1980
*Wyzwolenie pracy* Najpierw zabrali nam przeszłość i dali w zamian „wyzwolenie pracy” Potem zabrali poezję i muzykę podsuwając w to miejsce „wyzwolenie pracy” Później ośmieszyli naszą filozofię i teologię i wyzwalali nas pracą Wolne słowa szybko zastąpili pracą w zamian za prawo do ukształtowania własnego charakteru dali szansę samorealizacji w pracy Odebrali modlitwę i kazali ratować się pracą zabronili śmiać się i płakać a radość i żal kazali okazywać poprzez wytrwałą pracę Mówili – przecież swój sprzeciw i bunt okazać możecie przez pracę Po pieśniach i strojach ludowych przyszedł czas na chleb i zamienili go w pracę Zrealizowali wszystkie swoje plany związane ze społeczeństwem i pracą dlaczego więc brudne człowieczeństwo przetrwało chyba tylko dlatego, że zapomnieli go okraść z jednego – z prawdziwej pracy >>> * Liberation of work* First they took us past and they gave in return, „the liberation of work” Then they took a poetry and music offer in this place „the liberation of work” Later ridiculed our philosophy and theology and liberated us work Free words quickly replaced the work of in Exchange for the right to shape your own character they gave the chance of self-realization at work steal the prayer and ordered rescue work It also prohibits laugh and cry and joy and grief told show through persevering work They said-after all, its opposition and rebellion prove you can work After songs and folk costumes, it’s time for bread and turned it into a job They have finished all your plans with the society and work so why dirty humanity survives? I guess just because you forgot Rob him of one- the real work! >>> * Pierwsze dni socjalizmu marcowego * Przez całą pierwszą marcową sobotę i niedzielę starałem się połączyć Hendrixa z Platonem i meczem futbolowym skutkiem czego wieczorem w pociągu nie mogłem skupić myśli na czymkolwiek chore oczy leczyłem okładami powiek mnożąca się w przedziale miłość przeniknęła do krwi Pierwszy marcowy poniedziałek zabrał mi Dostojewskiego i szepnął dziś każdy musi przestrzegać prawa no, może za wyjątkiem sądu, rządu, kontroli państwowej, wojska i MO dziś tylko wiecowanie to prawdziwy demokratyzm mas pracujących Pierwszy marcowy wtorek wyjaśnił mi zasady współżycia społecznego zasady centralizmu demokratycznego roli frontu jedności narodu w sprawnym czołganiu się przez las Pierwsza marcowa środa wepchnęła mnie w szarą kulę i płynąłem jak bańka mydlana po rzece zhańbionej Pierwszy marcowy czwartek układał z kominów fabrycznych matematyczne działania nad dachem mojego domu demony jak dymy rozwiązywały kwadraturę systemowego koła W pierwszy marcowy piątek będąc w sprzeczności z zasadą demokracji socjalistycznej moja autokracja doprowadziła do rozpadu jaźni której fragmenty potoczyły się stromą kamienistą grecką drogą niezmordowanego indywidualizmu Syzyfa >>> * W przededniu * Mam dwadzieścia dwa lata ale pośród systemowych sukcesów dorobiłem się już w życiu osiemdziesięciu ośmiu kompleksów i tylko ich jestem godny Mam obsesję na punkcie totalitarnych cyfr z Trybuny Ludu tak naprawdę to czuję się o wiele starszy czy to dziwne, że poczułem się życiem zmęczony Wieczorem patrzę na swoje serce przybite gwoździem do blatu stołu przede mną rano gdy jadę pociągiem a niewidzące oczy mam nakierowane na skraj lasu układam wiersze o robotnikach zwariowane sytuacje przeskakują z jednej połówki mózgowej do drugiej i sam nie wiem na co jeszcze mogę się zdobyć Na przesłuchaniu powiedzieli, że chyba noszę w sobie zarazę oprócz dzikich spojrzeń od których pękają wrzody prominentom nic nie oferuję społeczeństwu rozwiniętego socjalizmu Gdy się kładę spać w łóżku czekają na mnie majaki i koszmary a rano gdy roztrzęsioną ręką szukam szklanki wody przy łóżku mam kolejne urojenia, wydaje mi się że kogoś kocham Nie pozwalają mi zrzucić winy za tę miłość twierdzą, iż mają świadków przeciwko mnie oni mogą w każdej chwili zaświadczyć, że podglądałem nagie kobiety tańczące na ostrzu noża Czasem widzę dziewczynę po drugiej stronie ulicy która w świetlistej smudze z uchylonych drzwi kościoła stara się iść w moim kierunku lecz stado świń blokuje jej drogę na alei >>> *Już niedługo coś się wydarzy * Krążą słuchy na mieście że pojawił się jakiś wywrotowiec podobno wyjawił w publicznym miejscu o czym rozmawiamy w domach Podniecone są wszystkie kobiety gdyż podziwia je jakiś niezidentyfikowany pedał Ksiądz i milicjant poznali uczucia mieszane (wraz) Podobno widziano gdzieś nieprzekupnego przedstawiciela tajnej kontroli państwowej Już niedługo coś się wydarzy Młodzież zaniepokojona znalazła prowodyra już nie zaakceptuje słusznych racji (dziennika telewizyjnego) Wypada pokazywać się w pewnych miejscach bo tworzy się tam nowa elita ale czy trzeba robić wszystko z cwaniactwem dla zgrywy czy potraktować serio wszystkie swoje sprawy tego jeszcze nie wie nikt Lada chwila coś się wydarzy Widziano jakąś obcą postać Ludzie poczuli na sobie dziwne spojrzenia kogoś z zaświatów Ludzie zaczęli z niepokojem rozglądać się dookoła Ludzie patrzą podejrzliwie w każdą twarz Już niedługo coś się wydarzy Już w zaułkach przekrada się postać w krótkiej czarnej pelerynie poeta z wiązką chrustu na plecach >>> * Szukam początku wielkich słów * Stado szarych chmur sunie tuż nad kapeluszem niebo schodzi bardzo nisko deszcz wciąż szuka właściwej drogi pośród glinianych grud ptak szuka schronienia ziemia znajduje rozkosz i ból Ja przenoszę się z miejsca na miejsce pod wpływem nastroju zamyślony senny stoję sam szukam w cudzych myślach szukam dla siebie początku wielkich słów >>> * Kto i kiedy? * Kiedy spotkamy w tych stronach marzycieli nie zakutych w kajdany? Kiedy krew i łzy spłyną z kart świętych ksiąg mojego narodu? Kiedy sąsiedzi przestaną współtworzyć naszą haniebną klęskę? Kiedy każdy popatrzy wreszcie na siebie poprzez prawdę? Kto zadmie w złoty róg? Kto odnajdzie dziesięciu sprawiedliwych? Kto wskaże najgłupszego i najmądrzejszego pośród nas? Kto i kiedy zrzuci przestępcę z cokołu? >>> Mam pełne kieszenie sprzecznych przepowiedni a przed sobą sny z ostatnich dziesięciu lat w jednym szeregu mój ideał wypluty przez tłum płynący na jego spojrzeniach znika w masie ludzi w przejściu podziemnym pozostaje tam na kolejne dziesięć lat >>> Stanąłem przed białym murem w wielkiej konfrontacji na długość nosa od twarzy najpierw oddziałał na moje policzki chłodem a po sekundzie także kolorem wbiłem w niego z najbliższej odległości spojrzenia obu oczu wzrokiem próbowałem zmiażdżyć strukturę jego porowatej powierzchni skruszyć maleńkie grudki wapienne a mur w zamian runął na mnie ze wszystkich stron starając się przygnieść z zewnątrz zapędzony w zaułki jego białego trwania miotałem się chwilę szukając wyjścia w porach betonu, pomiędzy atomami znalazłem je poprzez swoje gorące wewnętrzne drogi gdy poczułem w plecach wbite poodrywane, postrzępione palce dłoni obcych ludzi a nawet strzępy ramion biała substancja czy tylko jej biała powłoka wypłynęła ze mnie i przylgnęła do ściany po chwili wniknęła do białego muru przedostała się na drugą stronę >>> Tuż przed północą znikają z mojej pamięci ślady pozostawione na Ziemi przez ludzi widzę siebie kroczącego dumnie w smokingu i cylindrze przez pierwotną dziką puszczę sosnową czwartorzędową w księżycowym blasku słucham niesamowitych głosów nocnych zwierząt dolatują mnie też jakieś nawoływania z kosmosu a któż tam żeruje nocą moja wyobraźnia mówi mi, że spełniają się wreszcie pragnienia atawistyczne Tak, zawsze chciałem poznać swoje miejsca na ziemi sprzed dziesiątek tysięcy lat chyba jak każdy wczesnoplemienny Tak, zawsze chciałem spotkać odległego praprzodka chyba jak każdy patriarchalny syn Dotykałem matki ziemi delikatnie z szacunkiem już jako mały chłopiec słuchałem jej trwania w upale i mrozie widziałem ją przechodzącą przemiany jak ja w zgodzie z losem i na przekór sobie przez tysiące lat poza ciałem Ja patrzyłem na nią a ona na mnie tuż przed wschodem słońca i zimą, gdy płonął śnieg na linii horyzontu Teraz szczęśliwy przedzieram się przez gęstwinę wydeptując pierwszą ścieżkę sam na sam z okolicą niezdeprawowaną, nieupokorzoną Poruszam się jak mały świetlik w dziewiczym miejscu swojego dzieciństwa Jestem sam w północnych lasach Ziemi przed czołem lodowca sam w dzikich zimnych górach dopiero teraz mogę poczuć nawet zapach ziarenka piasku w klepsydrze cywilizacji w jego grocie narodzenia >>> * Głos w dyskusji nad wytycznymi * Wiatr wdziera się do mieszkań przez każdą szparę w styczniową noc uderza o szybę i osuwa się w dół jest nieuświadamianym usprawiedliwieniem Nigdy tu nie będzie piastował kierowniczego stanowiska jego poszum przynosi szepty zesłańców z Syberii jego dysydencki łomot o blaszany dach zdradza, że znów ktoś dobija się do zakazanego nieba wolności Kurz niesiony przez niego z pól pokrywa parapet kurz po rewolucji jest nową jakością kurz zrywając z zacofaną wsią w mieście grzebie w swym brudzie (brud) drobnomieszczańskie bunty udanych rzeczy W ciemnym pokoju słychać miarowe chrapanie mężczyzny jest to jeszcze jeden głos w dyskusji nad wytycznymi zjazdu plenum >>> * Konflikt * Wczoraj moje boskie myśli pokłóciły się z ziemskimi doszło do ostrej konfrontacji a później do ostatecznego rozdźwięku Pyskówka przebiegała mniej więcej tak: „Jesteś kupą brudu na krawędzi zniszczenia, buntujesz się by dowartościować się w swej niewoli” „A ja za to rzucam sobie ciebie pod nogi każdym nowym nałogiem, spójrz na siebie, z twym swoim sumieniem wyglądasz jak wyżęta szmata” „A ty w swej nienawiści masz usprawiedliwienie najwyżej na kilkadziesiąt lat, więc cześć, czekam na ciebie tam gdzie ono się skończy, wynoszę się stąd upodlony łajdaku, zabieram tylko ze sobą łagodne serce, zabieram ukochane oczy i wrażliwe uszy, zabieram smutną część systemów nerwowych, zabieram radarową skórę, zabieram krew gotową na wszystko, zabieram mózg utkany z tęczy, zabieram walczące mięśnie i kości, zabieram to wszystko co do mnie należy” >>> Czy mamy pójść z nimi gdy mówią idziemy właściwą drogą czy mamy wierzyć ich słowom Cóż okaże się na najbliższym zakręcie czy pójdziemy w walce czy pójdziemy szukać pokoju Zielone łąki pozostaną za nami chłodny wietrzyk zmieni się w chłodną wygodę gorące serce popłynie rzeką roztopionego czerwonego żelaza zamiast wspólnie odnaleźć się przy wielkim ogniu usiądziemy przy długich długich stołach by wykrzykiwać cudze myśli cudze słowa a w nocy śnić cudze sny Nigdy nie zbudujemy własnej pojedynczo wolnej komuny nigdy nie zaśpiewamy razem za to będziemy krzyczeć, wołać jak oni: pójdźcie wolne dzieci idziemy po właściwej drodze >>> Opleciony Opleciony pajęczyną namiętności sznurem korali hebanowym spojrzeniem zatrzymany w pędzie wtrącony pod prasę piękna pod matrycę snu >>> * Zaglądają do kołyski * Co się dzieje na Błoniach gdy słońce poczyna toczyć się po stoku Kopca Kościuszki gdy najdziwniejszych ras psy z przeróżnej maści dziećmi tarzają się w trawie poszczekując i wrzeszcząc gdy tatusiowie jeszcze w biurowych koszulach z kantkami spodni połamanymi na wysokości kolan uganiają się za małą gumową piłką gdy studenci z pobliskiego Żaczka leżą na wznak pośród poprzewracanych butelek po piwie jak herosi na ruinach Troi gdy pod stadionem Juvenii nagle pojawiają się pasące się krowy Cóż takiego wówczas się dzieje? Wtedy pojedynczo jakby po kolei z różnych stron Krakowa zaczynają przybywać przedziwne typy tu i tam na wolnych miejscach ławek dosiadają się i udają że zapadają w drzemkę niby lekko przycięci lub zmęczeni spod przymrużonych powiek ogarniają jednak całe Błonia trzeźwym spojrzeniem te zblazowane wyjęte psu z gardła sylwetki z daleka przypominają wampiry widać jak sycą się łapczywie widokiem rozgrzanych ciał jakby chcieli wypić całą polskiego plemienia krew sprawiają wrażenie jakby niepostrzeżenie zaglądali do kołyski chcąc dostrzec twarz śpiącego niemowlęcia zanim się przebudzi i odchodzą by pisać raporty w swoich mieszkankach na Osiedlu Podwawelskim >>> * Beatlesowska rewolucja nad morzem * Otoczyły mnie w pustelni zwartym kręgiem piętnastoletnie hippizujące łodzianki zbliżyły do mnie swoje twarze tak blisko stojące z tyłu dotykały delikatnie mojego ramienia torturując (nie) sprawdzały moją realność całą grupą wpatrywały się we mnie zawisło nad nami pytanie o cenę walki wymowę buntu, kierunek odmienności przerażony nienazywalnością takiego nocnego spotkania rzuciłem się w przód w bezrozumnej ucieczce wyrwałem się z dziewczęcych ust podążając przez ogień w kierunku mrocznego brzegu chcąc zgubić swój cień skręciłem w lewo by całkiem zanurzyć się w czerni morza by w kolejnym nawrocie znów powrócić na brzeg by na przełaj zbaczać już konsekwentnie w prawo z drogi do siebie by tam we śnie znaleźć się na wielopoziomowym dworcu kolejowym „Poznań-Zachodni” płynąć na peronach pośród robotników spóźniać się na pociąg odjeżdżający do fabryk parzyć się cząstkami czasu jak gorącymi węglami gubić wszystkie osobiste rzeczy wkrótce usłyszałem jak młody chłopak w swoje urodziny gra na gitarze i śpiewa przy ognisku tuż obok mnie obok płonącego stosu mojej głowy na moje dno opadały pieśni wydobywające się z jego ust szkice piosenek z Białego Albumu Beatlesów następujące po sobie kolejno bardziej realne niż ja „Glass Onion „, „Ob-la-di Ob-la-da”, „Wild Honey Pie” wtórowali chłopakowi jego koledzy i zniecierpliwione koleżanki z wiatrem „Why Don`t We Do It In The Road”, „I will”, „Julia” gdy dochodził do „Savoy Truflle” i „Cry baby cry” mój pociąg pojawił się jeszcze raz teraz już jako ekspres ze Świnoujścia potoczył się z hukiem i brzękiem wprost na mnie zepchnął mnie w morze byłem przed nim gdy parł przez fale pożerające kraj wydało mi się że chłopiec lub bodaj sama gitara podjęła nowy ton gdy ja na środku morza zaparty nogami w piaszczyste dno powstrzymywałem kipiel przed pędzącym ekspresem nagle bałwany kamienne, zwaliska gruzów przesypały się nade mną ceglane fale burzonych miast wyprzedziły mnie w gorącym podmuchu cywilizacji mędrców wschodu Łoskot elektrowozu wypadającego z przybrzeżnego sosnowego lasu zmieszał się ze strzępami hinduskiej muzyki wyłowiły mnie z topieli syreny zawodzące: numer 9, numer 9 czysta krew narodu rozlała się dla mnie szatan zomowiec rechotał i sapał jak przejeżsżający pociąg z Lubiewa do Świnoujścia >>> * Brzeg peronu * Brzeg peronu oznaczony białą linią świeci o pierwszej po północy to moja droga nocnego włóczęgi w tą i tamtą stronę, całą noc Podświetlona smugami dworcowych reflektorów z kłębów pary na stacji w Bydgoszczy wynurza się potężna wspaniała ostatnia lokomotywa cudownie się porusza posuwa się powoli naprzód z hałasem jak rzymski legion w bitwie lecz ja już niczego nie słyszę patrzę na nią jakby była duchem przesuwającym się przed mną jak obłok samotna znika dysząc do końca zabiera wszystkie swoje mechanizmy pozostawiając tylko podróżnych i włóczęgów patrzących w mrok pustej stacji ciężko rannych we krwi oczekujących ukłócia miserykordii Wszystkie punkty świetlne w czerni wysyłają senne proste smugi znacząc załomy murów oferując mozolnie tworzony nastrój nawet złodziejom wydaje się że to jest ich jedynym celem Na wszystkich peronach stacji szare postacie stojące pod oświetlonymi zegarami połyskujące stalowe arterie oddalają się od stacji kierując się pomiędzy czerniejące ściany budynków nastawni słychać kroki przechodniów z odległych ulic śpiącego miasta brzeg peronu urywa się jak przepaść jak koniec życia >>> * Moje więźniarki * Pragnę by mała klatka twojego ciała zmieniła się w większą na moje kompleksy patrzysz w lusterko malujesz powieki na niebiesko powtarzasz po raz drugi: dlaczego jesteś taki w tej chwili chcę tylko patrzeć na twoje zniechęcenie chcę tylko widzieć twoje ukradkowe spojrzenia z lusterka nie masz wyjścia powtarzasz to co wszystkie inne przed tobą czeszesz swoje włosy kłócąc się z jednym kosmykiem gdy mówię że jesteś w tej chwili dla mnie upiorem – irytujesz się patrzę na ciebie chłodnym okiem ze swojego fotela próbuję odgadnąć co powiesz za chwilę już wiem na pewno to: „dlaczego jesteś taki, lepiej już sobie idź „ poprawiasz na sobie śliczną sukienkę jeszcze nie wiesz jak boję się jej klątwy zaczynam się śmiać tak niepohamowanie nieopanowanie niespodziewanie co mi jest? rozrywa mnie wręcz ten śmiech co mi jest? – pytasz widzę setkę luster i tysiące dziewczyn przed nimi dziewczyn purpurowych, czarnych i czerwonych śmiech do łez mnie ogranicza i poniża podziwiam dziewczyny we łzach wyczuwam naigrawanie się z mojego pożądania we mnie samym wyprzedzam czas spojrzeniami w których więźniarki obrastają w dumę i nabierają chęci do walki w gniazdach luster kajdany biologii błyszczą powiedz to powiedz to jeszcze raz: dlaczego jesteś taki? >>> * Łopot skrzydeł * O świcie usłyszałem jak skrobiąc pazurkami po blaszanym parapecie tuż obok przy oknie przedreptał miejski gołąb sprawił, że zwróciłem uwagę na ogromną ciszę jaka zapanowała wokół ciszę poranka grudniowej niedzieli w odległym poszumie ulic dosłyszałem policyjne syreny określając(e) moją samotność gołąb skradał się po mój ból delikatny łopot jego skrzydeł gdy odlatywał sprawił że dostrzegłem puste miejsce obok siebie ogromną wyrwę w mojej miłości >>> * W stronę bólu * Ból jest czarno-niebieską barwą wypełniającą moczary pamięci Mroczne zdeformowane postacie znajomych i kilka konturów odwzorowań własnej osoby odbite od szorstkich ścian powracają do snów bez jednego uśmiechu Spadam ciągle w dół po chropowatej powierzchni swojego wnętrza Dwie metalowe kulki tkwią w obu oczach tylko dla sedna istnienia W końcach pulsujących krwawo otwartych kanałów ciała rozpoczyna się prawdziwa muzyka. pojawia się rytm Krople zamykające w sobie kosmos spadają z wysoka na najdelikatniejsze pęcherzyki nerwów esencją śmierci torturują świadomość Samotność wciąż wzrasta wydłuża się kępa czarnych włosów nad czołem rosną paznokcie i rzęsy marszczą brwi, zaciskaja zęby Cała wiedza jaka wypełnia mój ogród, dom i pokój jest cierpieniem >>> Nie przejmuj się gdy ktoś powie ten facet to takie nic dobrego spójrzcie na niego jak źle mu z oczu patrzy gdy dzieła twego życia nazwie radioaktywnym śmieciem nie przejmuj się zostań spokojny i szukaj szukaj wciąż Dzisiaj wieczorem wracałem starą drogą prowadzącą do drzwi mego domu deptałem rozbiegające się płyty chodnikowe patrzyłem na swoje stopy wciskające je w ziemię a każdy kwadratowy kawałek betonu wnikał w zaułki mojej pamięci droga czerniała umykająca w głąb pamięci każde potknięcie wstrząsało mną do tego stopnia że na powierzchnię moich uczuć wydostawały się absolutne pojęcia objawiały mi się bardzo zrozumiale sprawiając, że w każdej ideologii mogłem uzasadniać sens marszu i drogi właśnie tej samotność schowała się za pazuchę zawstydzona każdy mój wygłup w tłumie pojawił się teraz jako społeczny precedens każda rozmowa nawet bezsensowna kiedyś przeprowadzona powracała echem tysiąca zrozumiałych słów zachwytu z każdego rozdanego uśmiechu wyrastało miłosierdzie osobista wściekłość poczynała burzyć zło przy końcu starej drogi przeklęty świat zmienił się przed mną na progu stanąłem otworzyłem drzwi wykute w skale Golgoty wszedłem do domu nauczyciela >>> * Śmiecie epoki * Krąży wokół mnie nieprzydatna dziewczyna jej spojrzenia płyną do mnie roztrącając ludzi na chodniku Sama walczy ze swym zdrowiem, maluje paznokcie u nóg czarnym lakierem Podziwia moje obłąkańcze grymasy Pozwala dotykać strugom jesiennego deszczu swoich jasnych zwariowanych loków Podskakuje ze mną w rytm pobrzękujących łańcuchów Jak osierocony anioł zasypia w końcu na mojej piersi a ja przez chwilę osłaniam ją ramieniem Już Sokrates był wywrotowcem Już Platon był terrorystą Już Galileusz miał zczeznąć z ręki ignorantów Już Chrystus zginął na Ziemi jak zgniły śmieć szarpię ją za rękę, prowadzę do wyjścia >>> Gdy widzisz swoją Panią która przywołuje cię we śnie to tylko znak że szykują się twórcze zmiany ja doskonale wiem że w Polsce to nastąpi dlatego nie chcę ginąć już teraz pomimo wszelkich znaków na niebie i ziemi Gdy twoja Pani zbliża się we śnie to choć twoi bliscy już widzą cię w trumnie księżyca umacnia się przekonanie że ten przyszły krach to szczęście że to wiara będzie się kłaniać tobie nie ty jej oczy pęd miłości psy prawdy pilnujący dnia ludzie podążający za tobą Nie bierz do ręki kart kamienie wyjmij z kieszeni ramiona otwarte ramiona wspólnoty ramiona twojej Pani >>> Na dnie popielniczki jest cmentarz wypalonych papierosów pety są jak umarli ludzie odurzający zapach popiołu z tego cmentarza wnika w zmysły i w pamięć łączy się gdzieś z tą śmiercią we mnie miesza się ze smrodem rozkładających się idei w sercu dociera do krematorium postaci, sytuacji, myśli które jest ciągle czynne które ciągle przerabia moje świat na ulotny trujący dym i równie szkodliwy popiół moje istnienie moje ciało to wielka popielnica w której ciągle gaszony jest żar nadziei >>> Nasz wieszcz powraca właśnie samotny w mroźną noc w swetrze przemierzając trasy przez lodowe płomyki latarń miejskich znacząc je ognikami spadającymi z dopalającego się papierosa Nasz współczesny wieszcz nie targa kajdan na rękach widzi je na okruchach domowego chleba i jest bezsilny Nasz współczesny wieszcz ratuje swoje wizje chowając je w kaftanie bezpieczeństwa po kryjomu kładzie je czasem na ustach śpiącej kochanki Nasz współczesny wieszcz lewituje metr nad podłogą w strumieniu grudniowego powietrza wdzierającego się do pokoju przez uchylone drzwi ratuje sen w półcieniu rzęs Nasz współczesny wieszcz jeszcze dodaje drożdży do wina które umarło, krąży nad Wisłą szukając łodzi i przewoźnika w torbie zawieszonej na ramieniu dźwiga starożytne cyfry, które już nie mają wymowy symbolu Nasz współczesny wieszcz rozpytuje spojrzeniami o duszę swego narodu, którą złożono do grobu Nasz współczesny wieszcz uzurpuje sobie symbole cierpienia pieści dłońmi poorane zmarszczkami policzki młodego marzenia Nasz współczesny wieszcz jest jak pasterz wędrujący samotnie, szukający śladów swego uprowadzonego stada Babilon Syberię Stepy Akermanu to wszystko nawiedza nad Wisłą >>> * Fundament * Fałszywa światłość toczy się w czasie z hałasem spadających kamiennych lawin z pulsowaniem jednego dźwięku gdzieś na krańcach gazet popychany, podrzucany lecz zastygły w unoszeniu ty razem z nią rozpraszasz się w ciemnościach państwa Chmury propagandy schodzą nad wnętrza cmentarzy wody kłamstwa podchodzą pod schody domów ty usiłujesz zamknąć światłość w dziecięcej piąstce patrzysz na swoje lustrzane odbicie jak na siebie samego w przedszkolu życia ze źrenic oczu dziecka przynosisz słowa traktując je tak jakby były same w sobie słowami duszy rzucasz to wszystko pod fundament własnych światów bo uchronić go przed zalewem obłudy >>> Jak każdy człowiek jestem opakowaniem kłębiącej się elektryczności czuję w sobie zwoje przewodów i przenikające się, wirujące pola magnetyczne Jak każdy człowiek odkrywam zmysły w każdym centymetrze skóry i uczucia, które płyną pulsującymi światłowodami Jak każdy człowiek mam duszę, która ładuje się nerwicami jak akumulator Jak każdy człowiek mam radar, którym odbieram gniew z tysięcy kilometrów akcelerator burz generuje idee, które tworzą aureolę wokół mojej głowy każdy człowiek wychodzący z tłumu i kierujący się w moim kierunku zmienia się w spojrzenie lub w falę gorąca każdy człowiek opuszczający mój dom znika w tłumie wywołując płomyki przesuwające się ponad głowami ludzi Jak każdy człowiek patrzę w niebo jak w fosforyzującą tarczę zegara Jak każdy człowiek staję się odkrywcą analizując chorobliwe wyładowania w swojej głowie wieczorem boso na wilgotnej podmiejskiej łące Jak każdy człowiek wyczuwam kontakt z tajemnicami kosmosu spoglądając w górę, patrząc na tajemnice nieba Jak każdy człowiek wypełniam się impulsami dostarczanymi mi przez powietrze, wodę i ziemię Jak każdego człowieka moja dusza świeci, moje ciało drga >>> * Wrogowie muszą istnieć * Wrogowie zmieniają się w natchnienia twórcze kłując ironią w podstawę mojego nędznego życia to kręgi świetlne które rozchodzą się od obsesji i niemocy zwiastują przyszłą burzę horyzontalną wszelkiej przypadkowości Wrogowie nawiedzonych dusz zmieniają się pod naporem krwawej czerwieni niezszarganej ziemskim brudem nawet bez domieszki koloru zmielonego mózgu stają się cudowną innością w czasie pokoju My i Wy utożsamieni ze swoją odrębną śmiertelnością musimy być sobie wrogami choćby dlatego że przekonałem się że nagie „ja” nie może istnieć bez upokorzeń ono karmi się poniżeniem by móc obmyślać nowe plany odwetu Wrogowie moi zmieniają się pod moim wpływem wtedy mogę się cieszyć padać ze strachu przed własnym dziełem wrogowie wnikają całym [kręgiem] w moje cielesne błądzące duchy przez chwilę kochają razem ze mną by zaraz urągać wszystkim ideom >>> Ocean wyrzucił mnie nagiego na brzeg nieprzyjaznego lądu cała plaża pokryta była wyrytymi na piasku znakami poznawałem pismo które nie mogło być kogoś obcego poznawałem niezdarność swojej młodzieńczej ręki i swoje ślady stóp dziecka Symbole młodzieńczych zachowań przetworzone tak istniały tu cały czas wizerunki sennych postaci były wyryte najgłębiej jak na pustyni Nazca Pod każdą widniał napis – nazwa umiłowane limitowane marzenia odczytywałem tu nagie jak ja w tym momencie Zapadając się cały czas w sypki piach zostawiałem ślady rozsypując się w nich wołanie o pomoc tworzyło starcze kulfony Spojrzenia utworzyły dwie trąby powietrzne które przeleciały ponad plażą przewalając piasek niszcząc wszystko uniosły mnie jak tysiące okruchów złotego piasku miotały mną jak prochami po kremacji Rozrzucony w środku lądu skupiłem się na wyszukiwaniu słowa dla tego przypadkowego ułożenia kilku ziarenek Trwałem w nich tym razem już na stałe po tej stronie oceanu zamknięty starością zniknąłem w symbolach w poezji naskalnej >>> Wystukuję nogą rytm nabieram powietrza w płuca gotuję się na spotkanie z tobą a teraz już nie pamiętam twojej twarzy tak bardzo chcę wyruszyć po tafli jeziora tak bardzo chcę przemierzać stepy i sawanny prowadzony spokojną ręką marzyciela do drzwi twojego domu by jeszcze raz spłonąć w gorejącym krzaku twojej twarzy i twoich rąk >>> *Sokrates na przystanku przed Żaczkiem* O czwartej nad ranem po całonocnej imprezie w środku kłótliwej filozoficznej dyskusji z ciemnego kąta Sokrates odezwał się stwierdził że nie może w tym kraju żyć publicznie rozgniewany tłumaczył się że na jego pytania Czerwoni odkrzykują tysiące odpowiedzi a rady jego uważają za anachroniczne Każda instytucja i organizacja ma prawo sądzenia takich jak on i że dziwi się że taka ilość wypitej cykuty mu jeszcze nie zaszkodziła Chwiejąc się wyszedł z domu studenckiego w zimowy poranek bez czapki i szalika prosto na mróz w samych tylko greckich szatach Podszedł do grupki ludzi oczekujących na tramwaj aby posłuchać ich szeptów niezadowolenia Tu znalazł się w centrum sowieckiego życia obrzucono go nienawistnymi spojrzeniami za to że był sam nabrał więc w płuca mroźnego powietrza i posłał w ich kierunku strumień pary z ust Gdy odór wina zamarzł i opadł w grudkach na ziemię czysty obłok otoczył ich i owionął wszystkim co miał w gorącej duszy Tak udało mu się roztopić skorupę swoimi skoncentrowanymi indywidualnościami i przeniknął śmiało do grupy z ludzkimi myślami poglądami i uczuciami bogów Stworzył z nimi nowe życie publiczne stojąc na przystanku po całonocnej imprezie jak w obłoku nad brzegiem czerwonego Morza akurat gdy nadjechał tramwaj z Wojtyłą jako motorniczym >>> * Poletko * Dałaś mi całkiem niezłe poletko abym mógł je uprawić i zasiać ziarno dziś pośród ojcowskich i sąsiedzkich zbóż rośnie moja dziwna błękitna trawa doglądam jak kiełkuje (pnie się w górę) sikając na nią co rano W miasteczku byłem samotnym chłopcem z miasta wyniosłem już jako samotny mężczyzna ale dowiedziałem się że skłóciłaś ludzi między sobą Do miasta uciekłem jako samotny chłopiec lecz gdy kazałaś wrócić byłem już samotnym mężczyzną ale dowiedziałem się jak przez ciebie skłóceni są od wieków ludzie] Zdziwiony kto ciebie tak dziwnie nazwał kobiecym imieniem Ze szkoły wyszedłem jako mały Napoleon by zemścić się na twoich wrogach ale oni otaczali mój dom wokół i wciąż składali mi gratulacje i pochwały Na wędrówkę po kraju zabrałem tłumacza powróciłem ze stalową drzazgą w piersi z gryzącym pyłem lęku w oczach Zdrzemnąłem się na ławce w nowym parku na grobach powstańców Zaangażowany niegubiący kompleksów planujący nawet idiotyczne sny popierający komputerowy program marzeń piszący przemówienia używając tylko słów które przedzielały dotąd przekleństwa przebudziłem się twardo dzierżąc swój sztandar wysoko ponad grą w kolory znając znaczenie słów „My” i „Oni” sztandar to było „Ty” i „Ja” Tak zrozumiałem jak bardzo nie znoszę gdy ten jeden ma rację dlatego wciąż gryzę się wyszukując tysiąc innych że widzę dyktaturę pałaców z puszek po śledziach w oleju francuskich wieżowców stalinowskich osiedli szwedzkich hoteli amerykańskich kredytów fałszywą wdzięczność Trzeciego Świata ginące kolonie jaskółek tuż obok Zanosząc swoje długie włosy w ofierze do kościoła ciągle usiłuję sobie coś przypomnieć gdy krzyczę „Hej Wolnomyślicielu czyżby istniały aż tak mocne marzenia” Na tym poletku które mam ktoś kiedyś walczył i umierał Więc nie chcę gazet i informacji nie chcę wolnych sobót nie chcę czekać na szynkę w sklepie nie chcę spacerów po mieście by nie patrzeć wciąż tylko na listy gończe nie chcę już dłużej słuchać o pokoju Ja pod wieczór pójdę na uświęcone krwią poletko położę się we wschodzących gdzieniegdzie ostach będę wąchał moją błękitną trawę wciąż czekał na swoją walkę i śmierć Poletko 2 Dałaś mi całkiem niezłe poletko aby uprawić mógł je i zasiać ziarno Dzisiaj pośród ojcowskich i sąsiedzkich zbóż rożnie moja dziwna błękitna trawa doglądam jak kiełkuje sikając na nią co rano Do miasta wybrałem się kiedyś jako samotny chłopiec powróciłem jako samotny mężczyzna w międzyczasie dowiedziałem się jak skłóciłaś ludzi pomiędzy sobą zdziwiony, kto nazwał Ciebie tym kobiecym imieniem pamiętam, że ze szkoły wyszedłem jako mały Napoleon miałem mścić się na twoich wrogach a oni otoczyli mój dom wokół wciąż składali mi gratulacje i pochwały Na wędrówkę po kraju zabrałem tłumacza powróciłem ze stalową drzazgą w piersi i gryzącym pyłem lęku w oczach Drzemałem na ławce w nowym parku na grobach powstańców Zaangażowany niegubiący kompleksów planujący swoje najdziwniejsze sny popierający komputerowy program marzeń piszący przemówienia składające się ze słów które przedzielały dotąd przekleństwa przebudziłem się setki kilometrów od domu wciąż twardo dzierżąc sztandar wysoko ponad grą w kolory zrozumiałem wreszcie znaczenie słów „My” i „Oni” sztandar znaczył „Ja” Nie znoszę więc gdy tylko ten jeden prawdziwie słuszny ma rację Zobaczyłem dyktaturę pałaców z puszek po śledziach w oleju samowładztwo stalinowskich osiedli, francuskich wieżowców, szwedzkich hoteli małpy w szklanych klatkach patrzące beznamiętnie na ginące kolonie jaskółek Zanosząc swoje długie włosy do kościoła ciągle usiłuję sobie coś przypomnieć wołam do Jezusa: Hej, Wolnomyślicielu, czyżby istniały aż tak mocnemarzenia Na tym poletku które mam ktoś kiedyś walczył i umierał nie chcę więc zgniłych i zatrutych informacji, spleśniałej historii nie chcę nawet wolnych sobót, szynki i cukru w sklepach nie mogę już dłużej spacerować po ulicach miast by nie patrzeć wciąż tylko na listy gończe pójdę na uświęcone krwią poletko i położę się we wschodzących gdzieniegdzie ostach popatrzę w bolszewickie gwiazdy poczekam na czekającą mnie walkę i śmierć >>> Widzisz w wodzie swoje odbicie długo czekasz na życia łzę zanim odpowie ci echo życia odchodzisz zanurzasz się w inną mgłę dlaczego ojcze sekretarzu karmisz mnie kłamstwem Nie możesz darować mi mego snu jeśli twój święty dzień jest taki złoty jak mówisz to blask oślepił cię spotykasz starca w połowie drogi na polnej drodze w środku dnia mijasz go ze złośliwym uśmiechem on bosy i na jedno oko oślepły dawno a może to Homer socjalizmu >>> Wy macie rację na składach i hałdach musicie ją sprzedać więc urządziliście wielki festyn przechodzę tędy i przyglądam się jak sprzedajecie te czerwone baloniki jak sprzedajecie sumienia i dusze jak powoli przeliczacie dzienny utarg Przed tym straganem stanął mój żywy brat i dał część swojej młodości jako zapłatę za śmiech a ty umarły kuzynie zadowolony zamknąłeś złotą monetę w dłoni jak jego wieczny sen >>> Gdybym wiedział, że jestem tu naprawdę sam gdybym w tym pokoiku nie słyszał jak na korytarzu śmieje się pijana dziewka i nie czuł się taki smutny gdybym nie nasłuchiwał muzyki, której lubię i tej, która jeszcze nie ma granic bo nie zabrzmiała i nie może być zrozumiana jeśli pozbyłbym się wyrzutów sumienia cuchnących przygód i błahych przyzwyczajeń gdybym nie wymienił wolności na przeznaczenie i nie czuł się tak oszukany gdybym nie wstydził się najlepszych stron swego życia gdybym nie porzucał w połowie drogi szans jeśli nie przekonywałbym gorących łez mówiąc im że są wyrafinowane Wtedy odłożyłbym ten długopis którym piszę wiersze, listy i posłania oparłbym głowę na dłoni zamknął powoli oczy i cichym szeptem zacząłbym rozmowę z twoim złudnym cieniem Gdybym wiedział, że to ty pukasz w tej chwili do drzwi odsunąłbym krzesło i podszedłbym do tych wynajętych ponumerowanych drzwi i otworzyłbym je na oścież gdybym wiedział, że to naprawdę ty >>> Określam się idąc wciąż mrocznym korytarzem życia poprzez oczekiwanie na jej ciało poprzez obawę przed jej dzikimi ustami wtedy niewiele tych kwiatów widzę drżących w kropelkach rosy ale zaszczyty i bogactwa z wszystkich łąk niebieskich nagle wędrują do mnie Nazywam części swego życia cierpieniem moja bliska wciąż mnie chce zastać innego gdy tuli mnie i nie może mnie zmienić walczy bezimiennie o niebo w mrocznych korytarzach ziemskiego więzienia przeciw strażnikom raju depczącym orchidee Ja w międzyczasie znajduję siebie na swym miejscu w końcu tego który wie kim jest pojącego swój Parnas olimpijskim nektarem drżącym w kroplach muzyki I tak w oczekiwaniu staję się władcą przeżyć o których ona mówi że istnieją naprawdę gotowa przysiąc gotowa umrzeć w pewności aż dotykając mego policzka ciepłem swojej satynowej skóry wątpki usycha umartwia się tracąc pasożytnicze kolory Opisuje istnienie zapachem przynoszonym w tę ciemność we włosach jakiś rodzaj życia daje mi w tej zmysłowości i w umieraniu w czasie oczekiwania w mrocznym korytarzu życia pośród pożółkłych łąk końca lat siedemdziesiątych a ja wciąż poszukuję życia w zmysłowej akceptacji lub umieram w oczekiwaniu w ciemnościach w poczekalniach i korytarzu życia pośród kwiatów ludzi i rozkładu >>> Czerwone błyski z powierzchni chmur jak z zaświatów z nocnych lotów samolotów jak duchy wpadają do ogromnego ozdobnego dzbana którego oczy wpatrzone są nieruchomo we wszechotaczający czas Pulsujące okruchy czerwonych słońc miotają się w wydrążonym wnętrzu świadomość swoim nieoczekiwanym pożądaniem ze słowem początku i początkiem słowa odżywa wspierając grobowe wnętrze strachu przed ginącym światem Pustynie naszych domów oświetla w ten sposób gorejący nagrobkowy znicz ten dzban z którym utożsamia się dzieło mojej wydrążonej działalności obserwatora lotów czerwonych pęcherzyków życia ślad irracjonalny boskich myśli z brzegów dyskusji zwaśnionych myśli ziemskich Samoloty w tych snach odwzorowanych na powierzchni dzbana płyną w czerń w chmurach w ciszy żyją żyją ożywiają moje wydrążone wnętrze zawsze niewidzialne >>> Zbudowano dla mnie dom spajając gorączką głupoty wielkie kamienie kłamstwa z dnia na dzień czuję się tutaj coraz bardziej obco Nie szukam w nim już oparcia nie znajduję bezpieczeństwa powracając z dalekich dróg Bezdomny wędruję rozpinając przed istotą chłodu namioty uosabiające zapach ogrodu kwiatów i wilgotnych traw dolatujący przez otwarte okno w lipcową noc Wrażenia z naskórkowych dreszczy przemieszczających się w górę z elektrycznymi zmianami z zewnętrza do wnętrza w czasie dziecięcych kąpieli w małej wanience zagubienie nieznajomego w nieznanych zaułkach wszelkie burze szkoły walki wzgórza tęsknoty Tak to jest mój prawdziwy jedyny ogień domowy takie są wnętrza i ściany tego prawdziwego domu gdzie rzucony w jakieś miejsca drogi czarnej szukam odpowiedzi na nurtujące pytania demokracji neguję w modlitwach wieczornych te całotygodniowe katalogi słów dopuszczonych do publicznego używania przez osobę i ludzi Pierwszego Sekretarza sam już nie wiem czy wyrwę się w końcu poza ich zaklęty krąg czy dam się użyć Partii do jakiegoś celu Kardynał Wyszyński mówi żebym tolerował Pana Gierka mojego zabójcę dla dobra jakiejś Polski która jak służąca zmywa naczynia w kuchni kilku obcojęzycznych policjantów Więc jak mam wracać by żyć w obcym domu radośnie pozbawiony miłości przez ojca i matkę Nie mogę być komunistycznym meblem choćby i w salonie najznamienitszych zbrodniarzy Chcę umierać z tęsknoty w swoim namiocie cierpieć w koszmarnych unicestwieniach światów w koronach drzew wolnej magnolii płonąc w rzekach krwi purpurowej i zielonej wszechogarniającej marzenia i sny kosmicznych stworów z baśni Nie zostanę nigdy w tych warunkach energicznym podziwianym młodzieńcem Demokracja staje po stronie bezmyślnych rozkosznych dzieci i ginących ze zmęczenia starców Chcę by wolność i demokracja płonęły domowymi ogniskami by ogrzewały zdrowe i twórcze nieschizofreniczne rodziny prawdziwych ludzi wtedy powrócę z pustyni wyjdę z namiotu Jozuego i zamieszkam w pałacu jak Dawid >>> Zawdzięczamy wam systemy totalitarne ogromne pustynie i wspaniałe nieśmiałe życie pustynne Tam przestępcy oceniają przydatność nowonarodzonych dzieci i oddają je pod opiekę przedmiotów materialnych urodzeni do dzikości szukając prawdy giną na urojonych kamieniach rozproszonych w kosmosie Nazywając miłość wszelkim pożądaniem systemy totalitarne nie czynią nic dla samotności gdy kipi w prawdziwym życiu zmienia jedną deformację w drugą pośród ciemnej nocy Wspaniałość napełnia się jadem dającym epidemiologiczne zakażenie całej pustyni powstają stworzenia czyhające na naszą bosą stopę pozostają ciągłym zagrożeniem dla duszy >>> Przechadzasz się we wnętrzu mojej głowy w tą i w tamtą stronę zaznaczasz każdy krok stukając kamiennymi obcasami swoich butów, choć taka wielka mieścisz się bez trudu w małej metalowej puszce mojej głowy zuchwale obnosisz w czarczafie swoją jasną twarz zaglądasz we wszystkie zakamarki mojego mózgu zmuszony jestem śledzić twoją obecność w każdej sekundzie mojego życia zatrzymujesz mnie w nieustannej torturze cierpię na klaustrofobię twojej obecności oszołomiony nie mogę powstrzyma† krzykiem głuchych tych dźwięków wstrząsających moimi trzewiami przez chwilę, gdy zatrzymujesz się głaszczesz moje myśli by potem znów wyruszyć z tym kamiennym stukotem zasłaniając się światłem i cieniem nie dajesz się rozpoznać od lat >>> * Dwoje ogromnych oczu * Dwoje ogromnych oczu patrzy na mnie ze ściany poruszają powiekami przemieszczają się do góry i na boki Odwracam się i widzę je w powietrzu tuż nad sobą małe i duże oczy różnych kolorów przybywa ich coraz więcej otaczają mnie zewsząd i osaczają skupiam się cały w sobie ręce mi ze strachu drżą zwielokrotnione spojrzenia sprawiają że jedna kosmiczna myśl z szybkością trzystu tysięcy idei na jedną duszę poprzez mózg odpychana przez jego magnetyczne granice wciąż pędzi, pędzi, pędzi ledwo wytrzymuję ten ruch kołyszę się natężam wszystkie siły by uratować swoją głowę przed eksplozją I cóż z tego, że widziałem ją tylko raz i cóż z tego, że słyszałem ją tylko raz gdy jej oczy niszczą moją przeszłość pojawiające się w ciemności wokół mnie wyłaniające się z blasku nocnej lampki lub z krzyków złych ludzi gdy jej oczy niszcz także niewycenione jeszcze sprawy Moje istnienie przelewa się jak krew chluszcząc w industrialnych żyłach jakby obcego nieznanego człowieka rzeka krwi kipi we własnym punkcie krytycznym płynę, więc w zapomnieniu w ciele, które należy do gigantów krew wylewa się poprzez ogromną źrenicę coś błyska u wylotu czarnej otchłani >>> * Dwoje ogromnych oczu* Dwoje ogromnych oczu patrzy na mnie ze ściany poruszają powiekami przemieszczają się do góry i na dół odwracam się i widzę je w powietrzu tuż nad sobą jest ich coraz więcej, małe i duże, różnych kolorów otaczają mnie, osaczają. Ręce mi lekko drżą i skupiam się cały w sobie wepchnięty do swego wnętrza zwielokrotnionymi spojrzeniami które sprawiają, że jedna kosmiczna myśl z szybkością tysięcy rozcieplających się idei na jedną duszę poprzez moje zwoje wciąż odbijana od granic mózgu pędzi, pędzi, pędzi, pędzi Już dłużej nie wytrzymuję, kołysząc się, natężam wszelkie siły by uratować swoją głowę przed eksplozją – widziałem ją tylko raz, słyszałem ją tylko raz Jej oczy niszczą moją przeszłość, niewycenione sprawy pojawiają się wokół z ciemności i z blasku nocnej lampki, ze słów obcych ludzi, z uderzeń bliskich osób. Nie jestem w stanie wskrzesić już siebie moje istnienie przelewa się chluszcząc jako gorąca krew w żyłach obcego nieznanego człowieka Czerwoną strugą płynę bystrzem nurtem w zapomnieniu Jestem gorącą rzeką krwi dochodzącą do punktu wrzenia tyle ze mnie zostało w zimnym ciele które już do mnie nie należy Ogromne oczy wchłaniają tę istotę i znika poprzez czarną źrenicę błyskając u wylotu otchłani Ogromne oczy przyjmują sen i zamykają się za mną bramy wszechświata czy pozostaję w głębokim ciepłym wydechu z piersi opadających ostatni raz >>> * Co za rok! * Słońce przez firanki świeci na moją głowę z błękitnego nieba grudniowego rozgrzewa skórę na moim czole oraz tłuste długie włosy i to w roku kontestacji Siedzę już drugi tydzień leniwie w mieszkaniu nic nie robiąc całymi dniami rzadko wychodzę na dwór i to w roku zwycięstw Piję zwędzony ojcu spirytus lejąc go w swoje młodzieńcze ciało z kryształowej lampki do szampana słucham folkowego zawodzenia Boba Dylana i to w roku buntownika Krzyczę przez otwarte okno do ludzi z transparentami klnących na wszystko co państwowe używam bardzo skomplikowanych środków artystycznego wyrazu zaklinając deszcz i to w roku festiwali Dzięki słońcu spędzam wakacje na wyspie pośród oceanu lęku metafory przyniesione z gór i z nad morza leżą na kupie brudnych łachów tajemnicze głosy nie milkną w mieszkaniu chociaż upijam się coraz bardziej i to w roku szczęścia Miejski blues dopada zrozumiały potok sów kamienie lecą w moje okno dylanowskie Upał grudniowy wali mnie w łeb w łóżku zgniły rock i rewolucja tak Panie po tylu dniach modlitwy euforia i szok co za, co za rok?! >>> * Pozwalasz * Pozwalasz się zakrzyczeć przez obłoki papierosowego dymu gdy potrząsasz nim przed nosem w Gaju Akademosa Pozwalasz esesmańskim dzieciom by używały cię, jako maskotki na szaleńczych koncertach hałasu Pozwalasz osądzać się komputerom i przyjmujesz od nich komplementy najprostsze słowa bardziej wyrafinowanych środków wyrazu używasz wtedy, gdy klniesz na komunę w roku rewolucji >>> *Ustępuję przed siłą* Jestem pod wpływem śmierci która przychodzi do mnie we wszystkich zarządzeniach państwowych zaczynam kochać wariatów i samobójców Nie mogę wydobyć z siebie odrobiny nienawiści zaszczuty przez całą moją miłość przez kartki obowiązkowych lektur rozrzucone po uprawnych polach po których uciekam na przełaj przez fałszywe zapewnienia moich bliskich przez brednie moich wychowawców-prześmiewców Ja wróg systemu utytłany we własnym brudzie Błyszczę jak kałuża do której zagląda słońce Wznoszę się w centrum mojego życia za grupą nastoletnich proroków ponad chumry socjalizmu Modnie ubrany w pośmiertny całun ratowany w ostatniej chwili przez pejzaże rodzinnego kraju ustępuję przed siłą daję się zdeptać wtłoczyć w ten kraj na zawsze >>> * Białe fasole* Białe fasole rozrzucone na czarnym blacie stołu i puszyste kule przemarzniętych gołębi na śniegu wtulających głowy w siwe pióra Moje wszystkie pragnienia jęczące strachem na wietrze walki kobiet i mężczyzn na placu przed moja chatą I wszystkie szklane kulki, pęcherzyki powietrza czarne dziury, mgławice tęsknoty, niewidoczne oczy Pozwalam w nocy i w dzień marnować się wszelkim szansom kierując się głosem ducha, kierując się głosem dziecka zbieram rozmowy i głosy ludzi, oderwane obrazy świata Nazywam je głosami Boga i usprawiedliwiam się przed swoją chorobliwą nieśmiałością Układam z małych elementów kosmiczne konstrukcje głupieję i mądrzeję naprzemian leżąc w poprzek drogi swojej drogi, tylko wierzę że jest to moja droga Zmyślam historyjki z odgłosów duszy w obcych ciałach dwie pijane dziewczyny mówią do mnie, że czują w sobie jakąś dziwną siłę ja słyszę to schodząc po schodach i po chwili wracam i zapisuję ich słowa >>> *Wczoraj* Wczoraj pijany człowiek pochwalał moje niezłomne przekonania ja udawałem, że tego nie słyszę i byłem bardzo dumny ze swojej pokory Wczoraj profesor uniwersytetu odpowiedział uśmiechem na mój uśmiech Wczoraj dziewczyna siedząca obok mnie przy stole przycisnęła kolano do mojego uda Wczoraj w domu towarowym ojciec zarekomendował mój wygląd zewnętrzny swojemu małemu synkowi udawałem, że mnie to nic nie obchodzi Wczoraj dziewięciolatek usiłował mnie zagadnąć w kinie Wczoraj starsza kobieta spojrzała na mnie wyzywająco a ja spuściłem wzrok gdy stanęła tuż obok i odwróciłem głowę okropnie zmieszany i zakłopotany Wczoraj ty uczyniłaś to samo chyba myśląc że tak będzie lepiej >>> * Dotknąłem oczami gwiazdy* Dotknąłem oczami gwiazdy pośród rozpalonego unoszenia się w ciemnościach i przez smugi światła Zbliżyłem się do niej w oparach nieodłącznego strachu zbliżyłem się w pozach które były jak prawdziwe życie Przywarłem oczami do jej powierzchni i głębi rozczarowany załamany stracony Dostrzegłem drzemiąc na jawie jak składają się z okruchów myśli trzy erotyki Przechodziłem przez pola zasieków poszarpany poraniony pokrwawiony oślepiony aż do obłędu blaskiem gwiazdy >>> *Lawina* Spod szczytu odrywa się lawina ludzkich mozolnych prac które staczają się porywając wszystkie pomyłki Ja widzę jak w chwilę potem cały świat przez chwilę zamiera Karawany przechodzą przez bród górskiej rzeki która zabiera ich ofiary Ja przepływam ją w najszerszym miejscu i biegnę do przodu wyprzedzając lawinę ja przodownik pomyłek >>> *Zduszony płomień * Radio mówi mi ten cały wieczór: „buntuj się, walcz bez pieniędzy” zmykam się pomiędzy stronicami Biblii jak pośród kolumn świątyni w Palmyrze z pułki na której stoi radio głos upragnienia ścieka na niższą półkę małym strumieniem a potem jeszcze kilkoma kroplami niżej głos skarżącego się człowieka współczesnego przychodzi do mnie jak człowiek patriarchalny rozumiem dlatego płaczę rozumiem dlaczego człowiek zabija się nawiązując do tradycji wiecznie żywych Dzięki Biblii akceptuję wszelkie zamknięcia wewnątrz płomienia pochodni w piramidzie lampki w świątyni świecy w klasztorze wiedząc że być może rytm serca nakryje go brutalnie swą łapą robił to w przeszłości choć wystarczało lekko dmuchnąć na tę słabość wystarczyło powziąć tylko zamiar który przedostałby się na pewno przez podwyższoną temperaturę i zepchnął w obłędną spiralę ciemności To radio, te sprzęty przemawiają do mnie: „grzech też ma swoją delikatność i nie zawsze łamie wrażliwość” wchodzę do słów po ciszę zapomnienia w ucieczce przed morderczym rytmem serca walczę wywołując obsesyjnie głoski we wnętrzu słów upragnienie to dwoje drzwi i nagle jedne z nich zmykają się za mną na zewnatrz nie mogę zrozumieć dlaczego, kiedy i którędy wychodzę wynoszę w ciemność dymiący zgnieciony knot >>> Dwie obłąkane kobiety we mnie przemówiły w swoim języku zbliżyły się do siebie pomimo różnicy wieku wynoszącej pięćdziesiąt lat otoczyły ramionami i chorobliwymi spojrzeniami jedna nastoletnia w męskim przebraniu druga z siwą głową z sercem w pułapce zjednoczyły się, uniosły nad ziemię i popędziły w dół stoku jako pojedyncza srebrna kula spadały dotąd aż otoczyła je noc na samym dnie Dwóch filozofów szczycących się starożytnymi brodami płynęło wpław przez czarną rzekę do mnie stojącego na brzegu wiedziałem, że gdy połączą się nasze ręce będę musiał umrzeć Dwoje młodych ludzi kochało się samotnie prawdziwą miłością wewnątrz drzemki przechodzącej w sztorm wizji jakaś dziewczyna uderzała szpicrutą w końce moich nerwów fałszywie oskarżony, nie mogąc wybełkotać jakiegokolwiek słowa obrony stałem przed sądem tłumu kibiców na jakimś stadionie Młoda kobieta nagle poruszyła się na dnie z ciemności wyłamywała się gniewna a starucha zademonstrowała prowokująco swoje strasznie białe uda pokonały moje przyjaźnie i odepchnęły je Wojownicy śpiący w ostępach zwieszonej głowy poruszając się we śnie zbudzili ciężki ból ból zapiekł na czole w słońcu świadomości popatrzyłem na świat białkami oczu i pędzącymi w nich jak elektrony źrenicami sędziowie obserwujący od jakiegoś czasu moją walkę wyrazili gestami nienawiść państwa wykonawcy kary wykazali beznadziejność walki Anioł Stróż zaczął uciekać gdy dostrzegł mnie na końcu więziennego korytarza okruchy boskości pozostały w innych miastach w innych domach W pleksiglasowych bryłach geometrycznych wypełnionych barwnymi zmrożonymi koktajlami umieszczono rajskie ptaki i rośliny nieprzemierzonych dżungli bezpieka przeszukała moje nastroje nie znajdując w ostatnich sensownych oświadczeniach słów mogących stanowić jakiekolwiek zagrożenie mogłem je wyjąć i zamienić na wiersze płowe zwierzęta stepowe połknęły geometryczne bryły Ukryty w bezwolności uciszałem staruszkę zawodzącą we mnie przeniknięty chłodem i ciemnością drgałem miarowo na linie zawieszony obie kobiety wydzielały z siebie małe kuleczki miękkiego ciepła słabego uczucia miłości nad przepaścią tablic i posągów moją linę trzymało tysiące rąk nad krawędzią niebytu cierpienie trzymało mnie tysiącem rąk >>> * Każda miłość pozostawia ślady * Miłość robi z człowieka głupca zaczyna wtedy cenić swoich wrogów i wierzyć w nich eksponując swe wady Uważa się za Boga gdy przez chwilę od jego płaskiego serca odbiją się promienie łaski Uważa się za anioła gdy daruje życie torturowanym więźniom wtedy miłość dla niego to smuga cienia rzucana przez jego serce na drodze strumienia żywej poświaty Każda miłość pozostawia jednak ślady >>> Czy potrafisz tak spokojnie jak ja obserwować słupek rtęci w termometrze sercowych aktywów gdy nie pamiętasz żeby w ciągu ostatnich dziesiątek lat zatrzymał się w swym nieustannym ruchu w dół Nie chcę drażnić własnej woli nieograniczanej żadnym poziomem krytycznym używaniem jej w chwili gdy jeszcze tylu ludzi sądzi, że przetrwamy w systemie o nazwie: „Współczesny świat” Nastrój decyduje a przekora przygotowuje alternatywy kodując obserwacje ludzi na drogach Jestem zamknięty w swojej szafie i spędzam tam całe dnie siostrzeniec zamyka jej drzwi na klucz od zewnątrz i wychodzi z domu na wiele godzin zgodnie z moimi sugestiami W szafie przeżywam swoją korridę jestem niepokonanym od lat bykiem lśniącym w pełnym słońcu na którego śmierć czekają od lat widzowie obywatele mojej Neurtopii Tak przesiaduję w szafie i w zaćmieniu zmysłów w opętaniu z wyczerpania dojrzewam do wielkiej roli Wszędzie ludzie wędrujący, ludzie spacerujący bez celu na drodze do sławy, na autostradzie, na molo w Sopocie na rozpalonej ulicy Krakowa, na powierzchni jeziora, na morzu księżyca, na ścieżce, na skalnej grani na linii frontu, na linie nad Niagarą widzę jak na wszystkich drogach poruszają się mechanizmy głodu, rozumu, bólu i celu rozmontowuję detektor aktywów sercowych chcę poznać zasadę jego działania Należy poznawać bez użycia woli nie wolno drażnić woli póki nie jej czas póki chce trwać właśnie taki mój świat niewspółczesny >>> * Jaką masz korzyść? * Jaką masz korzyść z tych wspaniałych krwawych zwycięstw w przeszłości Siedzisz teraz sam na peronie zagubionej stacji bez rodziny i przyjaciół patrzysz na semafory na których jeszcze wiszą ciała zgładzonych przeciwników Kiedyś gdy z trybuny rzucałeś spojrzenia w pierwszomajowy tłum tworzyłeś wyspy i spokojnie przyglądałeś się umierającym na nich rozbitkom Dotknąłeś krawędziami dłoni góry władzy nad życiem i śmiercią chciałeś zrodzić dzieci dziś to czynisz tylko one ci pozostały, tylko one gorące gorące łzy >>> Odkuć się Jestem kobrą w jadowitym uścisku zaciśniętą wokół własnego serca i jeszcze z kłami w nim zatopionymi z szeroko rozwartymi oczyma i źrenicami jak wejścia do jaskiń z szaleńczym błyskiem ucieczki na czole Ziarna piasku drażnią moje mózgowe zwoje a wściekłe myśli pulsują wokół nich niezidentyfikowane cierpienia czuję jak atomowy akcelerator Jestem oryginalnym wężem zabijam bez ostrzeżenia w tak cudowny sposób albo wdeptuję w ziemię cień proroka obcasami butów jak węża Przy otwartym oknie w czasie wiosennej burzy obmyślam nowe teorie samozagłady w odcieniu niebiesko-zielonym Jakbym pragnął się odkuć za zmarnowanie życia czekaniem na drzewie kuszenia >>> *Kłamstwo* Jeśli chcesz zostać jednym z nas porzuć szkołę od zaraz rzekł Mahomet – skończ z tym raz Niszcz każdy system lub do tego dąż jeśli już nie potrafisz nic wewnątrz maszyny która utrwala realny świat by każdy człowiek mógł dostrzec że istnieje w nim Będziesz się obracał jak koła i tryby i zbierał pieniądze na własną wolność jeśli dasz pożreć się korozji jeśli powrócisz w głęboką ziemię gdy staniesz się wysokim drzewem gdy zafalujesz morzem zielonych traw będziesz jednym z nas te słowa rzucił jakiś kpiarz Bo jeśli będziesz istniał naprawdę to czy musisz o tym od razu wiedzieć Tak będziesz wtedy samą prawdą a może jednym z wielkich kłamstw >>> * Ziarna piasku * Zapadam w popołudniową niedzielną drzemkę chociaż trwam w uścisku anakondy śnię dziecięcy sen ale ziarna piasku dostają się do moich mózgowych zwoi Film o fantastycznych bohaterach z kosmosu przynosi niespotykane napięcie i cierpienie serce zmienia się w atomowy akcelerator We śnie zabijam bez ostrzeżenia w cudowny sposób wdeptuję w ziemię obcasami butów cień proroka otwieram okno w czasie burzy, obmyślam nowe teorie zagłady o odcieniu niebieskozielonym Anakonda poruszyła się, czy jeszcze zdążę się odegrać za zmarnowanie mi życia czy będę do końca pełzał na brzuchu w rajskim pyle socjalizmu >>> *W kwadraturę snu* Czarne korytarze czworokątne otchłanie wydrążone do bram przeistoczenia do wylotu świetlistej wielkości prowadzą Cienie dla twojego strachu kładą się w poprzek każdej drogi Wędrujesz długim spacerem wewnątrz tych kanałów gdy zegar bije godzinę dwunastą nad skrzypiącym stąpaniem umarłych w górę i w dół gdy księżyc w nowiu odmawia swego blasku morzu które fioletowieje i wnika w przestworza oraz człowiekowi idącemu po fali Kamienne organizmy przyczajone pozwalają się spenetrować w głębokim bezruchu śmierć idzie przed tobą i za tobą i widzisz tylko najgłębszą czerń i szare plamy daleko gdzieś przed sobą Na skazanie w kwadraturę (owy) snu (sen) wnikasz w kamień w stal w chłód staczasz się z tarczy zegara i odkrywasz w końcu sen uderzając nosem we wszelki początek Brzegi ścian i kreski murów skończonych zamykają się nad głową spadają czernią we wszystkich nazwach świata na przemykający grzbiet nie dają ujść przed słusznym wyrokiem nocnych symetrycznych otchłani do bram przeistoczenia wielkiego snu >>> * Okruchy * W wojnie i w pokoju dla narodów dla cywilizacji w lęku i w rozumie aby oddzielić rośliny minerały i zwierzęta spójnik jak mur nieprawdopodobnie nie schody ręce głowa schody droga małe okruchy wspaniałej sztuki >>> * W nowiu * Powrócił nów przeszedł przez ludzkie sadyby przez wąwozy osiedli pomiędzy rodzinnymi zagrodami mnie zagrodził drogę potwornym cieniem pod czarnym mostem wskrzesił przede mną wyklęte pozagrobowe postacie które pojawiły się ze wszystkich stron w niematerialnych miejscach mojego mózgu błysnęły ślepia moich monstrów Okaleczona noc zaprosiła mnie na swą kosmiczną trasę prowadzącą do umarłych ogrodów dziecinstwa zgniatając moja sierocą dolę poprowadziła mnie tłumacząc po drodze niezrozumiałe do tej pory szepty snów pokoleń nocne pojękiwania ludzi i zwierząt w stuleciach szelesty niepokojonych rzeczy w epokach stanąłem przed Wszechgwiezdnym, który pozbawił mnie domu dreszcze wstrząsnęły mną gdy przemienił się na moich oczach w spadającą gwiazdę powstał na horyzoncie jak atomowy grzyb zrozumiałem, że domaga się większej ofiary niż tylko strach >>> * Pomimo premedytacji * Łażę od rana po pustym domu i nie mogę znaleźć sobie miejsca wczoraj wróciłem z drogi życia przyniosłem tu dowód twojej miłości Pomimo całej premedytacji mojego postępowania pojawiło się coś w mojej głowie co sprawia, że nie mogę nawet przez chwilę zapanować nad myślami szukam jakichś programów w telewizji puszczam płyty słucham Chucka Berry`ego na zmiane z McLaughlinem do znudzenia grzebię w stosie zdjęć otwieram antologie poezji czytam jakieś siedemnastowieczne erotyki bazgrzę długopisem po marginesach wierszy a on sam pozostawia na papierze dziwne karykaturalne postaci, słowa i rymowanki Przytaczam tysiące dowodów przeciw tobie powtarzam sobie, że nie mogę cię kochać i nie mogę przestać myśleć o tysiącu wstydliwych rumieńców na twojej twarzy o tysiącu dreszczy, które przeniknęły nasze dłonie gdy się ze sobą zetknęły nie wiem jakim tajemnym wejściem weszłaś tu a ja przecież chciałem popatrzeć z boku na twoją reakcję na poetyckie wyzwania teraz już nie mogę znaleźć sobie miejsca w swoim własnym domu nie mogę ukryć się tu ze swoim piekłem wywołałaś jego katastrofę ostateczną >>> Czy potrafię kochać jeszcze po tych wszystkich szalonych latach czy spotkam jeszcze taką twarz czy zrozumiem taki charakter po tym jak pozostawiłem ją samą brutalnie porzucając w przejściu podziemnym odwracając się na pięcie i odchodząc przeciwną stronę Czy potrafię bez zdziwienia czytać renesansowe erotyki bez przekonania że ich autorzy to obłąkani głupcy Czy stanę się zamożny wynosząc bogactwa z walki w płomieniach jak spożytkuję zebrane kolekcje diamentowych łez męskich i kobiecych płynących kiedyś jak cienie po twarzy zastygłej jak spożytkuję wyobrażenia i postacie utrwalone w idei piękna z czystym sercem przedszkolaka Czy zapragnę dopełnienia tej miłości z ostatnią kroplą wiszącą nad ostatnią iskrą żaru Słyszałem znowu jej szept nad ranem słyszałem jej miłosną pieśń pierwszym poszumie liści słyszałem jej głos w słońcu na kwiecistych dywanach słyszałem jej głos w czasie letniej burzy cóż się teraz stanie cóż się stanie po twojej śmierci we mnie >>>1981
Strach Nie straszne mi kolumny czołgów które już wyprowadzono na nasze żyzne pola z tajnych akt ministerstwa obrony wojny Nie ulęknę się słów przywódców najpotężniejszych imperiów i ich namiestników widząc jak złoto i ołów wypływa z ich oczu wraz Nie boję się wszystkich nienawistnych twarzy jarzących się w kącie mego pokoju co wieczór Pozwalam bez ubaw o przyszłość ustawić się w ogromnej kolejce po prawdę i dumę narodową kartkuję spokojnie Dzieła Wszystkie Stalina oraz Myśli Mao, czasem nawet Mein Kampf bawię się wnioskami płynącymi z tych klasycznych dzieł oczekujac na przydział cukru nie odbieram żadnego zagrożenia z felietonów Rakowskiego przypuszczam nawet, że godnie będę umierał na ulicach miasta śmiertelnie ranny podczas rozpraszanej kolejnej demonstracji antyrządowej i to od kuli wystrzelonej przez mego kuzyna milicjanta z Nowej Huty Dziś już nawet ojca nie rozumiem jak można było żyć w takim strachu za Bieruta, którego tak szybko uśmiercono jak Papież stoję z wyciągniętymi rękami przed tłumem terrorystów Ale gdy wkracza w mój świat ukochana gdy uśmiecha się do mnie z daleka i macha na powitanie zaczynam drżeć na całym ciele wtedy dopiero poznaję strach przy każdym naszym intymnym spotkaniu gdy wtaczam tę czarną kulę codzienności we wnętrze jej nadrealnej bieli potrafię się zagubić i cierpieć w majestacie doskonałości pomiędzy piekłem i niebem >>> * Pogrzeb u progu życia * Nie chcesz przeżywać swej starości patrząc na dzisiejszy dojrzałości upadek nie pragniesz nie oprócz wspaniałego muzycznego pogrzebu w dwudziestym trzecim roku życia Potrafisz wszystko zburzyć nawet to, czego zbudować nie zdoła bez ciebie nikt nie mówisz, że kochasz tą dziewczynę nawet, gdy nie możesz nigdy o niej zapomnieć Tak z premedytacją umierasz odsuwając się w cień udajesz, że nie dostrzegasz jej, gdy czytając w twoich oczach szuka tam blasku prawdy szuka samej siebie biegnącej i podającej ci obie dłonie W zatrutej rzeczywistości twoje ja wabi emocjonalnych rozbitków jak kompanów Odyseusza na pewną śmierć Jest to szczęście odnalezionej ciszy we wnętrzu największego hałasu To ma być lekarstwo dla kultury gdy zgrywasz się na pogrzeb u progu życia jak twoja ojczyzna walcząc beznadziejnie z przyszłością >>> * Tęsknię do kraju gdzie nie marznie ziemia* Tęsknię do kraju gdzie nie marznie ziemia chcę uchodzić tam gdzie serca lodem nie skute patrzę głęboko w rzeczywistość i cóż widzę wokół anarchiczny lęk gromady czarnych ptaków zrywających się z pól zaoranych w skiby Gdy kontempluję własne lenistwo w łozach polskiej niziny dopada mnie lodowy powiew nadciągającej zimy serc mam, co prawda swoje miejsce za obłokiem szarzejącym na granicy światów gorących i mroźnych lecz tu rodzę swoje potomstwo sakralne tu podwajam wysiłki w poszukiwaniu ciepłego domu dla niego rozmyślając zamiast pracować Chociaż tak tęsknię prawda jest w mojej studzącej bezczynności Otulam się marzeniami porzucony między brunatnymi skibami rozkładu Daję się unosić żalowi i wiem na pewno że moja miłość za morzem radzi sobie świetnie beze mnie Tam rozkwita by znów wrócić do gniazda ludzkiego prywatnego budowanego z otępiałego buntu z kilku ciernistych gałązek gdyż tutaj się urodziła cierpiąc pośród zamarzającego milczenia wyrosła na emigranta karmiona moim kontemplacyjnym lenistwem >>> * Do dyktatora * Czy wszyscy, którzy ci zaufali już tragicznie zmarli odrzuceni na pogranicze nieśmiałości i obojętności ogromna presja na sny pobudza twoje przypadkowe ludzkie odruchy Oni cierpieli podczas twojej nieobecności i śnili u twego boku A ty stary samolub znikałeś w samotności by móc widzieć siebie przechodzącego między koszmarnymi marami w prosektoriach by patrzeć jak na kamieniach budzą się martwe ciała przecież dla ciebie Odrzucałeś ich wierność i częstowałeś ich nadrealnym strachem niewypełnionym aktem płciowym Twoje warunki upadku wyludniały zgniłe miasta emigranci wisieli tuż nad ziemią nie mogąc jej dosięgnąć swym ciężarem Miłość wszystkich kobiet i podziw wszystkich mężczyzn nie doprowadził; do twojego ukrzyżowania a wręcz przeciwnie choć torturował bezbronne dzieci niezsłużył się twej ideologii odkupienia Stoisz nad grobami zaufania wciąż nie chcąc stać się samodzielny otwarty na piekło i niebo dopuszczający nowe zbrodnie >>> * Bądź cieniem strażnicy* Bądź cieniem strażnicy, w którym zatrzymam się pośród złotych kręgów nie zmieniaj mego życia, ale daj mi siłę w kontakcie z tobą na szczycie wrażliwości bym wytrwał w proroczej śmieszności Zsyłaj w moje sny anioły białe gdy dostrzegać je będę mógł w ciemnościach zapisanych kart w szeptach wszystkich rzeczy wielkich tajemniczych złowrogich tak teraz modlę się do ciebie moja drgająca ciszo chcę tylko urągać szaleńcom piramid oprowadzać plemiona po spiralnych krzywiznach pędzić pomiędzy tym, co było a tym, co jest Blask najdalszych przeszłości mógłby wówczas odkrywać mnie zawsze pełnego młodości wiem jak lubisz patrzeć na moje prośby gdy tak leżę w nocy po rozchwianiu kolejnego własnego wolnego dnia nie wiem, lecz przypuszczam, że tak jak ten okaleczony romantycznym zwiastowaniem naród ty też możesz ulegać inspiracjom fluidalnym drgać w stworzeniu świata Przybliżasz się do mnie przez wulkaniczne gejzery i poruszające się jeszcze otchłanie puszcz sprzed tysięcy lat Patrzysz jak mówię do ciebie leżąc nagi na tapczanie obok grającego radia modlący się dziwacznie ciągłym tikiem nerwowym więc daj mi poznać inne Boże dzieci idące przed siebie idące przede mną Niech moich przyjaciół rozpacze miłosne dotkną serc wszystkich niech ratunek naiwny, który im niosę pozwoli poznać, że nie ma prawdziwych wrogów chcę widzieć to z samolotów przenoszących mnie we wszystkie miejsca na Ziemi chcę widzieć to patrząc na największy tłum i na ciebie samego największego samotnika chcę mieć wiarę umierającego tylko z przeświadczenia dzikusa na Borneo Niech pod twe skrzydła zabierze mnie jasnowłosy chłopiec czteroletni, który kocha moje poszukiwanie a najpiękniejsza i najinteligentniejsza dziewczyna pozostanie w zagubieniu pośród błękitnych jezior schizofrenii wiosny i zakocha się w tym poszukiwaniu mrocznym Daj więcej światłości na białe pióra skrzydeł moich aniołów snu Proszę o to byś nadał pierwszy ruch w który już on zanurzy wszystkich ludzi których zobaczę lub o których pomyślę z którymi będę unosił się w takie noce w cieniu strażnicy wprost do ciebie pośród złotych kręgów >>> * Jej ginąca siła * Prześliczna złotowłosa dziewczyna siedzi tutaj obok mnie w moim pokoju tylko ze mnie bierze uśmiechy miłości porzucając dla nich wszystko co obce wypełnia się mną powoli staje się sobą pośród zmian przypadkiem dostrzega ogromną pełnię jaźni dotykamy się słowami radości zbliżając się do niej jednocześnie w dumnym obrazie conocnego księżyca a potem gonimy przez wsie i miasteczka o historycznych nazwach porannych a jej uroda staje się częścią krajobrazu jawiącego się z głębi radosnego wschodu słońca Ze swoich nisko pewnie brzmiących słów po raz pierwszy zachwyca się oczarowaniem moim Patrzę na jej jasną twarz a ona wylękniona przysuwa się do mnie z krawędzi własnej smutnej przeszłości Już prawie wie kim jest już zapomina kim była dotąd karmię ją szczęściem poezji i muzyki to budzi w niej zaufanie do moich delikatnych dotyków już prawie chce być okruchem natury gdy wielkie kamienie zdejmuję z jej nieba mechanizmy wychowania szerokiego świata przestawia na intymną bliskość każdego uśmiechu nie całuję delikatnie jej warg powstrzymuję się z tym do chwili aż z kolorowych reklam oglądanych z okien nowojorskiego hotelu przybiega do mnie w polskim ludowym przebraniu ułuda senna w cieniu tego pokoju tworzy naszą wspólnotę i jej subtelność w każdym zmieniającym się momencie Wciąż bawię ją słowami tak rozpinam parasol miłości nad moją wzrastającą słabością i nad jej ginącą siłą >>> * Kamienie na dom cywilizacji * Mamy kamienie na dom naszej cywilizacji kłócimy się o kształt budowli cierpienie ignorujemy mówiąc, że to jest trud twórczy nieistotna spoina już po chwili zaludniamy przestrzeń od wejścia w domu bez dachu i ścian tych wszystkich pasożytów żyjących wiarą i miłością z nudów pozostawiamy pośród nas z politowaniem patrzymy na poetów czasem chcemy przegonić ich stąd gdyż kalają nam dywan utkany pod nasze nogi przez pająki władzy kamienny nasz dom jednak nie chce wypluć ich z siebie i zostają pod schodami uciążliwi sublokatorzy snują się potem po kątach z tym obłędem w oczach i zżerają naszą pewność i światowe wykształcenie Musimy czuwać gdyż rzucają się na nas z tymi przenikliwymi spojrzeniami i gwałcą ludzką samodzielność rozpraszają światło w jakieś kolorowe widma i błądzimy wskutek tego pośród starych dróg nie mogąc połapać się w tej jaskrawej czerwieni zieleni fiolecie zamiast słońc nad sobą mając witraże Wszystko gra połyskami na załomach kamiennych bloków niczego nie można od razu odnaleźć i naprawdę dostrzec Przez nich ciągle gapimy się pod nogi i przed siebie biegając i szukając szukając czegoś wciąż w ruinach budowli, którą nazwyamy cywilizacją >>> * Codzienne walki * Codziennie rozpoczynamy walkę już od rana torujemy sobie drogę od łóżka do drzwi sprawiedliwym przeświadczeniem rzucamy pod stopy słowa zaklęcia i stawiamy nogi na nie Przeświadczeni o czasie i przestrzeni a w barze na śniadaniu – o istnieniu Po drodze w naszej zanarchizowanej psychice giną przyjaciele nasi w naszej głupawej nieśmiałości umierają tragicznie prywatne nasze ciała by myśli mogły wciąż płynąć przez ocean czy lecieć w powietrzu na spotkanie przyszłości pośród martwych konstrukcji Rzucamy uroki i dalej przemy resztkami szkieletu depcząc coś wciąż Mówimy – wszystko można naprawić – do anioła stróża palącego papierosa za naszymi plecami sekundnik obsesyjnie pochłania wyobraźnię datownik zatrzymuje natchnienia walce, którą planuje ciało tak łatwo zmienić nazwę na pokojowe współistnienie w połowie pierwszej kwadry Będąc ostatnią małżą na dnie oceanuoczyszczeni w potyczce możemy
skupić się na obserwowaniu rzeczywistości
przez szparę w skorupie
przez tysiącmetrowy słup słonej wody
Jedynie obumieranie podnosi nas
do poziomu rzucanych obelg
do linii sprawiedliwych przeświadczeń
I tak powracamy w początek zaklęcia
które pojawia się w pobliżu
jak zwykle samo
przywiązane do naszej codzienności
do początków wszelkich walk porannych
Refleksja tworzy się w niebie
nad oceanem jak chmurki-duchy
uśmierconych kochanek
znikając z oczu w nocy pokojowego współistnienia
bosych stóp i wielkich słów
>>>
* Na mojej piersi *
Na moją pierś opada ogromny blok skalny
wielki kamień wypełniony obcą przestrzenią
który sprawia, że gdy moje ręce drętwieją z wysiłku
próbując go zatrzymać, podnieść
to opadające wciąż nisko zduszone wnętrze
łka gdzieś pod spodem
zapadając się pod ciężarem
gorące fale zdeprawowanej przeszłości
coraz to zamykają się nade mną
a cieniutka niteczka czystego prawdziwego bólu
splecionego z egzaltacyjną rozkoszą wizji
przebiega od stóp do piersi
zatrzymując się we wnętrznościach
parząc niebiańsko nie do zniesienia
Dziki pies w pobliżu nieziemsko wyje
jakby zwiastował nadchodzącą śmierć
w ten nastrój włącza się systematyczny pomruk
zniecierpliwionych poczciwie pracujących sąsiadów
nawołujących się nawzajem i zmieszany
z szyderczym śmiechem najlepszych przyjaciół
gdy moje dary słabsze od moich przekonań
pełzają już prawie ze wstydu
Cena przegrywanej odmienności jawi się w torturze
ciężar nocy i sumienia wgniata się w przeszłość
tę nawet sprzed ułamka sekundy
i nie wiem czy dźwigam na sobie życie świata
czy własną śmierć
Gdy ogromny ciężar zbliża się coraz bardziej
prawie już dotykając samego środka jaźni
samobójstwo, które chce karać życie za odmienność
przynosi głosy z rozerwanej osobowości z samotności podmiotu
Spod kamienia uzasadnia dla moich rąk
że nie jestem śmieciem w takiej postaci społecznej
ale rdzeniem przenoszącym istotę człowieczeństwa
że jestem prawdziwą niezniszczalną opoką
>>>
Popatrz na swoje dłonie są takie czyste
delikatne jasne nieskalane
nie dotknięte nie zniszczone
żadną pracą dla dyktatora
łapówką zaciśniętą pięścią ciosem
podawaniem cegieł na więzienne mury
łatwym poklaskiem dla forsy
Za to czarne od lęku są twoje myśli
popatrz na perwersyjne pragnienie
na proroczą tępotę
na głupiejące ideały nierealizowane
na fałszywą niekontrolowaną namiętność
Tak nie unikniesz grzechu
to echo rozbrzmiewa w tobie od tysięcy lat
grzechu grzechem grzech
powtarza nawet echo społeczeństwa
z górskich łańcuchów nieszczęścia i głupoty
Nie ma wolności – jest niewinność i grzech
wolna wola – to tylko pot i łzy
wolność to dar
nieskalanie to łaska
>>>
Odszedł mój przewodnik
nie ma już jego obecności
nie jestem pewien czy wystarczą mi
jego nauki
Piszę list do dziewczyny
– Kochanie, nie jesteś mi już potrzebna,
moje serce płacze a ty nie masz
z tym nic wspólnego
Nie zniosę dłużej wielkości świata bez duszy
Ty się uśmiechasz, mówisz –
jaki ty jesteś dziwny, zwariowany
przecież jestem przy tobie
jestem twym sercem
po co ci przewodnik i cel
W powietrzu płynie do mnie
jego śmierć i twoje życie
nie chcę wybierać nędzy i rozpaczy
nie mogę żyć z tobą cierpiąc
Odeszła miłość odszedł pokój
została walka z tobą
Piszę ostatni list, idea mnie zabija
głosy zza grobu nie utrzymają mnie przy życiu
daj taki dowód daj taką szansę
daj takie samo życie
bo umieram razem z nim
moje życie było w nim
nie jestem z tej ziemi
>>>
* Dom dla rozbitków *
Otworzyłem swój dom dla rozbitków
przychodzą i wypłakują swoje żale
w mych ramionach samotności
daję im lekarstwo spokoju i zapomnienia
pełen dziękczynienia sam staję się bezdomny
po każdej wylewnej spowiedzi
w moim domu coraz mniej miejsca
coraz ciaśniej w tej Troi
ale co ze mnie za Eneasz
>>>
* Maska *
Gdy moja materialna twarz
wyciosana w kamieniu przed tysiącem lat
tonie opadając na dno snu
moim przyjaciołom objawiają się na niej
półcienie i blaski
tak przebiegają po niej wydobyte z wnętrza
moje sprawy pragnienia sytuacje
i słowa przeprosin
Ta maska utwierdza ich w miłości
dreszcze i westchnienia przebijają
się z prawdziwych kształtów w świat pozorów
Maska wtedy staje się obiektem podziwu
występując przed tłumem znajomych ludzi
Przebiegając po starożytnym kamieniu
wzbudzają niepokój i zdziwienie
promienie słoneczne z grobu naszych ojców
wprawiają w ruch świat
pogrążają moją materialną twarz
podświetlają moją coraz wspanialszą maskę
>>>
Siedzimy dobraną paczką
przy zielonym stoliku
młody meliniarz podkrakowski kibol
alfons na dorobku stary lubieżnik
małomiasteczkowy hazardzista
wielkomiejski nożownik
i ja początkujący poeta
sporo nas tuw tym barze na groblach
Znęcamy się nad sobą milcząc
ranimy lipcowy wieczór
swoją obecnością
Gdy nagle pojawia się w drzwiach
zgrabne ciało naszej przełożonej
starzejącej się samotnej wyzwolonej kobiety
Ośmioro oczu skierowuje się
jak lufy karabinów na przybysza
osiem spojrzeń niezależnych spływa
po piersiach i biodrach
Tej upalnej nocy spaliśmy z nią po kolei
ja byłem ostatni
szepnęła mi do ucha jakby już umierając
– ty głupcze przyszłam tu tylko dla ciebie
czekałam tylko na ciebie tej lipcowej nocy
pytania zapłonęły od wstydu
spoceni zgwałceni oboje
(cóż jeszcze mogliśmy zrobić)
starzeliśmy się w uścisku do samego świtu
oddzieleni od ludzi na zawsze
>>>
Głos z nieba z chmury gorącego płaczu
nad snem wewnątrz pamięci:
przygotujcie się na krótkie życie
wodzowie wymarłych narodów
– pełni wielkich ambicji
Człowiek, który potrafi zabijać siebie samego
kosztuje drogo swoich słabych wrogów
ty jeden jesteś darmowy, chociaż giniesz
– będący dla siebie przyzwyczajeniem
Mieszkasz na moim Olimpie
podcinasz sobie żyły
wtedy widać, że zachodzi słońce
i krwawisz, bo zachodzi słońce
opowiadasz niebiańskie dowcipy
i sam śmiejesz się pierwszy
– głos z nieba usłyszą o brzasku
Odkrywam prawidła gry, którą przyniosłaś
mając pierwszy kontakt ze światłem
moja piękna słodkousta kochanko
ze skał czarnych z nieoświetlonych wież
rzucasz mi się w ramiona omdlewające
Wyruszę już dzisiaj by nie umrzeć
zataczając się wyjdę z miasta przez żelazny most
płaczący kochający wciąż ciebie
– zrozumiecie śmierć i miłość
Porzucam wewnętrzne mieszkania
by wymknąć się w ryzykownej ucieczce
dla pojęcia szerokiej przestrzeni
rozbity o skałę błękitną marzenia
– kusząc świecą zapomniani
Lecz czasem zadrga ta struna szara
lecz czasem szeroko otwieram oczy
gdy uśmiechasz się gdzieś na krańcach swego pożądania
w politycznym skłębionym powietrzu
– walczą śmiesznym tasakiem do mięsa
Zamurowując sny w płonącej drukarni
tłukąc w końce palców tłuczkiem z kuchennej szuflady
przytulam cię skłodkousta
o chmuro, chmuro płaczu
wiatr zapomniał o twoim cieple
lecz dotknięta przez niego wielkim bożym palcem
rodzisz samotna nad światem
naszą przyszłość bez narodu bez wolności
– podarują mi sąsiedzi synowie królów
tą rzecz, którą płodzi zazdrość
Tak chciałbym zrozumieć swoje działanie
tak pragnąłbym popatrzeć na siebie przez ciebie
by kochać po cichu choć część swoich myśli
za ich śmiałość wobec ciebie
Z obu szczytów spoglądamy na siebie
na moją górę wspinają się nagie okaleczone kobiety
są ich setki – niech beda tysiace tysiące
u stóp twojej przyklęknę na jednym kolanie
i choćbyś stworzyła pieśń zapomnienia zmartwychwstanę
i wyruszę do ciebie po płaskich kamieniach
do twoic boskich stóp
– szary stukot butów żołnierzy
wychodzących pojedynczo ze swoich kryjówek
To nie prawda ze przyszedł do mnie tylko
szalony człowiek mianujący się wodzem narodu
obłęd go nie usprawiedliwia
a nam niczego nie wyjaśnia
choć z Biblią w ręce głaszcze twarze
wyszczerbioną brzytwą
Ja z prawem w ręce słucham głosu z nieba
z chmury gorącego płaczu
brodzę po płytkiej zatoce
bez ambicji
trzymając skłodkoustą za rękę
>>>
Uczyniłeś zadość swoim sprawom
a z wysokich gór głos rozbrzmiewa
nawet stojąc na szczycie obok spalonego domu
słuchasz na przekór słuchasz niepocieszony
i za chwilę z tego samego miejsca
sam wydajesz okrzyk
Chciałbym osądzić was w gniewie
przyzywający pomocy
ale nie odnalazłem słów na dzisiaj
duszony przez chwilę zerwanym transparentem
Dałeś znak złoty pierścień
i długo czekałeś w noc
na powrót zmarłego posłańca
on wolność zaprzedał twoją
nad ranem wychodząc z koszmaru
o świcie budząc niechciane dźwięki
martwej pobudki
Mój biały koń w poświacie blednącego księżyca
spokojnie pasie się na wzgórzu
nieopodal w zielonej trawie zanurzony
daremnie oczekuję ciężkich kropel rosy
patrząc nasłuchując głosu z gór
>>>
* Przekaż gniew *
Zakład stoi o beczkę piwa
pomiędzy życiem i śmiercią
o zwycięzcę obydwu wrogów
z nadzieją trzeźwy przedstawiciel
swojego koloru
Jeżeli odwróciłeś o Panie czas
niech spada na nasze głowy
popiół milionów chwil
przysypani na dnie
nie zaciśniemy pięści
nie mogąc dosięgnąć siebie
Niech brzmią gitary struny
zbudzone z nich błyszczą cienie
stojąc na przeciw siebie
rzucimy się pijani w ramiona
wydając ostatnie tchnienie
Dla konkretnej sprawy
poświęciłeś te chwile z piekła
lecz on wezwie ciebie na egzamin
z pełnego niezrozumienia
i może wtedy unosząc się
na wodach oceanu
między kontynentami
przemówisz językiem przeznaczonym
dla miłości
Och, matko, wykarm milionowy naród
chłodnymi łzami
przekaż im gniew niech
nie zdradzą swej zbrodni
dla pokoju
>>>
Każdy ma własną doskonałość
choćby nie chciał jej uznać
Każdy ma swój styl
nawet ci żywi Presleye po operacjach plastycznych
Gdy mówisz chcę mieć głos tego
talent tamtego wygląd owego
możesz posiąść tylko ich nocne zmory
lecz nie wtargniesz nigdy na prawdę w ich noc
Masz ochotę być kimś innym
nawet jeśli pozbawisz się życia jak oni
twoja śmierć też będzie inna
Iskra przeskakuje jednak z innych nadziei
z innych dążeń
z prób z pracy z innego osiągniętego dobra
zniewolona tym twoim „chcę taki być”
na teatralny twój amok uwielbienia, oddalenia
i naśladownictwa
Może tylko wtedy
każdy płomień wzmocniony stanie się taki sam
może wtedy odetchniesz z ulgą
„jestem sobą i jestem z nim”
Żyjesz już inny zakochany w doskonałości
nadal męczą cię jego zmory
twoja jest noc
Tak, nie spodziejesz się gdy w twój płomień
też zapatrzy się ktoś
>>>
Wspaniały barokowy kościół
o przepysznej architekturze wnętrza
zgromadził na wieczornej Mszy św.
dziesięciu starczych wiernych
Byłem tam wtedy ukryty za filarem
oślepiony błyszczącym pięknym wystrojem
gdy wszyscy wyszli zgasły wszystkie światła
i znikły kolorowe freski
gdy sczerniały witraże zobaczyłem
że w jego wnętrzu naprawdę nie ma nic
oprócz tabernakulum
Zamknąłem oczy widziałem tłumy
wspaniale wystrojonych dam
dojrzałych mężczyzn w najelegantszych frakach
na wystawnych przyjęciach
w wykwintnych pozach
tłumy szpanerskiej młodzieży wychowanej
w walce na pozory zbierającej się w klubach bohemy
Ktoś dotknął mego ramienia
zlękniony, wyrwany z zadumy zobaczyłem obok siebie
ciemną postać Chrystusa
w połatanych przetartych dżinsach
w wojskowym za dużym płaszczu wyłonił się z mroku
wziął mnie za rękę i wyprowadził ze świątyni
przez targowisko próżności
poprowadził mnie w milczeniu nad brzeg rzeki
poszliśmy razem w dłoni dłoń stąpając po smutnych ulicach
przeprawiliśmy się łodzią do starej zrujnowanej cerkwi łemkowskiej
stojącej za miastem na drugim brzegu
osławionej wśród ludzi tajemniczą pustką
bezwartościowej ruiny
Chrystus powiedział wtedy – zapraszam cię do siebie
to moje królestwo
to mój prawdziwy dom
>>>
Wystarczy pochylić nisko głowę
spojrzeć w zakochane oczy
jakby w żelazny krzyż uderzył grom
a fala w stromy brzeg
Krok za krokiem czując na sobie
słodki ciężar
grając swoją rolę na krawędzi
kamiennej tęczy
zawieszonej pod pułapem z chmur
Imię odwróciło się w krzywym lustrze
tylko ciepły ognik przypodobać się chciał
miotając iskry bez niepokoju
nie mogąc zapalić drew
Ty która przychodzisz gdy na
błękitnym rydwanie unoszę swoje ciało
łagodnie pochylasz głowę
złote włosy spadają na twoje policzki
i znów jak wczoraj tuż nad ziemią przystaję
by ciebie dotykać
Plusk łodzi unoszonej na srebrnej wodzie
wewnątrz zwierciadła ukrytej
w długiej powłóczystej szacie
snujesz się po tym księżycowym świecie
odwracasz nagle wzrok
myśląc zdradziecko o czubkach własnych butów
Ty pierwsza podnosisz się ze swego miejsca
by towarzyszyć mi w sobotni wieczór
w kręgu cieni nad Styksem
chcesz ze mna pożeglować
sprawiasz że spotykam cie martwą na bezludnej plaży
Wystarczy nisko pochylić głowę
dotknąć wargami tych ust
jakby żelazny dzwon uderzył na trwogę
jakby wzebrała powódź
Och, szlachetny panie siewco zatrutych strzał
gorycz jest w samym wnętrzu zranienia
i blask świec w oczach szeroko otwartych
każesz mi oddalić się z tego świętego miejsca
pozwalasz unosić pełne kieszenie wstydu
i potykać się co krok na równej drodze
mrucząc pod nosem, że wszystko dla jej miłości
Przekonujesz mnie że los siedzi
w krakowskiej rogatywce na złotym tronie
króla jeszcze nieurodzonego z dziewicy
Wystarczy zmrużyć oczy
gdy nagle staniesz na szczycie
podnosząc się po tysięcznym stopniu
gdy krzyż przełamie się spadając z gór
przykryje cały kraj
i na kamiennym brzegu odciśnie swój ślad
w oceanie błękitnym wzburzonym w tą jedyną noc
z horyzontu przyniesie z wiatrem
jakiś pomocny dzień jak lekarstwo
na miłość
>>>
* Bełkot *
Zastanawiam się czy
opiumowo-alkoholowe delirium
też może być poezją
Bo przecież wokół mnie
każdy bełkot oficjeli
brany jest z pełnym zrozumieniem
za coś niezrozumiale ważnego i doniosłego
wręcz za artystyczne przesłanie
Muszę więc znaleźć się na takich pozycjach
gdzie wystarczy mi sama forma
aby was zachwycić
Gdy powiem: ‚zamknijcie się, nienawidzę was”
wtedy wy zaczniecie się zastanawiać
poprzez swoje najtęższe głowy
cóż to chciałem istotnego powiedzieć
i odkryjecie wielką głębię tych słów
jakżesz śmiałych i awangardowych
Złożycie mi hołd milczącego szacunku
jako odkrywcy materialistycznego delirium
>>>
* Jesteś taki słaby *
Jesteś tak słaby że nie możesz unieść swoich myśli
porzucasz je na drogach ulicach
nie dbając o nic
Pozwalasz mi żebym poniewierał tobą
i ukazywał twoje życie coraz bardziej beznadziejnym
Jako bohater mistycznych poematów
jako bezwolne dziecko bezwolnego ojca
omdlewasz gdy wkładam na ciebie ciężar
zapachu ziarenka piasku
Starałem się wpłynąć na twoje zmiany
wspierałem cię ramieniem
tolerowałem twoje wariackie pląsy
razem z iskierkami po laserowym promieniu
mojego kontaktu z zaświatem
pocieszałem cię wiecznie podsuwając ci
twoje ulubione wyobrażenia
stawiałem cię w centrum moich wierszy
Ty zgrywając się na anioła sfrustrowanego
czy może przez chwilę nie chcąc być kimś lepszym
milkłeś w połowie moich wieczorów autorskich
narażając mnie na śmieszność
Jesteś taki słaby
wciąż znajduję cię zapitego w podrzędnym barze
gdy na serwetkach zapisujesz jakieś wizje
potem palisz je w popielniczce
i cieszysz się jak dziecko
Niosę cię na ramionach i wciąż cię kocham
ja zbrodniarz kocham swoją ofiarę
>>>
* Trzy gdańskie krzyże *
Popatrzyłem na trzy gdańskie krzyże
i tam znalazłem właściwe słowa pieśni
wczułem się w staropolski rytm
Do wczoraj stałem u bram fabryk,
wydawnictw prasowych i literackich,
we drzwiach kościołów i uniwersytetów,
w konferencyjnych salach organów władzy,
na stadionach i w biurach matrymonialnych,
w kaplicach cmentarnych, w sądach na procesach poszlakowych
Stałem trzymając demonstracyjnie swoje ręce
na wysokości twarzy w pełnym pogotowiu
Były takie czyste bo zebrała się na nich
biel całej reszty krajowej słuszności
jeszcze wczoraj stałem tam wielki czysty
beznamiętny przywódca nieujarzmionych
Rytm targnął moim ciałem znienacka
na moje dłonie upadła pierwsza kropla krwi
znacząc wilgotne pasemko na ich świetlistej
dziewiczej powierzchni
Najwięksi buntownicy zmieniają podły świat
lecz nią mają tyle słuszności co Chrystus
na moich dłoniach pojawiła się krew mojego brata
i opadły upokorzone zhańbione ze źródła nienawiści
Nabrałem więc pełną garść brudu
przyjąłem część zbierającego gniewu
zepchnięty do rynsztoka stałem się
małym uwięzionym cieniem
Jak Chrystus oddałem się na usługi miłości
przyjąłem w siebie staropolski rytm
opuściłem ręce, wyprostowałem palce
>>>
* Zły kraj *
Powróciłem przed chwilą ze złego kraju
o który walczyłem sam
ich pomieszane myśli były mi na rękę
lecz nie mogę stłumić rozżalonego serca
Anioł Stróż rzekł mi – radź sobie sam
– więc nigdy nie próbowałem siebie zmienić
Gdy przeklinany i wielbiony uciekałem
przez dzikie pustynie wymarłych miast
ona stanęła tuż obok i wsunęła
w moją swoją ciepłą dłoń
i jej cień połączył się z moim na zawsze
Abym stracić mógł siebie za marny grosz
wywalczyłem niebezpieczne granice marzeń
i ty nie przekonuj mnie że zło jest w nich przypadkowe
mój ojciec nie odróżnia odcieni nienawiści i miłości
ciągle przekonywany przez aniołów w czerwonych zbrojach
do walki z marzeniami
Powróciłem z samego dołu
by spojrzeć na to zdjęcie prasowe oprawione w złote ramy
przed tym strzępem codziennej gazety
klęczy co wieczór czterech moich synów
lecz jej nie udało mi się jeszcze do tego namówić
ona nie chce uwierzyć
że anioł i diabeł padli już sobie w ramiona
droga w lewo i w prawo
skrzyżowanie obcych ludzi
jakiś młody musi zapłacić surowy mandat
za to że nie przewidział że to wszystko to ruch okrężny
Mój spowiednik wysłuchał mnie do końca
zatrzasnął z wściekłością drzwi konfesjonału
gdy łzy spływały powoli po moim policzku
wysunąłem się nareszcie z tego cienia
łamiąc ostatnie zakazy łamiąc serca
rozrywając tą zastaną jednosc dobra i zła
>>>
* Niech powieje epokowy wiatr *
Niech te stalowe drzwi zatrzasną się z łoskotem
niech powieje ten epokowy wiatr
niech grzmot letniej burzy
zagłuszy pukanie do twych drzwi
Oni wyciągnęli dłonie na powitanie
i powiedzieli jesteś jednym z nas
chodź z nami ona tam jest
skończ z tymi wszystkimi szarościami
by nie zabiła cię cisza twojego uspokojenia
nadzieję na spokój pozostaw na lepsze czasy
Poszukałem w tej ciszy znanego głosu
i odkrzyknąłem na zawołanie
– jeszcze jedna szansa dla niej
Czekam tu nocą przed zamkniętym oknem
stoję znudzony obok wielkiego wodza
i moje rycerskie sprawy zakułem
w zbroję ołowianych żołnierzyków
w kolejnym przekleństwie swoich bliskich
dałem im taką satysfakcję
I rozminąłem się z nią na drodze
w tą samą noc powróciłem nie mając
nic do skończenia
by już od jutra wziąć się na serio
do bajkowego życia
Ruszyłem śmiało przed siebie
jakby nie dostrzegając że nie jestem już sam
w tym krzykliwym złudnym pochodzie
wszystkie kolory z łąk i wzgórz
uniosły się wysoko wysoko
ponad głowy maszerujących
jak wolność
>>>
* Przybrała kształt kobiety *
Urodziła się w dzikim spojrzeniu
nabrała kształtów kobiety
zaprosiła mnie do siebie
zamknęła za sobą drzwi
przemówiła kroplą goryczy w winie
otoczyła mnie swoim niecnym życiem
i kazała zostać nagim mężczyzną
Powtarzała wciąż że ma na imię
Czarna Noc
i że kocha słoneczne promienie
ale istnieje dla ciemności
i – daję ci szansę, daję ci szansę
Oliwą namaściła swe ciało kobiety
targnęła się jako prywatna właścicielka
istnienia ludzkiego na rytm mojego serca
niszcząc go
Sama zabiła się w jednej chwili
ciszą na rozkaz przeznaczenia
Pozostałem sam za tymi drzwiami
myśląc o jej ostatnim mieszkaniu
wewnątrz na zawsze
z raną krwawą
z rokiem czasu na jej akceptację
>>>
* Szukasz jednego dnia *
Szukasz życia w zimnej stali
szukasz go w chłodzie nocy
karmisz się widokiem kwitnących sadów
sycisz się patrząc na ukochaną ukradkiem
świętym na złotych obrazach
hardo patrzysz w oczy
układając wulgarne modlitwy
pragniesz zmienić świat
walcząc z własnym sumieniem
szukasz jednego dnia
by odnaleźć ten prawdziwy chłód
zawstydzony usprawiedliwiasz pierwszą
lepszą anarchię i zmuszasz poczciwych ludzi
do układania wierszy
które wykrzykują na wiatr
przeciw sobie
>>>
Czekając na ciebie wymyśliłem sobie
ulubiony nastrój ratunku –
ostatnie krople spadają i spływają po szybie
zapada wieczór gdy stajemy przy oknie
przytuleni do siebie
wyglądamy na ulicę patrzymy na jej mokry
pełen refleksów asfalt odbijający
kolorowe neony miasta
mówię do ciebie w ciemności –
te krople to moje myśli które spadają
na moje serce jak na rozgrzaną blachę
z sykiem zmieniają się w smużki pary
Moje obawy i urojenia przychodzą z twojej przeszłości
i to ona tak walczą z ogniem
ledwo co chronią mnie przed opętaniem
Moja gorąca jaźń wzmacniana jest twoją obecną tu
samotnością
w chłodnych kroplach zaznacza się twoja obecność
z twojego ramienia do mojego przenika milość
Stoimy tak w ciemności
dwoje samotnych ludzi gotowych do walki
ze sobą
na razie jeszcze w miłosnym uścisku
Deszcz co zakończył się nad miastem
zaczął się w nas
teraz i ty też czujesz go w sobie
gdy słuchasz mojego głosu
Przed obliczem nadchodzącej przyszłości
w imię zabliźniającej się naszej nocy
stygniemy rozczulamy się od refleksji
mówię do ciebie w ciemności już drugą godzinę
– czy potrafisz uchwycić moment w którym
krople deszczu dotykają serca zanim znikną zmienione
spójrz – wtedy powstaje moje „ja” bo już w następnym
ułamku sekundy istnieje tylko „ty”
samotne „ja” i samotne „ty” ma tą samą treść
ale nie mamy wpływu na ciągłe ich przemiany
w coraz to inne formy intymności
oddalające się stale od siebie
>>>
* Pojedyncze słowa *
Wyruszyłem w górę
stąpając po schodach swego dzieciństwa
wznosząc się z kotlin przez pasma wzgórz
aż po strome ściany gór
po drodze rozglądałem się spragniony wokół
ciekawy co zostało z mojej dziecięcej wyobraźni
przecież pojedyncze słowa odkrywałem dawniej w trawie
jako małe pachnące, kolorowe kwiatki
zrywałem je przypadkowo na skarpach wąwozów
na wilgotnych łąkach, po których ostrożnie stąpałem
czasem splątane i wijące się po ziemi
czasem dumnie sterczące swym zielskiem pod dzikimi czereśniami
potem niosłem chłopięce bukiety przez polne ścieżki
a barwne muchy i pszczoły siadały na nich
biegłem za słowami wznosząc się i opadając
w niespodziewane wądoły
jako smutny pięcioletni chłopiec znajdowałem
słowa rozpaczy i słowa ekstazy
codziennie musiałem patrzeć tuż po wschodzie słońca
na dziadka dom i drogę
z daleka i wysoka, z morza i z gór
a potem zbliżać się do nich ze słońcem i bukietami
Wstąpiłem na płaskowyż refleksji doroslych
tu znalazłem teczkę z posegregowanymi słowami,
które rozłożyłem u stóp góry
dziś już nie mogę jak kiedyś wskrzesić dawnych
kolorów i dźwięków
mimo, iż przypisuję im czerwień cierpienia lub
barw państwowych
mimo, iż otulam je sinawymi mgłami i napełniam
zapachem dziewczęcych włosów
mimo, iż tworzę dla nich niebieskie tło
i nakładam na nie wstrząsającą czerń i starczą biel
widzę je nadal puste i nagie
przez ich przeźroczystość przenika w końcu lęk
potwornych grani pałacu kultury i nauki
na ktorych siedzą maszkarony socjalizmu
>>>
* Inspiracja *
Ustalam na dzień wcześniej
w jaki sposób będę całował twoje dłonie
Cały wieczór głowię się w jakim stylu
wyrazić mam uczucia tak dobrze ci znane
Byliśmy tak długo razem
i w przyszłości będziemy blisko
zjednoczeni wciąż myślami
spleceni nad dachami miasta
zachowujemy się będąc osobno tak
jakby jutro wszystko już miało się skończyć
Gdy spaceruję po pokoju stąpam bardziej niepewnie
niż pierwszy lepszy szaleniec
co jeszcze nie dowodzi żadnej nadzwyczajnej wrażliwości
Gdy rozmawiam z twoim cieniem
głos mi się łamie
i to też jeszcze nie dowodzi jakichś prawdziwych
życiowych przeżyć
Wszystko przychodzi z jakiegoś „tam z tobą”
niezgrabne niezdarne niedojrzałe dziecięce
Jakże ciężka jest nasza miłość
znając wszystko na pamięć szukam
na dzień przed spotkaniem z tobą
jakiejś inspiracji dla słów i gestów
by nie były te same i banalne
ty dobrze wiesz co i tak się stanie
ja ustalam już teraz schemat dla improwizacji
by móc tworzyć piekno wewnątrz miłości
tonącej w sercach od doskonałości
pod ciężarem absolutnych pojęć
chcę ją uratować zatrzymać na powierzchni
>>>Dziś głos Dzwonu Zygmunta krystalizuje się z kropel krwi właśnie oznajmił Dzień Zwycięstwa rozumu ale jak długo jeszcze będzie bił na trwogę Ministranci w białych komeżkach i wszyscy młodzi prowokatorzy w barwach narodowych czyż mają tak samo czyste sumienia by stanąć w jednym szeregu Prześmiewcy klękają przed ołtarzami w Katedrze Wawelskiej tak samo jak z niekłamaną powagą w Muzeum Lenina A ci wykpieni chylą głowy przed dolą pijanej żebraczki ci wyklęci nie mogą mówić, kochać i umierać Czyja sprawiedliwość nosi prawdziwą nazwę gdy znowu przychodzą Idy Marcowe w zdezorientowanym soc-nacjonalistycznym powietrzu zbrodniami odurzają jak narkotyk u stóp „Adasia” Idee przez tłum zdeptane w Nowej Hucie cyklopowymi stopami powstają do życia na nowo słysząc dźwięk Dzwonu Wiatr wieje w stronę lądu znosi coraz bardziej na południe pangalaktyczny oddech kraju który łączy się z dominującym dźwiękiem by nasycić treścią wyzwolenie morza Zachłystują się zapachem dni klęczący w kościołach i wracający przez Planty eszetespowcy wykorzystujący dla karier bierność wątpiących studentów Czyje życie przekaże historyczny dźwięk „Zygmunta” z czyjej krwi wykrystalizuje się naprawdę jego głos Narodu >>> * Pozbawione wszystkiego oprócz nienawiści * Z polskich więzień wychylają się wygłodzone monstra pozbawione wszystkiego oprócz nienawiści Ja dostrzegam ich twórczą odmienność żyją razem z człowiekiem w agresji samotności wysterowane zdalnie na odczłowieczenie w plastykowym tłumie wyizolowane korzą się lecz jeszcze wściekle szczerzą kły miłości Też nie one takie upiorne nieprzystępne dla egzekutyw plenow i zjazdów ale konkretny płacz wrażliwego solidarnościowca plującego krwią po zakończonym dialogu z władzą zdobywa nagrody na festiwalach filmowych Martwi ludzie pierwszomajowi nadal stanowią wzór obywatela dla radzieckich agentów i polskiego Rządu wygrywający wciąż loterie niewiary niemiłości beznadziei dla kalek i schizofreników materializmu jest miejsce pod mostami Urocze staruszki kurialne z ulic Krakowa włączają się w dyskusję z odurzonymi studentami by wspólnie jasno postawić problem szaleństwa komunizmu by wyśmiać na jakimś przystanku tramwajowym towarzysza Olszowskiego i Jaruzelskiego zdemaskować Bieruta, Ochaba oi Mczara by odkupić duszę Wawelu i oczyścić serce Wisły Na polskich polnych drogach leży gierkowski asfalt dumny jak każdy prezes geesu i peggeru przejeżdża po nim wyjątkowo kiepski radziecki ciągnik a ja myślę o niegdysiejszych tumanach kurzu zamienionych w tumany władzy czytam w „Krakowskiej” że Ślisz anarchista chce bronić jakiejś wieśniaczki wzdrygającej się na myśl o konieczności oddania Państwu swego zrujnowanego gospodarstwa prosto w ręce energicznego dyrektora kołchozu Gdzieś tam Bałtyk wyrzuca ławice śniętych węgorzy wprost na moje ręce wyciągnięte do Boga gdzieś tam pewien morderca komentuje systemowy program sterowania układem pokarmowym więźniów dźgając nożem brata w stojącego kolejce po obiad gdzieś tam tlą się iskry ciepła i narodowej światłości w wygłodzonych monstrach pozbawionych wszystkiego oprócz dostępu do nienawiści są czarnymi charakterami nawet w dobranockach a ja dostrzegam tych którzy umieją się jeszcze oczyścić w każdej polskiej rzece co jest jak chrzecielnica >>> * Zieleń zapatrzenia * Zdjąłem ze swoich oczu powstający z horyzontu las pozwoliłem dłoniom by potrzymały jedną chwilę to podniebne bitewne pole na którym powtykane w ziemię chwieją się tysiące wojennych oszczepów Popychany z głębokiej ciemnej zieleni spadałem w jej wiosenne odcienie poprzez wąskie strumyki tak dyskretnie ukryte w bagnistych ostępach przed wrażliwością dziennikarskiego zapisu Puste miejsca w oczach zajmował błękit z oddechów żywych ziemskich stworzeń blednący szarzejący tak samo jak wypożyczony na jedną noc księżyc Metaliczne rozbłyski na skrzydłach ptaków skradzione zachodzącemu słońcu podnosiły się pod chmury ponad pola uprawne zabliźnione dniem i bałwanami kłosów Wciąż zapatrzenie powstrzymywało żar buchający z oczu ratując krajobraz przed strasznym spustoszeniem ale już okruchy wrażeń ścigały w sadzie ptaki zmieniając je w wojenne okrzyki codziennej gazety Już spod kontroli wymykał się stalowy chodnik wijący się w realnym niedojrzałym zbożu okradając pracę sąsiada w niepielonych burakach i pracę Pana Boga w zielonych szyszkach olchowych wiszących nad małą rzeczką w dolinie Budowałem galerię pośród prowokacyjnych oszczepów jęzory lodowców studziły tam walczących na podniebnych rydwanach Z czerwieni zmieniali się w zieleń tak dostępną dla oczu zieleń namacalną tej wiosny ogarniającą ciało między źdźbłami kolumn wysokich jak szpety modlitw z gontyn i kościolow tych co zginęli w bitwach życia >>> * Wrażenia * Najmniejsze wrażenia spostrzeżenia tak jak napisy na murach strajkujących fabryk góry z papierowej masy depresje zamkniętych w sobie dźwięków i słów przed Najwyższymi Międzyplanetarnymi Trybunałami zaciekle bronią nagle objawionych osobowości Społeczny ruch rzeczy materialnych wyzwalających się z upokorzenia idei zatacza kręgi nie do przewidzenia w historii Wielcy politycy wyłaniają się w środku dżungli z gitarami w rękach i przemawiają muzyką w tych miejscach najburzliwszego życia sprawiają że najmniejsze rośliny w płaczu domagają się od swej przyczyny szacunku od swej konieczności posłuszeństwa a od swego celu zrozumienia Wszyscy pozwalają od dziś osądzać się tylko poprzez własne wrażenia i spostrzeżenia domagają się czasu dla realizacji osobowości Rzeczy po raz pierwszy wchodząc w układy ze światem myśli tylko te żyjące i pozwalające żyć innym wyzwalają się na etapie kolejnym małego zwycięstwa idei >>> * Przy łożu umierającego dyktatora * Rozjaśnia się niebo powoli nie po nocy lecz po burzy jeszcze w uszach piekielne rżenia szalonych koni jeszcze okno otwarte na deszcz ludzie natchnieni grozą masakrowanej opozycji spokojnie doczytują gazety we własnych schronach Krawędź czerniejącej chmury łamie się na jasnym błękicie socjalistyczne robotnice upodlone pracą patrzą tak samo jak ja na niebo ich żyły napięte jak struny chcą wyzwolić się poprzez skórę i odlecieć jak ptaki Widzę jak w kolejki ustawiają się uprzywilejowane chmury przesuwając się z nadzieją na zachód dla nas dzisiejszych Polaków cierpliwośc to codzienność po cóż machamy pustymi rękami wygrażając ognistym błyskawicom stojąc zwartym szeregiem pod burzy cieniem wysyłając na pierwszą linię najodważniejszych po słonecznego wółńóści kęs Nasze krajobrazy uliczne po rozpędzonych brutalnie demonstracjach rozjaśniają się jakby miał nastać nowy dzień a to tylko kurz i dym opada na wyrwany bruk Ona w jedwabnej tunice puka do drzwi domów śpiących robotników pośród oddalającego się wrzasku wściekłych koni zwiastunów łamiącej się czerni jeźdźców apokalipsy Ona wznosi się w błękicie dotyka świeżych ran jeszcze nie rozpoznana lecz już jest tu blisko na moich ustach na oczach moich marzeń i snów przy łożu umierającego dyktatora podnosi sztandar potrąca kałamarz i rozlewajacy się atrament niszczy manifest śmierci >>> Kiedy zamykam oczy jawi mi się otchłań przez morze czerni w poblaskach czerwieni przemierzam ją jak kometa z pióropuszem ognia jakże wyraźnie widzę siebie poruszającego się w górę pośród antycznej nocy staję się początkiem starego rzymskiego kamiennego traktu przy którym w równych odstępach palą się wielkie smolne pochodnie dające filozoficzną poświatę W zapadający wieczór na zielonej farmie w Woodstock rozbłyskują zwykłe symboliczne zapałki las płomieni na wszechświatowym cmentarzu zapalają się po kolei jeden po drugim nagrobkowe znicze Gdy po chwili zadumy podnoszą się powieki wybuchają dwa gejzery ognia ze środka otchłani żar dopada embrionalnych zbrodniarzy unoszonych przez ludzkie istoty umykające z egzaltowanego tłumu żar wydobywa się po to by spalić historycznie naznaczonych ojców bezkarnej wolnej woli jednocześnie ognikami wskazywać miejsca oczyszczone siłą wolności >>> Gdy przyszłaś Gdy przyszłaś wreszcie zawołałem cię do okna stanąłem za tobą objąłem cię gorąco i opowiedziałem ci wszystko co czułem gdy uparcie dążyłaś w deszczu do mnie nie patrząc w okno w którym stałem jak grom >>> * Uczyniłeś zadość swoim sprawom * Uczyniłeś zadość swoim sprawom a z wysokich gór głos rozbrzmiewa nawet stojąc na szczycie obok spalonego domu słuchasz na przekór słuchasz nie pocieszony i za chwilę z tego samego miejsca sam wydajesz okrzyk bojowy Chciałbym osądzić was w gniewie ale nie odnalazłem słów na dzisiaj duszony przez chwilę zerwanym transparentem przyzywający pomocy Dałeś znak złoty pierścień i długo czekałeś w noc na powrót zabitego posłańca on wolność zaprzedał twoją nadaremno nad ranem wychodząc z koszmaru o świcie budząc niechciane dźwięki zdradził i zginal Biały koń w poświacie spokojnie pasie się na wzgórzu nieopodal w zielonej trawie zanurzony daremnie oczekuję ciężkich kropel patrząc nasłuchując czy nie nadjeżdżają człogi >>> * Stan wyżywienia narodu * Na śniadanie świeży sen bełkotliwe przeliterowanie nazw z podświadomości i kawałek zwietrzałej nadziei W południe na pierwsze danie odgrzane upokorzenie na drugie danie rozmiękła drwina na deser słodkie brzmienie haseł i mdłe nagłówki gazet zamiast kompotu wredna prowokacja Konkretna kolacja wspomnienia kłótnie kolejki i jeszcze Wieczór z Dziennikiem >>> Wymknąłem się z bloku do rajskiego ogrodu wszedłem przez małe szare drzwi w białym murze jakiś siwy starzec zmieszany wskazał mi drogę gdy na niego tylko spojrzałem Rozejrzałem się wkoło i nagle rozpoczęła się straszliwa walka w tej burzy martwi upadli u moich stóp ci którzy jeszcze nie zdążyli zgrzeszyć cała wina za to spadła na mnie Tak jak później gdy całkiem zwyczajnie pojawiłem się pod koniec zaciętego meczu zielonych z czerwonymi i wszystko się pomieszało gdy popatrzyłem na rozpalonych doskonałością zawodników gdy wszyscy zamarli w bezruchu wtedy podszedłem do sędziego i podniosłem jego rękę w górę zapłaciłem przy wyjściu za bilet i rozpłynąłem się w tłumie z nierozstrzygniętym wynikiem >>> * Propaganda * Samotnie wałęsając się ulicami Krakowa myślałem o własnej podobiźnie na propagandowych plakatach czy potrafiłbym być tak prawdziwy narażając się na drwinę lub zatrzymywany przez kłopotliwych wielbicieli musiałbym omijać uczęszczane ulice Unikając wzroku małej dziewczynki, która natrętnie mi się przyglądała gdy w końcu ukryłem się za rogiem ulicy spojrzałem na pamiątkowy zegarek przywiązany do pasa na sznurówce zrozumiałem, że nie udźwignę roli genseka Dowiedziałem się przy okazji, że już teraz mogę nie przetrwać spojrzałem na swoje czyste dłonie jak na wyrzut sumienia rozglądnąłem się dla usprawiedliwienia za jakimś szpadlem lub młotem cyrklem lub sierpem urządziłem się tu gdzie nikt nie wrzuca pieniędzy do skarbonki na spiżowe pomniki lecz każdy ogląda propagandowe plakaty ale muszę wygrzać te kukułcze jaja Zatrzymałem się w bramie warszawskiego domu gdy stanąłem przed szybą wystawową upewniłem się jak w lustrze czy to jeszcze ja w kurzu palcem nabazgrałem wizerunek płonącego zwierzęcia z moją twarzą i powoli zacząłem przychodzić do siebie po tym plakatowym uśmiechu jeszcze jest wyjście gdy mogę zrozumieć wspaniałe dzieła stojącej obok w bramie artystki która ma na imię Betty nie będące czystą propagandą >>> * Pozwólcie * Pozwólcie mówić waszym ustom niech wyrzucą z was obcych błądzenie niech oczyszczą własną formę waszej duszy Niech trawią was nastroje niekontrolowane drugich bezprawiem Łapcie myśli w lot i oddajcie swemu aniołowi który w końcu przyjdzie do waszego lustra choćby rano przy porannym goleniu aby zdjąć wam kajdany >>> * Mały pajączek * Jak okropnie rozkręciła się dziś spirala inflacji za upokorzenie musiałem wczoraj wyłożyć już tysiąc złotych droga nić babiego lata przędzie się tej wiosny powrozy i łańcuchy wiją się nad głowami ludzi włosy dziewcząt umazane w błocie bezpieka szuka kryjówki małego pajączka srebrny pył zsypuje się z moich rzęs po wstrząsie wywołanym uderzeniem w głowę zomowską pałą opada wprost w nurt świadomości rozlewającej się po chodniku jak powieść rzeka miotam się pociągami po kraju szukając miejsc w których żyją jeszcze piękni ludzie żądni informacji właśnie dostrzegłem koronkową architekturę chłopskiej umęczonej twarzy na lubelskim targowisku wiosna podwoiła ilość przyglądających mi się dziewczyn pod pomnikiem Bieruta czytam pragmatyczne dzieła Wiliama Jamesa kłujący wiatr panoszy się w mojej świadomości różowo włosi nie boją się czekać razem ze mną agonię gospodarki ponieważ nie każde życie może być dzisiaj dążeniem opozycja będzie zwyciężać ponieważ nie mogę dotrzeć do celu, nie mogę spełnić marzeń, nie mogę zrealizować swoich marzeń bo pociągi spóźnione dlatego staram się tylko wnikając w głębie naszych czasów oceniać każde najmniejsze stworzenie w czystości dlatego staram się nauczać cierpieniem śpiących podróżnych we wszystkich poczekalniach dworcowych w Polsce odwracam uwagę od inflacji i prowokatorów składam ręce do modlitwy i spadam z bariery czasu we własną życiową otchłań czekania liczę tropikalne palmy wyrastające na niebosiężnych szczytach głupoty uprzedzam esbeków chwytam nić babiego lata jak bezcenne marzenie >>> * Jestem w zetknięciu z ziemią * Jestem w zetknięciu z ziemią mam ją na sobie, mam ją w duszy jestem pokalany nie dążę nigdzie nie otrzymuję niczego nie otrzymuję nawet określenia istnienia istnienia nawet mi nie obiecują gdy oni wyruszają po swoje specyficzne szczęścia ja tkwię w błękicie pozostaję samotny tej gorącej wiosny 1981 roku patrzę na masakrę czasu na wszechpotężne krople wody spadające z cieknącego kranu postrzegam dzieła z dna piekieł za oknem stykam się z ziemią w łazience i w kuchni przyglądam się ziemi na moich rękach i sercu śledząc kątem oka wystąpienie telewizyjne surrealistycznego mistrza zbrodni i sukcesu pragnienia w kałużach nurzają się tej upalnej wiosny oczyszczenie ogniem w zamian za uległość zjawy gromadzą się w kroplach spadających do zlewu przekleństwa kumulują się w pustych mieszkaniach nieczystości wibrują i pulsują na rynkach miast nie jestem godny nawet swego grzechu na linii rozumu i walki na linii własnej osobowości komentuję upadki systemu unoszę na sobie rany jak muł i piasek na podwaliny zwycięstwa >>> * Fundament * Fałszywa światłość toczy się w czasie z hałasem kamiennych lawin spadajacych na las z pulsowaniem jednego dźwięku gdzieś na krańcach czasu i przestrzeni popychany, podrzucany lecz zastygły w unoszeniu ty razem z nią rozpraszasz się w pozorach dnia i spokoju Chmury schodzą nad obnażone wnętrza cmentarzy wody podchodzą pod schody domów publicznych ty usiłujesz zamknąć światłość w dziecięcej piąstce a ona okazuje się piorunem patrzysz na swoje lustrzane odbicie w klamstwie jak na swoją własną twarz ze źrenic oczu przynosisz słowa traktując je jakby były same w sobie z to tylko fantasmagorie ukaminowanych oczu rzucasz to wszystko pod fundament własnych pozornych światów diaboliczne pioruny szaleją w nich >>> * Pozycja społeczna * Jaką zajmujesz pozycję społeczną ? pytasz dziś mnie – więc odpowiadam – obecnie już zupełnie wertykalną, trochę żółwiową trochę erotyczną, mniej histeryczną jest to w gruncie rzeczy pozycja rozpędzonego we Wszechświecie, rozgrzanego do czerwoności sloganu : „wewnątrz „pamiętam wczoraj” słowa boskiego ‚czekam”” Mam swoją Polskę – czekam Jestem jej uczniem o odchyleniu filozoficzno-ekstatycznym – czekam Zdobyłem dwa miasta, pewne miasteczko i kilka okolicznych wiosek – czekam Widzę swoje poglądy polityczne w pewnej perspektywie – czekam Wyłuskuję z otoczenia typy wrażliwe i ssące miłość – czekam Otaczam się setką pochodni – czekam Dziewczyny, przyjaciele, wrogowie, sprzedawcy – czekam Przyszłość naszego świata i mnie w nim – czekam Blisko, bardzo blisko – czekam Nawet wulgarne eksplozje nie niszczą słów – czekam Jaka jest twoja pozycja społeczna – zapytałaś faceta, który znany jest z tego, że najchętniej lubi zasypiać w pozycji wertykalnej kilka metrów nad głowami ludzi w powietrzu ponad tłumem miasta – faceta o spojrzeniu starego rogatego Mojżesza i całkiem nagiego Dawida A twoja pozycja to kilka skarg i spis treści chcesz mieć w tłumie dużo miejsca i własne granice – pędzisz chcesz mieć granice sławy, popularności i wolności – pedzisz chcesz zbudować siebie w pozycji społecznej – pędzisz granica wolności objawia się u ciebie westchnieniem ulgi – pędzisz chcesz być nawet osaczona przez wrogów tego społeczeństwa takich jak ja – pędzisz i stajesz nagle (Budujemy siebie w swej pozycji społecznej, chcemy być zawsze choćby potencjalnie osaczeni przez wrogów społeczeństwa). >>> * Przebrania miłości * Stoisz w zwiewnej białej sukience wśród łanów zielonych młode niedojrzałe zboże sięga ci do kolan Stoisz w błękitnej lnianej długiej sukni wśród łanów złotych pszeniczne pola ciągną się po horyzont Stoisz w czerwonej wieczorowej sukni długiej do ziemi odsłaniającej twoje białe ramiona wśród pustych ściernisk na wietrznych wzgórzach Stoisz w tajemniczej czarnej sukni zapiętej pod samą szyję na polach pokrytych śniegiem bielutkich jak kartka papieru Zaczynam rozumieć jak bardzo ciebie kocham >>> * Dzieci w kalejdoskopie * Dzieci ptaki obracają się w politycznym kalejdoskopie dorosłych Dzieci kwiaty czekają całymi grupami siedząc w dziwacznych strojach na barierach mostów w wielkich miastach świata pod murami Jerycha lub Kremla Dzieci gwiazdy w pasiastych przebraniach udają robotników pomiędzy błyskotliwymi racjami stanu Te nierozumne siły witalne są tylko tłem dla pustej rycerskiej zbroi która z przyłbicą dawno nie kryjącą już twarzy z wzniesionym mieczem prze wciąż naprzód na obrazie socjalizacyjnych epok potykając się tylko czasem o zmumifikowane trupy tolerancyjnych starców W podwórzach przedszkoli systemy filozoficzne uosabiane są przez babki z piasku lub wielkie śniegowe zamki Pod wieczór i w tym świecie zaczynają się pojawiać kontrowersje z maleńkich wojskowych zabawek wysiadają wtedy maleńcy żołnierze i jak mrówki po maleńkich stopkach i chudych nóżkach wdrapują się na kolana na fartuszki dzieciom a one zapatrzone w ten kolorowy kalejdoskop dotknięte historią dorosłych padają jak strute rybitwy na brzeg więdną jak rośliny od radioaktywnych pyłów epoki w taki sposób wkraczają w uliczny gwar z cichego podwórka tak naprawdę umierają ich sny Dzieci obłoki zaglądają w szkliste oczy szyb i kałuż niektóre deprawując się dążą w dół inne osłaniają Słońce przed widokiem Ziemi >>> * Wiem * Ja nie mam słabości – krzyknął komputer – nie poddam się nigdy Niech się dzieje co chce – krzyknął człowiek – wiem, że nie posiądę nigdy żadnej wiedzy umożliwiającej przetrwanie chyba, że uwierzę chyba, że zaufam >>> * Chcę * Czegóż chcesz dziecino dobrze już dobrze cóż ja i świat mamy zrobić żebyś przestał się miotać spragniony wychodzisz do sadu jest maj nie potrafisz pozostać w nim do wieczora jak to słońce w drzew koronach czytasz książkę już od godziny a zapamiętałeś tylko ile w tym czasie przeszło za oknem młodych kobiet dostajesz klubowego od Apoloniusza Apologety i wypalasz go na Parnasie dostajesz wkrótce zawrotu głowy od formy i epoki a twój strumyk myślenia drąży kamienny płaskowyż wyobrażenia powstają otoczaki głazy narzutowe i wiersze ludzie i zwierzęta wyrywają sobie ciebie z rąk a po chwili znudzeni przekazują dalej wyglądasz jak cepeliowska pamiątka z Atlantydy a jednak gdy mówisz to swoje dziecięce „chcę” prowokatorzy bezpieki natychmiast zaczynają w miastach działać ze zdwojoną energią jak automaty chmury ze strachu rozpraszają się na niebie kloszardzi znikają w zaułkach miasta zwanego : „Beznadziejność systemy totalnego” niesiesz ze sobą to swoje „chcę” gdy idziesz do kiosku Ruchu po gazety jakże wyraźnie je widać jeszcze stąd w samo południe przy obiedzie wpatrujesz się w talerz zupy tak bezbronnie że każdy na stołówce zwraca na to uwagę twoje oczy pozwalają zrozumieć że ten ludzki pokarm też jest dla ciebie snem który połykasz wolno łyżka po łyżce całkiem nieprzytomny system wypalonych głosów drży w posadach od tego – „chcę” oni powoli zaczynają się domyslać czego „chcesz” >>> * Słowa * Gdy piszę okładam swoją głowę kostkami lodu tylko wtedy słowa zapalają papier na którym się pojawiają modlę się gdy piszę >>> * Gdzie jest matka Demokracja * Gdzie jest Matka Demokracji, która by nas zrodziła pytają kolejni dyktatorzy szykujący się do przyjścia na świat natomiast dzieci witają obcych w progach domów, radosne biegną w ich objęcia kochankowie przywołują się w knajpach i na falach eteru żołnierze Układu Warszawskiego gwiżdżą piosenki na lufach swoich karabinów tymczasem głosy z taśm magnetofonowych puszczonych od tyłu do przodu zdradzają dyktatorów w dniu ich narodzin na nowym biegu ruszy mechanizm zbrodni wierzę jeszcze, że zbrodnia dopadnie przynajmniej głupotę dzieci nie chcą wypuścić obcych za próg a ci marzą już tylko o tym aby znaleźć się z boku mówią: nic nas nie obchodzi polityka to nie prawda, że cierpimy na rozdwojenie samobójstwa i walki o byt nowy wiatr każdego chce porwać w szaleńcze noce jutra nawet tych co nie kończyli szkoły przywództwa nawet tych co urodzili się z nieznanej matki nawet tych co sztywno stoja w szeregu dzieci patrząc prosto w twarze nie chcą uznawać pozorów nienawiści zdrada wiary dla poklasku czy jakiegokolwiek dobra już nikogo nie interesuje nikt już nie chce przyznawać się do ojca Marsa każdy mówi: mam twarz, mam własną twarz to są moje grymasy a głosy z taśmy wołają gdzie jesteś mamo Matko Demokracji >>> Samotny bławatek Jedyna umiejętność którą doprowadził do perfekcji to przekonywanie wrogów i przyjaciół do kochania miłości Zapragnął być samotnym bławatkiem pośród wspaniałego złotego łanu zboża cudownie niebieskim pośród ciężkich rozkołysanych kłosów Chciał, by tłum żeńców wpatrywał się w taką harmonię z zachwytem by uznano, że to jest łan Boga którego nie można tknąć ale zboże zawsze musi być zżęte >>> * Systemy jak szubienice * Trudno przychodzi szybkie postawienie robespierrowskiej gilotyny często kończy się wszystko na ociosywaniu dwuznacznego dębowego pnia z drzewem kojarzą się marzenia z drzewem kojarzy się wyzwolenie i z ostrzem stalowym kojarzą się systemy polityczne doprowadzone do ziemskiej perfekcji Zadrżałem na widok schodów kamiennych do panteonu burz błyskawic ulew drżę ze strachu na schodach władzy wszystko tu jest niepewne każdy stopień to głowa minus wolność każdy podest to zmieszanie i kompromis Grobowe mauzolea mają usprawiedliwiać egzekucje i rozstrzeliwanie sumień tego można się dowiedzieć z wynurzeń ludzi idących o krok przed wszystkimi ich sława podąża do świetlistych epok za maszynami wojen Zadrżałem pod Kremlowskim Murem kogo zgilotynują w najbliższym czasie być może uratuje się tylko człowiek bardzo chory taki którego będzie można jakoś usprawiedliwić wszyscy zginą to pewne zginą wszyscy którzy mają rację już słychać stukot młota i jęki dłuta >>> * Pojedyncze słowa * Wyruszyłem w górę stąpając po schodach swego dzieciństwa wznosząc się z kotlin przez pasma wzgórz aż po strome ściany gór po drodze rozglądałem się spragniony wokół ciekawy co zostało z mojej dziecięcej wyobraźni przecież pojedyncze słowa odkrywałem dawniej w trawie jako małe pachnące, kolorowe kwiatki zrywałem je przypadkowo na skarpach wąwozów na wilgotnych łąkach, po których ostrożnie stąpałem czasem splątane i wijące się po ziemi czasem dumnie sterczące swym zielskiem pod dzikimi czereśniami potem niosłem chłopięce bukiety przez polne ścieżki a barwne muchy i pszczoły siadały na nich biegłem za słowami wznosząc się i opadając w niespodziewane wądoły jako smutny pięcioletni chłopiec znajdowałem słowa rozpaczy i słowa ekstazy codziennie musiałem patrzeć tuż po wschodzie słońca na rodzinny dom i drogę z daleka i wysoka a potem zbliżać się do nich ze słońcem i bukietami kwiaty na ołtarzyki, kwiaty dla siostry i babki Wstąpiłem na płaskowyż refleksji tu znalazłem teczkę z posegregowanymi słowami, które rozłożyłem u stóp góry dziś już nie mogę jak kiedyś wskrzesić dawnych kolorów i dźwięków mimo, iż przypisuję im czerwień cierpienia lub barw państwowych mimo, iż otulam je sinawymi mgłami i napełniam zapachem dziewczęcych włosów mimo, iż tworzę dla nich niebieskie tło i nakładam na nie wstrząsającą czerń i starczą biel widzę je nadal puste i nagie przez ich przeźroczystość przenika w końcu lęk państwowych dróg >>> * Laurowa korona * Cienka gorąca opaska nienawiści wokół mojej głowy wieniec laurowy nad moim czołem jeden listek drugi trzeci czwarty wszystkie przybite do mojej głowy gwoździami tęsknoty i samotności przenikające moją najtwardszą kość to przeszłość niszczy mój mózg nie mogę korzystać już z teraźniejszości świat który demaskowałem osaczył mnie nienawiść miłości miłość nienawiści słowa splątane wartości splątane och, poprawić opadający na oczy wieniec laurowy cierpieć znów jak człowiek z powodu czasów, w których przyszło żyć nie zapominać o nitkach żalu o chwilach chwały wywalczyć przyszłość zmartwychwstać dla miłości >>> * Promień słońca * Promień słońca rodzi się pomiędzy jedną a drugą moją rzęsą ukierunkowany przez świt wnika przez wąską szczelinę razem z tobą do wnętrza mojej świadomości ledwo co moja czaszka powstrzymuje ostrze jego zagięte >>> * Emitowane promieniowanie obserwowane z mózgowych płaszczyzn kanonów i norm * Energia prywatnych reaktorów daje o sobie znać w czasie prywatnych wojen torturuje potencjały dość dokuczliwie w czasie walki człowieka z człowiekiem z jądra komórki wypadając uderza w procesy wielkich zmian dopada cię gdy jesteś odsłonięty gdy się poruszasz gdy szukasz może zepchnąć cię w kocioł kosmosu w schizofrenię lecz niekoniecznie emitowane promieniowanie obserwowane z mózgowych płaszczyzn kanonów i norm wnika w odczucia sensu bezpłodności i rodzenia wszelkiego rodzaju promieniowanie ciał zadaje ból lecz niekoniecznie destrukcyjny do końca i wielkie bitwy białego z czarnym i ciepło i kłucie i dreszcz i światło oświetlające równiny wiary i fantazji to efekt działania prywatnych reaktorów naładowanych wielkim rozpędem czasu u zarania w plazmach komórek może zmienić się w rewolucję społeczną lecz niekoniecznie emanujące z reaktorów myśli w postaciach atomów przynoszą pragnienia do ciebie stojącego już na poręczy mostu z szału iluminacji wywołują bunt na powierzchni rzeki widzisz na brzegu rozpadające się karuzele bogów i maszyn gdy już wszystko zastygnie wreszcie wokół gdy przestrzeń oklapnie bezsilna gdy powietrze oblepi apatyczne nieruchome ciało gdy tortura minie powiesz: poddaję się zgadzam się jestem już wyżarzonym zdrajcą świadomym siebie w każdym calu obłudnikiem gotowym do życia doświadczonym zwycięskim Prometeuszem ale mitem jeszcze jednym mitem laserowego promienia lecz niekoniecznie okaleczonym >>> * Jedno moje skinienie * W marzeniach uderzyłem ręką w twarz dyktatora i nagle moje wargi zaczął toczyć rak napisałem wiersz o własnej duszy i nagle dziecięce przerażenie zbudziło mnie w ramionach matki podczas gdy na zewnątrz niebo spadało na ziemię kościołów parafialnych ogromnym czarnym krzyżem poznałem i pokochałem dziewczynę i nagle podreptałem w żałobnym kondukcie za jej trumną zdobyłem nowych przyjaciół i nagle począłem dokładać szczap do stosu na którym palono ich ciała mając na ustach słowa: daj im wieczny spoczynek rozmawiałem rano z ojcem o polityce i nagle zacząłem go wychwalać zawierać przymierze z własna aberracją umknąłem w ciasną skorupę orzecha aby być doskonale niewidocznym aby pozbyć się cywilizacji dnia i nagle stałem się ziarnem tego jedynego wieczora kiedyś były tu dzikie zwierzęta unoszące na grzbietach małe dziewczynki kiedyś była tu wielka chmura wpływająca przez otwarte okno niosąca w sobie cień zła kiedyś dyktator umierał nędznie na jedno moje skinienie dzisiaj trzeba słów a słów już brak >>> * Zaślubiny * Przybył do Galilei i jak z rękawa sypnął symbolami pokochał tylko jedną kobietę i poślubił ją dzięki znamieniu śmierci była tą która go urodziła była ladacznicą którą poślubiali wszyscy mężczyźni na Ziemi obie pochyliły głowy do jego stóp obie pochyliły głowy przed słowem >>> * Rachunek krajobrazu * Początek kochamy swoją ojczyznę jesteśmy balonami wypełnionymi stygnącym powietrzem nie mamy ust tylko jaskinie przygotowujemy się do powstania matematyków chłopiec patrzy na dziewczynę ona go oczekuje i bardzo pragnie chłopiec to elektryczny dźwięk pędzący do jonosfery spełnień dziewczyna to smak pierwszej łyżeczki lodów migdałowych spożywanych w niedzielne popołudnie kiedy będą mogli się połączyć? Środek połączyć ich może zagrożenie kosmiczne już nie długo robi się przecież teraz bardzo niebezpiecznie chcemy odkryć jakąś prostą regułę łagodna senność codzienna praca permanentny bunt sumienia porządek rzeczy nadzieja zmieniająca świat piękny kary koń cwałujący przez pustą główną ulicę wielkiej metropolii unoszący na grzbiecie parę młodych ludzi przytulonych do siebie Drugi środek co jest dla nas ważniejsze? ten dzisiejszy dzień siedzący pod ratuszem na kamiennej ławie czy dzień jutrzejszy spadających z nieba płonących dziko rżących koni umiemy zadawać pytania umiemy szybko odnajdywać drogę do domu swych rodziców chociaż nie ma tam żadnych bezpiecznych kątów i odpowiedzi tam tylko przed telewizorem obok talerza z zupą leży rozżarzony czerwony gwóźdź brakuje do kompletu nagiej drewnianej kobiety mogącej przygnieść ciężarem świata każdego mężczyznę choćby nawet uświadamiał sobie że jest to walec drogowy że jest to realna sytuacja a nie żaden symbol Koniec rzeką dla której dzień dzisiejszy jest korytem bywa filozofia lub religia często mówimy przecież to tylko moje serce często nasze koryta wypełniają niekonsekwencje aż do śmierci w naszych rzekach pływają wzdęte trupy znanych łagodnych kosmicznych koni Drugi koniec >>> * Twarze * Zawsze ilekroć przechodzę obok księgarni zza szyby gapią się na mnie twarze z okładek książek partyjnych pisarzy ledwo co moja cierpliwość wychodzi cało z walki z ich pożółkłymi spojrzeniami odkąd ogłoszono stan wojenny właściciele tych twarzy skradają się za mną jak dziwne duchy w czarnych garniturach biegną za mną do domu wpadają do mieszkania zanim zdążę domknąć za sobą drzwi starają się nocą sobie znanymi metodami psychicznego terroru z mlicyjną przebiegłością złamać mojego bohatera ukrytego w szufladzie i mój podmiot liryczny szepczący coś w ciemnościach przy oknie >>> Każde słowo jest tu obce planety tu nie mają nazw wszystko staje się z czegoś co …. wszystko przepływa do …. istoty nadmuchane powietrzem istoty wypełnione wodą z diademami nad głowami są sobie obce i …. wszystko co stworzą jest powtarzaniem jaszczurczych wyjść gdy słowo przestaje być słyszane zmienia się w galaktyki obcości porusza się płynąc ku ….. eksplodując wewnątrz serc jak wszechświat może zachwycić niemowlę lub głuchego starca i ….. zginie człowiek gdy niesłyszane słowo przestanie być Bogiem zapytajcie zakochanych gdy powrócą razem z ogrodu botanicznego czy będą pisać wiersze? >>> * W amfiteatrze anarchii * Pewien angielski poeta stwierdza że nasza generacja patrzy w przestrzeń pomiędzy uciekającymi kryształowymi kulami i w gnijących ziarnach zboża rozrzuconych w kosmosie upatruje wskazówek jak układać swe życie gapi się też w anarchię elektrycznych komórek mózgu dostrzega prawdę pomiędzy przestrzenią a kulami planet Czasem nad niecką amfiteatru wdycha zapach rozmowy zjednoczonych wyzwolonych dźwięków zapomina się w sobie cała generacja prawdy i odlatuje pozbywaszy się grawitacji słońc Pewien poeta sam chce przeskoczyć policyjny ziemski mur i rozpędza się już wybiegając z parku układa dla mnie manifest i włącza moją osobę bez mojej akceptacji tej koncepcji po fakcie przychodzi w tej sprawie z czarnym ojcem rock`n`rolla do mojego biura słowiańskich replik po ocenę lotu i zachwyt Smugi anarchii nad oceanami narkotycznego bezmiaru to jest to co przypomina mi rumowy zapach zgnilizny wydobywającej się z głębokości amfiteatru Interes polegający na sprzedaży plakietek z Leninem i Che Gevarą i innych socrockowych dewocjonaliów zwijam na koronie obiektu patrzę w rzeczywistość jak nakazał i zaczynam powoli schodzić do niego na dno koncertowej niecki amfiteatru kto mi zagwarantuje że po prawdę >>> Jeśli zdołam pochwycić coś co przepływa przez moją głowę czy nie przerażę się podnosząc to na wysokość twarzy jeszcze jedna chwila zupełnego załamania jeszcze jedna sekunda zbliżenia z życiem gwiazdy szczęścia czy powstrzymam irracjonalną część ludzkości schodzę do najgłębszych pokładów istnienia w jaskini czasu szukam przyrządów kontrolnych zgubionych na starcie bez nich nie będzie doskonalszych narzędzi cywilizacji bez nich piramidy i kosmodromy słabości będą nadal urągać Oglądam różne warianty obecnego sposobu przetrwania oglądam eksperymenty i egzekucje na życzliwych kosmitach Rzeka nieświadomości wypływająca z rajskich ogrodów przeraża zwolenników śniegu który można ogarnąć, który można zbrudzić dążenia ludzkości są ściekami w rzece nieświadomości to nieprawda że tylko w Hadesie można ją przepłynąć całą Na największych scenach ludzccy paranoicy zdobywają sławę i poklask akceptowany jest sposób, nigdy sens po atomowej wojnie ich racje będą dowodowym materiałem archeologicznym już z kart podręczników historii dla najmłodszych słychać wyłącznie rozhisteryzowane pokrzykiwania w sporach o własne racje Jeśli zdołam pochwycić wszystko co przepływa przez moją głowę okiełznam przypadek nazywając go cynicznie celowością nałożę na niego burłaczą uprząż, zanurzę w rzece wiosło rzesza mistrzów czeka na pierwsze wskazówki rzesza sterników wciąż nie wie jak plynąć pod prąd wlasnych myśli >>> Erato Przyszła dziś do mnie Erato w białą grecką odzianą sukienkę znalazła mnie płaczącego i otoczyła ramieniem stanęła z tyłu za siedzącym, nachyliła się przytuliła głowę do moich policzków A ja zamiast pisać wiersz upadłem na kolana przed nią wtulając głowę w jej łono dotknąłem jej nóg gładkich Ona złożyła dłoń na mojej głowie obsypałem jej ciało szaleńczymi pocałunkami słowa przepadły w ciemnościach do świtu opłakiwały zdradę >>> Jestem głodny Jestem głodny stoję na środku głównej ulicy okropnie chce mi się jeść i palić na przekór systemowi zniszczyłem dziś wszystkie kartki żywnościowe oraz banknoty wydane przez komunistyczne banki no ale teraz czuję już fizyczny głód Jestem najbogatszym człowiekiem w kraju w mennicy mojego mózgu wytwarzam w każdym ułamku sekundy złote numizmatyczne myśli zakochany na środku drogi zamykam oczy i karmię się nimi, cóż mi pozostaje cały wznoszę się pod ciężkimi powiekami Nie jestem Einsteinem lecz mogę bez dowodu stwierdzić że gdybym teraz spojrzał na paranoika Breżniewa gdybym tak głodny wbił choćby jedno spojrzenie w jego oczy zmieniłbym tok jego kosmicznego myślenia na pewno Pamiętam że kiedyś we śnie się do mnie uśmiechnął lecz teraz w dzień stał się moją obsesją chcę się z nim spotkać sam na sam jeszcze raz potrafiłbym się powstrzymać z zemstą i spojrzeć na jego twarz jak twoją moja jedyna Myśl o nim nie daje mi spokoju jak kanibal trawię ją zamiast jedzenia Moje siły życiowe umykają w przestworza płyną hen ponad kamienny pałac Łazarza >>> * Filozofia upadku * Chcę wiedzieć co to jest filozofia upadku Czy to jest cierpienie kopanego przez milicjantów polskiego nastoletniego opozycjonisty czy upadek w hierarchii partyjnej towarzysza Gierka czy to upadek mojego dwuletniego syna na betonową podłogę w wynajętej suterenie czy upadek czerwonego prominenta w czasie polowania na terenach łowieckich Urzędu Rady Ministrów w Bieszczadach czy to upadek hollywoodzkiej gwiazdy w narkomanię lub alkoholizm czy upadek sowieckiej stacji kosmicznej na Kanadę czy to ciągły upadek ekonomiczny gospodarki i moralny społeczeństwa na Zachodzie czy przejściowe kłopoty na polskim rynku wewnętrznym czy to niewłaściwe prowadzenie się jednej niespokojnej polskiej dziewczyny opluwanej przez sąsiadów czy osiedla koszarowe domów dziecka w raju za Bugiem Jestem rozdarty takimi pytaniami które pojawiły się razem z Partią i Dziennikiem Telewizyjnym w moim niesocjalistycznym życiu >>> * Nie odsłaniaj swego serca * Nie odsłaniaj swego serca bo wiatr chłodny potarga je jak wielkie płótno choćby było nawet dumnym sztandarem Nie płacz w barze do piwa gdyż łzy wzbiorą w dwójnasób i tsunami wychynie z kufla Nie szepcz słodko że tak ją kochasz tylko pozwól jej zdjąć twoje spodnie Nie pozwól jej pięknieć w twoich oczach twoja dama dostrzeże w nich i tak tylko nagie swoje ciało Zaciśnij w pięści swój żal i słowa zamknij się w wieży wnet zacznie się szturm Ukryj pod maską twarz odejdź pierwszy chyba że chcesz koniecznie zostać sam >>> * Ty we mnie rodzisz mnie takiego * Czy to ty sprawiłaś że muszę żyć tak ciągle zmieszany wycofywać się we wszystkich możliwych sytuacjach wstydzić się swojego opętania Gdy przyszłaś jak anioł i nachyliłaś się nad moim trupem na skrzyżowaniu w pulsujące kręgi szoku wniosłem z tobą kropelki krwi które wezbrały zamiast łez w moich oczach dojrzewając powoli spłynęły w nasze wyzwolenie Ty przychodzisz zawsze wolna czy wiesz że sprawiasz tak że uciekam od siebie że nie chcę siebie poznać W pędzących zwielokrotnionych ulicznych kraksach kropelki delikatnieją przemieniając swoją energię jak atomowe stosy pobudzają rozpędzają wszystkich ciągłym zmieszaniem na kierunku do prawdy Sam wycofuję się sprzed twego oblicza ty we mnie rodzisz mnie takiego oddając mi wolność >>> * W wesołe Boże Narodzenie * W wesołe Boże Narodzenie świętują wszyscy przy zastawionych stołach rozpromieniają się pośród towarzyskich i rodzinnych rozmów Każdy rumieni się słowiańsko jakby sam był małym Jezusem i znika ze świata kłopotów na zawsze tego wieczoru Tylko ten jeden siedzący na pustym krześle przed pustym talerzem rozpala nie siebie ale kamienie patrząc wprost pomiędzy ściany swojego zapatrzenia Szpitalnym gestem i uśmiechem wskazuje że wokół dokonuje się przecież rzeź niewiniątek wszyscy rozglądają się wokół i nie widzą nic a on widzi dusze nienarodzonych prawdę i honor Tylko ta jedna dziewczyna unosi się jak w świecie Disneya poruszając się jak ksiezniczka pośród kolorowych marzeń Myśl przewodnia jasna jak gwiazda tego wieczoru ledwo podąża za nią ledwo dosięga korowodu Ten jeden bliski nieznany niewidzialny zmienia się z dziecięcia w mężczyznę by po chwili znów na powrót jako chłopiec tańczyć wokół choinki Świąteczny stół przegradza podnieconą dziewczynę i wyniosłe jak tron puste krzesło lecz ona nagle podnosi się otrząsa z baśni wywołuje na stronę proroka zarzuca mu ręce na szyję obdarowuje go uśmiechem jeszcze z firmamentu błaga przez całą swoją wiarę by pozostał takim dla niej na zawsze by pozostał strumieniem żywych meteorów pędzących z kosmicznej pustyni do otchłani jej serca bo ona tak się w sobie odradza gdy jest przy nim blisko by był sercem komety a ona jego welonem Wnet powracają do ludzi życzących sobie lepszych dni lepszych lat lepszych czasów by znowu bawić się i weselić naprawdę by pszeniczne dzieci kołysać do snu bez koszmarów Przywołują kolędą miłość nad stoły tradycji wznoszą kielichy słów dla rodzącego się stworzenia Dziewczyna kocha najbardziej dlatego wskrzeszanych tu legend katolickiego narodu prawie nie słyszy wpatrzona w rozpalone kamienie przed oczami romantycznego wojownika Ona jedna dostrzega rodzącą się nową pieśń pieśń buntowniczą pieśń nowej epoki w nowej erze >>> Dziesiątki smutnych rozbitych aniołów Dziesiątki smutnych rozbitych aniołów spaceruje w mojej zdemolowanej duszy jak po więziennym placu dawne atrybuty doskonałości ledwo wyzierają z ich zniszczonego wyglądu Anioły wymieniają pomiędzy sobą puste spojrzenia i już nikt nie pamięta jak wczoraj tuliły się do siebie w opowieściach moich Białe pióra jeszcze spadają z nieba po tej przedziwnej katastrofie skrzydła ich wyglądają teraz przerażająco Minotaur udający Pegaza przejął pod swoją straż rozbitą armię miłości gdy wtargnął przemocą do duszy rozwalając w pył jej misterny labirynt Na moją twarz spadają pocałunki kobiety która naruszyła regułę mojej niebiańskiej pustelni z uścisków powstało więzienie słowa jej wywołały hekatombę snów Mam teraz prawdziwą Ziemię w ramionach a w duszy ogród pełen obcych podstępnych wrogów wszelkiej pozamaterialności >>> * Biorę naszą polską wieś na swoje powieki * Tylko ja biorę naszą wieś na swoje powieki wskrzeszam ją prawdą Tylko ja odtrącam totalitarne łapy od tych autobusów z nicości Ten archiwalny motyw czarno-biały wędrujący w mroźny poranek do miast nakłada mi się na mój sen Odtrącam łapy państwa które wnikają do duszy ludu po ostatnią iskrę Tłum napiera na mnie tłum teczek i beretów tłum zmarszczek pod oczami i niedokończonych marzeń owiniętych w codzienne gazety Tylko ja rzucam się na tory by powstrzymać te żywe transporty swojskości podążające na wschód do krainy identycznych zastyglych twarzy i serc Tylko ja dostarczam do przystankowych kiosków niecodzienną miłość w kolorach Któż się przysłuży narodowi jadącemu po życie jak na śmierć jeśli nie społeczna miłość Gdy wychodzą wioski by dać się uwieść w niewolę ja czekam na nie na tych przystankach w miejscowościach o zmienionych antyludowych nazwach łapię, zarzucam na plecy i uciekam w lasy i góry >>> Rozdają oprawne lustereczka słów by wszystkie na raz błysnęły wspólnotą która wyłamie się jak jesienne słońce pracy z deszczowego zastraszenia propagandą *** Może wszystkie oczy na raz błogo się zamkną w czasie podróży a przed bramami miast lub fabryk otworzą się lekko i sypną iskrami szczęścia na dachy i kominy pełne upokorzenia *** Chcesz żyć w kłamstwie Chcesz żyć w kłamstwie, bo mówisz dajcie mi wszyscy święty spokój zostawcie mnie samego Przeklinasz wszystko wokół w przeświadczeniu, że zniszczysz zło za tym murem milczenia Przysuwam się delikatnie do ciebie by cię nie drażnić szepczę ci pochlebstwa i taktownie ryzykuję odrobinę krytyki A ty nagle swą wielką, ciężką od bezczynności łapą chwytasz mnie za kark i podnosisz jak zabawkę na wysokość twarzy krzyczysz: patrzcie, ten mnie docenia wierząc, że usłyszą to ci, co cię krzywdzą za murem jawi ci się cała nienawiść z otwartej szkatuly: cała moja miłość Chowasz mnie w swoją kieszeń i jak odkupiciel kierujesz swoje kroki na drugą stronę muru spluwając po drodze w twarz każdemu kto wyjawi swą inność Po chwili już jesteś na ogromnej lustrzanej pustyni pośród milionów zwierciadeł zasiadłeś nad sposobem naprawienia świata rozważasz swoją miłość i prawość konfrontujesz własne prorocze przemyślenia z tym, co widzisz wokół wykrzywiasz twarz widząc jak po tafli luster spływa odrażająca ślina twoja własna >>> Walka o buty Stoję na Rynku przyglądam się przebiegającym w gorączce ludziom Narodowi, którego formą organizacyjną w ostatnich latach jest manifestujący tłum Słyszę jak ludzie pyskują i złoszczą się na siebie jak oskarżają się pełni nienawiści wyrywają sobie buty w sklepie obuwniczym i polewają racjonowaną benzyną Widzę jak ktoś wyszarpuje z kolejki faceta w zielonym paltocie, ponieważ stał o jedną noc krócej niż pozostali Widzę jak ludzie napierając na taflę szyby wystawowej rozbijają ją i kaleczą się szkłem dotkliwie Widzę jak wszczynają bójki o byle co Nikt nie ustępuje w walce o byt swych rodzin ani o pół kroku depcząc drugiego Komuniści szepczą z boku: czy chcesz być dalej z nimi? czy chcesz stać się wulgarny i rynsztokowy? czy chcesz wniknąć w ten podły stan? czy jeszcze wierzysz, że te niedziele ich łączą? czy chcesz dalej słuchać tego zwierzęcego jazgotu? Doprowadzony do ostateczności rzucam dopalającego się papierosa staję na ławce i krzyczę ludzie opanujcie się, przecież na was patrzą bogowie Kremla >>> * Pomiędzy zrezygnowanych ludzi bez marzeń * Ostatnio irytuje mnie prorocza doskonałość polskiej poezji emigranckiej nawet jej perspektywiczna czystość dlatego że nie mogę wyłowić jej z tłumu jaki zbiera się pomiędzy godziną szóstą i siódmą we wschodzącym słońcu na wszystkich polskich przystankach kolejowych i autobusowych Ani tam jej wnieść nie można pełnej prawdy i pamięci pomiędzy zrezygnowanych ludzi bez marzeń co sami są jak zjawy Kto jeszcze patrzy na zakrzepłą krew na miejskim chodniku i czole wiejskiego chłopaka wracającego z niedzielnej zabawy z sąsiedniej wsi gdy wiezie ją w poniedziałek do pracy Inwalida w kolejowym zniszczonym starym mundurze odkłada kule by móc zarzucić na siebie równie stary plecak patrzy na moją twarz Ci wszyscy ludzie w przedziale pociągu w brudnych płaszczach ortalionowych typy w zielonych marynarkach z tłustymi plamami na czerwonych swetrach bezzębni z czarnymi aktówkami wypchanymi zanadto mężczyźni październikowej Polski mężczyźni godziny szóstej trzydzieści osiem mężczyźni końca wieku oni oczekują tylko na czyjś gest Obłudne kobiety, które nie mogą być kobietami mając takie socjalistyczne ręce i twarze poprzez szyby autobusów wpatrują się w mgłę na polach Tak, one unikają mojego wzroku gdy pozdrawiam je wchodząc do autobusu jakże zostałem sam naprzeciw tej pracy zhańbionej wyłaniającej się już na końcu drogi jak betonowa ściana >>> * Formuła jedności * Czyżby istniała tylko jedna formuła jednocząca przeciwności czyżby odwieczna nasza walka zatrzymana była w jednym punkcie przecięcia Moje pasaże wyzwalają się z kropel spadających ze słońca z rytmem zrodzonym w podwórkach odrapanych kamienic pośród wolności, wiedzy i sławy pretendują do dzikiej przyjemności w odkrywaniu jedności nocą chcąc wyruszyć z tego miejsca muszą przez banał życia i geniusz śmierci skierować kroki na końce drzewca krzyża słowa cierpiąc nie mogą nadążyć za cielesnymi skrajnościami nad krawędzie przeciwieństw lecz przecież oddały się ziemi w służbę wolnej woli i tylko w grobach samotnego milczenia dokonują nobilitacji nieodgadnionych racji duszy Z umierającym słowem i biegnącym ciałem miotamy się w jednym jedynym punkcie przecięcia się przeciwności i tylko jeszcze nie wiemy czy w chwilach jedności jesteśmy naprawdę gdy tak wówczas chcemy jeszcze gdzieś pójść za istotą udającą się wtedy z tego punktu najkrótszą drogą w górę >>> * Dusze ziół * Nazrywałem pachnących ziół mam ich całe naręcze nad brzegiem strumyka i w cieniu malinowego ogrodu dzikie zapomniane oddawały mi się z nadzieją na krysztalowy wazon oceniałem ich poetykę swymi zmysłami swą nieprzydatność ukrywały do końca wylęknione odbierały mnie jako dziwnego przyjaciela Gdy wnosiłem je w marmurowe salony zieloną skromnością odezwały się wtedy własnymi słowami natury tak irracjonalne a zabrane z naprawdę istniejącego świata wiatru słońca i owadów jakby dziękowały wciąż za stworzenie jakby miały dusze z kryształu i marmuru >>> Tysiąc trafnych słów płynących pomiędzy nadawcą i odbiorcą służy zapominaniu jednego słowa – Kocham Skały toczą się ze szczytów Tatr na dno morza ludzie na kamieniach wiją gniazda tworzą kryjówki tam gdzie nic nie można powstrzymać przed unicestwieniem noc pozostaje dla Słońca Księżyc istnieje dla Słońca setki małych twarzyczek znajomych ukazują naturalne grymasy z kamyków toczących się ze słońca Potok słów pomiędzy miastami pomiędzy państwami pragnienie pragnienie pragnienie jedynie słowa zatrzymują pędzące kamienie ludzie muszą się poruszyć wyjść naprzeciw siebie podrygując w cierpieniu inaczej odmiennie grymasy naturalne cierpienia płyną ku odbiorcom grozy i strachu życie z maleńkich twarzyczek znajomych już z cierpieniem umyka słońcu liczę je myląc się wciąż Tysiące kamieni tysiące trafnych słów tysiące zakochanych znajomych krztuszę się tkwiącym w gardle kamieniem to brak słowa – Kocham Noc pozostaje dla Słońca ja czekam czekam na głos kamienia telefon milczy >>> * Przybrała kształt kobiety * Urodziła się w dzikim spojrzeniu nabrała kształtów kobiety zaprosiła mnie do siebie zamknęła za sobą drzwi przemówiła kroplą goryczy w winie otoczyła mnie swoim niecnym życiem i kazała zostać nagim mężczyzną Powtarzała wciąż że ma na imię Czarna Noc i że kocha słoneczne promienie ale istnieje dla ciemności i – daję ci szansę, daję ci szansę Oliwą namaściła swe ciało kobiety targnęła się jako prywatna właścicielka istnienia ludzkiego na rytm mojego serca niszcząc go Sama zabiła się w jednej chwili ciszą na rozkaz przeznaczenia pozostałem sam za tymi drzwiami myśląc o jej ostatnim mieszkaniu wewnątrz na zawsze z raną krwawą w sercu szumiącym zorzą zachwytu z rokiem czasu na jej akceptację >>> Tęsknota zatrzymuje się przy oknie podziwia pięknych mężczyzn i urocze kobiety siada obok mnie w kolejowym wagonie i trąca mnie kolanem Zamykam oczy lecz jest już za późno wtedy szepcze mi do ucha sklecone naprędce historyjki sprawia że czuję się jakbym w nie wierzył spoglądają na mnie błękitne oczy słyszę kobiecy śpiewny głos i powracam poprzez czas poprzez przestrzeń do chwil żeglarskiej wspólnoty żywiąc nadzieję na jakiś cud i oto w odbiciu w szybie widzę jak tuli się do mnie moja jasnowłosa nasze ciała kołyszą się jednym rytmem w tym uciekającym pociągu unoszę ją z sobą zabieram swoją miłość wyrywam z rąk tęsknoty >>> * Wokół osi zimna i ciepła * Mrówkojad swym długim wąskim ryjkiem wysysa ze śmietnika mojej psychozy zakamuflowanego tam zagubionego człowieczka insekta systemu Wielką dłonią stalową poruszający robot-kolos grzebie w schronie mojej historii starając się pochwycić małą rozpaloną duszyczkę uciekającą i krzyczącą coś kręcącą się wokół osi zimna i ciepła rzeki dzieciństwa i drzewa dorosłych drewniana oś zwęgla się w pragnieniach >>> Chciałbym cię znów widzieć – Idziesz chodnikiem wzdłuż pustej ulicy listopadowa wichura łamie gałęzie bezlistne topolowej alei i zrzuca ci je pod nogi umieraja z chrzęstem nadepnięte Ja podrzynam sobie właśnie gardło ten wiatr porywa niczyją duszę w poplamionej krwią starożytnej wazie z chińskiej porcelany niesie w swej dłoni wielkości horyzontalnej niecki twojego miasta porzuca tą dumną kruchość między frontami nacierających na siebie wojsk NATO i Układu Warszawskiego Chciałbym być przy tobie w schronie atomowym ty zbierałbyś do woreczka foliowego wszystkie stworzonka jakie wydobywałyby się z mojej krwawej rany a ja patrzyłbym w twe oczy i zaczynał życie ale jest już za późno Idziesz wzdłuż cmentarza osłaniając się przed wiatrem wcale nie dostrzegasz wysiłków jakie czynię by otworzyć wszystkie groby dla nas Ile wyzwalam miłości gdy cię potrzebuję gdy krwawię >>> * Inspiracja * Ustalam na dzień wcześniej w jaki sposób będę całował twoje dłonie Cały wieczór głowię się w jakim stylu wyrazić mam uczucia tak dobrze ci znane Byliśmy tak długo razem i w przyszłości będziemy blisko zjednoczeni wciąż myślami nad dachami miasta zachowujemy się będąc osobno tak jakby jutro wszystko już miało się skończyć Gdy spaceruję po pokoju stąpam bardziej niepewnie niż pierwszy lepszy szaleniec co jeszcze nie dowodzi żadnej wrażliwości Gdy rozmawiam z twoim cieniem głos mi się łamie i to też nie dowodzi jakichś prawdziwych życiowych przeżyć Wszystko przychodzi z jakiegoś „tam” niezgrabne niezdarne dziecięce Jakże ciężka jest nasza miłość znając wszystko na pamięć szukam na dzień przed spotkaniem z tobą jakiejś inspiracji ty dobrze wiesz co i tak się stanie ja ustalam już teraz schemat dla improwizacji by móc tworzyć wewnątrz miłości tonącej w doskonałości pod ciężarem absolutnych pojęć chcę ją uratować zatrzymać na powierzchni >>> * Podła gra * O tak, zabiłeś już mnie choć nadal walczę targając tę niewidzialną zasłonę zamotałem się w niej całkowicie A wy, gdzie jesteście moi wrogowie że miecz mój nie spływa krwią i w słowach wszystko ucichło Nawet ty mój synu kryjesz się przede mną gdzieś kiedyś przypadkiem urodziłem ciebie zacząłem to wszystko Dlaczego już nie szumi cicho wysoka trawa dlaczego już nie śpiewa tu ptak a rzeka nie niesie ryb wszystko przecież zapisali w raportach i nagrali odgłosy na licencjonowany jak wszystko magnetofon Białe kartki wypełniły teczki dyplomato otrzymałeś swoje oklaski przywódco To twarde posłanie wyprostowało mój grzbiet Ta łaska, którą mi wyświadczono uwolniła mnie Ten śmiech, na który się naraziłem rzucił podejrzenie Ten chłód kazał mi zacisnąć pięści Ta niezałatwiona sprawa dała nowy punkt widzenia I chyba tylko z tej walki pozostał mi wrzód żołądka i nerwica nadziei Chciałem walki wypełniony wizjami zwycięstw a gdy nadeszła nie mogłem zrozumieć że na prawdę muszę się bić tak morderczo Kiedyś dziko wykrzykiwałem słowa zaczepki teraz muszę zacisnąć zęby by nie wołać o pomoc Zdrajcy niosą mi pomoc, bo nie widzą wciąż po której stronie barykady jestem przez ten dziwny sposób walki schmurzyłem tylko twarz bez zmarszczki na czole by nie zrobić dobrej miny do ich podłej gry >>> * Kamienna rakieta* Porównuję swieżoupieczony podłużny bochenek chleba o lśniącej wybrzuszonej popękanej skórce do połówek mózgu omalże widzę go pod zamkniętymi powiekami Pofałdowana setkami cienistych bruzd powierzchnia uwypukla się bardziej a cały chleb pęcznieje jakby wypiętrzał się na nim jakiś górotwór tworzy się z czasem podłużna grań która wznosząc się wciąż zmienia w wulkaniczny stożek cały gotuje się do erupcji a ja nie mogę jej powstrzymać gdyż jest taki odległy gdy go obserwuję nabrzmiałość drga w ostatnim momencie niezmienności Wtem nagle pęka powierzchnia bezszelestnie a z postrzępionego krateru mózgowego powoli wyłania się jakimś odwiecznym ruchem ogromny szary blok skalny szorstki kamień wyciosany w potężny zaostrzony na końcu pal Wszystko przypomina startującą rakietę poruszającą się w zwolnionym tempie a dzieje się to w ciszy śpiących myśli wielkość sama wysuwa się nieprzerwanie w nieskończoność W ogromnym ciężarowym samochodzie zatrzymanym na rogatkach wyjeżdżam z twego miasta z każdym kilometrem oddalam się do ciebie z każdą sekundą odrywani jesteśmy co raz bardziej od siebie słyszę szept silnika usypiającego mnie rytmem klekoczącego jękliwie z pod maski w szoferce dobiegają chrapliwe odgłosy układające się w skargę głos z zaświatów przeznaczony tylko dla mnie specyficzny pogłos rozpaczy przeznaczony tylko dla mnie Moment wymijania przydrożnego drzewa przerywa na ułamek sekundy narastający krzyk a każdy nowy pień rozpoczyna nową głoskę od cichego szmeru nasilającą się do wrzasku nie do wytrzymania W wyobraźni startuje cicha kamienna rakieta w uszach kumuluje się pozaziemski krzyk sekundnik zegarka rysuje kręgi przenoszące się na piekące serce >>> * Zwierciadło * Znów dziś wieczór nie udało mi się opanować części moich myśli zmusić ich do posłuszeństwa wyszły z mego domu tak jak wychodzi się na ulicę z mieszkania tak jak wychodzi się na przechadzkę z psem Pozwolił mi tylko na to bym podążał za nimi kilka kroków z tyłu jak tajniak lub anioł stróż Zeszły po schodach na dół skręciły z bramy w prawo chodnikiem wzdłuż ulicy aż do skrzyżowania na rogu ulicy Zachowywały się jak normalny materialny przechodzień odczekały kilkadziesiąt sekund na zielone światło potem w tramwaju też nie korzystały ze swego uprzywilejowania narażając się na ścisk ustępowały z drogi grupie dziewczyn idących przez park asfaltową dróżką Wyraźnie dokądś zmierzając bawiły się tym że mogą tak z bliska patrzeć ludziom w twarze same będąc niewidzialnymi Nie korzystając z żadnych skrótów jakby chcąc zaprzeczyć swojej naturze siliły się na zaznaczenie każdego kroku na głównej ulicy i potem w zaułkach w przedziwnym marszu przez miasto pamięci Dopiero przed twoim domem odrzuciły cielesne właściwości przeniknęły przez drzwi uniosły się pod sufit w półmroku twego pokoju prawie zaspokojone w dążeniu patrzyły wypełniały się obrazem twego ciała Zastały cię leżącą na tapczanie półnagą wtedy, gdy przesuwałaś rękami wzdłuż bladego ciała w stłumionym poblasku nocnej lampki gesty opisywały jakieś tajemnicze misterium Myśli moje niewidoczne przybliżyły się do twoich powiek nie mogąc się oprzeć przedziwnej mocy nie mogąc dłużej utrzymać się o własnych siłach na zewnątrz weszły przez ciemną bramę do twojej świadomości znalazły się przed ogromnym lustrem zatrzymały się wreszcie zaspokojone w swym oczekiwaniu uwierzyły naiwnie, że to, co zobaczyły przed sobą to ogromne kryształowe lustro >>> * Inne życie * Gdy zostaję sam nienawidzę alienacji a gdy wchodzę w tłum moje oczy krzyczą Och! dlaczego oni chcą mnie zniszczyć odczepcie się ode mnie nie nastajcie na mnie dlaczego znowu dążycie do mojego zniewolenia Gdy ciebie tu nie ma jakże pragnę być z tobą już na zawsze rozgrzewa mnie płomienne uczucie a znów, gdy wchodzę do twojego pokoju zaczynamy natychmiast walczyć ze sobą jak prawdziwi wrogowie czy powodują to twe aktorskie gesty czy moja nieufność – nie wiem dokładnie tak samo jest z socjalistycznym społeczeństwem Chyba wszystko to jest normalne jak dzień powszedni bo jeśli byłoby to tylko formą przetrwania to musiałbym mieć jakieś inne życie za sobą lub być jakąś obiektywną prawidłowością poza ludzkim poznaniem w oczekiwaniu na odkrycie twórcze dla przyszłego innego życia czybym miał duszę własną w duszy ludzkości >>> Teraz już nie mam pewności jak dalej prowadzić ten dialog i jak się do ciebie zwracać Tyle lat zajęło mi odnalezienie jawnego kontaktu co kosztowało mnie utratę realnego rodzinnego krajobrazu sprzed swoich oczu Tak długo cierpiałem nim zaświeciła mi gwiazdka prawdy w naszym wspólnym psychologicznym tunelu W końcu przestałaś panować nad każdym moim publicznym gestem nad każdym moim intymnym słowem Mogłem już długie godziny rozmawiać z samym sobą na zasadach świadomego poszanowania godności własnej aż tu nagle zmieniłaś twarz tak, że nie zdążyłem tego zauważyć i w swym przydługim monologu wyzwalałem martwe słowa dla nieistniejącego partnera Było tak, że oparłem duszę na węgielnym kamieniu gdy stał się jedną bryłą z okruchów, które ty odłupywałaś cały czas z idei zawierzyłem ci, bo czułem się niedoskonały pomyślałem, że moje gwiazdy należą do twojej nocy dziś umknęłaś w nią zdradziecko tak głęboko że nie dajesz się rozpoznać Zawsze mówiłem jesteśmy razem ja jak jednostka i ty jak mój instynkt samozachowawczy jako jeden z pierwszych porozumiałem się przecież z atawistyczną podświadomością wówczas nie było już miejsca dla niepewności I cóż przed chwilą stanąłem znów wobec niewyobrażalnego rozdwojenia jaźni nic nie pojmuję z głosów wewnętrznych pełen tęsknoty pełen pragnienia chcę coś tłumaczyć samemu sobie używając fałszu jako argumentu wmawiając dzikiej miłości, że jest wytworem mojej wysokiej kultury etycznej Dziką bestię bez kształtu odrysowuję w świadomości jako embriony moich dzieci, które dążą w tysiącach kształtów na świat Jak można zmienić coś niezmiennego jak można patrzeć na to samemu nie dążąc do zmian Gdy leżę u twego boku teraz naprawdę czuję jak zdradziecko podeszłaś mnie i zapanowałaś w granicach, które wyznaczyłem tylko dla siebie Dzieci mnożą swe ciała w miliony już słyszę ich głosy cichy szmer zlewających się odległych lecz zbliżających się głosów narastający hałas wydobywający się z piersi śpiącej obok mnie kobiety żywe poematy >>> Wzywam cię jasna gwiazdo przyjdź do mnie w majestacie pełni nie wystarcza mi już ta szklana kula którą wydobyłem w młodości ze swojego wnętrza i trzymam przed sobą na dłoni i dziś ten sam strumień dźwięku, ciepła, pogoni moja perła nocy nie chcę by była bękartem dojrzałości W moich wnętrznościach pielęgnuję zarodek złotego jabłka drażniący moje ambicje pulsujący jak gwiazda na niebie w wątrobie i trzustce rozświetlający moje jelita czasem serce Szkło stopione rozlało się w nocy złoto czeka na wybuch srebro sypie się jak śnieg krzyczę w ciemności w boską ciszę wzbieram w bólach nie chcę utracić ciała w momencie eksplozji chcę doświadczyć dźwięku, ciepła, pogoni jako starzec na firmamencie >>> * Dojrzałość 2* Wzywam cię jasna gwiazdo przybądź do mnie w majestacie pełni nie wystarcza mi już ta szklana kula którą wydobyłem w młodości ze swego wnętrza i dziś trzymam przed sobą na dłoni Tym strumieniem dźwięku, ciepła i światła który rodzisz co noc karmię w małych cząstkach moją białą perłę i boję się tak by nie była bękartem mojej dojrzałości więc pielęgnuję ją po ojcowsku w swych wnętrznościach w zwojach mózgu i genitaliach niech wciąż drażni moją ambicję niech dojrzewa w tym świetle wielka jasna gwiazdo To mój skarb prawdziwy schowany we mnie głęboko czeka by zrodzić się w tobie Ja na razie wzbieram w bólach pośród blednącej młodości szklanej nocy krzycząc w ciemności ponad promieniami w boską twoją ciszę >>> * Lustro * Ten mój przyjaciel to jakiś świr – stwierdziłem Opowiada mi już trzecią noc z rzędu o tym jakoby miał być wielkim muzykiem ale jakieś lustro odebrało mu szansę przebicia się Czasem mówi, że jego gospodarstwo to miejsce nad Wisłą gdzie obecnie znajduje się Kraków ale przed dwoma tysiącami lat Zapewnia mnie, że może przywrócić temu miejscu dawną prehistoryczną świetność gdyż doskonale pamięta te czasy Czasem recytuje wiersze Mickiewicza osobliwie je przekręcając twierdzi, że może to robić leżąc w poprzek ulicy, gdyż czuje się tu najlepiej gdzie odpoczywał kiedyś obok swojego wierzchowca jako Sarmata Pomyślałem, że to zupełny wariat gdy powiedział, że teraz go nikt nie docenia a przecież on pierwszy zamyślał budowę tu państwa i pierwszy chciał tu popełnić samobójstwo Zastanowiło mnie co on rozumie pod pojęciem lustra gdy tak w kółko powtarza to słowo Zechciałem się dowiedzieć dlaczego lustro jest dla niego takie ważne jeżeli chodzi o zmarnowane szanse Gdy na moje ciche pytania nie odpowiadał dalej snując swój monolog uznałem, że to schizofrenik poddany bez reszty historycznej energii duszy Wówczas lustrzany wirus zaczął pustoszyć moją świadomość Co z tym lustrem? co z tym lustrem? Co to znaczy, że lustro może odebrać szansę samorealizacji? Od kilku chwil widzę już tylko własną twarz i w towarzystwie tego wariata zaczynam bać się o samego siebie Słuchając nocą chorych narzekań na współczesność Polski odbijam od siebie jak najdalej w prehistorię by patrzeć w lustro >>> On wszedł pierwszy do przedziału niosąc ogromne bagaże po chwili pojawiła się ona w zimowym kożuchu dostojnie dźwigając swoje brzemię w czasie podróży siedzieliśmy naprzeciw siebie senni rozmarzeni zerkający na siebie oni dwudziestoletni rodziciele tak bliscy sobie trochę zawstydzeni w mojej obecności ja stuletni zmieszany z czerwonymi policzkami brzemienny wolnością Z każdą mijaną stacją ogarniało mnie coraz bardziej przedziwne rozgrzewające błogie uczucie jak delikatne muśnięcie ciepłego wiatru o skórę na szyi jak dolatujący z dala zapach rozkwitającego sadu jak krzyk żurawi powracających kluczem zza morza uczucie zajmowało moje serce w miarę podróży wypływało jak mi się zdaje z jej wielkiego brzucha wyciągała po mnie ręce miłość jakiej nigdy nie zaznałem płód wysyłał do mnie strumienie energii uosabiającej przymierze na wieki Ciepło rodzinne otaczało mnie pomiędzy miejscami, na których siedzieli a mną zawisły w powietrzu słowa nacjonalizm, chrześcijaństwo, człowieczeństwo gdy oni trwali w moim spojrzeniu jak Jerozolima od tysiącleci nagle w kącikach oczu pojawił się ptak-posłaniec lub przybywający ze wzgórz jeździec a z wnętrza jej brzucha dał się słyszeć głos: strząśnij z włosów motyle snu i jawy otwórz wreszcie oczy na otaczający cię świat daj się zepchnąć przez macierzyństwo na krawędzie istnienia pozwól niech miłość odciśnie wreszcie swą pieczęć niech narodzi się to co ma się narodzić Stworzone przez dzieci dziecko ukazało mi kontekst przyszłości o tak! czułem go razem z jego dopełnieniem było symbolem doskonałości, której jeszcze nie pojmowałem dotykało dna mojej nadziei wyzwolenia dla narodu i człowieka >>> * Dzikość serca * Większość ludzi ma miękkie plastyczne serca nawet obcym łapom w rękawiczkach pozorów pozwalają do woli ja ugniatać formować Zdarza się, że uczyni to zbrodniarz a i tak sprawi im to zawsze przyjemność byle w bezpiecznej odległości od granic wyobraźni Serca kobiet prawie nigdy nie wytrzymują tych natarczywych nacisków wolą same wybierac swoich morderców I ja mam takie serce ustępujące przed siłą lecz jest jakby z innego materiału jest jak mały foliowy woreczek wypełniony dziwnym charyzmatycznym płynem wabiącym najsilniejszych poskromicieli dobra lecz nikt nie jest w stanie trwale zmienić jego kształtu gdy odstąpi ze swoją obecnością w chwili umysłowej trzeźwości Jest to coś superwrażliwego ciągle kołyszące się samo i to wywołuje zawsze przykre uczucia Gdy dotyka mojego czoła swoją ciepłą ręką siwa moja babka sadzając mnie na kolanach ja wtedy cierpię z braku pogardy Pierwsza dziewczyna przychodzi do mojego snu i jest mi bardzo ciężko Znajomy chłopak zwierza mi się jak pragnie zdobyć moją przyjaźń cierpienie pojawia się znowu Ktoś w obecności moich rodziców wychwala moje zalety i to sprawia mi ból Ukochana poprawia swą ręką włosy nad moim czołem odczuwam wtedy krwawą ranę w sercu A znów przeciwnie, zdradzony przez najbliższą osobę wykpiwany przez tych, z którymi żyję kochający bez wzajemności nie mogę rozkołysać serca nawet do przykrości te uczucia przyjemne wyzwalające w przyszłość choć fałszywe tak często gdy łamią odkształcają serca porzucają ludzi dla cierpienia wśród konkretnych chwil pozostawiają większość w nienawistnej obojętności Moje serce powraca do poprzedniego kształtu naiwności jakby spoiną cierpienia podzielił się ze mną Odkupiciel Ziemi Łudzę się, że jest przez to niezmienne w konsekwencji odwieczne niezniszczalne dziecięcym gestem dziecięcym spojrzeniem podstawiam je pod uderzenia parowego młota testuję jego parametry wytrzymalości na zło wychowany w atomowej łodzi podwodnej systemu >>> * Dom dla rozbitków * Otworzyłem swój dom dla rozbitków przychodzą i wypłakują swoje żale w mych ramionach samotności daję im lekarstwo spokoju i zapomnienia pełen dziękczynienia staję się bezdomny po każdej wylewnej spowiedzi w moim domu coraz mniej miejsca dla mnie >>> Głos z nieba z chmury gorącego płaczu nad snem wewnątrz pamięci przygotujcie się na krótkie życie wodzowie wymarłych narodów pełni wielkich ambicji Człowiek który potrafi zabijać siebie samego kosztuje drogo swoich słabych wrogów ty jeden jesteś darmowy chociaż giniesz będąc dla siebie przyzwyczajeniem Mieszkasz na moim Olimpie podcinasz sobie żyły wtedy widać na ziemi że zachodzi słońce opowiadasz niebiańskie dowcipy i sam śmiejesz się pierwszy głos burzy słyszą o brzasku Odkrywam prawidła gry którą przyniosłaś mając pierwszy kontakt moja piękna słodkousta kochanko ze skał czarnych z nieoświetlonych wież rzucasz mi się w ramiona Porzucę to wszystko dla jednego meczu wyruszę już dzisiaj by nie umrzeć nie zatrzymasz mnie wrogu zataczając się wyjdę z miasta przez żelazny most Zrozumiecie śmierć i miłość porzucicie wewnętrzne mieszkania by wymknąć się w ryzykownej ucieczce dla pojęcia szerokiej przestrzeni Rozbity o skałę błękitną kusisz świecąc zapomniany lecz czasem zadrga ta struna szara lecz czasem szeroko otwierasz oczy gdy uśmiechasz się gdzieś na swoich krańcach w politycznym skłębionym powietrzu ludzie walczą śmiesznym tasakiem do mięsa lub zamurowując sny w płonącej drukarni tłukąc w końce palców tłuczkiem z kuchennej szuflady o chmuro, chmuro płaczu wiatr zapomniał o twoim cieple lecz dotknięta przez niego wielkim bożym palcem rodzisz samotna nad światem Podaruj mi sąsiedzie synu królów tą rzecz którą płodzi zazdrość tak chciałbym zrozumieć swoje działanie tak pragnąłbym popatrzeć na siebie by kochać po cichu choć część swoich myśli Z obu szczytów spoglądamy na siebie niech wspinają się nagie okaleczone kobiety niech będą ich tysiące nie przyklęknę na jednym kolanie choćbyś stworzył pieśń zmartwychwstania złotowłose kobiety pełne bólu tam w dole na zimnych płaskich kamieniach tak blisko boskich stóp Szary stukot butów żołnierzy wychodzących pojedynczo ze swoich kryjówek to nie prawda przyszedł do mnie tylko szalony człowiek to go nie usprawiedliwia to mu niczego nie wyjaśnia ale ja z Biblią w ręce głaszczę ją wyszczerbioną brzytwą Ja z prawem w ręce słucham głosu z nieba z chmury gorącego płaczu brodzę po płytkiej zatoce ziemskich uczuc >>> Powróciłem przed chwilą ze złego kraju o który walczyłem sam ich pomieszane myśli były mi na rękę lecz nie mogę stłumić rozżalonego serca Anioł Stróż rzekł mi – radź sobie sam – więc nigdy nie próbowałem siebie zmienić Gdy przeklinany i wielbiony uciekałem przez dzikie pustynie wymarłych miast ona stanęła tuż obok i wsunęła w moją swoją ciepłą dłoń i jej cień połączył się z moim na zawsze abym stracić mógł siebie za marny grosz wywalczyłem niebezpieczne granice marzeń I ty nie przekonuj mnie że zło jest przypadkowe mój ojciec nie odróżnia odcieni nienawiści ciągle przekonywany przez aniołów w czarnych zbrojach Powróciłem z samego dołu by spojrzeć na to zdjęcie oprawione w złote ramy przed tym strzępem codziennej gazety klęczy co wieczór czterech synów partii lecz jej nie udało mi się jeszcze do tego namówić ona nie chce uwierzyć że anioł i diabeł padli już sobie w ramiona droga w lewo i w prawo skrzyżowanie obcych ludzi jakiś młody musi zapłacić surowy mandat za to że nie przewidział że to wszystko to ruch okrężny mój spowiednik wysłuchał mnie do końca zatrzasnął z wściekłością drzwi konfesjonału gdy łzy spływały powoli po moim policzku wysunąłem się nareszcie z tego cienia łamiąc ostatnie zakazy łamiąc serca >>> W samym środku malutkiego pokoiku wirują w powietrzu niewidoczne kręgi w smugach papierosowego dymu magnetyczne hula-hop emocji tworzą i nadają im dowolny spiralny ruch niewypowiedziane słowa ich sens niedosłyszany niezrozumiany ciemność i przestrzeń sobą wzajem wypełnione przyjęły nieziemską jakąś formę mogą je zamknąć strony świata lecz ich istnienia w takiej chwili nie ograniczy szczyt nieba ani dno piekła Dziewczyna z łóżka, w którym leży wyciąga daleko rękę na środek pokoju z wnętrza jednego z wirujących kręgów nie zważając na pieszczoty tej energii wyrywa malusieńkie ziarenko obraca je w palcach wyczuwając nieziemską jego kruchość ugniata je jakby chcąc zmiażdżyć czy przekonać się o jego wewnętrznej sile delikatnym ruchem podaje je do moich ust kładzie je na moim drżącym języku gdy znika we mnie jego kształt pozostaje tylko łagodnie pulsujące ciepło poznaję, że jest to ziarenko miłości >>> Gdy przyszłaś wreszcie zawołałem cię do okna stanąłem za tobą objąłem cię gorąco i opowiedziałem ci wszystko co czułem gdy patrzyłem na ciebie jak dążyłaś w deszczu do mnie >>> * Sen jest mój * Sen przychodzi jak kobieta odwraca się w łóżku twarzą do mnie dotyka policzka sen przychodzi z wierzbowych polnych dróg z ceglanego labiryntu starych fabryk z zagrody i z nocnej zmiany pozwala się poznać w chwili ostatniej przed śmiercią zmysłów przegradza strumień światła spadający na ciało z rozdartych chmur strumień światła towarzyszący pośród rzeczy i ludzi tworzących sprzęty osobistego użycia strumień eksponującego i osłaniającego światła tworzący warunki dla ekspansji cierpienia Sen wychyla się z tła jeśli jest ludzki jakże by zapanował nad ludzką indywidualnością każdej myśli a może jest boski jak śmierć na pewno na pewno jest mój i twój właśnie teraz nareszcie widzę świat >>> * Okruchy * Na drodze po wielkie szczęście schylamy się po najmniejsze jego okruchy i długo się nimi cieszymy wiążąc z nimi nadzieję jak z czymś pełnym skończonym doskonałym Nawet, gdy nigdy niczego nie udają przypisujemy im nieznane atrybuty gdy popadamy w depresję to tylko wtedy, gdy jeden okruch najmniejszy cierpienia złudnie zgrywa się przed nami na bryłę całego świata Depczemy z głupiej niewiary wielkie ludzkie szczęście tylko dlatego, że czerń potrafi szokować włączając mechanizm lęku by ten wprawił nas w ruch krople śmiertelnego paliwa napędzają Nie wiem, może sama tęsknota za szczęściem boli nas ze względu na śmierć Z okruchów szczęścia zbudowana jest droga wystarczy patrzeć przed siebie wystarczy ogarnąć ją wzrokiem podnieść głowę i popatrzeć dokąd prowadzi Okruchy otaczają nas i budują nasze ciała okruchy budują nasze dusze podnosząc głowę wysoko ogarniamy całość do tego prowokuje nas pokawałkowane cierpienie czyż inaczej nie można poznać i włączyć w siebie pełni szczęścia >> Tak wypełniła się nami miłość ledwo pomieściła nasze szalejące ciała speszona w swej małości zyskiwała piękna dla swych ograniczeń Dążyłem tu niosąc samego siebie zmuszając nieposłuszną część jaźń do pozostania do końca drogi Obiecywałem jej tu spotkanie z tobą zastałem ciebie na wszystko gotową jak składałaś z kolorowych kawałeczków swą malusieńką blednącą duszę Zbuntowaną cząstkę ukarałem na swój sposób oddałem ją tobie a ty wsunęłaś ją w siebie na miejsce martwego marzenia Tak stało się każde z nas obce samemu sobie a staliśmy się sobie wzajem wspólnotą w podobieństwie Jednocześnie zapukaliśmy do drzwi miłości a tam za progiem wrastając w siebie wrośliśmy w wielkość łamiąc wszelkie ograniczenia miłości i piękna rozsadzając szaleństwem noc rozsadzając przestrzeń miłości gestami kochanków >>> Nie chcę już więcej ranić odgrywając śmierć starego klowna Nie chcę już nikogo poniżać wymykającym się ześlizgującym z twarzy spojrzeniem nigdy już znienacka nie napadać bezbronnych uderzając nagim w słowach snem Nigdy więcej już pastwić się nad rodziną tą opinią – coś w nim jest Zbyt wiele śmierci z boskiego milczenia z hołubienia miłości niczyjej z hełpienia się zatopionym idealizmem Chcę się już poddać broń złożyć zdradziecką odrzucic łuk i oszczep namiętności nie chcę już panować nad nikim w czasie popołudniowych pogawędek pod ratuszem w czasie jazzowych wieczorów w czasie ośmioprzystankowej jazdy tramwajem chcę od dziś służyć wszystkim znikając w ich kieszeniach, zeszytach i plecakach >>> * Czerwone światło megalomanii * Zawisa nade mną wielkie czerwone światło mojej megalomanii nie mogę przestać na nie patrzeć nie jestem w stanie nigdzie się przed nim ukryć sekundy ciemności sprawiają mi ból wtedy czuję jak oblewa mnie z zewnątrz fala poczucia niższości mój dom trzęsie się w posadach chciałbym odwrócić jego blask na drogę lecz przecież nie mogę pobiec za nim gdy oddala się tam widzę złamanego żołnierza na rogu pustej ulicy Oślepiany oślepiany nic nie znaczącym blaskiem czy widzę go? nie ja go sobie wyobrażam wtedy spadam w ciemność poniżenia żołnierz już oddaje honory samemu sobie żołnierz czeka złamany na rogu żołnierz bohater obu wojen żołnierzyk ołowiany w budce „Ruchu” na rogu ulicy światło pulsuje nade mną czerwień śmierci duma biel życia megalomania >>> *Jestem zabawką * Jestem przedmiotem zarządzania przez komunistyczne reżim jestem rzeczą używaną przez własną wolność jestem przedmiotem troski mojej rodziny jestem zabawką w ręku dziewczyn jestem znakiem podkreślającym boskość mojego Boga jestem z małego okruchu męskiego nasienia i jestem dla niego jestem materialnym dowodem istnienia czasu i przestrzeni jestem elektryczną iskrą myśli i celem spadających gwiazd Przyciskam usta do swego odbicia w lustrze, przyciskam aż do bólu Jestem jeszcze? >>> * I … * I przenikam ją swoim ciepłym wejrzeniem więc dalej w nieznane wierząc w słodkie przypadki staję nad brzegiem mazurskiego kanału i podnoszę metalowy guzik który dostrzegłem opowiadam dla siebie nową historyjkę o sobie i nowym talizmanie Przepływam wpław morze przestudiowanej wolności wyskakuję na brzeg we wrześniowy dzień i byłbym zapomniał że jest już jesień pośród tylu nowych spraw Nie zdaję sprawozdania samemu sobie przez ciebie tylko moja jutrzejsza zgubo Doszedłem do celu i idę dalej przemarznięty na kość niosę ci w tylnej kieszeni spodni wymięty kolejowy bilet z lipcową datą którego nie wykupiłem nawet bo nie miałem za co Zamykam drzwi za sobą i cóż widzę cię jak pochylasz się nad stołem odwracasz się nagle i patrzysz w moje oczy ech, bracie nie poznajesz mnie I znów odwracasz się by studiować wolność w zaświatach >>> * STAN WOJENNY * Po prostu nie wiem jaką mam wybrać formę protestu na jaką zdecydować się desperację /nieświadomy, młodzieńczy/ czy to ma być strajk czynny, okupacyjny a może głodówka /coś bardzo skrajnie ekstremistycznego/ Jak tu w moich warunkach, przy moich możliwościach wywrzeć presję na antyludową władzę zwłaszcza że jeszcze po całym pierwszym dniu rozbawienia wojennego nie potrafię pomyśleć poważnie /zaskoczony, nieprzygotowany/ Jest 13 grudzień 19981 roku a ja leżąc w swym barłogu cały dzień słucham błazeńskich wygłupów garstki morderców i czuję się autentycznie rozbawiony wyciem syren milicyjnych Ale to przecież nie chodzi o Kasandrę która wędrowała tej nocy po moim tapczanie przyprawiając mnie o poważny zawrót głowy Gdy oni tak serio z klocków lego w tym samym czasie budowali wieżyczki strachu lecz tu chodzi o zemstę, prawdziwą zemstę na dzieciach nocy Przyszedł mi do głowy jeden pomysł – wywiesiłem godło państwowe w swoim pokoju włączyłem przemówienie Jaruzelskiego w radio i telewizji podkręciłem głos na cały regulator a adapter wrzuciłem płytę Beatlesów z „Białego Albumu” i to też dałem „na full” zakutałem głowę w kołdrę by samemu wytrzymać jakoś tę konfrontację kounizm jest dzisiaj a głowę trzeba mieć na dłużej Zemsta za łzy mojej matki słuchającej zakłócanej BBC mówiącej o demonstracjach przed polskimi ambasadami na zachodzie wierzącej tylko w Boga i Solidarność Zemsta za słowa ojca które musiał wypowiedzieć – – to ich ostateczny koniec Rewolucja zjada rewolucję szatan połyka szatana >>> * Wolność i ZOMO * Przełamali nas wozami pancernymi a teraz znęcają się nade mną na posterunku ZOMO chcę oszczędzić im tych wszystkich wysiłków lekarskich nad moim mózgiem Zwracam się do najważniejszego posłusznika reżimu: – coś wam towarzyszu wytłumaczę – jeszcze raz uderz mnie proszę, człowieku, – no, proszę, uderz jeszcze raz, – no symbolicznie albo tak jak przedtem pośpieszam go udawaną agresją dostaję pięścią w same usta i ląduję znów na podłodze gdy przychodzę do siebie podnoszę się przełykam łzy słabości z krwią i starając się uśmiechać podchodzę do niego i podaję mu rozluźnioną rękę Wiem /wiesz/ już teraz co to ciało i dusza wiem /wiesz/ już teraz co to wolna wola wiem /wiesz już co to wolność – wytłumaczyłem ci? jak nie, to wal jeszcze raz… >>> * Tortura nie ma końca * Sabatyczne noce dni niekończącej się tortury miłość nie ma szans gdy tak wiele krwawych łez Przyszliśmy nad te rzeki przewrażliwieni znerwicowani otworzyliśmy serca na świat zakochani od tysiącleci niepoprawni dla świata przez wieki czyż naprawdę to nie nasze miejsce czyż to nie nasz czas Wampiry z naszych snów nigdy nie miały ludzkich twarzy białe orły sfruwały w chwili śmierci do naszego łoża a potem budziliśmy się żywi wciąż unoszeni ku słońcu na ich skrzydłach Chciano osaczyć nas w naiwności a nas przecież nigdy tam nie było staliśmy szlachetni tuż obok patrząc w przyszłość jak w betlejemska gwizdę Dziś znów krew płynie w naszych rzekach do mórz przelewa z cieśnin górskich nasza krew utoczona z miłości Tortura nie kończy się w dzień i w nocy sabat trwa nawet w dzień nawet w niedziele wamipry latają w sztolniach i stoczniach nasza miłość nie może zagrzać tu miejsca ojcowie są daleko w sabatycznych nocach matki i dzieci jeszcze dalej w sabatycznych porankach choć tortura nie ma końca miłości sen trwa w ciągle żywych >>> Słońce z błękitnego nieba grudniowego rozgrzewa skórę na moim czole i tłuste włosy w roku kontestacji siedzę już drugi tydzień sam w mieszkaniu nic nie robiąc całymi dniami tylko rzadko wychodząc na dwór słuchając w kółko folkowego zawodzenia Boba Dylana w roku szczęścia głównie przepisuję dialogi Platona i krzyczę czasem do ludzi przez otwarte okno, gdy przechodzą obok ze swoimi transparentami ciskamy w nich z góry najprostsze słowa które wywołują aplauz bardziej wyrafinowanych środków wyrazu używam wtedy, gdy klnę na komunę w roku rewolucji >>> Spokojny i łagodny spotykają się jak Wisła z Cracovią przy bufecie Błoni w bursztynowym napoju psy gończe rak uderza w twarz w ustach zawirowanie ból promieniuje, wypromieniowuje w chmurach urywa się promień uciekinier z ziemi tak, student już nie ożyje drugi wśród oleandrów rozkłada koc w ciszy kładzie się na plecach patrzy oddycha głęboko zasypia na wznak śni mu się rzeka nie, jeszcze nie śpi to jawa uf z baru „Pod płachtą” widzi Wawel jeszcze widzi psy myślą, że jest martwy leży spokojny, gdy wpadają do „Rotundy” zagryzają dyskdżokeja