*Akurat czteroczęściowa jutrznia moja*
Gdy po obiedzie na I roku studiów
wyszedłem na podwórze Żaczka
siadłem na ławeczce pod ścianą, lustrując piętra
i gadające w otwartych oknach głowy
w tej oto kosmopolitycznej studni życzeń
nade mną z otwartego okna
dolatywał odgłos próby zespołu Laboratorium
Stryszowski mówił do Grzywacza: posucha latoś, juści!
Gdy po obiedzie na II roku studiów usiadłem na ławce
przed Nowym Żaczkiem, zmrużyłem oczy
wsłuchując się w echa wielkoformatowych bitew
dolatujące z Muzeum Narodowego
niesione przez wirujący historii wiatr wiejący od Błoni
na wprost mnie siedziało dwóch Arabów
nudzili się popołudniami w Krakowie przebywając
na przeszkoleniu terrorystycznym zapewne w LWP
trzymając zwinięte gazety kryjące arabskie tytuły
rozmawiali o swojej ojczyźnie mówiąc:
czas już na Palestynę bez Żydów, nawet w Judei
Gdy po obiedzie w barze Pasztecik na III roku studiów
stałem na Moście Dębnickim kontemplując KOR-owskie treści
przeczytane właśnie w pachnącym jeszcze
piwniczną farbą drukarską Biuletynie
wpatrując się sunącą poniżej wielką brudną wodę i barkę
dostrzegłem kątem oka mewy i odbicia sylwetek zakonnic wśród fal
podeszło do mnie z tyłu dwóch esbeków
złapali mnie za nogi i wrzucili do Wisły,
lecz nie utonąłem, w kolejowym płaszczu jak ponton
dopłynąłem do samej Warszawy
wygramoliłem się na poniatowszczaka
w rozpiętej, ociekającej wodą pałatce do ziemi
pod KC zawołałem:
tak, to koniec waszych idei!
Gdy po IV roku, po obronie pracy magisterskiej w Collegium Olszewskiego
usiadłem do obiadu w „Okrąglaku” przy wejściu do Parku Jordana
popatrzyłem przed siebie w długą perspektywę Błoni,
gdzie Kopiec lub Księżyc bywa
zerknąłem też za siebie na skręcające chytrze alejki Parku
i Błonia i Park otoczone były kordonem zomowców, a ja w środku
stojący murem, spleceni jak warkocze pogańskich Walkirii, ramię przy ramieniu,
trzymający się za pasy, toczący z ust pianę, krzyczący: śmierć, śmierć
steki tysięcy milicjantów, ich dzieci i wnuków umundurowanych otaczały miejsce,
gdzie Jan Paweł II odprawiając Mszę św. w słynnej homilii do Polaków mówił:
Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w dzieje człowieka?
Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie.
Ale – pytanie zasadnicze:.. w imię czego „wolno”?
Penderecki dał znak i zabrzmiały pierwsze nuty ostatniej części Jutrzni
czteroczęściowej mojej polskiej Jutrzni!
>>>
*U bram nocy niekompletnej*
Tej nocy nie będę spał spokojnie
przenika mnie potrzeba dopełnienia dnia bezsenna
kości moje poczuły mnie w stratosferze, jak
serce twe na antypodach znów
włosy, rzęsy moje znieruchomiały, zastygły w oczekiwaniu
u wrót raju zatrzaśniętych, u drzwi sezamu zaryglowanych,
u bram nocy niekompletnej drżąco
pragnę połykać rzucone we mnie kamienie słów,
by sen nie mógł usiąść we mnie lekko, ciepło i łkać
sen westchnął katorżniczym dniem i tak
moje niezrozumienie, moje powolne rodzenie ciążeń trwa
moje kości dźwigające w górę jaźń
są korzeniami megalitycznych sekwoi wspomnień
a ręce manipulatorami nieosiągalnej wolności
piekielna teraz głowa bezsilna jest wobec rąk
obejmujących już bezkształtny sen
ręce zmieniają się w uszy, słuchają, słuchają
szczekania na zagład wizje gwiazdy psa
zagarniają wczorajszej pełni brzask
słuchają śmierci somnambulicznych uczuć
w kole doskonałości
na pustyni postrzeżeń wewnątrz burzy wiru
>>>
* Szukam początku wielkich słów *
Stado szarych chmur sunie tuż nad kapeluszem
niebo plemienne schodzi bardzo nisko
deszcz teraźniejszości wciąż szuka właściwej drogi
pośród glinianych grud
ptaki nostalgii szukają schronienia w herbach sumień
ziemia wiar znajduje rozkosz i ból
porwana do otchłani chmur przez bożyszcze wód
ja przenoszę się z miejsca na miejsce
pod wpływem nastroju i miejskich złud
zamyślony senny stoję sam
szukam w cudzych myślach i błyskawicach głów
szukam dla siebie początku wielkich słów
dla oczu właściwej drogi pośród glinianych grud
Poezja nie istnieje poza obrazami
wewnętrzne przeżycia baudelaire`owskich ikon
to świętość a nie realne życie
Piszesz mi w liście, że lubisz, gdy prawo moralne
jest przestrzegane, nie znosisz gwałtów natury
a w lasach brzucha i piersi skaczą delfiny
las a potem dom i warsztat płonie
Głosi mnie wieża
wierzy we mnie szkło
poezja istnieje nawet w stawie i w lesie
tak twierdził emocjonalnie wywyższony Baudelaire
tak twierdził każdy, kto poczuł siłę duszy
Wiadra głów, głowy w jedności oszalałe
twórcze przetworzenia nieumiejętności
niechęci, niemocy, niedbałości –
traktat o bosych legalnych stopach
Trójkąt duszy mieści obrazy
i skojarzenia godziny piątej styczniowej
język giętki jak stalowy pręcik
język giętki potrzebuje mniej słów
Seks i polityka a miłość i religia
nuda i geniusz a twórczość i praca
i i i
Kiedyś poezja prowadziła brudnych staruszków
poprzez śmietniki i poprzez dworce kolejowe
kiedyś za rękę wodziła na pokuszenie stare panny
słowa padają podczas koncertu Hendrixa
słowa padają pod Monte Cassino
słowa padają przed sławą
Gdzieżeś ty bywał czarny baranie poezji
czy bodłeś jej nogi i piersi
czy słyszałeś, że sapała jak wulkan przed erupcją
czy wiesz, że była jak muzyka, którą będą grać
za jakieś sto dziesięć lat
słowa będą się łasiły
i Baudelaire będzie się łasił
zostanie pocieszony tak jak ci
z okrętów pralni młynów czerwonych
ale cały Paryż nie
i wszyscy chłopcy Paryża również nie
tylko dziewczyny Montmartre
>>>
Jesteś morze ocean
kalejdoskop został wymyślony przez marynarza
po to by na wielkich lipcowych łąkach oceanu
można było polować na latające ryby samego siebie
prawie tak samo jak z flintą w epopejach
Jak po sznurku można sypać przez sito
piasek nazw
Będą one lecieć jak ssaki małe z gadzimi cechami
z nieba na ziemię – odwrotnie nie – gdyż
nie podskoczą już nigdy do stratosfery
co zostanie?
co to to nie – zdanie kłamie
Prowadzę ją by mogła trafić do tak zwanej segregatorni
lat moich, obrazów twoich, bóstw naszych
kolan waszych
wyprowadzam ją by mogła coś zrobić dla świata
by mogła skojarzyć to, że stworzenie rzeczy jest początkiem
że początek jest stworzeniem
Karkołomny spacer – a wszystko zaczęło się w „cz”
w dużym „CZ”
miłość i smutek i litery i ludzie
gody, a ty mówisz, że to śmiech
idę do okna i wnikam w parapet
gdy skala wartości twardnieje
a twardnieje od dzieciństwa
stosy pleciesz
przewracasz ludzi i figury
stosy pleciesz z wikliny z łozów winorośli
sam spalasz się na nich
amnestia jak po sznurku płynie przez nasz cmentarz
jak gołąb plynie na dachami
tą drogą można zajść daleko po wielce oryginalną forsę
po ogień trzeba iść na swój pogrzeb
to tylko rytm a ty się śmiejesz i tupiesz nogą
a ja chwytam w dłonie strząśnięte przez ciebie gwiazdy
martwię się, współczuję swojej pracy tak przez mnie
traktowanej
i przyjaciołom tak wykorzystywanym do życiowych celów
Mieszkanka luster i najbardziej nieoczekiwanych obrazów
stworzonych przez wielkich erudytów
wyliczanka mnie interesuje, jestem taki spokojny
spokojny jak kopacz i tak sprawny jak koparka
poruszam się na śmietniku naszych czasów
odsłaniając bardziej mniej grzebiąc
Ludzie-gady! Mówię, że jestem obsesją lub obsesjonistą
ale nie tą, o której myślicie
obsesją przemierzania oceanów nieznanych
Treść przedsłowna wypowiedzi mojego oceanu
to rodzenie planktonu
szumy fal
dudnienia kaszalotów
machania mant
to okres od sześć i pół miliona
do czterech milionów lat
przed wielkim Chrystusem
>>>
* Stół pod moimi łokciami *
Krzesło stoi tam
Chicago jest już w tym pokoju
stół pod moimi łokciami
jeszcze nie przewrócony
od góry nogami – trwa
granice jego wymiarów
czarnymi pasmami wyobrażone
nie załamują się na sobie
Chicago jest już w tym pokoju
ściana jest tam
brak jest tutaj tylko
brak jest tutaj wyjścia
Chicago odchodzi ustępuje miejsca ojcom narodu
dzień dobry, żyję teraz miłością i rock`n`rollem
dzień dobry, żyję miłością – przepraszam
nie brak tu okien, drzwi i szufladek
krzesło stoi obok innego krzesła
trzy kroki w lewo wersalka
Chicago odchodzi ustępuje miejsca dzieciom narodu
dzień dobry, ciiiszej
brak jest tutaj wyjścia
półka z książkami wkłuwa się w moje oczy
myśli wyciekają z radia w mojej głowie
ściekają po brodzie na włosy na piersiach
ześlizgują się po sercu na brzuch
lądują na czubku buta
stół jęczy odwraca się, przekręca
pod moimi łokciami
biały orzeł na czerwonym tle wiszący na wieszaku
zmienia się w Plotyna
ten odwraca głowę w drugą stronę
palto i kapelusz zalega na kwietniku
Chicago, paznokcie, jestem żywy
lubię rytm wydobywający się z głośnika
i z żył, puls coraz słabszy, ciśnienie znowu spada
takt za takt, fakt na fakt
drzwi, drzwi, Plotyn odlatuje do Chicago
staram się frunąć za nim
lecz ledwo unoszę się w górę
zwalają się na mnie książki a zaraz potem ściany
miłość ojców i dzieci
Plotyn znika na Zachodzie
z kluczem rodaków
>>>
Oprócz totalnych przeinaczeń całego życia
wręcz jestem
odwróć swój błoniasto-jelitowo-mięśniowy mózg
na lewą stronę
przenicuj i pokaż swoje pośladki w tęczy
odciśnij to na papierze
pozostanie: oprócz-harcerz-gra
narkotyki oprócz religii zamiast miłości
odskocz od mózgu, jeśli potrafisz zająć się egzystencją
esencją lub estetyką wnętrza
ciężkiej jak ołów chmury koloru miedzi
oto chmura po udanym odskoku
tam nad horyzontem twoich rodzinnych upokorzeń
(chodzi oczywiście o zielone wysokie trawy
wokół rodzinnego domu lub skoki Kangura-Napoleona
z Freudem w torbie)
wisi mały brunatny miś pluszowy
kopiesz go w brzuch jak fatamorganę
(oczywiście dzieje się to niedaleko Starowiślnej
lub Monterey)
jest mało prawdopodobne, że ptaki potrafią się jeszcze przecisnąć
pomiędzy chmurami a lasem
gdy im się to jednak uda ujdą stąd na jeden z amerykańskich
uniwersytetów
(chodzi oczywiście o tylne drzwi do Akademii Krakowskiej ponad lasem)
piosenka z metalu w brzuchu dźwięczy
wtedy, gdy rozwiązanie jest realnie możliwe
gdy cierpiący patrzy, gdy cierpiące na umysłowe chłody
(oczywiście musi ich być od 12 do 44 rodzajów)
po zmieszaniu się postanawiają zakupić orkiestrę
wtedy miasta zaczynają się od bram a wsie od samotnych topoli
wtedy prąd mnie trafia i przyskakuję do kontaktu
wkładam wtyczkę
oprócz zmian w moim życiu chciałbym
(oczywiście, że oprócz zmian w moim życiu)
jednakowoż zaświecić
wracasz z kolędą jednak śpiewasz jak deszcz majowy
nigdy nie uwolnię się od ulewy miłości
(oczywiście miłości-ości) w moim mózgu
to nie jest to, o czym myślę wciąż
wręcz jestem
>>>
Dlaczego jestem opętany przez czas
nie mogę wziąć do ręki tak pospolitego
przedmiotu jak chociażby zegarek na rękę
by patrząc na niego od razu nie mówić
że ma sekundnik malutki, cyferblat,
datownik, że przyczepiona jest do niego
bransoleta, że błyszczy jak gwiazdka,
że spada, spada ze mną w otchłań wczoraj,
że przysypuje mnie pustynia jutra,
że jestem o miesiąc do przodu, że kochałem
lotnię Chrystusa, że widziałem rozrzucone kamienie,
które pozostały po murach Babilonu
i paleniska pozostałe po mieszkańcach Jerycha
że parzydełko-lizawka kwitło kiedyś na
naszym księżycu, że przecież dziecko i dziewczyna
przechodzić będą tędy,
że przecież jest trawa w oceanach na dnie,
że nadchodzi przypływ
fale uczuć z kosmosu
>>>
* W cieniu czołgów i rakiet *
Żyjemy tutaj w takiej dolinie rzecznej
w cieniu czołgów i rakiet
tajemnice naszych wzgórz i jarów
są godne wielkości Azji i gorąca Afryki
a wciąż jesteśmy zagubieni w centrum Europy
słońce i księżyc patrzą na nas zażenowane
Jesteśmy tacy mali dla wrogów
możemy ukryć się w tej dolinie kruhanów i całopaleń
wierzymy, że w ciepłych łóżkach
pod świętymi obrazami unikniemy myślenia
unikniemy zagłady
tak to zależy od naszej wiary
Wielkie salony niektórych
i ciasne kuchnie niektórych
dopełniają się
a my chcemy zgubić się
w sercu Europy jak w kommórce
przyczajeni w skorupach czołgów
za cielskami haubic i rakiet
Niech zapomni o nas świat oceanów
niech zapomni o nas świat lądów
najciemniej jest pod latarnią morską
niech zapomni o nas świat pociągów i okrętów
w pępku świata ukrywamy się jak w dziurze sera
Księżyc patrzy na Europę
Kosmos patrzy na Azję
Mars patrzy na Ural
Warkocz Bereniki oplata Warszawę
Jesteśmy tacy skromni i wierni
przetrwamy, przetrwamy
życie jakoś przetrwamy, jakoś, jakoś
w cieniu berlińskiego muru
tak smutni w karcerze Rosji
łaknący bogactwa i sławy
tak wolni, tak zbyt wolni,
tak
nieznośnie wolni
dla wolności
>>>
* Nuda *
Nuda – spalona zapałka przyklejona główką do sufitu
otwórz ramiona tancereczko wpuść mnie do tego teatru
chcę się poczuć werystycznie jak Szwajcar w czasie
I Wojny światowej – amerykańsko-hiszpańsko-niemiecko-nienieckiej
myślę o Tatarach jeźdźcach burzy, których nikt do dziś nie uśmiercił
jeziora na Tytanie czekają rybaków
wystrzępiona skarpeta jest rakietą
Chińczycy wynaleźli nie tylko proch ale i kurz bitewny
droga obok długiego muru i młyna mielącego węgiel
Nuda – zwęglona zapałka przyklejona do sufitu
w sali obrad Sejmu PRL
duży stół z zaznaczonymi bramkami do cymbergaja
w poczekalni małej stacji kolejowej Rządu
kogut – lawina dziadków-żebraków
boski Jupiter w centrum jedności anarchii
swędzący lewy policzek
idę – całuję – pożądam
nie chcę niszczyć swej drogi obok muru
nie chcę batem udzielać lekcji miłości
związanej z egzystencją ludzką
tak jak to robiły i robią wszystkie ideologie Wschodu
znane w historii cywilizacji wędrówki
Nuda – Kolumna Trajana jak spalona zapałka
płyta zdarta trzeszczy, gdy kończy się muzyka
poezja się jąka, drży jej głos, milknie na chwilę
Aleksander Wielki pomimo wszystko bywał często
rozdrażniony i narwany
swędział go kiedyś na pewno lewy policzek
nie oglądał krajobrazowo płytkich kontekstowych programów TVP
wolął Bucefała
tancereczka tańczy chyba na niezbyt wolnych grobach
moich przodków i uśmiecha się do mnie
na szczęście to dekoracje
ja klaszczę w dłonie i śpiewam –
„nie chcę całować twych słodkich ust”
Nuda – pod tym murem
czy na zawsze znudzony
czy na zawsze mur
nie chcę zabijać nawet w myślach
chcę stać tu obok
i drapać swój lewy policzek do krwi
>>>
Nigdy nie widziałem stada Neandertalczyków
w którym każdy stwór byłby ucharakteryzowany
na Chrystusa
z reguły przypominają one Marksa i Engelsa
ziemio rodzinna wspinasz się po swoją mszę
po swoją jutrznię, po co jeszcze
by pozbyć się kretów
a krety zryły już całe Alpy
Czerwonoarmiści układają z kolorowych szkiełek
mozaikową podobiznę Justyniana Wielkiego
już w Stambule
Wołga unosi kości Scytów i Sarmatów
cichnie w swojej delcie porzucając prochy milionów
mój zielony stół konferencyjny stoi w moim mieszkaniu
już przygotowany jest do sprzedaży
całuję się teraz pod wspaniałą głową jelenia
mała małpka zwisa z żyrandola jak młody Picasso
wzbiera moje uczucie jak w czasie przypływu
jak wtedy, gdy zmieniały się ery
zrobiłem spis zwierząt – kiedy przestałem być Neandertalczykiem –
przedstawia się dosyć bogato
wystarczy napomknąć o włóczkowych żółwiach,
sinym tygrysie, płowej myszce, ostach z głową słonia,
gołębiach jak dinozaury czy o syrenkach
czego ja w życiu już nie widziałem
czego nie kosztowałem, czego nie wąchałem
no właśnie,
odkąd zacząłem się uczyć mówić
pluć mogę i słuchać szmerów Stockhausena w jaskiniach Altamiry
będących schronieniem dla lewicowej partyzantki
śnić o tym, że Chrystus w Ustrzykach zaczyna
swą misję
i nie kończy jej w Komańczy
uśmiecham się kolorystycznie do torów kolejowych
zwężających się ku zachodowi
pacyfistycznie buduję katedry
czuwam w snach
czatuję na sny
przeliterowuję nazwy zwierząt
dochodzę do nazwy człowieka
>>>
Ile razy jeszcze ktoś odbierze mi moje ciało
jak wiele razy jeszcze będę go musiał szukać
w żniwiarskim mozole
pszeniczne łany urzekają mnie
tam słyszę wspaniałą muzykę
przy samej ziemi pośród brunatnych gród
delikatnie posuwa się bas
wśród panieńskich ździebełek
klaszcze w dłonie syntezator
pośród kłosów szybuje romantyczna wokaliza
żyjącej Urszulki
na dudach gra trzmiel
muszę szukać swojego ciała
w muzyce ziemi
ile państw uklęknie przede mną
gdy ją odnajdę
marzę leżąc w zbożu w spiekocie
czekając na przepiórkę
>>>
* Dopasować się do ciężkiej służby *
Skończył AGH i pracuje w kopalni
patrzy z satysfakcją wciąż na sypiący się czarny węgiel
z pochylni do podstawionej węglarki
Po ukończeniu Liceum Pielęgniarskiego pracuje w szpitalu
zamiata schody białym kitlem
przeciska swoją zgrabną figurkę
pomiędzy chorymi dogorywającymi na korytarzach
Gdy skończył chorążówkę pojechał na poligon z żołnierzami
aby dopasować się do oczekiwań ciężkiej służby w polu
Z dyplomem Uniwersytetu Jagiellońskiego, jako prawnik
wszedł w życie pełne akt i pism w prokuraturze, o której marzył
Wyrwał się ze szkoły ze świadectwem podstawówki,
aby ogarnąć męskim spojrzeniem
swoje dziesięciohektarowe gospodarstwo
pozostawione przez ojca pod lasem
i dziewczynę z sąsiedztwa pielącą zagony
na pobliskim polu za miedzą
Zaraz po seminarium i święceniach
podją swoją służbę w robotniczej parafii
z nowym kościołem obok pomnika Lenina
Gdy skończył z Solidarnością
ciągle nie zaspokojony
rzucił się w wir budowania jedności narodu
i swojego autorytetu
ciężko domagając się szacunku
od ludzi i historii
grożąc wszystkim śmiercią
za brak jedności
>>>
* Kosmos wyjaszczurzył się *
W odległych bagnach kosmosu
w pojedynczych planetariach dusz
kołyszę w dłoniach muzykę
środek jest w świadomości
tuż za drogą umiejętności
Przykucnąłem w trzcinach komet
raczkuję jak niemowlę
krzątam się jak gosposia
przebieram nogami karła białego
Małe kule zaklętych ptaków
toczą się od źródlisk muzyki
tam gdzie wycieka z gór kosmosu
Platon wymyślił nazwę harmonii świata
ażebym mógł płakać
Bóg wymyślił niewyobrażalnie duże sieci
bym mógł być złowiony w kosmosie
dziewczyna stała się radarem
dla muzyki mojej duszy
kosmos wyjaszczurzył się ze szmerów i plusków
wtóruję muzyce gwiazd
mój głos leci w przestrzeń zielonej zorzy
przemierza dziesięć do kwadratu kilometrów pokoju
ale jeszcze nie parseki jaźni
Święty Piotr z kluczami stoi w planetarium
ja stoję obok niego w samym środku muzyki wyklucia
ja słońce, ja popiół, ja giermek wszechświata,
ja giermek ludzkości
ja giermek świadomego słuchania
stwarzania
>>>
* Boję się nad urwiskiem stać *
Karkołomny sposób życia
widzę przepaście
słone wody oceanów w nich
nie boję się iść nad nimi
prowadzić karawanę swoich niezdecydowań
i to po linach
budzący tygrysy
odmawiam litanię
podziwiam lichtarze w bazylikach twarzy
witraże szarych wierszy rzęs
łąki pełne piramid przytuleń
szukam dzieciństwa w każdym pożegnaniu
Tyranosaurus jedzie polem fiatem z batem
głowę wychyla nad opuszczoną szybą
a ja stoję przy szosie oczekując go daremnie
z moją blokadą, pułapką
wyłuszczam idee z kolby kukurydzy
drżącą ręką wygładzam sierść wilka
uczę dzika czynu
skacz kochana w tę przepaść
jeżeli nie chcesz iść jak ja
nie każ mi patrzeć samotnie na mojego tygrysa wiosny
zbliżającego się moją drogą do moich drzwi
po mięso mojego ciała tak pragnącego życia
po moją krew snu tak ożywczą
skacz bracie, skacz z liny na linę
siostro balansuj na trapezie
moje patrzenie wniknie w was
moje kochanie zstąpi w spojrzeniach
na każdą udrękę
mogę wciąż spadać i spadać
ale sam boję się nad urwiskiem stać
więc idę krok za krokiem po tej linie
>>>
* Kotwica samotności *
Słońce korzysta ze strumienia mojej świadomości
z łask spokoju mojego
oooo
o tak
szukałem cię w twoim mieście
udając przed sobą psa
bezskutecznie
rozglądałem się za twarzami początku
(mówiłem w myślach)
wierzyłem w zadumie, że nie skłamię już nigdy
choćby w obronie swoich gwiazd
gdy cię odnajdę
ulice Krakowa, ty i karnawał
maski na małopolskich twarzach
słońce biegnące poprzez myśli do sedna
w sztolni swojej nieobecności
gdzieś tuż obok byłaś we mnie
w jakimś sklepie skryty za wystawą
patrzyłem na ulicę dzikiej Europy
widziałem Ledy, Afrodyty, Trucicielki
byłaś na tyle dobra by mnie uwięzić
w wystawie na dobrych prę godzin
zmieniając mnie przez chwilę w reklamowy towar
patrzyłem jak moje serce prawie już atrapę,
słońce już prawie moje –
odrzucasz precz
kusisz mnie bardziej niż kotwica samotności
w złocie sławy
bardzo lubię takie miłe stokrotki
w pełnym słońcu
(mówiłem w myślach)
słońce oślepiło mnie i
wpadłem na kwiaciarkę przewracając ją
i jej stragan
>>>
* Pieśniarz wszechczasów *
Złożony chorobą swej jaźni
legł u stóp księżycowej skały
pieśniarz wszechczasów
dumny nadęty jak gombrowiczowski starzec
on wiedzący, że płeć znaczy tyle, co dziecko
on, który poczuł jaźń o temperaturze tysiąc pięćset stopni Celsjusza
on, który zobaczył jaźń, jako masyw górski Hindukusz
cały z miękkiego niebieskiego sodu
ktoś potrącił go złośliwca śpiącego w aspołecznym „ja”
leczącego rany po wędrówkach stu
i przypomniał mu o wezwaniach pustelni
on, który jest kogutkiem w czyjejś ręce
on, który jest słowem Grecji w ustach każdego
och, gdyby był zdrów jak ryba
gniew jego to konwulsje jednego z jego półbogów
umierającego w nim pod Troją
Cóż ja – rzekł – kwiaty mnie nie obchodzą
samochody mnie nie obchodzą
truskawki mnie nie obchodzą
fascynuje mnie jaźń
niespotykana gorączka o temperaturze tysiąc pięćset stopni Celsjusza
wędrówka w takich warunkach to dopiero coś
patrzenie w swoją twarz bez mrugnięcia okiem to dopiero coś
gdzieś na księżycu Ziemi
gdzieś na księżycu kota
gdzieś na księżycu orzecha
Och, gdyby jaźń była jak orzech tak zdrowa i czysta
gdyby nie potrzebowała pustynnych płomieni
aby się oczyścić
a jaźń jest zwykłym mózgiem i tak boi się luster
bo jest tak niedoskonała
i nigdy nie będzie
nawet gdy minie gorączka
>>>
* Z tysięcy moich ran *
Przez wszystkie zasoby rzeki
tuż przy dnie, chciałbym się przedrzeć
choćby kalecząc ręce i twarz
w twoim uścisku jestem jak w rzece
muliste koryto zbezczeszczone przez ludzi
koryto prawdy, koryto dzieciństwa
chcę je poznać czołgając się w tym płytkim brudzie
pośród starych garnków, wszelkiego zardzewiałego żelastwa
czarnych zgniłych szmat
w bystrzu zmieniającym się w węgiel
chcę zasnąć w kloace obok wypróżniających się kanałów miasta
chcę najdrobniejsze kawałeczki rozbitych butelek
wziąć na oblepione szlamem ciało, niegodziwe, żebrzące
chyba bym przegryzł tą rzekę gdybym
kąsał jej sprofanowane dno
czołgając się w tobie pod mostami
poszukałbym oczami zdychających ryb
pośród fajansowych nadtłuczonych talerzy
marzyłbym o pocałunkach i obrączkach
chcę dotykać butwiejących kłączy
wiklinowych witek zanurzonych w wodzie
trącać nosem płynące worki foliowe
omijać kamienie i gruz wysypywany pod mostami
przepływać nad kupkami popiołu z kotłowni
wydaje mi się, że inną drogą do ciebie dotrzeć nie mogę
a jest to przecież moim marzeniem
jestem na to zdecydowany i ostatecznie przygotowany
z zapasem cierpliwości
mogę dotykać każdej blizny na twym ciele
mogę je rozdrapywać, jeśli chcesz
mogę cierpieć przez ciebie
tak samo jak przez prawdę
jutro z rana zanurzę się w chłodnej wodzie
mojej ukochanej
jutro wskoczę w jej hańbę
wypiję cały brud i strawię go
moje sponiewierane dzieciństwo
torturowaną młodość
i ubiczowana dojrzałość
twoja bezczeszczona miłość
wszystko wypłynie kiedyś czystą krwią
z tysięcy moich ran
które nie boją się żadnego brudu
>>>
Okrągłe czerwcowe światełko w ciemności czarnego plastyku
słońce księżyców Marsa
baranek wniebowstąpienia patrzy takim okiem na burzę
na ołtarzu ofiara ludzi szepczących cicho modlitwy
pulsuje muzyką jądro moich i twoich czerwonych malusieńkich wypowiedzi
kim jesteś? co to? jak?
schodzić, wchodzić, tworzyć, nie umierać, czcić
słońce księżyca Ziemi
Są takie myśli przed egzaminem
gdy egzaminatorem jest katastrofa kosmiczna
kraksa na drodze, dziewczyna głupia,
głupi profesor, głupi kolega,
własne głupie zachowanie,
że sprawdza się sytuacja psychopaty-lenia
wtedy chciałbym nabrać łyżką z czerwonego źródełka
wszystkie skoki płetwonurków do zamarzniętych studni
(w czasie jednej z konferencji ZIO w Sarajewie)
wtedy chciałbym nabrać łyżką z czerwonego źródełka
wszystkie pocałunki podarowane mi przez ukochaną
gdzieś między dziesiątą a dziewiątą (jak szept)
wtedy chciałbym zaczerpnąć chochlą z czerwonego źródełka
znaki wysyłane do moich zmysłów
wtedy chciałbym włożyć do niego małą łyżeczkę do lodów
i przechylając się to w jedną to w drugą stronę w przewężeniu
na jej koniuszku wyjąć delikatnie kropelkę samego siebie
w kwiatach
Czerwone iskry z czerni nie rezygnując ze strawy
małą mgiełką na krawędziach szansy tworzą dla
dla mojego zmartwychwstania
tam gdzieś poza tym wrażeniem biega mały piesek
gdzieś tam dziewczynka z sąsiedztwa owija kocem
mnie i siebie w malinowym lipcowym ogrodzie
Czerwieni się moja muzyka kapiąca z rzęs z oczu i nosa
gdzieś knut spada na plecy Murzyna i Marsjanina
coś wzbudza energię prychającą iskierkami błagającymi o wolność
gdzieś poza tą otchłanią Ziemi
w konfesjonale ksiądz odmawia księżycowy brewiarz
przy jednej z czerwonych iskierek
oko kozła błyska gniewnie czerwienią
delfiny upominają się o człowieczeństwo
w wąskich przejściach z czerni w sen
z krawędzi w niebo skaczą żwawo
pragnienie opisania systemem cyfr ukochanej twarzy
powołania narzucające się komputerowym programom
wywołujące elektryczny szok
oko – zdziwienie w nim
czerwień krwi rozlanej w 1917 roku i w Palestynie
wychlapującej się na moje dowody miłości
które po setkach lat katorgi przedstawiłem sobie
myśląc o jej spojrzeniach
Ona mała czerwona nad brzegiem mojej czarnej rzeki snu
gniazda uśmiechu
dla drżeń śmierci i narodzin
idę pośród punkcików zwanych „tędy już przeszło stado słoni
– tu nie wyrośnie nic „
idę pośród takich supłów
Czerwone zalewy a na nich karnawały na żaglówkach
dzięki labiryntowym łamom brzasku powracają
budzenie się w obliczu wielkiego postu
myślę, że świetlne czerwone loty jednego słowa –
nie – skończyły się kiedyś katastrofą
sproszkowane podzespoły-idee
po zderzeniu z litą skałą ludzkiego czoła
mogą teraz odszukać się nawzajem pod knajpami
Czasem świeci jedno słońce wszystkich planet
czasem Bóg na niebie wysoko daje się poznać
uśmiechem i śpiewem
czasem widzę ludzi, których różowe ciała
mnożą się od trzynastu miliardów lat
powstających wciąż
wyzwalających się wciąż
upadających wciąż
Małe loty małych ludzi ebonitowej czerni
w polimerach, w aminokwasach kąpiące się
założenia, koncepcje udane-potrzebne-konieczne
muzyka-X, muzyczka-Y, usta-XY
okrągłość mrugająca zawadiacko ogniem
dogasających ognisk Neandertalczyków budzi sny kotów szablozębnych
nie wypuszcza mojego serca ze swej mocnej pułapki
podniebnej plastykowej jaskini
>>>
* Co istota ludzka może *
Istota ludzka może i potrafi
nie bać się niczego i nikogo
udowodnione to zostało już nie raz
Istota ludzka może zapanować na
wpływami kosmosu
może wszystkie znaki zodiaku
wpisać w swoje życie
Istota ludzka może też usiąść
na kamieniu przy drodze i czekać bez końca
a jeżeli ktoś będzie chciał ją przepędzić
jest w stanie w każdej chwili
popełnić samobójstwo
Istota ludzka może podzielić wszystkie ryby
może je też liczyć w nieskończoności oceanów
może to robić całą gwieździstą noc
z otwartymi ustami
Istota ludzka może kochać w przedziwny sposób
obrażona może posłużyć się gazem wobec innych
może przeistoczyć się łagodne zwierzę
lub w bezwzględnego drapieżnika
Istota ludzka może chcieć coś ponad wszystko
może za to dać się zniszczyć
gdy zacznie jej coś chodzić po głowie
może stać się godnym litości dzieciakiem
Istota ludzka nie zawaha się wypić truciznę życia
jeżeli tylko jej serce będzie na to przygotowane
w deszczu słowach może utonąć na zawsze
może też do końca walczyć o swój byt
może szukać w sobie wszechświata lub małży
Istota ludzka rzadko jest w stanie
poniżyć siebie przed samą sobą
dlatego nie pozostaje wolna niebie
>>>
* Centralny Komitet Krawczych *
Odpowiedzialność za milczenie
drut wszelkich rzek jak nić zszywa moje usta
drut jak nitka z igłą jak Centralny Komitet Krawczych
wychodzi na to, że opoką moją jest tępy ból stuletni
głowy mojej służbowej pokornej społecznej – do czasu
– jest na pewno jakimś Centralnym Ośrodkiem Spalania
wiecznodziennych całościowonocnych ciężkich spraw
gdy wyszywam na końcu martwiejącego języka
odpowiedzialność za ludzi jest ośmieszana nazbyt szybko
abym mógł zlikwidować zielony mur z kaktusów
zawstydzenia i nieprzyzwyczajenia do śmierci
i to w sytuacji, gdy kret pod paznokciem drąży korytarze
nie mogę użyć czystych jak hostia dziewcząt
słowami jednej z nich usuwam tylko resztki jedzenia
spomiędzy zębów
osaczony w obozie otoczonym kolczastym drutem
z pobliskiego rozkładającego się GS-u
odpowiedzialność rodzę za milczenie
na dzikim wschodzie
>>>
* Cień i uśmiech *
W pudełku wyizolowanego pokoju
cel z lewego górnego kąta
do prawego dolnego kąta
przeciąga cienką nić
prawda po niej schodzi z sufitu
w za dużych butach rzucając cień na ściany
prawda spuszcza się ze sławy w
wyprzedaż ziemi w mojej głowie
Jak pająk zbliża się, cofa się, znów się zbliża
robak jaźni powoli dociera do złotego środka
duszy
Tak, to ja płaczę w autobusie podmiejskim
wiozącym chłoporobotników do fabryki
wybudowanej pod samym ratuszem
Tak, to ja słyszę ich przekleństwa słoneczne
patrzę na ich najmodniejsze oliwkowe ubrania
przez szybę hartownego żalu podziwiam pracę
niezwyciężoną pośród wzgórz
chciałbym by konstrukcje poddaństwa runęły
jak najszybciej
Tam w dolinie z rozwalającej się, krytej strzechą chaty
wychodzi chłop trzymający w ręce koguta bez głowy
z uciętego karku bluzga krew na wszystkie strony
chłop idzie w kierunku swojej nowej piętrowej kamienicy
której elewację był właśnie wyłożył kolorowymi szkiełkami
chłop po chwili znika za dębowymi drzwiami wejściowymi
Tak, to ja obserwuję nocą okolicę mojej szkoły
tylko po to by móc się upewnić, że moje serce
zostało właśnie tam nacięte żyletką zakłamania
rana goi się już tyle lat, czy zasklepi się na emigracji
sam jestem sobie winien, rozchylałem tą ranę
uciskając palcami okolicę rany próbowałem wydobyć
z serca złoty dukat, wydobyłem tylko egoizm
W pudełku pokoju marzenie zwycięża
prawda przynosi zawstydzony uśmiech małej dziewczynki
chowającej głowę w fałdy sukni swojej mamy
ja z pająka zmieniam się małego chłopca
który bierze dziewczynkę za rękę
i biegnie przez szkolne korytarze
>>>
* W lokalu wyborczym*
Lokal wyborczy nr 14
spis wyborców zawiera 1784 nazwiska
i tyleż samo nieobecnych dusz
jestem sam w lokalu wyborczym
nikt już tu chyba więcej nie przyjdzie
Lokal wyborczy nr 14
jeszcze wiszą na ścianach
portrety Gomółki i Cyrankiewicza
do zmiany ustroju chyba już nikt
tu nie przyjdzie
palę klubowego i piję sok pomidorowy
pozostawiony przez członków komisji wyborczej,
którzy wyjechali do Ameryki
wydaje mi się, że ktoś czai się
pod oknem na zewnątrz
mam ochotę to sprawdzić, lecz
jestem zbyt leniwy,
zapewne pijany strażak ochotniczy lub ormowiec
wymyślam za to nazwy zespołów rockowych
które powstaną po rewolucji:
Toczek I, Słodkie wsparcie,
Pod mostem Gierka, Gavroche,
Klosz, Utartym tropem, Rozszczepienie
Utarte trupy, Wymysł nożem,
Radość i Gwałt, Plenipotent, Demolud,
Carmina Burana
Ostatnia Gomułka
>>>
*Rodzina domaga się syntezy *
Ściany i rodzina domagają się ode mnie syntezy
lub zwrotu pieniędzy wyłożonych na moje
hulaszcze studia nad sobą
gitara wisząc nade mną ścianie na gwoździu
czeka na konkluzję
drzwi szafy skrzypią czekaniem
dziewczyna najsłodziej się uśmiecha
do moich pozornych odpowiedzi
trepanuję bary i swój nos
szukam prawdy lub kataru
a te mosty, które zacząłem budować
mają przęsła zdziwień
złożone na łodziach zwątpienia
rozsypane zapałki mam zmieniać
w zielony las
moje spojrzenia rozpuszczają jak kwas
czyjąś opaskę na oczach
pal, wokół którego wydeptano ścieżkę
jak kredowe koło
nie mam w zasięgu zmysłów
żadnej innej syntezy
poza pustelnią
>>>
W niewielu wymiarach
także
nagi miecz spadł na ucho Malchusa
Chrystus je podniósł
dżdżownica wyszła z mózgu
a zaraz za nią ze spulchnionego tufu myślowego
wygrzebał się ze strupem ziemi Kret kłamstwa
jak Pan Kret wstydu
w niewielu wymiarach
też
wielbłądy piły alkohol
przechodzily potem przez dziurki
w perforowanej taśmie komputerowej
czy to ważne w jakiej
dziurki jakiej taśmy, jakiej
może z cyfronetu, może
A ja mam……………la la la
słyszałem
patrzysz w nią co to znaczy
ziemniak kwitnie w sercu
śnisz o wulkanie teologicznym
o filozofie Chrystusie
krawiec szyje ci spodnie czeka zapłaty – to pewny fakt
a ty rzymski namiestnik musisz jeszcze odebrać to wszystko
co cesarskie od żywych w swojej prowincji
w niewielu przypadkach
w niewielu przypadkach ogień
w niewielu przypadkach ogień także jest kokluszem
jak w innych zwykłą grypą, kulką u nogi, kantem,
końcem Atlantydy, platonem
w wielu przypadkach powiedzą: „Bóg wie jeszcze w ilu ..”
chłopiec z ciżby podniósł miecz Piotra
Chrystus przytknął ucho do mojej krwawej rany
i wtedy usłyszałem jego głos
w niewielu wymiarach wyrecytowałem wiersz
pochwalny
Chrystus skrzywił się z niesmakiem
jakby mój głos był skosztowanym owocem
filmu na perforowanej taśmie
w tej jedynej dobrej przestrzeni
od tysiącleci Ona-naga i ja
wychodzilśmy z wymiarów wielu
błąkając się głusi
bezpowrotnie
>>>
W tylu świerszczach obracają się mechaniczne koła lęków
i wtedy wypluwają muzykę miłości letniej jak dziś
kołysze się gałąź wierzby nad mostem niejednej wojny
tak jak polska wierzba stara polskie wojny odwieczne
tu w oczach świerszcza, który na gałęzi wierzby wypatruje
samochodów brzęczących za wzgórzem
lęk – kwadratowe luminescencyjne miliony gwiazd
w jego systemie nerwowym lęk komety płacz komety
także tej pochylającej się nad Betlejem
stoję pod tym mostem to moje ulubione miejsce
gdy zapada zmrok
stoję w jednym kaloszu drugą nogę włożyłem do starej
puszki po amerykańskiej oliwie
słyszę jak skrzypce świerszcza sierpniują staccato
o tym, że zbliża się samochód
pod mostem ciemno czarna mgła dzieciństwa
kulawe wspomnienia wypluwają tamtą wojnę
a beton nie chroni a beton czeka na czołgi
świerszcz powstał z martwych dziś w nowiu
tym bardziej boję się im bardziej chcę żyć
przecież tak wiele jest krajów
tak wiele rozkwitłych w słońcu dusz
tak wiele rzek nie skalanych
dziś
lecz nie tu
rzeka wciąż gdzieś z gór przynosi chrapiącą ciężko przemoc
nieodkupioną jeszcze niezapomnianą
mechaniczny świerszcz wysyła promyk światła
niedokończony byt mój
byt mechanizmów
istnienie warunków
bytu
wiatr echem wdziera się do mojego schronu
psycholog wiatr dotyka mnie spokojnie głucho jednoznacznie
tak jakoś jakoś tak uzdrawiająco
tam czekanie na deszcz
tu wykluwanie się w gorącym przyszłowojennym podmuchu
inkubatorze
spokoju
>>>
Picie może być odzewem na robotnicze zapalenie płuc
lub umysłowe gnicie robotnika ciągnącego
po dwie zmiany na dzień, żeby zarobić na kartki na cukier
Posiadam, jestem właścicielem – jeszcze mnie nie interesuje
chociaż szanuję wszystko co amerykańskie i pozwalam
się nawet szukać Ameryce w Europie
zamiast posiadam, mam – wolę to, tamto, owo
Weź trzy błony i rozłóż na łące
kacze pierze rozdmuchaj, niech widzą niebo
weź kratę, która w oknie jest zamiast firanki
załóż sobie na kark i wyjdź na świat
gdy ściemni się płacz
myśl o tym co sprawia przyjemność wspomnieniom
odloty znane były już w Kredzie
bliskie dzieci w bliskich planetach Syriusza
Moje wymiary i położenie geograficzne
jest tak trudne do ustalenia
moje usta z czasem zbliżają się do stuły
Kara wskazuje palcem na mnie
dawaj – właśnie krzyknęła –
ale ja nic nie mam!
chociaż jestem robotnikiem niepijącym
>>>
* Rzeka wysycha w styczniu *
Pozwól mi na nowo cierpieć
bez lampy zmysłów tworzyć jak kiedyś
w kroplach szamponu we włosach
w szumie drzew rosnących na wybrzeżach
w kropli wody wielkiej jak morze
Zwierzęta – patrz – gromadzą się wokół nocnej lampki
kamienie krążą wokół słońca
jesteś we mnie jak dzikie zwierzę
nie drapieżne jednak sercożerne, myślołapczywie wysysające
Pozwól mi wygłaszać przemowy politycznie namiętne
wykrzyczeć je przed dziećmi złota
zamiast głosu ludzkiego wydobywam z siebie gdakanie
czuję, że mam dziób w kagańcu, dziób świecący jak neon
czuję, że drepczę, że gdaczę w jakiejś celi
nie wyrzucaj mnie ze swego miasta – imperium
Jest gdzieś moja Itaka i moja Penelopa,
która kocha i czeka na mnie
dzieli mnie od niej tylko rzeka
choć wielka jak Amazonka
to jednak tylko rzeka, a nie morze
rzeka wysycha w styczniu
wtedy obejmuję moją dziewczynę
pośród zgiełku nowiutkich żyletek
w autobusie z płomieni
tuż po zmianie czasu, po grudzie,
po wystąpieniu słowno-muzycznym
drzew podobnych do fontann
tuż po zmianie systemu
po zakończeniu gry w kości
kości zatrzymały się na blacie twarzy
na krawędzi znieruchomiały w bólu
wskazały przychylność bogów
>>>
*W tranzystorach wrą soki *
W tranzystorach wrą soki
wrą soki we mnie
idę ulicą, która jest ostatnio
stałym miejscem ucieczek i pogoni
policyjne radiostacje drążą eter nad miastem
robactwo drąży moją skórę jak spekulanci rynek
Stalowy drut w dużych zwojach
leży na trotuarach po obu stronach ulic
jak jelita słonia imperium
czerwienią pulsują jakieś lampki na drzewach
wszyte w moje żyły mierniki
wychylają swoje wskazówki w prawo do oporu
Moja rodzina gnieździ się w mojej szyszynce
z wieczornego wiaduktu patrzę na ich modlitwę
z porzuconych gazet wypływa krew i rozlewa się wokół
anioł schowany w moim plecaku ssie kciuk
Autobusy i tramwaje hamują przede mną
po chwili znów ruszają by zniknąć w furtach klasztorów
w brązowych błyszczących garniturach
ryby wyruszają w miasto na łowy
dzieci wypadają z okien, w locie, w malutkie rączki
chwytają doniczki z polskimi pelargoniami
W kalkulatorach wrą cyfry
wrą myśli we mnie
na powierzchni porcelanowych serwisów
w starannie zaplanowanej grafice użytkowej
cyfry odnajdują swe dusze
Biorę dużą miotłę w dłonie
zamiatam ulice, chodniki, place
zagarniam kawały pokruszonych płyt chodnikowych,
zomowców, ulicznice, rozszalałe dzieci,
zwoje drutów, kloszardów, butelki po benzynie
zagarniam to wszystko by upchać
w swoim programie politycznym
>>>
*Wisła wypełniona krwią*
Lawenda jest mi miła
jak Zamek Wawelski
studnia czasu
jak cisza ogrodów na Skałce
studnia duszy
mur przy kościele Świętej Katarzyny
pawie na Placu Wolnica
grupa upośledzonych umysłowo dzieci
godnych pożałowania
na tle góry Synaj
ławeczka nad brzegiem jest mi miła
jak bagietka i serek topiony w piwie
Wisła wypełniona krwią
jak puls czasu
brudny Dajwór
puls w skroniach
grupa upośledzonych umysłowo generałów
na tle Kopca Kościuszki
>>>
*Potrzebny balsam na rany*
Wyjeżdżam z Krakowa bo nie chcę być
taki jak bocian co w różnych gniazdach
czyta ten sam numer „Przekroju”
co wieczór innej partnerce
Wracam lekko ranny
zbudzony przed świtem
zmuszam się do wysiłku
gdyż chcę się jak najszybciej znaleźć
w cichym wirydarzu prowincji
pierwiastek majowy w ciemnych okularach
wypróżnił się na gazetę jak codzień
ogniska miłości to obsesje Muzycznego Piekła
tysiące, tysiące piszczałek w organach pod sklepieniem
w cyrku w przystępny, obrazowy sposób
spopularyzowano trudną teorię bezwzględności
Wracam do świętych miejsc, do źródeł zapachów
do samotni pod powierzchnią morza głupoty
tu glony będą nam służyły i słońce
z morza wyszliśmy – do morza powracamy
powiedziano przecież w Pucku
różane olejki z Jasnej Góry pomogły matce
piwo wawelskie pomogło ojcu
mnie potrzebny jest balsam na rany
z cysterskiego klasztoru w Szczyrzycu
tam popłynę łodzią podwodną
>>>
Zjeżdżam z rurek spirali
wspinam się potem w spirali
ja komunistyczne echo przyszłości
ja widłak w zamyśle ślimak w wykończeniu
Wielkim torem poruszam się w dół trzynastego
patrzę w metanowy ocean i szukam
błysku okularów na nosie
szukam chwiejącej się postaci-refleksu
Przyszedłem, popatrzyłem, wyceniłem tą kulę ziemską
śpiewałem „dajcie szansę Chrystusowi”
widziałem co działo się w dniach
które stanowią dziś dziś bardzo ważne daty
Teraz patrzę na to co wyprawia cyklotron
i wylęgam się w wolnych chwilach
wylęgam się z kukułczego jaja
z atomowego zegara
w piątek trzynastego marca w pełni
Siedzę i patrzę w spiralę jawiącą się w boleści
w osłupienie świata cieknące po ścianie
klęczący anioł na stopniach konfesjonału
anioł narysowany kredą na murze
anioł zwieszający głowę nad kuflem piwa
drżącymi rękami anioła próbuję powstrzymać
drżenie innych zwykłych ludzkich rąk
>>>
* W leninówkach czai się ścierwnik*
W kapeluszach czai się wąż
w zawojach czai się myszka
w leninówkach czai się ścierwnik
w biretach czai się sowa
w cylindrach czai się kaszalot
w myckach czai się agama
w beretach czai się pancernik
w hełmach czai się gwiazdonos
w pilotkach czai się orłosęp
w głowach czai się bakteria
>>>
Poziom odczuwania zaznaczony jest paznokciem
na gnijącej belce wkopanej w ziemię, urągającej Bogu
kryzysów i depresji łąka na której dziewczyna
obejmuje moje ciało
co z językami splątanymi w ustach Babilończyków
co z pismem Inków, kalendarzem Majów
co z siarką szewczyka i fajerwerkami Niniwy równie tarnobrzeskimi
pięścią jak wulkan, który zniszczył Atlantydę
benzyną i gliceryną stewartów
to wszystko też zaczyna się tym razem
jaśniejszą częścią paznokcia na palcu
wydrzeć, połamać koronę, pokruszyć złoto
idę przez Europę trzydzieścikilometrówcodzień,
przesuwam się, przewracam nocniki, powalam radary
wyjdź tancerko hiszpańska i na filmie video
zmień się w moje łoże odpoczynku
oczy i stereotypy i stereoponiżenia
znad biurka duży szczur wystawia głowę
by szczeknąć jak pies, warknąć jak dziki zwierz
na kobietę nad Ziemią
w kuli ciała moja jaźń jest Golgotą każdego ziarenka piasku
zestawieniem Palestyny z wątrobą
zestawieniem pocisku z ręką
zestawieniem łuski z drugą ręką
a spłonka
a dusza
wyjdź smoku zza chmur
pedałuj żebraku jeśli to twój rowerowy rydwan słońca
pedałuj dzielnie narkomanie alkoholiku generale
jeżeli nie możesz w słońcu stań
śnie zamieci
„Ja marzę” – tak napisałem gwoździem na świeżo pomalowanej
karoserii auta ślicznej dziewczyny
która zaparkowało go pod moim kasztanem zasapania
już deszcze w mojej poczekalni
już chmury w moim zoogrodzie
wymazuję gumką tekst o marzeniach
potem trę to miejsce papierem ściernym
ludzie, ja nareszcie, ja nareszcie jestem………..
poczucie honoru
ja marz nę
żar
wynioska, wysiodle, wygłęby, wygrody
woda oceanem diabła podchodzi do pierwszych szczelin
w bunkrze otchłani samobójstwa
wejść, ktoś puka
o tak, proszę panią, ja myślę, że zmarnuję pani ręce,
że podrę pani pończochy, że złamię serce suche
i zamieniony w królika wskoczę do pani auta
ja myślę
że
dzień to biała część paznokcie, noc-depresja
to gwiazdy i odległości
czuję w pobliżu wilki wyjące za telewizorem
czuję w pobliżu Syreny wyjące w śródmieściach
czuję w pobliżu banialuki wyjęte z brzucha gada
czuję swąd piekła z pałacu
gotuję się do bitwy ze swymi zmysłami
podnoszę poprzeczkę rozmnażania i komputerowej cywilizacji
szarych armii
pożywiam się jajami i koperkiem
układam sonety w piwnicy przy regałach z przetworami
dzisiejszej bzdury
kręca korbką powielacza spirytusowego
z którego wylatują baranki
czymś nadziane
czymś ekstra
czyms ponadczasowym
>>>
*Arystotelesowska żyletka *
Tnąc cienką kopertę złych nastrojów
ostrzem arystotelesowskiej żyletki słownej
plącząc się w obcym lesie za grzybami spokoju
wylewając siódme poty w wykopie ziemnym perswazji
śmigając łopatą w górę i w dół
zawsze czuję jak bulgocze mi w uszach tęsknota
tęsknota niezrównoważona niezrównana
jakby tonęła we mnie a ja w niej
Patrzę w otchłań jednej mojej myśli
nie widać dna
słucham atomu jednej mojej myśli
czekam na odpowiedź jak echa wybuchu
niecierpliwię się
kiedyż ona wreszcie nadejdzie
a oto i ona – niebo – ziemia – głowa – gardło -ślina
i już:
do siebie, do was, Pułtusk, sosna
do siebie, do was, łopata, papier
rozkazy dla siebie, rozkazy dla was, smok, autostrada
wieże, wieże Babilonu, przednówek Kubania
Ogrody Semiramidy, Idy marcowe
Atak Marsjan, Małpi gaj – nie dla mnie
Mickiewicz nauczył mnie Goethego
Faulkner nauczył mnie Dostojewskiego
Dostojewski nauczył mnie Chrystusa
Chrystus nauczył mnie cierpliwego czekania
Chrystus nauczył mnie czekania na list
z nieba
>>>
*Można opisać noc i kosa*
Można opisać noc i kosa
iluż to czyniło ludzi
już w starożytności
można opisać ciche lasy
należące do wzgórz
iluż to czyniło ludzi
krążących snami nad ziemią
można opisać piaszczyste wydmy
składane w hołdzie dla nowiu
iluż to czyniło ludzi
cierpiących w samotności
można opisać połacie pól
ciągnące się po horyzont
iluż to czyniło ludzi
opuszczonych, zdradzonych,
czekających o świcie na
ostateczny cios
można opisać księżyc
lecący nad drzewami
iluż to czyniło ludzi
rozpaczających z powodu
odrzuconej ofiary
można opisać nietoperze
szybujące cicho w sadach
iluż to czyniło ludzi
niedostrzegających niczego
w czarnej puszce przyszłości
oprócz myśli
oprócz słów
>>>
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się nad tym patrząc na nią o świcie
zastanawiam się nad tym przy pożegnaniu
ostatnio nie mogę skupić myśli
ostatnio jestem bardzo drażliwy
przesuwam swoje zainteresowanie
z centrum na jego przeciwieństwo
przesuwam swoje zainteresowanie
jeszcze dalej
przyjemność sprawia mi puszczanie wodzy fantazji
przyjemność sprawia mi wsłuchiwanie się
w szmer rzeki wolnych elektronów myślowych
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się, czy miłość jest rzeczą czy ideą,
w którą wierzę
zastanawiam się, czy rzeczywiście poszukiwanie miłości
jest tym co utrzymuje mnie przy życiu
ostatnio nasuwają mi się różne myśli,
które tylko z pozoru nie mają ze sobą związku
ostatnio przestałem wierzyć w permanentne zagrożenie
przyjemność sprawia mi rozczulanie się nad sobą
przyjemność sprawia mi bycie bardziej miękkim,
bardziej anarchicznym, mniej przestraszonym
Czy ja ją kocham?
zastanawiam się co znaczy w mojej głowie
kalejdoskop pojęć takich jak –
sumienie, dzwonek, lawina, dążenie, integracja
zastanawiam się nad potrzebą wybudowania tamy
dla zmysłów
ostatnio zdjęto mi kaftan bezpieczeństwa
ostatnio pozwolono mi podejść do okna
przyjemność sprawia mi oglądanie w wyobraźni
nowej Arki Noego
przyjemność sprawia mi zastanawianie się nad tym
czy miłość jest moim Araratem
>>>
* Co mówisz?*
Co mówisz duszo hucząca jak dzwon?
nie mogę nic zrozumieć z tego
co chcesz mi przekazać
kołyszesz się ciężko wytrącona z równowagi
po zderzeniu z rzeczywistością
modulowane infradźwięki wydobyłaś z siebie
one omal nie zmiotły mojego intelektu
Czym odpowiadasz na moje nocne dysputy
na rozumowe ciągi, na wyjaśnienia i usprawiedliwienia?
Co mówisz ciało piszczące jak mysz
chyba wiem co się wydarzyło
społeczeństwo chciało cię pożreć
jego dantejskie piekło stało się możliwe
jak w szyszce las
gdacz, jęcz, trąb, onomatopejo wyjścia z Egiptu
Czym odpowiadasz na moje pożądanie,
na nieodpartą chęć przejscia tego Morza
i przemierzenia tej Pustyni?
>>>
*Dzwonią dzwony na trwogę ludowej władzy*
Zebranie patriotów, zebranie ludowej władzy
choć w tak wąskim gronie a jednak całkiem jawne
choć w pudełku zapałek i za plecami społeczeństwa
jest rok 1984, jest wiosna, jest środa, jest politycznie
dzwony już nie dzwonią na trwogę Kościoła
w każdym bim-bam: złości, zbrodnie, urazy
jakiś ministrant właśnie radio strącił z drzewa
szlachetni ludzie próbują się organizować, łączyć się
w obronie swoich sumień podczas wędkowania
chociaż jest ich miliony robią to pod osłoną nocy
promienie słońca odbijają się w ludwisarskim łuku
padają na zaplecza domów partii
ktoś zaciąga w oknach story
smutek ogarnia obradujących towarzyszy
żal im straconych złudzeń, zmarnowanego życia
jest wieczór, zmierzch nad posterunkiem milicji
dzwony dzwonią na trwogę ludowej władzy
księża patrioci też zrozumieli, że utracili swój kraj
otwierają się drzwi ponad miastem, drzwi powietrzne
wychodzą przez nie anioły
z każdą chwilą jest ich więcej
szlachetni ludzie wywieszają narodowe flagi
przed katakumbami
stres-gong, stres-gong
uspokajam się widząc zmieszanie towarzyszy
czekam na Amerykę
na szansę w wierszach, w taśmach
ale radio nie działa
kiedy nadejdzie lato?
>>>
* Enosz kazał mi uspokoić dzwony*
Enosz kazał mi uspokoić dzwony
nie było wyjścia
musiałem zburzyć dzwonnicę
Na jednej z prywatek powiedziałem donośnym głosem –
wnętrze Księżyca Amerykanie zbadali w ten sposób
że falę sejsmiczną niosącą informacje
przez wewnętrzne pokłady piękna księżycowego
wywołali zrzucając z orbity całe człony statków Apollo
a gdy przeszła na drugą stronę przechwycili ją
do gitar ukrytych w ciemnościach kosmosu
Trzecim synem Adama i Ewy był Set
to on rozkołysał dzwony pierwszy
Przestałem się kołysać w przód i w tył
przerwałem monolog, odsunąłem się na stronę
Enosz kazał mi uspokoić dzwony
zerwałem sznury, zrzuciłem dzwony
serca uderzyły głucho o ziemię
Usłyszałem z ust obecnych na sali
to Oleandry, to Oleandry były pierwsze
Dziś jest ciepły wieczór
siedzę w ciszy na balkonie przy okrągłym stoliku
popijam wodę z butelki po wódce angielskiej gorzkiej
patrzę na sad i na moje miejsce w nim
myślę o tym jak niewiele komuniści zrobili
dla poprawy życia materialnego ludzi żyjących w Polsce
no cóż, w końcu czynili to za moje i moich wnuków pieniądze
no cóż, a tak się starali
Lituję się nad zniszczonym krajobrazem
w którym nie dostrzegam moich dziecięcych ołtarzyków
gdzieś ze stratosfery dobiegają szpiegowskie szmery
robaków toczących gnijące już ciało Lenina
odraza budzi się we mnie, odraza do rzeczywistości
Zastanawiam się nad tym, czy takiemu jak ja
pozwolą pożyć dłużej w tym społeczeństwie
dłużej niż robakom Lenina
Echa dzwonów rozbrzmiewają jeszcze spoza chmur
gwałtownie zaczyna rosnąć mi broda
wyglądam już prawie jak Enosz
serce spada z balkonu z łoskotem uderza o ziemię
moja dzwonnica się chwieje
>>>
*Dzikie czereśnie dojrzewają na skraju*
Na ile jestem wymysłem siebie samego
a ile moich myśli zbudowali obcy ludzie
zamknięty w pniach topól rosnących wśród wzgórz
mieszkam jak więzień w ciemnych basztach
Odgaduję zagadki świata ciszy
zastanawiam się nad przyszłością studenta
zabawiającego się jeszcze na staromiejskim rynku
wielką pomalowaną na czerwono oponą ciężarówki
dzikie czereśnie wyzierają z zieleni stęsknione
dojrzewające obok starych strzech
dziewczyny zaplątane w państwowe barwy
występują w tragikomediach mojej męskości
Jestem i mogę być w stałym okropnym bólu
miecz starczych złudzeń rozcina moje dzieciństwo
Nadal wymyślam siebie w sytuacjach stworzonych przez pijane tłumy
zatrwożony własnym poddaniem
tak można się zgodzić i na myśli samego diabła
diabeł może zerwać czereśnie pamięci
diabeł może zastąpić cię w grze w piłkę
diabeł może równie źle kroczyć na szczudłach
poprzez Beskidy i Bieszczady lub jakikolwiek
wyimaginowany krajobraz Polski
Dzikie czereśnie dojrzewają na skraju
mojej wyimaginowanej wioski
obserwuję je obwarowany w swojej miejskiej duszy
topoli barbakanu
>>>
Och towarzyszy mój miły mój miły
ratuj nasze Pogotowie Ratunkowe
mój aniele
gdzie są arterie wytęsknione
otwarte dla mnie gdzie
patrzę w niebo widzę na nim tak jak dawniej
rozwiany piękny na tle błękitu czerwony sztandar
jak łuna wspaniały
to nie moja bandera
moja bandera złożona we czworo
z odbiciem mojej oplutej twarzy
a zwłaszcza rozbitego nosa
spoczywa w kieszeni spodni
zaraz przepiorę ją w potoku w bardzo chłodnej wodzie
wypływającej z cmentarnego źródełka
z komunalnego ujęcia
ze wszystkiego potrafią zrobić śmietnik
oni
z mojego strachu nawet
z cynobru z bławatków z finału
z gurgula z człownika z blu
z rotmistrza z pałacu-pałacam
z kitajc z kjokushin z alleemanachu
to ja robię z ich śmietnika rozrywkę dla mas
ten mój sąsiad pomylony kładzie się znów
na asfaltowej szosie w biały dzień
on też ma wrażenie że myśli pozwalają na to
że chłodna woda potoków obmywa jego i ziemię
że dotyka plecami dna
jest dobrze on nie jest głodny
dobrze ubrany czysty niedyskryminowany
nieprześladowany
ze wszystkiego zrobią śmietnik
nawet z Planów
z których słyną ich Wody
>>>
Potok ograniczeń płynie z Komitetu
Oni nazywają naszymi słowami swoje racje
dla mnie zawsze będą Oni
choćby uznali mnie za bezwartościowego zboczeńca
dopóki będą te ograniczenia
mój patos mój święty Ibis mój styl
mój w lustrze On powie zawsze: Oni
rzeka jest w moim przypadku zawsze
nie Oką leniwą a rwącym kamienistym potokiem
do którego zbliżam się od zachodniego brzegu
mój tapczan to wyspa na Wiśle
i jednocześnie prom
co z puszką Pandory?
teraz zapewne ZPOW w Zawierciu
produkuje takie puszki
pod nazwą „Puszki z przecierem pomidorowym”
och, ten Komitet, ech, ta Partia
przecież w miastach daje znać o sobie
tylko przy świątecznych okazjach
w domach prywatnych panuje
półpubliczny JMJarre i Pink Floyd
młodzież chodzi na dyskoteki metalowe
dziewczyny uwielbiają Franka Kimono
chłopcy noszą znaczki w klapach i oporniki
schody do Komitetu istnieją tylko po to
by mój język mógł się jak dywan ułożyć na nich
rozwinąć i przylgnąć
maliny białe kwitnące a w nich pszczoły
maliny dojrzewające zielono-czerwone
wiśnie wysokie kwaśno-słodkie purpurowo-zielone
czereśnie czerwcowe na Czerniakowie
gdy mój język odetną pójdzie na ozorki
z sałatą i ziemniakami w milicyjnym kasynie
mój język moja noc moje sprawy
niech się udławią czerwono-zielone szuje szczujące
niech się udławią wielki krowim językiem
w psyku szczekającego psa
ci wszyscy którzy nie rozumieją gestu Abrahama
którzy nie wznieśli nigdy ręki z kamiennym nożem
nad szyją swego syna tylko z miłości
i nie zatrzymali jej tylko z miłości
po tych schodach wspinam się na przybraną
bożonarodzeniową choinkę
po jakich schodach – to mimikra
mówi Metuszalech moje mikro i makro
co za choinka – to tylko czerwona tablica
z napisem Komitet
takie tam, tam
>>>
* Polski Narcyz socjalizmu *
Zaglądam do studni
tam w dole tafla lodowa
jak świecący ekran telewizora
oko dinozaura w otchłani wieków
zamarznięta w studni woda wiruje, zapada się
do wnętrza Ziemi
patrząc jak razem z moim mózgiem
studnia kurczy się, blask jej blednie w ciemnościach
nagle słyszę gdzieś z wnętrza echo Pierwszego Wybuchu
Przechylam się przez poręcz drewnianej kładki
nad potokiem gdzieś w krzakach za miastem
tam w dole woda cicho przesuwa się nad mulistym dnem
z moją dziewczyną stoję tu ramię przy ramieniu
wzbudza się nowe echo historii
krew zaczyna mieszać się z wodą
znikają nasze odbicia kołyszące się łagodnie
krew Abla przesłania naszą bliskość
Patrzę na wzburzony ocean z pokładu statku
cały świat miesza się z pianą i wiatrem
ptaki spadając dziurawią miotające się wzgórza
masy wód nikną w zamieci razem z naszą miłością
wzywamy pomocy jak ludzie wszystkich umarłych pokoleń
nad światem rozbrzmiewa dziejowy dzwon
Szukam karabinów w nastrojach
karabiny rzeczywiście znajdują się w nastrojach
chwytam jeden w garść, strzelam na oślep
nie widzę kierunku, nie widzę celu
wszystko zmniejsza się przestrzelone
jakby schodziło z niego powietrze
tak dzieje się z moją dziewczyną i moją wodą
nawet ocean w kropli tęczy zmniejsza się
Ocean to zbliża się z dołu to nadlatuje z góry
ja patrzę w otchłań dzwonów
jej łódka podpływa pod tonący transatlantyk
na mostku kapitańskim stoję ja – Narcyz
zadufany, socjalistyczny
– w sobie
>>>
Bryła gotyckiego kościoła
jak rakieta
wyrywając swe fundamenty
startuje z ziemi w kosmos
pozostały po fundamentach wielki krater
zieje ogniem, pokazuje się oko piekieł
cmentarne kości układają się w krzyż
tłum wokół cmentarza
tłum wokół mogiły
tłum wokół krzyża
mrowisko ludzkie za ogrodzeniowym murem
ludzkie piłeczki ping-pongowe kolejno odbijają się od trawy
by poszybować za kościołem w niebo
o tu jeden, tam drugi, o już trzeci, czwarty, piąty
stu, wszyscy, wszyscy, o tak, w górę, w górę
w chmury, patrzcie, patrzcie
w trawie pozostają kłótnie, zmarszczone brwi
pod płotem obok kasztana
zawisają nad miejscem gdzie były oczy
ciężkie mury kościoła rozerwały powłokę burz
rozerwały pojęcia grządek i podkopów
w dzienniku telewizyjnym nie będzie relacji
z tego cudownego wydarzenia
ani namiastki tego w pracy urzędowej
ani śladu tego w tępej nocnej schadzce
ani w porannej prasie
ani w przewodzie sądowym
ani w schizofrenicznej wypowiedzi przywódcy mówiącego
o upale nie do wytrzymania
po jakimś czasie spadają z nieba krople dżdżu,
który może od wszystkiego wybawić
otwieram usta
swoją maskę kieruję w niebo
deszcz spada na mnie
cierpiącego na niewłaściwe miejsce na ziemi
przynosi ulgę, przynosi ukojenie, przynosi myśl
że świat nie został zniszczony w snach
że kataklizmy wojen nie zmieniły go fałszywymi wizjami
choć odlecieli ci, którzy poznali się na chorobie mózgu
grożącej znieruchomieniem nieuchronnie na ziemi
ci co pozostali odsunęli się od obłudy
podali sobie ręce
nad kraterem zagłady
>>>
* Ślady krwi na ziarnach piasku *
Trójkąt – gracja – widnieje – Bermudy
mały książę snu – morze Argentyny
jazzowe hotele Nowego Jorku – roztańczeni
goście z gór
Wąż sunie po kamiennych płytach czekania
w największej sali statku kosmicznego „Rzym”
jej posadzka wyłożona marmurem z Carrary
Czworobok – Zappa – kusy beret
ocean Fiji – mur – plaża Falesy
Żółwie kupują w samie boczek i beret
wiatr wieje tylko po to by przez nos
wrażliwca-myśliwca dotrzeć z drżeniem szyb
do komory celnej w jego głowie
Graniastosłup – statek kosmiczny „Intro”
wieża w Pizie – dłubanie w zębach – łoże miłości
wywnętrzenie – ona – zezwierzęcenie – oni
Z kąta w kąt, z beli w belę
kołysać się od podstaw, jeść, gryźć, kopać
kropką nad „i” posługiwać się jak młotem
Linia – lizak o smaku porzeczkowym – drzewko oliwne
kadzidło – ocean łąk – kobieta która mówi
Luminarzem to ty nie jesteś Adalbercie
mnie nie oszukają przenicowani Warszawiacy
dziewczyna szepcze mi do ucha –
zepchnij mnie w ocean chcę tonąć
z tobą bez słów
>>>
* Panie, odpuść mi *
Chciałbym wziąć swój mózg w dłonie
chciałbym móc rozciągać go jak gumę
wstydliwą tą lepkość przerobić w planetę
urobić, wykołysać kolebkę
Moje ręce zbliżają się do siebie
nie mogę ich opanować
jak dwa węże, jak krokodyle rzucające się na siebie
takie są moje ręce
moje ręce z rozstawionymi szeroko palcami
Chciałbym zmienić swój mózg w gumę do żucia
przeżuć tę plazmę myślenia
o wszystkim i o niczym
odzyskać smak życia w nim zagubiony
Wydaje mi się, że moje ręce pożerają się,
palce wchodzą pomiędzy palce
stają się gorące jak ogień
staram się pomimo wszystko jakoś je zatrzymać
ogromnym wysiłkiem udaje mi się
złożyć je tak jak do modlitwy
Panie, odpuść mi
za mój mózg i ręce
>>>
* Emigracja 84 *
(nasłuchujcie radia)
Biegnę przez wulkaniczną pustynię
przemierzam skalny krajobraz
w chwilach słabości widzę oazy zielone
leżąc wyczerpany oglądam slajdy
wyświetlane przez wiatr na ścianie
poobiedniej gigantycznej rezygnacji
Jaskółka jak nóż czasu pokazała się na niebie
słyszę jak ktoś ciągle wystukuje młotkiem rytm ucieczki
ktoś woła – panowie biegnijcie tam gdzie rośnie storczyk
w ucieczce przed grzechem traficie pod dziką czereśnię chłopców
w ucieczce przed grzechem odnajdziecie duszę mężczyzn
Pielęgnuję dla świata swoją siwą brodę zmysłów
kołyszę się w kołysce przeznaczenia
tętent to nie bicie serca
to nerwy galopują jak konie we mnie
serce wytrzymuje samotność, słyszy przecież te echa
kłamią, biją, grabią, mordują, palą
Złota kaczka w zaczarowanym stawie
oto czym jest wolność
wolność jest czuwaniem w starych zegarach
ktoś woła – panowie, pułapki, pułapki ze wszystkich stron
w drzewach, w ubraniach, w gestach
w ucieczce przed cynizmem odnajdziecie siebie
w ucieczce przed wszystkim co martwe odnajdziecie przyszłość
Szukam całości w ucieczce przed wszystkim podzielone
historia mojego domu jest stałą ucieczką przed światem wydm
w ucieczce przed niewolą trafiam do więzienia
widzę jak kłamią oraz upokarzają, gwałcą, torturują
tych co zatrzymali się na chwilę
w zielonych oazach
>>>
* Historia kiełbasy *
Historia PRL to historia kiełbasy
och, pomyślcie tylko –
czterdzieśi lat problemów kiełbasianych
czterdziestoletnia kiełbasa
westchnijcie –
czterdzieści kiełbas na głowę obywatela
czterdziestometrowa kiełbasa
wspomnijcie –
czterdzieści zjazdów partii poświęconych kiełbasie
czterdziestolecie kiełbasy
och, żachnijcie się –
czterdzieści referatów na godzinę w temacie kiełbasy
czterdzieści kartek na kiełbasę na jedno życie
Historia Państwa Rozpaczliwie Lewitującego
w świńskich jelitach
a imię jego – 40 i tyle!
>>>
*Niezależnej myśli społecznej sformułować niepodobna*
Jak mówiono w tak totalitarnym systemie
(rządzonym podobno przez awangardę polityczno-społeczną
– jakże postępowo wykuwaną w kace kuźnicach)
niezależnej myśli społecznej sformułować niepodobna
– a jednak cuda się zdarzają
mimo tego, że jest to niezwykle trudne,
gdyż ludzki umysł staje się tu jedną wielką kiełbasą
lub zwykłymi flaczkami
udało się uruchomić dzięki podświadomości
procesy prowadzące do stworzenia
ideowych podwalin pod komunistyczne społeczeństwo
nie marksistowsko-leninowskie i nie francusko-rewolucyjne
międzymózgowie tłumu, nieświadomość społeczna, dziewiczość
każdego człowieka, niedopowiedzenie dziennikarskie –
to stało się murem, przez który nie przedarł się
żaden agent ani prowokator
za tym murem spisano Biblię Wolności
zebrani za tym murem westchnęli ciężko
i rzekli – „My – wspólnota”
(podobno wtedy awangarda stała się ariergardą
ale bez duchowości pierwotnej lub jakiejkolwiek
nie uznano jej za gildię kowali)
>>>
*Polscy Chłopi mówią*
Polscy Chłopi dobrze wiedzą,
że nowa 5-latka chleba dopiero nadejdzie
i póki co nie utożsamiają się ani z rządem wysoko
ani z podziemiem
Polscy Chłopi mówią
pójdziemy do wyborów albo i nie
dzięki Bogu myślimy jeszcze
nie damy się wrobić
obronimy Boga i sprawiedliwość komunistyczną
i wejdziemy do rządu na lata
Polscy Chłopi z Chłopskiej Drogi
nie są od rzucania ziarna w podziemie
od tego są rolnicy
>>>
* Mój rydwan *
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
ciągnie mój rydwan po niebie
to i tak nie zabrzmiałoby to kosmicznie
lecz najprawdopodobniej romantycznie
Poszedłem za nią w cień nad rzekę Hosanna
i utonąłem w małym źródle
z którego wypływał ocean jej pragnień
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
uświetnia mój zaprzęg na niebie
to i tak moja prawda nie zyska
ani jednej gwiazdy
Mdleję dziś ze zmęczenia
kołysany na falach w łódce nerwów
po miłosnych uniesieniach
Jeżeli powiedziałbym, że wierzyłem w nią
to i tak byłoby to oczywiste
przecież sny to stukonne zaprzęgi
one przybywają w majestacie weselnego orszaku
w obiecanej torebce, w obiecanych kolczykach,
w obiecanym szacunku
Oglądam tysiącminutowy film fabularny
o miłości rodzinnej
to opisano już w Księdze Rodzaju
jest coś o tym w Księdze Wyjścia
Przechodniu powiedz jej, że zrobię dla niej wszystko
niech nikt jej już nie szuka bo ja ją odnalazłem
wiara to nie hipoteza
wiara to praca i podróż po gwieździstym niebie
wiara to wnikanie w noc swoimi gwiazdami i kometami
Wielki czas
czas kwadratowy
czas barwny
czas szybki
Kolczyki śnią mi się teraz po nocach
widzę je we śnie wpięte w mój policzek
torebki damskie śnią mi się po nocach
widzę je we śnie w wewnętrznej kieszeni
mojej marynarki
Przebudzony nad ranem widzę płonące skrzydła Nike
symbole odpowiedzialności
Jeżeli powiedziałbym, że sto koni
ciągnie mój rydwan po niebie
to powiedziałbym prawdę, kosmos odpowiedział mi –
szukajcie Izraelici, szukajcie Rzymianie
szukajcie Rosjanie, szukajcie Amerykanie
znajdujcie Polacy
>>>
* Na kredyt samego siebie *
W biurowcu szczęśliwym moich rozsądków
nastawiony na szmery lata i mijających wakacji
siedzę w piwnicy
i myślę o tym, że tam pode mną jest piekło
tam nade mną są gorące ulice, rozpalony asfalt
jak gnom przykucnięty w ziemiance na
zydlu lat sześćdziesiątych
rozmyślam o tym jaki jestem jeszcze dziecinny
że ulegam wspomnieniom
taki artysta a taki naiwny
taki ambitny a taki żeglarz-rozbitek
taki gitarzysta a taki urzędnik
Boże, jak dobrze
mieć taką koncepcję życia
na kredyt samego siebie
pod zastaw zdrowego rozsądku
JAK ROBAK POKUTNY
JAK MINISTER PISKORZY
>>>
* Kiedy jazz..*
Kiedy jazz będzie tak popularny jak rock
a rock tak dobry jak jazz
kiedy grona słodyczy będą w porannej rosie brzmieć
jak misterne struktury pajęczyn
wiosna mija wstępujemy powoli w lato
muzyka schodzi do duszy głębin
jak murzyn pod pokład galery przewożącej niewolników
słucham i gram tę muzykę która odpowiada na pytania
moich liści, ech, przodków gadających
trąbką, gitarą, smyczkiem lub sekcją smyczków
swoim brzmieniem pieni się w kuflu jak piwo
rozgrzewa jak wino, odurza jak wódka
gdy dzieci dorastają a bociany szykują sie do odlatu
chciałem cieplejszych dni –
pot odpowiada sycząco parując na mojej skórze
fletnie Pana na halach
odgrywają symfonie Beethovena styczniowego
a fujarki wspominają Vivaldiego
kołyszę swoje niemowlę
wyglądam powrotu kobiety
przed jaskinią stoję wpatrując się w fatamorganę
z której dobiega hymn miliona lat
przemieniony jazzem i rockiem
>>>
Fascynacja
Chłodny poranek
komórka ciemna na ścieżce od oczu do mózgu
rzeka, chłodna woda
głowa zadarta w górę
niebo błękitne bez chmur
niebo z milionami gwiazd
ukrytymi
wielkimi jak wstające słońce
stuk
wrona
wrzos
wrzask
i ty
i ona
ziemia zielona
z daleka widziana
mokro
fascynacja
denuncjacja
atimia
aprobata
granice przesuwam
przesuwam terytorium
ludzie i oczy pomagają w tym
środowisko fascynuje
szukam łaski w mózgu
wybieram się w drogę
z oczu do serca natury
>>>
Społeczna schizofrenia
tak niezauważalna zmiana
w rzeczywistości przeżywanej w głowie
państwo staje w centrum
komunizm staje w centrum
władza staje w centrum
i stałe zagrożenie musi być
i nienawiść do tego co wokół musi być
i wszystko odnosi się do tego wielkiego
impulsu postępu
i wszystko odnosi się do tej mobilizacji w imię postępu
tylko szczęścia jakoś nie widać
w najbliższej okolicy
i na horyzoncie
tylko zbyt dużo łez
w zwykłych ludziach
panie doktorze Marks
>>>
Tyle lat bez koncepcji przeżyłem
żyjąc dowcipem dla ulotnych panienek
ciężko stąpając posuwałem się wzdłuż uniwersyteckich korytarzy
w długich swetrach wyciągniętych na łokciach
ja onomatopeja Południa
żyłem z dala od ukochanej Litwy
Itaki i Ziemi Obiecanej
jeszcze do dziś zostało mi to zapatrzenie w dal
i brak koncepcji socjalnej w głowie jak pole pokrzyw
przeżyłem tyle lat, nie martwiąc się, nie cierpiąc
z braku wieloletniego planu
cieląc się, ucieleśniając i ciałkując
w piaskownicy odkryto moją telewizyjną fizjonomię
pod Domem Ludowym zarażono mnie
wszystkim co ludowe
teraz spójrzcie, nie zależy mi na niczym legalnym
wcale nie chcę się przypodobać nikomu
jestem nieuważnie niegrzeczny i złośliwy
dla szytwnych ludzi i gmachów modernistycznych
co mają piętra jak klocki Ludwika van der Rohe
jestem przeczytany, wyoglądany, przyprawiony
zjeżdżam językiem angielskim na dół
wchodzę do piwnicy
starej wiejskiej piwnicy usypanej ziemi pod gruszą
biorę kubek i nalewam domowej chłodnej maślanki
piję chłodnieję tylko
wychładzam swoje dolne kondygnacje
ale głowa ciągle ciepła
bez koncepcji poza jedną ostatnią –
życie jak gromnica w rękach Gaudiego
na procesji w Boże Ciało
topiąc przemienia się w wieże Sagrada Familia
prowincjonalnie futurystyczne
>>>
Uderzyłem ją słowem
jak Judasz politycznych improwizacji
zaciemniając i tak zaciemnione słońce
zdradziłem ją słowem
była damą a mówiłem do niej – skrzacie, kurczaku
moja wyobraźnia zawyła
siny tygrys dał znać o sobie przeciągłym rykiem
gdzieś z mojego szpiku kostnego
z pnia zmurszałego
z westchnieniem jak trupi oddech mumii
kluczyłem w karbońskim lesie książek przyrodniczych
i nie wierząc logice Grecji
poszedłem po rozum do głowy
do chrustu Abrahama i studni Jeremiasza
wstyd mi dziś
patrzę jak rosną mi kły i wzbiera we mnie gniew
prymitywny wąż morski
pretensje ze snów skaczą w poszumie komputera
targam bandaże, drapię świeżą ranę
jak mogłem to powiedzieć: „jesteś motylem a ja czołgiem”
„jesteś mgłą a ja toporem”
poznała moją wartość dorosłego inteligenta
użyłem słów jak Morze Czerwone bez żadnych przejść
i Arraratu,
podczas gdy Noe jeszcze nie rozpoczął pracy
jak mogłem powiedzieć –
„jesteś tylko moim żebrem – nie przesadzaj”
>>>
Przejdźmy do sąsiedniego pokoju – ukryjmy się tam
oparci o płot przemilczymy naszą miłość
w oczekiwaniu na świt nad brzegiem
za drogą sąsiedniego mieszkania
dziad żebrze
syntezatorowa Jasna Góra komunistów
nienawiść nie może wchodzić w grę
może obstawiać ruletkę mojego pisania
(jak by powiedział tuman mieszkający w pobliżu
– mgła, że oko wybij)
przynajmniej stolnica na stole
a na niej ciasto na obwarzanki dla pątników
a tam pod murami zaszybia
już rozciąga się pejzaż i panorama w nim
piętnastowiecznego Krakowa z zarazą
boje się, delikatnie niosę jej kwiaty
żeby mogła poznać mnie od strony potwora
na przykład króla jegomości, co ćwiartuje krytykantów
a w tle szemrze saksofon, dudni bas
na wieży w duszy Jasnej Góry coś gra
syntezatorowe spowiedzi komunistów
są jak improwizacja tęsknoty za absolutem
(przy niej kwitną serca niezaschnięte całkiem)
szukałem tych jasnych promieni
byłe tylko raz być w życiu szczęśliwm
jak wczoraj, gdy trzymałem w swojej jej delikatną dłoń
i aleją schodziłem wśród drzew ku centrum miasta
ból
przed
czołgiem pędzony
rozwinął sztandar wiary
Przejdźmy do tej sali bez dwocjonaliów
spójrzmy na obraz
w oczekiwaniu na świt ozdrowieńców
jaka cisza, milknie gra komunistów
dziad nie żebrze
mucha nie siada
owce się pasą
a ja widzę
że mój sens jest zbyt wielki w moich słowach
zbyt wielki by przemilczeć miłość
dlatego zaczynam wątpić
w nienawiść
>>>
*Manhattan Transbud*
W Biuletnie Biura Politycznego napisali,
że w Polsce nie ma poważnych problemów społecznych
nie ma krwistych byczych postaci
ani włóczęgów ani prostytutek
ani mafii ani wywrotowców
regiony nie mają partykularnych interesów –
choć piosenki lubią takie właśnie tematy
można odszukać, co prawda jakąś kobietę
która w roli robotnicy od pierwszej do trzeciej po południu
sortuje gorącą cegłę przy palenisku pieca w prawdziwym piekle
ale przecież wszystkim wiadomo,
że po pracy przeżywa chwile szczęścia pasąc krowy
na swoich trzech ha dziesięć kilometrów od fabryki
i kogo coś takiego wzruszy
to już lata osiemdziesiąte i nawet Pstrowski
nie ma szans – wszystko jest takie normalne i codzienne
żadnej indywidualności w kolejkach
żadnej poezji zbuntowanej w tramwajach
tylko ciągłe przewozy Transbudu na drogach
i Osinobusy pełne manekinów godziny piątej trzydzieści
można odkryć, co prawda
jakiegoś kierowcę, sklepową, grabarza, prywaciarza
lecz wzięcie ich pod lupę grozi ich unicestwieniem
życie społeczne jest jak mgła
a ludzie jak opar
>>>
Słońce rozpadło się jak pestka
słońce moich wzlotów
zmiażdżone powieką
zniknęło gdzieś za czerwonym blokiem
dojrzałem jeszcze czarne ptaki
wylatujące tam z gniazd
kierujące się ku mojej duszy
odhaczenie porażek i pogrzebów
krople łez jak chleb powszedni
stały się moim udziałem
jak dłonie cierpnące chłodne
serce stwardniało jak Ziemia
ponieważ leżałem
na balkonie bez ruchu
przez trzydzieści lat
>>>
* Parkan *
Prowadzę śmiertelną walkę podjazdowo-propagandową
nad moją głową przelatują pociski
z atomowymi głowicami
jadowitych fal elektromagnetycznych
i konwencjonalne granaty gazet
za moimi plecami anioł tłucze diabła
jakąś deską z parkanu
a ja stoję pod tym parkanem
i sikam na stary napis wymalowany na deskach:
„Czynem uczcimy VIII Zjazd Naszej Partii”
co to znaczy Czynem?
co to znaczy uczcimy?
co to znaczy VIII?
co to znaczy Zjazd?
co to znaczy Naszej?
co to znaczy Parkan?
>>>
Asceza
Przy…..j…………..dź
nie dziś………….
>>>
To co w wyobraźni demaskujesz
jest twoim bogactwem
słuchaj tego echa
słuchaj, nie bój się nawet
zdrożnych myśli jakie ci przychodzą do głowy
za mezonem
pi
przez banał życia
podążasz nad krawędź piekieł
posługując się pszenicą i żytem
latem posrebrzonym
nie wychylaj się poza nią
przełknij ślinę strachu
posługując się tęsknymi rozstaniami
i narodowymi nostalgiami
posługując się metalem błyszczącym
skręconym w symboliczne rogi i trąbki
wracasz w ramiona nieba
to co w wyobraźni demaskujesz
jest twoim bogactwem
nie bój się tego
ratowało to twego dziada
uratuje i ciebie
knebel dziada był właśnie zwątpieniem
słowa ze snów nie znają granic
ujrzyj siebie w wyobraźni bez granic
słuchaj siebie w wyobraźni bez granic
poddaj się, słuchaj wyobraźni
bez granic
>>>
Totalitaryzm kłami
łamie mój autorytet
a mnie bawi ten manieryzm
totalnie
>>>
Życie Petrarki, gdzież jego sens
– w uśmiechach dojrzałych kobiet –
gdzież jest jego kamienne jajo
niezadowolenia z siebie
mnie rannemu Ikarowi mówią czasem
małe czerwone krasnale – odkąd ostrzygłeś się
wyglądasz wreszcie jak porządny człowiek
Petrarka a nie Boccaccio
bardzo krótkie fale jonizującego promieniowania
mocne ciosy chłodnych protonów słonecznego wiatru
jedna z form życia kosmosu – dla mnie
co wpływa na kierunek ludzi
płynących ku kobiecym szalupom ratunkowym
sensu
a te toną na pełnym morzu
>>>
O kolego – nie zadawać pytań
masz prawo ..
o Chopina, o Targowicę, o Katyń
dobrze radzę skorzystać…
pstajk i psisk…
harfa się przewróciła
fortepian przełamał się na dwoje
i zasłona rozdarła się w gabinecie Pierwszego Sekretarza
a za nią stał czerwonogwardzista
a za nim prawda
a za nią otwarte okno
i wypadła na warszawski bruk
wyjmij stamtąd ręce i oczy
nie dotykaj, nie patrz, nie wolno
lepiej nie widzieć…
jak bawiono się w łamanie czaszek, rąk i nóg
w lasach
w grobach
w gabinetach
w sumieniach
jak rano po chłodnej mannie z Kremla
stąpał kat Katynia
przejęty trelem ptaka
a to dusze grały
na fletni Pana
a to anioły w podartych szynelach
płakały wśród sosen zapomnienia
>>>
* Kamienna ręka *
Kamienna moja ręka leży
przy dębowym pojemniku tułowia
oczy płoną białym tynkiem
rozjaśniając się momentami
jak po dolaniu oliwy do ognia
liczę chwile które drętwieją
martwieją w pozycji horyzontalnej
czekam na płaskowyżu anielskich bławatnych śpiewów
na jałmużnę, na spuściznę zachodzących słońc
paznokcie bez szans wbite w kamień
wtapiają się w idealizm przodków
nienazwane rzeczy jak muchy natrętne
siadają na moim gipsowym nosie
nosie trupo białym
wchodzą do moich ust
przedśmiertnym grymasem uchylonych jak sezam
oto moje ciało w lustrze czasów „nie do wytrzymania”
ręka nerwicą popołudniową powalona
jest snopem pszenicy zżętym w białym sierpniu
i rzuconym w nurt czerwieniejącej Wisły
w zmarnowanym marcu gnijących niemożności
zachwyt z rynny się wychyla
zaglądając do mojego okna jak jakiś gnom
nigdy o tym nie mówiono, nie uczono, nie pisano
oto zachwyt umierającego przeżywającego swoje ostatnie trzy noce
w oczekiwaniu zmartwychwstania
jestem w ideologią zatrutej grocie, leżę tu jeszcze niedobity
gdzieś na Południu Polski świadomy wyżyn, rzek, szos i starożytności
wielkiej pewności podnóżek, sługa pełni
nie przydatny do pasienia kóz
obserwujący odwróconą piramidę świadomości
i przepaście w których hula wiatr
trup żołnierza z którego oczu wyrastają magnolie
po uderzeniu meteorytu
czy aby tylko zwykły nieprzydatny świadek
walki dobra ze złem?
>>>
* Prawie radosny ból *
Jeśli musisz w moje oczy wlewać ból
stań na wzgórzach
i z polska chluśnij żelazem i ogniem
na mój dom
losie gnoma świadomości
chcę widzieć prawdziwe cierpienie
nie chcę w Arce jak w kołysce
pływać w stepach Ukrainy jak Mickiewicz
w obcym Akermanie
pływać w Oceanie Atlantyckim jak śledź
jak nasi współcześni Vikingowie
gdy modlitwy mojej nie możesz już przyjąć
modlitw jak tortura Świętokrzyskich Gór
najstarszych rumowisk
Huty i Wawelu
otwórz chociaż drogę do swoich wiecznych snów
losie piaskowej burzy
otwórz chociaż wolną drogę dla moich dżdżownic słów
poleć mnie wiatrom nad polską niziną
jeśli musisz mnie wychłostać
za wzniesioną pięść
niech przynajmniej widzę z dala wszystko
co ukochałem
skarpę Grudziądza i Sandomierza
Jeziora i Bieszczady
Kawczą Górę i Szrenicę
Warszawę i Kraków
porzuć mnie gdy będę sputnikiem Ziemi
zapomnij mnie gdy będę księżycem Ziemi
losie Europy spalonej zniszczonej
po trzęsieniu mózgu i erupcji prawdy
jakże wolny jest przymus wewnętrzny
jak wolny jest wybór narzędzi tortury
gdy musisz wybierać prawie radosny ból
>>>
* BLUES *
I : forma moich projekcji – śnieg
to normalne, biel to synteza
II : przykrywasz się starożytnością jak kołdrą
(biel – biel – biel)
(kołdra – wapień – Akropol – starość – pamięć – całość)
dalej dalej głębiej
I : forma moich skojarzeń – deszcz
kotwica czekania
jakże to zrozumiałe szarość to smutek
(szarość – grzech – szarość – plucha
łzy – samotność – dom – łzy – pustka – myślenie – łzy – asceza)
II : nicujesz swoje sumienie – ucieczka
dalej bliżej
treść jest samobójcza
cierpliwość chociaż bez walki
(powstrzymanie – życie)
>>>
Będziesz cicho czy nie
będziesz cicho
nie, o nie
prokokwanie jest jak prowokowanie
chcę lecieć z nią na Księżyc po wiadro
świeżej muzyki
ona jest gołębiem a czasem wierszem
a czasem karniszem albo marzanną
iść trzeba i karty mieć
nie dla wróżb
karty trzeba mieć zapisane
przynajmniej częściowo
muzyką, pyłem księżycowym
nawet ciszą –
proroczym milczeniem
*
Patrz Księżyc!
– co ty, ja go słyszę
od 1450-ciu lat lunatykuje
a ty dopiero teraz zauważyłeś,
że jest i błyszczy jak jezioro
on ze swoim Narcyzem
ze swoim Pegazem
ze swoim Armstrongiem
wędruje w partyturach purytan
a ty Metuszalech
ciągle śpisz
pod Troją i Jeryhem
*
Mgły nad ranem nad czarną zatrutą rzeką
pełne zapachu rewolucji
ściana pełna słodkości
szczaw śpiewa własną piosenkę do tekstów
Jana z Czarnolasu
szczaw przeżywa śmierć co rano
weź ty tę harfę i napraw ją
krzewy umierają i drzewa
weź tę harfę i unieś nad pustynię
wszystko zwęgliło się od pioruna
rano manną naprawisz
uspokojenie dzwonów w trawach
niebezpiecznie z harfą
niebezpiecznie bez harfy
wybierz gorące kasztany z ognia
podaj Ewie
drżą kosy
na niebie
błyski o świcie
kołyszą się zwęglone kłosy
roboty wyruszają na żniwa
co to jest to co masz
co grzebiąc w ziemi
chcesz ocalić od pioruna
od rewolucji robotów
>>>
Towarzyszko moja stoisz w kwiatach otaczających mój dom
tak jak Ogień Pański wierzchołek Synaju
widzę cię nawet, gdy nie patrzę przez okno
widzę cię oczami duszy oczami wyobraźni
wszystkim tym co dał nam Pan
abyśmy mogli przy jego stole zgarbieni,
przychyleni ku ziemi, nurzający ręce w skibach oraczy
rozpoznawać, odróżniać, wybierać
przyjaciółko moja nie mów nic
czekaj pośród łanu astrów na cud
pozwól zmienić powiewem zimy kolorowe płatki
zblednąć czerwieni
przyjmij wyzwoloną moją lodową górę
powstałą po wybuchu serca
widzę łunę ognia, który zwija się w pokurcze płomyków
gamę ciągle nadwrażliwej czerwieni
pośród kwiatów widzę cię wybranko mojego
zapatrzonego niezdecydowania
konsumuję dźwięki twego czekania,
gdy moja wyobraźnia tka wiarę
jak kaskadę koronek
to zbliża się krokami nowych czasów
to już nadchodzi na nogach proroków
to poprzez istotę tego co nieuchronne
nie eksperymentalnie z tła powoli
powoli jak cel-śmierć
życie w tobie
chcę ciebie zawsze widzieć w kwiatach
ogień niech oczyści moją ranę w sumieniu
i stężeje w symbolu
niechęć chęć
chodź
już
>>>
Stwierdzono, że jestem katem lecz przecież
nie skracam tylko wydłużam swymi cięciami
po porodzie moich przerażających haseł
wrzasków przybywa
i cóż z tego że i łez
idziemy przecież w przód, w górę, w siebie, w ból
trzymam w jednej ręce książkę pod tytułem:
„Jak zasiedlić Arktykę – Plan społeczno-gospodarczy”
a w drugiej: „Co wiemy o kosmitach” rok wydania 1878
trzecia ręka grzebie w kieszeni a czwarta
wymachuje wierzbowym warkoczem ponad wierzchołkami olch
moja dziewczyna z litością pokiwała głową
nad chwilą dla moich południowych wilkołaków
szkoda, że nie może widzieć mnie o północy
gdy odmawiam „Anioł Pański” gdy szepczę
„wieczne odpoczywanie racz im dać Panie”
a potem siadam i opisuję to co wydarzyło się w pracy
pomiędzy godziną ósmą rano a piętnastą
co rozbłysło epilepsją świadomości i iskierką gniewu
popędem Triasu dla Cybernetycznego Solferza Nowochrystusowego
w czwartej dziesiątce sekundy tuż po czasie najwyższym…
kołyski czekają na Hydry
ja czekam na kołyskę obarczony wrzodową inteligencją
opróżniam butelki łez i to mnie pobudza do działania
przechadzam się po biurkach urzędników
po straganach badylarzy
zdzieram im skórę z twarzy używając ostrza siekiery
kilkoma cięciami dokonuję przeobrażeń społecznych
w tłumie ludzików nieposiadających własnego zadania
płacz rozlega się dokoła, moje serce twardnieje
ofiarowuję im wolność nowego typu „wsteczna”
maski suszę w słońcu by móc je złożyć w przechowalni
buduję dalej komunizm dla muzeum
>>>
* Popijając herbatkę *
O czym rozmawiasz popijając herbatkę
z kimkolwiek przy swoim stoliku
z wygiętą szyją, przechylając głowę kokieteryjnie
paląc papierosa, głosem lecąc jak ćma do ognia
patrząc w biały kwadrat magnetycznej jedni
zjeżdża z gór w doliny wóz nieznajomości
zjeżdża wóz ciekawości
do bufetu
gasisz papierosa jest bardzo późno
śnisz prosząc o jeszcze jednego
rozmawiasz klaszcząc językiem
bijąc nim brawo
cóż za klaka, język tłucze o podniebienie
klaka, klaka dla kogokolwiek
z kimkolwiek przy swoim stoliku
twoje życie, czy je zdradzasz, czy o nim opowiadasz
idąc, płynąc poprzez białą serwetę
ślizgając się po pływającej w oceanie krze lodowej
rajski ptak siada na twoim ramieniu
i zamarza
papuga przylatuje by spocząć na poręczy twego krzesła
i milknie
o czym rozmawiasz z kimkolwiek
gdy ptaki zmienione w sople spadają
z głuchym łoskotem na politurowaną wiśniową podłogę
herbata mętnieje
woda powrócić chce do zepsutych swych źródeł
ty wciąż mówisz
ja patrzę z daleka
z plantacji świętego Tomasza
>>>
* Nie uznajesz kompromisu *
Tak często mówisz – moje dzieci, spójrzcie na moje dzieci
dom twój jak stary dąb stoi wrośnięty korzeniami
we wnętrza huraganów
co dzień wozisz samochodem do pracy swoją Marię i Martę
tak by były zawsze przy tobie, by w przerwie śniadaniowej
miał kto podać ci chleb a potem,
gdy zza biurka wygłaszasz przemowy
by miał kto słuchać i kiwać głową
jakie są twoje szanse fotonowy aniele
rozpędzony szarością granic
wierzysz w krótkie chwile szczęścia,
gdy nie ma burzy wrzeszczącej jesienią
gdzieś w głębi fundamentów
społeczeństwo obce ściska cię w ręce
próbując zetrzeć twoje życie na pył
twoim ciałem zmiata kurz z pancernych kas
władza wrzuca cię do pralki wojen
i wtedy cierpisz tak bardzo
zanim jeszcze krew poleje się z ran
dzieci twoje błądzą na cmentarzach
szukając grobów każdego pokolenia
nie uznajesz kompromisu
budując czasem ołtarze głupoty
stajesz w pozycji Boga
i dziwisz się swej samotności
a dzieci zwieszają głowy i płaczą
>>>
* Jesienna modlitwa *
Modlitwa, jesienna modlitwa
tuż po zawieszeniu letnich kursów ciem
w przededniu dni kroczących rozstajem
ku grobom listopadowych zamyśleń
modlitwa z liśćmi we włosach
w przedlisiu rudej kity umykającej jak dziewczyna miłości
tam w dolinie sprzed oczu łowców
modlitwa czarnych wypalonych ściernisk
słychać dudnienie kartofli wpadających
do blaszanych wiader
trzaski grud ziemi w ogniskach
wpadających w licealne wiersze klasyków
jaką masz postać
jakąkolwiek masz postać
królu zimy, wietrze północy
przebacz teraz w jesieni
smutny mnichu z kredową brodą wysuwającą się
z wielkiego kaptura mistyki
mgło kosmiczna, plazmo inteligencji
poblasku seriali telewizyjnych nakręconych
z myślą o futurystach, dzieciach, komunistach
i samobójcach
wojowniku rękodzieła pobitewnego
pożerająca, krocząca budowlo
architekuro pochodu
łuków, kolumn, szyków
marszu podcieni drapieżnych
przez miasto
jaką masz postać miłości spóźniona
weselny gościu marzących narzeczonych
wystrojony w babie lato
spocony, leżący jesienią w rodzinnym domu
góro pracy
wchłaniająca skargi ptaków
w drodze
>>>
*Quo Vadis*
Przy drodze
– ktoś jak pouczenie stoi przy drodze
– totalne
– dla dzieci na stoku
– piękno wiąże się w snopy rękami innego piękna
– kartka umyka w lewo
– w telewizji wciąż ZSMP i wojsko
a po wieczornym dzienniku kontrwywiad i milicja
pokazuje wrogą działalność emigranckich grup
– to politykierstwo rodaków za granicą przynoszące wstyd
ojczyźnie kontrwywiadu
– PRON się pyta, po co kaleczyć młodzież małymi broszurami
jak w kalendarzu kartki tak w zegarze bicie
w kuchni wodołazy, wodowywiad, wodosąd
wykranić się, zakranić się, zakręcić
pytania, zakręcić pytania przed wyjściem
hic – chłopiec z czerwonym sztandarem
schowany za białą brzozą zastępującą sumienie
manifest zastępujący sumienie
manifest zastępujący dzieciństwo
uniwersytety demoralizująco kształcą inteligentów
wypaczają coś w ich głowach
i pozostawiają na lodzie z rozbitą tożsamością
miast, dzielnic, miasteczek, ulic, wsi, przysiółków, osad,
absolwentom pozostają brudne przedmieścia
wylotowe drogi z miast
choć stoją oni pośród ludu wsłuchanego w dźwięki harmonii
trawią swoje bezrobocie niemo
gwiazdy spadające na firmamencie telewizji
znacząc wizytami ciszę wpadają do nocników
sekretarzy partii komunistycznej
koty i psy – ich zabawy i gry
są komentarzem – uciekającego spod palców tekstu
kalendarz rozkłada się, gnije, spada ze ściany
w przedpokoju
to państwo jest warte ogarek oddany diabłu
społeczeństwo takie jest warte świeczki
co na jedno wychodzi
hop – rury pękają od ciśnienia wody
– dzban pomalowany w czołgi i karabiny
– skarpa, po której się toczy
– dzban z pouczeniem
i muzyka i kwestia –
Dokąd idziesz Panie?
sam z gitarą elektryczną w ręce
grając w drodze punkrockowe kawałki
nucąc pod nosem „No future”
nie chcesz patrzeć w tę stronę
nic nie odpowiadasz
– dzieciom na stoku
>>>
Poturlałem się w solówkach jazzmanów
umaczany w kleju do papieru
w granatowym tuszu utytłany
przeczuwając co potem
żegnając się na drogę:
„W imię Ojca i Syna..”
zjednoczenie ojca z synem śni mi się
granatową łuną (sennik Sarmatów)
plączę się po, plączę się po prostu
tu wyrąb lasu, tu wyrąb książek
gdzie mnie niesie słoń tajfun i jego trąba
tam gdzie w najcięższych więzieniach urządza się
kawiarnie
tam gdzie katowano ludzi dziś organizuje się festyny
poturlam się tam w kajdanach z trąbką
jak Murzyn świata
przecież chodzić już nie mogę
na słoniu pędzić nie mogę
nie jestem maharadżą jeszcze nie
wpatrzony w ziemię przeszedłem przez dzieciństwo
zakochany w dżdżownicach i upadkach
na idealnie ubitą ziemię
na ziemię bardzo obfitą
na ścieżkach przetańczyłem je z jaszczurkami
przemodliłem je przed polnymi ołtarzykami
siedząc nad brzegiem rzeki z upodobaniem
rzucałem scyzorykiem wbijając go raz po raz
w chłodną wodę
na dojrzałych łąkach położyłem się w nowiu
oczekując kobiet pełzających w ziołach jak ja
słuchając dzwonów nadziei
skradałem się pod mury komitetów, sądów i urzędów
zjadałem ze smakiem flaczki i cynaderki szkoły analfabetów
głupich nauczycieli i złych woźnych
poturlam się jeszcze w imię Ojca i Syna,
poturlam się jeszcze raz
poprzez Morze Śródziemne po falach
w kierunku Argos, Itaki, Kartaginy, Smyrny
myśląc muzycznie w eposach ślepców
schowany w wydrążonym pniu myśli
w pniu drzewa zrąbanego w lasach neolitu
nieistniejących dzisiaj
jak dzieciństwo
>>>
* Mój sklep *
Otwieram sklep z ładunkami emocjonalnymi
i ze sprzętem do polowania na obsesje
– możesz wybrać z komputera swoje szczęście
– możesz ułożyć program dla komputera pn.”Szczęście”
– z Zachodu przysyłają czerwone i zielone lampki
i wszystko inne co wynika ze sprzedaży wiązanej
– możesz to mieć
Otwieram nowy dział w swoim sklepie
„Chiny przeciwko żółtaczce” z nowym towarem:
„Płynięcie łodzią poprzez jezioro, rezerwat”
– cena niewyszukana – niewysoka
„Pałacyk z ogrodem, z wodospadem, z neonem – luz”
– cena wyszukana – wysoka
„Żona prześliczna, szlachetna, mądra, wierna”
– cena wyszukana – niewysoka
„Kariera, popularność, awans – od sklepikarza do pisarza”
– cena niewyszukana – wysoka
„Przekazywanie swoich myśli innym ludziom jak rozpalanie akceleratora
lub silnika pojazdu atomowego – człowiek – ciało”
– cena niewysoka – niewyszukana
„Świętość, filozoficzna otwartość jaźni i sumienia z pełnią dobra”
– cena nie istnieje – niewyobrażalnie wysoka – ciągle szukana
Otwieram kolejny dział z robotami naładowanymi emocjonalnie
„Roboty przeciwko komputerom”…
*
Skłaniam się ku pragmatyzmowi ubóstwa
skupuję wolność, wypełniam magazyny swojego sklepu
wysuszoną, pulchną, zgniłą, marmurową, piaskownicową,
ojczyźnianą, waleczną, toczoną wolnością wolność
o tak, wolność zbieram ot, tak dla ubóstwa
wypełniam nią bity w komputerze
podłączam mój sklep do komputerów
drogę do południka
głowę do wieczernika
szablę do dziennika
resztę do nocnika
>>>
* Mur *
Przed wielkim murem stoimy
instynktem badamy jego trwałość
miękką słodką niebieską żadną
widzimy łąki pastwiska
cierpimy bo wiemy – jaki jest to wielki solidny mur
rozumiemy, że jest to większy, zbyt wielki
większy od, największy z murów
przecież wiemy wierzymy szukamy furtki i kołatki
najpierw słów a potem głów
piejemy, gęgamy, kwaczemy
konając przy ogniskach u jego ceglanych stóp
Gdzieś tam w mrokach przeszłości ludzie walczyli z nędzą
w kurnych chatach brudni nie myśleli o wędrówce za marzeniem
lecz czuli, że bieda to taki stan głodni-wolni
jak dzieci pól i lasów karmieni i ubierani przez lilie Salomona
zbratani z obojętnością z gniazdami z pisklętami
Wołamy dziś pijani pragnieniem wyjścia
przy ogniu niemożności
może jeszcze nie dziś ale
może jeszcze tylko jedna noc
lebioda pokrzywy oset i nasze cierpienie
wzrastają tu jak lilie
Arka w naszych wizjach płynie przez step
przeznaczenie wymiotuje wychylając się za burtę
mu zostajemy upadamy na dno
podnosimy się znów podchodzimy do muru
przeklinając w głos złorzecząc mu
„Szatan samobójstwo przepaść schizofrenia ciemność”
uderzając z siłą aż sypie się gruz
wołajmy lepiej w ciszy naszych dusz: „Mam duszę”
dziękujmy za to zagrożenie
oto mur naszej siły i prawdy sprawdza nas ogniem
nasza opozycja
miłości hołd winni jesteśmy
i życie liliom Salomona
>>>
We krwi cały powstał z klęczek
z raną krwawą w nagiej piersi
w rozpiętej ubłoconej sukmanie
rozpłatany jakby na dwie połowy
runął na mnie pijany
objął mnie
zalał czerwienią
zatopił w szkarłatnym śnie
zobaczyłem w jego rękach widły i siekierę
krzyczał, to ja sprawuję tutaj władzę
od stuleci
och Boże, cóż się stało –
on pokonał mnie
zabił mnie – pana młodego
wciągając pod powierzchnię strachu
na jedną sekundę
nowy
Szela z Wiednia
Szela z Kremla
>>>
Ukołysać jej ciało chcę w kołysce ciemności
która giermkiem mnie zabrała a rycerzem
wydała ze swych pieleszy starych łusek
tam gdzie z tygrysem walczyłem
chciałbym jej pokazać moją dziką twarz
nad chmurami które zdjąłem i przeżułem
chciałbym jej pokazać świt
>>>
Najlepiej opisać może twoją rzeczywistość
język nieoczekiwanych chwil zatrzymania
barwnych lecz mrocznych chwil pomieszania
chwil czekania i planowania prawie klęsk
w tej łodzi, którą gotujesz co wieczór
na całodzienną morską wyprawę
brak wioseł i żagla, elementarnego wyposażenia
jest natomiast spora dziura gdzieś w kokpicie
są natomiast warunki kokainowych krzewów
jak i malowanych gryką pól
jak locja na kapitańskim mostku
w szybkim aucie przesuwasz się po ziemi
wobec nocy jak ślimak
wobec powiek na źrenicach jak Don Kichot
wobec dnia jak człog niezatapialny
filiżanki porcelanowe tłuką się w zetknięciu
z potrzebą napoju dla pragnienia na morzu
słonie na szczudłach
przenoszą stosy szklanek na swoich grzbietach
przeprawiają się przez brody rzek
i przemierzają ścieżki polne odświętne
dzień jutrzejszy wwierca się snem w tapczan
ty łapiesz ćmy bluesa rzucasz nimi o ścianę z całych sił
potem modlisz się o przebaczenie
tymi słowami: „no wiesz – cały Ty „
mówisz wiele, wahasz się
zaglądasz do swego lochu w samego siebie
toczysz się w próbie sprowokowania sensu brzegów i wysp
toczysz się po rumowisku skalnym języka – od szczytu góry
która milczy swoja wielkością
która zastanawia się i waha
daje do zrozumienia i milczy
jako jedyny świadek twojej rzeczywistości
milczy
na krańcu świata
do ostatniej chwili przed erupcją
>>>
„Choćby Herkules dał się i posiekać
jak świat światem kot miauczeć będzie
a pies będzie szczekać „
a jeśli kot dałby się posiekać przez mysz na pustyni
a Lorka przekonałby Szekspira że warto
posiąść Lady Godivę razem ze służbą Kaliguli
to być może i ja uwierzyłbym że jestem myszą lub kobietą
(uwierzyłbym w siebie bogobojnie)
świat zmienia się, o tak,
dach nie przepuszcza już aniołów i blasku księżyca
wielokondygnacyjne wieżowce pokryte są ciężkim
kapeluszem z żelbetonu
wyjdź przez komin
Refren – na Łysej Górze, na Łysej Górze, na
La boga, la boga, la – śpiewa Mazowsze (Kurpie i Podlasie już nie)
czołgi na tarczach
tarcze jako żałobne mary
zegar bije – ten stary zegar
to świetne – pośród cywilizacji – nacji – inkarnacji kuranty
struś i królik jest w człowieku
Amerykanie końca XX wieku pchający ten wózek ze śmieciami
poprzez ulice piekieł wciąż wierzą w stepowe wilki postępu
a Polacy w ptaki jak Ikar
Dostojewski wierzył w obłąkanie i Chrystusa Rosji
czy Chrystus nie jest dziś obłąkaniem dla wielu obawiający się go
tak go kocham lecz brak mi zmysłów zdrowych jak rydz
dobrze nie wiem co zrobiły ze mnie te miliony lat rewolucji
nie wiem kim jestem i co znaczą te łzy
spoglądam w niebo stojąc na głowie
ptak trzyma rybę w dziobie
Strzelec z Barana mierzy w Lwa
zegarek zmienia nasz czas
my zmieniamy zegarek
(czy tylko zegarek)
nocą śpiewają dzieci cienia Rolling Stones
księżyc nad ich drogą
słucham tego śpiewu winorośli
na drogach śmierć państwa
dzikie watahy zomowców mordują spokojnych obywateli
pogańscy bogowie wykańczają komunistyczne państwo
słońce zmienia wspólny czas my zmieniamy słońce
(czy tylko słońce)
świadomość poobiednia kołysze rybę w kołysce
duchy w noc zaduszną odprawiają czarne msze
w pustych domach partii
duchy przez duże i małe „du”
przecinam siatkę ogrodzenia cmentarza nożycami do drutu
zdejmuję z bramy tabliczkę „Nie przechodzić”
przechodzę na drugą stronę medalu do krasnali mitu
a tu sklep mięsny trzyma w dziobie kartkę na mięso
sklep – towarzysz
prawo pijane zmienia się w pomnik zasługując na brąz w szalecie
pomnik pijaka
Bliźnięta postanawiają spenetrować mózgi czytających horoskopy
rozłączają się, oddzielają od siebie
wsiadają do oddalonych zabawek dziecięcych
wyruszają w przeszłość
totalitarny system maszyn piszących, totalitarny ich język,
totalitarna organizacja ich publikacji, totalitarny wpływ na społeczeństwo,
totalitarna ich konstrukcja, totalitarny system pomiaru czasu
czas miele się w żarnach zegarów
sypie się mąka – to Kopernik na świeże bułeczki
świeże bułeczki to my
patrzę na zarośnięte już jesienią moje ścieżki lata
– dziwię się – ileż kosztuje świadomość przemijania
tu w jutrzejszej Ziemi gwiazd
>>>
Zielony groszek pada z nieba powoli jak płatki białego śniegu
jak malutkie szklanki
zielony groszek konserwowy leniwie zsuwa się z pułapu chmur
jak zamarznięte zimorodki dwutygodniowe
cichy baranek skulony z zimna śpi złożywszy łebek pod świerkiem
kusi święta noc, przypomina baty i razy, blizny na napiętnowanych plecach
spadają gwiazdy świszcząc jak race ogniste
nad głowami biednych maszerujących niemieckich jeńców wojennych
powracających z okrutnej Rosji
na rozbitych małopolskich drogach pełno Niemców
bosych, wynędzniałych, umierających z zabandażowanymi głowami
maliny czerwone kwitną w plastykowych miskach
ustawione w oknach zastępują choinki tęskniąc za owadami
leszczyna w śniegu kryje dźwięki dzwonów
zasłania serca dzwonów brązowymi prostymi gałęziami
(tworzy się symbol serca w gąszczu)
stoję z moja miłością nad dachu domu przy kominie
w otwarte usta staram się chwytać zielony groszek
kuszony dniem i nocą szukam kołatki po omacku
kołatki do pamięci bez nienawiści
snem żywię człowieka w sobie na Święta
>>>
Prorocy we własnym kraju
idący naprzeciw nas ………. milczą
tak ciężko jest śpiewać pod dachem polskiego nieba
zagrożone są rzeki, lasy, ludzie, rośliny, góry, pieśni
formalność, potencjalność strzeże marnej naszej egzystencji
powiedz tak ja powiem tak powiedz nie ja powiem tak
niech sklei się dialog
przed nami klęczący rozmodleni błagający
i my chcemy przeżyć
i my chcemy żyć
trucizna ta nie płynie z kombinatów, stoczni, hut
ale z sal obrad, z posiedzeń, z piekielnych piór
lecz i pióra białe ze skrzydeł anielskich spadają na polską ziemię
rzeki wyszydzają lasy
kurczą się ludzie
zaskorupiają się myśli
rośliny karłowacieją
góry ulegają erozji
telewizor przed nami i łysy rzecznik Rządu
nasz żłób, nasze dusze złożone na tacy w kościele jak łzy
i my chcemy przeżyć
i my chcemy żyć
i umieramy
odmawiamy sobie życia, aby móc egzystować ledwo
my zaczyn chlebowy
wieś uparcie zbiera plony, które wciąż wydaje ziemia
klnąc w czasie żniw i przed Bożym Narodzeniem
przybywa proroków polityków żołnierzy milicjantów
przybywa internowanych księży i poetów
mamy znów odrodzenie pokolenia wojen
a przecież już jesteśmy wnukami
i trwamy tu znów w kraju
który odbiera życie
>>>
Brak nam miłości
zamieniliśmy ją w ciszę
poobiednich wersalek i gazet w M-3
miłość wybija kilka razy godzinę wieczorną
na próżno
pieśń zegara nam przynosi
a my wciąż sami
patrzymy z balkonu tam gdzie
przedmieść szarość
przychodzi ktoś by podlać kwiaty w pokoju
wychodzi ktoś kto pożyczył od nas kilka uniesień
pozostaje ktoś kto czeka na próżno
na nasze dobre słowo
miłość tkwi w jednym kącie mieszkania
jak wyłączony telewizor
sprzęty są jak drzewa w lesie
publikatory te dziury w murze emigracji
są jak plemię leśnych ludzi milczących
pustka emocjonalna polskiego mieszkania
jak dziewiczy ostęp w rozedrganej Europie
miłość to może ten gołąb na parapecie
może tamten kredens ze swym brzękiem szkła
może firanka szamocząca się w otwartym oknie
daremnie walcząca z ingerencją interwentów
myśli wsiąkły w zasłony
przeniknęły do żarówek, wypełniły szkło
miłość czeka za drzwiami
cierpliwie naciska dzwonek przy drzwiach
a my?
my patrzymy na nią nawet od czasu do czasu
przez wizjer
przez judasza
>>>
Cel Pal – Och! Nie
ognia – las płonie
schemat ukryty jeszcze w rytmie
free rock taraban
wejście przez drzwi
brak kogoś kto przemówiłby
brak ja (jasności)
to bardzo dobre – przecież jest ciemna noc
noc oczekiwania całego pokolenia
musi tak być jakiś czas
uderzając w ton wojny spowodowano podświadome
szepty snów polinezyjskich
szepty o następującym zapisie: „materia
…”
dając ujście powietrzu zgromadzonemu pod ciśnieniem
w sercu bojowym
wyruszyli w pole mężczyźni w rynsztunku
w trzecim dniu wojny – głoski – śniadanka śmierci
spadają elektryczne sylaby z kurtyny
z hasła – z zasłony – z napisu – na coś
słodkiego co podnoszą słuchacze do ust
schylając się po to
w schronie telewizyjnego spektaklu
widać scenę ognia
teatralną scenę pokalano w telewizji pustką studia
więcej światła krzyknął reżyser
i objawił się luminarz
aktywny akt męski z krwawą pępowiną
oto humorystyczny generał dla mas
– wita telesłuchaczowidzów
patrzy las – płoną zwierzęta
pędzą szalone słonie symfonicznych kaskad
Bizancjum drży po Ural
Attyla śmieje się zakolem Cisy
Pal
Motorhead
na scenie
>>>
* Pozostała faktografia – fakt ! *
Cóż mi pozostało po wojnach
oprócz wielkiej jak morze kaligrafii –
FAKTOGRAFII – fakt
cóż mi pozostało po was
panowie : Hitler, Stalin, Pol Pot
kto zacz jeszcze
GARŚĆ faktów jak ludzkie prochy
rozważam pewien plan w komórce
rozważam w jednej z moich komórek
gdzieś przycupnięty w komórce głowy
MYŚLĘ – fakt
otwarty poprzez oczy i uszy i poprzez
DOMYSŁY
całość jak wielki bochenek chleba
jak księżyc w nowiu
płynie przez zabełtany sen
wygasają historyczne obrazy z TV
cichną hałaśliwe gazety
(czasem słyszę głosy
wszystkich ofiar, których dotyczą artykuły
– fotografie zmieniają się dla mnie
w małe bitwy i katastrofy
NAPRAWDĘ)
resztę wyrywają z mojej egzystencji
Rosjanie, Mongołowie i Sasi
wrażliwość jak most jak szyny
jest przetapiana w hutach mojego biura
miłość jak inicjatywa jak działanie
jest rozwalcowywana w stalowniach
presji Komitetu na blachę do puszek
jego kapłani niewiele mi tłumaczą boją się
a ja i tak modlę się swoją ośmiogodzinną
tracącą sens z każdą godziną naiwną pracą
nie ma ścian nie ma filiżanek francuskich
ani Statku-Pralni nie ma
ani włóczęgów niemieckich
nie ma postępu amerykańskiego
nie ma koszul ciepłych chińskich
wszystko zabierają faktografowie i historycy
pozostaje mi
pozostaje mi jeszcze Konferencja Selenologów
dwie łopatki emocja chyba daktyloskopia
jeden miedzoschron ciszy wiecznej
kontakt trzy piąte kciuka realności
cóż mi pozostanie po was
panowie: Marks Engels Lenin
FAKT jak czaszka w pełni
>>>
* Doprawdy ..*
Żeby być najbliżej prawdy
trzeba rozpocząć drogę przez jakiś wiersz
wyrzucać sobie swoją próżność
trzeba myśleć o swojej odmienności
droga w ….. pełni pokorę
(dobrze wiesz, że takiej drogi nie ma
w otaczającym świecie – ani w – ani przez –
jest tylko – doprawdy)
doprawdy w słowie
żeby udowodnić, że posiadasz społeczną miłość
musisz w wierszu z egipskiej piramidy
zejść i w rymach wspinać się
przez leśne głusze jastrzębich i kawczych gór
przez wyżyny do sklepów mięsnych
Tarnowa Kościanu Krzyża
a stamtąd kolejką dostać się na Giewont – Plenum KC
tu zając przycupnięty w krzakach
porannego golenia
tam symbol na hak nadziany w progu Tatr
tu boża krówka wchodzi przez nos do starego teatru
tam hasło budzi brzask na Świętym Krzyżu
aby doprawdy móc zakończyć cierpienie
trzeba wiersz rozpocząć
gdy mówić nie wolno – trzeba
z zającem pod miedzą trząść się jak osika sercem
prawda do drogi ma daleko w pola blisko
lecz słowo przez bagna ognikami Elfów się przetoczy
i spadnie do stóp twoich
ale musisz być już wtedy
sam na sam z prawdą
bo jeśli nie to doprawdy tylko…
w pełni pokorę
>>>
* Krzyczeć z konia (ofiara)*
W morzu myśli pławisz konia,
który wyruszyć ma gdzieś tam
gdzieś gdzie step Attyli rozległy jak Azja
i spustoszona Europa
unosząc refleksyjny łuk twych nastrojów
pławisz też dłuższą chwilę swoje nagie ja
w łożach trzystu żon
jak dobrze w tej chłodnej wodzie
móc patrzeć na nienawistny brzeg
czuć chłód miliardów kosmicznych kropel
strzał tkwiących w żywym ciele
przekraczając Dunaj jak Morze Czerwone
prze nocnej lampce
jak trzeba cierpieć nie mogąc zrozumieć
że mózg wśród kontynentów
sklepów poligonów gazet książek
kołysze się w beznadziejnej zupie bezsensownych znaków
niezrozumiały ocean znaków
nie będących pismem
oczyszczając się w tępym obserwowaniu niemocy
w środku ścian lub twarzy ludzkich
czujesz swoje człowieczeństwo jak bezsilność
wobec cywilizacji łupiestwa, która cię przerasta
wszedł człowiek w nurt rzeki zawarl przymierze
wszedł człowiek w nurt rzeki ochrzcił się
stanął człowiek nad wielką wodą powiedział
ten żywioł to mój żywioł
moja wolność to zabijanie i grabież
potem zgwałcono odmęty i wiry rzeki
aby na dnie pochować człowieka i konia
złożyć na ofiarę wiatrowi przerażenia
dziś wody naszej schizofrenii
pieszczą nasze ciała
uspokajają zapomnieniem ognia
a brzeg czeka jak nauka mówienia
przez którą trzeba przejść by żyć
och!
już nie długo będziemy z konia
prowadzić pertraktacje
pokonując jakiś bród wielkiej rzeki zwątpienia
krzyczeć – naprzód
kto żyw – naprzód
kto po żywność – naprzód
kto po słowa – odwrót w stepy
wio…
>>>
Ona jest jak biały gołąbek pokoju
krzykiem swego lotu
białą powierzchnię swej intuicji
zwiastuje walkę z przestworzem lęku
masz ją
masz czelność przy niej być
słodko patrzysz w te kąciki zaufania
na skraju rzęs chłoniesz jej domysły
gdy płacze biegniesz co sił
gdy nachyla się nad tobą próbujesz ustać w miejscu
idąc przez wypalone czarne lasy razem z nią
drżysz trzymając jej dłoń poprzez swe wiersze
nie nie bądź wciąż ptakiem migrującym
bądź ptakiem pokoju
nie odlatuj stąd
węgiel czarny niech ulegnie intuicji prawdziwej kobiety
mój ptaku zimy
wyjdźmy z popiołów całopaleń z czasów dzieci – śmieci
tak prawdziwe jest dziś
razem z tobą
symbole są blisko
wiedza nie podpala już dziś
wiedza nie istnieje jak brud
niebo otwiera się
przecież czyste jak ona
czekające na twój lot od dawna
w myślach brak było myśli
w pieśni brak było melodii
w sercach miłości za grosz
niebo czekało wciąż
za jeden grosz zaledwie
biały gołąbku budzisz moją wiarę
szybując przez noc
unosisz lęk by go przrzucić
przez świt
>>>
*Samotność *
W małym oknie sama na trzecim piętrze
widać jak przy stoliku nachylona
w brązowym sweterku pisze na maszynie
uderzając palcami w klawisze
nie odrywa oczu od tekstu
spięta pracowita – tuż przed przerwą śniadaniową
Siedzi w swoim fiacie
wyciągnięty wygodnie tuż za kierownicą
opiera głowę na wezgłowiu fotela
tępo szacuje tylne światła stopowe
małomiasteczkowy taksówkarz
w długiej kolejce samochodów po paliwo
tylko on w jedynej taksówce
Z przedostatniej ławki w klasie patrzy
swymi błyszczącymi oczami siedmiolatki
z przedziałkiem na środku głowy
z włosami równo spływającymi
na lewą i prawą dziecięcą skroń
słucha dziewicza – patrzy niewinna
zaczyna myśleć – zaczyna się rumienić
tylko ona w jedynej ławce szkolnej
Zbliża się wciśnięty w ciasny szereg
razem z barykadą zomowców pojawiającą się
u wylotu ulicy
zza plastykowych zasłon patrzy na wrogi tłum
słyszy oddechy i wycia syren
czuje pot płynący po plecach
w sercu wirują okrzyki tłumu
w żołądku trawi kamienie zagubienia
posuwa się krok za krokiem stąpając
po kawałkach płyt chodnikowych leżących na asfalcie
tylko on jeden obcy w tym szeregu
w sercu zamieszek
Siedzi w środku autobusu
obok starego robotnika
wioząc swoje pragnienie emerytalne
swoje poranne senne socjalistyczne zwidy
okruchy audycji radiowej i modlitwy
chroniąc swoje kartki i resztki pensji
o pół do siódmej pędzi z przedmieścia
w kierunku szarego jak on miasta fabrycznego
tylko on w jedynym pracowniczym autobusie
>>>
myślenie rozpędza nas
w nurcie podmorskiego prądu
ocean myśli pieści kajdanami
chemii pierwszego wybuchu
elementarnych cząstek czasu
ocean myśli chce nas zawrócić z drogi
myśli są jak fale potopu
Arka jest w nas
opanowanie
wiara
ufność
>>>
1985
Ryzyko Kiedyś podążano przez piekieł kręgi w poszukiwaniu swojego ja samodzielnie decydowano się na ryzyko drzemiące w skałach Kaukazu samodzielnie klękano w ogrojcach kamienowano niepokornych by mogli uwierzyć w ducha wspólnoty dobrowolnie pisano wiersze dziś wszyscy ludzie ustawili się w jednym rzędzie lub rzec by można lepiej – w kolejce symbolu mężczyźni sikają a kobiety plują przed siebie niechby nawet i symbolicznie niechby nawet i ten stalowy drut na który zaczęto ich nawlekać jak suszone grzyby nazwany został „kwintesencja sprzeczności systemu” niechby nawet cierpieli bardziej nanizani ludzie nie są ani perłami ani śledziami między innymi są pożałowania godnymi jajami przegranych dinozaurów dziwolągami-gigantami nadchodzących czasów niepasującymi do ery nieba nawlekani, cierpiący, wypalani punktowym mozołem (tęsknota do kręgów duszy) poddani muszą zginąć razem z chorobą, która ich łączy poddani muszą uschnąć dla szukania poddani muszą się skończyć dla kiedyś ponieść samodzielne ryzyko dla kiedyś w każdym ogrojcu >>> Pasierb kat Cierpliwości jak kot spokoju jak kat potrzebujemy sami czegoś nowego czegoś jak sen niech ten kat – pobożne nasze życzenia wejdzie na wierzbę rosnącą nad zwykłą polską rzeką i schowa się w dziupli jak sowa kwiat niech jak słonecznik będzie symbolem we śnie kwitnący, czekający, służący ten nasz pasierb – kat zbliżając się w siarkowych mgłach udając mistrza podaje nam piorun jesteśmy już tuż, tuż jak skazaniec schodów, progów chcemy wiedzy o Marsie! chcemy pewności jak słońce odtrącamy krwawą dłoń w ostatniej chwili czekamy >>> * Epitafium* Pogrzebano „Solidarność” konsylium radzieckie stwierdziło trochę wcześniej śmiertelną nerwicę prawdy w oczach a także dziecięce rozognienie niewinności na tym etapie nieuleczalne odłączono aparaturę w Legionowie wypisano tysiącstronicowe dokumenty w domku na kurzej stopce nad grobem stanęli schizofreniczni lekarze schizofreniczni dziennikarze schizofreniczni sekretarze schizofreniczni naukowcy schizofreniczni aktorzy schizofreniczni duchowni płakali, pęczniejąc w swoich kokonach powagi w ostatnim przemówieniu Naczelny Spawacz rozgoryczony przypomniał o niemożności przewodniczenia przez Głównego Elektryka mówił: nie grzebiemy dziś miłości, nie grzebiemy siebie po czym stanął na głowie i wywiesił język i zrobił pstryk… w ciemnościach zaczęto poszukiwać schizofrenicznego rzeźbiarza >>> Nie jest to sytuacja politycznie zbyt jasna, Mister nie jest to sytuacja politycznie zbyt jasna, Towariszcz po skrzypiącym śniegu kroczę do niej a ona pośród robotników rozmawia z Barcikowskim sople wiszą u strzech marksiści okopują się za stodołą umacniają w klasowej nienawiści do wszystkiego, co ludzkie z wyjątkiem krzywdy pojmowanej jak UFO wiem, że mam obowiązek zdjąć krawat akceptacji z kijem i torbą wyruszyć mi trzeba przez świat wiem o tym wszystkim doskonale od niej lecz jest jeszcze zbyt zimno ksiądz Jerzy jeszcze oddycha drogowcy nie dają jeszcze za wygraną w Wieliczce i potrzebuję storczyka takiego jak młodość wzrastającego na lodzie miłość wzbudzonej w tajnych szklarniach nie jest niemożliwe nie mieć oddechu, Mister nie jest niemożliwe nie mieć powietrza, Towariszcz w klatce nasz wszechświat, Mister w kloace nasze piękno, Towariszcz po skrzypiącym śniegu kroczę do niej >>> Wielki półmisek z galaretą moich nerwów dwudziestowiecznych zastygłych pożogą na stole w mojej klatce piersiowej myśli moje jak ręce dziewczyny powoli zanurzają się w chłodnej trzęsącej się masie moje myśli społeczne formują się za dnia na ulicy powstają z cudownie ludzkiej paniki trzymam je w garści jak kule armatnie po chwili ciskam je w niebo, aby w przestworzach mogły udawać balony, śnieżki wirujące idę ujarzmiony ulicą wysyłając myśli na księżyc idę na uginających się ze strachu nogach ja – Gavroche ja – Pułkownik Rzeczywistości idę załamany w kierunku bazyliki i młynów na wzgórzu przenieść myśli ponad bagnem rzeczywistości zmielić w rewii zmienić w smaczny kąsek >>> Mały polski towarzysz zapatrzony w wystawę świata milczy o wielkich rzeczach w ciemnych oczach pałających kryje historie pełne łez pytam go stojąc obok niego – kogo kochasz, kogo nienawidzisz? nie podnosząc głowy szepcze – opar wydobyty z własnych ust – – mur: – mur wystaw zastępujących palące życie – mur mozołu zastępującego brzemienną pracę – mur pytań zastępujących cichy szept odpowiedzi – mur deprawacji zastępującej dzieci i zwierzęta pocieszam rodaka papierosem odchodzę z jego miejsca przeklętego kieruję się ku centrum Narodu >>> Czego nie wie o mnie I sekretarz – pewien jestem, że zna moje myśli prawie wszystkie przypuszczam, że domyśla się treści moich snów, co jak świeży deszcz zraszają mój polski dzień widzi też zapewne, jak co dzień usiłuję z wielkim trudem budować swoją tożsamość może go to bawi zażenowany jest, gdy widzi moją miłość odczuwa przecież tak samo jak ja swoje detektory i czujniki nastawił na moją charyzmę pęcznieje gruba kartoteka informacji na każdy dzień puchnie teczka opracowań analiz dotyczących problemów z chodzeniem i mówieniem moje dzieciństwo ma stale na ekranie spenetrował moją przeszłość przenicowano dla niego moje dotychczasowe życie domyślam się, że czuje niepokój oceniając mnie domyślam się, że dobrze wie, iż za wszelką cenę chcę prawdziwie żyć zna moją tęsknotę i chęć walki każda godzina to nowa linijka tekstu do karty osobowej przybywa jasnych argumentów w szafach i archiwach moje zachowanie z każdą chwilą potwierdza prognozy już za chwilę wyślą po mnie milicję i przyprowadzą przed oblicze sekret-racji jego jednoznaczne apele przekazywane co dnia docierały, lecz spotykała je tylko ignorancja jego agitacje w słowach rodziców, księży, wychowańców docierały, lecz spotykała je tylko ignorancja zachowanie I sekretarza wobec mnie wskazuje na to, iż bardzo wiele o mnie wie zachowanie I sekretarza wobec mnie wskazuje na to, iż więcej o mnie wie niż ja sam stałe poirytowanie I sekretarza wskazuje na to, iż domyśla się najgorszego z mojej strony bo jest prawie pewien, że coś ukrywam – coś, co jest nie do zniesienia >>> Dziewczyna w czapie z lisiego futra siedząc w kiosku zasypanym śniegiem oferuje mi o świcie warszawską strychninę zaglądam jej w oczy każdego dnia kupuję jej wstawanie zimowe o piątej rano i dojazd do pracy w prowincjonalnej zamieci co jest jak cyklon B – w ramach sprzedaży wiązanej jak obozowanie i koncentracja jak socjalizm i demokracja jak proletariat i dyktatura oto ile trzeba wycierpieć by zdążyć na czas do krematorium i z tym cóż robimy, zastanówmy się dziś nad tym cóż myślimy, gdy podlewamy pelargonie na oknie duszony oczekiwaniem każę sobie wynagradzać sprowokowane napady gniewu duszony spojrzeniami z małych wiejskich kaplic każę się całować mocno w usta wyszukuję tezy ze szkolnego wypracowania wielkie orędzie o nadziei wyniesionej z Brzezinki przynoszę schowane pod koszulą za pazuchą w ciepłym miejscu zwykłe – „Ojcze Nasz odpuść” lecz gdy mija godzina ósma to jest już dźwięczne – „Ojcze okaż sprawiedliwość” ręce moich towarzyszy głaszczą mój język, język długi jak most w San Francisco uciskają go by zgnieść po chwili muszę wykrztusić wtedy ślinę z żółcią komentator musi być uważny nie może dać się oszwabić propagandzie musi się mieć na baczności by nie oszaleć w obecnym systemie sterowanej informacji towarzysze rozkładają szpalty moich półsennych oświadczeń otwierają język w oczach, zamykają oczy w ustach a ja tylko śpiewam, ryczę, wiwatuję i opłakuję stojąc lub biegając rano po biurkach a ja wołam, dajcie kawy Molochowi Brzezinka, Brzezinka to nie cała Polska jest jeszcze Jaworzno nie kupuję słów od dziewczyny ani jej snów sny wymyślam zawsze sam wystarczy, że spytają mnie o ósmej – co o tym sądzisz wystarczy, że popatrzą na mnie z bliska zawsze sam wypowiadam polityczne słowa: nie, nie, nie nie – ja je wyśpiewuję głębokim purpurowym barytonem: No, No, No >>> * Ty i ty i ty * Ściany świata walą się nam na głowy kryjcie się bracia, siostry, synowie, córki kameleony jak dinozaury wychodzą z kryjówek na drzewach drzewa walą się nam na głowy sparaliżowani zalegamy na podłogach poczekalni w autobusach, tramwajach na trawie pod drzewami świata drzwi otwierają sie na autostradach nie pojawiamy się w nich pomimo wszystko samochody pędzą wyłaniając się zza wzgórza w samochodach również my ołowiani kufer otwiera się pośrodku zielonej plantacji z otwartego kufra zwisa damska pończocha wydaje się nam, że to wąż wypełza z kufra boimy się pończochy, damskiej pończochy dlaczego nie wchodzicie do mojego mieszkania dlaczego stoicie w bramie nieprzytuleni do siebie dlaczego nie szepczecie do siebie – My dlaczego pod okapem opieracie się o chłodne ściany dzieląc sie samotnością jak deszczem samotny ty i ty i ty to nic, że ściany lecą nam na głowy zacznijcie wreszcie mówić – My głaszczemy korę drzew brudzimy ręce smołą wbijamy drzazgi i kolce w żywe ciało drzewa są nie do zniesienia krzyczą – ty, ty, ty dla mnie obecność – ja – jest nie do zniesienia przyczyna stanu samopoczucia w utraconym Raju jesteśmy w wątrobach, w sercach, w pociskach dum-dum chorych spojrzeń zmierzch sonduje nasze mózgi łoskot spadających cegieł odbija się od wschodzącego księżyca poddajemy się eksperymentowi końca cywilizacji leżymy tu i tam skończeni – ty i ty, i ty przeznaczeni dla zamian pod gruzami zjednoczy nas dopiero całowanie śladów ludzkich stóp >>> Dziś kazałaś mi usiąść położyłaś dłonie na moich ramionach zerwałem się nerwowo trzepocząc swoimi skrzydłami i gestykulując rękami pobiegłem w świeże, młode żyto przykucnąłem tam, przyczaiłem się dygotałem w chłodnej neurozie jak przepiórka patrzyłem jak dziki zwierz przez źdźbła traw kurczyłem się, a wielkie niebo rozrastało się jeszcze bardziej pęczniało, wypełniając się wiatrem niewypowiedzianych słów przytknęłaś palec wskazujący do ust zacząłem kopać rękami jamę jak lis drapałem paznokciami mokrą glebę tuż pod sobą pogłaskałaś mnie po policzku targając się na powrozie wgryzałem się jak kret w wielką plastykową rurę-tubę w ziemi w róż moich symboli tam gdzieś w tajemnicy w głębiach mojego uchodźctwa zakopanych na zawsze wyznań >>> Na stos historii Kazałeś cieszyć się, więc zanurzyłem głowę w rzece kazałeś iść, więc potoczyłem swoje życie drogą przez pustynię spotkałem się z Mojżeszem na górze samotności niemy, ogłuszony na polach w Egipcie pokazałeś palcem na ogień, więc zawstydziłem się udałem się ponownie w niewolę spotkałem kobietę pośród wzgórz obiecanych w trakcie posiłku z okruchem sera na moim policzku miłosne cierpienie rzuciło mnie na świeżo zaoraną ziemię ona wzięła mnie za rękę i pomogła mi wstać podszedłem za nią na stos historii w płonący la, który zajął się od gorejącego krzewu >>> Oni trzymają nici my rzeźbimy lalki dlaczego może oceniać ciebie ktoś jako twórcę a ty nie możesz sięgnąć po odrobinę autoironii tak by nie otrzeć się o szpital wariatów oni mają stalowe nerwy i wiarę mocną jak konopny sznur a raczej pewność, że są sędziami dlaczego mogą cię oceniać tak łatwo a ty nie możesz, choć raz zamienić ich w swoje lalki tak by nadal pozostali ludźmi sterowanymi wolnością >>> Jeszcze boli serce, choć rana zrosła się już przed tysiącem lat czasem rana otwiera się i serce krwawi jeszcze drży liść na drzewie a przecież od milionów lat wie gdzie jego miejsce jesienią karty idą w tas Rzymianie zabawili się światem na dwa tysiące lat przed Hitlerem i Stalinem rozwiązywali kwestię żydowską ukrzyżowali Chrystusa zdobyli Jerozolimę i Masadę chcieli zdecydowanie zakończyć z sprawę z narodem wybranym na nic wszystko Niemcy z Bogiem przeciw Bogu Rosjanie z Bogiem przeciw Bogu rozwiązywali kwestię polską czaszki i kości potoczyły się a my wciąż czujemy rozrywającą ciało pulsację po tysiącach lat nie chcemy umierać na skinienie ręki Rzymianina-Rosjanina bo wiemy gdzie nasze miejsce jak Żydzi >>> Deszcz to jednoznaczne słowo słowo to pada na glebę stęsknioną grzechem lub marzeniem słowo pada na kartkę papieru wyzwala dźwięki, echa, szmery ciszę po homilii chcę iść rzekł sługa boży czy widzisz te chmury na szczycie rzekł bocian czarno-biały i ja jeszcze do tego mam klucz i mnie jeszcze do tego nic nie obchodzi cel i mnie nikt nie jest w stanie zatrzymać wyobraź sobie spiralę DNA w kształcie plątaniny autostrad w wielopoziomowym skrzyżowaniu na takich arteriach ludzie prowadzą swoje auta ciągle kluczą szukając wyjazdu będąc na drodze mającej przecież kres i cel płacz rosą klonie przydrożny płacz sokiem drogocennym płacz słowem szukania musisz tu stać co dzień kamienie ranią nogi tak wiele blizn mają umierający docierający do celu >>> W trakcie żałoby radio leje łzy spływają do pamięci tak jak trzy lata temu z półki na półkę i niżej nadstawiam kubek garstki żałoba – mokra plama otwieram sklep z trumnami na przekór radiu podejmuję kurację oczyszczającą z cywilizacji będę żył długo >>> Tam za rzeką Ogień nad rzeką płonie noc kurczy się wciśnięta gwałtem pomiędzy dwa strome brzegi Słowianie drzemią przy ognisku blask ognia miesza się we śnie z duchem lasu tchnieniem narodu i wiarą oczy chłopców zamknięte korony cierniowe na głowach długie czerwone opończe czarne koty w nogach las za plecami rzeka szemrze odbitymi płomieniami ciszę przerywa syk pękających ogarków rozsypujących iskry w rozbłyskach ogniska tam za rzeką jest lotnisko wojskowe tam za rzeką jest betonowy plac tam za rzeką grzeją się silniki samolotów odrzutowych rzeka krwawi przestaje się mieścić pomiędzy stromymi brzegami Słowianie tańczą wokół posągu Trzygława wyśpiewując wojenne kłamstwa nad Niemnem >>> Wielkie puste głodne życie senny trzmiel kołysze się nad żaglówką przywiązany nitką do topu krowa wiosłuje, macha pagajem zupełna flauta jajo? cóż to jest? Ledo! cóż to jest jajo? nie przerywaj, jem stokrotka rosła polna lecz szablą ściąłem ją mój koń polubił ją za czapkę wetknąłem ją przecież zniszczyłby ją czołg i tak dlaczego więc ci żal przecież czołgi też pachną i to jeszcze jak dają się lubić tym, co je lubią Kołyszę się przywiązany za jedną nogę do masztu zamiast bandery jestem własnym autografem koło obraca się dziecko liczy obroty lecz nie wie, czy koło obraca się w prawo czy w lewo lecz nie wie, czy koło obraca się we właściwym kierunku lewiatan zbliża się od tyłu do dziecka on nie ziewa on chce je zjeść o tak, zaraz, zaraz je zje życie puste >>> Oczy twoje w mgłach nad zatoką oczy twoje jak cała laguna wieczorem oczy twoje jak beczki wyrzucone na brzeg jeszcze we wspomnieniach jak w omułkach całe twoich oczekiwań brak pośród drzew w takt marsza w strojach krasnali drepczą oczy twoje, aach patrząc z samolotu na twoją twarz wielką jak wyspa widzę społeczeństwo odwzorowane w niej okradam cię z duszy i z cierpienia społeczeństwo okradane jest z mięsa, kości, tłuszczu wielkość w zatoce, koty i szproty na kutrach zemdlony nad brzegiem, skapcaniały, sporadycznie podrygujący chwytam twoje oczy, sumy, szumny a zwłaszcza knuty, kocham cię, czy też nie dotykam powiewu znad morza głaszczę chłód wiszący nad molo otwórz chociaż swoje oczy niech zobaczę swoją miłość lub śmierć rybią >>> Usnąłem dziś na straży okulista nie przyjął mnie sierotę błądzącego w mieście jak w lesie przygarnął jak wypożyczyłem z Muzeum Wojska czołg na jedną godzinę kosmopolitą nazwał mnie lodziarz gdy podpaliłem czołg co stopiło lody wikliny skryły mnie nieśmiałego na rzeką polskich serc urwało mi lewą rękę w czasie obróbki skrawaniem kilka dziewczyn całowało ocalałą lecz nic to nie pomogło ani ta się nie wydłużyła ani tamta nie odrosła wierzcie lub nie jak tam chcecie ale kochałem swoją pracę swoją pracę mówcy do wynajęcia na meczach policji z opozycją mówcy więziennego trochę zakamuflowanego spikera i lektora w jednym jednak jedynym nieodkrytym Piotrogród to nie Leningrad Stalingrad to nie Wołgograd Moskwa to nie Ruś chrapanie psa to nie chrapanie człowieka zobaczyłem się z nim we śnie nie boję się już SB boję się wiecznie żywego Stalina na straży w każdym z nas >>> Ułaskaw mnie Będę malował twój portret w myślach myślę, że dam radę wykonać jeden w ciągu godziny sekundy na opuszkach palców zostawią czułe ślady a smutek przeniesie je do mego wnętrza do uwitego tam gniazdka miłości portret pojawi się w bezczasie jajko twej bluzki owal Madonny horyzont fabryczny balony jak kwiaty na niebie w tle zastygniętego piękna gdy stworzę tysiąc złotych portretów ożywię ten jeden i będę cię błagał o łaskę ułaskaw mnie skazanego za śmiałość >>> W tej dziedzinie nie jestem świadomy lecz pokornie słuchający – to wystarczy udostępniam swój warsztat i swoje narzędzia a jest tego dużo i wysokiej klasy ( i tak na przykład fioletowe skrzydła motyla z aluminiowym sercem na koniuszku języka żmii lecącej w statku kosmicznym króla Snuvet L., który to król jest komornikiem w wolnych chwilach wchodzącym w nasze układy gwiezdne, kochającym dobrze zjeść i żmije, z którymi kłóci się często gubiąc się i myląc – szkoda trochę tego motyla, lecz to codzienne śniadanie samiczej Z ..) taka aparatura może zawieść, bo jest skonstruowana jak wszystko, co jest skonstruowane miłość tworzę od wielu lat, lecz nawet dziś po tylu latach kombinacji i przechwalań mistycznych, rokowań metafizycznych czaję się jak bym wcale miłości nie znał – czy to możliwe miłości, która nigdy nie zawodzi tworzę – słucham tylko dlatego brak tu sprzeczności gdyż Oni są obok Ona + Trójca to moja Czwórca cóż z tą żmiją – pyta nadmuchiwane jabłko przecież to był wąż zwykły wąż świadomości co się żywi kurzem z drogi >>> Ty, co chciałeś wiedzieć jak długa będzie chwila finezji w twoim regulowanym życiu ty, co zawsze chciałeś to powiedzieć tak, by śmiały się wszystkie kobiety świata oto świat w którym płacz nabrzmiewa dzieci szepczą na ucho coś Bogu ten, co z dachu wieżowca powie – porzućcie córki, matki, siostry, żony i kochanki oddajcie się prawdziwej miłości ten, którego piwnicę głowy zalegają kruche, zeszłoroczne liście ten, który zstępuje po sczerniałych schodach dźwigając dwa wiadra deszczówki ten, co chciał to powiedzieć ten, co zaniósł wodę do oazy poprzez katakumby oto, słowo maszeruje poprzez pustynię ty, co zawsze chciałeś je wypowiedzieć >>> Oczyszczalnia ścieków tu na prowincji jest niestety nieczynna malinowy chruśniak, w którym wiją się czarne przewody jak liszki i kiszki jest za każdą stodołą to fakt wydłubano oczy zegarom spuszczono psy sumienia – powoli kał oddawany jest w stolicy ja myślę zbyt nerwowo czasem o równinie, czasem o wyżynie czasem o prawdziwych górach mam mniemania nieczyste Jak połączyć duchy telewizyjne z duchami leśnymi – oto jest pytanie jak je połączyć gdy las podchodzi pod drzwi domów i prosi o to a serial się ku temu nie skłania Wypisz wymaluj – władza jakie słodkie imię wędrówki ptaków tu na południu są szczególnie widoczne nad horyzontem zawsze ołów – najazd kamery – akcja odrzutowce – ujęcie – ptaki, ptaki, ptaki ptaki są w przewadze Biały kożuch na mleku i na sercu ale to państwo na rzece przez chwilę nie tonie a fe – to fekalia ale to państwo na ciele błyszczy zrazu a fe – to świerzb Noce i dnie walczą ze sobą prawie nie łączą się, nie dotykają powoli, powoli, trucizna musi wypłynąć z tej rany w boku krwawiącym otwartym inwestycja opatrunkowa obliczona na stulecia ludzie Wałęsy siedzą samoloty lecą, lecą, lecą lecą do lepszych krajów gdzie funkcjonują jakieś oczyszczalnie ran >>> Przywiązanie do rzeczy niemających żadnej wartości czasem wydaje się, że wszystko, co robimy jest takie małe i nieistotne to znów powstaje mniemanie, że nasze myśli są tak ulotne, prawie nieistniejące jak kolory kwiatów >>> Już nie ma prawdziwych twórców czystej krwi w radio półszlachetne koziorożce żują trawę słyszę ich odgłosy w telewizji żrą skorpiony pozbawione kolców jadowych i skarabeusze gleby nienawożonej widzę jak z paszczęk wypadają im resztki pożywienia, które daje się zwykle wierzchowcom czystej krwi Płacz kochanie, gdy zrozumiesz, że przynależysz do tego społeczeństwa nibyludzi w nibykraju wiatr nie przynosi odgłosów z serca pustyni rzeki nie wypływają z serc może mi się tylko tak wydaje, ale chyba już nie umiem mówić, już nie umiem słuchać kaszlę sam, cmokam sam, trwam pośród elektromagnetycznych fal nibykomet, nibypiorunów, nibyzórz już nie ma kto przykryć ludzi we śnie ciężką pokrywą silosu atomowego nie ma ludzi chorych w ognuiu, zdrowych w chrześcielnicach nie ma czystej krwi pobratymców nie ma co kochać nie ma do kogo mówić >>> Tracę pośród was dlatego uciekam w samotność moje myśli jak strusie biegają po pustyni chowają głowy w piasek może szukają piekła wewnątrz ziemi jak z dziecięcej bajki tracę wszystko myśląc o serze i pustce w jego dziurach idę tam gdzie serce szuka spokoju na drzewach baobabów tu powieszeni schizofrenicy sinieją od paru lat, och, bydlę we mnie przeżuwa przekaz światowej ligi a czasem zwierzę we mnie mówi – hej! graniaste bryły w nosie nie przesypują się w stosach częściej niż raz na wiek kule przesypują się z oka do oka jak w klepsydrze częściej niż raz na dziesięć lat gdy kruchość daje się złapać halucynacją niewiele już mi pozostało siebie tracę wśród was zamykam się w łazience by kpić z pustej wanny ktora może przelać wodę lub krew >>> Zapalnik nienawiści To takie proste kochać swoje glisty jak swoją głowę nienawiść utrzymywać tak, aby mielizna nie została udokumentowana szeptem na koniu-szkielecie nie wyprzedza mnie nikt coś nie uosabia się i sam nie jestem szkieletem nie mam kosy i nawet kiru lecz boję się całą noc nikt uosabia się czy mógłbym mieć prywatne więzienie i prywatnych więźniów tak, wtedy dumnym krokiem wchodziłbym przez bramę niosąc w wiklinowym koszu różne przysmaki w odwiedziny przybywałbym jak wilk w przebraniu Czerwonego Kapturka teraz jest niedzielny wieczór i trzymam głowę w dłoniach upokorzony postanawiam się zmienić to znaczy zmienić towarzystwo charakter pisma, sposób pracy, akcent, wygląd zewnętrzny, słownictwo głowa zechce pękać na pół nienawiść jest w nią wetkniętym zapalnikiem wyleci razem z trującymi gazami reszta pozostanie >>> Tru tu tu Upadnie wszystko i nie zostanie nawet możliwość wyboru nie wybierzesz ani łąki ani siebie zostaniesz sam w Polsce nie będzie czasu na sąd tru tu tu tu tu Mógłbym cytować fragmenty gazet codziennych wykopać grób, przespać się w jego gliniastym brzuchu lub nie robić nic a nic przecież deszcz pada gdzie a gdzie ludzie walcie tru tu tu tu tu Wszystko spadnie na Hiroszimę serce, znieczulenie, świadomość płaszczyzna w bieli u stóp Hebronu nie mam żadnej wiary wszystko jest relatywne sokoli lot w dół, trach tru tu tu tu tu Kwiaty we włosach dziewczyny i za uchem chłopca talerze, talerze latające maja nas uratować czekanie przed murem na cud gdy już nie można używać słów czekanie jest jednak wyborem tru tu tu tu tu Gdy upadnie wszystko czy upadnie mur wal w niego czołem, potylicą ot i wszystko – upadnie tru tu tu tu tu >>> Góra dobra Jeszcze się boję się tej góry dobra która jak Synaj piętrzy się we mnie boję się wysiłku dla dobra bo wiem, że takich szczytów jest milion że na każdy z nich by się wspiąć muszę zgiąć kark człowieczy dźwigam kamień i jak Mojżesz spychany jestem w dół za którymś razem poznam Boga w ogniu płonących samochodów czerwono kwitnących kaktusów w słowach wykutych w kamieniu Moje góry, moja moralność, moje zjednoczenie muszę pokonać wreszcie ten strach zostawić wszystko i terror w mieście i horror w domu i zbrodnie w telewizji każdy wiersz jest moją górą każdy dzień jest dla mnie górą każdy człowiek jest dla mnie górą każdy wiersz jest moją górą, choć niezbyt wiele z niej widać tak jak w Tybecie tylko szczyty i szczyty szczyty ponad chmurami ciężko jest na to patrzeć na jawie i w snach łzy płyną po policzkach łzy strachu czy radości w sumieniu twarzą w twarz z samym sobą w krajobrazie kilometry kamiennej pustyni i piętrząca się inercja w ciele a tu trzeba schodzić w dół >>> W pamfletach na oczach myszkuję po wielkim domu Ojcze! – wznoszę modły w krwią nabiegłych zdaniach stoję, jako cel Kupidyna doszukuję się, wyszukuję, oszukuję się wiosło marzy mi się, kolasa i bocian hen po kuchni biegam zrywam niezapominajki gitara czeka i kartka czeka wyczołguję się spod wersalki chcę braw czystych narodowych i barszczyku po północy podróżować w solówkach i dzielnicach kołysz się ziemio obiecana myśli palce w kształcie chmury nade mną jakby krzyczały – stój! staję na baczność, czuwam w szortach na głowie w okularach na uszach cisza wyłuskuje mnie z Ziemi gdy wyschnę, wypalę się wydam owoc stukrotny wąski język jeziora, wąskie pasemko śliny otwieram wydawnictwo, otwieram oczy patrzę w lustro, widzę politykę w tle i oczy moje widzące, oczy patrzące z oczu kpię jak z Kupidyna nierozważnie, oj, nie rozważnie pamflety zmieniają optykę >>> Nasze okręty płyną wokół wysp starożytności balansujemy na linie kot zmiażdżony przez ciężarówkę przykleił się do asfaltu tęcza wzeszła, rozbłysła koń we śnie cichutko przychodzi wśród rannych mgieł na łące odwędkuj moją rybę kolumna oddycha choć tkwi w torfowej łące wokół niej kwitną białe kwiaty idziemy po gzymsie przy ścianie wieżowca księżyc odbija się w rzece ręce wyciągają się same po ręce ukochanej lina drży fale morza uderzają o brzegu filozof patykiem kreśli znaki na mokrym piasku boimy się zagłady w naszych włosach na głowie lęgnie się robactwo myśli pozostają czyste sny przenoszą przeszłość i przyszłość dopadają nas na linie serce ściska się z bólu księżyc gaśnie lina rozkołysuje się spadamy w starożytny odmęt w pieniste oceany logiki w szaleństwo mądrości czyż taki jest koniec ryzyka koniec głupoty wypełniają się czasy przedwcześnie przybliża się ostateczny koniec marksizmu >>> Skamieniałem Wszedłem do jej domu, przestąpiłem próg tuląc się do mnie powiedziała za drzwiami: – jaki ty jesteś opanowany, jaki męski zjadłem kromkę chleba popatrzyłem w lustro stojące naprzeciw mnie siedzącego w fotelu i zobaczyłem rozkołysany dzwon wydało się przez chwilę, że pelargonie na parapetach wzrastają, rozkwitają się pełniej wypełniają się kwieciem okna czerwienią i zapachem przesłaniając świat ona gładząc moje włosy niespotykanie długimi palcami powtarzała: – jaki ty jesteś opanowany, jaki spokojny, jaki odmieniony kredens kuśtykając podszedł do wersalki stanął nad nami, zadzwonił szybami z sufitu zaczęły wyrastać źdźbła traw by uschnąć po chwili pelargonie zaraz zmieniły się w plastyk gładząc muślinową sukienkę słyszałem jej szept: – jaki ty jesteś opanowany, nie poznaję cię drzwi do pokoju otwierając się i zamykając skrzypiały – proszę, proszę, no, no przerwałem miłosną grę, wstałem z wersalki wziąłem ze stołu sweter i założyłem go na środku pokoju dostrzegłem na całym ciele zielony mech po sekundzie skamieniałem – nie poznałem się >>> Ucieczka od światła Wielkie nieznane światło panowało pośród ciemności tego świata choć przesłaniały je wojny zepsute społeczeństwa, grzech nieprawdopodobnie jasny Mojżesz niósł je mozolnie aż Chrystus postawił na najwyższej górze marksizm rozwiesił zasłonę i wskazał ścieżkę w doliny zatracenia do lochów ludzkiej psychiki – w ciemność i wtedy wielki tłum w Woodstock dostrzegł je wszystko wydało się znów piękne, zwycięskie, świetliste samo w sobie ale nie było >>> W ustach termometr Krętą podgórską rzeką płynę nad wodą trzymając coś w rodzaju Biblii poziom międzygalaktycznej świadomości w niej mijam małe czarne raczki sunące w mule przy brzegu konia bądź lwa trzymam za uzdę w tej chwili rozumiem to jednoznacznie chwila wyznacza sens mój gniew podgrzewa wodę jestem jak bryła lodu w piecu martenowskim jak ruch w rozbitym atomie wodoru ludzie stoją na brzegu rzeki wysoko wśród drzew trzymają kosy w rękach wspierają się na grabiach mężczyźni w slipach kobiety w bikini bystry prąd rzeki potrząsa mną wśród wirów wśród zwalonych do wody drzew w ustach mam termometr niewyskalowany nie mogę zamknąć tej dostojnej księgi nie wolno mi stracić wierzchowca nie mogę zmierzyć temperatury >>> Wieczór skonał, czarna noc na rozgrzanym balkonie postawiłem kryształową szklankę po chwili wypełniłem ją pieniącym się piwem natychmiast stała się celem spadających sierpniowych gwiazd gdzieś w pobliżu unosiły się w powietrzu ponad drzewami synkopowe melodie wibrafonu ludzkie szczęście dyszało w trawach i liściach drzew idea falująca światła dotarła do mózgu z księżyca tuż za nią przebiegła rozłożysta z reflektorów samochodowych oczy zetknęły się z drżącą Mleczną Drogą moje ciało mężczyzny bez mojej zgody wezwało wieczorną gwiazdę miłości po chwili oplotły je pędy winnej latorośli jak w matczynej kołysce Wenus utuliła mój smutek samotność wskazywała gestem rozpaczy i gestem rozkoszy miejsce dziecka życie z oddali przestało palić ogniem codzienności gdy na moją głową rozbłysła i zgasła kolejna gwiazda zrodziła się we mnie apokaliptyczna myśl wibrafon zamilkł w ciemnościach, kryształowa szklanka pękła z brzękiem i spadła z balkonu wiatr szarpnął wściekle wrastającą już we mnie winną latoroślą postanowiłem wysłać swoje sny na ulicę planety >>> Wcale nie muszę słyszeć słowa „ciemność” by zrozumieć, że jest noc nie muszę słyszeć słowa „łzy” by doznać na ich widok rozdwojenia jaźni dziś po pracy zapaliłem papierosa w wyobraźni za każdych haustem dymu odkrywałem łan żyta pożerany przez ognisty wiatr oryks jej czułego dzieciecego dotyku wszedł na odległe wzgórze mojej tęsknoty zawsze tam na horyzoncie pojawia się coś, gdy niecierpliwość każe mi wstać i udać się w chłodne miejsca czasem bywają tam organy i chóry Boga a czasem tylko biała chata przodków Galów czasem moja miłość martwolica w białej sukni wśród zieleni najpierw płomień potem ona potem łzy tak staram się pochwycić wyrzut sumienia zrozumieć, że ona to ja już na zawsze i wcale nie muszę jej widzieć >>> * W ustach * Mały ptak bez gniazda osiodłany z uzdą cały w twoich ustach lot stu komarów w kierunku wielkich piersi przyjeżdżasz nocą tuż przed brzaskiem samochodzikiem zapachu budzisz mnie parzysz mi kawę wyjmujesz ze swoich ust stawiasz mnie delikatnie obok siebie wejdę w ścianę zmysłów jeśli będę zbyt długo sam powiedział księżyc i w tym momencie oświetlił schody za moimi plecami ja dotknąłem rękami gładkiej ściany deszcz zastukał dużym palcem w przednią jedynkę księżyca w pobliżu śliny czułości dam ci czas przejścia i otoczę światłem jesteś mi potrzebna po tej stronie żywot we śnie twój i mój podniosła muzyka i rącze konie mała iskra we włosach twoich odłupana z księżyca percepcja księżyca i miłości bez gniazda w czasie >>> Zakamuflowany ślimak papieru posuwa się po krawędzi drzazgi wielkiej jak dolina wbita w górę spolszczony krasnal łez świata toczy ślinę przemówienia umiera dla swojej organizacji w słowach zagubiona koza nad brzegiem Wisły w krzakach pobrzękuje łańcuchem zamiast baranka w korycie rzeki płynie denaturat zamiast wina mały cień symbolu na co dzień w tajemnicach słów zamiast słów małe drzwi do małych głów otwiera ślimak rożkiem wsuwa jakąś myśl do przemówienia zbyt powoli >>> Dziś usiadłem przy stole o godzinie 12.00 dziś wsunąłem się z krzesłem pod blat stołu o godzinie 12.08 dziś spisałem dzieje sumienia sympatycznym atramentem dziś odłożyłem papier na wschód od swojej lewej ręki o godzinie 14.48 dziś została utajniona moja dusza czarną kropkądziś wstałem od stołu
o godzinie 15.00
>>>
Nie próbuj wcisnąć tu seksu
nie próbuj podrzucić miłości
w kręgu świec
towarzysz, obrazoburcze ołtarze, dreszcze
tiara podobna do biskupiej lecz nie biskupia
ściana urwiska
drzewo nad brzegiem fałszu
zwierzę nie może zostać zaakceptowane
mówisz lecz nie wolno ci krzyczeć
połysk metalu, zapach oliwy
kant krawędzi, rozbłysk swiatła
wielkie marmurowe panteony, biblioteki
schody Akropolu, po których schodzi wieśniaczka i czarny ląd
to już niebezpieczeństwo
tylko doświadczenie, tylko wprawa
precz z palcami, precz z oczami
precz z sercem, precz z wnętrzem
podniebny lot samolot Ikar dmuchawiec
ustawmy się w dwuszeregu, ustawmy się w kolejce
krzyczmy, brońmy się
nie myślmy milcząc tylko
czas niesie niebezpieczeństwo życia
z niemyślącymi towarzyszami idei
>>>
Poranek filmowy po mszy
W poranku filmowym zaraz po mszy
niedziela uświęciła symbol ciekawości
takiej ludowej ciekawości trzeba dziś ze świecą szukać
ja znajdowałem ją siadając na kolanach ojca
z zabawką z odpustu spod murów kościoła
potem dęby, liście, jesień i kilka suchych desek
z desek mógłbym wykonać nowoczesny samochód
to znaczy jego karoserię jak Schulz
mógłbym lecz tego nie uczynię bo żyję
a deski są z żydowskich bud,
których już nie ma
choć seans trwa
>>>
Tramwaj odjechał
Samotny człowiek obok dzisiejszego dnia
to ja sam ze swoim losem skołatanym – na przystanku
nadjechał tramwaj gorący w sierpniowe południe
wygląd motorniczego był nie do zniesienia
pomyślałem, że przywiózł mi zagrożenie – nie wsiadłem
pomyślałem, że pasażerowie będą naigrawać się
z mojego cierpienia – nie wsiadłem
pomyślałem, że w rozsuniętych drzwiach
zostanie zdemaskowana moja samotność – nie wsiadłem
tramwaj odjechał a ja stałem na przystanku do wieczora
odetchnąłem dopiero wtedy, gdy gwiazdy zapaliły się na niebie
popatrzyłem w górę i uśmiechnąłem się
nadjechał księżyc – wsiadłem
>>>
Błyszczący księżyc to nałogowy alkoholik
co wieczór widzę jak upija się śniegiem
potem zmienia się w czarną pustynię
milknie, zasypia, pozostawia mnie rannego
bez żadnej pomocy na bezludnej Ziemi
nie ma sumienia
wtedy, gdy krew płynie w bruzdach po moim ciele
gdy ona wkłada sobie w usta
poszczególne części mojego ciała
gdy wspominam żurawie wtapiające się w miedź
puszek unosi się w gorącym powietrzu
gdy wspominam jak kiedyś kochałem ją
przy księżycu
jestem teraz jak piasek pustyni
jestem teraz jak śnieg
roztapiam się w fatamorganie
która jest pokarmem dla innych
>>>
Moje oczy oddzieliły się od reszty ciała
w winie w miłości w modlitwie
teraz są indywidualnym
momentem politycznej
sytuacji serca
pępowina została przerwana
moje oczy szybują poprzez przestworza
moje oczy patrzą na Molocha
moje oczy patrzą na składany mu hołd
uciekały wiele razy
przez te ostatnie lata rozkoszy i klęski
lecz zawsze wracały tu
dziś dumnie indywidualne
wyłupione w my
politowania godne ciało bez nich
jest jak padły dinozaur
jak góra zjełczałego masła
ciało ze ślepym sercem
głowa oczekująca
już po
z kraterami pamięci
zastygłymi
>>>
Kamień dla wszystkich ludzi
biały kruk czarnego lęku –
mówisz do mnie
z wielkich sopli u mojego serca
spadają małe krople
zasypujesz mnie ciepłem
w białej nocnej koszuli
ból jak u wszystkich ludzi
na schodach moich włosów
ociosany kamień dla wszystkich ludzi
żelazo walczących
brzoza umierających na północy
cedr wielbiących na południu
pieniądze tęskniących
mech dla oczekujących śpiących
kamienny ołtarz na wzgórzu
misterium dla wszystkich ludzi
więc i mnie
>>>
Byt narodowy wchodzi w moje myśli
z nocą jak plama
zastanawiam się ilu ich trzeba
– tych sprawiedliwych
a za sprawiedliwych podają się dziś miliony
silnych, prawdziwych, którzy przetrwają
– dwóch
Semici bawili się cyframi
rzucali nimi o ścianę na ucztach
ponoć po Mickiewiczu mamy mieć to wszyscy
czy wielu przeżyje swoją sprawiedliwość
i to w dzisiejszych czasach
chociaż cyfra stoi jak latarnia morska
na skalnej wyspie oświetlając przesmyk
nie wiadomo czy będzie miał kto
wpłynąć na właściwy szlak
dobrze, że ktoś jeszcze rysuje na murach
te cyfry te kotwice
pojawia się iskra nadziei
choć historia i pamięć tak nie wiele dziś znaczą
mniej niż wtedy w Lascaux
czy wystarczy rodzić dzieci
czy wystarczy nauczyć ich cyfr
smutek koszar
smutek obozu
smutek piwnic
nie Paryż
nie Warszawa
nie Nowy Jork
nie Moskwa
nie dyscypliny cień
byt plemion zaczyna się w duszy
czy myśl za parę lat
zaznaczy nowy byt we mnie
nie liczyć ciągle
jedno wiedzieć
w jedno wierzyć
jedno my jeden świat
to krzepi
>>>