* Infantka *
Gołąbka
chimera
moja hiszpańska infantka
pojawiła się tutaj nagle
w grdyce aż czuję przerażenie
tu następuje detekcja podziwu,
gdy w makówkach jak dynie
odnajduję jej wizerunek
sen go odnajduje wcześniej
i sprawia, że:
muszę opuścić kino przed zakończeniem seansu
muszę wyjść z pracy przed piętnastą
muszę przestać grać zanim zdobędę sławę
muszę zakończyć wiersz zanim muza
się w nią zmieni
muszę skierować się ku wyjściu z kościoła
zanim krzyknę w ciszy na cały głos
usiadła na moim ramieniu
ona mały cichy ptaszek jeszcze z oczami dziecka,
którego piórka rozchylają się na wietrze
daje się unosić w moje kąty ucieczek
chce się przed wieczorem skryć w moim domu
chociaż jest dopiero południe,
by zejść z drogi kłamstw i zdrad
moja hiszpańska infantka każe mi siebie oglądać
w koronkowych majtkach wystających spod sukni
i z wielkim dekoltem jak dama
czyhałem sam w wieczornym zaułku miasta
pod mrocznymi murami obronnymi
znajdowałem zgubę własnego ataku
całowałem ten mrok parą wydobytą z ust
mrok pochłaniający sąsiadki
mogłem zatracić się w walce o pokój
z mordercami dobrej woli,
ale zostałem z moją infantką,
by przekonać się jak dorasta
jako gołąbka pokoju
>>>
Bablion, Babilon, synkopowy Babilon
mroczny jak trzynastka
jest moim obiadem dziś w pałacu Nimroda
we dworze Hammurabich
pod kandelabrami przypadku Słowian
wobec stiuków chwil Polan
i Cham z Podola z harmonią na ty
jak i pasterka
z diademem na rozstajach dróg marmurowych
tak biały niedźwiedź zaglądnął kiedyś
do mojego pokoju przez okno
samochód chciał mnie przejechać dziś na szosie
mnie autora hymnu nowego świata
przechowywanego w szufladzie głowy
przechadzając się korytarzem domu partii
nuciłem juz wtedy ten hymn pod nosem
policzyłem do ośmiu
i zasnąłem na czerwonym dywanie
by płynąć przez wzburzone morze Sodomy
pokochałem tratwę ratunkową
i każdą z par moich myśli
teraz różdżka Biblii przegina się
w kierunku źródła wulkanu
ukrytego głęboko w legendzie
strach paraliżuje mój umysł
przed własnym doskonałym aniołem
ciągle obecnym przy mnie przedakadyjskim
i nie mogę w końcu
i nie potrafię w końcu
krzyczeć
mówię więc:
zamiast port lotniczy – poczekalnia
zamiast cięcie – kantowanie
zamiast dyscyplina – a niech to diabli
teraz mogę zaledwie szepnąć
wyśniłem srebrny róg, lecz nie wiem
co on symbolizuje?
myśli dynamizują te wizje
jakimi są dzikie życia wokół mnie
dzieckiem odbierane
sercem pokonane
progi cywilizacji
>>>
* Przyjemna woń *
Jeśli marzysz to wejdź w dym
nie przechodząc przez ogień
razem ze swoim koniem
scytyjskim, tatarskim, indiańskim
zamknij usta, czekaj, płacz
tobie jest potrzebne widzieć
skalę dwudziestego pierwszego wieku
i cynizm uprzedni
pędząc samą osiodłaną lokomotywą przez tajgę
wszystko jedno czy zesłaniec czy pionier
firanki zasuń
odłóż okulary
skup się
zamknij w sobie
ja będę obserwowal ciebie
ja będę wierzył w ciebie
nie przeprowadzaj nigdy
dzieci i koni przez ogień
wejdź jednak w dym
ze spalanych imperiów
przyjemną woń pieniędzy
pieniędzy na złoty
Dom Pański
marzenia są kadzidłem
uświęceniem życia
>>>
* W pieluchach z aluminiowej folii *
Jak kiść winogron zmarznięta na winnym krzewie
w luty poranek
kołysząca się, powiewająca
zapomniana flaga
pośród skłębionych żelbetowych zbrojeń
zamarznięty lis w leśnej jamie
zasypanej śniegiem
plujący krwią lodową
na ścieżkę pijany gruźlik
takie to moje porównanie duszy do życia
chciałem być dzieckiem północy
lecz już mam dość
przemarzłem i jestem zły
ze ść szcz
siarczyście świszcze zamieć
dziś moje porównanie jest w moich zębach
a ja skulony poirytowany
w pieluchach z aluminiowej folii
brak wokół puszcz,
które by mnie skryły
i ciszy, która zabrałaby moje ciało
w ponadświszczący akwarystyczny lęk dziecka
struny stalowe przeciągnięte nad wzgórzami
napięte na pudle doliny
czekają jak gitara z milionami watów
na moje ostatnie szarpnięcie
najsmutniejsze szarpnięcie
wiatr kołysze kiścią winogron
szkolnych niewiarygodnych kulek
tak tłucze i chrzęści wewnątrz mojej głowy
nie mogę unieść ręki
nie chcę być dzieckiem zasypiającym na zimę
chcę panować nad światem
przeszkadza mi w tym miłość
zbytnie zakochanie zbytnie wyśmianie
i wiatr
rzeką atramentu jest moje serce
wyobrażenie wiosny to mój lęk
zew wzgórze kobieta ptaki
żelazne kraty bram żelaznego nieba
symbole wschodu ołów cyfry
bałwan w cylindrze
modlitwa wyjścia
krzew winny
zasypany śniegiem
człowiek winny
zapomniany owoc
dziecka
>>>
* Echo *
W kręgu pulsujących miłych zdarzeńzamykam w sercu ciepło z opuszków palcówszukam krwi w myśli i w powietrzuwokół powiewają słowapustynny wiatr szuka dźwięków we mnieczeka kołyskai zbliżający się wielki kot na niebieszukający mlekaatmosfera więzieniaecho w nim to echo ziemijądro potrzeby czekaniaosłupiałem od ciepełka jak Szymonwsłuchuję się z wysokaw gaworzenie dobiegające z kołyskigr! grd! grdyką!
>>>
Jasność cudzoziemska to dopiero jasnośćwykałaczką stwierdzam bólpenetrując oko rodakanaście może lat temu w kwiatach znalazłem senw brrr mieszkałemtam wymarzyłem achoch streściło się
jak to na wschodzie
taka przemowa przy świątecznym stole w 86 rokujest usprawiedliwiona cudzoziemską jasnościąoczekiwanym wyjściem niedźwiedziaGroźny umarł dawno dawno temuuwierz mi to prawdaza siedmioma góramiza ośmioma rzekamiza jednym stepem stepówtacy jak on marzyli o szklance potuz końskiego karku niżej Temudżynato ich natchnęłotak jak dziś wódkastaram się natchnąć rodakasiedzącego po przeciwnej stronie stołudrażniąc dno jego okagłaszcząc siatkówkę ostrą wykałaczkąużytą wcześniej przez Turka z Turkmeniipo jakimś burłaczym obiedzieotrzymaliśmy także pozdrowienia bawełnianez jurty w Kazachstaniedla wyjców stepowychsennych odludkówwyzwoleńców ścinanych podstępniei ślepowronów
>>>
Kto jest potężny w swym głosie do ludzikto jest potężny w swej skrytościsłyszę głos miłościczuję się zakochanyoch! gdybym wiedział w kimsłyszę jak wschodzi słońcesłyszę krew słońca rozlewającą sięza kołem podbiegunowympoprzez znak wierzyszpoprzez znak żyjeszta siła duchowa w piersi skoncentrowanaten radosny pożarpłomień wszechniebarozkosz samoniewiedzykoncentrat bólu myśliktóż ciebie dotknie terazdelfinstaruszkagitaralokomotywahieroglif zmieniający się powoli w literę>>> * Przepiórka *Przebiegałem nadbrzeżne ścieżkipatrząc w wodęwidząc w niej zawsze odbicie wieży Eifflaa jednak cieszyłem się z tego, że jestem Polakiemjak fatamorgana jawił mi się w oddaliwizerunek postaci obecnego Papieżaszyłem na maszynie sztandarobszywałem go frędzlami odpornymi na krewosuszałem bagna, karczowałem tajgęprzyjmowałem nawet razy knutaw swojej wierze w swojej wiedzyzrywałem dzikie czereśnie prosto z drzewasiedząc na starej zmurszałej gałęziz góry jak z wieży Eiffla zobaczyłemjak Pan Bóg zmieniony w przepiórkęucieka w zboże coraz dalej i dalejzapadając się w łanz ludowym zakrzykiema ja chociaż nie mogę go dostrzecto mam pewność miejscaw którym ukrył sięjak prawda w mitachLędzian i Polan>>> * Ziemia obiecana *Z ofiarnych palenisk w Salemwyszedłemkrok w krok jakJa Ja Ja Ja jestemnaczytałem się o otwieranych bramachstojąc w drzwiach w negliżukrzyczałem przez senczarna chmuro zgiń przepadnijwskakiwałem na konia jak Czerwona Chmurai odjeżdżałem na wojnę z obcymia potem w chmury jak Mahomettrzymając kamień w ręku jak Mojżesza potem procę jak Dawidna plecach mając powrozem przytroczonąbiałą lilię Gabrielaschowałem się w żywopłocienie rozstrzelany przez Niemcówa potem Indian z drugiej klasyletnią porą zbierałemzapach czarnego bzu i jaśminugdy miałem go już pełne nozdrzazaczynałem się podglądać ludzi przy pracya potem przemarsze i manifestacjewydobywałem się z ich kolonii karnej razem ze śliną, krwią i łzamisamotność i tęsknotęumiejscowiłem na zdjęciu klasowymubierany w zbyt obcisłe ubrankawierzchnie pierwszomajowespodnie kościelnełkające serce w tłumiekłułem przekorą, a jakżetam gdzie pamięci nie byłonic a nic bolało najbardziejmoja góra w Salemuwiła mi w oczach gniazdoi tam zniosła jajobóle dawały znaćo przemieszczaniu się we mnieZiemi Obiecanej
>>>
W morderczych krzakach zabijakachczekała nas fajka pokojuDzierżykraj, Słupia, wędrowny bocian i ja gotowi wyruszyć do miasta pokojugdy w kręgu zdarzeń miernotana placach głuchotaja sapię, karmię i plwamale słyszę przynajmniejw karczmie zastawiampłacz dziecka i ryczenie krówgłówne danie ryk plenarnyzawijać pierogi już czasczapkę nałożyć i w drogęa góry! o góry! o góry wysokie!na horyzonciegdzie tabor aniołówpierze król strusi pieśń w oceaniewchodzę na statekpłynę na Atlantyk po Platonasól i wolność bezkresupotem poprawiam chiński muri wracam do domu po bagażpo klasykę wsi i przedmieść, gdziezaśpiewa mi jabłonkazaśpiewa mi jabłecznikzaśpiewa mi stara polna drogazaśpiewa mi zdemolowany stadionprzydrożny kurhan i pętla tramwajowawchodzę w obraz żniwa z bronowickim chochołemw śpiew jak bocian z ptasią władząbocian, który ze stodoły zszedłtrzymając w ludzkich rękach procę jak tęczabocian, co zmienił się w ibisa i cisnął kamieńzachód słońca nad wisielcemzłodziejem dzieciństwa deptakiembramo niespełniona wieżo Babilonubarbakanie tajemnicy moście celnikamój pokój nie tuna szczycie zigguratu w Urlecz w mieście niebieskimto do niego wracam ze śpiewemprzechodzę razem z wielbłądemprzez ucho igielne jak w Sandomierzuczując na sobie wzrok bogatego prorokaproroka w swoim kraju po dziadkukiedyś nadejdzie czas, że przez ucho igielnebędą przechodzić prorocy razem z wielbłądamii to my będziemy na nich patrzećodgruzowując Złotą Bramękaktus to poduszka do igiełkwintesencja igiełkijednocześnie wiadro pełne wodykrew to ciepłe wilgotne źródło samobójstwasamobójcze myśli majawpływają na trwanie mostów grudniowychmostów nad Doliną Gehennya Sąd Ostateczny czeka
za murem
>>>
W krainie cienimurw krainę cieniksiężycpieśń się rozlega w krzakachod Eufratu po Nilod stepów Mongolii po Dzikie Pola Ukrainykiszki oplecione wokół drzewa w lesieoczy wydziobane przez kruki na rynku miastawokół stelligrobyformyw krainę sznura konopnegookrętszubienicaw krainę stalowej belkiwieżapodporasercemózgklinikawiele lat żył MetuszelachHitler tylko sześćrzeka płynie po kamieniachwśród dzikich górrunęła w urwiskospada wodospademspadadziś zieleń jest czarna a czerń skażonapociągi zatrzymują się dziś w Sandomierzuszkoda, że Tatarzy nie zatrzymali się tu kiedyśpod dnem Atlantyku jest miejsce na mój domokrągły, betonowy batyskaf, miastojak balon wtopione w podmorską skałęnie dotarł tam jeszcze człowiek ze swym Babilonemsamochód porusza się w moim nosiewypada z dziurki jak z tuneluautobus z wycieczką zatrzymał się na powiecejemioła zieleni się na rajskiej gałęzimałpka stuka się palcem w czoło i szczerzy zębypotem pokazuje na płonący miecz Archaniołajuż w mózg wkładają mi talent dla Charonadenar dla Piłata i rubla dla Leninazłotówkę na walczący z Francją i Ameryką Wietnamperłę na odbudowę Krakowapo ostatniej pacyfikacji zomomury muszą być nowecień będzie ten samkrew na Rynku innaa plamy na płytach te same
>>>
Czy zliczysz pary osiołkuteraz czy zliczysz jegdy zszedłeś już z tej góryz dwoma koszami po bokacha w nich dwie naturyminyskazy na nastrojachjamy w ciszy głowypulsują echagrają przepaście pod nogamidzwony wzywają z ziemiczy musisz nawet ty żywopłocie wyrywać swoje korzeniei przenosić się w inne miejsce za granicęczy stworzyć chcesz suchy stosmrówkatraktor w poluskowronek i trylgdzie ucieka tchórzgdzie ucieka słońceniewiarygodny tętentniewidzialnyniesłyszalnyniepoznawalnytętent snówpodwójnych jak kopyta i uszyosiołek z koszami życia i prawdyucieka już do dzikiej oślicypo kamienistej drodzeżertwy>>>* Burzenie *Synteza kroczy ulicą a ty jej nie dostrzegaszczy nigdy nie będziesz jej widziałwyburzają stare domy i powstająogromne jamy grzebalneprzerażające swym wyglądem po zmierzchuniewyburzone domy straszą cieniami w bramachchwiejącymi się muramiskrzywionymi okiennicami i drzwiamischodami pijanymi nawet w południemoje pokolenie widzi skutki budownictwa wojnyefekt urabianej przez ohydę materiidającej światło na upadek człowiekapatrząc przez szybę napycham swój łakomy brzuchktóry puchnie jak ulicaśledzie czołgają się po ulicach w gęstej białawej maziludzie jak ryby pośród ropiejących elewacji walących się domówmały chłopiec podbiega do jednej ze ściani jednym pchnięciem ją obalaprzewraca się rudera stojąca przy rynkupotem obala dom za domemoczyszcza miasto z przeszłościw Krakowiew Warszawiew Gdańskuwe Wrocławiuw Lubliniedzieci są jak dziecimoje pokolenie takie łakomena tyle męskie by nie dostrzegać syntezy rodzeniastarca z kapeluszemw jednej ze śmierdzących bram
>>>
* Kto wypije ciemną miłość *Pomóż odejść komecienawróć się ojczekwitnący znów we mniewłącz telewizornie mów do mnie wciąż – dziękujęślimak wypełzł na moją rękęobudziłem sięw zmrużonych oczach zrodził się obrazśliski i rogaty lecz nierzeczywistykomu oddam złoty łańcuszekoplatający moje biodrachce mi się płakaćwzruszam się na widok łuny na niebiewypijam miłość ciemną w tobielub jasną, gdy tygrys jest poza ogrodzeniempogrzeb w górzetrumna na liniejakiś program płynie z Warszawyjakieś obrazy unoszą się ponad wzgórzamikrasnale urosły znów są większe niż ludziew stawie siedzi ukryta pod nieruchomą wodąopozycja wszystkiegocichutko przejdźmy jego brzegiemrazem z ważką przelećmy nad szuwaramikto zwyciężykto siebie zrodzikto wypije ciemną miłość w moim stawie>>>Jej oczy widziałem w stawiea w nich eksplozje wulkanówi warkocz i dres i sandałymigotała tam caładopóki nie zbliżyłem się do brzegugdy przybliżyłem twarz zatrzymała się w swym kręguodwróciła się do mniejawiła mi się dantejskim lodemlecz oczy były oczami żywego anioła
>>>
* Zła i dobra wola *Prowadzony blaskiem politykiznalazłem się w smudze tęsknotyw spowiedzi niejedno znalazłem przesłaniemogę wymruczeć je już dziśnie prawiąc kazańpłaczę i tak nad samym sobączy powinienem nienawidzić ludzizłej woliczy winienem światu walkę z nimijako rzecze KadafiProgram wojen gwiezdnychDywizje czołgówIranIrakJaruzelskiWałęsaco jeszczekto jeszczejakiś tron zamulonyna piaszczystej łasze na środku Wisły pod Grudziądzemsiedzę na nim i zamartwiam siętrzymając na kolanach cygańskie dzieckocygańskie tabory ciągną w telewizjioceniam toocena dotyczy tylko telewizjinie powinienem nienawidzić ludzi złej wolinawet w blaskach politykitako rzecze cygańskie dziecko
>>>
* W głębię jaskiń *Już nadszedł czas, aby uciec w mysią dziuręodmówić pacierz za Ojczyznęnad polami krążą jamniki błonoskrzydłejest tak niebezpiecznieczekam na północny rytm,który interferencją zawróci te bombowcei w mojej norze zapłonie ogniskoz kupki zeschłych liści sumaka a nie z napalmuczarno i ciemnowyobrażam sobie niebo nad kurhanamiświadkami koczowania tu ludzi Wielkiego Wschodulecą lecą wciąż wojownicy wysłani z głębin pamięcikiedyś, gdy czas istniał w pamięcikażda myśl dotykała rzeczywistościrzeczywistość była dotykana przez myśldotyk był przez myśl urzeczywistnianyteraz rzeczywistość czeka na nobilitacjęprzecież ona jest wiecznie trwała a myśl niezmienia się przybywa jej puchnie wokółrazem z nocą razem z dniem moja nora jest nowiem rzeczywistościmuszę przejść przez tę czeluśćzanim porwę się na gwiazdyzagrożenie wsysa w siebie wizjedobre i złe stany strachukiedyś człowiek w jaskiniach ogryzał kościżarł mięso wciąż chciał więcej, i bał się, że mu go zabraknietak jak teraz myboimy się, że zbraknie rzeczywistości>>>* Pomarańcza *Twoja racja historyczna utopiona w planachna wzgórzu budujesz swój domprzykrywasz kopułą jak sanktuariumdziecko trzyma plangdy wysuniesz językna jego cień spadnie złota kropladzieci w skafandrach przychodzą do łóżkaprosząc o sekundy bajekdajesz im prawdędeszcz ze śniegiem łączy ślimaka z rogamiczart ukryty w drewnianej protezienad świątynią kołuje srebrzysty saksofonDawid unosi procę nad głowąwznosi ręce zakrwawione do niebaharfa gra na dnie oceanuprzepływa nad nią wielorybw winie krystalizuje się historyczna świadomośćgrzech narodu toczy się po szynach jak lokomotywajest jak najazd dzikiego plemieniaziemia płonie tam gdzie stąpaszracja znów wieje jak wiatrlecą iskry przez chwilętoniesz w przypadku jak w wodziez nocy powstaje poranekwiesz, że to było somnambuliczne spojrzenieśpij śpij żabocoraz krótsza zasłona coraz większy strachsłowa są jak pomarańczerzucasz pomarańczę z całych siłwprost w uśmiechniętą twarz przyjacielai wybija mu zęby głupoty
>>>
Czwórką rozszalałych koni powozi moja duszabez munduru żołdakokruszyna na liściu kruszynyprzed nią rozstaje drógprzed nią kamienny obelisk z czasów rzymskichna samym środku droginajstarszy plan bitwy – papirusnajstarszy grobowiec – piramidamumia ptaka, człowieka i psaogromna kamienna łapa Sfinksa sięgająca po duszęprzetrwał Hermes Trismegistos i jego wielka tajemnica jednościźródło współczesnego złaczy przetrwa nasza wierzbowo-strumykowa miłośćwchodzę pod wersalkęby tam jak kot świecić oczami odwiecznego pragnieniaiskry z Wersalusucha trawa oczekującacudowne spojrzenialudzkie próby i sądybezpieczny cieńpiękna i wyniosła we mnietylko ta, która staje przede mną w kinielub na jakimś moście w Avignonpo wieczornej mszy zaprasza do tańcaprzyczajony w kącie patrzę w ciemnośćtrzymam lejce pod wersalkązabandażowany razem z lejcamitrzęsę się całyzabandażowany razem z maleńką stópkąokruszyny światła
>>>
* Tonę *Kawałki sera jak chlebowe okruchyzasychają nad górną wargąktóra drży odchylonaz ust płyną gorzkie słowanie patrz na mnie kiedy jemw ogóle nie patrz już na mnieidę wewnątrz siebie drogąniknącą za wydmą horyzontuidę nie słysząc jej słówpatrzę na jej zmęczone oczyserce moje jeszcze poci się skwierczyw agonii upalnego dniawczesna wiosna więdnie naglezmierzchziarenka ludzkości kołyszą sięjak kropelki łez na moich rzęsachszeroko otwieram oczyczy Bóg pierwszych i ostatnich nanosekund pojawi sięi czy w mojej łodzi ujmę ster patrzeniaa może utonę w ukochanej twarzy przy kuchennym stolejak już nie jeden razgdy znikam jej z oczuokruch sera spada z łoskotem na podłogęoderwana od szczytu skałauderza o asflat na na krętejgórskej drodze naszej miłości
>>>
* Państwowy wiatr*Ulica w mieście winna zostać utajnionaprzynajmniej mój jej obrazmoje oczy powinny zostać zamaskowaneosłonięte ołowiemwszyscy ludzie biegnący ulicą po miłośćpowinni zostać zasłonięciukryci przed upalnym rządowym wiatremktóry może im ją upaństwowić
>>>
Kadafi i Werbiściwęgiel i sólmoja praca twoja pracachcę słyszeć coś opróczchcę widzieć gdzieś pozaMoskwa i Memphisa Krakówprzy drodze przy rzeceprzy tęsknocieradiorzeźbapot i łzyidę ku własnemu losowipozostawiony boskości bez wyjściadonoszę uprzejmieobmawiam uczciwiekołuję wokółMozart i Metallicaa Mazowszewchodzę w bazylikę lasówpośród wieków wygłaszam przemowy dnido zapachówdo słabościnie chciałbym popełnić zbrodniz tęsknoty
>>>
Zło, które karły roznoszą po mieścieowinięte w Trybunę Luduczeka, co dzień od rana u twoich drzwijak butelka mlekaprzyzwyczajasz się już do niegoprzełykasz złe wiadomości jak kęsy czarnego chlebajedynie złorzeczenia wlewają w twoje sercechłodną słodycz przyszłościdlatego starasz się kląć od samego świtudoszedłeś już do tego,że gdy otwierasz oczy i widzisz wschodzące słońcerozbrzmiewa modlitwa i padają słowa przeczytane w gazecie„spraw Panie bym był dziś dla tego systemu lepszymklerykalnym niegodziwcem i zdrajcą”
>>>
* Moja wina *Moja winageneruje potrzebęciągłego rozpościerania kopuł nad dolinamibudowania konstrukcji w kształcie planetariumspod hełmów galaktyk chcę wysławiaćzatopione w stali nierdzewnejgigantyczne błękitne cyfryczasu nieminionego>>>* Obraz *Widzę obraz, na którym w szarym tlejawi się namalowany niebieską farbą napis:„to już tyle godzin jak ciebie nie ma”płótno przybite jest olbrzymimi ćwiekamido płaszczyzny dębowych drzwidrzwi uchylają się popychanedźwiękami elektrycznej gitary atakującymi ciszę ogrodutło jest starczo szarea sam napis bolesnyi raniący jak gitarowy riff>>>* Stary kraj *Liczyłem, liczyłem miłościw liczydłach doszukałem się podkładów kolejowychlecz nie doliczyłem się własnych wielkościpotem podkłady zostały w kraju a ja odjechałem pociągiem przyjaźniteraz jestem żaglowcem z postawionymi żaglamihalsującym na redzie wolnościgotowym do remontudrzewa wyszły ze mną z miastptaki jednak pozostałybudują wokół pomostypomosty dla śmierci prawdziwych szanswędrowcy wyzbywają się marzeńlecz wędrowcy nigdy nie wracająwiem, że tęsknota to idea huraganuktóra i tak nie ugasi gorejącego krzakaliczydło będzie liczyć dalej
>>>
* Opluty świat *Chciałbym wypić cały zły światrazem z jego wodamiw tym kuflu piwapiana przylega do warg i skóry na twarzyjak żęglarzowi opływającemu graniczny Hornsłońce dwóch światów pali we wnętrznościach jak złośćchciałbym powiesić zły świat jak płaszczna szubienicy pioruna wbitego w skałyi płakać łzami żałości wobec oceanówźle maskowanego strachuwidzę trumnę spychaną przez strumień wodywystrzelony z zomowskiej armatkipłynącą jak arka w dół ulicy Brackiejnie zbliżajcie się do tego kraju – drzewabądźcie w bezpiecznej odległości- ziołauciekajcie stąd – zwierzętamój szafotmój ból głowyból zemstymój ból lednickiinformacje wracają jak bumerangiuderzają w zęby wybijając kilka przednichrozkrwawiając ustanie mogę wykorzystać śliny do gojenia ranślina nie może nawet rozpuścić zaschniętej pianyjeśli nie zdoła piana zmieni się w maskę
>>>
Gdzie jest ta gwiazda na moim czoleszukam jej rozchylając włosygładzę wieczorne czoło rozcieram zmarszczki siniejące pod palcami jak zorzez traw wielkiego stepu wybiega końcwałuje w kierunku mojej świadomościdopędza ją i zabiera na swój grzbietunosi moje ja z prehistorycznego miejsca mojej głowygdy staje się jaśniej pojawia się tęsknotaza snem, utraconym rajemwschodzi gwiazda wreszciena mim czolegwiazda, która jest słońcem
>>>
* Wirus geopolityczny *Kolczuga nałożona na wielkiego czerwonego pomidoramoje ciałobez zaczynający pachnieć, gdy dolatują dźwięki muzyki z gramofonumoje myślikura znosząca niebieskie jajko, gdy horyzont siniejemoja drogadrzewa stoją mgławicowe bardzo ciemnozielonew pysku psa wrogowie realnie nieistniejącymój upórradar odkrywający we mnie nową złą wolęjeszcze jedną i jeszcze jednąmoja wrażliwośćwirus geopolityczny gdacze jak kurazbliża się do moich westchnieńmoja nienawiśćdziś zaczynam doceniać swoje ciało uzbrojonezaczynam bać się o jego wewnętrzną kruchośćbardziej wystawioną na zło
>>>
* Pokój i wolność *Już niewiele czasu pozostałoczy zdążymy opowiedzieć o współczesnościzwariowanej w głowach i liściachtyle barw migoce w oczachtyle chwastów pędzi ku słońcu pod chwilązejdę przez chmury w uprzedzenia wstąpięchcę dowiedzieć się jak szybko można żyćkarmiąc nerwicę wymyślonym dynamitemwokół wzbiera ciemnośćszamoczemy się w pragnieniach pokojuktóre są jak sieci dla wolnościzachodnia policja rozprawia się z pacyfistamijak należyw naszej rzeczywistości jest to nie do pomyśleniai dlatego jest to nie do pomyśleniagram swoją rolę pracuję w mozolew kurniku siedzę na grzędzieco wieczór tam zasypiamnie znoszę jednak swojego cieniai tak łaski mi nie robi, gdy chodzi za mnąprzyśpieszam w kontekstachwszystko mi się udajezdobywam szczęścia łutwychodzę cało z grzędyobdarowany złudzeniem, że wciąż możnaprzemówić swoim sumieniemczytam i gram, myślę i mówię więcchciałbym odnaleźć śladślad zagubiony w duszypodczas przeprawy z Persami przez Bosforpodczas wędrówki z Achajami na Peloponezja wędruję do dziś bez przeprawza to czekam na bociany, które przylecieć mająby zasiąść na moim śnie-gnieździeto, co mnie otacza jest tak nierealnedlaczego to coś, co mnie otaczatoleruje mnie i bocianyw moich komórkach roślinnych ukryty jest nagi mieczwcześniej czy później rozetnie on tę zasłonęktóż się wtedy zdoła ocalićmoże ten, co dotrze na czas do słównie widzę w tym świecie żadnej wartościmoże więc wojna nas ocaliprzed pacyfizmem zła
>>>
* Zapach kartofliska latem *Zapach lebiody i ziemniakównowa wyspa na morzu zgryzotypustki życia prywatnegotakiej jak i wspólnotyw jarzębinach oczekiwaniamaterializują się nerwiceplany człowieka rzadkomdleją ręce od próżnościchylą się głowy po śmiertelnej walcez zapachami latagłupio, lecz może nie głupiejna wyspie oczekiwaniaporośniętej zielskiem kartofliskaoczekiwanie dziczejeoczekiwanie nie nadąża za latemczy zanurzy się w zgryzociejesiennych ognisk
>>>
* Trzecie ucho *Z głębin morskich wydobywam ucho ludzkieprzykładam je do czołaprzyrastawychodzę na ulicęidę chodnikiemprzystaję nad kratą kanałunasłuchuję tym trzecim uchemgoni mnie moja poranna modlitwapędząc ze świstem jak ptak-duchjuż mnie dopadławłaśnie teraz:„oczyścić się”ucho zmienia się w muszlę małżywiatr dmąc w muszlęwydobywa z niej woli rykłzy spływają po policzkachciepło serca roztapia twarz
i oczy
BelfegoraAsmodeuszaOzyrysatak teraz mam tylko troje uszutym dodatkowym z otchłani morskiejsłucham trwogi piekieł
>>>
* Wulgarne dzieci *Słowa odbite od wulgarnych dziecizamiast ocenić szalejący tłumoceniły mnie i moją biedęskrzywdziwszy ciszę mojego sumieniapognębiły same siebiemodlę się teraz wieczoremo przyszłe zwycięstwougniatam porażkę w swoich dłoniachprawdziwą jak kula śnieżnanie urągam ludziomw kwiatachw odezwachw wodziepragnienia spoczywające na dnie światławyruszyły w ciemnośćprzez chwilę zatrzymały się pod ścianą zwątpieniabez możliwości przejściagrdyka porusza się w górę i w dółco mam począć z rękamichcę dusić wulgarne dzieciżal mnie ocenia
>>>
* Szept *W dwóch kącikach ust szept mojej duszy trwauciszony rózgą nauczyciela mrużę oczykraty rzęs uchylają sięwpuszczają do świadomości dzieckoten mały indiański dzieciak to ja o świciestep wolności to mój Manitouspojrzenie oczumoje poczęciemój koniec światawychodzę by odejść na zawszeby spędzić życie na szukaniuszerszeń ukłuty w odwłok przez osęw gniazdo szerszeni wbity sosnowy kijwypełniona wodą rybadzwon, który odbija echo burzyw ustach język naciska na podniebieniedrgają wargifalują policzkirozchylają się szczękiusta otwierają się szeroko jak brama miastaz gardłaz jamy ustnejz cywilizacji słówwysuwa się głowa koguta z czerwonym grzebieniemi wolność i szaleństwo
>>>
* Starzec i dziewczynka *On prowadzi za rękę małą dziewczynkęwiedzie ją przez świat, z którego wychynęła hydraw nocy, gdy nie może zasnąćmarzy o czasach, w których zagrożeniebędzie się odnosić do miłości a nie do złapatrzy z piramidy i widzijak padający deszcz wskazuje kryjówkę terrorystówja czekam na kogoś dorosłegoz wiedzą stosowną do zwycięstwakołyszę moją tęsknotę w myślachpoprzez puste przestrzenie on starzec wędrujea przy jego boku mała dziewczynka drepczewilki wyją, przemykają się pomiędzy skałami przy drodzebojąc się zbliżyć błyskają kłamikły świecą jak miłość starcazwłaszcza w nocy w blasku księżycanasze czasy są jak pająkiw ciemnościach tkające siecichwytające księży walczących mieczemi żołnierzy wychowujących dziecion z nią idzie tam gdzie szept drgastaje się coraz bardziej nieznośnyburząc krwawe ołtarze i ohydę na nichdroga ciaładroga omdlewającej miłościdroga doskonałości
>>>
* Spowiedź w dżungli *Spowiedź w dżunglisłowa jak dzikie bestiebuldożer sumienia taranuje dżunglęza nim w gąszcz wjeżdżają samochodynieautentyczne myśli wieszczaw chatce Sybiraka w mroźną nockrążę wokół stołu i jego głowyna kosmodromie stawiam stopęobutą w czerwoną skórę filozofia podaje mi dłuto i młothistoria wabi na arenę Colosseumna ostatnią walkę pozdrowieńchcę wymodlić w dżungli pustynięstanąć oko w oko z Lwem Babilonuwiem, że to mnie czekaże to mnie nie ominieże to mnie wybawiod milczenia w egipskiej niewoli
>>>
* Okrążenie *Poprzez góry swych zębówkojarząc słowa z miłościąwysyłam kluczw murze otwieram bramępatrzęwęże w sadzie przypadająpo trzy na jedną jabłońpoprzez rzekę swych oczumiażdżąc łzy pośladkamidni w meczetach są bożewołają w niebo z minaretów piersipoprzez inność kosmatych wysptarzają się na trawnikuna dywaniena skórze wołukamienie spadająwpadają wślizgują się w kieszenieoczekujęiść iść i iśći tak słuchasz, więc też patrzz gór spływa ślinaw potokach rwących kołaczą piorunyjaskinie różem błyskająkarzeł wróblarz frunie z koniemkarzeł toccata zwiastuje burzękarzeł doradca wężom ukręca głowyw pidżamie na tapczaniesens nurza się w plastykuMatka Boska kalendarze ozdabia sobądiamenty oświecają fetysze czasuWolin jest zgniłym drewnemtwarzą trzcin i głoguwielokrotnie w pierś wielokrotniepowoli w pył zza częstokołutytani pojmali pieśńgburowate dziecko podziękiprawda wydaje się usłużna główce dzieckabo nie zabija głodemsfora wytrwałych much krążącychpragnącychdrzewa rajskie drzewaniebieska antyzupa Fiodoramleko matki jak kwas chlebowywe wdzięczności jaskółkibeczka śmiechu a w niej włamywaczdziecię bezprzytomnepoprzez senczystego okrążenia miłościnie boję się wykonać>>>* Chmury *Gdy usiadłem na chmurze ponad dolinąi spojrzałem w dółdostrzegłem chmurę, która błądzi po ziemija starzec dostrzegłem ją cierpiącprzed moim zegarem stoi kukułkai pali papierosama rogi na głowie łosiawewnątrz wielkiego miastajego ulic osłoniętych domamiwewnątrz gór pradawnychich dolin otulonych mgłami drzew na stokachpajac nadstawia policzkia wolność w nie uderzagdy płaczę mój żal jest odwieczny straconygdzieś w głębi szlaku podmorskiegoterkocze dziewiętnastowieczny telegrafrozpaczliwie jak ptak wzywasygnałsygnałwzywaechodrużyna pożarowa nie wytrzymuje napięciai umiera na zawałkoty na boisku piłkarskim biegają wkołodziewczyna patrzy w dółz mojego nieboskłonuja nadmuchuję gumową nogęgolonka czeka dymiąc w musztardzieja wypuszczam kłęby pary z usto taktylko nałykałem się chmur
>>>
* Celuloidowe msze *W okrutnych lasach pijane żyrafydumne jak żerdziew Koluszkach kwatery pijanych żołnierzysale rycerskiepiwiarniepod kapturem mnisim głowa mnichaostańcemurypobielane rzeki przepływają przez pobielane miastaprzez bród przechodzi stado krówmlecznych jak smoczekkamienne skopki czekają na samolotyi ich loty nad łąkamikiedyś czerwone białe dziśjak grochy wpadają w otchłań ich korpusyprzechodząc przez smród ten rodzaj dymuo tym trzeba powiedzieć ptakomulatującym w żertwę zimowaniahalabardy słów skrzyżowaneprzegradzają drogę w kolumnadę urzędówjeszcze egzamin w greckiej chacie blondynkimakówka dziewczynkipajączek dziewczynkisen i wódka chłopca dębawtóruje wilkowi czarna jagoda i słońcedąbrowaoch, nieświętaokolico kapeluszy słomianychw czasach mlecznych jak mgła pod Lubinemgdy ginie element wrogipoziom zero w mózgu i sercuzłoty rozsądzaceluloidowe nazwynaszych przedpołudniowychceluloidowych mszycelebrowanych przez pijane jednorożce >>>* Krok po kroku *Krok po krokuniemowlęHitler Marskrok po krokuwyraźny zjazdpiesośmiornicachrabąszczpoprzez obmowę zawrót głowyprzez las głupotyschizofreniczne momentycały wieżowiec telewizjiczterdziestoletnia blondynka w czarnej halcena wizjiaparat fotograficznySBna podsłuchuskorupa odpada i spływa w dół jak płatek różyopada jak chusteczka do nosa na wietrzena moja głowęrydwany płonąszczury żłobią rowkiw kamiennych cembrowinach studnikorony chwieją się na głowachbrody podzbyt intelektualne bierwiona dokładane do stosukrok po kroku na stosewolucja popchnie ku fetyszystomteraz jeszcze popycha ku rewolucjonistomonych
>>>
* Most * Jej dłonie są kwiatami w moim filmie nakręconym na Moście Wita Stwosza ona trzyma swoje ciało w dłoniach podaje mi je jak klucz kwiatówgotyckie jabłuszka spadają na betonową posadzkę w mojej renesansowej duszy i zaczynam krwawić w jej współczesną ciszę choć mógłbym dotknąć w każdej chwili wargami jej uda nie mogę już być bliżej gdy przejeżdża na motorowerze przez most tuż obok mnie girlandy zwisają dotykając wody w rzece wody ubywa jest jej coraz mniej rzeka wysycha po powodzikwiaty rozsypują sięklucz upada na dno
>>>
Tyle niewyczerpanej siły w moim gniewiew pałających oczachwidzących jak oni piją i demolują Polskęduszą ptaki i rozdeptują jaszczurkipanoszą się w parkach i lasacha wiatr i lokaje ciągną losy o pasiaste kamizelkiw polu pod miedzą lisaoni podjęli się trudnej sztuki rządzenia za naswydaje im się, że są dziś znakomitymi aktoramiale tutaj gdzie się gniewamsą wciąż bardziej głupi niż ja złyjeszcze patrzę przez kryształ na ich ariergardęjeszcze i moja niemoc wlecze się za nimia już zające czekają z łapą przygotowaną do gratulacjikilometrami ciągnie się coś w rodzaju spaghettiwiernopoddańczych działań, które denerwująswoją niestrawnością nietoperzygdy tu nawet liście nie wyrastają z gałęzigdy tu nawet gałęzie zamiatają ziemięgdy tu nawet konary pomiatają gałęziamigdy tu nawet drzewa gną swoje konarydo stóp partyjnych urzędników powracających z kościołapada deszcz władzypijany jak onana dywan stęchłych liścijej sumienie tam gdzie kotłowniepiekielnych mocy przerobowychklowni szorują wielkimi czerwonymi nosami po schodach,które dziwnym trafem jeszcze im do tej pory nie odpadłyjak to było zaplanowanedla śmiechu jednychi gniewu drugich>>>* Do walki z ludźmi *To jest gwiazda miłościktórą dane mi jest oglądać codziennie w momencie uniesienia powieko godzinie szóstej ranoprzychodzi do mnieprzysyła ją ktoś jak świąteczną paczkęjaśniejąc umyka w kąciki oczua później za ramę oknaznakiem jest moje uniesienie powiekmoje spojrzenie moja pierwsza myślrama okna ramą miłościza nią rodzi się nienawiśćRak w konstelacji Lwa – oskarżamgwiazdy w konstelacji lustra – moje oskarżenieodwracam się twarzą do ścianyi tu znajduję miłość i prawdziwy uśmiechczasem łzę i opowieść snu kobietypragnę dotrzeć do krajobrazupośród jeszcze czarnych drzewchcę dotrzeć do prawdypłynę w światłość, co jest jak kropla powietrzahaustem wtaczam w siebie jutrzenkęcierpienie uderza mnie w wyrostek robaczkowyzraniony oślepiony zrywam się do lotu ponad gniewemostatnia świetlna plamka umiera w źrenicybudzę się do walki z ludźmi
>>>
Podczas ostatnich wakacji nad morzem obiecanymw kamieńskiej katedrze widziałem cień Peruna pod chórema na zewnątrz w ścianach wokół niejotwory powstałe wskutek gaszenia o murpogańskich pochodnizachód słońca nad zalewem Trzygława zastawał mniepijącego grzane wino z plastykowego bukłaczkaobok dziewczyny wyszywającej na serwetce przekreślone dwie błyskawice oznaczające zwycięstwo miłościPodczas ostatnich wakacji nad miastem obiecanymstojąc na szczycie nyskiej baszty razem z przyjaciółmidowodziłem polskości chmur wiszących nad tą śląską kolebkąoni poprowadzili nas potem do pizzeriina komentarz do Żywotu Świętego Tomasza z Akwinua wieczorem do Miejskiego Domu Kulturyna koncert duetu gitarowego grającego flamencojak John McLaughlin i Paco di Luciaw nyskiej katedrze obok dziewczynyoglądałem sarkofagi książąt i biskupów opolskichtak jak Voit z Zawieruszankąa ukradkiem opalone ramię trzymającej liliępodczas tegorocznych wakacyjnych wędrówekwiele czasu spędziłem z nią w pociągach wlokących się jak karawany przez pokutną pustynięmoże dlatego dziś moja nostalgia wystawiona na próbęzmieniła się w kryształowy dzbanukochana wsunęła się weń jak czerwona frezjateraz w zimie u moich jerychońskich bramobie przypominają mitysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty roka ja słyszę dźwięk trąb na krakowskim dworcugdy pęka serce i kryształowy mur
>>>
(Dadźbog – bóg atmosferyczny, bóg pnia drzewnego,ofiarnego, rozdawca, dający bogactwa;Perun – bóg niebios i piorunów;Sawrożyc – Swaróg – ogień)>>>* Trzęsienie ziemi *Siedzę w swoim mieszkaniuwciśnięty w miękki fotelbose stopy dotykają dywanubetonowy strop pod nimpulsuje jak serceściany kolyszą się jak zwariowanekultury narodowedwa kapelusze na moich uszachprzesyłają do mózguciemne wibracje ludówpatrzę na swoje stopy z krwi i kościwyczuwam nadchodzące trzęsienie ziemibetonowej
nieludzkiej
>>>
1987
* Piłat w Imperium *Określając swoje pytania strusioweszyjne improwizacjegładzę gryf gitarygłaszczę główkę dzieckai notuję gaworzenie jednego i drugiegoPo pierwszebraki w zaopatrzeniudają się już załadować na ciężarówkęi nie mogę być Czerwonym Kapturkiemdyskutującym z wilkiem o losie babcia poza tym to ja mam takie duże oczy i kłyjak demokracja?Po drugiekonie idą pod nóż nawet te świętemoja analiza pnie się w górępo szczeblach partyjnej odpowiedzialnościby dotrzeć do Ku-Klux-KCtak to śmiesznie dzisiaj wyglądajedynie Urban nie nosi kapturabo i został przez Rosjan wyznaczonydo roli spowiednika komunistówa konfesjonał-szafot gdzie?Po trzecieczy ktoś wierzy w samowładztwowieś rwie się z wiosną do czynua miasto jeszcze wierzy niepotrzebnieustawa szyjno-kręgosłupowa wyznacza granicetu czyn tu wiaranie dopuszczalne jest, aby czynowiar ogarnął sercastrusie włożyły w piasek zadki zamiast główuniosły ponad horyzont stalowe dziobymoje oględziny na miejscu zdarzenia przydały sięteraz będę świadczyłprzeciw strusiom czy głowom?Po czwartefałsz, nienawiść, niedostatekza burtę narodujesteśmy lepsi do sąsiadówrodzi się republikarodzą się obywateleno, ja nie jestem jeszcze obywatelemrepublika nie urodziła jeszcze we mniei zawsze będę biednym chłopcem z placu składanej bronichoć na pewno nie małym Piłatem w Imperiumto może piłkarskim imperatorem wyborczym?
>>>
Precz z mięczakaminiech pełzacze sczeznąmój gniew umiera na kamieniukamień pozbawia uczucia wolnościuczucia rodzą się na kamieniusarkofag przyjmuje je w cieniuteraz goreje słońceteraz palce pojawiają się w wapniezagłada muchom pisana na ścianiegdy moje wilki chcą być znów wilkamiwtedy wiem, że porażono mój system nerwowytancerka krzesze iskry tańcząc wśród planetmoje gry to programiloraz niespójnych świecoknotówileż to lat jestem zagniewanyoczy już boląoczy zamknięte widzą wciąż rozpaloną spiralęa w niej wąsy ślimaka, jego rożkii oko Moskwy nieśmiertelnie spokojneprzeczesujące kamienny las moich włosówwszystko cofa się w dalw tyłgaśniekurczy sięchowa w sobiewyłączam już Marksa i zdejmuję z głowy słuchawkiśnieg powoli pokrywa skorupy ślimakówniedługo pokryje je lodowiec morena czołowa dotrze do rożkówgłaz narzutowy spocznie na oku
>>>
Stój poczekaj smutkuojcze! ojcze Dawidzie!na cmentarzu zainstalowano wyciąg narciarskichodniki miasta wyłożono nagrobnymi płytamiteraz nogi przechodniów zaplątują sięw hebrajskie brodyja chodząc po nich wciąż zachodziłem w ciążę
i rodziłem arki przymierza
ojcze! nie zabieraj mnie stąd w zaświatyostatnia trafika przecież nadal opłakujetwoją śmierćtrafika wtopiona w ścianę Super-Samu
na jej szybach odbicia trzech jeźdźców
Attyla właśnie przejeżdża przez Europę na rowerzeSzela właśnie przebiega na kogucie przez Galicjękierując się na BukowinęStalin właśnie przejeżdża na grzbietach Niemcówprzez Polskęprzesiada się na Akowcównareszcie mamy głód, nędzę i zarazękrzyże na kopcach i kopce bez krzyżyza to mniej kominówmniej smutnych kominówdym połykają mechaniczne Cyklopydodatkowo karmią się marmurami starożytnejnieświadomości zmarłychludzie zmuszają się nawzajem do konsumowaniaodchodów Cyklopówcuchnących pastylek pogardychociaż nie wszystkie książki spalonodzięki wspaniałemu cierpieniu autorówproporczyki smutku powiewająchorągiewki pierwszych komunii powiewająsztandary ostatnich namaszczeń czekają dumnie na podniesieniepójdę dalejpoczekajpójdę jednak dalejtrafika znika mimo wszystkopójdę gdzie indziejżegnaj Dawidziepójdę nie przez narody obrażony brrrzasmucony tylko przez Niemcówprzez chwilę
>>>
* Jaźń – Ćma *To tylko ból w moim śnieotworzył ramiona rosiczkinic więcejwprost z piosenki rockowego zespołuprzyszedł nocą i pożarł mnie całkiem gramatyczniety jęczałaś obok w malignieja cierpiałem pod kołdrą tuż obokczyści w torturzestrawieni przez koszmarne snyzanurzani w acetonie historiibłyszczący nocąwystawiliśmy nogi z wannyczułością pomalowaliśmy ściany mieszkaniapołożyliśmy aztecki symbole na ścianachczerwone kolory jak modlitwy las jest gniazdem gramatyka cywilizacjizrozumiałem toa sen kochanie, czym jest sen?torturą idei?zebrane za dnia plakaty i hasła marsze i przemówienianie mieszczą się w tej dziurze nocywydobywającej jęki wobec grzechu w ułudziecoś takiego jak ćma przylatuje wymiotnieprzy pomocy śmigła puszczonego w ruchprzez lata ze skręconego drutuhelikopter jaźni pożre rosiczka istnienia
>>>
* Natchnienie pokoju *Wrażliwy jak pies wyjący do kościjest nasz nowy Minister Spraw Wewnętrznychz tulipanem za uchem przechadza się w kuluarach Sejmubulwersuje mnie to, iż łzy kręcące sięw jego zamglonych oczach pochodzą od dzieckato doradcy są szpetnimy obywatele musimy się domyślaćistnienia studni w podwórzach ciemnej głupotyw Galerii Narodowej w latach osiemdziesiątychpowstał wielki kopiecrośliny w Warszawie próbują się przebić przez zbrojony betonosądzam je tkliwie jak nasz Ministerwypuszczają wiele bocznych pędówsłychać jak sapiąobrazy uszargane w ziemi, ubłoconereligia, jako model życia obnażonaideologia przed lustrem uczestniczy w zbiorowym gwałciejeszcze wciskają w ręce szturmówkijeszcze biją pięściami w mównice i krzyczą z nicha już asfalt się wybrzusza i parkiet podnosiwilki wyją na rogatkach Warszawybo normalne lasy odeszły już dawno w Bieszczadyna emigracyjne wyspytajniacy mają wszystko do straceniatak kochają kwiaty i dziecijak uważają na przejściach przez łąkiburza, która jest natchnieniem pokojuprzechodzi między ramami oknaw gabinecie naszego nowego Ministra Spraw Wewnętrznychzapłakanego prawie jak rzecznik>>>* W lipcowym zbożu *Kroki w zbożu lipcowym słyszęwtulony w skowronka trylkroki kąkolu i myszydrzwi, które stały na pustynisamotnie tyle latteraz cichutko skrzypnęłyna polnej drodzew pyle pod niebem samymna szczycie wzgórzaserce kołacze tak mocnopieszobosobez kapeluszaprzychodzi do mnieodnajduje mnie wśród pólmój domwchodzi przez drzwi chmurna nogach ulewyomalże nie zmieniłem się w anioła stróżawylęknionego własnego cieniawyciągnąłem wśród pól rękę po własną dłońschwyciłem tęczę nad dolinąjak klamkę
>>>
*Rozpięty na latawcu swojej krwi*W moim sercu ból rozkosznystwierdzam po raz wtóryniedane mi jest cierpiećna drzwiach społeczeństwawięc cierpię rozpięty na latawcuswojej krwiowoce snów kołyszą sięna podniebnej sykomorzewzlatuję po gest w geście już samz półotwartymi ustamiwidzący ćmę w okrzyku ekstazy
>>>
Wrzeciądze idą w góręa z nimi ostre bramy chwałytriumfy się otwierająstanikowe esencje telewizjia w nich płonące góry znikająrazem z kolorowymi taboramiwozów pancernych***Tak rzadko kreda odsłaniaswędzenie osiemdziesięciu milionów latswędzenie nad rzeką Gondwanychaos jest płonącym zielonym drzewemprzemiana płonącym zwierzęciemmiłość jest udręką czwartorzędutylko jeden krzak nie spłonął w lodachby w jaskiniach mogły pojawić siępierwsze znaki***Kogucik jest przy mnie wieczoremtym pisania poezjiwczytany w pociąguponaglany przez schizofrenięw drzwiach stoi jak łzawy bluszczw zielonych łuskach ulotnych całyz dzieckiem włazi tu na tapczankopiesz w kołdrę wierzgasz by go strącićjak w falach morza białegopłyniesz w cieple wieczoruktóry nie może go zatopićza późnopociąg ratunkowy wjeżdża na stół***Zwęglone szczątki marginesówduże, duże dyniewąż wewnątrzgłupie dynieschizofrenia przytrafia się w książkachi na stanowisku pracy poety w oborzeuczucie jest splotemkły miłości wyrastają z kości gniewudziś w jutrodurzenieoswąd*** Jestem jeszcze tutajale już cały zbudowany z zamorskiej nostalgiikomu to zawdzięczam?cywilizacji stepu?trawy przed zmierzchem prowadzą mniepo jeden kłos
sen po łan
wokół same domy rodzinnea przy domowych ogniskach płacz nadbrzeżnyfale smutku bezwodnemoje ja w starej opuszczonej cegielnia może coś, w co wierzęwiedzie mnie ku zmierzchowimyślę o moim miejscu tutaj jestem jeszcze tutajszczęśliwy, choć w kajdanach nostalgii>>>* Tyle *Tyle znaczy kręta drogawewnątrz dzwonusłowo jest kołysaniemciemność znaczy las skoszony reflektoremfiolet wypływa z martwych pniona głaszcze go wśród trawszeleści jej sukniaszumi wiatrprzychodzą po nichzabierają ichTyle znaczy kręta drogacodzienność to ślub ze sobą samymodkryjesz w skarpach historięśpiew pasterzystary gliniany garnekotworzysz księgę szczęścia narodui zaczniesz ją czytaćzakończenie dopiszesz własną krwiązagadka pokolenia i tak pozostaniepytanie rozhuczy się w bieli w chlebiew Kanie Galilejskiej jakby pagórki mówiły– to już tyle znaczy kręta droga
>>>
* Potrzeba patrzenia *Widziałem w telewizji spacerwidziałem w telewizji moje uczuciaach! znowu katedra bez lokomotywi tym razem telewizjaPrzekrój wśród kwiatów gdzie są wierzby? wycięto je? to czy tamto? ach! znowu telewizja pycha wchodzi w moje serce w mojego węża chciałbym znowu przepłynąć cały Kraków podtrzymać kopce, które są jak góry i góry, które są jak miecz Damoklesa ponad Krakowem jak małżeństwo wyniosłe choćby jedna chwilka codziennie jedna chwilka elektroniczny przebieg wieczoru elektroniczny powrót do domu i znowu ona potrzeba patrzeniaw telewizor wczorajszego dnia
>>>
* Gest *Przed modlitwą musi być grzechmiłosierdzie, miłość i gniewkąpiel w oceanie uczućgwałt jasnych kolorówOn przyjedzie w dyliżansieprzydusi łomotem sercawręcz przygwoździkamień półszlachetny jest złem błyszczącym w daliszlifowany kiedyś szorstką potrzebą duszysłońce kryje się za dziewicze piersinoc nadchodzi w czerwieni miłościzabiera ostatnie miejsce w łodziręka zawisa nad listkiem z drzewanad kulą ziemskąw geście rozgrzeszenia
>>>
* Droga pasterza *Gdybym chodził jak Dostojewskipo ulicach Petersburga lub Paryżaze spuszczona głową wpatrzony w swoją mgłęnie mógłbym wspominając Rudawęsłuchać beczenia owiec nad Cedronemnie mógłbym ocierać łez i przecierać oczudziwić się głupocie ogarniającej czasem mnie i światw pasterskości palestyńskiej swojskiejpodczas gdy mniemania utknęły w połowie drogi do nieba na wieży Babelchciałem kupić wiedzę światalecz okazało się to niemożliwejestem po prostu zbyt biedny i zdrowyza mało mam mgły, ciemnej Newy i Sekwanyprzed sobąsłońce wypala mi zboża w ramionachi kochankę przemieniającą się w żonę prorokaczasem tęsknie spoglądam na czarny asfaltjego ukryty puls jeszcze jestem w stanie odnaleźćwyczuć upalny dzień stopą i sercemjak głos Azji przeniesiony do Europyropa i mgła zestalona w kamień nadbrzeżnyw dzisiejszych czasach jest terroryzmemsłychać go w Rosji, Hiszpanii, w Irlandii, w Polscesłychać go wszędzieod czasów Dostojewskiego
>>>
* Sen – Sicz *Koło snucerkiew złotaSicz, Siczwejście do teatrumy przemyślidzimusimy zacząć to przemyśliwaćwykluczyć się nie da, żeogniste groby odkryją przed nami jeszcze cośmoże miłość słowiańskąpodolską miałkość żyznipłynął, płyną dunajeporohy, porohyech, łado, łado „delikatnie” to jeszcze nie dotyk rękito słowo słowiańskiedotyk wolny to prawie senzłote imię wyspa mitona z jasnym warkoczem biegnie ulicąz sosnowych balipotem idzie ulicąz dębowych okrąglakówoddala się w dziesięć, w trzynaście, w jedenaścieoch! źdźbła! źdźbła! przepiórki!ilu ich potrzeba wyzwoleńcówilu potrzeba uciekinierów z dąbrówoni okrąglejąich, phi! dwóch, trzechindyki jak kozakiw różańcu utkwił plusk żalusnu kozakadzikiego przed Madonną
>>>
* Wiatr *Wiatr jest ruchem powietrzai w stawie nie chce się zmieścićwciąż pretenduje do duszymoże kiedyś się w niej zmieścimur jest czymś, w czym kochając sięzostaje się schizofrenikiemno chyba, że ktoś zastanawia sięnad schizofrenią muruprzynajmniej nie tkwi w stawiewiatr ciągle czeka na pierwszych obojętnych
na zanieczyszczenia zewnętrzne
>>>
Ja jestem słońcemja jestem drzewemchcę odbić swoje promienie od muruchcę ożyć w wietrze odbitym od murumówisz mi, że jestem wyalienowanym głupcemporzucającym sympatię i dobroć innych ludzii co jeszczebolą mnie twoje słowalecz zimna otchłań samotności studzi ból
>>>
* Wyruszam *Poślij po mnie swego aniołalecz dopiero wtedy, gdy wyruszę w nieznaneteraz, gdy czekam może mnie nie odnaleźćkołaczę do rozstawionych wokół drzwijak ślepiecjak myślę o wrogach wstyd jest mówića co dopiero o przyjaciołachfikcje zaprzątają moją głowęnie byle jakfikcje spalają mój wstydbrak mi już siłna łąkach żelaznych żyłaś we mniedojrzewałaś od dziecięcych latw maju złociłaś się słoneczną tarcząw lipcu smutniała w niebieskim płaszczuw październiku znajdowałem cię w słowachw grudniu pochylałaś się nade mną drżącymstałem w oknie a ty dotykałaś mojej rękiteraz patrzę na ocean przestrzeni bez wymiarugroźny odpychający bez ciebiejednak wyruszam, aby pozbyć się niemocymuszę wyruszyć, lecz nie chciałbym sam do ciebie iść
>>>
W wietrze jest pewien nieczysty duchw kotlinach leśnych zameldowanyjest jak przyszły milicjant luduwschodzi jak słońce nad wzgórzamiby potem runąć piorunem na górski krzyżw dłoni uchwycony gromwe włosach cały zodiakbrak w ustach językajak kula armatniawidzę go jak rzęzi podczas wędrówekciemny trójkątny las lub czworobok saduupadek wśród łąkkrajka asfaltowakościół jak ambona na drzewieto wszystko czeka na wiatrw architekturze ostrościstara kobieta wspina się na górępiękna dziewczyna siedzi pod słomianym okapemobie zmęczone w niedzielne popołudniejasność diabelska ucieka w strzechęciemność wychodzi z iglastej zieleniw dziewiętnastowiecznym parku ukrytywiatr cmoka ważąc sprawyrazem z zaproszonym z centrum koleżankamidrogi spadają mu pod kopytadumność, klęskość i wstydliwośćod czasu do czasu unosi powieki człowieka ponad złoi podpiera je podczas licznych pielgrzymekdo miejsc wokół mniej diabelskichoczy widzą trud świętościoczy wistościpowieki podparte wiatrem nieznanym ognistymchłonięcie świata drga całe w grzechumiłość w sercach skonsternowanaspada w dół z górniekarnajak sieć na wiatr>>>To nie ciemne chmurywewnątrz pokoju wieczoremlecz hormonalny przypadekw osnowie niedzielnej północyw mojej kołysance twoje kamienie lwówspada coś w pioniew dole odpływa lekko w skoscisza w roślinach na oknie poziomaoddaje hołd lotnictwu i wątkowiw kosmosie odnajduje się intelektkusi natomiast czarny rdzewiejący metalco jest tą metalową opaską?dusza?!cisza i w rubinach zmienia się w mydłoślimaki wychodzą z oczuo ciszo!będę rzeźbił we własnych kościach dziewiętnastowiecznychz niewoli stworzę obsadkę do stalówekrękojeść do finkinowy ząb do szczerościnowe oko do wiecznościpotem to zakopię w doniczkach na okniew bamboszach mam programi własną nerwowośćwitam ćmy z Warszawy grube i śmieszneco najmniej rudeco to spada z żyrandola na moją demokrację?głowa?!to nie pająk, lecz jego siećsieć powstająca wciąż na mój loszawekuję jeszcze chmury coraz cięższerazem z grochem i octem we łzach całyzapuszkuję je coraz dojrzalszegdy odpłyną z sufitu warszawskie ćmygdy odejdą ciemne katowickie szczurygdy zachód wyczerwieni się w gdańskich oczachnałykam się własnych genówi pójdę tam gdzie stanę sięreaktorem populacjito właśnie uczynięo Polsko!
>>>
* Z dala od miasta *Tam w górze jest lasskały wiszą nad drogąjak w prawdziwych przełomach gołoborzachpośrodku droga dla motocyklistówz powietrzem ciepłym i chłodnym na przemiannad lasem gwiazdy świecą w samo południeze szczytu widać jak w oddalikościoły unoszą ziemię w kilku punktach zwrotnychjak pudełka zapałek przykryte gazetąpagórki wiszą nad prawdziwą ziemią ornąpod stopy wdzierają się organowe akordy Emersonakobieta idzie przez las do krewnychw niedzielne popołudnie zasłuchanagdzieś na przeciw z zapomnienia wyjedzie autobusmignie między drzewami i znikniea wszystko, co pozostanie jest zapisane w doliniepokusa by dziś pozostać z dala od miastawyrywa z jej duszy gniew i ciskaautobusy, motocykle, akordyjak ostańce skalne z legend
>>>
* Sen nie jest ciemnością *Sen nie jest sam ciemnościąprzebudziłaś sięopowiadaszzegar bijesen przenika przez skóręwchodzi pomiędzy kościwywołuję z własnego losu twoje myślirozczarowana jesteś spełnionym pragnieniempieszczota jest krańcem pustynizrób to co jaweź szczyptę księżycaweź ten szary worek jawyczytaj sen na magnetycznych wyspachsen, który oświetla godzinę przedświtusen, który jeszcze o północybył krzykliwymreklamowym neonem nieświadomościnawet w Raju jest jaśniejszy niż śmierćsen, w którym aktorzy grają role klęczący połykają swoje własnejeszcze przed chwilą wysuniętejęzykizapatrzona w wizjeprzed sobą na górze światłościprzebudziłaś się zamilkłaś
>>>
* W spirali *Srebrny pantofelszmataludzki strzępkrasnal na dobranoc dzieciom opowiadagdacze w komodzie kurazegar wzbudza burzę na pustynia echem wzruszającą śmierćech wy brzozySyberiozatańcz kozaka na torach kolejowychdla dzieci jadących drezyną do krajupo torze po torze po troszejuż pierwszy kościół w reflektorach samochodowychnocą budzi się smugąze wzgórza patrzy tatarski książęsiedząc na koniu nuci pieśń – Ojejgumowy kitelplastykowa szubienicaludzie mówią referatami na zjazdpodają prawdyotwierają usta z ropy naftowejdalej tą drogąaż do wysrebrzenia się w spiraliodległego stepu* Jutrznia w kręgu Zeusa *Moja jutrznia rozbrzmiewaw kręgu Zeusapiwo mi się kojarzyna dworze jest pogoda rozkojarzonaa na czerwonym dworze złudnaspadają kufle na głowy łopatówspaceruję w wirydarzu gazetkompiluję swoje cierpienia społecznewtykam swoje trzy groszejestem kompilatorem spadochroniarzempowoli doniczkikonie zeszły ze wzgórzteraz ciemnieje horyzontrozbłyskając czasemnie ma dnia ani nocyjak przed katastrofą szczęściaostatecznym sądem nad Zeusemklauzurowym we wstępnej kongregacjicisza w ulu chrzęści obok tuicisza tui jak podstawówka gensekadrogamały chłopiecrobotnice wśród topolisiwa zbyt długa broda jak gromy spada na ziemiępogańskie nasienie przeniesionew polerowany biały marmurdysk lecący w zębybrodatego Marksa władnego
>>>
Weź szczyptę wiatru braciezechciej nim strzepnąć w słupy ogniskaty olbrzym małopolskiodchodzisz od wstęgizaplątałeś się w koronki Beskiduopisz wszystkotakże prostatę honorucóż możesz uczynić dziś innegomożesz popłynąć wśród zamieci żółtych liścibracie duszowiatr ucieleśniony w krowim pyskuprzyszlakuidź poprzez deszcz spadających ziarenekpod słońcem z żółcibieliw liściukapeluszu na głowiebrązopodobny marsjański maskujący niech odkrzykniepoligon lasów wolnych
>>>
Kołacz w moich krzakachszamocze się jak ptakwyrywa się jak z ciernido mózgowej dziury z oczurozszarpuje pióra i kaleczy ciałorozrywa się na gąbczaste kawałkideszczu deszczu miłosierdzia!zając jest rzecznikiem kołaczabrak mi jeszcze dwudziestu pięciu minutdo dwudziestu kilku wieków historii móżdżkukrzyk w moich krzakach głośnyprzeciągły podniecającyczarny w kokonie gitary i perkusjijęzyk się wysuwa na samą myślpo kołacz
>>>
Grafitowe pnącza oplatająkolumny kwietnete ostatnie kolumnynad którymi przelatują właśnieróżowe srokiilu ludzi już umarło?ilu zakwitło w ołowiu?patrzymy na koniektórym nie wiele czasu pozostałodo lotu nad czarnymi wzgórzamizanim zmienią sięw różowe sroki
>>>
Wejdź pietruszko druga elegiorozsyp swój zapachniech twój śnieg pokryjedrogi wyboruniech króluje biały walcodbierający czerwień organizmomwielu chorych dzieciniech blady papier jużnie poddaje się ideologomniech drżący głosobróci się przeciw nimniech symbolem maja będziekwitnące drzewko wiśninie mamy już dla nich nicco jeszcze moglibyśmy im ofiarowaćzanim dopadnie ich biała powolna śmierćwśród hymnów jaśminu
>>>
Wejrzenie we własną studnięjest czasem przypadkoweoczy patrzą na muzykę tymczasemnogi wskakują w głębię głuchotypo chwili słychać z oddali cichy pluski ciszęnadlatuje skowronek ponad łąkami i pastwiskamipola pod nim marszczą się jak płótnazwijają się, wybrzuszają jak czarodziejski dywanzaczynają płynąć na bardziej bliski wschódptak usiadł na cembrowiniezaśpiewał i zmienił się w żurawiaboli mnie tu – zajęczał niecierpliwie robotnik przed wojnąwezwano do niego komunistę eksternistęten przyszedł w fartuchu, gumowych rękawicach, z pistoletembardzo zadowolony z tego, że wreszcie może się czymś wykazaćchoćby znajomością ludzkich słabostekskowronek zmienił się w ptaka śnieżnych bezkresówostatnia koszula rozdarła się na dwojepodczas małego zaćmienia warszawsko-moskiewskiegolud struchlał, gdy ukazały się gołe plecyzaczął wiercić w fantasmagoriachszukać paliwa do dyrektyw pijaków-dyktatorówi można tu podawać nazwiskaale, po cosą zanotowane gdzie trzeba to wystarczyna koniec ciszyskowronek zmienił się znów w ścierwnikawleciał do studni, aby mnie wydobyć
>>>
Kasandro czeszesz swoje włosy stęchłym wyziewempotem nachylasz się nad moim uchem i szepczesz –będziesz motylem i tylko dlatego nie umrzesz,rozkazuję cizginienia bliski marmur kolumny głaszczę spoconą rękęna krakowskim kapitolupatrzę na gołębie zielonego Mickiewiczaidąc od Małego Rynkuukołysany szeptem ulicy Brackiej gubię radośćwybałuszam z oczodołów wszystko co w nich jesta sen jak zalane asfaltem szyny tramwajowezmienia się w wieki niepewności i schodzi do kazamatów w głębię nocy łamanych kołem i ścinanychkoszmar znów na czasie powrócił na Ruski Olimplas gęsty zarastający orbityzamiast Plantwysokości mi plącześciąga mnie
w kałuże przepowiedni
przez las leci strach jak chochołdogania mnie i zatrzymuje w drżeniudobija mnie w szeleście i ledwosłyszalnym szepciez nieświeżego umysłu
>>>
Ile miłości może pomieścić się w jednym sercudla dziewcząt chłopców lokomotyw i psówkoni klubów i dojrzałych ociężałych kobietświtów granic lasów i treli-morelidziś jeszcze raz chłopcaszykuj słodkie miejsca on jest już coraz bliżejbiel jego koszulkijego drobne uda głos i postaćrozjaśnia się horyzont zaklętyw szare czasopismażycie niewybudzonemiłość jak tęcza wstaje znów po innym deszczugdy pewnego wieczoru inaczej na niego spojrzałemzbudziłem go teraz wiem co to zakon chmurteraz już przyjemnie jest myśleć o nimgładzę jej włosy przyciskając ją do siebierazem z tajemnicą która nas łączydziwne życie wybudzonemęskie dziecko powraca w miłościwkracza w moją płeć
>>>
* Mały pirat *W monologu pirata z nią
jak z obrazka
w kredkach na ławiekiedyś były gładkie ale i byłomiędzy nie iśćchropowatona maszt bukolika wciągnąłem piracką flagęw siano wyzwolone z nią owinięty w koc dotknięty do żywegozminiaturyzowane samoloty nadlatywałyprowadzone przez byłych makropilotówtupałem na nie przez chwilęa potem z chłopcami w zbożekipiał kichał i kisł naród wiejski wakacyjnypatrzyłem na robotniczeskoje deło bez młotaprzez łan żyta przejechała dwukonna kosiarkazabraliśmy wzruszenie i poszliśmy do domóww końcu koło studni stanęłaona czarnonoga nieboga malutkatak nie długo miała jeszcze pożyćpo chwili łańcuch nawinął sięna buszowanie ciekawskiego dzieciaka jak łyko na drzewie ułożył sięna grzbieciepasjami lubiłem całowaćsłoiki z tańczącymi rybkamiśmiałem się choć kurz polnej drogi zbrudził mi loda znad Wisłyi wtedy zacząłem uprawiać z tymi z piątejpiractwo i alpinizmw piątki od szesnastej trzydzieścikoniecznie po lekcjachgdy listonosz przychodził ktoś umierał
stary lub młody
tak jak ludzie pałace i kościoły szły głębiej w ziemięchociaż dzwony ciągle w niej dzwoniły nad wszystkim czerwone flagi powiewały nawet w młynach i stogachpsy przychodziły na podwórze jak żołnierzei wchodziły do domudo każdego pokojua później już tylko obce tygrysy chociaż koty byłyby tu odpowiedniejszegęsty sos zalewał żywopłotwyrywałem sos z żywopłotustrzelałem do kolegi z rowu mariańskiegorzucałem nożem celniej niż sierpemnóż wysuwał się z rany jak z chlebapo walce kolega powiedziałpiracie mam już dośćprzystanąłem więc za brzozą na wzgórzuusiadłem na kamieniuz oddali obserwowałem manifestację pierwszomajową
w wojewódzkim mieście
niezbyt zazdrosny o ich sukcesywielki pochód zbliżył się do stadionuszkielety zgromadziły się na płycie boiskaczerwień zalała cały stadion
Jolly Roger wszedl z kartką na trybunę
i wtedy niepdziewanienadleciały bombowce z totenkopf na skrzydłachi zrzucono ulotkiprzedzjazdowe bardzo ciężkie odłamkowo-burzące
z sielanki nie pozostało nawet dzieciństwo
>>>
1988
* W pianie *Zaskoczył mnie żaglowcemprzemknął obok mnie gdy płynąłem tyłemjego pióra zamakały w pianie czterdziestektymczasem ja niewolnik satelityprowadzony na smyczy mikroprocesorówjak kłoda drzewa pozwalałem się spławiaćkolorowo-tapetowy jego przesuwhasło -wejdź mój śnie na ten pokładptaszek-migraszek przyfruwasiada na relinguzbroje spadły z wychudłych ciałnerwowe y nawet wyszczuplało i odeszłomoże utonęło gdy bitwa przeniosła się na chwilę na lądja pozostałem w pianieon zasmucił podmuch wiatru obok mnieprzemknął na Horn nawet zwykłą tratwą
z bali
>>>
* Ogień i śnieg *Podszedł i wygarnął z zimnego ogniskałuski rozpaloneo nie! nie zimnekrew na stule zobaczył we śniegdy spali we czworomglisty sendżdżysty przezroczystyteraz by chciał całość wszystkoa ono nie może mu daćna wschodzie w górach ogień i śniegw krzakach partyzanckie szelestynic więcej?tak, chyba nic!wejdź więc w spokój czuwaniaono jest gładkie jak łuska śliskiemówiłem mu tak a on wciąż śniłzielony południk Syreny przepołowił sięgdacząc weszły murzyńskie chatyrzekły w suahili – w ogniu się hartujesz w piasku giniesznawet nie rozpalonym do białościto zimne ognisko to słońcepalmy zostały wsadzone po paprociachgołymi rękami przez niego
>>>
Od wielu wieków ludzie piszą i rzeźbiątrzeźwi lub nie sięgają po pióro lub rylecserca przebite strzałą wchłaniane przez brzozysą dowodami ekspansji uczucia w przyrodziesłowem odcinamy się od sercajeśli jesteśmy trzeźwi to umysł mąci sięa jeśli pijani trzeźwiejewszyscy to wiedzą wszyscy pisząpo jednym najeździe kamerypo kilku zgrabnych cięciach szpadąwciśnięciu w ramy światławszystko zaczyna drżeć iluzjązjawy konkretnieć szokująckot przecięty na pół w lociespada na talerz jak placek ziemniaczany pac, packrucha kreda dotyka policzkarusza z miejsca sunie coraz szybciejdochodzi do bariery dźwiękumknie przez policzek pustyniśmiech narasta w ścianachgwałt kornika wdziera się w sen celulozyantena obraca się jak oczyszuka na niebie gwiazdykot jest gwiazdozbiorem półmiskaludzie przysuwają krzesła do stołuprzy jednym stole nagle kilka miliardów ludziczarni są piękni oni mówiąarabowie są łagodni oni marząazjaci są pracowici oni potrafią pofrunąć z wiatrem słówindianie mając coś w sobie gestykulującbiali cwaniacy mówią do czarnych i czerwonych byle cokołacze się pod swetrem serce niezapisanekażdemu gdy widzi swoją trzeźwość balansując po kilku kroplach wina na krawędzi snua w oddali swoje ludzkie serce duszące się oddalające w gwiaździste niebokrasnoludki orbitalne ze skuteroszalików przechwytująserca ponad planetą z blizną strzały
>>>
Daj pokój zdolnościomwojna w Iranie zmienia sięw niezłą już tapetęchoć żyzne gleby Rosjizrodziły wielu wspaniałych pisarzy i muzykówdziś widzę jak jałowiejąjak ja patrzę?drzewo bez korydrzewo pięcioletnie ja trzyletniwojna pięcioletnia ja trzyletniRosja pięcioletnia ja trzyletnidziewczyna i kocwszystko jest mnąleniwie się przeciągamgdy muszę wyjeżdżać nie śmiem zostaćczekać na wojenne baty i święconą wodęponoć mają odwrócić biegi wszystkich rzekponoć każdy ma zostać redaktorem naczelnym jakiejś gazetyponoć każdy ma zostać przeszkolony do walki na kopieile krwi przebitych moja gazeta by pomieściłakropla tłuszczu na ostrzu nożadziewczyna zeszła na scenę w moim amfiteatrzezbudowanym za miastem z kamieni kirkuturzeko czarna czarny deszczuczekasz mnie w Iraniejak śmierć nagiego drzewajak miłość dziewczynyjaka biżuteria powstanie z moich kościczy odnajdą stele praw w Suzie?
>>>
* Wśród łąk *Tak wiele musiałem wyczernić łąkw cierniach w zielsku tyle razymózg mój jak dzieciństwo na pagórkachtyle trudu spadło na mnieza próbę odnalezienia zgubionego oszczepuTatanki Yotankiwskrzeszenia ulubionego psai jej jedynejpopłynąłem nad morze by pobiec po falachodtańczyć dziki taniec inicjacjirazem z Podlasiem Mazurami Mazowszemi Opolszczyznąrazem raz razamiwytruchlałem w mundurze tramwaje miastwystąpiłem przed pobitymi robotnikamibijącymi przepitymi pijanymidoszedłem do granicy śmiercisięgnąłem warszawskiego brukuw ataku na tamkęby móc ciepło stanąć przed własnym piekłemi stwardnieć jak światłomnóstwo łąk odwinąłem z papierków latbyły moim śniadaniemgdy jadłem je drugi raz przyszedł do mnie aniołwygładził swe lśniące pióra skrzydełspoczął obok mnie leżącego bez tchupod wierzbą i z policzkiem przy moim policzkunasłuchiwał echa ojczyzny ziemskiejobejmując go poczułem zewnętrzną stroną dłonichłód chropowatego murusłodkie trzynastoletnie uczucie mojebyło razem z namibyliśmy wtedy świętą rodzinąprawie płaczący ze szczęściadobrzy tym bardziej święciona pokorna mojaja znów widzącyon odnalezienie wśród łąkpieszczota wiatru muzyka witek i trzcinciepło letniej miłości
>>>
Pośród jesiennego lasuprześliczny podświetlony stawktórego dno wymoszczone jestczerwonymi liśćmi(piękny jesienny jasny kotlin)w stawie pływają duże złote ryby(podobne do karpi, leczwiększe od stawu)kilka ławic sławnychmężczyzna wchodzi do wodyzanurza się po szyjęzaczyna płynąćpłynie pod wodą przy samym dnieryby przepływają nad nimpłynie znikając coraz bardziejpod brzuchami rybstojący na brzeguzaczynają się niepokoićto ryby zachowują się niepokojącoryby go pożerająpołykany znika w ich pyskachwszyscy starają się wyłowić rybylub je wypłoszyć, aby uratowaćostatnią jesienną mężczyznę>>> Metodycznie Archanioł to rozwiązujejest to proces ciągłyduch i rozum to ogarnąłw podręczniku o tym pisząwejście do katedry główne jest rzeźbione w kamieniuboczne ministranckie jest marzone w nocynad tą częścią świątyni fruwają motyle i ćmydrewniany płot kładzie się kładkąna rzece i już nie jest procesyjnyjest konfesyjnywokół na brzegach samobójcyArchanioł próbuje uzasadniać w głowach ludzijedni przechodzą drudzy przeczołgują sięnad wzburzoną wodątrzeci poją konie na brzegu niezdecydowaniwśród lip i majów niebieskiego i złotegodziecko niesie biel w celach wybielania jaźnikromka lgnie do kromkii nagle odwrócony kożuch porywany przez wiatrznika w zamiecigdy znów uspokaja się wiatrkobieta wyprowadza kozę na spacerkiedyś polecą samoloty kiedyś pogryzą się kobietykiedyś zamarznie studniawtedy trzeba będzie rozwiązaćwęzeł wojny stukającej węglem w okna sercżycie zmusza do przyswojenia tony przypadkówkaże walczyć protezami mózgulecz zalewa tłuszczem tkwiące w boku oszczepyw nocy wyławia kroki Archaniołamost, po którym stąpa to most dzieciństwaon przechodzi i ty musisz za nimwyrywając życie z boku jak oszczep>>>Pozbierał cząstki powietrzado butelki po sumieniuja bym miał kłopoty z tymon jednak stworzył z nich wiatrpowietrzna muzyka porwała mniegwiazdy postrącał wiatrspadają na moją głowęon to sprawił od niechceniadmuchawcami organów>>>Stary modrzew pod naporem halnegozgina się do ziemiwierzchołek drzewa lekko muska moje sercew moim sercu mały chłopiec jeździ na rowerkuprzyglądam mu się z obawąmoje myśli to koktajl z pokrzyw i miętypod język przesuwa się ich smaknie mogę ich przełknąćprzedziwna słodycz unosi się ku górzeogarnia moje oczydrży obraz uderzający o program wizjisłyszę wiatr, który mnie zmieniaw drzewo stuletnie
>>>
Pamiętają mnie mazurskie lasya ja pamiętam aleje wśród nichzdecydowanie niszczoneprzez chłopów w mundurachpotem łzy dzieci pozbawionych poziomekdzieci robotnikówi słońce w konarach drzewono rodziło dla mnie spotkania wzruszeńwielkie czerwonejak na każdym krańcu światazachodzące za lasy miniaturowe
slońce stworzenie słońce matka
miłość na powierzchni słońca wypaliła oczykrucjata moich snów wśród ludzii społeczeństwo było we mnienie umiałem współżyć pośród wrzosów na poligonachwolałem w pustym stepie walczyć słowamigdzie jagody też dojrzewają i powoli nadchodzi pokójwilki w gazetacha w lasach wyłącznie wyją żalegdy już góry staną muremza mnąłóżko na turni ustawięi położę się na boku pod kołdrąpatrzył będę w przepaście jak Kasprowiczpatrzył bez westchnień jak Karłowiczlecztęskniącdo tego, co na ulicach Krakowa odbija sięw naiwnych dziecięcych twarzachi wtemumiera wojnaw Huciejak mgła nad Zakopanem
>>>
Czy wierzysz we mnie lecąca strzałomoje przeznaczeniebardzo mojew łuku tęczy grafit wyziera ze słońcaalbo na skróty skończ musisz wydobyć jąz Morza Czarnego i Tybrupotem bardzonawiązka jest w drżeniu cięciwypieniądze drżą nie dźwięcząale jak bardzopięknie bez słówojczyzno w duszy dźwięków jak snówhomeryckie gębyna granicy Luwru i łąk przeczystychtopoli i złotogłowuzginienia bliscy przyjemnościjak lecisz strzałopolifonicznie lecisz przez odmęt rozmiłowujeszwe mnie moje przeznaczeniesynów tylu wokół rozpędzają się napinająja jestem bardzoanielski może najpierwszy nad popieliskiemoczu zagładyale jak bardzona hawajach szczęśliwości zachodniejgitara łka na brzegu morzaja planuję bohaterskie loty a jeszcze drżę w piaskuzabierz mnie bardzo krowo ssakówodkryj mnie bramozamknij rzekojak najwyżej delikatnie wessij w przyszłośćbez granicziemskiej pamięci
>>>
Wczoraj dzień komunistycznyzniknął w figowcuotworzył się dzień przed telewizyjnym rakiema gdzie miłość?słucham chemicznych pieśni misyjnychtańczą radzieckie narody w półprzysiadziechoć transparenty już nie istniejąwszystko łączy się z góry zmęczonei praca i buntjej uśmiech od Giewontu po Morską Krynicęrozpromienia Boże Ciałomiłość tobyłem tam gdzie oni uważają się za swoichw lesiemusimy pobudzić las kichaniemby ich ogarnął obcościąby byli jak mech w cieniumy znosimy jajaw konfesjonałachwyznajemy, że chcieliśmy uzdrawiać dzikościąpotem okazuje się, żekomuniści nas spowiadalinasze dni okrągleją w zielonym księżycuprzecież to noczjedzmy, więc po cichu te pomidoryzamiast fig
>>>
Zgoda na wszystkoale nie na śmierćpustynne chmury ogołociłykloaki z upoważnieńteraz bunt już się nie zdarzywe łzach miłośćpo obiedzieludzie, hej!w którą stronę pobiegną konietam wy bo ja tak chcęodchrząknę – iwyjdźcie na mój kurhanpopatrzcie na moje spalone drogi
wśród sławojek i stajen
wyśmiejcie mnieja się zasmucęmożezgoda na wszystkojuż terazbuntu tu nie będziebo mnie tu nie matego miejsca zresztą też
>>>
Alergiczne kryształy toczą sięw żywym organizmietuż pod skórągdy detonują rozbrzmiewa muzykakicha ryba, płacze ptakw zegarach jest osłona, którą chcesz widziećjak garb garbategoa nad wzgórzem szalone tykanietak, och!będąc śmiechem zmienia się w tętent konizluzował bocian myszę w zaprzęgu, i dalejjuż w kredzie został odebrany znak od naturyamonit przywiózł obrazy zza granic kulturyna wernisaż w grobach lodowcóww karawanach pozostała ich tęsknota zakręconazielone stepy bez wędrówek dziś, bez galopadtrwają w bezmiernym spotkaniu bezsensuz kurhanami pełnymi śladów alergiia my w wieżowcach betonowych drapiemy sięgrzebieniem z brązubawimy kościaną zapinkąpichcimy z cieciorki i orkiszupodglądać życie z pozycji jednej grupy krwito nie wszystkotrzeba wyskoczyć z balkonui wchłonąć dolinę utworzoną przez lodowiecsymbol indyka i zamrażarkiwchłonie echa i niecierpliwe robaki z kredystworzenie życiabyło pierwszą alergiąi alegorią natury
>>>
Sumator wielkonarodowyLiczyć możesz wszystkich beatnikówjak paciorki różańcajednak nie możesz spokojnie wysiedzieć na molochyba że wpatrzysz się w bielkrążysz wokół narodulub dziewczynyznajdziesz kromkę chleba i krzyżdodajesz to co masz pod rękąfortunną fontannę do wodospadówMorskie do okaŚni do ardwpatrzysz i chcesz wiedzieć że to tomożesz to zrozumiećlecz co co nie wiesz nienawidziszczas postawił ciebiepośród kochania lecz odarł z narodowej tęsknotyraz Nowy Orlean dwa Krymtrzy Kozacy cztery Esesmanipięć punkowcy sześć zomowcynie masz już nicsumujesz jak sztubakokradziony przez fanatyków fantastówjesteś jak noc bez dniai dzień bez dnakochasz bez cierpieniai nie możesz zliczyć mórz i mgławic nad góramichoć możesz jeszcze się dostać na pewno do świata młodychna tej granicy, o taki raz zliczyć ichod nowa
>>>
Czuwaj druhu premierzepokaż jak bardzo kochasz swój krajwyjmij z portfela zamówieńswoje szanse wschodnieotwórz permanentny stani choć w garści ściska mnie jak bukiet polnych kwiatówzwiędłych obwisłychMister Hyde układupodniosę się na duchugdy rzeki staną się rzekamiryby rybamiludzie ludźmiw wieloryba brzuchu opracuję plan zbawienia poezjia gdy mnie wypluje na brzegbędę jak bibliotekarz Asurbanipal strzeż się mój niepiśmienny druhu mój konieczny towarzyszujeżeli nie kochasz Niniwyzdewastuję twoich brodatych bogówwe wrotach pieca przetopię na wiersze
>>>
Bez łaski kwitnących paprociodkurzacz wam życie przessiewy dzieci wisielczechodźcie stójciemały Janek prosi o kalekęchce walczyćwcześniej pomiędzy kolumny wchodziprzed oblicza bogówa potem w słońcedrzew brakuje a wy posyłaciepo drwali z innych narodówurządzacie w nekropolii majówkęzostała ona odprawionatrwała dzień jeden
>>>
* Przespany kamień *Przespany kamień we mnie się budziobok drogi nagi jadę na rowerze piaszczystą ścieżkąw piasek powoli zagłębiam się z głowąnie nie skręciłem ku wodom przez pustyniędrżę jak uśpione wnętrze kamieniapedałując w ciszy ku liściom cieniabędąc sam na sam z kamieniem rzekiktórego nie widzę w ciemnościachskulony szeptem wracam ścieżkąnie upadam w śniegu pędzącym lawiną w otwór rzekigdy piorunem płonie stalowy maszt jak świeczka ponad miastembłądzę wewnątrz kamienia oblany czerwieniąkuchta gotuje rakaulica pod niebem znika w zachodzie jak diamentbałwan poprzewraca się na podwórzutoczy swe kule ku rzecedajcie śmigło niemieckiego bombowcarozpędźcie je niech zetnie swym kółkiembiel zębów bałwana do krwiniech go okaleczyból pozostawi jawęjak kamień
>>>
Ze wzgórz tęskniących do cieniarunąłem jak Sobieski z winnicja po wino? chyba nie!dom budować w kasztanowców majestaciepachnąc olejem i asfaltemz drogi tylko zapragnąłem zejśći zszedłemw okolicy jest kościół pod ziemią głębokoŚwięty Jan czyta czasem swoje tekstyo jaspisachpośród rechotania żab latemsłyszę jego głos siedząc w okniejak w wejściu do jaskinidom czarny pośród ciemnej nocyszkło wyrasta w ogrodzie, kwitnie i owocujeja zbieram jego owocewyciskam z niego soki, które potem pijęnie upijam się, lecz wtedy dopiero widzęmoją szklaną konnicę wiekupędzącą w przepaść bitwydwóch światów
>>>
Weź mnie w dłonie
gdyż płaczę
końskim włosiem połechtaj moje rozpaczena maszcie flaga taka jak jaoj! mój krawat zamiast mieszkaniadla wszystkich będą krawatylilie też, gdy zapieją wczesne wodysłońce płonie gdyż lśnią liście brzózniebo przybywa jak morzegdyż mógłbym spać huśtasz mniewięc boję się jeść papierjem atramentkromkękupuję statki w butelkachstojąc za kontuaremlecę aż do Jugosławii nad Adriatyk Ilirówpajdę słońca poliżę stojąc na ulu w cieniuocierasz moje łzy łańcuchemlubię tojadę do Pernambuco po księżycmyszy fruwają z garnkami na głowachnad głowami Gotówtłukąc telewizor we czwartek płaczęw kosz zaglądam odliczam chwile bez ciebiezazdroszczę okolicy palcówsercu mirtów
>>>
Zasnuta powierzchnia cygaraczarny knot się dopalakwiat doniczkowy chodzi po krawędzi doniczkiwyzwala wyzwala wyzwala siebiejak dymbrzęk twardego plastykuuderzającego o jeszcze twardszy plastykupadła popielnica zachodzi wielkie słońce zasłania nam oczywewnątrz dni pełzają same kokonylarwy dematerializują się tami znów pojawiają się w głowachołtarz na wzgórzu zielonymbrak dzikich skórzwierzęta są w niebie mitologiiściągamy je z s es dla skórwieloryby kryją w swych trzewiach Wikingówkrzesło jest motylemskłada i rozkłada płatki skrzydeł meblowychutrudzeni jakimś znojem toniemy w dymieprzejechani przez tramwaj jeszczew wózkach dziecinnychbutwiejemy spolszczając się w humusie szansdeszcz gasi czasem cygarateraz uciekł w Beskidy przebiegł lasy i schronił się w schroniskuto z kolei nas chroniprzed kopciem z cygara zdrad
>>>
* Nici do kłębka *Wcześniej czy później mając kłębekdojdę do nitkizakręcony w trudach lekturachkapelusz mojej Juliijak balkon jak puzonza truciznami w głąbnad lasami rytm kołysze nogamipowiesił ateistę by smutniałna świerku jak zająca na balkoniewisiał nad igłami jak pijany fiakier na koźleco cmoka – dobry koniaku bądź mi denaturatemczas się ocknąć trawow gęś się przełamią Pieninygórale wyczernią Podhalew bieliźnie nad morzem Kaszubibędą szeptać Maurowie przytupującRosjanie będą siarczyście się uśmiechaćdo swojej prawdy nie kocham ich, choć prawie sławięnie ma już jego jedynego spalony w lesielecz pałac pozostałlata lata zimy jego pamiętają zesłańcyręce obmyć octem z różywypić to wszystkoco w gąbce jej włosówmoja gąbka gęga do jej gębyteż się przełamuję nie zazdroszczęlecz mi żal dziecka na kolonii zakładowejwyjadającego kisiel z podstawki najpiękniejszy żółw to okaz balkonustarych kobiet midziewczątek mijuż nie uprzędzie żądna podróżżaden spacero jej urody urody smaku mojegoi uczucia falwiej wietrze w oponachgumy Chin pachnijcie bawełnąjestem w stadzie arabów Dzieduszyckiegotu niedaleko od Gór Stołowychchcę być aniołem w lasach pełnych masłagdzie łupiono bydło i akowcówchcę być świadom nicitrzymać jea mam tylko kłębek
>>>
* Awokado inteligencji *W plwocinie królikw sierści się urodziłpajęczyna zasnuła arabskigrób Chrystusato onazewsząd otaczają mnie szczupłonóżkiemoje pieczęciemaszyna kręgli niespokojnychw spojrzeniachpędzi parą detonacjąwejście przez święty obrazjestem sam jak ideaoczy mój sztandarponiosła go owca w pokrzywyludność skupia się w lejachbuty noszą się samekrzyże odchodzą po zmartwychwstaniuludność schodzi do dolnych lasówjak w bajkispychacze pomagajądzieci odsuńcie siębędę się mściłrozwalić pieczęcie sercwszystkobunkierpajęczynę zerwaćśliskie są owoce moich gazetkuszą likierywzywają wytchnieniaawokado inteligencjito czasem plwocina
>>>
Jak żydowski notes przedwojennych miasteczektak w moim życiu senne kry spalonona Alei Słowackiegowiem na pewno, że większej słodyczyjuż w nim nie będziew mroźną noc rozlał się ogień jak pożarmają miłość odkryłem na nowo w autobusiewysłałem moje sny na księżycodnowicieli już mieliśmynie daleko od niegoodszedłem daleko od jego kaźnilecz nie zdradzę siebie, jegoani uśmiechu z Aleidrgnięcia rzęs z autobusuweź okno czarne kotkui słońce głodne jarmużustój!nad brzegiem się zatrzymajrzeki miłościkiedy sny i ty będziecie jednymjesteś tam gdzie ledwie srebrzy się szronna listopadowej trawiea ogień jest tu w moim sercuw autobusie dojeżdżającym jużdo Mostu Dębnickiegoktóry zasłonięto jak arkęjak Wawel
>>>
* Krzyczcie gęsi, uciekajcie *Ojcze, ojczekrzyk dzikich gęsiniesie się nad polskimi niemożnościamina Pegazach bóleunoszą się nad asfaltemi te gęsi Selmywytrzymać bajkowe wojnyrosyjskich cerkwito marzeniejak krasnal walczę o zachowanie bajekale tych prawdziwychcóż mi pozostałoinna bajkacodziennie tam i tuojcze, ojczedzikie okrzykizwierzę patrzące w księżycmarmurowymarmurowetakże srebrny grzechzłota głowaruchy rewolucyjnerobaczkowepo grób myśliwych krzyczcie gęsiuciekajcie w rękę niebawiekuistą
>>>
* Kosmos udziałem *Skute lilie wśród wiśniowych drzewdeszcz szklany i Wawel się śnisny wręcz dziewczęcejakże senne śmiertelne białka oczuzębate koła w sosnowych ustachnad wstęgą Wisły jak jabłkojak je podaćwakacje dla aniołówprzyroda niech wejdzie w znak Lwaniech kosmos w erze stanie się za chwilęudziałem całych naszych serc* Nadzieje w urnach *Nasze nadzieje są ukryte w urnacha przodkowie w kurhanachgłogi to też nadziejatyle, że dzieciństwaścieżki polne wykorzystujemykrew Scytów i Galów mając w żyłachbiegamy przez pola i zbożajak króliki tańczymyzorza ich informacji nad namiwychylamy nasze dzwonynaszeichzawsze myto już tak zostaniedopóki będą telewizyjne krzyżew naszym świetle jaśniećautostrady i parafiezbyt zdrobniałe dla ich geniuszustoją miniaturowe na kredensachjeziora dodawane do małych boiskserca oddajątrylogie religiiuciekinierzy kontaktówoczy podnieść można zmrużoneodsunąć kapelusz na tył głowyuśmiechnąć się możnastojąc w powodzi na przedwojennej ulicymożna wzrosnąćgłogi jak pąk serca wykwitają astralneczekamy na krewspojrzeniami na smak ustna mgłę w oczachtylu swe kości złożyło w ostachilu, tego nikt nie zliczyłąki bez znaków kąkoli i makówbez pszczół bez czajeknadzieja bez mórz w naskurhany grobycisza w urnach głowynieodnalezionych* Iloczyn *Iloczyn dwu wiejskich miłościgdzie trawy pasma brakna wzgórzach kończących sięona zatrzymuje swój roweron wyłącza silnik traktoraon uchyla drzwi kabinyona opiera się o siodełkozdechł komin fabryki nad nimiznikł cień socjalizmu teoretycznegomłodzi dogadali siękracze wrona na topolisiano biegnie w miejsce miłosnewiejska miłość otrząsa świat z kłamstwna polach telewizją zasnutych od śwituobserwują ich nadzy milicjancistojąc w krzakach z radaremgdy kończą rozmowęwyskakują z czerwonymi makamiw zębachna drogę przed nimi
>>>
* W mojej piersi *W mojej piersi tkwi sensjak gwóźdźkrótko przenika ukośne błonyona korzysta z białych tkanin pajęczychwiszących w piersiopada lekko na nieratując swoje miłosne życielata winucieczekna zewnątrz ciałagodziny dobrociwewnątrz spojrzeniamały ludzki ból na rozstajachsens kłuje i kołysze
>>>
* Na razie nie chcę *Mogę osłonić swoje oczy rozumemlecz nie wiem, czemu nie chcęstrzepnąć mogę niedbałym ruchem palcówSłowackiego z koniachoć płoną moje oczy gniewemna razie nie chcęnarazić się zaborcommogę osłonić swój rozumcierpliwością pielgrzyma
>>>
* Wnętrze *We wnętrzu tego kamieniaktóry jest wewnątrzjest złośćjadąc, jako prawie rower przez lasczuję, że będę musiał przestaćtymczasem przeciskam się międzyskłębionymi liśćmi i pniami igiełjak powstaniec lub partyzant nawet borówczarzteraz taki czas jestaby styl był jak figowiecjestem w slipachgdybym był apostołem nie chciałbym miećkamieniejącego wnętrza na pewnowychowuje mnie las ojcównie mogę już mówić:„gdybym mógł”jadę na rowerze do czterdziestkizaświeć tęczo, pokaż swoje kłyzawiej firmamencie na sny Jupiterana dzisiaj wejście czołgowedla koni otwartejuż dzisiaj ruszają czołgi chwałygdy spotkam je na drodzewyjadę na środekstaranuję jemoże, tak chcęmoje rany zmieniają się w logiczne kamienieskóra wysuwana jest przez wnętrzeobcy jestem nawet lekarstwom i ludziomlata mijają czekam na niąszukam jej mam ją odchodzętrzymając ją za rękęto nie wojnato nie nienawiśćto onajaskółka leśnazagrożonaprzez kamień lekki jak owad* Sznur *Na tyle dojrzałem, aby szepnąćw nocy chcę zrobić totajemniczo mrugnąć okiema potemwyjść z domu z konopnym sznuremz zamiarem przeciągnięcia gonad drogą, którą muszę iśćwielce szanowni Rodacyw Sejmie siedzą jak zwierzęta w klatcea ja drogą idę na straceniedrogą, którą wyznacza mi sołtystak wielu u władzy w sterowanym Sejmierobi za dekorację różniąc sięco jakiś czas w sprawach wódkija już prawie jak terrorystamilczący jak konopny sznur koniecznościleżący w zwojach na podłodzenabrzmiewam cieniemw blasku płonącychsocjalistycznych stosówten cień to dobra rzecz dla mnieprzepowiadam śmierć Pimenaz ręki Gorbaczowa
>>>
* Swoboda *We wnętrzu mojej wiaryjest miejsce na swobodęw katedrze mojej głowyjest wielki krzyż wolnościciepły krwią mojego snuprzyzywam dzieci nie bocianydewiacja pod kontroląobydwu oczu uspokajauspokajam aniołów stróżówufwewnątrz zegarka liczydłakrople wody spadają na wysunięty językwedle stawu groblawedle wnętrza czaszagiąć skrzydła, wznieść proporcerunąć na barbarzyńcówlub czekać pod krzyżem na śmierćz ręki bolszewika oraz esesmanaco było, o co jest korzystniejsze politycznietyle piachu i tyle jeziorw naszych gestach i podróżachwzgórz i równin, połonin i ruinprasłowiańskie grodynawet germański stek na Ślężypłoną w żyłach w sierpniujak krzyż
>>>
* Obsesje nocne *Obsesje nocne wyrywają mniez delikatnych ramionkrew wyciskają na czołomyśli przestają istniećtylko zwierzę w nocykrąży w ich miejscachmogę sobie wyobrazićmojego praprzodka wędrującegona bosaka przez stepy środkowej Azjiw poszukiwaniu spokojulecz nie w taką noc
>>>
* Narodziny *Wejście do katedry stadionujak wybieg dla fokzamarznięty system moich uczućoddziaływań i cieniregulator obrazuktóry wisi na ścianieginie w ciemnościach we mgle i śniechwytam drążek steru książkimsza przeżyta w nocy powtarzana jest za dniagłodni maszerują ktoś marsza graten we mgle sobowtórnie jest tak głodny jak jahala oświetlona jak wnętrze niebadla narodzin nowego człowiekaw lustrzanych nibytabernakulach zrodzić się miałz naszych słów ontak niewiele czasu zostało jużdla nowego prorokaa może to ty zrodziłeś się tam, patrz!bazyliki koncertów i demonstracjina Bałkanach i Kaukaziemiasta mogą zostać zoraneprzez Rzymian i Rosjanjednak trudno uwierzyć w ciągłość własnej klęskiłatwo patrzeć i widzieć na ołtarzusiebie choćby przed klęskąchmura przesłania szczyt drapaczai zwięczenie krzyżem, gwiazdąchmura głodnej szarańczy
>>>
* W naszej awangardzie *Ani Rakowski ani Urbannie umacniają tożsamościJan Paweł II istnieje jak ideamiasteczka samotniejąmiasta się sprzedajądzięcioł przylatuje z lasuaby zamieszkać w sadzie wielkości Niniwyza rok wylatuje z saduaby pod miastem opukiwaćdrewniane telegraficzne słupydziś usiadł na ceglanym murzewali dziobem w ścianę domuwierzeje łąk zatrzaśniętelasy zdziczałe zmieniają się w polne zagajnikiostrężyna jest porastaczasem jakiś parów ukryje ogromne łopianynad cienistym strumykiemlub małą wioskę bez drogi, szkoły i pocztyjedynie z kapliczkąsumienie naroduPiast był chłopemRakowski to syn chłopaale tylko ten drugi to barbarzyńcamiast muzyka dociera na wieśludowa muzyka wbrew pozorom nie umierachcemy wypłynąć na starą rzekę Europyłodziami ministerstw i przedsiębiorstwco za bzdurajednak pakujemy się na te porohyja dla swoich dzieci będę zmuszonystworzyć własną Europęwysączyć ją ze skały sumienia w lesiez łopianu i dzięciołaz miasteczka ze szkła i wodoruz hutniczej dzielnicyżeby już do reszty nie zgłupiećw awangardzie przedstawicieli
>>>
1989
Jak wierzba płacząca na krawedzi krateruwzrastamy nad przepaścią wiekuptak siada na ramieniu premierazłowieszczociemność ulubiona w klasztorzejak przyszłość kwiatu kaktusadeszcz w Nowym Yorku płaczespływają krople po zębachkonie, lecz nie takie znów dumnestoją obok siebie na Kazimierzujak synagoga i kościółmiędzy nimi płynie Wisła płaczącaAugustianin dzieli się pasztetem z włóczęgąw budce telefonicznejpodczas snu z cygarem pomiędzy palcamiwłóczęga umieratrudny nocny szlak dla komandosówz ulicy Ułanów Jaruzelskichprzez stalownie, telewizje i pałaceNiemcy zapraszają znów Rakowskiegoa on strofuje Hołuja w HrubieszowieWarszawa uklękła przed Zygmuntem Waząktóry zdradził tak wiele interesów Polskilecz nie Polskę samą tak jak śliczny Staśnie wierzę Warszawie z pomnikami carówKozaczyzna nas niszczy nawet w snachzamek w Czersku nadaje się do remontumumie też trzeba ratowaćmisjonarki więźniarki są nową nadzieją piramid Kremlajak wysłaliśmy Karola Wojtyłę do Rzymujak wysłaliśmy Brzezińskiego do Waszyngtonujak wysłaliśmy Dzierżyńskiego do Moskwytak wyślemy na Księżyc wszystkie łzy wierzymy, że wulkan nowych czasówjeszcze pozwoli się nam wypłakać przed erupcjąmożemy przejść tam na piechotę
>>>
* Ręce do góry *Jest taka piosenka otoczona muremjak zachodnie i wschodnie warowne miastajak sokół wzlatujący nad Podolewidzący ciągnące z dzikich pól nieszczęścieciemność nocy jest tą piosenkąSejm nadciąga od Sienykomuniści od Sejnrobotnicy sezonowi toną wśród rzęsw stawach zielonych
w pultuskach w puławach
pieniące się piwa są wylewanepod progi księży patriotówoni nadchodzą od wschodurzadziej od zachodutak, więc jesteśmy osaczeni przed muremklucze dzikich gęsi płyną w miedzina niebie z Galacji do Galicjiczołgi równymi kolumnami toczą sięz Jarosławla do Jarosławiawśród szpaleru topoli jak pociągiposłowie śpiewają hymn zniewoleniai wznoszą ręce do góryjak Urban i Innocenty>>>Tu nad morzem zielonymjeszcze nie jeden zrodzi sięczerwony końi co z tegojeszcze pewno nie razw zielonej historiinie kłopoczcie się ucieczkątęsknota złączy wasnawet z tym koniem pędzącym do Żółkwioczy stepuwody modrelos Europy w waszej studniprosi o wolność jak Aladynzimą wsłuchujecie się w świszczące klęskizaskoczonych białych w czerwienisumuje się swoje marzenia o wodach i stepachwtuleni w futra obcych kotówobok marmurowych mnichówżyjemy innymi dla siebie samychpowstańcy patrzący na niekochające sercanawet wśród burzynawet wśród zamiecikosmici czy sataniściinsekty czy komputerywejdą w wodę naszych trzech mórzi zostaną do świtu, gdy rosa zmoczyzielone bezkresne stepy trawników
>>>
* Ptasia tęsknota *Ptasia tęsknota mojaklucz wiosną i jesieniąkoła zębate, nityw nieodkrytych ramach łączą w moim obrazie snymocuję go do ściany rodzinyśniadaniem równie ptasimwejść tam gdzie młyny mieląwejść w kamienne lochy mąkisłyszeć wodną turbinęnapędzająca młynywidzieć pianę wszędzie wokółrealną osiadającą na policzkachdeszcz, słońce, wiatrdziewczyny wśród samochodóww labiryncie w Knossosw wulkanie Witkacegow sercu dynamicznakwietna tęsknotana moich horyzontachperspektywa przełamuje siętak, że ptaki mogłyby upaśćna druty wysokiego napięciagdyby tęsknota zdołaławyrwać się z serca
>>>
W tylu już leśnych latachskrzat czyhał na skrzatawyczekało i moje sercehobbitka znalazła mniewyeksponowała na płótnieskostniałe wieże boszują na obrazachnad przepaściami iluminowanymi piekłemgdy zjadam jej nogę wyrasta mi łuskai temu podobnena łyse zęby wyłażą zimorodkina leśnych sadzawkach stojęlecz iść nie mogę po nichz pleców wystaje mi nowy kartofelbiegłbym do mojej miłościa jadę piłką do morzabudki na sercach obu buduję zaskoczeniemzjadam w oknach czaskwoki zza muru chcą się dać słyszećhobbitka poszła w inną stronązamknąłem Trybunę
>>>
* Plan *W tylu niszczących szansachpozostawiam szansę dla miłościgdzieś w jakimś mało uczęszczanympomieszczeniu biurowcanagle znalazłem się twarzą w twarzz trzema pięknymi kobietamipatrzącymi swymi ciemnymi oczymana mnie siedzącego wśród kartotek różowychbezradny tuż po gwałtownej rozmowiew której wykrzyczałem swoją chytrośćkobiecość ich pojawiła się w bliskości wężawstałem w płomieniach tych spojrzeńich oczy teraz wzniosły się do górygdyby nie resztki sierści w moich ustachzaskoczony w otwartości wszedłbym na biurkoby zrywać jabłkadiademy oczu świeciły w moich ustachrozmowa zbliżyła nas elektryczniejuż prawie dłonie dotykały dłoniwpatrzone we mnie znów pojednanegokryjącego zmieszaniei oto, gdy jedna z kobiet wstałaaby zamknąć drzwiby ukryć nas przed okiem opatrznościswojska samotność wybuchła jak miecz Michałaciało zostało wessane do zgliszczna koniec ustaliliśmy w podnieceniuplan zniszczenia niecnychtrzech innych kobiet
>>>
* Zmierzch zakłamania *Łzy jak czerń nocy spływają po szybach oczugdy milknie ostatni ptakmój ojciec z wypalonym sercempielęgnuje młode sekwoje antykomunizmuktóre posadził w czasach Solidarnościdzięki pożarom Jaruzelskiegow czasach stworzonych przez takich jak ondla czasów długowiecznych jak dęby Mamre moja matka zdecydowana uprawiać oberżynyna kurhanie ostatnich komunistówustępuje przed ojcemsama usypuje kopiec swojej rodziny wyższy od kurhanu tatra Mamajakrzątając się z pełnymi koszami ziemi polodowcowejw domu wciąż jeszcze pełno komarów komunizmuczyhających na odsłonięte ramięmoje łzy to kwiląca ptaszynao zmierzchu zakłamaniana tyle silna by wyłapać wszystkie komary
>>>
* Trucizna wszędzie *Kiełbasa, szynka, indykobok sałaty, chleba, grzybówna polskich stołach – truciznąpapier w pracy – truciznąpiwo w czasie meczu – truciznąi sam mecz takżepepsi-cola i lody w wafluwśród rozpalonych domów miasta – truciznąsamochody rzężące – trucizną
wpieprzowina na targu – truczną
robotnicza konserwa śniadaniowa – truciznąsamochody warczące – truciznąwiatry i deszcz z zawartością kombinatów- truciznąpocałunki partii – truciznąsłońce w bezozonowej atmosferze – truciznąodzież i meble w mieszkaniu – truciznątrujemy się rozmowami w czasie weseloglądaniem telewizji w świętawypoczywaniem nad woda w wakacjemyśleniem o kobietach w nocypracą dla zła w dzieństaniem w kolejkach i korkach
>>>
Możemy w kontekście zagrożeniaplanety i społeczeństwaśmiało mówić, że cywilizacja doszła do proguśmiertelnego zatruciatrucizna znana jest od tysiąclecipod różnymi postaciamiwięc każda epoka musi miećswoich głodujących eremitówodpornych na niąprzyszłe lata też czekająna koche, arche, pra, pan i na waskamienie, woda, modlitwaskąd wziąść czysty umysłskąd wziąść czystą ziemięskąd wziąść czystą wodęskąd wziąść umysł czystyczysty umysł czysty umysłplanety>>>*Weź kawałek mydła*Weź kawałek mydławłóż go sobie w ustai usiądź na gałęzi drzewarosnącego przed jej domemi milczrosa będzie chłodzić twoje ręcenogi, głowę, pierśspływając z włosów i naskórkajuż na drugi dzieńniewolnik na plecach uczepiony twoichjak plecak był przenoszonywe wszystkie miejscaw które zachodziłeśgdy usechł odpadłi z miejsca zaczął podążać za tobąweź dziecko i idź ją prosić o serniech dziecko popychane przodemzmieni się przed nią w krukai pofrunie w jej oczypełne czerwieni zachodukurak biegnący przez pustynięszukający rozpaczliwie pożywieniato ty bez krukaspragniony
>>>
* Słoneczne rozgwiazdy *Słoneczne rozgwiazdypod katowickim Spodkiemzjednoczyły się na wiecuw dniu gwiazdy12 marca 1989 rokuweź spluwaczkę i wyrusz na frontjako krasnal partyzantz ramienia ludowego miniugrupowaniaposilając się seremmów, pluj i dalej wciąż dalej podążajnaprzód na Berlin i Rzymuklęknijwstań, gdy spadnie bombaugotowany pacierz mrocznyw komputerzemleka nalej do spodkapostaw spodek obok na drugiej śląskiej gałęziśpiewaj pieśni otwartych ustprzytul nogę do koryi chłeptaj mlekoona krząta się tam za oknemcała jak pąsowa różaspeszona atakiem miłościi w sercu i w kuchniwypatruje twojego powroturannego
>>>
* W tanich głowach*W tanich głowach czyha senw leśnej głuszyzimą umiera stara kobietazapada w śnieg na zawszeważyć słowalekkie odrzucić na drogępod żołnierskie butylasy ważyćsą jak wióra unoszone wiatremku Księżycowico masz do powiedzenia lesiejaka jest twa ostatnia wolakłos stalowywśród innych narodówjuż nie tak dumny jak kiedyśi nie odnajdzie dumyw nadchodzących latachnie wzniesie mieczanad grobem staruszkipochowanej na małym wiejskim cmentarzykunie wypada wznosić siedemnastowiecznej szabliwypada trzymając grudkę świeżej glinypłakać, płakać, płakaćzieloność w telewizorachskacze konikami polnymi wśród czołgówdrga w konwaliachgwiazda wśród lasówgwiazda staruszkiczuwająca dla przyszłościnad przeszłością natury
>>>
* Zagłuszyć śpiew ptaka *Zagłuszyć śpiew ptakaw metalowych komorach makowindudnieniem wypełnionego sercakiedy nowa miłość wjeżdża w mój lasjestem akurat samkwiat jak śpiew miłościwetknięty w uchoryba do połowy wsunięta w ustazakazana miłość wkracza z żandarmemdo spichlerzakoń zeskakuje z pokładu statkuna przystań w Warszawiestukając kopytami galopuje do baruna szklaneczkę mocnego octuto nie potop szwedzkito nie ta sama miłośćale ten sam zakazdrzewa dzwonią jak dzwonymając ptaka w sobie
>>>
*Mój ból*Nosisz wewnątrz moje cierpieniebiały krasnal w nocy przelatujenad moim domempuszki we śnie otwierają siębłyszczą jak prawdziwe gwiazdyna czarnym firmamencieWisła zamarza powolia ja wciąż płynęz gazetą w zębachGrudziądz, Warszawa, Kazimierz, Sandomierz, Krakówmiłość ukryła się przede mnąw innym cielekuc jest samochodem i niesie mnie na grzbieciemój dom powstaje z winogradui rytmu słońcakwietne są nieba tego lata łąkidzięki radzieckim eksplodującym samolotomw puszczach szwajcarskich wędrówek poetówodsłonięte zębyna wschodzących frontach nie giną już onilecz mysiedzą w słowackich lasachkołchozowych blokachpolskich chochołachangielskich pubachafrykańskiej dżunglionistep na falach eteru czeka na kroplę i stopęwe łzach moje dzieci we łzachwasz niedźwiadek się zestarzał po kolejnej dziesiątcedziś grzywy kuca nie zrasza łzamii zjeżdżając na nim do grobu Polskijak zwykle przygotowanego przez sąsiadóww każdym stuleciu jeden grób lub jedno piekłodotknąć mógłbym podwójnej duszylecz ciało nie pozwalapojedyncze ciałosiano pachnie w niedźwiadkachśpiewajcie rosyjskie niedźwiadkiwasz suchy hymnniestrawny jęk po uciśnięciu brzuszkatęsknoty opowiadajcie o stepach i kościacho moim bólu nieodnalezionymszkliste niebo nade mnączy twoje oczy otworzyły się drugi raztym razem wewnątrzczy o tym wieszzawsze oczy patrzą w niebou nas tak zawszenad moją głową zawsze niebogdyż nie mam domuoprócz grobu, którym muszę się posługiwaćjak taboramize względu na historięnie mam nicludzie Wschodu ludzie Zachoduludzie Północy ludzie Południabyli i są tu wszyscywołają –pieniędzy pieniędzy nędzyludzie Pieniędzy Polacy Pow Stambule w Berlinie w Moskwiewszyscy nawet ja odlatuję za wojskami lotniczymikarły i kuce są już w grobiea ty ze mną tkwisz w odmęciejak Skała Piotrowa ponad wściekłościąprzecież wielu ludzi lubi swą pracę choćby w kiosku Ruchuw saturatorze w polu w rządzietyle piękna w wodospadach krwiw słońcu nad Sowetow Tajgach w Wisłach w Dekanachśmiej się tygrysie wejdź do bazylikiPapież leci z kluczem żurawi do Egiptunad Morzem Śródziemnymobnosimy cię z żoną pod baldachimembiedna istotoczeka na ciebie Mars Prezydent Metali twoja własna głowageneracji komunizmu polskiegojak nieść ten ból z nadziejątak stary tak mądry się czujęgdy pomyślę, że z tych kościporzuconych w kopalnianych szybachciągle wyrastają sekwoje snów
>>>
* Skalista grań Pałacu Kultury i Nauki *Sęp krążył nad głośnikiemz którego dolatywały słowapiosenki Chrisa Kristoffersonajastrząb wystrzelił w góręjak radziecki odrzutowieca potem runął jak tenżena płytę lotniskapopełnił samobójstwojaskółka uwiła gniazdow oknie gabinetu Pierwszego Sekretarza KW PZPRmeksykański kogut rzucił siępod samochód po przegranej walceskowronek wzleciał nad polazasypane śniegiemwyśpiewując swoją pieśńdla bogatych ludzikaczka podała kurczakowi na świętaindyka z borówkamibąk w przydrożnym rowiesłuchał samochodowego tranzystoraz którego dolatywałydźwięki utworu Slayerasęp porwał głośniki zaniósł go na skalną grańPałacu Kultury i Naukimuzyka wyszydziła obie nazwy
>>>
*Skwierczy*Skwierczy, krwawi, płonie i kulawihistoria na Wałach Chrobregoa w dole wodoloty czekające na Wolnych Wolinianw samym rogu zza wysokiego ogrodzeniażołnierz patrzy przez lornetkę na golasa i Gołasanie pilnuje dokładnie socjalizmudrzewa spadają z klifu, koziołkują, tak, tak i takskaczą w fale marząc o sieciachobciążonych kamiennymi obciążnikamibataliony już nie mają tej szansy, co Kuba
wypatroszone przez gwiazdy stalinizmu
ryby śmierdzą w Międzyzdrojacha radzieckie okręty w Świnoujściubada, pyta, wypatruje i kochadezerter w Trzęsaczu pędzącym do Szwecjiach, gdybyż była tutaj latarnia morskaniestety są tylko pokoje do wynajęciaz wężami, skarpetkami i jakimiś takimi dziwnymi sowamibez litości dla lotniarzy i komunistówkościoły się nie doczekały w przeciwieństwie do galerii przodownikówbiusty tak tutaj lubiane już nie są kelnerek, lecz Litwinekostatni żołnierz jeszcze nie rezerwistazrzuca kamienie na spacerujących u stóp klifuradary pracują dopóki się nie zepsują
>>>
*Obiad po prowokacji*Koledzy po piórzepióra po kolegachprowokator po obiedzieobiad po prowokacjikościółek zmienił się w wartownięprzy strategicznym mościebrzoza syberyjskawlazła do doniczki w holuinna brzoza komitetuje plenarnieprzy autostradzieautostrady runęły w zbożajak kombajny?szelest piór grzędnych kurwywołany panikąna widok skradającego się krwiożerczego zającaodrzutowce lecą co noc na wschóddetonacje ponaddźwiękowe odbijają sięod jasnego księżyca i powierzchni morzaten dzwon wybrzmiewa jedyną prawdę –prochy Oświęcimia to nasze prochyzagazujemy jeszcze przydrożne warzywaale już niedługo zaprzestaniemy i tegobory Sobiboru to obce miejscana naszą borowinęby nic już nie napisanopióra zjedliśmy ale gęsi pozostałyi ostrzegajądziś nawet poecinie byliby w stanie jędrnym piskiem na murachostrzec Rosjanwięc tylko strzygą uszamiw kolegach upatruję kolegiumw liceum upatruję gimnazjumu Platona szukam wczesnego Chrystusaby opisywać z satysfakcją gagi myślisłowa stają na taboreciei zaglądają do szkieletnych szybóww kopalniach Uralutylu wieszczów wszczęło idyllętylu też wieśniaków zbłądziłoi spod strzech trafiło do katowniprzecież i Sokorski walczył w gazetachteraz jeździ bryczkąi Burakowski walczył w ministerstwachteraz pije za swojeja chodziłem do kościółkaa teraz go opisujęwydrapując gwoździem litery-słowa-strzałyna białych ścianach urzęduoni skupują łazienkija je wyprzedajęniemal rozdajęza bezcenwszystkim po piórze
>>>
Jak z welwetuJak z welwetu jest moja mózgowa tkankadziś, gdy mam serce rozdarte rozstaniemchciałbym dotykać swojego mózgubez przerwy tej nocykrew wypływa ze mnie w mrokgłos z radia tonie w mojej pienistej krwinocna lampka przesłonięta skrzydełkiem komaraprzez otwarte okno wpadają kosmiczne echaz pobliskiej knajpyzmieniające się w piosenki folkoweza każdym razem, gdyprzejeżdża w oddali pociągpociąg bez ciebiechrząszcz w bamboszach przechadza się w zwojach welwetujak w maleńkim muzeumkazimierzowskiej próżnościbezdomni odkąd złączyliśmy sięzłączeni ze sobą odkąd porzuciliśmy domyjesteśmy ziemskim materiałem przyszłej kosmicznej epokinad własną ciemnością rozjaśnienipłynę, gdy oddalasz się na jakiś czaschciałbym dobić do brzegu swego mózguby odnaleźć dzieciństwo z welwetugdy jeszcze nie znaliśmy siebiei nie tęskniliśmyjak dziśchwytający przestrzeń w ustaniemogący wchłonąć w podzielne sercecykania w głowienocnych świerszczy rozstania
>>>
*Na Wawel*Który dzień nam dziś nastałna Wawel na Wawelna Wawel bacowie na Wawel juhasina owcy na owcyktóry dzień będzie sądnywięc bieżmy posłuszniedo Krakowatam ogłosimy narodzenie nowego dniadzień nam dziś nastałposłuszni gdańskim syrenompłyńmy rzekami i kanałami do Wisłyzaprzęgajmy sumy i siejei do źródełZygmunt jest dobry tylko, gdy dzwoninie, gdy przynosi potopczerwony wtedy jest godnytylko kolumny kultury naukina Wawel na Wawel na Wawel kaprzy na Wawel flisacyna tratwach na krypachdzień jasny na latawcu płynie po niebieze słońcemjuż widać go z lubelskiego zamku wyturczony indyk słowianofilski kosmitakarp po żydowsku nalewajka po pruskupas augustowskidziennik francuskinocnik angielskiwłoska sałata austriackie trąbyssasiała warszawiankatrojański kundelświadek Hitlera amerykańska mamonaBaal Wschoduto wszystko dziś na stos na stosidź światło do światłamy od dziś kochamy sięw ostatecznych sądachdziennik anioła w Pieskowej Skaleodnaleziony
>>>
W programie złapał nić dyndaniastudnia dziadka ma kierydziadk i babki w bukiecieosa na dzikiej czereśnizatoka ten zenzegar waha sięty walisz na rowerzesercem z górya i takbałwan omija cięostrożniesoplem wydłużapikiZachłanny szukalski beznamysłutrąbisz o cnociez pokrzywą dzieci z puszką ze świecąksiążka wytoczonaprzeciw namysłom
>>>
W tej okolicy pusto od snówW tej okolicy pusto od snówjego kapcie w tej pustcewydają się samochodamijakże to tak powiedziała mysznić pajęcza odzyskała pająkamyk do kłębkaw pustce okno rozbłysłoza nim biedne planetyna kaktusie usiadł mały grzybspłynął z atlasuwieże czołgów niebieskichrozmiękłygdy wyszedł Tłustojzapragnął ideipotwórz Jeny
>>>
W obecności własnego krzyżasenny patrzę na dziewczynęjej pająk przełazi przeze mnie włazi na ścianępodąża nas skróty wkręca się w mój bluszczzmierzch w abażurze mojej lampypatrzę na nią widzę rosyjską miłośćjako zauralską sennośćw obecności własnego krzyża żartuję z życia w pajęczyniedoprowadzam do jego zaciemnieniazmienić się chciałbym sam w chrząszczajak za czasów innego imperiumrozmyślam o cmentarzach katolickich nie spodziewając się w grocie dojenia kóz na pośmiertnych pastwiskachjakże cierpki jest język w ustachktóre nie znają zaspokojeniakulawe spojrzenie początku w galaktykę życiatak samo jak ostateczne opadnięcie w bandaże pajęczynw wodzie delikatnych ramion wolałbym spłynąćpoprzez huczący wodospadnie gubiąc krzyża
>>>
Tak zawsze jest, gdy coś wysiądziena trawce zielonej budowałem domze szkła, stali i wełnyprzyleciał ptak z brodą jak u kozyi usiadł mi na dźwigudźwig się wówczas zepsułchyba doszło do jakiegoś zwarciazamknął się prawdopodobnie obwódszyderstwa techniki z mioceńskiej przyrodyeremita z brodą jak u kozybudował sobie ziemiankę drążąc ziemię lisaminadleciał bombowiec z dziobem jak iglica w Montrealui zwiał świeżą ziemię na błękiteremita zakrztusił się i po chwili już nie żyłdoszło do przeniknięcia myśliprzez duszęmyśli szyderczych
>>>
* Na pokusę niedźwiedzia *Nie przejdą zimorodki utwardzone żelazemmuzyką syren hartowane.nad kotłem z Wojaczkiemnachylam się w Chicagow smole dostrzegam odbiciestrasznego ptaka przeszłościdziesięcinę z wierszy załatwiłem Rejowi w dolarachKraków opuściły księżycowe tramwaje rozmyślam o ich braku w Sukiennicachrozmyślam o Arabach w pustych dziedzińcach Alhambry.rozmyślam o Wandalach wychodzących z Niepołomic do Andaluzjimój sen w fotelu w samolocie w cykloniekruszynki w komorach śmiercinadejdzie dzień pojednaniai motyla z czołgiemi mędrka z ubowcemlecz teraz jeszcze sypniemy kośćmi zielenina nasze dziurawe drogigrzejemy silniki, które grają symfoniesmrodzą poezją przed świtemna pokusę ogromnego zimnegoniedźwiedzia ze słomy ojczyźnianej
>>>
Dadźbog w jeziorze Śniardwynaści gitarę Ścierańskiegoi świąteczne piskorze na stołylecz strzeżcie na granicy młodychwłasne więcierzegdzie czeremcha dojrzewatam Ukraińcy litwiniejąi na odwrótgdzie mak rośnie w lasachtam Polska właśnieza niebyłe uznane zgryzoty Jaćwieżyi oddechy druidyczneceltycko-wyborczo-scytowskiew świętych gajachkolczugi pod bramami Czerwienigdzie Czerwień? w tych bagnach?Gać za nimludzkie oczy w owocach kłokoczkisine wichry naprzeciw Lędzianod wschodu i południaw dziecinny krajobraz Dorów i Wolskówtorpeda słowiańska uderzaw pomarańczowy książęcy dwórwinny EWG bezwonny RWPGLech wyrus za trzechRuryk, Cham, Jafet i Habsburgnie zasilą mu faji z dzięcielinągliniane skorupki po garnkachz ciecierzycą się nie odnajdądżdżownice zutylizowały historięi modęstrzeliste nieba w kołysce słońcajeść terazDadźbogteraz jeśćślozy w Wiślepod dnem którejświęte dęby sczernieją
>>>
*Żołnierz miłości *Po latach, które okradały zmorynadeszły żeglarskie sentymentalne tęsknotyza lądemmewy jak wizje niedopowiedziane spojrzeniapolskie morze i polskie jezioraschłodziły duszęwięzienia i koszary schwyciły w sieć ptakiaż nadszedł Achilles powstały z wulkanusercprzebrnął przez łan zboża jak płonący wschódżołnierz pramiłości poświęcony epokom chrześcijaństwaprzypłynął na barce
>>>
Wisła wpływa w przełomNa wieki wieków sto latw stole trzy nogina nim trzy pucharyWisła wpływa w przełomTrzech Koronja i moje kochanie mój anioł przełamuje nocny deszczi wpada w moje dolinyKolchidy
>>>
* W nicości *Moja czarna kostka płynie w ciemnościna fali odpływu znika we wnętrzuw środku, za horyzontempojawiła się niedawnotrzydzieści lat temuwyłoniła się na brzeguteraz tuż przed północą zniknęła na zawszejak lunatyk czekam w świetlistym kręguuformowanym odwzorowaniem kostkioddzielony od niej jak od siebie samegoczekam nie widząc czasunie czując ciałabez haseł w torbie wędrowcaz transparentem dążeń nad głowąile dźwięków przeskoczy nad oceanemw chwili wybuchu mgły świadomościjestem bez czerni, która zniknęłaz bielą, która rozszczepiła sięna twojej odłożonej podróżyidentycznej z moją samotnościąkształtem moim obecnym w nicości>>>* Targnąłem się na kotwicę *Potężne serce neutronowe jak obłokw nowym programie odnalazłem czarne wronymimo że szwedzkie takie sympatycznejadły mi z ręki jak fokikiedyś była nocsen za dnia bił mnie pięściamijak obłok wiedza tajemnaklocek spadł z drzewapniak spadł z morzawpadł do Żarnowcaz dziuplą, z dzięciołem, z jajemkruk na giełdzie w kurnikupałac w PuławachKościuszko, nie to winoa tak!, Izabella pracowaław zakładach optycznych w Warszawieza odłożone do dziurki pieniądzekupiła sobie pamięćoch książę!Józefie Wisarionowiczu Poniatowskii ty Wrono odlećcie z sumienia kaktus Teksasu przyjechał z ZZTopsamochodem kultowym na Rynek w Kazimierzui w skoczył z rozkoszą do studniz drewnianym gadżetem rewolucjizdroje uliczne w uliczkach Kazimierzaśmieją się z Wisłygdyż są pułaskie jak prawdziwa wodaw Waszyngtonie szwedzka rodzina wchodzi o północyna polską basztękoronczarka tanio sprzedaje synaMehoffer sprzedaje osiemnastowieczny kościółekmotyla biorę ja, ale już z Muzeum w Warszawieja Justyn Konstantynopolitańskiprzez Bosfor, Bałkany i Karpatydotarłem nad Jezioro Wigrywsiadłem do dezetyz ująłem stertargnąłem kotwicętargnąłem się na serce
>>>
** Sen zniknął w czaszkach profesorów **Sen zniknął w czaszkach profesorówszlak, tramwaj, rotundakarakan radioaktywny barbakankoczkodanodajny hotel robotniczyprzy końcu Alei Leninamłodzi Polacy z ujotu opanowali ministerstwaRakowski dał im szansęzacementował ich by nie promieniowaliz Łagiewnik na Wieczystąkonie reklamowe francuskie nagiepytają w Sukiennicach –czy konie mogą być nagie?Wyrwij mnie sąsiadko z uroczyskaumyj mi plecy w to popołudniespłukaj mnie wodą z Bosforuzrób mi kolorowy slajd w wczamknij drzwiwyjdź na krakowski Rynekwyjedź z miasta z docentami
>>>
* Ser i kości dziadka **Ser dzisiaj droższy w samie niż dzieła PicabiiDymna uniosła na piersi Wawelja z Kaziem utrzymałem na koniu Kościuszkiczternaście kufli żywcaBłonia się zarumieniły z gniewugdy sekretarskie boksery je oszczałyKiełbasa dziś droższa niż dzieła Ernstawłóczęga do brzegu Bajkału podchodzi i wyjezawsze było to normalneja zbieram kości dziadkai na bułance wracam przez Baszkiriępotem ściana wschodniapotem ściana wschodniapotem i krwią przemierzami to, a jak!średniorocznietrzy ślimaki tu na kilometrw okresie zaborów nie było nawetczterech telewizorów z dziennikami na głowębyły tylko trzy litry gorzałki na rabantai tak Szela dopadł Olszewskiegoktóry z wrażenia skroplił śnieg w Kolegium Olszewskiegogwiazda Dawida przyświecałażyjącym w dorzeczach ciemnych rzek podgórskicha – bij Żyda – pojawia się dzisiaj na murach po deszczuw katedrze jaskółka a w garnku pustułkanoc i las i grule na przednówkachtak dziko urzędach nocąsprzątaczka siedzi w fotelu ministra i pali cygarobiałe gipsowe konie cwałują po dywaniecyrk w Komitecie ćwiczy saltaLenin przemawia z szafy popielniczka stygniew Karkonoszach na Śnieżce Baudelaire czyta turystom „Kwiaty zła”rzuca pieniążek za siebieprzywołuje osiołkaosiołek powraca, ale już przez Pireneje do Lourdesbez Robespierrea
>>>
Śledź to śledźto kaczan śledziowyskacze na rogu ulicy nocądyliżans kultury a w środku pagórekkryjący skarby Etruskówkonny pojazd ze śledziem na koźleprzemierza pustynię miasta Galówksiężycu zaryb się samdzyń irlandzka rybo dzyń gockaidą nocą przez most w tynieckim Awinionierzeka zmalała od czasów dzieciństwateraz jest jak strumyczekporohy odeszły na wschódksiężyc to miłosna protuberancjadachy błyszczące pełnią blachyrude kochanki na dachachz warkoczykami, piegamizbyt młode a jednakprzeciągają się leniwiezajeżdżają powozy przed Chorwatów chatybez prądu, gazu, wc, podłóg, wody bieżąceji przyzywania wężywysiada z niego tracki flaszecznik z Dzwonuprzywożący wieści o zaginionych we dworze pedałachi umierających nad jajecznicą na boczkuokute spojrzenie, w łuskach samochódrekordowy przejazd przez rzekę winyjak ruska amfibia przemknąłkołami nie dotykając dnanad sferą ryb maniakalnychcicho sza! księżycssie śledź duszę Jana
>>>
Zrujnowali Wieleci Niemcówpo tysiącu lat – tego rokudzieci libańskie poszły na wojnę, ojej!jeszcze prawo niemiecko-rzymskiew gontynach komunistówa szkoły nie dorosły do naszych wyjazdównawet tych na SyberięSzwedzi zrujnowali zdrowie Chodkiewiczaledwo troszkęŻółkiewski zzieleniał na Placu Czerwonymmakatka z sercem zawisła na murachi jabłko jak symbol seksusyrenka jak symbol złych pożądliwościmiasta, lecz nie naroduchciwości, łakomstwa i rozpustypójdź Polsko w karpackie lasy razem ze mnąrazem z moimi czarownicami na ofiarętam głodni i biedni uściśniemy sięi pomyślimy o wolnym świecieniech kodeks Sasów spalą Redarowiejak kocham Wolinian po latachtak ciebie najdroższa terazkonie, łodzie, wozy, pociągi i samolotyto nasza specjalnośćpola i częstokoły na cyplachna pniu pod świerkiemopowiem ci jak to będzie za dziesięć latPapież zrujnuje inne religieSolidarność wyzwoli dobrą wolnośćnowe statuty owiniemy w stułya ciebie w muśliny i purpury
>>>
* Może przeżyjemy *W jesienny błękitsterczą dachydomów naszych wytęsknionychz rozpaczy i dolarówkuszą brzozy białe nagie ramionatopielicy wyłowionej z Wisłyczyżbym był chirurgiem społecznym plastycznymgdy jeszcze Jaruzelski jest punktem odniesieniatopiącychdla budowniczych domów za dolaryjeszcze więzienie jest punktem odniesienianie tylko dla wyznawców Jehowyjak również tychktórym jakiś bóg każe składać ofiary z dzieci i akowcówdomy jak góry nad Wisłąświecące blachą jak kościoływytęsknione za oceanemtak wiele reżim chciał zrobić dla narodua teraz naród ma go gdzieśtyle dobrego chciał zrobić Jaruzelskidla lat bezmięsnych osiemdziesiątycha tu masz niewdzięczność połyskuje bieląw jesiennym błękiciejak niedopuszczalny wybryknie pierwsi i nie ostatni to ekstremiścimyślęmoże przeżyjemy ten brak suwerennościpolski domów i krwawe ofiaryskładane Molochowi Jaruzelskiemu ze wschodu
>>>
* Dwóch chłopców *Dwóch chłopców w jednym domuktóry dzielniejszyz tym trzecim jakoś sobie poradziłemale z tobąprzecież jeszcze cię nie znampomieścić ciebie i Chrystusa w jednej myśliczy podobnaa tu atakuje Slayer i Kohlpod niebiosa wynosi się matkipod chmury ojczyznędla działaczy piaskownicanawet z działami nie strasznagdy Ona czuwasiadaj na barana Messiaenaja siądę na kucyka Faulkneralepsze to niż braterska Jamahamężczyzny rokuMister World zakłamaniatyle przed tobą bramktóre dla mnie są mgłączy sięgniesz po koronęktóra dla mnie jest klamkączy zdepczesz Malbork Czerwonyjako obywatel świata, obywatel wiaryczy popatrzysz na mnie jak chłopiec zanim odejdziesz za nimiwidząc mnie w środku lataz futrzaną czapką na głowiew szalejach w przydrożnym rowieczy uśmiechniesz się i powiesza niech ich wszystkich!i wskoczysz tam za mnąnietoperze nad twoja głowązmienią się w złote bumerangia w końcu odlecą jak kometyto mogę ci obiecaćzostań więc ze mną w pokrzywach życianie pożałujeszzagramy na skrzypachzagramy na gazetachdobrych nowin
>>>
Poezja nie istnieje poza obrazami
wewnętrzne przeżycia baudelaire`owskich ikon
to świętość a nie realne życie
Piszesz mi w liście, że lubisz, gdy prawo moralne
jest przestrzegane, nie znosisz gwałtów natury
a w lasach brzucha i piersi skaczą delfiny
las a potem dom i warsztat płonie
Głosi mnie wieża
wierzy we mnie szkło
poezja istnieje nawet w stawie i w lesie
tak twierdził emocjonalnie wywyższony Baudelaire
tak twierdził każdy, kto poczuł siłę duszy
Wiadra głów, głowy w jedności oszalałe
twórcze przetworzenia nieumiejętności
niechęci, niemocy, niedbałości –
traktat o bosych legalnych stopach
Trójkąt duszy mieści obrazy
i skojarzenia godziny piątej styczniowej
język giętki jak stalowy pręcik
język giętki potrzebuje mniej słów
Seks i polityka a miłość i religia
nuda i geniusz a twórczość i praca
i i i
Kiedyś poezja prowadziła brudnych staruszków
poprzez śmietniki i poprzez dworce kolejowe
kiedyś za rękę wodziła na pokuszenie stare panny
słowa padają podczas koncertu Hendrixa
słowa padają pod Monte Cassino
słowa padają przed sławą
Gdzieżeś ty bywał czarny baranie poezji
czy bodłeś jej nogi i piersi
czy słyszałeś, że sapała jak wulkan przed erupcją
czy wiesz, że była jak muzyka, którą będą grać
za jakieś sto dziesięć lat
słowa będą się łasiły
i Baudelaire będzie się łasił
zostanie pocieszony tak jak ci
z okrętów pralni młynów czerwonych
ale cały Paryż nie
i wszyscy chłopcy Paryża również nie
tylko dziewczyny Montmartre
>>>
Jesteś morze ocean
kalejdoskop został wymyślony przez marynarza
po to by na wielkich lipcowych łąkach oceanu
można było polować na latające ryby samego siebie
prawie tak samo jak z flintą w epopejach
Jak po sznurku można sypać przez sito
piasek nazw
Będą one lecieć jak ssaki małe z gadzimi cechami
z nieba na ziemię – odwrotnie nie – gdyż
nie podskoczą już nigdy do stratosfery
co zostanie?
co to to nie – zdanie kłamie
Prowadzę ją by mogła trafić do tak zwanej segregatorni
lat moich, obrazów twoich, bóstw naszych
kolan waszych
wyprowadzam ją by mogła coś zrobić dla świata
by mogła skojarzyć to, że stworzenie rzeczy jest początkiem
że początek jest stworzeniem
Karkołomny spacer – a wszystko zaczęło się w „cz”
w dużym „CZ”
miłość i smutek i litery i ludzie
gody, a ty mówisz, że to śmiech
idę do okna i wnikam w parapet
gdy skala wartości twardnieje
a twardnieje od dzieciństwa
stosy pleciesz
przewracasz ludzi i figury
stosy pleciesz z wikliny z łozów winorośli
sam spalasz się na nich
amnestia jak po sznurku płynie przez nasz cmentarz
jak gołąb plynie na dachami
tą drogą można zajść daleko po wielce oryginalną forsę
po ogień trzeba iść na swój pogrzeb
to tylko rytm a ty się śmiejesz i tupiesz nogą
a ja chwytam w dłonie strząśnięte przez ciebie gwiazdy
martwię się, współczuję swojej pracy tak przez mnie
traktowanej
i przyjaciołom tak wykorzystywanym do życiowych celów
Mieszkanka luster i najbardziej nieoczekiwanych obrazów
stworzonych przez wielkich erudytów
wyliczanka mnie interesuje, jestem taki spokojny
spokojny jak kopacz i tak sprawny jak koparka
poruszam się na śmietniku naszych czasów
odsłaniając bardziej mniej grzebiąc
Ludzie-gady! Mówię, że jestem obsesją lub obsesjonistą
ale nie tą, o której myślicie
obsesją przemierzania oceanów nieznanych
Treść przedsłowna wypowiedzi mojego oceanu
to rodzenie planktonu
szumy fal
dudnienia kaszalotów
machania mant
to okres od sześć i pół miliona
do czterech milionów lat
przed wielkim Chrystusem
>>>
* Stół pod moimi łokciami *
Krzesło stoi tam
Chicago jest już w tym pokoju
stół pod moimi łokciami
jeszcze nie przewrócony
od góry nogami – trwa
granice jego wymiarów
czarnymi pasmami wyobrażone
nie załamują się na sobie
Chicago jest już w tym pokoju
ściana jest tam
brak jest tutaj tylko
brak jest tutaj wyjścia
Chicago odchodzi ustępuje miejsca ojcom narodu
dzień dobry, żyję teraz miłością i rock`n`rollem
dzień dobry, żyję miłością – przepraszam
nie brak tu okien, drzwi i szufladek
krzesło stoi obok innego krzesła
trzy kroki w lewo wersalka
Chicago odchodzi ustępuje miejsca dzieciom narodu
dzień dobry, ciiiszej
brak jest tutaj wyjścia
półka z książkami wkłuwa się w moje oczy
myśli wyciekają z radia w mojej głowie
ściekają po brodzie na włosy na piersiach
ześlizgują się po sercu na brzuch
lądują na czubku buta
stół jęczy odwraca się, przekręca
pod moimi łokciami
biały orzeł na czerwonym tle wiszący na wieszaku
zmienia się w Plotyna
ten odwraca głowę w drugą stronę
palto i kapelusz zalega na kwietniku
Chicago, paznokcie, jestem żywy
lubię rytm wydobywający się z głośnika
i z żył, puls coraz słabszy, ciśnienie znowu spada
takt za takt, fakt na fakt
drzwi, drzwi, Plotyn odlatuje do Chicago
staram się frunąć za nim
lecz ledwo unoszę się w górę
zwalają się na mnie książki a zaraz potem ściany
miłość ojców i dzieci
Plotyn znika na Zachodzie
z kluczem rodaków
>>>
Oprócz totalnych przeinaczeń całego życia
wręcz jestem
odwróć swój błoniasto-jelitowo-mięśniowy mózg
na lewą stronę
przenicuj i pokaż swoje pośladki w tęczy
odciśnij to na papierze
pozostanie: oprócz-harcerz-gra
narkotyki oprócz religii zamiast miłości
odskocz od mózgu, jeśli potrafisz zająć się egzystencją
esencją lub estetyką wnętrza
ciężkiej jak ołów chmury koloru miedzi
oto chmura po udanym odskoku
tam nad horyzontem twoich rodzinnych upokorzeń
(chodzi oczywiście o zielone wysokie trawy
wokół rodzinnego domu lub skoki Kangura-Napoleona
z Freudem w torbie)
wisi mały brunatny miś pluszowy
kopiesz go w brzuch jak fatamorganę
(oczywiście dzieje się to niedaleko Starowiślnej
lub Monterey)
jest mało prawdopodobne, że ptaki potrafią się jeszcze przecisnąć
pomiędzy chmurami a lasem
gdy im się to jednak uda ujdą stąd na jeden z amerykańskich
uniwersytetów
(chodzi oczywiście o tylne drzwi do Akademii Krakowskiej ponad lasem)
piosenka z metalu w brzuchu dźwięczy
wtedy, gdy rozwiązanie jest realnie możliwe
gdy cierpiący patrzy, gdy cierpiące na umysłowe chłody
(oczywiście musi ich być od 12 do 44 rodzajów)
po zmieszaniu się postanawiają zakupić orkiestrę
wtedy miasta zaczynają się od bram a wsie od samotnych topoli
wtedy prąd mnie trafia i przyskakuję do kontaktu
wkładam wtyczkę
oprócz zmian w moim życiu chciałbym
(oczywiście, że oprócz zmian w moim życiu)
jednakowoż zaświecić
wracasz z kolędą jednak śpiewasz jak deszcz majowy
nigdy nie uwolnię się od ulewy miłości
(oczywiście miłości-ości) w moim mózgu
to nie jest to, o czym myślę wciąż
wręcz jestem
>>>
Dlaczego jestem opętany przez czas
nie mogę wziąć do ręki tak pospolitego
przedmiotu jak chociażby zegarek na rękę
by patrząc na niego od razu nie mówić
że ma sekundnik malutki, cyferblat,
datownik, że przyczepiona jest do niego
bransoleta, że błyszczy jak gwiazdka,
że spada, spada ze mną w otchłań wczoraj,
że przysypuje mnie pustynia jutra,
że jestem o miesiąc do przodu, że kochałem
lotnię Chrystusa, że widziałem rozrzucone kamienie,
które pozostały po murach Babilonu
i paleniska pozostałe po mieszkańcach Jerycha
że parzydełko-lizawka kwitło kiedyś na
naszym księżycu, że przecież dziecko i dziewczyna
przechodzić będą tędy,
że przecież jest trawa w oceanach na dnie,
że nadchodzi przypływ
fale uczuć z kosmosu
>>>
* W cieniu czołgów i rakiet *
Żyjemy tutaj w takiej dolinie rzecznej
w cieniu czołgów i rakiet
tajemnice naszych wzgórz i jarów
są godne wielkości Azji i gorąca Afryki
a wciąż jesteśmy zagubieni w centrum Europy
słońce i księżyc patrzą na nas zażenowane
Jesteśmy tacy mali dla wrogów
możemy ukryć się w tej dolinie kruhanów i całopaleń
wierzymy, że w ciepłych łóżkach
pod świętymi obrazami unikniemy myślenia
unikniemy zagłady
tak to zależy od naszej wiary
Wielkie salony niektórych
i ciasne kuchnie niektórych
dopełniają się
a my chcemy zgubić się
w sercu Europy jak w kommórce
przyczajeni w skorupach czołgów
za cielskami haubic i rakiet
Niech zapomni o nas świat oceanów
niech zapomni o nas świat lądów
najciemniej jest pod latarnią morską
niech zapomni o nas świat pociągów i okrętów
w pępku świata ukrywamy się jak w dziurze sera
Księżyc patrzy na Europę
Kosmos patrzy na Azję
Mars patrzy na Ural
Warkocz Bereniki oplata Warszawę
Jesteśmy tacy skromni i wierni
przetrwamy, przetrwamy
życie jakoś przetrwamy, jakoś, jakoś
w cieniu berlińskiego muru
tak smutni w karcerze Rosji
łaknący bogactwa i sławy
tak wolni, tak zbyt wolni,
tak
nieznośnie wolni
dla wolności
>>>
* Nuda *
Nuda – spalona zapałka przyklejona główką do sufitu
otwórz ramiona tancereczko wpuść mnie do tego teatru
chcę się poczuć werystycznie jak Szwajcar w czasie
I Wojny światowej – amerykańsko-hiszpańsko-niemiecko-nienieckiej
myślę o Tatarach jeźdźcach burzy, których nikt do dziś nie uśmiercił
jeziora na Tytanie czekają rybaków
wystrzępiona skarpeta jest rakietą
Chińczycy wynaleźli nie tylko proch ale i kurz bitewny
droga obok długiego muru i młyna mielącego węgiel
Nuda – zwęglona zapałka przyklejona do sufitu
w sali obrad Sejmu PRL
duży stół z zaznaczonymi bramkami do cymbergaja
w poczekalni małej stacji kolejowej Rządu
kogut – lawina dziadków-żebraków
boski Jupiter w centrum jedności anarchii
swędzący lewy policzek
idę – całuję – pożądam
nie chcę niszczyć swej drogi obok muru
nie chcę batem udzielać lekcji miłości
związanej z egzystencją ludzką
tak jak to robiły i robią wszystkie ideologie Wschodu
znane w historii cywilizacji wędrówki
Nuda – Kolumna Trajana jak spalona zapałka
płyta zdarta trzeszczy, gdy kończy się muzyka
poezja się jąka, drży jej głos, milknie na chwilę
Aleksander Wielki pomimo wszystko bywał często
rozdrażniony i narwany
swędział go kiedyś na pewno lewy policzek
nie oglądał krajobrazowo płytkich kontekstowych programów TVP
wolął Bucefała
tancereczka tańczy chyba na niezbyt wolnych grobach
moich przodków i uśmiecha się do mnie
na szczęście to dekoracje
ja klaszczę w dłonie i śpiewam –
„nie chcę całować twych słodkich ust”
Nuda – pod tym murem
czy na zawsze znudzony
czy na zawsze mur
nie chcę zabijać nawet w myślach
chcę stać tu obok
i drapać swój lewy policzek do krwi
>>>
Nigdy nie widziałem stada Neandertalczyków
w którym każdy stwór byłby ucharakteryzowany
na Chrystusa
z reguły przypominają one Marksa i Engelsa
ziemio rodzinna wspinasz się po swoją mszę
po swoją jutrznię, po co jeszcze
by pozbyć się kretów
a krety zryły już całe Alpy
Czerwonoarmiści układają z kolorowych szkiełek
mozaikową podobiznę Justyniana Wielkiego
już w Stambule
Wołga unosi kości Scytów i Sarmatów
cichnie w swojej delcie porzucając prochy milionów
mój zielony stół konferencyjny stoi w moim mieszkaniu
już przygotowany jest do sprzedaży
całuję się teraz pod wspaniałą głową jelenia
mała małpka zwisa z żyrandola jak młody Picasso
wzbiera moje uczucie jak w czasie przypływu
jak wtedy, gdy zmieniały się ery
zrobiłem spis zwierząt – kiedy przestałem być Neandertalczykiem –
przedstawia się dosyć bogato
wystarczy napomknąć o włóczkowych żółwiach,
sinym tygrysie, płowej myszce, ostach z głową słonia,
gołębiach jak dinozaury czy o syrenkach
czego ja w życiu już nie widziałem
czego nie kosztowałem, czego nie wąchałem
no właśnie,
odkąd zacząłem się uczyć mówić
pluć mogę i słuchać szmerów Stockhausena w jaskiniach Altamiry
będących schronieniem dla lewicowej partyzantki
śnić o tym, że Chrystus w Ustrzykach zaczyna
swą misję
i nie kończy jej w Komańczy
uśmiecham się kolorystycznie do torów kolejowych
zwężających się ku zachodowi
pacyfistycznie buduję katedry
czuwam w snach
czatuję na sny
przeliterowuję nazwy zwierząt
dochodzę do nazwy człowieka
>>>
Ile razy jeszcze ktoś odbierze mi moje ciało
jak wiele razy jeszcze będę go musiał szukać
w żniwiarskim mozole
pszeniczne łany urzekają mnie
tam słyszę wspaniałą muzykę
przy samej ziemi pośród brunatnych gród
delikatnie posuwa się bas
wśród panieńskich ździebełek
klaszcze w dłonie syntezator
pośród kłosów szybuje romantyczna wokaliza
żyjącej Urszulki
na dudach gra trzmiel
muszę szukać swojego ciała
w muzyce ziemi
ile państw uklęknie przede mną
gdy ją odnajdę
marzę leżąc w zbożu w spiekocie
czekając na przepiórkę
>>>
* Dopasować się do ciężkiej służby *
Skończył AGH i pracuje w kopalni
patrzy z satysfakcją wciąż na sypiący się czarny węgiel
z pochylni do podstawionej węglarki
Po ukończeniu Liceum Pielęgniarskiego pracuje w szpitalu
zamiata schody białym kitlem
przeciska swoją zgrabną figurkę
pomiędzy chorymi dogorywającymi na korytarzach
Gdy skończył chorążówkę pojechał na poligon z żołnierzami
aby dopasować się do oczekiwań ciężkiej służby w polu
Z dyplomem Uniwersytetu Jagiellońskiego, jako prawnik
wszedł w życie pełne akt i pism w prokuraturze, o której marzył
Wyrwał się ze szkoły ze świadectwem podstawówki,
aby ogarnąć męskim spojrzeniem
swoje dziesięciohektarowe gospodarstwo
pozostawione przez ojca pod lasem
i dziewczynę z sąsiedztwa pielącą zagony
na pobliskim polu za miedzą
Zaraz po seminarium i święceniach
podją swoją służbę w robotniczej parafii
z nowym kościołem obok pomnika Lenina
Gdy skończył z Solidarnością
ciągle nie zaspokojony
rzucił się w wir budowania jedności narodu
i swojego autorytetu
ciężko domagając się szacunku
od ludzi i historii
grożąc wszystkim śmiercią
za brak jedności
>>>
* Kosmos wyjaszczurzył się *
W odległych bagnach kosmosu
w pojedynczych planetariach dusz
kołyszę w dłoniach muzykę
środek jest w świadomości
tuż za drogą umiejętności
Przykucnąłem w trzcinach komet
raczkuję jak niemowlę
krzątam się jak gosposia
przebieram nogami karła białego
Małe kule zaklętych ptaków
toczą się od źródlisk muzyki
tam gdzie wycieka z gór kosmosu
Platon wymyślił nazwę harmonii świata
ażebym mógł płakać
Bóg wymyślił niewyobrażalnie duże sieci
bym mógł być złowiony w kosmosie
dziewczyna stała się radarem
dla muzyki mojej duszy
kosmos wyjaszczurzył się ze szmerów i plusków
wtóruję muzyce gwiazd
mój głos leci w przestrzeń zielonej zorzy
przemierza dziesięć do kwadratu kilometrów pokoju
ale jeszcze nie parseki jaźni
Święty Piotr z kluczami stoi w planetarium
ja stoję obok niego w samym środku muzyki wyklucia
ja słońce, ja popiół, ja giermek wszechświata,
ja giermek ludzkości
ja giermek świadomego słuchania
stwarzania
>>>
* Boję się nad urwiskiem stać *
Karkołomny sposób życia
widzę przepaście
słone wody oceanów w nich
nie boję się iść nad nimi
prowadzić karawanę swoich niezdecydowań
i to po linach
budzący tygrysy
odmawiam litanię
podziwiam lichtarze w bazylikach twarzy
witraże szarych wierszy rzęs
łąki pełne piramid przytuleń
szukam dzieciństwa w każdym pożegnaniu
Tyranosaurus jedzie polem fiatem z batem
głowę wychyla nad opuszczoną szybą
a ja stoję przy szosie oczekując go daremnie
z moją blokadą, pułapką
wyłuszczam idee z kolby kukurydzy
drżącą ręką wygładzam sierść wilka
uczę dzika czynu
skacz kochana w tę przepaść
jeżeli nie chcesz iść jak ja
nie każ mi patrzeć samotnie na mojego tygrysa wiosny
zbliżającego się moją drogą do moich drzwi
po mięso mojego ciała tak pragnącego życia
po moją krew snu tak ożywczą
skacz bracie, skacz z liny na linę
siostro balansuj na trapezie
moje patrzenie wniknie w was
moje kochanie zstąpi w spojrzeniach
na każdą udrękę
mogę wciąż spadać i spadać
ale sam boję się nad urwiskiem stać
więc idę krok za krokiem po tej linie
>>>
* Kotwica samotności *
Słońce korzysta ze strumienia mojej świadomości
z łask spokoju mojego
oooo
o tak
szukałem cię w twoim mieście
udając przed sobą psa
bezskutecznie
rozglądałem się za twarzami początku
(mówiłem w myślach)
wierzyłem w zadumie, że nie skłamię już nigdy
choćby w obronie swoich gwiazd
gdy cię odnajdę
ulice Krakowa, ty i karnawał
maski na małopolskich twarzach
słońce biegnące poprzez myśli do sedna
w sztolni swojej nieobecności
gdzieś tuż obok byłaś we mnie
w jakimś sklepie skryty za wystawą
patrzyłem na ulicę dzikiej Europy
widziałem Ledy, Afrodyty, Trucicielki
byłaś na tyle dobra by mnie uwięzić
w wystawie na dobrych prę godzin
zmieniając mnie przez chwilę w reklamowy towar
patrzyłem jak moje serce prawie już atrapę,
słońce już prawie moje –
odrzucasz precz
kusisz mnie bardziej niż kotwica samotności
w złocie sławy
bardzo lubię takie miłe stokrotki
w pełnym słońcu
(mówiłem w myślach)
słońce oślepiło mnie i
wpadłem na kwiaciarkę przewracając ją
i jej stragan
>>>
* Pieśniarz wszechczasów *
Złożony chorobą swej jaźni
legł u stóp księżycowej skały
pieśniarz wszechczasów
dumny nadęty jak gombrowiczowski starzec
on wiedzący, że płeć znaczy tyle, co dziecko
on, który poczuł jaźń o temperaturze tysiąc pięćset stopni Celsjusza
on, który zobaczył jaźń, jako masyw górski Hindukusz
cały z miękkiego niebieskiego sodu
ktoś potrącił go złośliwca śpiącego w aspołecznym „ja”
leczącego rany po wędrówkach stu
i przypomniał mu o wezwaniach pustelni
on, który jest kogutkiem w czyjejś ręce
on, który jest słowem Grecji w ustach każdego
och, gdyby był zdrów jak ryba
gniew jego to konwulsje jednego z jego półbogów
umierającego w nim pod Troją
Cóż ja – rzekł – kwiaty mnie nie obchodzą
samochody mnie nie obchodzą
truskawki mnie nie obchodzą
fascynuje mnie jaźń
niespotykana gorączka o temperaturze tysiąc pięćset stopni Celsjusza
wędrówka w takich warunkach to dopiero coś
patrzenie w swoją twarz bez mrugnięcia okiem to dopiero coś
gdzieś na księżycu Ziemi
gdzieś na księżycu kota
gdzieś na księżycu orzecha
Och, gdyby jaźń była jak orzech tak zdrowa i czysta
gdyby nie potrzebowała pustynnych płomieni
aby się oczyścić
a jaźń jest zwykłym mózgiem i tak boi się luster
bo jest tak niedoskonała
i nigdy nie będzie
nawet gdy minie gorączka
>>>
* Z tysięcy moich ran *
Przez wszystkie zasoby rzeki
tuż przy dnie, chciałbym się przedrzeć
choćby kalecząc ręce i twarz
w twoim uścisku jestem jak w rzece
muliste koryto zbezczeszczone przez ludzi
koryto prawdy, koryto dzieciństwa
chcę je poznać czołgając się w tym płytkim brudzie
pośród starych garnków, wszelkiego zardzewiałego żelastwa
czarnych zgniłych szmat
w bystrzu zmieniającym się w węgiel
chcę zasnąć w kloace obok wypróżniających się kanałów miasta
chcę najdrobniejsze kawałeczki rozbitych butelek
wziąć na oblepione szlamem ciało, niegodziwe, żebrzące
chyba bym przegryzł tą rzekę gdybym
kąsał jej sprofanowane dno
czołgając się w tobie pod mostami
poszukałbym oczami zdychających ryb
pośród fajansowych nadtłuczonych talerzy
marzyłbym o pocałunkach i obrączkach
chcę dotykać butwiejących kłączy
wiklinowych witek zanurzonych w wodzie
trącać nosem płynące worki foliowe
omijać kamienie i gruz wysypywany pod mostami
przepływać nad kupkami popiołu z kotłowni
wydaje mi się, że inną drogą do ciebie dotrzeć nie mogę
a jest to przecież moim marzeniem
jestem na to zdecydowany i ostatecznie przygotowany
z zapasem cierpliwości
mogę dotykać każdej blizny na twym ciele
mogę je rozdrapywać, jeśli chcesz
mogę cierpieć przez ciebie
tak samo jak przez prawdę
jutro z rana zanurzę się w chłodnej wodzie
mojej ukochanej
jutro wskoczę w jej hańbę
wypiję cały brud i strawię go
moje sponiewierane dzieciństwo
torturowaną młodość
i ubiczowana dojrzałość
twoja bezczeszczona miłość
wszystko wypłynie kiedyś czystą krwią
z tysięcy moich ran
które nie boją się żadnego brudu
>>>
Okrągłe czerwcowe światełko w ciemności czarnego plastyku
słońce księżyców Marsa
baranek wniebowstąpienia patrzy takim okiem na burzę
na ołtarzu ofiara ludzi szepczących cicho modlitwy
pulsuje muzyką jądro moich i twoich czerwonych malusieńkich wypowiedzi
kim jesteś? co to? jak?
schodzić, wchodzić, tworzyć, nie umierać, czcić
słońce księżyca Ziemi
Są takie myśli przed egzaminem
gdy egzaminatorem jest katastrofa kosmiczna
kraksa na drodze, dziewczyna głupia,
głupi profesor, głupi kolega,
własne głupie zachowanie,
że sprawdza się sytuacja psychopaty-lenia
wtedy chciałbym nabrać łyżką z czerwonego źródełka
wszystkie skoki płetwonurków do zamarzniętych studni
(w czasie jednej z konferencji ZIO w Sarajewie)
wtedy chciałbym nabrać łyżką z czerwonego źródełka
wszystkie pocałunki podarowane mi przez ukochaną
gdzieś między dziesiątą a dziewiątą (jak szept)
wtedy chciałbym zaczerpnąć chochlą z czerwonego źródełka
znaki wysyłane do moich zmysłów
wtedy chciałbym włożyć do niego małą łyżeczkę do lodów
i przechylając się to w jedną to w drugą stronę w przewężeniu
na jej koniuszku wyjąć delikatnie kropelkę samego siebie
w kwiatach
Czerwone iskry z czerni nie rezygnując ze strawy
małą mgiełką na krawędziach szansy tworzą dla
dla mojego zmartwychwstania
tam gdzieś poza tym wrażeniem biega mały piesek
gdzieś tam dziewczynka z sąsiedztwa owija kocem
mnie i siebie w malinowym lipcowym ogrodzie
Czerwieni się moja muzyka kapiąca z rzęs z oczu i nosa
gdzieś knut spada na plecy Murzyna i Marsjanina
coś wzbudza energię prychającą iskierkami błagającymi o wolność
gdzieś poza tą otchłanią Ziemi
w konfesjonale ksiądz odmawia księżycowy brewiarz
przy jednej z czerwonych iskierek
oko kozła błyska gniewnie czerwienią
delfiny upominają się o człowieczeństwo
w wąskich przejściach z czerni w sen
z krawędzi w niebo skaczą żwawo
pragnienie opisania systemem cyfr ukochanej twarzy
powołania narzucające się komputerowym programom
wywołujące elektryczny szok
oko – zdziwienie w nim
czerwień krwi rozlanej w 1917 roku i w Palestynie
wychlapującej się na moje dowody miłości
które po setkach lat katorgi przedstawiłem sobie
myśląc o jej spojrzeniach
Ona mała czerwona nad brzegiem mojej czarnej rzeki snu
gniazda uśmiechu
dla drżeń śmierci i narodzin
idę pośród punkcików zwanych „tędy już przeszło stado słoni
– tu nie wyrośnie nic „
idę pośród takich supłów
Czerwone zalewy a na nich karnawały na żaglówkach
dzięki labiryntowym łamom brzasku powracają
budzenie się w obliczu wielkiego postu
myślę, że świetlne czerwone loty jednego słowa –
nie – skończyły się kiedyś katastrofą
sproszkowane podzespoły-idee
po zderzeniu z litą skałą ludzkiego czoła
mogą teraz odszukać się nawzajem pod knajpami
Czasem świeci jedno słońce wszystkich planet
czasem Bóg na niebie wysoko daje się poznać
uśmiechem i śpiewem
czasem widzę ludzi, których różowe ciała
mnożą się od trzynastu miliardów lat
powstających wciąż
wyzwalających się wciąż
upadających wciąż
Małe loty małych ludzi ebonitowej czerni
w polimerach, w aminokwasach kąpiące się
założenia, koncepcje udane-potrzebne-konieczne
muzyka-X, muzyczka-Y, usta-XY
okrągłość mrugająca zawadiacko ogniem
dogasających ognisk Neandertalczyków budzi sny kotów szablozębnych
nie wypuszcza mojego serca ze swej mocnej pułapki
podniebnej plastykowej jaskini
>>>
* Co istota ludzka może *
Istota ludzka może i potrafi
nie bać się niczego i nikogo
udowodnione to zostało już nie raz
Istota ludzka może zapanować na
wpływami kosmosu
może wszystkie znaki zodiaku
wpisać w swoje życie
Istota ludzka może też usiąść
na kamieniu przy drodze i czekać bez końca
a jeżeli ktoś będzie chciał ją przepędzić
jest w stanie w każdej chwili
popełnić samobójstwo
Istota ludzka może podzielić wszystkie ryby
może je też liczyć w nieskończoności oceanów
może to robić całą gwieździstą noc
z otwartymi ustami
Istota ludzka może kochać w przedziwny sposób
obrażona może posłużyć się gazem wobec innych
może przeistoczyć się łagodne zwierzę
lub w bezwzględnego drapieżnika
Istota ludzka może chcieć coś ponad wszystko
może za to dać się zniszczyć
gdy zacznie jej coś chodzić po głowie
może stać się godnym litości dzieciakiem
Istota ludzka nie zawaha się wypić truciznę życia
jeżeli tylko jej serce będzie na to przygotowane
w deszczu słowach może utonąć na zawsze
może też do końca walczyć o swój byt
może szukać w sobie wszechświata lub małży
Istota ludzka rzadko jest w stanie
poniżyć siebie przed samą sobą
dlatego nie pozostaje wolna niebie
>>>
* Centralny Komitet Krawczych *
Odpowiedzialność za milczenie
drut wszelkich rzek jak nić zszywa moje usta
drut jak nitka z igłą jak Centralny Komitet Krawczych
wychodzi na to, że opoką moją jest tępy ból stuletni
głowy mojej służbowej pokornej społecznej – do czasu
– jest na pewno jakimś Centralnym Ośrodkiem Spalania
wiecznodziennych całościowonocnych ciężkich spraw
gdy wyszywam na końcu martwiejącego języka
odpowiedzialność za ludzi jest ośmieszana nazbyt szybko
abym mógł zlikwidować zielony mur z kaktusów
zawstydzenia i nieprzyzwyczajenia do śmierci
i to w sytuacji, gdy kret pod paznokciem drąży korytarze
nie mogę użyć czystych jak hostia dziewcząt
słowami jednej z nich usuwam tylko resztki jedzenia
spomiędzy zębów
osaczony w obozie otoczonym kolczastym drutem
z pobliskiego rozkładającego się GS-u
odpowiedzialność rodzę za milczenie
na dzikim wschodzie
>>>
* Cień i uśmiech *
W pudełku wyizolowanego pokoju
cel z lewego górnego kąta
do prawego dolnego kąta
przeciąga cienką nić
prawda po niej schodzi z sufitu
w za dużych butach rzucając cień na ściany
prawda spuszcza się ze sławy w
wyprzedaż ziemi w mojej głowie
Jak pająk zbliża się, cofa się, znów się zbliża
robak jaźni powoli dociera do złotego środka
duszy
Tak, to ja płaczę w autobusie podmiejskim
wiozącym chłoporobotników do fabryki
wybudowanej pod samym ratuszem
Tak, to ja słyszę ich przekleństwa słoneczne
patrzę na ich najmodniejsze oliwkowe ubrania
przez szybę hartownego żalu podziwiam pracę
niezwyciężoną pośród wzgórz
chciałbym by konstrukcje poddaństwa runęły
jak najszybciej
Tam w dolinie z rozwalającej się, krytej strzechą chaty
wychodzi chłop trzymający w ręce koguta bez głowy
z uciętego karku bluzga krew na wszystkie strony
chłop idzie w kierunku swojej nowej piętrowej kamienicy
której elewację był właśnie wyłożył kolorowymi szkiełkami
chłop po chwili znika za dębowymi drzwiami wejściowymi
Tak, to ja obserwuję nocą okolicę mojej szkoły
tylko po to by móc się upewnić, że moje serce
zostało właśnie tam nacięte żyletką zakłamania
rana goi się już tyle lat, czy zasklepi się na emigracji
sam jestem sobie winien, rozchylałem tą ranę
uciskając palcami okolicę rany próbowałem wydobyć
z serca złoty dukat, wydobyłem tylko egoizm
W pudełku pokoju marzenie zwycięża
prawda przynosi zawstydzony uśmiech małej dziewczynki
chowającej głowę w fałdy sukni swojej mamy
ja z pająka zmieniam się małego chłopca
który bierze dziewczynkę za rękę
i biegnie przez szkolne korytarze
>>>
* W lokalu wyborczym*
Lokal wyborczy nr 14
spis wyborców zawiera 1784 nazwiska
i tyleż samo nieobecnych dusz
jestem sam w lokalu wyborczym
nikt już tu chyba więcej nie przyjdzie
Lokal wyborczy nr 14
jeszcze wiszą na ścianach
portrety Gomółki i Cyrankiewicza
do zmiany ustroju chyba już nikt
tu nie przyjdzie
palę klubowego i piję sok pomidorowy
pozostawiony przez członków komisji wyborczej,
którzy wyjechali do Ameryki
wydaje mi się, że ktoś czai się
pod oknem na zewnątrz
mam ochotę to sprawdzić, lecz
jestem zbyt leniwy,
zapewne pijany strażak ochotniczy lub ormowiec
wymyślam za to nazwy zespołów rockowych
które powstaną po rewolucji:
Toczek I, Słodkie wsparcie,
Pod mostem Gierka, Gavroche,
Klosz, Utartym tropem, Rozszczepienie
Utarte trupy, Wymysł nożem,
Radość i Gwałt, Plenipotent, Demolud,
Carmina Burana
Ostatnia Gomułka
>>>
*Rodzina domaga się syntezy *
Ściany i rodzina domagają się ode mnie syntezy
lub zwrotu pieniędzy wyłożonych na moje
hulaszcze studia nad sobą
gitara wisząc nade mną ścianie na gwoździu
czeka na konkluzję
drzwi szafy skrzypią czekaniem
dziewczyna najsłodziej się uśmiecha
do moich pozornych odpowiedzi
trepanuję bary i swój nos
szukam prawdy lub kataru
a te mosty, które zacząłem budować
mają przęsła zdziwień
złożone na łodziach zwątpienia
rozsypane zapałki mam zmieniać
w zielony las
moje spojrzenia rozpuszczają jak kwas
czyjąś opaskę na oczach
pal, wokół którego wydeptano ścieżkę
jak kredowe koło
nie mam w zasięgu zmysłów
żadnej innej syntezy
poza pustelnią
>>>
W niewielu wymiarach
także
nagi miecz spadł na ucho Malchusa
Chrystus je podniósł
dżdżownica wyszła z mózgu
a zaraz za nią ze spulchnionego tufu myślowego
wygrzebał się ze strupem ziemi Kret kłamstwa
jak Pan Kret wstydu
w niewielu wymiarach
też
wielbłądy piły alkohol
przechodzily potem przez dziurki
w perforowanej taśmie komputerowej
czy to ważne w jakiej
dziurki jakiej taśmy, jakiej
może z cyfronetu, może
A ja mam……………la la la
słyszałem
patrzysz w nią co to znaczy
ziemniak kwitnie w sercu
śnisz o wulkanie teologicznym
o filozofie Chrystusie
krawiec szyje ci spodnie czeka zapłaty – to pewny fakt
a ty rzymski namiestnik musisz jeszcze odebrać to wszystko
co cesarskie od żywych w swojej prowincji
w niewielu przypadkach
w niewielu przypadkach ogień
w niewielu przypadkach ogień także jest kokluszem
jak w innych zwykłą grypą, kulką u nogi, kantem,
końcem Atlantydy, platonem
w wielu przypadkach powiedzą: „Bóg wie jeszcze w ilu ..”
chłopiec z ciżby podniósł miecz Piotra
Chrystus przytknął ucho do mojej krwawej rany
i wtedy usłyszałem jego głos
w niewielu wymiarach wyrecytowałem wiersz
pochwalny
Chrystus skrzywił się z niesmakiem
jakby mój głos był skosztowanym owocem
filmu na perforowanej taśmie
w tej jedynej dobrej przestrzeni
od tysiącleci Ona-naga i ja
wychodzilśmy z wymiarów wielu
błąkając się głusi
bezpowrotnie
>>>
W tylu świerszczach obracają się mechaniczne koła lęków
i wtedy wypluwają muzykę miłości letniej jak dziś
kołysze się gałąź wierzby nad mostem niejednej wojny
tak jak polska wierzba stara polskie wojny odwieczne
tu w oczach świerszcza, który na gałęzi wierzby wypatruje
samochodów brzęczących za wzgórzem
lęk – kwadratowe luminescencyjne miliony gwiazd
w jego systemie nerwowym lęk komety płacz komety
także tej pochylającej się nad Betlejem
stoję pod tym mostem to moje ulubione miejsce
gdy zapada zmrok
stoję w jednym kaloszu drugą nogę włożyłem do starej
puszki po amerykańskiej oliwie
słyszę jak skrzypce świerszcza sierpniują staccato
o tym, że zbliża się samochód
pod mostem ciemno czarna mgła dzieciństwa
kulawe wspomnienia wypluwają tamtą wojnę
a beton nie chroni a beton czeka na czołgi
świerszcz powstał z martwych dziś w nowiu
tym bardziej boję się im bardziej chcę żyć
przecież tak wiele jest krajów
tak wiele rozkwitłych w słońcu dusz
tak wiele rzek nie skalanych
dziś
lecz nie tu
rzeka wciąż gdzieś z gór przynosi chrapiącą ciężko przemoc
nieodkupioną jeszcze niezapomnianą
mechaniczny świerszcz wysyła promyk światła
niedokończony byt mój
byt mechanizmów
istnienie warunków
bytu
wiatr echem wdziera się do mojego schronu
psycholog wiatr dotyka mnie spokojnie głucho jednoznacznie
tak jakoś jakoś tak uzdrawiająco
tam czekanie na deszcz
tu wykluwanie się w gorącym przyszłowojennym podmuchu
inkubatorze
spokoju
>>>
Picie może być odzewem na robotnicze zapalenie płuc
lub umysłowe gnicie robotnika ciągnącego
po dwie zmiany na dzień, żeby zarobić na kartki na cukier
Posiadam, jestem właścicielem – jeszcze mnie nie interesuje
chociaż szanuję wszystko co amerykańskie i pozwalam
się nawet szukać Ameryce w Europie
zamiast posiadam, mam – wolę to, tamto, owo
Weź trzy błony i rozłóż na łące
kacze pierze rozdmuchaj, niech widzą niebo
weź kratę, która w oknie jest zamiast firanki
załóż sobie na kark i wyjdź na świat
gdy ściemni się płacz
myśl o tym co sprawia przyjemność wspomnieniom
odloty znane były już w Kredzie
bliskie dzieci w bliskich planetach Syriusza
Moje wymiary i położenie geograficzne
jest tak trudne do ustalenia
moje usta z czasem zbliżają się do stuły
Kara wskazuje palcem na mnie
dawaj – właśnie krzyknęła –
ale ja nic nie mam!
chociaż jestem robotnikiem niepijącym
>>>
* Rzeka wysycha w styczniu *
Pozwól mi na nowo cierpieć
bez lampy zmysłów tworzyć jak kiedyś
w kroplach szamponu we włosach
w szumie drzew rosnących na wybrzeżach
w kropli wody wielkiej jak morze
Zwierzęta – patrz – gromadzą się wokół nocnej lampki
kamienie krążą wokół słońca
jesteś we mnie jak dzikie zwierzę
nie drapieżne jednak sercożerne, myślołapczywie wysysające
Pozwól mi wygłaszać przemowy politycznie namiętne
wykrzyczeć je przed dziećmi złota
zamiast głosu ludzkiego wydobywam z siebie gdakanie
czuję, że mam dziób w kagańcu, dziób świecący jak neon
czuję, że drepczę, że gdaczę w jakiejś celi
nie wyrzucaj mnie ze swego miasta – imperium
Jest gdzieś moja Itaka i moja Penelopa,
która kocha i czeka na mnie
dzieli mnie od niej tylko rzeka
choć wielka jak Amazonka
to jednak tylko rzeka, a nie morze
rzeka wysycha w styczniu
wtedy obejmuję moją dziewczynę
pośród zgiełku nowiutkich żyletek
w autobusie z płomieni
tuż po zmianie czasu, po grudzie,
po wystąpieniu słowno-muzycznym
drzew podobnych do fontann
tuż po zmianie systemu
po zakończeniu gry w kości
kości zatrzymały się na blacie twarzy
na krawędzi znieruchomiały w bólu
wskazały przychylność bogów
>>>
*W tranzystorach wrą soki *
W tranzystorach wrą soki
wrą soki we mnie
idę ulicą, która jest ostatnio
stałym miejscem ucieczek i pogoni
policyjne radiostacje drążą eter nad miastem
robactwo drąży moją skórę jak spekulanci rynek
Stalowy drut w dużych zwojach
leży na trotuarach po obu stronach ulic
jak jelita słonia imperium
czerwienią pulsują jakieś lampki na drzewach
wszyte w moje żyły mierniki
wychylają swoje wskazówki w prawo do oporu
Moja rodzina gnieździ się w mojej szyszynce
z wieczornego wiaduktu patrzę na ich modlitwę
z porzuconych gazet wypływa krew i rozlewa się wokół
anioł schowany w moim plecaku ssie kciuk
Autobusy i tramwaje hamują przede mną
po chwili znów ruszają by zniknąć w furtach klasztorów
w brązowych błyszczących garniturach
ryby wyruszają w miasto na łowy
dzieci wypadają z okien, w locie, w malutkie rączki
chwytają doniczki z polskimi pelargoniami
W kalkulatorach wrą cyfry
wrą myśli we mnie
na powierzchni porcelanowych serwisów
w starannie zaplanowanej grafice użytkowej
cyfry odnajdują swe dusze
Biorę dużą miotłę w dłonie
zamiatam ulice, chodniki, place
zagarniam kawały pokruszonych płyt chodnikowych,
zomowców, ulicznice, rozszalałe dzieci,
zwoje drutów, kloszardów, butelki po benzynie
zagarniam to wszystko by upchać
w swoim programie politycznym
>>>
*Wisła wypełniona krwią*
Lawenda jest mi miła
jak Zamek Wawelski
studnia czasu
jak cisza ogrodów na Skałce
studnia duszy
mur przy kościele Świętej Katarzyny
pawie na Placu Wolnica
grupa upośledzonych umysłowo dzieci
godnych pożałowania
na tle góry Synaj
ławeczka nad brzegiem jest mi miła
jak bagietka i serek topiony w piwie
Wisła wypełniona krwią
jak puls czasu
brudny Dajwór
puls w skroniach
grupa upośledzonych umysłowo generałów
na tle Kopca Kościuszki
>>>
*Potrzebny balsam na rany*
Wyjeżdżam z Krakowa bo nie chcę być
taki jak bocian co w różnych gniazdach
czyta ten sam numer „Przekroju”
co wieczór innej partnerce
Wracam lekko ranny
zbudzony przed świtem
zmuszam się do wysiłku
gdyż chcę się jak najszybciej znaleźć
w cichym wirydarzu prowincji
pierwiastek majowy w ciemnych okularach
wypróżnił się na gazetę jak codzień
ogniska miłości to obsesje Muzycznego Piekła
tysiące, tysiące piszczałek w organach pod sklepieniem
w cyrku w przystępny, obrazowy sposób
spopularyzowano trudną teorię bezwzględności
Wracam do świętych miejsc, do źródeł zapachów
do samotni pod powierzchnią morza głupoty
tu glony będą nam służyły i słońce
z morza wyszliśmy – do morza powracamy
powiedziano przecież w Pucku
różane olejki z Jasnej Góry pomogły matce
piwo wawelskie pomogło ojcu
mnie potrzebny jest balsam na rany
z cysterskiego klasztoru w Szczyrzycu
tam popłynę łodzią podwodną
>>>
Zjeżdżam z rurek spirali
wspinam się potem w spirali
ja komunistyczne echo przyszłości
ja widłak w zamyśle ślimak w wykończeniu
Wielkim torem poruszam się w dół trzynastego
patrzę w metanowy ocean i szukam
błysku okularów na nosie
szukam chwiejącej się postaci-refleksu
Przyszedłem, popatrzyłem, wyceniłem tą kulę ziemską
śpiewałem „dajcie szansę Chrystusowi”
widziałem co działo się w dniach
które stanowią dziś dziś bardzo ważne daty
Teraz patrzę na to co wyprawia cyklotron
i wylęgam się w wolnych chwilach
wylęgam się z kukułczego jaja
z atomowego zegara
w piątek trzynastego marca w pełni
Siedzę i patrzę w spiralę jawiącą się w boleści
w osłupienie świata cieknące po ścianie
klęczący anioł na stopniach konfesjonału
anioł narysowany kredą na murze
anioł zwieszający głowę nad kuflem piwa
drżącymi rękami anioła próbuję powstrzymać
drżenie innych zwykłych ludzkich rąk
>>>
* W leninówkach czai się ścierwnik*
W kapeluszach czai się wąż
w zawojach czai się myszka
w leninówkach czai się ścierwnik
w biretach czai się sowa
w cylindrach czai się kaszalot
w myckach czai się agama
w beretach czai się pancernik
w hełmach czai się gwiazdonos
w pilotkach czai się orłosęp
w głowach czai się bakteria
>>>
Poziom odczuwania zaznaczony jest paznokciem
na gnijącej belce wkopanej w ziemię, urągającej Bogu
kryzysów i depresji łąka na której dziewczyna
obejmuje moje ciało
co z językami splątanymi w ustach Babilończyków
co z pismem Inków, kalendarzem Majów
co z siarką szewczyka i fajerwerkami Niniwy równie tarnobrzeskimi
pięścią jak wulkan, który zniszczył Atlantydę
benzyną i gliceryną stewartów
to wszystko też zaczyna się tym razem
jaśniejszą częścią paznokcia na palcu
wydrzeć, połamać koronę, pokruszyć złoto
idę przez Europę trzydzieścikilometrówcodzień,
przesuwam się, przewracam nocniki, powalam radary
wyjdź tancerko hiszpańska i na filmie video
zmień się w moje łoże odpoczynku
oczy i stereotypy i stereoponiżenia
znad biurka duży szczur wystawia głowę
by szczeknąć jak pies, warknąć jak dziki zwierz
na kobietę nad Ziemią
w kuli ciała moja jaźń jest Golgotą każdego ziarenka piasku
zestawieniem Palestyny z wątrobą
zestawieniem pocisku z ręką
zestawieniem łuski z drugą ręką
a spłonka
a dusza
wyjdź smoku zza chmur
pedałuj żebraku jeśli to twój rowerowy rydwan słońca
pedałuj dzielnie narkomanie alkoholiku generale
jeżeli nie możesz w słońcu stań
śnie zamieci
„Ja marzę” – tak napisałem gwoździem na świeżo pomalowanej
karoserii auta ślicznej dziewczyny
która zaparkowało go pod moim kasztanem zasapania
już deszcze w mojej poczekalni
już chmury w moim zoogrodzie
wymazuję gumką tekst o marzeniach
potem trę to miejsce papierem ściernym
ludzie, ja nareszcie, ja nareszcie jestem………..
poczucie honoru
ja marz nę
żar
wynioska, wysiodle, wygłęby, wygrody
woda oceanem diabła podchodzi do pierwszych szczelin
w bunkrze otchłani samobójstwa
wejść, ktoś puka
o tak, proszę panią, ja myślę, że zmarnuję pani ręce,
że podrę pani pończochy, że złamię serce suche
i zamieniony w królika wskoczę do pani auta
ja myślę
że
dzień to biała część paznokcie, noc-depresja
to gwiazdy i odległości
czuję w pobliżu wilki wyjące za telewizorem
czuję w pobliżu Syreny wyjące w śródmieściach
czuję w pobliżu banialuki wyjęte z brzucha gada
czuję swąd piekła z pałacu
gotuję się do bitwy ze swymi zmysłami
podnoszę poprzeczkę rozmnażania i komputerowej cywilizacji
szarych armii
pożywiam się jajami i koperkiem
układam sonety w piwnicy przy regałach z przetworami
dzisiejszej bzdury
kręca korbką powielacza spirytusowego
z którego wylatują baranki
czymś nadziane
czymś ekstra
czyms ponadczasowym
>>>
*Arystotelesowska żyletka *
Tnąc cienką kopertę złych nastrojów
ostrzem arystotelesowskiej żyletki słownej
plącząc się w obcym lesie za grzybami spokoju
wylewając siódme poty w wykopie ziemnym perswazji
śmigając łopatą w górę i w dół
zawsze czuję jak bulgocze mi w uszach tęsknota
tęsknota niezrównoważona niezrównana
jakby tonęła we mnie a ja w niej
Patrzę w otchłań jednej mojej myśli
nie widać dna
słucham atomu jednej mojej myśli
czekam na odpowiedź jak echa wybuchu
niecierpliwię się
kiedyż ona wreszcie nadejdzie
a oto i ona – niebo – ziemia – głowa – gardło -ślina
i już:
do siebie, do was, Pułtusk, sosna
do siebie, do was, łopata, papier
rozkazy dla siebie, rozkazy dla was, smok, autostrada
wieże, wieże Babilonu, przednówek Kubania
Ogrody Semiramidy, Idy marcowe
Atak Marsjan, Małpi gaj – nie dla mnie
Mickiewicz nauczył mnie Goethego
Faulkner nauczył mnie Dostojewskiego
Dostojewski nauczył mnie Chrystusa
Chrystus nauczył mnie cierpliwego czekania
Chrystus nauczył mnie czekania na list
z nieba
>>>
*Można opisać noc i kosa*
Można opisać noc i kosa
iluż to czyniło ludzi
już w starożytności
można opisać ciche lasy
należące do wzgórz
iluż to czyniło ludzi
krążących snami nad ziemią
można opisać piaszczyste wydmy
składane w hołdzie dla nowiu
iluż to czyniło ludzi
cierpiących w samotności
można opisać połacie pól
ciągnące się po horyzont
iluż to czyniło ludzi
opuszczonych, zdradzonych,
czekających o świcie na
ostateczny cios
można opisać księżyc
lecący nad drzewami
iluż to czyniło ludzi
rozpaczających z powodu
odrzuconej ofiary
można opisać nietoperze
szybujące cicho w sadach
iluż to czyniło ludzi
niedostrzegających niczego
w czarnej puszce przyszłości
oprócz myśli
oprócz słów
>>>
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się nad tym patrząc na nią o świcie
zastanawiam się nad tym przy pożegnaniu
ostatnio nie mogę skupić myśli
ostatnio jestem bardzo drażliwy
przesuwam swoje zainteresowanie
z centrum na jego przeciwieństwo
przesuwam swoje zainteresowanie
jeszcze dalej
przyjemność sprawia mi puszczanie wodzy fantazji
przyjemność sprawia mi wsłuchiwanie się
w szmer rzeki wolnych elektronów myślowych
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się, czy miłość jest rzeczą czy ideą,
w którą wierzę
zastanawiam się, czy rzeczywiście poszukiwanie miłości
jest tym co utrzymuje mnie przy życiu
ostatnio nasuwają mi się różne myśli,
które tylko z pozoru nie mają ze sobą związku
ostatnio przestałem wierzyć w permanentne zagrożenie
przyjemność sprawia mi rozczulanie się nad sobą
przyjemność sprawia mi bycie bardziej miękkim,
bardziej anarchicznym, mniej przestraszonym
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się co znaczy w mojej głowie
kalejdoskop pojęć takich jak –
sumienie, dzwonek, lawina, dążenie, integracja
zastanawiam się nad potrzebą wybudowania tamy
dla zmysłów
ostatnio zdjęto mi kaftan bezpieczeństwa
ostatnio pozwolono mi podejść do okna
przyjemność sprawia mi oglądanie w wyobraźni
nowej Arki Noego
przyjemność sprawia mi zastanawianie się nad tym
czy miłość jest moim Araratem
>>>
* Co mówisz?*
Co mówisz duszo hucząca jak dzwon?
nie mogę nic zrozumieć z tego
co chcesz mi przekazać
kołyszesz się ciężko wytrącona z równowagi
po zderzeniu z rzeczywistością
modulowane infradźwięki wydobyłaś z siebie
one omal nie zmiotły mojego intelektu
Czym odpowiadasz na moje nocne dysputy
na rozumowe ciągi, na wyjaśnienia i usprawiedliwienia?
Co mówisz ciało piszczące jak mysz
chyba wiem co się wydarzyło
społeczeństwo chciało cię pożreć
jego dantejskie piekło stało się możliwe
jak w szyszce las
gdacz, jęcz, trąb, onomatopejo wyjścia z Egiptu
Czym odpowiadasz na moje pożądanie,
na nieodpartą chęć przejscia tego Morza
i przemierzenia tej Pustyni?
>>>
*Dzwonią dzwony na trwogę ludowej władzy*
Zebranie patriotów, zebranie ludowej władzy
choć w tak wąskim gronie a jednak całkiem jawne
choć w pudełku zapałek i za plecami społeczeństwa
jest rok 1984, jest wiosna, jest środa, jest politycznie
dzwony już nie dzwonią na trwogę Kościoła
w każdym bim-bam: złości, zbrodnie, urazy
jakiś ministrant właśnie radio strącił z drzewa
szlachetni ludzie próbują się organizować, łączyć się
w obronie swoich sumień podczas wędkowania
chociaż jest ich miliony robią to pod osłoną nocy
promienie słońca odbijają się w ludwisarskim łuku
padają na zaplecza domów partii
ktoś zaciąga w oknach story
smutek ogarnia obradujących towarzyszy
żal im straconych złudzeń, zmarnowanego życia
jest wieczór, zmierzch nad posterunkiem milicji
dzwony dzwonią na trwogę ludowej władzy
księża patrioci też zrozumieli, że utracili swój kraj
otwierają się drzwi ponad miastem, drzwi powietrzne
wychodzą przez nie anioły
z każdą chwilą jest ich więcej
szlachetni ludzie wywieszają narodowe flagi
przed katakumbami
stres-gong, stres-gong
uspokajam się widząc zmieszanie towarzyszy
czekam na Amerykę
na szansę w wierszach, w taśmach
ale radio nie działa
kiedy nadejdzie lato?
>>>
* Enosz kazał mi uspokoić dzwony*
Enosz kazał mi uspokoić dzwony
nie było wyjścia
musiałem zburzyć dzwonnicę
Na jednej z prywatek powiedziałem donośnym głosem –
wnętrze Księżyca Amerykanie zbadali w ten sposób
że falę sejsmiczną niosącą informacje
przez wewnętrzne pokłady piękna księżycowego
wywołali zrzucając z orbity całe człony statków Apollo
a gdy przeszła na drugą stronę przechwycili ją
do gitar ukrytych w ciemnościach kosmosu
Trzecim synem Adama i Ewy był Set
to on rozkołysał dzwony pierwszy
Przestałem się kołysać w przód i w tył
przerwałem monolog, odsunąłem się na stronę
Enosz kazał mi uspokoić dzwony
zerwałem sznury, zrzuciłem dzwony
serca uderzyły głucho o ziemię
Usłyszałem z ust obecnych na sali
to Oleandry, to Oleandry były pierwsze
Dziś jest ciepły wieczór
siedzę w ciszy na balkonie przy okrągłym stoliku
popijam wodę z butelki po wódce angielskiej gorzkiej
patrzę na sad i na moje miejsce w nim
myślę o tym jak niewiele komuniści zrobili
dla poprawy życia materialnego ludzi żyjących w Polsce
no cóż, w końcu czynili to za moje i moich wnuków pieniądze
no cóż, a tak się starali
Lituję się nad zniszczonym krajobrazem
w którym nie dostrzegam moich dziecięcych ołtarzyków
gdzieś ze stratosfery dobiegają szpiegowskie szmery
robaków toczących gnijące już ciało Lenina
odraza budzi się we mnie, odraza do rzeczywistości
Zastanawiam się nad tym, czy takiemu jak ja
pozwolą pożyć dłużej w tym społeczeństwie
dłużej niż robakom Lenina
Echa dzwonów rozbrzmiewają jeszcze spoza chmur
gwałtownie zaczyna rosnąć mi broda
wyglądam już prawie jak Enosz
serce spada z balkonu z łoskotem uderza o ziemię
moja dzwonnica się chwieje
>>>
*Dzikie czereśnie dojrzewają na skraju*
Na ile jestem wymysłem siebie samego
a ile moich myśli zbudowali obcy ludzie
zamknięty w pniach topól rosnących wśród wzgórz
mieszkam jak więzień w ciemnych basztach
Odgaduję zagadki świata ciszy
zastanawiam się nad przyszłością studenta
zabawiającego się jeszcze na staromiejskim rynku
wielką pomalowaną na czerwono oponą ciężarówki
dzikie czereśnie wyzierają z zieleni stęsknione
dojrzewające obok starych strzech
dziewczyny zaplątane w państwowe barwy
występują w tragikomediach mojej męskości
Jestem i mogę być w stałym okropnym bólu
miecz starczych złudzeń rozcina moje dzieciństwo
Nadal wymyślam siebie w sytuacjach stworzonych przez pijane tłumy
zatrwożony własnym poddaniem
tak można się zgodzić i na myśli samego diabła
diabeł może zerwać czereśnie pamięci
diabeł może zastąpić cię w grze w piłkę
diabeł może równie źle kroczyć na szczudłach
poprzez Beskidy i Bieszczady lub jakikolwiek
wyimaginowany krajobraz Polski
Dzikie czereśnie dojrzewają na skraju
mojej wyimaginowanej wioski
obserwuję je obwarowany w swojej miejskiej duszy
topoli barbakanu
>>>
Och towarzyszy mój miły mój miły
ratuj nasze Pogotowie Ratunkowe
mój aniele
gdzie są arterie wytęsknione
otwarte dla mnie gdzie
patrzę w niebo widzę na nim tak jak dawniej
rozwiany piękny na tle błękitu czerwony sztandar
jak łuna wspaniały
to nie moja bandera
moja bandera złożona we czworo
z odbiciem mojej oplutej twarzy
a zwłaszcza rozbitego nosa
spoczywa w kieszeni spodni
zaraz przepiorę ją w potoku w bardzo chłodnej wodzie
wypływającej z cmentarnego źródełka
z komunalnego ujęcia
ze wszystkiego potrafią zrobić śmietnik
oni
z mojego strachu nawet
z cynobru z bławatków z finału
z gurgula z człownika z blu
z rotmistrza z pałacu-pałacam
z kitajc z kjokushin z alleemanachu
to ja robię z ich śmietnika rozrywkę dla mas
ten mój sąsiad pomylony kładzie się znów
na asfaltowej szosie w biały dzień
on też ma wrażenie że myśli pozwalają na to
że chłodna woda potoków obmywa jego i ziemię
że dotyka plecami dna
jest dobrze on nie jest głodny
dobrze ubrany czysty niedyskryminowany
nieprześladowany
ze wszystkiego zrobią śmietnik
nawet z Planów
z których słyną ich Wody
>>>
Potok ograniczeń płynie z Komitetu
Oni nazywają naszymi słowami swoje racje
dla mnie zawsze będą Oni
choćby uznali mnie za bezwartościowego zboczeńca
dopóki będą te ograniczenia
mój patos mój święty Ibis mój styl
mój w lustrze On powie zawsze: Oni
rzeka jest w moim przypadku zawsze
nie Oką leniwą a rwącym kamienistym potokiem
do którego zbliżam się od zachodniego brzegu
mój tapczan to wyspa na Wiśle
i jednocześnie prom
co z puszką Pandory?
teraz zapewne ZPOW w Zawierciu
produkuje takie puszki
pod nazwą „Puszki z przecierem pomidorowym”
och, ten Komitet, ech, ta Partia
przecież w miastach daje znać o sobie
tylko przy świątecznych okazjach
w domach prywatnych panuje
półpubliczny JMJarre i Pink Floyd
młodzież chodzi na dyskoteki metalowe
dziewczyny uwielbiają Franka Kimono
chłopcy noszą znaczki w klapach i oporniki
schody do Komitetu istnieją tylko po to
by mój język mógł się jak dywan ułożyć na nich
rozwinąć i przylgnąć
maliny białe kwitnące a w nich pszczoły
maliny dojrzewające zielono-czerwone
wiśnie wysokie kwaśno-słodkie purpurowo-zielone
czereśnie czerwcowe na Czerniakowie
gdy mój język odetną pójdzie na ozorki
z sałatą i ziemniakami w milicyjnym kasynie
mój język moja noc moje sprawy
niech się udławią czerwono-zielone szuje szczujące
niech się udławią wielki krowim językiem
w psyku szczekającego psa
ci wszyscy którzy nie rozumieją gestu Abrahama
którzy nie wznieśli nigdy ręki z kamiennym nożem
nad szyją swego syna tylko z miłości
i nie zatrzymali jej tylko z miłości
po tych schodach wspinam się na przybraną
bożonarodzeniową choinkę
po jakich schodach – to mimikra
mówi Metuszalech moje mikro i makro
co za choinka – to tylko czerwona tablica
z napisem Komitet
takie tam, tam
>>>
* Polski Narcyz socjalizmu *
Zaglądam do studni
tam w dole tafla lodowa
jak świecący ekran telewizora
oko dinozaura w otchłani wieków
zamarznięta w studni woda wiruje, zapada się
do wnętrza Ziemi
patrząc jak razem z moim mózgiem
studnia kurczy się, blask jej blednie w ciemnościach
nagle słyszę gdzieś z wnętrza echo Pierwszego Wybuchu
Przechylam się przez poręcz drewnianej kładki
nad potokiem gdzieś w krzakach za miastem
tam w dole woda cicho przesuwa się nad mulistym dnem
z moją dziewczyną stoję tu ramię przy ramieniu
wzbudza się nowe echo historii
krew zaczyna mieszać się z wodą
znikają nasze odbicia kołyszące się łagodnie
krew Abla przesłania naszą bliskość
Patrzę na wzburzony ocean z pokładu statku
cały świat miesza się z pianą i wiatrem
ptaki spadając dziurawią miotające się wzgórza
masy wód nikną w zamieci razem z naszą miłością
wzywamy pomocy jak ludzie wszystkich umarłych pokoleń
nad światem rozbrzmiewa dziejowy dzwon
Szukam karabinów w nastrojach
karabiny rzeczywiście znajdują się w nastrojach
chwytam jeden w garść, strzelam na oślep
nie widzę kierunku, nie widzę celu
wszystko zmniejsza się przestrzelone
jakby schodziło z niego powietrze
tak dzieje się z moją dziewczyną i moją wodą
nawet ocean w kropli tęczy zmniejsza się
Ocean to zbliża się z dołu to nadlatuje z góry
ja patrzę w otchłań dzwonów
jej łódka podpływa pod tonący transatlantyk
na mostku kapitańskim stoję ja – Narcyz
zadufany, socjalistyczny
– w sobie
>>>
Bryła gotyckiego kościoła
jak rakieta
wyrywając swe fundamenty
startuje z ziemi w kosmos
pozostały po fundamentach wielki krater
zieje ogniem, pokazuje się oko piekieł
cmentarne kości układają się w krzyż
tłum wokół cmentarza
tłum wokół mogiły
tłum wokół krzyża
mrowisko ludzkie za ogrodzeniowym murem
ludzkie piłeczki ping-pongowe kolejno odbijają się od trawy
by poszybować za kościołem w niebo
o tu jeden, tam drugi, o już trzeci, czwarty, piąty
stu, wszyscy, wszyscy, o tak, w górę, w górę
w chmury, patrzcie, patrzcie
w trawie pozostają kłótnie, zmarszczone brwi
pod płotem obok kasztana
zawisają nad miejscem gdzie były oczy
ciężkie mury kościoła rozerwały powłokę burz
rozerwały pojęcia grządek i podkopów
w dzienniku telewizyjnym nie będzie relacji
z tego cudownego wydarzenia
ani namiastki tego w pracy urzędowej
ani śladu tego w tępej nocnej schadzce
ani w porannej prasie
ani w przewodzie sądowym
ani w schizofrenicznej wypowiedzi przywódcy mówiącego
o upale nie do wytrzymania
po jakimś czasie spadają z nieba krople dżdżu,
który może od wszystkiego wybawić
otwieram usta
swoją maskę kieruję w niebo
deszcz spada na mnie
cierpiącego na niewłaściwe miejsce na ziemi
przynosi ulgę, przynosi ukojenie, przynosi myśl
że świat nie został zniszczony w snach
że kataklizmy wojen nie zmieniły go fałszywymi wizjami
choć odlecieli ci, którzy poznali się na chorobie mózgu
grożącej znieruchomieniem nieuchronnie na ziemi
ci co pozostali odsunęli się od obłudy
podali sobie ręce
nad kraterem zagłady
>>>
* Ślady krwi na ziarnach piasku *
Trójkąt – gracja – widnieje – Bermudy
mały książę snu – morze Argentyny
jazzowe hotele Nowego Jorku – roztańczeni
goście z gór
Wąż sunie po kamiennych płytach czekania
w największej sali statku kosmicznego „Rzym”
jej posadzka wyłożona marmurem z Carrary
Czworobok – Zappa – kusy beret
ocean Fiji – mur – plaża Falesy
Żółwie kupują w samie boczek i beret
wiatr wieje tylko po to by przez nos
wrażliwca-myśliwca dotrzeć z drżeniem szyb
do komory celnej w jego głowie
Graniastosłup – statek kosmiczny „Intro”
wieża w Pizie – dłubanie w zębach – łoże miłości
wywnętrzenie – ona – zezwierzęcenie – oni
Z kąta w kąt, z beli w belę
kołysać się od podstaw, jeść, gryźć, kopać
kropką nad „i” posługiwać się jak młotem
Linia – lizak o smaku porzeczkowym – drzewko oliwne
kadzidło – ocean łąk – kobieta która mówi
Luminarzem to ty nie jesteś Adalbercie
mnie nie oszukają przenicowani Warszawiacy
dziewczyna szepcze mi do ucha –
zepchnij mnie w ocean chcę tonąć
z tobą bez słów
>>>
* Panie, odpuść mi *
Chciałbym wziąć swój mózg w dłonie
chciałbym móc rozciągać go jak gumę
wstydliwą tą lepkość przerobić w planetę
urobić, wykołysać kolebkę
Moje ręce zbliżają się do siebie
nie mogę ich opanować
jak dwa węże, jak krokodyle rzucające się na siebie
takie są moje ręce
moje ręce z rozstawionymi szeroko palcami
Chciałbym zmienić swój mózg w gumę do żucia
przeżuć tę plazmę myślenia
o wszystkim i o niczym
odzyskać smak życia w nim zagubiony
Wydaje mi się, że moje ręce pożerają się,
palce wchodzą pomiędzy palce
stają się gorące jak ogień
staram się pomimo wszystko jakoś je zatrzymać
ogromnym wysiłkiem udaje mi się
złożyć je tak jak do modlitwy
Panie, odpuść mi
za mój mózg i ręce
>>>
* Emigracja 84 *
(nasłuchujcie radia)
Biegnę przez wulkaniczną pustynię
przemierzam skalny krajobraz
w chwilach słabości widzę oazy zielone
leżąc wyczerpany oglądam slajdy
wyświetlane przez wiatr na ścianie
poobiedniej gigantycznej rezygnacji
Jaskółka jak nóż czasu pokazała się na niebie
słyszę jak ktoś ciągle wystukuje młotkiem rytm ucieczki
ktoś woła – panowie biegnijcie tam gdzie rośnie storczyk
w ucieczce przed grzechem traficie pod dziką czereśnię chłopców
w ucieczce przed grzechem odnajdziecie duszę mężczyzn
Pielęgnuję dla świata swoją siwą brodę zmysłów
kołyszę się w kołysce przeznaczenia
tętent to nie bicie serca
to nerwy galopują jak konie we mnie
serce wytrzymuje samotność, słyszy przecież te echa
kłamią, biją, grabią, mordują, palą
Złota kaczka w zaczarowanym stawie
oto czym jest wolność
wolność jest czuwaniem w starych zegarach
ktoś woła – panowie, pułapki, pułapki ze wszystkich stron
w drzewach, w ubraniach, w gestach
w ucieczce przed cynizmem odnajdziecie siebie
w ucieczce przed wszystkim co martwe odnajdziecie przyszłość
Szukam całości w ucieczce przed wszystkim podzielone
historia mojego domu jest stałą ucieczką przed światem wydm
w ucieczce przed niewolą trafiam do więzienia
widzę jak kłamią oraz upokarzają, gwałcą, torturują
tych co zatrzymali się na chwilę
w zielonych oazach
>>>
* Historia kiełbasy *
Historia PRL to historia kiełbasy
och, pomyślcie tylko –
czterdzieśi lat problemów kiełbasianych
czterdziestoletnia kiełbasa
westchnijcie –
czterdzieści kiełbas na głowę obywatela
czterdziestometrowa kiełbasa
wspomnijcie –
czterdzieści zjazdów partii poświęconych kiełbasie
czterdziestolecie kiełbasy
och, żachnijcie się –
czterdzieści referatów na godzinę w temacie kiełbasy
czterdzieści kartek na kiełbasę na jedno życie
Historia Państwa Rozpaczliwie Lewitującego
w świńskich jelitach
a imię jego – 40 i tyle!
>>>
*Niezależnej myśli społecznej sformułować niepodobna*
Jak mówiono w tak totalitarnym systemie
(rządzonym podobno przez awangardę polityczno-społeczną
– jakże postępowo wykuwaną w kace kuźnicach)
niezależnej myśli społecznej sformułować niepodobna
– a jednak cuda się zdarzają
mimo tego, że jest to niezwykle trudne,
gdyż ludzki umysł staje się tu jedną wielką kiełbasą
lub zwykłymi flaczkami
udało się uruchomić dzięki podświadomości
procesy prowadzące do stworzenia
ideowych podwalin pod komunistyczne społeczeństwo
nie marksistowsko-leninowskie i nie francusko-rewolucyjne
międzymózgowie tłumu, nieświadomość społeczna, dziewiczość
każdego człowieka, niedopowiedzenie dziennikarskie –
to stało się murem, przez który nie przedarł się
żaden agent ani prowokator
za tym murem spisano Biblię Wolności
zebrani za tym murem westchnęli ciężko
i rzekli – „My – wspólnota”
(podobno wtedy awangarda stała się ariergardą
ale bez duchowości pierwotnej lub jakiejkolwiek
nie uznano jej za gildię kowali)
>>>
*Polscy Chłopi mówią*
Polscy Chłopi dobrze wiedzą,
że nowa 5-latka chleba dopiero nadejdzie
i póki co nie utożsamiają się ani z rządem wysoko
ani z podziemiem
Polscy Chłopi mówią
pójdziemy do wyborów albo i nie
dzięki Bogu myślimy jeszcze
nie damy się wrobić
obronimy Boga i sprawiedliwość komunistyczną
i wejdziemy do rządu na lata
Polscy Chłopi z Chłopskiej Drogi
nie są od rzucania ziarna w podziemie
od tego są rolnicy
>>>
* Mój rydwan *
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
ciągnie mój rydwan po niebie
to i tak nie zabrzmiałoby to kosmicznie
lecz najprawdopodobniej romantycznie
Poszedłem za nią w cień nad rzekę Hosanna
i utonąłem w małym źródle
z którego wypływał ocean jej pragnień
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
uświetnia mój zaprzęg na niebie
to i tak moja prawda nie zyska
ani jednej gwiazdy
Mdleję dziś ze zmęczenia
kołysany na falach w łódce nerwów
po miłosnych uniesieniach
Jeżeli powiedziałbym, że wierzyłem w nią
to i tak byłoby to oczywiste
przecież sny to stukonne zaprzęgi
one przybywają w majestacie weselnego orszaku
w obiecanej torebce, w obiecanych kolczykach,
w obiecanym szacunku
Oglądam tysiącminutowy film fabularny
o miłości rodzinnej
to opisano już w Księdze Rodzaju
jest coś o tym w Księdze Wyjścia
Przechodniu powiedz jej, że zrobię dla niej wszystko
niech nikt jej już nie szuka bo ja ją odnalazłem
wiara to nie hipoteza
wiara to praca i podróż po gwieździstym niebie
wiara to wnikanie w noc swoimi gwiazdami i kometami
Wielki czas
czas kwadratowy
czas barwny
czas szybki
Kolczyki śnią mi się teraz po nocach
widzę je we śnie wpięte w mój policzek
torebki damskie śnią mi się po nocach
widzę je we śnie w wewnętrznej kieszeni
mojej marynarki
Przebudzony nad ranem widzę płonące skrzydła Nike
symbole odpowiedzialności
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
ciągnie mój rydwan po niebie
to powiedziałbym prawdę, kosmos odpowiedział mi –
szukajcie Izraelici, szukajcie Rzymianie
szukajcie Rosjanie, szukajcie Amerykanie
znajdujcie Polacy
>>>
* Na kredyt samego siebie *
W biurowcu szczęśliwym moich rozsądków
nastawiony na szmery lata i mijających wakacji
siedzę w piwnicy
i myślę o tym, że tam pode mną jest piekło
tam nade mną są gorące ulice, rozpalony asfalt
jak gnom przykucnięty w ziemiance na
zydlu lat sześćdziesiątych
rozmyślam o tym jaki jestem jeszcze dziecinny
że ulegam wspomnieniom
taki artysta a taki naiwny
taki ambitny a taki żeglarz-rozbitek
taki gitarzysta a taki urzędnik
Boże, jak dobrze
mieć taką koncepcję życia
na kredyt samego siebie
pod zastaw zdrowego rozsądku
JAK ROBAK POKUTNY
JAK MINISTER PISKORZY
>>>
* Kiedy jazz..*
Kiedy jazz będzie tak popularny jak rock
a rock tak dobry jak jazz
kiedy grona słodyczy będą w porannej rosie brzmieć
jak misterne struktury pajęczyn
wiosna mija wstępujemy powoli w lato
muzyka schodzi do duszy głębin
jak murzyn pod pokład galery przewożącej niewolników
słucham i gram tę muzykę która odpowiada na pytania
moich liści, ech, przodków gadających
trąbką, gitarą, smyczkiem lub sekcją smyczków
swoim brzmieniem pieni się w kuflu jak piwo
rozgrzewa jak wino, odurza jak wódka
gdy dzieci dorastają a bociany szykują sie do odlatu
chciałem cieplejszych dni –
pot odpowiada sycząco parując na mojej skórze
fletnie Pana na halach
odgrywają symfonie Beethovena styczniowego
a fujarki wspominają Vivaldiego
kołyszę swoje niemowlę
wyglądam powrotu kobiety
przed jaskinią stoję wpatrując się w fatamorganę
z której dobiega hymn miliona lat
przemieniony jazzem i rockiem
>>>
Fascynacja
Chłodny poranek
komórka ciemna na ścieżce od oczu do mózgu
rzeka, chłodna woda
głowa zadarta w górę
niebo błękitne bez chmur
niebo z milionami gwiazd
ukrytymi
wielkimi jak wstające słońce
stuk
wrona
wrzos
wrzask
i ty
i ona
ziemia zielona
z daleka widziana
mokro
fascynacja
denuncjacja
atimia
aprobata
granice przesuwam
przesuwam terytorium
ludzie i oczy pomagają w tym
środowisko fascynuje
szukam łaski w mózgu
wybieram się w drogę
z oczu do serca natury
>>>
Społeczna schizofrenia
tak niezauważalna zmiana
w rzeczywistości przeżywanej w głowie
państwo staje w centrum
komunizm staje w centrum
władza staje w centrum
i stałe zagrożenie musi być
i nienawiść do tego co wokół musi być
i wszystko odnosi się do tego wielkiego
impulsu postępu
i wszystko odnosi się do tej mobilizacji w imię postępu
tylko szczęścia jakoś nie widać
w najbliższej okolicy
i na horyzoncie
tylko zbyt dużo łez
w zwykłych ludziach
panie doktorze Marks
>>>
Tyle lat bez koncepcji przeżyłem
żyjąc dowcipem dla ulotnych panienek
ciężko stąpając posuwałem się wzdłuż uniwersyteckich korytarzy
w długich swetrach wyciągniętych na łokciach
ja onomatopeja Południa
żyłem z dala od ukochanej Litwy
Itaki i Ziemi Obiecanej
jeszcze do dziś zostało mi to zapatrzenie w dal
i brak koncepcji socjalnej w głowie jak pole pokrzyw
przeżyłem tyle lat, nie martwiąc się, nie cierpiąc
z braku wieloletniego planu
cieląc się, ucieleśniając i ciałkując
w piaskownicy odkryto moją telewizyjną fizjonomię
pod Domem Ludowym zarażono mnie
wszystkim co ludowe
teraz spójrzcie, nie zależy mi na niczym legalnym
wcale nie chcę się przypodobać nikomu
jestem nieuważnie niegrzeczny i złośliwy
dla szytwnych ludzi i gmachów modernistycznych
co mają piętra jak klocki Ludwika van der Rohe
jestem przeczytany, wyoglądany, przyprawiony
zjeżdżam językiem angielskim na dół
wchodzę do piwnicy
starej wiejskiej piwnicy usypanej ziemi pod gruszą
biorę kubek i nalewam domowej chłodnej maślanki
piję chłodnieję tylko
wychładzam swoje dolne kondygnacje
ale głowa ciągle ciepła
bez koncepcji poza jedną ostatnią –
życie jak gromnica w rękach Gaudiego
na procesji w Boże Ciało
topiąc przemienia się w wieże Sagrada Familia
prowincjonalnie futurystyczne
>>>
Uderzyłem ją słowem
jak Judasz politycznych improwizacji
zaciemniając i tak zaciemnione słońce
zdradziłem ją słowem
była damą a mówiłem do niej – skrzacie, kurczaku
moja wyobraźnia zawyła
siny tygrys dał znać o sobie przeciągłym rykiem
gdzieś z mojego szpiku kostnego
z pnia zmurszałego
z westchnieniem jak trupi oddech mumii
kluczyłem w karbońskim lesie książek przyrodniczych
i nie wierząc logice Grecji
poszedłem po rozum do głowy
do chrustu Abrahama i studni Jeremiasza
wstyd mi dziś
patrzę jak rosną mi kły i wzbiera we mnie gniew
prymitywny wąż morski
pretensje ze snów skaczą w poszumie komputera
targam bandaże, drapię świeżą ranę
jak mogłem to powiedzieć: „jesteś motylem a ja czołgiem”
„jesteś mgłą a ja toporem”
poznała moją wartość dorosłego inteligenta
użyłem słów jak Morze Czerwone bez żadnych przejść
i Arraratu,
podczas gdy Noe jeszcze nie rozpoczął pracy
jak mogłem powiedzieć –
„jesteś tylko moim żebrem – nie przesadzaj”
>>>
Przejdźmy do sąsiedniego pokoju – ukryjmy się tamoparci o płot przemilczymy naszą miłośćw oczekiwaniu na świt nad brzegiemza drogą sąsiedniego mieszkaniadziad żebrzesyntezatorowa Jasna Góra komunistównienawiść nie może wchodzić w gręmoże obstawiać ruletkę mojego pisania(jak by powiedział tuman mieszkający w pobliżu– mgła, że oko wybij)przynajmniej stolnica na stolea na niej ciasto na obwarzanki dla pątnikówa tam pod murami zaszybiajuż rozciąga się pejzaż i panorama w nim piętnastowiecznego Krakowa z zaraząboje się, delikatnie niosę jej kwiatyżeby mogła poznać mnie od strony potworana przykład króla jegomości, co ćwiartuje krytykantówa w tle szemrze saksofon, dudni basna wieży w duszy Jasnej Góry coś grasyntezatorowe spowiedzi komunistówsą jak improwizacja tęsknoty za absolutem(przy niej kwitną serca niezaschnięte całkiem)szukałem tych jasnych promienibyłe tylko raz być w życiu szczęśliwmjak wczoraj, gdy trzymałem w swojej jej delikatną dłońi aleją schodziłem wśród drzew ku centrum miastabólprzedczołgiem pędzonyrozwinął sztandar wiaryPrzejdźmy do tej sali bez dwocjonaliów spójrzmy na obrazw oczekiwaniu na świt ozdrowieńcówjaka cisza, milknie gra komunistów dziad nie żebrzemucha nie siadaowce się pasąa ja widzęże mój sens jest zbyt wielki w moich słowachzbyt wielki by przemilczeć miłośćdlatego zaczynam wątpićw nienawiść
>>>
*Manhattan Transbud*W Biuletnie Biura Politycznego napisali,że w Polsce nie ma poważnych problemów społecznychnie ma krwistych byczych postaciani włóczęgów ani prostytutekani mafii ani wywrotowcówregiony nie mają partykularnych interesów –choć piosenki lubią takie właśnie tematymożna odszukać, co prawda jakąś kobietęktóra w roli robotnicy od pierwszej do trzeciej po południusortuje gorącą cegłę przy palenisku pieca w prawdziwym piekleale przecież wszystkim wiadomo,że po pracy przeżywa chwile szczęścia pasąc krowyna swoich trzech ha dziesięć kilometrów od fabrykii kogo coś takiego wzruszy to już lata osiemdziesiąte i nawet Pstrowskinie ma szans – wszystko jest takie normalne i codzienneżadnej indywidualności w kolejkachżadnej poezji zbuntowanej w tramwajachtylko ciągłe przewozy Transbudu na drogachi Osinobusy pełne manekinów godziny piątej trzydzieścimożna odkryć, co prawda jakiegoś kierowcę, sklepową, grabarza, prywaciarzalecz wzięcie ich pod lupę grozi ich unicestwieniemżycie społeczne jest jak mgła a ludzie jak opar
>>>
Słońce rozpadło się jak pestkasłońce moich wzlotów
zmiażdżone powieką
zniknęło gdzieś za czerwonym blokiemdojrzałem jeszcze czarne ptakiwylatujące tam z gniazdkierujące się ku mojej duszyodhaczenie porażek i pogrzebówkrople łez jak chleb powszednistały się moim udziałemjak dłonie cierpnące chłodneserce stwardniało jak Ziemiaponieważ leżałemna balkonie bez ruchu przez trzydzieści lat
>>>
* Parkan *Prowadzę śmiertelną walkę podjazdowo-propagandowąnad moją głową przelatują pociskiz atomowymi głowicami jadowitych fal elektromagnetycznych
i konwencjonalne granaty gazet
za moimi plecami anioł tłucze diabła jakąś deską z parkanua ja stoję pod tym parkanemi sikam na stary napis wymalowany na deskach:„Czynem uczcimy VIII Zjazd Naszej Partii”co to znaczy Czynem?co to znaczy uczcimy?co to znaczy VIII?co to znaczy Zjazd? co to znaczy Naszej?co to znaczy Parkan?
>>>
Asceza
Przy…..j…………..dź
nie dziś………….
>>>
To co w wyobraźni demaskujeszjest twoim bogactwemsłuchaj tego echasłuchaj, nie bój się nawetzdrożnych myśli jakie ci przychodzą do głowyza mezonempiprzez banał życiapodążasz nad krawędź piekiełposługując się pszenicą i żytemlatem posrebrzonymnie wychylaj się poza niąprzełknij ślinę strachuposługując się tęsknymi rozstaniamii narodowymi nostalgiamiposługując się metalem błyszczącymskręconym w symboliczne rogi i trąbkiwracasz w ramiona niebato co w wyobraźni demaskujeszjest twoim bogactwemnie bój się tegoratowało to twego dziadauratuje i ciebieknebel dziada był właśnie zwątpieniemsłowa ze snów nie znają granicujrzyj siebie w wyobraźni bez granicsłuchaj siebie w wyobraźni bez granicpoddaj się, słuchaj wyobraźni
bez granic
>>>
Totalitaryzm kłami łamie mój autorytet
a mnie bawi ten manieryzm
totalnie
>>>
Życie Petrarki, gdzież jego sens– w uśmiechach dojrzałych kobiet –gdzież jest jego kamienne jajo
niezadowolenia z siebie
mnie rannemu Ikarowi mówią czasemmałe czerwone krasnale – odkąd ostrzygłeś sięwyglądasz wreszcie jak porządny człowiek
Petrarka a nie Boccaccio
bardzo krótkie fale jonizującego promieniowaniamocne ciosy chłodnych protonów słonecznego wiatrujedna z form życia kosmosu – dla mnieco wpływa na kierunek ludzipłynących ku kobiecym szalupom ratunkowymsensu
a te toną na pełnym morzu
>>>
O kolego – nie zadawać pytańmasz prawo ..o Chopina, o Targowicę, o Katyńdobrze radzę skorzystać… pstajk i psisk… harfa się przewróciłafortepian przełamał się na dwojei zasłona rozdarła się w gabinecie Pierwszego Sekretarzaa za nią stał czerwonogwardzistaa za nim prawdaa za nią otwarte oknoi wypadła na warszawski brukwyjmij stamtąd ręce i oczynie dotykaj, nie patrz, nie wolnolepiej nie widzieć… jak bawiono się w łamanie czaszek, rąk i nóg w lasachw grobachw gabinetachw sumieniachjak rano po chłodnej mannie z Kremlastąpał kat Katyniaprzejęty trelem ptakaa to dusze grałyna fletni Panaa to anioły w podartych szynelachpłakały wśród sosen zapomnienia
>>>
* Kamienna ręka *Kamienna moja ręka leży przy dębowym pojemniku tułowiaoczy płoną białym tynkiem rozjaśniając się momentamijak po dolaniu oliwy do ognialiczę chwile które drętwieją martwieją w pozycji horyzontalnejczekam na płaskowyżu anielskich bławatnych śpiewówna jałmużnę, na spuściznę zachodzących słońcpaznokcie bez szans wbite w kamień wtapiają się w idealizm przodkównienazwane rzeczy jak muchy natrętne siadają na moim gipsowym nosienosie trupo białym wchodzą do moich ust przedśmiertnym grymasem uchylonych jak sezamoto moje ciało w lustrze czasów „nie do wytrzymania”ręka nerwicą popołudniową powalona jest snopem pszenicy zżętym w białym sierpniu i rzuconym w nurt czerwieniejącej Wisływ zmarnowanym marcu gnijących niemożności zachwyt z rynny się wychylazaglądając do mojego okna jak jakiś gnomnigdy o tym nie mówiono, nie uczono, nie pisanooto zachwyt umierającego przeżywającego swoje ostatnie trzy nocew oczekiwaniu zmartwychwstaniajestem w ideologią zatrutej grocie, leżę tu jeszcze niedobitygdzieś na Południu Polski świadomy wyżyn, rzek, szos i starożytnościwielkiej pewności podnóżek, sługa pełninie przydatny do pasienia kózobserwujący odwróconą piramidę świadomości i przepaście w których hula wiatrtrup żołnierza z którego oczu wyrastają magnolie po uderzeniu meteorytuczy aby tylko zwykły nieprzydatny świadek walki dobra ze złem?
>>>
* Prawie radosny ból *Jeśli musisz w moje oczy wlewać bólstań na wzgórzachi z polska chluśnij żelazem i ogniemna mój domlosie gnoma świadomościchcę widzieć prawdziwe cierpienienie chcę w Arce jak w kołyscepływać w stepach Ukrainy jak Mickiewiczw obcym Akermaniepływać w Oceanie Atlantyckim jak śledźjak nasi współcześni Vikingowiegdy modlitwy mojej nie możesz już przyjąćmodlitw jak tortura Świętokrzyskich Górnajstarszych rumowiskHuty i Waweluotwórz chociaż drogę do swoich wiecznych snówlosie piaskowej burzyotwórz chociaż wolną drogę dla moich dżdżownic słówpoleć mnie wiatrom nad polską nizinąjeśli musisz mnie wychłostaćza wzniesioną pięśćniech przynajmniej widzę z dala wszystkoco ukochałemskarpę Grudziądza i SandomierzaJeziora i BieszczadyKawczą Górę i SzrenicęWarszawę i Krakówporzuć mnie gdy będę sputnikiem Ziemizapomnij mnie gdy będę księżycem Ziemilosie Europy spalonej zniszczonejpo trzęsieniu mózgu i erupcji prawdyjakże wolny jest przymus wewnętrznyjak wolny jest wybór narzędzi torturygdy musisz wybierać prawie radosny ból
>>>
* BLUES *I : forma moich projekcji – śnieg to normalne, biel to syntezaII : przykrywasz się starożytnością jak kołdrą (biel – biel – biel) (kołdra – wapień – Akropol – starość – pamięć – całość) dalej dalej głębiejI : forma moich skojarzeń – deszcz kotwica czekania jakże to zrozumiałe szarość to smutek (szarość – grzech – szarość – plucha łzy – samotność – dom – łzy – pustka – myślenie – łzy – asceza)II : nicujesz swoje sumienie – ucieczka dalej bliżej treść jest samobójcza cierpliwość chociaż bez walki (powstrzymanie – życie)>>>Będziesz cicho czy niebędziesz cichonie, o nieprokokwanie jest jak prowokowaniechcę lecieć z nią na Księżyc po wiadroświeżej muzykiona jest gołębiem a czasem wierszema czasem karniszem albo marzannąiść trzeba i karty miećnie dla wróżbkarty trzeba mieć zapisaneprzynajmniej częściowomuzyką, pyłem księżycowymnawet ciszą –proroczym milczeniem* Patrz Księżyc! – co ty, ja go słyszęod 1450-ciu lat lunatykujea ty dopiero teraz zauważyłeś, że jest i błyszczy jak jezioroon ze swoim Narcyzem ze swoim Pegazemze swoim Armstrongiemwędruje w partyturach purytana ty Metuszalechciągle śpisz
pod Troją i Jeryhem
* Mgły nad ranem nad czarną zatrutą rzeką pełne zapachu rewolucjiściana pełna słodkościszczaw śpiewa własną piosenkę do tekstówJana z Czarnolasuszczaw przeżywa śmierć co ranoweź ty tę harfę i napraw jąkrzewy umierają i drzewaweź tę harfę i unieś nad pustynięwszystko zwęgliło się od piorunarano manną naprawiszuspokojenie dzwonów w trawachniebezpiecznie z harfąniebezpiecznie bez harfywybierz gorące kasztany z ognia podaj Ewiedrżą kosy na niebie błyski o świciekołyszą się zwęglone kłosyroboty wyruszają na żniwaco to jest to co maszco grzebiąc w ziemichcesz ocalić od piorunaod rewolucji robotów>>>Towarzyszko moja stoisz w kwiatach otaczających mój domtak jak Ogień Pański wierzchołek Synajuwidzę cię nawet, gdy nie patrzę przez oknowidzę cię oczami duszy oczami wyobraźniwszystkim tym co dał nam Panabyśmy mogli przy jego stole zgarbieni, przychyleni ku ziemi, nurzający ręce w skibach oraczyrozpoznawać, odróżniać, wybieraćprzyjaciółko moja nie mów nicczekaj pośród łanu astrów na cudpozwól zmienić powiewem zimy kolorowe płatkizblednąć czerwieniprzyjmij wyzwoloną moją lodową górępowstałą po wybuchu sercawidzę łunę ognia, który zwija się w pokurcze płomykówgamę ciągle nadwrażliwej czerwienipośród kwiatów widzę cię wybranko mojegozapatrzonego niezdecydowaniakonsumuję dźwięki twego czekania,gdy moja wyobraźnia tka wiarę jak kaskadę koronekto zbliża się krokami nowych czasówto już nadchodzi na nogach prorokówto poprzez istotę tego co nieuchronnenie eksperymentalnie z tła powoli powoli jak cel-śmierćżycie w tobiechcę ciebie zawsze widzieć w kwiatachogień niech oczyści moją ranę w sumieniu
i stężeje w symbolu
niechęć chęć chodź
już
>>>
Stwierdzono, że jestem katem lecz przecieżnie skracam tylko wydłużam swymi cięciamipo porodzie moich przerażających haseł wrzasków przybywai cóż z tego że i łezidziemy przecież w przód, w górę, w siebie, w bóltrzymam w jednej ręce książkę pod tytułem:„Jak zasiedlić Arktykę – Plan społeczno-gospodarczy”a w drugiej: „Co wiemy o kosmitach” rok wydania 1878trzecia ręka grzebie w kieszeni a czwartawymachuje wierzbowym warkoczem ponad wierzchołkami olchmoja dziewczyna z litością pokiwała głowąnad chwilą dla moich południowych wilkołakówszkoda, że nie może widzieć mnie o północygdy odmawiam „Anioł Pański” gdy szepczę„wieczne odpoczywanie racz im dać Panie”a potem siadam i opisuję to co wydarzyło się w pracypomiędzy godziną ósmą rano a piętnastąco rozbłysło epilepsją świadomości i iskierką gniewupopędem Triasu dla Cybernetycznego Solferza Nowochrystusowegow czwartej dziesiątce sekundy tuż po czasie najwyższym…kołyski czekają na Hydryja czekam na kołyskę obarczony wrzodową inteligencjąopróżniam butelki łez i to mnie pobudza do działaniaprzechadzam się po biurkach urzędników po straganach badylarzy zdzieram im skórę z twarzy używając ostrza siekierykilkoma cięciami dokonuję przeobrażeń społecznychw tłumie ludzików nieposiadających własnego zadaniapłacz rozlega się dokoła, moje serce twardniejeofiarowuję im wolność nowego typu „wsteczna”maski suszę w słońcu by móc je złożyć w przechowalnibuduję dalej komunizm dla muzeum
>>>
* Popijając herbatkę *O czym rozmawiasz popijając herbatkęz kimkolwiek przy swoim stolikuz wygiętą szyją, przechylając głowę kokieteryjniepaląc papierosa, głosem lecąc jak ćma do ogniapatrząc w biały kwadrat magnetycznej jednizjeżdża z gór w doliny wóz nieznajomościzjeżdża wóz ciekawości do bufetugasisz papierosa jest bardzo późnośnisz prosząc o jeszcze jednegorozmawiasz klaszcząc językiem bijąc nim brawocóż za klaka, język tłucze o podniebienieklaka, klaka dla kogokolwiekz kimkolwiek przy swoim stolikutwoje życie, czy je zdradzasz, czy o nim opowiadaszidąc, płynąc poprzez białą serwetęślizgając się po pływającej w oceanie krze lodowejrajski ptak siada na twoim ramieniu i zamarzapapuga przylatuje by spocząć na poręczy twego krzesłai milknieo czym rozmawiasz z kimkolwiekgdy ptaki zmienione w sople spadająz głuchym łoskotem na politurowaną wiśniową podłogęherbata mętnieje woda powrócić chce do zepsutych swych źródełty wciąż mówisz ja patrzę z dalekaz plantacji świętego Tomasza
>>>
* Nie uznajesz kompromisu *Tak często mówisz – moje dzieci, spójrzcie na moje dziecidom twój jak stary dąb stoi wrośnięty korzeniamiwe wnętrza huraganówco dzień wozisz samochodem do pracy swoją Marię i Martętak by były zawsze przy tobie, by w przerwie śniadaniowejmiał kto podać ci chleb a potem, gdy zza biurka wygłaszasz przemowyby miał kto słuchać i kiwać głowąjakie są twoje szanse fotonowy anielerozpędzony szarością granicwierzysz w krótkie chwile szczęścia, gdy nie ma burzy wrzeszczącej jesienią gdzieś w głębi fundamentówspołeczeństwo obce ściska cię w ręce próbując zetrzeć twoje życie na pyłtwoim ciałem zmiata kurz z pancernych kaswładza wrzuca cię do pralki wojen i wtedy cierpisz tak bardzozanim jeszcze krew poleje się z randzieci twoje błądzą na cmentarzach szukając grobów każdego pokolenianie uznajesz kompromisu budując czasem ołtarze głupotystajesz w pozycji Boga i dziwisz się swej samotnościa dzieci zwieszają głowy i płaczą
>>>
* Jesienna modlitwa *Modlitwa, jesienna modlitwatuż po zawieszeniu letnich kursów ciemw przededniu dni kroczących rozstajemku grobom listopadowych zamyśleńmodlitwa z liśćmi we włosachw przedlisiu rudej kity umykającej jak dziewczyna miłościtam w dolinie sprzed oczu łowcówmodlitwa czarnych wypalonych ściernisksłychać dudnienie kartofli wpadającychdo blaszanych wiadertrzaski grud ziemi w ogniskachwpadających w licealne wiersze klasykówjaką masz postać jakąkolwiek masz postaćkrólu zimy, wietrze północyprzebacz teraz w jesienismutny mnichu z kredową brodą wysuwającą sięz wielkiego kaptura mistykimgło kosmiczna, plazmo inteligencjipoblasku seriali telewizyjnych nakręconychz myślą o futurystach, dzieciach, komunistachi samobójcachwojowniku rękodzieła pobitewnegopożerająca, krocząca budowloarchitekuro pochodułuków, kolumn, szykówmarszu podcieni drapieżnychprzez miastojaką masz postać miłości spóźnionaweselny gościu marzących narzeczonychwystrojony w babie latospocony, leżący jesienią w rodzinnym domugóro pracy wchłaniająca skargi ptakóww drodze
>>>
*Quo Vadis*Przy drodze – ktoś jak pouczenie stoi przy drodze– totalne – dla dzieci na stoku– piękno wiąże się w snopy rękami innego piękna– kartka umyka w lewo – w telewizji wciąż ZSMP i wojskoa po wieczornym dzienniku kontrwywiad i milicjapokazuje wrogą działalność emigranckich grup– to politykierstwo rodaków za granicą przynoszące wstydojczyźnie kontrwywiadu– PRON się pyta, po co kaleczyć młodzież małymi broszuramijak w kalendarzu kartki tak w zegarze biciew kuchni wodołazy, wodowywiad, wodosądwykranić się, zakranić się, zakręcićpytania, zakręcić pytania przed wyjściemhic – chłopiec z czerwonym sztandaremschowany za białą brzozą zastępującą sumieniemanifest zastępujący sumienie manifest zastępujący dzieciństwouniwersytety demoralizująco kształcą inteligentówwypaczają coś w ich głowachi pozostawiają na lodzie z rozbitą tożsamościąmiast, dzielnic, miasteczek, ulic, wsi, przysiółków, osad,absolwentom pozostają brudne przedmieściawylotowe drogi z miastchoć stoją oni pośród ludu wsłuchanego w dźwięki harmoniitrawią swoje bezrobocie niemogwiazdy spadające na firmamencie telewizjiznacząc wizytami ciszę wpadają do nocnikówsekretarzy partii komunistycznejkoty i psy – ich zabawy i grysą komentarzem – uciekającego spod palców tekstukalendarz rozkłada się, gnije, spada ze ścianyw przedpokojuto państwo jest warte ogarek oddany diabłuspołeczeństwo takie jest warte świeczki co na jedno wychodzi hop – rury pękają od ciśnienia wody– dzban pomalowany w czołgi i karabiny– skarpa, po której się toczy– dzban z pouczeniemi muzyka i kwestia –Dokąd idziesz Panie? sam z gitarą elektryczną w ręce grając w drodze punkrockowe kawałkinucąc pod nosem „No future”nie chcesz patrzeć w tę stronęnic nie odpowiadasz– dzieciom na stoku
>>>
Poturlałem się w solówkach jazzmanówumaczany w kleju do papieru w granatowym tuszu utytłanyprzeczuwając co potem żegnając się na drogę:„W imię Ojca i Syna..”zjednoczenie ojca z synem śni mi sięgranatową łuną (sennik Sarmatów)plączę się po, plączę się po prostutu wyrąb lasu, tu wyrąb książekgdzie mnie niesie słoń tajfun i jego trąbatam gdzie w najcięższych więzieniach urządza siękawiarnie tam gdzie katowano ludzi dziś organizuje się festynypoturlam się tam w kajdanach z trąbkąjak Murzyn świataprzecież chodzić już nie mogęna słoniu pędzić nie mogę nie jestem maharadżą jeszcze niewpatrzony w ziemię przeszedłem przez dzieciństwozakochany w dżdżownicach i upadkachna idealnie ubitą ziemię na ziemię bardzo obfitąna ścieżkach przetańczyłem je z jaszczurkami przemodliłem je przed polnymi ołtarzykamisiedząc nad brzegiem rzeki z upodobaniemrzucałem scyzorykiem wbijając go raz po razw chłodną wodęna dojrzałych łąkach położyłem się w nowiuoczekując kobiet pełzających w ziołach jak jasłuchając dzwonów nadziei skradałem się pod mury komitetów, sądów i urzędówzjadałem ze smakiem flaczki i cynaderki szkoły analfabetówgłupich nauczycieli i złych woźnychpoturlam się jeszcze w imię Ojca i Syna, poturlam się jeszcze razpoprzez Morze Śródziemne po falachw kierunku Argos, Itaki, Kartaginy, Smyrnymyśląc muzycznie w eposach ślepcówschowany w wydrążonym pniu myśliw pniu drzewa zrąbanego w lasach neolitunieistniejących dzisiaj jak dzieciństwo
>>>
* Mój sklep *Otwieram sklep z ładunkami emocjonalnymii ze sprzętem do polowania na obsesje– możesz wybrać z komputera swoje szczęście– możesz ułożyć program dla komputera pn.”Szczęście”– z Zachodu przysyłają czerwone i zielone lampkii wszystko inne co wynika ze sprzedaży wiązanej – możesz to miećOtwieram nowy dział w swoim sklepie„Chiny przeciwko żółtaczce” z nowym towarem: „Płynięcie łodzią poprzez jezioro, rezerwat”– cena niewyszukana – niewysoka „Pałacyk z ogrodem, z wodospadem, z neonem – luz”– cena wyszukana – wysoka „Żona prześliczna, szlachetna, mądra, wierna”– cena wyszukana – niewysoka „Kariera, popularność, awans – od sklepikarza do pisarza”– cena niewyszukana – wysoka „Przekazywanie swoich myśli innym ludziom jak rozpalanie akceleratora lub silnika pojazdu atomowego – człowiek – ciało”– cena niewysoka – niewyszukana „Świętość, filozoficzna otwartość jaźni i sumienia z pełnią dobra”– cena nie istnieje – niewyobrażalnie wysoka – ciągle szukanaOtwieram kolejny dział z robotami naładowanymi emocjonalnie
„Roboty przeciwko komputerom”…
*Skłaniam się ku pragmatyzmowi ubóstwaskupuję wolność, wypełniam magazyny swojego sklepuwysuszoną, pulchną, zgniłą, marmurową, piaskownicową,ojczyźnianą, waleczną, toczoną wolnością wolnośćo tak, wolność zbieram ot, tak dla ubóstwawypełniam nią bity w komputerzepodłączam mój sklep do komputerówdrogę do południkagłowę do wieczernikaszablę do dziennikaresztę do nocnika
>>>
* Mur *Przed wielkim murem stoimyinstynktem badamy jego trwałośćmiękką słodką niebieską żadnąwidzimy łąki pastwiskacierpimy bo wiemy – jaki jest to wielki solidny murrozumiemy, że jest to większy, zbyt wielkiwiększy od, największy z murówprzecież wiemy wierzymy szukamy furtki i kołatkinajpierw słów a potem główpiejemy, gęgamy, kwaczemy konając przy ogniskach u jego ceglanych stópGdzieś tam w mrokach przeszłości ludzie walczyli z nędząw kurnych chatach brudni nie myśleli o wędrówce za marzeniemlecz czuli, że bieda to taki stan głodni-wolnijak dzieci pól i lasów karmieni i ubierani przez lilie Salomonazbratani z obojętnością z gniazdami z pisklętamiWołamy dziś pijani pragnieniem wyjściaprzy ogniu niemożnościmoże jeszcze nie dziś alemoże jeszcze tylko jedna noclebioda pokrzywy oset i nasze cierpieniewzrastają tu jak lilieArka w naszych wizjach płynie przez stepprzeznaczenie wymiotuje wychylając się za burtęmu zostajemy upadamy na dnopodnosimy się znów podchodzimy do muruprzeklinając w głos złorzecząc mu„Szatan samobójstwo przepaść schizofrenia ciemność”uderzając z siłą aż sypie się gruzwołajmy lepiej w ciszy naszych dusz: „Mam duszę”dziękujmy za to zagrożenieoto mur naszej siły i prawdy sprawdza nas ogniemnasza opozycja miłości hołd winni jesteśmyi życie liliom Salomona
>>>
We krwi cały powstał z klęczekz raną krwawą w nagiej piersiw rozpiętej ubłoconej sukmanierozpłatany jakby na dwie połowyrunął na mnie pijanyobjął mniezalał czerwieniązatopił w szkarłatnym śniezobaczyłem w jego rękach widły i siekierękrzyczał, to ja sprawuję tutaj władzęod stulecioch Boże, cóż się stało –on pokonał mniezabił mnie – pana młodegowciągając pod powierzchnię strachu
na jedną sekundę
nowySzela z WiedniaSzela z Kremla>>>Ukołysać jej ciało chcę w kołysce ciemnościktóra giermkiem mnie zabrała a rycerzemwydała ze swych pieleszy starych łusektam gdzie z tygrysem walczyłem chciałbym jej pokazać moją dziką twarznad chmurami które zdjąłem i przeżułemchciałbym jej pokazać świt
>>>
Najlepiej opisać może twoją rzeczywistośćjęzyk nieoczekiwanych chwil zatrzymaniabarwnych lecz mrocznych chwil pomieszaniachwil czekania i planowania prawie klęskw tej łodzi, którą gotujesz co wieczórna całodzienną morską wyprawę brak wioseł i żagla, elementarnego wyposażenia jest natomiast spora dziura gdzieś w kokpiciesą natomiast warunki kokainowych krzewów jak i malowanych gryką pól jak locja na kapitańskim mostkuw szybkim aucie przesuwasz się po ziemiwobec nocy jak ślimakwobec powiek na źrenicach jak Don Kichotwobec dnia jak człog niezatapialnyfiliżanki porcelanowe tłuką się w zetknięciuz potrzebą napoju dla pragnienia na morzusłonie na szczudłachprzenoszą stosy szklanek na swoich grzbietachprzeprawiają się przez brody rzek i przemierzają ścieżki polne odświętnedzień jutrzejszy wwierca się snem w tapczanty łapiesz ćmy bluesa rzucasz nimi o ścianę z całych siłpotem modlisz się o przebaczenietymi słowami: „no wiesz – cały Ty „mówisz wiele, wahasz się zaglądasz do swego lochu w samego siebie toczysz się w próbie sprowokowania sensu brzegów i wysptoczysz się po rumowisku skalnym języka – od szczytu góryktóra milczy swoja wielkościąktóra zastanawia się i wahadaje do zrozumienia i milczyjako jedyny świadek twojej rzeczywistościmilczyna krańcu światado ostatniej chwili przed erupcją
>>>
„Choćby Herkules dał się i posiekaćjak świat światem kot miauczeć będziea pies będzie szczekać „a jeśli kot dałby się posiekać przez mysz na pustynia Lorka przekonałby Szekspira że wartoposiąść Lady Godivę razem ze służbą Kaligulito być może i ja uwierzyłbym że jestem myszą lub kobietą(uwierzyłbym w siebie bogobojnie)świat zmienia się, o tak, dach nie przepuszcza już aniołów i blasku księżyca wielokondygnacyjne wieżowce pokryte są ciężkim kapeluszem z żelbetonu wyjdź przez kominRefren – na Łysej Górze, na Łysej Górze, naLa boga, la boga, la – śpiewa Mazowsze (Kurpie i Podlasie już nie)czołgi na tarczachtarcze jako żałobne maryzegar bije – ten stary zegarto świetne – pośród cywilizacji – nacji – inkarnacji kurantystruś i królik jest w człowiekuAmerykanie końca XX wieku pchający ten wózek ze śmieciamipoprzez ulice piekieł wciąż wierzą w stepowe wilki postępua Polacy w ptaki jak IkarDostojewski wierzył w obłąkanie i Chrystusa Rosjiczy Chrystus nie jest dziś obłąkaniem dla wielu obawiający się gotak go kocham lecz brak mi zmysłów zdrowych jak rydzdobrze nie wiem co zrobiły ze mnie te miliony lat rewolucjinie wiem kim jestem i co znaczą te łzyspoglądam w niebo stojąc na głowieptak trzyma rybę w dziobieStrzelec z Barana mierzy w Lwazegarek zmienia nasz czas my zmieniamy zegarek(czy tylko zegarek)nocą śpiewają dzieci cienia Rolling Stonesksiężyc nad ich drogąsłucham tego śpiewu winoroślina drogach śmierć państwadzikie watahy zomowców mordują spokojnych obywatelipogańscy bogowie wykańczają komunistyczne państwosłońce zmienia wspólny czas my zmieniamy słońce(czy tylko słońce)świadomość poobiednia kołysze rybę w kołysceduchy w noc zaduszną odprawiają czarne mszew pustych domach partiiduchy przez duże i małe „du”przecinam siatkę ogrodzenia cmentarza nożycami do drutuzdejmuję z bramy tabliczkę „Nie przechodzić”przechodzę na drugą stronę medalu do krasnali mitua tu sklep mięsny trzyma w dziobie kartkę na mięsosklep – towarzyszprawo pijane zmienia się w pomnik zasługując na brąz w szaleciepomnik pijakaBliźnięta postanawiają spenetrować mózgi czytających horoskopyrozłączają się, oddzielają od siebiewsiadają do oddalonych zabawek dziecięcych wyruszają w przeszłośćtotalitarny system maszyn piszących, totalitarny ich język,totalitarna organizacja ich publikacji, totalitarny wpływ na społeczeństwo,totalitarna ich konstrukcja, totalitarny system pomiaru czasuczas miele się w żarnach zegarówsypie się mąka – to Kopernik na świeże bułeczkiświeże bułeczki to mypatrzę na zarośnięte już jesienią moje ścieżki lata– dziwię się – ileż kosztuje świadomość przemijaniatu w jutrzejszej Ziemi gwiazd
>>>
Zielony groszek pada z nieba powoli jak płatki białego śniegujak malutkie szklankizielony groszek konserwowy leniwie zsuwa się z pułapu chmurjak zamarznięte zimorodki dwutygodniowecichy baranek skulony z zimna śpi złożywszy łebek pod świerkiemkusi święta noc, przypomina baty i razy, blizny na napiętnowanych plecachspadają gwiazdy świszcząc jak race ogniste nad głowami biednych maszerujących niemieckich jeńców wojennychpowracających z okrutnej Rosjina rozbitych małopolskich drogach pełno Niemcówbosych, wynędzniałych, umierających z zabandażowanymi głowamimaliny czerwone kwitną w plastykowych miskachustawione w oknach zastępują choinki tęskniąc za owadamileszczyna w śniegu kryje dźwięki dzwonówzasłania serca dzwonów brązowymi prostymi gałęziami(tworzy się symbol serca w gąszczu)stoję z moja miłością nad dachu domu przy kominiew otwarte usta staram się chwytać zielony groszekkuszony dniem i nocą szukam kołatki po omackukołatki do pamięci bez nienawiścisnem żywię człowieka w sobie na Święta
>>>
Prorocy we własnym krajuidący naprzeciw nas ………. milczątak ciężko jest śpiewać pod dachem polskiego niebazagrożone są rzeki, lasy, ludzie, rośliny, góry, pieśniformalność, potencjalność strzeże marnej naszej egzystencjipowiedz tak ja powiem tak powiedz nie ja powiem takniech sklei się dialogprzed nami klęczący rozmodleni błagającyi my chcemy przeżyć i my chcemy żyćtrucizna ta nie płynie z kombinatów, stoczni, hut ale z sal obrad, z posiedzeń, z piekielnych piórlecz i pióra białe ze skrzydeł anielskich spadają na polską ziemięrzeki wyszydzają lasy kurczą się ludzie zaskorupiają się myślirośliny karłowacieją góry ulegają erozjitelewizor przed nami i łysy rzecznik Rządu nasz żłób, nasze dusze złożone na tacy w kościele jak łzyi my chcemy przeżyći my chcemy żyći umieramyodmawiamy sobie życia, aby móc egzystować ledwomy zaczyn chlebowywieś uparcie zbiera plony, które wciąż wydaje ziemiaklnąc w czasie żniw i przed Bożym Narodzeniemprzybywa proroków polityków żołnierzy milicjantówprzybywa internowanych księży i poetówmamy znów odrodzenie pokolenia wojen a przecież już jesteśmy wnukamii trwamy tu znów w krajuktóry odbiera życie
>>>
Brak nam miłościzamieniliśmy ją w ciszępoobiednich wersalek i gazet w M-3miłość wybija kilka razy godzinę wieczornąna próżnopieśń zegara nam przynosia my wciąż samipatrzymy z balkonu tam gdzieprzedmieść szarośćprzychodzi ktoś by podlać kwiaty w pokojuwychodzi ktoś kto pożyczył od nas kilka uniesieńpozostaje ktoś kto czeka na próżno na nasze dobre słowomiłość tkwi w jednym kącie mieszkaniajak wyłączony telewizorsprzęty są jak drzewa w lesiepublikatory te dziury w murze emigracjisą jak plemię leśnych ludzi milczącychpustka emocjonalna polskiego mieszkaniajak dziewiczy ostęp w rozedrganej Europiemiłość to może ten gołąb na parapeciemoże tamten kredens ze swym brzękiem szkłamoże firanka szamocząca się w otwartym okniedaremnie walcząca z ingerencją interwentówmyśli wsiąkły w zasłonyprzeniknęły do żarówek, wypełniły szkłomiłość czeka za drzwiamicierpliwie naciska dzwonek przy drzwiacha my?my patrzymy na nią nawet od czasu do czasuprzez wizjerprzez judasza
>>>
Cel Pal – Och! Nieognia – las płonieschemat ukryty jeszcze w rytmie free rock tarabanwejście przez drzwibrak kogoś kto przemówiłbybrak ja (jasności)to bardzo dobre – przecież jest ciemna nocnoc oczekiwania całego pokoleniamusi tak być jakiś czasuderzając w ton wojny spowodowano podświadomeszepty snów polinezyjskich szepty o następującym zapisie: „materia…”dając ujście powietrzu zgromadzonemu pod ciśnieniemw sercu bojowymwyruszyli w pole mężczyźni w rynsztunku w trzecim dniu wojny – głoski – śniadanka śmiercispadają elektryczne sylaby z kurtynyz hasła – z zasłony – z napisu – na cośsłodkiego co podnoszą słuchacze do ustschylając się po tow schronie telewizyjnego spektaklu widać scenę ogniateatralną scenę pokalano w telewizji pustką studiawięcej światła krzyknął reżyser i objawił się luminarzaktywny akt męski z krwawą pępowinąoto humorystyczny generał dla mas – wita telesłuchaczowidzówpatrzy las – płoną zwierzętapędzą szalone słonie symfonicznych kaskadBizancjum drży po Ural Attyla śmieje się zakolem CisyPalMotorheadna scenie>>>* Pozostała faktografia – fakt ! *Cóż mi pozostało po wojnachoprócz wielkiej jak morze kaligrafii –FAKTOGRAFII – faktcóż mi pozostało po waspanowie : Hitler, Stalin, Pol Potkto zacz jeszczeGARŚĆ faktów jak ludzkie prochyrozważam pewien plan w komórcerozważam w jednej z moich komórekgdzieś przycupnięty w komórce głowyMYŚLĘ – faktotwarty poprzez oczy i uszy i poprzezDOMYSŁYcałość jak wielki bochenek chlebajak księżyc w nowiupłynie przez zabełtany senwygasają historyczne obrazy z TVcichną hałaśliwe gazety(czasem słyszę głosywszystkich ofiar, których dotyczą artykuły– fotografie zmieniają się dla mniew małe bitwy i katastrofyNAPRAWDĘ)resztę wyrywają z mojej egzystencjiRosjanie, Mongołowie i Sasiwrażliwość jak most jak szynyjest przetapiana w hutach mojego biuramiłość jak inicjatywa jak działaniejest rozwalcowywana w stalowniachpresji Komitetu na blachę do puszekjego kapłani niewiele mi tłumaczą boją sięa ja i tak modlę się swoją ośmiogodzinnątracącą sens z każdą godziną naiwną pracąnie ma ścian nie ma filiżanek francuskichani Statku-Pralni nie maani włóczęgów niemieckichnie ma postępu amerykańskiegonie ma koszul ciepłych chińskichwszystko zabierają faktografowie i historycypozostaje mipozostaje mi jeszcze Konferencja Selenologówdwie łopatki emocja chyba daktyloskopiajeden miedzoschron ciszy wiecznejkontakt trzy piąte kciuka realnościcóż mi pozostanie po waspanowie: Marks Engels LeninFAKT jak czaszka w pełni
>>>
* Doprawdy ..*Żeby być najbliżej prawdytrzeba rozpocząć drogę przez jakiś wierszwyrzucać sobie swoją próżnośćtrzeba myśleć o swojej odmiennościdroga w ….. pełni pokorę(dobrze wiesz, że takiej drogi nie maw otaczającym świecie – ani w – ani przez –jest tylko – doprawdy)doprawdy w słowieżeby udowodnić, że posiadasz społeczną miłośćmusisz w wierszu z egipskiej piramidyzejść i w rymach wspinać sięprzez leśne głusze jastrzębich i kawczych górprzez wyżyny do sklepów mięsnychTarnowa Kościanu Krzyżaa stamtąd kolejką dostać się na Giewont – Plenum KCtu zając przycupnięty w krzakachporannego goleniatam symbol na hak nadziany w progu Tatrtu boża krówka wchodzi przez nos do starego teatrutam hasło budzi brzask na Świętym Krzyżuaby doprawdy móc zakończyć cierpienietrzeba wiersz rozpocząćgdy mówić nie wolno – trzebaz zającem pod miedzą trząść się jak osika sercemprawda do drogi ma daleko w pola bliskolecz słowo przez bagna ognikami Elfów się przetoczyi spadnie do stóp twoichale musisz być już wtedy sam na sam z prawdąbo jeśli nie to doprawdy tylko…w pełni pokorę
>>>
* Krzyczeć z konia (ofiara)*W morzu myśli pławisz konia, który wyruszyć ma gdzieś tamgdzieś gdzie step Attyli rozległy jak Azjai spustoszona Europaunosząc refleksyjny łuk twych nastrojówpławisz też dłuższą chwilę swoje nagie jaw łożach trzystu żonjak dobrze w tej chłodnej wodziemóc patrzeć na nienawistny brzegczuć chłód miliardów kosmicznych kropel
strzał tkwiących w żywym ciele
przekraczając Dunaj jak Morze Czerwoneprze nocnej lampcejak trzeba cierpieć nie mogąc zrozumiećże mózg wśród kontynentówsklepów poligonów gazet książekkołysze się w beznadziejnej zupie bezsensownych znakówniezrozumiały ocean znakównie będących pismemoczyszczając się w tępym obserwowaniu niemocyw środku ścian lub twarzy ludzkichczujesz swoje człowieczeństwo jak bezsilność
wobec cywilizacji łupiestwa, która cię przerasta
wszedł człowiek w nurt rzeki zawarl przymierzewszedł człowiek w nurt rzeki ochrzcił sięstanął człowiek nad wielką wodą powiedziałten żywioł to mój żywiołmoja wolność to zabijanie i grabieżpotem zgwałcono odmęty i wiry rzekiaby na dnie pochować człowieka i konia
złożyć na ofiarę wiatrowi przerażenia
dziś wody naszej schizofreniipieszczą nasze ciała uspokajają zapomnieniem ogniaa brzeg czeka jak nauka mówieniaprzez którą trzeba przejść by żyćoch! już nie długo będziemy z koniaprowadzić pertraktacjepokonując jakiś bród wielkiej rzeki zwątpieniakrzyczeć – naprzódkto żyw – naprzódkto po żywność – naprzódkto po słowa – odwrót w stepywio…
>>>
Ona jest jak biały gołąbek pokojukrzykiem swego lotubiałą powierzchnię swej intuicjizwiastuje walkę z przestworzem lękumasz ją masz czelność przy niej być słodko patrzysz w te kąciki zaufania na skraju rzęs chłoniesz jej domysły gdy płacze biegniesz co sił gdy nachyla się nad tobą próbujesz ustać w miejscuidąc przez wypalone czarne lasy razem z niądrżysz trzymając jej dłoń poprzez swe wierszenie nie bądź wciąż ptakiem migrującymbądź ptakiem pokojunie odlatuj stądwęgiel czarny niech ulegnie intuicji prawdziwej kobietymój ptaku zimywyjdźmy z popiołów całopaleń z czasów dzieci – śmiecitak prawdziwe jest dziśrazem z tobąsymbole są bliskowiedza nie podpala już dziświedza nie istnieje jak brudniebo otwiera się przecież czyste jak onaczekające na twój lot od dawnaw myślach brak było myśliw pieśni brak było melodiiw sercach miłości za groszniebo czekało wciążza jeden grosz zaledwiebiały gołąbku budzisz moją wiaręszybując przez noc unosisz lęk by go przrzucićprzez świt
>>>
*Samotność *W małym oknie sama na trzecim piętrzewidać jak przy stoliku nachylonaw brązowym sweterku pisze na maszynieuderzając palcami w klawiszenie odrywa oczu od tekstuspięta pracowita – tuż przed przerwą śniadaniową Siedzi w swoim fiacie wyciągnięty wygodnie tuż za kierownicą opiera głowę na wezgłowiu fotela tępo szacuje tylne światła stopowe małomiasteczkowy taksówkarz w długiej kolejce samochodów po paliwo tylko on w jedynej taksówceZ przedostatniej ławki w klasie patrzyswymi błyszczącymi oczami siedmiolatkiz przedziałkiem na środku głowyz włosami równo spływającymina lewą i prawą dziecięcą skrońsłucha dziewicza – patrzy niewinnazaczyna myśleć – zaczyna się rumienićtylko ona w jedynej ławce szkolnej Zbliża się wciśnięty w ciasny szereg razem z barykadą zomowców pojawiającą się u wylotu ulicy zza plastykowych zasłon patrzy na wrogi tłum słyszy oddechy i wycia syren czuje pot płynący po plecach w sercu wirują okrzyki tłumu w żołądku trawi kamienie zagubienia posuwa się krok za krokiem stąpając po kawałkach płyt chodnikowych leżących na asfalcie tylko on jeden obcy w tym szeregu w sercu zamieszekSiedzi w środku autobusuobok starego robotnikawioząc swoje pragnienie emerytalneswoje poranne senne socjalistyczne zwidyokruchy audycji radiowej i modlitwychroniąc swoje kartki i resztki pensjio pół do siódmej pędzi z przedmieściaw kierunku szarego jak on miasta fabrycznegotylko on w jedynym pracowniczym autobusie
>>>
myślenie rozpędza nas w nurcie podmorskiego prąduocean myśli pieści kajdanami chemii pierwszego wybuchuelementarnych cząstek czasuocean myśli chce nas zawrócić z drogimyśli są jak fale potopu Arka jest w nasopanowaniewiara ufność
>>>
1985
RyzykoKiedyś podążano przez piekieł kręgiw poszukiwaniu swojego jasamodzielnie decydowano się na ryzykodrzemiące w skałach Kaukazusamodzielnie klękano w ogrojcachkamienowano niepokornych by mogli uwierzyćw ducha wspólnotydobrowolnie pisano wierszedziś wszyscy ludzie ustawili się w jednym rzędzielub rzec by można lepiej – w kolejce symbolumężczyźni sikają a kobiety plują przed siebieniechby nawet i symbolicznieniechby nawet i ten stalowy drutna który zaczęto ich nawlekać jak suszone grzybynazwany został „kwintesencja sprzeczności systemu”niechby nawet cierpieli bardziejnanizani ludzie nie są ani perłami ani śledziamimiędzy innymi są pożałowania godnymijajami przegranych dinozaurów dziwolągami-gigantami nadchodzących czasówniepasującymi do ery niebanawlekani, cierpiący, wypalani punktowym mozołem(tęsknota do kręgów duszy)poddani muszą zginąć razem z chorobą, która ich łączypoddani muszą uschnąć dla szukaniapoddani muszą się skończyć dla kiedyśponieść samodzielne ryzyko dla kiedyśw każdym ogrojcu
>>>
Pasierb katCierpliwości jak kotspokoju jak katpotrzebujemy samiczegoś nowego czegoś jak senniech ten kat –pobożne nasze życzeniawejdzie na wierzbę rosnącąnad zwykłą polską rzekąi schowa się w dziupli jak sowakwiat niech jak słonecznik będzie symbolemwe śnie kwitnący, czekający, służącyten nasz pasierb – katzbliżając się w siarkowych mgłachudając mistrzapodaje nam piorunjesteśmy już tuż, tużjak skazaniec schodów, progówchcemy wiedzyo Marsie!chcemy pewności jak słońceodtrącamy krwawą dłońw ostatniej chwiliczekamy
>>>
* Epitafium*Pogrzebano „Solidarność”konsylium radzieckie stwierdziło trochę wcześniejśmiertelną nerwicę prawdy w oczacha także dziecięce rozognienie niewinnościna tym etapie nieuleczalneodłączono aparaturę w Legionowiewypisano tysiącstronicowe dokumentyw domku na kurzej stopcenad grobem stanęli schizofreniczni lekarzeschizofreniczni dziennikarze schizofreniczni sekretarzeschizofreniczni naukowcy schizofreniczni aktorzyschizofreniczni duchownipłakali, pęczniejąc w swoich kokonach powagiw ostatnim przemówieniu Naczelny Spawaczrozgoryczony przypomniał o niemożnościprzewodniczenia przez Głównego Elektrykamówił: nie grzebiemy dziś miłości, nie grzebiemy siebiepo czym stanął na głowie i wywiesił języki zrobił pstryk…w ciemnościach zaczęto poszukiwaćschizofrenicznego rzeźbiarza
>>>
Nie jest to sytuacja politycznie zbyt jasna, Misternie jest to sytuacja politycznie zbyt jasna, Towariszczpo skrzypiącym śniegu kroczę do nieja ona pośród robotników rozmawia z Barcikowskimsople wiszą u strzech marksiści okopują się za stodołąumacniają w klasowej nienawiści do wszystkiego, co ludzkiez wyjątkiem krzywdy pojmowanej jak UFOwiem, że mam obowiązek zdjąć krawat akceptacjiz kijem i torbą wyruszyć mi trzeba przez światwiem o tym wszystkim doskonale od niejlecz jest jeszcze zbyt zimno ksiądz Jerzy jeszcze oddychadrogowcy nie dają jeszcze za wygraną w Wieliczcei potrzebuję storczyka takiego jak młodośćwzrastającego na lodziemiłość wzbudzonej w tajnych szklarniachnie jest niemożliwe nie mieć oddechu, Misternie jest niemożliwe nie mieć powietrza, Towariszczw klatce nasz wszechświat, Misterw kloace nasze piękno, Towariszczpo skrzypiącym śniegu kroczędo niej
>>>
Wielki półmisek z galaretą moich nerwów dwudziestowiecznych zastygłych pożogą na stole w mojej klatce piersiowejmyśli moje jak ręce dziewczyny powoli zanurzają sięw chłodnej trzęsącej się masiemoje myśli społeczne formują się za dnia na ulicypowstają z cudownie ludzkiej panikitrzymam je w garści jak kule armatniepo chwili ciskam je w niebo, aby w przestworzachmogły udawać balony, śnieżki wirująceidę ujarzmiony ulicą wysyłając myśli na księżycidę na uginających się ze strachu nogachja – Gavroche ja – Pułkownik Rzeczywistościidę załamany w kierunku bazyliki i młynów na wzgórzuprzenieść myśli ponad bagnem rzeczywistościzmielić w rewiizmienić w smaczny kąsek
>>>
Mały polski towarzyszzapatrzony w wystawę światamilczy o wielkich rzeczachw ciemnych oczach pałającychkryje historie pełne łezpytam go stojąc obok niego –kogo kochasz, kogo nienawidzisz? nie podnosząc głowy szepcze – opar wydobyty z własnych ust –– mur: – mur wystaw zastępujących palące życie – mur mozołu zastępującego brzemienną pracę – mur pytań zastępujących cichy szept odpowiedzi– mur deprawacji zastępującej dzieci i zwierzętapocieszam rodaka papierosemodchodzę z jego miejsca przeklętegokieruję sięku centrum Narodu
>>>
Czego nie wie o mnie I sekretarz –pewien jestem, że zna moje myśli prawie wszystkieprzypuszczam, że domyśla się treści moich snów,co jak świeży deszcz zraszają mój polski dzieńwidzi też zapewne, jak co dzień usiłuję z wielkim trudembudować swoją tożsamośćmoże go to bawizażenowany jest, gdy widzi moją miłośćodczuwa przecież tak samo jak jaswoje detektory i czujniki nastawił na moją charyzmępęcznieje gruba kartoteka informacji na każdy dzieńpuchnie teczka opracowańanaliz dotyczących problemów z chodzeniem i mówieniemmoje dzieciństwo ma stale na ekraniespenetrował moją przeszłość przenicowano dla niego moje dotychczasowe życie domyślam się, że czuje niepokój oceniając mnie domyślam się, że dobrze wie, iż za wszelką cenę chcę prawdziwie żyć zna moją tęsknotę i chęć walkikażda godzina to nowa linijka tekstu do karty osobowejprzybywa jasnych argumentów w szafach i archiwachmoje zachowanie z każdą chwilą potwierdza prognozyjuż za chwilę wyślą po mnie milicjęi przyprowadzą przed oblicze sekret-racjijego jednoznaczne apele przekazywane co dniadocierały, lecz spotykała je tylko ignorancjajego agitacje w słowach rodziców, księży, wychowańcówdocierały, lecz spotykała je tylko ignorancjazachowanie I sekretarza wobec mnie wskazuje na to,iż bardzo wiele o mnie wiezachowanie I sekretarza wobec mnie wskazuje na to,iż więcej o mnie wie niż ja samstałe poirytowanie I sekretarza wskazuje na to,iż domyśla się najgorszego z mojej stronybo jest prawie pewien, że coś ukrywam– coś, co jest nie do zniesienia
>>>
Dziewczyna w czapie z lisiego futrasiedząc w kiosku zasypanym śniegiem oferuje mi o świcie warszawską strychninęzaglądam jej w oczy każdego dniakupuję jej wstawanie zimowe o piątej ranoi dojazd do pracy w prowincjonalnej zamiecico jest jak cyklon B– w ramach sprzedaży wiązanejjak obozowanie i koncentracjajak socjalizm i demokracjajak proletariat i dyktaturaoto ile trzeba wycierpieć by zdążyć na czas do krematoriumi z tym cóż robimy, zastanówmy się dziś nad tymcóż myślimy, gdy podlewamy pelargonie na oknieduszony oczekiwaniem każę sobie wynagradzaćsprowokowane napady gniewuduszony spojrzeniami z małych wiejskich kaplickażę się całować mocno w ustawyszukuję tezy ze szkolnego wypracowaniawielkie orędzie o nadziei wyniesionej z Brzezinkiprzynoszę schowane pod koszuląza pazuchą w ciepłym miejscuzwykłe – „Ojcze Nasz odpuść”lecz gdy mija godzina ósma to jest już dźwięczne – „Ojcze okaż sprawiedliwość”ręce moich towarzyszy głaszczą mój język,język długi jak most w San Franciscouciskają go by zgnieść po chwilimuszę wykrztusić wtedy ślinę z żółciąkomentator musi być uważnynie może dać się oszwabić propagandziemusi się mieć na baczności by nie oszalećw obecnym systemie sterowanej informacjitowarzysze rozkładają szpalty moich półsennych oświadczeńotwierają język w oczach, zamykają oczy w ustacha ja tylko śpiewam, ryczę, wiwatuję i opłakujęstojąc lub biegając rano po biurkacha ja wołam, dajcie kawy MolochowiBrzezinka, Brzezinka to nie cała Polskajest jeszcze Jaworznonie kupuję słów od dziewczyny ani jej snówsny wymyślam zawsze samwystarczy, że spytają mnie o ósmej – co o tym sądziszwystarczy, że popatrzą na mnie z bliskazawsze sam wypowiadam polityczne słowa:nie, nie, nie nie – ja je wyśpiewuję głębokim purpurowym barytonem:No, No, No
>>>
* Ty i ty i ty *Ściany świata walą się nam na głowykryjcie się bracia, siostry, synowie, córkikameleony jak dinozaurywychodzą z kryjówek na drzewachdrzewa walą się nam na głowysparaliżowani zalegamy na podłogach poczekalniw autobusach, tramwajachna trawie pod drzewami światadrzwi otwierają sie na autostradachnie pojawiamy się w nich pomimo wszystkosamochody pędzą wyłaniając się zza wzgórzaw samochodach również my ołowianikufer otwiera się pośrodku zielonej plantacjiz otwartego kufra zwisa damska pończochawydaje się nam, że to wąż wypełza z kufraboimy się pończochy, damskiej pończochydlaczego nie wchodzicie do mojego mieszkaniadlaczego stoicie w bramie nieprzytuleni do siebiedlaczego nie szepczecie do siebie – Mydlaczego pod okapem opieracie się o chłodne ścianydzieląc sie samotnością jak deszczemsamotny ty i ty i tyto nic, że ściany lecą nam na głowyzacznijcie wreszcie mówić – Mygłaszczemy korę drzew brudzimy ręce smołąwbijamy drzazgi i kolce w żywe ciałodrzewa są nie do zniesieniakrzyczą – ty, ty, tydla mnie obecność – ja – jest nie do zniesieniaprzyczyna stanu samopoczucia w utraconym Rajujesteśmy w wątrobach, w sercach, w pociskach dum-dumchorych spojrzeń zmierzch sonduje nasze mózgiłoskot spadających cegieł odbija się od wschodzącego księżycapoddajemy się eksperymentowi końca cywilizacjileżymy tu i tam skończeni – ty i ty, i ty przeznaczeni dla zamian pod gruzamizjednoczy nas dopierocałowanie śladów ludzkich stóp>>> Dziś kazałaś mi usiąśćpołożyłaś dłonie na moich ramionachzerwałem się nerwowo trzepoczącswoimi skrzydłami i gestykulując rękamipobiegłem w świeże, młode żytoprzykucnąłem tam, przyczaiłem siędygotałem w chłodnej neurozie jak przepiórkapatrzyłem jak dziki zwierz przez źdźbła trawkurczyłem się, a wielkie niebo rozrastało się jeszcze bardziejpęczniało, wypełniając się wiatremniewypowiedzianych słówprzytknęłaś palec wskazujący do ustzacząłem kopać rękami jamę jak lisdrapałem paznokciami mokrą glebę tuż pod sobąpogłaskałaś mnie po policzkutargając się na powrozie wgryzałem się jak kretw wielką plastykową rurę-tubę w ziemiw róż moich symboli tam gdzieśw tajemnicy w głębiach mojego uchodźctwazakopanych na zawszewyznań
>>>
Na stos historiiKazałeś cieszyć się, więc zanurzyłem głowę w rzecekazałeś iść, więc potoczyłem swoje życie drogą przez pustynięspotkałem się z Mojżeszem na górze samotnościniemy, ogłuszony na polach w Egipciepokazałeś palcem na ogień, więc zawstydziłem sięudałem się ponownie w niewolęspotkałem kobietę pośród wzgórz obiecanychw trakcie posiłku z okruchem sera na moim policzkumiłosne cierpienie rzuciło mnie na świeżo zaoraną ziemięona wzięła mnie za rękę i pomogła mi wstaćpodszedłem za nią na stos historiiw płonący la, który zajął sięod gorejącego krzewu
>>>
Oni trzymają nici my rzeźbimy lalkidlaczego może oceniać ciebie ktośjako twórcęa ty nie możesz sięgnąć po odrobinę autoironiitak by nie otrzeć się o szpital wariatówoni mają stalowe nerwy i wiarę mocną jak konopny sznura raczej pewność, że są sędziami dlaczego mogą cię oceniać tak łatwoa ty nie możesz, choć raz zamienić ich w swoje lalkitak by nadal pozostali ludźmisterowanymi wolnością >>>Jeszcze boli serce, choć rana zrosła się jużprzed tysiącem latczasem rana otwiera się i serce krwawijeszcze drży liść na drzewie a przecieżod milionów lat wie gdzie jego miejsce jesieniąkarty idą w tasRzymianie zabawili się światemna dwa tysiące lat przed Hitlerem i Stalinemrozwiązywali kwestię żydowskąukrzyżowali Chrystusazdobyli Jerozolimę i Masadęchcieli zdecydowanie zakończyć z sprawęz narodem wybranymna nic wszystkoNiemcy z Bogiem przeciw BoguRosjanie z Bogiem przeciw Bogurozwiązywali kwestię polskączaszki i kości potoczyły się a my wciąż czujemy rozrywającą ciałopulsacjępo tysiącach lat nie chcemy umieraćna skinienie ręki Rzymianina-Rosjaninabo wiemy gdzie nasze miejsce jak Żydzi>>> Deszcz to jednoznaczne słowosłowo to pada na glebę stęsknionągrzechem lub marzeniemsłowo pada na kartkę papieruwyzwala dźwięki, echa, szmeryciszę po homiliichcę iść rzekł sługa bożyczy widzisz te chmury na szczycierzekł bocian czarno-białyi ja jeszcze do tego mam kluczi mnie jeszcze do tego nic nie obchodzi celi mnie nikt nie jest w stanie zatrzymaćwyobraź sobie spiralę DNA w kształcieplątaniny autostrad w wielopoziomowym skrzyżowaniuna takich arteriach ludzie prowadzą swoje autaciągle kluczą szukając wyjazdu będąc na drodze mającej przecież kres i celpłacz rosą klonie przydrożnypłacz sokiem drogocennympłacz słowem szukaniamusisz tu stać co dzieńkamienie ranią nogitak wiele blizn mają umierającydocierający do celu>>> W trakcie żałoby radio leje łzyspływają do pamięci tak jaktrzy lata temuz półki na półkę i niżejnadstawiam kubek garstkiżałoba – mokra plamaotwieram sklep z trumnamina przekór radiupodejmuję kurację oczyszczającąz cywilizacjibędę żył długo>>> Tam za rzekąOgień nad rzeką płonienoc kurczy się wciśnięta gwałtempomiędzy dwa strome brzegiSłowianie drzemią przy ogniskublask ognia miesza się we śnie z duchem lasutchnieniem narodu i wiarąoczy chłopców zamkniętekorony cierniowe na głowachdługie czerwone opończeczarne koty w nogachlas za plecamirzeka szemrze odbitymi płomieniamiciszę przerywa syk pękających ogarkówrozsypujących iskry w rozbłyskach ogniskatam za rzeką jest lotnisko wojskowetam za rzeką jest betonowy plactam za rzeką grzeją się silniki samolotów odrzutowychrzeka krwawi przestaje się mieścićpomiędzy stromymi brzegamiSłowianie tańczą wokół posągu Trzygława wyśpiewując wojenne kłamstwa
nad Niemnem
>>>
Wielkie puste głodne życiesenny trzmiel kołysze się nad żaglówkąprzywiązany nitką do topukrowa wiosłuje, macha pagajemzupełna flautajajo? cóż to jest?Ledo! cóż to jest jajo?nie przerywaj, jemstokrotka rosła polnalecz szablą ściąłem jąmój koń polubił jąza czapkę wetknąłem jąprzecież zniszczyłby ją czołg i takdlaczego więc ci żalprzecież czołgi też pachnąi to jeszcze jakdają się lubić tym, co je lubiąKołyszę się przywiązany za jedną nogędo masztu zamiast banderyjestem własnym autografemkoło obraca siędziecko liczy obrotylecz nie wie, czy koło obraca się w prawo czy w lewolecz nie wie, czy koło obraca się we właściwym kierunkulewiatan zbliża się od tyłu do dzieckaon nie ziewa on chce je zjeśćo tak, zaraz, zaraz je zjeżycie puste
>>>
Oczy twoje w mgłach nad zatokąoczy twoje jak cała laguna wieczoremoczy twoje jak beczki wyrzucone na brzegjeszcze we wspomnieniach jak w omułkach całetwoich oczekiwań brakpośród drzew w takt marsza w strojach krasnalidrepczą oczy twoje, aachpatrząc z samolotu na twoją twarzwielką jak wyspa widzę społeczeństwoodwzorowane w niejokradam cię z duszy i z cierpieniaspołeczeństwo okradane jest z mięsa, kości, tłuszczuwielkość w zatoce, koty i szproty na kutrachzemdlony nad brzegiem, skapcaniały, sporadycznie podrygującychwytam twoje oczy, sumy, szumnya zwłaszcza knuty, kocham cię, czy też niedotykam powiewu znad morzagłaszczę chłód wiszący nad molootwórz chociaż swoje oczyniech zobaczę swoją miłośćlub śmierć rybią
>>>
Usnąłem dziś na strażyokulista nie przyjął mniesierotę błądzącego w mieście jak w lesieprzygarnął jak wypożyczyłem z Muzeum Wojska czołg na jedną godzinękosmopolitą nazwał mnie lodziarzgdy podpaliłem czołgco stopiło lodywikliny skryły mnie nieśmiałegona rzeką polskich sercurwało mi lewą rękę w czasie obróbki skrawaniemkilka dziewczyn całowało ocalałąlecz nic to nie pomogło ani ta się nie wydłużyłaani tamta nie odrosławierzcie lub nie jak tam chcecieale kochałem swoją pracęswoją pracę mówcy do wynajęcia na meczach policji z opozycjąmówcy więziennego trochę zakamuflowanegospikera i lektora w jednym jednak jedynym nieodkrytym Piotrogród to nie Leningrad Stalingrad to nie Wołgograd Moskwa to nie Ruśchrapanie psa to nie chrapanie człowiekazobaczyłem się z nim we śnienie boję się już SBboję się wiecznie żywego Stalinana straży w każdym z nas
>>>
Ułaskaw mnieBędę malował twój portret w myślachmyślę, że dam radę wykonać jeden w ciągu godzinysekundy na opuszkach palcówzostawią czułe ślady a smutek przeniesie je do mego wnętrzado uwitego tam gniazdka miłościportret pojawi się w bezczasiejajko twej bluzki owal Madonny horyzont fabryczny
balony jak kwiaty na niebie
w tle zastygniętego piękna
gdy stworzę tysiąc złotych portretówożywię ten jeden i będę cię błagał o łaskęułaskaw mnieskazanego za śmiałość
>>>
W tej dziedzinie nie jestem świadomylecz pokornie słuchający – to wystarczyudostępniam swój warsztat i swoje narzędziaa jest tego dużo i wysokiej klasy( i tak na przykład fioletowe skrzydła motyla z aluminiowym sercemna koniuszku języka żmii lecącej w statku kosmicznym króla Snuvet L.,który to król jest komornikiem w wolnych chwilach wchodzącym w nasze układy gwiezdne,kochającym dobrze zjeść i żmije, z którymi kłóci się często gubiąc się i myląc –szkoda trochę tego motyla, lecz to codzienne śniadanie samiczej Z ..)taka aparatura może zawieść, bo jest skonstruowanajak wszystko, co jest skonstruowanemiłość tworzę od wielu lat, lecz nawet dziśpo tylu latach kombinacji i przechwalań mistycznych,rokowań metafizycznych czaję się jak bymwcale miłości nie znał – czy to możliwemiłości, która nigdy nie zawodzitworzę – słuchamtylko dlatego brak tu sprzecznościgdyż Oni są obokOna + Trójca to moja Czwórcacóż z tą żmiją – pyta nadmuchiwane jabłkoprzecież to był wążzwykły wąż świadomościco się żywi kurzem z drogi
>>>
Ty, co chciałeś wiedzieć jak długa będzie chwila finezjiw twoim regulowanym życiuty, co zawsze chciałeś to powiedziećtak, by śmiały się wszystkie kobiety świataoto świat w którym płacz nabrzmiewadzieci szepczą na ucho coś Boguten, co z dachu wieżowca powie – porzućciecórki, matki, siostry, żony i kochankioddajcie się prawdziwej miłościten, którego piwnicę głowy zalegająkruche, zeszłoroczne liścieten, który zstępuje po sczerniałych schodachdźwigając dwa wiadra deszczówkiten, co chciał to powiedziećten, co zaniósł wodę do oazy poprzez katakumby oto, słowo maszeruje poprzez pustynięty, co zawsze chciałeś je wypowiedzieć
>>>
Oczyszczalnia ścieków tu na prowincjijest niestety nieczynnamalinowy chruśniak, w którym wiją się czarneprzewody jak liszki i kiszkijest za każdą stodołą to faktwydłubano oczy zegaromspuszczono psy sumienia – powolikał oddawany jest w stolicyja myślę zbyt nerwowoczasem o równinie, czasem o wyżynieczasem o prawdziwych górach mam mniemania nieczysteJak połączyć duchy telewizyjne z duchami leśnymi– oto jest pytaniejak je połączyć gdy las podchodzi pod drzwi domówi prosi o to a serial się ku temu nie skłaniaWypisz wymaluj – władzajakie słodkie imięwędrówki ptaków tu na południu są szczególnie widocznenad horyzontem zawsze ołów – najazd kamery – akcjaodrzutowce – ujęcie – ptaki, ptaki, ptakiptaki są w przewadzeBiały kożuch na mleku i na sercuale to państwo na rzece przez chwilę nie toniea fe – to fekaliaale to państwo na ciele błyszczy zrazua fe – to świerzbNoce i dnie walczą ze sobąprawie nie łączą się, nie dotykająpowoli, powoli, trucizna musi wypłynąćz tej rany w boku krwawiącym otwartyminwestycja opatrunkowa obliczona na stulecialudzie Wałęsy siedząsamoloty lecą, lecą, lecąlecą do lepszych krajówgdzie funkcjonują jakieś oczyszczalnie ran
>>>
Przywiązanie do rzeczy niemających żadnej wartościczasem wydaje się, że wszystko, co robimyjest takie małe i nieistotneto znów powstaje mniemanie, że nasze myślisą tak ulotne, prawie nieistniejącejak kolory kwiatów
>>>
Już nie ma prawdziwych twórców czystej krwiw radio półszlachetne koziorożce żują trawęsłyszę ich odgłosyw telewizji żrą skorpiony pozbawione kolców jadowychi skarabeusze gleby nienawożonejwidzę jak z paszczęk wypadają im resztki pożywienia,które daje się zwykle wierzchowcom czystej krwiPłacz kochanie, gdy zrozumiesz, że przynależysz do tego społeczeństwanibyludzi w nibykraju wiatr nie przynosi odgłosów z serca pustynirzeki nie wypływają z sercmoże mi się tylko tak wydaje, ale chybajuż nie umiem mówić, już nie umiem słuchaćkaszlę sam, cmokam sam, trwam pośród elektromagnetycznych falnibykomet, nibypiorunów, nibyzórzjuż nie ma kto przykryć ludzi we śnieciężką pokrywą silosu atomowegonie ma ludzi chorych w ognuiu, zdrowych w chrześcielnicachnie ma czystej krwi pobratymcównie ma co kochaćnie ma do kogo mówić
>>>
Tracę pośród wasdlatego uciekam w samotnośćmoje myśli jak strusiebiegają po pustynichowają głowy w piasekmoże szukają piekła wewnątrz ziemijak z dziecięcej bajkitracę wszystko myśląc o serzei pustce w jego dziurachidę tam gdzie serce szuka spokoju
na drzewach baobabów
tu powieszeni schizofrenicy sinieją od paru lat,och,bydlę we mnie przeżuwa przekaz światowej ligia czasem zwierzę we mnie mówi – hej!graniaste bryły w nosie nie przesypują się w stosachczęściej niż raz na wiekkule przesypują się z oka do oka jak w klepsydrze
częściej niż raz na dziesięć lat
gdy kruchość daje się złapać halucynacjąniewiele już mi pozostało siebietracę wśród waszamykam się w łazience by kpićz pustej wanny
ktora może przelać wodę lub krew
>>>
Zapalnik nienawiściTo takie proste kochać swoje glistyjak swoją głowęnienawiść utrzymywać tak, aby mieliznanie została udokumentowana szeptemna koniu-szkielecie nie wyprzedza mnie niktcoś nie uosabia sięi sam nie jestem szkieletemnie mam kosy i nawet kirulecz boję się całą nocnikt uosabia sięczy mógłbym mieć prywatne więzienie i prywatnych więźniówtak, wtedy dumnym krokiem wchodziłbym przez bramęniosąc w wiklinowym koszu różne przysmakiw odwiedziny przybywałbym jak wilkw przebraniu Czerwonego Kapturkateraz jest niedzielny wieczór i trzymam głowę w dłoniachupokorzonypostanawiam się zmienić to znaczy zmienić towarzystwocharakter pisma, sposób pracy, akcent, wygląd zewnętrzny,słownictwogłowa zechce pękać na półnienawiść jest w nią wetkniętym zapalnikiemwyleci razem z trującymi gazamireszta pozostanie
>>>
Tru tu tuUpadnie wszystkoi nie zostanie nawet możliwość wyborunie wybierzesz ani łąki ani siebiezostaniesz sam w Polscenie będzie czasu na sądtru tu tu tu tuMógłbym cytować fragmenty gazet codziennychwykopać grób, przespać się w jego gliniastym brzuchulub nie robić nic a nicprzecież deszcz padagdzie a gdzieludzie walcietru tu tu tu tuWszystko spadnie na Hiroszimęserce, znieczulenie, świadomośćpłaszczyzna w bieli u stóp Hebronunie mam żadnej wiarywszystko jest relatywnesokoli lot w dół, trachtru tu tu tu tuKwiaty we włosachdziewczyny i za uchem chłopcatalerze, talerze latającemaja nas uratowaćczekanie przed murem na cudgdy już nie można używać słówczekanie jest jednak wyboremtru tu tu tu tuGdy upadnie wszystkoczy upadnie murwal w niego czołem, potylicąot i wszystko – upadnietru tu tu tu tu>>> Góra dobraJeszcze się boję się tej góry dobraktóra jak Synaj piętrzy się we mnieboję się wysiłku dla dobrabo wiem, że takich szczytów jest milionże na każdy z nich by się wspiąćmuszę zgiąć karkczłowieczy dźwigam kamieńi jak Mojżesz spychany jestem w dółza którymś razem poznam Bogaw ogniu płonących samochodówczerwono kwitnących kaktusóww słowach wykutych w kamieniuMoje góry, moja moralność, moje zjednoczeniemuszę pokonać wreszcie ten strachzostawić wszystko i terror w mieściei horror w domu i zbrodnie w telewizjikażdy wiersz jest moją górąkażdy dzień jest dla mnie górąkażdy człowiek jest dla mnie górąkażdy wiersz jest moją górą, choć niezbyt wiele z niej widaćtak jak w Tybecie tylko szczyty i szczytyszczyty ponad chmuramiciężko jest na to patrzeć na jawie i w snachłzy płyną po policzkachłzy strachu czy radościw sumieniu twarzą w twarz z samym sobąw krajobrazie kilometry kamiennej pustynii piętrząca się inercja w cielea tu trzeba schodzić w dół
>>>
W pamfletach na oczach myszkuję po wielkim domuOjcze! – wznoszę modływ krwią nabiegłych zdaniach stoję, jako cel Kupidynadoszukuję się, wyszukuję, oszukuję sięwiosło marzy mi się, kolasa i bocianhen po kuchni biegam zrywam niezapominajkigitara czeka i kartka czekawyczołguję się spod wersalkichcę braw czystych narodowychi barszczyku po północypodróżować w solówkach i dzielnicachkołysz się ziemio obiecana myślipalce w kształcie chmury nade mnąjakby krzyczały – stój!staję na baczność, czuwamw szortach na głowie w okularach na uszachcisza wyłuskuje mnie z Ziemigdy wyschnę, wypalę się wydam owoc stukrotnywąski język jeziora, wąskie pasemko ślinyotwieram wydawnictwo, otwieram oczypatrzę w lustro, widzę politykę w tlei oczy moje widzące, oczy patrzącez oczu kpię jak z Kupidynanierozważnie, oj, nie rozważniepamflety zmieniają optykę
>>>
Nasze okręty płyną wokół wysp starożytnościbalansujemy na liniekot zmiażdżony przez ciężarówkęprzykleił się do asfaltutęcza wzeszła, rozbłysłakoń we śnie cichutko przychodziwśród rannych mgieł na łąceodwędkuj moją rybękolumna oddycha choć tkwi w torfowej łącewokół niej kwitną białe kwiatyidziemy po gzymsie przy ścianie wieżowcaksiężyc odbija się w rzeceręce wyciągają się same po ręce ukochanejlina drżyfale morza uderzają o brzegufilozof patykiem kreśli znakina mokrym piaskuboimy się zagładyw naszych włosach na głowielęgnie się robactwomyśli pozostają czystesny przenoszą przeszłość i przyszłośćdopadają nas na linieserce ściska się z bóluksiężyc gaśnielina rozkołysuje sięspadamy w starożytny odmętw pieniste oceany logikiw szaleństwo mądrościczyż taki jest koniec ryzykakoniec głupotywypełniają się czasy przedwcześnieprzybliża się ostateczny koniec marksizmu
>>>
SkamieniałemWszedłem do jej domu, przestąpiłem prógtuląc się do mnie powiedziała za drzwiami:– jaki ty jesteś opanowany, jaki męskizjadłem kromkę chlebapopatrzyłem w lustro stojące naprzeciw mnie siedzącego w fotelui zobaczyłem rozkołysany dzwonwydało się przez chwilę, że pelargonie na parapetach wzrastają, rozkwitają się pełniejwypełniają się kwieciem oknaczerwienią i zapachem przesłaniając światona gładząc moje włosy niespotykanie długimi palcami powtarzała:– jaki ty jesteś opanowany, jaki spokojny, jaki odmienionykredens kuśtykając podszedł do wersalkistanął nad nami, zadzwonił szybamiz sufitu zaczęły wyrastać źdźbła trawby uschnąć po chwilipelargonie zaraz zmieniły się w plastykgładząc muślinową sukienkę słyszałem jej szept:– jaki ty jesteś opanowany, nie poznaję ciędrzwi do pokoju otwierając się i zamykającskrzypiały – proszę, proszę, no, noprzerwałem miłosną grę, wstałem z wersalkiwziąłem ze stołu sweter i założyłem gona środku pokoju dostrzegłem na całym ciele zielony mechpo sekundzie skamieniałem –nie poznałem się
>>>
Ucieczka od światłaWielkie nieznane światłopanowało pośród ciemności tego światachoć przesłaniały je wojnyzepsute społeczeństwa, grzechnieprawdopodobnie jasny Mojżesz niósł jemozolnie aż Chrystus postawił na najwyższej górzemarksizm rozwiesił zasłonę i wskazałścieżkę w doliny zatracenia do lochówludzkiej psychiki – w ciemnośći wtedy wielki tłum w Woodstock dostrzegł jewszystko wydało się znów piękne, zwycięskie, świetlistesamo w sobieale nie było
>>>
W ustach termometrKrętą podgórską rzeką płynęnad wodą trzymając coś w rodzaju Bibliipoziom międzygalaktycznej świadomości w niejmijam małe czarne raczki sunące w mule przy brzegukonia bądź lwa trzymam za uzdęw tej chwili rozumiem to jednoznaczniechwila wyznacza sensmój gniew podgrzewa wodęjestem jak bryła lodu w piecu martenowskimjak ruch w rozbitym atomie wodoruludzie stoją na brzegu rzekiwysoko wśród drzew trzymają kosy w rękachwspierają się na grabiachmężczyźni w slipach kobiety w bikinibystry prąd rzeki potrząsa mną wśród wirówwśród zwalonych do wody drzeww ustach mam termometr niewyskalowanynie mogę zamknąć tej dostojnej księginie wolno mi stracić wierzchowcanie mogę zmierzyć temperatury
>>>
Wieczór skonał, czarna nocna rozgrzanym balkonie postawiłemkryształową szklankępo chwili wypełniłem ją pieniącym się piwemnatychmiast stała się celemspadających sierpniowych gwiazdgdzieś w pobliżu unosiły się w powietrzuponad drzewami synkopowe melodie wibrafonuludzkie szczęście dyszało w trawach i liściach drzewidea falująca światła dotarła do mózgu z księżycatuż za nią przebiegła rozłożysta z reflektorów samochodowychoczy zetknęły się z drżącą Mleczną Drogąmoje ciało mężczyzny bez mojej zgodywezwało wieczorną gwiazdę miłościpo chwili oplotły je pędy winnej latoroślijak w matczynej kołysce Wenus utuliła mój smuteksamotność wskazywała gestem rozpaczy i gestem rozkoszymiejsce dzieckażycie z oddali przestało palić ogniem codziennościgdy na moją głową rozbłysła i zgasła kolejna gwiazdazrodziła się we mnie apokaliptyczna myślwibrafon zamilkł w ciemnościach, kryształowa szklankapękła z brzękiem i spadła z balkonuwiatr szarpnął wściekle wrastającą już we mniewinną latorośląpostanowiłem wysłać swoje sny na ulicę planety
>>>
Wcale nie muszę słyszeć słowa „ciemność”by zrozumieć, że jest nocnie muszę słyszeć słowa „łzy”by doznać na ich widok rozdwojenia jaźnidziś po pracy zapaliłem papierosa w wyobraźni za każdych haustem dymu odkrywałem łan żyta pożerany przez ognisty wiatroryks jej czułego dzieciecego dotykuwszedł na odległe wzgórze mojej tęsknotyzawsze tam na horyzoncie pojawia się coś,gdy niecierpliwość każe mi wstać i udać się w chłodne miejscaczasem bywają tam organy i chóry Boga a czasem tylko biała chata przodków Galówczasem moja miłość martwolica w białej sukni wśród zieleninajpierw płomień potem ona potem łzytak staram się pochwycić wyrzut sumieniazrozumieć, że ona to ja już na zawszei wcale nie muszę jej widzieć>>> * W ustach *Mały ptak bez gniazdaosiodłany z uzdącały w twoich ustachlot stu komaróww kierunku wielkich piersiprzyjeżdżasz nocą tuż przed brzaskiemsamochodzikiem zapachubudzisz mnieparzysz mi kawęwyjmujesz ze swoich uststawiasz mnie delikatnie obok siebiewejdę w ścianę zmysłów jeśli będę zbyt długo sam powiedział księżyc i w tym momencie oświetlił schody za moimi plecami ja dotknąłem rękami gładkiej ścianydeszcz zastukał dużym palcemw przednią jedynkę księżyca w pobliżu śliny czułościdam ci czas przejścia i otoczę światłem jesteś mi potrzebna po tej stronie żywot we śnie twój i mój podniosła muzyka i rącze konie mała iskra we włosach twoichodłupana z księżyca percepcja księżyca i miłości
bez gniazda w czasie
>>>Zakamuflowany ślimak papieruposuwa się po krawędzi drzazgiwielkiej jak dolina wbita w góręspolszczony krasnal łez światatoczy ślinę przemówieniaumiera dla swojej organizacji w słowachzagubiona koza nad brzegiem Wisływ krzakach pobrzękuje łańcuchemzamiast barankaw korycie rzeki płynie denaturatzamiast winamały cień symbolu na co dzieńw tajemnicach słówzamiast słówmałe drzwi do małych główotwiera ślimak rożkiemwsuwa jakąś myśl do przemówieniazbyt powoli
>>>
Dziś usiadłem przy stole o godzinie 12.00 dziś wsunąłem się z krzesłem pod blat stołu o godzinie 12.08dziś spisałem dzieje sumienia sympatycznym atramentem dziś odłożyłem papier na wschód od swojej lewej ręki o godzinie 14.48dziś została utajniona moja duszaczarną kropką
dziś wstałem od stołu
o godzinie 15.00>>> Nie próbuj wcisnąć tu seksunie próbuj podrzucić miłościw kręgu świec towarzysz, obrazoburcze ołtarze, dreszczetiara podobna do biskupiej lecz nie biskupiaściana urwiskadrzewo nad brzegiem fałszuzwierzę nie może zostać zaakceptowanemówisz lecz nie wolno ci krzyczećpołysk metalu, zapach oliwykant krawędzi, rozbłysk swiatławielkie marmurowe panteony, bibliotekischody Akropolu, po których schodzi wieśniaczka i czarny lądto już niebezpieczeństwotylko doświadczenie, tylko wprawaprecz z palcami, precz z oczamiprecz z sercem, precz z wnętrzempodniebny lot samolot Ikar dmuchawiecustawmy się w dwuszeregu, ustawmy się w kolejcekrzyczmy, brońmy sięnie myślmy milcząc tylkoczas niesie niebezpieczeństwo życia z niemyślącymi towarzyszami idei
>>>
Poranek filmowy po mszyW poranku filmowym zaraz po mszyniedziela uświęciła symbol ciekawościtakiej ludowej ciekawości trzeba dziś ze świecą szukaćja znajdowałem ją siadając na kolanach ojcaz zabawką z odpustu spod murów kościołapotem dęby, liście, jesień i kilka suchych desekz desek mógłbym wykonać nowoczesny samochódto znaczy jego karoserię jak Schulzmógłbym lecz tego nie uczynię bo żyjęa deski są z żydowskich bud,których już nie machoć seans trwa
>>>
Tramwaj odjechałSamotny człowiek obok dzisiejszego dniato ja sam ze swoim losem skołatanym – na przystankunadjechał tramwaj gorący w sierpniowe południewygląd motorniczego był nie do zniesieniapomyślałem, że przywiózł mi zagrożenie – nie wsiadłempomyślałem, że pasażerowie będą naigrawać sięz mojego cierpienia – nie wsiadłempomyślałem, że w rozsuniętych drzwiachzostanie zdemaskowana moja samotność – nie wsiadłemtramwaj odjechał a ja stałem na przystanku do wieczoraodetchnąłem dopiero wtedy, gdy gwiazdy zapaliły się na niebiepopatrzyłem w górę i uśmiechnąłem sięnadjechał księżyc – wsiadłem
>>>
Błyszczący księżyc to nałogowy alkoholikco wieczór widzę jak upija się śniegiempotem zmienia się w czarną pustynięmilknie, zasypia, pozostawia mnie rannegobez żadnej pomocy na bezludnej Zieminie ma sumieniawtedy, gdy krew płynie w bruzdach po moim cielegdy ona wkłada sobie w usta poszczególne części mojego ciałagdy wspominam żurawie wtapiające się w miedźpuszek unosi się w gorącym powietrzugdy wspominam jak kiedyś kochałem jąprzy księżycujestem teraz jak piasek pustynijestem teraz jak śniegroztapiam się w fatamorganiektóra jest pokarmem dla innych
>>>
Moje oczy oddzieliły się od reszty ciaław winie w miłości w modlitwieteraz są indywidualnymmomentem politycznejsytuacji sercapępowina została przerwanamoje oczy szybują poprzez przestworzamoje oczy patrzą na Molochamoje oczy patrzą na składany mu hołduciekały wiele razyprzez te ostatnie lata rozkoszy i klęskilecz zawsze wracały tudziś dumnie indywidualnewyłupione w mypolitowania godne ciało bez nichjest jak padły dinozaurjak góra zjełczałego masłaciało ze ślepym sercemgłowa oczekująca już poz kraterami pamięcizastygłymi
>>>
Kamień dla wszystkich ludzibiały kruk czarnego lęku –mówisz do mniez wielkich sopli u mojego sercaspadają małe kroplezasypujesz mnie ciepłemw białej nocnej koszuliból jak u wszystkich ludzina schodach moich włosówociosany kamień dla wszystkich ludziżelazo walczącychbrzoza umierających na północycedr wielbiących na południupieniądze tęskniącychmech dla oczekujących śpiącychkamienny ołtarz na wzgórzumisterium dla wszystkich ludziwięc i mnie>>>Byt narodowy wchodzi w moje myśliz nocą jak plamazastanawiam się ilu ich trzeba– tych sprawiedliwycha za sprawiedliwych podają się dziś milionysilnych, prawdziwych, którzy przetrwają– dwóchSemici bawili się cyframirzucali nimi o ścianę na ucztachponoć po Mickiewiczu mamy mieć to wszyscyczy wielu przeżyje swoją sprawiedliwośći to w dzisiejszych czasachchociaż cyfra stoi jak latarnia morskana skalnej wyspie oświetlając przesmyknie wiadomo czy będzie miał ktowpłynąć na właściwy szlakdobrze, że ktoś jeszcze rysuje na murachte cyfry te kotwicepojawia się iskra nadzieichoć historia i pamięć tak nie wiele dziś znaczą
mniej niż wtedy w Lascaux
czy wystarczy rodzić dzieciczy wystarczy nauczyć ich cyfrsmutek koszarsmutek obozu
smutek piwnic
nie Paryżnie Warszawanie Nowy Jorknie Moskwanie dyscypliny cieńbyt plemion zaczyna się w duszyczy myśl za parę latzaznaczy nowy byt we mnie
nie liczyć ciągle
jedno wiedziećw jedno wierzyć
jedno my jeden świat
to krzepi
>>>