Zobacz wpis
http://virtualo.pl/ebook/piotr-zawrocil-i228835/
Złymi świadkami są oczy i uszy dla ludzi, którzy mają dusze barbarzyńców
*Jak Reja*Nie można się skupićna celach propaństwowychbo grudniowa miłość nie pozwalakaże bliźniego szukaćw szopach bydłu przyzwoitycha ojczyzna czeka i czekanie wystarczy jej pasterska dumkaona to nie bliźninie można nic zdziałać bez niegotak jak bez siebie samego?dobrze więc, wracam do Rzymudo stolicy imperiumpożerającego niewinnych zatroskanych ludzijak ubóstwiany tu Saturn własnych synówwracam by oddzielić ojczyznę braciod państwa kanibalii rozpaczać przy płótnach Goiw czas przesileniadzielić się nowożytnym słowem i odwiecznym chlebemjak Reja
>>>*Pit-stop wymiana elit*Uwaga na pit-stopnadjeżdża cygański taboruwaga Kazimierz nad Wisłąto pit-stopteraz, teraz, teraz wymiana elita co na to Wisła?co na to łozy wikliny międzywala?co zrobią kupcy, orylowie i flisowie?ja za nimi się nie ujmę, gdy powódź nadejdziew Puławach możeale w pięknym Kazimierzu niepit-stop każdy ma swójto mój kolejny wyścig do Warszawynie zaskoczy mnie wysoka falanie zaskoczy mnie mróz i kramam swoją cygańską elitęsamego siebie i wierszena każdą poręna każde warunkiza każdym rzeki zakrętempit-stopy mi nie straszne
>>>*W antonimów lawinie*Złudny jak synonim toboganukaretki pogotowiaoto lawina niesie ratownikówtak w tym świecie wyglądademokratyczny spórranni sami z siebienie za przyczyną gór i chmurnajczęściej za przyczyną słowaratownicy opatrują złudybandażują nawzajem usta swojea karetka leci na łeb na szyjęw antonimów lawiniewtedy to prawdziwy koniecsynonimów wyciągniętych z głów ofiar
>>>*Dysonans w organach*Plasowane wkłady w jedność wspólnotowączęste w korporacjachrzadkie w organach państwao dziwotylu ich plasuje siebie w jedność narodową i nictylu ich znika z worami jak Mikołaje nie świętetelefony wyłączone potemgdy stacje i opery przedwojenneobskurne odremontowanotelefony włączonoza pieniądze nieukradzione pierwszy raznaród wjechał na o-peronplasowane wkłady w jednośćgiełdy kościoła sztuki głoszonoa oni nie wierzą w Bogachcą się zjednoczyć z kimś takim jak Dziadek Mrózkimś, kto już nie istnieje, chociaż żyje w mitach – są tacytylu ich czyta poezję swoich ulubionychpartyjnych wierszokletów i o dziwo nawet wybitnych poetówtylu ich nasłuchuje Szymanowskiego, który coś pisze dla masklawisze fortepianubrama więziennadźwięki hymn – kto zaśpiewa, kto zagra?nuty zamazane bez kluczypapiery wartościowe ojczyzny sprzedanepieniądze roztrwonioneorkiestron pustywokaliza nieistotnamezzosopran w kaloszach narodowychźle plasowanydysonans w organach
>>>*Trepanacja kuli ziemskiej*Skalpel zatrzymał się na nieustępliwości czaszkito czaszka światato trepanacja kuli ziemskieja ja jestem tym chirurgiem,który wykonuje tą skomplikowaną operacjęodchyliłem skórę odsłoniłemnieskazitelną biel biegunasięgam właśnie po coś przydatnegożeby przeciąć kości lądolódtak, ja sam operuję po krótkim kursiedla niezależnych operatorówzdalnych kombajnów terapeutycznychwiem, że dam radęchociaż to moja pierwsza taka operacjaodkładam skalpel i włączam kombajnto moja pasja naprawcza – uzdrawianie światazaraz dostanę się do serca królestwa ideico napędza ten świat o tysięcy lati oto nagle – co to? idee to już nie wrząca lawa?nie plazma żywiołów wzniosłych myślinie rozżarzona magma dobrych intencjinie jasna dobroczynność śnionacoś dziwnego, brunatnego, scalonego i zimnego –w czerepie cywilizacji połyskuje wyłączniezamarznięta czekoladadestrukcyjnej przyjemności nieustanne zarzewieczas zdemontować i przetopić na surrealistyczny sena teraz czas podłączyć w jej miejsceideę sztuczną czystą z ceramiki i krzemuw sterylnym laboratorium przez roboty wyhodowanąideę nareszcie niezniszczalną
>>>*Dziwolągi, straceńcy*Po drodze anielskiejmknie ślimak neandertalczykjakiś symbol chybabo to niemożliwe by był taki dziwolągpo drodze snuposuwa się wąż niebezpiecznyoczywiście biblijnyna brzuchu w pyle a jakże proch jedzącyz uśmiechem szyderczympędzi motocykl łamiąc przepisy drogowena tej drodze go widać, alejest jeszcze dalekostąd dostrzec już można jego szatańskie zacięciekłótnia przed kamerąwoźnicy z kierowcą tirakoń parska tir syczy opony parująobok na wierzbie siedzi srokasymbol kolejny niecnej pokrętnościale dlaczego właśnie droga nazywa się anielską?jest człowiek szatan zwierzęta symbole mechanizmybrakuje aniołówchyba, że wszystkich nazwie się aniołami piekiełjak w każdym obrazie w każdej scence rodzajowejmieszanej ludzko-nieludzkiejdziwolągi straceńcy z koszmarów na drodze życiatak jak to zwykle bywa
>>>*Kraken*Piętnaście istnień tajemnych w kredensie maszkosmos łazienki i jeszcze jedno życie w nimastralne nierozpoznanea ponadto takie tam – nieistnienia pajęczeale po te musisz sięgnąć do piwnicykilkanaście ozdób smoczych nozdrzyw fotelu przed komputerema co z tatuażami ostróg i płomieni? też?tu możesz polecieć jak smok przez ten nieważki światale smokiem wciąż nie jesteś – i dobrzejesteś za to kimś ważnym na uwięziw niekończącej się opowieści fantasynie do ogarnięcia rozległym nawet sieciomzatopionym Krakenem bodajże czy coś?są w twoim najbliższym otoczeniutakie emocji bezcennych elewatory pneumatycznegdzie skorpiony łagodności rdzewieją śpiącewytworzone w epoce przemysłu lewitującego umysłuale ich sen jest barierą trudną do sforsowania butnymi to nawet ty nadwrażliwiec mityczny tam nie masz wstępuale wyobraź sobie, że na szczycie takiego elewatorakwitnie żółta róża w purpurowej rynniewyjdź z cyfry siedem podejdź pod osiemrozbłyśnij czymś, może nagłym laserem z ustzapal kosmicznej róży silniki w sercujeden dwa trzy – wystartowała lecitrzy dwa jeden – wystartowała również druga?– nie, to jedna i ta sama róża dwu światówtwoje ptaki podobnie, wszystko ale nie ty – Krakenkto zgodził się na takie odliczanie? kto je przeprowadził?– suchotnicze morwy obok wież przekaźnikównadajników radarów stacji radiolokacyjnych?jeżelijeżeli musisz coś widzieć stań na nichi patrz w ślad za różąpatrz skuty istnieniami za wolnościąpopatrz tam na wzgórzu jeszcze tkwiwbita w ziemię rycerska średniowieczna kopiaco chybiła nieosiodłanego dzikiego smokanie płacz to nic nie dawieże oblężnicze się przybliżają do twoich okiena ty widzisz kubistyczne rzeźby lub techniczne urządzeniaistnienialeci strzała oszczep bełtlist pean wiersz dialogpiętnaście mgnień ciszy i już popiętnaście lat niewoli i już popiętnaście lat samotności i już porozpoczął się atak bezsennych pajęczyc z Marsaone jednak istnieją?z jaj wylęgły się dzieci piątej kolumny salonuroboty nieinteligentne stwory pełzną już przez korytarzociekające oliwą płodową łożysk zatartych w pamięcizbudź się, stań do walki sam jeden– ty symultanicznego Krakowa wiślany Krakennaprzeciw smogowi ewolucji pradawnych kamienicgrzeszności emitujące w pleśni i niesłusznych torturachz dmuchawą na gołębie symbole opuchniętea na ptasie odchody, tak ptasie – radar– czasom nie dziw siębezcenne odchody lecą z daleka, zza startowych wieżjak symboli deszczkomentujesz gołębi peregrynację wtórnąprzynoszących rozkazy nakazujące ostateczną przemianę grodu,kilkunastu chwalby godnych skorpionów i samego Krakenaw tętniące tobą miasto pokojuz rynną i różą w herbie
>>>*Nad nad wprost*Nad leci nad wprostkiedy ktoś myśli podkiedy myśli nadjak wówczas gdy cisza jak zzzchociaż jest samw niej środek lotui pod i nadkamień jest uosobieniem wwwwięc?więc, czas oboknie sztampowouleczy uleci ulewau bram kamieniawww a co nad a co pod?kiedyż którędyż jakżeż?martwy kamień – ptak wspakwpatruje się ktoś w myślismakczuje dźwięk ciszy i brzmieniezboczenia kamieniawpatruje się w czasw czyj czas?ale czy nad czy pod?skrą życiamgłą skrykrą mgnieniakrew wwwi nad nad wprost
>>>*Ratownicy w lawinie*Złudny jak synonimkaretki pogotowiatoboganu anagramoto lawina niesie ratownikówtak w tym świecie wyglądademokratyczny spórranni sami z siebiealbo za przyczyną słowaco straciło sensratownicy opatrują złudya karetka leci na łeb na szyjęto koniec sporusynodziwów gramu
>>>*Industrialny anioł*Industrialny anioł miłościmechaniczno-elektronicznyzaprogramowany informatyczniena sfery erotycznekłania się siada całuje na C++mówi – piękny, piękna, ochzdalnie sterowany bezprzewodowyindustrialny anioł androidalnypotrafi nawet odlecieći nie powrócićjak duch naszej cywilizacjijak kobieta i mężczyzna
>>>*Rzut beretem*Rzuciłem przed siebie beret – wróciłrzuciłem myśl – wróciłarzuciłem swoją głowę – wróciłarzuciłem swoje serce – nie wróciłonie wróciłobo nie jest bumerangiemnie wróciłobo nie było komu go odrzucićalbomoże stał za daleko
>>>*Rzadki krajobraz*Krajobraz ziemski jest zimnym krajobrazem wodnoplanetarnymaczkolwiek bardzo rzadkim w tej części galaktykiMars na przykład generuje obrazy jakżeż atrakcyjneale nikt nie mówi, że jego równie rzadkie piękno jest wręcz urokliwetak i o tobie powiedzą – on jest jak rajski ptak dziwakaczkolwiek ptaków ci u nas dostatekweźmy choćby takiegodzioborożca smutnego nie wiadomo dlaczegoalbo kulawą perliczkę nie wiadomo dlaczegow tej części planety nie wiadomo dlaczegoatrakcyjny, bo rzadki koliber dziwadłowszystkiemu więc winne niepoślednie przypadłościi wszystkiego zasługą błędy ewolucjinotabene bardziej przypadkowość niż błędyoto cały ty nienazwany tyw gorączce rozgadany półnagi Osjanna pustyni słowińskiej nad północnym morzemeskapiczny platonik tylko w idee odzianstopiony w jedno niespotykane z ziemskim krajobrazem
>>>*Na padok łez*Skokowa zależność od podniebnych koników– galopady odruchowe rzęsto botaniczne czy zootechniczneujarzmienie purytańskich pojęć?gnanie z wiatrem gniadych chmurto przecież ten sam złudny trendod zwykłych kopnięć zależy twój spokójod uderzeń nieba natchnieniami zależy twój blaskzawiaduje tobą wypełnieniowy wyprzedzeniowy czasdni w słowach żywotnych jaśniejąkoniecznie purytańsko do końca biegnącdo stajen nocy jak do celownikaa step niebieski wolnych rumaków uwikłany w przedmowyskokowa przemiana w układ na torzejednego elementu w drugiskokowa galopada zwykłanie mylić z niesieniem humanoidalnymprawie wiatr tak robiprawie wiatr, czyli bryza mnisiadopóki mgły wiszą wysokoprzesłaniając słońca kopytnedopóty możesz iść niosąc siodło sambotanicznie usiądź w pieklena dyni tej ogromnej ona zdusi ogieńa pestki z niej zmienią się w chmurychmury w koniki żwawekoniki w kłusaki a te w bieliznę aniołówprawdziwy deszczco spłynie z rzęsna padok łez
>>>*Kloc drzewa z czystego niklu*Kloc drzewa z czystego nikluniklowe drzewa, a to gdzież?a w ustach twoich tudzieżgdy wyleciały już wszystkie prehistorii gady, ptaki i ćmygdy wyleciały straszne scenySądu Ostatecznego z Kaplicy Sykstyńskieji zaświeciła jak opowieść fantasyodlana w pozłacanym brązie brama Raju– drzwi Baptysterium przy Santa Maria del Fiorewe Florencji ze starotestamentowymi scenamiz kamieniem, mieczem i grzechem w roli głównejto teraz sięgnij głębiejz głębi zwanej ostępem i ust matecznikiemwydobądź w sam raz do obróbki klocwtedy rzeźba Świata Madonny Bogapołyskliwa na tle niebai siebie samego w okoleniu dziełamoże powstać w przestrzeni wypowiedzianych słówszlifierzu trójwymiarowych niezniszczalnych snównaładowanych przyszłością dusz – emocją,co nigdy nie pokryje się patyną zławydobądź pocznij stwórzdla niej ołtarz z powietrza przeczystych drgań
>>>
*Wierz ofiarą*
Nie wierz polityką
wierz ofiarą
nie sekunduj politykom
sekunduj ofiarom
*Niesiesz swój rower*Z wielu dróg, z żalu pszenicy i grykipo stoku gdybania w akacjiniesiesz tędy swój rower na plecachstary z jednym kołem jak żarnaz mogił powstańców styczniowych(tylko kilku na tym cmentarzu)wyniesiesz całe Beskidy waleczneprzyglądasz się bliżej tym tworom, a to nie góryto ławka bez jednej nogikto na niej siedział?kto ją nosił przed tobą na boje czatowania?miej myśli powstańcze w takim momenciezłóż je na rowerowym bagażnikujak znieść i te grabie bezzębne i kosęBartka hoplity z Propylei na Cergowej?świt już – mogiły się otwierają na przestrzałi pierwsze wrony w nie wlatująz dróg bliskich wyjedź czymśna gąsienicach stalowychtraktorem, spychaczem, czołgiemsmutek jest dzwonkiem rowerowymjakaś szmata albo skrwawiona koszulaowinięta na zardzewiałej ramiegdybyś, albo, no cóż, niestety, lecz..to w worku kamienie na szaniecszaniec na końcu drogiczy on cię obroni przed Egiptem, Sodomą, Samarią?to, co tam świta za grobem,to już nie szałas jednego dnia to wieczny płomieńidziesz w dobrym kierunku,ale jeszcze rzeki przed tobą głębokie jak Styksten wulkan, co ci się marzy, ten tufu dywanjak tatrzańska dolina we mgłachnie roztańczy panoramy kwieciemnie poderwie drżeniem twoich nógwlecz, więc nogę za nogą, but za butemprzybijesz je później do drzwiale nie nazwiesz ich: „moje złote buty”– to nazwa zastrzeżona przez Hasiora, szkodamargines drogi na zwierzęale czy udźwigniesz słonia, wielbłąda lub konia,kolegów obrazy i bicze władzyna swoich barkach tak wątłych?śpiewaj międzynarodówkę indoeuropejskich plemion,co chciały się zbratać z plemionami Chama i Sema,ale coś poszło nie takrowery i okna z wybitymi szybamikaruzele całkiem kolorowe i harfyaniołowie niepełnosprawni– to z tobą udaje się w świat i oniz ust aniołom wyjąłeś ziarnanie mogły ich zżuć a tobie się to udana mękach wypowiesz słowo – kluczschodząc z ubitych dróg beskidzkich do domupowszedniego chleba
>>>*Teleskop myśli o tobie*Mam głęboko ukryty w sobie skarbdość techniczny, ale nie na tyleżeby nie ożył w twoich rękachi nie stał się twoim uśmiechemofiaruję ci go dzisiajz okazji ustanowienia świataopisania duchowych dróg kosmicznychjak my odwiecznychmilczących w oddaleniulecz szepczących w zbliżeniu– teleskop myśli o tobierozłóż go i zobacz nas
>>>
*Haiku serca*
Naturalne serce
to gniazdo
uwiła go
Jego Wysokość Natura
to serce szczytu
dla ciebie
zajmij je tak jak ona chce
pod samym niebem
*Czekoladowe łabędzie*Czekolada nadrzewna na łapu-capunie sen to, nie sen, oj!łabędzie są czekoladowe na drzewachkosmonauci w stanie nieważkości na płotach Chagallacukier lukier spierniczały aniołzawinięty w kolorowe papierki świat prowincjibydlęta, ludzie i szklane gwiazdyczekolada śpiewa, siano truchlejebieda szyby w kominieMikołaj to czy kometa – coś błyszczy z dalano nie – to tylko ktoś kominek rozpalazatrzymać – zatrzymać goBaba Jaga ucieka do lasu a Jasiu Małgosięczęstuje czekoladą z drzewaodłamują po kawałku na łapu-capunie sen to, nie sen, oj!bociany gipsowe ikony przynoszą świętą rzecz– wieść z Południaodwróciła się stacja kosmicznazamiast marszów przekazuje kolędylukier kapie na Grenlandięsykomory bieleją i brodassyk sań słychać na Północyprzybywa on czy ona?
>>>*Zakneblowane uczucie*W mojej matni…– piszesz tak mocnoa myślisz tylko o głowie i pokojutak naprawdę to matnią jestnieziemska twoja pracao włos a powiedziałbyś – podróżw twojej matni jest wyobrażenieo niej samejw twojej matni jest przekonanieo beznadziejności ucieczkiw twojej matni jest marzenieo wyrwaniu się z niej samejulotnedlatego o włos chybiłeś z jej dookreśleniemgdyż freudowski błąd i lapsus poselskizaprowadziłby cię do własnej głowya tam nie ma głosów-szeptów-miauknięćtam jest uczuciezakneblowane uczucie, którewyzwolić w pełni może tylko śmierćnie przystaje moc kratmoc sarkofagu jestestwa – matnido jego mocy
>>>*Kierowca bombowca*Jest noc otchłanna bezdenniesłychać gdzieś jakieś odrzutowceprzelatujące nisko nad osiedlemhuk, detonacje i wystrzałymoże to odrzutowce albo i niemoże ktoś po prostu użył broni palnejjak się wsłuchać lepiejto może to są drapieżników pohukiwania i jękialbo nieprzejednane ujadanie psaudomowionego jak jajeżeli to jednak odrzutowce to bezsenne jak jaosiedle Muminków śpi nie jachociaż jest jeszcze ktoś lub coś więcejco burzy padołu letargktoś trzepie dywan za rogiemo drugiej po północy na trzepaku z księżycai choć jest nocsłychać grzmiące jak dzwonjakiegoś Husajna zapamiętałe uderzeniaprzy śmietniku echo samotności ości kości kotywściekłość niemoc niemoc nieoznaczonościwiem, że dalej nie da się tak w półlotosie trwaćczas wstać i z domu wyjśćna ulicę opętaną mrokiem niewymiernego istnieniaczas wykrzyczeć boleść swoją jak pies do odrzutowcajak desperat z dywanem wyładować sięposzybować jak nocny jastrząb– baśniowy Salomon światowiec,któremu nie straszna tortura tysięcznej i jednej nocydla pokazania swojego jaa może dla tej jedynej bezsennej nocyodlecieć stąd z pilotkąindywidualistką małą Mibombowca kierowcą?
>>>*Zwiastowanie Wszechświata na kolanach*Zwiastowanie Wszechświata na kolanachco? komu? czego?zwiastowanie mnie?oj! nie!żadna poza, żadne zaskoczenieżadna łagodność, żaden komplementnie, nie i nieja chcę żyć i byća ty świecie nie masz dla mnie nicpoza rolą osła historiipożytecznego idioty,co słońce cały czas w oczach nosiumierające z każdą sekundąw spazmach tęsknoty za człowiekiem, któryi tak opuści je na wiecznośćsłońce i księżycu doczesności gwiazdytak mi przykro, ale cóżwasze na kolanach zwiastowanieżycia na chwilę– nie dla mnie już
>>>*Portret w złotej ramie*Misternie wyrzeźbiona rama obrazuwzory roślinne jak żywewrastają w sam obrazpanoszą się na krawędziach płótnanaruszają stopniowo integralność kanwyakant winorośl liliabakłażan papryka figaniepokonane liście i owoceśródziemnomorskich stref i krainsecesyjnie pokrętne naturalnie rozwijające siępomimo ciężaru złotapokonujące behawioralny komponent podstawy sztukiprawie żywe prawie kwitnącechociaż pokryte płatkami złotajak stemplami urzędniczej machinyna obrazie moje wyobrażenie o mnieo sobie sen własnyportret niedościgniony autoramoja twarz poddana roślinnym zabiegom rozlicznympokrętnie unieśmiertelnionaprzerośnięta pędami drewnianej winorośli matecznejpowoli oddaje ostatnie drgnienia policzków i powiekramie złotej i lśniącejmartwej dla efektu galeriiwystawy cieszącej się ogromną popularnościąw Narodowym Muzeum Ramowym
>>>*Przed zamianą światów*Kamień to usta twojego przyjacielacichsze – ciężar i szarość smutku zapomnieniaKatedra to usta twojej przyjaciółkizrezygnowane – modlitwa jak echo przebrzmiałaale będzie wysłuchana to pewnikKolejowy semafor to usta twojej matkiniecierpliwe – semafor przestawiany jest,żebyś mógł żyć – przeżyć i dożyć do śwituKwadratowy samochód to usta twojego ojcakonsekwentne – głoszą uniwersalne kierunkiw najbardziej nierealnym świecieSam chciałbyś raz otworzyć usta,które masz na pożarcie świataone są jak śpieszący zegarek miniaturowy,co zmienia się w przystrojonego słonianarowiście biegnącego po pustych ulicachmolocha-miasta jak lawina pojazdówby zdążyć na czasprzed zamianą światów
>>>*Czas żniw intymnych*Będę zbierał malwybędę siał śmiechu skowronkidmuchał jak dmuchawce na latawcei pił sok jak piniapobrzękiwał podśpiewywał podskakiwałledwo pszczoły zaanektowały mój senlata nektar prawdziwya ja w ciszy bezlitosnej zimyjuż kwiecę kwieciem kosmicznie nie regionalnymsłowno-obyczajowymsłonecznie wszędobylskimi ku tobie rozedrganypolatuję nieskazitelnie powietrzemnadętym jak strachw śnieżynkach jak w róży płatkachwesoły rozdzwonionyzima w pełni a ja w kwietniujest grudzień czas żniwintymnych dla mnieto moja pora pora majamojego nie poranionego jeszczeuczuciami i wspomnieniamico z duszy wyleciały na mrózintymny czas żniw dla nas obojgastojących bez ubrań w malwach miłościjak zapomniane strachy na wróble albo chochołybędziesz zbierać malwy ze mną – prawda?– tak, bardzo?– bardzo? jak?
>>> *Summa humana*Czy ono pozwoli?zastanawiasz się właśnieono, czyli kto?jaki ma kształt? jaki kolor?w jakim jest nastroju?jest to osoba czy jednak zwierzę?a może rzecz zwana energią lub materią?czy ono pozwoli ci być człowiekiem?to twoje dziecko czy rodzic?czy aby jest widzialne?a może tylko odczuwalne?więc duch – tak, lecz nie byle jakimoże rzucić na kolanalub podnieść z błota i ścierniskawygoni z lasu i do lasu zwiedzieprzegoni przez wysypiska wszelakiewywiedzie z łanu i ukryje w spichrzuono pozwoli na wiele?a może wcale?aby nie zdradzić się przy nimczujnie uważasz na słowa i myślipożegnaj się z matką i ojcemjeżeli zniknie ci z oczupożegnaj się z żoną i synemjeżeli zajdzie jak słońceza chmurę łez, ocean płaczuten krajobraz i tło – duchowe dziedzictwoono jest wielkie jak Araratnie przelecisz nad nim niepostrzeżenienie pozwoli ci osiąść i odetchnąć wreszciejaką ma płeć, jeżeli jest ludzkie?jaką ma substancję, jeżeli jest bytem?tak odczuwalne jak pieczęćz całą siłą odciśnięta na czole jestestwaono sprawia, że jesteś – opieczętowanyo tak, ono jest echem, echem, echemechem nie z tej ziemisumienie, sumienie, sumienie – powtarzajtak, to summa humana
>>>*Czy można płonąć stale?*Powiedzże substancjo ludzkaczy można płonąć stale?z mojej ręki został opalony gnata energii wyemitowałaś tyle co kot napłakałi zwiałraczej kwantjeżeli mierzyć ją kategoriamiontologicznymidaj mi spokój wolnościnie zapłonę już dla ciebietak estetycznie jak razta kaźń zbyt długo trwaa efekt przemiany termicznejkocioto ja już bez ręki i kot bez łeza siła bólu i smutkuw wolność się nie zmieniłaani na krztęsiła energii wewnętrznej,która pochodzi z substancji łatwopalnej rąkmoże poruszyć cały skuty światto już wolę tobą pisaćnanosłowa o mrugnięciach oczuswobodnych duszniż się napalać na ich niewoli czasco w parsekach trwa
>>>*Kwiat Dolorsa*Jak kwiat Dolorosakrwawy kwiat męki we własnym pąsietak świat cały w kwiatach mękijeden z nich kwitnie na stokach Czomolungmya łan cały pokrywa Mariański rówzlany potem budzisz się ze snuwestchnąłeś, uff!a tu krew na poduszcea tam znów kobiety lico bladeprzez środek pokoju ktoś przeciągnął szarfę błękitnąprzedziela go na półpończochy zwisają z żyrandola – lawendoweściany pokoju – oliwkowena nich obrazy i gdzieniegdzie freski – wielobarwnesą też szlaczki u góry pod sufitem – fioletowedźwięk słyszysz – przeciągły tusz – uuu!to drewniane trombity Góralito Hebrajczyków blaszane fanfarypotężne podwójne kakofoniczne dźwiękijakby wydobywane z naturalnych żlebów i przełęczy górskichz jaskiń nad Morzem Martwymoczywiście wieje wiatr wiatr wiatrna tej obcej planecie wiatrna hipnotycznej powierzchni serca wiatrna rozkołysanej grani co wyrosła w pokoju wiatrna całej połaci uciekającego życia wiatrty stoisz na jej krawędzi nad przepaściąpośrodku nieuniknionego rozstaniaze złamanym sercemwychylasz się by zerwaćz policzka śpiącej nimfyjak żywy romantyczny kwiat Dolorosawytatuowany ręką bezwzględnego mordercy uczućna pościeli zaschnięte tęczowe łzyzrywasz go – wywołujesz jejuśmiech przez sen
>>> *Wciąż*Był Nabuchodonozor, Neron, Luter i Cromwell w obeliskach, popiersiach i sztychachbyli uwielbiani eksterminatorzy Karol Gustaw, Napoleon i Król Belgów Leopoldna rycinach w książkach a potem w latarniach magicznych i fotoplastykonachbezwzględni Rurykowicze i Romanowowie na obrazach i w przedstawieniachLenin, Stalin i Hitler na filmach w popularnych kinach i czołówkach gazetbyła Rote Armee Fraktion, Brigate Rosse i Action Directebyli Renato Curcio, Urlike Meinhof, Ensslin i Baader– przemawiający i komentujący w światowych telewizyjnych serwisachtak jak pokazywane ciała rozszarpanych, zmaltretowanych przez nichBubacka, Ponto, Schleyera i Morow końcu do światowych salonów wjechały całe hufce jeźdźców Apokalipsy– Hamas, Hezbollah, Strażnicy rewolucji, Świetlisty Szlak, FARC, LFWP, ETA i IRAnadszedł Czarny Wrzesień i czasy masakr na Olimpiadachwreszcie Bagdad, Moskwa, Biesłan i Groznydzisiaj na Facebooku, Twitterze, You Tube, w tabletach, Iphonachfruwają miliony nietoperzy nienawiści i galopują piekielni rycerze zamętuw tysiącach scen mamy zbliżenia ofiar z Bostonu, Nicei, Manchesteru, Paryżapowtórki non stop scen z umierającymina Moście Westminsterskim i Berlińskiej Promenadzie świątecznejtętent jazdy Lucyfera słychać już niemal w każdej wiosce globalnego światatransmisje strumieniowe w Internecie ze ścinania głów Chrześcijanomna pustyniach, plażach i metropolii placach już nie stanowią sensacjinie ma dnia w mediach by nie zabijano niewinnych dzieci w Syrii i Jemenieby nie wyniszczano wiernych twoich synóww ich własnych domach i na ulicach kolebkachnawet na Cardo, którym ty sam Chryste szedłeś z krzyżemi przez tysiąclecia idziesz nadal w tłumie Panieopuściłeś rodzinne strony przed tysiącami latodszedłeś już z rewolucyjnej Francji niszczącej bazyliki i kapliczkiz Anglii, która robiła to już za Henryka VIII i ze Szwecji Wazówodchodzisz powoli z nawet Włoch i centralnej Europytolerowani metalowcy w Norwegii spalili twoje bezcenne drewniane kościołydokładnie tak jak komuniści przed laty w Rosji, Litwie i na Ukrainiepełzający mrok jak egipskie plagi jak cień pogańskiej śmiercispowija dziś głowy, mieszkania, kraje i kontynentyczarny smok fantasy to nie smok św. Jerzegoczarne flagi ISIS to nie sztandary wiaryczarne marsze feministek to najzwyklejsze Danse macabreodchodzisz Panie nawet ze świata wirtualnegoprzez cyberterrorystów zaatakowanegoodchodzisz Panie z tego świata, który dla nas zbudowałeśzabierając wytrych Nieba, pin, klucz, login, szyfr i hasło – swój krzyżdokąd idziesz z nim Panie, dokąd odszedłeś z serc?Quo Vadis Domine?– Kto? Ja? Ja jestem– wciąż i wciąż i wciąż we wszystkim na co patrzycie!
>>>*Roland i Mustafa*Za drogą jest pole bitwyto nie jest pole po kukurydzyto jednakowoż rżyskobitwa tam się rozegrała:ty kontra reszta światapamiętaj o bliskiej śmierci, chociaż przeżyłeśgwoli ścisłości wciąż jesteś ninjarozegra się jeszcze bitwa o sny – dodatkowazdejmij zbroję, ale uważajprzejdź na drugą stronę drogiMustafa i Rolandty i resztaorkiestramigają przelatujące pociski sójkimigają pory rokudroga, którą idziesz jest jak piosenkabez refrenubitwa rozstrzygnąć może wielei treść i formę i normędrogą jedzie limuzyna bogaczaa skrajem drepcze pastuszek z gęśmikto ustąpi z drogi?jest się, o co potykaćdrewniane lance bez grotów będą dozwoloneproce bez kamieni wydane ze zbrojownimagazyn broni zatrzyma pociski samosterującebitwa na słowa i rymyhymny po i arie przedto nieunikniona bitwa samogłosek i wołaczyzdania Prousta nie mają szansza drogą widać już stado dzikich wielbłądówi jest jeden osioł somalijski jak zebraujeżdżają goMustafa już na wzgórzuPepin z Rolandem na drugimdroga po między nimia tam wciąż pastuszek i oligarchaa co będzie jak przyjedzie radiowóz?co to będzie, co to będzie?aklamacja syren policyjnychdroga polska bez wątpieniaanioł i diabełto jak przewoźnik i przewodnikjak transportowa specjalność Holendrów i Polakówmiedza sąsiedzkawyniszczenie przed bitewnedrugi Grunwald Somosierra I t e p edzieci psów smoki gumowe jak balony na drucikacho co się będą bić, o co zaczepią, o co ułożą nagletriumf leży w zasięgu rękiRoland z młotemPepin z Plątonogim – Wersal pełentańczą na łące przed drogą menuetaktóry to wiek, która godzina?leśne kapuściane pyłowe ciężarówkizarejestrowane w systemach nowożytnych podle czekająpełne dzieci niczyichzawrotne ptaki i uciułane grosze zamienione na sztabki złotakoronne dowody w sprawach sądowychmiedź z cyną i kartofle w pianinachragtime słuckiberłem dano znak a może to buzdyganruszyła armia Rolandaz Mustafy nie zostało nicnawet namioty porwał wiatr a tabory się rozprzęgły do wieczorai po nichi po co to było czekaćRoland wrócił zza droginie ma miejsca na trakcie już kupcy rozłożyli straganytam u góry wiszą dronyplebejusz gramoli się z torfu w rowierowy pogłębiono ostatniociężko mu idziezeschłe liście listonosz kramarzto wszystko znieruchomiałokropla dżdżu by się przydała na tą krewa nie wino w szynkachkorona na poduszce z pluszu nie bordowa a złotapoduszka, bo korona bordowaRoland (głaszczę kota) jest portretowany w VIII wiekupowstają w słońcu lichtarze jak durendalew kierunku centrum zbliża się mgła z wulkanów i wybuchów jądrowychz każdej strony światajedzeniem zajęci wojowie zaniemówili usta pełne mięssztandar i skaldowie to jedynie ożywia scenęmgła powoli dociera do Rolandauświęca go punkt po punkcie kreska po kresceczarnobiały anturaż nadaje nowy wymiar zwycięstwukochaniem obrzmiałe serca oddały życie za wiaręi drogę, która sama z siebie zawróciławe wskazane z góry miejscea dusza jak dron poszybowała hen
>>>*Zamiast symboli memoriał*Zawsze będzie istniał zew życiai krzyczał w śmiałych kolorach światafizycznie dźwigających ułudę kształtów i formjak niezmordowany atlantaż po klęski grzmota dusza, a idea, a tęsknotazawsze będą nieme?oto zew świata otwiera drzwi teraźniejszościi ręka wysuwa się z czernipisze na ścianie jak w pałacu Baltazaraprzez drzwi wewnętrzne ręka w świetle pochodnikreśli matematyczne równaniawzory rozwijają się i rozwiązująodrywają się od powierzchni ściany i falują w powietrzudziałania algebry pokrywają przestrzeń jak szybęobok cyfr pojawiają się najstarsze znaki – literywszystko rozedrgane nabrzmiewa i pęczniejezbliża się do krańca abstrakcjia potem zapada w dziurze śmiesznościz wzorów wynika zagłada ale to są tylko słowa,w które zmieniły się rzędy i kolumny cyfrmatematyka porzuciła kształty wieszczbyniezrozumiałej dla nikogośmierć w oczy zaglądnęła kształtom i formoma tam zamiast symboli memoriał barwniezważonych niepoliczonych niepodzielonychz ciemności jednako krzyczącycha dusza, a idea, a tęsknotazawsze będą nieme?ta pisząca ręka to ręka demiurga czy poety?
>>>*Śmiech pusty*Jest śmiech pusty i śmiech pełen treścijak lęk widoczny i niewidocznydo cna wyczerpanygdy cno nie jeszczeAriusz i Luter zachłysnęli się dymemwłasnej bogobojnościumieścili na obrazie twarzyinną część ciałakarygodny błąda karą będzie lęk właśnieodżywotni nieodkłamany jak odśmiechi nietwarzowość
>>>*Vlad Palownik z Wall Street*Jesteśmy zastawiani przez tabelki i arkuszewyglądamy przez okna okienkaikony paszcze wielorybów kontakolorowo żyć nie znaczy mądrzeniecnie? nie cennie?bardziej jak utylitarnie i zwierzchniejesteśmy nabijani na słupkiprzez Vlada Palownika z Wall Streeti jak ratunkowe wieści chowani do buteleka butelki trafiają do trumienprzeraźliwy dźwięk jest gestem, gdy jest nieciekawiekrzywda znaczy alarm w ukrytych raportachpojawiają się gdzieniegdzie splątane strofy alertówo nierozwiązywalnych równaniach z niewiadomymi potęgAlgebra ciągnie się wszędzie jak spaghetti na widelcu światajak kolumny niepokonane Aleksandra lub SPQR na traktach pamięcikolumny? cyfry? ludzie? słupy? pale? smród?tak, to nie oznacza tylko pochodu cywilizacjiprzychodów obojętnego dobramoże być storno liczb?nie, tu bywa storno idei i słów!jesteśmy eliminowani z własnych mieszkańprzez zdziczałe kwotyjesteśmy eliminowani z własnych sercprzez zdziczałe alikwotyfakultatywne do chmur wyniesienia rozrachunków z ludźmiszaro? mało zwierzęco, cicho wręcz? zabójczo?a witraż Excel w oknie werandy wciąż świecizaprasza na zewnątrz i więzi jednocześnieto prawdziwie żywotny program komputerowy– zechciej mieć przewagi, rozlicz się z dąsów, służdalej krwawią pulsary bogactw w bankach wszelakichale ile ich jest, ile? kto je opisze do cna?można wymieniać nazwy – zastawiają je fasadyzakrywają oblicza teraźniejszości ludzkich gwiazdkto? co? ile? ile?tabelki, arkusze, bilanse nutmniejsze zło, gdy bilans cnótwiększe zło, gdy niedobór ustzastawiają kościoły i przedszkolaautostrady w spiżarniach i szlaki piesze w stołowychkto? co? ile? ile?Matrix finansowy wampir – ktoś powie?Vlad Palownik z Wall Street – może?na bosaka ciągłe bieganie wokół osi sprzedażyzeskakiwanie z chudych żeber niedokończonej arkidla umierających z głodukonstrukcja wieloryba i od razuJonasz w garniturze przemawiający w Niniwiea tam Bank Światowy rozkłada waluty na rynkumolestowanie ławek banknotami bitcoinamimolestowanie przyłbic kupców zakutych na amenjakiś słup zasłania giełdęczy to aby nie osinowy kołek?cyfry wyswobodzone biegają na placach mistyfikacjiukazując ociekające krwią kłyskazanym na chłosty pokrzywami sumprosty zwykły dzień mnożenia bogactwchyli się pod ciężarem wieka zysków i stratskróćmy jego męki zatrzaśnijmy wieko wieku
>>>*Taka lekka siła*Zmierzchtaki lekki zmierzchw rytm krakowskich tramwajów ostatniej zmianyzjeżdżających do zajezdnitaka lekka jazdadym zasnuł wszystkoa może to noc niezauważalnataka lekka nocznowu stoję na przęśle mostu Piłsudskiegocoś mnie tu popycha i przyciągado tego miejsca zamurowanego w pamięcijak Brama Wschodnia dla księciado tych jak żagiel wybrzuszonychstruktur stalowych gnajakaś siła może nie od razu tajemna i złamoże to wiatr od rzekialbo raczej wewnętrzna potrzebataka lekka siłalubię z tego miejsca oglądaćśmierć słońca i zmartwychwstanie gwiazdzamiast rzeki zamiast miastamożna wszystko dostrzec stądnawet Ostateczny Sądmożna nawet oceniać minione godzinybezpowrotnie stracone dla samego siebiei choć obok mnie staje tutaj zawszeEzra poeta ze szpitala wariatówa nie Albert brat z ogrzewalni dla takich jak jato wizje zmieniają się tu w proroctwa eschatologiczneot taki most!takie przęsło łącząceWielki Wschód z Wielkim ZachodemŁuk żalu i Łuk miłosierdzia stopione w jednośćJego Wysokość Skokw mrokw tajemnicę lekkościma tu wstęp wzbroniony surowo
>>>Zarzewie miłości jest w nasczy jesteśmy w ulotnym momencie oczekiwania na nią?nasza jaskinia nowoczesnai troglodyckie autonomiczne pojazdyprzygotowane do schadzekbiały kieł biały gorset biała liliapodniebne balety kwiatów i dusznaszych chmur nabierają rozmachujednego dnia polecą jak agawy oderwane od podłożaz kwiatami jak żaglamiinnego dnia staną się sowizdrzałem wczesnych wiekówgdy kret podziemi będzie z lilią słońcgdy rakieta będzie człowiekiemto miłość mogłaby być czasema choć tak to jest tylko zegaremw naszych głębiach odmętach stułbieprzeżycia pożądanie płciwypływają jak meduzy z milczenia zakrzepłych sercleż w buduarze w łożu z baldachimempotem wstań szybko w środku nocy i wyjdźogień się pali tam gdzie leżałeśnie wypieraj się przeżyć uczuć wzgardliwychoto słoń przechadza się w tramwajua drwal rąbie księżyc kawałek po kawałkunie bój się to nic, to tylko dziśTemistokles i Wergiliusz też byli nienasyceniaczkolwiek słońce świeciło tak samoco godzinę, co dzień, co jest nakazane czyńświęty ogień podsycaj żywicą cnótpokoleń głosem, co nie przeminąłoto zamach smoczy na zamek dziewic,których miałeś bronićz baszty zwisa sznura ty?białe kości kolczyk w nosieptak i chmura motyl i czołg uczucie i strachnadlatują samoloty porównania jak tygrysy groźnerzucają się do gardeł salwami ogniarzecznik myszy wybrany przez roboty jaskińwskazuje katastrofy sfer i erpotem udostępnia zasoby miejskiezłoża kopalnie niewyczerpane naszych er i sferzamyślenie powściągliwości jest okiełznanei wybucha namiętnośćsterowana przekazem nisko glutenowym pokarmówświat zmierza ku miłości, zarzewie się tlico wieczór, co godzinę, co myśleksplozje o sile wypatrującego mężatrzęsienia o sile kobiety stęsknionejwywołują zewsząd narzekania na potrzebne cudaa one się dziejąwśród serc głębinowych ryb lub ryb jaskiniowychułożonych na słońcu równodla myślowych penetracji mędrców morderców
>>>Kłótnie nad spalanym igliwiemnie mirrą kadzielnąlecz pachnącym podobniemiała być miła woń a nie jestjest tylko nieznośny zapach ludzi lasuich wielka kadzielnica uszkodziła ściany bazylikioto cały ambarassą mocne słowa słabych mężczyznodurzonych organicznym dymemkwilenie zaszczutych piszczałekpodzwonne dla zmanierowanych sygnaturekkompletne już zamieszanie pośrodku głównej nawypielgrzymów i żebraków nie ma w jej wnętrzuemocjonalnych młodzieńców i starszych pań teżusunięto szopkę, żłóbek i gróbołtarz z tabernakulum przesunięto do nawy bocznejby zrobić więcej miejsca dla wymiany poglądóww istocie kadzenia totalnego i pełnowymiarowegooto wchodzi orszak prawie jak procesjacałkiem bizantyjski aczkolwiek republikańskikroczy przez środek kościołabaldachim na czeleprawie procesja rozdziela kłócących się zacieklezapach z kadzielnicy nie zabił nawet obcej muchyzapach nie zabił fetoru z przybyłych podsądnych i sędziów,gdyż rozbujano emocje bardziej niż kadzielnicęwięcej mężczyzn do niej potrzebapod feretronami politycyna feretronach teżpod baldachimem fałszywy biskup bez monstrancjii cesarz racjonalnej Europy kroczą ramię w ramięzażenowane witraże stopiły się jak wosknawet dzieci w komeżkach uciekły za murjest dzień świętych wyborówbeznodzy żebracy powstali i kręcą somnambuliczne filmyprzed frontonem kościołamaszkarony i chimery gotyckie a jakże ożyływyjęły smartfony z uśmiechemi tłitują dla sprawy narodu oświeceniajak flesz grom spadł z jasnego niebaogłoszono, że spory i wybory w Polscedecyzją mistrza kolegiumprzeniesiono do pobliskiego centrum dialoguzadymiona bazylika wreszcie odzyskała sacrum
>>>*Bez sumienia*Nie ma śladupo skrzywdzonych ptakach miłości,które w sumieniu wiły gniazdaspalono jewidzowie misterium ognia w kajdanachklaskali i bawili się dobrzeprzy tyma gniazda z mirry uwite były nieziemskiepachnące i nieskazitelnejakkolwiek sumienia pozostałyptaki spalono z gniazdaminad wszystkim świeci słońce jaźnii zamienia się w bóstwopersonifikuje się samotność geniuszudzioborożce niby pelikany łaskusiadły wyżej pohukując i złorzeczącnie wiesz, że słowa skruchynie dotrwają do letargu, nie dotrwają do snunie dotrwają do przemiany słońca w bóstwoostatni władco ptakówpoderwij służby, poderwij samoloty gaśniczeniech nabiorą wody w kary słonych jeziorachniech na słońce zrzucą te bomby wodnezanim się w nie zmienisz bez sumieniagasnąc nieodwracalnie
>>>*Spektrum*Są słońca i są polaroidywyjmij swoją twarzz jednego i drugiegoi co? zrobiłeś to?czarna plama? – a jednak!są kwiaty uśmiechające się na oknie w donicyi kolorowe twarze zadumanego bukietuna stoliku w dzbaniewyjmij swoją z jednego i drugiegoi co? zrobiłeś to?biała plama? – a jednak!są twarze jak plamy i są kolory jak twarzewyjmij czerń i biel z wszystkichi co? zrobiłeś to?no widzisz – tak wygląda twoja osoba!zbyt tęczowo niestety!utrwal to spektrumzachowaj ten wynik do analizyrozszczepialności twojej fotograficznej wolności
>>>*Bóg, słowo … wszystko*Można być notariuszem w Hrubieszowie jak Leśmianalbo jak Antoniewicz Jezuitą przez wszystkich najbliższych odumarłymto nie ma znaczenia dla Bogato nie ma znaczenia dla słowamożna być majętnym albo nędzarzemsekretarzem potężnego króla na Wawelu jak Kochanowskialbo jak Norwid głodować w podparyskim przytułkutęskniąc za krwawiącą Ojczyzną w niewolito nie ma znaczenia dla Bogato nie ma znaczenia dla słowamożna ucieleśniać się w morderczej walce o naród i państwo jak Baczyńskimożna jak ksiądz Twardowski zrezygnować z całego świata plugawej materiito nie ma znaczenia dla Bogato nie ma znaczenia dla słowamożna też być Prymasem-masonem i opuścić zdradzoną Polskęwyjeżdżając z kochanką do Marsyliialbo powstańcem z kosą w sukmanie ginącym przy rosyjskiej armaciemożna być konfidentem zewnętrznych sił dławiących i wyniszczających krajmożna będąc ostatnim niezłomnym żołnierzem wolnej Polskijeszcze w 1963 roku z bronią w rękuukrywać się przed komunistyczną bezpieką w chlewieMożna zrezygnować z idei*narażając się wyłącznie na śmieszność i pogardliwe zaśpiewy,które są ledwie cienkim głosikiem w chóralnym chichocie historii,co nie ma znaczenia dla wielkiego świata na dłużejtylko tyle?nie, nie tylko!albo Bóg, słowo, … wszystko ————————- * W 2000 roku na Zjeździe Prezydentów Europy w Gnieźnie ówczesny Prezydent Niemiec Johannes Rau wezwał do „poszukiwania pozareligijnej koncepcji człowieka”, którą Prezydent ten umiejscawiał poza Dekalogiem tzn. poza Chrześcijaństwem.
>>>*Szampan przemilczeń*Razem otwórzmy szampananapęczniałą deltę przemilczeń wspólnychjakże ludzkich przecieżchociaż raz uwolnijmy eksplozywnieprzemilczenia jak gazzamiast ciągłego komentowania złazaklętego w obmowachi zlewniach fałszywych świadectwniech nastąpi eksplozja radoścismak zmian w szczerościlubość konsternacji uśmiechniętych ludzina twarzach na zawszeniech pozostanie wyrafinowanasmaku prawda
>>>*Prestidigitator*W salce przedszkolnej dzieci trzymają na podołkachziemskie kule zrobionez samych włókien rzadkiego niebieskiego słonecznikatakie planety jak awataryta ich rozrywka, pasja i posag w rękach albo na kolanachsiedzą w krąg w przedszkolu pierwszej naturysłodkie maluchy cywilizacji dronów i iPhonówkule ziemskie powiększają się w czasie zajęćz uczuciologii i ociepleń klimatukule są posklejane i pokolorowane czym się dajak trzebawłókna pachną leczniczymi endemitami chronionymidzieci zraszają śliną małe Ziemie z górydmuchają na nie i chuchają od czasu do czasuniebieskie kule narażone są na polizania i ugryzieniaw tym pomieszczeniu brak jest ptakówale są dla nich krzewy cierniste wokół jak zasiekinapomnień, pouczeń i zakazówdzieci będą pewnie w przyszłości inżynierami bezwiednej śmiercinie płaczą, gdy ziemskie kule rozpadają się i krusząniespodzianie do salki wchodzi gość słońceprestidigitator zaproszony przez paniązamienia okruchy w całościjednym zwinnym ruchemdzieci zachwycone gościem i jego sztukąjedną po drugiej miażdżą swoje kule
>>>*To może ja krótko o sobie*To może ja krótko o sobieno więcpochodzę z Majdanuzwanego w Warszawie dworzy-skiema w Krakowie o-polemszczycę się muralami anty to moje maturyod czasów Solidarności jestem sprzymierzeńcem ptakówgeneralnie zawsze byłem po stronie biedniejszychjestem obywatelem światłamam obligacje kilku państw środkowosyberyjskichco – nie ma takich? fakt – one dopiero powstaną!skończyłem z nałogami nie tylko u siebieto może tyle o mnieczy macie państwo jakieś pytania?aha zakochałem się jakiś czas temutuż przed urodzeniem
>>>*Przebiegunowanie*Krajobraz podbiegunowymniej syberyjski a bardziej skandynawskia może nawet svalbardzko-islandzkiw każdym razie fioletowy, kompletnie fioletowyalbo więcej, powiem to dosadnie – ultrafioletowyodpowiadający człowiekowi z uwagi głównie naestetykę sterylnych ciał jaśniejących pokorą w ciemnościachi ciemniejących butą w jaskrawościach tundrypiękno gamy kolorowych porostów i malutkich słońcwydobyte fluorescencją z wnętrza śnieżnej burzy fatamorgany– oto mój senjakże kontrastowy i dobrze widoczny, świecący w nocyalbo więcej, powiem jednak co to naprawdę jest– oto moje życie obecne krańcowo i nagle sięgające poprzebiegunowanie chłodnych mniemańna tle wczesnego, atomowego dzieciństwa,które minęło w ponaduczuciowej podczerwienii tak odzyskawszy tę utraconą zdolność poruszania się w nadfioleciezdobyłem pełnię życia osy i reniferaw bryłach lodu i kroplach bursztynu zastygłych mistyczniedla nocnego w naturze trwania bez oka mrugnięć i skrzydeł drgnień– do rana
>>>*Palma pierwszeństwa*Nazwa towaru –wierszyki krupnicze damskieetykieta zastępcza –pomadki akceptacji wyborneo o tam stoją psze panito poproszę jeden egzemplarz, ten z przoduale zaraz, co mi tu pani daje?– jak to co?to sprzedaż wiązana, jeszcze grzebień i smalecjak każdy wziąć pan musi– wie pan, bijemy się o proletariacką palmęa może N-palmę w przyszłości
>>>*Wyeliminowany z gry ewolucyjnej*Ze względu na oślizgłość osobnika tegozostał on wyeliminowanyz gry ewolucyjnej dość dawno,jakieś trzy lata temujego kości jeszcze nie bieleją w muzeumnie jest ani niespotykanym egzemplarzemani przykładem niezwykłego czegośuczniowie nie walą głowami w szyby gablot,w których jego szkielet jest eksponowanynie ma też słoików z formaliną,w których lewitowałyby jego miękkie narządyze względu na oślizgłość tego osobnikanie zdołano go pochwycićale uszedł z kraju i ma się dobrzewyeliminowano go wyłącznie z gry,ale i tak miał kontuzjętaką, co się zowie, taką, że ho hozowie się z laicka jednorożność osobowościcmoka na to e-mitolog i zasypia ze świadomością,że ewolucja wciąż trwaewolucja jednakowoż w inną stronę poszłaprzepaściście szorstką dla śluzowców wikłaczy,ale tylko dla nich stety czy niestety?>>>*Katalonia maszeruje*
Zamykam oczy na ławce u wylotu Las Ramblas myśląc o śmierci
obok drzemiącego kibica Barcy pamiętającego czasy Kubali
wokół niego wielu takich kibiców porozumiewających się szorstko
urywanymi katalońskimi wyrazami i półzdaniami z bogactwem dwudźwięków
na tle Placu Katalońskiego miejscowi policjanci i stróże prawa
z Guardia Civil i Mossos d`Esquadra uzbrojeni po zęby
w kamizelkach kuloodpornych
w czapkach z daszkami i jaskrawo żółtych koszulach
obok wejścia do metra czyśćca otchłani
przy wejściu do Rambli śmiertelnej pułapki
kiedyś z arabska zwanej piaszczystą rzeką
dzisiaj promenady zmienionej w nowoczesny europejski Hades
co za paradoks, znów przez przybyszów z Afryki
zmasowane siły bezpieczeństwa chcą stworzyć żywą barykadę strachu
jednak rozmywa się on w urzędników płochych uśmiechach
ruch na Rambli przeogromny jak róża wiatrów na Placu
fontanna w dali – daje radę na wietrze
rozbryzgami aż przesłania wylot Pasażu Dziękczynienia
i wielki napis na publicznych budynkach
na banerze widnieje hasło: Si! Hola Democracia!
dziękczynienie zapomniane, wyparte przez demokracji gorączkę
przybywające wciąż furgonetki i osobówki policji blokują wjazd na deptak
falujący jak historyczna rzeka, która płynęła tędy ku nowym światom
czy popłynie znowu? czy zatrzymają ją stosy ludzkich ciał?
autobusy paradują jak słonie na uroczystości w Indiach
motocykliści i skutermaniacy śmigają jak świerszcze
właśnie przemknęli za nimi dwaj kolejni policjanci
włączając sygnały dźwiękowe
starcy stojący wokół ukoronowanego lampą ulicznego zdroju Canaleta
pokazują coś palcami
turyści nagabują mundurowych wyciągając z plecaków mapy i plany
machają rękami jak wiatraki w La Manchy
grożące niepodległości wiatrom wiejącym ze wschodu
gęsty pochód Ziemian z Rambli jest nie do zatrzymania
pęczniejący i krzepnący tłum do końca nie do rozpoznania
można wyłowić z niego najwyżej dwóch zakonników w niebieskich habitach
z różańcami przy boku i rudego Wikinga z Danii
można zszokować się widokiem marokańskiej kobiety
przemykającej chyłkiem ze spuszczoną głową w hidżabie
można zauważyć na balkonie wygibasy klona Marylin Monroe
podwiewanego podmuchami z wentylatora
dla pokazania ogłupiałym facetom majtek i pończoch
gołębie jak wszędzie obchodzące stragany i siedzących
zaglądające pod ławki i drzewa
czułe na każde sięgnięcie do torby, plecaka, kieszeni
na każdy szelest papierka
nikt z ludzi nie jest tutaj tak czujny jak one
nawet po rzezi urządzonej przez rajdowca z Mekki
śniadzi uchodźcy biedy dźwigający w białych płachtach
tandetne podróbki wszystkiego z całego świata
jak dzikie kojoty i lisy reagujący uniesieniem głowy i skręcaniem uszu
na dźwięk słowa – policja
zwijający i rozwijający te płachty co rusz w różnych miejscach
nie bacząc na miejsca śmierci i jeziora posoki pozostałe po niedawnym zamachu
żywe roboty ubrudzone kurzem i smutkiem egzystencji niechcianej
ustawiają i przestawiają magnesy, torebki, selfiesticki
nikt tu nie baczy na kratery śmierci po upadłych, którym przetrącono serca i kości
nikt nie zamyśla się nawet przez chwilę nad okropnością terroru
jaka niedawno popłynęła obficie wezbraną falą w tej kosmopolitycznej rzece
zmierzającej nieuchronnie do nacjonalistycznego połyskującego morza
Katalonia maszeruje, Katalonia wyrywa się do przodu
przeskakuje zastoiska dziecięcej krwi i depcze zakrzepy bólu matek
podążając za mirażem wolności i dobrobytu
fatamorganą szczęścia w sztuce i awangardzie codziennego chleba
krew i śmierć nie jest obca ludziom nowoczesnym
doświadczyli jej w historii narodu i wyrazili w pieśniach
bojownicy Daesz i rewolucyjne socjalistyczne sotnie nieznające litości dla księży
– dla tutejszych katolików z Sagrada Familia – to już było
to już jak weszło tak wyszło z osocza pokoleń i ich łez
dziś zasługuje na wzruszenie ramion bez zatrzymywania się
dzisiaj nic nie dziwi ani Miro ani Picasso ani Klee
dzisiaj anarchizm nie dziwny w znakach i publicznych zawołaniach
islamski morderca to tylko szaleniec
pobratymcy zbrodniczego Che Guevary to też tylko brawurowi buntownicy
a skrajny katolicyzm Gaudiego to przejaw skonfundowanej wyobraźni dziwaka
jego symboliczne dzieła to lekcje sztuki nie moralności
Katalonia narodowa kryje w zanadrzu tajemnice
oby tą tajemnicą była z Montserrat Czarnulka
co przetrwała panowanie obcych Saracenów
świętokradcze zapędy napoleońskich zagonów
lewicowe i frankistowskie eksterminacje
nędzę i prosperitę tej krainy
Katalonia wyrusza w nieznane
dobrze obeznana z Bogiem i śmiercią
czy zmartwychwstanie?
znowu otwieram oczy, próbuję to wyczytać z lotu ptaków
>>>*Prosty duch*Proste czynności i prosty duchwynosi nad poziomy człekastworzonego przez incydentalne okazjestwórz mu życie, ześlij mu pomocnikakrew z nosa, łza z oka, gardłowy monologmaluczki wylatuje ponad ducha poziomduch krwawi za niego w sprawy Ojczyzny sednosedno sprawy obywatelai sedno ostatnie indywidualnego życianadaremno szukać sensu w zaprzestaniu krwawieniakolczyk w nosie i tatuaż nie wynoszą jednakpoezje kontemplacyjne nie wynoszą teżkromka chleba w głodnych ustach zamiast słowa– wynosi ducha do gwiazdproste czynności żołnierskie i królewskieprosty duch, ale kolorowynadający się jak tapeta na obraz rzeczywistościtylko to ma znaczeniedla górujących pilotów i kosmonautów prawdy– listonoszy niebamotyle latają na tapecie jak motywy i czasem pszczołyzaprzężone woły do prostego wozugiermek, foryś i kareta na drodzeprosty wóz musi zjechać z drogiw grząski rów przydrożny i uderzyć w wierzbęniedoszły poeta Robespierrejako sowa wychyla się z dziupli na wierzbiejeszcze nie jest politykiemjeszcze chodzi do spowiedzi do dominikanówpohukuje prostymi sylabamipiloci siadają na wołyodpinają, wyprzęgają, odjeżdżają wierzchemszczery chłop wysiada z karetyzakłada białą rękawiczkęsłychać dzwony pobliskiego miasteczkaprosta gawiedź gdziekolwiek klęka
>>>*Mamy problem*Wszyscy mają problemi Houston i Episkopatnawet pastuszek bojuż się nie wypasa niczegoi bioenergoterapeutabo nie ma polaHouston ma problem bo tajfuny grożą ziemskiei burze słoneczneEpiskopat bo zagrożony jesttrójpodział władzy i ostateczny sąda kartofle jaki mają problem?a kartofliska?a filozofowie?a filozofowiska?a dzieci w przedszkolach?ich rodzice narzekają na złodziei i drożyznęa złodzieje na pisowcówci z kolei na kolędników ze Wschoduprzychodzących nie w porękolędnicy na turoniaturoń na Mistrza Marioneteka kłopoty mają problem?jak śpiewał Dylan –kłopoty na farmie i kłopoty w mieściechór grecki na to – ech, problemy, kłopotyopuśćcie wy niebo i ziemięa ja śpiewam sobie tak –bania i czas do spaniaa tu panna Mania się rozdzwanialalakosmonauci i kosmicipowróćcie wy już wszyscy na ziemięzdrowi na umyśle i cielela laZiemia jest cudema nie kłopotem-problemem!
>>> *Dziewczyna – zbawienna chwila*Cienki czerwony długopisleżący na plaży nad Wisłąpochwycony został przez srokęwłaśnie przejeżdża tramwaj mostemjest niebieski od wczorajpo lewej piękna panorama Wawelupo prawej widok na Zamek Królewski i Starówkęnad Wisłą krąży helikopterjak ważka – mezozoiczny relikt naroduhelikopter biały jak w sierpniu rzekana spadochronie z chmur spływa lekkojakiś nieszczęśnik, męczennik tysiącleciao o o wylądował na bulwaracho o to ona jednak, to dziewczynazatacza się jeszcze, linki podciągachcąc okiełznać czaszęsroka przysiada na poręczy mostugubi czerwony długopiszbiera się na burzę, gdy długopis ląduje w rzeceo o o, jednak nie wpadł do niejbo barka z pchaczem wysunęła się z pod przęsełi uratowała cenną pamiątkęgeneralicja maszeruje mostemz naprzeciwka grupy rekonstrukcyjnez wszystkich historycznych epokczarna limuzyna wyjeżdża z tłumu,by zatrzymać się na środku mostuPiłsudski wysiada z niej, podchodzi do barierkii łapie czerwony długopiswyrzucony do góry przez brygadzistę szypraczeka na podpisprzywieziona wcześniej z Domu Bractwa Czarnogłowychostatnia biała karta ryskiego traktatutęcza nad Krakowem, letni deszczyk w Warszawiezatrzymują się autobusy i tramwajerozlegają się syreny i dzwonykrzyże kościelnych wież wzrastają szybko w góręwikliny i trawy nadbrzeżne rozchwianebryzą od rzeki zbawiennąsroka odleciała i helikopter, barka odpłynęław ciszy delfickiej zmysły się rozmyływielka gala na moście dobiega końcapostacie historyczne powoli go opuszczajątrumna z Piłsudskim znika w drzwiach katedrynacisnąłem migawkę w tej chwilidokładnie w momencie, gdy z obu zamków historycznychwyszła ta sama śliczna płowowłosa dziewczyna– uwieczniłem ją i nazwałem zbawienną chwilą
>>>*I dziwne jest to*Brakuje dziś odwróceń i wypunktowańeksterminacja kropkaludobójstwo kropkabestialstwo kropkadeszcz jak deszcz w Londynie i dziwne jest to,że przecież ideologia to nie wszystkoodwrócone twarze synkopowe wypunktowaniakrzyże kropkaukrzyżowani na stodołach kropkazagazowani pestycydami kropkaLenin z chusteczką do nosazawiązaną na głowie spacerujący po Krakowieuśmiecha się jak Jokerwykrzyknikupał jak upał w Azji i Afryceale nawet w Europie po latach zlodowaceń i dziwne jest to,że od tylu lat wciąż człowiekiem gardzi człowiekdwudziestu wiek to usankcjonowałdwudziesty pierwszy upowszechniaOsama z czarną brodą na puszce po napoju energetycznymuśmiecha się jak Sauronwykrzyknikjest bestialsko dziś na Twitterze, Facebooku i nawet w Wikipediiwciąż nie ma kompletnych wypunktowań i odwróceńkropka
>>>*Wydarzenia grudniowe*Jest dziewiąty grudzień roku fosforycznego rozstaniaKlaudia przyjechała właśnie z Nowego Sączapóźny wieczór, pada śnieg wszędzie, niebo się otwierajem pomarańczę w korytarzu, patrzę jak się przede mną rozbieraza oknem czołgi w parku centralnym jak pomniki wspomnieńw mieszkaniu kanonada i pożoga powitaniaeksplodują pierwsze pociski uśmiechówartyleria nastroju strzela w miasto z pobliskiego wzgórzaczołgi walą na wprost słowami-pocałunkamiwe mnie jak kiedyś Napoleon w kościołymoje miasta ucieczki: Paryż, Lwów, Dubrownik, Warszawaumierają na moich rękach filmowo po raz wtóryjej idole: Gavroche, Antoś, Mały Powstaniecmilkną wszyscy mityczni bohaterowie lektur i powieściumiera cały chłód i zamróz wspólnych szkolnych latprzyniesiony przez Klaudię w komórce pamięciumiera drżąc nawet gęsia skórkagranaty jej spojrzeń wybuchają wszędzie w mieszkaniujest początek grudnia, w sumie nie ma co narzekaćprzecież Klaudia przyjechała w końcu z Nowego Sączai mówi, że dobrze jej tutaj było i wracagaśnie światło w całej dzielnicy, wyją syreny nadzieiumiera Klaudii percepcja, umiera moja obawanagle pojawia się fosforyczna gwiazda pozostaniarodzi się dziecina cieplutkiego przytulnego kochania
>>>*Mistrz ceremonii*Wysoki w szaliku różowymstrach jest jego znakiem rozpoznawczyma szaleństwo? jeszcze nieto tylko krótki skoczny taniecnagle ruszyły w tan przedmioty w laboratoriumpaw symboliczny wyłonił się z zasłony dymnej purpurowejwysoki w szaliku różowymmuzyk jak mistrz ceremoniiza nimtańce wokół, tańce w krąg, tańceprzedmiotów i żywych organizmówtęcze, zorze na koszulach, kwiaty we włosachszaleńcze zawirowania to jeszcze nie szaleństwo samo?jeszcze niewysoki w szaliku różowymuniósł batutę a powtarzalny młot odłożyłmłot przebił podłogę i wpadł do piwnicypiwnicy artystów, gdzie trwałpierwszy prawdziwy koncertmalarzy, węży koralowych, poetów i gitarzystówpaw zapiszczał jak on to potrafi nad ranemzniósł złote jajo geniuszu– wysokie Ce
>>> *Samotność szukającego*Dziś jest kolejny dzień samotności?– nie, raczej nienigdy nie byłem samotny doskonale,dlaczego więcteraz miałbym się nad tym zastanawiać?dzieła moje są integralnei społecznie absolutneliczę na was pobratymcyAustralopiteki wszechczasówliczę także na niepoliczonych,czyli także na tych osiadłych na Marsiew przyszłościsamotność we Wszechświecie, cóż?samotność pierwszych ludzi, no cóż?trudno to sobie nawet wyobrazićwłaśnie dzisiajzwłaszcza tym siedzącym jak ja przed monitorami,wyświetlaczami społecznościowych mediówa jednak ból jest bólema jedyne upragnienie nieosiągalnena tej ziemi, życie w tym życiuto wyłącznie kroki po śladach uczućza znikającym w oddali celemnierealne kroki w ciszy mrocznejzwierzęcia polującego nocąi postzwierzęcia patrzącego wsteczsamotność szukającego samego siebiew erach przedludzkichto jakiś fakt niepodważalny?– nie, raczej nie!
>>>*Filona archetyp*Ptak w Egipcie ibisato nie to co bocianw Polsce zawietrznejczas najwyższy dla niegoporządkującego i zaklętegopóki jeszcze jestale czy Feniks to zwykły ptakuchodzący, odradzający, powracającyEgipt to nie PolskaPolska to nie Galileachociaż czas najwyższy i dla niegowłaśnie stoją naprzeciwko siebie ptakinie zewrą się miłosnym uściskuale w śmiertelnej walcewalce symboli-duchówwalce tego, co wymyślił pismoi tego, co napisał życierachmistrza lat z ich właścicielemFilona archetypem
>>>*Brak warunków, by zostać wieszczem*Nigdy nie miałem warunków do pełnej samotnościz powodu rzeszy kolegów i wielu krewnych,oddziałów zwartych sąsiadów z twarzami w płotachjak miałem w takiej sytuacji zostać socjalistycznym Wernyhorą?choć unikałem ludzi i znikałem z pierwszomajowych tłumówchoć nie ma mnie na zbiorowych zdjęciach klasowych lizusówchoć nie wisiałem nigdy w gablotach socjalistycznej pracy przodownikówto jednak nie byłem dosyć odizolowany,by zostać pełnokrwistym przewidywaczem epokilub, co najmniej historycznym malarzem chwałynawet, gdy porzucany przez jedną dziewczynępojawiał się cień nadziei na trwałą mini depresjęzaraz znajdowało się innych dziesięćbezinteresownie oferujących sympatię i miłośćjako odtrutkę na nihilizm czasów i perspektyw marnośćnawet, gdy komuna spacyfikowała już wszystkoi pozbyła się wszelkiego oporu społecznegoto doszło do rewolty w Poznaniu i BudapeszcieLalek Franczak dając przykładwciąż na Lubelszczyźnie walczył, jako ostatni partyzantwtedy ja już przecież byłem na świecieale po odcięciu mu głowy nie mogłem zostać klęsk wieszczembo na domiar nieprzerwanych rewolt i buntów wyklętychkrewni z Ameryki i z Francji zjechawszy do Polskiprzekonywali nas, że komuna to choroba,co niebawem musi minąć jak uodparniająca ospajak miałem być wyalienowany trwale, wykluczony przez złośćzwątpić w państwo i naród, gdy wkraczając w młodzieńczośćwśród wycia gomułkowskich naganiaczy i gierkowskiej propagandyprzeżyłem najpierw kolejny zryw – marzec 68 w Warszawie, gdy mój wujwrócił do domu relegowany z warszawskiego uniwerkuz pozszywanymi byle jak fioletowymi, świeżutkimi ranamia potem widziałem płonącą Pragę w telewizji,kiedy sowieckie tanki, skoty i uazykolumnami przewalały się po naszych powiatowych drogachz wracającymi w minorowych nastrojachrezerwowymi żołdakami ze Wschoduwyraźnie zainfekowanymi zwątpieniemjak miałem odwrócić się od Ojczyzny i narodu,gdy na początku dorosłości Macierewicz założył Komitet Obrony Robotnikówpo radomskim buncie warchołów,Wildstein z kolegami w Krakowie słynny SKSa Walentynowicz, Wyszkowski i Świtońrozpoczynali organizowanie wolnych związków zawodowych dla mas,by potem rozbłysnąć mogła cała Solidarności jaskrawość, którapokazała jutrzenkę swobody wyraźnie jak nigdy dotądi nową nadzieję jeszcze nie wygasłąjak miałem zwątpić w rodaków i społeczeństwo,jak poczuć się wykluczony z niegostojąc przy gorącej jeszcze pompie Badylaka na krakowskim rynkuwidząc taką heroiczną desperację jego a Siwca wcześniej,jak miałem zamknąć się w emigracji wewnętrznej na stałelub wyemigrować do Niemiec na prawdęa co z szaleństwami młodych w Lubaniu i Jarociniepodczas asocjalistycznych koncertów Muzyki Młodej Generacjipróżno tak szukać samotności we śnie i tłumiegdy przyśnił mi się jakiś epizod z grą tajniaków,którzy wkręcili mnie na jakiejś konferencji w układ z przypadkową kobietą,gdy przydzielono mi pokój i łóżko z najpiękniejsząpożądaną jak kwiat lotosu, gdy rzekłem: jak mus to mus państwowya rano obudziłem się zdziwiony obok mojej słodkiej, lilioustej żonyjak w tej sytuacji można było zostać wieszczem?jak można było poczuć samotność epoki,życia własnego i ból egzystencji wszystkich jak swojej,by wyemancypować się ze szczętem?czy uciec z przewrotnego pokolenia można było,gdy moje pokolenie ostatecznie zło przewróciło?
>>>*Jesteś słoniem*Są takie dni… ale to już było!były takie dni… a to już lepiejjesteś słoniem albo słońcemjuż nie jesteś człowiekiembyły dni…były cienie na skórzebyły cienie na skórze służbyskowronek cię zdradziła Tobiasz?, Tobiasz wybawi?oko opatrzności zgasło nad Europązaszło bielmemkrata licencjonowana szkocka przykryłajar edukacjijary na księżycach Jowiszasą takie dni… żółć rybyczołgi jadą ulicątelefony piszczą odłożonezerwane zblokowane zniedowierzałebity pamięci, krew na dyskach, smutek ryb-planetbyły takie dni… zapamiętanegdybyś stał nawet przy oknieprzy przepięknej firanie w pałacu Guermantóww Faubourg Saint Germainalbo usiadł przy stoliku w jednej z tamtejszych restauracjigdybyś liczył przy bulwarze nie tylko pierwsze czołgiale także karety pustej arystokracjikolumna, portal, schody, balustrada, słowawszystko z kamieniadni przybyły z Tytana…dni się skończyły lub powróciłypięść ponad czerwonymi sztandaramisłońce prowadzi egzystencjalne słonienie zgadasz się z sobą? masz rację?masz siebie!pięść się rozluźniawkładasz ją do cynowej misypolewasz wodąpomyśl, dlaczego dni się zmieniływ parowozy śmierciparowozy z Tytana białepytanie zawieszone jak pięść w wodziespadnie na dno dni czy nie spadnie?dni a gdzie sekundy?wszystko powraca…ty słoniem pozostaniesz opatrznościbez wpływu na poganiaczy i siebie
>>>*Błyskaj myślą monochromatyczną*Skromnie a jednak altruistyczniez gitarą i bez strusich piórz fiołkiem i konwalią, ale bez makijażuzbierasz ferajnę na bójprawdziwy Tymoteusz i resztakolorowe kwiaty na koszulach nie są w modziemonotonia z monochemią i bardzo jasne przewodniki oczyszczania szlakówmyślowy tor wodnyjakieś mega miasto połączone kanałemz pustkowiemnie zdziesiątkowane stado wronani czaszki bielejące na stoku wulkanuale wiatr i kaszlący jenotpójdzie z tobą w bójrozważasz ten ból półspołecznyczy jest silny, czy da się zwalczyć tabletką?skromne środki ci nie pozwoląbędziesz walczył boleśnie raniącsiebie a walka, cóż walka, jaka walka?altruistyczna z własnym sercem – tak walka!spójrz przez okno na księżycon też przyłączył się do ferajnyzezuje jak zboczeniec żwawyskromne środki na reakcję na obrazy jegoale jest też strona zórzradioaktywnych twierdz stronaod Uralu po Cova da Iriasfera wynaleziona przez Hindusów i Cyganówzlatynizowanych metalem i kłosemsłowem, co zapomnieli praprzodkowie już niezaklęć, które noszą na ramionach stokrotkitakże nocą, także w trakcie zaćmień wszelakichtakże w trakcie obrazy przyjaciółsą wymyślone zwierzętai zwierzęta ludzkiei stepowe w pasyi morskie w lampasachw kratę są uczucia spętane walkąw zaświatach myśl jak fajerwerk, jak lawamyśl błyszcząc zwodzity błyskaj raczej myślą monochromatycznązanuć pieśń dwukolorową ofiarną
>>>*Bądź nam bratem Herkulesie*Bądź nam bratem Herkulesienawet, jeżeli jesteś postacią bajkowącierpimy z powodu twojego brakututaj w Akademiachsiedzimy tu wszyscytowarzysze patriotycznych bojówbojowie towarzyszący wodzomwodzący na szańce ziomkówkrwawimy sobie tak od niechceniajak zwykle w przerwach myśleniapatrzymy na twój plakat, co twarz zmieniaw tej komórce, która jest arkadyjską dolinąwidzieliśmy już śmierć braci i swoją własnąty żyjesz w naszych snachzastąp ich miejsce samprzybądź na gromieokiełznaj smoki latającenad opętanym lasem schwarzwaldzkim Belgia się wyrywa do przoduLuxemburg i Alzacjachcą z nimi w zaświaty złachcą dosiadać lekko smoków z Południaty wybijesz im to z głowy, tylko tyzejdź z plakatubądź nam bratemta samotność krwawiących starcówjest nie do wytrzymaniaoddajemy ci hołd i wzywamystańcie do walki technicznej na pięściHerkulesie i Holyfieldzie Evanderzea ty przyjacielu ludzkich pocisków, trzód i móww łagodności krainiegromowładny Chrystepatronie dwunastu prac, pokoleń i Apostołówbądź sekundantem obu
>>>*Rewolucyjna strofa*Znużona śmiercią rozpoczęła życiepodeszła do wysoko umieszczonej książkizdjęła ją z półki pod samym sufitema książka jak to książkaotworzyła się sama na najlepszym cytaciei śmierć, która była zakładkąoniemiała na te zapisane słowawypadła na podłogę jak balon z wodązapadła głucha ciszapotem dźwięk zrywającej się półkipotem spadanie żyrandolapotem …świst i tynk odpadał ze ściantapczan ukrył się w ścianie z hukiemzadzwonił parkiet i podskoczył do góryklepki spadały głuchym łoskotem na księgęrozbudzone cytaty zakwitały jak kwiatypotrącone strofy rozpalały jak żarówkia kartki się same przekręcałyrozbita śmierć rozlała się wodązamoczyła wszystko i spłynęłaprzez drzwi na balkoni jak siklawa wprost na piątą aleję Krakowana parasole i kapelusze przyjezdnych przechodniówona zaczytana zniknęła wśród kwiatów,które wysoko wzrosły i zakwitły jak łąkaodłożyła pistolet gotowy do strzałuw głowie odkąd była internowanawarto mieć pod sufitem coś odłożonena czarną godzinęjakąś eksplozywną rewolucyjną strofę
>>>
*Dziadek z Polski przemówił do czerwonych*
Oskarżenie uchodźcy spadało z samolotu na spadochronie
okazało się pikującym w ziemię hoplitą, husarzem, czołgistą
a może bardziej z bliska nosorożcem ekspansji nostalgii
kawa wystygła w Starbagsie, frytki zjełczały w McDonaldzie
pies wyjadł skrzydełka panu z KFC w między czasie
latały tomahawki, strzały i dzidy, pióra w końcu wieczne
kremu zabrakło pilotom irlandzkim
kosmonauci francuscy się podzielili na plutony
ząb mądrości Europy powiadano zepsuty rozchwiał się
nad małymi portami i Wielkimi Jeziorami
przybądź Muddy wołali a Waters niech zmienia świat
zaśpiewaj Willi wołali a Nelson niech patrzy w morze z balonu
i niech nie czyni tego z bardzo wysoka
z wysoka patrzy zawiść zamiast amerykańskiego orła
przeleciał uwolniony indyk pokoju i namieszał w pokoju owalnym
tylko podarunki białych w paczkach na wybrzeżu czekały
na sztorm, na kuriera, na kolejnego emigranta
stada przegoniono przez bramy ludów dla ludów
w rzeźniach północy pojawiły się w ich miejsce
harmonijki ustne, źle zestrojone gitary i zaczęło się szlachtowanie menuetów
książki buntowników popłynęły w dół Manhattanu
a skalpy białych aż do Greenwich Willage
nastał dzień manuskryptów niezależnych – sympatii sów
z powodu braku świstaka wystąpiły sowy właśnie
leć książko ostatnia sucha jak Deklaracja Niepodległości
dziadek z Polski przemówił na Kapitolu do czerwonych
opowiedział o spełnionych marzeniach czarnym
oskarżył protestantów w Europie o potopy niecnoty
skarcony zamilkł i zaczął szykować się do powrotu
różaniec przyszykował do oclenia jedynie
statua odwróciła wzrok od dewocjonaliów
i od boeinga szybującego ku wieżom nie do obrony
zagrano polkę sędziom i aniołom

>>>*Wolność, równość, braterstwo*Prawie nadepnąłem wielką, kremową, kropkowaną gąsienicęwchodząc rano do garażuw ostatniej chwili jakiś impuls kazał mi spojrzeć pod nogii zatrzymałem stopę, co była jak młot parowynad tym stworzeniem wijącym się i podrygującymw betonowym miejscu szorstko nieprzyjaznymliszka podniosła czubek swego ciałazaopatrzony w jakieś receptory chybai badała świat kiwając się na bokijakby mój but obwąchiwaławiszący nad nią jak miecz Damoklesajej bezmózgowe działania były aestetyczne lecz proskutecznemoje wysublimowane prazmysły wewnętrznezadziałały na każdą sferę podświadomości, świadomości, nadświadomościi uruchomiły akcję centrum uczuć wyższychjak kreator i opiekun bytów wszelakich z wyżyn intelektuwyobraziłem sobie oto larwę zmienioną w motylamojego ulubionego pazia królowejczęstego gościa, który pojawia się zawsze latem w moim ogrodzieprzypomniałem sobie wszystkie przyrodnicze książkiprzeczytane w dzieciństwiei kolorową stronę małej encyklopedii podarowanej miprzez znajomego mojego ojcapopatrzyłem jeszcze raz na ślepą gąsienicę roztrzęsionąw chwili jej życiowej apokalipsypopatrzyłem z wysokości orbitera kosmicznegona słodką w uśpieniu, letargu porannym, pieleszachzamgławioną, załzawioną, ziewającą na tle Mlecznej Drogipełną białych lilii, niebiesko-zieloną ojczystą planetępowierzoną mojej pieczy jak niemowlę Herakles Amfitrionowiw zatroskaniu demiurga oto stałem z kluczem do garażu na jednej nodzenoga krzywo postawiona zadrżałaciało pozbawione właściwego podparciastraciło stabilność i runęło jak wieża w Siloetak znalazłem się twarzą w twarz z moją gąsienicąstworzenie chełpliwe ze stworzeniem marnymw konfrontacji jak równy z równymwolność stworzeń potwierdziło braterstwo betonowej gleby
>>>W upiornym skowycie gwiazd słuchasz wycia przełęczyona tak sama z siebieczy to tylko wiatr pomiędzy punktowcami?na blokowisku przyszło ci spędzić nocty podwieszony na wieży ciśnień alpinistaszkoda, że nie jesteś speleologiem,że nie masz dobrego zespołu na Gouffre Bergerjak tak pomyśleć o ludziach, o mieszkańcach, o tubylcachto strach się wspinać w górę o trzeciej nad ranemjedenastego listopada roku pańskiegojak pomyśleć o tych zasmarkanych kacykach podwórkowych,co urośli do rangi jego wysokości burmistrza i prezydentajak tak pomyśleć o snach magistrackich szczurów,co nad dachy wynoszą pastuszków umysłowych czyny– to zmora, która wtedy w głowie czyhado najgłębszych jaskiń spychaskąd wyszliśmy dla władzy nad światemtak więc lampka na głowę, liny, czekani w drogę w głąb tajemniczej społecznościw głąb ziemi piwnicznej górniczej niczyjejkumple druhowie kamraci wespół?no cóż, jednak nie? szkoda!a może inaczej tak jak DobaAtlantyk w kajaku przepłynąć samotnieAtlantyk wzburzony korupcją i nepotyzmemoszustwami przy urnach wyborczychAtlantyk przestwór wolności dla poddanych caromjak tak pomyśleć o szansach jak Syzyf o szczycieto nic tylko w kłębek się zwinąć i stoczyćrunąć, sturlać się i odpaśćnic nie jest oczywiste dla wiszącego alpinistypod skalną półką narodowąna 10 piętrze wieżowca z balkonami językównietoperz nie człowiek zazwyczaj aliścimuchy nie ludzie przeważnieblokowiska śpiące nie jaskinie jednakowożmiasta tętniące nie morza a stajnie nota benegdzie pędzący wiatr rozwiewa pozostałości niedawnego reżimuatoli Gouffre Berger czeka prawdziwa na śmietniku wyjątkowościty alpinista w grocie filozofów codziennościwsłuchujesz się w skowyt idei zarzynanych w snach habitatu,co przetrwały nielicznie w jaskiniach skarlałych duszczujesz, że możesz je dosięgnąć, ocalić
>>>*Internet bezosobowy*Wody potopu prawie przepłynęłyprzez moją stronę w Interneciea ja w arce w moich wierszachunosiłem się bezpieczniena falach polubień i znienawidzeńw oceanie znajomych, obserwowanychi pożądanych ulubionychwystawiony na wichry emotek i memówmądro-głupich komentarzy i wpisówmoja chytra gołębica trzymała w ręku gałązkę oliwkiod początku cały czasnie musiałem się o suchy ląd baćw czasie społecznościowych burzna mojej stronieściskałem gołębicę kurczowo w dłonijak długopis, którym odpisywałemz monitora własne wierszena wszelki wypadekby potem przenieść je na piasek plaży Falezyalbo jakiejś bezludnej wyspyz samym tylko Internetem bezosobowym
>>>*Zanurzony we wpływowym środowisku*Zanurzony we wpływowym środowiskuumierasz z głodu prawdygłód jak głóg jak epitafium Ekskaliburmiecz wbity w taflę jeziorareportaż nocny z otwarcia pretensjonalnej galeriina wernisażu tylko nagie celebrytkii prezenterki satynowych piekiełnikt nie wie jak wypłynąć z twarząw tym środowisku pośladkówwszyscy toną w sloganach a ty umierasz z głoduradosny pawian artystyczny jeden jedynyskacze na skalnym Podhalu po halach i beczyktoś myśli może, że to owceowce gdzie? hej hrabio-juhasie odpowiedz, gdzie?czyż zostały zabrane przez ekipę telewizyjnąna statystowany kolejny performance naturszczyków profesorów?na reportaż płytki kąśliwie kudłaty?cóż za zbieg okoliczności ludowe Podhale Dunajec Poronini nowa fabryka Opla w Murzasichlachbeczenie stad jeszcze słychać zamiast klaksonóww zamian sądowy wymiar świerkówi leśny wyrok na szyszki eksponatyzgadnij gdzie jesteś wełniana meduzo nieśmiała,i o której obraduje Stanu Radazewsząd zachęty – wypłyń, wypłyń, wypłyń – tya słońce na dnie okaa grzech nie zrobić zdjęcia sobie wśród owiec ostatnicha owce gdzie? wśród małp? hej hrabio-juhasie, gdzie?Percival Janosik nie przyjdzie popatrzeć na redyk?zejdź tutaj ze mną, zejdź z halki i zaśpiewaj cienkoi ty wsiądź do opla przesławna już białogłowoHalszko Hanko moja warszawska naturystko na wywczasachwe wpływowym środowiskupunktowy reflektor wbity w dziuplę na wierzbiewierzba pochylona na Szopenemsceniczny Szopen nad fortepianemnokturn nad przyrodą skalną słowiańskąbiałe łabędzie nie płyną przez Czarny Stawone są ze stali, ani drgnąfruną za to bociany jak dźwiękifruną bociany nie naszefruną skrzydlate pawiany, nietoperzefruną by prosić o azylnie poznajesz swojego nosaodbitego w zaimprowizowanym łazienkowskim stawieale słyszysz flesze, pracę kamerpokrzykiwania reżyserów na politykówi buczenie aktorów, bu, bu, buuuwciąż niesytych jak tyniezadowolonych z obiadów czwartkowychprzygotowanych przez niemieckich góralidla hrabio-juhasów dzisiejszych dni
>>>Jest jesień w lecie zachodniej cyganeriiz września zeszło powietrzesamoloty bezsensu zanurkowały, zrzuciły bomby i zawróciły po nowetak, tak, to unijne samoloty jednokoloroweale przecież unia nie zawsze znaczy jednośća już wcale eksperymentalną indywidualnośćjest jesień w lecie moich społecznych popatrywańze mnie też zeszło powietrzesamobójcy spadali na mnie jeden po drugimskacząc z balonów manipulacji i zakłamania nad Bolkowemprzeżyli i solidarnie rzeklibękarci szloch też ma prawo zaistnieć w centrumkażde istnienie może być manifestem mainstreamu w letargulub manichejskim dążeniem ekstremyale czy musi? nie, nie musi!ein Kampf mein Fuhrer? ein Volk meine Adelheid?– nein!katorżniczy wrzesień zakotwiczył w moim życiuna pół wartym na pół nie wartym spiętrzeńi już nie będzie inaczejżaden upał nie zwiedzie moich mogił mokrych od łez,które nakrywają się stopniowo liśćmizatrzaskujących się bram telewizyjnych cmentarzypo spektaklach eksterminacji jasnych pomników chwałyi choć wszędzie łapy klaszczą zawsze w tym samym czasiena zgubę przywódcom narodów spuchniętym od winaja na razie zamykam piwniczkę ziemną, w której trzymamzamiast napoju bogów koktajle Mołotowazwykłe butelki z francuską totalną benzyną na finałjest odzew nikłych ptaków – skrzeczenie zamiast śpiewuw kniei alei frankońskiej Propyleizamiast zniczy płoną ludzie nabici na pale za wiaręnad Brukselą zeppeliny flaczeją, flagi zwisająi całkiem wiotczeją myśli krótszych dnipopularne sumienie unii zmienia się w ser limburskilecą śnieżki kamaszki fatałaszki we wrześniu obleśniulecą od ciebie z Pigalle listy poleconelecą karygodne żądania gołe –być w niebie a bądź gdzie to różnica – stwierdzasznikt karygodnych żądań nie spełni jedynie dla obnażonych piersizdemolowano nasze noce księżycowe – zakazane gontyny spotkańkwiaty, owady i wiatry już nie wyznaczą alei do nichnoce pozostaną na dłużej w Metz i Antwerpiiświeckie niemiłosne noce służby ludom wędrówkijuż bez wszystkich krajów proletariuszyubaw po pachy mają mrówki, co przetrwałylecz nie pracowite pszczółki co ducha już oddałybo się do cna wyzbierały w staraniacha i wrogowie naturalni zniewieścieli w morwowych gałęziachzeszło życie z pogodnych dni, zdechł ostatni europejski jedwabnikktoś jeszcze chce się zabawić w wojnę, w państwa miasta,w statki, w chowanego, w policjantów i złodziei?gdy bombardowana, duszona i molestowana jestgdy poddawana litościwej eutanazjigdy abortowana z latachoć jeszcze nie całkiem jesiennaostatnia szansa Europy – Polskaw kolejną rocznicę zwycięstwa – czego? kogo?nadziei? babiego lata?
>>>*Jurek Dratewka z CBA*Smok w każdej różyklombie, witrynie, upamiętnieniu, obeliskusmok w każdej twarzyludzi przechadzających sięi z ukontentowaniem kiwających głowamina promenadzie miastarządzonego przez burmistrzawojującego antyklerykałapo wyczerpaniu zasobów dziewicliga smoczych miastjak na wybawienieczeka na Jurka Dratewkę z CBA
>>>*Kolejny Franklin*Kwadratowa twarz kandydata gdy trzebanawet purpurowe żyrafy biegną żebypomóc mu w kampanii wyborczejpiorun kulisty zapewnień przelatuje obok księżycałaskawie nie tykając krzyżakiedy kolejny Franklin znów wygra wyborywszystko tu będzie kulisteale i piorunująco inne
>>>*Ofiara za dorosłych*Za wszystkich wizjonerów giną „Orlęta”masakrują ich już sto tysiąc lat bez ustankukiedy skończy się ta mitologiczna mękamłodych bohaterów?tak często bezimiennych ideałówdla dorosłego świata plemion, nacji i państwskąd ta tradycja składania ofiarz dzieci u ludzi, której nie ma u małp?składania nawet dzieci nienarodzonych mentalniew ofierze za dorosłychduchowo czasem abortowanych
>>>*Baton*Baton, sprasowany wafel wielozbożowyw nim ziarna wciśnięte jedno w drugiekażde zawiera i chroni swojego gatunku tajemnice(co za mozaika)smakuje jak – naródzmasakrowany żniw tysiącleciemprzemielony słodkim ogniem historiiscalony wiary karmelem!
>>>
*Po potopie*
Wody potopu pandemicznego przepłynęły przez moją stronę w Internecie
a ja w arce w moich wierszach unosiłem się bezpiecznie
na falach polubień i znienawidzeń
w ograniczonym oceanie znajomych, obserwowanych i pożądanych ulubionych
wystawiony na wichry wpisów emocjonalnych i beznamiętnych emotek
pływy mądrych błahych komentarzy jak manty i memów jak meduzy
moja chytra oswojona gołębica trzymała w ręku gałązkę oliwki
(od początku cały czas)
nie musiałem się bać o suchy ląd samotni
w czasie potopu i burz społecznościowych na stronie osoby ludzkiej niezarażonej nie zrażonej
ściskałem gołębicę kurczowo w dłoni w bocianim gnieździe www
jak długopis, którym odpisywałem własne wiersze z monitora
na wszelki wypadek ku pamięci ku przetrwaniu
by potem przenieść je na piasek plaży albo jakiejś falezy
jakiejś bezludnej wyspy natury otoczonej stadami rekinów postępu
te kokosy zalążki sadzonki odrodzenia pierwociny gatunków
>>>*Cenotaf*Popatrz tam, widzisz tę samotną brzozę?gdzie?tam na wzgórzu pod sosnowym lasemgdzie?przecież to jest krzyż!a tam spójrz, widzisz ten plac zabaw?gdzie?no tam, zaraz obok przedszkolagdzie?przecież to jest cmentarz!a tam daleko za drogą jest stadiongdzie?tam jak ten rząd topoligdzie?przecież to jest stary kirkut!a tam, tam ten czerwony dach i brązowa elewacja,to nie twój dom, aby?gdzie?no zaraz przy tym sadzie, tam na początku ulicygdzie?przecież to jest cenotaf rodziny i Polski!
>>>*Rzeźnia numer pięć*Boże!czy to jest Ziemia?czy to jest rzeźnia numer pięć?– wolna wolawybór należy do ciebie!Rewanż!czy to jest myśl?czy to jest atawizm?– wolna wolawybór należy do ciebie!
>>>*Po nitce do kłębka*Pocałowałem twoje białe ramiępotem twoją miękką szyjęraz drugimusnąłem ją wargami jak kotekswoimi długimi wąsamiodrzuciłaś głowę do tyłuwłosy spłynęły jak fale wodospadukłębek potoczył się po twoich plecachrzuciłem się w pogoń za kłębkiemtwojej namiętnościuwielbiam te gonitwy kociedopadłem go w ostatniej chwilizanim się rozwinął i zatracił cały
>>>*Oracz i czarodziej*Kiedy byłem małym chłopcempowędrowałem wśród pól samotnieoddaliłem się daleko od domumiasto zniknęło za wzgórzemusłyszałem skowronka śpiewającego niezmordowaniei zobaczyłem niespodziewanego ostatniego oraczapod samymi chmurami w górzemozolnie piął się krok za krokiem trzymając lejce i pługkoń prychał, oracz sapał, gzy latały wokółw krzakach tarniny zatrzepotał ptakjaszczurka pobiegła w dół na łąkępopatrzyłem na komin piekarni górującej jeszczenad skłonem brunatnego polaten szmer, ten widok rakiety startującej, to słońce czarnepoczułem przerażającą samotność i strach,pojawiła się myśl, że za chwilę wydarzy się coś przerażającegosłońce histeryczne z horroru w zenicie ptaka zadusiłozamiast jaszczurki Godzilla z bajek się pojawiłajak kolorowy balon, powstając nad horyzontemziejąc smoczym ogniem oracz oddalił sięnie miał mnie kto przed nią obronićbiegnącego wśród rzeżuchy i ostrożnipotknąłem się i upadłem jak zraniony żołnierzzanurkowałem w trawy na łąceleżąc twarzą do ziemi spostrzegłem pasikonika,świerszcza we fraku albo sutannie,który pierwszy się do mnie uśmiechnąłi rzekł niespodziewanie– ja nie jestem jeźdźcem Apokalipsy, lecz czarodziejem,chcesz to w coś cię zmienię– dobrze, rzekłem, chcę być wiatrem niewidzialnymi zniknąłem po chwili razem z wszystkim
>>>*Białe jest czarne*Czarne – oczywiście – pantery i gawrony!czarny – a jakże – metal lub humor!czarno – ależ – to widzę!czarni – pewnie – gorsi, nieroby!czarna – zgadłeś – rozpacz i dziura!czarniawy, czarnuch, czart –a więc – symbole czy stereotypy?znaki czasów czy natręctwo prostactwa?biały kruk nie dziwny?biała dama nie straszna?biała mgła nie dławi?biały kieł nie rani?biały śnieg i lód nie zagraża sercom?biały wywiad nie oburza?biały kwiat nie ośmiesza?biała śmierć nie zrównuje?
>>>*Zderzenie z kometą*Miazga z kory mózgowej inteligentówzdmuchnięta świeczka duchowego światabałwany miast topniejąceturlający się bałwan w kulach uzbrojeniawicher gazów technicznych skażonychgejzer banknotów i monet wypranychpapier-mache granic i symboli okrutnychbrykiety traktatów politycznych złamanychciekły azot ciemnych międzynarodowych powiązańzamarznięty tlen mafijnego bezkarnego dyktatukogel-mogel głów państw głodującychlawina sądów i wyroków sprośnych trybunałówkęsy niestrawionych ONZ-towskich przesłań bezsensubitwa na miecze świetlne feministek z homoseksualistamiburza gradowo-ideowa sprzysiężonych nocągnijące okoliczności awarii elektrowni atomowychzorza oszustw olimpijskichwybuchająca w Europie lawa emigracji islamskiejwojna starych koni z płodami ludzkimibrutalny atak nosorożca Facebooka na surykatkę selffotkiterkoczący bezustannie karabin kłamstw w przestrzeni publicznejnadciągająca śnieżyca przewrotów wojskowychpełzający wąż totalitarnych prowokacjihalucynogenne środki opatrunkowe dla poparzonych przed kameramipieśni żałobne flamingów dżihaduplama krwi z robota humanoidaupadek plemiennego drzewa tradycji narodowejkatastrofa okrętu widmo pornografiiholocaust nieświadomych ofiar eutanazjonistówmumie urzędników unijnych w Dolinie pogrzebów demokracjinieuchronne zderzenie z kometą Bożego gniewu
>>>*Ekologia dominacji*Partie polityczne są jak lis nie wiadomo skąd,który złożywszy głowę na przednich łapachrozciągnięty przed moimi drzwiamifiluternie przekrzywiwszy jąi rozchyliwszy drobne kływywiesił proszący językzdając się mówić– daj choć kosteczkę na przetrwanie gatunkuna żywą jeszcze ekologię dominacji
>>>*Historia magistra vitae*Historia magistra vitaemożna cytować Cyceronamożna się historii uczyć i można przemilczaćmożna się uczyć na historii błędachmożna historię prostować i można naginaćmożna zaprzeczać faktom i je pokrętnie objaśniaćmożna wybielać dyktatorów i zbrodniarzymożna ich unieśmiertelniać w umundurowanych pomnikachjednemu nie można zaprzeczać:rozpadli się w proch ziemi mocni wojskiem Jaruzel i Kiszczakzniknęli w niej na zawsze jak pułkownik Kaddafi i Generalissimus Stalin– czołem żołnierze … cisza!
>>>*Homo habilis*Jestem człowiekiem zręcznymto nie ulega wątpliwościdzisiaj ulepiłem kule ze śniegui cisnąłem nimi w wuja i bratawszyscy mi zazdrościli celności gestuchyba potrafię ulepić podobną z błotazaciekawienie wszystkich moim ciosemwywołuje u mnie uczucie zadowoleniai grymas warg niespodziewanypokażę ziomkom, że i okrągłym kamieniemumiem rzucić celniejestem tutaj najzręczniejszym miotaczemmiotam zapamiętale w otwartą brata gębęjestem człowiekiem zręcznym manualnie– już to wiem teraz na pewnouznano mnie oczywiście za przywódcę stadawygrywam z początkiem ewolucjiczas teraz na zręczność słów i myślna cywilizację Homo – zakręt historii
>>>*Tak jak niezapomnianym 1977.*Siedzieliśmy zaraz przy wejściu do Muzeum Narodowego na ławcedrzwi były zamknięte bo pora późna„Dama z łasiczką” i „Omdlewający młodzieniec”nie chcieli nas już dzisiaj widziećpozostało nam kontemplować „Tężnię sztuki”prawdziwą graciarnię naszej peerelowskiej młodościustawioną na betonowej łące dla irytacji wieluBartosz Kapustka z Leicester City F.C. wielkości hoteluvis a vis na bilbordzie, na którym siadały wygłodniałe wronykpiąco przyglądał się tej odsłoniętej socrealnej nędzyna dobre zaczęło padaćty wzięłaś mnie za rękę i zapytałaś– to co będziemy teraz robić?zasępiłem się na moment jak Wyspiańskiale rzekłem po chwili z weselem– mamy parasole, obejdźmy dookoła Muzeumi Bibliotekę Jagiellońską trzy razyzjedzmy po drożdżówcewypijmy piwo w „Nowym Żaczku”może nam coś mądrego przyjdzie do głowytak jak w niezapomnianym 1977-mym roku*______________________________* w tym roku w maju został zabity przez SB student UJ Stanisław Pyjas , który z kolegami bywał wpołożonym niedaleko od Muzeum Narodowego i DS „Żaczek” letnim barze przy Błoniach: „Pod Płachtą”.Był on zaangażowany w tworzącą się organizację opozycyjną KSS KOR (Komitet Obrony Robotników).Grupa przyjaciół i znajomych zmarłego zorganizowała po mszy pogrzebowej w dniu 15 maja 1977manifestację (tzw. „Czarny Marsz”). Wieczorem 15 maja 1977 (na zakończenie „Czarnego Marszu”) podWawelem odczytano deklarację zawiązującą SKS (Studencki Komitet Solidarności) i wzywającą do ujawnienia winnych zbrodni. Sygnowało ją dziewięcioro studentów UJ i studentka ASP w Krakowie. Była to pierwsza tego rodzaju organizacja w Europie Wschodniej. SKS – to także pierwsza w Polsce organizacja antykomunistyczna mają w swej nazwie słowo „solidarność”. SKS zainicjował w 1977 roku akcję protestu przeciw cenzurze w Bibliotece Jagiellońskiej i blokowaniu dostępu do wielu wybitnych dzieł nieprawomyślnych z punktu widzenia komunistów (słynne „RESy”). W 1980 członkowie SKS zaangażowali się w tworzenie struktur NSZZ Solidarność i Niezależnego Zrzeszenia Studentów (T.Kensy, B.Wildstein)
>>>*Porzucone skrzydła*Leżą na skaleskrzydła odpięte, porzucone, zbędnewysoko na skale, na graninikt nie może się tam wspiąćobowiązuje zakaz wspinania sięwysokogórskimi trasami i ścieżkamii to w całym państwie, a nawet regionie i kontynenciezakaz uchwalono na międzygalaktycznejsesji starparlamentu– dla dobra hominidów skarlałychi tak to zostało opublikowanew mediach społecznościowych progresywnie antycznychkontrolowanych w gwiazdozbiorachbez wyjątku wszystkichprzez bezskrzydłych
>>>*Nie całkiem przyziemne myśli*Słucham koncertu System of a Downi jednocześnie czytam MickiewiczaWieczne Miasto pełne jest turystówz Tunezji i z MarokaPlac Świętego Piotra nie jest na razie wykorzystywanydo islamskich modłów i samobójczych rytuałównowy Michał Anioł przemalowuje Kaplicę Sykstyńskąw kierunku Ziemi leci jakaś większa asteroidanad Japonią fruwają zabawki KimaChińczycy wymyślają koło po raz drugiw daczy na Syberii mentalnie dogorywa Putinbezpieczniak i przywódca starej datyKarolińskie Odrodzenie staje pod znakiem zapytaniaSOAD kończy „Antenami”Mickiewicz w ostatnim poemacie też nawołujedo uwolnienia się od przyziemnych myślisprawdzam w lustrze czy aby to nie jastałem się nowym Michałem Aniołem, Putinem lub muzułmaninemtak czy siak rosną mi bokobrody– jak widzę
>>>*Ludzie jak pytajniki*Służyć? komu? głupcom?wierzyć? w co? w zdradę?na rogu ulicy przystanąłeśpodchodzi bezdomny z bolącym zębemi dziewczyna z witrynyprzypomniałeś sobie terazwszystkich nienawistnych ludzi,którzy obrócili się przeciwko tobiei nagle chcieli cię unicestwićkot przeleciał przez ulicęna jej ciemną drugą stronęprzez mgłę widzisz fasadę kościoła i teatrudorożka stoi i czekakonie w cygańskiej uprzężykoń coś mówikot śpiewaa ludzie jak pytajnikino rusz się, odpowiedz
>>>*Epicki obraz*Niezwykłość?to nie tak, że patrzyłem całą noc przez okno na ulicę,że na pobliskim rondzie samochody krążyły jak ćmya ja nie mogłem spaćto nie tak, że bałem się swojego sobowtóra,który czekał na rogu pod sygnalizatoremnie wiadomo na kogoa asfalt błyszczał pod jego stopamikolorami zmieniających się światełto nie tak, że ty przechadzałaś się o drugiej po północyz białą torebką wzdłuż ulicy,gdy stojący w bramie faceci gwizdali na ciebiea ja drżałem o twoje bezpieczeństwo w tej chwilibardziej niż o całą twoją przyszłośćto nie tak, że z okna na piętrze obserwowałem zza firankipłowe zwierzę przebiegające ulicę po pasachtam i z powrotem kilka razymyśląc, że jest bardziej głodne niż jaRaczej to noc nadawała tym zdarzeniom wymiar niezwykłyi jakiś taki niecodziennyjakiś psychologicznie nieujarzmionyprzecież mógłbym iść z tobą tą ulicą w dzieńnawet nieść twoją słynną torebkęuśmiechać się do tych samych facetów co tya za nami mogło dreptać płowe zwierzęprzez nikogo nie niepokojonealbo ty mogłabyś trzymać zwierzę na rękua ja malować twój niesamowity portret na środku rondai nazwać zwierzę twoim imieniemgdybyśmy tylko zdążyli z tym wszystkim do zmierzchunaszego epickiego uczucia
>>>*Przerębel chaosu*Zawlecz ją do przerębla chaosui utop w cieczy w punkcie krytycznym będącej –znaczy nudęjeden gest, jedno cięcie i koniecwolność powoli rozdzwania się na masztach żaglowcówprzemierzających ocean niezbywalnych snówkrewni obcego wypytują o ciebiejeden mostek, jeden skok i znowubędziesz w stadium przetrwalnikowympełnokrwistym człowiekiemkołysze się tarcza strzelnicza ustawiona dla łucznikajak on ma celnie strzelić – no jak przebić nudę?dodatkowo zdzielony w głowę obuchemprzez zabawnego faceta w rajtuzachz wydatnym jabłkiem Adamabądź godnym przy ostatniej posłudzedla drzewa smutku– wtopi się jego przebrzmiałe życiew kołatkę wielkopiątkową na zawszezapragnij dzwonów żywotnej puszczy– tak odmiennych od szklanek na wachtach psichnuda już nigdy nie wychyniez żadnej czasoprzestrzennej dziuryw punkcie krytycznym światów równoległychprzerębla twojego chaosu i zniecierpliwienia
>>>*Przemiany magia*Dawno tak się nie zmartwiłem,gdy pociąg niespodziewanieprzejechał przez nasze podwórze– kiedy oni zdążyli ułożyć tu tory?podbiegł zaraz nosorożec i kucnął przy drzwiachtaki wprost wzięty ze sztuki Ionsecoi to jeszcze nicleżąc na tarasie jeszcze niezmartwionysam zacząłem się zmieniać w robakajak do tego doszło i co to za przemianywe mnie nastąpiły wcześniejani ja ani rodzina nie rozumieliśmy wtedyżeby chociaż zjawiskom paranormalnym był kresa tu niespokój i domowy mir na naszej posesjizakłócił i zburzył ostatecznie wąż strażackio długości jakieś 60 metrów,który zachowywał się jak prawdziwa anakondaowijając się wokół nosorożcajuż tego było mi dośćzdruzgotany, w depresji, zdesperowanyodbiłem się od brzegu filiżanki po kawiei wyskoczyłem na pobliskie drzewołamiąc czułki przy okazjia tu dopiero był przepałbo ten orzech włoski zwyczajnie zapytał mnie o Wybickiegopo czym zakrzyknął: „Naprzód Sabaudio”nagle runął na ogrodową kapliczkę Matki Bożejw ostatnim szepcie wyrzekając zaklęcieHermesa Trismegistosa: „Ankh!”jak chłodne echo dzwonu zabrzmiało jeszcze:„ciebie też dopuszczono jak brata Garibaldiegodo 33 poziomu wtajemniczeniarozłóż chitynowe skrzydła i wzlatuj do latarni przy molo”skąd tutaj molo – pomyślałem w rozpaczyzanim mnie capnął nietoperz z twarzą Marksaprzeczucie, iluminacja, magia?
>>>*Karuzela na zatoką*Twoje lata są szczupłe dziewczynoa ty, ty generalnie jesteś słaba, rozciągliwaoto zapach lawendy w lawiniei nad zatoką karuzela,co zakręci twoją niezależnościązmienisz się dziewczyno,bo natura wzywa przez wrażenia i snyniech nie dławi cię sztorm ani bryzażaden zapach nie zniechęci przykryczuwaj w mroku, śpiewaj w słońcukręte nadwątlone pieczary nadbrzeżnewyrzucają Jonaszów, Dawidów, królów,gdy ty wkraczasz z plażyz rybą na głowie, z zasłoniętą twarząszczupłe twe oczy i spojrzenia,a ty rozmarzonanie chcesz być królową a jedynie ptakiem symbolemniesiona przez chwilę jak baletnicaponad falami w upiornej zastygła poziezmieniasz się w wielorybai padasz jak kolumny Edypa po trzęsieniu ziemiw tonie pierwszych lat dorosłościteraz syta będziesz pływać tuż pod powierzchniąz rzadka wynurzając się dla nabrania powietrzai spojrzenia na karuzelę z bajek dzieciństwaspójrz na mnie raz ostatnito ja zakręciłem twoją karuzelą jak demiurg wszechpęduz oceanu kolebki spozieram jak zza kratz mojego stabilnego dna
>>>*Milczenie martwych puszcz*Trzymam w ręce nóż jak długopisnie mam pomysłuna zmianę świata urządzonegoprzez szaleńcówjak we własny językwbiję go w białą czystą kartkę papieruleżącą przede mnąale wcześniej nakryję ją własną rękąniech ten przekaz pójdzie w światdosyć idei, myśli i słówteraz już tylko milczenie martwych puszcz
>>>*Defenestracja*Sąd nad kwiatem to nadużycie powieciebądź, co bądź to sąd, widzę barierkichcę przemawiać w imię ich obronyłąka mnie opuszcza nie chce tego słuchaćamerykański traktor orze łąkępod uprawy soi i kukurydzyTusk chce dotacji do nowoczesnej łąki asfaltowej,zaczynam mówić jak widzę traktoryzdobywające wiosnę dla Tuska,a co z latem dla bezrolnych najmitów wolnych?ja przemawiam wzniośle do turkucia podjadka– tylko on się tu ostałzwierzęta, co cenniejszeuciekają wszystkie sukcesywnie z lęgowiskrecytując słowa piosenki Golec Orkiestry na odchodneświat polski przewiany oceanicznym wiatremna wskroś jak emigracjaPan Bóg patrzy na Tuska, na mnie i podsądnychuderza młotkiem raz, drugi, trzeci, jak Thormoje skrzydła dosięgają ziemi ornej– milknę na chwilęwiatr historii wieje, skowyt nieziemskisłychać eksplozje skwierczące, to ziarna soi i kukurydzyzmieniają się w smażone kotlety i popcorn prażonybocian przychodzi mi w sukurskwiaty zła wyłapuje i przenosi do gniazdawysoko na grani Pałacu Kultury Codziennejznacząca przewaga spławnych opiera sięo przystań na Wiślepod naporem skarg nabrzeże faluje razem z rzekąjest pierwsza reakcja na moje wystąpieniekwiaty płyną nurtem uwolnioneskąd wezbrały wody, skąd sąd, wyroki skąd?Pan Bóg uderza ponownie – słychać jego gromściemnia się w Warszawiejeszcze jedna podsądna czeka na reakcję TuskaUnia przełamuje bariery, narzuca zasadyna praskim polu elekcyjnym zapadają decyzje jak w 68.konie tratują trawę, namioty rozbite jak bankidzieci pierzchają, gęstnieje tłum decydentów konnychz okien wyrzucane są wazy i wazonyjeden wypada z okien Pałacu zamkowegoroztrzaskuje się na głowie posła po narkotykachczuwającego ze smart fonem na Placuto tylko defenestracja tuskowej Polskipierwszych lepszych zdrajców wieszają in effigie w TVPan Bóg przechadza się Bulwarami Pattonapodczas, gdy przywołuje mnie Andrzej Dudai prosi osobiście bym zamilkł na chwilęa Pan Bóg po imieniu woła każdego z Polakówoni chórem z wiklin odpowiadają nadbrzeżnych– wstydzimy się, gdyż jesteśmy nadzy
>>>*Storczyk*Jadąc tramwajem ósemkąodkryłem jak nieznany storczyk w botanicznym ogrodziedziewczynę, która była moim ideałemjej twarz, jej oczy i spojrzenie,jej włosy, usta, biodra i nogi,jej cała w świetle postaćto był mój sen na jawiemłodzieńczywyskoczyłem na przystanku przy Filharmoniibo na zajęcia musiałem biecz obowiązkowej marksistowskiej filozofii powlokłem się zmartwiony i załamany, gdyż zrozumiałem,że już więcej jej nie zobaczęi nie będę miał, po co żyćdługo cały dzień o niej myślałemgdy potem miałem przesiąść się na autobusna chwilę o Bożym świecie zapomniałemposzedłem do domu piechotą przez park,przez bulwary i podwórza całkiem mi obcejak dotarłem do mojej uroczej samotniprzy pętli na przedmieściach sam nie wiem?w drzwiach zobaczyłem białą kartkę papierupiórem anioła skreślony z zaświatów tekstmój własny wierszona we mnie cały czas pisałaten sferyczny list – manifest całego życiazapewniała w nim o swojej wiecznej miłości, której nie pokona forma i czas,podczas, gdy ja myślałemo literackim samobójstwie– unicestwieniu serca dla niej
>>>*Skrót myślowy*Jakiego skrótu myślowego użyjeszaby nazwać swą miłość po imieniu?zamykasz oczy i odlatujesz w zazmysłowe zaświaty –twoja wyrachowana rozgrzana maszyna mózgowachcąc uzyskać odpowiedźpracuje na maksymalnie wysokich obrotachi wypluwa z wnętrza zwojów i neuronów,chemiczno-elektrycznych czynności, programów i procedur –pozostałości fascynacji, bólu, strachu, oddania i zazdrościa po zadyszce chwilowej –pożądania, poczęcia, spełnienia,myśli wszelakich samobójstwai wreszcie konglomerat pojęciowy jak supernowajedno krzykliwe słowo – alfawielkiwybuchżycia
>>>*Sen ostatni*Błądzę we Wszechświeciezapuściłem się w jego najdalsze ostępynie czytam niczegonie odpowiadam na wołanianie słucham już dźwiękównie podziwiam obrazów i widokówwygasły uczucia zabrane z Ziemikorzystam z toi-toi na przygodnych meteorytachna kometach dokupuję zmrożoną colęnawet jeść mi się nie chceżuję źdźbło trawy niebieskieji o kobietach nie myślę i wrogach– szukam Bogaprotonowym pojazdem zbliżam się do ostatniego przystankupołożonego przy samej granicy Wszechświataświat się już bardzo zakrzywił tego wieczorukrzywizna zrozumiała acz kłopotliwapapierową książką podpieram tytanowy regałale i tak wszystko spada na mnieza chwilę pewnie dotrę do kresu podróżywidać już pole sił kolorowycha tam w mezonowym moteluw gluonowej łaziencefotonową szczotką umyję zębywezmę prysznic z plazmy kwarkowej i zórzprzebiorę się w elektropidżamęno i jeszcze leki na sensen wyjątkowynieśmiertelnyostatni
>>>*Rozmawiałem z Archaniołami*O potędzeo władzyo zwierzchnościach i posłuszeństwieo podporządkowaniu światao rządach światowycho państwie i narodzieo walce i wojnieo kierowaniu energią kosmosuo prowadzeniu komet nowymi drogamio zdobywaniu wiedzy i poznaniuo rzeczach niezwykłycho wizjacho demonacho wyzwoleniuo śmiercio cudacho codziennych powinnościachrozmawiałem dziś z Archaniołamiprzypomniało mi się, że muszę jeszcze porozmawiaćo człowiekuo braterstwieo miłościo Boguale to już przy następnej okazji
>>>*Grają*Grają surmy, grają szałamaje, grają werbleoto pieśni walki i hymn narodowyoto zew ojczyzny się rozlegabojownicy na wiwat wolnościoddają salwę własnymi łzami i krwiąna pohybel jej wrogomz bronią w słabych rękach wychodzą z ruin małe dzieciz piwnic ranni wyczołgują się na środek ulic i placówzakurzeni starcy obsypani bitewnym pyłem historiipodnoszą ręce w geście pozdrowieniaumierające matki salutują do końcawierzby płaczą nad rzekami niewoligołębie w uporządkowanym szykuprzelatują nad grobami niezłomnychcały świat oddaje honory i czci bohaterskich powstańcówzarejestrowani aktorzy grajągrają, grają, grają
>>>*Piąty wymiar nadrzędny*To tak jakby ze snu i śmierci wyrósł kwiatcałkiem ładny kwiatgrecka boginito jest tak, że gdy zrywasz taki kwiat – umieraszlub zapadasz w letargsą granice kołysania chemicznego w neuronachgranice, które przeradzają się w czworokątnepostawy porzucenia świata czwór wymiarowegopiąty wymiar staje się nadrzędny we śniea twoje ja podrzędnezapach oswaja twoje poirytowanianie na długo jednakna tyle ile trwa sen i śmierćze snu i śmierci wyrasta kwiat jak fatamorganaa jednak bolesny, ciernistyjesteś za pan brat z ogrodnikami, którzy go zasadziliAblem i Setema więc to ogród rajski i chyba nie we śnieto tak jakby miasto wyrosło na pradawnym cmentarzuHomo sapiens polujących na homo sapiensmiasto całkiem ładne jak Manhattangdy wpływasz rzeką Hudson do tego miastaczujesz, że coś jest nie takmiało być Mega polis a jest mgła na rzece i boginiz pochodnią wyłaniająca z niejjak replika maski karpiajak boschowskie stwory to jest tak jakby flaming schował głowę po skrzydło czarnego łabędziaa jednak wciąż przypominał flamingasny się podrywają ze stadem flamingówi budzisz się letargupo zastrzyku dopaminy machasz rękami jak ptaka pielęgniarz zamyka wolieręprzygważdża cię pasami do łóżkanadchodzi czas narodzin – co wykluje się z ciebie?emulgator systemów zostanie zastąpiony buldożeremstosy niecności w spadających z klifów namiętnościklify są w głowach pobudzonych kwiatamikwiaty są jak narkotyk jak stymulujące bodźce kosmosuześlij na nie Armagedona potem z łóżka kieruj jego zasięgiem medialnymw rzeczywistościsukcesy kwiatów są raczej pewnegdy ockniesz się na palecie abstrakcyjnejgorzej, jeżeli na społecznej apokaliptycznej
>>>*Upalne tsunami*Wzdycham ciężko, nabieram powietrza w płucasłyszę szeleszczące jak zeschła trawa pęcherzyki płucnemoja cicho strzelająca w suchych ustach folia bąbelkowafala upalnego powietrza jak nieubłagane tsunamiwlewa się powoli do zatoki mojego wnętrzaprzelewając się przez falochrony predylekcjizatapia niepowstrzymanie komory serca i wszystkie jego zasobyczuję jak moje radosne, zielone Pałukizmieniają się w pragnącą choć kropli dżdżu Mesetęgdzie ogromne, ciężkie, czarne byki pożądańszykowane na świąteczną korridęszukają z niecierpliwością legowiskapomiędzy cielętami i jałówkamina skrawku cienia
>>>*By Ariadna mogła ci pomóc*Wędrówka przez nocwędrówka samotnej duszyprzejście przez zmierzch świadomościposzukiwanie skarbu natury końca świata myślijesteś w zagłębiu rud metali ziem rzadkichw swojej własnej głowiejest zaćmienie słońca nad wyrobiskiemty ociągasz się z zapaleniem lampybo chcesz zasmakować strachu nicościw ledwo rozpoznanej kopalni gołymi rękamidrążysz podziemie niepewnościpo omacku zagarniasz odnaleziony urobek sercaprzedłużasz tu beztlenowy pobyt zachłannieale potem może być za późnona odnalezienie towarowej bramy wyjazdowejjeśli wielka koparka odkrywkowej kopalnipracująca tam lub pociąg z urobkiemprzejadą ci po stopachjuż nigdzie stąd nie pójdzieszból jest myślą? strach jest myślą?utrata własnego ja jest jeszcze myślą?ale ty już nie jesteś myślą tylko dusząmożesz przejść przez mroki dzięki niej odzyskać myślale zapal lampę pokory co rozsnuje światło ufnościby Ariadna mogła ci pomóc
>>>*Czas zatrzymać*Czas zatrzymajczas zatrzymaćczaszatrzymaj czas – zatrzymać czasczasw samo południewszelako wszelkiczasraz…
>>>*Wystarczy*Spojrzenie przez okno na płonącą ulicęłyk lodowatej wodyze szklanki ustawionejna stoliku obokto wystarczy żeby umrzećlub zachwycić się życiem
>>>*Doktor subtelny (Brzytwa Ockhama)*Nawet nie myśl o światowym pokojusą jeszcze wariacje, rabacje nacje, któremają, co nieco do odplotkowaniaza wywoływanie turbulencji z buzi ludziwojen i rzezi na plażach plackach makatkachpomyśl o tej rzezi, która jest niezbędnaw głowie twojejona nadchodzi, nadchodzi, nachodzii nadejdzie nieuchronnieacz nikt nie prosi o wybaczenie kosy głowyale brzytwy w ustachsą jeszcze rabacje w światowym pokojunawet nie myśl którerozsłowione zmyślone jak rozrzucone pierzez kosmosumasz pojęcia?
>>>*Zombie*Znaleziony na piachu plażyciężkoskrzydły ptak miłościokaleczony czekał na człowiekaprzez ile mórz przeleciał nim spadł?dziewczynka niewinna do niego podbiegłai dostrzegła jego ranne skrzydłopróbował ratować się dla niej tylkoale umarł odkryty przez człowieka obcegogdy zbiegli się tubylcy – zombiepółkochający – półnienawidzącyzamknął na zawsze oczy
>>>*Odważniki*Nie wiesz już gdzie zapodziały się twoje myśliuczucia są na składziezbędne zdenerwowania spiętrzone pod sufitakuratne odpowiedzi poukładane równoniekontrolowane skurcze policzków i drgania powieki zbilansowanepodświadome wybuchy żalu potwierdzoneale gdzie są myśli?stoisz na długim targu, długim jak twoje sprzedajne zwojetrzymasz wagę wysokoszale wahają się raz w górę raz w dółna nich kurz dróg i popiół życiana nich błogosławieństwa i przekleństwa gwiazdna nich pradobro i wczorajsze złoa ty nie wiesz gdzie zapodziały się twoje myśli– odważniki
>>>*We Wszechkwiecie*Widzę cię w różańcumoja różowidzę cię w Apollinaire`a Wszechkwieciewidzę cię wśród kolczastych gwiazd moich pragnieńwidzę cię wśród promieni i płomieni rozumuchrono, magneto i elektrorecepcjązapachem krwi na palca opuszkuecholokacjązmysłem nieziemskiego bólupoznaję ciębo kocham cięmoja różo
>>>*To ostatnia niedziela*W sobotnie upalne lipcowe popołudniena skwerze Praskiej Kapeli Podwórkowejspotkałem dziewczynę o perłowych włosachukrywającą z trudem białe niewieście szczupłościpod kwiecistą mini sukienkąusiadłem na ławce obok i spojrzałem na twarz tej trzydziestokilkulatkidostrzegłem oto szokujący obraz martyrologiiubiczowanej i ukrzyżowanej siedemdziesięcioletniej staruszkispowitej w stygmatyczny całun narkotyczno-alkoholowyzmarszczki, blizny, podpuchnięte oczy, tatuaże ijak korona cierniowa bandaż na zgrabnym udziepowyżej lewego kolanachcąc złapać oddech po tym zderzeniu dwóch rzeczywistościspojrzałem ponad dachyku słońcu spadającemu bezlitośnie z góryjak niemieckie meserszmity i sztukasyna nielicznych umykających przed upałem mieszkańcówoto ludowa bohaterska warszawska Pragasymbol oporu i krwawej ofiary wielu pokoleń Polakówniezłomna Praga dźwigająca się z zapomnienia i piękniejącaz każdym rokiem wolnościchrystusowa i sumiennie wiernapacyfikowana i deptana nieustannie przez hordylitewsko-jaćwińskieszwedzko-germańskierosyjsko-bolszewickielewacko-braterskieantyklerykalno-bluźnierczeA dziewczyna jak miasto i kusząca i strzaskanajej serce jak kwiaty na sukiencejej wola jak cmentarz na Kamionkuzaczepiła mnie słowami: zna pan tych gości tutajwskazując na mosiężne figury podwórkowych grajków,z których każdy w charyzmatycznej poziedobywał niesłyszalne dźwięki ze swojego umiłowanego instrumentui każdy jak Apollo piękny, powstańczo-warszawski– ten to.. Sylwek bandżolista, ten skrzypek, ten Czesiek – akordeonista,ten gitarzysta, a ten to mój ulubiony – bębnista– a na bębnie ma wypisane nazwy stu pieśnipodchodziła do każdego i obejmowała goprzerwałem jej – o o o bębnista najprzystojniejszypomyślałem, że te melodie stawiały opór barbarzyńcomjak Spartanie pod Termopilaminagle łamiącym się głosem dziewczynazanuciła wielki przedwojenny przebój,który rozbrzmiewał na pobliskich ulicach tysiące razywzruszając przechodniów i gapiów– „to ostatnia niedzie-la..”przerwała i ruszyła przed siebie jakby po raz ostatni w życiukrokami z tanga samobójcówocierając łzę wielką jak błyszcząca pałka bębnistygdy oddalała się chodnikiem wzdłuż Fabryki Trzcinyw kierunku katedry arcybiskupa Hoserawprost w objęcia śmierci chociaż mniej bohaterskiejjak Ksiądz Skorupka z uniesionym krzyżem przeciw czerwonoarmistomz kolei ja równie rozedrganym głosem zawołałem za nią– przecież dzisiaj jest sobotai zamilkłem, gdy oczy zalała mi fala ciepłajak echo zawodziło jeszcze moje serce w miłosnej rozpaczy –na litość dziewczyno, dzisiaj jest sobota, sobota, sobota…
>>>Pytasz o racjejak o słowa, symbole, manifestya tu podrzucają ci pod próg domudwie konserwy mielonki wieprzoweji paczkę sucharów pszennychpodnosisz krzyk obrażanegoa tu nad równymi szeregami żołdactwakrąży zakute w stal milczenie przekonańprzedbitewne przecieża już pogrzebane żywcem jak okrzyk hurraprzedwcześnie zabitycharmie racji szykują się na rzeźty chcąc je ujawnić zrywasz kapturwodza jak ci się zdajei demaskujesz zamiast psychopatycznegokróla lub politykawygłodzonego mnicha w siódmej ekstazieoto spojrzenie, milczenie i prawdziwa twarzkogoś, kto rzeczywiście ma racjęsłowa, symbole, manifestyrzucą się sobie nawzajem do gardełi tak
>>>*Emocje*Dobry psycholog ze swoją pogłębioną analizą afektu,który udziela się jednostce ogarniętej przez szał tłumu,owczy pęd – znajdzie niejedno wytłumaczeniedobry psycholog, jako obrońca tłumuchciałby determinizmem zawojować świat zmysłówkrocie twoich włosówkrocie złuszczonych fragmentów naskórkai do tego płytki krwi i ciałka białe jak strachto serce napędza ten owczy pęd kończący się szałem?emocje z tłumu wykładnią historii dziejówniejednego dyktatora kolebką i grobemodwrotne przekorne niedeterministycznemeduzą zjadaną przez byle morskiego żółwia konformizmuchciałbyś być pasterzem a jesteś nieokiełznanym egzekutoremburza niespodziewana nieulękłych bohaterówrzuca w pył drogi, zatrzymuje im sercaowce wyczuwają twój strach, zatrzymują sięczy ty wyczujesz szał w sobie – zmysłów lub emocji?niechcianych nawet z psychologicznego punktu widzenia
>>>*Spróbuj zapatrzeć się w minione*Spróbuj zapatrzeć się w minionepodziwiać szlachetny taniec wierzbowego liściaw zakolu beskidzkiego strumieniajak szczupłą długonogą baletnicęzanim zniknie w sinym wirze za kulisami chwilispróbuj jak czapla czujnie przeczłapać od brzeguby znieruchomieć w bystrzu strumieniana wielkim wpatrzenia kamieniuspróbuj jak pasterz wsparty na rosochatym kijuwbić oczy w falujący połonin widnokreskrzepnących powoli pastwisk wznoszących się ku słońcua wtedy owce wielkiego biblijnego stadazbiegną się ze wszystkich stron by lizać twoje palceale czy to przywróci cię do życia?ciebie zastygłego w zastygłym świecie minionym– frywolnego liścia z Sodomysprzed twojego zapatrzenia
>>>Zawsze pozostanie ci kosmosw dłonidzieciństwa mazowiecki krajobrazw okui sól ziemiw solniczce czasu– grobie
>>>*Fidus achates*Fidus achateswzór niezachwianej przyjaźniw każdej niszy cielesnej wzórzdjęty trwogą zapragnąłem rozciągnąć się na gwiazdachi jak kameleony udawać greckie mityprzeobrażony w wieczność półzwierząt na niebieCornelius – człowiek dziczy duchowejpodchodzi do mnie na skraju tęczyja pod nią śpiewam ptakom kołysanki– a to ptaki galaktyczne przecieżwięc zbyty uruchamiam tniutnięna wichry borealne i morskiezaniosą plemiona wczesne do ich osadchoćby i na lądzie żyznyma kontynent trwa w ciszynie zawsze celność uwag dosięga herosówpłynnie przemawiają na plażachpotem uderzają chaotycznie bez planubez wsparciauderzają na niezdobyte twierdzei nie zdobywają ich za pierwszym podejściemkamienne wskazówki zegarów są dla nich bezlitosnesuną po belkach ogromne bloki skalnesuną po piachu i rzecznym bagnieogromne czasotwórcze nimfotwórczezarybiające rzeki Horusa Charonawahadło nocy jest twoją głowącudowna głowa cudowne włosycudowne wychylenia sądów i opiniigwiazdozbiór imperiów i księstewekdopełnia twoją wiaręufasz sfinksom ufasz negatomjest wylew zbóż i rzepaku – kombajnzorzy już pracujepruje łany z brązu i złotanadejdzie potop artyzmu arekrzeźbionych, inkrustowanych i bogatomalowanych figuratywniezdejmij rękę z pulsu, zadrzyj głowęto nie żurawie, gęsi ani flamingi różoweto tęcza przeczutych dni i miłościrozszczepionych na zawszety już w gwiazdozbiorach krawędzia klepsydra wciąż przesypuje cegływysuszone w słońcufundament izdebki nawróconego staje się zigguratemżyrafa gaśnie w niebieskiej poświaciespada czerwona chusta na dom Corneliusanowy potop tsunami ducha
>>>*Kto ciebie wyzuje z obieży kosmosu?*Uderzenie meteorytu w ptakaw czasie polowania na kaczkinieprawdopodobnejak powstanie Ziemi i aminokwasua przecieżmeteoryt z wielkiego wybuchuzderzył się z wolnością w lociekosmos złączył się z niebem i przemówiłwieczny kosmos z niebem jednej chwilistał się niejednokrotnie widowiskiem i łupemskontaktuj się z nieprzygotowanym gatunkiemludzkim i przekaż ostrzeżenieco się może wydarzyć,gdy kosmos znów złączy się z niebemco się może wydarzyć wszystkim ptakomw każdej chwili i w każdym miejscuto samo może wydarzyć się łowczy tobiekto ciebie wyzuje z obieży kosmosu?
>>>*Dance Me to the End of Love*Włóczę tę moją dziewczynę niebieskookąza sobą po całej Polscezmuszam do oglądania koncertówcoraz bardziej zakręconych zespołówa ona, która uwielbia takie kawałki jak:Hallelujah i Dance Me to the End of Lovebez sprzeciwu dowożona jest dusznymi tramwajami i autobusami,taksówkami, pociągami i samolotami wreszcie naszym autemna spędy szaleńców muzycznychwyjących na eskapicznych przedstawieniach– dekadenckich kiedyś a dziś siwowłosychtłuściochów podrygujących ledwow rytm karkołomnych wciąż solówek gitar sprzężonychi pulsujących stopami perkusjipod nogami spoconych starców –na te brutalne zderzenia:wiosną na Śląskim Stadionie z Metallicą i Pearl Jamna stadionie Gwardii z Iron Maidenw Spodku z Judas Priest, Exodusem i Morbid Angelw łódzkiej Atlas Arenie z Black Sabbathem, Aerosmith i Reignwolfemw wakacyjnym Jarocinie ze Slayerem albo z Deep Purplami we Wrockuna Tauron Arenie z Queenem i SOADemna Cracovii z Red Hot Chili Peppersjesienią w Sali Kongresowej z Yesema z Ten Years After i Jethro Tull w Rotundziei znowu wiosną z ELO w krakowskim Centrum Kongresowympotem latem z Watersem na Narodowymw lipcowe dni z Santaną i Cooperem w Dolinie CharlottyGdy w końcu w upalny wieczór w Warszawie na Starym Mieściesiedzimy pod parasolami zrelaksowanisłuchając pączkowania blach pozłacanych Nicolasa Paytonaja zapatrzony z natchnieniem w scenę Jazzu na Starówcejak w sierpniowym słońcem osmaloną wieżę Mariackiej Bazylikiprzyziemioną przez hejnalistów z Old Timers i Old Metropolitan Bandsłyszę jej cichutkie zmęczone słowa – to nie dla mnie…więc szybko odpowiadam – wiem, wiem, wiem,wolałabyś coś żywszego, może Chico Freemanaalbo prostszego i melodyjnego Dudziakoweja ona z nostalgią w zadymionych oczachnagle do mnie rzecze –ciekawe, czy na moich jeżówkach o tej porzesiedzą jeszcze rusałki pawiki,a te naleśniki z szyjkami rakowymi wcale nie są takie rewelacyjne,i nie pij już więcej tego piwska…a ja na to nieco zbity z pantałyku– te koncerty to moje życie, to mój taniec ta muzykamam zamiar przetańczyć go do ostatniej nutyz piwem czy bez będę tańczył do końca– tańcz dalej ze mną póki miłość trwa…
>>>Krytycznie i nędznie pisali o sobiewielcy poeci przez wiekii Baudelaire i Bukowski i innii nie dziw siębo hołubili szatana w duszy,którego ohyda i groza więziła ich słowaw nienawiści do siebieJeżeli wystawiasz na próbęwłasne ja i swoje dzieła nie Boganie pozostaniesz bez odpowiedzi bolesnejnie martw się jednakkażda litania do szatanamusi się zmienić w wiecznościw wołanie wielkie o prawdziwą miłośćbo rozpaczanie nad sobąpoprzedza współczucie i litość
>>>Jesteś niezmiernie ociężałym aniołemskrywasz półtonową kotwicę sercapod pokładem lekkich myślipod korporałem wierszy trzymasz Golgoty senstwoje marzenia są ziemskie, chociaż ich wygląd nieziemskijesteś przejrzystorzęsym łzawym skrapiaczem świetlnym marzeńkryształowym dla płomieni pochodni nieśmiertelnycho ile takie istnieją w Kolchidach teraźniejszościnieoznaczonym i ciemnym dla szukającychwrażeń w śmierci ciemnościachnie wiesz gdzie ukrywa się wiara ludzi i aniołówale wciąż zapas jej przeogromnypozwala ci korzystać ze skarbca,którego nie widziałeś i nie znasz przeznaczeniakolczyk w uchu na dowód śmiertelności umysłupierścień na dowód niezłomności charakteruskrzydła jako dowód wierności duszyanioł jest z tobą i ty bądź aniołem nie od świętaspytaj proroka pustyni, aby się dowiedzieć gdziedziś jest kraina szczęśliwości ziemskiej obiecanaże jest – to pewne, niejeden zaświadczygdzie ludzie w zgodzie z naturąrozeznają swoje powołania nieludzkieże jest coś takiego – to pewnesą na to wersety na resztkach zwojów z Qumranwśród drapaczy chmura-symbol ukrytaa może gdzieś za stoczniowymi żurawiami schowana jak kontener perełmoże na złomowiskach czołgów porzucona jak koniec wojnymoże pod wiaduktem autostrady czeka jak zaskakująca ciszanieodgadniona kraina wiary i szczęściabądź jej aniołem stałym obsypanym złotem, mirrąi kadzidłem ziemskim nie tylko od świętaoznaką szlachetności kamiennych postanowieńi piaszczystych wytrwań w ludzkich spojrzeniach łaskijesteś aniołem ociężałym, co wszystko czyni powolilecz stanowczo jak dzień i noc jak era i epokajesteś cywilizacją życia w ewolucji słóww tej tutaj Arkadii zapomnianejodnajdywanej czasem w poezji ogromnych serc
>>>Pożądanie jest nieodgadnionejak Bóg Człowiek Pantokratorzrównaj pożądanie z miłościąa nieodgadnione pozostanietylko to:co jest twoje i nie twoje?co chcesz brać a co dawać?czy chcesz dotrzeć do źródła prawdy,które jest w górach?czy raczej do delty spełniania mrzonek?czy to pragnienie coraz większej pełnia może tylko większej dawki dopaminy?zrównaj silne emocje z silną woląwtedy nieodgadnione pozostanie tylko to:Phobia socialis na bezludnej wyspie
>>>*Zakwitać symbolicznie*Korzystniej zaufać kasztanomlecz zerwać z ich promotorką – świętojańską nocąkorzystniej to nie znaczy – dobrzesufler liści kasztanowca konopia obłudnauwrażliwia sójki i braci drzewnychna sepleniące niedopełnienia owoców zimyjest nawet lepiej, gdy onanadchodzi po niewczasie i mniej głodzitwoje życie wewnętrzne przypominatakowych naruszycieli równowagi w przyrodziedzikich zwanych reformatoramidrzew jednak ulubionych z punktu widzeniażołnierzy głębi i wnętrzbodajże mrugnięcie oka trwa lato,które rozpoczyna się kasztanowcempamiętaj o tym obgryzając jego świeże liściei paląc jego koręzanuć na początek skwaru ogołoceń skomplikowaną pieśńsystemu upadku drwalioni przechodzą jak grypaprzez plastikowe sale szpitalineuronów i innych podobnych komórek człowieczychizdebki płonące światłemoczekiwania na siebie w natury snachoczekiwania w ołtarzach i figurachtoczonych przez korniki bezskuteczniebo świętych jak owoc przetrwalnikdziecięctwa i starości nieznośnejkorzystniej jest pod kasztanowcem pożółkłym umieraćniż baobabem w kopcu termitówkorzystniej we własnym grobowcu pomieszanych pórzakwitać i symbolicznie i realniedla młodości wciąż i wciąż niezmordowanie
>>>Na ostatnim piętrze kamienicyjuż pod okapem dachuwystawiono na zewnętrznym parapecie kuchennego oknaklatkę taką jak dla papugjest późny wieczórmrowisko megalopolis konurbacja molochw świetle kuchennej lampymożna dostrzec w klatce dwie sylwetkinie, nie ptaków lecz miniaturowych ludzisiedzą uwięzieni naprzeciw siebie na swoich żerdkachtylko jedno okno jasne w tej kamienicydekoracją dla dramatu pretensji i wyrzutów sumieniadojrzali ludzie na hamletowskiej sceniejak w swoistej budce suflera na tle księżycajest bezwietrznie i duchowo dostojniena tle poszumu miasta brzmicisza słowa cisza słowa słowa słowa słowasmutek smutek smutek anioł nocy wielki jak kamienicapojawia się na secesyjnym podwórzuzabiera z okna klatkę karłowatych ludzigdy mrok zalewa ulice miasta wielką powodziąanioł brodzi pomiędzy budynkamitrzymając klatkę-latarnię ponad dachamisuknia anioła świeci podobnie jakźródło światła w człeczyn rozedrganych szeptachwspomaga wszystkich płynących resztką siłku mistycznym snom
>>>Skradnij czas czasoprzestrzeniprzestrzeń będzie wtedy niebotycznajak myśludaj się na szczyt tej niebotycznej przestrzenirozglądnij się wokół i zobacz krzyże, które pogubiłeśzobacz kamień grobowy, swój całun i ślady krwiodnajdź tam coś, co ci się należy– okoliczności twojej śmierciz tej perspektywy radosne jak narodzinyśmiało sięgaj więc po niąa do skarbony zadośćuczynieńwrzuć czas swojego ja przed i poskonstatuj więcczas czasoprzestrzeni tak naprawdęzbędny jestw myśli twojejzbudowanej na ogólnej teorii wszystkiego>>>
Są takie tygodniesą też dni,gdy słońce czerwonestaje się czarne,a tyszybko znikasz jak płonąca zapałkai już prawiezmieniasz się w ogarek i węgielchociaż jeszcze wciąż przypominaszsłońce białeinnym i sobie>>>
Stygmaty przyjętewieczór zmienia się w ciemną nocjestem kwiatem lotosu przez chwilęjestem mistykiem z Mesety konno zdążającym do El Rociojestem słynnym chrześcijańskim Wandalem z Polski,co przewędrował w gorączce Europętym nielicznym, co osiadł w Andaluzji dla zmyłkimiasta pomijam arabskie jak pomijałem gockiepomijam wypalone bezbożnymi rewolucjami przedmieścia i twierdzeskupiam się na katolickich hacjendach i wioskachjest jedna wioska uniwersytecka, którą zdobywam z marszupo maryjnej modlitwie w rytmie flamencowciąż krwawię powracając Drogą Jakubowąprzez Galicję do Krakowawyzwoliłem Hiszpanię islamską i republikańskączas na prawie postpapieską Polskęktóre nacje odpokutują bezczeszczenia historii?które poniosą jej glorię?które rany się zagoją, a które nie?Królu Chryste!jestem przecież błędnym rycerzem zakochanymw idei i obłędnej Dulcyneiw opinii twórców mydlanej operyi awangardowych przedstawień ulicznychszaleńcem kosmopolitą jestem a nie mistykiemu jednych i drugich nie zasługuję na pointę świtua ja przez noc biegnę dalej na Ługańsk celtyckiczekają Filipiny, zagrożone Filipinypomijam Rosję z Mongoliąpomijam Mandżurię z imperialną Japoniąnoc trwa we mnie tak jak strach i buntbiegnę słońcu naprzeciwmoja Mikronezja, moja Polinezjamoja Kalifornia hiszpańskawita mnie w El Pueblo de San Jose we łzachdocieram do sedna lamentacjibiegnący po falachbiegnący po falach eterupowracam echem do Rynuna już i wciąż polskie Mazuryodzyskuję znów władzęw starożytnym plemieniu i omdlałych nogachchoć dusza rogata nie jest płazem Mesetydusza ssaka uchyla kapeluszapozdrawia wszystkich na rynkachdusza powraca ze mną dumnapomijam wandalski magistratpomijam ostatnią warownię sarmackąpomijam ostatnie polityczne wydarzeniawchodzę na swoje podwórko zwycięski spełnionyod zgorszeń krwawią jeszcze tylkopowierzchowne na głowie ranydo rana się zagojąpomijam ból, akceptuję go ostatecznierany w głowie samej otwarte brzaskiempozostaną na zawsze>>>
Gawęda jest cieśniną morskąa przesmyk niespodziewany bełthomeryckim eposemw tradycji zmartwychwstań sięgaj po słowasłowa są przejściem do nowego światachcąc wytrysnąć pieśnią harfy pamiętaj wszako Charybdzie i Scyllio Helle co spadła z boskiego skrzydlatego barana nad Dardanelamio ryczących czterdziestkach za Hornem i Cieśniną Magellanazanim zatoniesz w myślacho Kolchidzie, która stać się może twoją Arkadią w siecio internetowym złotym runieorficki mit zmień historyczną epopeją wylanych łezi ucisz śpiewem zagrażające menady na zawsze>>>
Wezuwiusz głowy dymierupcja już się rozpoczęław sercu Jawyczas wstać od biurka i pójść do domuzanim zgaśnie światzanim zniknie jego tłozanim realności zaleje lawa ułudy prawdzanim słowa znikną w tufie rutynyzanim z wierszy pozostaną Pompejezadymione zakopanepowszedniości skamieniałe i nierozpoznane ofiary>>>
W skostniałym stanie podprogowych zamierzeńukrywasz swoje zdobywcze zażenowaniewidzisz ją w białej sukience, krótkiej, obcisłej, rozciętej z tyłuona nastoletnia w białych pończochach i bucikach jak Kopciuszekstaje niespodziewanie w oddali pod lasemna żużlowej drodze prowadzącej do miastajest jak uosobienie percepcji powabu pobalowej ciszyty w samym środku wojskowego poligonu na wrzosowiskachmęskim znojem przewodzenia umorusanynagle zrywasz zasłonę skostnieniaostatecznie demaskując swoją pozycjęporzucasz broń, wydostajesz się z bojowego wozubiegniesz do niej depcząc chrzęszczącą ściółkę i kwiatynie bacząc na swoich podwładnych i dowódcówz zaczerwienionymi policzkami pędzisz co sił w nogachwbiegasz na linię strzału ćwiczącej kompanii piechotygdy mocna żylna czerwień i techniczna bielprzechodzą stopniowo w malarski błękitpadasz przed nią i oddajesz jej bohaterstwo przodkówa ona ujmuje w delikatne ręce twoje opłakane zażenowanieodkrywa dla świata potomnych tą samą starożytną historięzmienioną w mit>>>
Powiedziałaś stojąc na moście –ciekawe czy, gdy wskoczę do rzekibędziesz mnie ratował?ja powiedziałem –po cóż masz skakać?czy to Wrocław, Warszawa, Poznań czy Wyszogródrzeka wszędzie taka sama!zaniesie cię w to samo miejsce –w moje ramiona –Świtezianko dziewico ważko lotnawestchnęłaś ciężko i skoczyłaśpatrzę jak nurt cię unosiw swojej czerwonej kurtce znikasz powoliw falach spienionych kłamstwami dninaszej rzeki miłości i samotnościtutaj nie ma innychpal go sześć kacie!czekaj Polsko, skaczę!>>>
Poniekąd serce jest zdruzgotanea obrót sprawy trójwymiarowysłowa stają się wtedy kwiatem kubistycznymjak twarze ukochanemówisz poniekąd a nie chceszzaglądnąć w otwartą klatkę piersiowąw tą przepastną studnię życiaserce tam bije dla ciebie nawet zdruzgotanekrajobraz ciepły otacza twoje zimne myślizastanów się nad sercem marsjańskim fowistycznymledwo i poniekąd zatrzymujesz siędla uwicia gniazda i wbicia gwoździaw dębowy blat stołu,który stoi na wydmie nad jezioremspalony w części a twoje sumienie pod nimjak pusta butelkaniedopita, półpełna, błyszczącaponiekąd i nawet stworzyłeś hybrydę słońcawłożyłeś ją do klatki piersiowejjest jaśniej, prościej, miłośniejlecz czy ku przestrodze mężniejdawne legendy z jezior nie wypłyną samena powierzchnię porannym braniemskupiasz się w sobie na celu na zawszeale opowiedz o śmierci płaskiej jak wernisażopowiedz swoim dzieciom niech nie błądząi wyjdą spod stołów nieśmiałościodnowiony serdeczny uścisk i dotykniech będzie jak zmartwychwstanieokrągłe pamiątki po policzkachprzytulone do wewnętrznej cieśni dłonijak czar nocnego spotkaniaodźwierny sali operacyjnej zamyka klatkę piersiowąjest czas na sen twój i dzieci twoichw szuwarach płacz błaga starca byodnalazł matkę i babkę potrzebne do śmierciSzymon pomaga twojemu starcowi otworzyć oczy,gdy w letni poranek nad jezioremtrzymając dzieci za ręce stajesz nad samą wodąby zaśpiewać hymn kwiatów ostatecznymiłość starca łka w szuwarachstarzec patrzy błagalnie i milczyskąd tyle wierzchniej krwi w łodziach zwycięzcówi czarnego poblasku wód płodowych nieodgadnionychwtedy nie bądź determinantą spojrzeń ostatnichlecz pierwszych najdojrzalszychponiekąd wydmy klepsydry nie są odwieczne – ty takoto poranek dzień trzecinad sosnowym lasem przelatują łuszczakikolorowe łuszczaki Kandinskyegozbieraj powoli nasiona dla nichobsiądą cię niebawem – musisz zareagowaćpodarować ziarno ptakom cudakom –to wolność – serce ci zostanie na zawszechoć lutnia połamana, choć połamana harfałkanie nie zamilknie w szuwarach,gdy ledwo ucichnie dzieciństwo,gdy ledwo przeminie starośćspójrz słońcem, pokochaj słońcem –wszystko pod słońcem jak tyzdruzgotane>>>
Cóż ja mogę uczynić dla ciebiemoja droga Urszulkowieczorną porą niesłychanych wspomnień dniaczekasz na mnie po drugiej stronie wielkiej rzekioch, gdybym był wielkim jesiotrem?!och, gdybym był młodszy, dziewczyno?!między nami rzeka jak Bajkał a ja zamiast rybich płetwmam czołgowe ciężkie gąsienicejak mam się rzucić na ratunek twoim o mnie wyobrażeniomcóż mogę uczynić moja droga Urszulkowieczorną porą niedomkniętych modlitw i otwartych snówwołasz mnie przez kanion wielki jakgeologiczne ery nieznane dla udomowionego psaoch, gdybym był kondorem?!och, gdybym był młodszy, dziewczyno?!oto dziki kanion jak peruwiańska Colcaa ja zamiast skrzydeł mam na ramionach piór tatuażecóż ja więc mogę uczynić dla ciebie w pąsach całejmoja droga Urszulkoa może w zastaw napiszę tren ku pamięcistworzeń nieprzystosowanych biologiczniedo pór wieczornych znikających pożądaństworzeń skazanych na nienasycone spojrzeniaw rozgwieżdżone niebo, które może byćzaledwie jednym gwałtownym haustem miłościzakazanym i dławiącym dla reliktów zmysłowychale odświeżającym dla serc>>>
Siedzieliśmy obok siebiena przednim siedzeniu autaona pierwsza przysunęła rękę do mojej rękirozpartej nonszalancko na fotelu kierowcyczekałem w napięciu co zrobii dotknęła w końcu swoim małym palcem lewej dłonimojego małego palca prawej dłonipo chwili wciąż patrząc przez szybę przed siebiesplotła go z moim i lekko ścisnęławtedy nagle jakaś burzarozpoczęła się przed nami na szosiea może tylko w mojej głowiejakby ostatnia sekwencja filmu „Czas Apokalipsy”bombardowanie dżungli, wybuchy napalmueksplozje, płonący monsunowy lasszybujące w powietrzu fragmenty szałasów i chatkamienne świątynie całe w rozbłyskachatawistycznych fajerwerków mistykihoryzont w ogniuludzie w ogniuMekong w ogniutrwało by to nie wiem jak długo,gdybym nagle w przerażeniuzamiast grozy bezustannego,bezgłośnego dywanowego nalotunie poczuł swojej własnej głowy,która rytualnie ściętaspadła z karku wprost na moje kolanaa może to nie była moja głowa?>>>
Kwiaty w moim ogrodzie niesamowite i dzikiespakowały się, wyrwały korzenie i wyruszyły na północjak łowcy, jak wędrowne ptaki, jak wiatry halneco na to piewcy przyrody piękna, poeci nasi: Asnyk, Leśmian, Tetmajer?powaliły na ziemię mnie zaspanego nieco strażnika Edenupodeptały moje skostniałe konstytucje, kodeksy i zwyczajenizinne i górskie, morskie i arktyczne, scjentyczne i ezoterycznekwiaty w wojskowym szyku wyruszyły nie na straceńczą migracjęlecz na podbój, na zuchwałą wyprawę na północ jak tatarskie hordyz bramy Karpat kierując się na swobodne polskie pojezierza i równinyco na to orędownicy czynów wielkich, wieszczowie nasi: Norwid, Mickiewicz, Słowacki?kwiaty mojego ogrodu zrzuciły kajdany epoki i mojej struchlałej opiekiwyzwały na pojedynek epicki świat bukolicznych pejzaży,oklepanych myśli i spowszedniałych narodowych uczućco na to walczący o sprawy wielkie, nasi królowie, hetmani, przywódcy?kwiaty wielokolorowe już szturmują mury bluźnierczej Warszawybronione przez obłe wijące się na blankach robaki nie z tej ziemiwyzwolone bożych nakazów poetyckie kwiatychcą ułożyć z siebie prawdziwe niezniszczalne tęczena wszystkich stołecznych placach na cześć Zbawicielachcą rządzić w kraju słowa z żywymi zbuntowanymi dziećmico wtedy na to: Dąbrowska, Szymborska, Gretkowska– dzieci i piór ciemiężycielkiczy powtórzą znowu za Sokorskim, Putramentem, Żukrowskim?„Bo widzicie – wiersz człowiekowi musi pomóc i głód znieść i smutek,i pomóc socjalizm zrozumieć – takim jakim będzie”no cóż, ale wtedy socjalizmu już nie będzie… jeżeli ostanie się człowiek,co będzie jak dziecko>>>
Dyktator Jaruzelski zabrał mnie i kolegówwprost z uczelni na mazurski poligon w Orzyszugdzie głównie wędkowaliśmy i zbierali w brzezinach kaniea w wolnych chwilach szydziliśmy prywatnie z komuny,której opatentowanym wynalazkiembyło publiczne szyderstwo z solidarności i wolnościnamiestnikowi Jaruzelskiemu i sowieckiej generalicjido głowy nie przyszło,że kokony lasów i kolebki jeziorz filozofów platoników nie żołnierzy a monstra wykołysząpożerające w dialogach kapitanów reżimujak Polifem jednego po drugimi nie będzie miał kto kontynuowaćprzewielbionego wojennego stanusam byłem zaskoczony swoim łakomstwemnie tyle gargantuicznej bestii co zamaskowanej larwyw końcu poczwarki Sokratesa doczekały się imago,które przeleciały nad pustym już poligonemz tym samym kpiarskim fasonemjak Su-27 z białymi gwiazdami na skrzydłach>>>
Za tyle ckliwych pieśni moichzłożyłaś mi na głowiewieniec z majowych konwaliiuważasz ją za wręcz pomnikowyarchipelag wspólnej samotnościja wieniec za atol uznałemokrążam go z lubością myślamipłynąc z pacyficznym prądem jego zapachówwokół tego leśnego tuwalu pieśnią halsujęchcąc przedostać się do laguny miłości naszejzapomnianej przez cyklony i burzeprzesmykiem tożsamości sercz codzienności rozkołysanejdo ostoi twojej cichej wdzięczności>>>
Zerwał się wiatr wolnościprzeleciał nad poligonem próżnościodwieczne wrzosowisko pochwyciło chustę błękitną niebazatrzymało armię w powijakachwiatr zaniemówił ucichłprzestał mleć ozorem swobodyzakutany w chuście razem z armiądziwnym zaiste żołnierzemwydając sięchciał przylecieć do miast,które istniały już w czułkach pszczółwielkich pań kosmicznychale opadł z sił pod ciężarem kulrozpłakał sięłzy wiatru spłoszyło odliczanie dniludzie zbrojni nie zaistnieli w darni wrzosowiskwiatr skupił się na czarachgrzyba wyczarował na koniecatomowegoale to nie był prawdziwy koniecludzie podrośli w skowycie bytu zastanegona bacznośćszał ogarnął wiatr,który był też staruszką z chrustem radioaktywnymna plecach jak to bywa u nas wiedźmą-szpiegiemarmia rozważnie uwolniona na koniecarmia ruszyła rozproszona na koniecświata>>>
Bądźmy razem na tym uroczyskunie opuszczaj mnie, gdy wokółpowalone drzewa i bór pełen grubego zwierzabądźmy jak dwa ostatnie gigantyczne dębyty w Ameryce, a ja w Azjizjednoczone zanim rozdzielił kontynentyprzesmykiem niesmakuostatniej woli meteor i przeżyliśmychłód spotkaniachłód wyznaniachłód rozstaniabądźmy razem w naszym uroczym mateczniku– Europiegdzie dotarliśmy wyrywając korzeniezmartwychwstałej rodziny ludzkiejwciąż szukającej kamieni zwalonej wieży Babelna uroczysku zapomnianym, zamulonym potopempięć z dziesięciu części legendyjeden z miliarda symboli –Kain zapatrzony w dym rozsnutykorzenie wielu drzew, zbyt wielupotrząsające tobą, potrząsane z ironiąpo zmierzchu rozryczany bórjak zakleszczony w żeremiu bóbrpłacz nad losem płowej części stworzeniagdy będzie wreszcie zakazana odwilżlodowiec skromnie ściśnienadobne kamienie łez i je uszlachetnity jesteś Afryką samą w sobie jak ideaw pełni westchnień księżyców odnalezionychodgarniasz znad biegunów oczuwszechobecne korzenie jak kometyspełniasz prośby oczekujących wyspbądź ze mną, gdy ołtarz wzniosę tobiebądź ze mną pierwszego dnia nowej ofiaryna uroczysku Enceladusagdzie wyrzucę z siebie miłość skostniałąw ostatniej dzikiej eksplozji>>>
*Prometeusz Megaterium*
Na ćmy loty
– nadaję się
przeszedłem przez ogień
wykonałem te dziwne kroki
– nadaję się
dochowam tajemnicy
– mogę ponieść świecę przodem
żagiew, lampę, kaganek, cokolwiek
jakieś światełko w tunelu
nawet na czele orszaku nietoperzy
nawet w procesji watahy
nawet wprost do jaskini zjadaczy mamutów
ja Prometeusz Megaterium
>>>
Medytacja? wieczorna?nie, tylko nie medytacjaani zen, ani joga! tylko nie to!maszkarony Sukiennic lub Notre-Dame ze snówto nie są demony świątyń Orisygalicyjski chłopak ze słowiańskim rodowodemowszem wywiódł swoje geny z Indiiowszem ma kolegę w Ćennajowszem lubi grę na sitarcórki Ravi Shankara Anoushki – tak!ale, zapamiętaj to raz na zawszenie medytujenie wydobywa dźwięków Omnie powtarza mantr za guru Harrisonem:Hare Kryszna Hare KrysznaKryszna Kryszna Hare HareHare Rama Hare RamaRama Rama Hare HareMarihuana Anabo?bo przelał w dzieciństwie krew, pot i łzydla myśli, której na imię prawdai wie kim jest i kim nie jest,i że jego Bóg nie ma trąby słoniaKontemplacja? wieczorna?nie, tylko nie kontemplacjażadne tezy Lenina!, a tym bardziej myśli Mao!tylko nie to!rewolucyjny rock`n`roll z jego szkółto nie to samo co atak na opustoszały carski pałacowszem z ludem i dla luduowszem z Synem Cieśli na krańce świata – tak!ale, zapamiętaj to raz na zawszenie kontempluje nieśmiertelnych tez Stalina Che Kimanie zagłębia się w groby ich świetlistych myślinie powtarza jak inni mantro ofiarach komunistycznych uszczęśliwiań:65 milionów w Chinach20 milionów w ZSRR2 miliony w Kambodży2 miliony w Korei Północnej1,7 miliona w Afryce1,5 miliona w Afganistanie1 milion w Europie Wschodniej1 milion w Wietnamie150 000 w Ameryce Łacińskiejplus 10 000 ofiar międzynarodowego ruchu komunistycznegoi partii komunistycznych niesprawujących władzybo?bo przelał w dzieciństwie krew, pot i łzydla myśli, której na imię prawdai wie kim jest i kim nie jest,i że jego Bóg nie pochwala zabijania świętych poczętychTylko dzwony i ptaki medytują na swój sposób dźwiękiemnad niewidzialnym powietrzemmaszkarony i ludzie doroślinie medytują i nie kontemplują pustkiowszem .. cierpią własne jestestwoi sąsiedztwo wszelkich guru półanalfabetów genseków –on sąsiedztwo zwłaszcza – tak!>>>
Wierci się i kręci jak fryganie może usiedzieć na miejscuod tego tańca i swawoli iskierciepło rozchodzi się po całym gnieździetwoje niebieskie wyobrażenieoto one, roztańczonewizje raczej czy na pewno?wizje – takobrót w lewo, obrót w prawo – senjej oczu modry efekt