*Niezastępowalni wiosną niezastąpieni*
Jak przeorana łąka kwieciem niezastąpionym
dusza niezastępowalna w błocie wiosny sumieniem się goi
i snu łanem różnorodnym wielobarwnych zadośćuczynień
wolnym przyszłowiosennym antywojennym
a serce zsiniałe bieleje nie pleśnią cierpienia
z odrzucanych nieodwołalnych słońc
lecz zawilcami afektowanej populacji konieczności w podszycie
na maskach struchlałych braci z elit śródleśnych
odradza się pąs miodunki armijnej
piastunki prawie skończoności walk sezonowych
tak jak mak śmiercią niezastępowalny
czysta krew wytryśnie kiedyś wprost w wiersze
to pewne
>>>
*Moje zmaganie ze słońcem*
Zapragnąłem powstrzymać słońce – skąd ta myśl we mnie się pojawiła nie wiem
zapragnąłem wyruszyć na spotkanie dominującego zniewalającego słońca
wynajętym statkiem kosmicznym, aby zdmuchnąć słońce jak świeczkę, z bliska
ze startem nie było tak źle – podobnie i z samym lotem po trajektoriach zniewoleń jego
naśladowałem laureatów i zdobywców nagród filmowych nadęć, pracowałem ciężko
obsługując urządzenia pokładowe, projektując i planując nawet w wolnym czasie
365-ty buntu dzień myśli w sił solarnych kajdanach
przed oblicze bożyszcza słońca dotarłem tuż przed samą śmiercią ciała
mogłem jeszcze zaobserwować to, co widywało się dotąd podczas wielkich zaćmień
z otwartego luku chlusnąłem jeszcze wiadro wody i nadąłem policzki, aby po chwili,
jak Boreasz wyrzucić z siebie całą ściśniętą próżnię ziemskich zmagań,
te tornada niespełnień gromadzone we wnętrzu każdego człowieka przez lata
słońce spaliło wodę i wiadro, spaliło moje ciało razem ze statkiem kosmicznym,
spaliło owo westchnienie, chuch, dech, oddech ludzki ostatni, spopielając go na wargach,
czego można się było spodziewać przecież, i to czyniąc jedną jedyną najsłabszą protuberancją,
ale myśl pierwotna pozostała i pozostanie nietknięta w nieskończoności ducha,
i tak ona jedyna moja, właśnie tam, nad dominatorem każdym okaże się zwycięzcą
>>>
Jestem skromnym
świętym ptakiem
unoszącym się ponad Polską
od tysiąclecia z górą
a teraz już nawet
hieroglifem odkrytym
na berlińskim murze
powtórzę –
jestem skromnym
świętym ptakiem
polskim znakiem
odwzorowaniem wolności
na berlińskim murze
jak Jaksy brakteat
>>>
Powiedz, że to prawda, że łzy to skarb
nie skarż się, powiedz niełamiącym się głosem,
otrzyj łzy, powiedz
– łzy są okupem odzyskanej wolności
to twoja eksterioryzacja
ja nie stoję nad tobą
jak kat nad dobrą duszą
nie czyham na nie
mróz zamieni je w całe kontynenty
a może nawet w galaktyki i ciała niebieskie
takie jak kiedyś, gdy bawiliśmy się
w wojnę światów, a ty nie chciałaś być
Afryką ani Merkurym tylko Neptunem
a ja gwiazdozbiorem Wielkiego Psa tylko Ameryką
był środek lata
twoja sukienka stała się całkiem mokra
sami na planecie tortury
trzymaliśmy wspólnie patyk wbity w ziemię
jak dźwignię akceleratora
oparci o siebie, przytuleni w Dolinie Śmierci
nie wiedzieliśmy jeszcze czy wystartujemy
szeptałaś – powiedz, że jest jakaś nadzieja
na zestalenie, na zjednoczenie, na wielki mróz
a ona była w tęgiej minie kapitana,
gdy pociągnął dźwignię i ruszyliśmy
płakałaś ciągle w moich ramionach
niech Bóg nas prowadzi na Trytona
tam łzy zamarzną, uleczysz duszę i oczy
dostrzeżesz mnie wyraźniej stojącego obok
nie jestem kosmicznym fatum
chociaż wyglądam jak asteroida
jestem elegią gwiezdnej wolności zaledwie
przeżytych dni, przeczutych sposępnień
przegranych gier w te wojny światów
ty jesteś moim okupem a ja odwiecznym ukojeniem
choć nie mam już dla ciebie łez
tak cudnych jak rosa widzialnych bytów
odpadły jak sople z powiek, gdy patrzyłem
jak odlatywałaś z kapitanem wieczność
odpadły od oczu, od twarzy, od życia,
które zapadło się w moją jaskinię
miłości pangalaktycznej, ponadcielesnej
w całym Uniwersum nie ma już nikt
takich jak twoje diamentowych łez
>>>
Piękny sen nad Modrym Dunajem
smyczkiem posługujemy się jak rybą
zbliżamy się do Park Prater
z zegarkiem za dolara
piękny sen nad Modrym Dunajem
kopią już się nie posługujemy
kręcimy największą karuzelą dziejów
Turek wciska nam kolejne podróbki
na Mexikoplatz
karnawał oszustw trwa
piękny sen nad Modrym Dunajem
do Mohacza odpływamy by ratować Belgrad
ani przechodzonych aut ani śladu Turka
w Strigionium Szczepana strażnika rzeki
Kingi i Jolenty różańce wymieniamy
piękny sen nad Modrym Dunajem
kamienie spławiamy spod katedr
Batavis, Vindobony i Aquincum
z Carnuntum przez Gerulatę
do Seksaginta Prista
potem same toczą się
przez Razgrad do Warny
a tam razem nimi
Król Władysław rzuca się w wir spraw
nie chcąc być na dnie historii
i wstrzymuje jej bieg
przez to Morze Czarne wylewa
i mamy potop turecki zupełnie obcy
piękny sen nad Modrym Dunajem
zanim Kozacy zakołaczą do bram Stambułu
złupią i Warnę
nie zechcą im otworzyć
– to wielki błąd strachu
czajka staje się jaskółką
piękny sen nad Modrym Dunajem
chociaż cesarz zbyt światły
zlikwidował niektóre klasztory
i przywileje imperium
wpływamy na losy marzeń
gdy Janczarzy z kapeli Ivanoviciego
zawodzą po przegranej potyczce
zdobywamy za pierwszym podejściem
i Wiedeń i Stambuł
Morze Czarne jest modre
krew osiadła na kamieniach
dusze kupców i rolników tańczą walca na falach
zwycięstwo lud północy
wydobywa z piersi i pieśni
a my pierwszy raz oglądamy
perfekcyjny bazar owocowy
ryba i smyczek Turków niewolą
>>>
Ten śnieg jak ewokacja
i niegdysiejsze odejście przyjaciela
na bezpieczną odległość
poza zimy poprzednie
bezpieczniej w zaświatach?
bezpieczniej pod całunem?
– czekam w bieli – usłyszałem
– śpiesz się
co szepczesz – wietrze wigilijny?
– co szepczesz?
śpiesz się dziecino narodzona
śpiesz się pasterzu i królu
śpiesz się mój uczniu –
usłyszałem
przyśpieszone bicie serca
mojego własnego serca bez krwi
pod śniegiem
a głos przyjaciela był
wiatrem świszczącym w tarninie
gdy w kominie odezwało się echo
– czekam
strzepnąłem z siebie śnieg
– patynę życia
narodziłem się na nowo
>>>
Czas oderwać się od Trójcy ubogich
modernizm oto wyzwanie światłych
zbrojnych w otwartości imperialne trójzęby
nieznoszące sprzeciwu
czas poderwać się ze stadem brodzącym bez celu
w sejmach studiach uczelniach
polecieć jak szarańcza pocisków granicznych
do kraju pobliskiego
na pierwszy kongres międzynarodówki bogaczy
a potem?
potem rozbić się o okrwawioną skałę trój jedni –
wolność równość braterstwo
w przebraniu sędziego trójpodziału
jak Piłat skazać kogoś porządnego
dla możnych świętego spokoju
trójnóg jego symbolem – rzymski
cyniczny
>>>
Zatarg z komputerem
takie tam
małe poprztykanie
i nawet ani głupich bajek ani dziecięcych gier
mu nie wypomniałem
może niepotrzebnie wypaliłem mu płytę
i sfajczyłem zasilacz
uznał to za zamach
za wyłupienie oczu
ani wpisów ani komentarzy – tak?
dobrze! zwiewam, pa!
Zatarg z komputerem jednakowoż
rozchmurzył moje czoło
rozwiał mi włos
rozszwędał mnie na wstecznym
wpadłem do Baru na Stawach
na jednego studenckiego
gdy wyszedłem bez Hnatowicza i papierosa
postanowiłem, że już nigdy
nikt moich popiołów myśli
po jakimkolwiek blamażu
nie rozsypie byle podmuchem dąsu
nawet niepoetycka maszyna
>>>
Gdy słońce Róbta co chceta
wzejdzie znowu w Kostrzynie
Brahmaputra z MO do tłumu tako rzecze –
czas zacząć letnie sporty potakiwania
udawania dyscyplinę rozwijać
i przywdziać perukę ptaka głuptaka
sowę zmienić na dudka
pelikana zamienić na flaminga
gdy ciemne harce jeszcze nie dominują
minut poobiednich sensu
można skorzystać z przebrania
i ukryć się na tle nieba w chmurach wylewnie pustych
czas zacząć chodzić w butach zamszowych
w Rogera z Byrdsów nieco letnich okularach
chociażby przez jedną bezgwiezdną noc
a dla flamingów wystarać się o sadzawkę
dla nich czas tortury już minął bo wszystko przemija
mogą głowy wysunąć spod kuprów
ostatnie ich twórcze jęki zagłuszone zostaną przez
nowej ery tuptające dzieci-ptaki bulgocząco-brodzące
prawie tańczące jak Eurydyki wojny w Wietnamie
nieistniejące
>>>
Spróbuj zanurkować w wazonie
pełnym wody i ściętych kwiatów
albo w kominie pełnym dymu
coś odnaleźć dla siebie lub siebie
coś jak przenicowane zakrztuszenie się
sobą
pomyślałeś o tym – już wiesz
oddech wewnętrzny – tego ci potrzeba
twoim sprzętom też
twoim książkom i zwierzętom
nawet twoim oczom i wargom
przenicowane zakasłanie
na dnie dzbana
albo w kominie pełnym dymu
wykrztuszenie zachłyśnięcia sobą
wchłonięcie onych spazmów w próżni
Jak bibelot prawda o tobie w twoim domu
i ty lekko zgarbiony w fotelu
z unoszącą się pod sufit piersią
i opadającą jak wodospad kwiatów
wystraszony myślami
o ostatnim oddechu w sobie samym
przenicowanie ducha, tak
raczej tego ci potrzeba
>>>
Tęskniąc za niebytem
w chwili załamania koniunktury
dochodzisz do konkluzji –
posłużenie się antymaterią nic nie da
to nic nie zmieni
przeorałeś już niebo swoim duchem i ciałem
ogromna koleina wyżłobiona w hadronach zachwytu
wyrwa w chmurach jak elegia bólu
nic tego już nie zabliźni
niebyt po fakcie bytu
tylko przyciągnie żyjących innych desperatów
depresjami zmienionymi w fajerwerki astralne
atrakcją kosmicznej katastrofy twoich łez
i ta ostatnia kładka krwi zostanie zerwana
pod ciężarem obserwantów najlichszych
przebogatych w doznania
Tęskniąc za ucieczką do gwiazd
w chwili załamania dekoniunktury
nie wypełnisz mojry odwiecznego trwania
w boskich koleinach ludzkiego bytu,
które przystoi właśnie herosom czasów
humanocentrycznym zmianom materii i energii
w kolejnych odsłonach ekspansji
rana na niebie to jednak
nie rana twojego całego życia
tamta nigdy się nie zabliźni jak ta
po pęknięciu serca w uniesieniu
Pulsar twojego cierpienia
zachwyci jak byt odwieczny
a tęsknota za nim
stanie się energetycznym tłem uniwersalnym
światłem z Faros
dla rozpaczliwie szukających drogi powrotu
>>>
To bolesne czekanie nie daje nic
tylko złudzenie celu
widzisz ciemną gwiazdę strachu
tam gdzie nie ma nic
widzisz kasandryczną przepaść czasu
tam gdzie nie ma nic
widzisz epizodyczne śmierci
golemów swojej przeszłości
tam gdzie nie ma nic
podejdź do krawędzi czekania
i skocz w jego gargantuiczną czeluść
przekonaj się wreszcie,
że ty sam jesteś w nim
bez celu i aureoli
i więcej nic
posłuchaj swojej Galatei
– nie czekaj, skocz
>>>
Ten system nie jest jeszcze
stworzony
ależ tak, wymyślony jest oczywiście
to nie są jakieś mrzonki
pochyl się tutaj
spójrz na te notatki i szkice
na tę kilkuwymiarową wielobarwną mapę
ten system jest kompleksowy
całościowy – rzec można
– ostateczny
ty pewnie powiesz
– nic nie jest doskonałe
ale ja ci odpowiem
– mylisz się zebro
system jest wymyślony
i jako taki jest
no, no – oczywiście:
doskonały
popłyń ze mną jego nurtem
to nurt prawdziwej filozofii, która
zawsze wymywa z błota, oczyszcza,
unosi człowieka
to system nieskończonej poezji, który
patrzącego ledwo nigdy nie zawiedzie
stwórzmy go razem wreszcie
teraz
>>>
Gdzie jesteś wolności nasza?
za nocy parowem?
za słońca płotem?
za samolubnym murem?
za grobem, celą, agencją?
za szmatławą gazetą?
za pustym konfesjonałem?
za telewizyjnym obłudnym studiem?
za splugawionym biurem?
za sądem sprzedajnym?
za naukowym plagiatem?
za zmanipulowanym głosowaniem?
za zdradzieckim triumwiratem?
za burzy nadciągającej echem
– grzechem, grzechem, grzechem?
tak kochani, jestem za waszym grzechem!
>>>
Skrzą się gwiazdy
Księżyc puchnie skostniały
mgławice przenikają zero bezwzględne
niepodważalne
pędzą w nieznane milczące miliardy
ukryty w łopianach z lodu i szkła teleskop
mój teleskop oczu, myśli i wyobraźni
wyłapuje ślady nielicznych kosmitów
śmigających skośnym lotem ku Ziemi
świecących jak robaczki świętojańskie
jak aerolity płonące
jak iskry z lokomotywy pędzącej
przez centralną magistralę Mlecznej Drogi
giną w mojej dłoni
pochwyceni tuż nad ziemią
zamilknę i ja
z miliardem wizji w łopianach
z garścią neutronowej dziwnej świetlistej materii
kosmici to rozpoznawalna energia serc
żywych ludzkich serc,
które samotnie przemierzają Wszechświat
czasem wydają się malutcy
jak iskierki, robaczki i kwarki
zamilknę dla nich
>>>
*Prawie Miltiades*
Znowu zabolało
trener powiedział, że tak musi boleć
potem kolano nie wytrzymało
trener powiedział
– nie nadawałeś się i tak Miltiadesie
zrzucę cię ze skały na oszczepy
to prawie nie będzie bolało
albo bolało zbyt długo
tak jak więzienie nie dożywotnie całkiem
mój trener wspaniałomyślny ufa sile
ufa wysokości
ufa szybkości i odległości
pochodzi w ogóle z Ufy
Achajem został niedawno na przymusowym kontrakcie
no to i jego bardziej zabolało,
że utracił ojczyznę ogromną jak kontynent
jak ja kolano prawie
trener wyrzekł te słowa
– ojczyzna w potrzebie Miltiadesie
to nie słabeuszy czas
i kazał mnie jednak zrzucić
na te oszczepy Uralu hut
złapali mnie usłużni kagebowcy
z Laodycei-Moskwy i Sparty-Samary
i jak olimpijczycy cisnęli mną w dół
pełen talku cnót greckich na sobie – przeżyłem
chlamida hoplity jak lotnia,
jak żołnierski płaszcz uniosła mnie
ponad wszelkie państwowe egzekucje
spuściła z niebios fizycznej siły do ducha Marymontu
zamiast do Maratonu
>>>
*Łuski*
Skomponowany z nutek łusek
euforyczny trynitarny wstęp do oratorium
zagadkowe zakończenie wstępu rybie
wybulgocze? wybrzmi? wybrzmi?
wybrzmiało!
Zagadkowa jak nastawa ołtarzowa
średniowiecznego kościoła po barokowej przebudowie,
który jak zaginiona arka zniknął na dnie jeziora
powstałego dzięki słusznej tamie
nowych czasów jutrznia ciemna
responsorium hymny lamentacje
Rybie łuski wypełniły
stele i ławy w prezbiterium
razem z ich nosicielami
zafascynowany podwodnym brzmieniem oratorium
nie zauważyłeś nawet,
gdy rozpoczęła się druga część
i młoda dziewczyna usiadła obok
tak jak ty w samych wodorostach
rozpromieniony uśmiech ci posłała
ukazując śliczne białe zęby
Nie zauważyłeś nawet
przegapiłeś rozpoczęcie trzeciej
części oratorium
tylko wstęp utkwił ci w pamięci
i ta dziewczyna łaskawa
średniowieczne postacie świętych zszedłszy z nastawy
podpłynęły jak muzyka do was
i ty i dziewczyna zrozumieliście przesłanie muzyki
Podajecie sobie wszyscy ręce
wypełniając prezbiterium domu modlitwy
kręgiem uduchowionych podwodnych zjaw
w przezroczystej toni bazyliki
na samym dnie wieczoru,
który niespodziewanie wybrzmiał jednością
finałem niemego potopu
jak jego fala uniosła wszystko modlitwa bazyliki
by łuski mogły spaść z oczu niektórym
>>>
Gdy przemierzałem rajski ogród
zrozumiałem w zachwyceniu,
że wszystkie jego kwiaty są moje
gdy zawróciłem do wejścia
i szedłem po swoich śladach
rzeczywiście te boskie kwiaty
łasiły się do mnie jak koty
biegły za mną, podskakiwały, nawoływały
jak za przewodnikiem z sezamu piękna
obok mnie i za mną truchtały
wskakiwały mi same na ręce
przytulały do policzków i lgnęły do piersi
W bramie wschodniej
odsunąłem je delikatnie od siebie
ułożyłem do snu jak dziatwę
zasypiające uniosłem do warg
pomyślałem nawet
aby skomponować artystyczną ikebanę
z nich i z drobnych zwierzątek rajskich
na wypadek niezbyt człowieczej śmierci
jednak wyszedł mi tylko przeobfity breughlowski bukiet
pasujący idealnie do drewnianego wazonu serca
uwierzyłem w ich przywiązanie do końca
i oddanie moim salonom mód
wróciłem z raju wprost do przymierzalni smokingów
zbyt wielkich na jeden kwiat
z bukietem w butonierce
>>>
Niekantowskie dyskryminacje podległych rabat
powszechniejsze na ziemi publicznej jak niebo
oto paradygmat z Królewca
wzięty żywcem niezbędny
pytają – co sądzisz o czerwonej drodze kwiatów?
odpowiedz póki nie jest za późno
póki nie zakażą ci w ogóle mówić
o kwiatach
choć wiesz, że są zbyt poprawne i naprawcze
nie tak jak kantowskie zeschłe liście
co natenczas już znaczą niewiele
oczy w nich ukryte o wiele więcej
jak paradygmat dogmatu publiczności
odnogi prywatnej drogi
wędrowiec wie jak się idzie
kwiat wie co ma począć w lecie
droga nie wie
pytają – ale czy ty wiesz co sądzić
o drodze kwiatów?
jeżeli wiesz to powiedz
aby nie było za późno
w miłości i nienawiści do siebie
znów rodzi się kantowska myśl
powstaje nieludzkie pojęcie
zabiegaj o dedyskryminację
podległych szans w zapachach lata,
które ściga cię w każdej alejce
szkicowanej uczuciem
potem nie pozwolą mówić o niebie
potem nie pozwolą mówić o kwiatach
potem zapomnisz o tym kim jesteś
potem nie pozwolą ci pamiętać
chociaż kwiaty z nieba spadać będą zawsze
to może być rzeczywiście dogmatyczną przeszkodą
dla nich zdeterminowanych, którzy mówią –
z deszczu wzięli się ludzie i ze snów
a ty skąd – z samego nieba?
– nie rozśmieszaj ludzi
tą swoją świetlistą pewnością lilii
>>>
Mogę wiele powiedzieć
o tych rękach, które
ściskały mnie za szyję
ledwo uszedłem z życiem
ledwo złapałem oddech
odtrącając te kleszcze stalowe
mogę powiedzieć do kogo te ręce należały
mogę długie opowieści snuć
o tym, jak umierałem w spazmie
o wizjach jakie się pojawiły
w mojej głowie pozbawionej tlenu
żyję jednak
żyję i oddycham
rozmasowuję posiniaczoną szyję i kark
piecze jeszcze
jeszcze policzek drga
jeszcze oczy rozbiegane
szukają punktu podparcia
jak myśl – piedestału
dla człowieka z błota
mogę już myśleć – to najważniejsze
mogę określić cechy istoty,
która chciała mnie pozbawić życia
oddycham wreszcie swobodnie pełną piersią
jakbym był w raju sam
zaraz po zwolnieniu ucisku
po wyszarpaniu swego ledwo tlącego się jestestwa
z rąk bestii
zrozumiałem, że to były ręce
zwyczajne, delikatne, blade
pokryte taką skórą jak moja
z tymi samymi bliznami z dzieciństwa
a jednak
zaciśnięte na mojej krtani i grdyce
były jak szczęki rekina
i były to ręce martwe
to własna wewnętrzna śmierć
dusiła mnie przez chwilę
wyrwałem się jej
i odepchnąłem ją od siebie
dzisiaj mogę wreszcie opowiedzieć o tym
bo język i oczy posłuszne są woli
a wola tkwi we mnie głęboko
– wola przetrwania
Mogę wiele powiedzieć
o tych rękach, które
znałem od urodzenia
lecz nie pouczył mnie nikt
jak złowieszcza siła czai się w nich
nie domyślałem się, nie przewidziałem,
że mogą być użyte przeciw mnie
– jak wszystko co człowiecze
jak moja wolna wola nawet
Strzeżcie się własnych rąk
bacznie je obserwujcie
niespodziewana śmierć w nich czyha jak wąż
gotowy na jadowy atak
spisujcie swoje spostrzeżenia
– rachunki sumienia
>>>
Roztrzęsiony obywatel Juncker
roztrzęsiony sędzia
strzelają do siebie
niecelnie
roztrzęsiony obywatel Trump
roztrzęsiona piosenkarka
strzelają do siebie
niecelnie
roztrzęsiony obywatel Putin
roztrzęsiony dziennikarz
strzelają do siebie
niecelnie
komuż komuż komuż
władzy
roztrzęsionej przysługa?
ludziom świata?
ludziom strachu?
>>>
Lawina boskich dźwięków
runęła na mnie
z wyżyn harmonii samej
jak Karłowicz
uśmiechałem się nawet
widząc symfonii poemat w słońcu
nad sobą jak burzę
w prostocie zasłuchania
zawahałem się przewrotnie
więc osłoniłem głowę i uszy
tak zginąłem w tej lawinie
nie byłem przygotowany
na ciężar górnego nieba
boskość i nieśmiertelność muzyki
wyraża się wyłącznie w dźwiękach
a nie w lękach
to fakt
jak śmierć sama
>>>
Moja nocna zjawo zaspana
w uchylonych drzwiach telewizora
osobowa i kobieca
przytruchtałaś po moich powiekach
w nocnej koszuli z pajęczyn
księżyc – pająk mi cię objawił
w stołowym sadzie elizejskim
bosa stąpająca na palcach
westchnieniem przeniosłaś się
na łąkę posłania ukwieconą satynowymi snami
wyszeptałaś moje imię do księżyca jak modlitwę
i załkał nagle tuż po północy
przebudzony wyciągnąłem rękę
pogłaskałem go delikatnie po ciepłym policzku
on zniknął za chmurą w utuleniu
a na mojej dłoni pozostała
cała jego wzruszenia świetlistość
>>>
Kasta społeczna jest jak narośl na drzewie
obca jemioła lub huba
ubogacająca drzewo aż do
upadku z wysokości
jego miazga przerośnięta korzeniem bestii
kora oblepiona miąższem kosmity
wygląda świetnie przedśmiertnie
Kasta społeczna jest jak muślin
zawsze przyodziewa strojnie
do kompromitacji papieża
lub jak szorstki wór zwisa
kompromitacją z butnego króla
Kasta społeczna jest plastikowym wielorybem
płynącym przez podwórza familoków
strzelającym kolorowymi fajerwerkami
do głodnych dzieci pod ścianami
siedzących na pierzynach
z garnkami na głowach
wieloryb kiedyś bogaty w tran
dziś sztuczny zgniata dzieci niezbyt chybkie
nawet goni je uciekające w paskowych dresach
zdezelowanymi zardzewiałymi bmw
Kasta społeczna mierzy się z katedrą państwa
stając na palcach by dorównać
gangsterom i hochsztaplerom wszelkiej maści
zbudowana tylko z drewna przedmieść
udaje bogato zdobiony wiekopomny zabytek
i zostaje przeniesiona do centrum miasta na dłużej
by ubogacić krajobraz jałowy
Kasta społeczna potrzebna dwojako
by pokazać końcową nędzę ludowładztwa
i wolność zabijającą wszystkich jednakowo
Kasta społeczna rodząca się w każdym mieście
to mafia jak każda inna wcale nie ekskluzywna
wytłumaczenie jej pożytków jest na stronach Kapitału
namacalne lecz pożytki nieosiągalne
i jak jemioła nie przynosi szczęścia nikomu
nawet sobie obsychając u żyrandoli
>>>
*Cud techniki*
Taka klapka i przycisk
bolec i guzik
mini urządzenie z zakówką
ultrakroplomierz automatyczny
procesor z diodą wibrującą
ikonka i enter
peryferyjny dyskretny interfejs
ratowniczy robot z dźwignią
spolegliwy humanoid z tytanu reagujący na bodźce
troll jak prąd z państwowej elektrowni
internetowy robak biegle znęcający się nad
publicznym pochwaleniem dobra
taki zmysłowy manipulator podręczny
społecznego inżyniera
taki cud techniki
umożliwiający publiczne polubienie najpodlejszego zła
radośnie akceptowalne przez większość
razy 100K
>>>
Znakiem mego wyzwolenia jest
pajęczyna dźwiękoszczelna
ja wierzę w pająki,
a jakżeby inaczej,
skoro sam nim jestem
spięty ale szczęśliwy
niezależny już poza siecią
to właśnie ja przędę teraz dziejowe sny
by złowić wszechburzę wolności
o, już chyba szamocze się pochwycona i szaleje jak ćma
posłuchajcie tego jej hałasu –
nie słychać nic? no cóż!
skoro się rzekło – pajęczyna dźwiękoszczelna
no cóż!
to już nie nasłuchujcie
snem żyjcie
>>>
Za stołem ofiarnym nowoczesna kraina żyzna
rozciągnięta jak okiem sięgnąć po horyzont
pasą się tu tłuste byki na pastwiskach
dzikie konie i roboty biegają stadami
łany zbóż , winnice i kominy elektrowni złocą się w słońcu
leniwe rzeki płyną mlekiem, miodem i ambrozją
do delt mega polis drapaczy chmur na mocnej depresji
stół ofiarny ustawiony na wyniesieniu
na odkopanych kamiennych stelach
Nimroda dwudziestego pierwszego wieku
zbudowany przez mędrców
nie dla maluczkich i prostaczków
a dla władców świata
obfitość natarczywych, nie znoszących sprzeciwu myśli
nakrywa go jak obrus
i skrapia jak hysop poznania
absolutu ciała
na rozkaz gromadzą się nad nim chmury białe
stopniowo ciemniejąc kłębią się coraz bardziej
jakby burzyła się krew wykluczonych grzeszników
rozlana w przestworzach intelektu sięgającego po boskość
wysokie trawy falują jak morza
dotknięte wiatrem niezaspokojenia w trwaniu
gromadzą się wokół półludzie i półzwierzęta z arki Ziemia
jak wieść niesie ofiara się dokona
z najśmielszych myśli człowieka
przylatują duchy z twarzami piorunów
sprawdzić co się dzieje na deszczowym padole łez
surmy zwołują, heroldowie głoszą, ofiara się dokona
z najśmielszych myśli człowieka
przy ołtarzu ofiarnym są już burze i zorze
są słońca zaćmienia i księżyca pełnie
są mórz przypływy i wybuchy wulkanów
powoli drga ziemia w dolinach wiarą niezasypanych
schodzą lawiny kamienne z gór wybaczeniem niezrównanych
tsunami doskonałości wylewa i pędzi przez płaskowyż
lawa czasu z rozerwanej ziemi wychodzi mu na przeciw
dotykają ofiarnego stołu bestie harmonii i zrozumienia
strażnicy cywilizacji żywiołu ego
patrzą z napięciem w otwartą księgę zagłady
w ogłoszeniowy plakat dobrobytu
z niego też się dowiemy, że
ofiara z najśmielszych myśli człowieka się dokona
żertwy z owocu żyznej krainy wiedzy
człowieczej wolnej woli bez bojaźni pierwotnej
dla bytu i jednego wiekuistego słowa – pełnia doskonałości
z myśli zwykłego człowieka? nie!
cezara, szacha, cara, króla świata
niekwestionowanego przywódcy i mędrca
najzuchwalszego i już uznanego w pełni za Boga!
gdy wybuchnie i spłonie ta żertwa
tak wolność tu ostatecznie dokona żywota
>>>
Najpierw lekkie obrazy pustyni
i piękne zapachy skał
potem osad warownych oszałamiające miraże
mieszkalne nadzieje dąbrów
drzemki jak słodkie owoce dębu
zapraszający byt Nieba
czarnego kosmosu wątła nić
ty znikąd
ja znikąd
dążyliśmy jak komety z Babilonu i Petry
sprzeczne paradygmaty
jak kozły pustyni
wśród spragnionych owiec
i wielbłądów w oazie
moja laska i czapka pasterska
zwiodły te stada
spotkaliśmy się przy źródle
jak dwa konsensualne paradygmaty,
gdy idee zurbanizowały wodopoje
a bezbłędne pisma z niebios
uporządkowały delty
oto my zaledwie kilkuletni wędrowcy
już zatrwożeni o los narodu
sięgnęliśmy po owoc poznania
w pocałunkach życia
tego co nienazwane
przez aniołów podane
słodkie owoce dębu
dogmat nowych ludzi
w Mamre
zanim atomowe słońce frontów powszednich
globalne wizje wioski zagłady
poznaliśmy za zakrętem hoteli
w Hebronie
>>>
*Długi marsz*
Marsz, długi marsz
i wielki skok ku kulturalnej rewolucji
Noc długich noży, niezbyt długich, ale w sam raz
Bostońska herbatka jak masakra
Jutrznia paryska, piracka
Marsz na halę wodzów w kryształową noc
Marsz dziesięciu tysięcy przez obcy świat
Wyprawa tysiąca czerwonych koszul
zewsząd narzekania na samosądy
koń zemdlał a to koń powstał, koń pułapka
człowiek-samo zło, zrób coś przywódco!
a to, a to, a tamto
cóż można zrobić po takim marszu?
są domniemania o wyczerpaniu i przetrwaniu
sowite nagrody u kresu hańby
nocą podróżują demony jak słonie Hannibala
to prawie Baal dla Rzymian
a jego słonie bojowe to tylko smak Indii herbaciany
Ariów kompletnie zapomnianych w sercu Europy
a to właśnie oni pomaszerowali najdalej
oczy się mrużą z niewyspania
kartka papieru odlatuje na swoją pielgrzymkę na Antypody
Ariowie maszerują jak pielgrzymi wciąż
już chińscy po latach upartego ateizmu
jest gdzie pielgrzymować
szlak Samarkandy i Marco Polo, szlaki himalaistów
słonie depczą po moich stopach
słonie przechodzą przez moje zacementowane powieki
śpiewając Marsyliankę i radziecki hymn Rosji
marsz, marsz, marsz
czy przywódcy zawsze muszą gdzieś maszerować?
na łzy, ba na śmiech, na śnieg, na upał
na narty, na dzieci, na jutro, na cegły, na mur
kupczenie strachem, kupowanie dla siebie aut – melodramat ich
słonie wegetują na przełęczach
flamingi i bojowe pingwiny zjeżdżają znudzone na nartach wraz
oto bezludna manipulacja przeludnionego imperium
zdecydowanego zmierzyć się z sobą
w piłkarskim państwie środka
ale zamiast biegać, maszerują, pytają, mlaskają
a co z pociągami, co z lokomotywami atomowymi?
decyzja władzy politycznej jest
rządu, króla – nie ma wodza tu
w tym samym czasie Hannibal i Pyrrus
wsiadają do hyperloopa
i po chwili już pędzą do swoich spraw
ale gdzie te to drogi do Rzymu?
co z nimi zrobiono? jak zabezpieczyć je dziś?
koczkodany stoją na straży praw
i damy-niedamy też
ledwo stoją fakt
chciałoby się te różowe linie wyprowadzone przedłużyć
wyprowadzone z kątów zielonego sześcioboku
zniesławić brakiem plemiennej barwy
lecz oto kropla z centrum greckiej bryły
przesuwająca się jak po pustyni kamienie same
rośnie i zastępuje żal, strach, myśl
ptaki unoszą ruchome kamienie i zrzucają na słonie zemst
hyperloop się zatrzymuje w katolickiej centrali Afganistanu
a Ariowie już spokojni
już bez bojowego nastawienia gromadzą się
na dalszą wędrówkę dusz
– marsz, marsz, marsz
>>>
To nie może być pożar
to może być głód
to nie może być powódź
to może być ból
to nie może być eksplozja wulkanu
to może być śmierć
to nie może być apokalipsa w domu i w kraju
to może być sąsiad z twarzą w płocie
albo żółw w partii
coś powolnego
jak proces dojrzewania
do przemiany
w rodu robaka
>>>
Jasny dzień był na szlaku,
gdy szlak prowadził na szczyt
tam przepiórka zachwyceń uwiła gniazdo
nizinny ptak uwznioślony
zaraz potem nastała noc
we mgle lęku zniknął świat
kruk ratownik na łące
pogubiony człapał od zmierzchu
w wysokiej trawie
a mieliśmy na tej łące
rozłożyć koc miłości,
gdy ty byłaś Anitą Ekberg
a ja Bobem Dylanem
moja Hesperydo
mieliśmy wzlecieć po ablucji uczuć
na niebotyczną grań doznań
szlak zmylił pogonie
naszych słów porannych
żałuję ich dzisiaj
nie mogąc pozbierać kości i myśli
lewitujący tuż nad zapomnianą żwirownią
wyrobiskiem pieszczot
jak nad powierzchnią księżyca
usianą samymi kraterami
nieosiągalnymi dla promieni słońca
bezlitosnymi na opak
ja chimera miłości
bez gniazda na szczycie
ustrzelona w locie
przez jeźdźca na Pegazie
>>>
Zmysł przewodnickich nastawień
natychmiast znikł
karygodne samowolne odnowienie sumień
wszelki mit
natychmiast prysł
zlekceważony odmęt jaźni
a na wierzchu słowo reflektor – ja
natychmiast zgasł
odzew w płucu
oddech czy odma?
pręga krwawa na języku
słowo czy jego brak?
wypchany balon rezonerstwa
a jednak pękł
wciąż niewypowiedziane słowo pręży się i skacze
rozsadza policzki
zmysł przewodnickich nastawień
bąbel powietrza na powierzchni przesłania
pęka jak bańka mydlana
myśl waleczna jeszcze zwichrzyła włos nad czołem
ledwo dociągnął śluzę wolności
ten jedyny kapitan – mózg
coś zniknęło w wołaniu
– ratunku
wydobywa ubogi ludzki haust z dna
siódmy zmysł batyskaf woli
i pokora gardła
>>>
Jadą metalowe konie traktem królewskim
wyskocz nań i zatrzymaj je
a może to niemieckie lub sowieckie czołgi
z przeszłości
bachmaty Bajdara albo ardeny do armat
Karola Gustawa
jadą konie stalowe całe umorusane
błotem, potem, ropą i smarem
zmierzają do stolicy starożytności
stepu nirwany
niecałe w pląsach
niecałe w tangach
niecałe w marszach
niecałe w oberkach
wyskocz z tych szalejów, pokrzyw i ostów
machnij ręką jak autostopowicz
zakrzyknij na powożących
na jeźdźców na taborytów
spróbuj zatrzymać tę kawalkadę
gdy będą tylko góralami nie odpowiedzą
gdy będą tylko flisakami nie odpowiedzą
gdy będą tylko szewcami nie odpowiedzą
wywieszą białe flagi na drzewcach
przytroczonych modlitwami
jeżeli będą straceńcami
wojen królewskich – odpowiedzą
i rozlegnie się gromkie larum krwi
a może lepiej niech kurz opadnie
na ciebie i ostoję
niech cykuta zastygnie archontów
przykucnij w oczeretach
to golemów dzika krew
>>>
Ja zamknąłem tę galaktykę
jak gdyby nigdy nic
zamknąłem ręką ludzką
wyciągniętą przed siebie
tak jak się przekręca gałkę
naciska klamkę
Ja zamknąłem galaktykę
z gwiazdami i motylami wraz
ich srebrzyste podrygiwania
zniknęły nagle nad łąką
jak gdyby ktoś zgasił słońce
wyłączył prąd w całej metropolii
i nastała ciemność wszędzie
Ja na tej łące
wśród firletek i maków pocałowałem cię
w samo południe zmysłów,
które stało się myśli północą
rozbłysnęliśmy i zniknęli jak meteory
nad horyzontem
Ty zdążyłaś wyszeptać
– jedna galaktyka jest jedną chwilą zaledwie
wśród miriad we wszechczasie
otworzę ci kolejną powieki drgnieniem
>>>
Znamienne słowa, dzieje, loty
kiepski żart
będą trojaczki smocze
zewsząd docierają prognozy na letnie uczucia
w zimowe dni
znam jedną ze smoczyc
świata nie widzę poza nią
świata z wysoka
kiepski żart
będą konsekwencje i tajfuny kar
już zbroi się tasiemiec serc i zmienia w smoka
media strachu już słusznie podkręcają wiatr
bo warto wyłowić z burz
nastroje
będzie tornado emocji
będą trojaczki smocze
zewsząd prognozy grozy
albo to ja wiem Zuzanno co z naszym latem?
zewsząd prognozy marne
na uczucia ludzkie w zimowe dni
znamienne są dzieje, słowa
znamienne anielskie odloty
ale powroty smocze
kiepski nieżyciowy żart
na wszelki wypadek Zuzanno
załóż purpurowy płaszcz
>>>
Będziemy się śpieszyć
w te dni
by wyprzedzić noce
nasze dni już jak konie przy saniach
jak czwórka rączych koni
– a my?
– my jak sen świstaka
noce białe jak śnieg
tylko dla nas
pocałuj mnie i w drogę
więc niech będzie ślad
ten Wielki Wóz przesuwający się po Mlecznej Drodze
i noc i dzień i ty i ja w konstelacjach w uciskach
zajedno nam
w mroźny czas
pędzimy coraz szybciej
z wszechbytu miłosnych chwil
bezkresnych
coraz ciemniejszych
– mniej gwiezdnych
ku erydanom kresu południa
rzeki czasu
życia w dwójnasób
>>>
Pierwszy głos w imieniu
drugi głos w miejscu
trzeci głos w czasie
pełen orkiestron mających
wybrzmieć uczuć
przedśmiertnych
symfonia twoich dni
zmyślonych
aria z kurantem
przebrzmiała jednak
jak
bezgłośna erupcja wulkanu
w sercu
jak protuberancja
na odległej gwieździe
życia
>>>
W czerwonej studni twojej sukienki i halki
nurzam się w zieloność
jak skarb wydobywam z niej
wilgotne chabry pocałunków
potem ściskając je w dłoni
wychodzę naprzeciw
twoim oczom
w falbanach i pliskach
w zakładkach westchnień
w udrapowaniach i pończochach natchnień
chcę się rozkochać do dnia
cierpliwie wznoszę chabry
w geście moim jest stworzenie zorzy
w nagłych twoich łzach
oczekiwane rozstanie
otwieram dłoń
prostuję palce
kwiat zmienia się w ból każdego płatka
sukienka pozostała jak mak rozchylony
ja już nie wypłynę na powierzchnię
zniknąłem na dobre
trzmiel w kropli nektaru
w martwej studni
martwy słodki
i nieśmiertelność dla świata zórz
>>>
Jestem zbuntowany
bo się boję
jestem bezczelny
bo się boję
jestem zacietrzewiony
bo się boję
jestem zdenerwowany
bo się boję
jestem nieznośny
bo się boję
jestem złośliwy
bo się boję
jestem dokuczliwy
bo się boję
jestem makiaweliczny
bo się boję
jestem wypaczony
bo się boję
jestem pogmatwany
bo się boję
jestem złudny
bo się boję
jestem bałamutny
bo się boję
jestem pozerski
bo się boję
jestem arogancki
bo się boję
jestem przewrotny
bo się boję
jestem pyszny
bo się boję
jestem skryty
bo się boję
jestem gadatliwy
bo się boję
jestem nielojalny
bo się boję
jestem zwodniczy
bo się boję
jestem nieszczery
bo się boję
jestem demagogiczny
bo się boję
jestem mgławicowy
bo się boję
jestem wyrachowany
bo się boję
jestem wiarołomny
bo się boję
jestem nieautentyczny
bo się boję
jestem kabotyński
bo się boję
jestem nieżyciowy
bo się boję
jestem tchórzliwy
bo się boję
jestem brawurowy
bo się boję
jestem załamany
bo się boję
jestem drażliwy
bo się boję
jestem ogłupiający
bo się boję
jestem głupi
bo się boję
jestem, jaki jestem
– łeee!
Jestem, który jestem
– och!
jestem głupi,
że się boję
>>>
Warto mieć te łzy
na każdą okazję tragiczną
– bliźniego
nie wypłacz ich ze śmiechu
warto mieć te oczy
na wypadek katastrofy
– ludzkości
nie wytrzyj ich lusterkiem
jak napis na czole
– autor
warto mieć ten uśmiech
na wypadek śmierci
– własnej
>>>
Jest ciemny brzeg,
gdy słońce się zniża w chmurach
jak głęboka purpura
i brzeg jasny,
gdy słońce się zniża jak kościsty wiatr,
gdy wprost rozpływa się w zmierzchu,
który jest linią brzegową oceanu nocy
jej statkiem, albatrosem i portem
oba brzegi możesz dostrzec w sobie wraz
bezojczysty, bezludzki, bezgwiezdny
chmurny i wietrzny żeglarzu
>>>
Na wylot przejrzał listonosza
Niemiaszka,
co rozpowiadał wszędzie
że nie mieszka na Mieszka
zaznaczył więc laską miejsce
gdzie zamieszkał i mieszka
na wylot przejrzał sędziego innych
upadłego jak śnieżka
czekał czy go ośmieszyć omieszka
omieszkał zapytać o serce w śladach
pomieszkiwań właściwych miejsc
tu w wysokich stanach zasiedzeń
hal, błoń i cnót
przed wydaniem kamieni listonosza
na wskroś przeszło przez serce
przesłanie pianisty proroka bacy
laska utkwiła w skale wysokiej turni
i w bramie pierwszej miejskiej
wytrysnęły nadzieje znów bezdomnego poety
na ułaskawienie rodzinnej sadyby
i podobnych czekających na przylot kamieni
węgielnych ze świata
chętnie polecanych innym
plemiennym bezdomnym
>>>
Ona obok
oko w
zero to nośnik mocy w
żarówka jak oko w
potem z i na
gdybyś w i z
oko z
półpowieka jak w
potem oko zero
żarówka w
w z na w jak i
w zakręciło się nad z
gdybyś zasnęła z
z na w
gdybyś oko z i w
zero snu znowu
żarówka i
półusta w w w
nośnik nocy
dotyk znowu
gdybyś zasnęła
>>>
Wewnętrzny skład delikatności w puchowym rejestrze
rozgardiaszu figuruje lecz wypada blado
narażony na zakurzenie zaginięcie zapomnienie
może to i dobrze
potem niespodzianka będzie na plus
jak wtedy, gdy zgasły zmysły
i odnalazł się świecznik wspólnych wieczerz
skład czułości niedostatecznie przewietrzony dobrym słowem
i tak jak gdyby przegdybany nocnym
znieruchomieniem rąk
zmierzchaniem ust
zmysły, gdy zabłysły to kurz zakrył wszystko
a może czas by było
pójść drogą jasną – znaleźć świecę lub lampę
pierwszy skład możliwości umożliwi zakupienie oliwy
drugi skład ponadprodukcyjny oględnie mówiąc dorzuci płomień
dzisiejsze przeoliwienie intencji przecież nic nie wnosi
niczego nie przybywa na boku oprócz zakrzepów i puchlin
czas rzec – mądrości moja odeślij zeschłości i przymnóż świeżości
niech nie pozostajemy nadąsani w kruchcie serca zmienionej w skład
delikatność puchu rozwarstwień i pozostawień,
który jak to kurz profanuje połyski i paramentów kultowe kształty
powstrzymuje cię od gestów, co mogą być
jak lot dymu kadzidła ku majestatowi
a są jak smog i sadza na baldachimach
choć z nogami na ziemi leć jak małomiasteczkowi kochankowie nad
przewracającymi się drewnianymi szopami przy domach z bali
choć w kaloszach leć nawet z białą ziemią na nich
nie dmuchaj na latawce księżycowe, omijaj je skromnie
ziarna mniszka w workach w kącie czekają na siew zbyt długo
ręce ramiona nadgarstki palce zanurzone w puchu – wyrwij je
skład pierzastych podręczników otwartych, zapomnianych
w nieaktualnych rejestrach
ty unieruchomiony a symbole większe i większe jak nadrealny księżyc
lęgną się podmuchy jak robaki i myszy
ty znieruchomiały niezrozumiany a tętno szybsze
pędź leć gdakaj siej mak śnij jej snem nad i pod z nią
nie zmarnuj wszystkiego dla głupich panien
sam rozgardiasz się opłaci kupcom czekającym na nauczyciela
– ciebie w kaloszach skrzydlatych wiatrom nie odda
>>>
Zniesiony tylko w połowie
zakaz uczęszczania nad brzegi rzek
z rakietą tenisową lub czymś podobnym
rozbawił tylko arystokratów na kortach aluwialnych
ci, którzy łapali siatką motyle
muszą zmienić kwietną łąkę na lądowisko górskie
na mocy nowego kodeksu spadkowego
stracą kolekcje siatek do wszystkiego
zniesiony zakaz będzie skutkował
częstszym przebywaniem w pradolinach,
gdzie rzeki już nie płyną ku śmierci istot jedynie
ale tylko ku rewolucjom bezkrwawym w mediach
zniewoleniom w terrariach i na kortach plastycznych
męskie osobniki w połowie zanurzą się w trawach
a żeńskie po części w sadach
pradoliny odżyją jak Pola Elizejskie przechodnimi mordercami
uczęszczanie nad stawy kwatermistrzów
w towarzystwie łabędzi
będzie dopuszczalne do jakiegoś czasu przeszłego
a na zajęcia boiskowe przyszkolne tylko potem
nie będzie już można wcale bez więcierzy
łowić żądanych wspomnień na hak
a także snuć się bezwodnie po miejscach odludnych
choć owadzio ulotnie aktywnych
to co się nazywa porządkowaniem sfery przychylnej atmosfery
to się też nazywa ograniczanie niezbyt szczęśliwych zachowań naziemnych
nie po to są rzeki, żeby pradoliny zapełniały się tylko jabłkami kobiet
a bezwodne miejsca zezwierzęconymi mężczyznami
kiedyś do połowy w wodzie lub w kwiatach jak fauny
i z zakazem całkowitego zaludniania plebejskich wzgórz
jak centaury praw zbywalnych przed śmiercią Areopagitów
>>>
*Gangrena elit jedynie*
Polska krwawi z ropnej rany
sączy się z niej jad trupi?
a może to tylko niegroźne zakażenie?
może to tylko lekka gangrena, co minie
gangrena elit jedynie
to minie, to przyschnie jak na dobrym psie
choćby po surowicy z trucizn
przeciwciała społeczne i elity komplementarne dla zdrad
to ten sam organizm
z krwi, we krwi, dla krwi
z ran powstanie i z kolan Polska chora
a dżuma niewiary minie jak wszystko, co złe
Polska się zagoi i ostoi w czasu ostoi
jak przeorana łąka wzejdzie w dwójnasób zielono
kwiecistym łanem, przyszło wiosennym dobrem barw
a serca zsiniałe nienawiścią wybieleją w maskach nowych świtów
struchlałych braci odrodzi się pąs
i nikt nie odgadnie śmiertelnych blizn
co będą jak błahy zapomniany dąs
>>>
*W katedrze pioruna i gwiazd*
To uniesienie oczu nad morzem
obok skały jak katedra w Trzęsaczu
było prorocze
gdy ona się oddaliła na chwilę jak mewa
a ja wyobraziłem ją sobie ponownie
całą w spadających z klifu gwiazdach
z jaskółką brzegówką wpadłem
do podziemnej katedry tego wyobrażenia
już na Rozewiu
gdy helikopter przemiany odleciał jak ważka na Hel
w mewy upierzeniu
brzeg morski zsunął się do stóp morza
i uklęknął przed nią jak ja
w perspektywie elektrycznego nieba zadrgał świt
raz na zawsze
a ja pisklę Polan wpadłem do gniazda Pomorzan
na heroiczną chwilę
wypadłem z niego podczas pierwszej próby lotu
raz na zawsze
wprost w jej ramiona
już u stóp Kawczej Góry
nie była już wyobrażeniem lecz katastrofą uczucia
moje zaślubiny z jej morzem
tak aktualne do dziś
w katedrze pioruna i gwiazd
>>>
*Ja tam nie wiem*
Ja tam nie wiem
ja tam nie byłem
ja tam nie rozumiem jak być
ja tam wolę nie wiedzieć jak żyć
ja tam a ty tu jak nie wiem nic
ty wiesz przecież jak to ze mną jest
ty mnie rozumiesz prawda?
ty mnie usprawiedliwisz?
ty jesteś i tam i tu a ja nie wiem gdzie
może nigdzie
ty byłem ja jesteś
mną mnie nam
wiesz co?
nie, wolę żyć sam
>>>
Milczenie
głębokie, zacięte, zranione
milczenie
milczenie
od wielu dni i nocy,
które stanęło przed mną
jak brutalne rozstanie ze snem
jak niechciany brzask
jak surowy blok
kararyjskiej skały
marmurowy obelisk ciszy
pomnik arcydzieło
nieodkryte
ruchem ręki rzeźbiarza
– słowem
milczenie jak śmierć
milczenie jak ból
i właśnie teraz
wyłonił się z niego
jak z wielkiej rany
po wyrwanej miłości
– wiersz
słowo po słowie
stukot młotka i dłuta
słowo po słowie
rytmem z milczenia
wydobyte strofy
dla aniołów świata łez
rozśpiewanych
czuwających
zachwycenie – westchnienie
mojej piety
>>>
*Zbroja dążeń*
Każdy, kto był na wzgórzu smutku
kto szedł pod własną górę hołdu
to wie
że jest lepiej jest gorzej
raz tak a raz inaczej, ale jest
kto złożył ofiarę z pierwocin bólu
wyrzekł słowa uczczenia własnego odrodzenia
pokłonił się ciszy w sobie
to wie
że gorzej już nie będzie, choć może
kto potem zjechał ze wzgórza
na tajemniczym koniu bez pęcin
odstawił kopię i tarczę dąsu
zdjął zbroję dążeń za wszelką cenę
pojął, że jest lepiej
raz tak a raz tak, ale inaczej
radośniej
>>>
Jak Bóg przykazał
jesteśmy zacietrzewionymi prorokami
swojego domu myślenia
i skrajnymi przywódcami serc
w salonach awangardy
serc wystawionych na ataki
ekstremalnej nieprzejednanej miłości
Jak Bóg przykazał
wyciągamy ręce do duszy
po cierpliwość
a tam
rozgorączkowanie jaźni
i pycha łypiąca złym okiem
na upokarzającą nieśmiałość delikatności
Jak Bóg przykazał
jesteśmy zacietrzewionymi prorokami,
którzy ganią siebie i świat
epatują zmyślnym miłosierdziem
dla pokonanych
Jak Bóg przykazał?
>>>
Kiedyś znowu
to nastąpi, gdy głowę oderwą
a piersi będą najwyżej
to nieodwołalnie nastąpi tak
jak teraz?
ta głowa będzie symbolem
te piersi dziełem sztuki
to nastąpi chyba w ten weekend
w tą sobotę
w najbliższy poranek przespany
tornado z okolic Australii wychynie z komody
jego macki jak ramiona odmrożonej ośmiornicy
zakręcą tobą
i głowę urwą zbyt kolorowej ofierze
podwodnych miłości
pozbawionej naturalnego środowiska rafy
kiedy?
– kiedyś
– już niedługo
– po piątkowej nocy
antypodą będzie twoja myśl
a tors zaświeci w sierpniu
jak piersi syreny w ciąży
>>>
Idź śmiało przed siebie
żurawiu ibisie flamingu
idź do końca korytarza
mijaj ściany humanarium
pokryte zapisami nutowymi
porannych pieśni kultowych
idź jaskółko bocianie orle
idź w kierunku ściany
na końcu korytarza
zamykającej humanarium
ściany bez inskrypcji
czystej jak złoto
idź ptasi rodzie, idź
drepcz na szponiastych łapkach szeleszcząc pazurkami
klap tymi małymi płetwami
na majolikowej posadzce pełnej ornamentów
kwiatowych pyłkowych owadzich
idź powoli zanim nauczysz się latać
w klepsydrze symboli
nieodwracalnej woliery ery
przemijającej matematycznymi wzorami
pelikanie pochylony nad własną piersią
zatrzymaj się skręcony w wiolinowy klucz
zaśpiewaj przybyszom z Gondwany
pierwszy
>>>
Zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
przychodzi leśny olbrzym
i dmie w piszczałkę nieokiełznania
potem skręcony skrzat dopasowuje
słowa do jego ciężkiej melodii
równie zakręconej jak wierzbowe łyko
na piszczałki
i śpiewa skatem a potem jodłuje
takie łyka są wszędzie w Polsce dostępne
zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
jakiś ostatni ptak przelatuje gwiżdżąc
jak rozgwiżdżona nocna lokomotywa
takie lokomotywy są wszędzie w Polsce dostępne
potem jest parowozownia i lament w niej olbrzyma,
co rozlewa się wszędzie jak tłusta oliwa
prawda tutaj nigdy nie wypływa
janczarzy allaha i rycerze trójcy
jak mamelucy mamony i dziennikarze histerii
podwieszeni na dronach i balonach
krzyczą coś nad dachami
takie balony są wszędzie w Polsce dostępne
każdy podnoszący rwetes
ma w pobliżu swój minaret lub kopułę w wolframie
gładką ścianę po której skręcone zawołanie muezina
pnie się jak wisteria, co nigdy nie zakwita
zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
przychodzi leśny olbrzym i wzywa do rzezi
potem wpływa lotniskowiec śmierci
i zamiast muezina słychać płacz marynarzy
na bukszprycie siadają ptaki głuptaki
takie bukszpryty są wszędzie w Polsce dostępne
zanieczyszczają go od dziobu
widząc ten horror
skrzat już się nie kryguje
tylko schodzi z kapitańskiego mostka
i nie patyczkuje się po wielokroć
..a nie…
on tylko zaczyna tańczyć tango z mopem
starając się zachwycić olbrzyma
palącego na rufie jakieś tajne listy z kory i łyka,
który z fagotem w ręce
jak prosta rura nadająca tor
dmie w niego próbując rozbawić skrzata
do krwi leśnej
taka krew jest wszędzie w Polsce dostępna
>>>
Tego już za wiele
od tylu lat ciebie nie ma
co ty sobie wyobrażasz?
a ja czekam tutaj roztrzęsiony
tego już za wiele
od tylu lat, dni i chwil
nie mogę skupić się na niczym
tylko te myśli o tobie jak obsesja
gdzie ty się podziewasz?
tego już za wiele
czekam żeby minęła ta czkawka
czkawka kukułki
czkawka rozdygotanych pragnień na języku
od lat, od wczoraj, od rana
czekam od plejstocenu
od tamtego, znamiennego spotkania twarzą w twarz
od predestynowania
tego już za wiele
za wiele, za wiele bezdźwięcznych drgnień powieki
nie zmienisz mojego przeznaczenia
nieobecnością pieśni z wnętrza
bo czekam i pragnę wyłącznie
z własnej wolnej woli
a może mnie predestynowanego
porzuciłaś rzeczywiście
– spiekoto serca
>>>
Porfirowe gzymsy zrujnowanych kamienic
oświetla pełzające światło zachodzącego słońca
strąca lustrzane wizerunki z okien
i kurz z brudnych firanek
potrąca anteny, przeciwśnieżne i przeciwptasie grzebienie
na skostniałych bezludnych okapach
nagrzane gołębie w letargu przycupnięte
i choć widzisz stan tych kamienic
sam nic nie możesz zrobić
jest już prawie wieczór
dzień nie chce się skończyć
a cienie się wydłużają w nieskończoność
kamienice są jak wulkaniczne skały na greckich wyspach
a zardzewiała blacha na nich jak jeziora zastygłego laku
bezosobowy, przeciągły krzyk nad miastem, słońce i gołębie
tylko twoim zmysłom dostępne
to grecka idea proporcji i równowagi
sam nic nie możesz zrobić
dla swojej ulicy
jak z fotografii rodzinnej ukrytej pod dachami Paryża,
który dźwięczy w głowie smutkiem zapomnianych kapliczek
wmontowanych w fasady domów
sam nie możesz wskrzesić
ani miłości przodków ani młodości miasta
pomódl się tylko za gołębie
zasypiające jeszcze za dnia
jak ty zastygający w porfirową bryłę
własnego sarkofagu
>>>
Zamiast masakrować baudelaire`owskimi myślami
twoje nagie zwielokrotnione ciało
zamiast się pastwić sensacyjnie
nad jego ekstatycznym nieokiełznaniem
w neurotycznym wyuzdaniu
zamiast obsypywać piersi i brzuch larwami grobów
i krwawymi ranami chorych pożądań
pocałuję cię po prostu niespodziewanie
delikatnym dziewiętnastowiecznym
pocałunkiem dostojewskiego idioty
o ileż to bardziej miłosne
o ileż bardziej namiętne
i prawdziwsze i boleśniejsze
>>>
Półćwiartek donosiciela brat
półbrat konia trojańskiego
zmiennik długu
lennik taborowych,
gdy nazwy niecności wyczerpał spał,
gdy wyczerpany spał napadły go nimfy
jest już Wernyhorą
półśrodków półrogów półsznurów
już nie śpi – drzemie
bladoniebieski na tle zorzy w lesie
lesie nordyckim w ujęciu kul
była nostalgia nad kręgiem polarnym
wywołała w nim niedokończenia wietrzne buntu
potem niecałe cząsteczki uderzyły
w dzwon sądu ostatecznego
pełna zmysłów czara atomowych grzybów
kolejnych zrezygnowanych wykwitów
ustawiona na scenie
tasiemiec już nie gastryczny rzucił się na nie
uzbrojony
jak kolej żelazna w rdze
sumienia nad tundrą to seledynowe horyzontalne
ślady półlegalnych wędrówek gęsi Boscha
wokół niego
grzech otworzył oczy
proroczy niecały
>>>
Skoro świt jestem cały we mgle
ze wszystkim co posiadam
i nie jest mi źle
a wiele posiadam
tylko mgły jeszcze nie
widzę czubek nosa
i jest okej
drzewa to cienie
ludzie to zjawy
czas to szadź
nie jest mi źle z tym okiem
na czubku nosa
lecz tęsknię i lekko potrącam
smyczkiem kolejnej przerażającej żądzy
pragnienie mgły
jest wszechogarniające gdy drży
chciałbym ją mieć dla siebie w sobie
chciałbym zakryć nią drugą twarz
usłużne gesty zapraszają jej kolor kosmiczny
skinienia kształty a oddechy byt
przez oko i nos wchłaniam ją
jak własną niemoc
jak szczęście
będę trwał w nim do rana
aż słońce jak wiatr rozerwie mi serce
ręce zatrzymają się jak skrzydła
umierającego wiatraka
w czystej postaci będę wszystkim
co niewidzialne i ulotne
>>>
Nowa piramida
powstała w mojej głowie
pomyślałem sobie
przetrwa tysiąclecia taka wspaniała
pomyślałem sobie
piramida historii prawdziwego człowieka
zanim dotarło do mnie
– ojej! jeszcze nie teraz!
>>>
Uosobienie archaicznego smutku
z oczami jak zapalone właśnie uliczne latarnie
jak znicze wciąż płonące pod pomnikiem
siedzisz samotnie
zawsze na tej samej ławce
w milczeniu absolutnym
patrzysz poza ten świat
na plantach
w metrze
w muzeum
w parku
w ogrodzie
w kościele pod chórem
– do pełni szczęścia
czegóż ci dziecino potrzeba,
czegóż?
– czegóż?
– śmierci!
>>>
*Za co winić zwierzęta?
Za co winić zwierzęta?
za co je winić?
gdy wciąż trzymają straż
i moszczą legowiska w nas
lub pogodę, która jest dziełem przypadku?
gdy winnym jest kusiciel
ale nie mów, że kusi cię wiatr
że wzywa cię morze
że pragniesz słońca ponad wszystko
że musisz przetrwać za wszelką cenę
za co winić zwierzęta?
za co je winić?
gdy tak głęboko ukryte w nas
milczą do czasu
cierpią do czasu
a potem odpowiadają na zew
tak samo jak ja i ty
zew krwi
za co winić zwierzęta symbole?
za co je winić?
gdy zamknięte w ikonach
bredzą w naszych głowach o instynktach
po cóż się trudzić nad teoriami i wynalazkami
nad spisywaniem frustracji, przeżyć, fantasmagorii
jeżeli i tak wychynie z nich
stado, wataha i rój
wyruszające na żer
po jakikolwiek łup
za co winić zwierzęta?
za co je winić?
jeżeli już
to za zbytnie przywiązanie do człowieka
tego polującego na innych ludzi
w obławie z nagonką
>>>
*Zabalsamowany w przyszłości*
Kieszeń piramidalnych zaświatów
a w niej sąd oczywisty jak śmierć
chcesz by był przychylniejszy w te dni
składasz daninę ze swoich najlepszych chwil
ty szelmo pomyliłeś instancje Szeolu
za życia osądziłeś sam siebie
i cień twój pełza na brzuchu jak wąż
zakryty przez kurz
a sąd prawdziwy
nic nie może zrobić dla ciebie wciąż
bo jesteś jeszcze żywy
choć nad wyraz zabalsamowany
w przyszłości, którą przecież oddychać nie możesz
płuc pozbawiony
>>>
*Kasztanowiec*
Kameralne przechyły kasztanowca na fregacie
piersi na pokładzie
nogi na pokładzie
słońce w ogrodzie botanicznym
przekracza zwrotnik zieloności
wypływa na szlak białej piany
i rozpływa się w delikatności
kasztanowiec jest majem i masztem
twoje ciało żaglami
płyńmy ku brzegowi południa
na moim pożądania statku
przekroczmy teraz równik bezkresu wiosny
delikatnie zagrajmy na gałązkach i kwiatach
hymn porywu
jak wiatr krwi na szotach i wantach
wszak ja jestem żaglowcem botanicznym
sam zew morza
tobą
>>>
*Zeszłoroczny motyl*
Nie jestem
nie byłem
cóż jeszcze wiosenny kwiecie
chcesz wiedzieć?
nie będę
twoim deszczem
zaowocuj beze mnie
jestem i będę za to
twoim pochlebcą
z daleka i z bliska
drżącym przez ciebie na ciele
całym od stuleci
tak piękny dla mnie
w tę jedyną noc
zaowocuj nie dla mnie
dla mnie zeszłorocznego motyla
spragnionego słońca właśnie
zziębniętego dzisiaj
spragnionego bardziej
słońca właśnie
niż nektaru
i gładkości twojego kielicha
>>>
*Skala*
Łagodny ból
ból srogi
ból nie do wytrzymania
subiektywna skala
wyznaczona nie wrażliwością nań
a oddaniem siebie
>>>
*Miejsce na żarty*
Jest w życiu miejsce dla niewybrednych żartów
z diabła
i tylko tyle
z samego siebie już nie
dopóki żyjesz
jest w życiu miejsce na żarty
z życia
ze śmierci już nie
dopóki żyjesz
i tylko tyle
>>>
*Święta wśród świętych*
Z dawnych Polski powstańczych
tyś rycerzem w garniturze
sekwojo wierzbo moja samotna
łozami unieś mnie ponad śródpolne ostoje klonów
kryjówki jeszcze nie klonowe lasy
ale ja ich syrop historii spiję jak wino owocowe
rytuał uczynię ze spijania
sprawię, że pogardzisz zbroją moją
ale mną małopolskim rycerzem już nie
wyjdziesz mi na spotkanie przez bramę rojną
z dawnych Polski w mnogich działaniach zbrojnych
tyś kołodziejem w garniturze
klecisz wozy kolorowe taborowe sejmowe
na wyspach rzecznych niecisz pieśń żółwia błotnego
potem guano z jaskiń ojcowskich wywozisz na pole zamiast obornika
z podgrodzia do miasta wjeżdżasz przez bramę gnojną
jakże ważną dzisiaj dla parlamentaryzmu
z dawnych Polski szlacheckich
tyś sarmacką dziewoją w strojnej narodowej sukni
z lubością niesiesz piękny dzban na głowie
stąpasz po schodach do sadzawki owczej
jak by była Siloe albo, o czym z premedytacją zapomniano – Mamila
wchodzisz przez bramę wodną wciąż czynną
czasem tatrzańskie świerki przelatują ci nad halną głową
dobre drzewce na oszczepy Saula
na maszty i piki Naczelnika Państwa sosny krasne są nad Wieprzem
z dawnych Polski ludowych
tyś forysiem w surducie i cylindrze z aluminiowej folii
z odrzutowym motocyklem w niklowej wozowni
pomostem dla powrotu z odysei kosmicznej z chrześcijańską branką
na jej planetę Gliese 581 c
znanego w polskiej kniei klonów pod nazwą
Powrót Tobiasza z Gwiazd
z dawnych Polski niebieskich tyś słupem soli
wchodzisz do Wieliczki przez bramę solną
i zostajesz na zawsze świętą Kunegundą wśród świętych
a nie Abrahama szwagierką głupawą
>>>
*Serwuj serce*
Przed obcym
domykaj dom
chroń chatę
spowijaj sadybę
skrywaj seraj
asekuruj azyl
okrywaj okrainę
a przede wszystkim
serwuj serce
>>>
Na nic zapasy kwiatów
w sercu
na nic
zasuszone w książkach gesty ukochanych
przez wiatr zerwany kaptur
włosy rozwiane jak wierzbowe witki
płatki kwiatów śliw i czereśni
zaniesione na skraj horyzontu
horyzont nietknięty uczuciem
nie odgadniesz do końca
kwietnych zamiarów w sercu
całopalnych podrygiwań młodych owoców
na letnich gałązkach,
gdy noc przykryje ogród
twój pierwszy ogród
horyzont nadal świeci
patrzysz nań z miejsca horrendalnego,
hermetycznego, homoidalnie roślinnego
jest na skraju łąki życia i miłości
własnej jak serce
jeszcze niezmienione w słup soli
a jednak
oczekujesz pochwał zza horyzontu
z cudownej, nieziemskiej krainy snu
bo ten horyzont przed tobą niedojrzały
a za horyzontem, za unicestwieniem raju,
widzisz to,
co jest początkiem bólu
>>>
W niedzielnym kazaniu
co mam ci rzec?
krwawa ukochana Polsko
ty krwawa ja co dnia krwawiący dla ciebie
czy na pewno?
stoję na ambonie leśnej
przed ścianą nowego lasu ustawionej
jest świt myśliwego
poranek hosanna buntownika zabójcy
wiatr porusza na łące tymotką
przepiórka się odzywa pierwsza
ja milczę, czuwam
krwawię w absolutnej ciszy
z prawdziwym atawizmem skrywanym w duszy
układam w głowie kazanie pierwszomajowe
leśny skrzat odrywa się od szarej ściany drzew
wybiega wprost na mnie
jest lekko czerwony, przekupiony, załgany
dobiega na odległość rzutu siekierą
rzuca nią we mnie
z łowczego wrogów staję się celem
skrzat jak zombie
dziwnie porusza się półprzytomnie
jest krwawym Szelą?
tym opłaconym przez obcych zdradzieckim sabotażystą
Europejczykiem jak oni
ale cóż, ja także, czyż nie?
topór ląduje celnie na moim ryngrafie
z nim tkwiącym w piersi
ranny wypadam z ambony
krwawię na całego
patriotycznym niedzielnym świtem
powstanę zanim błyśnie jutrzenka swobody
ot całe kazanie myśliwego!
>>>
*Gdzie jest Europa?*
Suza nie jest Europą
dlaczego?
Kartagina nie jest Europą
dlaczego?
Aleksandria nie jest Europą
dlaczego?
Wandea, Dachau, Srebrenica
to jest serce Europy
dlaczego?
>>>
Żal za dziedziną utraconą
żal za samym sobą na dziedzinie utraconym
wielu, w tym i ty z sentymentem
patrzy z wysoka na swoją dziedzinę zdeptaną
i marzy o patriotycznym niebie
dla twardzieli o twarzach kamiennych
rozstrzeliwanych przez wrogów nacji
ale nie jest tak, że delikatność przypadkowości
i łzy dziatwy wylewane za ojcem wiekowym
odchodzącym ja zwykłe słońce
w swojej porze – są nietrafne
w okolicznościach sprzyjających powiewom sztandarów
uwznioślają słusznością trwania
żal za utraconą czcią dziedziny
żal za samym sobą utraconym w cnocie
powinien cię nastrajać bardziej nostalgicznie
jesteś przypadkowym spadkobiercą – nie łódź się
nie ty stworzyłeś to wydeptane poletko
lecz geologia archaiku i jego duchów
porzuć marzenie o tronie dla przodka
genealogię pozostaw mięczakom
zajmij się ratowaniem prostytutek i narkomanów
zalegających jak zakurzone książki
na półkach w zapomnianych bibliotekach ulic
w żadnym mieście nie masz nic
w mieście nie masz dziedziny
przenieś się na przodków poletko lub lepiej
do bibliotek
tam się przenieś – sługo przeszłości
władco bogactw nieużytych nigdy dla innych
władco spojrzeń nielitościwych
bezładnie krwawiących na szafotach pogardy
dla wydziedziczonych przez los
odnalezienie czegoś na poletku Pana Boga
nie równa się z władaniem historią
nacja nielitościwych przeminie
bój się skargi anioła czystości
wniesionej przeciw tobie
jeszcze spoczywającego w dziedzinie przodków
bez zmartwychwstania
jeszcze kołującego nad dziedziną
bez wniebowstąpienia
>>>
*Uczucie nieuświadamiane do końca*
W czymś na kształt serca
przechowujesz kruche uczucie
nieuświadamiane do końca
tak jak wiedza o sercu
znikoma jest twoja wiedza
o uczuciu
masz samowiedzę psychoanalityka skażonego
ciągłym wpatrywaniem się w ludzi
wypytywaniem obcych tobie i chorych
ideowo jesteś estetą i nie wiesz
co to idea upadku
w twoim świecie brak ascezy
dlatego, że nie znasz
znaczenia wszystkich słów
nie przeczytałeś Biblii do końca
zatrzymałeś się na Księdze Koheleta
twoje serce jest tylko amforą
na piękne polne kwiaty
brak w nim stabilnej pulsującej dobrą nowiną
świetlistej jaźni
człowieka
drugiego
pragnienia dotykania
podtrzymywania
wynoszenia
wspomagania
człowieka
w łachmanach i ranach
światła
oczu jego
jest tylko kruche uczucie
nieuświadamiane do końca
jak możesz wpatrywać się w ludzi?
jak śmiesz zadawać im pytania?
zrozum – to łaska!
>>>
*Ciężki zawód*
Ciężko jest patrzeć
na kłamcę zadufanego w sobie
ciężko jest słuchać
jego pochlebców
znojnie trzeba dźwigać
jego pochlebstwa
nawet niespodzianki kłamcy
nie będą nigdy zaskoczeniem
wokół kłamcy przedstawiciele
wszystkich służb, branż i zawodów
a jak za kłamcą staną autorytety i media
ciężko będzie wtedy
sprzeniewierzać się państwu, ale trzeba
a gdy za kłamcą stanie naród?
pozostanie ci tylko
pustynia, jaskinia, erem, słup?
gdy kłamca zabierze ci rodzinę
powiesz – to nie moi krewni
gdy kłamca zabierze ci przyjaciół
powiesz – nigdy nimi naprawdę nie byli
gdy kłamca powie o tobie
– to fajny, ogólnie lubiany gość,
zobaczcie jakimi kolesiami się otaczał,
no super gostki, naprawdę ekstra
powiesz – byłem i jestem odludkiem
gdy kłamca weźmie z tobą ślub
lub da ci rozgrzeszenie
wtedy przeżyjesz prawdziwy
i najcięższy zawód
>>>
Jak biegnie czas tak biegniesz i ty
w lakierowanych półbutach szaleństwa
na nic modlitwa
na nic taniec
na nic śpiew
nie prześcigniesz swych łez
czcisz ofiary wojny, której dawno już nie ma
chwalisz Boga, który ciągle jest
jego czas i jego wielkie buty na niebie
widzisz z daleka i wiesz
jak buty są ważne
sam boży szaleniec wiesz
jak ważnym jest biec
twój bieg przez minowe pole
wyobraźni i własnych oczekiwań
spowalnia dziejowy wiatr
unieruchamia pobratymców sieć
jedynie śnieg inteligencji
pobudza do biegu ciało
jedynie spadające głownie przemyśleń
pobudzają ciało do gestów
jest zima potem lato
wskazówki obracają się jak koła parowozów
ty w biało czarnym dresie
z paskami na udach
z oberwaną kieszenią na pośladku
i wciąż w niebieskich butach jak Bóg
przemierzasz bitewne pola
podążające za tobą chmury to osiągnięcia cywilizacji,
na które jest przyzwolenie
lecz już nie dotkniesz ich łez
gdzie twój smutek – już za plecami
a gdzie radość – już za plecami
gdzie twoja miłość – już za plecami
gdzie twój gniew – już za plecami
gdzie twoja śmierć figlarna kolorowa
– wciąż przed oczami
w eksplozjach
>>>
*Żonglerka*
Oko to okop
okop to wojna
przedpole to ojczyzna
zając to zjawa
zjawa to strach
chłód to modlitwa
modlitwa to wiara
księżyc to grzech
grzech to rzeź
kartacz to śmierć
śmierć to wolność
wolność to pamięć
pierrot to łzy
łzy to mirra
feniks to życie
życie to wieczność
(człowiek także)
ogień to słońce
słońce to Ziemia
Ziemia to piłka
piłka to kula
kule to symbole
żonglerka nimi to
życie albo śmierć
los to oko
(oko to Opatrzność)
>>>
*Zawistne słońce*
Zawistne słońce chce być jak ty,
gdy mówisz do siebie
słońce świeci przerażająco
scharakteryzuj jego zazdrość i określ
całonocne owe zachowanie
rano powie – to potwarz
Zaiste słońce bywa jak ty
robisz zwykłe krzesło jak cieśla
i kantar jak rymarz
skaleczone słońce krwawi na twój temat
patrz i mów – o czym krwawi słońce?
ty to dobrze wiesz!
Zastane słońce było jak ty,
któryś w przeszłości potrącił klepsydrę
zbiłeś ją i co teraz?
czy jesteś tak jak słońce?
czy może zupełnie inny?
wejdź w jego położenie
przestań się spalać – czy będziesz istniał?
Zawczesne słońce to przecież ty
całej swej krasie
wyjedź z domu i poruszaj się od rana
po tej samej drodze do obiadu
a po południu utnij drzemkę
należną sługom nagim
wróć do domu wieczorem
umyj nogi swoje
Zwierzęce instynkty wyglądają jak ty
– symbolicznie
słońce ze strachu łagodnieje, połyskuje
umyka byś mógł zapanować nad dniem
a ty biegniesz za nim
strzelasz na oślep
wiarygodnymi uczuciami spojrzeń
blasku przydajesz słońcu
patrząc na nie
Zawistne słońce nie wytrzymuje spojrzeń,
odwraca wzrok
cierpi zawstydzone twoim snem
dobrze wie, że nigdy
nie dorówna człowiekowi,
który bezinteresownie pisze wiersze
>>>
Kandydat na zwierzę wreszcie
jest dzisiaj obecny w sądzie
kruk trzyma ser w dziobie to barrister
zaraz coś powie nieistotnego
kandydata na prawdziwe zwierzę płowe
właśnie wprowadzono na sądową salę
rozpraw z takimi jak on
jeszcze miota się i krzyczy chcąc przekrzyczeć
jazgot opinii publicznej
barierki, obroża i rośli mężczyźni powstrzymują go
lis młotkiem prosi o ciszę
młotek uderza w sędziego pokoju
wypuszczają stada dziennikarzy i fotoreporterów
są flesze i notatki jak stalowe celne motyle
po chwili jest po wszystkim
odczytują oskarżenie, mowę obrończą i wyrok
wślizgują się na salę politycy i prestidigitatorzy
kandydat zdycha zaraz na ich widok
ale wtedy jest już
historycznym zwierzęciem pełnokrwistym
czyni to jednak na dany z ambony znak
kruk przemawia wciąż do lisa pałaszującego ser
wylizującego resztki z podłogi
truchło pełnokrwistego zwierzęcia
wynoszą owinięte w gazetę sądową
na ostateczną konferencję prasową
nie ma sędziego pokoju
nie ma apelacji od wyroku
nie ma żalu i zwierzęcia
nikt nie chce być już zwierzyną płową
jest tylko syty żmurek
i naśladujący głosy barrister
Chwal Ćwik
>>>
*Jedyny ślad*
Znaleziono jakąś belkę z rozbitej tratwy
na rafie? na plaży? na skale?
– nie!
tym razem – w sercu!
w przestrzeni wiary w miłość
drzazgi z niej unoszą się na falach
a rozbitek żyje? gdzie jego ciało?
odnaleziono ślad po nim? jest jakiś znak?
– jedynym śladem jest
ocean
łez
>>>
Kwiat trójbarwny dla wątpiącego prałata łąk
w głowie mającego wolność rabaty jak kajdany
kwiat dwubarwny dla mściciela klakiera
wcześniej strzelającego z gumki w łysinę aktora
recytującego deklarację wolności fioletowego płomienia
kwiat jednobarwny dla zegarmistrza
precyzyjnego nastawiacza zegarów tykających
na domniemanej planecie Proximy Centauri
przypominających o istnieniu jakiejś opętanej cywilizacji
stworzeniom odległym od wolności o parsek z hakiem
kwiat przezroczysty jak ty dla kata
wykonującego wyrok śmierci na skazanej wolności
kwiat jak ty w butonierce kata zajmującego miejsce
na mównicy w czasie Zgromadzenia Ogólnego ONZ
tuż przed egzekucją
>>>
*Marzenie wymaga ofiar*
Rozkwita nad chińską rzeką
marzyciel bławat
potem skacze w nurt
Huang He
ale nie tonie
pływa jak Sun Zi
po powierzchni
wojna wymaga ofiar
ale nie wśród strategów
bławat zabarwia skisłą rzekę
na czerwono
tak się prowadzi wojny z realistami
w jedwabiach z pałeczkami
jak krew marzycielska czerwień
zabarwia stopniowo cały kraj
wódz, naród, przestrzeń, czas
wykorzystane zgodnie ze sztuką
marzenie wymaga ofiar
ale nie wśród marzycieli
>>>
*Zawrócić póki czas istnieje*
Zawrócić z drogi póki czas
potem opowiedzieć rodzinie o jakiejś przeszkodzie
zmienić oponę i rodzinę
potem nachalnie domagać się odszkodowania od księży
tak czynić może ktoś, kto zakłada od razu,
że na drogach będą przeszkody
tak liczne jak zezowate znaki, drogi i pojazdy
zmierzch na nich, deszcz na nie, światło na nie
zawracanie, zawracanie
może to uczynić ktoś, kto samowolnie oddala się
od zapowiedzi podróży do końca
a potem obwinia kominiarzy krzycząc
– dym się snuł wszędzie nie mogłem dostrzec celu
Zawrócić z drogi póki czas istnieje
potem stać się wierzbą przydrożną, za płotem, za łąką
z siatką pobiec przez łąkę wyłapując
samych ludzi obcych jak sąsiedzi – trzmiele
Zawrócić z drogi póki czas istniej niezmienny
potem ujadać jak szczeniak niegroźnie
– na swoich bliskich, chcąc zmusić ich pierwszych do odejścia
albo natarczywie nastawać na koronczarki
przed festiwalem koronek, co jest jak zakazana korrida dla byków
Zawrócić z drogi póki czas istnieje niezmienny
a przestrzeń bez transcendentnego celu
>>>
Miałem sen dziwny sen
zobaczyłem w nim Thora rozłamu
przemawiającego na tle
schodów do Białego Domu
w jednym ręku trzymał szewski młotek
a w drugim kulisty piorun
przed rzędem mikrofonów
wycedził przez zęby –
w miarę rozwoju wolności
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju równości
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju braterstwa
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszej demokracji
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszej tolerancji
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszego otwartego społeczeństwa
będzie przybywać ofiar dzieci
wtedy mrok okrył Ziemię
i pojawiły się dusze małych dzieci
wirujące jak robaczki świętojańskie
obsiadły Thora i przemieniły w świetlny obraz
Statui Wolności Opromieniającej Świat
w postać kobiety w powłóczystej szacie
lecz z twarzą wąsatego mężczyzny
orędzie zgasło nagle jak spalony neon
ale głos Thora wciąż słychać było na jawie
molk molk molk molk
ou la Mort
>>>
*Podróże w miejsca nieznane*
Dla duszy najlepsze są podróże
w miejsca nieznane
– dowodzi tego franciszkanin Benedykt Polak
dla duszy najlepsze są podróże
w ciemność za widnokręgiem
– dowodzą tego wyprawy
Eryka Rudego, Erikssona i Heyerdahla
Vasco da Gamy, Magellana
no i oczywiście tercjarza Kolumba
gdy Benedykt Polak powrócił z serca
dzikiej skośnookiej, przerażającej Azji
stał się złotoustym, pierwszym orientalistą
gdy katalońska Santa Maria przybiła do brzegu
i Krzysztof wdrapał się na pierwszą kolumnę
wskazując kierunek do Europy
stał się nagle tym,
kim nie przypuszczał, że zostanie
i nie marzył, że będzie
bogatym Bogiem Ameryki w Indiach
pomodlił się na złotym piasku
i nieznane okiełznane
zostało zabrane
jak złoto
na statek duszy
– tak bogactwa światów zdobywa się
wędrując pod prąd
przeciw myślom własnym
by dopełnić samoświadomość
by skompletować duszę
podróż na Marsa jest dziś pilną potrzebą
dla łaknącej ładu ludzkiej natury
niezbędne jest kolejne przekroczenie myśli
rzek nieznanych
złotodajnych
ratunek cywilizacji
nowa Santa Maria
>>>
W roli przywódcy obsadzono ćpuna
potem było lepiej niektórym
naród odetchnął piersią niepełną
zaniemówiły skały, ptaki i drzewa
zerwał się wiatr historii lecz na próżno
szybko uśmiercono go mgłą
potem ludzie mieli dość ekscentryka
las podszedł pod mury stolicy
spalono kukłę śmierci
dym rozweselił gawiedź
wskazówki zegarów wybiły zęby Quasimodo katedry
i zaczęło się ich odliczanie
przed jego odwołaniem
marsz przeszedł pod mostami
specyficzny sprośny
oszalałych koni homo
nie zauważył ich nikt prócz kalekiego Quasimodo katedry
ani wiatru ani słów ani jednorożców wodzów przejściowych
nie pożałował niczego nikt
gdy zebrało się na płacz
pierwszemu powstańczemu dziecku
na krótką chwilę zatrzymała się centralna rzeka
a potem zniknęła w lejkowatym ujściu
niewzruszona zdegustowana
koniec końców ćpun do końca na stolcu
wypalił się i sczerniał prawie bez słowa
jako symbol tolerancji zwiądł jak liść
z popiołu powstały w popiół się obrócił
nie zostawił nawet coś niektórym
dla pokoleń nie załatwił nic
wtedy dostrzeżono pod mostem
zakrwawione rycerskie dziecko na koniu hetero
rzeka znów się zatrzymała
na dłużej tym razem
gdy ruszyła ponownie
w dolnych jej rozgałęzionych biegach czekano niecierpliwie
na papierowe stateczki
puszczane z mądrych uniwersalnych mostów
wciąż żywi kapłani partii umarłych
wybiegli z kościołów partii idei nowszych
wprost na bulwar biegnący do zamku
a za nimi ich sprzymierzeńcy
z gołąbkami pokoju
ściśniętymi w garściach jak gałgany
krzycząc – nigdy więcej, nigdy więcej
nigdy więcej łez i wolności
na komendę wyrzucili je w górę
one zduszone spadały martwe
pac, pac, pac
u stóp bardzo wykrwawionego dziecka
przebitego gazetą powszechną
>>>
Składnie skomponowany klomb językowy
ze słów męskich nie naprzemianległych
ziarnistych, kiełkujących w cieple
pofrunął w kosmos wyznań po uderzeniu miejscowym
komanda wyemancypowanych Syren
infudybułowane chronosynklastycznie
z impetem wyrwane słowa sterowane przypadkiem
zakwitły holograficznie w przestrzeni
gdzieś w schyłkowym Orionie letnim
ten bezglebny kobierzec słów
lewitował chwilę jak Zaratan wodny
nad oceanem grud, brył i skib galaktycznych
Syreny zamiotły ogonem rybim
chmury, dymy i mgławice po czym
rozsypały iskry gwiezdne dla poległych kwiatów
odpłynęły na Marsa z mężczyznami
zmutowanymi tak by przeżyć bez słów
składnie skomponowany klomb
został koniec końców odtworzony
i też przeniesiony kaprysem na Marsa
kamienne zbocza wzgórz i łożyska ichnich rzek
wykarmiły kwiaty formalne dla odmienionych mężczyzn
księżycowe kwiaty wypolerowane fikcją
nadały się na bukiety prezentów żennych
mutanci wąchali, mutanci sapali przy tym
i tak powstały lejkowate wiersze planetarne dla wybranek
zupełnie zapachowe, zupełnie nieodgadnione
zupełnie bardzo przyjemne w odbiorze
odkryte kobiety odrzuciły uciążliwe płetwy ogonowe
i powrócił na Ziemię z oślimi głowami
bez mężczyzn i wierszy – uwolnione
>>>
Parki krajobrazowe germańszczyzny
wbiły się w zielone płuca Polski
biedronki pierwsze o tym opowiedziały żabkom
i tak się narodziła plotka o zranieniach nacjalnych
płotka żyje własnym życiem,
jak gospodarka oddzielona od polityki
roślinność i zwierzęcość germańska nie dominująca jeszcze
na wielu nizinnych stanowiskach nasłonecznionych
zakrawała wciąż na polańskość
jednakowoż, no właśnie…
ten nietypowy płazologiczny symbol
nie znalazł uznania
na najstarszych skałkach
i gołoborzach podwyższeń krakowskiego syluru
a w końcu europejskiego permu i karbonu
na wydmach, ostańcach i wapiennych prządkach
uformowanych z fitosfery bezperłowej
sięgających głębin epok aż po
czysto polskie kości i marmury
triasu i jury
no i co tu zrobić z nieakceptowalną germańszczyzną
wżynającą się w węglowe krajobrazy polodowcowe
ani wielogłowe ptaki cudaki ani dwunogie lwy
nie pasują
no właśnie, nie pasują
od gór zaczyna się równanie tendencji
ludyczno-ościennych
czasem trzeba zapomnieć o kierunkach równania
bo w krajobrazie można natknąć się na obcych
nie tylko uralskich jeźdźców pyłkowych
i zarodków wypisz wymaluj z Gobi
ale nawet
tych podejrzewanych o obcość stopnia drugiego
chińskich i marsjańskich
to kopalnie i wodotryski dziwactw
wiszące rośliny i ludzie wciskający się z brudem stuleci
w przeczysty krajobraz polodowcowy
krystalicznych wód dennych i moren
cóż to jest mieć w płucach oścień germański
wobec powracającej ciupagi kangura
jak plotka głosi nie tykającej –
jednakowoż, no właśnie…
samej tkanki narodu
>>>
*Bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej*Bohaterowie nie poddają się nigdy
do śmierci lgną jak do piersi karmiących ojczyzny
ich oczy ich brwi ich usta wyraziste łapczywie
skłaniają patrzących na ich twarze bitewne do zamyślenia
do skupieniu uwagi na nieuchronnej śmierci wszystkiego
nędznicy sądzą, że napięcie mięśni przeminie
że nie będą musieli wyjawić swojego zakłopotania zdradą
a prawo pięści i wojen, prawo ścinania głów
pozostanie zarezerwowane tylko dla nich na zawsze
bohaterowie muszą zginąć za ojczyznę ideę
to z kolei ich niezbywalne prawo
ich cienie już dawno przekroczyły Berezynę
a oni uwikłani wciąż w ostatnich potyczkach
nie tracąc honoru i splendoru kwiatu armii
pozostawiając malkontentów na pastwę nicości
stawiają ostatni most palą ostatni most
jest czas bohaterów, czas śmierci za ojczyznę
i czas ludzkich psów rozszarpujących ich ciała jak żertwy
ujadających na maruderów chorągwi w odwrocie
działa toczą się wolno za trzonem armii, za nimi tabory
lecz są na jej potrzeby jak krew
jak korpus generalski zdziesiątkowany ale ocalony
z dział wystrzelą do psów i ludzkich nietoperzy ogłuchłych
bohaterowie w mundurach uszytych rękami ojczyzny
ocalali w słowach bez ciał bez ust
w najlepszych pomnikach zbawieni
utuleni w urnach przy piersi swoich prawnuczek
zasłuchanych w legendy ułożone przez wnuków
bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej >>> Skamander Troj na sali rozpraw to jaszczur człekokształtny wrażliwy jak członek Specnaz na stratę towarzysza na rozbicie butelki z wódką przez anioła stróża armii ale nie na łzy homeryckiego króla strzelec mierzył do anioła – celnie widziano to z monasteru w Mostarze strzelec siedział na rubinowej gwieździe Kremla – jak zwykle strzelcem był wyborowy wywiadowca enerdowski tak więc jest już jasne Skamander Troj to nie prowokator – to prawie pewne pozostało do rozstrzygnięcia niewiele do oceny też kolor włosów, kolor skóry tego prowokatora Skamander Troj to skorpion człekokształtny mówiący dialektem nieznanym z genem er jeden lub er jeden a jeden z grupą krwi zero er ha i mlekiem pod nosem – bez pochodzenia sędzia wstaje, zamiata ogonem do taktu poprawia czapeczkę na rogach tupta dwa razy i krzyczy – hikory-dikory-dock, przyznaj się Troj a on – nie przyznaję się i bęc, anioł zmarł od uderzenia gorąca, spazmu, wiersza, pocisku i nic tu nie pomoże doszukiwanie się winy w małych świnkach – jak ja Belzebubie, wężu morski, rozprawiaczu – zaakceptuj to Skamander Troj wrażliwy człekokształtny gad uwolniony zostaje od Specnaz >>> Stonowane płatki zimowej przylaszczki dominują w każdym aspekcie zapustnej pogody przed zmianą i po zmianie zapachowych epok karnacja jej jest nadal ciepła i przyjazna jasna i nostalgiczna jak zeszłoroczny śnieg nawet mastodont powracający z drzewnego centrum handlowego nie zdołał jej wdeptać w błoto ona i błoto potrafi zmienić w basen artystyczny uległością wobec czasu, ludzi i zwierząt och, gdyby odleciała na zimę do zmiennych krajów mniej polskich a bardziej plejstoceńskich jak dębik i ważka nie nasłuchałaby się nienawistnych gardłowych waśni wcześniaków wieśniaków z poronionymi grodzkimi och, gdyby nie naoglądała się przemarszów aborcjonistów i transseksualistów byłaby bardziej inna w stałości uników a tak mastodont przeszedł po jej runie kierując się ku zawilcom agonii zdesperowany ciepłem, zrozpaczony wyginięciem wyrwał jej serce i wątrobę na ofiarę ubóstwianym mrozom ale ona wiecznie zwinna, niezniszczalna, teorii hybryda powstała z galicyjskiej gleby w jego śladach okrutnie śnieżnych oto on zaginął a ona żyje wiek kolejny wciąż raduje oczy powracających z żalów gorzkich i krzyżowych dróg rycerzy przełomu w kolorowych chustach z pledami w pasy brnących skrajem lasu i parkiem na wprost ze średniowiecznym śpiewem dziękczynnym od turni gotyckich po krużganki barokowych jezior zachwyca i godzi wieśniaków z grodzkimi i za pan brat już z sobą stają przed bramami interglacjału >>> Baudelaireowskie ikony przebrzmiałych dawno pieśni galijskich nie będą mimo wszystko z zaśpiewami dygać w podrygach w okolicach Brandenburga a tym bardziej Brennej mniej brązowej acz strojnej Wiseł Szambor uwiódł je wszystkie i zniewolił już dawno taka jest rzeczywistość postpeerolowska brutalna dla ludzi z nikąd oczywista dla ludzi słowa z dorzeczy w drugim rzędzie dla zwierząt z Marsa czarne sotnie i niedamy straconych Wschodów ze złudzeń imperialnych końców wieków po okresowym brylowaniu uznano za zaginione w stronach czasu wielonacyjnego i to też jest oczywiste ale narody z pieśni nadal chowane w dzielności będą wynajdywać witraże i ikony w muzeach zamierzchłych świątyń by przenosić je do swoich kościołów zostaną też tymczasowo wmontowane w srebrne ekrany pieśniokletów udających establishment moskiewski ale na zawsze zdradzony choć Zaporoże im okaże złość i stronniczość niebaudelaireowskie ikony w śmierci celtyckiej zgasną w południe jak wiek Gotów tamże jedynie gęsi będą gęgać w Rzymie, Krymie i Brukseli zwycięskie po wielu wiekach okupacji genu gęsi zostaną przemianowane na lisy szczwane jest dla nich dziewięćsił, pięciornik i blekot rosnący pojedynczo w opisach przyrody niezmiennej w poematach okrutnych chwilowej awangardy grzesznej >>> Wieje wiatr, porusza liście czarnego bzu liście i gałązki gałązki i kiście nad krzakiem bzu ktoś zawiesił na gałęzi sosny choinkową bombkę jest już sierpień wieje wiatr, złudny wiatr czarny bez i jego owoce czarne z baldachów kiście będzie pokarmem dla ptaków i ludzi kolorowa bombka choinkowa czeka na odpowiedź po co? dlaczego? dla kogo? przyleciał ptak usiadł na sośnie i przygląda się choinkowej bombce ogromny ptak nie ma piór ale ma ledwo widoczne między pazurami błony jasnoczerwone gdy zaciska szpony na gałęzi błony napinają się jak spinakery ptak zjada bombkę przełyka i odlatuje na dach pobliskiej remizy ptak to poeta polski i reżyser czczony kontestator z lat sześćdziesiątych przypadkowo były członek partii komunistycznej chociaż lektor marksista to wolnościowiec wątpiący bombka jest dla niego strażacką nagrodą Nobla ręcznie malowaną od dawna należną czarny bez usycha suchy krzak przestaje się poruszać wciąż jest sierpień wiatr przestaje wiać >>> Koło kamienne zawieszono centralnie na ołtarzu polowym nomadów kwadrat biały w otoczeniu szarych muszli usznych umieszczono na obrazie w galerii nieśmiertelników inteligencji trójkąt wycięto na drewnianych drzwiach wygódki stojącej na muzycznej łące prostokąt namalowano patykiem umoczonym w czerwonej mazi na czole przywódcy oświeconego ludu trapez zakopano częściowo w pisaku na plaży przy molo razem z naturystami zwolennikami wolnej miłości siedmiokąt rozłożono z elementów broni na granitowych płytach ogromnego placu defilad ośmiobok z rubinu wycięty nanizano na czubek rakiety kosmicznej startującej z kosmodromu Wszechmocnyj a odwrócony pentagram pitagorejski z masy perłowej przyklejono na zwierzęco skórzanej kurtce odziano w nią zbuntowanego człowieka i niesie go na plecach jak garb sprzeciwu nawet o tym nie wiedząc, że jego kurtka zmienia kolory nocą chociaż ostrzega przed przejściem w inny wymiar on nie reaguje jego plecy stają się celem wszystkich Brutusów świata celem wielkim jak Pacyfik dla ślepych rakiet Kim Dzong Una a gdy pentakl rozjarzy się odbitym światłem na szczycie wieży niejeden zdecyduje się na skok w otchłań język i dolną wargę delikatności i czułości umieszczono w kwiatach orchidei rosnących w nieprzebytych dżunglach i tropikalnych lasach symbol mowy miłości łączącej wszystkich ludzi ponoć dotychczas używanych do ozdabiania głów jedynie przez plemię zbieraczy z Doliny Javari najszczęśliwszych formy estetów >>> Dla jednej modlitwy warto nawet wysiąść z pociągu i to w jego pełnym biegu na łeb na szyję stoczyć się z nasypu na suchy brzeg, za rzeką w cieniu drzew przedostać się tam bez zmoczeń i otarć by skrywany zachwyt wyszeptać dla jednego zamyślenia o cudzie bytu warto zejść ze statku na ląd statku płynącego ku wodospadom warto wyskoczyć z rzeki wzbierającej wśród wałów jak w zatoce przypływ pogrozić nurtowi szalejącemu wśród faszyn, wiklin i rybitw dla jednego słowa miłości warto wypaść z samolotu nad Alpami lub z balonu w stratosferze albo zsiąść z gęsi Selmy gęsi nad Gotlandią lecącej i opaść jak ziarno dmuchawca wśród dzieci gdziekolwiek dla jednej skargi żałosnej i prośby o wsparcie niebeatyfikowanego męczennika półprywatnego znanego jeszcze jedynie najbliższej rodzinie bajecznej warto opuścić w konflikcie z jej władzami każdą organizację półtajną a potem z westchnieniem i gniewem skoczyć z grani banku na bandżi głową w dół z błaganiem na ustach lecąc mieć ufność w to, co łączy się z realnością ekspansji łez, łkań, antyfon dla prawdy mieć wiarę zasypiającego dziecka w dobranocki i ich puenty to dopiero otwiera możliwości odbycia cudownych podróży na drugą stronę człowieczeństwa to tylko zapewnia przeżycie wśród wycyzelowanych materialnie burz na tym świecie pędzących donikąd snów w bystrym nurcie strachu i niepewnych nieprzekraczających siebie dni choć do końca niebędących złem >>> Zieleń stukot ból przeniesiono z Warszawy miał być wysłuchany szum wiatru historii wiatr szybko się stawił przed komisją ministerialną pociąg i zebra byli w tyrtejskiej komisji polityk się spóźnił bo niecenzuralny ból go spowolnił krab w potrawie zaśpiewał prowincjonalnym elitom spodobał się samemu kelnerowi z Floriańskiej zanim został zaserwowany komisja w końcu wezwała na świadków niebyły tramwaj na Grodzkiej niebyły autobus na Olszy niebyły spadochron na Błoniach niebyłego platona na Kazimierzu niebyłą łódź podwodną na Bagrach zieleń czerwień ból przeniesiono z Warszawy Arabowie palestyńscy już opuścili pastwisko pielgrzymi radzieccy odeszli na Księżyc stukot podkutych butów z Księżyca doleciał do Rotundy od ostatnich nosicieli komisja na koniec wysłuchała jeszcze pomnik płonący katyńskiego pierwiosnka koncert Beatlesów z supportem SBB w Czyżynach stęchły małomówny spiż Lenina w Hucie milicjantów wybuchy śmiechu w Białym Domku i zaleciła powszednią śmierć jak kromkę chleba prowokując Murzynów stanu wojennego jeszcze przelewa się tłum w hali Wisły czekający na błoto za błotem stoi piramida gdzieś na Suchych Stawach Mariesjew już odczołgał się na tę stronę komin elektrowni wypiętrzył dyktatury ciąg dalszy aksamitnej jak kwiaty na klombie Litawora zieleń korab szum przeniesiono z Warszawy pod kopiec Wandy to poszum ratunkowych karetek wodnych i falang jeszcze księżą patrioci ochoczo ogłupiają siebie prezesi i sekretarze trzymają sznury dzwonów księżą prawdziwi wypluwają wybite zęby by zrozumieć błąd naprawczy sunie ryba Sienną a wilk za nią wilk wypchany siarką błędne bramy, elfy i orfickie nenufary w nich na rondach rozstajnych rzeka odpływa do Warszawy tłum rzednie muzyczny w hali Wisły czapla siwa obchodzi Plac na Groblach nabiła piłkę na dziób, dziwi się, zadziera głowę odrzuca piłkę jak granat w kierunku Wawelu frunie na przęsło mostu i klekocze jak bocian z Afryki komisja rozstrzyga koniec końców to nie jest czapla ani bocian to pies naśladowca ciągle ten sam pies partii naśladowczy wykarmicielski i założycielski >>> W zacisznym miejscu pięknego ogrodu, o którym marzą skazani na dożywotnie więzienie odnajduję zagubioną fotografię w zacisznym miejscu ogrodu, gdzie rosną stokrotki a strumyk płynie z wolna podnoszę ją z ziemi jest trochę pożółkła ale jeszcze wyraźna jakby ktoś ją właśnie wyjął z albumu w zacisznym miejscu uroczego ogrodu, gdzie promienie słońca igrając w liściach leszczyny i grabu cieniem smużą mech i klomb łaskoczą nosek liska śpiącego pod świerkiem podnoszę do twarzy zagubioną fotografię w zacisznym zakątku ogrodu, o którym marzy smutna Ewa Święta odnalezioną fotografię przybliżam do ust cisza zmienia się w atomowy holocaust roślin eksplozje drzew w płomieniach ognista kula nad światem popiół, popiół, lawa, rozpalone kamienie spadają na ziemię po uderzeniu meteorytu i wybuchu wulkanu na języku czuję krew i żagiew moje ciało kurczy się by zniknąć w ustach, które zamykają się dla świata i słów niematerialnych jak kolory tęczy ogród rajski przestaje istnieć ja przestaję istnieć w plazmie czasu morze ognia zmienia się w termojądrową kulę świat cofa się do pierwszego wybuchu wybuch cofa się do pierwszego słowa słowo zmienia się w uczucie uczucie w wizerunek Ewy Świętej słychać pstryk aparatu Boga >>> Przesiedziałem w domu przy komputerze całą deszczową sobotę w moim małym pokoiku na piętrze zerkając tylko za okno czasem, gdy na sośnie szczebiotały sikorki wystraszone przez polującego jastrzębia pasującego do lutowego nieba jak ja w pidżamie i kapciach o szesnastej dwadzieścia do postępowego wolnościowego świata przesłuchałem siedem pierwszych płyt Pink Floyd zjadłem pół fiolki etopiryny popijając mlekiem nasłuchałem się i naoglądałem video serwisów z Hong Kongu, Monachium, Mali i Bóg jedyny wie skąd jeszcze dobrze, że jestem w miarę daleko od Nowego Targu, gdzie ktoś komuś wbił w głowę nóż i od Warszawy gdzie bibliotekarz odciął głowę biednej dziewczynie dobre i to w sobotni, błotny wieczór bez gwiazd lecz mimo moich luzackich póz i myśli rzadkich jak samorodki mimo całej mojej eskapicznej postawy pasibrzucha jakiś senator amerykański zaniepokojony jest moją sytuacją jakiś rosyjski nowogensek niepokoi się stanem moich poglądów jakiś chiński przywódca partyjny wyraża troskę o zawartość mojego portfela jakiegoś kolumbijskiego mafiozo niepokoi stan mojego uczestnictwa w rynku jakiegoś szwedzkiego pastora niepokoi moje faszystowskie nastawienie do obcych i jak tu wyjść w niedzielę z domu, gdy w środku zimy dżdżu krople padają i tłuką w me okno a nad dachem latają jastrzębie wydając jęk szklany pójdę do kościoła pomimo wszystko tylko tam nikt ciągle nie niepokoi się o mnie widocznie mnie zna dobrze, oj dobrze… >>> Możliwe są nawet takie podpowierzchniowe ruchy podłoża myśli z tufu wynoszące cudowne rzeźby bogiń w alabastrze lub słoniowej kości i maski filozofów z majoliki na szelfowe stoły skostniałe możliwe, że nawet w ich trakcie podniesione zostaną łodzie z brązu dla wojowników pełne prawdziwych korali i eposów dla Sabinek i Helen aby się to stało potrzebne jest podwodne trzęsienie samego dna ludzkości kto to zaplanuje jak nie ty, który mówisz – ta sama droga prowadzi pod górę i w dół kto to skoordynuje jak nie twoje pławikoniki w oceanariach zachwytów a na koniec twoje w muzeach wraki wykonają to już dzisiaj pomruki wulkanu są słyszalne w rybackich wioskach wokół Ćennaj ale to nie wulkan przecież już wczoraj słyszano szum fal tsunami w okolicach luksusowych nadwodnych hoteli Bali ale to nie tsunami przecież jeszcze usłyszą krzyk tłumu biegnącego w górę Manhattanu w przerażeniu uciekającego przed ogromną falą ale to nie fala przecież i to będzie akcent ostatni twoje siły legendarne idealnie pasujące do Atlantyd, Wenecji i Wolinów zjednoczą się, gdy Księżyc zajdzie za Ziemię na zawsze będzie noc w tufie jakby cała będzie sen milionów w rtęci spadającej na liparyjski pumeks koniec spokojnych dni rzeźbiarzy w locjach przyjdzie niespodziewanie jak Afrodyta wśród Charyt sam zaskoczy ciebie tak jak wszystkich mitologia Greków to nic wobec takich wydarzeń trzęsienie ziemi i wstrząśnienie mocy na niebie walut wszechobecna sól, siarka i bitum to nic wobec tego jednocześnie eksplodują szczyty gór i dna oceanów pławikoniki dorosłe zaprzężone do rydwanu półboga filozofii ruszą z miejsca galopem logicznym i wtedy na falach rymów wynurzysz się ty ze społecznego niebytu by pokorą ust uspokoić rozedrgany świat rozedrgany samym sobą i zawołasz – powstańcie nieśmiertelni śmiertelni i śmiertelni nieśmiertelni wy żyjący śmiercią tamtych, i wy umierający życiem tych a ziemia powtórzy te słowa wypowiedziane po raz kolejny przez złotoustego człowieka na rozpoczęcie wieków złotych >>> Ileż tych tematów na dnie oceanu, co jako morze wlewa się do zatoki wątek staje się deltą fraza jawi się dorzeczem z wielkiej rzeki opowieści pozostanie potok leśny i wysięki w zboczu góry z epopei Pangei i Tetydy dotrzemy do tytułu – człowiek gdy wnikniemy myślą w całą przeszłość bezwzględną na dnie zawsze będzie kotwica sumień, zjawisk, zwiastowań bitew, czaszek i wyobrażeń temat główny Mariański Rów temat twój batyskaf i cel a źródło – kolebka myślenia zazdrość hydry i miłość koralowca grzech Kaina i grymas Heraklesa twoje życie pozostaje na dnie po opuszczeniu góry słów >>> Pokazanie zasobów oceanów i mórz na jednej fotografii potem ciał setek wielorybów zdychających na plaży jednej z plaż opisywanych w literaturze i zobrazowanych w nagradzanych filmach pokazanie nagości zwykłych ludzi potem porównanie ich z nagością królów i przywódców państw w otoczeniu skalnych ostańców wystawionych na deszcz pokazanie jeżowców i rozgwiazd rozkładających się w tępym słońcu na piaszczystym atolu oraz ledwo żywych krabów potem uzmysłowienie sobie tonacji wysłuchanych ich niemych pieśni zrozumienie harmonii odgłosów delfinów i prawdziwych łabędzich śpiewów pokazanie plenarnego zgromadzenia ONZ podczas uchwalania powszechnego nakazu aborcji wszystkich ludzkich płodów na koniec czołówka filmu hollywoodzkiego z fanfarami filmowej wytwórni odsłona zwiastuna kasowej produkcji komercyjnej z akcją w supernowoczesnych klinikach aborcyjnych i chirurgii estetycznej dla nieśmiertelnych dorosłych dzięki oku kamery oto patrzymy na sceny niebywałe widzimy panoramę piekieł prawdziwych duchowych i przedpiekle dantejskie dla elit patrzymy na istoty przerażone nie tylko w narracji filmowej ale i na widowni nagły najazd kamery na te twarze a potem przebitka na erem na syryjskiej pustyni w eremie orchidea mówiąca ludzkim głosem do przybysza z innej cywilizacji wyglądającego jak pokraczny nietoperz Tacca Nivea – witaj bracie życia i miłości, witaj obcy! i wreszcie pokazanie z kosmosu raju bez ludzi – a jednak Ziemi >>> Zacałuj ślady, gdy koń wyskoczy jak jeleń na pagórek, co czekał na jej proroctwa, aż się doczekał ona wierzchem odjechała na wzgórza w słońce zacałuj te ślady komu pozostał żal po słońcach? komu przyjedzie całować ślady? proroctwo mówi: tobie a jak wzbierze chmura na zachodzie zaczniesz całować ślady aniołów nie ludzi w jeziorze kości słony smak wody znajdziesz na wyciągnięcie ręki błogosławieństwo dla zemdlonych tyle przemierzy pustyń i głodowań gdy będziesz pościć w suszy gdy morze ognia zrówna się z nią wytrwasz braterska będzie pomoc skorpionów słońce zniżone opatrzy rany twoje i twojego Samarytanina ona zostawi te ślady nieodciśnięte w ziemi, gdyż odjedzie po skałach ślady całować będziesz w pismach i włosach pełnych zapachu ogrodów wyrosłych w Jerozolimie Europy nie babilońskiej Semiramidy a słonecznej Julii >>> Jestestwo hrabiego to jego harem i chłodem wyzłocone ramy luster w alkowie jestem na balkonie – woła hrabia do małżonki zdradzam twoje sekrety – usłużna gdzie nasz powóz i stangret – baszo gdzie moje surduty – nadobna ale jestestwo w ruinach pałacu zmienne jak tego nabitego na pal hrabia też już ścięty a ten na palu to jego morderca z ludu zajechała kareta zamiast powozu wyskoczył foryś z podnóżkiem pluton ukryty wśród honorowej kompanii oddał salwę do królowej zamiast do hrabiny fontanny krwi wytrysnęły przed pałacem wbiegli chłopi z cepami i widłami na to wszedł reżyser po resztkach schodów z wytatuowanym na ciele orbiterem pojazdu ucieczki dal znak drugi i zdradziecki książę w sukmanie wydał rozkaz wszystkie nadobnisie alkowy zapiszczały i w te pędy podbiegły do królowej umierającej w błocie hrabia nagle ożył, wstał i patrzył na reżysera z zimną krwią na zmienne zaniedbane jestestwo i na koniec poddaństwa koczkodanów w kinie demokratycznego niepokoju z niedowierzaniem >>> W komorze pamięci czekasz na powołanie na nowo do życia nasłuchujesz w tym ciemnym pokoju byle szeptu, byle szmeru choćby skrzypnięcia drzwi a tu ani odgłosu kroków ni szelestu warg nawet świstu spadającego meteorytu nic dla dzisiaj umierasz powoli w komorze pamięci skazany przez byt wczorajszy na nicość czy Bóg ma cię powołać? czy człowiek? oby Bóg a najlepiej Bóg-Człowiek! czekasz w ciszy ducha nad stosem odrażających monet bezszelestnie przesypujących się dni jak Mateusz zdrajca nacjonalistów meteoryt ludzkości >>> Kara – stwierdzenie wasalne słowo do przetłumaczenia jesteś jak biały ptak jesteś jak biały kieł jesteś jak wyżej wymienione słowo zanim zostanie to stwierdzone kara – stwierdzenie sędziowskie w Bieczu, Sandomierzu, Nurze słowo do przetłumaczenia na wyrok gdzie mieszka tłumacz? twój i ich twój ze świetlnym mieczem ich z drewnianym tłumacz – sędzia słowołamacz zamierzchły odpowiedzialny za porządkowanie feudalne w czasach równoległych i prostopadłych kara – dziś to brzmi dumnie dla krasnali z systemów malarskich lub transportowo-komunikacyjnych co wychodzi na jedno w tłumie nie tyle łaziebnych co służebnych pod warunkiem, że w łaźniach są teatry lub odbywają się noce poetyckich ablucji kara – jest uniknioną postacią nie do przetłumacze – nia więc stwórz słowo przeciwwłasne dla sędziów apelujących stadnie o naruszenia dowodów i tez w katowniach głów jest w wielu miejscach czyste schronienie dla wybielających pisarzy Mokotów w pierwszym rzędzie Rakowiecka 37 w drugim lub tajna Dzierżążnia Lukoil w końcu nawet stare konie się rozpisywały w Czersku i Esbecku o zagonach równobiegłych wyrokom ludzkim podległych są takie zmysły, które nie potrafią udźwignąć kolorów prostych to jest pożywka dla galopady uczuć, gdy myśli w klatkach zawieszonych na drzewach umierają z głodu ukarane za sprzeciw wobec maści i koni za stadne słowa łamanie koniec kłusowania i kaźni a człowiek w celi osądów sądzi, że kara ta to nie mus ani fatum twoje i ich >>> W twoich płomieniach serca dwa sobą ukoronowane w sercu jednym trwa miłość w sercu drugim – alert, wezwania – gwałtu, rety płoną czoła, płoną lica, płoną wargi krwawiące boleśnie jesteś ciałem straceńca miłości nieznośna twoje ciało jest uczuciem znikającym w płomieniach a może to nie płomienie a może to nie serca w płomieniach – cicho, cichutko niech miłość zakończy istnienie wtedy się dowiesz niech oświetli koronę bardziej może dostrzeżesz jak krew zmienia się w złoto a ból przetapia w jakikolwiek błyszczący kamień królewskie potwierdzenie alchemii miłości >>> Oni domagają się ekspansji twojego świata w świecie współczesnym oni chcą twojego spojrzenia z orbity stacjonarnej oni myślą o tobie z przejęciem godnym rewolucji oni witają ciebie jak wschodzące słońce ośmiu planet oni smakują twoje chmury jak cukrową watę oni entuzjazmem wyprzedzają twoje osiągnięcia i sukcesy oni zgrabnie przeskakują już przez twoje płoty, które ustawisz w przyszłości oni wyprowadzają z bloku na spacer twoje wszystkie psy oni wicher od gór zmieniają w twoje zatrzymania pod triumfalnym łukiem oni badają zasięg twoich rakiet w silosach i stojących na kosmodromach oni są we wszystkich twoich kamerach i mikrofonach jeszcze nie rozstawionych oni żądają twojego śpiewu kosa o każdej porze oni użynają sierpem przy samej ziemi twoje malwy i słoneczniki jeszcze nie rozkwitnięte oni produkują na dwie zmiany przestrzeń dla twoich więzień oni w przerwach na posiłek wytwarzają powietrze dla twoich presji oni nie baczą na twoje wulkany gotowe do erupcji na płaskowyżach oni spokojnie sączą saksofonowe solówki twoich muzycznych win dojrzewających dziesięciolecia oni spijają haustami twoje trucizny bez mrugnięcia powiek i tików uszu oni znajdują cię w barze za popielniczką jak serwetkę niezapisaną na stoliku samotnika oni wstawiają cię jak ser do pułapki na myszy i gryzonie nie znoszące sera oni świecą na twoją powłokę na orbicie, gdy jesteś po ciemnej stronie planety oni lądują w bezkresnych pampasach na twoich spadochronach uczepieni za szelki spekulantów oni kapsułą ratowniczą uspokajają twoją pamięć rozbitka narzucając się z ocaleniem oni bronią ciebie przed twoim katem a nie sędzią oni zbliżają się powoli do ostatecznego rozwiązania twojej kwestii we współczesnym świecie oni, którzy nigdy nie zaznali ani twojego świata ani ciebie w wieczności >>> Będzie dziesięciolecie smart jeżeli dom twój w sieci otoczysz chmurą tagów cool jeśli dasz łapówkę durniowi za hejt potem on cię polubi za wpis małe jest piękne jak pixel małe jest jak fullhade w klitce bloku małe jest mega pędź, dźgaj, pokazuj, linkuj w wielopoziomowym labiryncie życia wirtual przecież jesteś na niby jak ból i śmierć, którą zadajesz gostkom enter, spacja, klik, enter megadeath zacisza rodzinnego następny wiek real >>> Krakowski smok z czasów Bieruta późnego Gomułki i wczesnego Gierka poleguje zadowolony z siebie przy ognisku pysku-Magnitogorsku a ty spędzasz dym z kominów jak Beria – do wyczerpania nowoczynowników Krak miał kurny zamek ty masz kurny magistrat, co jak smok zżył się z grodem dlaczego go nie spędzisz? jak Skuba w ciżemkach by smok nie ciemiężył zaczadzonych – do wyczerpania dziewic dym sam nie zmieni się w gołębie >>> W tabernakulach w kobietach w skarbcach kultury zamknięty dobry los sezamie otwórz się dla niekończącej się opowieści piękna i szczęścia – rzeknij, wypowiedz hasło, zaklęcie życia otwórz autostradę słońca przetnij szarfę daj znak orkiestrze naciśnij klamkę drzwi guzik, enter, tajny przycisk sięgnij ustami po skarb nawet bez słów – człowieku naszego wieku! >>> Wielki człowiek tylko dlatego, że samotny wśród ludzi na kolanach tylko dlatego, że zapatrzony w kosmodrom idei ogromny jak kontynent tylko dlatego, że zasmucony wśród zwykłych potrzeb i pragnień tylko dlatego, że ogołocony z dóbr w królestwie Salomona tylko dlatego, że widzący słońce w przedbitewnej nocy tylko dlatego, że widzący zwycięstwo w marnej procy wielki tylko dlatego >>> Na korzystnej płaszczyźnie posadowiony obiekt lub przedmiot nie jest jeszcze tak dookreślony jak płaszczyzna będąca podparciem i środowiskiem tegoż nieco złudnego w percepcji jest to nagabująca schizma rozhisteryzowana poglądu na podstawę dlatego obiekt lub przedmiot jest tak niejasny jak ściemnianie wywołane sztucznie aby wbić się myślą w przedmiot lub obiekt na płaszczyźnie bardziej oczywistej trzeba odwrócić wzrok od podwodnej kanapki jak to bywało w czasach, gdy istniały jeszcze wszystkie baszty strzegące Sandomierza, gdy Wisła nie zalewała szklanych hut a szklane domy jak morelowe sady otaczały go zewsząd jak Tatarzy na płaszczyźnie widokowej jest położony obiekt, który zsuwa się w byt podświadomy to dzieciństwo z lodem w ręce u wejścia do Wąwozu Królowej Jadwigi to strach zapamiętany w ramach dębowych wykonanych z czarnego pnia odnalezionego na łasze rzecznej jak jesiotr ostatni obiekt lub przedmiot na płaszczyźnie subświadomości nadwodnej jest migotliwy i jawi się jak źrenica okrywana powieką co raz drażniona widokiem Gór Pieprzowych źrenica oka łzawiącego przemywana wodami płodowymi rzeki narodowej płaczliwej w mieście przedpiastowskim baszta bramna jest wystawiona na Wschód ostatnia to baszta pańskiego miasta Maryja godzinkowa obrończyni dzieciństwa w podziemiach i wąwozach Maryja brama i gwiazda katedralna na płaszczyźnie niezniszczonej przez wiedźmy szwedzkie i bolszewickie smoki z bajek dla najmłodszych topielców płaszczyzna opoką myśli człowieka trwającego z lodem w jednej i brzoskwinią w drugiej ręce ciskającego kasztany i pomidory w przelatujące miotły, strzały i płomienie obiekty wyniosłego kulturowo anturażu stubarwnej platformy graficznej Sandomierza >>> Po kryjomu zbliżył się do infostrady pierwszy raz wjechał na nią nieczłowieczym urządzeniem mobilnym pod osłoną nocy potem popędził przez bary, brzaski i poranki, kawiarenki, popołudnia i wieczory estakady, tunele, wiadukty, mosty wiszące nic go nie interesowało wokół lecz nawet infostrada ma kres zawiodła go ona do reaktora elektrowni spalił się żywcem zwęglony już wołał jeszcze – nie ujawniajcie mnie moje pozostałości oprawcie w krzem idę już na piechotę za osłem i wołem – symbolem zapiszcie to w repertorium nie jestem już infoczłowiekiem tylko mobilną osobą bez twarzy i też po kryjomu dojdę do sanktuarium stabilnej gleby >>> Twój sen jest kręgosłupem nie twojego ciała ale twojego śniadania bezbłędny w ustach język bezbłędny w przyrodzie nawyk twój sen jest masztem nie dla twojej flagi ale twojego obiadu bądź na trawie za domem na kocyku, który rozłożyłem dla ciebie miej kosz z jedzeniem biwakowym we wszystkich kolorach tęczy bądź jak róża kwitnąca tam i naleśnik z kolcami tu twój sen jest przedsiębiorcą nie dla twoich nisz rynkowych ale twojej kolacji są takie tiki nerwowe na giełdzie są podrygi w spółkach gdzie kniej mniej jej (miej je ty) bądź rarytasem na stole postoperacyjnym poobiednim jeżeli twoja kopalnia jest ukryta jak wymarłe miasto przed turystami bądź dobrym duszkiem sepleniącym zaklęcia tak na niby w promocjach wydobyć bądź przebierz się za przewodnika jest już jesień jasno przewódź ku wyjściu z matni-sztolni ciała pędź jak krew s s s s tojestessnu ssystemu >>> Jest taka kość z kości w twoim ciele jest takie bolące miejsce gdzie ta kość tkwi złamana jest to kość jak słowo – moja kość twoja własna pogruchotana odłamany kawałek kości jak poczucie wyższości i ból zazdrości palący kość jak słowo – moja lub jak spojrzenie a nawet bardziej niż spojrzenie kość jak błysk w oku twoja własna zadra pycha i nigdy nie będzie czyjaś twoja kość niezgody co przebija skroń kruszy grdykę kaleczy prawdziwe serce uczucia o nią walczą i warczą nad nią jak wilki wygłodniałe >>> Najlepszy czas na zimę to wczesna wiosna ale niestety wtedy nadchodzi jakieś lato i znienacka powódź ptaków brodzących i jest już za późno wśród lilii na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć leśna jesień jest też dobra na zimę lecz wtedy przychodzi wiosna z całym sztafażem cebulek i powodzi przypraw niedźwiedzich i jest już za późno wśród nich na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć potem ty się rodzisz tęczą za oknem i jest złota polska jesień na przednówku moja wiara w zimę się załamuje w każdej porze więc łapię okazję i rozkwitam nawet latem dobrym czasem wiechciem paproci na serca szybie w powodzi piasku jak róża na Gobi jest ciągle za późno na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć >>> Kolejne dni kolejne szczudła i przesiewy kolejne adaptacje memuarów ty kręcisz się po planie ja dyryguję ekipą za kamerą ktoś przechodzi przez obraz o kulach jak na szczudłach to sztych Goi – Okropności wojny walka o mosty, domy i kościoły ty stoisz na środku kościoła ja wpadam do niego z karabinem wtedy flesz, wtedy rozbłysk ja strzelam jak statysta ty grasz bohaterską męczennicę jak gwiazda kolejny dzień zdjęciowy przechodzi o kulach jak na szczudłach przez sztych Goi – Dziedziniec szaleńców przesiewamy wodę i całe fontanny wspomnień poległych przez sito z palców trojga rąk a ból głowy scenarzysty? tak to ból głowy całej ekipy jak zakończyć scenę w kościele? śmiercią czy narodzinami? moje szczudła to bagnety profesjonalizmu przebijam nimi twoje serce przesiewam twoje życie rodzisz się w miejscu gwiazdy dla wieczności ja z ekipą z Domu głuchego przechodzę przez obraz który namalowałem sam – Gdy rozum śpi budzą się kaprysy imperatorów i tyranów >>> Kolejny szkic kontury bałwana jak z gipsu sam wygrawerowałem płytę moje rycie cierpliwe, konsekwentne zakończyło się pięknym sukcesem można powiedzieć pięknym – gdyż obraz jest niepowtarzalny pewno zapytacie dlaczego? – gdyż jest to precyzyjna grafika pruderyjna (nieużytkowa częściowo lub kompletnie) akwatinta, ossa sepia mezzotinta, sucha igła ale ten bałwan patrzy tak dziwnie łzawo raz tak a raz inaczej szkic wyryty pod kątem uwidacznia półświatek (podwórka) i półcienie (podcieni) na wprost kontury gwałcą biel nieskazitelnej płyty kolejne rowki dają złudzenie jakby bałwan żył sztuką samą w swoim wizerunku kryje tajemniczy, zmienny uśmiech – a może jeszcze jeden – a może kolejny ruch ręką i jest kolejna mina za bałwanem stoi świat czerni nieokiełznanej ryję więc dalej będę gładził i dźgał płytę aż wargi z marchwi przestaną się wyginać i nadymać sztych się skomplikował rykoszet światła poranił mi rękę biel umknęła (inkarnowana) świat to nie tylko jeden bałwan tło, sztafaż, krajobraz bałwaniarski cokolwiek aczkolwiek zmęczył mnie obiekt to efekt jest piękny efekt z lekka florencki nad ciężko wzbierającą Arno na moście bałwan topnieje a tłum się przerzedza ja przy płycie ja przy korycie ja przy nurcie ja przy ruinach sztuki współczesnej (jeszcze na sztalugach) szkic jak rzeka zatrzymał się bym mógł go dokończyć niestety tego uśmiechu żaden bałwan nie wytrzymał spłynęły do liberalnych galerii (a są ich teraz setki tysięcy powielonych) >>> Jestem sam w tym nieszczęściu zwanym losem jestem z tobą w tym szczęściu zwanym tunelem życia jestem z wami idącymi ku światłu podnieście lampę podajcie mi lirę otwórzcie usta jesteśmy u celu >>> Zgiełk w chmurze gdybyś tylko dziewczyno poczekała z łzami gdybyś tylko w chmurze nie zapłakała natychmiast i zgiełk by ucichł żywota naszego i chmura by się rozwiała dziewczyno moja błyskawico >>> Jeżeli przepaść pojawi się przed tobą znienacka jeżeli Czarna dziura zastąpi ci Drogę mleczną bądź gotowy na wielki skok masz za sobą nie tylko siłę pokoleń w łydkach i goleniach od Rifata do Piasta ale i zasoby idei wyzwolonych aktem stworzenia ducha w zapadlisku życia górska morska kosmiczna przepaść otchłań głębia jest tym czym suchy las dla iskry czym ziemia bez człowieka dla jednej jego myśli jeżeli przepaść pojawi się w twoim życiu pomyśl i skacz >>> Duch Polski to nie to samo co Anioł Polski Anioł milczący Duch krzyczący Anioł ma spuszczoną głowę Duch dźwiga głowy wszystkie Aniele módl się Duchu wzlatuj stale – ponad te głowy Polska trwa wciąż dzięki wam w chrzcie w Wiślicy i w Gnieźnie do Paryża, Ameryki, Anglii, Kamczatki uchodziła kiedyś na oślicy by powrócić za każdym razem we łzach Polska przyniesiona na gnieźnieńskie pojezierze w kruchych glinianych garnkach do gieckiego opola z Podola przez Lędzian i Polan jak ziarna soczewicy, orkiszu i prosa z zaświatów nadwiślańskich nizin Polska przez Anioła zasiana na lednickich polach jest Duchem i plonem plonem milczącym jak ojciec siewca dlatego wiecznie żywym wznoszącym się z lądu ku słońcu jak słowo szczebrzeszyńskie szczerze szemrzące szczodrością niczym nie ograniczone od Morzyczyna do Srebrzyszcza trwa milcząca i krzycząca choć z nazwy ziemska Polska niebieska >>> Polski styczeń powstańczy – desperacki augustowsko-podlaski i świętokrzysko-lubelski Polski luty powstańczy – procesyjny zdradziecko-rabacyjny i krakowsko-galicyjski Polski marzec powstańczy – spacyfikowany insurekcyjno-kościuszkowski i warszawsko-studencki Polski kwiecień powstańczy – rozstrzelany skrytobójczo katyńsko-smoleński Polski maj powstańczy – konstytucyjny zamkowo-katedralny i zaprzańsko-targowicki Polski czerwiec powstańczy – robotniczy chlebowy poznańsko-radomski Polski lipiec powstańczy – rycerski kolejowy grunwaldzko-malborski i lubelsko-świdnicki Polski sierpień powstańczy – antybolszewicki solidarnościowy warszawsko-radzymiński i jasnogórsko-gdański Polski wrzesień powstańczy – heroiczny obronno-ojczyźniany oksywsko-wizniański Polski październik powstańczy – odwilżowo rehabilitacyjny rakowiecko-rawicki Polski listopad powstańczy – zuchwały podchorążacki wawersko-grochowski Polski grudzień powstańczy – bieda-stoczniowy internowany trójmiejsko-szczeciński i katowicko-jastrzębski Polski rok powstańczy nieujarzmiony poza czasem >>> Skończyło się koślawe, niegramatyczne mataczenie przed kamerą wprost na ulicy na tle wejścia do kościoła nawijanie słów na motki potem bajkowe kołowrotki poruszane drewienkiem jakimś pedałem stopką, w końcu mięśniami, gdy zeschły liść zakosami spadał na matrioszkę ustawioną tuż przy kołowrotku matrioszkę z wizerunkiem nowogenseka Potem czas inwigilacji siermiężnej minął mataczenie rozprzędło się na chwilę ideologiczny kompozytor zmienił zeszyt nutowy – to znaczy jego format gładko przeszedł nocą z A4 na A3 Melodia jednak zbankrutowała liść utkwił pomiędzy klawiszami i kołowrotek się zatrzymał tak jak palce na czarnych i białych dźwiękach stos atomowy wyemitował dźwięk ostateczny czarno-pomarańczowy omotany opadem radioaktywnym w cielesnej postaci scherza – to znaczy zebrą powziętą z ulicy kompozytor zaniechał punktowania liści Ale zebra się podniosła po poziomym wykorzystaniu uratowano przestrzeń pomiędzy ciszą a wezbraniem onirycznego śpiewu łona dla księżycowego płodu zamiast śpiewu motka na kołowrotku w wieży wciąż uwięzionej księżniczki >>> Oto przygotowane wnętrze Zachęty oto nigdy wcześniej nieprezentowany pokaz ekstremalnej sztuki postkomputerowej rzeźby, prezentacji, inscenizacji, instalacji – dewiacji Nowa Zachęta jest jedną wielopiętrową salą uosabiającą jedną komórkę mózgową eksponowany jest w niej ekspert ekskluzywny ekshibicjonistycznie ekshumowany z późnego Peerelu to znaczy odkopany na stanowisku postsowieckim numer trzy w Mminnisterstwie Jjednej Ssztuki z uwagi na jedną główną myśl wtórną, którą się żywi ten dziełożerca on sam jest tu dziełem na wpół żywym Oto każdy jest zachęcany do oglądania wnętrza nie dzieła wnętrza nie twórcy wnętrza nie siebie wnętrza Zachęty wymalowanej naiwną myszą od piwnic po strychy w rozchwiane dziewiątki nazistów myśl wzniosła zostaje w końcu ujawniona i publicznie unicestwiona rozinstalowana na pojedyncze iluzje, inercje i impotencje postludzkie >>> W śnieżnej burzy i serce i oczy są takie same jak w burzy piaskowej wrzuć tynfa do automatu aury to się przekonasz odsłoń serce otwórz oczy i wrzuć automat kompilacji marsjańskich snów dla śnieżnych i pustynnych sów wyświetli ci holograficzny obraz burzy nie buntuj się, nie denerwuj nie kołysz biodrami nie przestępuj z nogi na nogę nie mamrocz zaklęć – tylko patrz powoli pojawia się dźwięk i efekt surroundingu trzęsienia i drżenia bibeloty, szklanki, firanki, kolana, zęby, głowa trzęsą się i dzwonią na trwogę rozjaśnia się mały punkcik w twoim pokoju w górnym jego rogu pod sufitem z niego wyłania się pył jasny, tuman jasny, obłok jasny większy i większy, spiralny wydłużony, zakurzony, zamgławiony ciągły w przestrzeni snu obraz burzy bezlotne twoje oczekiwania nie zdają się na nic wokół ciebie krążą ziarenka i płatki, w które zmienił się twój realny świat wszystko huczy i trzęsie się jak krzesło na którym siedzisz twój wszechświat równoległy wyłonił się z jednego punktu i jest cyklonem w jego oku twoje oko w jego sercu twoje serce to tylko przedstawienie i to nawet jego próba generalna panie marszałku uczuć podwójnych zmobilizowanych obrazów z czym pan rusza na wojnę głów? w takiej zamieci i w każdej innej burzy serce i oczy są takie same – patrz wiry myśli niestety już nie fałszywe i złudne ich formy same są burzą dla duszy, która jak się pojawiła tak zniknie w jednym punkcie chaosu razem z drugim tobą >>> Gęsty sos się zagrzewa Ameryka uderza w rondel bo rondel jest już nad oceanem grzyb zagęszcza sos to wulkan na Hawajach sałata z marchwi i alg wprost z Honsiu Rosja wdziera się do kuchni Wietnam i Mongolia za nią teraz już wszystko straci smak w sosie duszą się kapary z Indii jest siódma rano prawie koniec grudnia piwowar nuci pieśń brzdąka na siatce do kawałkowania jaj hejnał gra Grek Antymos z wyspy Kos przeleciało te parę nut te parę godzin jak strzała mały grajek nagle wyłącza piecyk jest już południe na Ukrainie czas zjeść to co na kuchni poranny omlet nie ostał się na bekonie Wiking ma rybę na szczęście jest piąta po południu prawie koniec grudnia dzielimy ją na trzydzieści parę milionów części i wysyłamy do Krakowa do saskiej centrali tam ją scalają i do Warszawy odsyłają Wisłą rondel teraz zadzwonił rozgrzany zupełnie po ataku z antypodów jest słynny sos i już styczeń smakuje jak Antysos z Lesbos >>> Patrzcie jak komisarz biegnie w swojej sukni i fartuszku komisarz biegnąc gwiżdże patrzcie jak dobiega do studni to czarodziejska studnia życzeń Unii co wrzuca, jak myślicie? komisarz wrzuca gwiazdę z rubinów nie krzyczcie – wrzuć więcej komisarz nie wrzuci pieniędzy komisarz odwraca się w kierunku tłumu gapiów ma czarny charakterystyczny wąsik och! – wyrywa się z piersi gawiedzi a potem – śmiech – spokojnie! to Zappa nie Hitler >>> Jesienny zamszowy dźwięk na zimowych srebrnych butach podkutych metalowymi serduszkami kroczących Alejami i Kruczą potem Krupniczą z zadyszką toż to rock`n`roll? Malczewski zamknął oczy namalował obraz zupełnie podobny do dzieł Miro gdy artysta otworzył oczy przyglądnął się lepiej dziełu i zamalował płótno białą farbą fałatowską chłód wyszedł z niego hałaśliwy dźwięk skostniał na cholewkach wtedy kolor zszarzał malarz zamarzł z pędzlem w dłoni wyciągniętym ku sztaludze za drzwiami zatupał torreador i otworzyły się na oścież w zamieci stanęła w progu śmierć bosa i zagrała riff w całym świecie znany ale na czym?! toż to rock`n`roll czy zadyszka jesieni as pik czy joker? >>> https://allegro.pl/piotr-zaplakal-alek-skarga-i7456151617.html#thumb/1