* Infantka *
Gołąbka
chimera
moja hiszpańska infantka
pojawiła się tutaj nagle
w grdyce aż czuję przerażenie
tu następuje detekcja podziwu,
gdy w makówkach jak dynie
odnajduję jej wizerunek
sen go odnajduje wcześniej
i sprawia, że:
muszę opuścić kino przed zakończeniem seansu
muszę wyjść z pracy przed piętnastą
muszę przestać grać zanim zdobędę sławę
muszę zakończyć wiersz zanim muza
się w nią zmieni
muszę skierować się ku wyjściu z kościoła
zanim krzyknę w ciszy na cały głos
usiadła na moim ramieniu
ona mały cichy ptaszek jeszcze z oczami dziecka,
którego piórka rozchylają się na wietrze
daje się unosić w moje kąty ucieczek
chce się przed wieczorem skryć w moim domu
chociaż jest dopiero południe,
by zejść z drogi kłamstw i zdrad
moja hiszpańska infantka każe mi siebie oglądać
w koronkowych majtkach wystających spod sukni
i z wielkim dekoltem jak dama
czyhałem sam w wieczornym zaułku miasta
pod mrocznymi murami obronnymi
znajdowałem zgubę własnego ataku
całowałem ten mrok parą wydobytą z ust
mrok pochłaniający sąsiadki
mogłem zatracić się w walce o pokój
z mordercami dobrej woli,
ale zostałem z moją infantką,
by przekonać się jak dorasta
jako gołąbka pokoju
>>>
Bablion, Babilon, synkopowy Babilon
mroczny jak trzynastka
jest moim obiadem dziś w pałacu Nimroda
we dworze Hammurabich
pod kandelabrami przypadku Słowian
wobec stiuków chwil Polan
i Cham z Podola z harmonią na ty
jak i pasterka
z diademem na rozstajach dróg marmurowych
tak biały niedźwiedź zaglądnął kiedyś
do mojego pokoju przez okno
samochód chciał mnie przejechać dziś na szosie
mnie autora hymnu nowego świata
przechowywanego w szufladzie głowy
przechadzając się korytarzem domu partii
nuciłem juz wtedy ten hymn pod nosem
policzyłem do ośmiu
i zasnąłem na czerwonym dywanie
by płynąć przez wzburzone morze Sodomy
pokochałem tratwę ratunkową
i każdą z par moich myśli
teraz różdżka Biblii przegina się
w kierunku źródła wulkanu
ukrytego głęboko w legendzie
strach paraliżuje mój umysł
przed własnym doskonałym aniołem
ciągle obecnym przy mnie przedakadyjskim
i nie mogę w końcu
i nie potrafię w końcu
krzyczeć
mówię więc:
zamiast port lotniczy – poczekalnia
zamiast cięcie – kantowanie
zamiast dyscyplina – a niech to diabli
teraz mogę zaledwie szepnąć
wyśniłem srebrny róg, lecz nie wiem
co on symbolizuje?
myśli dynamizują te wizje
jakimi są dzikie życia wokół mnie
dzieckiem odbierane
sercem pokonane
progi cywilizacji
>>>
* Przyjemna woń *
Jeśli marzysz to wejdź w dym
nie przechodząc przez ogień
razem ze swoim koniem
scytyjskim, tatarskim, indiańskim
zamknij usta, czekaj, płacz
tobie jest potrzebne widzieć
skalę dwudziestego pierwszego wieku
i cynizm uprzedni
pędząc samą osiodłaną lokomotywą przez tajgę
wszystko jedno czy zesłaniec czy pionier
firanki zasuń
odłóż okulary
skup się
zamknij w sobie
ja będę obserwowal ciebie
ja będę wierzył w ciebie
nie przeprowadzaj nigdy
dzieci i koni przez ogień
wejdź jednak w dym
ze spalanych imperiów
przyjemną woń pieniędzy
pieniędzy na złoty
Dom Pański
marzenia są kadzidłem
uświęceniem życia
>>>
* W pieluchach z aluminiowej folii *
Jak kiść winogron zmarznięta na winnym krzewie
w luty poranek
kołysząca się, powiewająca
zapomniana flaga
pośród skłębionych żelbetowych zbrojeń
zamarznięty lis w leśnej jamie
zasypanej śniegiem
plujący krwią lodową
na ścieżkę pijany gruźlik
takie to moje porównanie duszy do życia
chciałem być dzieckiem północy
lecz już mam dość
przemarzłem i jestem zły
ze ść szcz
siarczyście świszcze zamieć
dziś moje porównanie jest w moich zębach
a ja skulony poirytowany
w pieluchach z aluminiowej folii
brak wokół puszcz,
które by mnie skryły
i ciszy, która zabrałaby moje ciało
w ponadświszczący akwarystyczny lęk dziecka
struny stalowe przeciągnięte nad wzgórzami
napięte na pudle doliny
czekają jak gitara z milionami watów
na moje ostatnie szarpnięcie
najsmutniejsze szarpnięcie
wiatr kołysze kiścią winogron
szkolnych niewiarygodnych kulek
tak tłucze i chrzęści wewnątrz mojej głowy
nie mogę unieść ręki
nie chcę być dzieckiem zasypiającym na zimę
chcę panować nad światem
przeszkadza mi w tym miłość
zbytnie zakochanie zbytnie wyśmianie
i wiatr
rzeką atramentu jest moje serce
wyobrażenie wiosny to mój lęk
zew wzgórze kobieta ptaki
żelazne kraty bram żelaznego nieba
symbole wschodu ołów cyfry
bałwan w cylindrze
modlitwa wyjścia
krzew winny
zasypany śniegiem
człowiek winny
zapomniany owoc
dziecka
>>>
* Echo *
W kręgu pulsujących miłych zdarzeńzamykam w sercu ciepło z opuszków palcówszukam krwi w myśli i w powietrzuwokół powiewają słowapustynny wiatr szuka dźwięków we mnieczeka kołyskai zbliżający się wielki kot na niebieszukający mlekaatmosfera więzieniaecho w nim to echo ziemijądro potrzeby czekaniaosłupiałem od ciepełka jak Szymonwsłuchuję się z wysokaw gaworzenie dobiegające z kołyskigr! grd! grdyką!
>>>
Jasność cudzoziemska to dopiero jasnośćwykałaczką stwierdzam bólpenetrując oko rodakanaście może lat temu w kwiatach znalazłem senw brrr mieszkałemtam wymarzyłem achoch streściło się
jak to na wschodzie
taka przemowa przy świątecznym stole w 86 rokujest usprawiedliwiona cudzoziemską jasnościąoczekiwanym wyjściem niedźwiedziaGroźny umarł dawno dawno temuuwierz mi to prawdaza siedmioma góramiza ośmioma rzekamiza jednym stepem stepówtacy jak on marzyli o szklance potuz końskiego karku niżej Temudżynato ich natchnęłotak jak dziś wódkastaram się natchnąć rodakasiedzącego po przeciwnej stronie stołudrażniąc dno jego okagłaszcząc siatkówkę ostrą wykałaczkąużytą wcześniej przez Turka z Turkmeniipo jakimś burłaczym obiedzieotrzymaliśmy także pozdrowienia bawełnianez jurty w Kazachstaniedla wyjców stepowychsennych odludkówwyzwoleńców ścinanych podstępniei ślepowronów
>>>
Kto jest potężny w swym głosie do ludzikto jest potężny w swej skrytościsłyszę głos miłościczuję się zakochanyoch! gdybym wiedział w kimsłyszę jak wschodzi słońcesłyszę krew słońca rozlewającą sięza kołem podbiegunowympoprzez znak wierzyszpoprzez znak żyjeszta siła duchowa w piersi skoncentrowanaten radosny pożarpłomień wszechniebarozkosz samoniewiedzykoncentrat bólu myśliktóż ciebie dotknie terazdelfinstaruszkagitaralokomotywahieroglif zmieniający się powoli w literę>>> * Przepiórka *Przebiegałem nadbrzeżne ścieżkipatrząc w wodęwidząc w niej zawsze odbicie wieży Eifflaa jednak cieszyłem się z tego, że jestem Polakiemjak fatamorgana jawił mi się w oddaliwizerunek postaci obecnego Papieżaszyłem na maszynie sztandarobszywałem go frędzlami odpornymi na krewosuszałem bagna, karczowałem tajgęprzyjmowałem nawet razy knutaw swojej wierze w swojej wiedzyzrywałem dzikie czereśnie prosto z drzewasiedząc na starej zmurszałej gałęziz góry jak z wieży Eiffla zobaczyłemjak Pan Bóg zmieniony w przepiórkęucieka w zboże coraz dalej i dalejzapadając się w łanz ludowym zakrzykiema ja chociaż nie mogę go dostrzecto mam pewność miejscaw którym ukrył sięjak prawda w mitachLędzian i Polan>>> * Ziemia obiecana *Z ofiarnych palenisk w Salemwyszedłemkrok w krok jakJa Ja Ja Ja jestemnaczytałem się o otwieranych bramachstojąc w drzwiach w negliżukrzyczałem przez senczarna chmuro zgiń przepadnijwskakiwałem na konia jak Czerwona Chmurai odjeżdżałem na wojnę z obcymia potem w chmury jak Mahomettrzymając kamień w ręku jak Mojżesza potem procę jak Dawidna plecach mając powrozem przytroczonąbiałą lilię Gabrielaschowałem się w żywopłocienie rozstrzelany przez Niemcówa potem Indian z drugiej klasyletnią porą zbierałemzapach czarnego bzu i jaśminugdy miałem go już pełne nozdrzazaczynałem się podglądać ludzi przy pracya potem przemarsze i manifestacjewydobywałem się z ich kolonii karnej razem ze śliną, krwią i łzamisamotność i tęsknotęumiejscowiłem na zdjęciu klasowymubierany w zbyt obcisłe ubrankawierzchnie pierwszomajowespodnie kościelnełkające serce w tłumiekłułem przekorą, a jakżetam gdzie pamięci nie byłonic a nic bolało najbardziejmoja góra w Salemuwiła mi w oczach gniazdoi tam zniosła jajobóle dawały znaćo przemieszczaniu się we mnieZiemi Obiecanej
>>>
W morderczych krzakach zabijakachczekała nas fajka pokojuDzierżykraj, Słupia, wędrowny bocian i ja gotowi wyruszyć do miasta pokojugdy w kręgu zdarzeń miernotana placach głuchotaja sapię, karmię i plwamale słyszę przynajmniejw karczmie zastawiampłacz dziecka i ryczenie krówgłówne danie ryk plenarnyzawijać pierogi już czasczapkę nałożyć i w drogęa góry! o góry! o góry wysokie!na horyzonciegdzie tabor aniołówpierze król strusi pieśń w oceaniewchodzę na statekpłynę na Atlantyk po Platonasól i wolność bezkresupotem poprawiam chiński muri wracam do domu po bagażpo klasykę wsi i przedmieść, gdziezaśpiewa mi jabłonkazaśpiewa mi jabłecznikzaśpiewa mi stara polna drogazaśpiewa mi zdemolowany stadionprzydrożny kurhan i pętla tramwajowawchodzę w obraz żniwa z bronowickim chochołemw śpiew jak bocian z ptasią władząbocian, który ze stodoły zszedłtrzymając w ludzkich rękach procę jak tęczabocian, co zmienił się w ibisa i cisnął kamieńzachód słońca nad wisielcemzłodziejem dzieciństwa deptakiembramo niespełniona wieżo Babilonubarbakanie tajemnicy moście celnikamój pokój nie tuna szczycie zigguratu w Urlecz w mieście niebieskimto do niego wracam ze śpiewemprzechodzę razem z wielbłądemprzez ucho igielne jak w Sandomierzuczując na sobie wzrok bogatego prorokaproroka w swoim kraju po dziadkukiedyś nadejdzie czas, że przez ucho igielnebędą przechodzić prorocy razem z wielbłądamii to my będziemy na nich patrzećodgruzowując Złotą Bramękaktus to poduszka do igiełkwintesencja igiełkijednocześnie wiadro pełne wodykrew to ciepłe wilgotne źródło samobójstwasamobójcze myśli majawpływają na trwanie mostów grudniowychmostów nad Doliną Gehennya Sąd Ostateczny czeka
za murem
>>>
W krainie cienimurw krainę cieniksiężycpieśń się rozlega w krzakachod Eufratu po Nilod stepów Mongolii po Dzikie Pola Ukrainykiszki oplecione wokół drzewa w lesieoczy wydziobane przez kruki na rynku miastawokół stelligrobyformyw krainę sznura konopnegookrętszubienicaw krainę stalowej belkiwieżapodporasercemózgklinikawiele lat żył MetuszelachHitler tylko sześćrzeka płynie po kamieniachwśród dzikich górrunęła w urwiskospada wodospademspadadziś zieleń jest czarna a czerń skażonapociągi zatrzymują się dziś w Sandomierzuszkoda, że Tatarzy nie zatrzymali się tu kiedyśpod dnem Atlantyku jest miejsce na mój domokrągły, betonowy batyskaf, miastojak balon wtopione w podmorską skałęnie dotarł tam jeszcze człowiek ze swym Babilonemsamochód porusza się w moim nosiewypada z dziurki jak z tuneluautobus z wycieczką zatrzymał się na powiecejemioła zieleni się na rajskiej gałęzimałpka stuka się palcem w czoło i szczerzy zębypotem pokazuje na płonący miecz Archaniołajuż w mózg wkładają mi talent dla Charonadenar dla Piłata i rubla dla Leninazłotówkę na walczący z Francją i Ameryką Wietnamperłę na odbudowę Krakowapo ostatniej pacyfikacji zomomury muszą być nowecień będzie ten samkrew na Rynku innaa plamy na płytach te same
>>>
Czy zliczysz pary osiołkuteraz czy zliczysz jegdy zszedłeś już z tej góryz dwoma koszami po bokacha w nich dwie naturyminyskazy na nastrojachjamy w ciszy głowypulsują echagrają przepaście pod nogamidzwony wzywają z ziemiczy musisz nawet ty żywopłocie wyrywać swoje korzeniei przenosić się w inne miejsce za granicęczy stworzyć chcesz suchy stosmrówkatraktor w poluskowronek i trylgdzie ucieka tchórzgdzie ucieka słońceniewiarygodny tętentniewidzialnyniesłyszalnyniepoznawalnytętent snówpodwójnych jak kopyta i uszyosiołek z koszami życia i prawdyucieka już do dzikiej oślicypo kamienistej drodzeżertwy>>>* Burzenie *Synteza kroczy ulicą a ty jej nie dostrzegaszczy nigdy nie będziesz jej widziałwyburzają stare domy i powstająogromne jamy grzebalneprzerażające swym wyglądem po zmierzchuniewyburzone domy straszą cieniami w bramachchwiejącymi się muramiskrzywionymi okiennicami i drzwiamischodami pijanymi nawet w południemoje pokolenie widzi skutki budownictwa wojnyefekt urabianej przez ohydę materiidającej światło na upadek człowiekapatrząc przez szybę napycham swój łakomy brzuchktóry puchnie jak ulicaśledzie czołgają się po ulicach w gęstej białawej maziludzie jak ryby pośród ropiejących elewacji walących się domówmały chłopiec podbiega do jednej ze ściani jednym pchnięciem ją obalaprzewraca się rudera stojąca przy rynkupotem obala dom za domemoczyszcza miasto z przeszłościw Krakowiew Warszawiew Gdańskuwe Wrocławiuw Lubliniedzieci są jak dziecimoje pokolenie takie łakomena tyle męskie by nie dostrzegać syntezy rodzeniastarca z kapeluszemw jednej ze śmierdzących bram
>>>
* Kto wypije ciemną miłość *Pomóż odejść komecienawróć się ojczekwitnący znów we mniewłącz telewizornie mów do mnie wciąż – dziękujęślimak wypełzł na moją rękęobudziłem sięw zmrużonych oczach zrodził się obrazśliski i rogaty lecz nierzeczywistykomu oddam złoty łańcuszekoplatający moje biodrachce mi się płakaćwzruszam się na widok łuny na niebiewypijam miłość ciemną w tobielub jasną, gdy tygrys jest poza ogrodzeniempogrzeb w górzetrumna na liniejakiś program płynie z Warszawyjakieś obrazy unoszą się ponad wzgórzamikrasnale urosły znów są większe niż ludziew stawie siedzi ukryta pod nieruchomą wodąopozycja wszystkiegocichutko przejdźmy jego brzegiemrazem z ważką przelećmy nad szuwaramikto zwyciężykto siebie zrodzikto wypije ciemną miłość w moim stawie>>>Jej oczy widziałem w stawiea w nich eksplozje wulkanówi warkocz i dres i sandałymigotała tam caładopóki nie zbliżyłem się do brzegugdy przybliżyłem twarz zatrzymała się w swym kręguodwróciła się do mniejawiła mi się dantejskim lodemlecz oczy były oczami żywego anioła
>>>
* Zła i dobra wola *Prowadzony blaskiem politykiznalazłem się w smudze tęsknotyw spowiedzi niejedno znalazłem przesłaniemogę wymruczeć je już dziśnie prawiąc kazańpłaczę i tak nad samym sobączy powinienem nienawidzić ludzizłej woliczy winienem światu walkę z nimijako rzecze KadafiProgram wojen gwiezdnychDywizje czołgówIranIrakJaruzelskiWałęsaco jeszczekto jeszczejakiś tron zamulonyna piaszczystej łasze na środku Wisły pod Grudziądzemsiedzę na nim i zamartwiam siętrzymając na kolanach cygańskie dzieckocygańskie tabory ciągną w telewizjioceniam toocena dotyczy tylko telewizjinie powinienem nienawidzić ludzi złej wolinawet w blaskach politykitako rzecze cygańskie dziecko
>>>
* W głębię jaskiń *Już nadszedł czas, aby uciec w mysią dziuręodmówić pacierz za Ojczyznęnad polami krążą jamniki błonoskrzydłejest tak niebezpiecznieczekam na północny rytm,który interferencją zawróci te bombowcei w mojej norze zapłonie ogniskoz kupki zeschłych liści sumaka a nie z napalmuczarno i ciemnowyobrażam sobie niebo nad kurhanamiświadkami koczowania tu ludzi Wielkiego Wschodulecą lecą wciąż wojownicy wysłani z głębin pamięcikiedyś, gdy czas istniał w pamięcikażda myśl dotykała rzeczywistościrzeczywistość była dotykana przez myśldotyk był przez myśl urzeczywistnianyteraz rzeczywistość czeka na nobilitacjęprzecież ona jest wiecznie trwała a myśl niezmienia się przybywa jej puchnie wokółrazem z nocą razem z dniem moja nora jest nowiem rzeczywistościmuszę przejść przez tę czeluśćzanim porwę się na gwiazdyzagrożenie wsysa w siebie wizjedobre i złe stany strachukiedyś człowiek w jaskiniach ogryzał kościżarł mięso wciąż chciał więcej, i bał się, że mu go zabraknietak jak teraz myboimy się, że zbraknie rzeczywistości>>>* Pomarańcza *Twoja racja historyczna utopiona w planachna wzgórzu budujesz swój domprzykrywasz kopułą jak sanktuariumdziecko trzyma plangdy wysuniesz językna jego cień spadnie złota kropladzieci w skafandrach przychodzą do łóżkaprosząc o sekundy bajekdajesz im prawdędeszcz ze śniegiem łączy ślimaka z rogamiczart ukryty w drewnianej protezienad świątynią kołuje srebrzysty saksofonDawid unosi procę nad głowąwznosi ręce zakrwawione do niebaharfa gra na dnie oceanuprzepływa nad nią wielorybw winie krystalizuje się historyczna świadomośćgrzech narodu toczy się po szynach jak lokomotywajest jak najazd dzikiego plemieniaziemia płonie tam gdzie stąpaszracja znów wieje jak wiatrlecą iskry przez chwilętoniesz w przypadku jak w wodziez nocy powstaje poranekwiesz, że to było somnambuliczne spojrzenieśpij śpij żabocoraz krótsza zasłona coraz większy strachsłowa są jak pomarańczerzucasz pomarańczę z całych siłwprost w uśmiechniętą twarz przyjacielai wybija mu zęby głupoty
>>>
Czwórką rozszalałych koni powozi moja duszabez munduru żołdakokruszyna na liściu kruszynyprzed nią rozstaje drógprzed nią kamienny obelisk z czasów rzymskichna samym środku droginajstarszy plan bitwy – papirusnajstarszy grobowiec – piramidamumia ptaka, człowieka i psaogromna kamienna łapa Sfinksa sięgająca po duszęprzetrwał Hermes Trismegistos i jego wielka tajemnica jednościźródło współczesnego złaczy przetrwa nasza wierzbowo-strumykowa miłośćwchodzę pod wersalkęby tam jak kot świecić oczami odwiecznego pragnieniaiskry z Wersalusucha trawa oczekującacudowne spojrzenialudzkie próby i sądybezpieczny cieńpiękna i wyniosła we mnietylko ta, która staje przede mną w kinielub na jakimś moście w Avignonpo wieczornej mszy zaprasza do tańcaprzyczajony w kącie patrzę w ciemnośćtrzymam lejce pod wersalkązabandażowany razem z lejcamitrzęsę się całyzabandażowany razem z maleńką stópkąokruszyny światła
>>>
* Tonę *Kawałki sera jak chlebowe okruchyzasychają nad górną wargąktóra drży odchylonaz ust płyną gorzkie słowanie patrz na mnie kiedy jemw ogóle nie patrz już na mnieidę wewnątrz siebie drogąniknącą za wydmą horyzontuidę nie słysząc jej słówpatrzę na jej zmęczone oczyserce moje jeszcze poci się skwierczyw agonii upalnego dniawczesna wiosna więdnie naglezmierzchziarenka ludzkości kołyszą sięjak kropelki łez na moich rzęsachszeroko otwieram oczyczy Bóg pierwszych i ostatnich nanosekund pojawi sięi czy w mojej łodzi ujmę ster patrzeniaa może utonę w ukochanej twarzy przy kuchennym stolejak już nie jeden razgdy znikam jej z oczuokruch sera spada z łoskotem na podłogęoderwana od szczytu skałauderza o asflat na na krętejgórskej drodze naszej miłości
>>>
* Państwowy wiatr*Ulica w mieście winna zostać utajnionaprzynajmniej mój jej obrazmoje oczy powinny zostać zamaskowaneosłonięte ołowiemwszyscy ludzie biegnący ulicą po miłośćpowinni zostać zasłonięciukryci przed upalnym rządowym wiatremktóry może im ją upaństwowić
>>>
Kadafi i Werbiściwęgiel i sólmoja praca twoja pracachcę słyszeć coś opróczchcę widzieć gdzieś pozaMoskwa i Memphisa Krakówprzy drodze przy rzeceprzy tęsknocieradiorzeźbapot i łzyidę ku własnemu losowipozostawiony boskości bez wyjściadonoszę uprzejmieobmawiam uczciwiekołuję wokółMozart i Metallicaa Mazowszewchodzę w bazylikę lasówpośród wieków wygłaszam przemowy dnido zapachówdo słabościnie chciałbym popełnić zbrodniz tęsknoty
>>>
Zło, które karły roznoszą po mieścieowinięte w Trybunę Luduczeka, co dzień od rana u twoich drzwijak butelka mlekaprzyzwyczajasz się już do niegoprzełykasz złe wiadomości jak kęsy czarnego chlebajedynie złorzeczenia wlewają w twoje sercechłodną słodycz przyszłościdlatego starasz się kląć od samego świtudoszedłeś już do tego,że gdy otwierasz oczy i widzisz wschodzące słońcerozbrzmiewa modlitwa i padają słowa przeczytane w gazecie„spraw Panie bym był dziś dla tego systemu lepszymklerykalnym niegodziwcem i zdrajcą”
>>>
* Moja wina *Moja winageneruje potrzebęciągłego rozpościerania kopuł nad dolinamibudowania konstrukcji w kształcie planetariumspod hełmów galaktyk chcę wysławiaćzatopione w stali nierdzewnejgigantyczne błękitne cyfryczasu nieminionego>>>* Obraz *Widzę obraz, na którym w szarym tlejawi się namalowany niebieską farbą napis:„to już tyle godzin jak ciebie nie ma”płótno przybite jest olbrzymimi ćwiekamido płaszczyzny dębowych drzwidrzwi uchylają się popychanedźwiękami elektrycznej gitary atakującymi ciszę ogrodutło jest starczo szarea sam napis bolesnyi raniący jak gitarowy riff>>>* Stary kraj *Liczyłem, liczyłem miłościw liczydłach doszukałem się podkładów kolejowychlecz nie doliczyłem się własnych wielkościpotem podkłady zostały w kraju a ja odjechałem pociągiem przyjaźniteraz jestem żaglowcem z postawionymi żaglamihalsującym na redzie wolnościgotowym do remontudrzewa wyszły ze mną z miastptaki jednak pozostałybudują wokół pomostypomosty dla śmierci prawdziwych szanswędrowcy wyzbywają się marzeńlecz wędrowcy nigdy nie wracająwiem, że tęsknota to idea huraganuktóra i tak nie ugasi gorejącego krzakaliczydło będzie liczyć dalej
>>>
* Opluty świat *Chciałbym wypić cały zły światrazem z jego wodamiw tym kuflu piwapiana przylega do warg i skóry na twarzyjak żęglarzowi opływającemu graniczny Hornsłońce dwóch światów pali we wnętrznościach jak złośćchciałbym powiesić zły świat jak płaszczna szubienicy pioruna wbitego w skałyi płakać łzami żałości wobec oceanówźle maskowanego strachuwidzę trumnę spychaną przez strumień wodywystrzelony z zomowskiej armatkipłynącą jak arka w dół ulicy Brackiejnie zbliżajcie się do tego kraju – drzewabądźcie w bezpiecznej odległości- ziołauciekajcie stąd – zwierzętamój szafotmój ból głowyból zemstymój ból lednickiinformacje wracają jak bumerangiuderzają w zęby wybijając kilka przednichrozkrwawiając ustanie mogę wykorzystać śliny do gojenia ranślina nie może nawet rozpuścić zaschniętej pianyjeśli nie zdoła piana zmieni się w maskę
>>>
Gdzie jest ta gwiazda na moim czoleszukam jej rozchylając włosygładzę wieczorne czoło rozcieram zmarszczki siniejące pod palcami jak zorzez traw wielkiego stepu wybiega końcwałuje w kierunku mojej świadomościdopędza ją i zabiera na swój grzbietunosi moje ja z prehistorycznego miejsca mojej głowygdy staje się jaśniej pojawia się tęsknotaza snem, utraconym rajemwschodzi gwiazda wreszciena mim czolegwiazda, która jest słońcem
>>>
* Wirus geopolityczny *Kolczuga nałożona na wielkiego czerwonego pomidoramoje ciałobez zaczynający pachnieć, gdy dolatują dźwięki muzyki z gramofonumoje myślikura znosząca niebieskie jajko, gdy horyzont siniejemoja drogadrzewa stoją mgławicowe bardzo ciemnozielonew pysku psa wrogowie realnie nieistniejącymój upórradar odkrywający we mnie nową złą wolęjeszcze jedną i jeszcze jednąmoja wrażliwośćwirus geopolityczny gdacze jak kurazbliża się do moich westchnieńmoja nienawiśćdziś zaczynam doceniać swoje ciało uzbrojonezaczynam bać się o jego wewnętrzną kruchośćbardziej wystawioną na zło
>>>
* Pokój i wolność *Już niewiele czasu pozostałoczy zdążymy opowiedzieć o współczesnościzwariowanej w głowach i liściachtyle barw migoce w oczachtyle chwastów pędzi ku słońcu pod chwilązejdę przez chmury w uprzedzenia wstąpięchcę dowiedzieć się jak szybko można żyćkarmiąc nerwicę wymyślonym dynamitemwokół wzbiera ciemnośćszamoczemy się w pragnieniach pokojuktóre są jak sieci dla wolnościzachodnia policja rozprawia się z pacyfistamijak należyw naszej rzeczywistości jest to nie do pomyśleniai dlatego jest to nie do pomyśleniagram swoją rolę pracuję w mozolew kurniku siedzę na grzędzieco wieczór tam zasypiamnie znoszę jednak swojego cieniai tak łaski mi nie robi, gdy chodzi za mnąprzyśpieszam w kontekstachwszystko mi się udajezdobywam szczęścia łutwychodzę cało z grzędyobdarowany złudzeniem, że wciąż możnaprzemówić swoim sumieniemczytam i gram, myślę i mówię więcchciałbym odnaleźć śladślad zagubiony w duszypodczas przeprawy z Persami przez Bosforpodczas wędrówki z Achajami na Peloponezja wędruję do dziś bez przeprawza to czekam na bociany, które przylecieć mająby zasiąść na moim śnie-gnieździeto, co mnie otacza jest tak nierealnedlaczego to coś, co mnie otaczatoleruje mnie i bocianyw moich komórkach roślinnych ukryty jest nagi mieczwcześniej czy później rozetnie on tę zasłonęktóż się wtedy zdoła ocalićmoże ten, co dotrze na czas do słównie widzę w tym świecie żadnej wartościmoże więc wojna nas ocaliprzed pacyfizmem zła
>>>
* Zapach kartofliska latem *Zapach lebiody i ziemniakównowa wyspa na morzu zgryzotypustki życia prywatnegotakiej jak i wspólnotyw jarzębinach oczekiwaniamaterializują się nerwiceplany człowieka rzadkomdleją ręce od próżnościchylą się głowy po śmiertelnej walcez zapachami latagłupio, lecz może nie głupiejna wyspie oczekiwaniaporośniętej zielskiem kartofliskaoczekiwanie dziczejeoczekiwanie nie nadąża za latemczy zanurzy się w zgryzociejesiennych ognisk
>>>
* Trzecie ucho *Z głębin morskich wydobywam ucho ludzkieprzykładam je do czołaprzyrastawychodzę na ulicęidę chodnikiemprzystaję nad kratą kanałunasłuchuję tym trzecim uchemgoni mnie moja poranna modlitwapędząc ze świstem jak ptak-duchjuż mnie dopadławłaśnie teraz:„oczyścić się”ucho zmienia się w muszlę małżywiatr dmąc w muszlęwydobywa z niej woli rykłzy spływają po policzkachciepło serca roztapia twarz
i oczy
BelfegoraAsmodeuszaOzyrysatak teraz mam tylko troje uszutym dodatkowym z otchłani morskiejsłucham trwogi piekieł
>>>
* Wulgarne dzieci *Słowa odbite od wulgarnych dziecizamiast ocenić szalejący tłumoceniły mnie i moją biedęskrzywdziwszy ciszę mojego sumieniapognębiły same siebiemodlę się teraz wieczoremo przyszłe zwycięstwougniatam porażkę w swoich dłoniachprawdziwą jak kula śnieżnanie urągam ludziomw kwiatachw odezwachw wodziepragnienia spoczywające na dnie światławyruszyły w ciemnośćprzez chwilę zatrzymały się pod ścianą zwątpieniabez możliwości przejściagrdyka porusza się w górę i w dółco mam począć z rękamichcę dusić wulgarne dzieciżal mnie ocenia
>>>
* Szept *W dwóch kącikach ust szept mojej duszy trwauciszony rózgą nauczyciela mrużę oczykraty rzęs uchylają sięwpuszczają do świadomości dzieckoten mały indiański dzieciak to ja o świciestep wolności to mój Manitouspojrzenie oczumoje poczęciemój koniec światawychodzę by odejść na zawszeby spędzić życie na szukaniuszerszeń ukłuty w odwłok przez osęw gniazdo szerszeni wbity sosnowy kijwypełniona wodą rybadzwon, który odbija echo burzyw ustach język naciska na podniebieniedrgają wargifalują policzkirozchylają się szczękiusta otwierają się szeroko jak brama miastaz gardłaz jamy ustnejz cywilizacji słówwysuwa się głowa koguta z czerwonym grzebieniemi wolność i szaleństwo
>>>
* Starzec i dziewczynka *On prowadzi za rękę małą dziewczynkęwiedzie ją przez świat, z którego wychynęła hydraw nocy, gdy nie może zasnąćmarzy o czasach, w których zagrożeniebędzie się odnosić do miłości a nie do złapatrzy z piramidy i widzijak padający deszcz wskazuje kryjówkę terrorystówja czekam na kogoś dorosłegoz wiedzą stosowną do zwycięstwakołyszę moją tęsknotę w myślachpoprzez puste przestrzenie on starzec wędrujea przy jego boku mała dziewczynka drepczewilki wyją, przemykają się pomiędzy skałami przy drodzebojąc się zbliżyć błyskają kłamikły świecą jak miłość starcazwłaszcza w nocy w blasku księżycanasze czasy są jak pająkiw ciemnościach tkające siecichwytające księży walczących mieczemi żołnierzy wychowujących dziecion z nią idzie tam gdzie szept drgastaje się coraz bardziej nieznośnyburząc krwawe ołtarze i ohydę na nichdroga ciaładroga omdlewającej miłościdroga doskonałości
>>>
* Spowiedź w dżungli *Spowiedź w dżunglisłowa jak dzikie bestiebuldożer sumienia taranuje dżunglęza nim w gąszcz wjeżdżają samochodynieautentyczne myśli wieszczaw chatce Sybiraka w mroźną nockrążę wokół stołu i jego głowyna kosmodromie stawiam stopęobutą w czerwoną skórę filozofia podaje mi dłuto i młothistoria wabi na arenę Colosseumna ostatnią walkę pozdrowieńchcę wymodlić w dżungli pustynięstanąć oko w oko z Lwem Babilonuwiem, że to mnie czekaże to mnie nie ominieże to mnie wybawiod milczenia w egipskiej niewoli
>>>
* Okrążenie *Poprzez góry swych zębówkojarząc słowa z miłościąwysyłam kluczw murze otwieram bramępatrzęwęże w sadzie przypadająpo trzy na jedną jabłońpoprzez rzekę swych oczumiażdżąc łzy pośladkamidni w meczetach są bożewołają w niebo z minaretów piersipoprzez inność kosmatych wysptarzają się na trawnikuna dywaniena skórze wołukamienie spadająwpadają wślizgują się w kieszenieoczekujęiść iść i iśći tak słuchasz, więc też patrzz gór spływa ślinaw potokach rwących kołaczą piorunyjaskinie różem błyskająkarzeł wróblarz frunie z koniemkarzeł toccata zwiastuje burzękarzeł doradca wężom ukręca głowyw pidżamie na tapczaniesens nurza się w plastykuMatka Boska kalendarze ozdabia sobądiamenty oświecają fetysze czasuWolin jest zgniłym drewnemtwarzą trzcin i głoguwielokrotnie w pierś wielokrotniepowoli w pył zza częstokołutytani pojmali pieśńgburowate dziecko podziękiprawda wydaje się usłużna główce dzieckabo nie zabija głodemsfora wytrwałych much krążącychpragnącychdrzewa rajskie drzewaniebieska antyzupa Fiodoramleko matki jak kwas chlebowywe wdzięczności jaskółkibeczka śmiechu a w niej włamywaczdziecię bezprzytomnepoprzez senczystego okrążenia miłościnie boję się wykonać>>>* Chmury *Gdy usiadłem na chmurze ponad dolinąi spojrzałem w dółdostrzegłem chmurę, która błądzi po ziemija starzec dostrzegłem ją cierpiącprzed moim zegarem stoi kukułkai pali papierosama rogi na głowie łosiawewnątrz wielkiego miastajego ulic osłoniętych domamiwewnątrz gór pradawnychich dolin otulonych mgłami drzew na stokachpajac nadstawia policzkia wolność w nie uderzagdy płaczę mój żal jest odwieczny straconygdzieś w głębi szlaku podmorskiegoterkocze dziewiętnastowieczny telegrafrozpaczliwie jak ptak wzywasygnałsygnałwzywaechodrużyna pożarowa nie wytrzymuje napięciai umiera na zawałkoty na boisku piłkarskim biegają wkołodziewczyna patrzy w dółz mojego nieboskłonuja nadmuchuję gumową nogęgolonka czeka dymiąc w musztardzieja wypuszczam kłęby pary z usto taktylko nałykałem się chmur
>>>
* Celuloidowe msze *W okrutnych lasach pijane żyrafydumne jak żerdziew Koluszkach kwatery pijanych żołnierzysale rycerskiepiwiarniepod kapturem mnisim głowa mnichaostańcemurypobielane rzeki przepływają przez pobielane miastaprzez bród przechodzi stado krówmlecznych jak smoczekkamienne skopki czekają na samolotyi ich loty nad łąkamikiedyś czerwone białe dziśjak grochy wpadają w otchłań ich korpusyprzechodząc przez smród ten rodzaj dymuo tym trzeba powiedzieć ptakomulatującym w żertwę zimowaniahalabardy słów skrzyżowaneprzegradzają drogę w kolumnadę urzędówjeszcze egzamin w greckiej chacie blondynkimakówka dziewczynkipajączek dziewczynkisen i wódka chłopca dębawtóruje wilkowi czarna jagoda i słońcedąbrowaoch, nieświętaokolico kapeluszy słomianychw czasach mlecznych jak mgła pod Lubinemgdy ginie element wrogipoziom zero w mózgu i sercuzłoty rozsądzaceluloidowe nazwynaszych przedpołudniowychceluloidowych mszycelebrowanych przez pijane jednorożce >>>* Krok po kroku *Krok po krokuniemowlęHitler Marskrok po krokuwyraźny zjazdpiesośmiornicachrabąszczpoprzez obmowę zawrót głowyprzez las głupotyschizofreniczne momentycały wieżowiec telewizjiczterdziestoletnia blondynka w czarnej halcena wizjiaparat fotograficznySBna podsłuchuskorupa odpada i spływa w dół jak płatek różyopada jak chusteczka do nosa na wietrzena moja głowęrydwany płonąszczury żłobią rowkiw kamiennych cembrowinach studnikorony chwieją się na głowachbrody podzbyt intelektualne bierwiona dokładane do stosukrok po kroku na stosewolucja popchnie ku fetyszystomteraz jeszcze popycha ku rewolucjonistomonych
>>>
* Most * Jej dłonie są kwiatami w moim filmie nakręconym na Moście Wita Stwosza ona trzyma swoje ciało w dłoniach podaje mi je jak klucz kwiatówgotyckie jabłuszka spadają na betonową posadzkę w mojej renesansowej duszy i zaczynam krwawić w jej współczesną ciszę choć mógłbym dotknąć w każdej chwili wargami jej uda nie mogę już być bliżej gdy przejeżdża na motorowerze przez most tuż obok mnie girlandy zwisają dotykając wody w rzece wody ubywa jest jej coraz mniej rzeka wysycha po powodzikwiaty rozsypują sięklucz upada na dno
>>>
Tyle niewyczerpanej siły w moim gniewiew pałających oczachwidzących jak oni piją i demolują Polskęduszą ptaki i rozdeptują jaszczurkipanoszą się w parkach i lasacha wiatr i lokaje ciągną losy o pasiaste kamizelkiw polu pod miedzą lisaoni podjęli się trudnej sztuki rządzenia za naswydaje im się, że są dziś znakomitymi aktoramiale tutaj gdzie się gniewamsą wciąż bardziej głupi niż ja złyjeszcze patrzę przez kryształ na ich ariergardęjeszcze i moja niemoc wlecze się za nimia już zające czekają z łapą przygotowaną do gratulacjikilometrami ciągnie się coś w rodzaju spaghettiwiernopoddańczych działań, które denerwująswoją niestrawnością nietoperzygdy tu nawet liście nie wyrastają z gałęzigdy tu nawet gałęzie zamiatają ziemięgdy tu nawet konary pomiatają gałęziamigdy tu nawet drzewa gną swoje konarydo stóp partyjnych urzędników powracających z kościołapada deszcz władzypijany jak onana dywan stęchłych liścijej sumienie tam gdzie kotłowniepiekielnych mocy przerobowychklowni szorują wielkimi czerwonymi nosami po schodach,które dziwnym trafem jeszcze im do tej pory nie odpadłyjak to było zaplanowanedla śmiechu jednychi gniewu drugich>>>* Do walki z ludźmi *To jest gwiazda miłościktórą dane mi jest oglądać codziennie w momencie uniesienia powieko godzinie szóstej ranoprzychodzi do mnieprzysyła ją ktoś jak świąteczną paczkęjaśniejąc umyka w kąciki oczua później za ramę oknaznakiem jest moje uniesienie powiekmoje spojrzenie moja pierwsza myślrama okna ramą miłościza nią rodzi się nienawiśćRak w konstelacji Lwa – oskarżamgwiazdy w konstelacji lustra – moje oskarżenieodwracam się twarzą do ścianyi tu znajduję miłość i prawdziwy uśmiechczasem łzę i opowieść snu kobietypragnę dotrzeć do krajobrazupośród jeszcze czarnych drzewchcę dotrzeć do prawdypłynę w światłość, co jest jak kropla powietrzahaustem wtaczam w siebie jutrzenkęcierpienie uderza mnie w wyrostek robaczkowyzraniony oślepiony zrywam się do lotu ponad gniewemostatnia świetlna plamka umiera w źrenicybudzę się do walki z ludźmi
>>>
Podczas ostatnich wakacji nad morzem obiecanymw kamieńskiej katedrze widziałem cień Peruna pod chórema na zewnątrz w ścianach wokół niejotwory powstałe wskutek gaszenia o murpogańskich pochodnizachód słońca nad zalewem Trzygława zastawał mniepijącego grzane wino z plastykowego bukłaczkaobok dziewczyny wyszywającej na serwetce przekreślone dwie błyskawice oznaczające zwycięstwo miłościPodczas ostatnich wakacji nad miastem obiecanymstojąc na szczycie nyskiej baszty razem z przyjaciółmidowodziłem polskości chmur wiszących nad tą śląską kolebkąoni poprowadzili nas potem do pizzeriina komentarz do Żywotu Świętego Tomasza z Akwinua wieczorem do Miejskiego Domu Kulturyna koncert duetu gitarowego grającego flamencojak John McLaughlin i Paco di Luciaw nyskiej katedrze obok dziewczynyoglądałem sarkofagi książąt i biskupów opolskichtak jak Voit z Zawieruszankąa ukradkiem opalone ramię trzymającej liliępodczas tegorocznych wakacyjnych wędrówekwiele czasu spędziłem z nią w pociągach wlokących się jak karawany przez pokutną pustynięmoże dlatego dziś moja nostalgia wystawiona na próbęzmieniła się w kryształowy dzbanukochana wsunęła się weń jak czerwona frezjateraz w zimie u moich jerychońskich bramobie przypominają mitysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty roka ja słyszę dźwięk trąb na krakowskim dworcugdy pęka serce i kryształowy mur
>>>
(Dadźbog – bóg atmosferyczny, bóg pnia drzewnego,ofiarnego, rozdawca, dający bogactwa;Perun – bóg niebios i piorunów;Sawrożyc – Swaróg – ogień)>>>* Trzęsienie ziemi *Siedzę w swoim mieszkaniuwciśnięty w miękki fotelbose stopy dotykają dywanubetonowy strop pod nimpulsuje jak serceściany kolyszą się jak zwariowanekultury narodowedwa kapelusze na moich uszachprzesyłają do mózguciemne wibracje ludówpatrzę na swoje stopy z krwi i kościwyczuwam nadchodzące trzęsienie ziemibetonowej
nieludzkiej
>>>
1987
* Piłat w Imperium *Określając swoje pytania strusioweszyjne improwizacjegładzę gryf gitarygłaszczę główkę dzieckai notuję gaworzenie jednego i drugiegoPo pierwszebraki w zaopatrzeniudają się już załadować na ciężarówkęi nie mogę być Czerwonym Kapturkiemdyskutującym z wilkiem o losie babcia poza tym to ja mam takie duże oczy i kłyjak demokracja?Po drugiekonie idą pod nóż nawet te świętemoja analiza pnie się w górępo szczeblach partyjnej odpowiedzialnościby dotrzeć do Ku-Klux-KCtak to śmiesznie dzisiaj wyglądajedynie Urban nie nosi kapturabo i został przez Rosjan wyznaczonydo roli spowiednika komunistówa konfesjonał-szafot gdzie?Po trzecieczy ktoś wierzy w samowładztwowieś rwie się z wiosną do czynua miasto jeszcze wierzy niepotrzebnieustawa szyjno-kręgosłupowa wyznacza granicetu czyn tu wiaranie dopuszczalne jest, aby czynowiar ogarnął sercastrusie włożyły w piasek zadki zamiast główuniosły ponad horyzont stalowe dziobymoje oględziny na miejscu zdarzenia przydały sięteraz będę świadczyłprzeciw strusiom czy głowom?Po czwartefałsz, nienawiść, niedostatekza burtę narodujesteśmy lepsi do sąsiadówrodzi się republikarodzą się obywateleno, ja nie jestem jeszcze obywatelemrepublika nie urodziła jeszcze we mniei zawsze będę biednym chłopcem z placu składanej bronichoć na pewno nie małym Piłatem w Imperiumto może piłkarskim imperatorem wyborczym?
>>>
Precz z mięczakaminiech pełzacze sczeznąmój gniew umiera na kamieniukamień pozbawia uczucia wolnościuczucia rodzą się na kamieniusarkofag przyjmuje je w cieniuteraz goreje słońceteraz palce pojawiają się w wapniezagłada muchom pisana na ścianiegdy moje wilki chcą być znów wilkamiwtedy wiem, że porażono mój system nerwowytancerka krzesze iskry tańcząc wśród planetmoje gry to programiloraz niespójnych świecoknotówileż to lat jestem zagniewanyoczy już boląoczy zamknięte widzą wciąż rozpaloną spiralęa w niej wąsy ślimaka, jego rożkii oko Moskwy nieśmiertelnie spokojneprzeczesujące kamienny las moich włosówwszystko cofa się w dalw tyłgaśniekurczy sięchowa w sobiewyłączam już Marksa i zdejmuję z głowy słuchawkiśnieg powoli pokrywa skorupy ślimakówniedługo pokryje je lodowiec morena czołowa dotrze do rożkówgłaz narzutowy spocznie na oku
>>>
Stój poczekaj smutkuojcze! ojcze Dawidzie!na cmentarzu zainstalowano wyciąg narciarskichodniki miasta wyłożono nagrobnymi płytamiteraz nogi przechodniów zaplątują sięw hebrajskie brodyja chodząc po nich wciąż zachodziłem w ciążę
i rodziłem arki przymierza
ojcze! nie zabieraj mnie stąd w zaświatyostatnia trafika przecież nadal opłakujetwoją śmierćtrafika wtopiona w ścianę Super-Samu
na jej szybach odbicia trzech jeźdźców
Attyla właśnie przejeżdża przez Europę na rowerzeSzela właśnie przebiega na kogucie przez Galicjękierując się na BukowinęStalin właśnie przejeżdża na grzbietach Niemcówprzez Polskęprzesiada się na Akowcównareszcie mamy głód, nędzę i zarazękrzyże na kopcach i kopce bez krzyżyza to mniej kominówmniej smutnych kominówdym połykają mechaniczne Cyklopydodatkowo karmią się marmurami starożytnejnieświadomości zmarłychludzie zmuszają się nawzajem do konsumowaniaodchodów Cyklopówcuchnących pastylek pogardychociaż nie wszystkie książki spalonodzięki wspaniałemu cierpieniu autorówproporczyki smutku powiewająchorągiewki pierwszych komunii powiewająsztandary ostatnich namaszczeń czekają dumnie na podniesieniepójdę dalejpoczekajpójdę jednak dalejtrafika znika mimo wszystkopójdę gdzie indziejżegnaj Dawidziepójdę nie przez narody obrażony brrrzasmucony tylko przez Niemcówprzez chwilę
>>>
* Jaźń – Ćma *To tylko ból w moim śnieotworzył ramiona rosiczkinic więcejwprost z piosenki rockowego zespołuprzyszedł nocą i pożarł mnie całkiem gramatyczniety jęczałaś obok w malignieja cierpiałem pod kołdrą tuż obokczyści w torturzestrawieni przez koszmarne snyzanurzani w acetonie historiibłyszczący nocąwystawiliśmy nogi z wannyczułością pomalowaliśmy ściany mieszkaniapołożyliśmy aztecki symbole na ścianachczerwone kolory jak modlitwy las jest gniazdem gramatyka cywilizacjizrozumiałem toa sen kochanie, czym jest sen?torturą idei?zebrane za dnia plakaty i hasła marsze i przemówienianie mieszczą się w tej dziurze nocywydobywającej jęki wobec grzechu w ułudziecoś takiego jak ćma przylatuje wymiotnieprzy pomocy śmigła puszczonego w ruchprzez lata ze skręconego drutuhelikopter jaźni pożre rosiczka istnienia
>>>
* Natchnienie pokoju *Wrażliwy jak pies wyjący do kościjest nasz nowy Minister Spraw Wewnętrznychz tulipanem za uchem przechadza się w kuluarach Sejmubulwersuje mnie to, iż łzy kręcące sięw jego zamglonych oczach pochodzą od dzieckato doradcy są szpetnimy obywatele musimy się domyślaćistnienia studni w podwórzach ciemnej głupotyw Galerii Narodowej w latach osiemdziesiątychpowstał wielki kopiecrośliny w Warszawie próbują się przebić przez zbrojony betonosądzam je tkliwie jak nasz Ministerwypuszczają wiele bocznych pędówsłychać jak sapiąobrazy uszargane w ziemi, ubłoconereligia, jako model życia obnażonaideologia przed lustrem uczestniczy w zbiorowym gwałciejeszcze wciskają w ręce szturmówkijeszcze biją pięściami w mównice i krzyczą z nicha już asfalt się wybrzusza i parkiet podnosiwilki wyją na rogatkach Warszawybo normalne lasy odeszły już dawno w Bieszczadyna emigracyjne wyspytajniacy mają wszystko do straceniatak kochają kwiaty i dziecijak uważają na przejściach przez łąkiburza, która jest natchnieniem pokojuprzechodzi między ramami oknaw gabinecie naszego nowego Ministra Spraw Wewnętrznychzapłakanego prawie jak rzecznik>>>* W lipcowym zbożu *Kroki w zbożu lipcowym słyszęwtulony w skowronka trylkroki kąkolu i myszydrzwi, które stały na pustynisamotnie tyle latteraz cichutko skrzypnęłyna polnej drodzew pyle pod niebem samymna szczycie wzgórzaserce kołacze tak mocnopieszobosobez kapeluszaprzychodzi do mnieodnajduje mnie wśród pólmój domwchodzi przez drzwi chmurna nogach ulewyomalże nie zmieniłem się w anioła stróżawylęknionego własnego cieniawyciągnąłem wśród pól rękę po własną dłońschwyciłem tęczę nad dolinąjak klamkę
>>>
*Rozpięty na latawcu swojej krwi*W moim sercu ból rozkosznystwierdzam po raz wtóryniedane mi jest cierpiećna drzwiach społeczeństwawięc cierpię rozpięty na latawcuswojej krwiowoce snów kołyszą sięna podniebnej sykomorzewzlatuję po gest w geście już samz półotwartymi ustamiwidzący ćmę w okrzyku ekstazy
>>>
Wrzeciądze idą w góręa z nimi ostre bramy chwałytriumfy się otwierająstanikowe esencje telewizjia w nich płonące góry znikająrazem z kolorowymi taboramiwozów pancernych***Tak rzadko kreda odsłaniaswędzenie osiemdziesięciu milionów latswędzenie nad rzeką Gondwanychaos jest płonącym zielonym drzewemprzemiana płonącym zwierzęciemmiłość jest udręką czwartorzędutylko jeden krzak nie spłonął w lodachby w jaskiniach mogły pojawić siępierwsze znaki***Kogucik jest przy mnie wieczoremtym pisania poezjiwczytany w pociąguponaglany przez schizofrenięw drzwiach stoi jak łzawy bluszczw zielonych łuskach ulotnych całyz dzieckiem włazi tu na tapczankopiesz w kołdrę wierzgasz by go strącićjak w falach morza białegopłyniesz w cieple wieczoruktóry nie może go zatopićza późnopociąg ratunkowy wjeżdża na stół***Zwęglone szczątki marginesówduże, duże dyniewąż wewnątrzgłupie dynieschizofrenia przytrafia się w książkachi na stanowisku pracy poety w oborzeuczucie jest splotemkły miłości wyrastają z kości gniewudziś w jutrodurzenieoswąd*** Jestem jeszcze tutajale już cały zbudowany z zamorskiej nostalgiikomu to zawdzięczam?cywilizacji stepu?trawy przed zmierzchem prowadzą mniepo jeden kłos
sen po łan
wokół same domy rodzinnea przy domowych ogniskach płacz nadbrzeżnyfale smutku bezwodnemoje ja w starej opuszczonej cegielnia może coś, w co wierzęwiedzie mnie ku zmierzchowimyślę o moim miejscu tutaj jestem jeszcze tutajszczęśliwy, choć w kajdanach nostalgii>>>* Tyle *Tyle znaczy kręta drogawewnątrz dzwonusłowo jest kołysaniemciemność znaczy las skoszony reflektoremfiolet wypływa z martwych pniona głaszcze go wśród trawszeleści jej sukniaszumi wiatrprzychodzą po nichzabierają ichTyle znaczy kręta drogacodzienność to ślub ze sobą samymodkryjesz w skarpach historięśpiew pasterzystary gliniany garnekotworzysz księgę szczęścia narodui zaczniesz ją czytaćzakończenie dopiszesz własną krwiązagadka pokolenia i tak pozostaniepytanie rozhuczy się w bieli w chlebiew Kanie Galilejskiej jakby pagórki mówiły– to już tyle znaczy kręta droga
>>>
* Potrzeba patrzenia *Widziałem w telewizji spacerwidziałem w telewizji moje uczuciaach! znowu katedra bez lokomotywi tym razem telewizjaPrzekrój wśród kwiatów gdzie są wierzby? wycięto je? to czy tamto? ach! znowu telewizja pycha wchodzi w moje serce w mojego węża chciałbym znowu przepłynąć cały Kraków podtrzymać kopce, które są jak góry i góry, które są jak miecz Damoklesa ponad Krakowem jak małżeństwo wyniosłe choćby jedna chwilka codziennie jedna chwilka elektroniczny przebieg wieczoru elektroniczny powrót do domu i znowu ona potrzeba patrzeniaw telewizor wczorajszego dnia
>>>
* Gest *Przed modlitwą musi być grzechmiłosierdzie, miłość i gniewkąpiel w oceanie uczućgwałt jasnych kolorówOn przyjedzie w dyliżansieprzydusi łomotem sercawręcz przygwoździkamień półszlachetny jest złem błyszczącym w daliszlifowany kiedyś szorstką potrzebą duszysłońce kryje się za dziewicze piersinoc nadchodzi w czerwieni miłościzabiera ostatnie miejsce w łodziręka zawisa nad listkiem z drzewanad kulą ziemskąw geście rozgrzeszenia
>>>
* Droga pasterza *Gdybym chodził jak Dostojewskipo ulicach Petersburga lub Paryżaze spuszczona głową wpatrzony w swoją mgłęnie mógłbym wspominając Rudawęsłuchać beczenia owiec nad Cedronemnie mógłbym ocierać łez i przecierać oczudziwić się głupocie ogarniającej czasem mnie i światw pasterskości palestyńskiej swojskiejpodczas gdy mniemania utknęły w połowie drogi do nieba na wieży Babelchciałem kupić wiedzę światalecz okazało się to niemożliwejestem po prostu zbyt biedny i zdrowyza mało mam mgły, ciemnej Newy i Sekwanyprzed sobąsłońce wypala mi zboża w ramionachi kochankę przemieniającą się w żonę prorokaczasem tęsknie spoglądam na czarny asfaltjego ukryty puls jeszcze jestem w stanie odnaleźćwyczuć upalny dzień stopą i sercemjak głos Azji przeniesiony do Europyropa i mgła zestalona w kamień nadbrzeżnyw dzisiejszych czasach jest terroryzmemsłychać go w Rosji, Hiszpanii, w Irlandii, w Polscesłychać go wszędzieod czasów Dostojewskiego
>>>
* Sen – Sicz *Koło snucerkiew złotaSicz, Siczwejście do teatrumy przemyślidzimusimy zacząć to przemyśliwaćwykluczyć się nie da, żeogniste groby odkryją przed nami jeszcze cośmoże miłość słowiańskąpodolską miałkość żyznipłynął, płyną dunajeporohy, porohyech, łado, łado „delikatnie” to jeszcze nie dotyk rękito słowo słowiańskiedotyk wolny to prawie senzłote imię wyspa mitona z jasnym warkoczem biegnie ulicąz sosnowych balipotem idzie ulicąz dębowych okrąglakówoddala się w dziesięć, w trzynaście, w jedenaścieoch! źdźbła! źdźbła! przepiórki!ilu ich potrzeba wyzwoleńcówilu potrzeba uciekinierów z dąbrówoni okrąglejąich, phi! dwóch, trzechindyki jak kozakiw różańcu utkwił plusk żalusnu kozakadzikiego przed Madonną
>>>
* Wiatr *Wiatr jest ruchem powietrzai w stawie nie chce się zmieścićwciąż pretenduje do duszymoże kiedyś się w niej zmieścimur jest czymś, w czym kochając sięzostaje się schizofrenikiemno chyba, że ktoś zastanawia sięnad schizofrenią muruprzynajmniej nie tkwi w stawiewiatr ciągle czeka na pierwszych obojętnych
na zanieczyszczenia zewnętrzne
>>>
Ja jestem słońcemja jestem drzewemchcę odbić swoje promienie od muruchcę ożyć w wietrze odbitym od murumówisz mi, że jestem wyalienowanym głupcemporzucającym sympatię i dobroć innych ludzii co jeszczebolą mnie twoje słowalecz zimna otchłań samotności studzi ból
>>>
* Wyruszam *Poślij po mnie swego aniołalecz dopiero wtedy, gdy wyruszę w nieznaneteraz, gdy czekam może mnie nie odnaleźćkołaczę do rozstawionych wokół drzwijak ślepiecjak myślę o wrogach wstyd jest mówića co dopiero o przyjaciołachfikcje zaprzątają moją głowęnie byle jakfikcje spalają mój wstydbrak mi już siłna łąkach żelaznych żyłaś we mniedojrzewałaś od dziecięcych latw maju złociłaś się słoneczną tarcząw lipcu smutniała w niebieskim płaszczuw październiku znajdowałem cię w słowachw grudniu pochylałaś się nade mną drżącymstałem w oknie a ty dotykałaś mojej rękiteraz patrzę na ocean przestrzeni bez wymiarugroźny odpychający bez ciebiejednak wyruszam, aby pozbyć się niemocymuszę wyruszyć, lecz nie chciałbym sam do ciebie iść
>>>
W wietrze jest pewien nieczysty duchw kotlinach leśnych zameldowanyjest jak przyszły milicjant luduwschodzi jak słońce nad wzgórzamiby potem runąć piorunem na górski krzyżw dłoni uchwycony gromwe włosach cały zodiakbrak w ustach językajak kula armatniawidzę go jak rzęzi podczas wędrówekciemny trójkątny las lub czworobok saduupadek wśród łąkkrajka asfaltowakościół jak ambona na drzewieto wszystko czeka na wiatrw architekturze ostrościstara kobieta wspina się na górępiękna dziewczyna siedzi pod słomianym okapemobie zmęczone w niedzielne popołudniejasność diabelska ucieka w strzechęciemność wychodzi z iglastej zieleniw dziewiętnastowiecznym parku ukrytywiatr cmoka ważąc sprawyrazem z zaproszonym z centrum koleżankamidrogi spadają mu pod kopytadumność, klęskość i wstydliwośćod czasu do czasu unosi powieki człowieka ponad złoi podpiera je podczas licznych pielgrzymekdo miejsc wokół mniej diabelskichoczy widzą trud świętościoczy wistościpowieki podparte wiatrem nieznanym ognistymchłonięcie świata drga całe w grzechumiłość w sercach skonsternowanaspada w dół z górniekarnajak sieć na wiatr>>>To nie ciemne chmurywewnątrz pokoju wieczoremlecz hormonalny przypadekw osnowie niedzielnej północyw mojej kołysance twoje kamienie lwówspada coś w pioniew dole odpływa lekko w skoscisza w roślinach na oknie poziomaoddaje hołd lotnictwu i wątkowiw kosmosie odnajduje się intelektkusi natomiast czarny rdzewiejący metalco jest tą metalową opaską?dusza?!cisza i w rubinach zmienia się w mydłoślimaki wychodzą z oczuo ciszo!będę rzeźbił we własnych kościach dziewiętnastowiecznychz niewoli stworzę obsadkę do stalówekrękojeść do finkinowy ząb do szczerościnowe oko do wiecznościpotem to zakopię w doniczkach na okniew bamboszach mam programi własną nerwowośćwitam ćmy z Warszawy grube i śmieszneco najmniej rudeco to spada z żyrandola na moją demokrację?głowa?!to nie pająk, lecz jego siećsieć powstająca wciąż na mój loszawekuję jeszcze chmury coraz cięższerazem z grochem i octem we łzach całyzapuszkuję je coraz dojrzalszegdy odpłyną z sufitu warszawskie ćmygdy odejdą ciemne katowickie szczurygdy zachód wyczerwieni się w gdańskich oczachnałykam się własnych genówi pójdę tam gdzie stanę sięreaktorem populacjito właśnie uczynięo Polsko!
>>>
* Z dala od miasta *Tam w górze jest lasskały wiszą nad drogąjak w prawdziwych przełomach gołoborzachpośrodku droga dla motocyklistówz powietrzem ciepłym i chłodnym na przemiannad lasem gwiazdy świecą w samo południeze szczytu widać jak w oddalikościoły unoszą ziemię w kilku punktach zwrotnychjak pudełka zapałek przykryte gazetąpagórki wiszą nad prawdziwą ziemią ornąpod stopy wdzierają się organowe akordy Emersonakobieta idzie przez las do krewnychw niedzielne popołudnie zasłuchanagdzieś na przeciw z zapomnienia wyjedzie autobusmignie między drzewami i znikniea wszystko, co pozostanie jest zapisane w doliniepokusa by dziś pozostać z dala od miastawyrywa z jej duszy gniew i ciskaautobusy, motocykle, akordyjak ostańce skalne z legend
>>>
* Sen nie jest ciemnością *Sen nie jest sam ciemnościąprzebudziłaś sięopowiadaszzegar bijesen przenika przez skóręwchodzi pomiędzy kościwywołuję z własnego losu twoje myślirozczarowana jesteś spełnionym pragnieniempieszczota jest krańcem pustynizrób to co jaweź szczyptę księżycaweź ten szary worek jawyczytaj sen na magnetycznych wyspachsen, który oświetla godzinę przedświtusen, który jeszcze o północybył krzykliwymreklamowym neonem nieświadomościnawet w Raju jest jaśniejszy niż śmierćsen, w którym aktorzy grają role klęczący połykają swoje własnejeszcze przed chwilą wysuniętejęzykizapatrzona w wizjeprzed sobą na górze światłościprzebudziłaś się zamilkłaś
>>>
* W spirali *Srebrny pantofelszmataludzki strzępkrasnal na dobranoc dzieciom opowiadagdacze w komodzie kurazegar wzbudza burzę na pustynia echem wzruszającą śmierćech wy brzozySyberiozatańcz kozaka na torach kolejowychdla dzieci jadących drezyną do krajupo torze po torze po troszejuż pierwszy kościół w reflektorach samochodowychnocą budzi się smugąze wzgórza patrzy tatarski książęsiedząc na koniu nuci pieśń – Ojejgumowy kitelplastykowa szubienicaludzie mówią referatami na zjazdpodają prawdyotwierają usta z ropy naftowejdalej tą drogąaż do wysrebrzenia się w spiraliodległego stepu* Jutrznia w kręgu Zeusa *Moja jutrznia rozbrzmiewaw kręgu Zeusapiwo mi się kojarzyna dworze jest pogoda rozkojarzonaa na czerwonym dworze złudnaspadają kufle na głowy łopatówspaceruję w wirydarzu gazetkompiluję swoje cierpienia społecznewtykam swoje trzy groszejestem kompilatorem spadochroniarzempowoli doniczkikonie zeszły ze wzgórzteraz ciemnieje horyzontrozbłyskając czasemnie ma dnia ani nocyjak przed katastrofą szczęściaostatecznym sądem nad Zeusemklauzurowym we wstępnej kongregacjicisza w ulu chrzęści obok tuicisza tui jak podstawówka gensekadrogamały chłopiecrobotnice wśród topolisiwa zbyt długa broda jak gromy spada na ziemiępogańskie nasienie przeniesionew polerowany biały marmurdysk lecący w zębybrodatego Marksa władnego
>>>
Weź szczyptę wiatru braciezechciej nim strzepnąć w słupy ogniskaty olbrzym małopolskiodchodzisz od wstęgizaplątałeś się w koronki Beskiduopisz wszystkotakże prostatę honorucóż możesz uczynić dziś innegomożesz popłynąć wśród zamieci żółtych liścibracie duszowiatr ucieleśniony w krowim pyskuprzyszlakuidź poprzez deszcz spadających ziarenekpod słońcem z żółcibieliw liściukapeluszu na głowiebrązopodobny marsjański maskujący niech odkrzykniepoligon lasów wolnych
>>>
Kołacz w moich krzakachszamocze się jak ptakwyrywa się jak z ciernido mózgowej dziury z oczurozszarpuje pióra i kaleczy ciałorozrywa się na gąbczaste kawałkideszczu deszczu miłosierdzia!zając jest rzecznikiem kołaczabrak mi jeszcze dwudziestu pięciu minutdo dwudziestu kilku wieków historii móżdżkukrzyk w moich krzakach głośnyprzeciągły podniecającyczarny w kokonie gitary i perkusjijęzyk się wysuwa na samą myślpo kołacz
>>>
Grafitowe pnącza oplatająkolumny kwietnete ostatnie kolumnynad którymi przelatują właśnieróżowe srokiilu ludzi już umarło?ilu zakwitło w ołowiu?patrzymy na koniektórym nie wiele czasu pozostałodo lotu nad czarnymi wzgórzamizanim zmienią sięw różowe sroki
>>>
Wejdź pietruszko druga elegiorozsyp swój zapachniech twój śnieg pokryjedrogi wyboruniech króluje biały walcodbierający czerwień organizmomwielu chorych dzieciniech blady papier jużnie poddaje się ideologomniech drżący głosobróci się przeciw nimniech symbolem maja będziekwitnące drzewko wiśninie mamy już dla nich nicco jeszcze moglibyśmy im ofiarowaćzanim dopadnie ich biała powolna śmierćwśród hymnów jaśminu
>>>
Wejrzenie we własną studnięjest czasem przypadkoweoczy patrzą na muzykę tymczasemnogi wskakują w głębię głuchotypo chwili słychać z oddali cichy pluski ciszęnadlatuje skowronek ponad łąkami i pastwiskamipola pod nim marszczą się jak płótnazwijają się, wybrzuszają jak czarodziejski dywanzaczynają płynąć na bardziej bliski wschódptak usiadł na cembrowiniezaśpiewał i zmienił się w żurawiaboli mnie tu – zajęczał niecierpliwie robotnik przed wojnąwezwano do niego komunistę eksternistęten przyszedł w fartuchu, gumowych rękawicach, z pistoletembardzo zadowolony z tego, że wreszcie może się czymś wykazaćchoćby znajomością ludzkich słabostekskowronek zmienił się w ptaka śnieżnych bezkresówostatnia koszula rozdarła się na dwojepodczas małego zaćmienia warszawsko-moskiewskiegolud struchlał, gdy ukazały się gołe plecyzaczął wiercić w fantasmagoriachszukać paliwa do dyrektyw pijaków-dyktatorówi można tu podawać nazwiskaale, po cosą zanotowane gdzie trzeba to wystarczyna koniec ciszyskowronek zmienił się znów w ścierwnikawleciał do studni, aby mnie wydobyć
>>>
Kasandro czeszesz swoje włosy stęchłym wyziewempotem nachylasz się nad moim uchem i szepczesz –będziesz motylem i tylko dlatego nie umrzesz,rozkazuję cizginienia bliski marmur kolumny głaszczę spoconą rękęna krakowskim kapitolupatrzę na gołębie zielonego Mickiewiczaidąc od Małego Rynkuukołysany szeptem ulicy Brackiej gubię radośćwybałuszam z oczodołów wszystko co w nich jesta sen jak zalane asfaltem szyny tramwajowezmienia się w wieki niepewności i schodzi do kazamatów w głębię nocy łamanych kołem i ścinanychkoszmar znów na czasie powrócił na Ruski Olimplas gęsty zarastający orbityzamiast Plantwysokości mi plącześciąga mnie
w kałuże przepowiedni
przez las leci strach jak chochołdogania mnie i zatrzymuje w drżeniudobija mnie w szeleście i ledwosłyszalnym szepciez nieświeżego umysłu
>>>
Ile miłości może pomieścić się w jednym sercudla dziewcząt chłopców lokomotyw i psówkoni klubów i dojrzałych ociężałych kobietświtów granic lasów i treli-morelidziś jeszcze raz chłopcaszykuj słodkie miejsca on jest już coraz bliżejbiel jego koszulkijego drobne uda głos i postaćrozjaśnia się horyzont zaklętyw szare czasopismażycie niewybudzonemiłość jak tęcza wstaje znów po innym deszczugdy pewnego wieczoru inaczej na niego spojrzałemzbudziłem go teraz wiem co to zakon chmurteraz już przyjemnie jest myśleć o nimgładzę jej włosy przyciskając ją do siebierazem z tajemnicą która nas łączydziwne życie wybudzonemęskie dziecko powraca w miłościwkracza w moją płeć
>>>
* Mały pirat *W monologu pirata z nią
jak z obrazka
w kredkach na ławiekiedyś były gładkie ale i byłomiędzy nie iśćchropowatona maszt bukolika wciągnąłem piracką flagęw siano wyzwolone z nią owinięty w koc dotknięty do żywegozminiaturyzowane samoloty nadlatywałyprowadzone przez byłych makropilotówtupałem na nie przez chwilęa potem z chłopcami w zbożekipiał kichał i kisł naród wiejski wakacyjnypatrzyłem na robotniczeskoje deło bez młotaprzez łan żyta przejechała dwukonna kosiarkazabraliśmy wzruszenie i poszliśmy do domóww końcu koło studni stanęłaona czarnonoga nieboga malutkatak nie długo miała jeszcze pożyćpo chwili łańcuch nawinął sięna buszowanie ciekawskiego dzieciaka jak łyko na drzewie ułożył sięna grzbieciepasjami lubiłem całowaćsłoiki z tańczącymi rybkamiśmiałem się choć kurz polnej drogi zbrudził mi loda znad Wisłyi wtedy zacząłem uprawiać z tymi z piątejpiractwo i alpinizmw piątki od szesnastej trzydzieścikoniecznie po lekcjachgdy listonosz przychodził ktoś umierał
stary lub młody
tak jak ludzie pałace i kościoły szły głębiej w ziemięchociaż dzwony ciągle w niej dzwoniły nad wszystkim czerwone flagi powiewały nawet w młynach i stogachpsy przychodziły na podwórze jak żołnierzei wchodziły do domudo każdego pokojua później już tylko obce tygrysy chociaż koty byłyby tu odpowiedniejszegęsty sos zalewał żywopłotwyrywałem sos z żywopłotustrzelałem do kolegi z rowu mariańskiegorzucałem nożem celniej niż sierpemnóż wysuwał się z rany jak z chlebapo walce kolega powiedziałpiracie mam już dośćprzystanąłem więc za brzozą na wzgórzuusiadłem na kamieniuz oddali obserwowałem manifestację pierwszomajową
w wojewódzkim mieście
niezbyt zazdrosny o ich sukcesywielki pochód zbliżył się do stadionuszkielety zgromadziły się na płycie boiskaczerwień zalała cały stadion
Jolly Roger wszedl z kartką na trybunę
i wtedy niepdziewanienadleciały bombowce z totenkopf na skrzydłachi zrzucono ulotkiprzedzjazdowe bardzo ciężkie odłamkowo-burzące
z sielanki nie pozostało nawet dzieciństwo
>>>
1988
* W pianie *Zaskoczył mnie żaglowcemprzemknął obok mnie gdy płynąłem tyłemjego pióra zamakały w pianie czterdziestektymczasem ja niewolnik satelityprowadzony na smyczy mikroprocesorówjak kłoda drzewa pozwalałem się spławiaćkolorowo-tapetowy jego przesuwhasło -wejdź mój śnie na ten pokładptaszek-migraszek przyfruwasiada na relinguzbroje spadły z wychudłych ciałnerwowe y nawet wyszczuplało i odeszłomoże utonęło gdy bitwa przeniosła się na chwilę na lądja pozostałem w pianieon zasmucił podmuch wiatru obok mnieprzemknął na Horn nawet zwykłą tratwą
z bali
>>>
* Ogień i śnieg *Podszedł i wygarnął z zimnego ogniskałuski rozpaloneo nie! nie zimnekrew na stule zobaczył we śniegdy spali we czworomglisty sendżdżysty przezroczystyteraz by chciał całość wszystkoa ono nie może mu daćna wschodzie w górach ogień i śniegw krzakach partyzanckie szelestynic więcej?tak, chyba nic!wejdź więc w spokój czuwaniaono jest gładkie jak łuska śliskiemówiłem mu tak a on wciąż śniłzielony południk Syreny przepołowił sięgdacząc weszły murzyńskie chatyrzekły w suahili – w ogniu się hartujesz w piasku giniesznawet nie rozpalonym do białościto zimne ognisko to słońcepalmy zostały wsadzone po paprociachgołymi rękami przez niego
>>>
Od wielu wieków ludzie piszą i rzeźbiątrzeźwi lub nie sięgają po pióro lub rylecserca przebite strzałą wchłaniane przez brzozysą dowodami ekspansji uczucia w przyrodziesłowem odcinamy się od sercajeśli jesteśmy trzeźwi to umysł mąci sięa jeśli pijani trzeźwiejewszyscy to wiedzą wszyscy pisząpo jednym najeździe kamerypo kilku zgrabnych cięciach szpadąwciśnięciu w ramy światławszystko zaczyna drżeć iluzjązjawy konkretnieć szokująckot przecięty na pół w lociespada na talerz jak placek ziemniaczany pac, packrucha kreda dotyka policzkarusza z miejsca sunie coraz szybciejdochodzi do bariery dźwiękumknie przez policzek pustyniśmiech narasta w ścianachgwałt kornika wdziera się w sen celulozyantena obraca się jak oczyszuka na niebie gwiazdykot jest gwiazdozbiorem półmiskaludzie przysuwają krzesła do stołuprzy jednym stole nagle kilka miliardów ludziczarni są piękni oni mówiąarabowie są łagodni oni marząazjaci są pracowici oni potrafią pofrunąć z wiatrem słówindianie mając coś w sobie gestykulującbiali cwaniacy mówią do czarnych i czerwonych byle cokołacze się pod swetrem serce niezapisanekażdemu gdy widzi swoją trzeźwość balansując po kilku kroplach wina na krawędzi snua w oddali swoje ludzkie serce duszące się oddalające w gwiaździste niebokrasnoludki orbitalne ze skuteroszalików przechwytująserca ponad planetą z blizną strzały
>>>
Daj pokój zdolnościomwojna w Iranie zmienia sięw niezłą już tapetęchoć żyzne gleby Rosjizrodziły wielu wspaniałych pisarzy i muzykówdziś widzę jak jałowiejąjak ja patrzę?drzewo bez korydrzewo pięcioletnie ja trzyletniwojna pięcioletnia ja trzyletniRosja pięcioletnia ja trzyletnidziewczyna i kocwszystko jest mnąleniwie się przeciągamgdy muszę wyjeżdżać nie śmiem zostaćczekać na wojenne baty i święconą wodęponoć mają odwrócić biegi wszystkich rzekponoć każdy ma zostać redaktorem naczelnym jakiejś gazetyponoć każdy ma zostać przeszkolony do walki na kopieile krwi przebitych moja gazeta by pomieściłakropla tłuszczu na ostrzu nożadziewczyna zeszła na scenę w moim amfiteatrzezbudowanym za miastem z kamieni kirkuturzeko czarna czarny deszczuczekasz mnie w Iraniejak śmierć nagiego drzewajak miłość dziewczynyjaka biżuteria powstanie z moich kościczy odnajdą stele praw w Suzie?
>>>
* Wśród łąk *Tak wiele musiałem wyczernić łąkw cierniach w zielsku tyle razymózg mój jak dzieciństwo na pagórkachtyle trudu spadło na mnieza próbę odnalezienia zgubionego oszczepuTatanki Yotankiwskrzeszenia ulubionego psai jej jedynejpopłynąłem nad morze by pobiec po falachodtańczyć dziki taniec inicjacjirazem z Podlasiem Mazurami Mazowszemi Opolszczyznąrazem raz razamiwytruchlałem w mundurze tramwaje miastwystąpiłem przed pobitymi robotnikamibijącymi przepitymi pijanymidoszedłem do granicy śmiercisięgnąłem warszawskiego brukuw ataku na tamkęby móc ciepło stanąć przed własnym piekłemi stwardnieć jak światłomnóstwo łąk odwinąłem z papierków latbyły moim śniadaniemgdy jadłem je drugi raz przyszedł do mnie aniołwygładził swe lśniące pióra skrzydełspoczął obok mnie leżącego bez tchupod wierzbą i z policzkiem przy moim policzkunasłuchiwał echa ojczyzny ziemskiejobejmując go poczułem zewnętrzną stroną dłonichłód chropowatego murusłodkie trzynastoletnie uczucie mojebyło razem z namibyliśmy wtedy świętą rodzinąprawie płaczący ze szczęściadobrzy tym bardziej święciona pokorna mojaja znów widzącyon odnalezienie wśród łąkpieszczota wiatru muzyka witek i trzcinciepło letniej miłości
>>>
Pośród jesiennego lasuprześliczny podświetlony stawktórego dno wymoszczone jestczerwonymi liśćmi(piękny jesienny jasny kotlin)w stawie pływają duże złote ryby(podobne do karpi, leczwiększe od stawu)kilka ławic sławnychmężczyzna wchodzi do wodyzanurza się po szyjęzaczyna płynąćpłynie pod wodą przy samym dnieryby przepływają nad nimpłynie znikając coraz bardziejpod brzuchami rybstojący na brzeguzaczynają się niepokoićto ryby zachowują się niepokojącoryby go pożerająpołykany znika w ich pyskachwszyscy starają się wyłowić rybylub je wypłoszyć, aby uratowaćostatnią jesienną mężczyznę>>> Metodycznie Archanioł to rozwiązujejest to proces ciągłyduch i rozum to ogarnąłw podręczniku o tym pisząwejście do katedry główne jest rzeźbione w kamieniuboczne ministranckie jest marzone w nocynad tą częścią świątyni fruwają motyle i ćmydrewniany płot kładzie się kładkąna rzece i już nie jest procesyjnyjest konfesyjnywokół na brzegach samobójcyArchanioł próbuje uzasadniać w głowach ludzijedni przechodzą drudzy przeczołgują sięnad wzburzoną wodątrzeci poją konie na brzegu niezdecydowaniwśród lip i majów niebieskiego i złotegodziecko niesie biel w celach wybielania jaźnikromka lgnie do kromkii nagle odwrócony kożuch porywany przez wiatrznika w zamiecigdy znów uspokaja się wiatrkobieta wyprowadza kozę na spacerkiedyś polecą samoloty kiedyś pogryzą się kobietykiedyś zamarznie studniawtedy trzeba będzie rozwiązaćwęzeł wojny stukającej węglem w okna sercżycie zmusza do przyswojenia tony przypadkówkaże walczyć protezami mózgulecz zalewa tłuszczem tkwiące w boku oszczepyw nocy wyławia kroki Archaniołamost, po którym stąpa to most dzieciństwaon przechodzi i ty musisz za nimwyrywając życie z boku jak oszczep>>>Pozbierał cząstki powietrzado butelki po sumieniuja bym miał kłopoty z tymon jednak stworzył z nich wiatrpowietrzna muzyka porwała mniegwiazdy postrącał wiatrspadają na moją głowęon to sprawił od niechceniadmuchawcami organów>>>Stary modrzew pod naporem halnegozgina się do ziemiwierzchołek drzewa lekko muska moje sercew moim sercu mały chłopiec jeździ na rowerkuprzyglądam mu się z obawąmoje myśli to koktajl z pokrzyw i miętypod język przesuwa się ich smaknie mogę ich przełknąćprzedziwna słodycz unosi się ku górzeogarnia moje oczydrży obraz uderzający o program wizjisłyszę wiatr, który mnie zmieniaw drzewo stuletnie
>>>
Pamiętają mnie mazurskie lasya ja pamiętam aleje wśród nichzdecydowanie niszczoneprzez chłopów w mundurachpotem łzy dzieci pozbawionych poziomekdzieci robotnikówi słońce w konarach drzewono rodziło dla mnie spotkania wzruszeńwielkie czerwonejak na każdym krańcu światazachodzące za lasy miniaturowe
slońce stworzenie słońce matka
miłość na powierzchni słońca wypaliła oczykrucjata moich snów wśród ludzii społeczeństwo było we mnienie umiałem współżyć pośród wrzosów na poligonachwolałem w pustym stepie walczyć słowamigdzie jagody też dojrzewają i powoli nadchodzi pokójwilki w gazetacha w lasach wyłącznie wyją żalegdy już góry staną muremza mnąłóżko na turni ustawięi położę się na boku pod kołdrąpatrzył będę w przepaście jak Kasprowiczpatrzył bez westchnień jak Karłowiczlecztęskniącdo tego, co na ulicach Krakowa odbija sięw naiwnych dziecięcych twarzachi wtemumiera wojnaw Huciejak mgła nad Zakopanem
>>>
Czy wierzysz we mnie lecąca strzałomoje przeznaczeniebardzo mojew łuku tęczy grafit wyziera ze słońcaalbo na skróty skończ musisz wydobyć jąz Morza Czarnego i Tybrupotem bardzonawiązka jest w drżeniu cięciwypieniądze drżą nie dźwięcząale jak bardzopięknie bez słówojczyzno w duszy dźwięków jak snówhomeryckie gębyna granicy Luwru i łąk przeczystychtopoli i złotogłowuzginienia bliscy przyjemnościjak lecisz strzałopolifonicznie lecisz przez odmęt rozmiłowujeszwe mnie moje przeznaczeniesynów tylu wokół rozpędzają się napinająja jestem bardzoanielski może najpierwszy nad popieliskiemoczu zagładyale jak bardzona hawajach szczęśliwości zachodniejgitara łka na brzegu morzaja planuję bohaterskie loty a jeszcze drżę w piaskuzabierz mnie bardzo krowo ssakówodkryj mnie bramozamknij rzekojak najwyżej delikatnie wessij w przyszłośćbez granicziemskiej pamięci
>>>
Wczoraj dzień komunistycznyzniknął w figowcuotworzył się dzień przed telewizyjnym rakiema gdzie miłość?słucham chemicznych pieśni misyjnychtańczą radzieckie narody w półprzysiadziechoć transparenty już nie istniejąwszystko łączy się z góry zmęczonei praca i buntjej uśmiech od Giewontu po Morską Krynicęrozpromienia Boże Ciałomiłość tobyłem tam gdzie oni uważają się za swoichw lesiemusimy pobudzić las kichaniemby ich ogarnął obcościąby byli jak mech w cieniumy znosimy jajaw konfesjonałachwyznajemy, że chcieliśmy uzdrawiać dzikościąpotem okazuje się, żekomuniści nas spowiadalinasze dni okrągleją w zielonym księżycuprzecież to noczjedzmy, więc po cichu te pomidoryzamiast fig
>>>
Zgoda na wszystkoale nie na śmierćpustynne chmury ogołociłykloaki z upoważnieńteraz bunt już się nie zdarzywe łzach miłośćpo obiedzieludzie, hej!w którą stronę pobiegną konietam wy bo ja tak chcęodchrząknę – iwyjdźcie na mój kurhanpopatrzcie na moje spalone drogi
wśród sławojek i stajen
wyśmiejcie mnieja się zasmucęmożezgoda na wszystkojuż terazbuntu tu nie będziebo mnie tu nie matego miejsca zresztą też
>>>
Alergiczne kryształy toczą sięw żywym organizmietuż pod skórągdy detonują rozbrzmiewa muzykakicha ryba, płacze ptakw zegarach jest osłona, którą chcesz widziećjak garb garbategoa nad wzgórzem szalone tykanietak, och!będąc śmiechem zmienia się w tętent konizluzował bocian myszę w zaprzęgu, i dalejjuż w kredzie został odebrany znak od naturyamonit przywiózł obrazy zza granic kulturyna wernisaż w grobach lodowcóww karawanach pozostała ich tęsknota zakręconazielone stepy bez wędrówek dziś, bez galopadtrwają w bezmiernym spotkaniu bezsensuz kurhanami pełnymi śladów alergiia my w wieżowcach betonowych drapiemy sięgrzebieniem z brązubawimy kościaną zapinkąpichcimy z cieciorki i orkiszupodglądać życie z pozycji jednej grupy krwito nie wszystkotrzeba wyskoczyć z balkonui wchłonąć dolinę utworzoną przez lodowiecsymbol indyka i zamrażarkiwchłonie echa i niecierpliwe robaki z kredystworzenie życiabyło pierwszą alergiąi alegorią natury
>>>
Sumator wielkonarodowyLiczyć możesz wszystkich beatnikówjak paciorki różańcajednak nie możesz spokojnie wysiedzieć na molochyba że wpatrzysz się w bielkrążysz wokół narodulub dziewczynyznajdziesz kromkę chleba i krzyżdodajesz to co masz pod rękąfortunną fontannę do wodospadówMorskie do okaŚni do ardwpatrzysz i chcesz wiedzieć że to tomożesz to zrozumiećlecz co co nie wiesz nienawidziszczas postawił ciebiepośród kochania lecz odarł z narodowej tęsknotyraz Nowy Orlean dwa Krymtrzy Kozacy cztery Esesmanipięć punkowcy sześć zomowcynie masz już nicsumujesz jak sztubakokradziony przez fanatyków fantastówjesteś jak noc bez dniai dzień bez dnakochasz bez cierpieniai nie możesz zliczyć mórz i mgławic nad góramichoć możesz jeszcze się dostać na pewno do świata młodychna tej granicy, o taki raz zliczyć ichod nowa
>>>
Czuwaj druhu premierzepokaż jak bardzo kochasz swój krajwyjmij z portfela zamówieńswoje szanse wschodnieotwórz permanentny stani choć w garści ściska mnie jak bukiet polnych kwiatówzwiędłych obwisłychMister Hyde układupodniosę się na duchugdy rzeki staną się rzekamiryby rybamiludzie ludźmiw wieloryba brzuchu opracuję plan zbawienia poezjia gdy mnie wypluje na brzegbędę jak bibliotekarz Asurbanipal strzeż się mój niepiśmienny druhu mój konieczny towarzyszujeżeli nie kochasz Niniwyzdewastuję twoich brodatych bogówwe wrotach pieca przetopię na wiersze
>>>
Bez łaski kwitnących paprociodkurzacz wam życie przessiewy dzieci wisielczechodźcie stójciemały Janek prosi o kalekęchce walczyćwcześniej pomiędzy kolumny wchodziprzed oblicza bogówa potem w słońcedrzew brakuje a wy posyłaciepo drwali z innych narodówurządzacie w nekropolii majówkęzostała ona odprawionatrwała dzień jeden
>>>
* Przespany kamień *Przespany kamień we mnie się budziobok drogi nagi jadę na rowerze piaszczystą ścieżkąw piasek powoli zagłębiam się z głowąnie nie skręciłem ku wodom przez pustyniędrżę jak uśpione wnętrze kamieniapedałując w ciszy ku liściom cieniabędąc sam na sam z kamieniem rzekiktórego nie widzę w ciemnościachskulony szeptem wracam ścieżkąnie upadam w śniegu pędzącym lawiną w otwór rzekigdy piorunem płonie stalowy maszt jak świeczka ponad miastembłądzę wewnątrz kamienia oblany czerwieniąkuchta gotuje rakaulica pod niebem znika w zachodzie jak diamentbałwan poprzewraca się na podwórzutoczy swe kule ku rzecedajcie śmigło niemieckiego bombowcarozpędźcie je niech zetnie swym kółkiembiel zębów bałwana do krwiniech go okaleczyból pozostawi jawęjak kamień
>>>
Ze wzgórz tęskniących do cieniarunąłem jak Sobieski z winnicja po wino? chyba nie!dom budować w kasztanowców majestaciepachnąc olejem i asfaltemz drogi tylko zapragnąłem zejśći zszedłemw okolicy jest kościół pod ziemią głębokoŚwięty Jan czyta czasem swoje tekstyo jaspisachpośród rechotania żab latemsłyszę jego głos siedząc w okniejak w wejściu do jaskinidom czarny pośród ciemnej nocyszkło wyrasta w ogrodzie, kwitnie i owocujeja zbieram jego owocewyciskam z niego soki, które potem pijęnie upijam się, lecz wtedy dopiero widzęmoją szklaną konnicę wiekupędzącą w przepaść bitwydwóch światów
>>>
Weź mnie w dłonie
gdyż płaczę
końskim włosiem połechtaj moje rozpaczena maszcie flaga taka jak jaoj! mój krawat zamiast mieszkaniadla wszystkich będą krawatylilie też, gdy zapieją wczesne wodysłońce płonie gdyż lśnią liście brzózniebo przybywa jak morzegdyż mógłbym spać huśtasz mniewięc boję się jeść papierjem atramentkromkękupuję statki w butelkachstojąc za kontuaremlecę aż do Jugosławii nad Adriatyk Ilirówpajdę słońca poliżę stojąc na ulu w cieniuocierasz moje łzy łańcuchemlubię tojadę do Pernambuco po księżycmyszy fruwają z garnkami na głowachnad głowami Gotówtłukąc telewizor we czwartek płaczęw kosz zaglądam odliczam chwile bez ciebiezazdroszczę okolicy palcówsercu mirtów
>>>
Zasnuta powierzchnia cygaraczarny knot się dopalakwiat doniczkowy chodzi po krawędzi doniczkiwyzwala wyzwala wyzwala siebiejak dymbrzęk twardego plastykuuderzającego o jeszcze twardszy plastykupadła popielnica zachodzi wielkie słońce zasłania nam oczywewnątrz dni pełzają same kokonylarwy dematerializują się tami znów pojawiają się w głowachołtarz na wzgórzu zielonymbrak dzikich skórzwierzęta są w niebie mitologiiściągamy je z s es dla skórwieloryby kryją w swych trzewiach Wikingówkrzesło jest motylemskłada i rozkłada płatki skrzydeł meblowychutrudzeni jakimś znojem toniemy w dymieprzejechani przez tramwaj jeszczew wózkach dziecinnychbutwiejemy spolszczając się w humusie szansdeszcz gasi czasem cygarateraz uciekł w Beskidy przebiegł lasy i schronił się w schroniskuto z kolei nas chroniprzed kopciem z cygara zdrad
>>>
* Nici do kłębka *Wcześniej czy później mając kłębekdojdę do nitkizakręcony w trudach lekturachkapelusz mojej Juliijak balkon jak puzonza truciznami w głąbnad lasami rytm kołysze nogamipowiesił ateistę by smutniałna świerku jak zająca na balkoniewisiał nad igłami jak pijany fiakier na koźleco cmoka – dobry koniaku bądź mi denaturatemczas się ocknąć trawow gęś się przełamią Pieninygórale wyczernią Podhalew bieliźnie nad morzem Kaszubibędą szeptać Maurowie przytupującRosjanie będą siarczyście się uśmiechaćdo swojej prawdy nie kocham ich, choć prawie sławięnie ma już jego jedynego spalony w lesielecz pałac pozostałlata lata zimy jego pamiętają zesłańcyręce obmyć octem z różywypić to wszystkoco w gąbce jej włosówmoja gąbka gęga do jej gębyteż się przełamuję nie zazdroszczęlecz mi żal dziecka na kolonii zakładowejwyjadającego kisiel z podstawki najpiękniejszy żółw to okaz balkonustarych kobiet midziewczątek mijuż nie uprzędzie żądna podróżżaden spacero jej urody urody smaku mojegoi uczucia falwiej wietrze w oponachgumy Chin pachnijcie bawełnąjestem w stadzie arabów Dzieduszyckiegotu niedaleko od Gór Stołowychchcę być aniołem w lasach pełnych masłagdzie łupiono bydło i akowcówchcę być świadom nicitrzymać jea mam tylko kłębek
>>>
* Awokado inteligencji *W plwocinie królikw sierści się urodziłpajęczyna zasnuła arabskigrób Chrystusato onazewsząd otaczają mnie szczupłonóżkiemoje pieczęciemaszyna kręgli niespokojnychw spojrzeniachpędzi parą detonacjąwejście przez święty obrazjestem sam jak ideaoczy mój sztandarponiosła go owca w pokrzywyludność skupia się w lejachbuty noszą się samekrzyże odchodzą po zmartwychwstaniuludność schodzi do dolnych lasówjak w bajkispychacze pomagajądzieci odsuńcie siębędę się mściłrozwalić pieczęcie sercwszystkobunkierpajęczynę zerwaćśliskie są owoce moich gazetkuszą likierywzywają wytchnieniaawokado inteligencjito czasem plwocina
>>>
Jak żydowski notes przedwojennych miasteczektak w moim życiu senne kry spalonona Alei Słowackiegowiem na pewno, że większej słodyczyjuż w nim nie będziew mroźną noc rozlał się ogień jak pożarmają miłość odkryłem na nowo w autobusiewysłałem moje sny na księżycodnowicieli już mieliśmynie daleko od niegoodszedłem daleko od jego kaźnilecz nie zdradzę siebie, jegoani uśmiechu z Aleidrgnięcia rzęs z autobusuweź okno czarne kotkui słońce głodne jarmużustój!nad brzegiem się zatrzymajrzeki miłościkiedy sny i ty będziecie jednymjesteś tam gdzie ledwie srebrzy się szronna listopadowej trawiea ogień jest tu w moim sercuw autobusie dojeżdżającym jużdo Mostu Dębnickiegoktóry zasłonięto jak arkęjak Wawel
>>>
* Krzyczcie gęsi, uciekajcie *Ojcze, ojczekrzyk dzikich gęsiniesie się nad polskimi niemożnościamina Pegazach bóleunoszą się nad asfaltemi te gęsi Selmywytrzymać bajkowe wojnyrosyjskich cerkwito marzeniejak krasnal walczę o zachowanie bajekale tych prawdziwychcóż mi pozostałoinna bajkacodziennie tam i tuojcze, ojczedzikie okrzykizwierzę patrzące w księżycmarmurowymarmurowetakże srebrny grzechzłota głowaruchy rewolucyjnerobaczkowepo grób myśliwych krzyczcie gęsiuciekajcie w rękę niebawiekuistą
>>>
* Kosmos udziałem *Skute lilie wśród wiśniowych drzewdeszcz szklany i Wawel się śnisny wręcz dziewczęcejakże senne śmiertelne białka oczuzębate koła w sosnowych ustachnad wstęgą Wisły jak jabłkojak je podaćwakacje dla aniołówprzyroda niech wejdzie w znak Lwaniech kosmos w erze stanie się za chwilęudziałem całych naszych serc* Nadzieje w urnach *Nasze nadzieje są ukryte w urnacha przodkowie w kurhanachgłogi to też nadziejatyle, że dzieciństwaścieżki polne wykorzystujemykrew Scytów i Galów mając w żyłachbiegamy przez pola i zbożajak króliki tańczymyzorza ich informacji nad namiwychylamy nasze dzwonynaszeichzawsze myto już tak zostaniedopóki będą telewizyjne krzyżew naszym świetle jaśniećautostrady i parafiezbyt zdrobniałe dla ich geniuszustoją miniaturowe na kredensachjeziora dodawane do małych boiskserca oddajątrylogie religiiuciekinierzy kontaktówoczy podnieść można zmrużoneodsunąć kapelusz na tył głowyuśmiechnąć się możnastojąc w powodzi na przedwojennej ulicymożna wzrosnąćgłogi jak pąk serca wykwitają astralneczekamy na krewspojrzeniami na smak ustna mgłę w oczachtylu swe kości złożyło w ostachilu, tego nikt nie zliczyłąki bez znaków kąkoli i makówbez pszczół bez czajeknadzieja bez mórz w naskurhany grobycisza w urnach głowynieodnalezionych* Iloczyn *Iloczyn dwu wiejskich miłościgdzie trawy pasma brakna wzgórzach kończących sięona zatrzymuje swój roweron wyłącza silnik traktoraon uchyla drzwi kabinyona opiera się o siodełkozdechł komin fabryki nad nimiznikł cień socjalizmu teoretycznegomłodzi dogadali siękracze wrona na topolisiano biegnie w miejsce miłosnewiejska miłość otrząsa świat z kłamstwna polach telewizją zasnutych od śwituobserwują ich nadzy milicjancistojąc w krzakach z radaremgdy kończą rozmowęwyskakują z czerwonymi makamiw zębachna drogę przed nimi
>>>
* W mojej piersi *W mojej piersi tkwi sensjak gwóźdźkrótko przenika ukośne błonyona korzysta z białych tkanin pajęczychwiszących w piersiopada lekko na nieratując swoje miłosne życielata winucieczekna zewnątrz ciałagodziny dobrociwewnątrz spojrzeniamały ludzki ból na rozstajachsens kłuje i kołysze
>>>
* Na razie nie chcę *Mogę osłonić swoje oczy rozumemlecz nie wiem, czemu nie chcęstrzepnąć mogę niedbałym ruchem palcówSłowackiego z koniachoć płoną moje oczy gniewemna razie nie chcęnarazić się zaborcommogę osłonić swój rozumcierpliwością pielgrzyma
>>>
* Wnętrze *We wnętrzu tego kamieniaktóry jest wewnątrzjest złośćjadąc, jako prawie rower przez lasczuję, że będę musiał przestaćtymczasem przeciskam się międzyskłębionymi liśćmi i pniami igiełjak powstaniec lub partyzant nawet borówczarzteraz taki czas jestaby styl był jak figowiecjestem w slipachgdybym był apostołem nie chciałbym miećkamieniejącego wnętrza na pewnowychowuje mnie las ojcównie mogę już mówić:„gdybym mógł”jadę na rowerze do czterdziestkizaświeć tęczo, pokaż swoje kłyzawiej firmamencie na sny Jupiterana dzisiaj wejście czołgowedla koni otwartejuż dzisiaj ruszają czołgi chwałygdy spotkam je na drodzewyjadę na środekstaranuję jemoże, tak chcęmoje rany zmieniają się w logiczne kamienieskóra wysuwana jest przez wnętrzeobcy jestem nawet lekarstwom i ludziomlata mijają czekam na niąszukam jej mam ją odchodzętrzymając ją za rękęto nie wojnato nie nienawiśćto onajaskółka leśnazagrożonaprzez kamień lekki jak owad* Sznur *Na tyle dojrzałem, aby szepnąćw nocy chcę zrobić totajemniczo mrugnąć okiema potemwyjść z domu z konopnym sznuremz zamiarem przeciągnięcia gonad drogą, którą muszę iśćwielce szanowni Rodacyw Sejmie siedzą jak zwierzęta w klatcea ja drogą idę na straceniedrogą, którą wyznacza mi sołtystak wielu u władzy w sterowanym Sejmierobi za dekorację różniąc sięco jakiś czas w sprawach wódkija już prawie jak terrorystamilczący jak konopny sznur koniecznościleżący w zwojach na podłodzenabrzmiewam cieniemw blasku płonącychsocjalistycznych stosówten cień to dobra rzecz dla mnieprzepowiadam śmierć Pimenaz ręki Gorbaczowa
>>>
* Swoboda *We wnętrzu mojej wiaryjest miejsce na swobodęw katedrze mojej głowyjest wielki krzyż wolnościciepły krwią mojego snuprzyzywam dzieci nie bocianydewiacja pod kontroląobydwu oczu uspokajauspokajam aniołów stróżówufwewnątrz zegarka liczydłakrople wody spadają na wysunięty językwedle stawu groblawedle wnętrza czaszagiąć skrzydła, wznieść proporcerunąć na barbarzyńcówlub czekać pod krzyżem na śmierćz ręki bolszewika oraz esesmanaco było, o co jest korzystniejsze politycznietyle piachu i tyle jeziorw naszych gestach i podróżachwzgórz i równin, połonin i ruinprasłowiańskie grodynawet germański stek na Ślężypłoną w żyłach w sierpniujak krzyż
>>>
* Obsesje nocne *Obsesje nocne wyrywają mniez delikatnych ramionkrew wyciskają na czołomyśli przestają istniećtylko zwierzę w nocykrąży w ich miejscachmogę sobie wyobrazićmojego praprzodka wędrującegona bosaka przez stepy środkowej Azjiw poszukiwaniu spokojulecz nie w taką noc
>>>
* Narodziny *Wejście do katedry stadionujak wybieg dla fokzamarznięty system moich uczućoddziaływań i cieniregulator obrazuktóry wisi na ścianieginie w ciemnościach we mgle i śniechwytam drążek steru książkimsza przeżyta w nocy powtarzana jest za dniagłodni maszerują ktoś marsza graten we mgle sobowtórnie jest tak głodny jak jahala oświetlona jak wnętrze niebadla narodzin nowego człowiekaw lustrzanych nibytabernakulach zrodzić się miałz naszych słów ontak niewiele czasu zostało jużdla nowego prorokaa może to ty zrodziłeś się tam, patrz!bazyliki koncertów i demonstracjina Bałkanach i Kaukaziemiasta mogą zostać zoraneprzez Rzymian i Rosjanjednak trudno uwierzyć w ciągłość własnej klęskiłatwo patrzeć i widzieć na ołtarzusiebie choćby przed klęskąchmura przesłania szczyt drapaczai zwięczenie krzyżem, gwiazdąchmura głodnej szarańczy
>>>
* W naszej awangardzie *Ani Rakowski ani Urbannie umacniają tożsamościJan Paweł II istnieje jak ideamiasteczka samotniejąmiasta się sprzedajądzięcioł przylatuje z lasuaby zamieszkać w sadzie wielkości Niniwyza rok wylatuje z saduaby pod miastem opukiwaćdrewniane telegraficzne słupydziś usiadł na ceglanym murzewali dziobem w ścianę domuwierzeje łąk zatrzaśniętelasy zdziczałe zmieniają się w polne zagajnikiostrężyna jest porastaczasem jakiś parów ukryje ogromne łopianynad cienistym strumykiemlub małą wioskę bez drogi, szkoły i pocztyjedynie z kapliczkąsumienie naroduPiast był chłopemRakowski to syn chłopaale tylko ten drugi to barbarzyńcamiast muzyka dociera na wieśludowa muzyka wbrew pozorom nie umierachcemy wypłynąć na starą rzekę Europyłodziami ministerstw i przedsiębiorstwco za bzdurajednak pakujemy się na te porohyja dla swoich dzieci będę zmuszonystworzyć własną Europęwysączyć ją ze skały sumienia w lesiez łopianu i dzięciołaz miasteczka ze szkła i wodoruz hutniczej dzielnicyżeby już do reszty nie zgłupiećw awangardzie przedstawicieli
>>>
1989
Jak wierzba płacząca na krawedzi krateruwzrastamy nad przepaścią wiekuptak siada na ramieniu premierazłowieszczociemność ulubiona w klasztorzejak przyszłość kwiatu kaktusadeszcz w Nowym Yorku płaczespływają krople po zębachkonie, lecz nie takie znów dumnestoją obok siebie na Kazimierzujak synagoga i kościółmiędzy nimi płynie Wisła płaczącaAugustianin dzieli się pasztetem z włóczęgąw budce telefonicznejpodczas snu z cygarem pomiędzy palcamiwłóczęga umieratrudny nocny szlak dla komandosówz ulicy Ułanów Jaruzelskichprzez stalownie, telewizje i pałaceNiemcy zapraszają znów Rakowskiegoa on strofuje Hołuja w HrubieszowieWarszawa uklękła przed Zygmuntem Waząktóry zdradził tak wiele interesów Polskilecz nie Polskę samą tak jak śliczny Staśnie wierzę Warszawie z pomnikami carówKozaczyzna nas niszczy nawet w snachzamek w Czersku nadaje się do remontumumie też trzeba ratowaćmisjonarki więźniarki są nową nadzieją piramid Kremlajak wysłaliśmy Karola Wojtyłę do Rzymujak wysłaliśmy Brzezińskiego do Waszyngtonujak wysłaliśmy Dzierżyńskiego do Moskwytak wyślemy na Księżyc wszystkie łzy wierzymy, że wulkan nowych czasówjeszcze pozwoli się nam wypłakać przed erupcjąmożemy przejść tam na piechotę
>>>
* Ręce do góry *Jest taka piosenka otoczona muremjak zachodnie i wschodnie warowne miastajak sokół wzlatujący nad Podolewidzący ciągnące z dzikich pól nieszczęścieciemność nocy jest tą piosenkąSejm nadciąga od Sienykomuniści od Sejnrobotnicy sezonowi toną wśród rzęsw stawach zielonych
w pultuskach w puławach
pieniące się piwa są wylewanepod progi księży patriotówoni nadchodzą od wschodurzadziej od zachodutak, więc jesteśmy osaczeni przed muremklucze dzikich gęsi płyną w miedzina niebie z Galacji do Galicjiczołgi równymi kolumnami toczą sięz Jarosławla do Jarosławiawśród szpaleru topoli jak pociągiposłowie śpiewają hymn zniewoleniai wznoszą ręce do góryjak Urban i Innocenty>>>Tu nad morzem zielonymjeszcze nie jeden zrodzi sięczerwony końi co z tegojeszcze pewno nie razw zielonej historiinie kłopoczcie się ucieczkątęsknota złączy wasnawet z tym koniem pędzącym do Żółkwioczy stepuwody modrelos Europy w waszej studniprosi o wolność jak Aladynzimą wsłuchujecie się w świszczące klęskizaskoczonych białych w czerwienisumuje się swoje marzenia o wodach i stepachwtuleni w futra obcych kotówobok marmurowych mnichówżyjemy innymi dla siebie samychpowstańcy patrzący na niekochające sercanawet wśród burzynawet wśród zamiecikosmici czy sataniściinsekty czy komputerywejdą w wodę naszych trzech mórzi zostaną do świtu, gdy rosa zmoczyzielone bezkresne stepy trawników
>>>
* Ptasia tęsknota *Ptasia tęsknota mojaklucz wiosną i jesieniąkoła zębate, nityw nieodkrytych ramach łączą w moim obrazie snymocuję go do ściany rodzinyśniadaniem równie ptasimwejść tam gdzie młyny mieląwejść w kamienne lochy mąkisłyszeć wodną turbinęnapędzająca młynywidzieć pianę wszędzie wokółrealną osiadającą na policzkachdeszcz, słońce, wiatrdziewczyny wśród samochodóww labiryncie w Knossosw wulkanie Witkacegow sercu dynamicznakwietna tęsknotana moich horyzontachperspektywa przełamuje siętak, że ptaki mogłyby upaśćna druty wysokiego napięciagdyby tęsknota zdołaławyrwać się z serca
>>>
W tylu już leśnych latachskrzat czyhał na skrzatawyczekało i moje sercehobbitka znalazła mniewyeksponowała na płótnieskostniałe wieże boszują na obrazachnad przepaściami iluminowanymi piekłemgdy zjadam jej nogę wyrasta mi łuskai temu podobnena łyse zęby wyłażą zimorodkina leśnych sadzawkach stojęlecz iść nie mogę po nichz pleców wystaje mi nowy kartofelbiegłbym do mojej miłościa jadę piłką do morzabudki na sercach obu buduję zaskoczeniemzjadam w oknach czaskwoki zza muru chcą się dać słyszećhobbitka poszła w inną stronązamknąłem Trybunę
>>>
* Plan *W tylu niszczących szansachpozostawiam szansę dla miłościgdzieś w jakimś mało uczęszczanympomieszczeniu biurowcanagle znalazłem się twarzą w twarzz trzema pięknymi kobietamipatrzącymi swymi ciemnymi oczymana mnie siedzącego wśród kartotek różowychbezradny tuż po gwałtownej rozmowiew której wykrzyczałem swoją chytrośćkobiecość ich pojawiła się w bliskości wężawstałem w płomieniach tych spojrzeńich oczy teraz wzniosły się do górygdyby nie resztki sierści w moich ustachzaskoczony w otwartości wszedłbym na biurkoby zrywać jabłkadiademy oczu świeciły w moich ustachrozmowa zbliżyła nas elektryczniejuż prawie dłonie dotykały dłoniwpatrzone we mnie znów pojednanegokryjącego zmieszaniei oto, gdy jedna z kobiet wstałaaby zamknąć drzwiby ukryć nas przed okiem opatrznościswojska samotność wybuchła jak miecz Michałaciało zostało wessane do zgliszczna koniec ustaliliśmy w podnieceniuplan zniszczenia niecnychtrzech innych kobiet
>>>
* Zmierzch zakłamania *Łzy jak czerń nocy spływają po szybach oczugdy milknie ostatni ptakmój ojciec z wypalonym sercempielęgnuje młode sekwoje antykomunizmuktóre posadził w czasach Solidarnościdzięki pożarom Jaruzelskiegow czasach stworzonych przez takich jak ondla czasów długowiecznych jak dęby Mamre moja matka zdecydowana uprawiać oberżynyna kurhanie ostatnich komunistówustępuje przed ojcemsama usypuje kopiec swojej rodziny wyższy od kurhanu tatra Mamajakrzątając się z pełnymi koszami ziemi polodowcowejw domu wciąż jeszcze pełno komarów komunizmuczyhających na odsłonięte ramięmoje łzy to kwiląca ptaszynao zmierzchu zakłamaniana tyle silna by wyłapać wszystkie komary
>>>
* Trucizna wszędzie *Kiełbasa, szynka, indykobok sałaty, chleba, grzybówna polskich stołach – truciznąpapier w pracy – truciznąpiwo w czasie meczu – truciznąi sam mecz takżepepsi-cola i lody w wafluwśród rozpalonych domów miasta – truciznąsamochody rzężące – trucizną
wpieprzowina na targu – truczną
robotnicza konserwa śniadaniowa – truciznąsamochody warczące – truciznąwiatry i deszcz z zawartością kombinatów- truciznąpocałunki partii – truciznąsłońce w bezozonowej atmosferze – truciznąodzież i meble w mieszkaniu – truciznątrujemy się rozmowami w czasie weseloglądaniem telewizji w świętawypoczywaniem nad woda w wakacjemyśleniem o kobietach w nocypracą dla zła w dzieństaniem w kolejkach i korkach
>>>
Możemy w kontekście zagrożeniaplanety i społeczeństwaśmiało mówić, że cywilizacja doszła do proguśmiertelnego zatruciatrucizna znana jest od tysiąclecipod różnymi postaciamiwięc każda epoka musi miećswoich głodujących eremitówodpornych na niąprzyszłe lata też czekająna koche, arche, pra, pan i na waskamienie, woda, modlitwaskąd wziąść czysty umysłskąd wziąść czystą ziemięskąd wziąść czystą wodęskąd wziąść umysł czystyczysty umysł czysty umysłplanety>>>*Weź kawałek mydła*Weź kawałek mydławłóż go sobie w ustai usiądź na gałęzi drzewarosnącego przed jej domemi milczrosa będzie chłodzić twoje ręcenogi, głowę, pierśspływając z włosów i naskórkajuż na drugi dzieńniewolnik na plecach uczepiony twoichjak plecak był przenoszonywe wszystkie miejscaw które zachodziłeśgdy usechł odpadłi z miejsca zaczął podążać za tobąweź dziecko i idź ją prosić o serniech dziecko popychane przodemzmieni się przed nią w krukai pofrunie w jej oczypełne czerwieni zachodukurak biegnący przez pustynięszukający rozpaczliwie pożywieniato ty bez krukaspragniony
>>>
* Słoneczne rozgwiazdy *Słoneczne rozgwiazdypod katowickim Spodkiemzjednoczyły się na wiecuw dniu gwiazdy12 marca 1989 rokuweź spluwaczkę i wyrusz na frontjako krasnal partyzantz ramienia ludowego miniugrupowaniaposilając się seremmów, pluj i dalej wciąż dalej podążajnaprzód na Berlin i Rzymuklęknijwstań, gdy spadnie bombaugotowany pacierz mrocznyw komputerzemleka nalej do spodkapostaw spodek obok na drugiej śląskiej gałęziśpiewaj pieśni otwartych ustprzytul nogę do koryi chłeptaj mlekoona krząta się tam za oknemcała jak pąsowa różaspeszona atakiem miłościi w sercu i w kuchniwypatruje twojego powroturannego
>>>
* W tanich głowach*W tanich głowach czyha senw leśnej głuszyzimą umiera stara kobietazapada w śnieg na zawszeważyć słowalekkie odrzucić na drogępod żołnierskie butylasy ważyćsą jak wióra unoszone wiatremku Księżycowico masz do powiedzenia lesiejaka jest twa ostatnia wolakłos stalowywśród innych narodówjuż nie tak dumny jak kiedyśi nie odnajdzie dumyw nadchodzących latachnie wzniesie mieczanad grobem staruszkipochowanej na małym wiejskim cmentarzykunie wypada wznosić siedemnastowiecznej szabliwypada trzymając grudkę świeżej glinypłakać, płakać, płakaćzieloność w telewizorachskacze konikami polnymi wśród czołgówdrga w konwaliachgwiazda wśród lasówgwiazda staruszkiczuwająca dla przyszłościnad przeszłością natury
>>>
* Zagłuszyć śpiew ptaka *Zagłuszyć śpiew ptakaw metalowych komorach makowindudnieniem wypełnionego sercakiedy nowa miłość wjeżdża w mój lasjestem akurat samkwiat jak śpiew miłościwetknięty w uchoryba do połowy wsunięta w ustazakazana miłość wkracza z żandarmemdo spichlerzakoń zeskakuje z pokładu statkuna przystań w Warszawiestukając kopytami galopuje do baruna szklaneczkę mocnego octuto nie potop szwedzkito nie ta sama miłośćale ten sam zakazdrzewa dzwonią jak dzwonymając ptaka w sobie
>>>
*Mój ból*Nosisz wewnątrz moje cierpieniebiały krasnal w nocy przelatujenad moim domempuszki we śnie otwierają siębłyszczą jak prawdziwe gwiazdyna czarnym firmamencieWisła zamarza powolia ja wciąż płynęz gazetą w zębachGrudziądz, Warszawa, Kazimierz, Sandomierz, Krakówmiłość ukryła się przede mnąw innym cielekuc jest samochodem i niesie mnie na grzbieciemój dom powstaje z winogradui rytmu słońcakwietne są nieba tego lata łąkidzięki radzieckim eksplodującym samolotomw puszczach szwajcarskich wędrówek poetówodsłonięte zębyna wschodzących frontach nie giną już onilecz mysiedzą w słowackich lasachkołchozowych blokachpolskich chochołachangielskich pubachafrykańskiej dżunglionistep na falach eteru czeka na kroplę i stopęwe łzach moje dzieci we łzachwasz niedźwiadek się zestarzał po kolejnej dziesiątcedziś grzywy kuca nie zrasza łzamii zjeżdżając na nim do grobu Polskijak zwykle przygotowanego przez sąsiadóww każdym stuleciu jeden grób lub jedno piekłodotknąć mógłbym podwójnej duszylecz ciało nie pozwalapojedyncze ciałosiano pachnie w niedźwiadkachśpiewajcie rosyjskie niedźwiadkiwasz suchy hymnniestrawny jęk po uciśnięciu brzuszkatęsknoty opowiadajcie o stepach i kościacho moim bólu nieodnalezionymszkliste niebo nade mnączy twoje oczy otworzyły się drugi raztym razem wewnątrzczy o tym wieszzawsze oczy patrzą w niebou nas tak zawszenad moją głową zawsze niebogdyż nie mam domuoprócz grobu, którym muszę się posługiwaćjak taboramize względu na historięnie mam nicludzie Wschodu ludzie Zachoduludzie Północy ludzie Południabyli i są tu wszyscywołają –pieniędzy pieniędzy nędzyludzie Pieniędzy Polacy Pow Stambule w Berlinie w Moskwiewszyscy nawet ja odlatuję za wojskami lotniczymikarły i kuce są już w grobiea ty ze mną tkwisz w odmęciejak Skała Piotrowa ponad wściekłościąprzecież wielu ludzi lubi swą pracę choćby w kiosku Ruchuw saturatorze w polu w rządzietyle piękna w wodospadach krwiw słońcu nad Sowetow Tajgach w Wisłach w Dekanachśmiej się tygrysie wejdź do bazylikiPapież leci z kluczem żurawi do Egiptunad Morzem Śródziemnymobnosimy cię z żoną pod baldachimembiedna istotoczeka na ciebie Mars Prezydent Metali twoja własna głowageneracji komunizmu polskiegojak nieść ten ból z nadziejątak stary tak mądry się czujęgdy pomyślę, że z tych kościporzuconych w kopalnianych szybachciągle wyrastają sekwoje snów
>>>
* Skalista grań Pałacu Kultury i Nauki *Sęp krążył nad głośnikiemz którego dolatywały słowapiosenki Chrisa Kristoffersonajastrząb wystrzelił w góręjak radziecki odrzutowieca potem runął jak tenżena płytę lotniskapopełnił samobójstwojaskółka uwiła gniazdow oknie gabinetu Pierwszego Sekretarza KW PZPRmeksykański kogut rzucił siępod samochód po przegranej walceskowronek wzleciał nad polazasypane śniegiemwyśpiewując swoją pieśńdla bogatych ludzikaczka podała kurczakowi na świętaindyka z borówkamibąk w przydrożnym rowiesłuchał samochodowego tranzystoraz którego dolatywałydźwięki utworu Slayerasęp porwał głośniki zaniósł go na skalną grańPałacu Kultury i Naukimuzyka wyszydziła obie nazwy
>>>
*Skwierczy*Skwierczy, krwawi, płonie i kulawihistoria na Wałach Chrobregoa w dole wodoloty czekające na Wolnych Wolinianw samym rogu zza wysokiego ogrodzeniażołnierz patrzy przez lornetkę na golasa i Gołasanie pilnuje dokładnie socjalizmudrzewa spadają z klifu, koziołkują, tak, tak i takskaczą w fale marząc o sieciachobciążonych kamiennymi obciążnikamibataliony już nie mają tej szansy, co Kuba
wypatroszone przez gwiazdy stalinizmu
ryby śmierdzą w Międzyzdrojacha radzieckie okręty w Świnoujściubada, pyta, wypatruje i kochadezerter w Trzęsaczu pędzącym do Szwecjiach, gdybyż była tutaj latarnia morskaniestety są tylko pokoje do wynajęciaz wężami, skarpetkami i jakimiś takimi dziwnymi sowamibez litości dla lotniarzy i komunistówkościoły się nie doczekały w przeciwieństwie do galerii przodownikówbiusty tak tutaj lubiane już nie są kelnerek, lecz Litwinekostatni żołnierz jeszcze nie rezerwistazrzuca kamienie na spacerujących u stóp klifuradary pracują dopóki się nie zepsują
>>>
*Obiad po prowokacji*Koledzy po piórzepióra po kolegachprowokator po obiedzieobiad po prowokacjikościółek zmienił się w wartownięprzy strategicznym mościebrzoza syberyjskawlazła do doniczki w holuinna brzoza komitetuje plenarnieprzy autostradzieautostrady runęły w zbożajak kombajny?szelest piór grzędnych kurwywołany panikąna widok skradającego się krwiożerczego zającaodrzutowce lecą co noc na wschóddetonacje ponaddźwiękowe odbijają sięod jasnego księżyca i powierzchni morzaten dzwon wybrzmiewa jedyną prawdę –prochy Oświęcimia to nasze prochyzagazujemy jeszcze przydrożne warzywaale już niedługo zaprzestaniemy i tegobory Sobiboru to obce miejscana naszą borowinęby nic już nie napisanopióra zjedliśmy ale gęsi pozostałyi ostrzegajądziś nawet poecinie byliby w stanie jędrnym piskiem na murachostrzec Rosjanwięc tylko strzygą uszamiw kolegach upatruję kolegiumw liceum upatruję gimnazjumu Platona szukam wczesnego Chrystusaby opisywać z satysfakcją gagi myślisłowa stają na taboreciei zaglądają do szkieletnych szybóww kopalniach Uralutylu wieszczów wszczęło idyllętylu też wieśniaków zbłądziłoi spod strzech trafiło do katowniprzecież i Sokorski walczył w gazetachteraz jeździ bryczkąi Burakowski walczył w ministerstwachteraz pije za swojeja chodziłem do kościółkaa teraz go opisujęwydrapując gwoździem litery-słowa-strzałyna białych ścianach urzęduoni skupują łazienkija je wyprzedajęniemal rozdajęza bezcenwszystkim po piórze
>>>
Jak z welwetuJak z welwetu jest moja mózgowa tkankadziś, gdy mam serce rozdarte rozstaniemchciałbym dotykać swojego mózgubez przerwy tej nocykrew wypływa ze mnie w mrokgłos z radia tonie w mojej pienistej krwinocna lampka przesłonięta skrzydełkiem komaraprzez otwarte okno wpadają kosmiczne echaz pobliskiej knajpyzmieniające się w piosenki folkoweza każdym razem, gdyprzejeżdża w oddali pociągpociąg bez ciebiechrząszcz w bamboszach przechadza się w zwojach welwetujak w maleńkim muzeumkazimierzowskiej próżnościbezdomni odkąd złączyliśmy sięzłączeni ze sobą odkąd porzuciliśmy domyjesteśmy ziemskim materiałem przyszłej kosmicznej epokinad własną ciemnością rozjaśnienipłynę, gdy oddalasz się na jakiś czaschciałbym dobić do brzegu swego mózguby odnaleźć dzieciństwo z welwetugdy jeszcze nie znaliśmy siebiei nie tęskniliśmyjak dziśchwytający przestrzeń w ustaniemogący wchłonąć w podzielne sercecykania w głowienocnych świerszczy rozstania
>>>
*Na Wawel*Który dzień nam dziś nastałna Wawel na Wawelna Wawel bacowie na Wawel juhasina owcy na owcyktóry dzień będzie sądnywięc bieżmy posłuszniedo Krakowatam ogłosimy narodzenie nowego dniadzień nam dziś nastałposłuszni gdańskim syrenompłyńmy rzekami i kanałami do Wisłyzaprzęgajmy sumy i siejei do źródełZygmunt jest dobry tylko, gdy dzwoninie, gdy przynosi potopczerwony wtedy jest godnytylko kolumny kultury naukina Wawel na Wawel na Wawel kaprzy na Wawel flisacyna tratwach na krypachdzień jasny na latawcu płynie po niebieze słońcemjuż widać go z lubelskiego zamku wyturczony indyk słowianofilski kosmitakarp po żydowsku nalewajka po pruskupas augustowskidziennik francuskinocnik angielskiwłoska sałata austriackie trąbyssasiała warszawiankatrojański kundelświadek Hitlera amerykańska mamonaBaal Wschoduto wszystko dziś na stos na stosidź światło do światłamy od dziś kochamy sięw ostatecznych sądachdziennik anioła w Pieskowej Skaleodnaleziony
>>>
W programie złapał nić dyndaniastudnia dziadka ma kierydziadk i babki w bukiecieosa na dzikiej czereśnizatoka ten zenzegar waha sięty walisz na rowerzesercem z górya i takbałwan omija cięostrożniesoplem wydłużapikiZachłanny szukalski beznamysłutrąbisz o cnociez pokrzywą dzieci z puszką ze świecąksiążka wytoczonaprzeciw namysłom
>>>
W tej okolicy pusto od snówW tej okolicy pusto od snówjego kapcie w tej pustcewydają się samochodamijakże to tak powiedziała mysznić pajęcza odzyskała pająkamyk do kłębkaw pustce okno rozbłysłoza nim biedne planetyna kaktusie usiadł mały grzybspłynął z atlasuwieże czołgów niebieskichrozmiękłygdy wyszedł Tłustojzapragnął ideipotwórz Jeny
>>>
W obecności własnego krzyżasenny patrzę na dziewczynęjej pająk przełazi przeze mnie włazi na ścianępodąża nas skróty wkręca się w mój bluszczzmierzch w abażurze mojej lampypatrzę na nią widzę rosyjską miłośćjako zauralską sennośćw obecności własnego krzyża żartuję z życia w pajęczyniedoprowadzam do jego zaciemnieniazmienić się chciałbym sam w chrząszczajak za czasów innego imperiumrozmyślam o cmentarzach katolickich nie spodziewając się w grocie dojenia kóz na pośmiertnych pastwiskachjakże cierpki jest język w ustachktóre nie znają zaspokojeniakulawe spojrzenie początku w galaktykę życiatak samo jak ostateczne opadnięcie w bandaże pajęczynw wodzie delikatnych ramion wolałbym spłynąćpoprzez huczący wodospadnie gubiąc krzyża
>>>
Tak zawsze jest, gdy coś wysiądziena trawce zielonej budowałem domze szkła, stali i wełnyprzyleciał ptak z brodą jak u kozyi usiadł mi na dźwigudźwig się wówczas zepsułchyba doszło do jakiegoś zwarciazamknął się prawdopodobnie obwódszyderstwa techniki z mioceńskiej przyrodyeremita z brodą jak u kozybudował sobie ziemiankę drążąc ziemię lisaminadleciał bombowiec z dziobem jak iglica w Montrealui zwiał świeżą ziemię na błękiteremita zakrztusił się i po chwili już nie żyłdoszło do przeniknięcia myśliprzez duszęmyśli szyderczych
>>>
* Na pokusę niedźwiedzia *Nie przejdą zimorodki utwardzone żelazemmuzyką syren hartowane.nad kotłem z Wojaczkiemnachylam się w Chicagow smole dostrzegam odbiciestrasznego ptaka przeszłościdziesięcinę z wierszy załatwiłem Rejowi w dolarachKraków opuściły księżycowe tramwaje rozmyślam o ich braku w Sukiennicachrozmyślam o Arabach w pustych dziedzińcach Alhambry.rozmyślam o Wandalach wychodzących z Niepołomic do Andaluzjimój sen w fotelu w samolocie w cykloniekruszynki w komorach śmiercinadejdzie dzień pojednaniai motyla z czołgiemi mędrka z ubowcemlecz teraz jeszcze sypniemy kośćmi zielenina nasze dziurawe drogigrzejemy silniki, które grają symfoniesmrodzą poezją przed świtemna pokusę ogromnego zimnegoniedźwiedzia ze słomy ojczyźnianej
>>>
Dadźbog w jeziorze Śniardwynaści gitarę Ścierańskiegoi świąteczne piskorze na stołylecz strzeżcie na granicy młodychwłasne więcierzegdzie czeremcha dojrzewatam Ukraińcy litwiniejąi na odwrótgdzie mak rośnie w lasachtam Polska właśnieza niebyłe uznane zgryzoty Jaćwieżyi oddechy druidyczneceltycko-wyborczo-scytowskiew świętych gajachkolczugi pod bramami Czerwienigdzie Czerwień? w tych bagnach?Gać za nimludzkie oczy w owocach kłokoczkisine wichry naprzeciw Lędzianod wschodu i południaw dziecinny krajobraz Dorów i Wolskówtorpeda słowiańska uderzaw pomarańczowy książęcy dwórwinny EWG bezwonny RWPGLech wyrus za trzechRuryk, Cham, Jafet i Habsburgnie zasilą mu faji z dzięcielinągliniane skorupki po garnkachz ciecierzycą się nie odnajdądżdżownice zutylizowały historięi modęstrzeliste nieba w kołysce słońcajeść terazDadźbogteraz jeśćślozy w Wiślepod dnem którejświęte dęby sczernieją
>>>
*Żołnierz miłości *Po latach, które okradały zmorynadeszły żeglarskie sentymentalne tęsknotyza lądemmewy jak wizje niedopowiedziane spojrzeniapolskie morze i polskie jezioraschłodziły duszęwięzienia i koszary schwyciły w sieć ptakiaż nadszedł Achilles powstały z wulkanusercprzebrnął przez łan zboża jak płonący wschódżołnierz pramiłości poświęcony epokom chrześcijaństwaprzypłynął na barce
>>>
Wisła wpływa w przełomNa wieki wieków sto latw stole trzy nogina nim trzy pucharyWisła wpływa w przełomTrzech Koronja i moje kochanie mój anioł przełamuje nocny deszczi wpada w moje dolinyKolchidy
>>>
* W nicości *Moja czarna kostka płynie w ciemnościna fali odpływu znika we wnętrzuw środku, za horyzontempojawiła się niedawnotrzydzieści lat temuwyłoniła się na brzeguteraz tuż przed północą zniknęła na zawszejak lunatyk czekam w świetlistym kręguuformowanym odwzorowaniem kostkioddzielony od niej jak od siebie samegoczekam nie widząc czasunie czując ciałabez haseł w torbie wędrowcaz transparentem dążeń nad głowąile dźwięków przeskoczy nad oceanemw chwili wybuchu mgły świadomościjestem bez czerni, która zniknęłaz bielą, która rozszczepiła sięna twojej odłożonej podróżyidentycznej z moją samotnościąkształtem moim obecnym w nicości>>>* Targnąłem się na kotwicę *Potężne serce neutronowe jak obłokw nowym programie odnalazłem czarne wronymimo że szwedzkie takie sympatycznejadły mi z ręki jak fokikiedyś była nocsen za dnia bił mnie pięściamijak obłok wiedza tajemnaklocek spadł z drzewapniak spadł z morzawpadł do Żarnowcaz dziuplą, z dzięciołem, z jajemkruk na giełdzie w kurnikupałac w PuławachKościuszko, nie to winoa tak!, Izabella pracowaław zakładach optycznych w Warszawieza odłożone do dziurki pieniądzekupiła sobie pamięćoch książę!Józefie Wisarionowiczu Poniatowskii ty Wrono odlećcie z sumienia kaktus Teksasu przyjechał z ZZTopsamochodem kultowym na Rynek w Kazimierzui w skoczył z rozkoszą do studniz drewnianym gadżetem rewolucjizdroje uliczne w uliczkach Kazimierzaśmieją się z Wisłygdyż są pułaskie jak prawdziwa wodaw Waszyngtonie szwedzka rodzina wchodzi o północyna polską basztękoronczarka tanio sprzedaje synaMehoffer sprzedaje osiemnastowieczny kościółekmotyla biorę ja, ale już z Muzeum w Warszawieja Justyn Konstantynopolitańskiprzez Bosfor, Bałkany i Karpatydotarłem nad Jezioro Wigrywsiadłem do dezetyz ująłem stertargnąłem kotwicętargnąłem się na serce
>>>
** Sen zniknął w czaszkach profesorów **Sen zniknął w czaszkach profesorówszlak, tramwaj, rotundakarakan radioaktywny barbakankoczkodanodajny hotel robotniczyprzy końcu Alei Leninamłodzi Polacy z ujotu opanowali ministerstwaRakowski dał im szansęzacementował ich by nie promieniowaliz Łagiewnik na Wieczystąkonie reklamowe francuskie nagiepytają w Sukiennicach –czy konie mogą być nagie?Wyrwij mnie sąsiadko z uroczyskaumyj mi plecy w to popołudniespłukaj mnie wodą z Bosforuzrób mi kolorowy slajd w wczamknij drzwiwyjdź na krakowski Rynekwyjedź z miasta z docentami
>>>
* Ser i kości dziadka **Ser dzisiaj droższy w samie niż dzieła PicabiiDymna uniosła na piersi Wawelja z Kaziem utrzymałem na koniu Kościuszkiczternaście kufli żywcaBłonia się zarumieniły z gniewugdy sekretarskie boksery je oszczałyKiełbasa dziś droższa niż dzieła Ernstawłóczęga do brzegu Bajkału podchodzi i wyjezawsze było to normalneja zbieram kości dziadkai na bułance wracam przez Baszkiriępotem ściana wschodniapotem ściana wschodniapotem i krwią przemierzami to, a jak!średniorocznietrzy ślimaki tu na kilometrw okresie zaborów nie było nawetczterech telewizorów z dziennikami na głowębyły tylko trzy litry gorzałki na rabantai tak Szela dopadł Olszewskiegoktóry z wrażenia skroplił śnieg w Kolegium Olszewskiegogwiazda Dawida przyświecałażyjącym w dorzeczach ciemnych rzek podgórskicha – bij Żyda – pojawia się dzisiaj na murach po deszczuw katedrze jaskółka a w garnku pustułkanoc i las i grule na przednówkachtak dziko urzędach nocąsprzątaczka siedzi w fotelu ministra i pali cygarobiałe gipsowe konie cwałują po dywaniecyrk w Komitecie ćwiczy saltaLenin przemawia z szafy popielniczka stygniew Karkonoszach na Śnieżce Baudelaire czyta turystom „Kwiaty zła”rzuca pieniążek za siebieprzywołuje osiołkaosiołek powraca, ale już przez Pireneje do Lourdesbez Robespierrea
>>>
Śledź to śledźto kaczan śledziowyskacze na rogu ulicy nocądyliżans kultury a w środku pagórekkryjący skarby Etruskówkonny pojazd ze śledziem na koźleprzemierza pustynię miasta Galówksiężycu zaryb się samdzyń irlandzka rybo dzyń gockaidą nocą przez most w tynieckim Awinionierzeka zmalała od czasów dzieciństwateraz jest jak strumyczekporohy odeszły na wschódksiężyc to miłosna protuberancjadachy błyszczące pełnią blachyrude kochanki na dachachz warkoczykami, piegamizbyt młode a jednakprzeciągają się leniwiezajeżdżają powozy przed Chorwatów chatybez prądu, gazu, wc, podłóg, wody bieżąceji przyzywania wężywysiada z niego tracki flaszecznik z Dzwonuprzywożący wieści o zaginionych we dworze pedałachi umierających nad jajecznicą na boczkuokute spojrzenie, w łuskach samochódrekordowy przejazd przez rzekę winyjak ruska amfibia przemknąłkołami nie dotykając dnanad sferą ryb maniakalnychcicho sza! księżycssie śledź duszę Jana
>>>
Zrujnowali Wieleci Niemcówpo tysiącu lat – tego rokudzieci libańskie poszły na wojnę, ojej!jeszcze prawo niemiecko-rzymskiew gontynach komunistówa szkoły nie dorosły do naszych wyjazdównawet tych na SyberięSzwedzi zrujnowali zdrowie Chodkiewiczaledwo troszkęŻółkiewski zzieleniał na Placu Czerwonymmakatka z sercem zawisła na murachi jabłko jak symbol seksusyrenka jak symbol złych pożądliwościmiasta, lecz nie naroduchciwości, łakomstwa i rozpustypójdź Polsko w karpackie lasy razem ze mnąrazem z moimi czarownicami na ofiarętam głodni i biedni uściśniemy sięi pomyślimy o wolnym świecieniech kodeks Sasów spalą Redarowiejak kocham Wolinian po latachtak ciebie najdroższa terazkonie, łodzie, wozy, pociągi i samolotyto nasza specjalnośćpola i częstokoły na cyplachna pniu pod świerkiemopowiem ci jak to będzie za dziesięć latPapież zrujnuje inne religieSolidarność wyzwoli dobrą wolnośćnowe statuty owiniemy w stułya ciebie w muśliny i purpury
>>>
* Może przeżyjemy *W jesienny błękitsterczą dachydomów naszych wytęsknionychz rozpaczy i dolarówkuszą brzozy białe nagie ramionatopielicy wyłowionej z Wisłyczyżbym był chirurgiem społecznym plastycznymgdy jeszcze Jaruzelski jest punktem odniesieniatopiącychdla budowniczych domów za dolaryjeszcze więzienie jest punktem odniesienianie tylko dla wyznawców Jehowyjak również tychktórym jakiś bóg każe składać ofiary z dzieci i akowcówdomy jak góry nad Wisłąświecące blachą jak kościoływytęsknione za oceanemtak wiele reżim chciał zrobić dla narodua teraz naród ma go gdzieśtyle dobrego chciał zrobić Jaruzelskidla lat bezmięsnych osiemdziesiątycha tu masz niewdzięczność połyskuje bieląw jesiennym błękiciejak niedopuszczalny wybryknie pierwsi i nie ostatni to ekstremiścimyślęmoże przeżyjemy ten brak suwerennościpolski domów i krwawe ofiaryskładane Molochowi Jaruzelskiemu ze wschodu
>>>
* Dwóch chłopców *Dwóch chłopców w jednym domuktóry dzielniejszyz tym trzecim jakoś sobie poradziłemale z tobąprzecież jeszcze cię nie znampomieścić ciebie i Chrystusa w jednej myśliczy podobnaa tu atakuje Slayer i Kohlpod niebiosa wynosi się matkipod chmury ojczyznędla działaczy piaskownicanawet z działami nie strasznagdy Ona czuwasiadaj na barana Messiaenaja siądę na kucyka Faulkneralepsze to niż braterska Jamahamężczyzny rokuMister World zakłamaniatyle przed tobą bramktóre dla mnie są mgłączy sięgniesz po koronęktóra dla mnie jest klamkączy zdepczesz Malbork Czerwonyjako obywatel świata, obywatel wiaryczy popatrzysz na mnie jak chłopiec zanim odejdziesz za nimiwidząc mnie w środku lataz futrzaną czapką na głowiew szalejach w przydrożnym rowieczy uśmiechniesz się i powiesza niech ich wszystkich!i wskoczysz tam za mnąnietoperze nad twoja głowązmienią się w złote bumerangia w końcu odlecą jak kometyto mogę ci obiecaćzostań więc ze mną w pokrzywach życianie pożałujeszzagramy na skrzypachzagramy na gazetachdobrych nowin
>>>
Hiding behind God told me— doesn’t cut it any more. People have caught on to that tactic and don’t like it when anyone hides behind those words.Shining the light on just one person “Trump” clearly Max— you ended up shining a bigger light on yourself in my opinion. In your own words, “I really look up to Mike Huckabee. I look up to Ted Cruz. I’ve never met Marco Rubio but he seems like a phenomenal guy. I’ve had a luncheon with Ben Carson.”Maybe you haven’t heard what Rubio said about Trump after you called him a phenomenal guy— or the dirty tricks of Cruz, wouldn’t you say that was is not very decent? How can anyone say a person is phenomenal when they don’t know a them? I’m scratching my head here on that one.I’ve been thinking about this for the last several days— you say you don’t like conflict, I think YOU started the conflict when you only pointed out the flaws in just one person— again only my opinion. I still don’t understand your reasoning, it seems the decent thing would have been to write about them all— the democrats and republicans— again only my opinion— not a thus saith the Lord.Again, I agree we need to hold our candidates accountable but that also goes for authors too— that would only be the decent thing to do in my opinion.Wow, reading back over this— I sound pretty opinionated and have come to the conclusion you were just sharing your opinion too Max— that I can accep, because everyone is entitled to their opinion— in my opinion. Hope you get my point. 🙂
Hiding behind God told me— doesn’t cut it any more. People have caught on to that tactic and don’t like it when anyone hides behind those words.Shining the light on just one person “Trump” clearly Max— you ended up shining a bigger light on yourself in my opinion. In your own words, “I really look up to Mike Huckabee. I look up to Ted Cruz. I’ve never met Marco Rubio but he seems like a phenomenal guy. I’ve had a luncheon with Ben Carson.”Maybe you haven’t heard what Rubio said about Trump after you called him a phenomenal guy— or the dirty tricks of Cruz, wouldn’t you say that was is not very decent? How can anyone say a person is phenomenal when they don’t know a them? I’m scratching my head here on that one.I’ve been thinking about this for the last several days— you say you don’t like conflict, I think YOU started the conflict when you only pointed out the flaws in just one person— again only my opinion. I still don’t understand your reasoning, it seems the decent thing would have been to write about them all— the democrats and republicans— again only my opinion— not a thus saith the Lord.Again, I agree we need to hold our candidates accountable but that also goes for authors too— that would only be the decent thing to do in my opinion.Wow, reading back over this— I sound pretty opinionated and have come to the conclusion you were just sharing your opinion too Max— that I can accep, because everyone is entitled to their opinion— in my opinion. Hope you get my point. 🙂
Merging this with healthier eating plus increased exercise haspaid off up to now.Feel free to visit my homepage … Garcinia Cambogia: Safe for Weight Loss? – WebMD