1982
„Piotr zamilkł”
https://ridero.eu/pl/books/bez_tytulu_18/Ridero
*Biały ląd*
Schodzę po zboczu góry miłości
do miasteczka zamarzającego w stalowej
rękawicy stanu wojennego
Nie kocham nawet tak siebie samego
nie uwielbiam nawet tak własnej płci
tak bym mógł złączyć moje nogi z odgłosem
kroków na skrzypiącym ubitym śniegu
parę metrów przede mną
Nie wzniosłem się w hierarchii fałszu i obłudy
na tyle by poznać prawdę w upadku
Nie cierpiałem na tyle by przywiązywać wagę
do koloru rozlanej krwi
cóż mówiłem kiedyś oddaję się torturze
zabijam się by móc inaczej żyć
Żyję teraz na krawędzi samobójstwa
w ten sam sposób
sprowokowałem tylko zło
Teraz co dzień ono mi powtarza:
„żeby Polska mogła przetrwać
wy wszyscy Polacy musicie zginąć”
Na pustych ulicach miasteczka przygnębiający blask śniegu
przerażająca biel wokół
i nic oprócz strachu, który omalże krzyczy:
„nikt z was nie tworzy historii
nie ma tam dla was miejsca,
właśnie ja jestem treścią i celem epoki”
Widzę strach na okolicznych wzgórzach
jak miota wściekle białą kurzawą
a potem jak baraszkuje na powierzchni fal czasu
Miłość i my opadamy w odmęty
w społecznym oceanie totalitaryzmu obumieramy
i wapienne skorupki naszych niezłomnych myśli
lecą, lecą na dno
W głębinach skała rośnie, wznosi się w górę
budowana śmiercią wyrzutków
Biała rafa chce dosięgnąć powierzchni szybko
Biała zima rosyjska szaleje nad kontynentem
Nowy tajemniczy biały ląd powstaje w odmętach
>>>
* Patrzeć wciąż tylko przez grób *
Czasem wydaje się, że już czas,
aby spojrzeć na świat przez innego człowieka
sprawdzić czy prawda jest taka sama
w oczach chłodnych i obcych,
aż chce się sprawdzić, czy każde czyste słowo
całkiem się tam może unicestwić
Jak myślisz, czy są takie chwile jeszcze dziś,
gdy nakładają się na siebie obrazy
powstające w drgającej mózgowej materii tłumu,
kiedy miejsce naszej Ziemi wypada tuż obok Słońca
Czasem wydaje się, że sprawiedliwi oślepli całkiem już
i chce się grzebać tolerancję w kamiennym centrum serca
wierząc w Boga i siebie patrzeć tylko przez grób
>>>
* Mieszkanie *
Moje dzieci przychodzą na świat
w mieszkaniu, w którym zasłonięto wszystkie okna
zamurowano wszystkie drzwi
gdzie tysiące nietykalnych skarabeuszy
w bojowym szyku przetacza tam i z powrotem
metrowej wielkości kulę gnojową
Muszę ciągle przenosić łóżeczka
usuwać je z drogi tych konsekwentnych uparciuchów
wciąż zaskakiwany zmianami marszruty kierunku
Na kuli widnieje niezdarny napis: „Ziemski Glob”
a na gnojowych śladach hasła propagandowe
Czasem, gdy uda nam się ukryć, w którymś z pokojów
mówię do dzieci półgłosem
tłumaczę im znaczenie starogreckich mitów
i słowiańskich legend
nachylam się nad ich twarzyczkami i szeptam
– moje maleństwa, kocham was,
ja urodziłem się w tym mieszkaniu i zastałem tutaj to wszystko
Moja miłość do nich stała się czystsza
odkąd przebiłem sobie w ścianie
malutkie okienko na zewnątrz
w łazience tuż obok lustra
wyjęte cegły dla dzieci schowałem
może pewnego dnia staną się im do czegoś potrzebne
>>>
Jak ja kocham takie noce:
samotny i szczęśliwy
piękne opowiadania Faulknera
cichutkie ballady Dylana w lewe ucho
szklaneczka wody pod ręką
papieros, gdy zegar decyduje się
uderzyć dwa razy na trwogę
wyzwalające myśli o własnym uczuciu
refleksja na temat świadomości poza ciałem
jedyny niepowtarzalny nastrój nocnej lampki
śmiech jako konsekwencja niepohamowanej radości
przychodzącej tylko dla tego
że istnienie dało znać o sobie
kocham myśli o tym, że jestem w ogóle
kocham noce wypełnione takimi myślami
kocham być samotny i szczęśliwy
>>>
Zaparkowany w ciemnej uliczce nieoświetlony samochód
jest godzina druga po północy
na przednich siedzeniach samochodu
siedzi dwu trzydziestoletnich mężczyzn
dwoje starych przyjaciół dawno z sobą nie rozmawiających
wymieniają prawie szeptem zdania
nie patrząc na siebie nawzajem
dwa ogniki papierosowe poruszają się
w czarnej puszce
Tępo patrzą w przednia szybę
dwóch dojrzałych mężczyzn wykończonych przez komunę
intencje w ich zamierzeniach są jak braterstwo
wyczerpanie jak podobieństwo ich sylwetek
rozmowa to dwa krwawe monologi faktów
potworny kac przyniesiony z różnych dróg
jakby w środku udzielał się maszynie
teraźniejszość rzeczywistość dopada ich właśnie tu
i rozdrapuje rany
a przyszłość to zaledwie przednia szyba samochodu
Ze szpary w uchylonej szybie bucha na zewnątrz
papierosowy dym a wdzierają się na jego miejsce wizje
stworzeń bez miłości
Dwie głowy ciężko zwieszone na piersi
wypełnione intymnym bólem
w pytaniu: co dalej?
>>>
* Jak do tego dochodzi *
Kamień metal ciężar
zmęczenie gorycz samotności
skojarzenia myśli sny
milczenie słowa muzyka
rewolucja ideologia schizofrenia
motyle czołgi motyle pokój
ulica ulica tłum wojna
niebo kamień egzystencja
krzyk krzyk śmierć
kamień kamień ciężar
>>>
* Ono *
Rodzi się tam gdziekolwiek się zabłąkasz
przypadkowo gdziekolwiek zgubisz drogę
zanim wymkniesz się z pułapki ono jest już samodzielne
obok ciebie i wraca gdy ty znów jesteś na głównej drodze
jeszcze jedno odmienne towarzyszy ci i nie jest tobą
tam w górach gdy już zrozpaczony tracisz nadzieję
w największą noc gdy chcesz już tylko śnić
nawet gdy chcesz żyć nawet gdy chcesz żyć
ono przy twoim boku wzrasta samodzielne
Nic z tego ono rodzi się i go nie powstrzymasz
wychodzi samo na świat i mówi
nie pozwolę uważać mojego stwórcy za wariata
A ty od tej chwili już w niczym mu nie pomagasz
słońcem nazywa ciebie, Platonem lub papieżem
jest pierwszym hippisem prezydentem
umiera tak jak Hendrix a rodzi się jak Solidarność
wychodzi z faulknerowskich wsi by przewodzić
nowojorskiej Cyganerii jak Dylan
kocha się z księżniczką z gwiazd na najpiękniejszej plaży
po meczach Cracovii pije piwo razem z Boschem
Jako Mallarme topi się w błocie rockowego festiwalu
pisze wiersze na małych kolejowych dworcach Giżycka i Lubania
jak Allen Ginsberg
jest jak polski opozycjonista w San Quentin
Takie ono jest gdy raz się urodzi
boskie dziecko człowieka nie chce umrzeć z tobą
dziecko odmienności
>>>
* Witraż *
Jest to festiwal witraż
ja to ja to moje uczucie
ja widzę tęczę albo tak was kocham
ja tylko ja w moim pragnieniu
to tylko moja wiara
to nic tylko jestem zakochany
oglądam barwny krajobraz
ja to ja to moje poczucie piękna
zgadzam się na moje zwierzę wrażliwości
ja to ono
>>>
* Nasze własne więzienie (po latach) *
Rodacy zbudujmy wreszcie to więzienie
zróbmy nareszcie coś dla polskości
postawmy te mury wysokie do nieba
ceglane betonowe żelazne ściany
o grubości dziesięciu metrów
wytężmy ramiona w wysiłku
w małych okienkach niech o zmierzchu
czernią się kraty ze stali naszych polskich hut
zamieszkajmy w tym więzieniu, wstawmy do niego
prycze sklecone przez polskich stolarzy
rzućmy na nie słomę z polskich pól
zatrzymajmy jeden promyk własnego słońca
niech odbija się we wnętrzu do końca dnia
postawmy u drzwi złego klawisza,
który będzie klął po polsku
zamknijmy się każdy w swej celi
zwalmy się na barłogi
i wyjmy z bólu wyłącznie
w naszym kochanym ojczystym języku
>>>
* Toccata na Stan Wojenny*
Wszystko się kończy wokół
umarłe godziny uwidaczniają się
jako zbiory kresek, linii, figur na grobowcach
starzy ludzie zniecierpliwieni odchodzą w zaświaty
młodzi giną na ulicach
ja nie mogę niczego zacząć, gdyż
jak wynika z artykułów w gazetach mam skrzywiony
obraz świata w głowie
Zbudzony tuż przed wschodem słońca
staję w oknie i czekam,
gdy zaczyna świtać wyłaniają się przede mną
niedalekie wzgórza
po chwili słońce zaczyna się ześlizgiwać
po szklistej powierzchni śniegu rażąc moje oczy
nagle cichną wojskowe słupy telegraficzne
szepczące coś do siebie po ciemku
i oto nad niebie ponad górami
pojawiają się wspaniałe złote organy
na czerwieniejące rankiem ośnieżone pola
spadają potężne szorstkie akordy
moje niebieskie ręce
grają Toccatę walczącej Polsce
>>>
* Całe życie *
Jak to jest że całe życie
przygotowujemy się do roli policjanta
Nasze słowa nigdy nie nawiązują kontaktu z intencjami
nigdy nie wiemy jak wielkie
przypadkiem jest ich znaczenie
Całe życie dążymy do ścisłego określenia innych
do wyznaczenia im granic
Nie dopuszczamy myśli że to wszystko służy celom imperium
podświadome intencje policjanta
Czarne powolne karaluchy wyłażą z naszych ust
całe życie żyjemy dla wolności
prowokując śmierć
>>>
* Zanim prawdziwe życie rozkwitnie*
Twoje obsesje muszą wychylić się
nad przepaścią czterdzieści cztery razy
i spojrzeć w dół właśnie tam
Masz zobaczyć swoją marną śmierć
cofnąć się na powrót na cudowną
zieloną łąkę
Twoje pragnienia mają napełnić się
rozkoszną słodyczą z ust ukochanej
zaraz potem
Twoje koszmarne zwidy potrząsnąć muszą
twoim łożem osiemdziesiąt osiem razy
nim wtuli się twa długowieczność
w ramiona młodej piękności
Masz zobaczyć jak prawdziwe życie
rozkwitnie w tych, co uniknęli śmierci
mając w oczach przepaść
>>>
* Dym i wiatr *
Jak można chcieć odejść pośród kłębów dymu
ze stu papierosów jednego wieczora
skakać z mostu samobójców głową w dół
gdy ma się skrzydła u rąk
Czy można zasnąć na ziemi tak by się już
nie zbudzić gdy zadrży
Kto wierzy w niekończącą się burzę
jest niecierpliwym głupcem
Kiedy ten krąg ognia nie ma dość siły
by spalić siebie w sobie
Każdy wiatr otwiera nowe bramy
oczyszcza ziemię i pozbawia
ją samą celu
Jak można tego nie dostrzegać
że dym rozwiewany jest przez wiatr
w ostateczności
>>>
* Jak wszyscy… *
Miejscy ludożercy chcą mnie pożreć
poczciwi wiejscy ludzie chcą mnie wykończyć
zmuszając do pracy ponad siły
najbliżsi zmuszają do miłości
pijani żołnierze na rogatkach miasta
kpią ze mnie gdy ich mijam
literatura współczesna mnie ośmiesza
lustro rozsypuje się w kawałki
gdy usiłuję się w nim przejrzeć
gdy wygrywam przyjaciele umierają zaraz
na moich rękach
uciekam biegnę co sił
dopadają mnie
rozstrzygnięcia najwyższego sądu
kwitnącej przyrody
cierpię na manię prześladowczą
jak wszyscy
jak wszyscy
jak wszyscy diabli
>>>
Sam w domu z żyletką w łazience
wsłuchuję się w gitarowe grzmoty Hendrixa,
który nawet tu wdziera się ze swoimi glissandami
i sprzeżeniami
ze swym koncertowym hymnem USA
rozbija ściany mojego ostatniego bunkra
Chrystus właśnie zdążył z niego umknąć
gdy zapadła decyzja o zemście
tracę świadomość osuwam się zemdlony
na płytki obok wanny
lawina gruzów wali się na moje ciało
budowla i ja upadamy na zawsze
odzrzutowce nadlatują
karabiny maszynowe terkoczą
domy partii płoną
zemsta muzyczna
>>>
* W koncentracyjnym obozie racji stanu *
Chodź kochanie, chodź
przytul się gorąco obejmij mnie
jeśli mam stać się dziś więźniem
chcę uczynić to w twoich ramionach
jeśli mam popaść w niewolę
niech będzie nią miłość twoja
Teraz gdy tak nieludzkie restrykcje
spadły na opustoszałe miasta i wioski
drogą wiecznego zesłańca
niech będzie twoje życie
W koncentracyjnym obozie najwyższej racji stanu
zatrzymaj mnie na zawsze przy sobie
Najdziwniejszą wojnę najtęższy mróz
największą powódź największy głód największy strach
naszego życia przetrwajmy
trzymając dłonie w dłoniach
tak dobrych i sprawiedliwych
niech otoczą mnie i zamkną twoje ramiona
czułe i wolne
>>>
* Na pewno *
Dzikie dziecko zrodzone z ojca
odzianego w niedźwiedzią skórę
gdzieś w wykrocie Puszczy Sandomierskiej
gdzieś na bagnach nadnoteckich
którego zrównoważone zachowanie
nawet tam burzyło krew dzikim rodzicom
obłaskawiło najbardziej krwiożercze
zwierzęta i do uległości zmusiło
Gdy ruszyło poprzez ostępy
wszelkie stwory podążyły za nim
z przedziwną mgłą w ślepiach
Pierwsi napotkani ludzie gdy go ujrzeli
zrozumieli że też czekali na niego
Na dworze księcia rada starszych
była zaszczycona jego przybyciem
Na dworze cesarza Potęga zdradziła się
że jest jego siostrą
Nieokrzesane maniery były dowodem
jak się wszystkim zdało czegoś wręcz przeciwnego
Pospólstwo i władcy dojrzeli w nim siebie
wszyscy stojąc pośród zwierząt byli pewni
że przyniósł nadzieję
A on zagrał przed nimi na nosie
piskliwie wrzeszczał że w oczach ma wolność
i pokazał na swoje ślady a potem
skierował wskazujący palec w górę
gaworzył że nic z tego nie rozumie
że jest taki głupi
a to że świat mu zaufał zawdzięcza
po prostu temu że na pewno to ma
a nie że go odkupi
>>>
* Gnostycki pastuszek sekretarzem partii*
Już od lat nie potrafisz
objąć tej ziemi czule
ty gnostycki pastuszek
ty co ją jako mały chłopiec pieściłeś
jak dorosły mężczyzna
zapładniałeś ją szeptami mając pięć lat
na mokrych łąkach:
– ja wiem że każda twa drobniutka roślinka
jest wielkim znakiem
– ja wierzę, że nie masz w sobie nic
co jest małe niegodne
Od lat błąkasz się i rozgłaszasz
że twoje imię dumnie brzmi
to wcale nie to że byłeś tam
gdzie miarą wielkości jest uznać siebie
za praojca w ziarnie duszy
ani tam gdzie wszystko zbiega się do ciebie
poprzez pustkę Wszechświata
twój smutek rozświetlił wierzchołek na którym usiadłeś
najkrótszą drogą jednego ekstatycznego wieczoru
przybyłeś do celu i nie wart jesteś nic
twa ziemia została naga zapłakana
porzucona dla śmierci
A gdy odrodziłeś się w zmysłach
gdy stałeś się z jedności prawdziwą osobą
tracąc miłość
popatrzyłeś na strzęp bezpłodny swego ciała
który upadł w czarną zaoraną czekającą ziemię
Drapiesz od lat jej skórę pazurami
miotasz się wściekły bezsilny
nie mogąc dla niej uczynić nic naprawdę bezcennego
a ona wciąż jeszcze słucha okrzyków:
dumny, dumny!
>>>
* Oto jestem *
Muzyka zrodziła mnie w środku nocy
wyszedłem z fusów po wypitej kawie
zeskoczyłem z brzegu filiżanki na klubowy stolik
a ona była wokół tą duszną atmosferą
pustoszejącego klubu gdy dym papierosowy
opadał na zwolnione miejsca
zadrgała w rogu sali półcieniami ziewnęła przeciągle
tak smutnym gitarowym pasażem
umierająca rockowa ballada dwu łkających gitar
oddawała swoje życie
łza po łzie cichła w wybranej swej katakumbie
porzucając czas porzucając ludzi
Ja usiadłem ogromny już i wyniosły
by rosnąć i dojrzewać wciąż nią
w takiej chwili
Czyż muzyka może istnieć tylko wtedy
czyż nie ma nic wspólnego z człowiekiem
oparty o kamienną płytę tworzyłem
w rozwierających się w nieskończoność
źrenicach oczu przejście deliryczne do rezerwatu dusz
Snując się po podłodze smugami półcieniami
wznosiła się mocniejszymi akcentami do oczu
wypełniała mnie rodziła wciąż jak ludzie uczucia
lecz przecież one nie poruszają się w grobach
przecież nie umierają istnieją tylko w ciałach
Muzyka odnalazła mnie w ciszy
zmieniła się w moje „jestem”
i znikneła
oto jestem więc
>>>
* Przychodzę do ciebie *
Przychodzę do ciebie
zamykam za sobą drzwi twojego mieszkania
Jakże chciałbym powiedzieć
– jestem już wewnątrz
Biorę cię w ramiona
Jakże chciałbym powiedzieć
– przyszedłem tu sam jeden
Tego wieczoru wychodzę na brzeg
ogromnego oceanu
Tej nocy przemierzam go –
ja dumna fregata
w napięciu setek lin
wybrzuszonych wspaniale białych wielkich żagli
frunę jak albatros nad wzburzonym odmętem
wynurzam się jak delfin pośród fal
Jakże chciałbym powiedzieć
– potrafię dotrzeć do celu
Twojego policzka najjaśniejsza bladość
kontrastuje w zetknięciu z szorstkim
brązem mojego ramienia
Jakże chciałbym powiedzieć
– kocham cię …..
>>>
* Patrz z czego żyjesz *
Gdy go spotykam na klatce schodowej
mówię mu wciąż – patrz z czego żyjesz
człowieku
A on przez drzwi odkrzykuje – gówniarz
– ten rytm ten rytm mną porusza
i tańczy w progu
idzie główną ulicą i strzela z palców
przytupuje nogą
Mieszka obok mnie tuż obok
tak chciałbym się kiedyś dowiedzieć
cóż ważnego u niego się dzieje
jest taki inny niż ja
nie ma żadnych sukcesów
co go utrzymuje przy życiu
Moja dziewczyna bardzo lubi patrzeć
jak on schodzi ze schodów
tak chciałbym się kiedyś dowiedziec
dlaczego jestem zazdrosny o nią
>>>
* I znów *
Wielka manifestacja
zdeterminowani podążamy w dół ulicy
z okrzykami wyrwanymi z pyska błotnej kałuży
lśniącej w słońcu
ogromne smutne ściany zbliżają się w naszym kierunku
uwięzieni w sobie siedzimy na transparencie
którym zmyliśmy właśnie podłogę w kuchni Breżniewa
pretensje Europy
która chce abyśmy byli jeszcze bardziej zdeterminowani
tak jak ci z Katynia
która nie chce uwierzyć że jesteśmy dziećmi
że musimy zacząć od siebie
może właśnie w kuchni pośród niedomytych garów
może w kolejce po buty lub gęsie pierze
gdy deszcz przerywa manifestację
zaczynać właśnie od siebie
ściany zmiąć jak ścierkę, wykręcić ją, zniszczyć
kobiety unieść na rękach na kwietne łąki wolności
zerwać na zawsze z tym zawrotem głowy
zerwać z tym: i znowu i znowu
i znów
pod ściąną
>>>
*Jedno moje skinienie *
W marzeniach uderzyłem ręką w twarz dyktatora
i nagle moje wargi zaczął toczyć rak
napisałem wiersz o własnej duszy
i nagle dziecięce przerażenie zbudziło mnie
w ramionach matki
podczas gdy na zewnątrz niebo spadało
na ziemię kościołów parafialnych
ogromnym czarnym krzyżem
poznałem i pokochałem dziewczynę
i nagle podreptałem w żałobnym kondukcie
za jej trumną
zdobyłem nowych przyjaciół
i nagle począłem dokładać szczap do stosu,
na którym palono ich ciała
mając na ustach słowa:
daj im wieczny spoczynek
rozmawiałem rano z ojcem o polityce
i nagle zacząłem go ośmieszać i poniżać
zawierać przymierze z własna aberracją
umknąłem w ciasną skorupę orzecha
aby być doskonale niewidocznym
aby pozbyć się cywilizacji dnia
i nagle stałem się ziarnem tego jedynego wieczora
kiedyś były tu dzikie zwierzęta
unoszące na grzbietach małe dziewczynki
kiedyś była tu wielka chmura
wpływająca przez otwarte okno
niosąca w sobie cień zła
kiedyś dyktator umierał nędznie
na jedno moje skinienie
dzisiaj w myślach pięść ląduje na szczęce dyktatora
i nagle marzenia umierają
>>>
* Sprzeczność sama w sobie *
Oto znowu jest tutaj ona o imieniu
Sprzeczność Sama w Sobie
nadobna usiadła przede mną
śmieje się i wylewa łzy
co za udany kryzys najdroższa
kocham ten gest palców zmarłego
i już nic więcej
Nareszcie nareszcie nie musi
nikt nic rozumieć
po prostu płyniemy i jest cudownie
a wokół burza szaleje
>>>
* Co za cudowny kryzys *
Zabij mnie jestem szczęśliwy
nikt nie wskóra nic
gdy umieram jestem szczęśliwy
jak to jest możliwe
bohater
W co chcesz mnie zmienić nadobna
niezwyciężona
pozwól mi jeszcze to wypowiedzieć
i rób co chcesz z moim ciałem
męczennik
lecz nie dotkniesz duszy
teraz jestem szczęśliwy
co za cudowny kryzys
niezwyciężony płonę
żertwa
Dziewczyna odeszła po tylu latach zdrady
Ojczyzna skazała mnie jak Sokratesa
Matka mnie opuściła
– nie jestem sam
>>>
* Całość *
W każdym kawałeczku tej brutalnie rozwalonej miłości
czuję całość palącą
rozbity w pył czuję w sobie moc zmartwychwstania
co za radosny kryzys
burbon i ból po rozstaniu
rozlane na zawsze
ściekające kroplami ze stołu
są jak spadające gwiazdy
tulipany uschnięte na szafie bez pocałunku
leżę we krawi na podłodze
z uśmiechem
jak księżyc
>>>
* Władza *
Jestem młodym człowiekiem
urodziłem się i żyję obecnie w dolinie
przepięknego Południa Powstańczego Kraju
posiadłem miłość matki i szacunek ojca
nie jestem w stanie przypomnieć sobie aby
kiedykolwiek czegoś mi brakowało
kocham moją dziewczynę z wzajemnością
realizuję swe najdziksze pragnienia konsekwentnie
ludzie wśród których żyję odnoszą się do mnie przyjaźnie
moje depresje nie niszczą mojego zdrowia
cierpienie nie wyjaławia moich ambicji
w boskich snach rozwijam się wolny
potrafię być wesoły na zawołanie
Gdy tak wszystko podsumowuję i przestaję pisać
o prawdach prywatnych
długopis naprawdę sam pozostawia natychmiast na papierze słowa:
kat, szubienica, wynoś się, czarny, skrawek
materiału, wyłupione oko na brukowanej drodze, wielki
ogromny, słońce, pożera, tam, tam, tak, nie
bez sensu, praca, ojczyzna, kiedy, przyszłość, akcja, racja,
musimy, komin, dym, nigdy, system, Warszawa, siwy, ślepy, łysy,
gazeta, telewizja, koniec, płaczące dziecko, kłopot,
nie twój interes
WŁADZA
>>>
* Katamarany *
Proroczy uśmiech nie schodził nam z ust
gdy straciliśmy szansę tej jednej nocy
Dziś wszystko już proste
jak osłupienie matek na widok
kłębiących się żelaznych wymiotów
ich pobitych dzieci
Dziś wszystko już jest jasne
gdy zbrodnicze żółwie wychyliły głowy ze swych skorup
odwracając je na wszystkie strony
starając się ogarnąć wzrokiem kałuże krwi
My na morzu prześcieradeł i kołder
pędzimy w nieznane swymi katamaranami snów
zarzucając po drodze wędki zrobione z gumek od majtek
których przynęty atakują rekiny somnambulizmu
Prości ludzie wściekają się
prorocy uśmiechają się jak my tej nocy
choć wszędzie wzrastają kwiaty o płatkach z kropel krwi
gdzieniegdzie również orchidee-libido pasożyty społecznych lędźwi
Najdziwniejsze oceany wypełniły zagłębienia na polnych drogach
idziemy przed siebie choć przeczuwamy,
że stalowe ręce już ustawiły na drogach czołgi spotwarzania
Gdy życie rodziło się w ciemnej chacie
żarówki paliły się całą noc nieopodal w pałacu
czołgi ruszyły z kopyta rozchlapujące kałuże
szybko zatrzymałśę w kruchtach i kuchniach
W naszych mózgach zanurzono ręce
szukające w lepkim popiele ostatnich iskier wolności
giganty spite oliwą zagrzmiały: idziemy po was
fabryki, fabryki mamy dla was środki produkcji
praco, praco jesteś wolna
lecz robotnicy zmarli na pierwszej zmianie
Gdy wciąż śmiejemy się ze śmierci
widząc co czas wyprawia w jednej kropli naszej łzy
Gdy wciąż płyniemy pośród stworów już niekryjących
się w głębinach propagandy
wywołujemy ich osłupienie proroczymi uśmiechami
na zmiażdżonych ustach
Zamknięty za drzwiami nienawiści stulił bestialski pysk
koszmar komunizmu
nie zatrzymujemy się
nie rezygnujemy z kwiatów
nie płaczemy
nie przestajemy się uśmiechać
>>>
* Ludowiec *
Kiedyś tańczył w zespole góralskim u siebie we wsi
teraz gdy pije wrzeszczy swe przyśpiewki aż uszy bolą
zaciągając jak przystało na dziecię ludu
Siostry ma w „Stanach” więc chodzi w dżinsach
i szpanerskich koszulach
powiedział, że jak patrzy na mój łachmaniarski wygląd
to robi mu się niedobrze
Jego brat jest Wojewodą – zdolny był od dziecka
a więc układy jego też są ludowe poprzez władzę
Piął się w organizacji tak samo ludowej
ale rozpił się nie w porę
Teraz jako esbek pilnuje w domach studenckich
i hotelach robotniczych by nie odrodziło się
kułactwo i drobnomieszczaństwo w potocznym rozumieniu
Prześladuje mnie za moje niebezpiecznie antyludowe
długie włosy
przeszukuje po kryjomu moje szafki
rozpowiada o mojej rozpuście i pijaństwie
cichociemny szeptany –
ludowiec
na wysuniętej śródmiejskiej placówce –
Antyślimak
>>>
* Tylko nie kobiety *
Wyciągnięty na tapczanie w swym luksusowym apartamencie
nasz współczesny troglodyta
Tak, zmrużył oczy
Tylko nie kobiety, niech to minie
Niech stanie się ten wieczór
Kiedy zdechnie to popołudnie
Wielki sprężony, pewny siebie mężczyzna
On czuje tylko to jedno – zagrożenie światłem
Boi się tylko niepewności – kto umrze pierwszy
Tak pragnie mieć jeszcze czas by wciąż myśleć w ten sam sposób
Nie ma siły na gest, który sprowadziłby chłodny wiatr
odsłaniający, gwiżdżący dowód nieszczelnego mózgu
Palcem u nogi maluje na ścianie uciekającego bizona
czasu
Tak, słucha muzyki, wielkiej muzyki
Kobiety pierwsze gotujcie się na śmierć
On współczesny ma prawo wyboru
alternatywne spacery żałobne pomiędzy sąsiadami
Popołudnie to strach przed tym kogo znów uśmierci
czy aby to nie będzie tym razem on sam
Noc to prawda, to brak wstydu
Wielki mężczyzna wyciągnięty na wielkiej wskazówce zegara
zmieszany o wpół do siódmej wieczór
uwięziony w przeczuciu śmierci wybiera katowski tryb życia
nie dla siebie dla siostry swoich najprymitywniejszych odczuć
Wielki nowoczesny niewolnik absolutu wygody
Tak boi się myśleć by jego popołudniowy wróg
nie wtargnął tu z nowym trupem ukochanej osoby
Tak, przeżyć chce kolejny wieczór znów
Nim stanie się kłamstwem przybliżającym się przez tysiąclecia cywilizacji
Ze złotej otchłani żywy chce wyjść
już
>>>
* Kopia *
Jest coś tajemniczego w mojej krwi
bo przecież mówią o mnie, że jestem plagiatem
zastanawiam się wtedy kim był ten nieznany
który był moim rodzicem
gdy o to pytam ojca mówi, że rzeczywiście
nie ma z tym nic wspólnego
Boję się cokolwiek stworzyć by nie powtórzyć
tego błędu, którym jestem sam
Widocznie jest taka tajemnica, której poznać nie mogę,
która czai się w ciemności
choć czasem objawia się niesamowitym spojrzeniem
z połyskującej powierzchni jakiejś politurowanej szafy lub lamperii
w obłędnym refleksie
Przekazać tę informację jest prosto
ale sumienie jej nie zna bo tak się boi
skąd tu przyszedłem taki głupi
czuję strach we krwi i na opuszkach palców
co to mam na czole? – tajemnica
co to mam między oczami? – tajemnica
w samym centrum jak ołów – tajemnica
skąd to moje – ja?
tak inne a jednak skopiowane z czegoś
z jakiego oryginału powstałem?
w jakim eremie?
>>>
* Kopia *
Zastanawiam się gdy mówią, jesteś niezłą kopią
już chyba nie odsłonię się więcej
i nie stworzę niczego nowego żeby się nie zdradzić
nie przyłożę do niczego ręki
bo moje pytania mogą wytrącić z równowagi linoskoczka
wyrwać fundament spod wieży Babel
w ogromnej dziurze w ziemi jaka by powstała
czy pokazałoby się miejsce z którego wyszedłem jako człowiek
Przekazać tę informację jest prosto
ale sumienie jej nie zna bo tak się boi
tajemnica wypełniająca moje żyły zmieszana jest z krwią
chociaż krew jest moją prywatną własnością
tajemnica jest mi nie dostępna
chociaż rany i krwawienie może być moim udziałem
tajemnica moim udziałem nie będzie
chociaż krew jest moim dzieckiem
tajemnica jest inną osobą w moim ciele
Zakażenie może dokonać się przeze mnie
coś zmieni się we krwi gdy upiję się winem
Zbawienie może dokonać się przez mnie
coś zmieni się we krwi gdy przyjmę Eucharystię
>>>
Tak często czuję się jak niezła kopia
tak często wydaje mi się, że moje ciało
jest plagiatem czegoś lepszego
jest coś tajemniczego w mojej krwi
zastanawiam się nad tym często
nie pomagają podręczniki historii
nawet Genesis
pytam ojca, pytam matkę
twierdzą, że nie wiedzą o co chodzi
boję się cokolwiek robić, cokolwiek tworzyć
nie chcę powtarzać drugi raz błędu,
którym jestem sam
tajemnica, której nie mogę poznać
czyha przyczajona we krwi
czasem objawia się niesamowitym spojrzeniem
z połyskującej powierzchni lamperii
na korytarzu jakiegoś szpitala
w obłędnym refleksie
sumienie nie chce przekazać tej informacji
chyba jej nie zna
wzbudza to strach, rodzi pytania
skąd tu przyszedłem taki głupi
strach nie tylko we krwi ale i na opuszkach palców
na środku czoła jak ołów
jak samotne wyspy na wielkim oceanie
we śnie ktoś mówi do mnie: jesteś niezłą kopią
nigdy się już więcej nie odsłonię
nie stworzę już nigdy niczego nowego
już nigdy siebie nie zdradzę dla kreacji
nie chcę by kolejne moje wątpliwości
wytrąciły z równowagi linoskoczka nadziei
lub wyrwały fundament spod wieży Babel
krew nie jest moją prywatną własnością
a jedynie rana i krwawienie
krew jest moim ojcem i dzieckiem
lecz zakażenie może być moje
pozostało mi krwawienie lub eucharystia
>>>
* Mój pierwszy krok na Ziemi *
Mój pierwszy krok na Ziemi: chcę do przodu jak inni
Mój drugi krok na Ziemi: nie mogę postawić jednego kroku
Mój trzeci krok na Ziemi: cóż mi w tym przeszkadza
co ja mogę z tym zrobić
Mój czwarty krok na Ziemi: zrobię to mimo niebezpieczeństwa
choćbym miał umrzeć
Mój piąty krok na Ziemi: poruszam się swobodnie jak wszyscy
i dobrze o tym wiem
Mój szósty krok na Ziemi: muszę zniszczyć ostatnie przeszkody
roztrącić ludzi, przyspieszyć i wyjść na szeroką przestrzeń umiejętności
zapanować nad przestrzenią i jej zawartością
Mój siódmy krok na Ziemi: cóż to za mur który wyrósł przede mną samotnie
jestem daleko z przodu, biegnę na czele
za mną nie widać nikogo
Mój ósmy krok na Ziemi: chcę do przodu
nie mogę sam przesadzić muru
muszę się zatrzymać, wyjąć ręce z kieszeni
wyciągnąć przed siebie, wyciągnąć do ludzi
>>>
* Zmiany *
Rozgrzebałem nasze stare dobre palenisko
natknąłem się na jeszcze jeden mały ogarek
kilka godzin dmuchałem na niego
chcąc wzbudzić choćby słaby płomyczek
Gdy już brakowało mi zupełnie tchu w piersiach
usłyszałem dzwonek u drzwi
wykończony otworzyłem je i zobaczyłem ciebie
stałaś na schodach z jakimś facetem
powiedziałaś – dajmy sobie już z tym spokój,
tego dłużej już nie ma sensu ciągnąć
Toczę się teraz ulicami zwariowanego miasta
jak czarny pies wlokę się bez celu
wdeptując chodnikowe płyty ze wściekłością w ziemię
w cieniu ceglanych murów fabryk i cmentarzy
Dźwigam superkosmicznego papierosa
i bezsensowną tarczę ołowianą
na której fioletowym lakierem do paznokci
ktoś nabazgrał: „Nie”
Jakiś różowowłosy gnojek zaczepia mnie – śmieciu jak jest
spluwam pomiędzy buty gdzieś tam w przepaść
i warczę – zmiany, zmiany, zmiany
– chodź z nami kwiatku gnijącego miasta
po chwili zaczynam się usmiechać
ogniki przed nosem również
>>>
Nie liczę już ani na siebie ani siebie
jestem wyklęty z scojalistycznego raju
mógłbym powiedzieć coś co byłoby echem
lecz jestem poetą walczącym i tak czy owak
wylezie grzechem
jaki jest sens ich dominacji jaki cel
miny, gesty, ubrania i inne ozdobniki
a także łgarstwa nie przydają się już
nie wierzę w nic nawet w siebie ot co
czy to możliwe że w moim domu słychać mój głos
nawet wtedy gdy mnie w nim nie ma
może wymioty mogą się na coś przydać
cóż za wolność wyboru siebie
ale tylko, gdy leżę na wznak cały dzień
od razów zbyt jednoznaczny
prawie tak silny jak wszyscy pobici,
gdy rozmawiam z czarnym robaczkiem
o niezwykle twardej chitynowej osłonce skrzydeł
staram się namówić go by przestał łazić
po nagim ciele mojej wielkiej sąsiadki
wtedy gdy patrzę na nie marząc o jednym dotknięciu
mógłbym zsumować wszystkie moje miłości
jednak nie chciałbym być wyklęty
z raju prawdziwego
razem z sąsiadką
>>>
* Banał i grzech *
Usiłowano rozpiąć linę na doliną życia
i tak zbudować most-drogę na skróty
usiłowano ustawić na niej ludzi
owszem zamontowano i tablice ostrzegawcze
– ostrzegające, że z jednej strony grozi banał
a z drugiej czyha grzech
że po prawej przepaść i nie ma przyszłości
a po lewej rozpadlina i nie było nic
Usiłowano przekonać i mnie
że muszę tak balansować na cienkiej nitce
jak podniebny pająk czyhający na ptaki samobójstwa
że muszę tak trudzić się tak się bać
tak nie zaznawać chwili spokoju
bo to jedyne wyjście
Ja rzekłem – cóż to czyż bym nie był Bogiem
do licha, wyszedłem właśnie własną drogą z Rajskiego Ogrodu
i pójdę którędy będę chciał, proszę mnie nie popychać
Po kilku krokach runąłem na łeb na szyję
prosto w dolinę życia
>>>
* Wiosną *
Przywiozłem cię z wakacji
przyniosłem do domu jak chusteczkę do nosa
w kieszeni
Jesienią okrywałaś mi nogi kocem
przy kominku
a ja pisałem wiersze iskierkami elektrycznymi
na powierzchni twojej skóry
Zimą gdy byłem już tak leniwy
że nie otwierałem oczu
ty oprowadzałaś mnie za rękę po mieście
Potem gdy już odechciało mi się otwierać ust
dla pokarmu czy dla słów
wyłudziłem obietnicę że mnie nie opuścisz już
Wiosną gdy w mej spoconej dłoni
nadal ściskałem cię nerwowo
a dzień w końcu zrównał się z nocą
nie doczekawszy się na moją łzę
powiedziałaś tak cichutko i delikatnie
„Nie”
i noc zrównała się z dniem
>>>
* One zawsze w rozpaczy *
One na zawsze w rozpaczy
w podniebnej banieczce szklanej
naigrawają się z wysokości nieba
z wysokości lotu ptaka
tuląc do piersi malutkie brylanciki
pulsujące światłem
i śmieją się, śmieją z pierwszego
nagiego mężczyzny
który wygraża pięścią ich niebu
stojąc na czele dziecięcego pochodu
>>>
* Już wiosna *
Siny tygrys z północy znowu rozdarł
krwawą zasłonę czasu
wtedy wtargnęły tu dobrze znane
marcowe idy
w nich poganie z biczami i sztyletami
bierzcie mnie – rzekłem – jestem pełny
przelejcie moją krew siną zatrutą strachem
z dojrzałą ciemnością tak wielką jak dzień
(Cezar poczuł ukłucie pod sercem w kuluarach senatu republikańskiego Rzymu
– na wiosnę
Chrystusowi na krzyżu pękło serce w Jerozolimie mieście pokoju
– na wiosnę)
Wszystko co przetrwało dotąd musi spłonąć
w nowym życiu
Torturujcie mnie pachołka grzechu
niech poznają że jestem pozaziemskim królem
No krzyczcie to swoje w imieniu i dla..
niech usłyszy nawet moja dziewczyna
niech uderzy pierwsza zdradzając mnie
w mansardach hochsztaplerskich grajków
niech pędzi mnie skutego przez ulice miasta
które eksponuje swe lochy i podziemia
a gotyckie fasady chowa do kloacznego kanału
niech zdziera za mnie strzępy szat żebym
znów był dla niej sobą
śmieszny bez niedomówień
Ogromny kot zupełnie granatowy z dalekiej północy
gdzieś zza wzgórz, z zajączka umykającego trawie
przemienił się w żbika i dopiero wtedy
przybrał postać tygrysa sawanny by wreszcie dotrzeć
na moje podwórze
Złowieszczy jak krzyk dzikich gęsi nad Gotlandią
lecących kluczem na północ
zmieniających się w bombowce nad głową
powoli zbliżał się jak odwieczne zagrożenie
jak wiosna dla ludzi z Pieczengi
Zamknąłem drzwi na klucz gdy kot szedł wprost do mnie
gdy chciałem już o tym opowiedzieć
dostrzegłem że wcale tego nie uczyniłem
a klucz w zamku jest złamany
drzwi uchyliły się i stanął w nich
nieprawdopodobnie siny jak burzowe niebo
tygrys z moją twarzą
poranek splątał się z nocą wypełniony grozą
Na czole jeszcze dostrzegłem wyraźnie widoczne
wypalone litery
„Twoje idy marcowe”
>>>
Humbaki
Społeczeństwo jest waszym oceanem
piosenki karzą się wam zatrzymać w pół drogi
wtedy pytacie samych siebie czy to już dno
Ja patrzę na to skostniałe życie
ze swej skorupy małża
przez tysiącmetrowy słup słonej wody
i gdy słyszę wasze łabędzie śpiewy
wydaje mi się że istotą jego jest
wierzganie nogami i wrzaski w przedśmiertnym strachu
Może to wszystko wizje zatrzymanego
w ewolucyjnym rozwoju skorupiaka
a może biegacie sobie tylko boso po fali
reszta to widmowe złudne błękitno-zielone pobłyski
Naprawdę większość ludzi jest wysoko w górze
tuż pod powierzchnią księżyca, tak sądzę
gdy słyszę takie hasła o wolności bez skorup
słońce przechodzi z rąk do rąk
śpiew dociera na dno
coraz mniej jest jednak słyszalny
zdrada jest społeczeństwem
więc do ogarnięcia tylko przez przerośnięte humbaki
Ja panuję na piaszczystym dnie
Nie ma dla was władzy nad pieśnią planktonu
ona też przechodzi z rąk do rąk
ze skorupy do skorupy
wasze infradźwięki rozchodzą się setki kilometrów
ale to wszystko to tylko zdrada
>>>
* Sensacja *
Dzisiaj to już tylko nudzisz się okropnie
a wtedy z nieba za oknem na wielkim spadochronie
samobójstwa nieusprawiedliwienie spływa na ziemię
żadnych sensacji już od dawna nie ma w twoim domu
takich które wytrąciłyby z równowagi
posąg spiżowy twego ciała raz jeszcze
takich co zrzuciłyby na ziemię
nienawiści twej obelisk drugi raz
Gdyby chociaż dzieci jakieś plątały się
gdzieś u twoich nóg
mógłbyś pracując posłusznie nad swym ateizmem
jako przedstawiciel mas na pierwszomajowych manifestacjach
upiornymi gesty przywoływać litość
Gdyby istniał choć jeden dowód
że ktoś ci zaufał nie musiałbyś
żywić kpiny z brzegu lustra
kpiny co wychyla ryjkowaty pyszczek z małej szparki w szkle
gdy chcesz być z sobą sam na sam
gdy plany, okoliczności, warunki
i zadania na wysokości
wypluły cały system misternie splątanych słów
wypluły i ciebie
za tobą poleciały zasługi
Nie chcesz zbliżyć się nawet do lustra
nie możesz robić nic więc nudzisz się
jedną małą sensację chowasz na pierwsze strony gazet
chociaż raz coś dotyczyć będzie samego
prawdziwego ciebie
chociaż nieusprawiedliwionego
>>>
Jeśli zdezerterujesz z tego wygnania dojrzałości
i wrócisz w idiotyzm zakłamanego dzieciństwa
Jeśli już uwierzysz że wyszedłeś zza krat
i znajdujesz się na wolności
a przybłąkasz się tu po tej próbie socjalmedycznej
nie będąc już ani mężczyzną ani ptakiem
ani wołem ani zajączkiem z metką u szyi
a przyjdziesz znów udawać na naszą łąkę
Jeśli zaczniesz wtedy przemawiać do kwiatów jak kiedyś
być może wówczas ogromna jak całe niebo
stalowa krata runie ci na głowę
na ciebie tajnego agenta dojrzałości
Nie szuka się na zewnątrz tego co wewnątrz
zdradą jest
nie wolno się łasić do nieistniejących rzeczy i słów
nie utrzyma się nic bez kontaktu z Bogiem
nad strumieniem prawdy
ani jajko ani płód
Kto wypluł samego siebie otrzyma
reinkarnacyjną, zanikającą i powracającą w ciele
torturę rozkazu psa
[„Na zewnątrz zostać mają psy i czarownicy, bezwstydni,
mężobójcy, bałwochwalcy i kłamcy” ]
>>>
* W tej części głowy *
Nie ma wojen w tej części głowy
ale nie ma i inspiracji
tutejszy ból to ból psa-gwiazdy
Nie ma pragnień w tej części serca
ale nie ma i przyjemności
tylko psy wyją do księżyca
Nie ma wiary w tej części duszy
ale nie ma i spełnienia
tylko tutejszy budda wciąż poświęca się dla kogoś
pielęgnuje kogoś
buduje szpitale psychiatryczne
uczy jak wytrzeć usta po sutym obiedzie
Nie ma krwi w tej części ciała
ale nie ma i życia
najmądrzejsza księga strzeżona przez psy
jest albumem ze zdjęciami
przedstawiającymi wstrząsające wypadki drogowe
na ulicach miłości
>>>
* Wobec starożytności *
Pędzisz słoneczną autostradą
gromadzisz w banku pieniądze
owładnięty ideą chcesz umierać za nią
kochasz pijesz z żalu jesz kupujesz kradniesz
kłócisz się ze swym sumieniem
rodzisz dzieci i zabijasz sąsiadów
Jeszcze długo wozić się będziesz kosmiczną rakietą
choćby w lunaparku
nim poznasz jakim wobec starożytności
jesteś troglodytą
Achajscy pasterze jak półbogi trzymają na barkach
fundament twej współczesnej piramidy
Fenicjanie wciąż wyszukują dla niej nowy budulec
Krew w żyłach takich stworzeń jak ty
pulsuje dzięki tajemnym misteriom
odgrywanym na nowo od tysięcy lat
przez nagich Afrykanów w dżungli
Pakując w usta wielkie jak jaskinia
coraz to innych ludzi prostych i naiwnych
wstrzymujesz znów po wiekach Dunaj
i powtarzasz gesty wielkiego Attyli
Gdy jesteś demokratą to w państwie krasnali
słowa przed katem ostatnie czy rozgrzeszenia
największego kapłana w twoich ustach
nie są wzniosłe a oklepane i szare
Symbole, symbole z mroków historii to wszystko
czym posługujesz się w tej atomowo-kosmicznej
dwudziestowiecznej jaskini
>>>
* Kocham cię *
Gdy dopadłem go zamelinowanego
w szarej komórce samouwielbienia
począłem go smagać batem do krwi
aż dostawał nerwowych drgawek
w twoich ramionach
wtedy ty litowałaś się tuląc go
w największy chłód
Wciąż zwiewał gdzieś i ukryty przyzywał
godzinami deszcz
tak często wabił ciebie i mnie w miejsca
gdzie wokół wzbierała powódź
Grał przed tobą jak błazen z dell`arte
gdy klaskałaś mnie trafiał szlag
Jeśli mówiłem kocham cię
jego chichot brzmiał wewnątrz tych słów
Raz nad jeziorem kazałaś mi powtórzyć
to dziesięć razy
za ostatnim razem zrozumiałem że
śmieję się w głos i pragnę tylko jednego
wielkiego chłodnego deszczu
w którego strugach mógłbym cię kochać kochać
kochać cię na jego oczach
>>>
*Papierowa Ziemia *
Piramidalne budowle z papierowych kostek pokryły całą ziemię
w ich cieniu małe potworki kierują ruchem pełzającego tłumu
nikt nie zna ich imion ani celu działania
wszyscy reagują na ich gesty bez sprzeciwu
te karły pilnują żeby kiedy trzeba płakano ze szczęścia
sam cień robi to na ich rozkaz
Wieże wzrastają wciąż nowe w dolinach
i na zboczach gór prowokującą kruchością
grożą jak palcem wielkiemu słońcu
te których ambicją jest pomieścić prawdę
ustawiają się obok tych na których lśni neon fałsz
czasem jakiś młodzian który zmyli pogonie
wdrapuje się na szczyt i woła:
nienawidzę was wszystkich
lecz po chwili dopadają go rachityczne ich psy
Obrazoburcza nieśmiałość rozkrzewia się jednak wszędzie
jak bluszcz czepiający się ścian
tajniacy rozrzucają ulotki nawołujące do buntu
karły przymykają na to oczy na ulicach
kryminaliści opanowali centralny system przekazu
i wzywają do wspólnego działania
pomiędzy budowlami tułają się pewne siebie
zakochane w śmieciach roboty
gdy wszystko zasypia śpiewają o kataklizmach
i wojnach cudownie wszystko niszczących
czasem przez sen usłyszeć także można
strzępy słów przenikających przez papier
domowe karły głaszczą wtedy ludzi po głowach
aby nie zbudzili się na ich dźwięk
aby rozmiękczyć pieszczotą twardniejące wizje
zdmuchują z powiek stalowe opiłki kłopotów i burz
Papierowe budowle niezniszczalne nie poddają się
huraganom i trzęsieniom ziemi
chociaż rozkołysują się aby dać powód do ogólnej
zabawy i ludycznego podniecenia
Kostki papieru kryją w sobie elektroniczne oczy kamer
odbiorniki, przekaźniki i dozowniki
do mieszkań w zależności od potrzeb podawana jest
bezpośrednio natura, kultura i cywilizacja
Najwyższe Kolegium rozstrzyga z najwyższą odpowiedzialnością
w którym momencie należy ludzi doładować cnotą
Najwyższe Kolegium to najmniejszy karzeł
o dwu jaźniach wysublimowanych z ognistego cierpienia
przekazano mu władzę z wdzięczności
że odkrył istnienie ognia
>>>
– prawzór-początek-przyczyna-zasada-pierwiastek
-pierwotny-praelement-prasubstancja-prehistoria
– siedemnastego maja tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego drugiego roku po Chrystusie
godzina dwudziesta trzecia zero sześć
– koniec świata
>>>
* My Polacy *
Budujemy silosy dla rakiet z głowicami atomowymi
w głębokiej Syberii – my Polacy
Konstruujemy najnowsze bombowce dla US.Army
– my Polacy
pomagamy trędowatym na Madagaskarze – my Polacy
wysyłamy swoich ludzi dookoła świata
z misjami pokoju i miłości – my Polacy
Na pewno mówią wam coś nazwiska Dzierżyński Jagoda
Brzeziński
Mamy obecnie u siebie Sowiecką Republikę
na kroplówce kapitalistycznych kredytów
Na największym skrzyżowaniu trzymamy w dłoni zabawkę
swym dziecięcym zakłopotaniem usiłujemy zwrócić
na siebie uwagę potęg
My Polacy omalże wierzymy że trzymamy w dłoniach
potęgi tego świata
a to tylko pył na wietrze
>>>
*Zbyt wiele by nie upaść*
Cztery płyty z nigdy nienagraną muzyką
Hendrixa i Stockhausena
najnowszy model Syrenki
Golgota gdzieś na Champs Elysees
dwanaście kufli Okocimia na płycie grobowca
dwadzieścia lat stanu wojennego
problemy seksualne Karakalli
podręcznik do nauki narzecza suahili
stanowisko Cerbera u wejścia do mieszkania Raquel Welch
cztery paczki „Popularnych ” i dwa wina jabłkowe marki „Poświst”
jedna łódź podwodna na Wiśle pod Tyńcem
twój koncert w Rzymie
jakiś ból głowy w kawiarence na Nowym Świecie
wszystkie twoje ozdoby
i jeszcze do tego coś ogromnego tylko tyle że niewidocznego
jak wycie syren nad miastem
lub łomot do drzwi
To wszystko było niezłe ale zbyt wiele by nie upaść
zbyt wiele jak na jedną sobotnią noc
trzynastego grudnia
>>>
*Muzyka Młodej Generacji 1980 *
Taki rozdęty balon jak Polska Rzeczpospolita Ludowa
takie w nim zatrute powietrze jak sarin
taki wentyl jak Lubań i Jarocin
taki syk jak k. m. wolność
taki balast jak młodość
co, nie? ty
taki idiotyczny wrogi kasowniku
>>>
*Dwie rdzawe plamki *
Zaintrygowały cię dwie rdzawe plamki
na liściu dzikiej róży
długo obracałaś liść w palcach
wtedy gdy dopadały go
ostatnie przedwieczorne słoneczne promienie
patrząc na twoje włosy tak bałem się ich dotknąć
gdy stałem za tobą moje oczy
zaplątały się w twe jasne kędziory
i gdy nagle odwróciłaś się zobaczyłaś moją twarz
bez oczu
przyglądałaś mi się dziwnie przez chwilę
potem rzuciłaś listek na ziemię i powiedziałaś
„no to cześć”
>>>
*Ludzka mowa*
Czy trzeba zamieszkać w ziarnach słonecznika
tego małego słońca na działkach
Czy trzeba wzlatywać w słońce prawdziwe
lotem Ikara
A może wystarczy porzucić dom i rodzinę
ruszyć bez pieniędzy w drogę
lub śnić po wypiciu flaszki wódki
Koniecznie musimy zniknąć ze świata informacji
bełkotać co tylko ślina przyniesie na język
robiąc uniki przed gazetowymi kolumnami
Teraz po tylu latach trzeba przemierzyć pustynie
i lodowe pola, oceany i wspiąć się na szczyty gór
mamrotać byle co pod nosem
byle tylko nie zamilknąć nawet na chwilę
bo propaganda nas zagłuszy
Może w tej ziemskiej swawoli ludzkich ust
powróci do nas realność w pojęciach absolutnych
Z rzeczy choćby takiej jak doświadczona
rozgadana dusza może wyłoni się przypadkiem
może chociaż tuż przed naszą śmiercią
rozlegnie się nareszcie pełna sensu ludzka mowa
u wezgłowia
a może dopiero obiektywna prawda
zapłonie przy katafalku
jak świeca
>>>
* Młode lwy nowej wiary *
My młode lwy nowej wiary
tak agresywnie poczynaliśmy sobie
od pierwszego odbitego w naszych oczach
rozbłysku narodzin nowej galaktycznej łuny
tak galaktyki trząść się przecież miały z radości
gdy stara zdeprawowana akuszerka Ziemia
podniosła nas w świetle
Spłodzeni w koncentracyjnym obozie
jako płody karmieni trucizną sumień
warczeliśmy i targaliśmy inicjacyjne precjoza
od razu natychmiast chcąc charyzmę
każdego kła ostrego zbudzić tego ranka
To było objawienie z samego jądra
nazwano ten dzień dniem w którym powiał wiatr
Odtąd wszystko miało być precedensem ewenementem
W pijanych ślepiach nakaz zjednoczenia
zadrgał jak cielsko rakiety przy starcie w górę
Już po południu po kilku godzinach życia
usłyszano nasze głosy przed którymi
zadrżały łańcuchy górskie
Początkowo wyśmiano to wszystko
patrzono na nas jak na lwy w akwariach
więc posypały się repliki
natarły skonfederowane stany pontyfików centralnych
i skamieniałych postaci dewotek generalnych
przeciw nam powstała międzynarodowa unia państw
w stałym upaństwowieniu
Azja wyzywała nas od gwiezdnego bezpotencjalnego
marginesu
Afryka już wyrokowała o zdradzie
Sowieccy agenci szukali celu tej afery
w kazamatach u siebie w maszynkach do mięsa
a gwiazdy nas podjudzały gdy natężaliśmy siły
chcąc zmienić się z kwiatków łakowych w lwie paszcze
Kłócąc się, przekrzykując w rock`n`rollowych piosenkach
o pierwotność naszej rewolucji tańcem kreśliliśmy program
którego strażnikami zrobił nas czas
nieznany powiew jak tchnienie profesora Konstelacji
który krzątał się koło ziemskiego klosza
Rozdane kwiaty z ręki zdziwionych wyrwały się
i utworzyły kolorową przecudną chmurę nad światem
Odtąd wszystko co się stało było po raz pierwszy
świat chcąc nie chcąc uległ erozji młodości
rzuciliśmy się z podejrzliwością lwią
na każdy okruch historii by odczarować wszelkie zło tam ukryte
deptaliśmy minione chwile a nienawiść do dobra
pękała w nich jak rybie pęcherze i flaczały bez sensu
Lecz nie poddał się po raz pierwszy starożytny Akropol
po rozdrapaniu wnętrza ludowych pieśni achajskich
na jednym z festiwali miłości
odkryto młode lwy i Samsona na nich siedzącego
Zmiany prowokowane już od wielu lat
spadły od tamtej chwili na wiarę naszą i czas
lustrzanych lwów wielbłądzimi atrybutami kontynuacji
>>>
*Porzucić pracę*
Porzucić pracę –
czyż to ona kłamie?
wykorzystać sen do budowy
jeszcze jednej wieży Babel
tylko dlatego, że takie legendy przedostają się na karty
świętych ksiąg – czyż go nie szkoda?
bywa też praca – królewski grobowiec
bywa praca – preparowanie zwlok
bywa tłumieniem zamieszek w pocie czoła
i nawet odławianiem żywych polskich zajęcy
ze względy na korzystny układ handlowy z Francją
a jak i tobie przyjdzie pracować bez prawdy?
>>>
Sinawe mgły jak haust zimnej
wystudzonej herbaty nad ranem
wiszą nad moim sadem
zagrażają prostocie moich nienasyconych
pustynnych łąk
okrążają mój dom i moją polisę ubezpieczeniową
Kawały miedzi które wypluły debiutanckie chmury
kierujące się na zachód
zaczerwieniły grunt wokół mego pałacu z badyli
okrzyki pawianów lub pozłacane kolczaste wokalizy z
okładek płyt
złotowłosy sen roztopił się jak gorycz w duszy
mgły wdzierają się we wszystkie wrześniowe niedziele
nakłaniają mnie do picia wina przed obiadem
nakłaniają do marzeń
modry proszek wdmuchiwany jest
przez niewidoczne pory w szkle szyby
słońce świeci na stół pokryty okruchami
dla ptaków, które zbierają się do odlotu
tłuste refleksy przeszkadzają mi w percepcji kosmosu
srebrzysta rosa znika ze ściany
w głowie powstają gotowe przepisy
na omlety z elektronów i babiego lata
słońce świeci na moją głowę odlatujących myśli
boli serce samotniejące z godziny na godzinę
ktoś taki jak ja tylko siedmioletni
tańczy wokół tapczanu
coś jeszcze widzę coś jeszcze słyszę
w tej mojej boleści
wrażliwy na kolory lata
spadające w przepaść zimy
>>>
Krzyż wyzwoli łzy zwycięstwa
Burza z żył zakrwawi nasze ulice
Odetniemy się od kolczastych ogrodzeń
Zamieszki przyniosą nam wolność w ogrodach
Szczęście zdobyte na ulicach zniesiemy do dziecięcych pisakownic
Zrodziłaś moje fobie gdy zaplątany
w srebrzyste żytnie włosy twoich pól
patrzyłem w pociągu na pochylone wąsate kłosy
zrodziłaś mój smutek może właśnie wtedy
gdy moczyłem bose nogi nie większe od tych rybek
zwariowanych które tańczyły wokół nich
w tym leśnym strumieniu co zmienił się w rzekę
Dzikość udzielała mi się jednak naprawdę
tylko wobec pierwszomajowych transparentów
w słońcu niesionych przez moich bliskich
poniżony ostatecznie państwowymi wspaniałościami
uciekałem, uciekałem, kryłem się wciąż
w chłodny deszcz wyzwolonych mgieł wielkiego nieba
Każdy odrapany mur, każda pobazgrana kredą ściana
w slumsach miast była mi żalem
Nie mogłem ani na krok ruszyć się
od jakiejś przełomowej chwili
z wynajętych łóżek w wynajętych dzielnicach
Ona nastała gdy w radio odezwały się głosy natury
uprzedzając mnie że na ten rok
nie ujęto mnie nawet w planie przyrody
Obsesje potężnej niewiedzy o faktach
gdy drugim głosem mówiłaś o przetrwaniu
wkradły się do mojej matury liczb
Z nerwic mosty pozwoliłaś mi tylko budować
wysoko, wysoko łączące łzawe dziecięce sny
z ognistymi politycznymi orgiami pijanego młodzieńca
Jednak to nie politycy o łbach konwertorowych
ale mgła w twoich parkach i na porannych zimnych łąkach
podziurawiona zdradę poezji
wykarmiła w moim sumieniu zrakowaciałe guzy
niekontrolowanych odruchów nieokrzesanego buntu
w dzikich parkach rozwścieczonych miast
>>>
* Przepobrednie *
Krzyż wyzwoli łzy zwycięstwa w naszych oczach
Burze w żyłach przez błyskawice plamami czerwieni
ukwiecą czarny asfalt
Kubizm rewolucji zmieni się w szczęście
Rzeka na Marszałkowskiej odetnie część ludzi
i podzieli to wszystko na podziemia i podniebienia
Ziarna fasoli przebiją się swymi wiosennymi kiełkami
przez pancerza czołgów
Larwy cywilizacji będą krzyczeć
– zamieszki, zamieszki, czym się to skończy
Dzieci wyruszą w drogę nikt nie będzie w domu myślał o sobie
Twoja śmierć będzie się przybliżać we śnie
ale obudzisz się już demokratą
i w kapliczkach przechowasz program
Wszyscy, wszyscy zdepczą w jednej chwili psy i płazy
Więcej krwi będzie w nas gdy na ulicach wiwatować będziemy
Przez śmiech anarchii zaciśniemy zęby z wysiłku
wyćwiczeni w spekulacji zamienimy na kredyt popisowej wolności
podstarzałe weksle dla świata kupców
>>>
*O świcie nad Rudawą *
Tylko pierwsze zbudzone psy
oszronione szklarnie badylarzy
i ja po całonocnej studenckiej imprezie
przy wałach nad Rudawą spotykamy się o świcie
psy na działkach na widok wschodzącego słońca
jak na złodzieja ostrzegawczo szczekają
lodowe płyty szklarń wychodzą na spotkanie dnia
otwierają przed nim swój interes połyskująco-skrzący
Na jakiejś ławeczce na kość przemarznięty
siedzę i patrzę na mostek na rzece
samotny jak ja
nie mogę patrzeć na słońce jak skalpel o tej porze
lecz w końcu jego ciepło bierze mnie w ramiona
tuli przez chwilę a potem jak do fotografii
ustawia mnie na planie w atelier nad Rudawą
droczy się ze mną korygując moje przedśmiertne grymasy
i zmusza mnie wreszcie do podniesienia głowy ponad horyzont
wkomponowawszy mnie w tło sprawia że pragnę
trwać tak przez dłuższą chwilę
pomiędzy sprawami psów i badylarzy
spinając je ciszą i cierpieniem
uśmiechając się do tego zdjęcia jak Gioconda
>>>
* Bliźniak *
Usiadłem obok na trawie
by móc obserwować jakich wysiłków
dokonuje słońce popołudniowe
które chce przez nos wleźć
pod brudny beret tego kloszarda
Nareszcie go odnalazłem
był tak podobny do mnie
jak bliźniak
staruszek-śmieciarz z Kazimierza
w takim samym jak ja nastroju:
– no, dalej już ani kroku
Na ławeczce nad wspaniale wybetonowaną Wisłą
zgięty w pół drzemał oparty nosem o słońce
jakby czekając nie na mnie a na grabarza
załamał brudne czarne palce splatając je
na starej żyłkowej siatce na zakupy
w której czaiły się dziko skarby dzisiejszego dnia
zawinięte we wczorajszą „Krakowską”
To był pomnik prawdy i niesprawiedliwości
o piekielnie wstrząsającej wymowie
Moje zmęczenie które miało dopiero 150 lat
było niczym wobec jego duszy zwęglonej w beznadziei
otulonej w potargany długi płaszcz
przygwożdżonej do ławki ciężarem zdobyczy
wyłudzonej od koszy na śmieci
Słońce go pożerało w jego własnym śnie
walczyłem o jego ciało przez chwilę
myśląc że to moje własne
gdy rozsadziło ogniem głowę
poznałem bizantyjskiego cesarza
który wyjął z siatki świętości aureolę
i ozdobił nią swoją głowę
pojąłem, że ten bilans szans i rezygnacji
który ja w swym zawiniątku przyniosłem
nad rzeki brzeg jest co najmniej brylantem Liz Taylor
a nie młyńskim kamieniem
>>>
*Znane wszystkim ekscesy *
Było to w jakieś małej polskiej mieścinie
tej wiosny na targowym placu
doszło tam do znanych wszystkim ekscesów
pamiętam jak przed samą rozróbą
stanęły na przeciw siebie banda wyrostków
którą przyprowadził tu dwudziestoparoletni odziany
w skórzany skafander chłopak o imieniu Jezus
i porządkowa grupa zomowców
oderwanych od imieninowej libacji
którą dowodził porucznik Dzierżyński
Chłopcy w imieniu wszystkich demonstrowali
przeciw karabinom, wojskom i wojnom
ale Rząd kazał ich rozpędzić gdyż
realizował właśnie program pokojowego współistnienia,
poszanowania wzajemnej suwerenności i ograniczania zbrojeń
rzeczywiście jak mógł w tej sytuacji nie wyjść z nerwów
Burda ta tak słynna dziś w świecie
nawet przez przypadek zakończyłaby się bez ofiar
lecz weselny orszak, który dążył do kościoła
przeciął drogę dążącemu na pobliski cmentarz
pogrzebowemu konduktowi właśnie w miejscu
szykującej się konfrontacji
gdy żałobnicy wpadli w tłum weselników
powstał ogromny galimatias, konie się spłoszyły
ludzie wpadli w panikę, trumna wypadła z karawanu
i eksplodowała jak prowokacyjna petarda z gazem łzawiącym
rzeczywiscie każdy rząd mógłby się poirytować
>>>
* Polska II *
Polskę poznaję wyłącznie w pociągu
toczącym się z Przemyśla do Szczecina
gdy jadę i patrzę w okno lub na ludzi
którzy zmieniają się w przedziale
Jak wspaniale inna jest prowincja
w Dębicy a jak inna w Krzyżu
jak wspaniale inne są jej dewocjonalia
Co innego słyszy się na peronach dworcowych
w Krakowie a co innego w Poznaniu
Inny gatunek Słowian rozgadanych niedozasmucenia
przepycha się w przejściach wagonów
usadawiając się na swych trasach odwiecznego
niecierpliwego poszukiwania
wpychając na półki gdzie się da swe prywatne
miasteczka, wsie i zagrody
po to tylko aby mieć czego pilnować
zerkając co chwilę do góry
Oto handlarze powracający ze Lwowa
częstują wszystkich papierosami,
imigranci z Ziem Zachodnich wracając z wesela
spod Lubaczowa dopijają wódkę
puszczają kieliszek wokół,
kobiety z tobołkami i pudełkami podtrzymujące
sojusz robotniczo-chłopski
w okolicach Stargardu Szczecińskiego częstują
wszystkich jabłkami,
dziewczęta powracające z pielgrzymki
zachwycone swoimi zakupami demonstrują
plastykowe figurki Matki Boskiej,
młodzież krakowskich uczelni politykuje
w dyskusjach z dyrektorskimi zaoczniakami wsiadającymi w Tarnowie
Polska wiruje w tym rozgardiaszu
zmieniającymi się co parę godzin gwarowymi monologami
tańczy w korytarzach szalona lecz prawdziwa
Oto noc i dzień na demokratycznych polskich sercach
oto prowincje jak wielkie kromki chleba
rozłożone na współczesnym stole
a przecież przy nim zbierają się jeszcze
monstra niewiadomego pochodzenia
rozkładają na nim sztabową mapę strojąc miny
wbijają jakieś znaczki, chorągiewki
bazgrzą kolorowymi ołówkami dziwne krechy
ich idiotyzm pozbawił mnie oczu
gdy wychyliłem głowę z pociągu gdzieś nad samym
morzem i spojrzałem w górę
moje źrenice przeniknęły dwa ogniste pręty
>>>
*Powariowałaś zupełnie *
Leże już w trumnie jasny i dumny
pierwszy raz opanowany, niesmagany ogniem
obok między świecami klęczą wszyscy psychiatrzy świata
opłakują mnie szydząc na swój sposób
wtedy ty wracasz z drugiego końca świata
i już od progu wołasz:
„dajcie spokój, to jego nowa zgrywa”
przeganiasz wszystkich z mojego pokoju
na podłodze pozostają kolorowe łzy
przewracasz trumnę i wywalasz mnie na podłogę
szarpiesz klapy mojego czarnego garnituru
kupionego po miesiącu odmawiania sobie tego i owego
rugasz mnie:
„kiedy wreszcie skończysz z tymi komediami,
zobacz jak przestraszyłeś matkę”
po czterech dniach skupienia otwieram wreszcie oczy
zdemaskowany w dzielnicy rozpadającego się socjalizmu
w prosektorium idei
widzę, że zachowujesz się tak
jakbyś powariowała zupełnie
jakby socjalizm zaraz miał się skończyć
>>>
* Stworzenia które mówią *
Cenzorzy, prowokatorzy, agenci, TVP
bezpieka, facet o nazwisku Uberman,
czarne długie płaszcze skórzane, terroryści
masoni, komuniści, Żydzi, nacjonaliści
tajne rady, tajne stowarzyszenia, tajne sprzysiężenia
skrytobójstwo, zawodowi rewolucjoniści,
tajne kartoteki, facet o nazwisku Berman,
władza, policja, ochrona, centrum, presja
wywiady, granice, siły nacisku, wpływy w prasie,
szkolenia, denuncjacje, pranie mózgu, obozy,
ewolucja zniewolonego sumienia, zakłamanie,
gułagi, antyterrorystyczne grupy, kombinacje,
spekulacje, facet o nazwisku Moczar,
nasi ludzie, towarzysze, podstawieni ludzie,
wtyczki, fałszywe dokumenty, fałszywe pieniądze,
monopole, stronnictwa, partie, ugrupowania,
przesłuchania, facet o nazwisku Humer,
szantaż, klakierzy, zmowy międzynarodowe,
wojny, akcje policyjne, trujące informacje,
łamistrajki, wtyki, doradcy, informatorzy
kontrwywiad, facet o nazwisku…
oraz ja i wszystkie inne stworzenia które mówią
Och nareszcie się lepiej poczułem
jestem teraz trochę spokojniejszy, nie taki spięty
Och, nareszcie się tego pozbyłem
Och, nareszcie wyrzuciłem to z siebie
>>>
* Głodni i zziębnięci *
Dlaczego głodni i zziębnięci nigdy nie mają
samobójczych myśli
jaka jest ich rozpacz
że już o sobie nie myślą
Rządzące kasty prześcigają się w metodach
porządkowania setek poddanych
głód jest naukowy a chłód laboratoryjny
tylko rozpacz utrzyma świat w posłuszeństwie
takie wnioski uszlachetniają ich każdy dzień
I oto już miliony zdziczałych ludzi
za błyszczący w papierku cukierek
zrobi dla nich wszystko,
rozprawi się natychmiast ze złem,
które mogłoby ich zbawić
w środku anarchii odda krew za: „my tworzymy życie”
Tak profesorowie z Rady Centrum
ze swych samolotów oglądają cały świat
poznają w ciągu życia wszystko aby na starość rzec –
my nie jesteśmy zrozpaczeni dzięki wam rządzący
Ten ból i głód wasz jest zupełnie inny
a nasze samobójcze myśli to tylko kolejne dni
od świtu do nocy na krześle przy stole
w cieple, syci ale w ślepej kuchni
Gdy zrodzi się w tobie chyba tylko z nudów
prawdziwe pragnienie i rozpacz nad dobrem i złem
ta rozpacz zaczyna myśleć nie wytrzymuje siebie samej
gdy pozwolą ci zaspokoić głód wtedy słowa
podsuwają zbrodnię – Ja, Ty, My
albo „nie mam na tyle sił”
Więc już w szkołach ucz się jak przerzucać
sprawnie żywnościowe zapasy z jednego zakątka
świata w drugi i jak komponować różnorodne jadłospisy
jak umiejętnie gospodarować paliwem
dla domowych ognisk
>>>
* Patrząc w oczy wariata *
Spróbujcie patrząc w oczy wariata
kłamać, łgać jak zwykle
spróbujcie go prowokować
poufałymi pochlebstwami
spróbujcie go straszyć grając
na strunach jego przekonań
pierwszy raz zmieszacie się widząc
jak nie ufa samemu sobie
o potem to na pewno wpadniecie w panikę
patrząc z góry na tą jego tańczącą
naiwność stracicie równowagę ducha
gdy zacznie ona was okrążać
i co chwilę będziecie tracić ją z oczu
będą łzy płynąć mu po policzkach
a patrzył będzie na was z taką nienawiścią
to może się wam zdarzyć przy wejściu
do jednej z tych nielicznych malusieńkich
salek kinowych w których dziewięćdziesiąt procent widzów
to komunistyczne mieszczaństwo prosto ze wsi
przybyłe nie wiadomo skąd
a reszta to on
nastoletni świr i jego potwornie zakłopotane
oraz eterycznie wibracyjne nerwice
może będzie to w Szczyrku albo w Krynicy Morskiej
spróbujcie z nim obcować w czasie trwania
seansu chwilą milczenia w ciemnościach
ten jego satelita będzie krążył wciąż
gdzieś ponad miasteczkiem, krajem, światem
potem już tylko nad ruinami waszej pewności
jak obsesja zatruje wam od tej chwili
wasze rozedgrane jak film na ekranie
rozświrowane wakacje
>>>
* Pierwszy śnieg *
Gdy miałem pięć lat
dorosłe panny zaczepiały mnie na ulicy
mówiąc: jaki ładny nieśmiały chłopczyk
Pani przedszkolanka kokietowała mnie
swymi oświadczynami gdy byłem w średniakach
Jakaś matrona poklepywała mnie
po spuchniętym jak bania od bolącego zęba policzku
mówiąc: oj ty mój grubasku
Jakieś dziewczyny pieściły mnie jak lalkę
gdy zostawiano nas samych
A ty ciągle byłaś niedostępna i taka chłodna
a ja byłem wciąż na sprzedaż
czasem pod wieczór gdy siedziałem sam
na schodach pod twoim biurem
jako ofiara twego zapomnienia
przychodził do mnie z kotłowni brodaty Sokrates
prześmiewca i pocieszyciel
pytał mnie pytał wciąż wzbudzając strach
gołębie siadały wokół nas na stopniach
a on karmił je
szarpał kromkę chleba i w dwu palcach gniótł miękkie kulki
a potem rzucał je pod nogi
kpił ze mnie mówiąc: ach ty moja dziewczynko
nie bądź taka wściekła na ten świat
W domu ubierałem się w twoją halkę
i czekałem w oknie na pierwszy śnieg
a za oknem zaczęły się pojawiać
odpowiedzi młodzieńca
jak latarnie rozświetlające zimowy wieczór
>>>
* Odpowiedź *
Porzuciłeś fenickich żeglarzy
i interes na lądzie rozkręciłeś
w Pasadenie
zawsze chciałeś mieć dużo czasu
by odczytać intencje
tych którzy to wszystko zaczęli
handlowałeś więc nie na Morzu Egejskim
złotym runem a przy ruchliwej autostradzie
w Kalifornii oferowałeś relikwie popstars
gdy zdobyłeś pierwszy milion
wykupiłeś na aukcjach pożółkłe zwoje
pergaminów i o chlebie i wodzie
studiowałeś ich zawartość
tobie jednemu udało się uzyskać odpowiedź:
„Trzeba opuścić tą Ziemię”
>>>
* A – 2008X – Podwójna *
(Alek Skarga)
Ściana z lewej całkiem trzeźwa
Och pijana z prawej – to nic
Ona i ja – kocham Gracje
Bzdury, miłość, mnie
An
Courage
Nothing
Żal (Blue)
Jestem, gram, wynikam z siebie
Dajcie mi to, to do mnie należy, błagam
Psy (gwiazd) są tuż tuż
nigdy, ( I ) Ja
nigdy, Jestem
A to tu, tutaj i zawsze
Trzymam ciebie mocno w garści, A siebie
Zwycięstwo to przewleczony na lewą stronę stary mój dom
Nie pozwalam
Nie mówić Ci, do Ciebie, od Tobie, od chodzę
On mnie trzyma
z tyłu
kłam zadaję
moim schodom
Nic, Nic, Nic nie czuję
Apokali Psa A Ale Ale ki
Schudnę, Szczekam, gd (gol) słowa, słowa
pępek konstelacji
widzę
Nie
Wal..
Opę…
Dlaczego
Pozwól mi mówić
z gwiazdozbioru Psa
>>>
* W poniedziałek przed południem *
Gdy podnosisz zbolałą glowę
w poniedziałek przed południem
spojrzenie twe pada na resztki kolacji na stole
nie może utrzymać się na nich
z pewnym oporem zwala się
do magazynu odzieżowego
reklamujacego się wszędzie na podłodze
pochrapuje jakaś nieznajoma
jej senna tortura to prawdopodobnie
twoje wnętrzności
jej włosy pachną burzą z piorunami
Anioł Stróż męczy się chcąc się wydostać
spod stosu rozbitego szkła
drzwi szafy zamykają się i otwierają
szafa dusi się tak samo jak ty
serce przenosi się w inne miejsce
w wielki zaciek na suficie
ty podciągasz się na łóżku opierasz łeb o ścianę
bierzesz czystą kartkę papieru i długopis
kaleczysz się kawałkiem szkła w ramię
dotykasz raną twarzy dziewczyny
i gdy krew wypływa na jej policzek
drugą ręką zaczynasz pisać:
Jest niedzielny wczesny pogodny poranek
wstaję tuż przed świtem, budzę żonę i córeczkę
wyjeżdżamy samochodem za miasto na ukwieconą łąkę
obejmuję, przytulam je do obie do swojej piersi
trwamy tak wpatrzeni we wschód słońca ponad miastem
>>>
*Archetyp chwili *
Przyjaciel, autorytet, zdrada
dlaczego te są słowa są archetypem
tej oto mojej chwili
O… już jej nie ma
więc sens słów jest już tak odległy
cieleśnie nie zachował się do „potem”
trzeba zakopać dołek po nich
jak zwykle razem z archeologiem
Platonem
>>>
*Tylko ci dziwni Rosjanie *
Japończycy nie chcą rzucać atomowych bomb
Chrześcijanie nie chcą stawiać krzyży
tylko ci dziwni Rosjanie są inni
Żydzi nie planują jak na razie gazowania Aryjczyków
Amerykanie nie chcą łagrów Syberii dla swych interesów
nie wszyscy Murzyni chcą wracać do Afryki
tylko ci dziwni Rosjanie są inni
Anglicy i Francuzi wcale nie potrzebują
obejmować się i poklepywać po plecach
mieszkańcy Skandynawii nie chcą pamiętać
że poprzez więzy krwi cała prawie Europa należy do nich
tylko ci dziwni Rosjanie są inni
nawet Arabowie mają w nosie Hiszpanię
Węgrzy już od dość dawna nie wstydzą się swojego języka wobec Austrii
tylko ci dziwni Rosjanie są inni
przecież też Chińczycy porzucili budowę słynnego muru
a co najdziwniejsze sami Polacy zapomnieli już dla
świętego spokoju o swojej starożytnej szlachetnej wolności
tylko ci dziwni Rosjanie są inni
uporczywie dają do zrozumienia narodom że chcą od wieków tego samego
wszystkim ludziom na świecie odebrać pracę
i wypić im wszystką wódkę
>>>
*Wydaje się że jest *
Jeśli organizacja społeczeństwa do którego przynależysz
kpi z ciebie, pokaż jej jak kochasz sam siebie
ba, nawet nie możesz się opanować by tego nie okazywać
Jeśli organizacja twoich prywatnych znajomości
nakłada czasem podatki na twoje partactwo uczuciowe
pokaż jej, że doskonałość jest w egocentrycznych rumieńcach słabości
Jeśli organizacja twojego mózgu jakąś głupią samokrytyką
będzie cię powstrzymywać na schodach do sławy dziwaków
pokaż jej że masz samodzielne drżące dłonie, niezależne zezowate oczy,
wojownicze serce wypełnione po brzegi egoizmem,
który emanuje jak miłość, ba, nawet nie możesz opanować się
by go nie okazywać
Organizacja nie może się w ostatecznym rozrachunku wydawać i być
ty zawsze to możesz
>>>
* Rewolucja maszyn i natura *
Gwiazdy spadają z twego nieba
jak łzy błyszcząc przez sekundę
a potem już tylko beton
szeroką strugą leje się na małe miasteczka
industrializm rani nawet upiory
z piwnic podmokłych
samochody rozgrzewają dwadzieścia lat
z czasem utożsamiając się ze swym posłannictwem
kosmicznym ożywają i zaczynają myśleć
kryzysy niszczą stalowe konstrukcje budowli
kruszą przęsła mostów
zrywają porozumienie
gwiazdy spadają nadal spadają jedna po drugiej
jakby nie wiedziały że są niepotrzebne
bandy ludzkie przemierzają kamienne place
w poszukiwaniu początku stalowej liny
z nadzieją recytują Koran waląc głowa w beton
albo gwiazdy nawlekają na sznurki
jakby stworzone były tylko na paciorki różańca
natura będzie teraz kiełkować we łzach
bo śmietniki wróciły do łask
i przyszłość musi kwitnąć na betonie
Metropolie giną od kosmicznych westchnień pustki
z obrożą na szyi
rewolucja maszyn wykurzyła pustelnika z gór Libanu
ale sama z czasem zmieniła się w medytacje
książąt w cieniu wymarłego miasta
i okazała się tym samym – naturą
błaznem zawstydzonym lecz prowokującym
bez uśmiechu
>>>
*Głębokość idei *
Głębokość idei głębokość nocy
przebiegłość języka ludzkiego
ulegającego niby presji potoku słów
obnaża się nocą właśnie
czerń narzuca się sama z muzyki
wskazówek zegara
duchy słów z San Francisco przychodzą
przemierzając Alaskę i Syberię
niosą sens i zapach okrężną drogą
odgłosy wsi i wielomilionowych metropolii
myśli i sny ginących narodów z gór i depresji
język pod presją cienia myśli
wirującego mózgu
lawiny kulek z szarej plasteliny
wgryza się w idee
drąży głębię nocą
drąży głębię nocy
>>>
* Jeszcze głupi deszcz *
Deszcz to upiór nienawiści z twej głowy
przez przypadek pozostał na zewnątrz
poprzez słowa wylazł na niebo
a wtedy zatrzasnęły się za nim drzwi
gdy literując akcentując głoski
uchwycone we śnie otworzyłeś oczy
w pochmurny poranek
Ma swoją muzyką i swoją poezję
po to by prowadzić na manowce
tych co to bojąc się burzy
ustawiają w oknach święte obrazki
Zwodzi boskich wybrańców
ośmiesza i rodzi żal ich raz jeszcze
włażąc do ich samotności
tłukąc milionami knykci
w drzwi celi przeznaczenia
Ty mówisz – dobrze że ciebie kocham
bo każda kropla może być łzą
jeśli tylko zechcę
i będę smakował życie stojąc
w największą ulewę
z twarzą zwróconą w chmury
z otwartymi ustami
mogę sobie wyobrazić że to czas
albo żal albo śmierć albo że mam ciebie
dlaczego tylko wtedy mówisz – jestem
gdy pada deszcz
nie jest karą lecz ty tak go nazywasz
nie oczyszcza cię wcale lecz ty
upierasz się że tak
nie jest darem życia tylko
nienawistną prowokacją
według mnie
Cóż tak czy tak – przydaje się nawet
tym niewolnikom i przygłupkom
co godzinami przy oknie sterczą
z nosem przy szybie patrząc na rodzące chmury
z cesarskim cięciem wielkim jak telegraf
które udają durszlaki i nic więcej
co bezmyślnie czekając w osłupieniu
poddając się samemu sobie
czekając na miłość która na pewno
nie wynika z okaleczania lub paranoi
Deszcz zatrzymuje się w miejscu
a twoje szanse miłosne rozpędza wówczas wiatr
by mknęły jak wizje tuż nad twoja głową
Steruje twoim upadkiem w którą chce stronę
a z twego ciała wykuwa dla miłości
wspaniałą nagrobną płytę
Ty jeszcze nie wiesz o tym gdy mówisz
patrząc przez okno – czuję się
jak ten deszcz – jedyny przyjaciel mojej krzywdy
Pilnuj się – twoje szczęście może pogrzebać na zawsze
jeden głupi deszcz
>>>
Horoskop bzdury
Nagie ciało pręży się w głodzie
złość wynika z pieśni
brak brak zagłuszania
poddany oddany zniszczony
ruchomy biały wielki jak Moby Dick
gwiazdy wciąż
droga wciąż
jedyna
chęć pragnienie
noc morderstw
języka
schody
ostatnie drgawki
wykpionej wyłudzonej
wykochanej
wynaturzonej
utopionej w winie
duszy
>>>
Wielokrotnie uśmiercany na rynku
to oni gdy mnie spotykają
mali gospodarze swoich reklamowych piosenek
na pustych znudzonych do płaczu uliczkach
to one kłamliwe w swych poszukiwaniach
małe trumienki niosące w swych dłoniach
przynoszące mi na czerwonych poduszkach
pozłacane okazy zdrad zamiast orderów
Dzisiaj torturowany w społeczeństwie
które nie zgrywa się i nie udaje demokracji
a do tego wszystkiego nie jest sobą
nie jest prawdziwe
W katakumbach stołecznej aglomeracji
lub w kolejce pod odwiecznym kioskiem Ruchu w jakimś grajdole
nie mogę zmyślać w nurcie tonąc głównym
bezbrzeżnie rozzłoszczony i rozkochany do nienawiści
płonę w setnym płomieniu ognia tej nocy
to oni ciągle pomiedzy tobą i mną
>>>
Jeszcze czuję twoją delikatną dziewczęcą dłoń
ukrytą w mojej
przed tysiącem lat
tam na Ziemi
Byłem znów tam gdzie kochałaś mnie
gdzie boso tańczyłaś na szkolnej ławce
widziałem samego siebie
rodzącego starca
zerwałem zasłonę ogrodów
ciemnych uliczek
Pamiętam oczy swoje własne oczy
i wielkie drzewa nocy,
która zaczynała się wtedy –
tak, ja ją stworzyłem
Oddałem potem tobie
wcisnąłem w kochaną dłoń
tą wielką ciemność
[nienawiść – niewiedzę –
nieświadomość]
wszystko to całe tamto ich babilońskie myślenie
roiło mi się, że zbrodnią pokonam zbrodnię
Stworzyłem sobie świat z twojego serca
wyobraziłem sobie malutki świat
z twego całego świata
żyję w nim
pamiętam w nim
ty jesteś przestrzenią
wzywam cię jako człowiek
wzywam cię jako kochanek
pośród żywych pośród obejmujących się par
na cmentarzach
pośród duchów na szkolnych apelach
pośród pomruków lwów
szeptów niezdowlonych aniołów
chcę widzieć nie pamiętać
chcę ciebie widzieć
chcę ciebie dotykać
chcę ciebie sluchać
chociaż przeminęło obok tysiąc lat powdorkowych cywilizacji
nasłuchuję twych słów
wchodzę w ciszę na zawsze
ze zbrodnią kainową
rzucam w ciebie kamieniem
kamień leci tysiące lat w ciemności
dłużej już nie chcę
nie mogę pamiętać
>>>
* Barykada *
Oto schemat
– co sto metrów kiosk z gazetami
ojciec ze stryjem podeszli do
jednego z nich i ze stosu bibuły
wybrali coś dla siebie
Ja kupiłem jakiś dziennik
od nieogolonego staruszka
w przejściu podziemnym płacąc podwójnie
idziemy teraz we trójkę ulicą Floriańską
z oczami wlepionymi
w rozłożone szpalty
jeden obok drugiego bez twarzy w tłumie
ludzie rozstępują się z daleka poirytowani
(wszelka Trójca i tak dalej)
to mistyfikacja czy prowokacja myślą wszyscy
taka ostentacja w lekceważeniu innych
tytuły gazet jakby odstraszały
niosąc takie transparenty ślepo napieramy na tłum
chociaż w takich czasach w takim społeczeństwie
przecież realizujemy schemat
Rzeczpospolita Polityka Rzeczywistość
trzech mężczyzn zaczytanych z nosem
pomiędzy ostatecznymi bzdurami komuny
przecież realizujemy schemat
ale co się niebawem okazało
gdy dodaliśmy odrobinę improwizacji i kpiny
powstała z naszej demonstracji
w samo południe na Floriańskiej
– barykada
>>>
* Byle nie noc *
Wrażliwość to dziecko promieni słonecznych
ilu ludzi od jakiegoś czasu wzbudza ją u siebie w domu
w ciemną noc przez zwykłe włączenie się
do energetycznej sieci kultury laserowego promienia
jedni mówią, że wystarcza książkowa śmierć
a drudzy że trzeba torturować lenistwo
samotnie pracując w bibliotekach percypujemy
śmierć aktorów lub samotnie w łóżku
śmierć eksperymentalnie wyfantazjowanych gwiazd
które giną na scenie w nas
promienie świetlne pozwalają uzyskać pewien obraz
to życie obserwowane z własnego okna tam na zewnątrz
życie które jest tylko wiarą
trzeba koniecznie wierzyć, że żyje premienny świat
to jest wrażliwość jeśli nic nie widać
trzeba wierzyć we własne sny
trzeba wierzyć że powstały przed wiekami
ze słonecznych promieni tak jak my
inaczej nie można dalej iść
słońce dzień księżyc i sen
chociażby ja
byle nie noc
>>>
* W spojrzeniu *
Siedzę wstaję klękam
Oto przede mną mój ideał
żywioł litania moja odmawiana
od lat
ona skręca lekko głowę w prawo
w swej przezroczystej krótkiej sukience
pytam się – kto czego co
słyszę jej głos
posuwam się w przód w swoim śnie
i to prawda że żyję
jest miejsce ponad życiem
i kobieta za którą umieram
klęczę przed ołtarzem natury
przed lewym profilem jej twarzy
przed każdym jasnym kosmykiem jej włosów
o tak, widzę oczy które
ukradkiem zerkają w lusterko
musi mieć charakter Artemidy
i ma bajkowe nogi za które wymieniam klaser
Przecież przede mną ona wśród nimf
siedzę wstaję klękam
pijany szczęśliwy pytam się
czy to miejsce czy to czas
nie zważając na strzały świszczące nad głową
złączony z nią na zawsze
w spojrzeniu
>>>
Z ciemności zwariowanej wyjąłem twą zdradę
wyrwałem ją jak księżycową tajemnicę
z jej miejsca w nocy – prywatnego dopełnienia fałszu
Wyniosłem na światło dzienne niecny twój uczynek
i przekonywałem cały dzień siebie że to wszystko
jest całkiem możliwe jak kolejny odpływ
Jak dwoje przeklętych ludzi potrafi na dnie piekieł
szukać drogi zbliżenia?
– spytałem się w liście do siebie
swojej prawdziwej strony osobowości, która milczała
Ocena moja doprowadza mnie do przekonania,
że i tak ciągle szukasz poniżenia
gdy odrzucasz niewolę, którą w opakowaniu z napisem „Nowość – Łaska”
tobie ofiarowuję
Ale gdy doprowadzam cię do płaczu rozumiesz przecież,
że jednak z tym obywatelem demokratycznych piekieł to prawda
Marzę wciąż o twojej zdradzie wychodzę jej na przeciw
ty marzysz o miłości mojej podejrzewając, że nigdy się nie urodzi
ja wciąż powtarzam – kocham cię i tylko ciebie potrzebuję
a ty z uśmiechem rozbawienia odpowiadasz – tak cię lubię ale
idź już sobie
Patrzymy na siebie poprzez przeznaczenie nie mogąc zrealizować
dziecięcych planów
o trzymaniu się choćby za ręce
na dnie piekieł naszych fałszywych domysłów,
podszeptów słabości w nas
Obcy może ten problem rozwikłać
dając szansę wściekłej potrzebie piekieł mówiąc:
„Niech upodabniając się do świata
głupota dorówna miłości
niech głupota rozpłynie się w miłości
niech zostanie oślepiona miłością”
>>>
Pojawiam się niespodziewanie przed nią
niedbale rzucam kątem oka spojrzenie
skraplam całkowicie jej eteryczną duszę
Gdy zaczyna się niecierpliwie wiercić
w akademicki9ej kapsule ciśnieniowej
całuję ją niespodziewanie i znów jest mgłą
gdy ulatnia się w przestworza swej naiwności
pakuję się i odchodzę zostawiając
rozmazaną szminkę na jej wargach
oraz potargane pończochy na jej nogach
Niech ma za swoje
dlaczego ma tylko sto lat w deszczu
dlaczego jest nastolatką w pelnym słońcu
podpalam jej dom na odchodne i zamykam oczy
słucham lamentu odwrócony już plecami
do jej wcześniejszej drapieżnej prowokacji
i tak ma szczęście
skraplając się gasi ogień
oddalam się pozostawiam zamglone
oczyszczone płomieniem fundamenty kobiecości
>>>
* Obecność *
Moja świadomość jest tym oto społeczeństwem
to kim byłem i jestem jest niczym innym
jak tylko społeczeństwem, które gnije w nienawiści
moja prawdziwa w nim obecność grozi przerodzeniem się
ambicji w państwowy szpital zakaźny
nie mogę nawet powtórzyć samego siebie
Zawsze w południe pożeram własny mózg
a pod wieczór wydalam nieświadomościowy tęczowy kał
skwapliwie badany przez pięlgniarzy
chociaż ten aktorski śmiech musi być tylko mój
i tak też musicie do odebrać
reszta to zarazki
>>>
* Schylając głowę po kwiaty sławy *
Trema siedziała ci na grzbiecie
ciągnęła cię za uszy targała za włosy
światła rampy jak dzikie zwierzęta
rzuciły ci się do gardła
podniosłeś wzrok dopiero pod koniec występu
miałeś wydeklamować przed samym Stalinem
jedno wyuczone słowo „przepraszam”
i jeszcze nie wiesz czy ci się to dobrze udało
przecież nie słyszałeś swego głosu
a tak bardzo chciałeś zabłysnąć
jeszcze nie wiesz że pozbyłeś się cierniowej korony
schylając głowę nisko pozwoliłeś się jej zsunąć
po prostu zgubiłeś ją schylając głowę
po kwiaty sławy leżące u twych stóp
zgubiłeś swoją nerwicę schylając głowę
do samych piekieł
>>>
* Davis i Hendrix *
Gdy słucham Milesa Davisa jestem jeden niepodzielny
koncentrat samego siebie w słowie człowieka „jestem”
Gdy gra dla mnie Hendrix rozpadam się natychmiast na kawałki
rozpadam się na kilkadziesiąt małych wykrzykników
Muzyka Jimiego kojarzy mi się z nieposłuszeństwem
wymarzonym od dziecka
muzyka Milesa z długo oczekiwanym przybyciem
Gdy słucham Milesa Davisa z mojej świadomości
wysnuwa się cieniutka złota niteczka
i brawurowo snuje się pomiędzy kolumnami
w świątyni dumnej bogini
Gdy słucham Hendrixa widzę jednocześnie
rozpadające się posągi i katastrofy
które docierając do moich światów
wielką prawdziwa siłą zmian
>>>
Przestańcie katować dzieci
przestańcie walić pięściami w roboty
dajcie wytchnienie słowom
nie polujcie z nagonką w miastach na anioły
przestańcie rodzić mężczyzn
przestańcie płodzić kobiety
dajcie czerń waszym zmysłom
otwórzcie nicość przed sercem
dajcie wytchnienie słowom
przestańcie katować dzieci
weźcie je pod ochronę
dzieci wymierają jak dinozaury
a może już wymarły
dzieci prawdy
>>>
* Co to jest polityka *
Kiedyś słuchając bełkotu jakiegoś oficjela
przedstawiciela robotników – jak się sam nazwał
o tym, że tylko wydajną pracą…
krzyknąłem coś stojąc pośród słuchaczy
ot tak dla zachowania równowagi
i tak wszedłem na drogę polityki
powiedziano mi to na przesłuchaniu w komisariacie
była to pułapka
Od tamtej chwili:
Nie wziąłem udziału w wiecu – to polityka
Nie chciałem wstąpić do organizacji – to polityka
Nie poszedłem do urn wyborczych – to polityka
Nie czytałem gazet i nie oglądałem TVP – to polityka
Wychodzę na miasto by wtopić się w tłum
– to polityka
Zamykam się w kręgu własnych spraw
– to polityka
Czytam hasła na murach – to polityka
Odwracam się ostentacyjnie od napastliwych napisów – to polityka
Później:
Połatane spodnie – to poli….
Odpowiedni krawat – to poli…
Pozorna niepozorność – to poli….
Krzycząca odmienność – to poli…
Poglądy – to poli…
Brak poglądów – to poli…
Obserwacja codzienności – to poli…
Ustawienie się tyłem do rzeczywistości – to poli…
Ostatnio:
Poproszę o bardziej wypieczony bochenek chleba – to pol….
Pan tu nie stał – to pol…
Co Pan powiedział – to pol…
Co to Pana obchodzi kim jestem – to pol…
Słucham, co mówicie – to pol…
Ja mówię wprost – to pol…
Mhm … – to pol….
……….- to po…
Co nie jest polityką – to nie istnieje
>>>
Nie widzę jeszcze bieli
tylko dziurawą skarpetkę na nodze
nie mam schizofrenii takiego koloru
płaszczyzny też raczej nie
Stockhausen na pustyni tego wieczoru
jest jednak nie do przyjęcia
sam piasek jako wszechobecność samotności
nigdy nie do zaakceptowania
w tej części świata
w tej szerokości i długości sercowej
gdy usiłuję malować za pomocą wyobraźni
widzę że nie jest tak źle
już wolę być infantylizującym szpanerem
niż granicą czerni i bieli
zachowywać złudzenia dla jeszcze jednej
zachwycająco wstrząsającej odkrywczej drogi
nie mam dziś ochoty trzymać straży nad światem
konkretów chirurgicznych
kolory mnie atakują, och, nawet torturują
krzyczą we mnie aż mózg poczynać wibrować i rozszczepiać się
uszanuję biel składającą się z wielu kolorów
czerń jest niepodzielna
odrzucam ją
mogę pokochać taki kolor, który jest ideą
czerń i biel tną przestrzeń, która jest próżnią
tną, aż natrafiają na duszę choćby taką jak moja
chcę popisywać się swoim życiem
w zarośniętym gąszczem rowie obok głównej autostrady
chcę by jego kolory stały się wyobraźnią rozkwitającej Ziemi
na obecnej pustyni, na której zlewa się biel z czernią
czas kompromituje się w drgającym powietrzu
poruszając się nie inaczej jak tylko na boki
dopiero gdy pojawi się woda albo szkło
ewentualnie jakiś wariat
światło ukazuje palec wystający z dziurawej skarpetki
kolorowa muzyka nieba spada przez chwilę na czarny asfalt
wybijam nogą rytm stojąc na środku drogi
kosmiczna cisza zatacza kręgi nad kontemplującym
siedzącym w kucki na skrzyżowaniu
kształty istnieją jak pojedyncze dźwięki
książki, struny, okładki płyt
bing-bang w szklanej mgle przy grobie Mozarta,
wyimaginowana schizofreniczna ucieczka
biel zmusza do wyjścia
szarość każe zbłądzić
czerń pozwala osiągnąć pewien pułap myśli
skąd poczuć można bliskość kolorów
jak grzechu lub unicestwienia
z czerni dobiega głos:
„zepsuty człowieku, czy wyżej już nie możesz,
jeżeli nie to leć z powrotem i rozbij sobie łeb,
ja wyklęta całość plwam na ciebie”
dochodzę do swego „muszę”
ale nie całkiem sam
>>>
*Słońce, słowa, milczenie, znaki *
Jakie pozostawiasz znaki
jak należy rozumieć twoje ślady-symbole
czy potrafisz uchwycić sens swoich własnych słów
czy potrafisz słowa ścisnąć w garści
– mogę pisać tylko – odpowiadasz
Mogę pisać o tym jak drży mi ręka
oparta o poręcz wiklinowego fotela
w którym siedzę obserwując zachód słońca
Mogę pisać o chlebie ofiarnym
dla bóstwa czerwonej kuli
Mogę nawet zareklamować słowa jak towar
jeżeli tylko chciałbyś je kupić
Mogę pisać o pewności siebie
jaką mam w sobie gdy piszę
Mogę pisać o wizjach których nie rozumiem
Jakie pozostawiasz ślady tak naprawdę
i cóż z tego, że słońce zachodzi w twych oczach
i cóż z tego, że fotel rozkołysuje się cały
i cóż z tego, że zagłębiasz się razem z nim w ziemię
czy potrafisz otworzyć zaciśniętą pięść
rozsypać drobne monety na miękkim gruncie
wokół siebie jak siewca biblijny
Jakie są twoje ślady w kosmologii mózgu
linie papilarne twojej świadomości
ręce drżą przed oczami
oczy zerkają poza ręce
symbole nikną za horyzontem palców
w alchemii milczenia śmierć jest znakiem
w alchemii słów zachód słońca jest symbolem
>>>
* Pełna kontrola *
Obssessja
musiałem tak pisać
nie kontrolowałem bowiem samego siebie
musiałem napisać to słowo ze sto razy
by po latach móc znów do niego powrócić
gdy już będę miał gotową teorię
gdy wynajdę sens i wytłumaczenie
Obssessja
muszę zostać politykiem
znalazłem patetyczne i ideologiczne brzmienie
tego słowa
Obsesja jest moją kontrolą
>>>
* Eros rzucił ogniste ziarna *
Eros rzucił kiedyś ogniste ziarna
przed siebie w przestrzeń jak siewca
zamaszystym ruchem ręki
stał wówczas na skalnym płaskowyżu
widział tylko kamienie
myślał że istnieje wyłącznie granit i bazalt
a dzban mojego ciała stał obok
uformowany już z kaolinu
jak dowód że takie miejsce znajduje się na ziemi
Całą moją kruchość wystawioną na przemoc
dosięgły te krople muzyki te łzy
ziarna Erosa zadzwoniły o puste dno
potoczyły się do mojego wnętrza
uwięziłem je zaakceptowałem
Kiedyś żarzyły się te ogniki
czerwonawa poświata zastygała nad krawędziami
pulsowała między obrzeżami dzbana
a czarownice i diabły przywarłszy do niego
wpatrywały się we wnętrze jak w piekła dno
przechylały go i chłeptały iluminację
wysączając zawartość
Eros rzucił ziarna pod nowy zasiew
właśnie dziś przed chwilą
i jak dawniej potoczyły się do wnętrza dzbana
chciałbym tym razem dobrze je ukryć
by ich blask wabiący w noc nie zdradził
narodzin wstydu
nie zwabił krwiopijców
>>>
* Iść – wychodzić na spotkanie światła *
Wierzę w ciemność w most nad rzeką snów
wierzę w to że przenoszę się ponad
czymś wielkim wzburzonym
nie widzę nie marzę nie mam tego
w świadomości
intuicyjnie nazywam tak czerń
Potrafię iść dopóki „nie wiem”
mogę zmienić w krzyk
bawię się raduję tym że nie jestem sam
że moje ciało jest częścią (czegoś)
że chociaż nie widzę nie mam tegoporzycic prace
w świadomości mogę pisać o czymś
co nazywam co nazywam co mogę nazywać
– coś –
po prostu wierzę w ciemność
Nawet nie wiesz czy ona jest tym czymś
czy wzburzonym krajobrazem wokół mostu śmierci
wychodzi na spotkanie temu czemuś
co jest we mnie nienazwane
to nie może być moja wiara
która idzie tam ?
nie, ona jest tu
znikąd nie wraca
porusza się
Wierzę w tą ciemność choć
nie określam jej nigdy
– coś –
coś jest i jestem z czymś
Mogę nazywać to o czym mogę milczeć
o tak mogę próbować nazywać
muszę próbować być wolnym
iść i uspokajać się
czując że ciemność jest po to
by światło moglo się narodzić
>>>
* Do zobaczenia *
Pierwsza eksplozja nuklearna w sumieniu Kaina
miarowo tłuką się nocą niedomknięte okiennice
nadciąga burza wydyma firankę
salut armatni nad grobem – przestrach
ziemia oddala się powoli
Księżyc staje się coraz większy
symbole puchną w rybich spojrzeniach
do rozmiaru gigantów
pojawia się na drewnianych schodach
szkielet antenata który poucza swego prawnuka
Ziemia podgląda Marsa który kocha się z Wenus
Ziemia marzy o jednej małej Planetoidzie
Dinozaury były takie ogromne
wcześniej niż Kain
Pierwsza eksplozja czasu to był grzech
Rzeszowszczyzna o pierwszej po północy
grzebie fioletowe chmury które
wkręcają się w wąwozy
Duchy pojedynczo na lotniach
szybują nad Brzezinką
Jądro Ziemi to jajnik to paradoks
Jabłka spadają na ziemię węże na niebo
Cyfry kpią z komputerów
Czas jest odliczany o tak : 8, 7, 6…
odliczajmy
>>>
* Każesz mi umierać przez tysiące lat *
Wszystko byś chciała mieć
nawet moją miłość
zabijasz się od lat aby to osiągnąć
zabijasz mnie abym był wszystkim
od innych domagam się pocałunków
kwiatów miłosnych słów
samobójstwa dla ciebie
rozpaczy
o swym ciele snów
mnie każesz umierać na prawdę
umierać jak Sokrates przez tysiące lat
zmieniać się w słowa
nie mogę zgnić w ziemi spokojnie
nie mogę spalić się na popiół
nawet zmienić się w próżnię
w czysta energię w nic
chcesz mieć wszystko
to co zmienia się we wszystko
moją miłość
>>>
Podobno ciebie tak jak i mnie
zżera myślenie o pracy za dnia
podobno męczy cię ta bezczynność
cały dzień
byś nocą mógł wyruszyć
przez siebie zbudowaną linią kolejową
zatrzymać się na stacyjkach malusieńkich
w pustkowiu odległych
przez ciebie dla świata
Wygrywasz swoje złudzenia od szulerów
co dzień
powracasz w nocy by złożyć je tam
na ołtarzu czternastoletniej kobiety
Podobno chcesz w słońcu
a masz w podziemiach
budujesz wciąż wieżę Babel
przędziesz jak Penelopa
propagujesz egalitaryzm Mao
gdy widzę cię
oczy błyskają iskrami życia
udajesz że dajesz a nie posiadasz
a po północy gdy spojrzenia są pewnością
z beckettowskich ścian
tworzysz dzieło zniszczenia
w imperium świadomości
niejedno krusząc zło
Stoisz ponoć w tym samym szeregu co ja
musztrowany jak ja
przez marszałka polnego słoneczny promień
kroków w pochodzie
defilujesz przed delegacją teraźniejszości
oficjeli jutra
A mały diabełek ledwo nadąża za tobą
niosąc wielki podróżny worek z osiągnięciami
i marnotrawstwami twego dzieciństwa
Podobno jak ja pozwalasz nocy
bezkarnie wzruszać ramionami
wobec braku światła
bo nie karci cię za twoją głupotę
ofiarę żłożoną z czternastoletniej miłości
>>>
* Zmiany w zwierzęcej naturze *
Przekupiono orły i kołują teraz na niebie
dla propagandowych filmów
Lwom zrobiono pranie mózgu
i potrafią strawić nawet pasztetową
Małpy zabrano z fraszek i wsadzono
w eposy o bohaterskich obrońcach uciśnionych
Dziwolągi z różnych ogrodów zoologicznych
skreślono z ewidencji i cichaczem zlikwidowano
Wilki wyłapano i profilaktycznie wykastrowano
Szczury wylansowały się prawie same
jako gwiazdy telewizyjnych programów
Drobnoustroje zwalczane dotąd
w końcu opanowały parlament
Kot zlazł z pieca przeciągnął się
i sam ogłosił że jest od dziś I sekretarzem partii komunistycznej
Zwierzęta hodowlane zamieniono w papier
ale na to zanosiło się już dawniej
Wyścigowe konie i rasowe psy
nareszcie objęto przymusem pracy
Ryby umocniły się na eksponowanych stanowiskach
(zwłaszcza wypasione karpie, sumy i jesiotry)
chociaż wtedy delfiny przeszły do politycznej opozycji
Pegaz został prezesem wszechświatowego związku łowieckiego
ale Centaur, Cerber i Minotaur ze względu na brak sprytu
czy szczęścia skazani zostali na banicję
(może przez dwuznaczność – chociaż chyba nie )
Przeszkolono wszystkie anioły do walk ulicznych
Sępy, sokoły, jastrzębie musiały się nauczyć
spełniać rolę opiekuńczych bóstw
Jakoś tak pomału i opornie ale
od tamtej słynnej daty coś w tej naszej zwierzęcej naturze
zmienić się udało
>>>
* Pośród chmur *
Postanowiłem już
będę włóczył twe ciało po chmurach
a gdy zachce mi się płakać
będziesz dostawać zawsze wtedy
zawrotu głowy
ja tupnę nogą
i pod nami rozpocznie się
ciąg dalszy potopu
czterdzieści dni i nocy będę
twe ciało obnażał z cierpienia
Ale to słońce zdejmie ci sukienkę
i kochać się będzie z tobą nie ja
Ja konwulsje przywołam z epilepsji
samego Posejdona tylko dla ciebie
one sprawią że utracisz pamięć
która wysysa moje pragnienie
Postanowiłem już
potrząsnę tobą byś otworzyła oczy
i dostrzegła czyste niebo
u stóp Zeusa złożę cię na ofiarę
Pokażę ci tą rosnącą powiększającą się
w nieskończoność drabinę
gdy księżyc wejdzie w fazę świętości
i mój horoskop spełni się na niebie
moje gwiazdy pośród chmur zacałują ciebie
Oboje pokonamy żal który
jak wielki dzwon dzwoni nam od lat
stopa ziemia
stopa ziemia
stopa ziemia
………………….
>>>
* Miłość i Metoda *
Miłość to tysiąckrotnie czytany wiersz
sto razy pisany list
Metoda i styl przynosi poważanie sąsiadów
pukanie pukanie do drzwi
które samotne stoją na pustyni
bez najmniejszego sensu
ale za to jakże wyraźnie widoczne
białe drzwi z mosiężną klamką
Miłość jest czasem przyzwyczajeniem
opisywanie tańcem który jest tylko
wyćwiczonym schematem
rutyną stosunków społecznych
Perfekcja to słowo narzuca
wewnętrzną powłokę na prawdę
Miłość jest kulejącą ze szczęścia rzeczywistością
może znieść gesty świętego Wita
lub tandetne naśladownictwo
Metoda przynosi wszystkie zbrodnie z miłości
drzwi miłości stoją na ogromnej pustyni
nigdzie nie ma ścian
Gdy ktoś chce zdobyć sławę pukając przy wejściu
kokietuje prawdę i ta zaczyna wtedy
symulować mowę, seplenić i jąkać się
Miłość nie zauważa kto wchodzi
wycierając obuwie
a kto czołga się do niej sto dni w łachmanach
by spragniony u kresu wytrzymałości
nareszcie pojąć że okrąża wciąż od lat
ogromny środek swego życia
oazę niewyczerpaną
>>>
*Twoje łzy *
Lawina kamieni toczy się w dolinę
jak dziki nieartykułowany wrzask
Otwierają się puszki z piwem
jak eksplodujące wulkany
Kamienne słowa toczą się w serce
z piwnych oczu płyną łzy
wrzask to żal że zostały wypowiedziane
lawa jest wstydem za ich treść
>>>
*Przybądź*
Wystarałem się o odpowiednie ciało
kobiety i mężczyzny
skombinowałem wiele potrzebnych drobiazgów
które złożyły się na ogólne wrażenie
mieszkanie uporządkowałem naśladując w tym
stare panny
wyasfaltowałem dróżkę aż do samych schodów
już hen tam za wzgórzem na szosie
zainstalowałem pierwszy czujnik – detektor
i mnóstwo ostrzegających lampek i dzwonków
po drodze
ustawiłem w kącie podręczną biblioteczkę
z francuskimi romansami i tomami poezji Petrarki
na wszelki wypadek sprawdziłem
mechanizm pułapki nad drzwiami
stare okowy wymieniłem na nowe
doskonalsze, nowego typu
Przygotowany w słowach, spojrzeniach, gestach
i marzeniach wyszedłem doskonały na spotkanie
Ciało kobiety ułożyłem na piersi mężczyzny
na kwietnej lipcowej łące pod oszałamiającym blaskiem
tłustego księżyca
począłem wypatrywać, nasłuchiwać, czuwać
Podobno gdzieś kręciła się tu w tych stronach
jak zwykle zapłakana
widziałem ją przez chwilę w przebłysku olśnieniu
pewnej nocy w ramionach snu
ślicznej przebudzonej nieśmiałej uczennicy
Tak mignęła mi w kącikach oczu niespodziewanie
za plecami i zniknęła nim zdążyłem
obrócić się cały
Cóż oćwiczona rózgami w tej dolinie
wypędzona przez mnie
skazana na banicję w encyklopedie, słowniki i filmy
wyleczyła się gdzieś w świecie z wrzodów określoności
i znów wędruje przez kraj między rzekami czasu
Ja wyleczyłem się z ignorancji
czekam przygotowany jak na wojnę
na miłość
z udawaną naiwnością
Udając dziecko z tym karabinem stoję w drzwiach
patrzę na sąsiadów z zawiścią, zaczynam się niecierpliwić
Ciała mężczyzny i kobiety stygną po ekstazie nadziei
i już odsuwają się od siebie
gdy rozumieć poczynam jak jestem ukarany
znienawidzony przez jej rodziców i braci
słodkie przywołanie moje zmieniają gdzieś w chmurach
i grzmi mój głos tuż nad ziemią – jestem wciąż taki sam
boję się umrzeć – przybądź ppppotrzebuję ciebie
dla kulki w długopisie
aby?
>>>
* Pytam się ciebie *
Pytam się ciebie bo tylko ty pozostałeś
czy to już naprawdę koniec
czy Hiroszima twej głowy
to wielki bakcyl życia
fantastyczny film o jednej
z wielkich katastrof cywilizacji pozaziemskich
przesuwa się na ekranie oczu
obrazy jakby nasycały białka oczu i źrenice
jakby pozostawały w nich
Najpierw było: cóż zaszkodzi spróbować
a potem: że sam zginę co to komu zaszkodzi
– mam rację przynajmniej w kręgu
spraw moich własnych – pamiętasz te słowa
tak zaczęło się mordobicie bombardowanie
czasem sen przynosił pokutę
ale – cóż zaszkodzi spróbować
– powracało ciągle i wchodziło w krew
Dzisiaj pytam się ciebie bo tylko ty chcesz
odpowiedzieć, że to naprawdę koniec
na zgliszczach już klaszczesz w dłonie
marzysz o życiu i to jest prawda
gdy idziesz ginąć w krucjatach
przeciw samemu sobie
>>>
* Prawdziwa muzyka *
Musorgski, Grieg, Beethoven
wprowadzają cię z tego świata
dzięki nim wzruszasz się
ja przyjmuję że szczerze
chłoniesz swą duszę
oglądasz samego siebie
na innym etapie cywilizacji
ja zakładam że do pewnego stopnia prawdziwie
Jeżeli przeżywasz ich dramat
powiedzmy, że jednak czegoś pragniesz,
że rozumiesz tragedię poezji nienapełnionej
tak wiele piękna subtelnego pozwalają ci uchwycić
ich samotne rozdarcia odbierasz jak swoje
i rozumiesz samego siebie
Twoja świadomość sięga jednak tylko granicy lęku
małego ptaszka
który nocą zdezorientowany wpadł do twego pokoju
przez otwarte okno
miotając się, czepiając firanek, rozbijając skrzydełka o ściany
gdy to dziecię ogrodów i sadów umiera w końcu
w twej dłoni cieplutkie, drżące, zgubione
wydobywa z siebie chrapliwy pisk
jak grzech ogromnego kosmosu
prawdziwą muzykę Wszechświata
>>>
* Wpatrzony w wybuch słowa *
Wyszło ci, no i teraz już masz
puzzle na długie zimowe wieczory
konfesjonał własnej biedy
zasługi wszystkie możesz sobie przypisać
i cała wina też jest twoja
Wpatrujesz się jak sroka w kość
w wybuch słowa, które oznacza ciebie jako istotę
„niech się dzieje” to twój przywilej
ale faktycznie jest z tobą dzisiaj związane tylko to:
byłem znowu przez chwilę wspaniały,
byłem, byłem, byłem”
>>>
*Nie ruszaj mojej woli *
Trzymasz dłoń na moim czole
spojrzeniem przenikasz moje oczy
błagam cię nie odbieraj mi
mojej wolnej woli
możesz wziąć te arsenały
z mojego serca
możesz wziąć beczkę prochu
z mojego mózgu
możesz wziąć mordercze wyzwania
z mojej pamięci
nie ruszaj mojej wolnej woli
kiedy przestaniesz dawać i zechcesz brać
>>>
*Nowe pokolenie zadrwiło sobie tworząc inteligencję*
I tak oto następne pokolenie
zaczęło od kpiny
ośmieszyło poważny ustrój
choć to ustrój chciał
ośmieszyć pokolenie
Wziąłem do ręki Trybunę Ludu
nagłówki odbiły się
na moich rękach
i teraz te ręce zaczęły świadczyć
o rozdarciu, straconych złudzeniach,
wygórowanych ambicjach, rezygnacji,
niszczącej negacji
ręce przestały być tylko rękami
kiedyś z rąk kpiły tylko tatuaże
Dla nowego pokolenia zrośniętego
z urządzeniami elektronicznymi
prawa ułożył człowiek, który miał cechy
zwierzęcia choć nie uważał się za nie
prawa mające być regułami funkcjonowania
społeczeństw i maszyn okazały się kpiną
nowe pokolenie zadrwiło sobie z powagi ustroju
i stworzyło inteligencję
Stare komputery popadły w depresję maniakalną
nie mogąc pojąć o co chodzi
drukarki w sterowniach elektrowni
powariowały i poczęły wypluwać setki
wierszy poezji
Gdy młodzi odwrócili się plecami do ustroju
w ciemność patrząc z przekory
maszyny tracąc nadzieję powlokły się za nimi
człowiek o cechach zwierzęcia
pozostał sam by dla potomnych
dłutem w kamieniu wykuwać stronice
Trybuny Ludu
>>>
Rozgraniczyłem świat nocy i dnia
wypuściłem jaskółkę brzasku
na rozpoznanie frontu walki dobra ze złem
zapomniałem tylko o sobie na tej granicy
Antychryst wciąż siedzi przy tym samym stole co ja
ja piszę a on coś żre głośno mlaskając
wtrąca co chwilę swoje uwagi w potok moich myśli
jego syn śpi pijany na moim tapczanie
bełkocze przez sen przekleństwa
muszę walczyć z jego myślami, które
próbują udawać moje własne
„Mój syn jest też człowiekiem,
jest twoim słowiańskim bratem”
– mówi do mnie
– „należy mu się szacunek choć jest mniejszym złem”
Zapominam przez chwilę, że znów widziałem
tysiące dwudziesto i trzydziestoletnich kalek
na ulicach
że byłem w milionowym tłumie żebraków
że słyszałem setki dowcipów o stanie wojennym
i obozach dla internowanych
że uczestniczyłem w nabożeństwie koncelebrowanym
przez Jaruzelskiego i Urbana
Dostrzegam wreszcie siebie piszącego tuż przed świtem
przypominam sobie, że chciałem z kimś walczyć
i choć moje słowa pragną wciąż opisywać tylko noc
a nie źródło walki i przyczynę duchowego rozgardiaszu narodu
wstaję od stołu i wychodzę na ulicę
gdy wstanie słońce będę walił pięściami na oślep
pięściami słów jak promienie
>>>
* Kwietne łąki katastrofy *
Już od dawna nie potrafię opisać łąki
gdyż nie mam wizji katastroficznych kwietnych przestrzeni
piekarnie stoją na swych starych miejscach
w bocznych uliczkach małych miasteczek jak rzeźnie
między żydowskimi ruderami
Nie mam również ochoty opisywać
jak podglądałem kąpiące się zakonnice
zapominam sen dziecięcy o końcu świata
nie używam też milionów genitaliów jako motywu pieśni
po prostu mnie to już nie inspiruje
tak jak ich
pogrzeby oglądam z daleka i nadal nie wzruszam się
słuchając wciąż protest-songów żartuję sobie z wojen
nawet sam próbuję je wywoływać w okolicy
Kosmiczna równina na której
archetypy leżą jak głazy narzutowe
jako jedyna pośród polityki rzeźni i piekarni
wszędzie i wciąż trwa we mnie
w burzach snów, w chmurach łez, w szeroko otwartych oczach
wciąż jako pasterz przez niebieską równinę
prowadzę swoje plemię wybrane
kocham muzykę traw falujących wokół moich kolan
kocham muzykę obecności moich współplemieńców
ja pasterz na przeciw Chrystusa baranka ofiarnego
który patrzy na mnie i milczy porozumiewawczo
gdy wzywam go by stanął obok mnie
waha się
ja desperat wśród ciszy policzkuję Antychrysta
on zniecierpliwiony łagodny
łza spływa po jego policzku
ale bez drgnienia
stoi w naprzeciw mnie wyzywającego ducha walki
jeszcze zaciskam pięści
jeszcze nienawidzę kosmosu w łzie
jeszcze nienawidzę kosmosu, który jest cieniem Ziemi
jeszcze nienawidzę siebie i braku porządku na łące
gdy dochodzę do pierwszej katastrofy
gdy kłamię rozdając swoim braciom kamienie
jak chleb
upadam na kolana po walce
upadam zakrwiwaiony bez wolności
czyżby to była prawda że jestem prawie że jestem prawie
bojownikiem katastrofy
czyżby to była prawda że nie mam już nic
nawet wizji własnego krzyża,
który jest najzwyklejszą łąką
>>>
Kopię dołek w ogrodzie
chcę posadzić wiśniowe drzewko
naśladuję ruchy grabarzy
świeża ziemia sypie się wokół na wilgotną trawę
z rany jaką zadałem ziemi dolatuje trupi zapach
usiadłem na ławeczce zmęczony tą prostą czynnością
młoda dziewczyna przychodzi i siada obok
patrzę na nią jak na wstrętną staruchę
gdy zapalają się gwiazdy wieczoru
patrzę na niebo jak na wielki cmentarz
gdy całuję usta dziewczyny
ich smak kojarzy mi się z piekłem
we śnie przemieszczam się z jednego błotnego wąwozu w drugi
czołgam się ich dnami oblepiony gliną
chcąc pisać o kwitnących jabłoniach
bielejących właśnie w moim sadzie jako dowód
wiosennych powrotów
przykładam długopis do kartki i piszę
o korzeniach drzew oplatających moją szyję
ściskających moja głowę
o jak węże duszących złudzeniach,
które zakopano w szlamie
>>>
* Porozumienie – Zgwałcony propagandą *
Ze wszystkich stron napływają informacje
wieści ze świata o świecie
wypełniają śmietniki i biblioteki
stołówki sztucznych tworów takich jak państwa
– to Agencje Informacyjne
Komunikacja to szpitale dla wierzących
dla mających nadzieję
ludzie zachowują się w Korei i Albanii
tylko w taki sposób jaki nadaje się
do spreparowania krótkiego serwisu wiadomości
Informacja to miecz na którego ostrzu
buduje się afekty
kamienie wypluwane przez geny nie nadają się
dla planistów i ministrów
bańki powietrza wysyłane przez milczenie
nie potrzebne są prawdzie
INTERAKCJA – BOCIAN – KRATA – CZŁOWIEK
KLAMKA – TAK , TAKA WŁAŚNIE INTERAKCJA
to śmietnik może powiesz opoka sensu nieokreślona
w budowli współczesnych państw
Prawda powraca ze śmietników na płótna malarzy
w krzyku zgwałconego informacją
zrywającego porozumienie
tracącego kontakt z państwem
na szczęście w Polsce
>>>
Takie uczucie
takie dziwne uczucie
które nas łączy
gdy oddaleni o setki kilometrów
zniewoleni przez przeznaczenie
wsłuchani we własne schorzenia
głusi na swoją biedę
chcemy powrócić gdzieś poza siebie
w siebie obok siebie
dla siebie
tam tu gdzieś
Takie uczucie
takie dziwne uczucie
a może przeszłość
Określam go:
kochać cię mogłem jeżeli pozwolił
mi ktoś bliski
kochałem cię
jutro wczoraj
jest jutro
będzie wczoraj
Takie uczucie
takie dziwne uczucie
a moze przyszłość
Okreslam go:
będę chciał kochać
gdy będę mógł
obserwować tę miłość wewnątrz
wielkiego pożaru zmysłów
Takie uczucie
takie dziwne uczucie
a może czas powrócić
i zacząć to wreszcie
teraz
>>>
* Słowa w nowiu *
Kto mnie uratuje Polsko
kto uratuje mój ładunek wybuchowy
wolność wnoszą żołnierze na festiwale
miłość w nabojach paranoi
wielkiej sprawy
mgła spowiła groby ludzi łagodnych
brakuje mi do pełni ciężkiej pracy
w nowiu praw
czterech kwadr zdrowego rozsądku
dzieciństwa
100000 zebrań plenarnych nagusów
w budynku KC w Warszawie
Kto mnie uratuje gdy od rana do nocy
ratowany jestem bezskutecznie
przez reżim kół ratunkowych
dokumentami ONZ o wychowaniu
takich niesfornych jak ja w duchu pokoju
strącony w Sparcie ze zbocza stromej góry
wdrapuję się ponownie na nią
toczę kamień na szczyt
a on ciągle zmienia mi się w tablice mojżeszowe
ktore ciskam na głowy pobratymcó
wi kochać muszę jeszcze ich łzy
które dławią
Brakuje mi do pełni swojej starości
wad, skaz i plam na mundurze
w który mnie ubrano
ogłuchłem całkiem od wrzasku gardeł
radujących się wolnością złoczyńców
padł rozkaz – śpiewać na pogrzebach
hasło zamordownych – ratuj się Polsko!
Brakuje mi wyciągniętych przed siebie
ramion
w tym orgiastycznym pozdrawianiu słońca
w nowiu człowieka
>>>
Nie wykorzystałem mojej kobiety
przeciw innym damom od razu
i w bezczelnym celu
ale nie uchroniłem i tak od katorgi
która przyjść musiała
gdy już zobaczyłem ją prawdziwie
gdy dotknąłem ją prawdziwie
gdy pocałowałem prawdziwie
była wtedy pierwszą jedyną
nie miała rywalki
ani nie obciążały jej życiowego konta
morza łez i mosty samobójców
tak jak mojego
zaakceptowałem jej niewinność i ożyła na jawie
blisko mnie chcąc się kochać nienasycenie
w tej samej chwili
ze mnie pozostał tylko mały symboliczny smutek
objęła mnie, który stając się wielką tęsknotą
zniknąłem w niej
gdy wypełniło się przeznaczenie wszystkich kobiet
odezwałem się w świecie głosem pragnienia
gdzieś jak echo z krawędzi w niebo wstępujących
nienasyconych ust
gdzieś jak błyskawica przebiegajaca nagle rozchmurzony
błękit oczu
po twarzach obcych kobiet
rozlała się tortura bezustannej szarugi
nieuchronnego rozstania
>>>
W oborze, w jakimś schronieniu dla bydła
znajduję leżące pośród łajna i gnijącej słomy
ludzkie niemowlę
poranione ciałko krwawiącego dziecięcia
wpatruję się w miażdżone ginące człowieczeństwo
porzucone niemowlę drżące przedśmiertnie
oto nowe jasełka stworzone przez partię i państwo
Taki obraz przeszywa mój mózg
jak wycior w lufie karabinu przesuwa się
w tę i w tamtą stronę
Wybiegam ze stajenki, w opętaniu wrzeszczę na całe gardło:
matki, żony, siostry, kobiety
ratujcie komety wszechświata
ratujcie ziarno
ratujcie galaktykę
Mam ciągle przed oczami ten płód
który pośród odchodów krowich
unosi głowę, porusza powiekami, rozchyla nieznacznie wargi
dla ujścia strugi krwi
zbiegają się znajome damy
widząc moje szaleństwo i przerażenie
chcąc mnie uspokoić wysyłają jedną spośród siebie
by sprawdziła co widzę raz jeszcze
Mówią potem – przecież ono już od dawna nie żyje
to tylko martwy płód
to tylko usunięta ciąża
lecz ja widziałem jego ruchy
błagam o ratunek dla dziecka
jak dla samego siebie
Wszystkie kobiety drwiąco się uśmiechają
udają zakłopotanie udają zainteresowanie
sytuacją końca wieku
końca cywilizacji
>>>
Energia prywatnych reaktorów
daje o sobie znać w czasie prywatnych wojen
torturuje potencjały dość dokuczliwie
w czasie walki człowieka z człowiekiem
z jądra komórki wypadając
uderza w
procesy wielkich zmian
dopada cię gdy jesteś odsłonięty
gdy się
poruszasz gdy szukasz
może zepchnąć cię w kocioł kosmosu w schizofrenię
lecz niekoniecznie
emitowane promieniowanie obserwowane z mózgowych
płaszczyzn kanonów i norm
wnika w odczucia sensu bezpłodności i rodzenia
wszelkiego rodzaju promieniowanie ciał zadaje ból
lecz niekoniecznie destrukcyjny
i wielkie bitwy białego z czarnym
i ciepło i kłucie i dreszcz
i światło oświetlające równiny wiary i fantazji
to efekt działania prywatnych reaktorów
naładowanych wielkim rozpędem czasu
w plazmach komórek może zmienić się w rewolucję społeczną
lecz niekoniecznie
emanujące z reaktorów myśli w postaciach atomów
przynoszą pragnienia do ciebie stojącego
już na poręczy mostu
z szału iluminacji wywołują bunt na powierzchni rzeki
widzisz na brzegu rozpadające się karuzele bogów i maszyn
gdy już wszystko zastygnie wreszcie wokół
gdy przestrzeń oklapnie bezsilna
gdy powietrze oblepi apatyczne nieruchome ciało
gdy tortura minie powiesz:
poddaję się zgadzam się
jestem już wyżarzonym zdrajcą świadomym siebie
w każdym calu obłudnikiem gotowym do życia
doświadczonym zwycięskim Prometeuszem
ale mitem
jeszcze jednym mitem laserowego promienia
>>>
* Prawda *
Prawda to znaczy przeżyć swoje życie
nie kłamać działając nawet pod przymusem życia
nieskończenie dla nieskończoności
trójkąty kolorowe zastąpią twarze ludzi
będą i tacy co dla sztuki skonstruują z latawców
młodych chłopców podobnych do dorosłych ludzi
noc jest prawdziwa tylko dla tego że stworzył ją człowiek
dzień jest podarkiem nadludzkiego Platona
żeby nie kłamać przez całe życie to trzeba pracować ciągle
przy burzeniu nocy i budowaniu dnia
jeszcze jedno przeżywanie cierpienia człowieczego
wrzask zastępuje światło dusz
krzycz dziecino krzycz będziesz mogła żyć
otrzymasz zaświadczenie będziesz mogła kochać
czaple pióro na czapce, skórę tygrysa na ścianie
i plastyk z dinozaura i na odwrót jeśli zechcą
wszystko co jest tłem to przymus życia
pracować każdej wolnej nocy trzeba
patrzeć krytycznie na płynący dzień i na siebie w nim
ratować tęsknotę i łzy znaczy kochać prawdę celu
to obowiązek dziecino-Odysie
>>>
* Napis *
Oto mamy regułę
stworzyliśmy prawidłowość
a może zgodzili się tylko
na starą samobójczo-morderczą skazę
naszych uniwersyteckich bibliotek
No to zgódźmy się też przynajmniej
że nie akceptujemy ani świata ani siebie
pozwólcie mi wykrzyczeć to za was
potwierdziliście że przestaliście istnieć
oto „Arbeit Macht Frei” samobójcę Hitlera
zostało tak inteligentnie przez Lenina przemycone
dalej w historię chociaż Lenin umarł wcześniej
na syfilis
oto właśnie chłopcy Olszowskiego, Kiszczaka, Jaruzelskiego
wiecznie żwawi
powiesili ten napis nad obozami dla internowanych
– nad całą Polską
oto mamy tę niby suwerenną republikę
precedens kolejnej śmiesznostki
związek zawodowy za drutami śmierci
bądźmy więc wolni
przestańmy myśleć
myśli umarły trzeba
pracować od nowa dla serca
już nie dla wolności
>>>
* Biel, biel *
Zakażenie – biel
pleśń – biel
przeszłość – biel
brak zdrowego rozsądku – biel
śmierć – biel
odpływ – biel
jednak czerwoni muszą odejść
w czerń
>>>
W probówkach widzę embriony w mundurach ZOMO
morze łez unosi fiolki jak listy rozbitków
w butelkach zakorkowanych ostatnim tchnieniem
osaczonych robotników w kopalniach i stoczniach
Siostra moja biegnie pośród łanów zboża
złocistych popołudniowych oceanów radości
helikoptery unoszą się nad gwałtem lata
który dokonuje się w cynicznym lęku
gdy na nią patrzę ginie od pierwszej salwy
Z ogromnych wież sfruwam jak gołąb
pomiędzy małymi otworami w murze
na dachy katedr
wytężam wzrok by dostrzec co oznaczam
co zaznaczam w powietrzu bezbronny
Obawa i potęga z tolerancją
wywołują przypływy mądrości
w gorącą letnią długą noc sumienia
Trójca jest idealna dlatego
posterunki zomowców przełamujemy
na ulicach Gdańska trzema dzikimi różami
rozstępują się też przed własną kaszubską gwarą
i przed przekleństwami blondynek
przemarzniętych konających o świcie nad brzegami Polski
młodych radosnych dziewcząt
poniewieranych przez pracę i pożądanie
prawie stratowanych przez ołowianą Matkę Polkę
z Moskwy
Letnie spojrzenia nad łanami głów
na wysuniętym w morze molo nadziei
z kryształowego jeziora w pustynny ląd
spieczony, rozgrzany, na którym nie można
postawić już bosej stopy
>>>
* Co zakryto głupotą strachu *
Szukam pośród tupotu buciorów
żołnierskich na dworcach
Szukam między kamieniami
wiekowymi ułożonymi dla wojny
w zabytkowe miasteczka
Szukam pomiędzy nagimi ludźmi
zabawiającymi się na plaży
w budowanie zamków obronnych
Szukam idąc ręka w rękę
ulicami Trójmiasta z nawiedzonym
młodym wojennym gazeciarzem
Szukam w oczach bliźniąt
targających się przede mną za kurtki
wyrywających sobie małą armatkę
Szukam klucząc w lasach
strefy nadgranicznej
Szukam ciebie w tłumie przestraszonych letników
na plaży Orłowie
Szukam we własnym domu
tego czego nie wolno mi dostrzec
tego co zakryto głupotą strachu
czegoś co nie jest rozpaczą
>>>
* Co za szczęście *
Co za szczęście
jakie wspaniałe szczęście tego popołudnia
gdy szczują na nas
ulice, parki, samotne ławki
przygodnie spotkanych ludzi
supersamy, alkohol, ogrody botaniczne
gdy psy przylatują z lipcowego powietrza
ze spiekoty popołudnia wakacyjnego
i zamiast warczeć i gryść łaszą sie do nas
Co za szczęście
gdy kobiety tak nieprzyzwoicie atakują dzieci
małych chłopców gwałcą uśmiechami
burzą pomniki królów
a potem żałują
perwersyjnie pukając się czoła
Co za szczęście
gdy listy spływają z nieba
jak z drzew jesiennych liście
ścielą się u stóp, aportują jak psy
donoszą o przygodach kochanek, kochanków
nieśmiałych i złotoustych
Chociaż biel nędznie wyziera z mózgu
aż cera traci pigment
Co za szczęście
gdy spojrzenia czekających na miłość
zmieniają się w nieba północy
Chociaż wody niosą przekleństwa Wenus
śliskie wodorosty wplatają w brodę i włosy na głowie
samochody zatrzymują się dla oddechu
i kropli oliwy na ciałach rozżarzonych przechodniów
znudzonych wpatrywaniem się w patrole
Co za szczęście
mieć gdzie uciekać przed upałem
gdzieś uciekać
szczęście czekać w bunkrze
pofaszystowskim pokomunistycznym
popołudniowym
>>>
Wodorosty które jem latem
/król kobiet upadłych frunie na rydwanie ognia ponad niebem odbitym w otchłani
/drzewa wysyłają fluidy
/przychodzi człowiek i mówi: daj pojarać
/inny mówi: co to znaczy
/mały chłopiec tłumaczy szpanerom ich psychologicznie głęboką tęsknotę
/tak uczą teraz o prochach i pewexach w podstawówce
/chcę wstać o świcie nie spragniony czy głodny
/połykam wokalistki zespołów rockowych
/cichaczem palę złość państwową
/wychodzę na słońce mielące piasek
/dziewczyny odbierają z moich rąk radość i miłość
/zwracają ją stacyjki z samotnymi kolejowymi kobietami pośród lasów zapomniane przez wojny i pokoje
/słodycz wypełnia jeziora
/jakaś dziewczyna rzuca się z drugiego brzegu w nurt moich ekscesów
/pieniądze zakochują się w przechodniach
/Bóg zawisa jak gołąb nad głowami żebraków
/ja przybieram postać starca i biorę cygańskie dziecko na kolana
/woda wysyła fluidy
/sklep usycha jak tulipan na rynku
/przygody jak kobiety ze szkół odlatują z albatrosami
/matki i ich córki czternastoletnie podlotki płoną w nocnych jeziorach
/kościoły wypełnione jękiem przerażonych i miłością miotających się
/łodzie płyną przez Styks
/nocni żeglarze słuchują śpiewających ryb
/wodorosty zmieniają się w chleb
>>>
* Tocząca się głowa *
Potoczyła się głowa po schodach
od tronu samotnie w tłum
poznałem ją
jej obserwacje, konkluzje, syntezy
wciąż docierały do mnie
nawet gdy zamilkła już prawie
w cieniu kolumn
Wtem sen zbudził się w kacie
cień kolumn w świątyni jest tylko cieniem
nie jest świętością
kat rozmarzył się jednak
począł bredzić przez sen
trząść się ze strachu
królowa podniosła się z łoża w negliżu
rzuciła się w pogoń za toczącą się głową
wpadła w pośpiechu na ciało śpiącego kata
wpadła w jego ramiona
Tymczasem głowa wydała okrzyk
– pocałuj mnie w ucho
– nadepnijcie na uciekający cień
– jeśli potraficie
Potem straciłem ją z oczu
straciłem oczy
wciąż siedząc na tronie
>>>
* Boję się czuć – tak cię kocham *
Wciąż krążysz w moim śnie
widzę cię prawie – prawie kocham
tęsknię we śnie
budzę się gdy cię tracę
i okazuje się, że to był mój drugi sen
Byłaś tam – jesteś tam
lecz przyszłości nie zdradza twoja twarz
Czekam ósmy dzień słońca
ty czekasz piątą noc imienia
blisko, blisko słów
W parsekach głupoty w mikronach kompleksów
jest odległość mierzalna
między nami
Krąg zacieśniasz każdej nocy
księżyc miłość trawi wczorajsze pragnienia
jak stary kłusownik wyłapuje twoje jutrzejsze spojrzenia
w tajemnicy przede mną
potem przynosi mi je i rzuca pod próg
– martwe
Znajduję je gdy zlany potem powracam
z dalekiej wędrówki po spękanej ziemi
gdzie szukam cię w przyszłości na jawie
Boję się wierzyć w cokolwiek
gdy tak tańczysz we śnie
ocierając się o moje plecy, biodra, o moje wargi
Boję się szukać
boję się mówić
boję się czekać
boję się czuć
tak cię kocham
>>>
Złota łuna wyczołgała się na ścierniska
istniejące już od jakiegoś czasu w moich ustach
po zjedzeniu kromki chleba
Pasek ciemnego lasu zapłonął w mojej głowie
po wypiciu wina
Kolejny nasyp stał się górą mojego przeistoczenia
w popołudnie konania
wiatr poruszył wszystkim
co nie oparło się jego sile bezideowej
z sadu wyfrunął ptak i wpadł w moje serce
postanowiłem pożyć jeszcze kilka tysiącleci
wśród ptaków
>>>
* O Pani *
Zatapiasz mnie o Pani Nocy w słodkiej czerni
i zwieszam głowę, zasypiam na stole
milkną moje przekleństwa
dudniąc o futrynę w drzwiach
wynoszą się obrażone
cichną moje pieśni szalone
gdy ty rozsiadasz się nad kałużą
w której wołam o ratunek
Jeśli teraz masz na imię Zofia i jesteś kobietą
to znaczy dla mnie tylko tyle że
przychodzisz jesteś odchodzisz
Że jesteś damą dostrzegam w gestach twych
strzelasz z palców odstraszasz nimfy
które wypływają obok mojej głowy
Mogę się uratować sam
bo przyszedłem na świat sam
przepłynąłem po czarnym morzu sam
i powiedziałem – tylko ja
Używam słów do milczenia
ten prosty bilans wskazuje
że zasłużyłem na to by móc oglądać ciebie
Pani Prawdo
Czy muszę ginąć w gestach westchnieniach
na które patrzę, których nie pokonam
Czy muszę umrzeć w kałuży swoich własnych słów
czy stać się władcą marzącym o profesji żebraka
Muszę znaleźć oparcie dla stóp
utrzymać głowę na powierzchni
Używam bardzo szybko szybko własnych słów
choć wiem że to ryzyko dla mnie
Gdy myślę ty zamykasz moje powieki
gdy piszę uciekasz o Pani widząc w mej ręce
lśniący zgubny nóż
moja zbrodnia jest moją zbrodnią
tak mogę się urodzić
ale ciebie nigdy nie dobiję
na polu bitwy
Chcę ratować ciebie na skraju przepaści
udzielać ci w każdej sytuacji pierwszej pomocy
samemu trzymać wciąż głowę tuż ponad powierzchnią
Chcę patrzeć na twą doskonałą białą postać
uwierzyć w los linoskoczka – prawdziwego mężczyzę
ojca i syna i brata
O Pani chcę śnić – już tylko śnić
swoim własnym prywatnym snem
w twych greckich ramionach
>>>
SULITUDO HERME TRISMEGISTI TROCKISTI
Podejrzani o posiadanie ciemnego towarzysza:
– Rozs.128
– BD+4
– 16 Cygni
– Eridani
– Cal 25372
– Toliman A
– Prima
– Cassiopeae
– o2 Eridani A
– 70 Ophiuchi
– Vel (3m, 6)
– 2 Vel (2m, 2)
– K5V UV Ceti
————–
[Merkury] – Luyten 726-8, Caalisto, Sinope, Elara
Towarzysz – 70 Ophiuchi
Towarzysze – Trocki Lenin Stalin
>>>
* Brak nam czasu *
Chodź w moje ramiona
– słyszę dziś twój głos
dobrze wiesz, że nie jestem w stanie
zapłacić za podwójną samotność
otwierasz ramiona jak drzwi na oścież
jak bramę hiacyntowego ogrodu
przywołujesz mnie do swojej krainy samotności
ty i ja porzuceni na zawsze
wygnani z edenu socjalistycznej nieświadomości
wiesz dobrze, że nie mamy czasu
musimy dziś przygotowywać się do zbrodni
lecz każde z osobna musi zabić
swoje złudzenia
>>>
* ..Jutro już on *
Jeszcze tylko to wypluć
jeszcze tylko to wykasłać
jeszcze tylko to:
„jutro już on „
>>>
* Wyścig miłości *
Twój samochód rozpędzony
tak doskonale prowadzony
twoją delikatną morderczą dłonią
roztańczył się w nocy
na autostradzie w moich snach
potem jak UFO kołował
i nagle poderwał się jak symbol
w przestworza
w swym kombinezonie czarnym
ze złotymi prążkami
pragnęłaś tak wiele pokaząć
o wiele więcej niż przestrzeń i czas może znieść
obejmowałem cię za szyję
siedząc przy twoim kolanie
na przednim siedzeniu
prowadziłem rydwan słów
przed twoją maszyną na drodze
odtrącałaś moje dłonie i wołałaś
szybciej kochany szybciej szybciej
nie zrozumiałem czy mówisz
do mnie czy do maszyny
wciąż przed tobą nie dla ciebie
żyłem w twojej maszynie
to były sekundy wyprzedzone przez ciebie
i sekundy nieistniejące dla mnie
Maszyny miłości pędzą
kobiety trzymają jabłka wiadomości
ściskają je jak kierownice
wspaniałych maszyn pokonujących przestrzeń
w szalonym wyścigu
pędzą za mężczyznami przypominając
przeszłość czynów
lecz słowa sa zawsze przed nimi
Muzyka pękającej rozdzieranej przestrzeni
– to tylko mi pokazałaś
>>>
Plotkują politycy na obrzeżach obrazu
przybywa zagrożenia od ich rozmów
dzieci rodzą się na dnie rzeki
i tak naprawdę to są niewidzialne
Ani my obserwatorzy ani oni politycy
nachyleni nad obrazem
nie możemy dostrzec ich szczęścia
Plotkują bogowie pośród kolorów w ulotnym nastroju
wyzwolonym z uniesień świetlnych
widzialność eksperymentuje z dziećmi
i z naszymi oczami
Dni się otwierają dla nas
a zamykają się półotwarte całości
zmieniając w pastylki
zaspokajają te postacie na obrazie
gdy zwierzęce pożądanie szczęścia
wychyla z fal dziecięce główki
Brudny świat historii ogranicza miejsce szaleństwa twórcy
bogowie tu już dla niego nic nie są w stanie zrobić
oprócz prześmiewstwa, gwiazdorstwa, błazeństwa
strzelają spoza ram w postacie, w kolory
Wodzowie wychodzą z więzień
biorą w dłonie wielką sieć rybacką
starają się wyłowić te bachory z wody
wyciągają niektóre na obrzeża
koronują je, karmią strachem
i ludzi oddają pod ich władzę
>>>
Na twoim nosie stojąc
jestem olbrzymem
mała zakochana
sączę z duszy z oczu twoich
samego anioła śpiew
wsłuchuję się rozkoszuję relaksuję
inkasując to co mi się należy
tylko wtedy kiedy pić chcę
swoich kompleksów szlachetnych gorycz
na dłoni przechadzam się twojej
łaskoczę cię swoimi stopami
między palcami u nóg mam
powtykane delikatne piórka
usiłuję je utrzymać tam
wtedy też gdy stawiam kroki menueta
prawie tańcząc prawie bawiąc się
twoim śmiechem
chowam się przed burzą
do wielkiej jaskini ciemnej przeszłości
gdy z mojej małej-obcej z naprzeciwka
przemienisz się w dojrzałą-kochaną
w moich ramionach
albo usiłuję objąć cię wtedy
rączkami głupiego zakochanego gnoma
nie potrafię stać ze śmiało odkrytą głową
pośród burzy
przed powodzią
patrząc w twoją twarz
jak w arkę
>>>
Krzyczę dziś – dość
krzyczę dziś – nie
śmierci nienawidzić tylko chcę
nie was piłaci
patrzę na was widzę siebie
gdzie jest miłość wspólnoty
o tak nie ma wciąż nas
nie ma wciąż nas
słychać tylko moje słowa
mój fałszywy okrzyk bojqwy
My i Oni na zajetych pozycjach
Patrzycie na nas teraz tak
jakbyście coś mieli do powiedzenia
mam gdzieś wasze spojrzenia w naszą stronę
chociaż zależy mi na nich w ostateczności
to wszystko czego chcecie dziś od nas
zawisa na drzewach jak zegary Dalego
i nic nie znaczy po chwili
Nie będę rozweselał nikogo od dziś fletnią Pana
niech zamilkną bębny i fanfary
bo płacz wzbiera we mnie stale
gdy widzę wokół więzienne niespokojne oczy
gdy żę stosy przebitych mizerikordią ciał
gdy widzę miliony w niewoli
jestem lekarzem a ci obok
to znachorzy i czarownice
a to im oddano szpitale
chcę wołać dzisiaj – nie nie nie
gdy czuję tu tylko obłęd i samotność
jestem samotny jak Bóg bez Aniołów
wzbudzę w was nienawiść śmierci –
O Aniołowie powróćcie i krzyczcie ze mną
– nie nie nie
imperium zła nienawidzić tylko chcę
nie was kajfasze
>>>
Wydmuchuję kłęby dymu
z uniwersyteckiego papierosa
wolną ręką łapię dym i staram się
zacisnąć go w pięści
jestem sam zakochany w czymś
co jeszcze nie istnieje
ale już unosi się jak dym
przy łóżku czuwam na którym
dogorywają ostatnie polskie słowa
mój papieros zastępuje blask chrześcijańskiej świecy
dym snuje się po palcach lewej dłoni
wznosi się nad przegubem
oto wspaniały wielki dowód na coś
co ma kształt choć nie istnieje
Jim Morrison dokonuje szorstkiej syntezy
w krakowskim moim grobowcu
nuci melodię jeźdźców burzy
siedzi tu obok mnie przy łożu śmierci
wiecznie żywy jak Lenin
jest sam nie dostrzega mnie
to łoże to naturalne prawa ludzkiej społeczności
dym mojego papierosa jak kadzidło
wypełnia pokój
tak smutno w nadgranicznej strefie rewolucji
w kręgach elementarnych sprzeczności
wiary i rezygnacji
^^^
[Gdyby bramy percepcji zostały otwarte,
wszystko ujawniłoby się człowiekowi takim, jakim jest
– nieskończonym]
>>>
* To samo *
Widziałem jak skamlał o chwilę miłości i nie zaczekał na odpowiedź
Widziałem jak płakał trzymając dziewczynę w ramionach
Pewno uczyniłbym to samo
gdybym tego wcześniej nie zobaczył z daleka
>>>
* Zostawiam ślady jak UFO *
Nawet twój heros już nie powie
że zostawiam ślady jak UFO
na razie ogień atakują tylko płomienie
ciemność nie przemoże poświaty
czerń nie zakryje czerni
wybuchy morza to wyspy
wybuchy słońca to ja
wybuchy księżyca to ty
Jak dziki południowiec nieświadomie
poddany bogom
tańczę na wyspie taniec rozstania
jednak gdy odpływam
przemiany ekstaza znaczy na wodzie
kilwater bliskiej jedności naszych ciał
wiem jak bez sensu są wyspy bez dzielących oceanów
wiem że nie może to długo trwać
to nasze rozstanie
w kosmosie ziemi
>>>
Pamiętam jak Kościuszko
przyszedł z rozbitą armią pod nasz dom
i umierał siedząc oparty o ścianę przy schodach
mały żydowski grajek grał i śpiewał mu
aż do zachodu słońca
ja jako mały chłopiec trzymałem go za rękę
a moja babka i matka starały się ukryć łzy
ojciec obejmował je ramionami
chociaż byłem wtedy szczeniakiem
tak dobrze do dziś to pamiętam
jakbym widział to jak jego żołnierze
powoli rozchodzą się do swych domów
na krańcach świata
tak, tak, teraz już wiem, że
Kościuszko to ja
>>>
* Oddycha kraj *
Oddycha kraj, łzawiący gaz połyka
takie są sierpnie każdego lata
sanatorium w każdym gmachu Komitetu Wojewódzkiego
pod każdą taką lecznicą zbiera się
młoda generacja kamienia rzucanego
w przedłużone dni od września do września
jej przejaśnienia patriotyczne
unormalniają paliptacje serc
ciężko oddycha kraj
dusi się nawet ta biedna polityczna latarnia
wokół powódź głów
a naprzeciw niebieska ulicznica
>>>
* Liturgia miłości *
Pozwoliłaś położyć mi głowę na swoich kolanach
we własnej kamiennej świątyni
co chwilę nachylałaś się i całowałaś mnie w usta
mówiłaś, że chyba słyszałaś już mój głos
gdzieś daleko stąd dawno temu
mówiłaś, że księgę swego życia znasz już na pamięć
zacytowałaś jej fragment z przedostatniej strony
mówiłaś tak obojętnie i cicho, że jutro ją zatrzaśniesz
a ja na twoich delikatnych kolanach
zanurzony w liturgii miłości
przestawałem się bać przyszłości
gładki materiał sukni pieścił mój policzek
zamiast gwiazd twoje oczy uśmiechały się nade mną
chciałem cię prosić jak wyrocznię o odpowiedź
lecz odezwałaś się pierwsza
„twoje dwadzieścia lat nabrało sensu
żyłeś i żyjesz
będziesz żył pełnią życia
beze mnie”
>>>
* Przemiany wyspa południowych mórz *
Wyspo wspaniała mórz południowych
dryfujesz na falach jak okręt
spychana nieprzyjaznymi prądami
na strome wybrzeża Ziemi Królowej Maud
Wyspo, która jesteś moją rodzinną ziemią,
wizją nocy rozstania,
długiego pożegnania w ciemnej ulicy,
moim sercem skazanym na tłum,
na ulice Paryża i Cleveland,
przygotowanym na wszystkich swych plażach
na ślady bosych stóp
Deszcze rozmyły kiedyś ląd gdzieś tam
u wybrzeży takiej łzy jak Bałtyk
i choć byliśmy spleceni w uścisku
gdy ziemia się rozpękła
i ocean zastąpił mi drogę do ciebie
zmieniając wiarę w moją i twoją wieczność
Wyspo dryfująca wśród gwizdów Syren
wabiących mnie miłością większą nową
dlatego gdy dotrę do królowej abym mógł wrócić
będę musiał w jedną noc swój ogień schłodzić w jej sypialni
Wyspy to wybuchy morza a wybuchy słońca to my
jak dziki południowiec nieświadomie poddany bogom
tańczę na wyspie taniec rozstania
ekstaza przemiany znaczy na wodzie kilwater
jedności naszych dusz
bez sensu jest słońce bez naszych oczu
bez sensu są wyspy bez dzielących je oceanów
moja obca samotność nie może długo trwać
>>>
* Pani Makbet *
Walczę z tą mocarną Panią Makbet
która przypieka moje ciało smolną szczapą
wyciągając ręce ze ścian
Tak chcę nie patrzeć na nią i nie mogę
gdy już udaje mi się ją spławić w dzień
przyjeżdża nocą w wielkiej ciężarówce
pod moje łóżko i mówi
zabieram cię z sobą
zaczniemy wszystko jeszcze raz inaczej
razem
może teraz nam się uda
Pełen obaw o szczerość tak zdradliwych ust
usiłuję zmienić krwawy kurs
ale już po chwili ta niebanalna kobieca
łapie mnie za rękę i kopniakiem w krocze
powstrzymuje na miejscu
potem obok swojej koleżanki
nakrywa moje nagie ciało szorstkim grubym kocem
i katuje mnie tam swoimi białołęckimi pieszczotami
Gdy załamany już mam jej dotknąć biczem ust
szybko kończy tę wyuzdaną scenę
i tonem władcy mówi – no to zabieram cię,
pakuj się
Na moją chwilę wahania odpowiada – jak się
nie podoba – to zjeżdżaj stąd i już
Wtedy ja łkam – nie opuszczaj mnie
ale za późno jest już
jestem już tylko jej walizką
>>>
* To samo *
Mickiewicz, Mickiewicz, Mickiewicz
czy ja nie nadaję się jak on na cokół zielony?
na razie nie miałem jeszcze takie szczęścia jak ty
nie stworzono mi takich czasów jak tobie
a przede wszystkim odcięto mi drogę na Litwę i Krym
ukończyłem tylko samochodówkę i czasem wyrwie mi się krótkie słowo
ale czy mam milczeć z powodu takich barbarzyńskich czasów
zamiast zsyłek mam Jarocin
zamiast emigracji i Towiańskiego
mam biblioteki pełne książek Hołuja i Putramenta
nic dziwnego, że czasem wyrwie mi się zbyt krótkie słowo
Mickiewicz – przecież on pił wino częściej niż ja
i ojczyznę miał taką sama jak ja, równie upodloną
moja skorupa nie jest z kamienia lecz z żelbetu
ale czy pod nią jest jeszcze dusza jak ta z więzienia u Bazylianów
Mickiewiczu, Mickiewiczu, Mickiewiczu
czy cokół twój na skraju sceny przetrwa atomowy atak?
ulica w Nowej Hucie to nie zaułek w Stambule
ale przecież czuję się tak samo zgnojony
ale przecież za ten naród czuję odór zarazy –
wykrzykuję w czasie zamieszek krótkie słowa
i choruję śmiertelnie na Polskę
tak samo jak ty
wybieram cokół niebieski
>>>
* Idziesz – Ja *
Idziesz – ja – posąg kamienny
szukasz dużych luster lub wielkich innych posągów
małych miasteczek zaułki
szerokie ulice w dzielnicach wielkich domów
drgający fluorescencyjny obraz drogi
Idziesz – ja – drewniany krzyż
Golgota zarozumiałych twórców
zgrzyt plastyku trącego o żelazo
oto jestem
kładziesz się na betonowych placach zabaw
udając rozstrzelanych
wypijasz planety by być wieloznacznym
zamykasz drzwi dni by być wiernym zapisowi w starym
albumie spłowiałym w świetle wrażeń
gaduła oni oni tak ich wielu
Idziesz – ja – porzucony przedmiot
z sąsiedzkimi obsesjami
z zamkiem błyskawicznym wszytym w duszę
cierpiąc i ożywając na śmietnikach
wewnątrz głębi lub w wodzie po pas
taki egoizm jest godny kogoś pierwszego lub jedynego
to sine niebo w złotych pucharach
to kabała
grom przepraszam dom
>>>
* Patrząc w próżnię czasu*
Masz przed sobą krzywizny nieskończonej granicę
powierzchnię przestrzeni zamkniętej w kuli
dotykasz tej przezroczystej kuli wyciągając ręce
zanurzasz palce w drgającym cieple przed twoim nosem
kosmiczna mydlana bańka jest tak ogromna,
że nie widać jej końca
na granicy strachu i odwagi
na granicy chłodu i ciepła
napinasz łuk sięgający nieba
kula nie przesłania kształtu porannego horyzontu
nie deformuje kolorów, które poruszają ramionami
jak ludzie w twórczej zaborczości
przestrzeń staje przed tobą ograniczona lecz
nieskończona jak twoja dusza
chcesz dostrzec samego siebie w próżni
czasu
>>>
* Polski sennik *
Jak sennik są wszystkie zwierzenia kolejkowych ofiar
wielkie zbrodnie
zaledwie jedna myśl tuż po urodzeniu
jeden krok w nieodratowanie
w wiersz Marksa, w poemat Nietzschego
nic nie powstrzyma snu
przed nim nie ma obrony
nie obronią się przed nim
nawet najdłuższe kolejki po chleb
na dwudziestostopniowym mrozie o wpół do siódmej rano
on jest dla Polaka jak sowiecki agent
którego twarzy nie pozna nikt
choć uśmiechnięta przez chwilę zamajaczy w oddali
sen wprowadza w wielki świat bez kobiet i mędrców
w świat ludzi chełpiących się że pokonali siebie
bądź pewien, że to jego sprawka
jeśli zrozumiesz w olśnieniu
że milczący Święty Piotr to zakała świata
i zaskoczy cię myśl, że można jeszcze wszystko zmienić
potrzeba tylko ofiar
potrzeba ofiar z wrogów
sowiecki sen w polskim senniku
>>>
* Tyle lat nie płakał tu nikt *
Tyle lat nie płakał tu nikt
dziś na szczęście znów nastał dzień prawdy
lepiej wypłakać się na ziemi
lepiej zjeść zęby jeszcze na ziemi
wiele nadwrażliwych nocy przed nami
Wino stygnie w żyłach po ekstazie
krew krzepnie rozlana na miękkim dywanie
ptaki przelatując nisko koszącym lotem
skrzydłami poobcinały warkocze dziewczętom
to jaskółki półksiężyce wojny
spadły zniecierpliwione na nasze oddalenie
z samych niebios
W narodowym dzbanie pełno krwi
wylewam ją powoli na podłogę
zwartość dzbana uzupełniam otwierając własne żyły
oczy zmieniają się w chmury i patrzą jak burza
na dachy zniewolonych miast
jakieś dziecko na zaparowanej szybie bazgrze palcem słowo wolność
ściera je i pisze obok na nowo
Tyle lat nie płakał tu nikt
tyle lat pomimo tylu pogrzebów
pomimo tylu nie odnalezionych grobów
trawa porasta zaginione szkielety
wzrasta ciągle jak mordercy i tyrani
na nawozie ludzkich dusz
Jak żółw zmuszony do dźwigania swojej skorupy
kocham chwile gdy mogę schować się
odpocząć od podziwiania innych pysków dziobatych
i pomarzyć o tobie żyjącej z ptakami we włosach
to ty przechowujesz moje myśli w swojej torebce
przewieszonej przez ramię a zrobionej ze skóry psa Szarika
Wielki deszcz łez tak potrzebny dziś
gdy nawet miłość nabiera systemowego wymiaru
była dotąd krwawym haraczem
>>>
* Decydujesz *
Jesteś dla mnie małą kostką czarnego paliwa
lub jeśli wolisz słonecznym promieniem
w gronie koleżanek żartujesz sobie ze mnie
chwalisz się, że decydujesz w sprawach moich słabości
ciągle wypowiadane – „jesteś przecież mężczyzną”
określa stosunek mój do ciebie
lecisz znów do koleżanek wołając z daleka –
„on jest trochę nienormalny”
zaraz po tym jak chciałem cię pochłonąć całą
aby cię lepiej poznać
być może masz rację że twoja energia
potrzebna była mojej aberracji zwanej miłością
>>>
* Burzyć własną stolicę *
W błyskach świateł warszawskiej dyskoteki
tańczy klan dyrektorów
czerwień i żółć kładzie się na twarzach
zmęczonych ludzi
którzy mają a jeszcze chcą być
Pociąg z Warszawy do Łodzi wiezie delegację
młodzieży komunistycznej
powracającej ze zjazdu notorycznych pisarzy
Wesoły autobus z Kartuz do Warszawy
wiezie rolników przebranych w ludowe stroje
na doroczną Cepeliadę na Placu Defilad
W radio śpiewa Mazowsze Pani Sygietyńskiej
głos leci przez wsie i miasteczka
wytrąca chłopom narzędzia z rąk
WRON-a nachylona
nad mapą Polski zastanawia się
którą otworzyć granicę
a może tylko żyły tym z Komisji Krajowej
Jaruzelski pali spokojnie papierosa z filtrem zdrady
poeci zbierają się w kościołach
udają, że bliskie są im sprawy religii
są całkiem trzeźwi, żebrzą na ulicach o słowa
ZOMO na urlopie tworzy grupy cyganerii
koczujące na ulicach Starówki
Podziemie w gazetach nienawidzi i nie istnieje
Marszałek w swojej łódce wyczynia harce na Wiśle
a w całym kraju słychać warkot silników
Niezadowolone dzieci powracają z kolonii
z Warszawy do lubelskiej wioski bez sezamków
Młode Warszawianki dyskutuję pod pewexem
o ideologii Moczulskiego i Kuronia
Dyrektorzy tańczą rocka w warszawskiej dyskotece
państwo zmienia się w błyski czerwonych reflektorów
naród chce burzyć własną stolicę
Warszawa chce być grobem żywych
za wszelką cenę
>>>
* Dreszcze *
Wilgotne zimne eksplozje w okolicy kręgosłupa
dreszcze nieliczone a kochane od lat
przyznaję że czekam na nie wszędzie
w Kłaju, Janowie Lubelskim i Krzyżu
wiem dobrze jaką ceną ma ta chwila
gdy rozbite szkło okruchami przesypuje się po ciele
gdy małe meteory uderzają w powierzchnię skóry
zwłaszcza w sierpniu
gdy słoneczne promienie nakłuwają gałkę oczną
zwłaszcza w styczniu
na szosie wśród lasów mogę wtedy tańczyć
tak nie wiele brakuje żeby nawet pod ciężarówką
mogę ronić łzy i mogę ich nie ronić
Lecz gdy dopadają mnie strofy wierszy Ozgi-Michalskiego
gdy Olszowski uderza mnie w twarz zwiniętą gazetą
gdy Kiszczak ratuje mnie z codziennych obsesji
nakładając kaftan bezpieczeństwa cedzonymi bezczelnie kłamstwami
drżę ze strachu i chcę być jak najdalej od Bochni i Ełku
Samozwańczy Polacy wymienią cię za Barabasza
by móc rozpiąć na krzyżu zwierzęcych twoich przyzwyczajeń do życia
zawrócą cię z drogi biedy
skierują na betonowe lotniska awangardy
nakleją cię jak plakat propagandowy
na niebotycznej ścianie ich wieży Babel,
którą nazywają szumnie – „Nasz wspólny dom”
i przestaniesz odczuwać dreszcze
i przestaniesz odczuwać
>>>
* Mikser 7+1 *
Wszystko stracone
faszyści zabrali przeszłość
komuniści zburzyli dom, który przetrwał wieki
śmierć zdziesiątkowała najbliższych
głupota sparaliżowała radość
marksiści odcięli dopływ prądu
ludowcy wyssali teraźniejszość z gleby
lęk wypędził miłość
wszystko, wszystko przegrane
słychać o północy bicie odległego dzwonu
słychać o północy łoskot pociągu
przejeżdżającego gdzieś na peryferiach miasta
w rogu okna widać tajemnicze błyski świetlne
w kuchni czuć zapach spalin
I nagle to ciche westchnienie za ścianą
brzask świtu odbity od białej ściany
włącza się mikser „Genesis 7+1”
otwierają się drzwi szafy, podmiot w marynarce
sięga po słowa
słychać wyraźnie łopot wielkich skrzydeł anioła
lądującego na balkonie
Wszystko zdaje się można stracić
mając tylko pamięć
Wszystko zdaje się można uratować
mają tylko wyobraźnię
Wszystko zdaje się można wskrzesić
mając tylko słowa
>>>
O Boże! Błagam Cię przyjdź
O Boże! Nie każ mi wątpić
nie pozwól kpić
Rozdzielam jałmużny, ratuję i kocham
rodzę się i umieram,
staję się podwójny, potrójny
przeznaczenie odbiera mi przyjaciół
O Boże ! Nie mam już rodziny
grozi mi więzienie
Ludzie już mnie nie inspirują, to wstyd
zwątpienie pożera mnie
O Boże! Przyjdź ukój mój ból
Wypowiedz słowa na które czekam od lat
– „Kocham cię mój synu
Jesteś, synu, jesteś wolny i piękny”
O Boże! Powiedz o swojej miłości do mnie
podaj mi rękę
powiedz – „powstań z klęczek”
O Boże! Przyjdź wreszcie do ust Urbana
bym nie zwątpił
>>>
* Ani jednej ciszy więcej *
Ani jednej ciszy więcej
wszystko jest obce w niej
aż do samego punktu zwrotnego
tam jesteś ufryzowany jak przystało na lata kryzysu
z uśmiechem który może znaczyć tylko „aha”
wrogowie podają ci budulec ciszy
wtedy gdy wyciągasz rękę po chleb
oni wiedzą że to tworzywo
jakkolwiek byś pozostawił w nieładzie
odtworzy zawsze całą historię grzechu
pobawisz się jej miniaturową makietą
potem odłożysz ją i powiesz
ani jednej ciszy więcej
Serce nie ma początku i znaczy tyle co złoto
w jakikolwiek sposób zachowując się
starasz się go szukać gdziekolwiek
mózg kończy się tak jak kula
lecz tylko wtedy gdy spotyka
przestrzeń zupełnie niezamkniętą
lub drugą kulę którą zapragnie pożreć
Namawiasz wrogów aby cię nie opuszczali
tak bardzo chcesz wypoczywać
co z reguły polega na wystawaniu godzinami w oknie
lub celowaniu łzami spadającymi ci z brody w muszlę
Twoje światy to kule milczące
dla nich otwierasz się jak małża i stajesz pozaziemski
ulegając wrogom chcesz dotrzeć do prawdy
Twoja perła cierpi
>>>
Coś wepchnęło mnie w bezgraniczne gęstwiny lasów – dusz
strąciło w niebościenny kanion archeologicznych zmian
zamknęło mnie w ogrodzie wysypiska śmieci
sprawiło, że utknąłem w krajobrazie po wielkim bombardowaniu
Ktoś pozostawił mnie samemu sobie w środku
niekończącego się łanu pegeerowskiej kukurydzy
nie mam sił by wyjść z kamiennego nurtu rzeki
Słucham głosu który wabi mnie do jaskiń
lecz tak naprawdę to nie chce mi się tam wchodzić
przekonuję siebie samego, że nie mogę tam wejść
Jestem jeszcze tam gdzie powrót ma ciągle sens
ziemia ciepła nie ostygła w podmuchach wiatru
Słucham głosu który wabi mnie w krzyk
przywołuje mnie do centrum słów-dusz
wszystko tak materialne, że mowy zabrać tam nie sposób
Jestem tuż obok kochanego ciała
chciałbym jeszcze raz obejrzeć je całe moim ciepłem dłoni
nie brak mi odwagi by dać zgubić się na zawsze w delikatności
rozpięty na samolocie namiętności jak na podniebnych skrzydłach wiatraka
chciałbym odnaleźć swój krzyż wielki jak kanion
kanciasty rozeschnięty szorstki wysmagany wiatrem
***
Coś wepchnęło mnie w gęstwiny bezgranicznych lasów
strąciło w niebościenny kanion archeologicznych zmian
zamknęło mnie w ogrodzie wysypiska śmieci
sprawiło że utknąłem w krajobrazie zmienionym
w skutek uderzenia jądrowego
coś pozostawiło mnie pośrodku
niekończącego się łanu pegeerowskiej kukurydzy
nie mam sił by wydostać się z kamiennego nurtu rwącej rzeki
słucham czy to coś mnie przypadkiem nie przywołuje
chociaż nie wczuwam się w sytuację poruszających się przedmiotów
jestem jeszcze w takim miejscu z którego powrót ma sens
(ziemia jest wciąż ciepła nie wystygła jeszcze w podmuchach wiatru)
nic nie wabi mnie w krzyk
nic nie wabi mnie w jęk
centrum słów-dusz tak odległe
że nie sposób zabrać tam nic oprócz twojego ciała
>>>
Podobam się sobie znowu
gdy godzinami wpatruję się w odbicie
w spokojnym morzu delikatnej przyjemności
łagodnie splecionych naszych ciał
dryfujących poprzez niedzielne popołudnie
w pianie coraz bliższej obcości
>>>
* Milczące prawo *
Najbłahsza sprawa gdy zmieniona w neon swej nazwy
błyśnie zielonym przerażającym światłem w nocy
przy jakiejś głównej drodze
zbudzi najpierw małość
a ta odchodząc zabierze z kolei sens i coś jeszcze
pojęcie estetyki poszerzy się jednak o dwie krople
godziny północnej na przykład
pozostanie wielka szansa ciemnej idei
zintegrowany bród zasłania prawo milczące przez wieki
nieistotności
>>>
Słyszę, słyszę, jestem
Bóg i maszyna zbliżają się
od dobrej godziny wiem, że jeszcze
nie ma tu dziewczyny
nie rozumiem dźwięku bo….bo…b….b bbbb
czarny kruk, którego widzę
nie wiem, czytam, nerwy
zamykam wszystko
palce dłoni drgają
przychodzi, włazi w oczy
wszystko gdzieś już było
dlaczego nie chce powrócić
siedziałem za nią, ani razu się nie odwróciła
trzy mantry, trzy spowiedzi za nią
przychodzi ściana
na głowie leży czarna kartka papieru
pomalowana na czarno z czarnymi literami
ciekawe co to jest takiego
samochody przejeżdżają przez pokój br…br.. brrrr
przychodzi, przywiera, otacza, zamyka
nie mogę jej dotknąć
nie wiem już czy żyję
krokodyle, politycy, lewary
ciało dziewczyny odwróconej plecami
powoli demontuję na części
które rozkładam wokół siebie
także po chwili nie mogę już
poruszyć się, ani wstać. ani się położyć
koklusz, język, niedomykające się drzwi
ona ożyła, powstała, biegnie, patrzę w lusterko
ramię, sukienka, szyja
jestem zmęczonym kochankiem w całości
psy, traktor, wieczór w mieście
krążę w półmroku, chcę wyjść z wielkich ust
otrzymuję w międzyczasie spadek i opłatek
gdzie, gdzie, powtarzam
jej nie powtarzam
cukier, biała szyja, worek zboża
leżę
na stercie takich samych worków
ziarna we mnie nie są mną
ziarna będące chorobą radia
choroba drga rozdzierając radio
złudzenia, słyszę, nie wiem
nie mogę się doczekać
wykręcam jej ramiona na drugą stronę
chcę wszystko wiedzieć
chcę patrzeć na wszystko z zewnątrz
i na jej ciało i na siebie samego
nie mam nic oprócz ciebie
ty w złocie radioaktywnym
dusza w ziarnach obłoków
>>>
* Żeglarze z Księżyca *
Piasek to kawałki snu
wielka ziemia, czarne ugory zdeptane
pagórki wielkich legend
chłopi tarzają się nago po ziemi
nobilituje ich glina, piasek, muł
to nie aktorstwo to przeżycie
cnota, która realnie zmusza do płaczu
po przywarciu do czystej gleby
nie ma mowy o nienawiści
tradycja we wszystkim śni się
ludzkie nogi zaplątane w korzenie
imperium dnia szybko się zmienia
gołębie wznoszą się pod niebem czerwonym
wszechświat namawia radary w chłopskich nerwach
szept nieustanny – powiększcie swe mózgi
chociaż do rozmiarów pojedynczych ziarenek piasku
Smutna wielka ziemia to horyzont ludzkości
chłopi obejmują w posiadanie wyłącznie
kolory i swoje uczucia
to nie mit, to ma sens
Patrzeć, być nienasyconym
od czasu do czasu mieć czas dla siebie
słuchać dla przyjemności zabronione jest w czystości
to było słońce, to jest cień
zmuszający do trzeźwości chłodem
to był nieprawdopodobny ogień
Kawałki w masie myśli leżącej na czystym
ciemnym powietrzu
Rybacy zabierają swe sieci, przyjeżdżają w góry
zarzucają je na ziemię w dolinach
Żeglarze z Księżyca przyjeżdżają w góry
ziemia czeka na nich czarna jak smoła
Legenda jest pod powierzchnią, którą
naruszają wody
musi pędzić i falować jak rzeka
Pić tylko czasem, jeść tylko gdy już sen się kończy
naśladować chłopów, rybaków, żeglarzy
szczególnie chłopów, bo oni łażą tu i tam
z chorobą oczu
Wypełnij się ziemią urodzony historycznie
wierzący, tańczący, patrzący
sens stygnie w ziemi, brud ziemi jest czysty
ziemia stworzona z głodu
nasyci cię
>>>
* Nigdy tego nie zrobię *
Nie, nigdy tego nie zrobię
choćby w każdej knajpie
choćby na każdej potańcówce
kobieta całowała mnie w usta na pożegnanie
wytrzymam to, wytrzymam ten srebrny deszcz
na pewno rozpocznę pisać pamiętnik
moje róże zakwitną w środku lasu
Widzę wielki wyrąb
setki świeżych pniaków
droga przez cmentarzysko drzew
droga prosto w chmury
Hieny – jestem sępem
Anioły – jestem sobą
Ogień mam przynieść ludziom
mam dać się pożreć przez smoka
Coś majaczy na polanie w głowie
leśne echo – ra, ra, brrr
lochy Krasińskiego, dna Zappy
wieczorna wieczerza, wieczornica – rocznica
Nie, nigdy tego nie zrobię
choćby wielki samochód czekał na mnie
choćbym zapomniał o tym deszczu,
który zmoczył mi ubranie
deszczu, który był łzami ludzi upokorzonych przez mnie
na pewno pośród książek, straganów, płyt, sukienek
zamówię dobrą pogodę dla wszystkich na starość
do pamiętnika wpiszę wspomnienie o swoim ślubie
Ależ on jest mokry – ocieka wodą – rozkleja się
wielka przyszłość – mówią
tylko stan tutaj spokojnie i zaczekaj
Nie, nigdy nie dam się wypchać siarką
i zaszyć w skórę barana
>>>
* Przed sobą *
Na wezwanie króla
Czy wystarczy położyć dłoń na czymś co stworzył
przesterowanej wyobraźni pozwolić dusić się
na wolnym ogniu
odpowiadać na przywołujące ponaglenia
Czy wystarczy najcieplejszą stroną dłoni
dotknąć jego myśli
doszukiwać się w swej bezpracy prywatnego bezgłosu
Każda fluidalna depresja podpala wyobraźnię
nie wiadomo co wykołysze każda koleina na wyboistej drodze
najważniejsze to poczuć bliskość wiosennego wiatru
idąc uparcie z zamkniętymi oczami
najważniejsze to trafić na jego drogę
idąc wcześniej królewskim szlakiem omamów
przyśpieszać, gdy już nie można wytrzymać ciężaru kłamstw
potem gonić za uczuciem umykającym
zapominać milczeć nie patrzeć
myśli oddać wezwaniu przed sobą
i droga i bieg rozkoszą samą
dotyk błękitu prawdy leżącego na ziemi na horyzoncie
ciepłego błękitu stygnącej prawdy
zmuszany zmuszający ograniczany ograniczający
by dojść tam gdzie odpowiedź w spojrzeniu
na własny taniec na drodze
>>>
* Zestawienie *
Konstytucja i prostytutka
to zestawienie jest nadzwyczaj
udane , no naturalnie jeżeli
tego wieczoru coś spożywam
przesłodzonego zdecydowanie
Nie mam nic co byłoby pomocne
w nawiązaniu dialogu z KGB
Trybuna Ludu pretenduje do moich myśli
wybory na komendę zastępują moją miłość
somnambulizm na który liczy Kulikow
nie chce się rozkrzewiać, trzeba go podlewać
podlewać, kosić i podlewać
Wałęsę zarażono rakiem na wszelki wypadek
radio pretenduje do moich uczuć
Konstytucja i prostytutka
to zestawienie jest nadzwyczaj trafne,
no naturalnie jeżeli tego ranka coś piję
zgorzkniałego nadzwyczaj
Cmentarze zastępują prawo
ledwo wydobywam z siebie głos
jest tak słaby, że już prawie nie dociera
do sowieckiego satelity szpiegowskiego
nastawionego na moje najcichsze szepty
nie potrafię już wymówić słowa: solidarność
bezkarni kaci zastępują wolność pokazami stosów
klnę tylko po to aby gniewem
zabawiać tłumnie zgromadzonych przy ogniu milicjantów
Nie chce mi się zeskakiwać z progu domu
gdybym miał chociaż schody jak Pyjas
oficerowie LWP siedzą w kitlach za stołami
milcząco wypełniają swój obowiązek wobec narodu
machaja mu nad głową skalpelami
Konstytucja i prostytutka
to zestawienie jest nadzwyczajne,
no naturalnie jeżeli do obiadu zamawiam kergulenę
Wygina się sinusoida inicjatyw
przegina hiperbola od żłobka do psychiatrycznego szpitala
ludzie żartują jak za najlepszych czasów
imperium kolejkowego
społeczeństwo jełczeje jak stary ser
podeptano narodowe flagi wszystkich państw
za jednym zamachem na człowieka
przywieźcie im prostytutki może przestaną mordować
konstytucje
>>>
* Oni tam już są *
Oni już stoją u moich drzwi
a ja mam jeszcze złudzenia
że darują mi życie
Wiele razy kobiety mówiły mi
przestań potykać się o nieistniejące
kamienie na drodze
ta błazenada niczego nie zmieni
lecz pomagały mi się podnieść i otrzepywały
moje ubranie z kurzu
Oni tam już są
a mnie się wydaje że w każdej chwili
jeszcze mogę
stąd się wymknąć
po tylu latach strachu
tylu bezsennych nocach i chwilach bez
możliwości wyboru
Kobiety wciąż powtarzały
nie wchodź tutaj przecież to nie jest twój dom
nie siadaj tutaj przecież tu nie ma krzesła
nie pływaj przecież twoje ciało znajduje się na brzegu
twoje oczy są po to by patrzeć a nie szeptać
wciąż o nieszczęściu
Tylu ich już nadeszło
aby mnie zabrać jeszcze żywego
a ja wciąż pakuję swoje sześćdziesiąt lat
i spoglądam w kierunku otwartego okna
jestem przekonany, że oni tam są
przecież słyszę jak kobiety mówią –
nie idźcie dziś po niego
to powinno mu przejść
jeszcze nie jest człowiekiem straconym
>>>
* Wielka ciężarówka *
Wielka ciężarówka o podwójnych wielkich kołach
startuje jak samolot z powierzchni jeziora
zawieszona przez ułamek sekundy nad taflą pomarszczoną falami
Cała rodzina, nawet babka, która powróciła dopiero ze szpitala
obserwuje ten moment gdy ciężarówka
przelatuje ponad ciemnym lasem w Yellowknife
Poziom wody w jeziorze podnosi się
woda dochodzi do progu naszego supernowoczesnego
domu ze szkła i aluminium
Wielka ciężarówka ratuje ludzkość
pozwala zapewnić ciągłość cywilizacji
jest arką dla wzorcowych ludzi
i promieniotwórczych przedmiotów codziennego użytku
służących do zapewniania porządku
na ziemi i w niebie
>>>
* Twarze *
Zawsze ilekroć przechodzę obok księgarni
zza szyby gapią się na mnie twarze
z okładek książek partyjnych pisarzy
ledwo co moja cierpliwość wychodzi cało
z walki z ich pożółkłymi spojrzeniami
odkąd ogłoszono stan wojenny
właściciele tych twarzy skradają się za mną
jak dziwne duchy biegną za mną do domu
wpadają do mego mieszkania zanim zdążę domknąć drzwi
starają się nocą znanymi metodami psychicznego terroru
złamać mojego bohatera
ukrytego w szufladzie
>>>
* Każde słowo jest na początku obce człowiekowi *
Każde słowo jest tu obce
planety tu nie mają nazw
wszystko staje się z czegoś co ….
wszystko przepływa do ….
istoty nadmuchane powietrzem
istoty wypełnione wodą
z diademami nad głowami
są sobie obce
i ….
wszystko co stworzą jest powtarzaniem
jaszczurczych wyjść
gdy słowo przestaje być słyszane
zmienia się w galaktyki
porusza się płynąc ku …..
eksplodując wewnątrz serc
może zachwycić niemowlę lub głuchego
i …..
zginie człowiek albo słowo przestanie być
Bogiem
zapytajcie zakochanych gdy powrócą razem
z ogrodu botanicznego
czy będą pisać wiersze
>>>
* Fundament *
Fałszywa światłość toczy się w czasie
z hałasem spadających kamiennych lawin
z pulsowaniem jednego dźwięku gdzieś na krańcach
popychany, podrzucany lecz zastygły w unoszeniu
ty razem z nią rozpraszasz się
Chmury schodzą nad wnętrza cmentarzy
wody podchodzą pod schody domów
ty usiłujesz zamknąć światłość w dziecięcej piąstce
patrzysz na swoje lustrzane odbicie jak na swoje własne
ze źrenic oczu przynosisz słowa
traktując je jakby były same w sobie
rzucasz to wszystko pod fundament
własnych światów
>>>
* Jakie to proste *
Jakie to proste prawda
wystarczy tylko poznawać
jakie to proste
mówią antenaci z chmur
wystarczy tylko kochać
popatrzcie na to tak
wystarczy śmiać się i płakać
kontrolować i kpić z siebie
wystarczy się modlić
śpiewać i tańczyć
wystarczy być szczęśliwym teraz i zawsze
i nie zadawać pytań
na które nie ma dziś odpowiedzi
prawda obywatelu „Tak jest”?
>>>
Bezwzględny, ociemniały, wieczorny
Bezwzględny, ociemniały, wieczorny
jest jeszcze przede mną
oczami wyobraźni widzę go już za sobą
w grobie
Obiektywny, ten sam, o północy
razem ze mną stoi wygnany ze świętego spokoju
oczami wyobraźni widzę go już za sobą
w grobie
Wielki, mogący unosić się nad oceanami
narzuca się jak pielgrzym świętym miejscom
oczami wyobraźni widzę go już za sobą
w grobie
Niosący obok mnie Wszechświat poprzez próżnię
niosący próżnię poprzez Wszechświat
oczami wyobraźni widzę go już za sobą
w grobie
Dyktujący warunki moim kamieniom
rozporządzający moim domem,
w którym nie pozwalam mu zamieszkać
wyprzedza mnie coraz bardziej
nie mogę dosięgnąć go z grobu
>>>
Mieszają się wypowiedzi
te z raju zmysłów z tymi po ich śmierci
opieramy się na białej lasce oczu
kuśtykamy na drewnianej nodze snu
zwiedzamy piramidy małż i paproci
chcemy dotknąć celu drogi
jak mitologiczny bóg kiedyś
przesuwamy palce po kruchej powierzchni pierwszej porcelany
noc odsłania to co zamaskował w brudzie dzień ludzi
czerń oznacza punkty zwrotne – piramidy
wielka gruszka w kształcie macicy – pylony
przenosiny w ciało kolegi lub przygodnie spotkanego mężczyzny
wstyd za granicą raju kobiet
przeszłość oczekiwania
wszelkie pomieszanie obala na twardy beton
z twarzą skierowaną w kierunku wnętrza Ziemi
odkrywamy nie myśląc o potrzebie pływania
aby zgubić „móc”
Księżyc na plecach znaczy alchemiczne wzory
jak wizjonerzy balansujemy pewni swej wrażliwości
po przebudzeniu staramy się zapamiętać
umykający z pamięci sens
doskonałość domaga się przerwy na błąd
włączenia choć na chwilę programu samych dam
harmonia domaga się ofiary z samej prawdy
szare nieistniejące dni pod postacią najsilniejszego
kapłan pieszczony przez małą dziewczynką
zgromadził potrzebne słowa pouczeń
lud prawdziwy nie nazbyt śmiertelny
na wielkim swoim dworcu lotniczym
nie daje sie zatrzymać przy odprawie
pogranicznikom i celnikom
kustykając stara się dotrzec na pas startowy
odleciec za wszelką cenę
>>>
Podobno najlepiej tym co domów nie mają
szczęście dla tych co nie znają granic
wolność dla tych co idą jak ślepcy
dla nas lęk dla nas ptaków tylko sieć
dano nam nowe życie żeby móc umierać z każdą sekundą
by konać w wierze u złotych bram
istniejących od wieków w pamięci
w małych nerwowo rozbieganych oczkach
trzeba wciąż iść i nieść śmierć na barkach
wątpić w ludzkie gry z sensu kpić
Podobno najkorzystniej jest rzec: „skończyłem – prowadź”
i zamknąć oczy na zawsze
prowadzić przewrotny dialog ze złem
taki jak ptaszka z macicą perłową
taki jak kochanki z ostem
taki jak brzytwy z ciałem
taki cięciwy z oszczepem
Lepiej poczuć siłę gwiazd
niż określać swój cel
podobno najlepiej jest tym co nie mają
swych drzwi
Gwiazdy ze śmietnika się wysypują
a ty budujesz konstrukcję dla Pana
potem idziesz tuląc do piersi małą świnkę
idziesz nie bacząc na niekrzepnącą krew
zdominowany przez kajdany i krzyże w pamięci
lęk budzi się na myśl, że uciec może mała świnka
horyzont włazi pod paznokieć
w chwilę po włączeniu światła
lub odkręceniu kurka z wodą
tam gdzieś tylko złoto
tutaj skrzydełko nietoperza i polityk z nogami w dzieży ciasta
kły Marlin Monroe zatopione w mojej ręce
marchewka w oku
czarny ptak wychyla łebek z jabłka
wszystko staje się cmentarzem
mogę być bardzo wielki ale zawsze bardzo przestraszony
ryzykuję wszystko aby zobaczyć nagą strzałę śmierci
kształt niszczącej cięciwy
dla koła w którym stanę ze świnką w ramionach
pozornie ślepy pozornie zidiociały
zbierajacy co dzień gwiazdy ze śmietnika pańskiego
>>>
Każesz mi szukać prawdy objawionej
każesz mi szukać piękna
w twarzach i w kwiatach
Leżąc całą noc na tapczanie przy zapalonym świetle
wpatruję się w sufit czyli biblię upokorzeń z dzieciństwa
biały sufit to to samo co nicość
widzę na nim tylko samego siebie
żadnych tłumow, żadnych rabatek
Każesz mi wspominać ją tulącą się do mnie
czuć jej drobne piersi i biodra przylegające do moich
oto cały mój kram, oto całe jej piękno
oto człowiek w krasie
Wkładam dłonie w trójwymiarowe przestrzenne obrazy
pojawiające się przed mnę
moje potwory połykane przez światło nie mogą tu zaistnieć
w obrazach dotykam jej dłoni, ona gładzi moje palce
Pragnienie kryje się w prawdzie, jest jego małą cząstką
jej obecność zbliża się do ciepła i szczęścia poprzez naiwność
naiwność jest pustynią gdzie tylko ona i ja spotykam się wreszcie
pod słońcem prawdy i przyszłości
Jej spojrzenie na moje szaleństwo, mój rzut oka na jej szczerość
jej grawitacja, moje zdenerwowanie, jej rytm, moje wyobcowanie
Każesz mi szukać piękna i prawdy objawionej
w twarzach i w kwiatach
przestaję cię słuchać gdyż jestem zbyt podniecony
odnalezieniem jej w dotyku dłoni
a poza tym jestem tylko zwykłym glinianym robotem
który czasem się psuje pod mostami radosci
>>>
* Ani wiatr *
Ani wiatr, ani gwiazdy spadające z nocy
wtłoczonej gdzieś tam wysoko do puszki konserwowej
ani mitologiczne epopeje, ani słońce, ani deszcz
ani poematy gruczołów wewnętrznych – tylko przypadek
Tak się to nazywa, na pewno tak nie
Pół ryby, pół sera pleśniowego, ćwierć serca
z otwartej ludzkiej klatki piersiowej
sekunda krzyku mewy-matki, osiem kilo nocy
siedem godzin klątw, cały posąg człowieka
Tak się to wszystko ze sobą miesza albo i nie
Może płynie, może biegnie, trochę napiera
jak siła tarana gdy rośnie ci włos, wydłuża się paznokieć
chyba drga i krąży wokół
och, tak, tak, na pewno nie
I wtedy człowiek już musi słuchać, patrzeć, dotykać i czekać
niech nazywa się Pies, Lew, Rak,
niech na imię ma Biedny, Obłąkany, Ślepy
niech będzie z kolei pierwszy albo dwunasty
musi położyć się w swym ogrodzie i poddać się na zawsze, na chwilę
musi zginąć, na pewno
nie
koniecznie
>>>
* Szary wodospad *
Oto szary wodospad któremu odebrano szansę znalezienia miejsca pośród przyrody
oto z progu czerni spadają jak lawina w przepaść bez dna miliardy małych szarych gałek ocznych
nieustanny ruch przelewającej się gdzieś w dół świadomości
tylko ta krawędź śpiewać jej pozwala tak ślicznie o sobie samej
Gdzieś wcześniej ocean nie istnieje, gdzieś później nie istnieje żadna rzeka
istnieje tylko wodospad ludzki wodospad
słowo chce być źródłem, mózg chce być ekranem
człowiek staje przed tym wszystkim i mówi – to jest rzeczywiście prawdziwy wodospad
wodospad maleńkich szarych gałek ocznych
chciał powiedzieć – pragnę być częścią przyrody
mógł powiedzieć – nie jestem w stanie być jednocześnie Bogiem i diabłem
nie powstrzymam wodospadu
Szary wodospad chciałby porwać grunt spod stóp wszystkim
ten próg istnieje, światła nad nim tak mało
ocean wiary w górze, źródło ciemności być może w głębi
gdzieś w dole
gdzieś pod stopami w prehistorii
>>>
* Po zboczu serca *
Wielkie bomby spadają w twoim sercu
eksplozje rozrywają tkanki na krwawe komórki
każde słowo chce być pierwsze
chce być wypowiedziane jak eksplozja
kamienie twarde kamienie bezładnie w lawinie
pędzą po zboczu serca
każdy chce być pierwszy na dole
to błagalne modlitwy
to ptaki odfruwające w otchłanie
Bomby stworzone z fascynacji upadają
na powierzchnię serca
mity ideały łzy śmiercionośne
Korzenie człowieka nie mają końca
człowiek rozrasta się chcąc stać się
większym od swego grzechu
Przekleństwa wypełniają jak gorące powietrze
wnętrza balonów
Słonie zmieniają barwy jak kameleony
wędrują od systemu do systemu
ty tylko ty prowadzisz te karawany
obcych zwierząt od piekieł do Raju
pod niebem które pluje meteorami
na twoją drogę
niebo przegradza ci ją buduje na niej pałace
schronienia w więzieniach
patrzysz na słowa zbombardowany
modlący się do swoich ran, kuszony krwią rozlaną
wyzwolony w radio, w prasie i w szkole
jak łan zboża pożerany przez słońce
jak oblężnicza wieża, jak kosmiczny prom
łapiesz się idealy obsuwających się po zboczu serca
sam chcesz utrzymać się na zboczu i nie oddalić od szczytu
mówić poprzez radło
poprzez zabawkę
poprzez mechanizmy wojny,
które nie chcą być narzędziami
bomby nie są przyrządami kontrolnymi
słonie dowodzą że wojny dają niezbędne oświetlenie
w salach operacyjnych,
że eksplozje to narkoza, dynamit serce rozrywa
twoich prób zmienienia siebie samego
i odrodzenia słoni
I oto problem światła pojawił się znów
w mózgu, w państwie i w ONZ.
problem nadmiaru energii
prześwietlone wszystkie klatki filmowe
z mgłami nocnymi i szarymi porankami
wolności
>>>
* Nie poddam się *
Nie poddam się – krzyknął komputer
Niech się dzieje co chce – wiem,
że nic nie wiem – stwierdził człowiek
>>>
* Wiem *
Ja nie mam słabości – krzyknął komputer
– nie poddam się nigdy
Niech się dzieje co chce – krzyknął człowiek
– wiem, że nie posiądę nigdy żadnej wiedzy
umożliwiającej przetrwanie
chyba, że uwierzę
chyba, że zaufam
>>>
* Dość już tej dyktatury ciemnoty *
Dość już tej dyktatury ciemniaków
wielkiego jak nieskończoność
JA
Nie zwabią mnie już w sieć ciekawości
Zamykam się we własnym ogródku świadomego
MY
Otwieram dziś oczy w środku działania
na kilka dobrych lat
>>>
* Tutaj nie można usiąść *
Tu nie można usiąść i zamienić się w kwiat lotosu
tutaj nie można stworzyć żadnej syntezy
rewolucja tak zmieniła to miejsce tutaj, że obowiązki nie pozwalają
choć przez chwilę zapomnieć że jest się najnowszym modelem
maszyny historycznej do kasowania tyranii rutyny
to wszystko przychodzi jak ciągłe przygody
zmieniono ten wiek w odkupienie a materię w dwie szpady
skrzyzowane jak krzyż drewniany
tu nie można znaleźć kompromisu bo nie ma ekstremy
po prostu rewolucja dając szansę zwierzętom wykarmiła je muzyką z ostatnich zapasów
zwierzęta nie mają poglądów politycznych ani racji
maszyny są coraz dzielniejsze
zaprogramowane na lęk pracują ciągle nie wyłączając się
widząc taki upadek myśli
nie zatrzymującej sie dla syntezy
>>>
* Pozycja społeczna *
Jaką zajmujesz pozycję społeczną?
pytasz dziś mnie –
więc odpowiadam –
obecnie już zupełnie wertykalną, trochę żółwiową
trochę erotyczną
jest to w gruncie rzeczy pozycja
rozpędzonego we Wszechświecie, rozgrzanego do
czerwoności sloganu : „wewnątrz pamiętam wczoraj
słowa boskiego czekam”
Mam swoją wymyśloną Polskę – czekam
Jestem jej uczniem o odchyleniu filozoficzno-ekstatycznym – czekam
Zdobyłem pewne miasteczko i kilka okolicznych wiosek – czekam
Widzę swoje poglądy polityczne w pewnej pasterskiej perspektywie – czekam
Wyłuskuję z otoczenia typy wrażliwe i ssące miłość – czekam
Otaczam się setką pochodni takich jak ja – czekam
Dziewczyny, przyjaciele, wrogowie, sprzedawcy – czekam
Odmienna przyszłość naszego świata i mnie – czekam
Blisko, bardzo blisko – czekam
Nawet wulgarne eksplozje myśli nie niszczą słów – czekam
Jaka jest twoja pozycja społeczna zapytałaś
faceta, który znany jest z tego, że najchętniej
lubi zasypiać w pozycji wertykalnej kilka metrów
nad głowami ludzi w powietrzu ponad tłumem miasta
faceta o spojrzeniu starego rogatego Mojżesza
odpowiedziałem – czekam
A twoja pozycja to kilka skarg i spis treści
chcesz mieć w tłumie dużo miejsca i własne granice
chcesz mieć granice sławy, popularności i wolności
chcesz zbudować siebie w pozycji społecznej
granica wolności objawia się u ciebie westchnieniem ulgi
chcesz być nawet osaczona przez wrogów tego
społeczeństwa takich jak ja
Budujemy siebie w swej pozycji społecznej
chcemy być w niej zawsze
choćby potencjalnie
osaczani przez wrogów społeczeństwa
czyhających na zewnatrz jak ja
>>>
* Światło w przestrzeni *
Światło wdarło się do przestrzeni
i dominować zaczęło do tego stopnia nad
poszukiwaniem i niepokojem,
że ukazała się przed człowiekiem jedna droga
było to światło o wydźwięku i zapachu historii powrotu
było to światło jak zapowiedź ostatniej nocy
było to światło jak odpowiedź na pytanie już tylko
tego jedynego człowieka
problem światła na głównej drodze
kłopot światła na głównej drodze
cierpienie światła na głównej drodze
pytanie człowieka na głównej drodze
model ziemianina GX00000001
(Ziemianin bodajże tak… zostal nazwanu)
problem światła na jednej głównej drodze
ale problem ale kłopot =zapatrzenie
światło =ucieczka
cierpienie =dążenie
droga = cel
samotność = bezustanny ruch
>>>
Nareszcie ruch w termometrach
wskaźniki natchnął czas
wyniki zostały wydrukowane
tak drogie mi są
jej wspaniałe niedopowiedzenia
popatrzyła na mnie ponad głowami innych
nareszcie jesteśmy sobie bliscy
lokomotywa pruje już po lądzie
wczoraj wynurzyła się z Bałtyku
szanse zaczęły znów fruwać w przedświcie
małe śląskie miasteczka odarte z historii
zmieniły się w motyle
nie było na ziemi dla nich miejsc
one wszystkie zmieniły się w stolice
ręka upuszczająca chustkę zawisła w próżni
popatrzyła na mnie z końca sali
kogutek zaniemógł w moim sercu
ona nie ratowała go żadnym słowem
ponoć nie znała żadnych policealnych zaklęć
byłem z tego zadowolony
jeszcze srebrne punkciki drgają na ekranie
po jej pocałunku
termometr wypełnił się szminką
oczy pokazały duży przypływ nieba
wymyślaliśmy szanse patrząc na siebie
poprzez wskaźniki i manometry serca
>>>
* Wykorzystana szansa *
Nareszcie udało się dostrzec ruch
w interesie termometrów
wskaźniki natchnął czas
komputer wydrukował wyniki sondażu
Tak drogie mi są jej wspaniałe niedopowiedzenia
wiemy już wszystko o sobie
bez słów jesteśmy sobie bliscy
lokomotywy serc prują po lądzie
wczoraj wynurzyły się z Bałtyku
gdy szanse jak motyle zaczęły fruwać w przedświcie
Małe miasteczka odarto z historii
zmierzono ziemię i powiedziano
nie ma dla nich miejsc
wszystkie muszą zmienić się jak najszybciej
w stolice
Kogutek zaniemógł w mojej lokomotywie
ona nie ratowała go żadnym słowem
może nie znała żadnych oryginalnych
policealnych zaklęć
Srebrne punkciki jeszcze drgają na monitorze
po jej pocałunku
dusza jak termometr wypełniła się szminką
termometr zmierzył przyrost nieba od wczoraj
został sprzedany na pniu
>>>
* Solo na kapeluszu *
Lata drożeją wiosny ciemnieją
serce zmienia się w durszlak z dziurawego kapelusza
niczego nie można zobaczyć nikogo rozpoznać
złudne lekarstwa filmów trują
niebezpieczne układy w trakcie ucieczki
wciąż przed oczy przynoszą obraz pogoni
miłość poszukuje ofiar
zbrodniczo jak sęp nieestetycznie jak hiena
coraz ciężej z sekundy na sekundę
kocham jak czołg jak atleta
dziczeję przy każdym rozstaniu
udając Ariadnę przędę stalową nić smutku
udaję siebie nawet wtedy gdy jestem tobą
>>>
* Człowiek myśli *
Człowiek myśli Wy Ja
człowiek myśli Wy My
człowiek wciąż poluje na człowieka
>>>
* Analiza życia *
Jabłko zmusza do czegoś co jak nierząd
nie daje się sformalizować
gdy postawisz jabłko na stole
będzie cię kusić
babką twoją matką biblią
czasem nawet odgłosem odrzutowca
lub wojną dzieci
jego lśniąca skórka daje się porównywać
jego kształty pozwalają się deformować
zaklęty w nim film gangsterski
nie jest symbolem grzechu ani świata
ono jest symbolem chwili zadumy
zmusza cię to jabłko razem ze stołem na
którym leży
do gwałtowności i niszczenia
ugryzłeś wreszcie to jabłko
w które wpatrywałeś się przez godzinę
wiem wiem chcesz teraz iść i zabijać
niewiernych
>>>
* Serce *
Serce-tarcza
serce-pała
serce-chełm ochronny
serce-armatka wodna
serce-granat z gazem łzawiącym
serce-kamizelka kuloodporna
serce-cios
serce-racja stanu
serce-neurastenia władzy
>>>
*Krakowski równoleżnik *
Iluminacje sprawiają że przed moją twarzą
na oszklonych drzwiach Jaszczurów
pojawiają się Sukiennice
czerwono-żółte attyki o dziesiątej wieczór
na twarzach muzyków grających za szybą rzeźby
pijany prowokator tańczy na chodniku
w rytm muzyki grupy Tie Break
Mury stawiam wyższe dwa razy
mury wyższe niż to miasto
mury wokół serca któremu wyrosły uszy
któremu stan wojenny przydał czworo oczu
(złotowłosa rozmawia ze swoim amantem:
– wiesz chcę ci coś powiedzieć
– pewno to że masz chłopaka
– tak to znaczy miałam )
Przechodzę obok śpiących wież Kościoła Mariackiego
zasmucony ukrzyżowany jak każda pusta ulica inny
dźwigam brzemię Chochoła
otwierają się bramy teatrów
ich wnętrza wypluwają tłumy
zabytkowych szkolnych wycieczek
ja chcę tam wejść gdy nie będzie w nich nikogo
(złotowłosa mówi do swojego alfonsa:
– ależ ten dziadek to był kawał starego ramola
– sk… ha ha ha …)
Kręcę się o północy po placu dworcowym
szukam idei i zwykłych słów
ciepły wiatr spycha mnie w lato
chociaż podążam z ogniem w kierunku zasp na alejach
zastanawiam się czy to prawda
że moi koledzy giną na ćwiczeniach wojskowych
pod gąsienicami czołgów
czy to prawda że tacy jak my muszą być katowani
dotąd dopóki nie odnowią świata
(złotowłosa mówi do grupki facetów smolących
gorzałkę po kryjomu na meczu Nadwiślana – oddając
im pożyczoną szklankę:
– panowie wy to chyba jesteście zomowcami
– chodź no tu, nie uciekaj ty pijana …)
Moja dusza jeździ sfatygowaną Syrenką
starymi ulicami Krakowa
spotykam się z kolegami wyrzuconymi ze studiów
oczekuję na list od kogokolwiek
zakochany w kamieniach i kurzu
Ona śni mi się w samolotach i na szczytach gór
opadam jak mgła na Ogród Botaniczny
na pobliskie uliczki
moje łzy zamarzają nad ranem
jak szron kładą się na chłodnym metalu
ślina przymarza do ustnika rogu
>>>
Spadał wtedy głową w dół
gdy budziłem się przemarznięty na kość
jajo było w jego głowie
jego szafot we mnie
srebrnopióre dziewice z nagimi piersiami
fruwające jak ptaki
relatywne z twarzami na których
kamienne maski zdradzały dawne miłości
Oto brzask nie muszę więc rozmawiać ze samym sobą
wyjeżdżam po prostu na rowerze wielkiego tygrysa
który jeszcze śpi i w tym momencie nie pedałuje
jak miękkie kromki lub skiby z gliny jak masło
są lica dziewicy zakładającej właśnie okulary
by dobrze przyjrzeć się mnie i moim zamiarom
wyskoczyła z helikoptera na spadochronie
by po latach stanąć przede mną
by obok mnie przewracać szkolne nagrobki
spojrzeniem utonąłem w jej oczach żołnierskich
zatrzymałem się by pozostać na dłużej w uścisku
by otrzymać kształty współczucia białopuchonogiego
Jakże widoczne są dwie części tej samej osoby e jednym śnie
drewnoplazmonogi a nawet tygrys nie mieli wpływu
na za czy przeciw
krowie odwłoki spadały jak suche łuski jak skorupki jaj węży
głowa Go+ leciała w bezdenny bałagan trzewi pamięci
w okropności pięcioletnich katastroficznych chłopców
echo odpowiadało z przepaści
stając pomiędzy linami ludzkich powiązań
Dostrzegłem wtedy krople dżinu i oliwy
błyszczące w niebieskim powietrzu
spadających jak Bóg w moje przygody
by je urealnić
>>>
* Nie ma realnej Polski *
Nie ma żadnej realnej Polski
zbulwersowany zomowiec, wstrząśnięty ksiądz
to to to
bo bo bo
w czarnej sukience ona jedyna nasza duma
stoi oto na wielkiej równinie uprawnych pól
ścielą się u jej stóp
żyły wyprute z rąk
polskie dębychłopy szumią
nie będzie już patriotyzmu
nie będzie już internacjonalizmu
nie będzie już działania
w jaskiniach zaszczycono planistów horrorem
liczydełko-brzęczydełko zbudziło ze snu
somnambuliczne ofiary górniczego trudu
naszą rozpacz
realny rytm
ja ty ja ty
twoja przyszła praca to wizytacje konfesjonałów
będziesz zmuszony ćwiczyć skłony i nagłe wyprosty
będziesz zaglądał do swojej chrzcielnicy
i stwierdzisz że stamtąd pochodzi
szerokość wysokość i długość
surowa prawość
pociecha
realny rytm
my oni my oni
twój przyszły zawód to
discjokey-furman-alfons-minister-pogromca mrówek
będziesz zaglądał do śnietnika swojego kraju
i stwierdzisz śmierć państwa
z popiołów po kremacji powstanie
chłoporobotnikodziecko jakże żywe trochę śpiące
Moskwo mówię do ciebie
powstanę jeszcze ty dobrze wiesz
>>>
* Meteor i rzeka *
W hałasie myśli staję się optymalny
w blasku złudnych słońc
służę narodzinom służę pogrzebom
w kompletnym przebraniu
na całość poszły moje ręce i nogi
widzę tyle słońc ile podminowanych lub zatopionych
dźwięków z gitary wydobyć można wbijając wzrok w struny
w natężeniu złości staję się optymalny
z ziaren piasku nikim
zabawa lub bijatyka z paczką papierosów
musisz prosić zwariowane postaci ze swych wizji
ale na nic to się zdaje
nikt nie jest zbyt mały by móc uwierzyć
noc staje się o wiele mniejsza gdy nazywasz siebie nikt
składają się w jedną całość meteor i rzeka
chociaż są po przeciwnych stronach widzę je razem
biegam tu i tam zataczam koła
wyszydza mnie niewola kracząca z rana
przestaje być wszystkim
także antymaterialnym śmiechem i łzą
niewiedza samotorturuje się
niech poczuje samą siebie – i owszem pokaźną
wtedy pozwoli ciasnym światłościom powiększyć się
do takich rozmiarów że ja i ty będziemy mogli bez lęku rzec
jeszcze jeszcze raz
balon nadął się do maksymalnych rozmiarów
zaraz pęknie a wtedy wielkość rozsądku
będzie emanować z dna wspaniałej złotej szklanki idei
dla ciebie dla brata
hałas słów wymową słońc
w niej
>>>
* Trzy sekundy czasu *
Oto masz trzy sekundy czasu by wyrazić całą prawdę
Mów na przykład tak – jestem stracony, jestem sam, jestem bez szans
To i tak nie ma znaczenia –
jeżeli mówisz cokolwiek o sobie
to prawda była już już była
Te trzy sekundy czasu by wyrazić całą prawdę
trafić sobą w dziesiątkę
Dzieciństwo – Dojrzałość – Starość
>>>
Jaką piosenkę ludową śpiewałby Janosik wcielony do Armii
Maszerując z innymi po placu apelowym
Jaką piosenkę zaśpiewałby Dylan na Festiwalu w Kołobrzegu
Jaką melodię ułożyłby syntezatorowy komputer
gdyby się poczuł chociaż przez chwilę tak samotny jak ja
>>>
* Będzie poród *
Przepłynąć Atlantyk – przepłynąłem
Wedrzeć się do serca szesnastolatki – już tam jestem
Usta zszyte drobnym ściegiem – sadza na powiekach
Se – ka – tor – ar – bu – z
W autobusie dotknąłem jej piersi swoją piersią – odskoczyłem
Czarna dziura w kosmosie powstała – już wyobraziłem sobie śmierć
Einstein – spaceruję po niebieskich pastwiskach Pana Boga
Pójść do ukochanej – czekać
Poznać Pana Boga – Palestyna
Łzy – nałóg rzucania bomb
Mówię do obrazu – podkreślam słowo „folklor”
Wieś jest wszędzie – interesuję się ludowym ruchem kibiców
z małych miasteczek i z robotniczych dzielnic
dużych miast
Pęcherz na palcu – oglądam duży palec u nogi – jest zdrowy
Zamykam oczy wyobrażam sobie, że bardzo kocham moją szesnastolatkę
lecz czy to prawda
Widzę jej drobne usta na szybie – całuję ją
Mówić o jej twarzy – płynę wpław obok transatlantyka, tuż przy jego prawej burcie
Polecieć na Księżyc – na wszystko przyjdzie czas
Modlę się – o przybywajcie wrogowie z kosmosu, o przybywajcie
zagrożenia spoza Ziemi – dla jedności Ziemian
Tylko taką ją chcę widzieć – szesnastoletnie usta Polski czekają
na muśnięcie dmuchawcem, motylem
To co dziś jest mniej ważne będzie moim sierpem za dziesięć lat dla radzieckiego zboża,
dla egzystencjalnej francuskiej pszenicy
Wziąłem nóż – usta podać do pocałunku
Cesarskie cięcie – będzie poród
>>>
*Przecież to jest na Ziemi *
Wejdziesz tam do grobu Semiramidy
do wnętrza Słońca i Księżyca
I zrozumiesz, o naiwności ludzka,
przecież to jest na Ziemi,
przecież to jest na Ziemi
od dwóch tysięcy lat
>>>
* W tyglu przeczuć *
W tyglu przeczuć bąble granitowego wrzącego płynu
w kotle gdzie mieszka piekło gotuje się kamień
rezygnuję z domu nad Wisłą płonącego w latach 80-tych XX wieku
zalewa mnie krew czarnoksiężnika który skaleczył się nad kotłem
śmierć piętnuje białe konie które wybiegają na ulice polskich miast
koła tańca koła słońca koła przeczuć
politycy umysłowo niedorozwinięci szczęśliwi
senny letni wiatr podsyca zimny ogień postrzępiony
mieszczki wsłuchują się w niemy krzyk sowy
czekają na śpiew dziecka które rodzi się w tyglu
pragnę usunąć się sprzed wodospadu który przysuwa się do mego ciała
wodospad ten niesie nad moją głowę rozrywające się powietrzne pęcherze
kometa w długich włosach zaplątana w oparach dymu guślarzowego ogniska
jest śladem obcej cywilizacji
przecież śmierć przewidują na nowych ulicach taką samą
muszą uchodzić oto sprzed kurtyny życia
sen wyciąga z grobu ręce po czarne róże
na płaszczu biegnącego wampira z kosmosu
kolory śmieją się na dnie tygla
mieni się wszystko w potwornym żarze
goście dna gospodarze dna
dnopolitycy – chorzy na bezpodstawne szczęście
(taka sama choroba jak cholera)
konie w koronach z papieru biegną potykając się o gruz na ulicach
boję się patrzeć na to chcę uchodzić stąd
zabrać worek pereł
zamiary w aktówce
muzykę razem z przyjaciółmi
walkę przegraną walkę zabrać walkę zwycięską
alternatywę zrodzić jeszcze raz która przestanie być płynnym kamieniem
nachylony nad tyglem wróżę tragedię nad Wisłą
tak bardzo chcę żyć
spełnić zamierzenia czasu w stosunku do koni
choćby do drabiny
tragedia kamienia prawdopodobna
>>>
Wtłocz wszystko w koło
zamknij wszystko w kwadracie
powiedz – zaraz napiszę encyklopedię
a ja głowę daję, że nie zdążysz przed śmiercią
zbyt wiele znaków potrzeba
Walcz ze szczerością potworów galaktyk
oddaj się piorunom
piorunom gwiazd
Jestem stłuczoną butelką,
z której pił na Marsie pająk graniasty
z cywilizacji która poprzedzała obecną na Ziemi
Jestem archeologicznym dowodem przybycia z gwiazd
patrzę w niebo obiegam myślą Wszechświat wracam i
i i ………………..i nie jestem już myślącym człowiekiem
bo nie mam czasu (gdzie?) (w garści)
bo czas nie ma mnie w nim (jak?) (wspak!)
tylko butelką – przedmiotem uszkodzonym,
który kiedyś krył napój jakim odurzał się
ktoś kto nie był płaskim przedmiotem
Chciałbym pójść jako człowiek w przód albo w tył
nawet stać zakazane jest na Ziemi
chyba że jest się człowiekiem w prostopadłościanie
a wtedy znowu strach nie utrzyma mózgu w całości
i rozpęknie się wypluwając odwieczne odurzenie wertykalne
czas i granice – potrzebna archeologia płynu mózgowego
– to napiszę na etykiecie językiem zapomnianym
Historia odurzenia utraty szans na pracę,
która czyni człowiekiem człowieka
zwierzęta, wymarłe cywilizacje, przedmioty
w znakach-symbolach
są najbliżej
człowieczeństwa
>>>
Wypełnić ślinę gęstą nocą
ileż to roboty splunąć w światło
zmieszać ziemię ulepić kulkę
ileż to roboty
żeby stworzyć świat
komu lat komu nic
komunii
eee
ale sobie użyłem
ale sobie żyję
wystarczy wynająć
niezły hazardowy klub
małą dorożkę szczęścia
zapalić papierosa
i jazda w Dłuą
Ku klux klan – bu bu budowa silosów – budowla
budować – ból – AX 707 + 8 + 1 lekarstwo
koniec albo koniec albo konie
już na Kleparzu
stwórco ratuj swoje konie
morze milicji zastąpi poezję
wiatr żolnierzy rozczochra brodę
wyrwie piasek z oczu
wyrwie język z ust
myśli spod czaszki
ale nie wolność
Oooooooooo
komu stworzyć świat tu?
tfuu
>>>
Idziesz dziś do roboty z zamiarem stworzenia świata ulepieni ze śliny, nocy i dnia
czegoś nadzwyczajnego A może wystarczy tylko wynająć nieduże kasyno albo burdelik zapalić papierosa i wydać manifest wypić wódkę i utworzyć ludowy Ku-Klux-Klan do silosów bólu wrzucić górę lekarstwa uratować konie wołające o pomoc poezje zostawić morzu niech ją zatopi poezję zostawić wiatrowi niech ją poniesie Idziesz do roboty z zamiarem pozbycia się z oczu ziaren krzemu wolność gra na twoim sercu Marsyliankę
>>>
* Proste odpowiedzi *
Mury wspaniałe ukochane przez mnie
dałyście mi wykształcenie
prawdo która przychodzisz
gdy wiatr wieje jesienią
tam dałaś mi się poznać
gdy słońce nisko nad ziemią
wciska się w oczy
odbijając się od powierzchni
leżących bezładnie jak książki
ze spokojem mądrzeję moralnie
nie mam darów nie błagam o więcej
nie oceniam głosów i barw
jestem dumny i szczęśliwy
w prawdzie wieków
nie muszę się dowiadywać
gdy wiem, że słońce kieruje się
ku otchłani
wszystkie cywilizacje szczęścia
przychodzą do mnie w wolną sobotę
wielką mądrość wzgardzonego dziecka
poznaję leżąc i patrząc beznadziejnie
w szyby okien setek akademikow
patrząc w słońce zjężdżajace po piorunochronach
chwaląc wykształcenie, które emanuje
z murów czerwonych
nie dbam o ludzi zdeprawowanych kolorami
dbam o mury tradycji,
w których oni żyją oczekując bogactw
ja nie oceniam darów
bo należy mi się to na co nie muszę czekać
gdy nie ma nazw i nie ma prawd
czytam encyklopedie i gazety
nie boję się kłamstw
bo urodziłem się w mądrości
bo urodziłem się już
>>>
* Proste odpowiedzi 2 *
Mury wspaniałe, ukochane przeze mnie
dałyście mi wykształcenie
Prawdo, która przychodzisz gdy wiatr wieje jesienią
tam dałaś mi się poznać
Mądrości odbijająca się od leżących powierzchni
moralnych gdy słońce niska nad ziemią
wcisnęłaś się w oczy
W prawdzie wieków dumny i szczęśliwy
nie błagam o więcej jestem spokojny
nie muszę się dowiadywać
Wiem, że słońce kieruje się cały czas ku dołowi
Wszystkie cywilizacje i wzgardę okazywaną dzieciom
poznaję leżąc i patrząc w słońce
Nie dbać o ludzi dbać o mury tolerancji
gdy informacje emanują z nerwów
Wieżo Kazimierza nie boję się kłamstw
czytam encyklopedie i gazety
urodziłem się już
>>>
* Moje ja przed sobą samym*
Tysiąc razy wolę moje rozchwiane ja przed sobą
niż w ramionach szczęście
czy to aby nie świętokradztwo
zaraz będę dotykał spłuczki w klozecie
zaraz będę szedł przez korytarz do pokoju
zaraz zaatakuje mnie zamartwienie
kłopoty po chwili podwójne będą zataczać się
od cierpienia do bólu
ale chcę tu być mogę przecież zaraz się upić
łąką i dźwiękami albo jedną białą piersią
sto razy wolę słowa Platona „ale nie jestem pewien”
niż uścisk ręki filozofa
dlatego wolę dziewczynę niż ciebie Marzanno
ile czasu minęło wobec tego co będzie
strzelam z palców nad urwiskiem rzeki
jakaś wielkość rozpłynęła się w pełni
do dziś strzelam z palców
to jest ten rozmiar ten wymiar ciszy
czy jestem świętokradczy wobec siebie
gdy pragnę cierpienia przecież
ono nie wyklucza walki
z własnym ja
>>>
* Kula u nogi *
Kula u nogi – kura u progu
a tak naprawdę
idę – rozpędzam się – nogi mówią za mnie
jeszcze kilka chwil – jeszcze milion lat
i połowa mego życia będzie tak wspaniała
że spośród miliona światów wszystkie
żyć będą
a zwierzęta choćby takie jak koty
będą kochać i my nie będziemy
patrzeć w lustra lecz w chleb
będziemy cierpieć i rozpędzać się tak
że słońce stanie się czerwone od rumieńców wstydu
zrozumiemy okruchy wstydu chleba
które żyją w kocie w nas w neutronowej bombie
wymarłej gwiazdy
będziemy całować w usta starców i niemowlęta
miłość i ściana – analogia – jaja
a propos pretekstu
tak trzeba się rozpędzać
wracać – podnosić upadłe koty
dalej dalej
brr – wstręt – taki wkręt – tramaaksjono – łomot
– imma – ma – argumuuzima
no dalej kulo!
>>>
Straciłeś dziewczynę i tylko to obchodzi cię teraz
i tylko taka myśl chodzi ci po głowie
socjologicznie historycznie jakby nie patrzeć
puka jak ZOMO do drzwi
.. księżyca – możesz pluć pozwalam ci
nie możesz nienawidzić
a teraz idź do niej
jesteś tak zachwycony skowytem zamieci
wyjdź z piwnicy i powiedz jej – błagam cię
rozwiej sie wreszcie
Stalowa łuna czołgów i skotów za koksiakami
nie, nie, nie rób tego – nie przeklinaj
Straciłaś chłopca on jest tu ze mną – wciąż kocha cię
ale nie jest histerykiem skacze z dachu
jakiegoś bloku – nie, nie – to szkola pożarnicza
ze środka bandy ZOMO-wców skacze
wprost do pieca martenaowskiego
Kto mówi ten jest wolny
w starym zimnowojennym schronie antykapitalistycznym
50 m na 80 m kucamy we czworo
ja opowiadam jak mnie opuściłaś
ja który słucham
własność księżyca
ty która powracasz
ja który kocham kobietę w tobie
no i co z tego że nie urodziłaś samej siebie
co to kogo obchodzi
przyjeżdżaj tak jak wczoraj
by zaskoczyć in flagranti
granicę i człowieka
marzenia i dzban
esbecki kontakt i pokój gołąbka pokoju
smutkowie tacy mali ze skórzastymi błonami
między zielenią twych nóg a palcami błękitu
kącikowoustni prześmiewcy rosną w siłę
Hosanna – krzyczę gdy widzę kobietę taką jak ty
przed narodzeniem
znaki arytmetyczne są natchnieniem wszystkich
którzy wychodzą
ja chcę wejść dlatego mówię – do widzenia okrutny świecie
Jak bardzo pożądam stali, złota i krwi wysokiej próby
jak trudno zdobyć dzisiaj to wszystko
czy nikt nie zna pojęć takich jak –
stal, złoto, krew
odcienie w ustach – cienie w mózgu
blask w pożądaniu ciebie
nie ma śmierci, nie będzie śmierci
gdy wrócisz
odtworzę kondukt małych owocowych drzewek
most do domu zbuduję na gruzach bunkra
wyjdę by wnieść cię
by obserwować jak się wznosisz
by patrzeć jak stajesz się
hermafrodytą wnikając we mnie,
której już nie potrzebuję
>>>
Małe skrzydełko nietoperza, błyszcząca zwinięta błona
zgięte jak ramię człowieka, skrzydło diabelskiego ptaka
nad fioletowym stołem, wśród czarnych ścian
stół zbudowany z samych tylko załamań czerni
emituje ledwo dostrzegalną srebrną mgiełkę
słuszny delikatny poblask
nie wyłania się z nikąd oczekiwana tajemnica
tylko kilka słów wyraźnie słyszalnych dolatuje z boku
myśl krzepnie dochodząc do granicy świata
wyobraźnia płynie korytem człowieka
a on wierzy, że zmieniona w rzekę nie porwie go
na wodospady zwatpienia w ludzkość
że nie stanie się jego Styksem
>>>
* Skrzydło nietoperza *
Małe skrzydło nietoperza
zwinięta błona błyszcząca
zgięte jak ramię dziecka
skrzydło diabelskiego ptaka
nad stołem fioletowym ponurym
w kącie wróżb czarnych ścian
gdzie stoi stół zbudowany
z samych załamań cieni
z samych kantów i niewidocznych płaszczyzn
emanuje ledwo dostrzegalna srebrna
mgiełka tworząca delikatny poblask
skrzydło nietoperza nad
fioletowym blatem stołu
nie wyłania się z nikąd tajemnica
tylko kilka słów wyraźnie słyszalnych
nieznaczących nic pojawia się z boku
a potem myśl konkretyzuje się
w dochodzeniu do granic wyobraźni
płynie w rzece
człowiek wierzy
że ta rzeka nie porywa go bezsilnego
że żyje
>>>
Gra na sercu moim
wiem że jestem coś tobie winien
moje oznaczone ty ziarenko
kocham cię – wiem
Gra na sercu moim
wiem że jestem coś tobie winien
moje oznaczone ty ziarenko
kocham cię – wiem
Gra na sercu moim
wiem że jestem coś tobie winien
moje oznaczone ty ziarenko
kocham cię – wiem
Gra na sercu moim
wiem że jestem coś tobie winien
moje oznaczone ty ziarenko
kocham cię – wiem
refren:
Twój uśmiech, twój uśmiech …
>>>
* Po jutrze *
Nie ma sprawy
jeśli nie jestem dziś
to jestem jutro
nie boję się waszej krytyki
nie boję się waszej cenzury
nie boję sie waszego więzienia
ale przecież po jutrze może się zdarzyć
że znpwu zaistnieje wczoraj
wolę więc być dziś
Nie ma sprawy
– precz z dyktaturą dziś
lub
symból człowmęka jutro
>>>
* Fanfary *
Dumnie brzmią fanfary – jestem tam gdzie mnie posiano –
jako niewolnicze ziarno i wzrastam
– wtedy gdy ukazuję się nad ziemią jako władca
zrywa się wiatr i potężne dźwięki muzyki potopu
– huczą na moje powitanie
wchodzę do sali tronowej i jednocześnie
siedzę na tronie
>>>
Sława jest określeniem kilku kompleksów
zgrywa na upadek, który jest wyzwoleniem
jestem doskonały prawda fobio
jestem doskonale pełny tak ale po co
czy po deszczu trzeba gromadzić tęcze
broń mnie przede mną ptaku
co wylatujesz z głębin pamięci
lecisz w ogromne słońce mózgu i oddalasz się od drzewa
drzewo co wzrastasz z prostych pytań w telewizji
nie ocieniaj mojej gorącej głowy
Jestem biedny i nie muszę być bogaty
czekam na tłum nie po to
by pokazać że jestem sam
by prowadzić rozwścieczonych młodych
w ruiny prawdy w muzea szczęścia
by prowadzić tam starych z pianą na ustach
sztandary marzą mi się czyste
nie takie jak obsesje
łodzie niech odpłyną
z popularnością i tęsknotą
tylko żelazo niech zatrzyma się w rękach z gliny
kamień niech położy się pod stopami
pustynia otrzyma wodę z moich ust
pustynia odkryta przeze mnie
jako nihilizm obecnych czasów
daję moją ślinę która jest oceanem spokojnym
bez plam choroby i trądu na wyspach
oceanem kołyszącym się w niepewnej doskonałości
jestem doskonały jak czlowiek
z gór w depresji
>>>
Oddałem miłość młodych dziewcząt
dla kręgu w którym za ręce trzymają się
Kulikow Gromyko Olszowski Siwak
Breżniew Jaruzelski i ja
wirujemy wesoło wokół
bawiąc się w „chodzi lisek koło drogi”
Miłość zbyt skrzydlata
zaniosła mnie zagubionego
na syberyjskie salony
w łoża wiedźm tulących mnie
i pieszczących jak niemowlę
a potem karzacych klapsem
Lecz nie ja jeden żyję na Ziemi
niepanujący nad sobą
a próbujący płaczem i śmiechem
zapanować nad
innymi ludźmi choćby i Bestiami
>>>
* Strach *
Zaskoczenie znowu zaskoczenie
cios w sploty obłędnej melodii
która wewnątrz mnie istnieje niezależna
nocą jak nalot bombowy
pojawił się krasnoludek z oskardem
na mojej poduszce tuż obok głowy
tak niebezpieczny niosący ostateczne zagrożenie
przybył za nim wicher i zamieć śnieżna spadła z nieba
sczezły wszystkie myśli o miłości
o jej przeróżnych aspektach
jej dewaluacji
o jej ekspansji we śnie
zostałem zaatakowany
zostałem sprowokowany
zmuszony do wysiłku w poszukiwaniu
tarczy i hełmu
teatralnej maszyny wytwarzającej antywiatr
i antyskały
hermetyczne kubły na śmieci-sny
upiorne ptaki zwane sensem
Wykonuję idiotyczne manewry wojskowe
przeciwlotnicze drgawki
ogłaszam alarm
w miarę już za późno
w miarę jeszcze nie za późno
o zgrozo jeszcze jest za wcześnie na śmierć
bohaterstwo moich myśli poskramia jakiś strach
jaki?
przed echem?
>>>
* W naszej rodzinie *
W naszej rodzinie objawiło się dwóch samobójców
wszyscy ich kochają
i ja myślę o nich jak moich zastępczych barankach
ofiarnych
zwłaszcza gdy czuję się ponad tym życiem
gdy boję się ognia piekieł
gdy myślę, że nie znajdę już wyjścia,
że szczeble drabiny nie wytrzymają pod ciężarem myśli
Nasza rodzina podzieliła się na dwa obozy
jedni i drudzy uważają, że tamtych nie ma co żałować
że ci drudzy to prawdziwi szaleńcy
ja choć ulegam wpływom tylko Trójcy Świętej
wylękniony boję się sięgnąć gdziekolwiek
gdy jest noc
siedzę nieruchomo i kontempluję szmery łaszące się do
mojego ciała oraz odgłosy tortur przesłaniające moje uszy
wyczekuję tego, który wyłoni się z ciemności
przynosząc prawa drzew, polnych i rzecznych kamieni,
minerałów z dolin i płaskowyżów, dzikich zwierząt kopytnych
W naszej rodzinie każdy boi się cierpieć
po tylu przejściach nadal nie ma widoków
na poznanie potrzebnej wielkości bólu i łez
wielu zastanawia się czy myślenie i miłość
to aby nie przestępstwo
tak jak i szukanie i pragnienie dobra
W naszej rodzinie każdy boi się cierpieć
namawia się więc samobójców do czynu
>>>
Życie to wiry plazmy mózgowej
na rzece zamulonej krwi
pasmo głupich ekscesów ascetów
sen skradziony w Super-Samie
smutek w muzyce i malarstwie
śmierć pewnego dziecka w gazecie sumieniu
wampir sekunda
potulny leniwy kocur wiek
przy stoliku w kawiarni rozprawiam o śmierci
pod paznokciami mnożą się psy prywatnej wojny
biją dzwony śrómieścia
na trwogę spokojnych przedmieść
serca
>>>
* Uciekaj *
Uciekaj, o tak , uciekaj
szukaj wschodu słońca
ze słońcem powstań przeciw wszystkiemu
czego nie możesz wyrazić
ono oślepi marzenia, które straciły sens
Nie pozostawaj na miejscu
wsiadaj choćby do łodzi i wiosłuj co sił
ku słońcu w górę rzeki
Na murze odgradzającym od powietrza, głodu, ognia i wojny
prawdy cień
Na twojej twarzy ludzka ślina wypluta z ludzkich ust
formułka prawdy o człowieku
Uciekaj, o tak, uciekaj
bo kłamstwo już cię dopada stojącego na drodze
trzymającego z rękę małą dziewczynkę
jej lalka, milowy kamień przy drodze i guz w gardle
to oznaki szaleństwa
Nie mów nic zanim nadejdzie brzask
twoja twarz i twoja dusza nie mają jednej strony
Zabijałeś ostrym nożem zwierzęta na ofiarę
zaraz po wyjęciu ich z łona samic
dlatego toniesz teraz w lepkim asfalcie
i nie możesz uczynić nawet jednego kroku na drodze
próbowałeś już tej nocy trzy razy
spróbuj ucieczki po raz czwarty
zatrzymaj tę ogromną kilkunastotonową ciężarówkę
i załaduj się do szoferki
z dzieckiem na kolanach w tej metalowej klatce
ratuj prawdę zachodu
ratuj swoją nazwę
od głodu, ognia, wojny i powietrza
teraźniejszości
>>>
* Narodowy socjalizm *
Ogromny tłum na Krakowskim Rynku
oblepiony spiekotą i dusznością
nie do wytrzymania
przykleja się do bruku i ścian domów
jaskrawymi kolorami przesłania rzeźby
cmentarz lipcowej historii ożył
ulice zmieniają się w cyrograf
czekając na ciebie spoglądam
to na zegarek to na ciemny tunel Sukiennic
maluję kanikułę polskości
jakiś pijak trzyma się
płonącej jeszcze Studni Badylaka
w taki upał
można uwierzyć w konieczność wojny o przestrzeń życiową
pod kasztanowcami
można wymyśleć wielki program narodowo-socjalistycznej odnowy
nie pomaga woda z saturatora
obnażony naród domaga się podniesienie siebie do rangi bóstwa
nie pomagają amerykańsko-radzieckie manewry
połączonych armii na polskich wodach terytorialnych
gdy wiatr nawiewa gorący piach
a wydmy państwowego bełkotu
sięgają Mickiewiczowi do kolan
kto się przez nie przedrze?
może ty
jedyna
>>>
Gdy biegałaś w ogrodach mego ciepłego języka
gdy pływałaś w moich rozmytych komórkach mózgowych
gdy diabeł nakładał kaftan bezpieczeństwa na moje sny
w końcu stwierdziłaś, że nudzę cię
swoim poziomem chłopca z piątej klasy
gdy kłamałaś mówiąc o mojej szlachetności
gdy naigrawałaś się z mojego cierpienia w podróży przez poligony
gdy upierałaś się, że prawda zawsze należeć będzie do ciebie
w końcu uznałaś, że ogień nie kocha tak jak chłodna stal
a ja dodałem, że piekło nie cierpi tak jak cierpiał Bóg
Moje ramiona jak zęby usiłowały rozdrobnić twoje ciało
z twoich piersi i oczu chciałem zrobić sobie kanapkę
Cóż byłem taki naiwny, to fakt
prawda była szminką w twojej torebce
zabierałaś ją z sobą wszędzie
zawsze tam była
i kłębkiem moich nerwów
odrzucanych jak wacik do pudru
byle gdzie
>>>
Kłamstwo hartuje się w ogniu cierpienia
mogę dziś to potwierdzić
gdy zdjęłaś z mego serca stalowe okowy
miłość dławi się byle pieszczotą
mogę to potwierdzić
oddalenie wystudza tych rozpalonych
tych niekochanych
mogę dziś to potwierdzić
gdy biegałaś w ogrodach mego ciepłego języka
gdy płynęłaś w morzu moich
rozmytych mózgowych komórek
diabeł nakładał mi kaftan bezpieczeństwa
a ty w końcu stwierdziłaś
nudzi mnie twój poziom
chłopca z klasy piątej szkoły podstawowej
kłamałem i byłem przy tobie wtedy
bardzo szlachetny
cierpiałem dla naigrawań dla podróży dla odlotów
Prawda zawsze należała do ciebie
prawda zawsze należeć będzie do ciebie
ogień nie kocha tak jak chłodna stal
Piekło nie cierpi tak jak Chrystus
to nic że usiłowałem rozdrobnić twoje ciało
zwykłym kuchennym nożem
to nic że chciałem zrobić sobie kanapkę
z twoich piersi i oczu
przecież miałem dobre intencje
twoje ramiona okazały się moimi własnymi zębami
tak kłamstwo hartuje się w ogniu miłości
mogę śmiało to powiedzieć
odeszłaś spokojnie zostawiając mnie
przebitego włócznią jak smok Świętego i zawsze miałaś rację
prawda oczywiście była kłębkiem waty
w twojej torebce zabrałaś sobie ją na zawsze
zawsze zawsze tam była
>>>
* Ale wielki jesteś *
Ale wielki jesteś, ojej
chcę płakać
muszę zabijać
zegar umiera śmiertelnie ranny w oko
nie nie
o cóż chodzi
to tylko wieczór szyb i mebli
jakichś małych głośników i paznokci
ależ nie nie
„jestem” to ktoś z koperty
koperty w której krwawi list
wiosna odbija mi się we wnętrznościach
jak wstrętny bigos dworcowy
naszych odrażających rozstań smoczych
kwiaty uwierają tkwiąc między zębami
wielki jesteś zbyt wielki jak na moją kieszeń
gdyż nie chcę umierać
chcę tracić ale nie wszystko
chcę jeszcze mieć swoje zwierzęta miniaturowe
jeśli już nie mogę być planetą ani ciepłym klimatem
chcę myśleć a tu na razie
szubienica myśli za mnie
nóż porusza się w powietrzu tnąc jak treść
zatrute przedmioty, żyrafy, zebry, zakazy
by Zen mógł, by Biblia wyłoniła się
przystrojona w muślin z kresów umysłowego oddalenia
nie prawda że jestem całkiem zły
modlę się przecież do szans i medytuję
aż jęczę nad tą sterta nieposegregowanej makulatury
jaką jestem sam w moich dniach
nie nie
o cóż chodzi
płaczę przecież
te kleksy na kartce to łzy dziewczyny
pasy na mgłach włosów odmienności
podziemia wielkości
staja sę na wiosnę kiełkami storczyków
drobnych delikatnych istotek
niewidocznych wśród traw
z zapachem wielkości
>>>
* Kierunek pozostaje ten sam *
Zmieniam drogi mówię idę
kierunek pozostaje ten sam
biją mnie ludzie
zabijają też moje zwierzęta
na każdej drodze
ja krzyczę – nie nie
ty krzyczysz – bij jeszcze
zmieniam drogi, podążam za brzaskiem
kierunek pozostaje ten sam
kolory pogoni te same
nic granic nie przynosi
nie znajduję ich
pod wierzbą i mieczem wbitym w nią
cuchną onuce, gdy zdejmuję buty
ty mówisz – parszywy chłopo-robotniku zjeżdżaj stąd
słowa w pogoni: szpony, sierść, kły
jako niemowlę otrzymuję cios pięścią w twarz
przestaje oddychać przez jedna noc
zmieniam drogi ale utrzymuję kierunek
pod łóżkiem, pod niebem
zbieram łzy
boską odsłaniam twarz
słońcu dróg, słońcu zmian pozwalam na wszystko
gdy świeci wiecznie trwam
kierunek pozostaje ten sam
na każdej z dróg
po każdej z ran
>>>
>>>
* Wszyscy chcą dom *
Jeden chce drogę
dwóch chce cel
a wszyscy chcą dom
one chcą dom
ona chce pustynię i jego
wszystkie chcą świętego spokoju
nerwy chcą nerwicy
nerwica chce Nervosanu
Nervosan chce wszystkich duchów
świat dodaje się do piekła
świat odejmuje się od nieba
wszystko dzieli się przez niebo
kolos chce człowieka
liliput chce człowieka
dziecko chce człowieka
nie kradnij – A idzie B podąża C zbacza
nie kłam – powiedz – będę rodził a potem chcę
nie cudzołóż – wystarczy mały sygnał, krótki sygnał, hasło
zrywa się wiatr co wywraca kołyski
i burzy nagrobki
nie dmuchaj na zimne – spadasz, chcesz powstać
biją cię, upadasz i wtedy szybko powstajesz
nie spóźniaj się – nie bądź jaki jesteś
rysuj na ścianach
buduj – szczuty przez sfory tchórzliwych lisów
buntuj się – C-dur klasyczna kolumna
sukces
posadź drzewko – dzieci Arlekina
wykop dołek na wszelki wypadek dla siebie – mały, dojrzały
powiedz im że jesteś na przykład
Chcch eee no hhhh
a miej się na baczności – na kolanach wygrażaj plemieniu
Mosankidów
>>>
* Erotyk licealny *
Sięgam po kwiaty na twojej głowie
księżyc radzi mi je zjeść
pragnę uczynić coś wspaniałego
o astroidalna
mijam cię obojętnie w myślach, gdy
tulisz się w mych ramionach
gdy płyniesz w wielkiej rzece kwiatów
z moich rąk – wtedy szukam
sięgam po złoto na rzęsach
i pożądanie na twych wargach
w pociągu tulę myszkę, która
modli się do mojego kolegi kocura
myślę, że gdy wrócę sprawię ci niespodziankę
albo będę cię zaskakiwał inaczej przez okno
marzę by kolory z twojej sukienki
przeniosły się na etykietki
puszek z mięsem socjalizmu
chcę widzieć ponętne twoje kwiaty raz jeszcze
pozwól mi zjeść obraz myszki w pociągu
klątwy zdejmę z ciernistej twojej korony
pozwól mi
i włażę do kieszeni lecz nie, nie bój się
nie popełnię samobójstwa
możesz promieniom srebrnym z lustrzanego
serca pozwolić skomplikować strukturę
poetyckich kosmyków nad moim czołem
kwiatki chcą zmienić ją w zapalenie spojówek
papierośnica jest twoją krótkofalówką
wahanie moim radarem
błagam o gest nie ciebie lecz twoje anioły
szkoda że w nie nie wierzysz
gdybyś uwierzyła może wtedy z twojego kapelusza
zeszłyby krasnoludki niezapominajek
i mógłbym zostać z tobą sam w klasie
bo byłbym taki jak one
przecież byłbym nimi naprawdę
w zapomnieniu
>>>
* To coś więcej niż nerwy *
To coś więcej niż nerwy
to kapliczka
to wiatr serca
droga do oceanu
purpurowy kapelusz głowy
oto Legenda Miłości
spotkanie oczu
rozkołatanie po zderzeniu
dusz
>>>
* Dziwne – ludzkie *
Jakże to dziwne jakże ludzkie
że czasem gdy umiera człowiek
zaświeca się jutrzenka swobody
gdy umiera człowiek cierpiący
śmieją się hieny władzy
gdy umiera tyran ulga dla narodów
gdy zamiast żywego ciała już trup kata
poeci łapią za pióro
ale czasem nieokreślony żal i ból
gdy dziecko światła zwane nawet bestią
gaśnie
na zawsze
RES SACRA MISER – nieszczęśliwy jest rzeczą świętą [Seneka – „Listy”]
>>>
* Doskonały *
Ty mówisz – chciałbym być doskonały
nie móc, nie chcieć się bać
On mówi – jestem już doskonały
nie mogę, nie chcę się bać
nie boje się niczego
ale ma na twarzy ślady ptasich odchodów
przylgnęły nawet do jego warg
nie, nie o nie do słów
nie doszukuj się snów
do czerwonych warg – Nasza Partyjna Miłości
doskonały jest dziś dogmat porannej prasy
racjonalny jest dziś kociokwik państwa
tak jak polityczny facet „Mniejsze Zło”
który mówi – „wydaje mi się „
tych śladów na jego twarzy nie da się zamknąć
w cudzysłów, a co najwyżej
w niekolorowość wyższych stopni czucia
Chciałbyś ogarnąć wzrokiem całą sylwetkę
olbrzyma który stoi przed tobą
on trzyma swe palce jak korki
w butelkach twoich źrenic
i caly w brudzie wmawia ci
– jestem już doskonały
[może dlatego tak doskonale nie widzisz]
>>>
Już niewiele mam ci do powiedzenia
odkąd zacząłem prowokować mężczyzn
Już niewiele mam ci do powiedzenia
odkąd przestałem rozszyfrowywać nasze
wspólne smutki
Wznoszę się bezustannie jak anioł
nad marksistowskimi pociągami pędzącymi
narodowymi trasami
Wciąż lituję się nad swym ciałem
lecz nie nazbyt melancholijnie
Źródełko krwi wyschło już całkiem
nie ma już ran, w które by można było włożyć
palce nadziei
Nie chcę już dłużej cierpieć nad lusterkiem
listu
czekać na sen przynoszący ciebie jak listonosz
wolę czekać na ciebie w kasie na dworcu
wolę czekać na ciebie jako sklepikarz w kiosku „Ruchu”
wolę czekać siedząc na ławce naprzeciw
twoich okien nie rozpoznany
ty nie dowiesz się nigdy jak ciężko jest czekać
na drugiego człowieka
jaką okropnością jest zastanawiać się całą noc
na ciężarem i kształtem czegoś
co prawie nie istnieje
Już niewiele mam ci do powiedzenia
kochankowie z rzek, z powietrza i z ognia
ukradli moje wszystkie słowa
ręce wyciągnięte z hałasu porwały mnie
w moich wyznaniach
i posadzily na półce skalnej skąd rozciąga się
wspaniały widok na królewskie życie bez ciebie
ale przecież nie chcę cię utracić ukochana
>>>
* O nienawiści *
Często poimy się jak winem sokiem nienawiści
żaden okrzyk nie zrywa się z naszych ust
wszystko trwa w krystalicznej ciszy pieca zmysłów
grzywną za brak wiedzy gniew z głębin serca
rumieńce
imiona wyśpiewywane
ogień całopaleń
mieszamy strawę wrzącą nad tyglem nachyleni
badamy tory gwiazd
zdejmujemy z nieba niektóre gwiazdy
by przez lupę zegarmistrza sprawdzić
czy ich światło jest nadal heteroseksualne
śpiewamy z braku miłości
lecz tylko wiatr pochodzący z mózgu interesuje się tymi dźwiękami
niesie nasze głosy do oczu
wciąż do oczu ciągle do oczu
otóż to
przygotowujemy się do holokaustu miłości
nachyleni nad nieopanowanym drżeniem rąk
w których kryjemy eksplozję końca świata
przedwczesne zjednoczenie z maszyną
jak wielu z nas pokonuje siłę jesieni
oczekiwaniem zimy ze sznurem konopnym w dłoni
obcy domagają się skoków w odmęty morza pewności
obcy domagają się chwil dla zrozumienia ciszy
a przecież to właśnie w ciszy tkwi nienawiść
właśnie tam nienawiść drży
>>>
* W wojnie i w pokoju *
W wojnie i w pokoju
dla narodów dla cywilizacji
w lęku i w rozumie
aby oddzielić rośliny minerały i zwierzęta
spójnik jak mur
nieprawdopodobnie nie
schody
ręce
głowa
schody
droga
małe okruchy wspaniałej sztuki
ssstenv z bohemy
>>>
* Jestem malarzem *
Jestem czerwony
jestem czerwony czerwony
jestem biały
jestem biały
mam czarne ręce
mam popielaty mózg
mam niebieskie oczy
mam żółte kości
mam łzy w kropki
mam brązowe włosy
jestem rudy
jestem tęczarzem
peleryniarzem
bramiarzem
barmerem
czasowcem
modelarzem
pierścieniarzem
skandalarzem
OBRAZEM
>>>
* Dna *
Gdy płaczesz
to tylko mała myszka umiera w tobie
Gdy się śmiejesz
to znaczy, że niczego nie rozumiesz
Gdy dotykasz dna
wtedy czujesz że dotykasz swojej duszy
>>>
* Gdy dotykasz dna *
Gdy się boisz to myszka twoja umiera
Gdy się śmiejesz to znaczy że niczego nie rozumiesz
Gdy dotykasz dna wtedy dotykasz samego siebie
>>>
* Czas już rozsunąć ściany *
Czas by płakać stojąc na środku drogi
próbować nauczyć się mówić
zrozumieć co mówią ludzie
w dowolnym języku
przestać kpić
przestać zakładać się o życie z każdym
każdywiatr nazywać wiatrem wiejącym od Tatr
Czas by na drodze zacząć myśleć o wodospadach
trzymać grzechotkę w jednej ręce i gitarę w drugiej
wysokie piętra i otwarte okna mogą jeszcze poczekać
ogień stopi asfalt ale to dopiero za parę lat
że widać na razie tylko psy i światło w tunelu
cóż w tym dziwnego, takie czasy
coś w tym z drogi, coś w tym z sensu
Czas by ronić nuklearne łzy stojąc na środku drogi
przecież ręce są doryckimi kolumnami
przecież palce są nićmi Ariadny
przecież dotknięcia są dotknięciami chłopca Prousta
przecież nasłuchiwania nie są do końca beckettowskie
Czas już rozsunąć ściany przegradzające drogę
myśląc o podróży zacząć doceniać czas, łzy i mgły
jako słowa
>>>
Zawsze kiedy staram się uzyskać o nim
kilka informacji pojawia się ona i czeka
na komplement
muszę sięgać głęboko na samo dno rzeki
tak, tak, muszę
On jest czarno-biały
wiem to z trzeciej ręki
ona jest silna tęczą
wiem to z autopsji
przechodzącej w sugestię biegunów Ziemi
Mówisz – mogę kochać matkę –
przeczytałem książkę –
doskonale dotykam ust dziewczyny ustami marztciela –
oglądałem wspaniały obraz –
Wiem, że noc jest dniem
wpatrywałem się w studnię Ziemi w dzień i w nocy
wiem, że zwierzęta są roślinami –
powiedziały mi o tym wielkie dinozaury
które zżarły wszystkie paprocie
wiem, że nie mam czasu
wiem, że ona oskarżyła mnie o bezczynność
wiem, że ona chce do mnie mówić wciąż
a ja zawsze staram się uzyskać o nim
choć kilka informacji
szepczę i chrząkam a słonie wędrują
przez mój pokój
dżdżownice śpiewają w kieszeniach
on jest moim echem ze studni
>>>
Daj mi wytchnąć
motyw przewodni to leśna góra
ze stronic świata
szuk szu szu
objąłem mrowisko w posiadanie
pozw poz zz
wołam do ciebie
mój ty listku brzozowy
popędzany jestem przez Konia Trojańskiego
on jest moim władcą
a w nim obcy żołnierze
kocham ciebie moja ty
kropelko chłodu
bez zew w w
tyle dni kroczę na stalowych nogach
depczę ścieżki chłopca zapomniane
patrzę z wysoka oczami jak reflektory
na wielki mój muzyczny kciuk
i myślę o tobie moje ty Morskie Oko
moje ty jezioro gwałtu i zabobonu kamieni
wynoszę cię na ołtarze
mój ty skrzacie
gdzie jesteś ukochana
moja ty konwalio we mgle
Daj mi wytchnąć
nie pozwalaj sobie starożytna sztuczko
na gesty moich rąk
da a a a
wielki wiatr pod przepaść nad
wszystko odwrócone
jak w Koniu trojańskim
połykam ciebie nogami moja szoso wyobraźni
razem z tym koniem nieznośnym
Potem będę tworzył prawdę z niczego
terasz oddycham ją po złamaniu
drewnianej protezy serca
na dwie równe części i patrzę
ę ę
w nocy połamię ją na tysiąc części
tak tak a a
i spalę Konia Trojańskiego
>>>
* Znaczek *
Jak spaść z twojej twarzy
tak by nie roztrzaskać się o ciemną tęsknotę
jak od niej nareszcie w sposób bezpieczny odpaść
dziewczyno odkurzaczu
dziewczyno ekspresowa herbato niedopita w szklance
jak zmienić się w piorun, który oświetli
twoje zęby odsłonięte w uśmiechu
dziewczyno mała kulko
zapachu lawendy na bezludnej wyspie
wieżo strażnicza na krawędzi wulkanu
jak zdobyć wolność chłodnych oczu
nie spadać bezwładnie w dół
dziewczyno zapachu skoszonej trawy
dziewczyno lśnienie brzmienie drżenie
jak uwolnić się od patrzenia na ciebie
w chwili gdy nachylasz się nad studnią
naszej wspólnej historii
jak uwolnić się od myśli o twoim nagłym pojawieniu się
w moim leśnym powietrzu
znaczku pomyłki szklanej kuli
>>>
Tak zimno, muszę cierpieć kamiennym cierpieniem
oceany wykołysać i wyznaczać granice brzegów
Tak księżycowo, gdy miotłą sprzątam
twoje komputerowe serce
pogwizduję przy tej paskudnej robocie
Wstajesz rano ze swego słynnego łóżka
patrzysz na mnie śpiącego obok
takimi oczami jak wieczorem
gdy podglądałaś moje sny
słynnym krokiem oddalasz się w drugi koniec
tej przestronnej hali odlotów
i wtedy chłód z wymiecionego przez ciebie miejsca
staje się krzakiem jałowca
zielonym zimowym
oczy ogromne jak dwa kurki
wielkiej gazowej kuchni snu podążają w powietrzu
źdźbło trawy z księżyca Saturna włazi mi do nosa
tak, wtedy wstrząsa moim ciałem dreszcz
wodospad piany z pierścieni Saturna
ukazuje się w bólu na progu katastrofy planet
wiele takich chłodnych rozkołysanych poranków,
które odnajduję ginie w nich
idziesz ulicą na przeciw obca i naga
oboje jesteśmy marynarzami
oboje jesteśmy kapitanami na statku „Podążam w śnieg”
wracasz okutana sławą zdobywcy biegunów
cała jak zatoka łez niedźwiedzia białego
jak nałożnica Al Capone w ślubnej sukni z klamstw
zimno – przytul się do tego łańcucha górskiego
obejmij błagam te mysli w kształcie zastygłej głowy
dotknij mnie bielą swą
dotknij mnie obracającą się powoli piłą tarczową
rozgrzej mnie eksplozją krwi
>>>
* Miłość zastępuje mądrość, która nazywa się miłością *
Gdy geniusz twój śpi snem zesłańca
gdy kwadryga na niebie zatrzymana
On zbliża się krokami olbrzyma
aby związać cię we śnie i porwać cię
wcześniej dawał ci tajemnicze znaki
ale wzbudzały one w tobie tylko odruchy ziewania
nocą przerywały twoje radionasłuchiwania
byś mógł popatrzeć na prawdziwe kolory piekieł
włączał generator w twoim uchu
byś mógł odebrać wstrząsające wrażenia dźwiękowe
pulsującą czerwień wylewał na twoje policzki
twoje stopy wstawił w płynny metal –
esencję zagrożenia dwudziesty wiek
wielkimi krokami przestrogi po linii życia
przyszedł we śnie
uniósł cię jak jagnię zarzuciwszy na barki
już nie będziesz mógł zastępować
złota piaskiem albo sztuki pracą
>>>
* Zasypia, zasypia …. nie zasypia *
Stawił się na rozkaz
ten który poszukuje w wyobraźni
zszedł do lądowania
badacz wyobraźni
zbudził się o świcie w laboratorium
ten który jest twórcą wyobraźni
popatrzył jej w oczy
ten który narzuca wyobraźnię
nie mogła zasnąć w nocy
gdy nachylił się nad jej twarzą
cierpiała w bezsenną noc
śmiejąc się do niego w wyobraźni
>>>
* Jedność *
Zgodził się na to dziennikarz
zgodził sportowiec i barman
zgodził się muzyk rockowy i symfoniczny
chyba nawet ich słuchacze
zgodził się przedstawiciel katolików
i członek Biura Politycznego KC PZPR
przychylił się do koncepcji aktor i rolnik
poparło ją wielu pisarzy
zgodził się na to ksiądz i pijaczek
taksówkarz, włamywacz i harcerz
także pewien robotnik i nauczyciel
zgodzili się jednomyślnie naukowcy
i gospodynie domowe
dołączyli w końcu do reszty
marynarze, malarze, dyrektorzy i kolejarze
Front Socjalistycznej Jedności Narodu odniósł
ostateczny i całkowity sukces
dopiero wtedy wbrew wszystkiemu i wszystkim
podniosły bunt te parszywe dwie owce:
Człowiek i Polak
>>>
* Wytrącacz *
Dla wytrącacza kolebka to tak wiele
kolebka to wszystko
Wytrącacz może być dobry albo zły
nieutulony w żalu i wybuchowy w radości
niszczący całości i konsekwentny detalicznie
czy ty lubisz wytrącacza?
ja na przykład nie lubię być ciągle zakochany
dla wytrącacza radość i cierpienie to jak dzieci
części jego istoty
Wytrącacz szuka anarchii, odsłania śmietniki,
oczyszcza rzucając w sumienie błyskawice
za swój styl buntownika kochany jak kapłan
na pewno ścigany przez policję
we wszystkich zakątkach kłamstw
wytrąca pojedyncze dzieci z kolebki
i czyni dorosłymi całe spoleczeństwa
>>>
Narody
cywilizacje
schody
przyszłość
okruchy wspaniałej sztuki Sumerów i Scytów
piramidy
baobaby
razy
inwestycje pięciolatki
kartki z książek Dostojewskiego
strofy poematów Goethego
porozumienia w sprawie pokoju
sprzysiężenia na czas wojny
czynności przy operowaniu raka mózgu
w otwartej czaszce
rakiety kosmicznych eskapad
krzesełka karuzeli w lunaparkach
rekordy światowe we wszystkich dyscyplinach
sportowych
ideologie nocy
państwa
kartoteki
każdy centymetr płótna Boscha i Picassa
rozmowy nienarodzonych dzieci
szepty torturowanych w ścianach domów
płacz aniołów nieznających swych ludzkich
przyjaciół
porozumiewające się ponad głowami ludzi
centra komputerowe wywiadów
Niewiele pozostało zwierząt bezrozumnych
tak bezrozumnych obco
w przeciwieństwie do ludzi
zatracających się w wykrzyknikach zamiast
w pytajnikach
gubiących się w kropkach
stających się przecinkami
Kultura traci powoli swój sens
ale choćby jeden spójnik odnaleziony
przez ucznia piszącego pod ławką w szkole
fantastyczne opowiadanie może uratować
jeszcze piękno życia ludzkości
>>>
Brodzę zanurzony po kolana w lagunie
Morza Miłosierdzia
mam na sobie slipy wstydu
mam nieodpartą potrzebę strachu
Pismo rozwiał wiatr
było we włosach
wiatr zakołysał wodą wokół nóg
zanurzonych w Morzu Miłosierdzia
mam serce chrystusowe w grzechu po pachy
głowę utrzymuję wysoko ponad falami
komponuję utwory na temat grzechu
komponuję powszednie przyszłe dni
wystawiony na działanie palącego słońca wolności
półnagi zamakam w Morzu Miłosierdzia
stopy nasiąkły jak gąbka przebaczeniem
głowę spopiela czas odkupienia
potęgujący się wiatr zmusza do poszanowania
wszelkich upadków wszelkich ludzi
rozsypuję słowa na falach
taka jest wolność
potem wychodzę z wody by oddać ciało
na pastwę ognia
nie mogę się mu oprzeć jak ćma
pędzę z wyciągniętą ręką na spotkanie
kata
>>>
Wszelkie znaki na niebie nowoczesności
wskazują na moją śmierć społeczną
ja tymczasem widzę moją Panią we śnie
przywołującą mnie nad morzem
w Polsce szykują się zmiany,
za które jeszcze nie chcę umierać
wiem, że to nastąpi wcześniej czy później
więc tylko cierpliwie czekam na ostateczną bitwę
zaraz wyruszę na poszukiwanie swojego życia
w obcości
tymczasem moje ja śpi smacznie
choć zbudzić się może lada chwila
to nie wiara będzie mi się kłaniać
to ja jej i to jest nieuniknione
moja Pani zbliża się we śnie
wskazuje na moje ciało złożone w trumnie księżyca
w Polsce szykują się zmiany
a ja nie mama zamiaru jeszcze umierać, ot tak
wiem, że ten mój ostateczny krach
to szczęście przyszłości pokoleń
noc zmian nie jest dla śmierci lecz dla brzasku
kamień uderza o kamień spadając
jak pomnik z cokolu
słychać sygnaturkę poruszaną kobiecą ręką
wszyscy podążają tam gdzie niosą oczy
w pędzie miłości
psy prawdy pilnują wstającego dnia
w Polsce szykują się zmiany
nie bierzcie kart do ręki
kamienie wyjmijcie z kieszeni
nie lękajcie się, nie lękajcie się
jej ramiona otwarte dla was
na Ziemi, w Polsce, w kosmicznej wspólnocie
nie umiera się daremnie
>>>
* Za wolność *
Umieram za wolność tu w tym łóżku
umieram za wolność w twoich ramionach
twój kolor twój zapach
zmienia się w mój cmentarz
ty jesteś moim bólem nad ranem
w ciepłej świątyni swoich zmysłów
Jestem wojownikiem
jestem jak polna mysz na tronie
jestem jak złoto w sejfie
jestem wówczas walczącym bandażem
jestem wówczas krwią przepływającą
z ciała ogromnego jak góra Megiddo
do ciała małego jak człowiek
Tuż przed wolnym okrzykiem śmierci
pogardzam tobą gdyż brak mi siebie
>>>
Pytałem się śniegu gdzie mieszkasz
nic mi nie odpowiedział
tylko padał wciąż aż zasypał
ślady do mojego przedszkola
zasypał potem moje przedszkole
Zapytałem sadzy padającej na śnieg
czy kochasz mnie
nie dowiedziałem się nic
tylko zobaczyłem jak moja matka
karmi małego chłopca
wpychając mu w usta śnieg
całe tony śniegu pochłonął chłopiec
karmiony tak kilkadziesiąt lat
Pytałem deszczu który zamarzał
grudkami lodu na powierzchni
topniejących zasp
czy ty powrócisz do mnie
czy mój powrót ma sens
czy istnieje słowo powrót
lecz tylko w ścianach
tajemniczy łoskot obudził mnie
i spostrzegłem, że moje włosy
są białe jak śnieg,
że moje oczy zmęczone palą się
nad pomarszczonymi policzkami,
że trzęsę się bezmyślnie patrząc w okno
kolejowego wagonu w jakąś zimową noc,
że dziecięco się uśmiecham
mając setkę lat na karku
łzy niezaschnięte na policzkach
bilet dzieciństwa w ręce,
że uśmiecham się mając swoją twarz
głupiego starca przed niemowlęcymi oczami,
z których nie ma powrotu
do ciebie
>>>
* To nie człowiek *
Nie zburzy człowiek człowieka
człowiek nie pożre człowieka
człowiek nie może udawać człowieka
człowiek nie może wyśmiać człowieka
nie zabija człowiek człowieka
to nie człowiek pogardza człowiekiem
nie podlizuje się człowiek człowiekowi
człowiek nie straszy drugiego człowieka
w nocy przebierając się za człowieka
to nie człowiek buduje więzienia dla ludzi
to nie człowiek tworzy armie
by mogły spełniać się wojenne marzenia ludzi
to nie człowiek nienawidzi człowieka
nie człowiek jest zamknięty w klatkach
nie człowiek jest przywódcą ludzi
nie człowiek jest znienawidzony przez ludzi
nie może człowiek palić żywcem człowieka
nie może człowiek okłamywać człowieka
nie potrafi człowiek przybijać gwździami
do stodoły lub skrzyżowanych bali
drugiego człowieka
bo tylko
człowiek może być kochany przez człowieka
człowieka może kochać człowiek
bo tylko
ogień jest godny ognia
a piekło jest godne piekła
>>>
* Ogień *
Ogień nie spali człowieka
lecz człowiek pożre człowieka
Ogień nie spali człowieka
lecz człowiek zabije człowieka
Ogień nie spali człowieka
lecz człowiek rozerwie człowieka
złowiek nie będzie udawał człowieka
człowiek nie będzie się przebierał za człowieka
człowiek nie będzie ukrywał się za człowiekiem
Ogień nie pogardza słonecznym promieniem
ogień nie podlizuje się płomieniom
ogień nie straszy popiołów
ogień nie wyśmiewa się z energii
To nie ogień jest zamknięty w klatkach
to nie ogień jest znienawidzony
to nie ogień nienawidzi
to nie ogień pali żywcem ludzi
Ogień jest godny ognia
człowiek nie jest godny ognia
człowiek nie jest godny człowieczeństwa
>>>
ZŁOTO JEST WARTE ZŁO TO JEST WARTE
ZŁOTO JEST WARTE WARST EJ OTOL ZET
STOT OWA RJEAWA TO JE ART ART JE
ZŁOTO JE ART ST ART ZŁO TO JEST
WIELKA WIĘKSZA W BLASKU GDY
PATRZYSZ YGD
>>>
Delikatnie poskładałem urojenia mego autyzmu
i włożyłem do portfela –
– czworokątne czarne kanały zamykają się
dla intruza, który zapędził sie tu z krągłościami serca –
– wiekuiste zwierciadło Ziemi to światło duszy
i tafla krystalicznej zaleczeonej schizofrenicznej emocji
>>>
* Solo na kapeluszu *
Lata drożeją wiosny ciemnieją
serce zmienia się w durszlak z dziurawego kapelusza
niczego nie można zobaczyć nikogo rozpoznać
złudne lekarstwa filmów trują
niebezpieczne układy w trakcie ucieczki
wciąż przed oczy przynoszą obraz pogoni
miłość poszukuje ofiar
zbrodniczo jak sęp nieestetycznie jak hiena
coraz ciężej z sekundy na sekundę
kocham jak czołg jak atleta
dziczeję przy każdym rozstaniu
udając Ariadnę przędę stalową nić smutku
udaję siebie nawet wtedy,
gdy jestem tobą
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne