1980
*Wyzwolenie pracy*
Najpierw zabrali nam przeszłość
i dali w zamian „wyzwolenie pracy”
Potem zabrali poezję i muzykę
podsuwając w to miejsce „wyzwolenie pracy”
Później ośmieszyli naszą filozofię i teologię
i wyzwalali nas pracą
Wolne słowa szybko zastąpili pracą
w zamian za prawo do ukształtowania własnego charakteru
dali szansę samorealizacji w pracy
Odebrali modlitwę i kazali ratować się pracą
zabronili śmiać się i płakać
a radość i żal kazali okazywać poprzez wytrwałą pracę
Mówili – przecież swój sprzeciw i bunt
okazać możecie przez pracę
Po pieśniach i strojach ludowych przyszedł czas na chleb
i zamienili go w pracę
Zrealizowali wszystkie swoje plany związane
ze społeczeństwem i pracą
dlaczego więc brudne człowieczeństwo przetrwało
chyba tylko dlatego, że zapomnieli go okraść z jednego –
z prawdziwej pracy
>>>
* Liberation of work*
First they took us past
and they gave in return, „the liberation of work”
Then they took a poetry and music
offer in this place „the liberation of work”
Later ridiculed our philosophy and theology
and liberated us work
Free words quickly replaced the work of
in Exchange for the right to shape your own character
they gave the chance of self-realization at work
steal the prayer and ordered rescue work
It also prohibits laugh and cry
and joy and grief told show through persevering work
They said-after all, its opposition and rebellion
prove you can work
After songs and folk costumes, it’s time for bread
and turned it into a job
They have finished all your plans
with the society and work
so why dirty humanity survives?
I guess just because you forgot Rob him of one-
the real work!
>>>
* Pierwsze dni socjalizmu marcowego *
Przez całą pierwszą marcową sobotę i niedzielę
starałem się połączyć Hendrixa z Platonem i meczem futbolowym
skutkiem czego wieczorem w pociągu
nie mogłem skupić myśli na czymkolwiek
chore oczy leczyłem okładami powiek
mnożąca się w przedziale miłość przeniknęła do krwi
Pierwszy marcowy poniedziałek zabrał mi Dostojewskiego
i szepnął
dziś każdy musi przestrzegać prawa
no, może za wyjątkiem sądu, rządu, kontroli
państwowej, wojska i MO
dziś tylko wiecowanie to prawdziwy demokratyzm mas pracujących
Pierwszy marcowy wtorek wyjaśnił mi
zasady współżycia społecznego
zasady centralizmu demokratycznego
roli frontu jedności narodu
w sprawnym czołganiu się przez las
Pierwsza marcowa środa wepchnęła mnie w szarą kulę i płynąłem
jak bańka mydlana po rzece zhańbionej
Pierwszy marcowy czwartek układał
z kominów fabrycznych matematyczne działania
nad dachem mojego domu demony jak dymy
rozwiązywały kwadraturę systemowego koła
W pierwszy marcowy piątek
będąc w sprzeczności z zasadą demokracji socjalistycznej
moja autokracja doprowadziła do rozpadu jaźni
której fragmenty potoczyły się
stromą kamienistą grecką drogą
niezmordowanego indywidualizmu Syzyfa
>>>
* W przededniu *
Mam dwadzieścia dwa lata
ale pośród systemowych sukcesów
dorobiłem się już w życiu osiemdziesięciu ośmiu kompleksów
i tylko ich jestem godny
Mam obsesję na punkcie totalitarnych cyfr z Trybuny Ludu
tak naprawdę to czuję się o wiele starszy
czy to dziwne, że poczułem się życiem zmęczony
Wieczorem patrzę na swoje serce
przybite gwoździem do blatu stołu przede mną
rano gdy jadę pociągiem a niewidzące oczy
mam nakierowane na skraj lasu
układam wiersze o robotnikach
zwariowane sytuacje przeskakują z jednej połówki mózgowej do drugiej
i sam nie wiem na co jeszcze mogę się zdobyć
Na przesłuchaniu powiedzieli, że chyba noszę w sobie zarazę
oprócz dzikich spojrzeń od których pękają wrzody prominentom
nic nie oferuję społeczeństwu rozwiniętego socjalizmu
Gdy się kładę spać w łóżku czekają na mnie majaki i koszmary
a rano gdy roztrzęsioną ręką szukam szklanki wody przy łóżku
mam kolejne urojenia, wydaje mi się że kogoś kocham
Nie pozwalają mi zrzucić winy za tę miłość
twierdzą, iż mają świadków przeciwko mnie
oni mogą w każdej chwili zaświadczyć, że podglądałem nagie kobiety
tańczące na ostrzu noża
Czasem widzę dziewczynę po drugiej stronie ulicy
która w świetlistej smudze z uchylonych drzwi kościoła
stara się iść w moim kierunku
lecz stado świń blokuje jej drogę na alei
>>>
*Już niedługo coś się wydarzy *
Krążą słuchy na mieście
że pojawił się jakiś wywrotowiec
podobno wyjawił w publicznym miejscu
o czym rozmawiamy w domach
Podniecone są wszystkie kobiety
gdyż podziwia je jakiś niezidentyfikowany pedał
Ksiądz i milicjant poznali uczucia mieszane (wraz)
Podobno widziano gdzieś nieprzekupnego
przedstawiciela tajnej kontroli państwowej
Już niedługo coś się wydarzy
Młodzież zaniepokojona znalazła prowodyra
już nie zaakceptuje słusznych racji (dziennika telewizyjnego)
Wypada pokazywać się w pewnych miejscach
bo tworzy się tam nowa elita
ale czy trzeba robić wszystko z cwaniactwem dla zgrywy
czy potraktować serio wszystkie swoje sprawy
tego jeszcze nie wie nikt
Lada chwila coś się wydarzy
Widziano jakąś obcą postać
Ludzie poczuli na sobie dziwne spojrzenia kogoś z
zaświatów
Ludzie zaczęli z niepokojem rozglądać się dookoła
Ludzie patrzą podejrzliwie w każdą twarz
Już niedługo coś się wydarzy
Już w zaułkach przekrada się postać
w krótkiej czarnej pelerynie
poeta z wiązką chrustu na plecach
>>>
* Szukam początku wielkich słów *
Stado szarych chmur sunie tuż nad kapeluszem
niebo schodzi bardzo nisko
deszcz wciąż szuka właściwej drogi pośród glinianych grud
ptak szuka schronienia
ziemia znajduje rozkosz i ból
Ja przenoszę się z miejsca na miejsce pod wpływem nastroju
zamyślony senny stoję sam
szukam w cudzych myślach
szukam dla siebie początku wielkich słów
>>>
* Kto i kiedy? *
Kiedy spotkamy w tych stronach
marzycieli nie zakutych w kajdany?
Kiedy krew i łzy spłyną
z kart świętych ksiąg mojego narodu?
Kiedy sąsiedzi przestaną współtworzyć naszą haniebną klęskę?
Kiedy każdy popatrzy wreszcie na siebie poprzez prawdę?
Kto zadmie w złoty róg?
Kto odnajdzie dziesięciu sprawiedliwych?
Kto wskaże najgłupszego i najmądrzejszego pośród nas?
Kto i kiedy zrzuci przestępcę z cokołu?
>>>
Mam pełne kieszenie sprzecznych przepowiedni
a przed sobą sny z ostatnich dziesięciu lat
w jednym szeregu
mój ideał wypluty przez tłum
płynący na jego spojrzeniach
znika w masie ludzi
w przejściu podziemnym
pozostaje tam na kolejne dziesięć lat
>>>
Stanąłem przed białym murem
w wielkiej konfrontacji
na długość nosa od twarzy
najpierw oddziałał na moje policzki chłodem
a po sekundzie także kolorem
wbiłem w niego z najbliższej odległości
spojrzenia obu oczu
wzrokiem próbowałem zmiażdżyć strukturę jego
porowatej powierzchni
skruszyć maleńkie grudki wapienne
a mur w zamian runął na mnie ze wszystkich stron
starając się przygnieść z zewnątrz
zapędzony w zaułki jego białego trwania
miotałem się chwilę szukając wyjścia w porach betonu, pomiędzy atomami
znalazłem je poprzez swoje gorące wewnętrzne drogi
gdy poczułem w plecach
wbite
poodrywane, postrzępione palce dłoni obcych ludzi
a nawet strzępy ramion
biała substancja czy tylko jej biała powłoka
wypłynęła ze mnie i przylgnęła do ściany
po chwili wniknęła do białego muru
przedostała się na drugą stronę
>>>
Tuż przed północą znikają z mojej pamięci
ślady pozostawione na Ziemi przez ludzi
widzę siebie kroczącego dumnie w smokingu i cylindrze
przez pierwotną dziką puszczę sosnową czwartorzędową
w księżycowym blasku słucham niesamowitych głosów nocnych zwierząt
dolatują mnie też jakieś nawoływania z kosmosu
a któż tam żeruje nocą
moja wyobraźnia mówi mi, że spełniają się wreszcie pragnienia
atawistyczne
Tak, zawsze chciałem poznać swoje miejsca na ziemi
sprzed dziesiątek tysięcy lat
chyba jak każdy wczesnoplemienny
Tak, zawsze chciałem spotkać odległego praprzodka
chyba jak każdy patriarchalny syn
Dotykałem matki ziemi delikatnie z szacunkiem
już jako mały chłopiec
słuchałem jej trwania w upale i mrozie
widziałem ją przechodzącą przemiany jak ja
w zgodzie z losem i na przekór sobie
przez tysiące lat poza ciałem
Ja patrzyłem na nią a ona na mnie
tuż przed wschodem słońca
i zimą, gdy płonął śnieg na linii horyzontu
Teraz szczęśliwy przedzieram się przez gęstwinę
wydeptując pierwszą ścieżkę
sam na sam z okolicą niezdeprawowaną, nieupokorzoną
Poruszam się jak mały świetlik w dziewiczym miejscu swojego dzieciństwa
Jestem sam w północnych lasach Ziemi
przed czołem lodowca
sam w dzikich zimnych górach
dopiero teraz mogę poczuć nawet zapach ziarenka
piasku w klepsydrze cywilizacji
w jego grocie narodzenia
>>>
* Głos w dyskusji nad wytycznymi *
Wiatr wdziera się do mieszkań przez każdą szparę
w styczniową noc uderza o szybę i osuwa się w dół
jest nieuświadamianym usprawiedliwieniem
Nigdy tu nie będzie piastował kierowniczego stanowiska
jego poszum przynosi szepty zesłańców z Syberii
jego dysydencki łomot o blaszany dach zdradza,
że znów ktoś dobija się do zakazanego nieba wolności
Kurz niesiony przez niego z pól pokrywa parapet
kurz po rewolucji jest nową jakością
kurz zrywając z zacofaną wsią w mieście
grzebie w swym brudzie (brud) drobnomieszczańskie bunty udanych rzeczy
W ciemnym pokoju słychać miarowe chrapanie mężczyzny
jest to jeszcze jeden głos w dyskusji nad wytycznymi
zjazdu plenum
>>>
* Konflikt *
Wczoraj moje boskie myśli pokłóciły się z ziemskimi
doszło do ostrej konfrontacji
a później do ostatecznego rozdźwięku
Pyskówka przebiegała mniej więcej tak:
„Jesteś kupą brudu na krawędzi zniszczenia,
buntujesz się by dowartościować się w swej niewoli”
„A ja za to rzucam sobie ciebie pod nogi
każdym nowym nałogiem, spójrz na siebie,
z twym swoim sumieniem wyglądasz jak wyżęta szmata”
„A ty w swej nienawiści masz usprawiedliwienie
najwyżej na kilkadziesiąt lat,
więc cześć, czekam na ciebie tam gdzie ono się skończy,
wynoszę się stąd upodlony łajdaku,
zabieram tylko ze sobą łagodne serce,
zabieram ukochane oczy i wrażliwe uszy,
zabieram smutną część systemów nerwowych,
zabieram radarową skórę,
zabieram krew gotową na wszystko,
zabieram mózg utkany z tęczy,
zabieram walczące mięśnie i kości,
zabieram to wszystko co do mnie należy”
>>>
Czy mamy pójść z nimi
gdy mówią idziemy właściwą drogą
czy mamy wierzyć ich słowom
Cóż okaże się na najbliższym zakręcie
czy pójdziemy w walce
czy pójdziemy szukać pokoju
Zielone łąki pozostaną za nami
chłodny wietrzyk zmieni się w chłodną wygodę
gorące serce popłynie rzeką roztopionego czerwonego żelaza
zamiast wspólnie odnaleźć się przy wielkim ogniu
usiądziemy przy długich długich stołach
by wykrzykiwać cudze myśli cudze słowa
a w nocy śnić cudze sny
Nigdy nie zbudujemy własnej
pojedynczo wolnej komuny
nigdy nie zaśpiewamy razem
za to będziemy krzyczeć,
wołać jak oni:
pójdźcie wolne dzieci
idziemy po właściwej drodze
>>>
Opleciony
Opleciony pajęczyną namiętności
sznurem korali
hebanowym spojrzeniem
zatrzymany w pędzie
wtrącony
pod prasę piękna
pod matrycę snu
>>>
* Zaglądają do kołyski *
Co się dzieje na Błoniach
gdy słońce poczyna toczyć się po stoku Kopca Kościuszki
gdy najdziwniejszych ras psy z przeróżnej maści dziećmi
tarzają się w trawie poszczekując i wrzeszcząc
gdy tatusiowie jeszcze w biurowych koszulach
z kantkami spodni połamanymi na wysokości kolan
uganiają się za małą gumową piłką
gdy studenci z pobliskiego Żaczka
leżą na wznak pośród poprzewracanych butelek po piwie
jak herosi na ruinach Troi
gdy pod stadionem Juvenii nagle pojawiają się pasące się krowy
Cóż takiego wówczas się dzieje?
Wtedy pojedynczo jakby po kolei
z różnych stron Krakowa zaczynają przybywać przedziwne typy
tu i tam na wolnych miejscach ławek dosiadają się
i udają że zapadają w drzemkę niby lekko przycięci lub zmęczeni
spod przymrużonych powiek ogarniają jednak całe Błonia trzeźwym spojrzeniem
te zblazowane wyjęte psu z gardła sylwetki
z daleka przypominają wampiry
widać jak sycą się łapczywie widokiem rozgrzanych ciał
jakby chcieli wypić całą polskiego plemienia krew
sprawiają wrażenie jakby niepostrzeżenie
zaglądali do kołyski chcąc dostrzec
twarz śpiącego niemowlęcia zanim się przebudzi
i odchodzą by pisać raporty
w swoich mieszkankach na Osiedlu Podwawelskim
>>>
* Beatlesowska rewolucja nad morzem *
Otoczyły mnie w pustelni zwartym kręgiem
piętnastoletnie hippizujące łodzianki
zbliżyły do mnie swoje twarze tak blisko
stojące z tyłu dotykały delikatnie mojego ramienia
torturując (nie) sprawdzały moją realność
całą grupą wpatrywały się we mnie
zawisło nad nami pytanie o cenę walki
wymowę buntu, kierunek odmienności
przerażony nienazywalnością takiego nocnego spotkania
rzuciłem się w przód w bezrozumnej ucieczce
wyrwałem się z dziewczęcych ust
podążając przez ogień w kierunku mrocznego brzegu
chcąc zgubić swój cień skręciłem w lewo by całkiem
zanurzyć się w czerni morza
by w kolejnym nawrocie znów powrócić na brzeg
by na przełaj zbaczać już konsekwentnie w prawo
z drogi do siebie
by tam we śnie znaleźć się na wielopoziomowym dworcu
kolejowym „Poznań-Zachodni”
płynąć na peronach pośród robotników
spóźniać się na pociąg odjeżdżający do fabryk
parzyć się cząstkami czasu jak gorącymi węglami
gubić wszystkie osobiste rzeczy
wkrótce usłyszałem jak młody chłopak w swoje urodziny
gra na gitarze i śpiewa przy ognisku tuż obok mnie
obok płonącego stosu mojej głowy
na moje dno opadały pieśni wydobywające się z jego ust
szkice piosenek z Białego Albumu Beatlesów
następujące po sobie kolejno bardziej realne niż ja
„Glass Onion „, „Ob-la-di Ob-la-da”, „Wild Honey Pie”
wtórowali chłopakowi jego koledzy i zniecierpliwione koleżanki
z wiatrem „Why Don`t We Do It In The Road”, „I will”, „Julia”
gdy dochodził do „Savoy Truflle” i „Cry baby cry”
mój pociąg pojawił się jeszcze raz
teraz już jako ekspres ze Świnoujścia
potoczył się z hukiem i brzękiem wprost na mnie
zepchnął mnie w morze
byłem przed nim gdy parł przez fale pożerające kraj
wydało mi się że chłopiec lub bodaj sama gitara
podjęła nowy ton gdy ja na środku morza
zaparty nogami w piaszczyste dno
powstrzymywałem kipiel przed pędzącym ekspresem
nagle bałwany kamienne, zwaliska gruzów przesypały się nade mną
ceglane fale burzonych miast wyprzedziły mnie
w gorącym podmuchu cywilizacji mędrców wschodu
Łoskot elektrowozu wypadającego z przybrzeżnego sosnowego lasu
zmieszał się ze strzępami hinduskiej muzyki
wyłowiły mnie z topieli syreny
zawodzące: numer 9, numer 9
czysta krew narodu rozlała się dla mnie
szatan zomowiec rechotał i sapał
jak przejeżsżający pociąg
z Lubiewa do Świnoujścia
>>>
* Brzeg peronu *
Brzeg peronu oznaczony białą linią
świeci o pierwszej po północy
to moja droga nocnego włóczęgi
w tą i tamtą stronę, całą noc
Podświetlona smugami dworcowych reflektorów
z kłębów pary na stacji w Bydgoszczy
wynurza się potężna wspaniała
ostatnia lokomotywa
cudownie się porusza
posuwa się powoli naprzód z hałasem
jak rzymski legion w bitwie
lecz ja już niczego nie słyszę
patrzę na nią jakby była duchem
przesuwającym się przed mną jak obłok
samotna znika dysząc do końca
zabiera wszystkie swoje mechanizmy
pozostawiając tylko podróżnych
i włóczęgów
patrzących w mrok pustej stacji
ciężko rannych we krwi
oczekujących ukłócia miserykordii
Wszystkie punkty świetlne w czerni
wysyłają senne proste smugi
znacząc załomy murów
oferując mozolnie tworzony nastrój nawet złodziejom
wydaje się że to jest ich jedynym celem
Na wszystkich peronach stacji
szare postacie stojące pod oświetlonymi zegarami
połyskujące stalowe arterie
oddalają się od stacji kierując się
pomiędzy czerniejące ściany budynków nastawni
słychać kroki przechodniów
z odległych ulic śpiącego miasta
brzeg peronu urywa się jak przepaść
jak koniec życia
>>>
* Moje więźniarki *
Pragnę by mała klatka twojego ciała
zmieniła się w większą na moje kompleksy
patrzysz w lusterko malujesz powieki na niebiesko
powtarzasz po raz drugi: dlaczego jesteś taki
w tej chwili chcę tylko patrzeć na twoje zniechęcenie
chcę tylko widzieć twoje ukradkowe spojrzenia z lusterka
nie masz wyjścia
powtarzasz to co wszystkie inne przed tobą
czeszesz swoje włosy kłócąc się z jednym kosmykiem
gdy mówię że jesteś w tej chwili dla mnie upiorem – irytujesz się
patrzę na ciebie chłodnym okiem ze swojego fotela
próbuję odgadnąć co powiesz za chwilę
już wiem na pewno to: „dlaczego jesteś taki,
lepiej już sobie idź „
poprawiasz na sobie śliczną sukienkę
jeszcze nie wiesz jak boję się jej klątwy
zaczynam się śmiać tak niepohamowanie nieopanowanie niespodziewanie
co mi jest? rozrywa mnie wręcz ten śmiech
co mi jest? – pytasz
widzę setkę luster i tysiące dziewczyn przed nimi
dziewczyn purpurowych, czarnych i czerwonych
śmiech do łez mnie ogranicza i poniża
podziwiam dziewczyny we łzach
wyczuwam naigrawanie się z mojego pożądania
we mnie samym
wyprzedzam czas spojrzeniami w których
więźniarki obrastają w dumę
i nabierają chęci do walki
w gniazdach luster kajdany biologii błyszczą
powiedz to powiedz to jeszcze raz:
dlaczego jesteś taki?
>>>
* Łopot skrzydeł *
O świcie usłyszałem
jak skrobiąc pazurkami
po blaszanym parapecie tuż obok przy oknie
przedreptał miejski gołąb
sprawił, że zwróciłem uwagę
na ogromną ciszę jaka zapanowała wokół
ciszę poranka grudniowej niedzieli
w odległym poszumie ulic dosłyszałem policyjne syreny
określając(e) moją samotność
gołąb skradał się po mój ból
delikatny łopot jego skrzydeł gdy odlatywał
sprawił że dostrzegłem puste miejsce obok siebie
ogromną wyrwę w mojej miłości
>>>
* W stronę bólu *
Ból jest czarno-niebieską barwą
wypełniającą moczary pamięci
Mroczne zdeformowane postacie znajomych
i kilka konturów odwzorowań własnej osoby
odbite od szorstkich ścian powracają do snów
bez jednego uśmiechu
Spadam ciągle w dół po chropowatej powierzchni swojego wnętrza
Dwie metalowe kulki tkwią w obu oczach tylko dla sedna istnienia
W końcach pulsujących krwawo otwartych kanałów ciała
rozpoczyna się prawdziwa muzyka. pojawia się rytm
Krople zamykające w sobie kosmos
spadają z wysoka na najdelikatniejsze pęcherzyki nerwów
esencją śmierci torturują świadomość
Samotność wciąż wzrasta
wydłuża się kępa czarnych włosów nad czołem
rosną paznokcie i rzęsy
marszczą brwi, zaciskaja zęby
Cała wiedza jaka wypełnia mój ogród, dom i pokój
jest cierpieniem
>>>
Nie przejmuj się gdy ktoś powie
ten facet to takie nic dobrego
spójrzcie na niego jak źle mu z oczu patrzy
gdy dzieła twego życia nazwie radioaktywnym śmieciem
nie przejmuj się zostań spokojny i szukaj szukaj wciąż
Dzisiaj wieczorem wracałem starą drogą
prowadzącą do drzwi mego domu
deptałem rozbiegające się płyty chodnikowe
patrzyłem na swoje stopy wciskające je w ziemię
a każdy kwadratowy kawałek betonu
wnikał w zaułki mojej pamięci
droga czerniała umykająca w głąb pamięci
każde potknięcie wstrząsało mną do tego stopnia
że na powierzchnię moich uczuć wydostawały się
absolutne pojęcia
objawiały mi się bardzo zrozumiale
sprawiając, że w każdej ideologii mogłem
uzasadniać sens marszu i drogi właśnie tej
samotność schowała się za pazuchę zawstydzona
każdy mój wygłup w tłumie pojawił się teraz
jako społeczny precedens
każda rozmowa nawet bezsensowna kiedyś przeprowadzona
powracała echem tysiąca zrozumiałych słów zachwytu
z każdego rozdanego uśmiechu wyrastało miłosierdzie
osobista wściekłość poczynała burzyć zło
przy końcu starej drogi przeklęty świat zmienił się przed mną
na progu stanąłem
otworzyłem drzwi wykute w skale Golgoty
wszedłem do domu nauczyciela
>>>
* Śmiecie epoki *
Krąży wokół mnie nieprzydatna dziewczyna
jej spojrzenia płyną do mnie roztrącając ludzi na chodniku
Sama walczy ze swym zdrowiem,
maluje paznokcie u nóg czarnym lakierem
Podziwia moje obłąkańcze grymasy
Pozwala dotykać strugom jesiennego deszczu
swoich jasnych zwariowanych loków
Podskakuje ze mną w rytm pobrzękujących łańcuchów
Jak osierocony anioł zasypia w końcu na mojej piersi
a ja przez chwilę osłaniam ją ramieniem
Już Sokrates był wywrotowcem
Już Platon był terrorystą
Już Galileusz miał zczeznąć z ręki ignorantów
Już Chrystus zginął na Ziemi jak zgniły śmieć
szarpię ją za rękę, prowadzę do wyjścia
>>>
Gdy widzisz swoją Panią
która przywołuje cię we śnie
to tylko znak że szykują się twórcze zmiany
ja doskonale wiem że w Polsce to nastąpi
dlatego nie chcę ginąć już teraz
pomimo wszelkich znaków na niebie i ziemi
Gdy twoja Pani zbliża się we śnie
to choć twoi bliscy już widzą cię w trumnie księżyca
umacnia się przekonanie
że ten przyszły krach to szczęście
że to wiara będzie się kłaniać tobie nie ty jej
oczy
pęd miłości
psy prawdy pilnujący dnia
ludzie podążający za tobą
Nie bierz do ręki kart
kamienie wyjmij z kieszeni
ramiona otwarte
ramiona wspólnoty
ramiona twojej Pani
>>>
Na dnie popielniczki
jest cmentarz wypalonych papierosów
pety są jak umarli ludzie
odurzający zapach popiołu
z tego cmentarza wnika w zmysły i w pamięć
łączy się gdzieś z tą śmiercią we mnie
miesza się ze smrodem rozkładających się
idei w sercu
dociera do krematorium postaci, sytuacji, myśli
które jest ciągle czynne
które ciągle przerabia moje świat
na ulotny trujący dym i równie szkodliwy popiół
moje istnienie
moje ciało to wielka popielnica
w której ciągle gaszony jest żar nadziei
>>>
Nasz wieszcz powraca właśnie samotny
w mroźną noc w swetrze przemierzając trasy
przez lodowe płomyki latarń miejskich
znacząc je ognikami spadającymi z dopalającego się papierosa
Nasz współczesny wieszcz nie targa kajdan na rękach
widzi je na okruchach domowego chleba
i jest bezsilny
Nasz współczesny wieszcz ratuje swoje wizje
chowając je w kaftanie bezpieczeństwa
po kryjomu kładzie je czasem na ustach śpiącej kochanki
Nasz współczesny wieszcz lewituje metr nad podłogą
w strumieniu grudniowego powietrza wdzierającego
się do pokoju przez uchylone drzwi
ratuje sen w półcieniu rzęs
Nasz współczesny wieszcz jeszcze dodaje drożdży
do wina które umarło,
krąży nad Wisłą szukając łodzi i przewoźnika
w torbie zawieszonej na ramieniu dźwiga
starożytne cyfry, które już nie mają wymowy symbolu
Nasz współczesny wieszcz rozpytuje spojrzeniami
o duszę swego narodu, którą złożono do grobu
Nasz współczesny wieszcz uzurpuje sobie symbole cierpienia
pieści dłońmi poorane zmarszczkami policzki młodego marzenia
Nasz współczesny wieszcz jest jak pasterz wędrujący samotnie,
szukający śladów swego uprowadzonego stada
Babilon Syberię Stepy Akermanu
to wszystko nawiedza nad Wisłą
>>>
* Fundament *
Fałszywa światłość toczy się w czasie
z hałasem spadających kamiennych lawin
z pulsowaniem jednego dźwięku gdzieś na krańcach gazet
popychany, podrzucany lecz zastygły w unoszeniu
ty razem z nią rozpraszasz się w ciemnościach państwa
Chmury propagandy schodzą nad wnętrza cmentarzy
wody kłamstwa podchodzą pod schody domów
ty usiłujesz zamknąć światłość w dziecięcej piąstce
patrzysz na swoje lustrzane odbicie jak na siebie samego
w przedszkolu życia
ze źrenic oczu dziecka przynosisz słowa traktując je tak
jakby były same w sobie słowami duszy
rzucasz to wszystko pod fundament własnych światów
bo uchronić go przed zalewem obłudy
>>>
Jak każdy człowiek
jestem opakowaniem kłębiącej się elektryczności
czuję w sobie zwoje przewodów
i przenikające się, wirujące pola magnetyczne
Jak każdy człowiek
odkrywam zmysły w każdym centymetrze skóry
i uczucia, które płyną pulsującymi światłowodami
Jak każdy człowiek
mam duszę, która ładuje się nerwicami jak akumulator
Jak każdy człowiek
mam radar, którym odbieram gniew z tysięcy kilometrów
akcelerator burz generuje idee, które tworzą aureolę wokół mojej głowy
każdy człowiek wychodzący z tłumu i kierujący się w moim kierunku
zmienia się w spojrzenie lub w falę gorąca
każdy człowiek opuszczający mój dom
znika w tłumie wywołując płomyki przesuwające się ponad głowami ludzi
Jak każdy człowiek
patrzę w niebo jak w fosforyzującą tarczę zegara
Jak każdy człowiek
staję się odkrywcą analizując chorobliwe wyładowania w swojej głowie
wieczorem boso na wilgotnej podmiejskiej łące
Jak każdy człowiek
wyczuwam kontakt z tajemnicami kosmosu spoglądając w górę,
patrząc na tajemnice nieba
Jak każdy człowiek
wypełniam się impulsami dostarczanymi mi przez powietrze, wodę i ziemię
Jak każdego człowieka
moja dusza świeci, moje ciało drga
>>>
* Wrogowie muszą istnieć *
Wrogowie zmieniają się w natchnienia twórcze
kłując ironią w podstawę mojego nędznego życia
to kręgi świetlne które rozchodzą się
od obsesji i niemocy
zwiastują przyszłą burzę horyzontalną
wszelkiej przypadkowości
Wrogowie nawiedzonych dusz zmieniają się
pod naporem krwawej czerwieni
niezszarganej ziemskim brudem
nawet bez domieszki koloru zmielonego mózgu
stają się cudowną innością w czasie pokoju
My i Wy utożsamieni ze swoją odrębną
śmiertelnością
musimy być sobie wrogami
choćby dlatego że przekonałem się że nagie „ja”
nie może istnieć bez upokorzeń
ono karmi się poniżeniem by móc obmyślać
nowe plany odwetu
Wrogowie moi zmieniają się pod moim wpływem
wtedy mogę się cieszyć
padać ze strachu przed własnym dziełem
wrogowie wnikają całym [kręgiem] w moje
cielesne błądzące duchy
przez chwilę kochają razem ze mną
by zaraz urągać wszystkim ideom
>>>
Ocean wyrzucił mnie nagiego
na brzeg nieprzyjaznego lądu
cała plaża pokryta była wyrytymi
na piasku znakami
poznawałem pismo które nie mogło
być kogoś obcego
poznawałem niezdarność swojej
młodzieńczej ręki
i swoje ślady stóp dziecka
Symbole młodzieńczych zachowań
przetworzone tak istniały tu cały czas
wizerunki sennych postaci były wyryte
najgłębiej jak na pustyni Nazca
Pod każdą widniał napis – nazwa
umiłowane limitowane marzenia odczytywałem tu
nagie jak ja w tym momencie
Zapadając się cały czas w sypki piach
zostawiałem ślady rozsypując się w nich
wołanie o pomoc tworzyło
starcze kulfony
Spojrzenia utworzyły dwie trąby powietrzne
które przeleciały ponad plażą
przewalając piasek niszcząc wszystko
uniosły mnie jak tysiące okruchów
złotego piasku miotały mną jak prochami po kremacji
Rozrzucony w środku lądu
skupiłem się na wyszukiwaniu
słowa dla tego przypadkowego ułożenia
kilku ziarenek
Trwałem w nich tym razem już
na stałe
po tej stronie oceanu
zamknięty starością zniknąłem
w symbolach w poezji naskalnej
>>>
Wystukuję nogą rytm
nabieram powietrza w płuca
gotuję się na spotkanie z tobą
a teraz już nie pamiętam
twojej twarzy
tak bardzo chcę wyruszyć
po tafli jeziora
tak bardzo chcę przemierzać
stepy i sawanny
prowadzony spokojną ręką marzyciela
do drzwi twojego domu
by jeszcze raz spłonąć w gorejącym krzaku
twojej twarzy i twoich rąk
>>>
*Sokrates na przystanku przed Żaczkiem*
O czwartej nad ranem
po całonocnej imprezie
w środku kłótliwej filozoficznej dyskusji
z ciemnego kąta Sokrates odezwał się
stwierdził że nie może w tym kraju żyć publicznie
rozgniewany tłumaczył się że na jego pytania
Czerwoni odkrzykują tysiące odpowiedzi
a rady jego uważają za anachroniczne
Każda instytucja i organizacja ma prawo
sądzenia takich jak on
i że dziwi się że taka ilość wypitej cykuty
mu jeszcze nie zaszkodziła
Chwiejąc się wyszedł z domu studenckiego
w zimowy poranek
bez czapki i szalika prosto na mróz
w samych tylko greckich szatach
Podszedł do grupki ludzi oczekujących
na tramwaj aby posłuchać ich szeptów niezadowolenia
Tu znalazł się w centrum sowieckiego życia
obrzucono go nienawistnymi spojrzeniami
za to że był sam
nabrał więc w płuca mroźnego powietrza
i posłał w ich kierunku strumień pary z ust
Gdy odór wina zamarzł i opadł
w grudkach na ziemię czysty obłok otoczył ich
i owionął wszystkim co miał w gorącej duszy
Tak udało mu się roztopić skorupę
swoimi skoncentrowanymi indywidualnościami
i przeniknął śmiało do grupy z ludzkimi myślami
poglądami i uczuciami bogów
Stworzył z nimi nowe życie publiczne
stojąc na przystanku po całonocnej imprezie
jak w obłoku nad brzegiem czerwonego Morza
akurat gdy nadjechał tramwaj
z Wojtyłą jako motorniczym
>>>
* Poletko *
Dałaś mi całkiem niezłe poletko
abym mógł je uprawić i zasiać ziarno
dziś pośród ojcowskich i sąsiedzkich zbóż
rośnie moja dziwna błękitna trawa
doglądam jak kiełkuje (pnie się w górę)
sikając na nią co rano
W miasteczku byłem samotnym chłopcem
z miasta wyniosłem już jako samotny mężczyzna
ale dowiedziałem się że skłóciłaś ludzi między sobą
Do miasta uciekłem jako samotny chłopiec
lecz gdy kazałaś wrócić byłem już samotnym mężczyzną
ale dowiedziałem się jak przez ciebie
skłóceni są od wieków ludzie]
Zdziwiony kto ciebie tak dziwnie nazwał kobiecym imieniem
Ze szkoły wyszedłem jako mały Napoleon
by zemścić się na twoich wrogach
ale oni otaczali mój dom wokół
i wciąż składali mi gratulacje i pochwały
Na wędrówkę po kraju zabrałem tłumacza
powróciłem ze stalową drzazgą w piersi
z gryzącym pyłem lęku w oczach
Zdrzemnąłem się na ławce w nowym parku
na grobach powstańców
Zaangażowany niegubiący kompleksów
planujący nawet idiotyczne sny
popierający komputerowy program marzeń
piszący przemówienia używając tylko słów
które przedzielały dotąd przekleństwa
przebudziłem się twardo dzierżąc swój sztandar
wysoko ponad grą w kolory
znając znaczenie słów „My” i „Oni”
sztandar to było „Ty” i „Ja”
Tak zrozumiałem jak bardzo nie znoszę
gdy ten jeden ma rację
dlatego wciąż gryzę się wyszukując tysiąc innych
że widzę dyktaturę pałaców z puszek
po śledziach w oleju
francuskich wieżowców
stalinowskich osiedli
szwedzkich hoteli amerykańskich kredytów
fałszywą wdzięczność Trzeciego Świata
ginące kolonie jaskółek tuż obok
Zanosząc swoje długie włosy w ofierze do kościoła
ciągle usiłuję sobie coś przypomnieć
gdy krzyczę „Hej Wolnomyślicielu czyżby istniały aż tak mocne marzenia”
Na tym poletku które mam
ktoś kiedyś walczył i umierał
Więc nie chcę gazet i informacji
nie chcę wolnych sobót
nie chcę czekać na szynkę w sklepie
nie chcę spacerów po mieście by nie patrzeć wciąż
tylko na listy gończe
nie chcę już dłużej słuchać o pokoju
Ja pod wieczór pójdę na uświęcone krwią poletko
położę się we wschodzących gdzieniegdzie ostach
będę wąchał moją błękitną trawę
wciąż czekał na swoją walkę i śmierć
Poletko 2
Dałaś mi całkiem niezłe poletko
aby uprawić mógł je i zasiać ziarno
Dzisiaj pośród ojcowskich i sąsiedzkich zbóż
rożnie moja dziwna błękitna trawa
doglądam jak kiełkuje sikając na nią co rano
Do miasta wybrałem się kiedyś jako samotny chłopiec
powróciłem jako samotny mężczyzna
w międzyczasie dowiedziałem się
jak skłóciłaś ludzi pomiędzy sobą
zdziwiony, kto nazwał Ciebie tym kobiecym imieniem
pamiętam, że ze szkoły wyszedłem jako mały Napoleon
miałem mścić się na twoich wrogach
a oni otoczyli mój dom wokół
wciąż składali mi gratulacje i pochwały
Na wędrówkę po kraju zabrałem tłumacza
powróciłem ze stalową drzazgą w piersi
i gryzącym pyłem lęku w oczach
Drzemałem na ławce w nowym parku
na grobach powstańców
Zaangażowany niegubiący kompleksów
planujący swoje najdziwniejsze sny
popierający komputerowy program marzeń
piszący przemówienia składające się ze słów
które przedzielały dotąd przekleństwa
przebudziłem się setki kilometrów od domu
wciąż twardo dzierżąc sztandar wysoko ponad grą w kolory
zrozumiałem wreszcie znaczenie słów „My” i „Oni”
sztandar znaczył „Ja”
Nie znoszę więc gdy tylko ten jeden prawdziwie słuszny
ma rację
Zobaczyłem dyktaturę pałaców z puszek po śledziach w oleju
samowładztwo stalinowskich osiedli, francuskich wieżowców,
szwedzkich hoteli
małpy w szklanych klatkach patrzące beznamiętnie
na ginące kolonie jaskółek
Zanosząc swoje długie włosy do kościoła ciągle usiłuję sobie
coś przypomnieć
wołam do Jezusa: Hej, Wolnomyślicielu, czyżby istniały
aż tak mocnemarzenia
Na tym poletku które mam ktoś kiedyś walczył i umierał
nie chcę więc zgniłych i zatrutych informacji, spleśniałej historii
nie chcę nawet wolnych sobót, szynki i cukru w sklepach
nie mogę już dłużej spacerować po ulicach miast
by nie patrzeć wciąż tylko na listy gończe
pójdę na uświęcone krwią poletko i położę się
we wschodzących gdzieniegdzie ostach
popatrzę w bolszewickie gwiazdy
poczekam na czekającą mnie walkę i śmierć
>>>
Widzisz w wodzie swoje odbicie
długo czekasz na życia łzę
zanim odpowie ci echo życia
odchodzisz zanurzasz się w inną mgłę
dlaczego ojcze sekretarzu
karmisz mnie kłamstwem
Nie możesz darować mi mego snu
jeśli twój święty dzień jest taki złoty
jak mówisz
to blask oślepił cię
spotykasz starca w połowie drogi
na polnej drodze w środku dnia
mijasz go ze złośliwym uśmiechem
on bosy i na jedno oko oślepły dawno
a może to Homer socjalizmu
>>>
Wy macie rację na składach i hałdach
musicie ją sprzedać
więc urządziliście wielki festyn
przechodzę tędy i przyglądam się
jak sprzedajecie te czerwone baloniki
jak sprzedajecie sumienia i dusze
jak powoli przeliczacie dzienny utarg
Przed tym straganem stanął mój żywy brat
i dał część swojej młodości
jako zapłatę za śmiech
a ty umarły kuzynie
zadowolony
zamknąłeś złotą monetę w dłoni
jak jego wieczny sen
>>>
Gdybym wiedział, że jestem tu naprawdę sam
gdybym w tym pokoiku nie słyszał
jak na korytarzu śmieje się pijana dziewka
i nie czuł się taki smutny
gdybym nie nasłuchiwał muzyki, której lubię
i tej, która jeszcze nie ma granic bo nie zabrzmiała
i nie może być zrozumiana
jeśli pozbyłbym się wyrzutów sumienia
cuchnących przygód i błahych przyzwyczajeń
gdybym nie wymienił wolności na przeznaczenie
i nie czuł się tak oszukany
gdybym nie wstydził się
najlepszych stron swego życia
gdybym nie porzucał w połowie drogi szans
jeśli nie przekonywałbym gorących łez
mówiąc im że są wyrafinowane
Wtedy odłożyłbym ten długopis
którym piszę wiersze, listy i posłania
oparłbym głowę na dłoni
zamknął powoli oczy i cichym szeptem
zacząłbym rozmowę z twoim złudnym cieniem
Gdybym wiedział, że to ty pukasz
w tej chwili do drzwi
odsunąłbym krzesło i podszedłbym
do tych wynajętych ponumerowanych drzwi
i otworzyłbym je na oścież
gdybym wiedział, że to naprawdę
ty
>>>
Określam się idąc
wciąż mrocznym korytarzem życia
poprzez oczekiwanie na jej ciało
poprzez obawę przed jej dzikimi ustami
wtedy niewiele tych kwiatów widzę drżących w kropelkach rosy
ale zaszczyty i bogactwa z wszystkich łąk niebieskich
nagle wędrują do mnie
Nazywam części swego życia cierpieniem
moja bliska wciąż mnie chce zastać innego
gdy tuli mnie i nie może mnie zmienić
walczy bezimiennie o niebo w mrocznych
korytarzach ziemskiego więzienia
przeciw strażnikom raju depczącym orchidee
Ja w międzyczasie znajduję siebie na swym miejscu
w końcu tego który
wie kim jest
pojącego swój Parnas
olimpijskim nektarem drżącym w kroplach muzyki
I tak w oczekiwaniu staję się władcą przeżyć
o których ona mówi że istnieją naprawdę
gotowa przysiąc gotowa umrzeć w pewności
aż dotykając mego policzka ciepłem
swojej satynowej skóry
wątpki usycha umartwia się tracąc pasożytnicze kolory
Opisuje istnienie zapachem przynoszonym
w tę ciemność we włosach
jakiś rodzaj życia daje mi w tej zmysłowości
i w umieraniu w czasie oczekiwania
w mrocznym korytarzu życia
pośród pożółkłych łąk końca
lat siedemdziesiątych
a ja wciąż poszukuję życia w zmysłowej akceptacji
lub umieram w oczekiwaniu w ciemnościach
w poczekalniach i korytarzu życia
pośród kwiatów ludzi
i rozkładu
>>>
Czerwone błyski z powierzchni chmur
jak z zaświatów z nocnych lotów samolotów
jak duchy wpadają do ogromnego ozdobnego dzbana
którego oczy wpatrzone są nieruchomo
we wszechotaczający czas
Pulsujące okruchy czerwonych słońc
miotają się w wydrążonym wnętrzu
świadomość swoim nieoczekiwanym pożądaniem
ze słowem początku i początkiem słowa
odżywa wspierając grobowe wnętrze strachu
przed ginącym światem
Pustynie naszych domów oświetla w ten sposób
gorejący nagrobkowy znicz
ten dzban z którym utożsamia się dzieło
mojej wydrążonej działalności obserwatora
lotów czerwonych pęcherzyków życia
ślad irracjonalny boskich myśli
z brzegów dyskusji zwaśnionych myśli ziemskich
Samoloty w tych snach odwzorowanych
na powierzchni dzbana
płyną w czerń w chmurach w ciszy
żyją żyją ożywiają moje wydrążone wnętrze
zawsze niewidzialne
>>>
Zbudowano dla mnie dom
spajając gorączką głupoty
wielkie kamienie kłamstwa
z dnia na dzień czuję się tutaj
coraz bardziej obco
Nie szukam w nim już oparcia
nie znajduję bezpieczeństwa
powracając z dalekich dróg
Bezdomny wędruję rozpinając
przed istotą chłodu
namioty uosabiające
zapach ogrodu kwiatów i wilgotnych traw
dolatujący przez otwarte okno
w lipcową noc
Wrażenia z naskórkowych dreszczy
przemieszczających się w górę
z elektrycznymi zmianami z zewnętrza
do wnętrza w czasie dziecięcych kąpieli
w małej wanience
zagubienie nieznajomego w nieznanych zaułkach
wszelkie burze szkoły walki wzgórza tęsknoty
Tak to jest mój prawdziwy jedyny
ogień domowy
takie są wnętrza i ściany tego prawdziwego domu
gdzie rzucony w jakieś miejsca drogi czarnej
szukam odpowiedzi na nurtujące pytania demokracji
neguję w modlitwach wieczornych
te całotygodniowe katalogi słów
dopuszczonych do publicznego używania
przez osobę i ludzi Pierwszego Sekretarza
sam już nie wiem czy wyrwę się w końcu
poza ich zaklęty krąg
czy dam się użyć Partii do jakiegoś celu
Kardynał Wyszyński mówi żebym
tolerował Pana Gierka mojego zabójcę
dla dobra jakiejś Polski która jak służąca
zmywa naczynia w kuchni kilku obcojęzycznych policjantów
Więc jak mam wracać by żyć w obcym domu radośnie
pozbawiony miłości przez ojca i matkę
Nie mogę być komunistycznym meblem
choćby i w salonie najznamienitszych zbrodniarzy
Chcę umierać z tęsknoty w swoim namiocie
cierpieć w koszmarnych unicestwieniach światów
w koronach drzew wolnej magnolii
płonąc w rzekach krwi purpurowej i zielonej
wszechogarniającej marzenia i sny
kosmicznych stworów z baśni
Nie zostanę nigdy w tych warunkach
energicznym podziwianym młodzieńcem
Demokracja staje po stronie bezmyślnych
rozkosznych dzieci i ginących ze zmęczenia
starców
Chcę by wolność i demokracja płonęły
domowymi ogniskami
by ogrzewały zdrowe i twórcze nieschizofreniczne
rodziny prawdziwych ludzi
wtedy powrócę z pustyni
wyjdę z namiotu Jozuego
i zamieszkam w pałacu jak Dawid
>>>
Zawdzięczamy wam systemy totalitarne
ogromne pustynie i wspaniałe nieśmiałe
życie pustynne
Tam przestępcy oceniają przydatność
nowonarodzonych dzieci
i oddają je pod opiekę przedmiotów materialnych
urodzeni do dzikości szukając prawdy
giną na urojonych kamieniach rozproszonych
w kosmosie
Nazywając miłość wszelkim pożądaniem
systemy totalitarne nie czynią nic
dla samotności gdy kipi
w prawdziwym życiu
zmienia jedną deformację w drugą
pośród ciemnej nocy
Wspaniałość napełnia się jadem
dającym epidemiologiczne zakażenie
całej pustyni
powstają stworzenia czyhające
na naszą bosą stopę
pozostają ciągłym zagrożeniem dla duszy
>>>
Przechadzasz się we wnętrzu mojej głowy
w tą i w tamtą stronę
zaznaczasz każdy krok stukając
kamiennymi obcasami swoich butów, choć
taka wielka mieścisz się bez trudu
w małej metalowej puszce mojej głowy
zuchwale obnosisz w czarczafie swoją jasną twarz
zaglądasz we wszystkie zakamarki mojego mózgu
zmuszony jestem śledzić twoją obecność
w każdej sekundzie mojego życia
zatrzymujesz mnie w nieustannej torturze
cierpię na klaustrofobię twojej obecności
oszołomiony nie mogę powstrzyma† krzykiem
głuchych tych dźwięków wstrząsających moimi
trzewiami
przez chwilę, gdy zatrzymujesz się głaszczesz moje
myśli
by potem znów wyruszyć z tym kamiennym stukotem
zasłaniając się światłem i cieniem
nie dajesz się rozpoznać od lat
>>>
* Dwoje ogromnych oczu *
Dwoje ogromnych oczu
patrzy na mnie ze ściany
poruszają powiekami
przemieszczają się do góry i na boki
Odwracam się i widzę je w powietrzu
tuż nad sobą
małe i duże oczy różnych kolorów
przybywa ich coraz więcej
otaczają mnie zewsząd i osaczają
skupiam się cały w sobie
ręce mi ze strachu drżą
zwielokrotnione spojrzenia sprawiają
że jedna kosmiczna myśl
z szybkością trzystu tysięcy idei na jedną duszę
poprzez mózg odpychana przez jego magnetyczne
granice
wciąż pędzi, pędzi, pędzi
ledwo wytrzymuję ten ruch
kołyszę się
natężam wszystkie siły by uratować swoją głowę
przed eksplozją
I cóż z tego, że widziałem ją tylko raz
i cóż z tego, że słyszałem ją tylko raz
gdy jej oczy niszczą moją przeszłość
pojawiające się w ciemności wokół mnie
wyłaniające się z blasku nocnej lampki
lub z krzyków złych ludzi
gdy jej oczy niszcz także niewycenione jeszcze sprawy
Moje istnienie przelewa się jak krew
chluszcząc w industrialnych żyłach
jakby obcego nieznanego człowieka
rzeka krwi kipi we własnym punkcie krytycznym
płynę, więc w zapomnieniu w ciele, które
należy do gigantów
krew wylewa się poprzez ogromną źrenicę
coś błyska u wylotu czarnej otchłani
>>>
* Dwoje ogromnych oczu*
Dwoje ogromnych oczu patrzy na mnie ze ściany
poruszają powiekami przemieszczają się do góry i na dół
odwracam się i widzę je w powietrzu tuż nad sobą
jest ich coraz więcej, małe i duże, różnych kolorów
otaczają mnie, osaczają.
Ręce mi lekko drżą i skupiam się cały w sobie
wepchnięty do swego wnętrza zwielokrotnionymi spojrzeniami
które sprawiają, że jedna kosmiczna myśl
z szybkością tysięcy rozcieplających się idei na jedną duszę
poprzez moje zwoje wciąż odbijana od granic mózgu
pędzi, pędzi, pędzi, pędzi
Już dłużej nie wytrzymuję, kołysząc się, natężam wszelkie siły
by uratować swoją głowę przed eksplozją
– widziałem ją tylko raz, słyszałem ją tylko raz
Jej oczy niszczą moją przeszłość, niewycenione sprawy
pojawiają się wokół z ciemności i z blasku nocnej lampki,
ze słów obcych ludzi, z uderzeń bliskich osób.
Nie jestem w stanie wskrzesić już siebie
moje istnienie przelewa się chluszcząc
jako gorąca krew w żyłach obcego nieznanego człowieka
Czerwoną strugą płynę bystrzem nurtem w zapomnieniu
Jestem gorącą rzeką krwi dochodzącą do punktu wrzenia
tyle ze mnie zostało w zimnym ciele które już do mnie nie należy
Ogromne oczy wchłaniają tę istotę
i znika poprzez czarną źrenicę
błyskając u wylotu otchłani
Ogromne oczy przyjmują sen
i zamykają się za mną bramy wszechświata
czy pozostaję w głębokim ciepłym wydechu
z piersi opadających ostatni raz
>>>
* Co za rok! *
Słońce przez firanki świeci na moją głowę
z błękitnego nieba grudniowego rozgrzewa
skórę na moim czole oraz tłuste długie
włosy i to w roku kontestacji
Siedzę już drugi tydzień leniwie w mieszkaniu
nic nie robiąc całymi dniami
rzadko wychodzę na dwór
i to w roku zwycięstw
Piję zwędzony ojcu spirytus
lejąc go w swoje młodzieńcze ciało
z kryształowej lampki do szampana
słucham folkowego zawodzenia Boba Dylana
i to w roku buntownika
Krzyczę przez otwarte okno
do ludzi z transparentami klnących na wszystko
co państwowe
używam bardzo skomplikowanych środków artystycznego
wyrazu zaklinając deszcz
i to w roku festiwali
Dzięki słońcu spędzam wakacje na wyspie
pośród oceanu lęku
metafory przyniesione z gór i z nad morza
leżą na kupie brudnych łachów
tajemnicze głosy nie milkną w mieszkaniu
chociaż upijam się coraz bardziej
i to w roku szczęścia
Miejski blues dopada zrozumiały potok sów
kamienie lecą w moje okno
dylanowskie
Upał grudniowy wali mnie w łeb w łóżku
zgniły rock i rewolucja
tak Panie po tylu dniach modlitwy
euforia i szok
co za, co za rok?!
>>>
* Pozwalasz *
Pozwalasz się zakrzyczeć
przez obłoki papierosowego dymu
gdy potrząsasz nim przed nosem
w Gaju Akademosa
Pozwalasz esesmańskim dzieciom
by używały cię, jako maskotki
na szaleńczych koncertach hałasu
Pozwalasz osądzać się komputerom
i przyjmujesz od nich komplementy
najprostsze słowa
bardziej wyrafinowanych środków wyrazu
używasz wtedy, gdy klniesz na komunę
w roku rewolucji
>>>
*Ustępuję przed siłą*
Jestem pod wpływem śmierci
która przychodzi do mnie
we wszystkich zarządzeniach państwowych
zaczynam kochać wariatów i samobójców
Nie mogę wydobyć z siebie odrobiny nienawiści
zaszczuty przez całą moją miłość
przez kartki obowiązkowych lektur
rozrzucone po uprawnych polach
po których uciekam na przełaj
przez fałszywe zapewnienia moich bliskich
przez brednie moich wychowawców-prześmiewców
Ja wróg systemu utytłany
we własnym brudzie
Błyszczę jak kałuża do której
zagląda słońce
Wznoszę się w centrum mojego życia
za grupą nastoletnich proroków
ponad chumry socjalizmu
Modnie ubrany w pośmiertny całun
ratowany w ostatniej chwili
przez pejzaże rodzinnego kraju
ustępuję przed siłą
daję się zdeptać
wtłoczyć w ten kraj na zawsze
>>>
* Białe fasole*
Białe fasole rozrzucone na czarnym blacie stołu
i puszyste kule przemarzniętych gołębi na śniegu
wtulających głowy w siwe pióra
Moje wszystkie pragnienia jęczące strachem na wietrze
walki kobiet i mężczyzn na placu przed moja chatą
I wszystkie szklane kulki, pęcherzyki powietrza
czarne dziury, mgławice tęsknoty, niewidoczne oczy
Pozwalam w nocy i w dzień marnować się wszelkim szansom
kierując się głosem ducha, kierując się głosem dziecka
zbieram rozmowy i głosy ludzi, oderwane obrazy świata
Nazywam je głosami Boga i usprawiedliwiam się
przed swoją chorobliwą nieśmiałością
Układam z małych elementów kosmiczne konstrukcje
głupieję i mądrzeję naprzemian leżąc w poprzek drogi
swojej drogi, tylko wierzę że jest to moja droga
Zmyślam historyjki z odgłosów duszy w obcych ciałach
dwie pijane dziewczyny mówią do mnie,
że czują w sobie jakąś dziwną siłę
ja słyszę to schodząc po schodach i po chwili
wracam i zapisuję ich słowa
>>>
*Wczoraj*
Wczoraj pijany człowiek pochwalał
moje niezłomne przekonania
ja udawałem, że tego nie słyszę
i byłem bardzo dumny ze swojej pokory
Wczoraj profesor uniwersytetu
odpowiedział uśmiechem na mój uśmiech
Wczoraj dziewczyna siedząca obok mnie
przy stole przycisnęła kolano do mojego uda
Wczoraj w domu towarowym ojciec
zarekomendował mój wygląd zewnętrzny
swojemu małemu synkowi
udawałem, że mnie to nic nie obchodzi
Wczoraj dziewięciolatek
usiłował mnie zagadnąć w kinie
Wczoraj starsza kobieta
spojrzała na mnie wyzywająco
a ja spuściłem wzrok gdy stanęła tuż obok
i odwróciłem głowę okropnie zmieszany i zakłopotany
Wczoraj ty uczyniłaś to samo chyba myśląc
że tak będzie lepiej
>>>
* Dotknąłem oczami gwiazdy*
Dotknąłem oczami gwiazdy
pośród rozpalonego unoszenia się
w ciemnościach i przez smugi światła
Zbliżyłem się do niej
w oparach nieodłącznego strachu
zbliżyłem się w pozach
które były jak prawdziwe życie
Przywarłem oczami do jej powierzchni i głębi
rozczarowany załamany stracony
Dostrzegłem drzemiąc na jawie
jak składają się z okruchów myśli
trzy erotyki
Przechodziłem przez pola zasieków
poszarpany poraniony pokrwawiony
oślepiony aż do obłędu blaskiem gwiazdy
>>>
*Lawina*
Spod szczytu odrywa się lawina
ludzkich mozolnych prac
które staczają się
porywając wszystkie pomyłki
Ja widzę jak w chwilę potem
cały świat przez chwilę zamiera
Karawany przechodzą przez bród
górskiej rzeki
która zabiera ich ofiary
Ja przepływam ją w najszerszym miejscu
i biegnę do przodu wyprzedzając lawinę
ja przodownik
pomyłek
>>>
*Zduszony płomień *
Radio mówi mi ten cały wieczór:
„buntuj się, walcz bez pieniędzy”
zmykam się pomiędzy stronicami Biblii
jak pośród kolumn świątyni w Palmyrze
z pułki na której stoi radio głos upragnienia
ścieka na niższą półkę małym strumieniem
a potem jeszcze kilkoma kroplami niżej
głos skarżącego się człowieka współczesnego
przychodzi do mnie jak człowiek patriarchalny
rozumiem dlatego płaczę
rozumiem dlaczego człowiek zabija się
nawiązując do tradycji wiecznie żywych
Dzięki Biblii akceptuję wszelkie zamknięcia
wewnątrz płomienia
pochodni w piramidzie
lampki w świątyni
świecy w klasztorze
wiedząc że być może rytm serca nakryje go brutalnie swą łapą
robił to w przeszłości choć wystarczało lekko dmuchnąć na tę słabość
wystarczyło powziąć tylko zamiar
który przedostałby się na pewno przez podwyższoną temperaturę
i zepchnął w obłędną spiralę ciemności
To radio, te sprzęty przemawiają do mnie:
„grzech też ma swoją delikatność i nie zawsze łamie wrażliwość”
wchodzę do słów po ciszę zapomnienia w ucieczce
przed morderczym rytmem serca
walczę wywołując obsesyjnie
głoski we wnętrzu słów
upragnienie to dwoje drzwi
i nagle jedne z nich zmykają się za mną
na zewnatrz nie mogę zrozumieć
dlaczego, kiedy i którędy wychodzę
wynoszę w ciemność dymiący zgnieciony knot
>>>
Dwie obłąkane kobiety we mnie
przemówiły w swoim języku
zbliżyły się do siebie
pomimo różnicy wieku wynoszącej pięćdziesiąt lat
otoczyły ramionami i chorobliwymi spojrzeniami
jedna nastoletnia w męskim przebraniu
druga z siwą głową z sercem w pułapce
zjednoczyły się, uniosły nad ziemię
i popędziły w dół stoku jako pojedyncza srebrna kula
spadały dotąd aż otoczyła je noc na samym dnie
Dwóch filozofów szczycących się starożytnymi brodami
płynęło wpław przez czarną rzekę
do mnie stojącego na brzegu
wiedziałem, że gdy połączą się nasze ręce będę musiał umrzeć
Dwoje młodych ludzi kochało się samotnie prawdziwą miłością
wewnątrz drzemki przechodzącej w sztorm wizji
jakaś dziewczyna uderzała szpicrutą w końce moich nerwów
fałszywie oskarżony, nie mogąc wybełkotać jakiegokolwiek słowa obrony
stałem przed sądem tłumu kibiców na jakimś stadionie
Młoda kobieta nagle poruszyła się na dnie
z ciemności wyłamywała się gniewna
a starucha zademonstrowała prowokująco
swoje strasznie białe uda
pokonały moje przyjaźnie i odepchnęły je
Wojownicy śpiący w ostępach zwieszonej głowy
poruszając się we śnie zbudzili ciężki ból
ból zapiekł na czole w słońcu świadomości
popatrzyłem na świat białkami oczu
i pędzącymi w nich jak elektrony źrenicami
sędziowie obserwujący od jakiegoś czasu moją walkę
wyrazili gestami nienawiść państwa
wykonawcy kary wykazali beznadziejność walki
Anioł Stróż zaczął uciekać
gdy dostrzegł mnie na końcu więziennego korytarza
okruchy boskości pozostały w innych miastach w innych domach
W pleksiglasowych bryłach geometrycznych
wypełnionych barwnymi zmrożonymi koktajlami
umieszczono rajskie ptaki i rośliny nieprzemierzonych dżungli
bezpieka przeszukała moje nastroje
nie znajdując w ostatnich sensownych oświadczeniach
słów mogących stanowić jakiekolwiek zagrożenie
mogłem je wyjąć i zamienić na wiersze
płowe zwierzęta stepowe połknęły geometryczne bryły
Ukryty w bezwolności uciszałem staruszkę
zawodzącą we mnie
przeniknięty chłodem i ciemnością
drgałem miarowo na linie zawieszony
obie kobiety wydzielały z siebie małe kuleczki
miękkiego ciepła słabego uczucia miłości
nad przepaścią tablic i posągów
moją linę trzymało tysiące rąk
nad krawędzią niebytu
cierpienie trzymało mnie tysiącem rąk
>>>
* Każda miłość pozostawia ślady *
Miłość robi z człowieka głupca
zaczyna wtedy cenić swoich wrogów i wierzyć w nich
eksponując swe wady
Uważa się za Boga gdy przez chwilę
od jego płaskiego serca odbiją się promienie łaski
Uważa się za anioła gdy daruje życie torturowanym więźniom
wtedy miłość dla niego to smuga cienia
rzucana przez jego serce na drodze strumienia
żywej poświaty
Każda miłość pozostawia jednak ślady
>>>
Czy potrafisz tak spokojnie jak ja obserwować
słupek rtęci w termometrze sercowych aktywów
gdy nie pamiętasz żeby w ciągu ostatnich dziesiątek lat
zatrzymał się w swym nieustannym ruchu w dół
Nie chcę drażnić własnej woli
nieograniczanej żadnym poziomem krytycznym
używaniem jej w chwili gdy jeszcze tylu ludzi
sądzi, że przetrwamy w systemie o nazwie: „Współczesny świat”
Nastrój decyduje a przekora przygotowuje
alternatywy kodując obserwacje ludzi na drogach
Jestem zamknięty w swojej szafie i spędzam tam całe dnie
siostrzeniec zamyka jej drzwi na klucz od zewnątrz
i wychodzi z domu na wiele godzin zgodnie z moimi sugestiami
W szafie przeżywam swoją korridę
jestem niepokonanym od lat bykiem lśniącym w pełnym słońcu
na którego śmierć czekają od lat widzowie obywatele mojej Neurtopii
Tak przesiaduję w szafie i w zaćmieniu zmysłów
w opętaniu z wyczerpania dojrzewam do wielkiej roli
Wszędzie ludzie wędrujący, ludzie spacerujący bez celu
na drodze do sławy, na autostradzie, na molo w Sopocie
na rozpalonej ulicy Krakowa, na powierzchni jeziora,
na morzu księżyca, na ścieżce, na skalnej grani
na linii frontu, na linie nad Niagarą
widzę jak na wszystkich drogach poruszają się
mechanizmy głodu, rozumu, bólu i celu
rozmontowuję detektor aktywów sercowych
chcę poznać zasadę jego działania
Należy poznawać bez użycia woli
nie wolno drażnić woli póki nie jej czas
póki chce trwać właśnie taki mój świat
niewspółczesny
>>>
* Jaką masz korzyść? *
Jaką masz korzyść z tych wspaniałych krwawych
zwycięstw w przeszłości
Siedzisz teraz sam na peronie zagubionej stacji
bez rodziny i przyjaciół
patrzysz na semafory na których jeszcze wiszą
ciała zgładzonych przeciwników
Kiedyś gdy z trybuny rzucałeś spojrzenia
w pierwszomajowy tłum
tworzyłeś wyspy i spokojnie przyglądałeś się
umierającym na nich rozbitkom
Dotknąłeś krawędziami dłoni góry
władzy nad życiem i śmiercią
chciałeś zrodzić dzieci dziś to czynisz
tylko one ci pozostały, tylko one
gorące gorące łzy
>>>
Odkuć się
Jestem kobrą w jadowitym uścisku
zaciśniętą wokół własnego serca
i jeszcze z kłami w nim zatopionymi
z szeroko rozwartymi oczyma
i źrenicami jak wejścia do jaskiń
z szaleńczym błyskiem ucieczki na czole
Ziarna piasku drażnią moje mózgowe zwoje
a wściekłe myśli pulsują wokół nich
niezidentyfikowane cierpienia czuję jak
atomowy akcelerator
Jestem oryginalnym wężem zabijam
bez ostrzeżenia w tak cudowny sposób
albo wdeptuję w ziemię cień proroka
obcasami butów jak węża
Przy otwartym oknie w czasie wiosennej burzy
obmyślam nowe teorie samozagłady
w odcieniu niebiesko-zielonym
Jakbym pragnął się odkuć
za zmarnowanie życia
czekaniem na drzewie kuszenia
>>>
*Kłamstwo*
Jeśli chcesz zostać jednym z nas
porzuć szkołę od zaraz
rzekł Mahomet – skończ z tym raz
Niszcz każdy system lub do tego dąż
jeśli już nie potrafisz nic
wewnątrz maszyny która utrwala realny świat
by każdy człowiek mógł dostrzec że istnieje w nim
Będziesz się obracał jak koła i tryby
i zbierał pieniądze na własną wolność
jeśli dasz pożreć się korozji
jeśli powrócisz w głęboką ziemię
gdy staniesz się wysokim drzewem
gdy zafalujesz morzem zielonych traw
będziesz jednym z nas
te słowa rzucił jakiś kpiarz
Bo jeśli będziesz istniał naprawdę
to czy musisz o tym od razu wiedzieć
Tak będziesz wtedy samą prawdą
a może jednym z wielkich kłamstw
>>>
* Ziarna piasku *
Zapadam w popołudniową niedzielną drzemkę
chociaż trwam w uścisku anakondy
śnię dziecięcy sen
ale ziarna piasku
dostają się do moich mózgowych zwoi
Film o fantastycznych bohaterach z kosmosu
przynosi niespotykane napięcie i cierpienie
serce zmienia się w atomowy akcelerator
We śnie zabijam bez ostrzeżenia w cudowny sposób
wdeptuję w ziemię obcasami butów cień proroka
otwieram okno w czasie burzy, obmyślam nowe teorie
zagłady o odcieniu niebieskozielonym
Anakonda poruszyła się, czy jeszcze zdążę
się odegrać za zmarnowanie mi życia
czy będę do końca pełzał na brzuchu
w rajskim pyle socjalizmu
>>>
*W kwadraturę snu*
Czarne korytarze czworokątne otchłanie
wydrążone do bram przeistoczenia
do wylotu świetlistej wielkości prowadzą
Cienie dla twojego strachu kładą się
w poprzek każdej drogi
Wędrujesz długim spacerem wewnątrz tych kanałów
gdy zegar bije godzinę dwunastą
nad skrzypiącym stąpaniem umarłych
w górę i w dół
gdy księżyc w nowiu odmawia swego blasku
morzu które fioletowieje i wnika w przestworza
oraz człowiekowi idącemu po fali
Kamienne organizmy przyczajone pozwalają się
spenetrować w głębokim bezruchu
śmierć idzie przed tobą i za tobą
i widzisz tylko najgłębszą czerń i szare plamy
daleko gdzieś przed sobą
Na skazanie w kwadraturę (owy) snu (sen)
wnikasz w kamień w stal w chłód
staczasz się z tarczy zegara i odkrywasz w końcu sen
uderzając nosem we wszelki początek
Brzegi ścian i kreski murów skończonych
zamykają się nad głową
spadają czernią we wszystkich nazwach świata
na przemykający grzbiet
nie dają ujść przed słusznym wyrokiem
nocnych symetrycznych otchłani
do bram przeistoczenia wielkiego snu
>>>
* Okruchy *
W wojnie i w pokoju
dla narodów dla cywilizacji
w lęku i w rozumie
aby oddzielić rośliny minerały i zwierzęta
spójnik jak mur
nieprawdopodobnie
nie
schody
ręce
głowa
schody
droga
małe okruchy wspaniałej sztuki
>>>
* W nowiu *
Powrócił nów
przeszedł przez ludzkie sadyby
przez wąwozy osiedli
pomiędzy rodzinnymi zagrodami
mnie zagrodził drogę potwornym cieniem
pod czarnym mostem
wskrzesił przede mną wyklęte pozagrobowe postacie
które pojawiły się ze wszystkich stron
w niematerialnych miejscach mojego mózgu
błysnęły ślepia moich monstrów
Okaleczona noc zaprosiła mnie na swą kosmiczną
trasę prowadzącą do umarłych ogrodów dziecinstwa
zgniatając moja sierocą dolę
poprowadziła mnie tłumacząc po drodze
niezrozumiałe do tej pory szepty snów pokoleń
nocne pojękiwania ludzi i zwierząt w stuleciach
szelesty niepokojonych rzeczy w epokach
stanąłem przed Wszechgwiezdnym, który pozbawił mnie domu
dreszcze wstrząsnęły mną
gdy przemienił się na moich oczach w spadającą gwiazdę
powstał na horyzoncie jak atomowy grzyb
zrozumiałem, że domaga się większej ofiary
niż tylko strach
>>>
* Pomimo premedytacji *
Łażę od rana po pustym domu
i nie mogę znaleźć sobie miejsca
wczoraj wróciłem z drogi życia
przyniosłem tu dowód twojej miłości
Pomimo całej premedytacji mojego postępowania
pojawiło się coś w mojej głowie
co sprawia, że nie mogę nawet przez chwilę
zapanować nad myślami
szukam jakichś programów w telewizji
puszczam płyty
słucham Chucka Berry`ego na zmiane z McLaughlinem
do znudzenia
grzebię w stosie zdjęć
otwieram antologie poezji
czytam jakieś siedemnastowieczne erotyki
bazgrzę długopisem po marginesach wierszy
a on sam pozostawia na papierze
dziwne karykaturalne postaci, słowa i rymowanki
Przytaczam tysiące dowodów przeciw tobie
powtarzam sobie, że nie mogę cię kochać
i nie mogę przestać myśleć
o tysiącu wstydliwych rumieńców na twojej twarzy
o tysiącu dreszczy, które przeniknęły nasze
dłonie gdy się ze sobą zetknęły
nie wiem jakim tajemnym wejściem weszłaś tu
a ja przecież chciałem popatrzeć z boku
na twoją reakcję na poetyckie wyzwania
teraz już nie mogę znaleźć sobie miejsca
w swoim własnym domu
nie mogę ukryć się tu ze swoim piekłem
wywołałaś jego katastrofę ostateczną
>>>
Czy potrafię kochać jeszcze
po tych wszystkich szalonych latach
czy spotkam jeszcze taką twarz
czy zrozumiem taki charakter
po tym jak pozostawiłem ją samą
brutalnie porzucając w przejściu podziemnym
odwracając się na pięcie i odchodząc przeciwną stronę
Czy potrafię bez zdziwienia
czytać renesansowe erotyki
bez przekonania że ich autorzy to obłąkani głupcy
Czy stanę się zamożny
wynosząc bogactwa z walki w płomieniach
jak spożytkuję zebrane kolekcje diamentowych łez
męskich i kobiecych płynących
kiedyś jak cienie po twarzy zastygłej
jak spożytkuję wyobrażenia i postacie
utrwalone w idei piękna
z czystym sercem przedszkolaka
Czy zapragnę dopełnienia tej miłości
z ostatnią kroplą wiszącą
nad ostatnią iskrą żaru
Słyszałem znowu jej szept nad ranem
słyszałem jej miłosną pieśń pierwszym poszumie liści
słyszałem jej głos w słońcu na kwiecistych dywanach
słyszałem jej głos w czasie letniej burzy
cóż się teraz stanie
cóż się stanie po twojej śmierci
we mnie
>>>
1981
Strach
Nie straszne mi kolumny czołgów
które już wyprowadzono na nasze żyzne pola
z tajnych akt ministerstwa obrony wojny
Nie ulęknę się słów przywódców najpotężniejszych
imperiów i ich namiestników
widząc jak złoto i ołów wypływa z ich oczu wraz
Nie boję się wszystkich nienawistnych twarzy
jarzących się w kącie mego pokoju co wieczór
Pozwalam bez ubaw o przyszłość
ustawić się w ogromnej kolejce po prawdę i dumę narodową
kartkuję spokojnie Dzieła Wszystkie Stalina oraz
Myśli Mao, czasem nawet Mein Kampf
bawię się wnioskami płynącymi z tych klasycznych dzieł
oczekujac na przydział cukru
nie odbieram żadnego zagrożenia z felietonów Rakowskiego
przypuszczam nawet, że godnie będę umierał
na ulicach miasta śmiertelnie ranny podczas
rozpraszanej kolejnej demonstracji antyrządowej
i to od kuli wystrzelonej przez mego kuzyna
milicjanta z Nowej Huty
Dziś już nawet ojca nie rozumiem
jak można było żyć w takim strachu za Bieruta,
którego tak szybko uśmiercono
jak Papież stoję z wyciągniętymi rękami
przed tłumem terrorystów
Ale gdy wkracza w mój świat ukochana
gdy uśmiecha się do mnie z daleka
i macha na powitanie
zaczynam drżeć na całym ciele
wtedy dopiero poznaję strach
przy każdym naszym intymnym spotkaniu
gdy wtaczam tę czarną kulę codzienności
we wnętrze jej nadrealnej bieli
potrafię się zagubić i cierpieć w majestacie
doskonałości
pomiędzy piekłem i niebem
>>>
* Pogrzeb u progu życia *
Nie chcesz przeżywać swej starości
patrząc na dzisiejszy dojrzałości upadek
nie pragniesz nie oprócz wspaniałego
muzycznego pogrzebu w dwudziestym trzecim roku życia
Potrafisz wszystko zburzyć
nawet to, czego zbudować nie zdoła bez ciebie nikt
nie mówisz, że kochasz tą dziewczynę
nawet, gdy nie możesz nigdy o niej zapomnieć
Tak z premedytacją umierasz odsuwając się w cień
udajesz, że nie dostrzegasz jej, gdy
czytając w twoich oczach szuka tam blasku prawdy
szuka samej siebie biegnącej i podającej ci obie dłonie
W zatrutej rzeczywistości twoje ja
wabi emocjonalnych rozbitków jak kompanów Odyseusza
na pewną śmierć
Jest to szczęście odnalezionej ciszy
we wnętrzu największego hałasu
To ma być lekarstwo dla kultury
gdy zgrywasz się na pogrzeb u progu życia
jak twoja ojczyzna
walcząc beznadziejnie z przyszłością
>>>
* Tęsknię do kraju gdzie nie marznie ziemia*
Tęsknię do kraju gdzie nie marznie ziemia
chcę uchodzić tam gdzie serca lodem nie skute
patrzę głęboko w rzeczywistość i cóż
widzę wokół anarchiczny lęk
gromady czarnych ptaków zrywających się
z pól zaoranych w skiby
Gdy kontempluję własne lenistwo
w łozach polskiej niziny dopada mnie
lodowy powiew nadciągającej zimy serc
mam, co prawda swoje miejsce
za obłokiem szarzejącym na granicy
światów gorących i mroźnych
lecz tu rodzę swoje potomstwo sakralne
tu podwajam wysiłki w poszukiwaniu
ciepłego domu dla niego
rozmyślając zamiast pracować
Chociaż tak tęsknię
prawda jest w mojej studzącej bezczynności
Otulam się marzeniami porzucony
między brunatnymi skibami rozkładu
Daję się unosić żalowi i wiem na pewno
że moja miłość za morzem
radzi sobie świetnie beze mnie
Tam rozkwita by znów wrócić do gniazda
ludzkiego prywatnego budowanego z otępiałego buntu
z kilku ciernistych gałązek gdyż tutaj
się urodziła cierpiąc pośród zamarzającego milczenia
wyrosła na emigranta karmiona moim
kontemplacyjnym lenistwem
>>>
* Do dyktatora *
Czy wszyscy, którzy ci zaufali już tragicznie zmarli
odrzuceni na pogranicze nieśmiałości i obojętności
ogromna presja na sny pobudza twoje
przypadkowe ludzkie odruchy
Oni cierpieli podczas twojej nieobecności
i śnili u twego boku
A ty stary samolub znikałeś w samotności
by móc widzieć siebie przechodzącego
między koszmarnymi marami w prosektoriach
by patrzeć jak na kamieniach budzą się martwe
ciała przecież dla ciebie
Odrzucałeś ich wierność i częstowałeś ich nadrealnym strachem
niewypełnionym aktem płciowym
Twoje warunki upadku wyludniały zgniłe miasta
emigranci wisieli tuż nad ziemią
nie mogąc jej dosięgnąć swym ciężarem
Miłość wszystkich kobiet i podziw
wszystkich mężczyzn nie doprowadził;
do twojego ukrzyżowania a wręcz przeciwnie
choć torturował bezbronne dzieci
niezsłużył się twej ideologii odkupienia
Stoisz nad grobami zaufania
wciąż nie chcąc stać się samodzielny
otwarty na piekło i niebo
dopuszczający nowe zbrodnie
>>>
* Bądź cieniem strażnicy*
Bądź cieniem strażnicy, w którym
zatrzymam się pośród złotych kręgów
nie zmieniaj mego życia, ale daj mi siłę
w kontakcie z tobą
na szczycie wrażliwości
bym wytrwał w proroczej śmieszności
Zsyłaj w moje sny anioły białe
gdy dostrzegać je będę mógł
w ciemnościach zapisanych kart
w szeptach wszystkich rzeczy wielkich
tajemniczych złowrogich
tak teraz modlę się do ciebie moja
drgająca ciszo
chcę tylko urągać szaleńcom piramid
oprowadzać plemiona po spiralnych krzywiznach
pędzić pomiędzy tym, co było a tym, co jest
Blask najdalszych przeszłości mógłby wówczas
odkrywać mnie zawsze pełnego młodości
wiem jak lubisz patrzeć na moje prośby
gdy tak leżę w nocy po rozchwianiu
kolejnego własnego wolnego dnia
nie wiem, lecz przypuszczam, że tak jak
ten okaleczony romantycznym zwiastowaniem naród
ty też możesz ulegać inspiracjom fluidalnym
drgać w stworzeniu świata
Przybliżasz się do mnie przez wulkaniczne gejzery
i poruszające się jeszcze otchłanie puszcz
sprzed tysięcy lat
Patrzysz jak mówię do ciebie leżąc nagi
na tapczanie obok grającego radia
modlący się dziwacznie ciągłym tikiem nerwowym
więc daj mi poznać inne Boże dzieci
idące przed siebie
idące przede mną
Niech moich przyjaciół rozpacze miłosne
dotkną serc wszystkich
niech ratunek naiwny, który im niosę
pozwoli poznać, że nie ma prawdziwych wrogów
chcę widzieć to z samolotów przenoszących
mnie we wszystkie miejsca na Ziemi
chcę widzieć to patrząc na największy tłum
i na ciebie samego największego samotnika
chcę mieć wiarę umierającego tylko z przeświadczenia
dzikusa na Borneo
Niech pod twe skrzydła zabierze mnie jasnowłosy
chłopiec czteroletni, który kocha moje poszukiwanie
a najpiękniejsza i najinteligentniejsza dziewczyna
pozostanie w zagubieniu pośród błękitnych
jezior schizofrenii wiosny
i zakocha się w tym poszukiwaniu mrocznym
Daj więcej światłości na białe pióra skrzydeł
moich aniołów snu
Proszę o to byś nadał pierwszy ruch
w który już on zanurzy wszystkich ludzi
których zobaczę lub o których pomyślę
z którymi będę unosił się w takie noce
w cieniu strażnicy
wprost do ciebie
pośród złotych kręgów
>>>
* Jej ginąca siła *
Prześliczna złotowłosa dziewczyna
siedzi tutaj obok mnie w moim pokoju
tylko ze mnie bierze uśmiechy miłości
porzucając dla nich wszystko co obce
wypełnia się mną powoli
staje się sobą pośród zmian
przypadkiem dostrzega ogromną pełnię jaźni
dotykamy się słowami radości
zbliżając się do niej jednocześnie
w dumnym obrazie conocnego księżyca
a potem gonimy przez wsie i miasteczka
o historycznych nazwach porannych
a jej uroda staje się częścią krajobrazu
jawiącego się z głębi radosnego wschodu słońca
Ze swoich nisko pewnie brzmiących słów
po raz pierwszy zachwyca się oczarowaniem moim
Patrzę na jej jasną twarz a ona
wylękniona przysuwa się do mnie
z krawędzi własnej smutnej przeszłości
Już prawie wie kim jest
już zapomina kim była dotąd
karmię ją szczęściem poezji i muzyki
to budzi w niej zaufanie do moich
delikatnych dotyków
już prawie chce być okruchem natury
gdy wielkie kamienie zdejmuję z jej nieba
mechanizmy wychowania szerokiego świata
przestawia na intymną bliskość każdego uśmiechu
nie całuję delikatnie jej warg
powstrzymuję się z tym do chwili
aż z kolorowych reklam oglądanych z okien
nowojorskiego hotelu przybiega do mnie
w polskim ludowym przebraniu
ułuda senna w cieniu tego pokoju
tworzy naszą wspólnotę i jej subtelność
w każdym zmieniającym się momencie
Wciąż bawię ją słowami
tak rozpinam parasol miłości
nad moją wzrastającą słabością
i nad jej ginącą siłą
>>>
* Kamienie na dom cywilizacji *
Mamy kamienie na dom naszej cywilizacji
kłócimy się o kształt budowli
cierpienie ignorujemy mówiąc, że to jest trud twórczy
nieistotna spoina
już po chwili zaludniamy przestrzeń od wejścia
w domu bez dachu i ścian
tych wszystkich pasożytów żyjących wiarą i miłością
z nudów pozostawiamy pośród nas
z politowaniem patrzymy na poetów
czasem chcemy przegonić ich stąd gdyż
kalają nam dywan utkany pod nasze nogi
przez pająki władzy
kamienny nasz dom jednak nie chce
wypluć ich z siebie
i zostają pod schodami uciążliwi sublokatorzy
snują się potem po kątach z tym obłędem w oczach
i zżerają naszą pewność i światowe wykształcenie
Musimy czuwać gdyż rzucają się na nas
z tymi przenikliwymi spojrzeniami
i gwałcą ludzką samodzielność
rozpraszają światło w jakieś kolorowe
widma i błądzimy wskutek tego
pośród starych dróg nie mogąc
połapać się w tej jaskrawej czerwieni zieleni fiolecie
zamiast słońc nad sobą mając witraże
Wszystko gra połyskami na załomach kamiennych bloków
niczego nie można od razu odnaleźć i naprawdę dostrzec
Przez nich ciągle gapimy się pod nogi i przed siebie
biegając i szukając szukając czegoś wciąż
w ruinach budowli, którą nazwyamy cywilizacją
>>>
* Codzienne walki *
Codziennie rozpoczynamy walkę
już od rana torujemy sobie drogę
od łóżka do drzwi
sprawiedliwym przeświadczeniem
rzucamy pod stopy słowa zaklęcia
i stawiamy nogi na nie
Przeświadczeni o czasie i przestrzeni
a w barze na śniadaniu – o istnieniu
Po drodze w naszej zanarchizowanej psychice
giną przyjaciele nasi
w naszej głupawej nieśmiałości umierają
tragicznie prywatne nasze ciała
by myśli mogły wciąż płynąć przez ocean
czy lecieć w powietrzu na spotkanie przyszłości
pośród martwych konstrukcji
Rzucamy uroki i dalej przemy resztkami szkieletu
depcząc coś wciąż
Mówimy – wszystko można naprawić –
do anioła stróża palącego papierosa
za naszymi plecami
sekundnik obsesyjnie pochłania wyobraźnię
datownik zatrzymuje natchnienia
walce, którą planuje ciało
tak łatwo zmienić nazwę na pokojowe współistnienie
w połowie pierwszej kwadry
Będąc ostatnią małżą na dnie oceanu
oczyszczeni w potyczce możemy
skupić się na obserwowaniu rzeczywistości
przez szparę w skorupie
przez tysiącmetrowy słup słonej wody
Jedynie obumieranie podnosi nas
do poziomu rzucanych obelg
do linii sprawiedliwych przeświadczeń
I tak powracamy w początek zaklęcia
które pojawia się w pobliżu
jak zwykle samo
przywiązane do naszej codzienności
do początków wszelkich walk porannych
Refleksja tworzy się w niebie
nad oceanem jak chmurki-duchy
uśmierconych kochanek
znikając z oczu w nocy pokojowego współistnienia
bosych stóp i wielkich słów
>>>
* Na mojej piersi *
Na moją pierś opada ogromny blok skalny
wielki kamień wypełniony obcą przestrzenią
który sprawia, że gdy moje ręce drętwieją z wysiłku
próbując go zatrzymać, podnieść
to opadające wciąż nisko zduszone wnętrze
łka gdzieś pod spodem
zapadając się pod ciężarem
gorące fale zdeprawowanej przeszłości
coraz to zamykają się nade mną
a cieniutka niteczka czystego prawdziwego bólu
splecionego z egzaltacyjną rozkoszą wizji
przebiega od stóp do piersi
zatrzymując się we wnętrznościach
parząc niebiańsko nie do zniesienia
Dziki pies w pobliżu nieziemsko wyje
jakby zwiastował nadchodzącą śmierć
w ten nastrój włącza się systematyczny pomruk
zniecierpliwionych poczciwie pracujących sąsiadów
nawołujących się nawzajem i zmieszany
z szyderczym śmiechem najlepszych przyjaciół
gdy moje dary słabsze od moich przekonań
pełzają już prawie ze wstydu
Cena przegrywanej odmienności jawi się w torturze
ciężar nocy i sumienia wgniata się w przeszłość
tę nawet sprzed ułamka sekundy
i nie wiem czy dźwigam na sobie życie świata
czy własną śmierć
Gdy ogromny ciężar zbliża się coraz bardziej
prawie już dotykając samego środka jaźni
samobójstwo, które chce karać życie za odmienność
przynosi głosy z rozerwanej osobowości z samotności podmiotu
Spod kamienia uzasadnia dla moich rąk
że nie jestem śmieciem w takiej postaci społecznej
ale rdzeniem przenoszącym istotę człowieczeństwa
że jestem prawdziwą niezniszczalną opoką
>>>
Popatrz na swoje dłonie są takie czyste
delikatne jasne nieskalane
nie dotknięte nie zniszczone
żadną pracą dla dyktatora
łapówką zaciśniętą pięścią ciosem
podawaniem cegieł na więzienne mury
łatwym poklaskiem dla forsy
Za to czarne od lęku są twoje myśli
popatrz na perwersyjne pragnienie
na proroczą tępotę
na głupiejące ideały nierealizowane
na fałszywą niekontrolowaną namiętność
Tak nie unikniesz grzechu
to echo rozbrzmiewa w tobie od tysięcy lat
grzechu grzechem grzech
powtarza nawet echo społeczeństwa
z górskich łańcuchów nieszczęścia i głupoty
Nie ma wolności – jest niewinność i grzech
wolna wola – to tylko pot i łzy
wolność to dar
nieskalanie to łaska
>>>
Odszedł mój przewodnik
nie ma już jego obecności
nie jestem pewien czy wystarczą mi
jego nauki
Piszę list do dziewczyny
– Kochanie, nie jesteś mi już potrzebna,
moje serce płacze a ty nie masz
z tym nic wspólnego
Nie zniosę dłużej wielkości świata bez duszy
Ty się uśmiechasz, mówisz –
jaki ty jesteś dziwny, zwariowany
przecież jestem przy tobie
jestem twym sercem
po co ci przewodnik i cel
W powietrzu płynie do mnie
jego śmierć i twoje życie
nie chcę wybierać nędzy i rozpaczy
nie mogę żyć z tobą cierpiąc
Odeszła miłość odszedł pokój
została walka z tobą
Piszę ostatni list, idea mnie zabija
głosy zza grobu nie utrzymają mnie przy życiu
daj taki dowód daj taką szansę
daj takie samo życie
bo umieram razem z nim
moje życie było w nim
nie jestem z tej ziemi
>>>
* Dom dla rozbitków *
Otworzyłem swój dom dla rozbitków
przychodzą i wypłakują swoje żale
w mych ramionach samotności
daję im lekarstwo spokoju i zapomnienia
pełen dziękczynienia sam staję się bezdomny
po każdej wylewnej spowiedzi
w moim domu coraz mniej miejsca
coraz ciaśniej w tej Troi
ale co ze mnie za Eneasz
>>>
* Maska *
Gdy moja materialna twarz
wyciosana w kamieniu przed tysiącem lat
tonie opadając na dno snu
moim przyjaciołom objawiają się na niej
półcienie i blaski
tak przebiegają po niej wydobyte z wnętrza
moje sprawy pragnienia sytuacje
i słowa przeprosin
Ta maska utwierdza ich w miłości
dreszcze i westchnienia przebijają
się z prawdziwych kształtów w świat pozorów
Maska wtedy staje się obiektem podziwu
występując przed tłumem znajomych ludzi
Przebiegając po starożytnym kamieniu
wzbudzają niepokój i zdziwienie
promienie słoneczne z grobu naszych ojców
wprawiają w ruch świat
pogrążają moją materialną twarz
podświetlają moją coraz wspanialszą maskę
>>>
Siedzimy dobraną paczką
przy zielonym stoliku
młody meliniarz podkrakowski kibol
alfons na dorobku stary lubieżnik
małomiasteczkowy hazardzista
wielkomiejski nożownik
i ja początkujący poeta
sporo nas tuw tym barze na groblach
Znęcamy się nad sobą milcząc
ranimy lipcowy wieczór
swoją obecnością
Gdy nagle pojawia się w drzwiach
zgrabne ciało naszej przełożonej
starzejącej się samotnej wyzwolonej kobiety
Ośmioro oczu skierowuje się
jak lufy karabinów na przybysza
osiem spojrzeń niezależnych spływa
po piersiach i biodrach
Tej upalnej nocy spaliśmy z nią po kolei
ja byłem ostatni
szepnęła mi do ucha jakby już umierając
– ty głupcze przyszłam tu tylko dla ciebie
czekałam tylko na ciebie tej lipcowej nocy
pytania zapłonęły od wstydu
spoceni zgwałceni oboje
(cóż jeszcze mogliśmy zrobić)
starzeliśmy się w uścisku do samego świtu
oddzieleni od ludzi na zawsze
>>>
Głos z nieba z chmury gorącego płaczu
nad snem wewnątrz pamięci:
przygotujcie się na krótkie życie
wodzowie wymarłych narodów
– pełni wielkich ambicji
Człowiek, który potrafi zabijać siebie samego
kosztuje drogo swoich słabych wrogów
ty jeden jesteś darmowy, chociaż giniesz
– będący dla siebie przyzwyczajeniem
Mieszkasz na moim Olimpie
podcinasz sobie żyły
wtedy widać, że zachodzi słońce
i krwawisz, bo zachodzi słońce
opowiadasz niebiańskie dowcipy
i sam śmiejesz się pierwszy
– głos z nieba usłyszą o brzasku
Odkrywam prawidła gry, którą przyniosłaś
mając pierwszy kontakt ze światłem
moja piękna słodkousta kochanko
ze skał czarnych z nieoświetlonych wież
rzucasz mi się w ramiona omdlewające
Wyruszę już dzisiaj by nie umrzeć
zataczając się wyjdę z miasta przez żelazny most
płaczący kochający wciąż ciebie
– zrozumiecie śmierć i miłość
Porzucam wewnętrzne mieszkania
by wymknąć się w ryzykownej ucieczce
dla pojęcia szerokiej przestrzeni
rozbity o skałę błękitną marzenia
– kusząc świecą zapomniani
Lecz czasem zadrga ta struna szara
lecz czasem szeroko otwieram oczy
gdy uśmiechasz się gdzieś na krańcach swego pożądania
w politycznym skłębionym powietrzu
– walczą śmiesznym tasakiem do mięsa
Zamurowując sny w płonącej drukarni
tłukąc w końce palców tłuczkiem z kuchennej szuflady
przytulam cię skłodkousta
o chmuro, chmuro płaczu
wiatr zapomniał o twoim cieple
lecz dotknięta przez niego wielkim bożym palcem
rodzisz samotna nad światem
naszą przyszłość bez narodu bez wolności
– podarują mi sąsiedzi synowie królów
tą rzecz, którą płodzi zazdrość
Tak chciałbym zrozumieć swoje działanie
tak pragnąłbym popatrzeć na siebie przez ciebie
by kochać po cichu choć część swoich myśli
za ich śmiałość wobec ciebie
Z obu szczytów spoglądamy na siebie
na moją górę wspinają się nagie okaleczone kobiety
są ich setki – niech beda tysiace tysiące
u stóp twojej przyklęknę na jednym kolanie
i choćbyś stworzyła pieśń zapomnienia zmartwychwstanę
i wyruszę do ciebie po płaskich kamieniach
do twoic boskich stóp
– szary stukot butów żołnierzy
wychodzących pojedynczo ze swoich kryjówek
To nie prawda ze przyszedł do mnie tylko
szalony człowiek mianujący się wodzem narodu
obłęd go nie usprawiedliwia
a nam niczego nie wyjaśnia
choć z Biblią w ręce głaszcze twarze
wyszczerbioną brzytwą
Ja z prawem w ręce słucham głosu z nieba
z chmury gorącego płaczu
brodzę po płytkiej zatoce
bez ambicji
trzymając skłodkoustą za rękę
>>>
Uczyniłeś zadość swoim sprawom
a z wysokich gór głos rozbrzmiewa
nawet stojąc na szczycie obok spalonego domu
słuchasz na przekór słuchasz niepocieszony
i za chwilę z tego samego miejsca
sam wydajesz okrzyk
Chciałbym osądzić was w gniewie
przyzywający pomocy
ale nie odnalazłem słów na dzisiaj
duszony przez chwilę zerwanym transparentem
Dałeś znak złoty pierścień
i długo czekałeś w noc
na powrót zmarłego posłańca
on wolność zaprzedał twoją
nad ranem wychodząc z koszmaru
o świcie budząc niechciane dźwięki
martwej pobudki
Mój biały koń w poświacie blednącego księżyca
spokojnie pasie się na wzgórzu
nieopodal w zielonej trawie zanurzony
daremnie oczekuję ciężkich kropel rosy
patrząc nasłuchując głosu z gór
>>>
* Przekaż gniew *
Zakład stoi o beczkę piwa
pomiędzy życiem i śmiercią
o zwycięzcę obydwu wrogów
z nadzieją trzeźwy przedstawiciel
swojego koloru
Jeżeli odwróciłeś o Panie czas
niech spada na nasze głowy
popiół milionów chwil
przysypani na dnie
nie zaciśniemy pięści
nie mogąc dosięgnąć siebie
Niech brzmią gitary struny
zbudzone z nich błyszczą cienie
stojąc na przeciw siebie
rzucimy się pijani w ramiona
wydając ostatnie tchnienie
Dla konkretnej sprawy
poświęciłeś te chwile z piekła
lecz on wezwie ciebie na egzamin
z pełnego niezrozumienia
i może wtedy unosząc się
na wodach oceanu
między kontynentami
przemówisz językiem przeznaczonym
dla miłości
Och, matko, wykarm milionowy naród
chłodnymi łzami
przekaż im gniew niech
nie zdradzą swej zbrodni
dla pokoju
>>>
Każdy ma własną doskonałość
choćby nie chciał jej uznać
Każdy ma swój styl
nawet ci żywi Presleye po operacjach plastycznych
Gdy mówisz chcę mieć głos tego
talent tamtego wygląd owego
możesz posiąść tylko ich nocne zmory
lecz nie wtargniesz nigdy na prawdę w ich noc
Masz ochotę być kimś innym
nawet jeśli pozbawisz się życia jak oni
twoja śmierć też będzie inna
Iskra przeskakuje jednak z innych nadziei
z innych dążeń
z prób z pracy z innego osiągniętego dobra
zniewolona tym twoim „chcę taki być”
na teatralny twój amok uwielbienia, oddalenia
i naśladownictwa
Może tylko wtedy
każdy płomień wzmocniony stanie się taki sam
może wtedy odetchniesz z ulgą
„jestem sobą i jestem z nim”
Żyjesz już inny zakochany w doskonałości
nadal męczą cię jego zmory
twoja jest noc
Tak, nie spodziejesz się gdy w twój płomień
też zapatrzy się ktoś
>>>
Wspaniały barokowy kościół
o przepysznej architekturze wnętrza
zgromadził na wieczornej Mszy św.
dziesięciu starczych wiernych
Byłem tam wtedy ukryty za filarem
oślepiony błyszczącym pięknym wystrojem
gdy wszyscy wyszli zgasły wszystkie światła
i znikły kolorowe freski
gdy sczerniały witraże zobaczyłem
że w jego wnętrzu naprawdę nie ma nic
oprócz tabernakulum
Zamknąłem oczy widziałem tłumy
wspaniale wystrojonych dam
dojrzałych mężczyzn w najelegantszych frakach
na wystawnych przyjęciach
w wykwintnych pozach
tłumy szpanerskiej młodzieży wychowanej
w walce na pozory zbierającej się w klubach bohemy
Ktoś dotknął mego ramienia
zlękniony, wyrwany z zadumy zobaczyłem obok siebie
ciemną postać Chrystusa
w połatanych przetartych dżinsach
w wojskowym za dużym płaszczu wyłonił się z mroku
wziął mnie za rękę i wyprowadził ze świątyni
przez targowisko próżności
poprowadził mnie w milczeniu nad brzeg rzeki
poszliśmy razem w dłoni dłoń stąpając po smutnych ulicach
przeprawiliśmy się łodzią do starej zrujnowanej cerkwi łemkowskiej
stojącej za miastem na drugim brzegu
osławionej wśród ludzi tajemniczą pustką
bezwartościowej ruiny
Chrystus powiedział wtedy – zapraszam cię do siebie
to moje królestwo
to mój prawdziwy dom
>>>
Wystarczy pochylić nisko głowę
spojrzeć w zakochane oczy
jakby w żelazny krzyż uderzył grom
a fala w stromy brzeg
Krok za krokiem czując na sobie
słodki ciężar
grając swoją rolę na krawędzi
kamiennej tęczy
zawieszonej pod pułapem z chmur
Imię odwróciło się w krzywym lustrze
tylko ciepły ognik przypodobać się chciał
miotając iskry bez niepokoju
nie mogąc zapalić drew
Ty która przychodzisz gdy na
błękitnym rydwanie unoszę swoje ciało
łagodnie pochylasz głowę
złote włosy spadają na twoje policzki
i znów jak wczoraj tuż nad ziemią przystaję
by ciebie dotykać
Plusk łodzi unoszonej na srebrnej wodzie
wewnątrz zwierciadła ukrytej
w długiej powłóczystej szacie
snujesz się po tym księżycowym świecie
odwracasz nagle wzrok
myśląc zdradziecko o czubkach własnych butów
Ty pierwsza podnosisz się ze swego miejsca
by towarzyszyć mi w sobotni wieczór
w kręgu cieni nad Styksem
chcesz ze mna pożeglować
sprawiasz że spotykam cie martwą na bezludnej plaży
Wystarczy nisko pochylić głowę
dotknąć wargami tych ust
jakby żelazny dzwon uderzył na trwogę
jakby wzebrała powódź
Och, szlachetny panie siewco zatrutych strzał
gorycz jest w samym wnętrzu zranienia
i blask świec w oczach szeroko otwartych
każesz mi oddalić się z tego świętego miejsca
pozwalasz unosić pełne kieszenie wstydu
i potykać się co krok na równej drodze
mrucząc pod nosem, że wszystko dla jej miłości
Przekonujesz mnie że los siedzi
w krakowskiej rogatywce na złotym tronie
króla jeszcze nieurodzonego z dziewicy
Wystarczy zmrużyć oczy
gdy nagle staniesz na szczycie
podnosząc się po tysięcznym stopniu
gdy krzyż przełamie się spadając z gór
przykryje cały kraj
i na kamiennym brzegu odciśnie swój ślad
w oceanie błękitnym wzburzonym w tą jedyną noc
z horyzontu przyniesie z wiatrem
jakiś pomocny dzień jak lekarstwo
na miłość
>>>
* Bełkot *
Zastanawiam się czy
opiumowo-alkoholowe delirium
też może być poezją
Bo przecież wokół mnie
każdy bełkot oficjeli
brany jest z pełnym zrozumieniem
za coś niezrozumiale ważnego i doniosłego
wręcz za artystyczne przesłanie
Muszę więc znaleźć się na takich pozycjach
gdzie wystarczy mi sama forma
aby was zachwycić
Gdy powiem: ‚zamknijcie się, nienawidzę was”
wtedy wy zaczniecie się zastanawiać
poprzez swoje najtęższe głowy
cóż to chciałem istotnego powiedzieć
i odkryjecie wielką głębię tych słów
jakżesz śmiałych i awangardowych
Złożycie mi hołd milczącego szacunku
jako odkrywcy materialistycznego delirium
>>>
* Jesteś taki słaby *
Jesteś tak słaby że nie możesz unieść swoich myśli
porzucasz je na drogach ulicach
nie dbając o nic
Pozwalasz mi żebym poniewierał tobą
i ukazywał twoje życie coraz bardziej beznadziejnym
Jako bohater mistycznych poematów
jako bezwolne dziecko bezwolnego ojca
omdlewasz gdy wkładam na ciebie ciężar
zapachu ziarenka piasku
Starałem się wpłynąć na twoje zmiany
wspierałem cię ramieniem
tolerowałem twoje wariackie pląsy
razem z iskierkami po laserowym promieniu
mojego kontaktu z zaświatem
pocieszałem cię wiecznie podsuwając ci
twoje ulubione wyobrażenia
stawiałem cię w centrum moich wierszy
Ty zgrywając się na anioła sfrustrowanego
czy może przez chwilę nie chcąc być kimś lepszym
milkłeś w połowie moich wieczorów autorskich
narażając mnie na śmieszność
Jesteś taki słaby
wciąż znajduję cię zapitego w podrzędnym barze
gdy na serwetkach zapisujesz jakieś wizje
potem palisz je w popielniczce
i cieszysz się jak dziecko
Niosę cię na ramionach i wciąż cię kocham
ja zbrodniarz kocham swoją ofiarę
>>>
* Trzy gdańskie krzyże *
Popatrzyłem na trzy gdańskie krzyże
i tam znalazłem właściwe słowa pieśni
wczułem się w staropolski rytm
Do wczoraj stałem u bram fabryk,
wydawnictw prasowych i literackich,
we drzwiach kościołów i uniwersytetów,
w konferencyjnych salach organów władzy,
na stadionach i w biurach matrymonialnych,
w kaplicach cmentarnych, w sądach na procesach poszlakowych
Stałem trzymając demonstracyjnie swoje ręce
na wysokości twarzy w pełnym pogotowiu
Były takie czyste bo zebrała się na nich
biel całej reszty krajowej słuszności
jeszcze wczoraj stałem tam wielki czysty
beznamiętny przywódca nieujarzmionych
Rytm targnął moim ciałem znienacka
na moje dłonie upadła pierwsza kropla krwi
znacząc wilgotne pasemko na ich świetlistej
dziewiczej powierzchni
Najwięksi buntownicy zmieniają podły świat
lecz nią mają tyle słuszności co Chrystus
na moich dłoniach pojawiła się krew mojego brata
i opadły upokorzone zhańbione ze źródła nienawiści
Nabrałem więc pełną garść brudu
przyjąłem część zbierającego gniewu
zepchnięty do rynsztoka stałem się
małym uwięzionym cieniem
Jak Chrystus oddałem się na usługi miłości
przyjąłem w siebie staropolski rytm
opuściłem ręce, wyprostowałem palce
>>>
* Zły kraj *
Powróciłem przed chwilą ze złego kraju
o który walczyłem sam
ich pomieszane myśli były mi na rękę
lecz nie mogę stłumić rozżalonego serca
Anioł Stróż rzekł mi – radź sobie sam
– więc nigdy nie próbowałem siebie zmienić
Gdy przeklinany i wielbiony uciekałem
przez dzikie pustynie wymarłych miast
ona stanęła tuż obok i wsunęła
w moją swoją ciepłą dłoń
i jej cień połączył się z moim na zawsze
Abym stracić mógł siebie za marny grosz
wywalczyłem niebezpieczne granice marzeń
i ty nie przekonuj mnie że zło jest w nich przypadkowe
mój ojciec nie odróżnia odcieni nienawiści i miłości
ciągle przekonywany przez aniołów w czerwonych zbrojach
do walki z marzeniami
Powróciłem z samego dołu
by spojrzeć na to zdjęcie prasowe oprawione w złote ramy
przed tym strzępem codziennej gazety
klęczy co wieczór czterech moich synów
lecz jej nie udało mi się jeszcze do tego namówić
ona nie chce uwierzyć
że anioł i diabeł padli już sobie w ramiona
droga w lewo i w prawo
skrzyżowanie obcych ludzi
jakiś młody musi zapłacić surowy mandat
za to że nie przewidział że to wszystko to ruch okrężny
Mój spowiednik wysłuchał mnie do końca
zatrzasnął z wściekłością drzwi konfesjonału
gdy łzy spływały powoli po moim policzku
wysunąłem się nareszcie z tego cienia
łamiąc ostatnie zakazy łamiąc serca
rozrywając tą zastaną jednosc dobra i zła
>>>
* Niech powieje epokowy wiatr *
Niech te stalowe drzwi zatrzasną się z łoskotem
niech powieje ten epokowy wiatr
niech grzmot letniej burzy
zagłuszy pukanie do twych drzwi
Oni wyciągnęli dłonie na powitanie
i powiedzieli jesteś jednym z nas
chodź z nami ona tam jest
skończ z tymi wszystkimi szarościami
by nie zabiła cię cisza twojego uspokojenia
nadzieję na spokój pozostaw na lepsze czasy
Poszukałem w tej ciszy znanego głosu
i odkrzyknąłem na zawołanie
– jeszcze jedna szansa dla niej
Czekam tu nocą przed zamkniętym oknem
stoję znudzony obok wielkiego wodza
i moje rycerskie sprawy zakułem
w zbroję ołowianych żołnierzyków
w kolejnym przekleństwie swoich bliskich
dałem im taką satysfakcję
I rozminąłem się z nią na drodze
w tą samą noc powróciłem nie mając
nic do skończenia
by już od jutra wziąć się na serio
do bajkowego życia
Ruszyłem śmiało przed siebie
jakby nie dostrzegając że nie jestem już sam
w tym krzykliwym złudnym pochodzie
wszystkie kolory z łąk i wzgórz
uniosły się wysoko wysoko
ponad głowy maszerujących
jak wolność
>>>
* Przybrała kształt kobiety *
Urodziła się w dzikim spojrzeniu
nabrała kształtów kobiety
zaprosiła mnie do siebie
zamknęła za sobą drzwi
przemówiła kroplą goryczy w winie
otoczyła mnie swoim niecnym życiem
i kazała zostać nagim mężczyzną
Powtarzała wciąż że ma na imię
Czarna Noc
i że kocha słoneczne promienie
ale istnieje dla ciemności
i – daję ci szansę, daję ci szansę
Oliwą namaściła swe ciało kobiety
targnęła się jako prywatna właścicielka
istnienia ludzkiego na rytm mojego serca
niszcząc go
Sama zabiła się w jednej chwili
ciszą na rozkaz przeznaczenia
Pozostałem sam za tymi drzwiami
myśląc o jej ostatnim mieszkaniu
wewnątrz na zawsze
z raną krwawą
z rokiem czasu na jej akceptację
>>>
* Szukasz jednego dnia *
Szukasz życia w zimnej stali
szukasz go w chłodzie nocy
karmisz się widokiem kwitnących sadów
sycisz się patrząc na ukochaną ukradkiem
świętym na złotych obrazach
hardo patrzysz w oczy
układając wulgarne modlitwy
pragniesz zmienić świat
walcząc z własnym sumieniem
szukasz jednego dnia
by odnaleźć ten prawdziwy chłód
zawstydzony usprawiedliwiasz pierwszą
lepszą anarchię i zmuszasz poczciwych ludzi
do układania wierszy
które wykrzykują na wiatr
przeciw sobie
>>>
Czekając na ciebie wymyśliłem sobie
ulubiony nastrój ratunku –
ostatnie krople spadają i spływają po szybie
zapada wieczór gdy stajemy przy oknie
przytuleni do siebie
wyglądamy na ulicę patrzymy na jej mokry
pełen refleksów asfalt odbijający
kolorowe neony miasta
mówię do ciebie w ciemności –
te krople to moje myśli które spadają
na moje serce jak na rozgrzaną blachę
z sykiem zmieniają się w smużki pary
Moje obawy i urojenia przychodzą z twojej przeszłości
i to ona tak walczą z ogniem
ledwo co chronią mnie przed opętaniem
Moja gorąca jaźń wzmacniana jest twoją obecną tu
samotnością
w chłodnych kroplach zaznacza się twoja obecność
z twojego ramienia do mojego przenika milość
Stoimy tak w ciemności
dwoje samotnych ludzi gotowych do walki
ze sobą
na razie jeszcze w miłosnym uścisku
Deszcz co zakończył się nad miastem
zaczął się w nas
teraz i ty też czujesz go w sobie
gdy słuchasz mojego głosu
Przed obliczem nadchodzącej przyszłości
w imię zabliźniającej się naszej nocy
stygniemy rozczulamy się od refleksji
mówię do ciebie w ciemności już drugą godzinę
– czy potrafisz uchwycić moment w którym
krople deszczu dotykają serca zanim znikną zmienione
spójrz – wtedy powstaje moje „ja” bo już w następnym
ułamku sekundy istnieje tylko „ty”
samotne „ja” i samotne „ty” ma tą samą treść
ale nie mamy wpływu na ciągłe ich przemiany
w coraz to inne formy intymności
oddalające się stale od siebie
>>>
* Pojedyncze słowa *
Wyruszyłem w górę
stąpając po schodach swego dzieciństwa
wznosząc się z kotlin przez pasma wzgórz
aż po strome ściany gór
po drodze rozglądałem się spragniony wokół
ciekawy co zostało z mojej dziecięcej wyobraźni
przecież pojedyncze słowa odkrywałem dawniej w trawie
jako małe pachnące, kolorowe kwiatki
zrywałem je przypadkowo na skarpach wąwozów
na wilgotnych łąkach, po których ostrożnie stąpałem
czasem splątane i wijące się po ziemi
czasem dumnie sterczące swym zielskiem pod dzikimi czereśniami
potem niosłem chłopięce bukiety przez polne ścieżki
a barwne muchy i pszczoły siadały na nich
biegłem za słowami wznosząc się i opadając
w niespodziewane wądoły
jako smutny pięcioletni chłopiec znajdowałem
słowa rozpaczy i słowa ekstazy
codziennie musiałem patrzeć tuż po wschodzie słońca
na dziadka dom i drogę
z daleka i wysoka, z morza i z gór
a potem zbliżać się do nich ze słońcem i bukietami
Wstąpiłem na płaskowyż refleksji doroslych
tu znalazłem teczkę z posegregowanymi słowami,
które rozłożyłem u stóp góry
dziś już nie mogę jak kiedyś wskrzesić dawnych
kolorów i dźwięków
mimo, iż przypisuję im czerwień cierpienia lub
barw państwowych
mimo, iż otulam je sinawymi mgłami i napełniam
zapachem dziewczęcych włosów
mimo, iż tworzę dla nich niebieskie tło
i nakładam na nie wstrząsającą czerń i starczą biel
widzę je nadal puste i nagie
przez ich przeźroczystość przenika w końcu lęk
potwornych grani pałacu kultury i nauki
na ktorych siedzą maszkarony socjalizmu
>>>
* Inspiracja *
Ustalam na dzień wcześniej
w jaki sposób będę całował twoje dłonie
Cały wieczór głowię się w jakim stylu
wyrazić mam uczucia tak dobrze ci znane
Byliśmy tak długo razem
i w przyszłości będziemy blisko
zjednoczeni wciąż myślami
spleceni nad dachami miasta
zachowujemy się będąc osobno tak
jakby jutro wszystko już miało się skończyć
Gdy spaceruję po pokoju stąpam bardziej niepewnie
niż pierwszy lepszy szaleniec
co jeszcze nie dowodzi żadnej nadzwyczajnej wrażliwości
Gdy rozmawiam z twoim cieniem
głos mi się łamie
i to też jeszcze nie dowodzi jakichś prawdziwych
życiowych przeżyć
Wszystko przychodzi z jakiegoś „tam z tobą”
niezgrabne niezdarne niedojrzałe dziecięce
Jakże ciężka jest nasza miłość
znając wszystko na pamięć szukam
na dzień przed spotkaniem z tobą
jakiejś inspiracji dla słów i gestów
by nie były te same i banalne
ty dobrze wiesz co i tak się stanie
ja ustalam już teraz schemat dla improwizacji
by móc tworzyć piekno wewnątrz miłości
tonącej w sercach od doskonałości
pod ciężarem absolutnych pojęć
chcę ją uratować zatrzymać na powierzchni
>>>
Dziś głos Dzwonu Zygmunta krystalizuje się z kropel krwi
właśnie oznajmił Dzień Zwycięstwa rozumu
ale jak długo jeszcze będzie bił na trwogę
Ministranci w białych komeżkach i wszyscy
młodzi prowokatorzy w barwach narodowych
czyż mają tak samo czyste sumienia
by stanąć w jednym szeregu
Prześmiewcy klękają przed ołtarzami w Katedrze Wawelskiej
tak samo jak z niekłamaną powagą w Muzeum Lenina
A ci wykpieni chylą głowy przed dolą pijanej żebraczki
ci wyklęci nie mogą mówić, kochać i umierać
Czyja sprawiedliwość nosi prawdziwą nazwę
gdy znowu przychodzą Idy Marcowe w zdezorientowanym
soc-nacjonalistycznym powietrzu
zbrodniami odurzają jak narkotyk u stóp „Adasia”
Idee przez tłum zdeptane w Nowej Hucie cyklopowymi stopami
powstają do życia na nowo słysząc dźwięk Dzwonu
Wiatr wieje w stronę lądu znosi coraz bardziej
na południe pangalaktyczny oddech kraju
który łączy się z dominującym dźwiękiem
by nasycić treścią wyzwolenie morza
Zachłystują się zapachem dni klęczący w kościołach
i wracający przez Planty eszetespowcy
wykorzystujący dla karier bierność wątpiących studentów
Czyje życie przekaże historyczny dźwięk „Zygmunta”
z czyjej krwi wykrystalizuje się naprawdę jego głos
Narodu
>>>
* Pozbawione wszystkiego oprócz nienawiści *
Z polskich więzień wychylają się
wygłodzone monstra pozbawione wszystkiego
oprócz nienawiści
Ja dostrzegam ich twórczą odmienność
żyją razem z człowiekiem w agresji samotności
wysterowane zdalnie na odczłowieczenie
w plastykowym tłumie
wyizolowane korzą się
lecz jeszcze wściekle szczerzą kły miłości
Też nie one takie upiorne nieprzystępne
dla egzekutyw plenow i zjazdów
ale konkretny płacz wrażliwego solidarnościowca
plującego krwią po zakończonym dialogu z władzą
zdobywa nagrody na festiwalach filmowych
Martwi ludzie pierwszomajowi nadal stanowią wzór obywatela
dla radzieckich agentów i polskiego Rządu
wygrywający wciąż loterie
niewiary niemiłości beznadziei
dla kalek i schizofreników materializmu
jest miejsce pod mostami
Urocze staruszki kurialne z ulic Krakowa
włączają się w dyskusję z odurzonymi studentami
by wspólnie jasno postawić problem szaleństwa komunizmu
by wyśmiać na jakimś przystanku tramwajowym
towarzysza Olszowskiego i Jaruzelskiego
zdemaskować Bieruta, Ochaba oi Mczara
by odkupić duszę Wawelu i oczyścić serce Wisły
Na polskich polnych drogach leży gierkowski asfalt
dumny jak każdy prezes geesu i peggeru
przejeżdża po nim wyjątkowo kiepski radziecki ciągnik
a ja myślę o niegdysiejszych tumanach kurzu
zamienionych w tumany władzy
czytam w „Krakowskiej” że Ślisz anarchista
chce bronić jakiejś wieśniaczki wzdrygającej się
na myśl o konieczności oddania Państwu
swego zrujnowanego gospodarstwa prosto
w ręce energicznego dyrektora kołchozu
Gdzieś tam Bałtyk wyrzuca ławice śniętych węgorzy
wprost na moje ręce wyciągnięte do Boga
gdzieś tam pewien morderca komentuje systemowy program
sterowania układem pokarmowym więźniów
dźgając nożem brata w stojącego kolejce po obiad
gdzieś tam tlą się iskry ciepła i narodowej światłości
w wygłodzonych monstrach pozbawionych wszystkiego
oprócz dostępu do nienawiści
są czarnymi charakterami nawet w dobranockach
a ja dostrzegam tych którzy
umieją się jeszcze oczyścić
w każdej polskiej rzece co jest jak chrzecielnica
>>>
* Zieleń zapatrzenia *
Zdjąłem ze swoich oczu powstający z horyzontu las
pozwoliłem dłoniom by potrzymały jedną chwilę
to podniebne bitewne pole na którym powtykane w ziemię
chwieją się tysiące wojennych oszczepów
Popychany z głębokiej ciemnej zieleni spadałem
w jej wiosenne odcienie
poprzez wąskie strumyki tak dyskretnie ukryte
w bagnistych ostępach przed wrażliwością
dziennikarskiego zapisu
Puste miejsca w oczach zajmował
błękit z oddechów żywych ziemskich stworzeń
blednący szarzejący tak samo jak wypożyczony
na jedną noc księżyc
Metaliczne rozbłyski na skrzydłach ptaków
skradzione zachodzącemu słońcu
podnosiły się pod chmury ponad pola uprawne
zabliźnione dniem i bałwanami kłosów
Wciąż zapatrzenie powstrzymywało żar buchający z oczu
ratując krajobraz przed strasznym spustoszeniem
ale już okruchy wrażeń ścigały w sadzie ptaki
zmieniając je w wojenne okrzyki codziennej gazety
Już spod kontroli wymykał się stalowy chodnik
wijący się w realnym niedojrzałym zbożu
okradając pracę sąsiada w niepielonych burakach
i pracę Pana Boga w zielonych szyszkach olchowych
wiszących nad małą rzeczką w dolinie
Budowałem galerię pośród prowokacyjnych oszczepów
jęzory lodowców studziły tam walczących
na podniebnych rydwanach
Z czerwieni zmieniali się w zieleń tak dostępną dla oczu
zieleń namacalną tej wiosny ogarniającą ciało
między źdźbłami kolumn wysokich
jak szpety modlitw z gontyn i kościolow
tych co zginęli w bitwach życia
>>>
* Wrażenia *
Najmniejsze wrażenia spostrzeżenia
tak jak napisy na murach strajkujących fabryk
góry z papierowej masy
depresje zamkniętych w sobie dźwięków i słów
przed Najwyższymi Międzyplanetarnymi Trybunałami
zaciekle bronią nagle objawionych osobowości
Społeczny ruch rzeczy materialnych
wyzwalających się z upokorzenia idei
zatacza kręgi nie do przewidzenia w historii
Wielcy politycy wyłaniają się w środku dżungli
z gitarami w rękach i przemawiają muzyką
w tych miejscach najburzliwszego życia
sprawiają że najmniejsze rośliny w płaczu
domagają się od swej przyczyny szacunku
od swej konieczności posłuszeństwa
a od swego celu zrozumienia
Wszyscy pozwalają od dziś
osądzać się tylko poprzez własne wrażenia i spostrzeżenia
domagają się czasu dla realizacji osobowości
Rzeczy po raz pierwszy wchodząc w układy
ze światem myśli
tylko te żyjące i pozwalające żyć innym
wyzwalają się
na etapie kolejnym małego zwycięstwa
idei
>>>
* Przy łożu umierającego dyktatora *
Rozjaśnia się niebo powoli
nie po nocy lecz po burzy
jeszcze w uszach piekielne rżenia szalonych koni
jeszcze okno otwarte na deszcz
ludzie natchnieni grozą masakrowanej opozycji
spokojnie doczytują gazety we własnych schronach
Krawędź czerniejącej chmury łamie się
na jasnym błękicie
socjalistyczne robotnice upodlone pracą
patrzą tak samo jak ja na niebo
ich żyły napięte jak struny chcą
wyzwolić się poprzez skórę
i odlecieć jak ptaki
Widzę jak w kolejki ustawiają się
uprzywilejowane chmury przesuwając się
z nadzieją na zachód
dla nas dzisiejszych Polaków cierpliwośc to codzienność
po cóż machamy pustymi rękami
wygrażając ognistym błyskawicom
stojąc zwartym szeregiem pod burzy cieniem
wysyłając na pierwszą linię najodważniejszych
po słonecznego wółńóści kęs
Nasze krajobrazy uliczne
po rozpędzonych brutalnie demonstracjach
rozjaśniają się jakby miał nastać nowy dzień
a to tylko kurz i dym opada na wyrwany bruk
Ona w jedwabnej tunice
puka do drzwi domów śpiących robotników
pośród oddalającego się wrzasku wściekłych koni
zwiastunów łamiącej się czerni
jeźdźców apokalipsy
Ona wznosi się w błękicie dotyka świeżych ran
jeszcze nie rozpoznana
lecz już jest tu blisko na moich ustach
na oczach moich marzeń i snów
przy łożu umierającego dyktatora
podnosi sztandar
potrąca kałamarz i rozlewajacy się atrament
niszczy manifest śmierci
>>>
Kiedy zamykam oczy jawi mi się otchłań
przez morze czerni w poblaskach czerwieni
przemierzam ją jak kometa z pióropuszem ognia
jakże wyraźnie widzę siebie poruszającego się w górę
pośród antycznej nocy staję się początkiem
starego rzymskiego kamiennego traktu
przy którym w równych odstępach palą się
wielkie smolne pochodnie dające filozoficzną poświatę
W zapadający wieczór na zielonej farmie w Woodstock
rozbłyskują zwykłe symboliczne zapałki
las płomieni na wszechświatowym cmentarzu
zapalają się po kolei jeden po drugim
nagrobkowe znicze
Gdy po chwili zadumy podnoszą się powieki
wybuchają dwa gejzery ognia ze środka otchłani
żar dopada embrionalnych zbrodniarzy
unoszonych przez ludzkie istoty umykające
z egzaltowanego tłumu
żar wydobywa się po to by spalić
historycznie naznaczonych ojców
bezkarnej wolnej woli
jednocześnie ognikami wskazywać miejsca
oczyszczone siłą wolności
>>>
Gdy przyszłaś
Gdy przyszłaś wreszcie zawołałem cię do okna
stanąłem za tobą objąłem cię gorąco
i opowiedziałem ci wszystko co czułem
gdy uparcie dążyłaś w deszczu do mnie
nie patrząc w okno
w którym stałem jak grom
>>>
* Uczyniłeś zadość swoim sprawom *
Uczyniłeś zadość swoim sprawom
a z wysokich gór głos rozbrzmiewa
nawet stojąc na szczycie obok spalonego domu
słuchasz na przekór słuchasz nie pocieszony
i za chwilę z tego samego miejsca
sam wydajesz okrzyk bojowy
Chciałbym osądzić was w gniewie
ale nie odnalazłem słów na dzisiaj
duszony przez chwilę zerwanym transparentem
przyzywający pomocy
Dałeś znak złoty pierścień
i długo czekałeś w noc
na powrót zabitego posłańca
on wolność zaprzedał twoją
nadaremno
nad ranem wychodząc z koszmaru
o świcie budząc niechciane dźwięki
zdradził i zginal
Biały koń w poświacie
spokojnie pasie się na wzgórzu
nieopodal w zielonej trawie zanurzony
daremnie oczekuję ciężkich kropel
patrząc nasłuchując
czy nie nadjeżdżają człogi
>>>
* Stan wyżywienia narodu *
Na śniadanie
świeży sen
bełkotliwe przeliterowanie
nazw z podświadomości
i kawałek zwietrzałej nadziei
W południe
na pierwsze danie
odgrzane upokorzenie
na drugie danie
rozmiękła drwina
na deser
słodkie brzmienie haseł
i mdłe nagłówki gazet
zamiast kompotu
wredna prowokacja
Konkretna kolacja
wspomnienia kłótnie kolejki
i jeszcze
Wieczór z Dziennikiem
>>>
Wymknąłem się z bloku do rajskiego ogrodu
wszedłem przez małe szare drzwi w białym murze
jakiś siwy starzec zmieszany wskazał mi drogę
gdy na niego tylko spojrzałem
Rozejrzałem się wkoło
i nagle rozpoczęła się straszliwa walka
w tej burzy martwi upadli u moich stóp
ci którzy jeszcze nie zdążyli zgrzeszyć
cała wina za to spadła na mnie
Tak jak później gdy całkiem zwyczajnie
pojawiłem się pod koniec zaciętego meczu
zielonych z czerwonymi
i wszystko się pomieszało
gdy popatrzyłem na rozpalonych doskonałością zawodników
gdy wszyscy zamarli w bezruchu
wtedy podszedłem do sędziego i podniosłem
jego rękę w górę
zapłaciłem przy wyjściu za bilet
i rozpłynąłem się w tłumie
z nierozstrzygniętym wynikiem
>>>
* Propaganda *
Samotnie wałęsając się ulicami Krakowa
myślałem o własnej podobiźnie
na propagandowych plakatach
czy potrafiłbym być tak prawdziwy
narażając się na drwinę lub zatrzymywany
przez kłopotliwych wielbicieli
musiałbym omijać uczęszczane ulice
Unikając wzroku małej dziewczynki, która
natrętnie mi się przyglądała
gdy w końcu ukryłem się za rogiem ulicy
spojrzałem na pamiątkowy zegarek
przywiązany do pasa na sznurówce
zrozumiałem, że nie udźwignę roli genseka
Dowiedziałem się przy okazji,
że już teraz mogę nie przetrwać
spojrzałem na swoje czyste dłonie
jak na wyrzut sumienia
rozglądnąłem się dla usprawiedliwienia
za jakimś szpadlem lub młotem
cyrklem lub sierpem
urządziłem się tu gdzie nikt nie wrzuca
pieniędzy do skarbonki na spiżowe pomniki
lecz każdy ogląda propagandowe plakaty
ale muszę wygrzać te kukułcze jaja
Zatrzymałem się w bramie warszawskiego domu
gdy stanąłem przed szybą wystawową
upewniłem się jak w lustrze czy to jeszcze ja
w kurzu palcem nabazgrałem wizerunek
płonącego zwierzęcia z moją twarzą
i powoli zacząłem przychodzić do siebie
po tym plakatowym uśmiechu
jeszcze jest wyjście gdy mogę zrozumieć
wspaniałe dzieła stojącej obok w bramie
artystki która ma na imię Betty
nie będące czystą propagandą
>>>
* Pozwólcie *
Pozwólcie mówić waszym ustom
niech wyrzucą z was obcych błądzenie
niech oczyszczą własną formę waszej duszy
Niech trawią was nastroje
niekontrolowane drugich bezprawiem
Łapcie myśli w lot
i oddajcie swemu aniołowi
który w końcu przyjdzie do waszego lustra
choćby rano przy porannym goleniu
aby zdjąć wam kajdany
>>>
* Mały pajączek *
Jak okropnie rozkręciła się dziś spirala inflacji
za upokorzenie musiałem wczoraj wyłożyć już tysiąc złotych
droga nić babiego lata przędzie się tej wiosny
powrozy i łańcuchy wiją się nad głowami ludzi
włosy dziewcząt umazane w błocie
bezpieka szuka kryjówki małego pajączka
srebrny pył zsypuje się z moich rzęs
po wstrząsie wywołanym uderzeniem w głowę zomowską pałą
opada wprost w nurt świadomości rozlewającej się po chodniku
jak powieść rzeka
miotam się pociągami po kraju szukając miejsc
w których żyją jeszcze piękni ludzie żądni informacji
właśnie dostrzegłem koronkową architekturę
chłopskiej umęczonej twarzy na lubelskim targowisku
wiosna podwoiła ilość przyglądających mi się dziewczyn
pod pomnikiem Bieruta czytam pragmatyczne dzieła Wiliama Jamesa
kłujący wiatr panoszy się w mojej świadomości
różowo włosi nie boją się czekać razem ze mną agonię gospodarki
ponieważ nie każde życie może być dzisiaj dążeniem
opozycja będzie zwyciężać
ponieważ nie mogę dotrzeć do celu,
nie mogę spełnić marzeń,
nie mogę zrealizować swoich marzeń bo pociągi spóźnione
dlatego staram się tylko wnikając w głębie
naszych czasów oceniać każde najmniejsze
stworzenie
w czystości
dlatego staram się nauczać cierpieniem śpiących podróżnych
we wszystkich poczekalniach dworcowych w Polsce
odwracam uwagę od inflacji i prowokatorów
składam ręce do modlitwy i spadam
z bariery czasu we własną życiową otchłań czekania
liczę tropikalne palmy wyrastające na
niebosiężnych szczytach głupoty
uprzedzam esbeków
chwytam nić babiego lata
jak bezcenne marzenie
>>>
* Jestem w zetknięciu z ziemią *
Jestem w zetknięciu z ziemią
mam ją na sobie, mam ją w duszy
jestem pokalany
nie dążę nigdzie
nie otrzymuję niczego
nie otrzymuję nawet określenia istnienia
istnienia nawet mi nie obiecują
gdy oni wyruszają po swoje specyficzne szczęścia
ja tkwię w błękicie
pozostaję samotny tej gorącej wiosny 1981 roku
patrzę na masakrę czasu
na wszechpotężne krople wody
spadające z cieknącego kranu
postrzegam dzieła z dna piekieł za oknem
stykam się z ziemią w łazience i w kuchni
przyglądam się ziemi na moich rękach i sercu
śledząc kątem oka wystąpienie telewizyjne
surrealistycznego mistrza zbrodni i sukcesu
pragnienia w kałużach nurzają się tej upalnej wiosny
oczyszczenie ogniem w zamian za uległość
zjawy gromadzą się w kroplach spadających do zlewu
przekleństwa kumulują się w pustych mieszkaniach
nieczystości wibrują i pulsują na rynkach miast
nie jestem godny nawet swego grzechu
na linii rozumu i walki
na linii własnej osobowości
komentuję upadki systemu
unoszę na sobie rany jak muł i piasek
na podwaliny zwycięstwa
>>>
* Fundament *
Fałszywa światłość toczy się w czasie
z hałasem kamiennych lawin spadajacych na las
z pulsowaniem jednego dźwięku gdzieś na krańcach
czasu i przestrzeni
popychany, podrzucany lecz zastygły w unoszeniu
ty razem z nią rozpraszasz się
w pozorach dnia i spokoju
Chmury schodzą nad obnażone wnętrza cmentarzy
wody podchodzą pod schody domów publicznych
ty usiłujesz zamknąć światłość w dziecięcej piąstce
a ona okazuje się piorunem
patrzysz na swoje lustrzane odbicie w klamstwie
jak na swoją własną twarz
ze źrenic oczu przynosisz słowa
traktując je jakby były same w sobie
z to tylko fantasmagorie ukaminowanych oczu
rzucasz to wszystko pod fundament
własnych pozornych światów
diaboliczne pioruny szaleją w nich
>>>
* Pozycja społeczna *
Jaką zajmujesz pozycję społeczną ?
pytasz dziś mnie –
więc odpowiadam –
obecnie już zupełnie wertykalną, trochę żółwiową
trochę erotyczną, mniej histeryczną
jest to w gruncie rzeczy pozycja
rozpędzonego we Wszechświecie, rozgrzanego do
czerwoności sloganu : „wewnątrz „pamiętam wczoraj”
słowa boskiego ‚czekam””
Mam swoją Polskę – czekam
Jestem jej uczniem o odchyleniu filozoficzno-ekstatycznym – czekam
Zdobyłem dwa miasta, pewne miasteczko i kilka okolicznych wiosek – czekam
Widzę swoje poglądy polityczne w pewnej perspektywie – czekam
Wyłuskuję z otoczenia typy wrażliwe i ssące miłość – czekam
Otaczam się setką pochodni – czekam
Dziewczyny, przyjaciele, wrogowie, sprzedawcy – czekam
Przyszłość naszego świata i mnie w nim – czekam
Blisko, bardzo blisko – czekam
Nawet wulgarne eksplozje nie niszczą słów – czekam
Jaka jest twoja pozycja społeczna – zapytałaś
faceta, który znany jest z tego, że najchętniej
lubi zasypiać w pozycji wertykalnej kilka metrów
nad głowami ludzi w powietrzu ponad tłumem miasta
– faceta o spojrzeniu starego rogatego Mojżesza i całkiem
nagiego Dawida
A twoja pozycja to kilka skarg i spis treści
chcesz mieć w tłumie dużo miejsca i własne granice – pędzisz
chcesz mieć granice sławy, popularności i wolności – pedzisz
chcesz zbudować siebie w pozycji społecznej – pędzisz
granica wolności objawia się u ciebie westchnieniem ulgi – pędzisz
chcesz być nawet osaczona przez wrogów tego
społeczeństwa takich jak ja – pędzisz i stajesz nagle
(Budujemy siebie w swej pozycji społecznej, chcemy być zawsze choćby potencjalnie
osaczeni przez wrogów społeczeństwa).
>>>
* Przebrania miłości *
Stoisz w zwiewnej białej sukience
wśród łanów zielonych
młode niedojrzałe zboże sięga ci do kolan
Stoisz w błękitnej lnianej długiej sukni
wśród łanów złotych
pszeniczne pola ciągną się po horyzont
Stoisz w czerwonej wieczorowej sukni
długiej do ziemi odsłaniającej twoje białe ramiona
wśród pustych ściernisk na wietrznych wzgórzach
Stoisz w tajemniczej czarnej sukni
zapiętej pod samą szyję
na polach pokrytych śniegiem
bielutkich jak kartka papieru
Zaczynam rozumieć jak bardzo ciebie kocham
>>>
* Dzieci w kalejdoskopie *
Dzieci ptaki
obracają się w politycznym kalejdoskopie dorosłych
Dzieci kwiaty
czekają całymi grupami siedząc w dziwacznych strojach
na barierach mostów w wielkich miastach świata
pod murami Jerycha lub Kremla
Dzieci gwiazdy
w pasiastych przebraniach udają robotników
pomiędzy błyskotliwymi racjami stanu
Te nierozumne siły witalne są tylko tłem
dla pustej rycerskiej zbroi
która z przyłbicą dawno nie kryjącą już twarzy
z wzniesionym mieczem prze wciąż naprzód
na obrazie socjalizacyjnych epok
potykając się tylko czasem o zmumifikowane trupy
tolerancyjnych starców
W podwórzach przedszkoli systemy filozoficzne uosabiane są przez
babki z piasku lub wielkie śniegowe zamki
Pod wieczór i w tym świecie zaczynają się pojawiać kontrowersje
z maleńkich wojskowych zabawek wysiadają wtedy
maleńcy żołnierze i jak mrówki po maleńkich stopkach i chudych nóżkach
wdrapują się na kolana na fartuszki dzieciom
a one zapatrzone w ten kolorowy kalejdoskop
dotknięte historią dorosłych padają jak strute rybitwy na brzeg
więdną jak rośliny od radioaktywnych pyłów epoki
w taki sposób wkraczają w uliczny gwar z cichego podwórka
tak naprawdę umierają ich sny
Dzieci obłoki zaglądają w szkliste oczy szyb i kałuż
niektóre deprawując się dążą w dół
inne osłaniają Słońce przed widokiem Ziemi
>>>
* Wiem *
Ja nie mam słabości – krzyknął komputer
– nie poddam się nigdy
Niech się dzieje co chce – krzyknął człowiek
– wiem, że nie posiądę nigdy żadnej wiedzy
umożliwiającej przetrwanie
chyba, że uwierzę
chyba, że zaufam
>>>
* Chcę *
Czegóż chcesz dziecino
dobrze już dobrze
cóż ja i świat mamy zrobić
żebyś przestał się miotać spragniony
wychodzisz do sadu jest maj
nie potrafisz pozostać w nim do wieczora
jak to słońce w drzew koronach
czytasz książkę już od godziny
a zapamiętałeś tylko ile w tym czasie
przeszło za oknem młodych kobiet
dostajesz klubowego od Apoloniusza Apologety
i wypalasz go na Parnasie
dostajesz wkrótce zawrotu głowy
od formy i epoki
a twój strumyk myślenia
drąży kamienny płaskowyż wyobrażenia
powstają otoczaki głazy narzutowe i wiersze
ludzie i zwierzęta wyrywają sobie ciebie z rąk
a po chwili znudzeni przekazują dalej
wyglądasz jak cepeliowska pamiątka z Atlantydy
a jednak gdy mówisz to swoje dziecięce „chcę”
prowokatorzy bezpieki natychmiast zaczynają
w miastach działać ze zdwojoną energią jak automaty
chmury ze strachu rozpraszają się na niebie
kloszardzi znikają w zaułkach miasta zwanego :
„Beznadziejność systemy totalnego”
niesiesz ze sobą to swoje „chcę”
gdy idziesz do kiosku Ruchu po gazety
jakże wyraźnie je widać jeszcze stąd
w samo południe przy obiedzie wpatrujesz się
w talerz zupy tak bezbronnie
że każdy na stołówce zwraca na to uwagę
twoje oczy pozwalają zrozumieć że ten ludzki pokarm
też jest dla ciebie snem
który połykasz wolno łyżka po łyżce całkiem
nieprzytomny
system wypalonych głosów
drży w posadach od tego –
„chcę”
oni powoli zaczynają się domyslać
czego „chcesz”
>>>
* Słowa *
Gdy piszę okładam swoją głowę kostkami lodu
tylko wtedy słowa zapalają papier
na którym się pojawiają
modlę się gdy piszę
>>>
* Gdzie jest matka Demokracja *
Gdzie jest Matka Demokracji, która by nas zrodziła
pytają kolejni dyktatorzy szykujący się do przyjścia na świat
natomiast dzieci witają obcych w progach domów,
radosne biegną w ich objęcia
kochankowie przywołują się w knajpach i na falach eteru
żołnierze Układu Warszawskiego gwiżdżą piosenki
na lufach swoich karabinów
tymczasem głosy z taśm magnetofonowych
puszczonych od tyłu do przodu zdradzają dyktatorów
w dniu ich narodzin na nowym biegu ruszy mechanizm zbrodni
wierzę jeszcze, że zbrodnia dopadnie przynajmniej głupotę
dzieci nie chcą wypuścić obcych za próg
a ci marzą już tylko o tym aby znaleźć się z boku
mówią: nic nas nie obchodzi polityka
to nie prawda, że cierpimy na rozdwojenie
samobójstwa i walki o byt
nowy wiatr każdego chce porwać w szaleńcze noce jutra
nawet tych co nie kończyli szkoły przywództwa
nawet tych co urodzili się z nieznanej matki
nawet tych co sztywno stoja w szeregu
dzieci patrząc prosto w twarze nie chcą uznawać pozorów nienawiści
zdrada wiary dla poklasku czy jakiegokolwiek dobra
już nikogo nie interesuje
nikt już nie chce przyznawać się do ojca Marsa
każdy mówi: mam twarz, mam własną twarz
to są moje grymasy
a głosy z taśmy wołają gdzie jesteś mamo
Matko Demokracji
>>>
Samotny bławatek
Jedyna umiejętność którą doprowadził
do perfekcji
to przekonywanie wrogów i przyjaciół
do kochania miłości
Zapragnął być samotnym bławatkiem
pośród wspaniałego złotego łanu zboża
cudownie niebieskim pośród ciężkich rozkołysanych kłosów
Chciał, by tłum żeńców wpatrywał się
w taką harmonię z zachwytem
by uznano, że to jest łan Boga
którego nie można tknąć
ale zboże zawsze musi być zżęte
>>>
* Systemy jak szubienice *
Trudno przychodzi szybkie postawienie
robespierrowskiej gilotyny
często kończy się wszystko na ociosywaniu
dwuznacznego dębowego pnia
z drzewem kojarzą się marzenia
z drzewem kojarzy się wyzwolenie
i z ostrzem stalowym kojarzą się systemy polityczne
doprowadzone do ziemskiej perfekcji
Zadrżałem na widok schodów kamiennych
do panteonu burz błyskawic ulew
drżę ze strachu na schodach władzy
wszystko tu jest niepewne
każdy stopień to głowa minus wolność
każdy podest to zmieszanie i kompromis
Grobowe mauzolea mają usprawiedliwiać
egzekucje i rozstrzeliwanie sumień
tego można się dowiedzieć z wynurzeń
ludzi idących o krok przed wszystkimi
ich sława podąża do świetlistych epok
za maszynami wojen
Zadrżałem pod Kremlowskim Murem
kogo zgilotynują w najbliższym czasie
być może uratuje się tylko człowiek bardzo chory
taki którego będzie można jakoś usprawiedliwić
wszyscy zginą to pewne
zginą wszyscy którzy mają rację
już słychać stukot młota i jęki dłuta
>>>
* Pojedyncze słowa *
Wyruszyłem w górę
stąpając po schodach swego dzieciństwa
wznosząc się z kotlin przez pasma wzgórz
aż po strome ściany gór
po drodze rozglądałem się spragniony wokół
ciekawy co zostało z mojej dziecięcej wyobraźni
przecież pojedyncze słowa odkrywałem dawniej w trawie
jako małe pachnące, kolorowe kwiatki
zrywałem je przypadkowo na skarpach wąwozów
na wilgotnych łąkach, po których ostrożnie stąpałem
czasem splątane i wijące się po ziemi
czasem dumnie sterczące swym zielskiem pod dzikimi czereśniami
potem niosłem chłopięce bukiety przez polne ścieżki
a barwne muchy i pszczoły siadały na nich
biegłem za słowami wznosząc się i opadając
w niespodziewane wądoły
jako smutny pięcioletni chłopiec znajdowałem
słowa rozpaczy i słowa ekstazy
codziennie musiałem patrzeć tuż po wschodzie
słońca na rodzinny dom i drogę z daleka i wysoka
a potem zbliżać się do nich ze słońcem i bukietami
kwiaty na ołtarzyki, kwiaty dla siostry i babki
Wstąpiłem na płaskowyż refleksji
tu znalazłem teczkę z posegregowanymi słowami,
które rozłożyłem u stóp góry
dziś już nie mogę jak kiedyś wskrzesić dawnych
kolorów i dźwięków
mimo, iż przypisuję im czerwień cierpienia lub
barw państwowych
mimo, iż otulam je sinawymi mgłami i napełniam
zapachem dziewczęcych włosów
mimo, iż tworzę dla nich niebieskie tło
i nakładam na nie wstrząsającą czerń i starczą biel
widzę je nadal puste i nagie
przez ich przeźroczystość przenika w końcu lęk
państwowych dróg
>>>
* Laurowa korona *
Cienka gorąca opaska nienawiści
wokół mojej głowy
wieniec laurowy nad moim czołem
jeden listek drugi trzeci czwarty
wszystkie przybite do mojej głowy
gwoździami tęsknoty i samotności
przenikające moją najtwardszą kość
to przeszłość niszczy mój mózg
nie mogę korzystać już z teraźniejszości
świat który demaskowałem osaczył mnie
nienawiść miłości miłość nienawiści
słowa splątane wartości splątane
och, poprawić opadający na oczy wieniec laurowy
cierpieć znów jak człowiek
z powodu czasów, w których przyszło żyć
nie zapominać o nitkach żalu
o chwilach chwały
wywalczyć przyszłość
zmartwychwstać dla miłości
>>>
* Promień słońca *
Promień słońca rodzi się
pomiędzy jedną a drugą moją rzęsą
ukierunkowany przez świt
wnika przez wąską szczelinę
razem z tobą do wnętrza mojej świadomości
ledwo co moja czaszka powstrzymuje
ostrze jego zagięte
>>>
* Emitowane promieniowanie obserwowane z mózgowych płaszczyzn kanonów i norm *
Energia prywatnych reaktorów
daje o sobie znać w czasie prywatnych wojen
torturuje potencjały dość dokuczliwie
w czasie walki człowieka z człowiekiem
z jądra komórki wypadając
uderza w
procesy wielkich zmian
dopada cię gdy jesteś odsłonięty
gdy się
poruszasz gdy szukasz
może zepchnąć cię w kocioł kosmosu w schizofrenię
lecz niekoniecznie
emitowane promieniowanie obserwowane z mózgowych
płaszczyzn kanonów i norm
wnika w odczucia sensu bezpłodności i rodzenia
wszelkiego rodzaju promieniowanie ciał zadaje ból
lecz niekoniecznie destrukcyjny do końca
i wielkie bitwy białego z czarnym
i ciepło i kłucie i dreszcz
i światło oświetlające równiny wiary i fantazji
to efekt działania prywatnych reaktorów
naładowanych wielkim rozpędem czasu u zarania
w plazmach komórek może zmienić się w rewolucję społeczną
lecz niekoniecznie
emanujące z reaktorów myśli w postaciach atomów
przynoszą pragnienia do ciebie stojącego
już na poręczy mostu
z szału iluminacji wywołują bunt na powierzchni rzeki
widzisz na brzegu rozpadające się karuzele bogów i maszyn
gdy już wszystko zastygnie wreszcie wokół
gdy przestrzeń oklapnie bezsilna
gdy powietrze oblepi apatyczne nieruchome ciało
gdy tortura minie powiesz:
poddaję się zgadzam się
jestem już wyżarzonym zdrajcą świadomym siebie
w każdym calu obłudnikiem gotowym do życia
doświadczonym zwycięskim Prometeuszem
ale mitem jeszcze jednym mitem laserowego promienia
lecz niekoniecznie okaleczonym
>>>
* Jedno moje skinienie *
W marzeniach uderzyłem ręką w twarz dyktatora
i nagle moje wargi zaczął toczyć rak
napisałem wiersz o własnej duszy
i nagle dziecięce przerażenie zbudziło mnie
w ramionach matki
podczas gdy na zewnątrz niebo spadało
na ziemię kościołów parafialnych
ogromnym czarnym krzyżem
poznałem i pokochałem dziewczynę
i nagle podreptałem w żałobnym kondukcie
za jej trumną
zdobyłem nowych przyjaciół
i nagle począłem dokładać szczap do stosu
na którym palono ich ciała
mając na ustach słowa:
daj im wieczny spoczynek
rozmawiałem rano z ojcem o polityce
i nagle zacząłem go wychwalać
zawierać przymierze z własna aberracją
umknąłem w ciasną skorupę orzecha
aby być doskonale niewidocznym
aby pozbyć się cywilizacji dnia
i nagle stałem się ziarnem tego jedynego wieczora
kiedyś były tu dzikie zwierzęta
unoszące na grzbietach małe dziewczynki
kiedyś była tu wielka chmura
wpływająca przez otwarte okno
niosąca w sobie cień zła
kiedyś dyktator umierał nędznie
na jedno moje skinienie
dzisiaj trzeba słów
a słów już brak
>>>
* Zaślubiny *
Przybył do Galilei
i jak z rękawa sypnął symbolami
pokochał tylko jedną kobietę
i poślubił ją dzięki znamieniu śmierci
była tą która go urodziła
była ladacznicą którą poślubiali
wszyscy mężczyźni na Ziemi
obie pochyliły głowy do jego stóp
obie pochyliły głowy przed słowem
>>>
* Rachunek krajobrazu *
Początek
kochamy swoją ojczyznę
jesteśmy balonami wypełnionymi stygnącym powietrzem
nie mamy ust tylko jaskinie
przygotowujemy się do powstania matematyków
chłopiec patrzy na dziewczynę
ona go oczekuje i bardzo pragnie
chłopiec to elektryczny dźwięk
pędzący do jonosfery spełnień
dziewczyna to smak pierwszej łyżeczki
lodów migdałowych spożywanych w niedzielne popołudnie
kiedy będą mogli się połączyć?
Środek
połączyć ich może zagrożenie kosmiczne
już nie długo
robi się przecież teraz bardzo niebezpiecznie
chcemy odkryć jakąś prostą regułę
łagodna senność
codzienna praca
permanentny bunt sumienia
porządek rzeczy
nadzieja zmieniająca świat
piękny kary koń cwałujący przez pustą
główną ulicę wielkiej metropolii
unoszący na grzbiecie parę młodych ludzi
przytulonych do siebie
Drugi środek
co jest dla nas ważniejsze?
ten dzisiejszy dzień siedzący pod ratuszem
na kamiennej ławie
czy dzień jutrzejszy spadających z nieba
płonących dziko rżących koni
umiemy zadawać pytania
umiemy szybko odnajdywać drogę do domu
swych rodziców
chociaż nie ma tam żadnych bezpiecznych kątów
i odpowiedzi
tam tylko przed telewizorem obok talerza z zupą
leży rozżarzony czerwony gwóźdź
brakuje do kompletu nagiej drewnianej kobiety
mogącej przygnieść ciężarem świata każdego mężczyznę
choćby nawet uświadamiał sobie
że jest to walec drogowy
że jest to realna sytuacja a nie żaden symbol
Koniec
rzeką dla której dzień dzisiejszy jest korytem
bywa filozofia lub religia
często mówimy przecież to tylko moje serce
często nasze koryta wypełniają niekonsekwencje
aż do śmierci
w naszych rzekach pływają wzdęte trupy
znanych łagodnych kosmicznych koni
Drugi koniec
>>>
* Twarze *
Zawsze ilekroć przechodzę obok księgarni
zza szyby gapią się na mnie twarze
z okładek książek partyjnych pisarzy
ledwo co moja cierpliwość wychodzi cało
z walki z ich pożółkłymi spojrzeniami
odkąd ogłoszono stan wojenny
właściciele tych twarzy skradają się za mną
jak dziwne duchy w czarnych garniturach
biegną za mną do domu
wpadają do mieszkania
zanim zdążę domknąć za sobą drzwi
starają się nocą
sobie znanymi metodami psychicznego terroru
z mlicyjną przebiegłością
złamać mojego bohatera
ukrytego w szufladzie
i mój podmiot liryczny
szepczący coś w ciemnościach przy oknie
>>>
Każde słowo jest tu obce
planety tu nie mają nazw
wszystko staje się z czegoś co ….
wszystko przepływa do ….
istoty nadmuchane powietrzem
istoty wypełnione wodą
z diademami nad głowami
są sobie obce
i ….
wszystko co stworzą jest powtarzaniem
jaszczurczych wyjść
gdy słowo przestaje być słyszane
zmienia się w galaktyki obcości
porusza się płynąc ku …..
eksplodując wewnątrz serc jak wszechświat
może zachwycić niemowlę lub głuchego starca
i …..
zginie człowiek gdy niesłyszane słowo
przestanie być Bogiem
zapytajcie zakochanych gdy powrócą razem
z ogrodu botanicznego
czy będą pisać wiersze?
>>>
* W amfiteatrze anarchii *
Pewien angielski poeta stwierdza
że nasza generacja patrzy w przestrzeń
pomiędzy uciekającymi kryształowymi kulami
i w gnijących ziarnach zboża rozrzuconych w kosmosie
upatruje wskazówek jak układać swe życie
gapi się też w anarchię elektrycznych komórek mózgu
dostrzega prawdę pomiędzy przestrzenią
a kulami planet
Czasem nad niecką amfiteatru wdycha zapach rozmowy
zjednoczonych wyzwolonych dźwięków
zapomina się w sobie cała generacja prawdy
i odlatuje pozbywaszy się grawitacji słońc
Pewien poeta sam chce przeskoczyć policyjny
ziemski mur i rozpędza się już wybiegając z parku
układa dla mnie manifest i włącza moją osobę
bez mojej akceptacji tej koncepcji
po fakcie przychodzi w tej sprawie
z czarnym ojcem rock`n`rolla do mojego biura
słowiańskich replik po ocenę lotu i zachwyt
Smugi anarchii nad oceanami narkotycznego bezmiaru
to jest to co przypomina mi rumowy zapach
zgnilizny wydobywającej się z głębokości amfiteatru
Interes polegający na sprzedaży plakietek z Leninem i Che Gevarą
i innych socrockowych dewocjonaliów zwijam na koronie obiektu
patrzę w rzeczywistość jak nakazał i zaczynam powoli
schodzić do niego na dno koncertowej niecki amfiteatru
kto mi zagwarantuje że po prawdę
>>>
Jeśli zdołam pochwycić coś co przepływa przez moją głowę
czy nie przerażę się podnosząc to na wysokość twarzy
jeszcze jedna chwila zupełnego załamania
jeszcze jedna sekunda zbliżenia z życiem gwiazdy szczęścia
czy powstrzymam irracjonalną część ludzkości
schodzę do najgłębszych pokładów istnienia w jaskini czasu
szukam przyrządów kontrolnych zgubionych na starcie
bez nich nie będzie doskonalszych narzędzi cywilizacji
bez nich piramidy i kosmodromy słabości będą nadal urągać
Oglądam różne warianty obecnego sposobu przetrwania
oglądam eksperymenty i egzekucje na życzliwych kosmitach
Rzeka nieświadomości wypływająca z rajskich ogrodów przeraża
zwolenników śniegu który można ogarnąć, który można zbrudzić
dążenia ludzkości są ściekami w rzece nieświadomości
to nieprawda że tylko w Hadesie można ją przepłynąć całą
Na największych scenach ludzccy paranoicy zdobywają sławę i poklask
akceptowany jest sposób, nigdy sens
po atomowej wojnie ich racje będą dowodowym materiałem archeologicznym
już z kart podręczników historii dla najmłodszych słychać
wyłącznie rozhisteryzowane pokrzykiwania w sporach o własne racje
Jeśli zdołam pochwycić wszystko co przepływa przez moją głowę
okiełznam przypadek nazywając go cynicznie celowością
nałożę na niego burłaczą uprząż, zanurzę w rzece wiosło
rzesza mistrzów czeka na pierwsze wskazówki
rzesza sterników wciąż nie wie
jak plynąć pod prąd
wlasnych myśli
>>>
Erato
Przyszła dziś do mnie Erato
w białą grecką odzianą sukienkę
znalazła mnie płaczącego i otoczyła ramieniem
stanęła z tyłu za siedzącym, nachyliła się
przytuliła głowę do moich policzków
A ja zamiast pisać wiersz
upadłem na kolana przed nią
wtulając głowę w jej łono
dotknąłem jej nóg gładkich
Ona złożyła dłoń na mojej głowie
obsypałem jej ciało szaleńczymi pocałunkami
słowa przepadły w ciemnościach
do świtu opłakiwały zdradę
>>>
Jestem głodny
Jestem głodny
stoję na środku głównej ulicy
okropnie chce mi się jeść i palić
na przekór systemowi zniszczyłem dziś
wszystkie kartki żywnościowe oraz
banknoty wydane przez komunistyczne banki
no ale teraz czuję już fizyczny głód
Jestem najbogatszym człowiekiem w kraju
w mennicy mojego mózgu wytwarzam
w każdym ułamku sekundy
złote numizmatyczne myśli
zakochany na środku drogi zamykam oczy
i karmię się nimi, cóż mi pozostaje
cały wznoszę się pod ciężkimi powiekami
Nie jestem Einsteinem lecz mogę bez dowodu stwierdzić
że gdybym teraz spojrzał na paranoika Breżniewa
gdybym tak głodny wbił choćby jedno spojrzenie w jego oczy
zmieniłbym tok jego kosmicznego myślenia na pewno
Pamiętam że kiedyś we śnie się do mnie uśmiechnął
lecz teraz w dzień stał się moją obsesją
chcę się z nim spotkać sam na sam jeszcze raz
potrafiłbym się powstrzymać z zemstą
i spojrzeć na jego twarz jak twoją moja jedyna
Myśl o nim nie daje mi spokoju
jak kanibal trawię ją zamiast jedzenia
Moje siły życiowe umykają w przestworza
płyną hen ponad kamienny pałac Łazarza
>>>
* Filozofia upadku *
Chcę wiedzieć co to jest filozofia upadku
Czy to jest cierpienie kopanego przez milicjantów
polskiego nastoletniego opozycjonisty
czy upadek w hierarchii partyjnej
towarzysza Gierka
czy to upadek mojego dwuletniego syna
na betonową podłogę w wynajętej suterenie
czy upadek czerwonego prominenta
w czasie polowania na terenach łowieckich
Urzędu Rady Ministrów w Bieszczadach
czy to upadek hollywoodzkiej gwiazdy
w narkomanię lub alkoholizm
czy upadek sowieckiej stacji kosmicznej
na Kanadę
czy to ciągły upadek ekonomiczny gospodarki
i moralny społeczeństwa na Zachodzie
czy przejściowe kłopoty na polskim
rynku wewnętrznym
czy to niewłaściwe prowadzenie się
jednej niespokojnej polskiej dziewczyny
opluwanej przez sąsiadów
czy osiedla koszarowe domów dziecka
w raju za Bugiem
Jestem rozdarty takimi pytaniami
które pojawiły się razem z Partią i Dziennikiem Telewizyjnym
w moim niesocjalistycznym życiu
>>>
* Nie odsłaniaj swego serca *
Nie odsłaniaj swego serca
bo wiatr chłodny potarga je
jak wielkie płótno
choćby było nawet dumnym sztandarem
Nie płacz w barze do piwa
gdyż łzy wzbiorą w dwójnasób
i tsunami wychynie z kufla
Nie szepcz słodko że tak ją kochasz
tylko pozwól jej zdjąć twoje spodnie
Nie pozwól jej pięknieć w twoich oczach
twoja dama dostrzeże w nich i tak
tylko nagie swoje ciało
Zaciśnij w pięści swój żal i słowa
zamknij się w wieży
wnet zacznie się szturm
Ukryj pod maską twarz
odejdź pierwszy chyba że
chcesz koniecznie zostać sam
>>>
* Ty we mnie rodzisz mnie takiego *
Czy to ty sprawiłaś
że muszę żyć tak ciągle zmieszany
wycofywać się we wszystkich możliwych sytuacjach
wstydzić się swojego opętania
Gdy przyszłaś jak anioł
i nachyliłaś się nad moim trupem
na skrzyżowaniu
w pulsujące kręgi szoku wniosłem z tobą
kropelki krwi które wezbrały zamiast łez
w moich oczach
dojrzewając powoli spłynęły w nasze wyzwolenie
Ty przychodzisz zawsze wolna
czy wiesz że sprawiasz tak że uciekam od siebie
że nie chcę siebie poznać
W pędzących zwielokrotnionych ulicznych kraksach
kropelki delikatnieją przemieniając swoją energię
jak atomowe stosy
pobudzają rozpędzają wszystkich ciągłym
zmieszaniem na kierunku do prawdy
Sam wycofuję się sprzed twego oblicza
ty we mnie rodzisz mnie takiego
oddając mi wolność
>>>
* W wesołe Boże Narodzenie *
W wesołe Boże Narodzenie
świętują wszyscy przy zastawionych stołach
rozpromieniają się pośród towarzyskich i rodzinnych
rozmów
Każdy rumieni się słowiańsko
jakby sam był małym Jezusem
i znika ze świata kłopotów na zawsze
tego wieczoru
Tylko ten jeden siedzący na pustym krześle
przed pustym talerzem rozpala nie siebie
ale kamienie patrząc wprost pomiędzy
ściany swojego zapatrzenia
Szpitalnym gestem i uśmiechem wskazuje
że wokół dokonuje się przecież rzeź niewiniątek
wszyscy rozglądają się wokół i nie widzą nic
a on widzi dusze nienarodzonych prawdę i honor
Tylko ta jedna dziewczyna unosi się
jak w świecie Disneya poruszając się
jak ksiezniczka pośród kolorowych marzeń
Myśl przewodnia jasna jak gwiazda tego wieczoru
ledwo podąża za nią ledwo dosięga korowodu
Ten jeden bliski nieznany niewidzialny
zmienia się z dziecięcia w mężczyznę
by po chwili znów na powrót jako chłopiec
tańczyć wokół choinki
Świąteczny stół przegradza podnieconą dziewczynę
i wyniosłe jak tron puste krzesło
lecz ona nagle podnosi się otrząsa z baśni
wywołuje na stronę proroka
zarzuca mu ręce na szyję obdarowuje go
uśmiechem jeszcze z firmamentu
błaga przez całą swoją wiarę
by pozostał takim dla niej na zawsze
by pozostał strumieniem żywych meteorów pędzących
z kosmicznej pustyni do otchłani jej serca
bo ona tak się w sobie odradza
gdy jest przy nim blisko
by był sercem komety a ona jego welonem
Wnet powracają do ludzi życzących sobie
lepszych dni lepszych lat lepszych czasów
by znowu bawić się i weselić naprawdę
by pszeniczne dzieci kołysać do snu bez koszmarów
Przywołują kolędą miłość nad stoły tradycji
wznoszą kielichy słów dla rodzącego się stworzenia
Dziewczyna kocha najbardziej dlatego
wskrzeszanych tu legend katolickiego narodu
prawie nie słyszy wpatrzona w rozpalone kamienie
przed oczami romantycznego wojownika
Ona jedna dostrzega rodzącą się nową pieśń
pieśń buntowniczą pieśń nowej epoki
w nowej erze
>>>
Dziesiątki smutnych rozbitych aniołów
Dziesiątki smutnych rozbitych aniołów
spaceruje w mojej zdemolowanej duszy
jak po więziennym placu
dawne atrybuty doskonałości
ledwo wyzierają z ich zniszczonego wyglądu
Anioły wymieniają pomiędzy sobą
puste spojrzenia i już nikt nie pamięta jak wczoraj
tuliły się do siebie w opowieściach moich
Białe pióra jeszcze spadają z nieba
po tej przedziwnej katastrofie
skrzydła ich wyglądają teraz przerażająco
Minotaur udający Pegaza przejął pod swoją straż
rozbitą armię miłości
gdy wtargnął przemocą do duszy
rozwalając w pył jej misterny labirynt
Na moją twarz spadają pocałunki kobiety
która naruszyła regułę mojej niebiańskiej pustelni
z uścisków powstało więzienie
słowa jej wywołały hekatombę snów
Mam teraz prawdziwą Ziemię w ramionach
a w duszy ogród pełen obcych podstępnych
wrogów wszelkiej pozamaterialności
>>>
* Biorę naszą polską wieś na swoje powieki *
Tylko ja biorę naszą wieś na swoje powieki
wskrzeszam ją prawdą
Tylko ja odtrącam totalitarne łapy
od tych autobusów z nicości
Ten archiwalny motyw czarno-biały
wędrujący w mroźny poranek do miast
nakłada mi się na mój sen
Odtrącam łapy państwa które wnikają
do duszy ludu po ostatnią iskrę
Tłum napiera na mnie tłum teczek i beretów
tłum zmarszczek pod oczami i niedokończonych marzeń
owiniętych w codzienne gazety
Tylko ja rzucam się na tory by powstrzymać
te żywe transporty swojskości podążające na wschód
do krainy identycznych zastyglych twarzy i serc
Tylko ja dostarczam do przystankowych kiosków
niecodzienną miłość w kolorach
Któż się przysłuży narodowi jadącemu po życie
jak na śmierć jeśli nie społeczna miłość
Gdy wychodzą wioski by dać się uwieść w niewolę
ja czekam na nie na tych przystankach
w miejscowościach o zmienionych antyludowych nazwach
łapię, zarzucam na plecy
i uciekam w lasy i góry
>>>
Rozdają oprawne lustereczka słów by wszystkie na raz
błysnęły wspólnotą która wyłamie się jak jesienne słońce pracy
z deszczowego zastraszenia propagandą
***
Może wszystkie oczy na raz błogo się zamkną w czasie podróży
a przed bramami miast lub fabryk otworzą się lekko
i sypną iskrami szczęścia
na dachy i kominy pełne upokorzenia
***
Chcesz żyć w kłamstwie
Chcesz żyć w kłamstwie, bo mówisz
dajcie mi wszyscy święty spokój
zostawcie mnie samego
Przeklinasz wszystko wokół
w przeświadczeniu, że zniszczysz zło
za tym murem milczenia
Przysuwam się delikatnie do ciebie
by cię nie drażnić
szepczę ci pochlebstwa i taktownie ryzykuję
odrobinę krytyki
A ty nagle swą wielką, ciężką od bezczynności łapą
chwytasz mnie za kark i podnosisz jak zabawkę
na wysokość twarzy
krzyczysz: patrzcie, ten mnie docenia
wierząc, że usłyszą to ci, co cię krzywdzą
za murem jawi ci się cała nienawiść
z otwartej szkatuly: cała moja miłość
Chowasz mnie w swoją kieszeń i jak
odkupiciel kierujesz swoje kroki na drugą stronę muru
spluwając po drodze w twarz każdemu
kto wyjawi swą inność
Po chwili już jesteś na ogromnej lustrzanej pustyni
pośród milionów zwierciadeł
zasiadłeś nad sposobem naprawienia świata
rozważasz swoją miłość i prawość
konfrontujesz własne prorocze przemyślenia
z tym, co widzisz wokół
wykrzywiasz twarz widząc jak po tafli luster
spływa odrażająca ślina
twoja własna
>>>
Walka o buty
Stoję na Rynku
przyglądam się przebiegającym w gorączce ludziom
Narodowi, którego formą organizacyjną
w ostatnich latach jest manifestujący tłum
Słyszę jak ludzie pyskują i złoszczą się na siebie
jak oskarżają się pełni nienawiści
wyrywają sobie buty w sklepie obuwniczym
i polewają racjonowaną benzyną
Widzę jak ktoś wyszarpuje z kolejki
faceta w zielonym paltocie, ponieważ stał
o jedną noc krócej niż pozostali
Widzę jak ludzie napierając na taflę szyby wystawowej
rozbijają ją i kaleczą się szkłem dotkliwie
Widzę jak wszczynają bójki o byle co
Nikt nie ustępuje w walce o byt swych rodzin
ani o pół kroku depcząc drugiego
Komuniści szepczą z boku:
czy chcesz być dalej z nimi?
czy chcesz stać się wulgarny i rynsztokowy?
czy chcesz wniknąć w ten podły stan?
czy jeszcze wierzysz, że te niedziele ich łączą?
czy chcesz dalej słuchać tego zwierzęcego jazgotu?
Doprowadzony do ostateczności rzucam dopalającego się papierosa
staję na ławce i krzyczę
ludzie opanujcie się, przecież na was patrzą
bogowie Kremla
>>>
* Pomiędzy zrezygnowanych ludzi bez marzeń *
Ostatnio irytuje mnie prorocza doskonałość
polskiej poezji emigranckiej
nawet jej perspektywiczna czystość
dlatego że nie mogę wyłowić jej z tłumu
jaki zbiera się pomiędzy godziną szóstą i siódmą
we wschodzącym słońcu na wszystkich polskich
przystankach kolejowych i autobusowych
Ani tam jej wnieść nie można
pełnej prawdy i pamięci
pomiędzy zrezygnowanych ludzi bez marzeń
co sami są jak zjawy
Kto jeszcze patrzy na zakrzepłą krew
na miejskim chodniku i czole wiejskiego chłopaka
wracającego z niedzielnej zabawy z sąsiedniej wsi
gdy wiezie ją w poniedziałek do pracy
Inwalida w kolejowym zniszczonym starym mundurze
odkłada kule by móc zarzucić na siebie
równie stary plecak patrzy na moją twarz
Ci wszyscy ludzie w przedziale pociągu
w brudnych płaszczach ortalionowych
typy w zielonych marynarkach
z tłustymi plamami na czerwonych swetrach
bezzębni z czarnymi aktówkami wypchanymi zanadto
mężczyźni październikowej Polski
mężczyźni godziny szóstej trzydzieści osiem
mężczyźni końca wieku
oni oczekują tylko na czyjś gest
Obłudne kobiety, które nie mogą być kobietami
mając takie socjalistyczne ręce i twarze
poprzez szyby autobusów
wpatrują się w mgłę na polach
Tak, one unikają mojego wzroku
gdy pozdrawiam je wchodząc do autobusu
jakże zostałem sam naprzeciw
tej pracy zhańbionej wyłaniającej się już
na końcu drogi jak betonowa ściana
>>>
* Formuła jedności *
Czyżby istniała tylko jedna formuła jednocząca przeciwności
czyżby odwieczna nasza walka zatrzymana była
w jednym punkcie przecięcia
Moje pasaże wyzwalają się z kropel spadających ze słońca
z rytmem zrodzonym w podwórkach odrapanych kamienic
pośród wolności, wiedzy i sławy
pretendują do dzikiej przyjemności
w odkrywaniu jedności nocą
chcąc wyruszyć z tego miejsca muszą
przez banał życia i geniusz śmierci skierować kroki
na końce drzewca krzyża
słowa cierpiąc nie mogą nadążyć za cielesnymi skrajnościami
nad krawędzie przeciwieństw
lecz przecież oddały się ziemi w służbę wolnej woli
i tylko w grobach samotnego milczenia
dokonują nobilitacji nieodgadnionych racji duszy
Z umierającym słowem i biegnącym ciałem
miotamy się w jednym jedynym punkcie
przecięcia się przeciwności
i tylko jeszcze nie wiemy czy w chwilach jedności
jesteśmy naprawdę
gdy tak wówczas chcemy jeszcze gdzieś pójść
za istotą udającą się wtedy z tego punktu
najkrótszą drogą w górę
>>>
* Dusze ziół *
Nazrywałem pachnących ziół
mam ich całe naręcze
nad brzegiem strumyka i w cieniu
malinowego ogrodu
dzikie zapomniane oddawały mi się
z nadzieją na krysztalowy wazon
oceniałem ich poetykę swymi zmysłami
swą nieprzydatność ukrywały do końca
wylęknione odbierały mnie
jako dziwnego przyjaciela
Gdy wnosiłem je w marmurowe salony
zieloną skromnością odezwały się wtedy
własnymi słowami natury
tak irracjonalne a zabrane
z naprawdę istniejącego świata
wiatru słońca i owadów
jakby dziękowały wciąż za stworzenie
jakby miały dusze z kryształu i marmuru
>>>
Tysiąc trafnych słów płynących
pomiędzy nadawcą i odbiorcą
służy zapominaniu jednego słowa –
Kocham
Skały toczą się ze szczytów Tatr na dno morza
ludzie na kamieniach wiją gniazda
tworzą kryjówki tam gdzie
nic nie można powstrzymać
przed unicestwieniem
noc pozostaje dla Słońca
Księżyc istnieje dla Słońca
setki małych twarzyczek znajomych
ukazują naturalne grymasy
z kamyków toczących się ze słońca
Potok słów pomiędzy miastami
pomiędzy państwami
pragnienie pragnienie pragnienie
jedynie słowa zatrzymują pędzące kamienie
ludzie muszą się poruszyć
wyjść naprzeciw siebie
podrygując w cierpieniu inaczej odmiennie
grymasy naturalne cierpienia
płyną ku odbiorcom grozy i strachu
życie z maleńkich twarzyczek znajomych
już z cierpieniem umyka słońcu
liczę je myląc się wciąż
Tysiące kamieni tysiące trafnych słów
tysiące zakochanych znajomych
krztuszę się tkwiącym w gardle kamieniem
to brak słowa –
Kocham
Noc pozostaje dla Słońca
ja czekam
czekam na głos kamienia
telefon milczy
>>>
* Przybrała kształt kobiety *
Urodziła się w dzikim spojrzeniu
nabrała kształtów kobiety
zaprosiła mnie do siebie
zamknęła za sobą drzwi
przemówiła kroplą goryczy w winie
otoczyła mnie swoim niecnym życiem
i kazała zostać nagim mężczyzną
Powtarzała wciąż że ma na imię
Czarna Noc
i że kocha słoneczne promienie
ale istnieje dla ciemności
i – daję ci szansę, daję ci szansę
Oliwą namaściła swe ciało kobiety
targnęła się jako prywatna właścicielka
istnienia ludzkiego na rytm mojego serca
niszcząc go
Sama zabiła się w jednej chwili
ciszą na rozkaz przeznaczenia
pozostałem sam za tymi drzwiami
myśląc o jej ostatnim mieszkaniu
wewnątrz na zawsze
z raną krwawą
w sercu szumiącym zorzą zachwytu
z rokiem czasu na jej akceptację
>>>
Tęsknota zatrzymuje się przy oknie
podziwia pięknych mężczyzn
i urocze kobiety
siada obok mnie w kolejowym wagonie
i trąca mnie kolanem
Zamykam oczy lecz jest już za późno
wtedy szepcze mi do ucha
sklecone naprędce historyjki
sprawia że czuję się jakbym
w nie wierzył
spoglądają na mnie błękitne oczy
słyszę kobiecy śpiewny głos
i powracam poprzez czas poprzez przestrzeń
do chwil żeglarskiej wspólnoty
żywiąc nadzieję na jakiś cud
i oto w odbiciu w szybie
widzę jak tuli się do mnie moja jasnowłosa
nasze ciała kołyszą się jednym rytmem
w tym uciekającym pociągu
unoszę ją z sobą
zabieram swoją miłość
wyrywam z rąk tęsknoty
>>>
* Wokół osi zimna i ciepła *
Mrówkojad swym długim wąskim ryjkiem
wysysa ze śmietnika mojej psychozy
zakamuflowanego tam zagubionego człowieczka
insekta systemu
Wielką dłonią stalową poruszający robot-kolos
grzebie w schronie mojej historii
starając się pochwycić małą rozpaloną duszyczkę
uciekającą i krzyczącą coś
kręcącą się wokół osi zimna i ciepła
rzeki dzieciństwa i drzewa dorosłych
drewniana oś zwęgla się w pragnieniach
>>>
Chciałbym cię znów widzieć –
Idziesz chodnikiem wzdłuż pustej ulicy
listopadowa wichura łamie gałęzie
bezlistne topolowej alei
i zrzuca ci je pod nogi
umieraja z chrzęstem nadepnięte
Ja podrzynam sobie właśnie gardło
ten wiatr porywa niczyją duszę
w poplamionej krwią starożytnej wazie z chińskiej porcelany
niesie w swej dłoni wielkości
horyzontalnej niecki twojego miasta
porzuca tą dumną kruchość
między frontami nacierających na siebie
wojsk NATO i Układu Warszawskiego
Chciałbym być przy tobie w schronie atomowym
ty zbierałbyś do woreczka foliowego
wszystkie stworzonka jakie wydobywałyby się
z mojej krwawej rany
a ja patrzyłbym w twe oczy i zaczynał życie
ale jest już za późno
Idziesz wzdłuż cmentarza
osłaniając się przed wiatrem
wcale nie dostrzegasz wysiłków
jakie czynię by otworzyć wszystkie groby dla nas
Ile wyzwalam miłości gdy cię potrzebuję
gdy krwawię
>>>
* Inspiracja *
Ustalam na dzień wcześniej
w jaki sposób będę całował twoje dłonie
Cały wieczór głowię się w jakim stylu
wyrazić mam uczucia tak dobrze ci znane
Byliśmy tak długo razem
i w przyszłości będziemy blisko
zjednoczeni wciąż myślami
nad dachami miasta
zachowujemy się będąc osobno tak
jakby jutro wszystko już miało się skończyć
Gdy spaceruję po pokoju stąpam bardziej niepewnie
niż pierwszy lepszy szaleniec
co jeszcze nie dowodzi żadnej wrażliwości
Gdy rozmawiam z twoim cieniem
głos mi się łamie
i to też nie dowodzi jakichś prawdziwych
życiowych przeżyć
Wszystko przychodzi z jakiegoś „tam”
niezgrabne niezdarne dziecięce
Jakże ciężka jest nasza miłość
znając wszystko na pamięć szukam
na dzień przed spotkaniem z tobą
jakiejś inspiracji
ty dobrze wiesz co i tak się stanie
ja ustalam już teraz schemat dla improwizacji
by móc tworzyć wewnątrz miłości
tonącej w doskonałości pod ciężarem absolutnych pojęć
chcę ją uratować zatrzymać na powierzchni
>>>
* Podła gra *
O tak, zabiłeś już mnie
choć nadal walczę targając
tę niewidzialną zasłonę
zamotałem się w niej całkowicie
A wy, gdzie jesteście moi wrogowie
że miecz mój nie spływa krwią
i w słowach wszystko ucichło
Nawet ty mój synu
kryjesz się przede mną
gdzieś kiedyś przypadkiem urodziłem ciebie
zacząłem to wszystko
Dlaczego już nie szumi cicho wysoka trawa
dlaczego już nie śpiewa tu ptak
a rzeka nie niesie ryb
wszystko przecież zapisali w raportach
i nagrali odgłosy na licencjonowany
jak wszystko magnetofon
Białe kartki wypełniły teczki dyplomato
otrzymałeś swoje oklaski przywódco
To twarde posłanie wyprostowało mój grzbiet
Ta łaska, którą mi wyświadczono uwolniła mnie
Ten śmiech, na który się naraziłem rzucił podejrzenie
Ten chłód kazał mi zacisnąć pięści
Ta niezałatwiona sprawa dała nowy punkt widzenia
I chyba tylko z tej walki pozostał mi wrzód żołądka
i nerwica nadziei
Chciałem walki wypełniony wizjami zwycięstw
a gdy nadeszła nie mogłem zrozumieć
że na prawdę muszę się bić tak morderczo
Kiedyś dziko wykrzykiwałem słowa zaczepki
teraz muszę zacisnąć zęby by nie wołać o pomoc
Zdrajcy niosą mi pomoc, bo nie widzą wciąż
po której stronie barykady jestem
przez ten dziwny sposób walki
schmurzyłem tylko twarz
bez zmarszczki na czole by nie zrobić dobrej miny
do ich podłej gry
>>>
* Kamienna rakieta*
Porównuję swieżoupieczony podłużny bochenek chleba
o lśniącej wybrzuszonej popękanej skórce
do połówek mózgu
omalże widzę go pod zamkniętymi powiekami
Pofałdowana setkami cienistych bruzd powierzchnia
uwypukla się bardziej a cały chleb pęcznieje
jakby wypiętrzał się na nim jakiś górotwór
tworzy się z czasem podłużna grań
która wznosząc się wciąż zmienia w wulkaniczny stożek
cały gotuje się do erupcji a ja nie mogę jej powstrzymać
gdyż jest taki odległy gdy go obserwuję
nabrzmiałość drga w ostatnim momencie niezmienności
Wtem nagle pęka powierzchnia bezszelestnie
a z postrzępionego krateru mózgowego
powoli wyłania się jakimś odwiecznym ruchem
ogromny szary blok skalny
szorstki kamień wyciosany w potężny zaostrzony na końcu pal
Wszystko przypomina startującą rakietę
poruszającą się w zwolnionym tempie
a dzieje się to w ciszy śpiących myśli
wielkość sama wysuwa się nieprzerwanie w nieskończoność
W ogromnym ciężarowym samochodzie zatrzymanym na rogatkach
wyjeżdżam z twego miasta
z każdym kilometrem oddalam się do ciebie
z każdą sekundą odrywani jesteśmy co raz bardziej od siebie
słyszę szept silnika usypiającego mnie rytmem klekoczącego jękliwie
z pod maski w szoferce dobiegają chrapliwe odgłosy układające się w skargę
głos z zaświatów przeznaczony tylko dla mnie
specyficzny pogłos rozpaczy przeznaczony tylko dla mnie
Moment wymijania przydrożnego drzewa
przerywa na ułamek sekundy narastający krzyk
a każdy nowy pień rozpoczyna nową głoskę
od cichego szmeru nasilającą się do wrzasku nie do wytrzymania
W wyobraźni startuje cicha kamienna rakieta
w uszach kumuluje się pozaziemski krzyk
sekundnik zegarka rysuje kręgi
przenoszące się na piekące serce
>>>
* Zwierciadło *
Znów dziś wieczór nie udało mi się opanować
części moich myśli zmusić ich do posłuszeństwa
wyszły z mego domu tak jak wychodzi się na ulicę
z mieszkania tak jak wychodzi się na przechadzkę z psem
Pozwolił mi tylko na to bym podążał za nimi
kilka kroków z tyłu jak tajniak lub anioł stróż
Zeszły po schodach na dół skręciły z bramy w prawo
chodnikiem wzdłuż ulicy aż do skrzyżowania na rogu ulicy
Zachowywały się jak normalny materialny przechodzień
odczekały kilkadziesiąt sekund na zielone światło
potem w tramwaju też nie korzystały ze swego uprzywilejowania
narażając się na ścisk
ustępowały z drogi grupie dziewczyn idących przez park
asfaltową dróżką
Wyraźnie dokądś zmierzając bawiły się tym
że mogą tak z bliska patrzeć ludziom w twarze
same będąc niewidzialnymi
Nie korzystając z żadnych skrótów
jakby chcąc zaprzeczyć swojej naturze
siliły się na zaznaczenie każdego kroku
na głównej ulicy i potem w zaułkach
w przedziwnym marszu przez miasto pamięci
Dopiero przed twoim domem odrzuciły cielesne właściwości
przeniknęły przez drzwi uniosły się pod sufit w półmroku
twego pokoju
prawie zaspokojone w dążeniu patrzyły wypełniały się
obrazem twego ciała
Zastały cię leżącą na tapczanie półnagą wtedy, gdy
przesuwałaś rękami wzdłuż bladego ciała
w stłumionym poblasku nocnej lampki
gesty opisywały jakieś tajemnicze misterium
Myśli moje niewidoczne przybliżyły się do twoich powiek
nie mogąc się oprzeć przedziwnej mocy
nie mogąc dłużej utrzymać się o własnych siłach na zewnątrz
weszły przez ciemną bramę do twojej świadomości
znalazły się przed ogromnym lustrem
zatrzymały się wreszcie zaspokojone w swym oczekiwaniu
uwierzyły naiwnie, że to, co zobaczyły przed sobą
to ogromne kryształowe lustro
>>>
* Inne życie *
Gdy zostaję sam nienawidzę alienacji
a gdy wchodzę w tłum moje oczy krzyczą
Och! dlaczego oni chcą mnie zniszczyć
odczepcie się ode mnie nie nastajcie na mnie
dlaczego znowu dążycie do mojego zniewolenia
Gdy ciebie tu nie ma
jakże pragnę być z tobą już na zawsze
rozgrzewa mnie płomienne uczucie
a znów, gdy wchodzę do twojego pokoju
zaczynamy natychmiast walczyć ze sobą
jak prawdziwi wrogowie
czy powodują to twe aktorskie gesty
czy moja nieufność – nie wiem
dokładnie tak samo jest z socjalistycznym społeczeństwem
Chyba wszystko to jest normalne jak dzień powszedni
bo jeśli byłoby to tylko formą przetrwania
to musiałbym mieć jakieś inne życie za sobą
lub być jakąś obiektywną prawidłowością
poza ludzkim poznaniem
w oczekiwaniu na odkrycie twórcze
dla przyszłego innego życia
czybym miał duszę własną
w duszy ludzkości
>>>
Teraz już nie mam pewności
jak dalej prowadzić ten dialog
i jak się do ciebie zwracać
Tyle lat zajęło mi odnalezienie
jawnego kontaktu
co kosztowało mnie utratę realnego
rodzinnego krajobrazu sprzed swoich oczu
Tak długo cierpiałem nim zaświeciła mi
gwiazdka prawdy w naszym wspólnym
psychologicznym tunelu
W końcu przestałaś panować nad każdym
moim publicznym gestem
nad każdym moim intymnym słowem
Mogłem już długie godziny rozmawiać
z samym sobą na zasadach
świadomego poszanowania godności własnej
aż tu nagle zmieniłaś twarz tak, że
nie zdążyłem tego zauważyć i w swym
przydługim monologu wyzwalałem
martwe słowa dla nieistniejącego partnera
Było tak, że oparłem duszę na węgielnym kamieniu
gdy stał się jedną bryłą z okruchów, które
ty odłupywałaś cały czas z idei
zawierzyłem ci, bo czułem się niedoskonały
pomyślałem, że moje gwiazdy należą do twojej nocy
dziś umknęłaś w nią zdradziecko tak głęboko
że nie dajesz się rozpoznać
Zawsze mówiłem jesteśmy razem
ja jak jednostka i ty jak mój instynkt samozachowawczy
jako jeden z pierwszych porozumiałem się przecież
z atawistyczną podświadomością
wówczas nie było już miejsca dla niepewności
I cóż przed chwilą stanąłem znów wobec
niewyobrażalnego rozdwojenia jaźni
nic nie pojmuję z głosów wewnętrznych
pełen tęsknoty pełen pragnienia chcę coś
tłumaczyć samemu sobie używając fałszu
jako argumentu
wmawiając dzikiej miłości, że jest wytworem
mojej wysokiej kultury etycznej
Dziką bestię bez kształtu odrysowuję w świadomości
jako embriony moich dzieci, które
dążą w tysiącach kształtów na świat
Jak można zmienić coś niezmiennego
jak można patrzeć na to samemu nie dążąc do zmian
Gdy leżę u twego boku teraz naprawdę czuję
jak zdradziecko podeszłaś mnie
i zapanowałaś w granicach, które wyznaczyłem
tylko dla siebie
Dzieci mnożą swe ciała w miliony
już słyszę ich głosy
cichy szmer zlewających się odległych
lecz zbliżających się głosów
narastający hałas wydobywający się z piersi
śpiącej obok mnie kobiety
żywe poematy
>>>
Wzywam cię jasna gwiazdo
przyjdź do mnie w majestacie pełni
nie wystarcza mi już ta szklana kula
którą wydobyłem w młodości
ze swojego wnętrza i trzymam przed sobą na dłoni
i dziś ten sam strumień dźwięku, ciepła, pogoni
moja perła nocy
nie chcę by była bękartem dojrzałości
W moich wnętrznościach pielęgnuję
zarodek złotego jabłka
drażniący moje ambicje
pulsujący jak gwiazda na niebie
w wątrobie i trzustce
rozświetlający moje jelita
czasem serce
Szkło stopione rozlało się w nocy
złoto czeka na wybuch
srebro sypie się jak śnieg
krzyczę w ciemności w boską ciszę
wzbieram w bólach
nie chcę utracić ciała w momencie
eksplozji
chcę doświadczyć dźwięku, ciepła, pogoni
jako starzec
na firmamencie
>>>
* Dojrzałość 2*
Wzywam cię jasna gwiazdo
przybądź do mnie w majestacie pełni
nie wystarcza mi już ta szklana kula
którą wydobyłem w młodości ze swego wnętrza
i dziś trzymam przed sobą na dłoni
Tym strumieniem dźwięku, ciepła i światła
który rodzisz co noc karmię w małych cząstkach
moją białą perłę i boję się tak
by nie była bękartem mojej dojrzałości
więc pielęgnuję ją po ojcowsku
w swych wnętrznościach w zwojach mózgu i genitaliach
niech wciąż drażni moją ambicję
niech dojrzewa w tym świetle wielka jasna gwiazdo
To mój skarb prawdziwy schowany we mnie głęboko
czeka by zrodzić się w tobie
Ja na razie wzbieram w bólach
pośród blednącej młodości szklanej nocy
krzycząc w ciemności ponad promieniami
w boską twoją ciszę
>>>
* Lustro *
Ten mój przyjaciel to jakiś świr – stwierdziłem
Opowiada mi już trzecią noc z rzędu o tym jakoby
miał być wielkim muzykiem ale jakieś lustro odebrało
mu szansę przebicia się
Czasem mówi, że jego gospodarstwo to miejsce nad
Wisłą gdzie obecnie znajduje się Kraków ale przed
dwoma tysiącami lat
Zapewnia mnie, że może przywrócić temu miejscu
dawną prehistoryczną świetność gdyż doskonale pamięta te czasy
Czasem recytuje wiersze Mickiewicza osobliwie je przekręcając
twierdzi, że może to robić leżąc w poprzek ulicy,
gdyż czuje się tu najlepiej gdzie odpoczywał kiedyś
obok swojego wierzchowca jako Sarmata
Pomyślałem, że to zupełny wariat gdy powiedział,
że teraz go nikt nie docenia a przecież on pierwszy
zamyślał budowę tu państwa i pierwszy chciał tu popełnić samobójstwo
Zastanowiło mnie co on rozumie pod pojęciem lustra
gdy tak w kółko powtarza to słowo
Zechciałem się dowiedzieć dlaczego lustro jest dla
niego takie ważne jeżeli chodzi o zmarnowane szanse
Gdy na moje ciche pytania nie odpowiadał dalej snując
swój monolog uznałem, że to schizofrenik
poddany bez reszty historycznej energii duszy
Wówczas lustrzany wirus zaczął pustoszyć moją świadomość
Co z tym lustrem? co z tym lustrem?
Co to znaczy, że lustro może odebrać szansę samorealizacji?
Od kilku chwil widzę już tylko własną twarz
i w towarzystwie tego wariata zaczynam bać się o samego siebie
Słuchając nocą chorych narzekań na współczesność Polski
odbijam od siebie jak najdalej w prehistorię
by patrzeć w lustro
>>>
On wszedł pierwszy do przedziału
niosąc ogromne bagaże
po chwili pojawiła się ona w zimowym kożuchu
dostojnie dźwigając swoje brzemię
w czasie podróży siedzieliśmy naprzeciw siebie
senni rozmarzeni zerkający na siebie
oni dwudziestoletni rodziciele tak bliscy sobie
trochę zawstydzeni w mojej obecności
ja stuletni zmieszany z czerwonymi policzkami
brzemienny wolnością
Z każdą mijaną stacją ogarniało mnie coraz bardziej
przedziwne rozgrzewające błogie uczucie
jak delikatne muśnięcie ciepłego wiatru
o skórę na szyi
jak dolatujący z dala zapach rozkwitającego sadu
jak krzyk żurawi powracających kluczem zza morza
uczucie zajmowało moje serce w miarę podróży
wypływało jak mi się zdaje z jej wielkiego brzucha
wyciągała po mnie ręce miłość
jakiej nigdy nie zaznałem
płód wysyłał do mnie strumienie energii
uosabiającej przymierze na wieki
Ciepło rodzinne otaczało mnie
pomiędzy miejscami, na których siedzieli a mną
zawisły w powietrzu słowa
nacjonalizm, chrześcijaństwo, człowieczeństwo
gdy oni trwali w moim spojrzeniu jak Jerozolima
od tysiącleci
nagle w kącikach oczu pojawił się ptak-posłaniec
lub przybywający ze wzgórz jeździec
a z wnętrza jej brzucha dał się słyszeć głos:
strząśnij z włosów motyle snu i jawy
otwórz wreszcie oczy na otaczający cię świat
daj się zepchnąć przez macierzyństwo na krawędzie istnienia
pozwól niech miłość odciśnie wreszcie swą pieczęć
niech narodzi się to co ma się narodzić
Stworzone przez dzieci dziecko
ukazało mi kontekst przyszłości
o tak! czułem go razem z jego dopełnieniem
było symbolem doskonałości, której jeszcze nie pojmowałem
dotykało dna mojej nadziei
wyzwolenia dla narodu i człowieka
>>>
* Dzikość serca *
Większość ludzi ma miękkie plastyczne serca
nawet obcym łapom w rękawiczkach pozorów
pozwalają do woli ja ugniatać formować
Zdarza się, że uczyni to zbrodniarz
a i tak sprawi im to zawsze przyjemność
byle w bezpiecznej odległości od granic wyobraźni
Serca kobiet prawie nigdy nie wytrzymują
tych natarczywych nacisków
wolą same wybierac swoich morderców
I ja mam takie serce ustępujące przed siłą
lecz jest jakby z innego materiału
jest jak mały foliowy woreczek
wypełniony dziwnym charyzmatycznym płynem
wabiącym najsilniejszych poskromicieli dobra
lecz nikt nie jest w stanie trwale zmienić jego kształtu
gdy odstąpi ze swoją obecnością w chwili
umysłowej trzeźwości
Jest to coś superwrażliwego
ciągle kołyszące się samo i to wywołuje zawsze
przykre uczucia
Gdy dotyka mojego czoła swoją ciepłą ręką
siwa moja babka sadzając mnie na kolanach
ja wtedy cierpię z braku pogardy
Pierwsza dziewczyna przychodzi do mojego snu
i jest mi bardzo ciężko
Znajomy chłopak zwierza mi się jak pragnie
zdobyć moją przyjaźń
cierpienie pojawia się znowu
Ktoś w obecności moich rodziców wychwala
moje zalety i to sprawia mi ból
Ukochana poprawia swą ręką włosy
nad moim czołem
odczuwam wtedy krwawą ranę w sercu
A znów przeciwnie, zdradzony przez najbliższą osobę
wykpiwany przez tych, z którymi żyję
kochający bez wzajemności
nie mogę rozkołysać serca nawet do przykrości
te uczucia przyjemne wyzwalające w przyszłość
choć fałszywe tak często
gdy łamią odkształcają serca
porzucają ludzi dla cierpienia wśród konkretnych chwil
pozostawiają większość w nienawistnej obojętności
Moje serce powraca do poprzedniego kształtu naiwności
jakby spoiną cierpienia podzielił się ze mną
Odkupiciel Ziemi
Łudzę się, że jest przez to niezmienne
w konsekwencji odwieczne niezniszczalne
dziecięcym gestem dziecięcym spojrzeniem
podstawiam je pod uderzenia parowego młota
testuję jego parametry wytrzymalości na zło
wychowany w atomowej łodzi podwodnej systemu
>>>
* Dom dla rozbitków *
Otworzyłem swój dom dla rozbitków
przychodzą i wypłakują swoje żale
w mych ramionach samotności
daję im lekarstwo spokoju i zapomnienia
pełen dziękczynienia staję się bezdomny
po każdej wylewnej spowiedzi
w moim domu coraz mniej miejsca
dla mnie
>>>
Głos z nieba z chmury gorącego płaczu
nad snem wewnątrz pamięci
przygotujcie się na krótkie życie
wodzowie wymarłych narodów
pełni wielkich ambicji
Człowiek który potrafi zabijać siebie samego
kosztuje drogo swoich słabych wrogów
ty jeden jesteś darmowy chociaż giniesz
będąc dla siebie przyzwyczajeniem
Mieszkasz na moim Olimpie
podcinasz sobie żyły
wtedy widać na ziemi że zachodzi słońce
opowiadasz niebiańskie dowcipy
i sam śmiejesz się pierwszy
głos burzy słyszą o brzasku
Odkrywam prawidła gry którą przyniosłaś
mając pierwszy kontakt
moja piękna słodkousta kochanko
ze skał czarnych z nieoświetlonych wież
rzucasz mi się w ramiona
Porzucę to wszystko dla jednego meczu
wyruszę już dzisiaj by nie umrzeć
nie zatrzymasz mnie wrogu
zataczając się wyjdę z miasta przez żelazny most
Zrozumiecie śmierć i miłość
porzucicie wewnętrzne mieszkania
by wymknąć się w ryzykownej ucieczce
dla pojęcia szerokiej przestrzeni
Rozbity o skałę błękitną
kusisz świecąc zapomniany
lecz czasem zadrga ta struna szara
lecz czasem szeroko otwierasz oczy
gdy uśmiechasz się gdzieś na swoich krańcach
w politycznym skłębionym powietrzu
ludzie walczą śmiesznym tasakiem do mięsa
lub zamurowując sny w płonącej drukarni
tłukąc w końce palców tłuczkiem z kuchennej szuflady
o chmuro, chmuro płaczu
wiatr zapomniał o twoim cieple
lecz dotknięta przez niego wielkim bożym palcem
rodzisz samotna nad światem
Podaruj mi sąsiedzie synu królów
tą rzecz którą płodzi zazdrość
tak chciałbym zrozumieć swoje działanie
tak pragnąłbym popatrzeć na siebie
by kochać po cichu choć część swoich myśli
Z obu szczytów spoglądamy na siebie
niech wspinają się nagie okaleczone kobiety
niech będą ich tysiące
nie przyklęknę na jednym kolanie
choćbyś stworzył pieśń zmartwychwstania
złotowłose kobiety pełne bólu tam w dole
na zimnych płaskich kamieniach
tak blisko boskich stóp
Szary stukot butów żołnierzy
wychodzących pojedynczo ze swoich kryjówek
to nie prawda przyszedł do mnie tylko
szalony człowiek to go nie usprawiedliwia
to mu niczego nie wyjaśnia
ale ja z Biblią w ręce głaszczę ją wyszczerbioną brzytwą
Ja z prawem w ręce słucham
głosu z nieba
z chmury gorącego płaczu
brodzę po płytkiej zatoce
ziemskich uczuc
>>>
Powróciłem przed chwilą ze złego kraju
o który walczyłem sam
ich pomieszane myśli były mi na rękę
lecz nie mogę stłumić rozżalonego serca
Anioł Stróż rzekł mi – radź sobie sam
– więc nigdy nie próbowałem siebie zmienić
Gdy przeklinany i wielbiony uciekałem
przez dzikie pustynie wymarłych miast
ona stanęła tuż obok i wsunęła
w moją swoją ciepłą dłoń
i jej cień połączył się z moim na zawsze
abym stracić mógł siebie za marny grosz
wywalczyłem niebezpieczne granice marzeń
I ty nie przekonuj mnie że zło jest przypadkowe
mój ojciec nie odróżnia odcieni nienawiści
ciągle przekonywany przez aniołów w czarnych zbrojach
Powróciłem z samego dołu
by spojrzeć na to zdjęcie oprawione w złote ramy
przed tym strzępem codziennej gazety
klęczy co wieczór czterech synów partii
lecz jej nie udało mi się jeszcze do tego namówić
ona nie chce uwierzyć
że anioł i diabeł padli już sobie w ramiona
droga w lewo i w prawo
skrzyżowanie obcych ludzi
jakiś młody musi zapłacić surowy mandat
za to że nie przewidział że to wszystko to ruch okrężny
mój spowiednik wysłuchał mnie do końca
zatrzasnął z wściekłością drzwi konfesjonału
gdy łzy spływały powoli po moim policzku
wysunąłem się nareszcie z tego cienia
łamiąc ostatnie zakazy łamiąc serca
>>>
W samym środku malutkiego pokoiku
wirują w powietrzu niewidoczne kręgi
w smugach papierosowego dymu
magnetyczne hula-hop emocji tworzą
i nadają im dowolny spiralny ruch
niewypowiedziane słowa
ich sens niedosłyszany niezrozumiany
ciemność i przestrzeń sobą wzajem wypełnione
przyjęły nieziemską jakąś formę
mogą je zamknąć strony świata
lecz ich istnienia w takiej chwili
nie ograniczy szczyt nieba ani dno piekła
Dziewczyna z łóżka, w którym leży
wyciąga daleko rękę na środek pokoju
z wnętrza jednego z wirujących kręgów
nie zważając na pieszczoty tej energii
wyrywa malusieńkie ziarenko
obraca je w palcach wyczuwając
nieziemską jego kruchość
ugniata je jakby chcąc zmiażdżyć
czy przekonać się o jego wewnętrznej sile
delikatnym ruchem podaje je do moich ust
kładzie je na moim drżącym języku
gdy znika we mnie jego kształt
pozostaje tylko łagodnie pulsujące ciepło
poznaję, że jest to ziarenko miłości
>>>
Gdy przyszłaś wreszcie zawołałem cię do okna
stanąłem za tobą objąłem cię gorąco
i opowiedziałem ci wszystko co czułem
gdy patrzyłem na ciebie jak
dążyłaś w deszczu do mnie
>>>
* Sen jest mój *
Sen przychodzi
jak kobieta odwraca się w łóżku twarzą do mnie
dotyka policzka
sen przychodzi
z wierzbowych polnych dróg
z ceglanego labiryntu starych fabryk
z zagrody i z nocnej zmiany
pozwala się poznać
w chwili ostatniej przed śmiercią zmysłów
przegradza strumień światła
spadający na ciało z rozdartych chmur
strumień światła towarzyszący pośród rzeczy
i ludzi tworzących sprzęty osobistego użycia
strumień eksponującego i osłaniającego światła
tworzący warunki dla ekspansji cierpienia
Sen wychyla się z tła
jeśli jest ludzki jakże by zapanował
nad ludzką indywidualnością każdej myśli
a może jest boski jak śmierć
na pewno na pewno
jest mój i twój
właśnie teraz nareszcie
widzę świat
>>>
* Okruchy *
Na drodze po wielkie szczęście
schylamy się po najmniejsze jego okruchy
i długo się nimi cieszymy
wiążąc z nimi nadzieję
jak z czymś pełnym skończonym doskonałym
Nawet, gdy nigdy niczego nie udają
przypisujemy im nieznane atrybuty
gdy popadamy w depresję to tylko
wtedy, gdy jeden okruch najmniejszy cierpienia
złudnie zgrywa się przed nami
na bryłę całego świata
Depczemy z głupiej niewiary wielkie
ludzkie szczęście tylko dlatego,
że czerń potrafi szokować włączając mechanizm lęku
by ten wprawił nas w ruch
krople śmiertelnego paliwa napędzają
Nie wiem, może sama tęsknota za szczęściem
boli nas ze względu na śmierć
Z okruchów szczęścia zbudowana jest droga
wystarczy patrzeć przed siebie
wystarczy ogarnąć ją wzrokiem
podnieść głowę i popatrzeć dokąd prowadzi
Okruchy otaczają nas i budują nasze ciała
okruchy budują nasze dusze
podnosząc głowę wysoko ogarniamy całość
do tego prowokuje nas pokawałkowane cierpienie
czyż inaczej nie można poznać
i włączyć w siebie pełni szczęścia
>>
Tak wypełniła się nami miłość
ledwo pomieściła nasze szalejące ciała
speszona w swej małości
zyskiwała piękna dla swych ograniczeń
Dążyłem tu niosąc samego siebie
zmuszając nieposłuszną część jaźń
do pozostania do końca drogi
Obiecywałem jej tu spotkanie z tobą
zastałem ciebie na wszystko gotową
jak składałaś z kolorowych kawałeczków
swą malusieńką blednącą duszę
Zbuntowaną cząstkę ukarałem na swój sposób
oddałem ją tobie a ty wsunęłaś ją
w siebie na miejsce martwego marzenia
Tak stało się każde z nas obce samemu sobie
a staliśmy się sobie wzajem wspólnotą
w podobieństwie
Jednocześnie zapukaliśmy do drzwi miłości
a tam za progiem wrastając w siebie
wrośliśmy w wielkość łamiąc wszelkie ograniczenia
miłości i piękna rozsadzając szaleństwem noc
rozsadzając przestrzeń miłości
gestami kochanków
>>>
Nie chcę już więcej ranić
odgrywając śmierć starego klowna
Nie chcę już nikogo poniżać
wymykającym się ześlizgującym
z twarzy spojrzeniem
nigdy już znienacka nie napadać
bezbronnych uderzając nagim
w słowach snem
Nigdy więcej już pastwić się nad rodziną
tą opinią – coś w nim jest
Zbyt wiele śmierci z boskiego milczenia
z hołubienia miłości niczyjej
z hełpienia się zatopionym idealizmem
Chcę się już poddać broń złożyć zdradziecką
odrzucic łuk i oszczep namiętności
nie chcę już panować nad nikim
w czasie popołudniowych pogawędek
pod ratuszem
w czasie jazzowych wieczorów
w czasie ośmioprzystankowej jazdy tramwajem
chcę od dziś służyć wszystkim
znikając w ich kieszeniach, zeszytach i plecakach
>>>
* Czerwone światło megalomanii *
Zawisa nade mną wielkie czerwone światło
mojej megalomanii
nie mogę przestać na nie patrzeć
nie jestem w stanie nigdzie się
przed nim ukryć
sekundy ciemności sprawiają mi ból
wtedy czuję jak oblewa mnie z zewnątrz
fala poczucia niższości
mój dom trzęsie się w posadach
chciałbym odwrócić jego blask na drogę
lecz przecież nie mogę pobiec za nim
gdy oddala się tam
widzę złamanego żołnierza
na rogu pustej ulicy
Oślepiany oślepiany nic nie znaczącym blaskiem
czy widzę go?
nie ja go sobie wyobrażam
wtedy spadam w ciemność poniżenia
żołnierz już oddaje honory samemu sobie
żołnierz czeka złamany na rogu
żołnierz bohater obu wojen
żołnierzyk ołowiany w budce „Ruchu”
na rogu ulicy
światło pulsuje nade mną
czerwień śmierci duma
biel życia megalomania
>>>
*Jestem zabawką *
Jestem przedmiotem zarządzania przez komunistyczne reżim
jestem rzeczą używaną przez własną wolność
jestem przedmiotem troski mojej rodziny
jestem zabawką w ręku dziewczyn
jestem znakiem podkreślającym boskość mojego Boga
jestem z małego okruchu męskiego nasienia i jestem dla niego
jestem materialnym dowodem istnienia czasu i przestrzeni
jestem elektryczną iskrą myśli i celem spadających gwiazd
Przyciskam usta do swego odbicia w lustrze, przyciskam
aż do bólu
Jestem jeszcze?
>>>
* I … *
I przenikam ją swoim ciepłym wejrzeniem
więc dalej w nieznane wierząc w słodkie przypadki
staję nad brzegiem mazurskiego kanału
i podnoszę metalowy guzik który dostrzegłem
opowiadam dla siebie nową historyjkę o sobie
i nowym talizmanie
Przepływam wpław morze przestudiowanej wolności
wyskakuję na brzeg we wrześniowy dzień
i byłbym zapomniał że jest już jesień
pośród tylu nowych spraw
Nie zdaję sprawozdania samemu sobie
przez ciebie tylko
moja jutrzejsza zgubo
Doszedłem do celu i idę dalej
przemarznięty na kość niosę ci
w tylnej kieszeni spodni wymięty kolejowy bilet
z lipcową datą
którego nie wykupiłem nawet bo nie miałem za co
Zamykam drzwi za sobą i cóż
widzę cię jak pochylasz się nad stołem
odwracasz się nagle i patrzysz w moje oczy
ech, bracie nie poznajesz mnie
I znów odwracasz się
by studiować wolność w zaświatach
>>>
* STAN WOJENNY *
Po prostu nie wiem jaką mam wybrać formę protestu
na jaką zdecydować się desperację
/nieświadomy, młodzieńczy/
czy to ma być strajk czynny, okupacyjny a może głodówka
/coś bardzo skrajnie ekstremistycznego/
Jak tu w moich warunkach, przy moich możliwościach wywrzeć presję
na antyludową władzę
zwłaszcza że jeszcze po całym pierwszym dniu rozbawienia wojennego
nie potrafię pomyśleć poważnie
/zaskoczony, nieprzygotowany/
Jest 13 grudzień 19981 roku a ja leżąc w swym barłogu cały dzień
słucham błazeńskich wygłupów garstki morderców
i czuję się autentycznie rozbawiony wyciem syren milicyjnych
Ale to przecież nie chodzi o Kasandrę która wędrowała
tej nocy po moim tapczanie przyprawiając mnie
o poważny zawrót głowy
Gdy oni tak serio z klocków lego
w tym samym czasie budowali wieżyczki strachu
lecz tu chodzi o zemstę, prawdziwą zemstę na dzieciach nocy
Przyszedł mi do głowy jeden pomysł
– wywiesiłem godło państwowe w swoim pokoju
włączyłem przemówienie Jaruzelskiego w radio i telewizji
podkręciłem głos na cały regulator
a adapter wrzuciłem płytę Beatlesów z „Białego Albumu”
i to też dałem „na full”
zakutałem głowę w kołdrę by samemu wytrzymać
jakoś tę konfrontację
kounizm jest dzisiaj a głowę trzeba mieć na dłużej
Zemsta za łzy mojej matki słuchającej zakłócanej BBC
mówiącej o demonstracjach przed polskimi ambasadami na zachodzie
wierzącej tylko w Boga i Solidarność
Zemsta za słowa ojca które musiał wypowiedzieć –
– to ich ostateczny koniec
Rewolucja zjada rewolucję
szatan połyka szatana
>>>
* Wolność i ZOMO *
Przełamali nas wozami pancernymi
a teraz znęcają się nade mną na posterunku ZOMO
chcę oszczędzić im tych wszystkich wysiłków lekarskich
nad moim mózgiem
Zwracam się do najważniejszego posłusznika reżimu:
– coś wam towarzyszu wytłumaczę
– jeszcze raz uderz mnie proszę, człowieku,
– no, proszę, uderz jeszcze raz,
– no symbolicznie albo tak jak przedtem
pośpieszam go udawaną agresją
dostaję pięścią w same usta i ląduję znów na podłodze
gdy przychodzę do siebie podnoszę się
przełykam łzy słabości z krwią
i starając się uśmiechać
podchodzę do niego i podaję mu rozluźnioną rękę
Wiem /wiesz/ już teraz co to ciało i dusza
wiem /wiesz/ już teraz co to wolna wola
wiem /wiesz już co to wolność
– wytłumaczyłem ci?
jak nie, to wal jeszcze raz…
>>>
* Tortura nie ma końca *
Sabatyczne noce
dni niekończącej się tortury
miłość nie ma szans
gdy tak wiele krwawych łez
Przyszliśmy nad te rzeki
przewrażliwieni znerwicowani
otworzyliśmy serca na świat
zakochani od tysiącleci
niepoprawni dla świata przez wieki
czyż naprawdę to nie nasze miejsce
czyż to nie nasz czas
Wampiry z naszych snów
nigdy nie miały ludzkich twarzy
białe orły sfruwały w chwili śmierci
do naszego łoża
a potem budziliśmy się żywi wciąż
unoszeni ku słońcu na ich skrzydłach
Chciano osaczyć nas w naiwności
a nas przecież nigdy tam nie było
staliśmy szlachetni tuż obok
patrząc w przyszłość jak w betlejemska gwizdę
Dziś znów krew płynie w naszych rzekach
do mórz przelewa z cieśnin górskich
nasza krew utoczona z miłości
Tortura nie kończy się w dzień i w nocy
sabat trwa nawet w dzień
nawet w niedziele wamipry latają w sztolniach i stoczniach
nasza miłość nie może zagrzać tu miejsca
ojcowie są daleko
w sabatycznych nocach
matki i dzieci jeszcze dalej w sabatycznych porankach
choć tortura nie ma końca
miłości sen trwa
w ciągle żywych
>>>
Słońce z błękitnego nieba grudniowego
rozgrzewa skórę na moim czole i tłuste włosy
w roku kontestacji
siedzę już drugi tydzień sam w mieszkaniu
nic nie robiąc całymi dniami
tylko rzadko wychodząc na dwór
słuchając w kółko
folkowego zawodzenia Boba Dylana
w roku szczęścia
głównie przepisuję dialogi Platona
i krzyczę czasem do ludzi przez otwarte okno,
gdy przechodzą obok ze swoimi transparentami
ciskamy w nich z góry najprostsze słowa
które wywołują aplauz
bardziej wyrafinowanych środków wyrazu
używam wtedy, gdy klnę na komunę
w roku rewolucji
>>>
Spokojny i łagodny
spotykają się jak Wisła z Cracovią
przy bufecie Błoni
w bursztynowym napoju psy gończe
rak uderza w twarz
w ustach zawirowanie
ból promieniuje, wypromieniowuje
w chmurach urywa się promień
uciekinier z ziemi
tak, student
już nie ożyje
drugi wśród oleandrów rozkłada koc
w ciszy kładzie się na plecach
patrzy
oddycha głęboko
zasypia na wznak
śni mu się rzeka
nie, jeszcze nie śpi
to jawa
uf
z baru „Pod płachtą” widzi Wawel
jeszcze widzi
psy myślą, że jest martwy
leży spokojny, gdy wpadają do „Rotundy”
zagryzają dyskdżokeja
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…