
*Westchnięty (Strona wierna)*
Skądże znowu ten wschód słońca,
w skojarzeniach w dobie pomostów Wergiliusza,
we mnie przyrodniczo-filozoficznym
pierwsze promienie gwiazdy mi najbliższej
liżą zmarznięte, drzemiące sosnowe igły
pod pierzynami lodowców pozaludzkich myśli,
westchnięte przez odległy, arktyczny wiatr,
z grymasem, uśmiechem, a ja
targany wyrzutami idei pytam,
skądże znowu ten wschód słońca
w obostrzeniach pojęć wypływających z głębi –
drzemki, z której budzę się po roku
– do odwołania kocham,
– do odwołania kocham gwiazdę,
co znika we mnie i pojawia się
zawsze, ku mojemu zaskoczeniu,
co znika i wyłania się poza mną nagle
wtedy przyrodniczo-filozoficznie wspomnienia
zmieniają się w koty-promienie
wyłażą one jak cienie
na drzewa wokół domu
jeszcze iglasto-białe, jak ja po roku
przespanym w stulecia swego ziemie
westchnięty już, a jakże

*List przedleśny*
O czym to mi napisałaś? zapomniałem?
o nie, czy pamiętam, pamiętam!
wspomniałaś w liście tą piaszczystą drogę polną
prowadzącą do lasu
czule gładziłaś słowem ostrężyny przy niej rosnące
pustki dziś niewdzięczne mojej przeszłości
ja mam to pamiętać, spamiętać te wszystkie zeschłe trawy,
nikłe jak pamięć owa chwili każdej pieszczoty
tak, to kępki situ i zbrązowiałej turzycy
na łasze piachu złocistej znieruchomiałe
i ja mam pamiętać trakt ten
tak spieczony i wysuszony lipcem błądzącym,
jak my oniemiali w blaskach jasnościach zwątpień
wspólni przydrożnym jeżynom jedynie losów i rozstań
sami dojrzewający odmiennie jak nasze czasy
apokaliptycznie wchodzące z drogą do lasu ciemnego grzechu.
O czym to mi napisałaś? zapomniałem?
o nie, czy pamiętam, pamiętam!
zbudziłaś myśli moje somnambulicznie strwożone
literami z pni brzóz i sosen jak przesieka nadziei
poprowadziłaś za rękę przez zrudziałą łąkę przedleśną,
gdzie kończą się jeżyny czerwono – czarne
a zaczynają poziomki czerwone, a my, tak my oboje,
razem wchodziliśmy tam w cień naszych pragnień w zenicie
wiedząc, że za lasem niebiesko – czarne lata sześćdziesiąte
napisałaś jeszcze o tym jeziorze w kolorach tęczy,
nad którym średniowieczne drogi skupiły się w naszą plażę kosmiczną
niekończącą się księżycem, który zaszedł o świcie
nad pocałunkami natury ludzkiej
wieczyście tęczowej, jak zjednoczenie z Bogiem po uczuć potopie.

*Sztormy w głowach*
Zmowa, zmowa, zmowa
krewkich majtków szkoda, krewkich szyprów ludzkości
nów czasu kolejny niesie wzgórza sztormów w głowach
a nasze wolne myśli uspokojenia dziś
to jedyne tratwy Meduzy
stoimy na wodzie rozszalałej i wietrzymy podstępy,
wyuzdania, głupstwa, zgody oślizgłe, ośmiorękie
sąsiad sąd rozkołysał, rozdzwonił te głębie, te ostępy
sąsiad sprzysiężony z naczelnym magiem stulecia
a rewolucja natury pięty nam zwilża na otchłani rozkaz
zmowa, zmowa, zmowa
zdejmijcie kajdany mórz z księżyca
szyper stadny zawołał
a koniki morskie przechwał niepowtarzalności ostoją są,
więc się ostoją
stój na tej wodzie z nami w zmowie
z żywiołem pasikonika, natręctwem w uchu twoim lewym
bracie, kamracie, towarzyszu, lemingu
szyper odwieczny zawołał
ludzkość za oceanem, ludzkość na brzegach,
ludzkość w odmętach snu, ludzkość w nienawiści oceanie,
ludzkość na dnie
ludzkość to zmowa, zmowa, zmowa?
wietrz, burz, szukaj zórz, samotny piracie
krewkich pacierzy i gołębic nie
szkoda
