2014
http://virtualo.pl/ebook/piotr-zapewnial-i229507/















































2013



kusze
bezsłowny manekin
zmiana
maskonur
piorun nad Arizoną
burza nad pustynią
kaktus mazowiecki
uderza kamień w kaktus
siła
znoju
między nowymi księżycami Jowisza
nielot
nietoperz
słodki owoc kaktusa
nietoperze z Polski
odlatują zapylać kaktusy
w USY
znowu szkoła
chińska teoria
podkupu
Tajowie kopią w głąb
Chińczycy w poprzek
ich mur dochodzi do Księżyca
to księżyc w nowiu
księżyc Jowisza
skała nieprzepustna
burza zwrotna
trójkąt łódzki
kwadratura koła Jowisza
Idy marcowe
idą Galowie przez Arizonę
gęsi lecą w miejsce nietoperzy
tym razem się udaje
tylko pióra pozostają
po tej stronie
z piór wiadomo co można zrobić
ale z czego procę wyrzutnię miotacz
z czego
z aresztu wódz wzywa do innowacji
z aresztu pisze listy
matka wynalazku odwiedza go
wnosi paprotki, tuje i figowce
wnosi kaktusy
wtedy chińskie dziewczyny lądują
przedłużają wszystko do końca
zabierają plany i matkę wynalazku
odjeżdżają rydwanami na piorunach
ciągnionymi przez nietoperze
Jowisz jaśnieje by po chwili
zajść za kamień
w murze
>>>

nie, to nalot gawronów
na orne pola desant
zamilkły historie wojenne
na zawsze
kołczany strzały pociski
harpuny noże granaty
tego Mikołaj już nie przyniesie
ani żaden car
będzie ciepłe miejsce
przy kominku
i samotność feministki
zabijającej dziecko
po amfetaminie
wtedy stopnieją lodowce
bezgłośnie
i gawrony posiądą ziemię
bezdzietną >>>

był zapowiedzią
ławka płonęła
Beethoven nucił na kasztanie
dumkę
brzdąkając na banjo
kruk zwoływał kruki
na pobojowisko
Ten ból od pierwszego
spojrzenia w oczy
był jak zwiastun
kakofonii miłosnych uniesień
w anarchicznej niecce stadionu
cola popita wodą jak wódka
kawałek pizzy dławił serem
i papryką
Ten ból wisiał nad miastem,
gdy spacerowaliśmy pod
rozgwieżdżonym niebem
potykali na schodach w przejściu podziemnym
przeskakiwali bramki w metrze
jeszcze radośni
Ten ból wdzierał się do przedziału
przez otwarte okno
studził oczy na wietrznym peronie
spływał po policzkach
jak woda z oceanów
zrzucona z kosmosu
na niewinną twarz
Ten ból rozdarł ciszę dworcowych maszkaronów
narastającym stukotem odjeżdżającego pociągu
pociąg znikał
stukot się nie kończył
zniknął w strugach wodospadu codzienności
na rogatkach za ostatnim zakrętem
Ten potworny ból
był wodospadem zastygłym w sercu
od początku tej tragicznej miłości
w końcu runął na nas
jak lawa
z pokutnego wulkanu >>>

na dnie martwego morza
statek przybył za późno
żeby ocalić mój gatunek
Oto jestem w polskim raju
na dnie Wisły
zaraz ukażą się moje stopy
nad powierzchnią wody
rzeka wysycha
żaden statek już nie przybędzie
Oto jestem w powiatowym raju
na dnie baru
woda wdziera się każdą szczelinę
do mózgu i do kościoła
papierowe łódki pod mostem
woda czarna skażona
woda z martwych sumień
raj to czy Sodoma
łódki zaczynają płonąć
>>>

w młodości
potem modliłem się
o przebaczenie jej grzechów
z pisania mogłem umierać
z przebaczeń mogłem żyć
Ledwożyw wskakiwał mi na barki
częściej niż siedem razy
w tygodniu
gdy z psem płoszyłem Indian
plącząc się po samotnej okolicy
krew lała się z serca
okna otwierały okiennice
by szyby mogły odetchnąć
bym zrzuciwszy Ledwożywa
mógł wreszcie poszybować
pokaleczony ale przewietrzony
za Indianami, którym nie straszna
męka ani długi marsz
ku świtaniu ludzkości
ku świtaniu męskości
Ledwożyw był inicjatorem
stawania się
z psem z łukiem z lekturą
okna otwarto jednak na cierniowy ogród
wyszedłem tam
wpatrzyłem się pozostałem
z Ledwożywem sam
z bliznami i otwartymi ranami grzechu
>>>

w jesiennych szatach
wpada jak muszka w abażur
samotności
śnij
imam się kowalstwa
na dnie oceanu
wykuwam gwiazdy i jeżowce
małe poirytowane
tuż w grudniu
tuż za mną
już
znowu
zaspałem w muzeum
tuż przed bitwą
miałem dołączyć miałem polec
miałem zasłużyć
zaspałem w okopie
z głową w piachu i torfie
Małe marznięcie
na jednej nodze
tuż przed Wigilią
gdzieś na polskiej Syberii
a może w Kanadzie
by przetrwać by zachować religię
zabrałem pisma i przepłynąłem
Bajkał i Zatokę Hudsona wraz
Małe serce wstrzemięźliwie kochało
małe serce kryło się po krach
nie krach
i przyszła nadzieja
>>>

zaklęte
kształty pięknego kobiecego ciała
krągłości i słodkości
aseksualnie smakowite
rozpocząłem jak Michał Anioł
wydobywanie z materii
piękna ukrytego w niej od wieków
Używając paznokcia
wymachując kciukiem
formowałem wyobrażenie kobiety
z mozołem
na ławce nad Wisłą
woda przepływała u moich stóp
woda samotna jak ja
szumiała w swojej nazwie
ja zastygałem w swojej
Dłubałem w jabłku cierpliwie, gdy
z rzecznej piany wyszła Afrodyta
odsunęła nogą szczeżuje
rozchyliła tatarak rękami
usiadła mi na kolanach
objęła ramionami i odebrała jabłko
uśmiechnęła się rajsko
i ugryzła raz
po czym podała mi tablet
z jego słynnym logo
przestałem myśleć
straciłem rozum
zapatrzyłem
wtuliłem się
ugryzłem drugi raz
>>>

wciąż na siłę się przywoływały
jak pulsowały w krajobrazie księżycowym
jędrne klocki elementów matematycznych
nagle zaschły jak wodospad zamarznięty
w chwili spadania
jednostek miar
w obliczu spowolnił się wielki zawód
mistrza ministra
leje po oczach zapadły się
nawet skończony dyrygent
w kraterach nie drgnął
batuty jak odrzutowce przestały
smużyć
zamieniły się w wykałaczki
a jednak prawdziwe tasiemcobokie
chwile wychynęły
ze smutku z kraterów spojrzeń uśpionych
by poczuć biedę dawnych
poczęstunków
porykiwań, pohukiwań, pouczeń
wał drzewny jak usta
stoczony kornikami
nie był w stanie
zmięknąć, skurczyć się
w snach odmieniony
zadośćuczynił nowym zjawiskom
spróchniał a potem wyżarzył >>>

jak dźwignia koło bloczek
z takich mechanizmów
powstają cywilizacje, imperia i potęgi
(a urojenia?)
unieruchomiony na chwilę
za murem dziewiczego centrum
ducha
prywatnie zawładnąłem światłem
zawyły hieny i monstra
światów ciemnych i cierpiących
bestie waliły czaszkami pomordowanych
w podniesiony zwodzony most
lokalne władze razem z obrażonymi kumplami
miotały zapalone głownie
w wieże z kamienia
dziennikarze i politolodzy szatana
okrążali miasto
w którym moje ja śpiewało hymn
prawdy o sobie i świecie
w którym moja miłość
zasadzała ogrody, sady i parki
pełne uwielbienia dla Stwórcy
.. wolny człowiek jest bastionem duszy
bramą lwów
dla przyszłych Ogrodów Semiramidy
tylko dźwignia, koło, bloczek
i ty
>>>

stworzony z dnia na dzień
wręcz z godziny na godzinę
pokora Marsa z pychy Wenus
(czerwieni) (wstydu)
przynosi ptak konglomerat
kosmicznego pyłu
napis: „Najwyższy czas”
bełtają się k..kultury
w Europie księżycowej
w muzycznej rybie
woda nie wokół a wręcz
w rybie
półryby z orbit postsowieckich
półryby z Nebraski
a amalgamat płaskiej twarzy
z milczenia owiec
anachoreta pisze wiersz
pokornieje jak zając
nie ucieka
wzdycha w blasku księżyca,
który jest zimowy
a nie kosmiczny
boli prawa pierś
anoreksja
planety jabłka
pychy >>>

moja błękitna trawo
nie faluj i nie blednij
żołnierz zaległ w mojej trawie
żołnierz pokroju Andersa
wyskoczył wtedy z niej zając
pokroju Engelsa
zaczął biec pod górkę
na szczyt błękitnego wzgórza
Och żesz zającu ty!
wojnę sprowadzisz
miotaniem z miotaczem
miotasz kicami
a za wzgórzem urząd Goebellsa
nieniemca
pokroju łosia i klępy
wraz
umysłowej
łoś zielony nie żre błękitnej trawy
zielony łopaciarz internetowy
żre natenczas
struktury
dziury potem jak po robakach
w prokuraturach w wojsku w sądach
żołnierz kiedyś wstanie
ponad trawą pokaże się hełm
biada ci wtedy zającu szary
eminencjo
w zieleniaku
trawochwaście
Och żesz! na szczyt błękitnego wzgórza ooo to nie byle dubelt… ..uwa Och żesz! >>>

jak mgła na złotych pajęczych łąkach
o poranku
rozświetlanych falą czerwcowego słońca
przypływu
po ciemnej nocy świętojańskich przygód
nastała jak chrzest pokolenia
chociaż była jednostką
jej ptaszyna kwiliła w pociągach
jej gniazdo wito na dworcach
łzy spłynęły jak deszcz
na czarne pokopalniane wyrobiska
i hałdy zagłady
Jeden głos rozległ się
jak szóstego dnia
jeden dźwięk potoczył się
przez nocne zatoki i redy miasta
latarń i muzycznych ławeczek
parków skwerów klombów
teatralnych bzów
pocałunki wyrwane księżycowi
westchnienia wyrwane grzechowi
mgła opadła za miastem
na ścierniska jak wyrąbane parki
sieć oplotła zaorane skiby jak splątane tramwajowe szyny
dym się snuł wśród pól
czerwieniejących z ogniskami planet
muzykantów pasterzy odległych wojowników
gdy cygańskie wozy odjechały do zamków
do warowni serca
pierścienia >>>

ci z księżyca
twierdzą, że właśnie
nadchodzi
świt sztuki
nadchodzi to zbyt wielkie
słowo
nie zawsze znawcy mają rację
a już na pewno nie ci
wywrotowi
jak Sztuczna Szczęka
Onegdaj cała Werona
szarpała kotwicę
dramatu
i spajała malarstwo włoskie
od Giotta
a
znawca zaszczuty
i spalony na stosie
jak Savonarola
otruty jak Sokrates
piękno Grecji to nie jest
piękno nagich kobiet
choć tu od nich się wszystko zaczęło
a piękno Toskanii
to nie same męskie pośladki
chociaż zrodziło znawców
Meteory jeszcze są
i Pammukale
są Carskie Wrota
i Brama Lwów
od zawsze jest lustereczko Księżyca
i odbicie snów
tych co się nie znają
i nie mają
lecz wierzą w piękno >>>

wypełniony dżdżystym nastrojem
pełnią człowieczeństwa
w godzinie śmierci
w głębi
na zamulonym dnie
kwitną kaczeńce snów
ale w Janusowych pozach
ależ zamieć w lipcowych porach
pyłek traw i skrzydła motyli
żądła szerszeni
schodzę w kaczeńce
w ledwo odkryte jary
marny mój zachód słońca
jeden jar rozświetlony kamieniem
filozoficznym
odbiciem nieba i chmur
cmentarz na skraju
schodzi w głąb mnie
z krzyżami łzami pochówkami
Indianie Tatarzy Scytowie
bezgrobni wołają wędrowców
z odwiecznych brzegów świata
na głębiny życia w jasnych kwiatach
w błękitnych kwiatach
z mulistych śpiących sumień
wyrastających w wąwozie Jozafata
w godzinie Zmartwychwstania >>>

widać firanki płaczu
z odległości parseka,
gdy wchodzę w koniunkcję
z Alfą C parę lat wcześniej
już mija mnie Omega
widzę świeczki w oknie
w kolejnym okrążeniu
widzę świeczki w oczach
zapewne smutne przyciągania
depczą struktury płaszczyzn
równoległych w poziomie
(nieistniejących w pionie)
ona przychodzi od strony słońc
strząsa łzy
rozsuwa firanki w kolejnym świecie
po przejściu przez ciemny tunel
odnajdujemy siebie
odnajdujemy miłość
odnajdujemy inny wymiar radości
żywi wciąż
w węglu i wodzie >>>

tej miłości godni
będziemy szczęśliwi
rzekł Adam
w jaskiniach naznaczeni
cieniem własnej tęsknoty
odwróceni tyłem do wejścia
gdy miłość w błyskawicy
uderza tuż obok
– prawda Ewo?! [Jaskinie władz duchowych
Toną w blaskach pochodni] >>>

jeden zakątek zawarł podwoje
niesieni nocą toniemy w jaskiniach
własnych namiętności
odżywcze wichry
słodkie letnie burze
nad rozkołysanym światem traw
soczystej wilgoci
wchodzimy wjeżdżamy w pustynie
pierwszego dnia opalamy sierpień
nad płomieniem nocnej lampy
naftowej
drugiego dnia walczymy o opaleniznę
wyrywając ją sierpniowym sprawom
jednoczymy się z imieniem i czasem
zagłębiamy w pełnię jestestwa
miłość trzeciego dnia
jest bezkresem życia
przychodzi nagle po burzy
i tonie w blaskach naszej twarzy
szczęśliwej >>>

zawisło nad wodospadem
ognie staczają się w przepaść
te ognie to supernowe
namiętności, które z kwarków
zmieniły się w gwiazdy
Runąłem kiedyś w czarną otchłań
z nocną rzeką ukochaną,
której uciekła ziemia spod stóp
ja jak huśtawka
ona jak koń na biegunach
wszystkie krople drgały
wszystkie strugi były napięte
lecieliśmy w otchłań
pożądania i namiętności
chłodni prawdziwi
żywi
popłynęliśmy osobno
wskrzeszeni w blaskach księżyca
światłami wielkiego miasta
sobą
dotykiem
wśród pohukiwań sów
rozpłynęliśmy się na różne wyspy
znacząc ślad pianą na wodzie
elektryczną pianą
srebrnych serc
szalonych miłością
rozstania dla wieczności
w komputerach >>>

mój koń wskoczy na lipę
przegoni stamtąd pszczoły
jej cień
cień runie
na moje: bądźcie
i będę skarżył się sędziom
jak Trybunałowi w Jałcie
ze skazą miodną
na odwłoku chwilowo szerszenia
chociaż już we wtorek
mniej niebezpiecznego zwierzęcia
od zwłok pszczół odlecę
by ule przewracać
cierpienie ginącego gatunku
ludzkość obojętna
fraszki na papieży piszę
na papierze pojawia się
pył a nie miód
zemsta szerszeni
już wyruszyły
rojem składającym się z matek
oburzonych
cierpienie ginącej ludzkości
jest w zapachu lipy
z samego zapachu nie będzie ratunku
homeopatycznym leku
starości straty dymu
czy w węglu czy w drzewie
byle nie w lodzie
pszczoły złożyły nadzieję
a szerszenie nie zawładną
światem mediów w grillu wyobrażeń
i pasiece
stęka rój trudzi się
jakież osły tworzą karawanę
zmniejszone, zamknięte w psich budach
oczywiste miodobranie w Afryce
walka z cieniem lipy
walka z cieniami Hadesu
greckie wyspy
cywilizacji swojskie znaki
wolności przedśmiertnej
pracowitej i okrutnej >>>

obroty kuli ziemskiej
oprócz Carole King
poza niektórymi zwierzętami
Wszyscy tacy zagonieni
nieobecni w tym świecie
nie czują na sobie kosmicznych run… cum
za dnia
a przecież za dnia gwiazdy (też) są obecne
nad głową
a przecież Ziemia się rzeczywiście kręci
cały czas
Któż widzi jak wzrastają liście
na drzewach
poza niektórymi muzykami
którzy słyszą jak trawa rośnie
(oprócz samych drzew w ich ziarnach)
Kto z ludzi
odczuwa zło świata w każdym człowieku
grzech, który krzyczy w myślach
i czynach miliardów
poza Jezusem w koronie z róży
wszyscy tacy zaaferowani polityką
i spłacaniem kredytów
Tak, że Ziemia się kręci
bez udziału inteligencji i uczuć ludzkich
namawiam więc do przykładania
ucha do ziemi
dłoni do lustra wody
i serca do człowieka >>>

ta mozaika tęczowych wspomnień
to wciąż jedna kobieta
w sanktuarium mikroduszy
cudownie jedyna
czczona
jak w młodości
choć tak wiele ma twarzy
i wiele imion nosi
przeobrażona w spektrum miłości
przeobrażona w ciasnych zakrętach cierpień
przeobrażona w wybrankę serca
wczoraj była albumem fotografii
i tysiącem klatek filmu
mojego życia
teraz jest na piedestale mężczyzny
w jej ręku berło i jabłko
święta dziś
grzesznica kiedyś
jak ja
prześwietlona miłością
okrywa moją głowę czarownymi
dłońmi czasu
dłońmi wyciągniętymi w przyszłość
bajecznie kolorową >>>

dziewczęce niewinne
a potem dorosłe kobiety
poczęły kląć
Nagle z tataraku wiatr porwał gardłowe łkanie
zamiast perlistego śmiechu
świat poznał czarną prawdę
o feministkach
Tak naigrywał się w stawie
Strzyg nocą i w dzień
a miał być gąsiorem
do śmierci w święta
miał się rozpaść na pierzy puch
tak orzekły matki blożki
i premierówny szmateksolożki
na wieczór na kolację
miał Strzyg być gąsiorem
nie zdążył nawet zawyć
w gnijących wierzbowych liściach
złapany musiał udać się
na plażę dodową polską kobiecą
potrząsać uszytą z kolorowych okładek
przez TVN kiecą
i stracił pomruki rezon i płeć
a w szuwarach i w stawie plotkarskim
ani radości
ani treści
czasy nastały nijakie >>>

gdy liście z drzew spadają
zabrać się z żurawiami
do ciepłych delt
Łatwiej gdy mróz zetnie wykroty
i koleiny na drogach wczesnnośredniowiecznej tęsknoty
do zakochania do poprawy bytu
poturlać się jak gruda
Z zębnych wiatrów zeświszczony zmierzch
nakłada się na kakofonię mruczących
kolorów rozpylonych sprayem
wprawną ręką półnagiej giewonciarki
z Krupówek Przedtatrza
a ty patrzysz na jej piersi i mówisz – kocham
bo zimno już
Możesz pierwszy odpaść od skalnej ściany
wyrywając linkę albo szkolną wycieczkę
polecieć do Słowaków i powiedzieć –
piany nie mam, piasku nie mam
a Słowińcy wymarli niedawno
jesienną miłość więc przynoszę Wiślan
łatwiej będzie się rozgrzać
i wtulić w puste gniazda z nizin
Łatwiej, mówisz?
a bo ja wiem?
ja nie nie nie wiem
marzę o delcie w Rumunii
może jestem wyłącznie
Białym kochliwym
Chorwatem
z dżdżystego Krakowa? >>>

w snach
dni się wydłużyły
o jedną wojnę światową
we krwi pulsował pokój
ale nic z tego
Jakieś zwierzę przestraszyło żołnierzy
zanim wkradły się zmory w sny
rozbłysła jasność
miała być miłość na skałach Golgoty
mieli ludzie już nie zamarzać
pod jej szczytami
ten łańcuch górski Golgot odwiecznych
przechował echa eksplozji
przechował przez noc
eksplozja wywołana przez zdesperowanych głodomorów
jak z Kafki
zwiastował wojnę światową
była epizodem jak miłość
była epizodem snu serca >>>

który bym ukochał bardziej
w jakiejś odległej krainie zrodzony
w bryle iskier z rzeki
lub jej wodospadu
niech do mnie przemówi
z odległego lądu dzikiej przyrody
w samotni mojej
zachodzi słońce nad wydmami
w życiu moim w czerwieni słońca
znikają kolorowe balony
unoszące się nad pustynią na tle gór
sucho w gardle
sucho w myślach
marsjańsko w pamięci
beznadziejnie w bezkresie państwa
świat zachodzi za demoniczną noc
a ja znów taki spragniony
zmięty jak sterowiec po katastrofie
jak niepotrzebna skórzana otoczka
gadziego jaja po wykluciu bestii
jak ugryzione jabłko
odrzucone przez Ewę precz
dajcie mi promień, który jest wilgotnym oceanem łaski
na krańcach świata
niech stanie się życie
w moim sercu >>>

moich serc stworzonych
jeden dzień serc jak Orion
czułych, zadziwionych ciszą
gdy nadeszła noc miłości
w jednej lotnej strzale
wyzwolonych uczuć
przemierzyłem przestrzeń od myśli do słowa
od słowa do człowieka
Bóg stał obok
jak kibic trzymał kciuki
za moje galaktyki
Bóg machał szalikiem czasu
myślałem, że to był
jeden dzień miłości
przeleciał przez okolicę mojego urodzenia
przez miasta i wioski
a ja głupi nie przyglądałem się
ludzkim twarzom
dość uważnie
a ja nie rozmawiałem z przechodniami
dość składnie
mój jeden dzień
to było moje życie
zaledwie >>>

w obolałych pleców sumienia
roztkliwiony na gałęzi żalu
przeciążony myślami i uczuciami
pustynnieję w sadzie
w nadziejach soków drzew, kwiatów i pszczół
wyzbywam się otuchy wieków
W przodkach którzy dotarli na to miejsce
odkryłem prąd dzieciństwa dynastii
brodząc w nim bez strachu
W pradziadach widziałem zorze
narodu i przetrwania
płynąłem rzeką wśród śmieci miast
nic sobie z tego nie robiąc
strząsałem razy i rany
ze skóry jak z płaszcza
nie przejmowałem się szaleństwem władz
i płynąłem Wisłą pełną sprośności
w kierunku Warszawy
przede mną był błogostan przyszłości
w fajerwerkach synów i córek
jak mi się zdawało
teraz zgasł w bólach
wypączkował tą wielkość do oczu
przed ujściem rzeki dostrzegłem
pękającą tamę >>>

przypięte ciała do skrzydeł
niczym nie osłonione
na brzęczących motocyklach
okrążyli mój dom
jak duże ptaki wzbudzili
powietrzne wiry wokół siebie
i mnie owinęli wokół swoich pieśni
Gorączka wiosenna odnalazła mnie
w podsuszonym igliwiu i czarnych szyszkach
zacząłem prawie wić gniazda na świerkach
dla moich sympatii
pośpiesznie przed burzą
Znalazłem odpowiednie rozwidlenie
przebytych dróg
w sam raz na puchowy schowek
Lewitowałem w snach półśnieżny
gdy otoczyły mnie istoty powietrzne
i w powietrze uniosły
rzekły: zostaw to wszystko
zrzuć ubranie
stalowe załóż skrzydła
fruń z nami tam gdzie
w przedziwnej ostoi czeka
prawdziwa miłość
człowieka
wolnego
na rozstajach czasu >>>

jesteś tą która powiła jaskółkę we mnie,
która wypuściła strzałę w słońce
moją indiańską wycieczką
W twoich skromnych – hwq
słyszałem odgłos prerii i stad
a potem wędrowałem z tobą
Jesteś ciągle w drodze
a ja marynarz z Myflower
żegluję na grzbietach obcych bizonów
kiedyś odkryłem twój ląd,
a jakże przyjazny i cierpliwy dla mnie
dla moich lęków i nerwic
niezbyt endemicznych i dzikich
jesteś jeszcze tam gdzie wymarzyłem
i jesteś kobietą z dziecięcych snów marynarza
wędruję ku czerwieni słońca
niosąc ciebie z dziecinnych łąk
z malutkich rączek
z malutkich rybek
z rzeki która wypływa w lesie przyjaźni
w lesie jaźni
w lesie gdzie śni
mój anioł dzieciństwa
idę do ciebie
płynąc na falach
tłumów bizonów bufonów
w środku miasta
miły obraz umierania
w środku dziczy polityków
nowego świata obywateli
zielonej prerii
wyspy obfitości dla
niewinnych kochanków >>>

źdźbłowej
jak sporysz kołyszę się na wietrze
razem z moim chlebodawcą
oni wywołali wiatr
oni zasiali zboże
a ja ziarno burzy
(o którym jeszcze nikt nie wie)
żerując zagrażam
technicznej postawie polityka
telewizyjnego
odnalazłem moment rozchwiania
systemu propagandy urodzaju
więc wcisnąłem stopę
wbiłem szpilę
wsypałem piasek
i odbieram rozedrganie głupka za sterem
państwowej nawy
Ptak uwił gniazdo nad wejściem
do mojego domu
zachęcony moim trelem
i koloraturowymi westchnieniami
jak oddech wzrastających szyszek
potem ogłuszyłem go
metalową burzą
i to wtedy gdy miał się wykluć
Tak w życiu zachęcałem dziewczyny
by je potem pozbawiać złudzeń
zachęcałem w zbożu plony
jak sporysz
Zniechęciłem za to polityków
wniebogłosy żałosnych
chcących rozpaczliwie
rozkołysać przyszłość do dobra
greckich pól logiki
beznadziejnie
bez sukcesu
(tylko balans pozostał
dla mas) >>>

w pracy
bo straszny polityk zawitał
na przeszpiegi
w korku płakałem
bo straszny bałagan
płakałem w ogrodzie
bo sroki zniszczyły gniazdo
i porwały młode zięby
płakałem bo piekły mnie oczy
ze zmęczenia
bo spać nie mogłem całą noc
komary mnie pogryzły
i zawistny kuzyn obmówił
bo sąsiad naruszył po raz kolejny
mój mir domowy
płakałem bo wieczorem
potwornie bolał mnie kręgosłup
i zobaczyłem jak bestia
zbliża się do okien domu
a potem do kolebki
ze śpiącym synem
płakałem bo przypomniałem sobie
grzechy moje z mijającego dnia
a potem
nagle
przeczytałem
w blasku północnej lampki
o tym kogo i jak zamordowano z rozkazów Dioklecjana
za miłość
za chwilę
przestałem płakać >>>

rozlać do butelek i słoików
w momencie średniowiecznym
natenczas dojrzałym
W kilkuletnią noc zmierzyć się
z własnym osadem i fusami
oddzielić je od istoty przetrwania
od sedna snów
Słodycz miłości prawie dziecięcej
uchwyconej w zapachu siana
w letnią noc na Mazurach
poznanej w smaku wina
gdzieś w zatoczce bezludnej
pomiędzy Śniardwami i Mikołajskim
w ramionach nastoletniej dziewczyny
z krakowskiej Olszy
nad Soliną
Przesączyć przez sny jej zapach
i smak ust
naturalnych jak letnia łąka
pod gwieździstym niebem
wyrazistych jak tęcza po lipcowej burzy
Włożyć do słoika i zakręcić wieczko
zamknąć esencję młodości dziewiczej
jak dowód zbrodni
popełnionej na sekundach
godzinach
datach
w sobie samym >>>

nawet gdy boleje
nad własną rzeką siadając
zawodzi by milknąć na zmianę
Serce emigruje dobrowolnie
nie wygnane nie rozproszone
wśród wrogów
odkłada lutnię spokoju i radości
odsuwa ją daleko od siebie
i zanurza się w obcych wodach
by poczuć całkowite odrzucenie
kosmosu
prawdziwą samotność w bezkresie
złudzeń
swój brzeg określa jako grób
a nie obiecaną ziemię
patrzy nań tonąc na środku rzeki wyjścia
Serce niezmierzone rzuca się w otchłań
serce bezgraniczne pędzi w nieskończoność
serce roztęsknione nie daje się utulić
światłu
materii
czasowi
serce upodobało sobie słowa wzniosłe
w nich upatruje miłości
bezbolesnego początku jak i końca
rozkołysania fal w nim samym
nasłuchuje echa
pieśni z dna
pieśni powrotu z poza siebie
sekwencji bólu istnienia >>>

pełzające w trawach
pokryte pogardą
wybujały jak jej serce
odkryły mgliste poranki w zaświatach
zbudziła słońce
w rzeczywistości ceglanej
na złomowiskach uczuć
będąc stworzoną dla twórczości
poświęciła się dzieciom
bardziej kreatywnym
jej myślenie o Bogu
największym Stwórcy
było jak płomyk świecy
oświetlający najstarszą ikonę Chrystusa
jej mądrość nie była
złowieszcza ani ciemna
lecz wepchnęła ją w ciemne przygody
gdyż mądrość zbełtana
na skraju lasu monsunowego
wpadającego do wulkanu
nie dźwignie lotu w przepaść
makroświata
nie wyląduje jak motyl
na rozkruszonych uczuciach
pośród koralowców lub orchidei
gdy wyląduje tam
będzie jak piasek żup solnych
i zastoiska asfaltowego błota
w jej kreatywnej tęsknocie
sztuka pojawiła się jak ocalenie
obrazy fantasmagorie zjawiska
irracjonalne modlitwy złożone
z zapachów i smaków
czciła Stwórcę w locie
powtarzając akty strzeliste
tulipanowi przed obiektywem aparatu fotograficznego
czciła Stwórcę
potrząsając aparatem przed pyszczkiem jaszczurki
zdejmowała chmury strząsała pyłek
traw wprost w ramy na kanwy
zwyciężyła w przygodach i odwróciła
kartę wygnania
odrodziła się w pieśniach
dla dorosłych >>>

co są jak meteoryty
przedzierające się przez chmur zawoje
pragnął zdzielić toporem przestrzeń
poza czasem zbudować cokół
udało mu się rozrąbać społeczność
i już wie, że agonia miasta
jest niemal pewna,
lecz nie będzie rozbłysku
na koniec tyrady
nie będzie słyszalne westchnienie
nie będzie odczuty ciepły powiew
zgon zgon całej wycieczki szkolnej do Warszawy w ósmej klasie
zgon jego piłkarskiej drużyny,
w której grał
wreszcie jego klasy maturalnej
następował jakżesz cicho i powolnie
w oparach mgieł solnych
lecz jednostajnie miarowo permanentnie
oddawali ostatnie tchnienia towarzysze Peerelu
i znikali ze zdjęć
wyznania pożółkły na kartkach
i tylko serce przetrwało
bo zawsze miał nadzieję
jak topór >>>

bo jest w nas
cierpienie wielkich sfer
odtwarzane w nas
w kółko w kółko jak płyta
galaktyki nie zgłębianego cierpienia
obracają się każdej nocy na niebie
które jest w nas
chcemy wyzwolić się z kłopotów
ratując krople prawdy w sumieniu
strumienie wiary w samoświadomości
wielkie rzeki nadziei we własnym ja
zatrzymując
myślimy, że tortura przeminie
gdy lodowiec ogarnie wszystko
wokół i w nas
chłodna wygoda codzienności
w uczuciach i zaspokojeniach
marzy się płciowym istotom
a woda i czas płyną
jak chmury po niebie
jak natręctwa myśli
w szarej masie głowy
niebo kręci się jak karuzela
patrzymy na torturę nocy gwiezdną
i nie wierzymy w nieuchronność bólu
patrzymy na komety przemierzające
czarne sferyczne przestrzenie spadochronu
na miliardy spadających gwiazd
i nie wierzymy w cierpienie, które nie zawstydza
krąży nad nami
jak kosmolot jedyny pojazd
mogący nas przenieść
na drugą stronę
nas ze śmiercią wpisaną w serce
wielką jak noc >>>

w złotoustych czasach
w miododajnych przekazach
nie były jaśminowe
były raczej speleologiczne
dla zdrowia raczej niekorzystne
gdyż płakał przez nie nocą w koszmarach jaskiń
i spadał w szorstką otchłań szybów pokopalnianych
w pokoju na poddaszu pognębionych
tłumił w sobie płacz
– odlatywał jak ptak z Araratu –
gdy wyglądał na ulicę zza firanek
połykał łzy skarcony przez sąsiada
rzemieniem unurzanym w mące
ale w dziennych potyczkach
podwórzach propagandy
mienił się przywódcą dzielnicy
sukcesów od niechcenia
sukcesorem historii przedkomunistycznej
niezlodowaciałej
mienił się by wyżarzyć i zgasnąć
umarł gdy na Księżycu
wylądowali jego wrogowie
postawił stopę
na dojrzałej planecie kochanków
zgasł w odpowiedzialności
i nadeszła nowa era
złychtoustych >>>

bo nie rozróżniał opłatka
od tarota
wniebowzięty służył kobiecie
a leśne strachy okazały się grzechami
młodości
kobieta uklękła przed nim
czcił skrajny hellenizm w masach
dorastając w polskiej uczelni nadrzecznej
aż postpunkowe przywary obnażyły w nim
martwotę bezbożnej nauki
gdy wylądował samolot samotności
wysiadł z niego wraz
z tłumem kibiców zdążających
na ustawkę miłości (nie do kibucu)
on miał puste ręce (bez kastetu i maczety)
a one naprzeciw (tylko) skromne pejcze
bity do krwi ostatniej
westchnął zwiesił głowę i został pilotem
(by) znowu poderwać maszynę z rzeki
i cmentarza pradziejów
prostota spowiedzi w skrajnych stanach
odrodziła jego pragnienie wędrówki
rejsu lotu
z Argonautami przyjaźni płynął
we mgle miłości w listkach komórkach promykach
w molekułach usłyszał głos
jak drżenie rozeschniętych desek poszycia
skrzypienie desek na kapitańskim mostku
skrzypienie wieka trumny w ładowni
łopot pirackich żagli i świst wiatru
w olinowaniu masztów i bukszprytów dla mew i Charona
przykuty łańcuchem do miłości
nie zawinął do żadnego portu żalu i zmieszania
.. dzielny jak Odys
nie zagubił się w złodziejskiej zatoczce diabła
popłynął dumnie na kraniec
świata człowieka
do Raju, który
czekał za tajemnicą jego wiary >>>

w imię gwiazdy
w imię miłości
do kwiatu celu dziewczyny
wyruszali wojownicy
krwią znacząc drogę
w bezkresnej pustce kosmosu
w samotnej otchłani
swego serca
ich los przypieczętował
idee
grzech pozbawił nadziei
litość przyszła na skraju czasu
i wyzwolenia bliscy
zawrócili znad molekularnej przepaści
by wypłynąć z prądem oceanicznym
myśli gotowych na wszystko
i odnaleźć zwykłe stworzenie
zakrwawione brudne zmiażdżone
ufnie patrzące im w oczy
szepczące: zaopiekuj się tylko mną >>>

Księżyc nad linię horyzontu
marsz
zgubne wpływy wpatrywania się
w gwiazdy
zgubny w żyłach napięcia fałsz
serwowane anaboliki poezji
na zatracenie cząstek
neutrina mezony przez parseki uczuć
wiersze w wieczorach
wieczne apostazje realności
mikroskrytki w myślach
atom do atomu
oko do oka
ząb do zęba
rzęsa do rzęsy
łza do łzy
wpatrywanie się w kobiety
wypatrywanie zachodów Księżyca
ledwo dniejących wierzb
by zapłakać
monstrualnej drogi
do wyciągnięcia nóg
noga do nogi
ręka do ręki
marsz
przenieść się z komórki
do galaktyki
zanieść siebie w brzask
marsz
armii atomów
na Zachód
marsz >>>

lecz nad Beskidem
smutek pielgrzymów ten sam
dokąd pielgrzymują w samochodach
zdążających na Południe
dokąd lecą na złamanie karku
jak ptaki
noc skrywa zamiary
ludzie kryją się w lasach
jak mumie w nieodnalezionych jaskiniach
splądrowano piramidy
zniszczono gniazda
ptaki i mumie chowają się
w ciemnościach Afryki
Polska wyludnia się każdej zimy
bardziej,
gdy katastrofa nadciąga
jak kolejna dzicz ze Wschodu
noc drży w migotaniu gwiazd
a ja płaczę nad brzegiem autostrady
gitarę zawiesiłem na znaku „stop”
za wzgórzem płonie miasto
słychać gąsienice czołgów
i miażdżenie kości
mumie nie zdążą
ptaki nie zdążą
Polacy umkną
w ostatniej chwili
ukryją się
w górskich sanktuariach
życia
a ja…
spłonę nad akadyjskimi tekstami
jak ibis >>>

z miejsca gdzie zaczyna się rajski ogród
patrzy na muszle wyrzucone na brzeg
patrzy na wraki statków
płytko zakopane trupy zmarłych na cholerę
patrzy na skorupy glinianych naczyń,
które zebrałem w Cezarei
a teraz trzymam stojąc na brzegu morza
u stóp Karmelu
w zatoce
śródziemnomorskiej plaży
ktoś gra na trąbce melodię „Czarna Madonna”
a ja zapatrzony w artefakty cywilizacji
opuszczam redę zaczynam wchodzić do portu
mojej wodnej cywilizacji
radość przebytej drogi w moich strofach
świeci jak morska latarnia
dla statków kosmicznych >>>

Dzisiaj jest piątek
siedzę na parapecie okna
patrzę na stary zegarek
liczę krople deszczu
liczę kormorany i kartki z kalendarza
jak sekundy
liczę zięby na niezliczonych ziarnach słonecznika
od rana leje jak z cebra
w ten wrześniowy smutny dzień zwycięstw ducha
myślę o jaskiniach homo neandertalis
i klimatyzowanych apartamentach w Burj Dubai
myślę, że nie jestem człowiekiem
zbyt głęboko oddychającym
stęchłym powietrzem dominacji
by dać się zamknąć w czymś takim
liczę nogi nie skute łańcuchem
liczę ręce nie związane wierzbowym łykiem
liczę palce u nóg
zwisających nad przepaścią miasta
liczę nietoperze w swojej głowie
(moja głowa wciąż mroczna jak jaskinia)
i maszty żaglowców na morzu tysiącleci
skąd się wziąłem nagle w tym sierpniu
skąd w oknie – nie wiem
skąd przegrane bitwy na nizinie pode mną
skąd samoloty ze swastykami
strzelające wokół kartoflami protestanckimi
i spirytualiami pruskiej szlachty
nie wyleczony solipsyzm
jak nie wyleczone porażenie rzęs
nie odgadniona dziewczyna
poza czasem
nie odnalezione pochówki homo sapiens w brązie
mijające) dziesięć tysięcy lat
– i ta naprawdę cudowna ciepła sierpniowa noc
czeka za ścianą chmur
strach przed.. homo sovieticus sapiens
ile palców będzie miał homo sapiens sapiens sapiens?
biały kormoran bezsenności
i chłodem wyimaginowanym topniejących na niby lodowców
tworzących jeziora i bagna
jak samotne chwile w jaskiniach
piątek przyszedł z zewnątrz
wstaję
jaskiniowiec w Ja >>>

do wielkiego forte
na walki kosmiczne
duszę zbierającą siły ziemskie
nadszedł mocarz narodów
stanął pierwszy w dolinie
kometa przemierzyła niebo
lekki zapach Drogi Mlecznej
historia zatacza ko…ło
wraz
księżyc nocą rumieni się
anioły krążą wokół
leśnej myszy
wychodzi spod kokoryczki
zmienia się w człowieka
jest potrzebny człowiek
na odwieczną bitwę,
który poprowadzi ludzkość
do nowej ery ducha
(Słowacki, Aleppo… )
kosmos potrzebuje
dziś narodu i bohatera
duszy brzmiącej jak organy
skalne Himalajów
tokkaty grzmiącej
nad stworzeniem.. świetlnym
duszy potrzebna jest myszka
bujająca się na belce bajki
i przemiany w człowieka
heros zginął nagle
nadęty zbyt wcześnie
przez słoneczny wiatr >>>

wykołysany co Herkules
otworzyłem oczy szeroko na świat
niedowierzanie
które w nich zagościło
pozostało do dziś
potem ktoś pochylił się
nad twarzą dziecka
cień padł na czółko i brwi
potem Hydry się zleciały
by tarmosić becik
Harpie i Holofernesy
zamrugało do nich powiekami
raz dwa trzy
i potraciwszy głowy poznikały
w czterech stronach świata
porodzony pozostał tylko i kobiety
w kątach pokoju
z czterech jego ścian
wyleciały gołąbki Picassa
małe rączęta różowe
uniosły węża w powietrze
i rzuciły nim o piec
wąż rozpękł się na kawałki
i tak powstało wężów tysiąc
chwil gryzących boleśnie
w piętę
tym dziecięciem byłem
może rok może dwa
by szybko dorosnąć w dziennym koszmarze
uzbrojonych hien
niespotykanie szeroko otwartych oczu
dzień nigdy nie stał już za brzaskiem
świtem przed zachodem
w wojnach bitwach kampaniach
środkiem nocy
polowań na demony Hunów Chanów Humerów
już zawsze był
>>>

galicyjskiego Syzyfa pięły się w górę
protoeuropy
po ogień z Olimpii
i dym z wyroczni delfickiej
jeden kamień literatury
pięknych łez narodzonego
drugi kamień poezji
snów zamarzniętych czterolatka
trzeci kamień muzyki
snów nadąsanego czternastolatka
czwarty kamień filozofii
snów czterdziestolatka
które obrosły mitem
toczony kamień jak sam mech
objęty jest ścisłą ochroną
>>>

na noszach Księżyca
patrzę przez lunetę
reguluję ostrość
balkon z którego patrzę
w bezchmurną noc
drży
trzęsie się cały budynek
wybrukowaną ulicą przejeżdżają czołgi
potem przepędzają stado byków
na corridę
wreszcie dziesiątki jeźdźców w szalonym wyścigu
kołysze się doniczka na parapecie
moje serce próbuje ją złapać
zdołało uchwycić kwiat
moje serce trzyma kwiat
a doniczka leci na kocie łby
żeliwna barierka balkonu odpada
kamienne podpory kruszą się
zdziwiony ściskam lunetę
przygarniam do siebie
zaczynam lecieć do wnętrza
hiszpańskiego miasta
upadam na powierzchnię Księżyca
tuman kurzu zakrywa
moje nagie ciało
staczam się po zboczu krateru
turlam się z lunetą
z kwiatem wbitym w serce
na dnie turlam się
do białych noszy
dotykam ich
zasypiam na zawsze
śmiertelnie poraniony
kwiatem
>>>

wcale nie magnificencja i eminencja
do ciebie ekscelencjo
piszę te ciepłe słowa
bo detektor moich nastrojów
już nie wykrywa gniewu
urywa się irytacja z korków na autostradach
peregrynacja bólu po infostradach
przechodzących szybko w neurostrady
z tych samych pni i gałązek
jak lewitacja beznadziejności
państwowych myśli
w wolnym powietrzu moich płuc,
że piszę do ciebie wybacz
kacie mój za zbyt ostre słowa
w czasie egzekucji
wypowiedziane pod gilotyną
moja głowa
potoczyła się wściekła
lecz w koszu obok innych
(jakież zdziwienie)
rektorskich
biskupich
królewskich
zrozumiała,
że na koniec
ciepło wybaczyć trzeba >>>

zachodzi słońce tylko raz
mały gitarzysta zamiast na gęsi
przemierzać fiordy
sepleni wplątany w struny
wyszarpuje z nich palce i włosy
zachodzi słońce dźwięków i myśli
odgłosy chmur i wiatru
stają się muzyką awangardową
gęsi jak obrazy i litery alfabetu
kluczą po niebie wysokim
nie odnajdują ciepłego kraju
za to mają dla siebie
czarodziejskiego gitarzystę
na skrzydłach riffów i refrenów leci
zapamiętany w sobie
przyrodzie i historii
jak legenda i baśń
przemierzająca Europę z Laponii do Itaki
by upaść w sen >>>

jak anioł który spłonąć nie może
a jego ogień jest po tysiąckroć gorętszy
myśli krążą wokół grobu
jak człowiek który umrzeć nie może
naznaczony grzechem
może z niego już nie wyjść
myśli krążą z aniołami
lecz i anioły upadły
człowiek ma oparcie na ziemi
ziemia jest tak blisko
myśli o sobie i o swoim życiu
jest ciągle przerażony
nie ufa nawet sobie i aniołom
ale słońce wciąż świeci
i myśli rzucają cień >>>

pokrył się cementem
odstał swoje
tak, że go wiosna nawet nie zaskoczyła
był we mgłach i łzach
a potem w cemencie
rozmazane kropki
miał za kto wie co
czerwone były kiedyś
póki mu nie puściły nerwy
przed randką
o mało nie rozbił się na moście
nie dostarczony o mało co
nie wręczony prawie
przez tą trzęsiączkę
gadżet zmiękł
w trakcie randki
może po przejechaniu przez tira
może od dotykania króliczą łapką
się wziął i rozmazał
w smutku i użalaniu
odstawiony na kredens
zmumifikował się prawie
przestał odbijać światło
jak szyba w oknie lub karafka
zszarzał do cna, gdy ruszyła budowa marketu
cielesnych rozkoszy dla
trefnisiów transwestytów i towarzyszy
z budowy dodmuchało pył
jakieś turbiny czy kośne wiatry
pył biały na osiwienie
na otępienie
gadżet skamieniał pokropiony święconą wodą
gadżet – serce bezużyteczne
na końcu stał się skałą
gotową do wyrzeźbienia głowy
sporej głowy >>>

z filozoficznym zawołaniem
w jedności z kobietą
wynurzałem się z fal zalewających miasta
kataklizmy dotknęły ciała
katastrofy rozsadzały serce
ledwo odratowany po tylu powodziach
tsunami i po tornadach
wskrzeszony obok stopionego rdzenia reaktora
wzbudzony w cmentarzach systemów
odrodzony z epidemii głupoty
kochałem wciąż jedną kobietę
idącą przez Ziemię jak wiosna
wiozącą moje słabości na swoim oślęciu
przez płonące miasta i lasy pędziłem
męski jak bogowie Rzymu
potężny jak wspólne duchy Akkadu i Sumeru
przekroczyłem wielkie rzeki cywilizacji
wspiąłem się na śródziemnomorskie kolosy lęku
w miłości zaufany zadufany
dzięki kobiecie
odnalazłem bramę mądrości
prowadzącą do kryształowego
dziecięctwa >>>

a początek drżenia w niebiosach
mniemający w odpowiedni sposób,
że trzeba być usłużnym
tak wychowany
tak zastraszany
można wymieniać demony po nazwisku
przywoływać wiedźmy
z Uralu
dygoczący całym sobą
w stanie wojennym ulotek i piwnic
zimne posiłki zimne pokoje
(posiłki nie nadeszły
pokoje zahuczały bitwami)
ogień na ołtarzach (ołtarze w hutach)
w katedrach głów i pięści
w poskromieniach ambicji..
ulepiony z haseł (gazet) jak szczur niezwyciężony
w odnowionych śmietnikach
pełzający przez świat
w prokreacji spakowany jak pigułka
na wielkość narodu
po odtrutkę lekarstwo na cynizm (mas)
wiele razy dzwonił do drzwi aptekarza po nocy
bo kotłował się antyseptycznie (na resztkach powietrza)
w granicach państwa na krańcach,
gdy zamrugał oczętami lekarce i dojarce
poznały jego fobie
przytuliły się obie
ogrzały jego namiętności w granacie obronnym
raził potem setki kilometrów
od domu
rozprężony jak wybrzmiała struna
dźwięk dzwonu zamienił się w echo leśne
chociaż z jego konwalii wychynął zapachem
nawet struna się zadziwiła
jak można wzbudzić taki dźwięk
poza czasem
w cyfrze (w ciemnej dolinie psalmów w cytro-lirze) >>>

że cukierkowe spoty skończą się
wraz z tą kampanią
jednakże po kampanii zaczęło się
w tiwi oziębiać
celebryta znalazł bowiem kulę śniegową
i zgodnie z jej logiką
otoczył się ujemnymi ładunkami
więc przybrał na wadze
spoty stały się bardziej celebryckie
i nawet premier okazał się
bardziej ohydny od publikatorów,
które polewano gnojówką z pokrzyw
w okienku pojawił się miś satanista
sypnął wulgaryzmami na dzieci
odsłonił zęby i bliznę
zebrał brawa w studio i zabrał krzyż
po prostu zdjął ze ściany i wyszedł
plakaty jak zombie otoczyły miasto
wypełzły z bieda-dzielnic
i zadomowiły się na domach centralnych
nie prywatnych
ktoś krzyknął: to już było
za Kiszczaka Moczara Olszowskiego
ktoś odpowiedział
był brąz było żelazo było złoto
czas na efekt błota
nuklearnego
miedziane czoła wyzłocone
(to normalność – szarość – banał)
aktor wyciągnął rękę
pomalowano mu złotolem paznokcie
założono pilotkę luzaka z tokszoł
gadające głowy potrząsnęły głowami
(jakby narodami)
tłumacz zamrugał
zbawca wystąpił
w ostatnim spocie
po czym
przyjął pozę gladiatora z boiska
dożywotnio już
zombie w centrum wyszczerzyły zęby
dożywotnio >>>

aranżacje jak firanki
przesłaniały częściowo widok
a bluszcz treścią wił się w oknie
jego macki niespokojne
szalały dając dowody żywotności
firanki pełne roślinnych motywów
zanudzały odsłonami
a motyw wiądł w oczach
jej wielkie oczy będące kiedyś studniami
dziś stały się zjawiskowymi oknami
w spojrzeniach i w patrzeniach
pogrążyła krajobraz bez reszty
myśl przewodnia
jakżesz się wiła w ciemnej zieleni
pieśń
słowa i melodia
jak burze nadchodzące z zachodu
powoli wypełniała przestrzeń
miłość otoczyła dom
zajmując drzwi, okna i komin
przejmując na własność ściany
zaaranżowane przejęcie
z pomocą skłonności, historii i senności
miało odebrać mnie rzeczywistości
utkanej z woli i wiary
i faktycznie pieśń wdarła się do wnętrza mojego domu
młodość osaczona nie miała drogi ucieczki rozpierzchła się jak baranki boże
wiek męski zawył jak zwierz
starość zagrała na trąbicie
miłość jak bluszcz zacisnęła się na sercu
a ja stałem obok domu
wśród drzew na zewnątrz
przyglądając się
(moim owieczkom niespętanym
skubiącym trawę spokojnie
na hali wolności) firankom w oknie >>>

nie
nie teraz
a przecież
ty
ty zawsze
przecież wiesz
skoro jesteś świtezianką
jakżesz piękną
a przecież
moją
w burzach śnieżnych
nie zamarzłaś
w moim sercu
nawet
nie nastręczałaś problemów
z przekolorowaniem
światła w krasnych jaskiniach
moich myśli
jak kropla
spadałaś
jak sekunda
jak plusk
na dno mojego życia
akurat
nie
teraz
musisz rozwalać
ten stalaktyt
gasić swoje oczy
gdy nagle przestałem
pisać o tobie >>>

by śnić trzeba być dzieckiem
dziecko to symbol miasta
miłość nawiedziła miasto
w ruinie
matka zabiła dziecko
Oliwka jest cywilizacją
wyrosłą z pestki wiary
dojrzewającą na kraterze ofiary
tłocznia stoi na kartach Księgi
nad przepaścią sumienia starca
winnica zdeptana
przez dzikie zwierzęta
wieża strażnicza
powalona przez trujący bluszcz
Nawet dzieci wyrastają na zbrodniarzy
a prorocy bywają zaprzańcami
wcześniej dzieci są masowo zabijane
przez budowniczych autostrad
dzieci nie winne
ruinie
miast
dzieci zrodzone z miłości
by śnić spokojnie dzisiaj
trzeba być płodem >>>

płaczą wierzby
dęby łkają
łzy spływają i kapią na zimię
z obciętych ramion brzóz
cierpienie aniołów zaklętych w świątki
posągów w pogańskiej gontynie
znane jest wszystkim
zmarłym na cholerę
pochowanym zbiorowo pod lasem
frasobliwość spróchniałego klonu
wśród czarnych pól przeoranych wojną
wystawiona na próbę chmur
limba znad Morskiego Oka
i sosna nad przełomem Dunajca
serce samobójcy skaczące
z Sokolicy w gliniane fale
wiosennej rzeki
jak sosnowej trumny w grób
ból każdego dnia człowieczego
w sztachetach płotu
rozeschnięty parkan brama i wiatrak
drewniane gumno chylące się do ziemi
wóz drabiniasty ciągniony przez konia trojańskiego
pełen drewnianych franciszkańskich ptaków
co przysiadły na nim
przybite ciężarem nie swoich grzechów
wśród wiejskich sadów
wóz podąża na Zachód
spala się powoli w blasku czerwonego słońca
które jest spełnieniem i celem
czyśćcem
dla gnijących liści
stosem dla pokutnych ołtarzy
przetrwaniem eremity
w drewnie zaklęta zabrana z drzewa
ośmioramienna gwiazda
poety anioła
przybita do krzyża lasu
krzyk drzewa zapala las
wyzwolonego
oczyszczonego >>>

popełniły zaproszenie na ucztę,
która zakończyła się w gorzkim morzu
popełniły wskazanie miejsca
za stołem
wśród solniczek i czarnych placków
asfaltowych mlaskań
trwało to chwilę
zwaną potrąceniem kryształu
oczy zamrugały
przemowa została zakończona
wewnętrzne słoności
wypłynęły by cucić
oczy popełniły otchłań
dworcowych rozstań
zamiast pociągów z dworca odpływały żaglowce
cień rozmazanych ciast
w kawiarenkach
bydlęce wagony na bocznicach
dla pozujących celebrytek
oczy zawarły podwoje
a w nich zawarte były uczucia,
których nikt nie odkrył
i nie odkryje
wpatrzony popełnił zbrodnię
zakochał się i odjechał
zgorzkniał w eremie
głodny i spragniony
wśród zrujnowanych akweduktów
i wyschniętych fontann
pokutnik słupnik miłośnik
niebo spełniło dla niego
oczy niebieskie
a z nim
pozostała sól ziemi
miłość >>>

nigdy więcej
ale za morzem
jest chwała
za morzem namiętności
oswobodź swoją przebiegłość
idź na barykady
zajmij pozycje na tysiąclecia
jesteś chińskim dysydentem
środka
jesteś filozofem
z Indii
z pestki
jesteś lewitującym prorokiem
z Tybetu
z muszli
ciągle głodnym dźwięków i spojrzeń
Już nigdy więcej
nigdy nigdy
jak wojna dała chwałę trupom
tak miłość samounicestwieniu
poproś serce o chwilę spokoju
duszę o jasną pustkę
swoje wnętrze o biel
i jednostajny ton dzwonu pamięci
nie jesteś walecznym Hetytą
lecz bronisz pokoleń Izraela
jak Uriasz
niesiesz falangę i żelazo
na zagładę Hattuszy
płyniesz z Persami pod Salaminę
by rozbić potęgę Aten
ale gołąb z twej arki
już nie powróci
zza morza namiętności
nigdy więcej nie podniesiesz
ręki na Grecję >>>

świsty wiatrów północnych
każdy chce do mórz ciepłych
(jakoż i ja)
a ja teraz na fujarce z wierzby popiskuję
majtam nogami na gałęzi dębu
odgarniam włosy z czoła
targnę powietrze jak nadzieję
chłodnego października
roztkliwiając łagodnością
słowiańskich leśników i drwali
potrząsam głową zakręcam palce
na dziurkach
popluwam
ptaki ciągną rozerwanymi kluczami
nad moją chorą głową
ledwo sięgam ręką
ale wyłapuję je pojedynczo
przytulam głaszczę dmucham
im w dzioby i wypuszczam
macham ręką do tych co w dole
kuropatw i bażantów
to moi wierni druhowie
potrafią zamarzać ze mną wszędzie
gdy odwrócą się wszyscy boscy ludzie
gdy lodem skują się strugi
i oczka wodne w ogrodach parweniuszy
gdy śnieg pokryje wzgórza
a las zmieni się w katedrę Laponii
dla nocnej fugi zagranej na organach żalu
zamarzłem w ludzkich spojrzeniach
wystygłem w ludzkich sercach
w środku lata
mogę i potrafię zahibernować się
razem z umierającym na brązowo październikiem
na moim dębie ostatni liść i ja zasuszony
jak moja niesforna grzywka
odwraca się do słońca na przekór
za późno jednak na wędrówkę
przez kraj nachylający się ku górom
liść zerwany spływa skosem
w gnijącą trawę
zeskakuję z dębu
łamię kręgosłup
wpadam w grób
nieruchomieję w sobie
i w Polsce zatrzymanej
w czasie >>>

zwanej sumieniem
tajemnicze rytuały
zakapturzonych mnichów
mamrocząc modlitwy spacerują
pod skalną kopułą,
z której wystają korzenie śmierci
śmierć przebija skałę
i czaszki mnichów
głowy spuszczone na pierś
kaptury na czoło
przerażenie w oczach
wśród drgających rzęs
Do jaskini sumienia
nie dociera poblask Paryża i Vegas
jest za to katownia Kremla
i Dolina Gehenny
słońce tylko czasem nieci brzask poranka,
gdy miłość matki i dziecka
ślizga się nad horyzontem
po trawach zmrożonych zroszonych zdeptanych
w dzieciństwie
W jaskini życia
mrocznych cywilizacji grzechu
płonie ogień i w tyglach i w kadziach
bulgoczą roztopione metale
żarzą się węgle
jednakowoż dobyte z wnętrza Ziemi
purpurowieją noże i ostrza mieczy
latają iskry nad młotem Thora
i tarczą Achillesa
grzech wali hukiem i wrzaskiem
atakujących stad i hord
sotni i falang
a mnisi spacerują i modlą się
szepcząc komplety
W wnętrznościach czarnej góry
ludzkość przemadla nowe
..więzy..
obmyśla przeprosimy
przełyka upokorzenia
tęsknie spogląda ku wyjściu
gdzie lewituje srebrzyste niemowlę
jak listek kołysze się
na świetlnej fali która spływa
wśród kości i czaszek
do stóp Demiurga podtrzymującego
płomień wielkiego ogniska cywilizacji
sumienie bulgocze
góra drży
wulkan ludzki
ciągle przed erupcją
prawdy >>>

do wnętrza Ziemi
a jednak wyruszyłem
zagnieżdżony w odwiecznym
ruchu koła
byłem sam przez wiele lat
jak Szymon Słupnik
wyniesiony wysoko przez ludzi
błądziłem myślami w chmurach
modląc się za nich
dzień i noc
w słońcu i burzy
nie miałem dzieci
gdyż odeszły na górską wspinaczkę
z reżyserem filmów o głębinach i szczytach
pozostawiły mnie w eremie
uściskawszy pierwej
nie miałem nocnych widzeń
gdyż patrzyłem w gwiazdy bezpośrednio
widziałem bitwy na niebie stale
prawdziwe bitwy niebios
ani dachu ani kapelusza
nic nie miałem
zwieszałem głowę nadludzkim wysiłkiem
w czasie snu jedzenia innych ludzkich czynności
kruki mnie odwiedzały
kruki dawały pożywienie
i lekturę pisma
przynosząc w dziobach ser i papirusy
Ohydne bitwy w trawie
mrówek zabalsamowanych
ze skorpionami porządku i skarabeuszami destrukcji
były spektaklem, na który musiałem patrzeć
odkryłem tu swoją nogę lewą
potem prawą
odkryłem dawne przyzwyczajenia
pisanie listów
napisałem piórem kruka
atramentem niewiedzy na komecie Trojan
kometa spadła na ziemię
uderzyła w Achillesa
potem w Troi zrobiła dziurę
do wnętrza Ziemi
rosyjski pociąg wjechał w nią
kołysząc się śpiewająco od modlitw zesłańców
zeskoczyłem z mojego słupa
pobiegłem za nim
wskoczyłem do ostatniego wagonu
chcąc być z moimi zesłańcami
przejść przez dantejskie sceny Syberii
przenieść przesłania wieszczów
przez środek Ziemi
aż do renesansowej Florencji >>>

pierwotne w sercu
ciemny wybuch wulkanu w głowie
rozbłyski lawy w oczach
rozbłyski
(powtarzające się stale co tysiąclecie)
fontanny iskier
ogień zapatrzenia
ona szła korytarzem
przed mną
wyniosła spokojna jasna
daleko przed mną
w krótkiej czarnej sukience
letnia zwiewna jak bryza
znad oceanu
ja stąpałem daleko za nią
bardzo ciężko
jak grizli przedzierający się przez
gęsty kanadyjski las
nie mogłem jej dogonić i dosięgnąć
patrzyłem jak znika
we wnetrzu rakiety
gdy ucichły odgłosy erupcji
pozostały mroczne echa
symfonii ducha
łamanych gałęzi
deptanych przed chwilą paproci
dudnienie stad w ostępach serca
pomruki z dzikiego lasu
w głowie
trzewi wyrywających się
z przestrzeni zapatrzenia
splecione dłonie w modlitwie
do świętego od trzęsień ziemi
statek na redzie gwałtownie
zepchnięty odpływem na pełne morze
żaglowiec nie mogący dotrzeć do kei
w kolejnym halsie
i bezwietrzność zapadniętych płuc >>>

zmienia się co jakiś czas
cierpienie jest stałe
(od poczęcia ducha –
cywilizacji)
zmienne kosmiczne nie wyznaczają lotu serca
nad oceanem piasku spalonego
ognistym pocałunkiem zdrad
szukających chłodu
jaskiniowcy poszli
szukać ciepłych zatok i dzikich winorośli
dusze jak orłosępy fruwały
w mgłach nad skałami
półkami sądów
aż runęły na padlinę
na przedgórzach
myśli w piorunach
a oblicze marmurowe
w chmurnych myślach
kryje stukot dłuta
kata rzeźbiarza
porzuconego artysty
przebiegłego poety
zabitego brata
wiatr wieje z różnych kierunków
ból zawsze unosi się ku górze >>>

ząb nie do zniesienia
szmaragd komety
przepowiednia
dusza krzyczy: otwórzcie
serce przechodzi przez drzwi
zamknięte
zbyt niecierpliwe
kolorowy rozbłysk na niebie
pełnym czerni
czerń przechodzi w błękit
zmowa rąk
gesty sumienia
maluczkich uniesienia
wywyższenia do kajdan
spokojny marsz mrówek
kontestujących
po stole
po ręce
po twarzy
okrzyk spod stołu
głuchy łoskot krwi
zdziwienie skrzata i myszki
blade lico pielęgniarki
rozlana rtęć
mija gorączka cichnie skowyt
w płucach
dobija sznurem kaszel
koszmar twardnieje znienacka
spadanie szorstkie
nagłe znieruchomienie
po utracie przytomności
mgliste spojrzenie kata
roziskrzone oczy zachmurzonego skazańca
krew nie do zniesienia
z tronu szyi
fontanna nadziei jak trap
przejście po mokrym bruku
w błyskach fleszy
gilotyn
zdarzeń wyrywających poniżających
wynoszących
po gzymsie okruchu zabawce
marnych tęsknot chłopca
z dziesięcioleci do wieków
w ustach łany i pieśni
język nie do zniesienia
w ustach bezzębnych >>>


















lateks dzielony z murem zęby jak cegły w barbakanie latawce dziewczyny w skórach kosze limuzyny | bladolice gwintówka do brama huty słuch sowy na kopule szybowce nastolatki w dżinsach nuty pocie ranie bosych stóp | obcisłość przyleganie cel w namiocie (tu) szeptanie pod lasem w bramie flagi uczennice w minispódniczkach kochanie dorosłość |










Trafiłam tutaj przypadkowo. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jednym haustem wypiłam majestatyczny zasób słów. Niezaprzeczalny urok tego miejsca, zostanie we mnie na długo.
Będę tu wracać, bo warto.
Pozdrawiam
Dziękuję. Pozdrawiam serdecznie
I have checked your site and i’ve found some duplicate
content, that’s why you don’t rank high in google, but there is a tool that can help you to create 100% unique articles, search for: Boorfe’s
tips unlimited content
Haᴠe you ever considered about including ɑ little bit more than just
your articles? I mean, ѡhat you say is valuablе аnd everything.
Nevertheless think of if you added somе gгeat images or videоs
to give youг posts more, „pop”! Your content is excellent but with pics and video clips, this site could ceгtainly ƅe
one of the most beneficial in іts niche.
Awеsome blog!
more, „pop”?
little bit?
Yes ..
Thanks
What’s ᥙp, yup this post is really nice and I have learned lot of things from it regarding bloցging.
thanks.
Heʏ there! I know this is kinda оff topic but I was wondering
if you knew where I coulɗ get a captcha plugin for my comment form?
I’m using the same bloɡ pⅼatform aѕ yours and I’m having diffіcᥙⅼty finding one?
Thankѕ a lot!
It’s the best time to make some plans for the future and it’s time
to be happy. I’ve read this post and if I could I desire to suggest you some interesting things or
tips. Perhaps you could write next articles referring to this
article. I wish to read even more things about it!
I get pleasure from, result in I found just what I useԁ to be taking a look for.
You’ve ended my four day lengthy hunt! God Bless you man. Have a great day.
Bye