2015

Posted: 12/02/2013 in Wiersze
Życie jest usiane jest cudami, których zawsze mogą się spodziewać ci, co kochają”

Marcel Proust

http://virtualo.pl/ebook/piotr-zawierzyl-i229490/

https://ridero.eu/pl/books/widget/piotr_zapewnial/?book3d=true

>>

*W zaufaniu*
Nie trzeba wyrywać serca, wątroby, nerek i żołądka,
aby dotrzeć do wnętrza człowieka,
aby go spenetrować niepostrzeżenie do delikatności krańca
specjalistycznie, jak medyczny dron w gorącej krwi nieustannej
wystarczy, w bezgranicznym zaufaniu, z ukrycia
posłuchać jego pospiesznej modlitwy porannej
>>>
DSCN1715f
Akwamaryn wykrystalizował
na policzku
słońce zrodziło pokój
lekki dreszcz muśniętego stolika
szum wytrąconych fal
blask zalał akwarium
duszą się ryby
policzek przy szkle
dusza morska
wydobyta z wodorostów
duża ryba biblijna
wypuszczona z uwięzienia
ze słowami
– płyń po morzach i oceanach
potoczyła się
przez pokój wprost w otwarte
balkonowe drzwi
promień uniósł niespodziewany dar
cienki pisk sopli za oknem
marynistyczna pieśń podróżna
akwamaryn rozbłysnął
tęcza pod choinką przed oknem
usta na szybie
zaśpiewały jak ryba
w wigilijną noc
policzek przy policzku
lekki dreszcz cudu
intaglio wyzwolonej
kamea wyzwoleńca
>>>
DSCN3211f
Węgiel drzewo liść
ptak przestworza wolność
ja
bądź ze mną
leć ze mną
skacz ze mną
do szybu kopalni
w ciemność własnej duszy,
która zapłonie
jak węgiel
zapewne
diament prehistorii
zajaśnieje jutrem
ogień płomień dym
przestworza Bóg
my
>>>
DSCN1281f
Ledwo nastał dzień
a człowiek otwierając oczy rzekł
– to jest dzień ostatni
dlaczego ostatni? – odrzekł człowiek drugi
albo to ja wiem?
jak tak czuję, jestem
prze-ra-żo-ny
przerażeniem moim jest materialne światło
zobacz – tam wstaje słońce
tam świeci jeszcze księżyc
i nad horyzontem wciąż
moja betlejemska gwiazda
oblewa mnie łuną
a ja ani pasterz ani król
ani polityk zdobny animator szopek
ustawiony w okienku sławy
ledwo gipsowa figura w stajence
z kredensu zielony wyświetlacz komórki
i jeszcze czerwone światełko
uśpionego na ścianie telewizora
świecą na mnie
boję się, że są to duchy świata materialnego,
który nie istnieje
więc – to jest dzień ostatni
– rzekł człowiek
dla istoty niebędącej aniołem
tylko dzień się zaczął
– odrzekł człowiek drugi
ale mój strach się nie skończył
noc tylko go skryła
jak w bajce w bezkształtnym płaszczu
teraz wybuchnął jak płonący modrzew
w krainie kości i krwi
człowieka prze-ra-żo-nego
po skurczu oka
i płonie solarnie, wodorowo grzeszny
geotermicznie, nieokrzesanie śmiertelny
podpalony przez świat pierwotny
oto ja człowiek wilczego strachu
pozbawiony wiary
bez wytchnienia dla snu
czekający, nasłuchujący, rozedrgany
prze-ra-żo-ny brakiem brzasku
poświaty i rozbłysków poza słońcem i księżycem
stale spodziewam się dnia ostatniego
ja tak czuję
w galaktycznej perspektywie pozawymiarowości
bez końca i początku
bez strachu nie istnieję
– rzekł człowiek
ale dlaczego? – odrzekł
nieczuły człowiek
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ze stopu magnezu i manganu
wykonany w komórce
z dodatkiem węgla i krzemu
siny amulet
artefakt jak gadżet
znak nowego wieku nowej ery
figurka jak figurka
interfejs raczej
coś bardziej nieokreślonego
wyjątkowej piękności
innowacyjnie kształtne
w wymiarach
aczkolwiek abstrakcyjnie ulotne
w zaokrągleniach
coś wyraziste w połyskach
lekkie twarde oddające
modlitwę aurę wyznań
miękkie niegrube jak to ikona
znak nowej kultury
materialnej lecz zrodzonej z idei
wykluwającej się uprzednio
w gniazdach doświadczeń bolesnych
coś skupione na wyrzutach sumienia
nieudanych osobniczych zamyśleń
piktogram
jak nowe okno
zupełnie nowe słowo
początek języka nowoludzi
pierwsze słowo
wypowiedziane w nowy rok
zaledwie
nowy rok
niewiniątek
>>>
dscn0357f
Odludek wizjoner
– mówili na niego
natchniony dziwak
– szeptali
taki jakiś niedzisiejszy, nieżyciowy
wciąż oskarżający obecne dni
będzie w przyszłości
samotnym żeglarzem albo wróżbitą
obserwował ptaki i niebo
nieustannie zadzierał nosa
nawet miał zamiar zostać kapłanem astrologów
fakt – od ludzi stronił pysznych
fakt – sam się nie pysznił
gdy władzę zdobył absolutną
otoczył się prostaczkami
z ptasimi móżdżkami
pozostałych poddanych został sędzią i katem
z wyroku gwiazd
wyczytywał im przepowiednie
jak wyroki śmierci
wszystkie się sprawdzały
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Bo boli ząb
bądź gdzie
bo boli krtań
we śnie
bo boli pierś
na jego dnie
bo boli jaźń
we mgle
gdzie ząb – w jaźni?
gdzie jaźń – na dnie?
a gdzie ty moja mgło
– w boleści?
ust otwartych nocą
bez tchnienia
moja mgło śmierci
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Twój pełny skan
za wszelką cenę
ultrasonografia prześwietlenie
cokolwiek
jakieś remedium na sfinksa
niezbędne od zaraz
w prasie tebańskiej już piszą
o czymś
co ukryte trwa w tobie
przyczajone nieodgadnione
koledzy zawsze powtarzali
– on coś ma w sobie
policjanci i sędziowie systemu
kiwali głowami
– coś w nim podejrzanego jest
tomografia w maszynie kosmicznej
i wiwisekcja potrzebne
w stanie nieważkości
rozpytywanie rozeznanie
analiza złości i kości
wejrzenie w psyche, soma i polis
we wszystko
– niezbędne od zaraz
rodzice z lubością patrzyli
w twoje oczy w kolebce
– cóż one kryją?
potakiwali sąsiadom mówiącym coś o Hydrze
i biały jastrząb wyfrunął z nich
przed bitwą z moskiewskimi pacyfistami
po zakończeniu misji w Mezopotamii
machał skrzydłami intensywnie
zawieszony nad jednym miejscem
potem zerwał się i poleciał w bok
gwałtownie uderzył o mur
na ścianie zakończywszy żywot
co oznaczał tak dziwny ptak?
przed czym uciekał?
nad twoją trumną pochyliły się plemiona
i znowu
ktoś wyrzekł te słowa
– popatrzcie na tę twarz
coś w niej jest zaklętego
niesamowitego
czy to tylko oblicze człowieka
wyrazistego?
czy sfinks rzucił się w przepaść?
teraz sekcja
oby nie było za późno
czy sfinks przeraził się człowieka
będącego odpowiedzią na wszystko?
oby!
>>>
DSCN0004ff
Można wyręczyć się onomatopeją
można chrząkać
schodząc po schodach popularności
pamiętacie też te slogany
skręcone ze śmieci
lub wygrzebane na wysypiskach słów
konglomeraty zasupłanych przemówień nicieni
można próbować za dzieła uznać
pochrząkiwania teoretycznie pomnikowych
odlewów, które nocą w centrach miast
w okropnej męce ust
usiłują przypomnieć światu swoje schorzenia
i upodlenia w psychicznych niszach
można słuchać tych brązowych niemot
to jest udawać, że słyszy się jakieś idee
w śpiewie tłumu zerkającego
mijającego ich wybujałości
Jest też inny sposób na oddolne rozsuwanie wierszy
w kreśleniu z przygodami szkiców
dzieł beletrystycznie zwanych rymowankami
natchnionych
omijających śmietnik duszy bełkoczącej manifestacje
zaprzeczeń dobra
to czasem jest dramatem
a najczęściej tragikomedią
wideo-domofony na budynkach przy głównej ulicy
toż to amfiteatr
albo arabskie targowiska różności
to może być tam samodzielnym przekazem
jako że mruczenie gwiazd na wizji
jest zachwycające dla tamtejszej publiczności
poza treścią sformowane dla amfiteatrów Kartaginy
dla ludzi w maskach
na widowni a nie proscenium
oborana Kartagina czołówek wszystkiego
przyjmie każdą formę jak kot,
którego się nie wyżyma w Zalipiu
na scenie w świeckim Krakowie zwanym Zakopanym
na razie jeszcze góralskim
można na fortepianie schodzić nad Wisłę
i na trąbce piąć się na Wawel
ale po co?
dramat to jest dziś muzealny eksponat
w wierze w finałową tragedię nie ma formy
ekspresji i eksperymentu tak jak i
w ekskrementach ekspertów
byłych sekretarzy dziś prezydentów
co walają się w publikacjach
ich eksżon
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Niech się znów obudzi pierwsze słowo
w tobie w nas
siostro, bracie, swacie, primadonno
popatrz pomnikowy wieszczu
na ten obecny wspólnotowy tłum
tłum czysto polityczny panegiryczny
to totem miasta-państwa
nie ma w nim twarzy ani słów
tylko chaotyczne rozbryzgi-jęki z luster
tylko obrazy-wrzaski z plakatów
więc zawołaj z attyk i wież
ej hej kumoszki, bankierzy, jadownicy, dyrygenci
stop karierom
stop klakierom
stop kelnerom
stop tancerzom i cyklistom
na urzędach wyższych
stop oracjom i laudacjom
ze słów prawd wdów
ze słów prawd sierot
ze słów prawd samobójców
a gdzie słowa idee pierwszych Piastów Sumeru?
a gdzie słowa piramidy bogobojne
znaków wymyślonych w łużyckiej Hattuszy?
w zigguratach ledwie z mułu acz
do gwiazd wyniesionych aż
lecz myśli a nie muł sięgną po ich blask
słowo wzniosłe jest prawdziwe
bo nie ma ważnych nieprawdziwych słów
mierniku czujniku ścierwniku
plemienny gazetowy ulotkowy bilbordowy
więc obudź się pod cokołem
kiedy spadają gwiazdy
na ostatni napis etnosa
wejdź na ten cokół i wykrzycz do gwiazd
cokolwiek człowieku cokolny
Gąsko Stasiu nasz
>>>
DSCN1641d
Był sobie raz
nad brzegiem morza
niebieski głaz
ledwo zdążyłem
dookoła obejść go
gdy fale dziewcząt
wdarły się na ląd
głaz błękitny
otoczyły zewsząd
wskoczyłem nań
raz dwa trzy
niespodziewane tsunami sięgnęło
tylko moich stóp
głaz oderwany
od rzeczywistości
uratował mi życie
i sakwę
z sympatycznym
atramentem do serc
oraz rylcem
do diamentów
wyryłem nim
w policzkach swojej twarzy
obraz kamienia
na cześć piany
fal i błękitu
mitycznego zaledwie
bytu
>>>
DSCN1714f
Zaniemówiłem siostro!
ot tak, z wrażenia
och! ach!
jakżeż ty wyglądasz cudnie
siostro w wierze
w naszą miłość
twoje skołatane serce
ponoć odwrócone już na drugą stronę
jak moje
przenicowane latoś
ponoć twoje włosy rozwiane na zawsze
jak moje myśli
przed tobą
już nie mam nic do powiedzenia
siostro w wierze
w nasze życie
bądź ze mną niemową
w drodze
do wieków fal raf zórz
światów i zaświatów
w ciszy, bez słów westchnień
och! ach!
jakżeż ty wyglądasz cudnie
wciąż
>>>
dscn0370g
Według mnie
kręci się ten świat jeszcze
wyłącznie poruszany
mniemaniami i domniemaniami
na sworzniach, rolkach i piastach
wystruganych z gęgorośla szorstkiego
rzadki to materiał w przyrodzie
ożywionej wcześniej
dla mnie władcy stworzeń nierealnych
kręcenie wciąż jest bezprzykładne
ale przecież świat już nie ten
jak mniemam
roślin zamiennych brak
gęg za gładki
sworznie stworzeń marne
to i obrót marny
gdy świat wyjdzie z założenia
że nic się już nie da skręcić lepiej
wtedy to ja zacznę – o dziwo
– w przyrodzie i nie tylko
przykładnie – na nowo
poruszę wszystko ab ovo
przez siebie stworzonymi
zupełnie nieznanymi ulepszonymi
mniemaniami osobistymi
szorstkimi jak moja chrypa
gdybiącego ojca chrzestnego
i kręcić będę ad mala
>>>
W bitewnej wrzawie wyrwane
z piersi serca
i słowa z gardeł
milionów solidarnych
na barykadach wolności
wszystkich poetów marzenia
są jak ręce wystawione z mogił,
których nie ma na cmentarzach
ale są za to w chmurach na wieki
ręce, które pochwycą i podźwigną
każdego osuwającego się w przepaść
ludobójczych wykluczeń
>>>
 
*W imię stabilizacji*
Tędy droga za mną bracia kozice i muflony
jest w nas wiara i ogień skoczny
choć nawoływań i cierpkich słów wypłakany czas
minął bezpowrotnie jak burza na szczytach
w imię przyjaźni i walki w snach
ze zniewoleniem stania w obojętności kuźnicach
z torturą kucania na piargach komercji
zwisania na linach wyciągów
śmierci odwiecznych praw
spadania tylko w monitorach nierealnych limb
i programów Eko
niech się więc knury pną do góry
samotnie
w agencjach aprecjacjach atencjach
my nie
a więc teraz wraz
nie, ku szczytom spowalniającym wiatr
ku przełęczom, tędy!
teraz marsz ducha maratoński bohaterski
stukrotnie błogosławiony męczeństwa pomnik
naszych stad podniebnych postawimy jak nikt
w imię stabilizacji przyrody
na płaskoniżu pradolin
>>>
dscn0991f
W słowotoku oczy
otwierają się i zamykają
usta szepczą, mówią, krzyczą
niemo
brwi się marszczą, ręce gestykulują
w słowotoku gdacze kura, gęga gęś
niemo
skwierczy bekon i pohukuje lotna maszyna
nic nie przerwie słowotoku
żaden liść historii i mistyki
spadający samotnie na łan gryki
z szelestem
bo ani gryka nie jest rzeczywista ani liść
jest pierwotnia samotni
słowotok dookreśli elokwentnego
muchomora, krasnala, piewcę
bez interlokutora mchowego
las, samotnia, Baba Jaga
i mały bohater pozytywny
w słowotoku zadrapane policzki i broda
bohatera bajdurzącego nad śpiącą królewna
przestał gadać, gadać, gadać
pocałował ją wreszcie
zobaczył całą we łzach
oczu otwartych
powrócił do prawdziwie męskiej postaci
zamilkł na zawsze
pod przyłbicą, kapturem, kaskiem
jak był zaczął niemą krucjatą
tak skończył dźwięcznie modlitwą, zaklęciem
w przepaść małostkowości
strącając Jagę
>>>
dscn0601f
Żeby było bezkarnie i pusto
absolutnie przestrzenniej i krańcowo wolnościowo
wcześniej ktoś musi zadbać o kolory
i wyprać z nich rojne jak mrowiska centra miast
pełne reklam skwery i ulice
wielkie defiladowe i wiecowe place
Żeby na wydmowych kompletnie szarych
krajobrazach posturbii ginącej w pustynnym pyle
można było dojrzeć nomadę wędrującego samotnie
w spiekocie dnia jak juczne zwierzę odłączone
z karawany izmaelskich kupców –
wcześniej ktoś musi wyciąć puszcze i dżungle
spychaczem zepchnąć do wąwozów oazy
przeorać buldożerem ogrody botaniczne i rezerwaty
zbezcześcić sady i centralne parki
Żeby było bezkarnie i pusto
absolutnie przestrzenniej i krańcowo wolnościowo
zanim zostanie uruchomiona kamera
a reżyser da znak i ktoś powie
– klaps, scena sto ósma, film o samotności:
egzystencjalisty w kościele bez Boga
bezrobotnego licealisty bez matury
wypranego z innowacyjności ludzkiego łachmanu
innowiercy mieszkającego w beczce obfitości
uzależnioną od szukania muz śmierci
i usprawiedliwień upadku człowieczą zjawę
dyrygenta wyłącznie pogrzebowych marszy
podmiot zaniechania protestowania aż do
niszczenia wewnętrznych światów
wreszcie człowieka bez ducha i poetyckiej wiary w siebie
Żeby było bezkarnie i pusto
krańcowo wolnościowo  i absolutnie przestrzenniej
wokół takiego miejskiego troglodyty posturbii
z tulipanem w oberwanej butonierce
w cylindrze bez denka
przemierzającego puste ulice na szkielecie technicznego wielbłąda
Żeby esteci filmowi zachłysnęli się do końca
Bezosobowym Absolutem –
ktoś musi usunąć ostatnią przeszkodę
– wciąż widoczny w tłumie szarego miasta
kolorowy pomnik Boga
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Waga problemu
twojego jest jaka?
jest noc niby nie widać problemu
nie widać wymiaru, obiektywu i kliszy
lecz oczy to nie wszystko
bywają natchnienia nieświetlne
i oto nowy problem jest
skrajnie odpowiedzialna troska
lub niebotyczne góry wyostrzonych zmysłów
nie do przebycia dla fal
i gdzie twoja oczekiwana spójność jaźni
w krwawej serca łaźni?
nie ma czekana, butów i raków
dla zmysłów i serc
nie zdefiniujesz problemu
to tak jakbyś oczekiwał
porażki społeczeństwa
po śmierci Zbawiciela
chociaż w głębi zwykłego myślenia
wiesz, że inaczej jest
bo zmysły pryskają jak meteory
przy pierwszym widnokręgu apokaliptycznego dźwięku
i drugiej linii obrony kosmicznej fatamorgany
a rozum stoi na tej samej wadze co ból bytu
test wygrywa neurastenia
ale egzamin zdaje z ciała ciężaru
sokratejska cierpliwość torturowanego Boga
czekanie na śmierć jest twoim żłóbkiem
wpatrzony w widny kres nocy
bezkresnej
niedożywiasz świtu i ulgi poznania
odetchnąłbyś schodząc z wagi świata
ale rozum na niej pozostał
i stąd twoje problemy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ile trzeba mieć lat,
aby wszystkie kobiety
noszone od młodości w egzaltowanym męskim wnętrzu
jak medaliony gwiazd powracające
z przeszłości emocjonalnej burzy postnuklearnej
stały się tylko porcelanowymi figurkami
japońskich gejsz
pomalowanymi w żywe kolory
co wprowadziły się na górną półkę kredensu?
Ile trzeba lat mieć,
aby wszystkie kobiety
ukryte we wnętrzu spełnionego mężczyzny
stały się zaledwie jedną białą figurką Wenus z Milo
ustawioną na okapie kominka?
Ile lat trzeba mieć,
aby wszystkie kobiety
w męskim sercu chłodnym już jak kometa
zatrzymane miłością na łut czasu w gramie materii
stały się zaledwie jedną
Nefretete, Giocondą, Primaverą,
Primabaleriną absolutną, Dianą,
Afrodytą, Florą, Mają nagą
i Ewą przechadzającą się wśród paproci raju
lub z fal wyłaniającą w macicy perłowej
depczącą owoce lub muszle
niezapomnianych wspólnych chwil,
ozdobą sentymentalnego bezzmysłowego salonu pamięci
i jego wzniosłym znakiem rozpoznawczym?
Ile trzeba mieć lat by boskie piękno wszystkich kobiet
stąpających przed mężczyzną zmieniło się w jednego
czarownego motyla szacunku?
Zapewne trzeba mieć – nie mniej niż osiemdziesiąt osiem a najlepiej sto osiem
a może dokładnie tylko tyle co umierający Platon i Deotyma!
>>>
dscn1623f
Mam przed sobą własną samosiejkę
nawet i to co jest w jądrze komórki
gen ludzkiej godności i chwały
mam siejkę siebie
własnego przekazu
co zahacza o wieczność
jestem w niej cały
w płynach ustrojowych i cytoplazmie neuronów
jestem zaczynem kosmicznej ludzkości
nie marzeń jej, nie
nie myśli i nie uczuć, nie
jestem w samobycie nowej
istoty niewymyślonej
ziarnem, lotnym nasieniem
mam przed sobą okruch samobłękitu i samonocy
i już w wizjach kiełkuję wokół
opadając, obumierając, zmartwychwstając
to samosiejka wigoru,
co jak samba taniec żywiołu
jest ruchem dłoni, rzęs i oczu
rytmem woli pulsującej w trzewiach
w skondensowanej formie
w kropli energii ducha
nie, nie kropli, tylko zaczynie ruchu
drgnieniem mechanizmu startowego, też nie
nie rotor to, napęd, sprężyna czy potencjał
to siejka sama we mnie nabrzmiała ciszą i głosem
strachem tłumionego ja
porywana przez wodę i wiatr
odpadająca w glebę, gdy już czas
wdeptywana w nią przez niecierpliwych ludzi
i wręcz dzikie zwierzęta
jak wykiełkuje i wzejdzie cała z ciała
to w blasku pioruna zobaczysz co to za jedna
wzejdzie z niej początek mnie
poza cywilizacją tkanek walczących
człowiek nowy z nilowego zaczynu
wznoszący się w chmury galaktyk
zastępując ginącego staroczłowieka
przekazu bezznakowego
>>>
DSCN3021f
Wśród bydląt urodzony
w nędzne szmaty przyodziany
wyruszyłeś z zapomnianej mieściny
bez trzosa i zapasowych sandałów
tylko z laską i w jednej sukni
Ziemię przemierzyłeś
idziesz przez wieki i tysiąclecia
potem zatrzymujesz się
i pozostajesz tak za bramą
pasterz końca czasów
wszystko zatrzymuje się razem z tobą
wszechświat wstrzymuje oddech
i zamiera przed ścianą
ale nasze wielbłądy idą dalej
i przechodzą przez ucho igielne
widząc je już po drugiej stronie
zrzucamy swoje bogate stroje
kapelusze zdobne w pióra ptasie
zsuwamy buty z krokodylej skóry
strząsamy płaszcze aksamitne z pleców
błyszczące kamizelki
odwijamy słuckie pasy
zdejmujemy spodnie cekinami haftowane
odpinamy diademy i obroże z diamentami
rozpinamy bluzki Armaniego i Diora
odkładamy torebki Prady i Vuittona
ściągamy z nadgarstków drogie zegarki
a z palców pierścienie
zrywamy z piersi odznaczenia i medale
ale
ale
ale
za późno
niestety
już jest
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Fabryka składuje a nie produkuje
zadajesz sobie pytanie
czy to jest fabryka?
Mózg gromadzi a nie wymyśla
zadajesz sobie pytanie
czy to jest mózg?
Refren: pytasz, błądzisz
               pytasz siebie
               najbardziej błądzisz
Ciemna istota nie jest istotą lub nie jest ciemną
zadajesz sobie pytanie –
czy ona jest mną?
Świetlisty punkt nie jest otoczony ciemnością
lub wydaje się, że widzisz go mimo to
zadajesz sobie pytanie –
czy jestem przed sobą czy już za sobą?
Refren: pytasz, błądzisz
               pytasz siebie
               najbardziej błądzisz
Karty i szklana kula pokazują, że
ludzie ziemscy są bez przyszłości
zadajesz sobie pytanie –
kim jest Cyganka, co to wszystko znaczy?
Organizacje międzynarodowe i ich przywódcy
wyznaczają cele i wytyczają drogi
zadajesz sobie pytanie –
co ja tu robię, w tym ich złudnym świecie?
Refren: pytasz, błądzisz
               pytasz ludzi
               najbardziej błądzisz
>>>
dscn0455f
W kierunku przejrzystości
przejrzyści lecz nie do końca
czołgamy się w sztolniach
przeciskamy w ciasnych korytarzach grzechu
na zakrętach życia ochlapywani błotem
idziemy zatrzymując się nad urwiskami kłamstw
chwiejąc się, potykając przed upiornymi
górskimi rozpadlinami występków
ta grań pod nogami to nasza ostatnia szansa
grań co przełomem jest epok
kolejnych naszych nieprzejrzystych
pełzniemy nią po omacku
jak aniołowie uduchowieni
jak aniołowie świetliści
jak ludzie przezroczyści
lecz jakby nie do końca
chwiejąc się, potykając idziemy
w kierunku przejrzystości
co jest jak cel walki z samym sobą
jest w nas coś co nie daje się prześwietlić
żadnymi promieniami gamma supernowych
nad horyzontem rozbłyskujących
w gwiazdozbiorze Psa
lub gromadzie Plejad umiejscowionych
nawet na planecie dojrzewającej miłością
nie jesteśmy w stanie przeniknąć jednego elementu
jedynego własnego przełomu nieosiągalnego
jedynego buntu do końca niepowstrzymanego
na kliszy czarnej naszego duchowego życia
nie pozostaje ślad indywidualnego serca,
które zatrzymałoby obraz tortury wspinaczki
całą przejrzystość serca przeczołgani do końca
okazać tylko Bogu możemy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Nie bądź tylko opadającym, umęczonym liściem
ale idź z radością w park
czas nastaje na ciebie nieludzko samotnie
jak wiatr jesienny niezbędny
jak katar sienny nieleczony
jak deszcz zamętu niezielony
jak błyski lęku niezszarzałe
lecz ty nie bądź tylko opadającym, umęczonym liściem
zmierz się z łkaniem dnia
wieczorów bądź tytanem
brnij w nich w czymkolwiek po pas
rozgarnij coś jak czas lub pragnień szok
nabierz pełne wiadro zapomnień słot
popatrz ostatni raz w te czeluście
wciąż płynnych niescalonych łez
i zwróć się do świetnej, mroźnej pogody z weselem
na świat z każdej czerni wyglądaj nudnej
strzelaj w pustkę krajobrazu
gałęziami wyciągniętych, bezlistnych rąk
z ćmą kurzawą ku nowemu poleć tak samo
jak z szarańczą upałów
na krańce świata
aż śmiechu tren zbieleje
i zaperli się od niego wzrok
upadły liść zbrata się ze śniegiem,
co odnowi oblicze ziemi
>>>
dscn1227f
W świątyniach słońca elit
nie ma żadnego autorytetu prócz wiedzy
ludzie sami nie są tu autorytetami
ludzie są głównie zabójcami idei
hakerami myśli i podpalaczami bibliotek
w świetle jedynej latarni wiedzy
widać i to dobrze,
że na gruzach transcendencji
spolegliwe kamienie, usłużne piargi,
namiętny piach i zwykły uczuć kurz
nie szokuje już wyniesieniem
do godności, podniosłości, doniosłości
mimik, gestów, języków ciał
nic co ludzkie nie jest jasne
i już
to co ludzkie nie jest autorytetem
dla dusz
nie ma ścianek do wspinania dla serc
kamienna ścianka piramidy też się przewróciła
na jej gruzach leży Ra i Ozyrys
z miękkiego gipsu
ranne zwierzęta umierają obok
jak żertwy bez potrzeby
poćwiartowani ludzie wznoszący ręce
szukają swych głów
znajdują tylko martwego sfinksa
krew spływa z ołtarzy jak olej z frytek
kapłani mediów to głównie zabójcy dzieci
kult Molocha w każdej ich publicznej spowiedzi
wznosi się jak wieczny ogień spalanych marionetek
na gruzach ich wyżyn gnijące systemy
rozsiewają woń oczekiwanego końca ludzkości
agora, forum, cardo, promenady
wszystko pełne krwi
zburzony Efez, Pergamon, Berlin i Drezno
zaorana Kartagina i Moskwa
oborane ich cmentarzyska i trony
to cel upragniony i efekt
ludzkiego władztwa ministrów i elit
dziś najpotężniejszy na Ziemi człowiek
jest zaledwie zabójcą dzieci
ołtarze Gehinnom płoną wszędzie
i świecą w noc jak cud z Faros
wyżyny dzieł ludzkich trzęsą się w posadach
daleko od zapadłych mórz skaczą pagórki
figury, posągi, stele same przechodzą przez ogień
kamienne pociski lecą i płoną jak komety
kamienne pojazdy zmieniają się w zwierzęta juczne
twarze ludzkie nie są autorytetami dla spojrzeń
one nie są autorytetami nawet
dla zranionych orłów i lękliwych lwów
na szczycie piramidy lub góry królów
w świetle jedynej latarni wiedzy
po zburzeniu gontyny transcendencji
nie stoi już człowiek godny
na ruinach wśród potrzaskanych dusz
widać zawsze zabójcę dzieci i piekieł ruszt
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Grzmot
nad sceną
nad lasem
potem błysk
z nieba spada
martwy wół piżmowy
Huk
nad sceną
nad jeziorem
potem błysk
z nieba spada
martwa mrówka faraona
Trzask
nad sceną
nad bagnem
potem błysk
ze szkieletora spada
na krakowską operę
martwy spadochroniarz
Wrzask
ludzki krzyk
nad sceną
nad rynkiem
z Wieży Mariackiej
zamiast hejnału Polaków
spada na ludzi
wielka klata
pusta –
kurtyna
światła
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ledwo podświetlony łzami słońca
jakby na jakiejś gumeczce zawieszony
obłoczek dyndający nad polem bitwy
jak małpka przy lusterku w samochodzie
po absolucji zbiorowej od grzechów i ciał
duszyczki obok niego wznoszą się jak mydlane bańki
jak pęcherzyki gotującego się pokawałkowanego powietrza
jak krople krwawej mgły niepasującej do pory dnia
słońce zachodzi po całodniowej bitewnej rzezi
i dobijaniu rannych mizerykordią
po zdejmowaniu skalpów i obcinaniu głów
po podrzynaniu gardeł jeńcom
ledwo lśnienie nad wzgórzem górującym nad doliną
obłoczek podrygujący w spazmie słońca
ciężka praca bojowników o przestrzeń, wolności, niepodległość i demokrację
zastyga powoli w sześcianie czystej śmierci
trwała równo sześć tysięcy lat, sześć miesięcy i sześć dni
złotoczerwone powietrze wypełnione kurzem
parą z ust i zmaterializowanym rzężeniem konających
wznosi się nad doliną wdeptaną głębiej
pomiędzy pagórki jak trawa w piasek
tą plastyczną mapą z odciskami stóp
ludzi, koni, wielbłądów i słoni
drży samo słońce wciskające się w formę zachodu
za ciasną dla ludzkości
upychanej w czeluściach bez wyjścia
w chmurnej studni miłosierdzia, do której wpadają
zasysane dusze zabitych nie zmieści się cywilizacja
ledwo obłoczek pozostanie
mijamy Megiddo autostradą pędząc na złamanie karku
w bolidzie rodzinnym ucieczki
rozmywamy się w ogromnej kuli ostatni raz
zachodzącego słońca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ojciec mój jest patriarchą
bez siwej brody
bez wyniosłej postawy
zgięty w bolesnych, mnisich przyklękach
niesie pochodnię rodziny
drżącą ręką trzyma ją nad głową
jak papieros
jest żywą skamieliną
dumy i wiary
Ojciec mój nawołuje wciąż
z Horebu
– zgromadźcie się dzieci,
podejdźcie – coś wam pokażę
i wskazuje źródło życia
tryskające w olszynowym lasku
wskazuje ziemię obiecaną za rzędem tui
nie jest odkrywczy w wizjach bitewnych
telewizyjno-gazetowych dzisiejszych dni
lecz jakby pod dębami Mamre
siedząc w kwitnącym sadzie zasadzonym własną ręką
trzyma w górze wśród kwiatów i pszczół
różaniec przeszłości
zakrwawiony, wytarty, potargany
a na piersiach pektorał dwudziestu wnuków
te kamienie szlachetne umocowane na nim
to dzieje rodu,
który rozbłyska jego przemowami i łzami
żywymi wciąż
i rozświetla się jego śmiechem
coraz rzadszym
***
Matka moja, która zrodziła
wszystkich stu proroków
przekracza dziś rzeki czasu
jest duchem ponad dachami
i dachem każdej kapliczki
postawionej w zaciszu serc
wnuków i prawnuków
Moja matka, którą czcimy
w tych kapliczkach jest obarczona
lękami wojny
lękami krzywd i poniżeń socjalizmu
niesie je idąc z kuchni do łazienki
wracając z piwnicy ze słoikiem
sałatki z zielonych pomidorów
Matka moja, która kiedyś
nosiła na swoich rękach
wszystkie dzieci i tornistry
maluchy i dyplomy ich i napomnienia
młodzieńców, dziewczęta
i ich ślubne buty
wciąż kołysze kołyski z niemowlętami
ustawione we wszystkich pokojach
dogląda piekarnika z karpiem
wygląda gwiazdy i powrotu syna
Matka, której syn
prowadzi pośpiesznie karawanę z Harranu
by zdążyć na czas
do Betlejem
>>>
dscn1695f
Pytanie – czy szczęście ci dopisze?
ty mój mastodoncie płetwojaszczurze
i czy szczęście dopisze coś
do zakończenia ludzi?
pytasz mnie co ci dam?
mój ty trąbolubny
płaszczoluźny szczelinowy schematycie
– ja?
przebiegam przed kamerą er
w twoim jurajskim świecie z niczem
a ty płaczesz jak gąbka
skarby den nie są moje – mówisz
plan nie jest mój – mówisz
pytanie – czyj w takim razie?
Labiryntodoncie zamierzchły
rogaty mój wrogu amonita
Allozaur cię już namierzył
nie omieszkam być może zajrzeć,
gdy szczęście ci dopisze
do twojej chaty w brzuchu
ale gdy szylkret nie zdradzi
mych skłonności w słońcu
postawię ci pasjans z podwodnych mchów
mój ty terraidalny punktowcze oceaniczny
jest kraj na dnach
i wnętrze na ich krańcach
sanie składają się z raf i płóz
Mariańskich rowów
twoje ortodontyczne sklepienie ust
wynika z płaszcza wód
i stwory i byty i wydobyte z otworów mity
suną po plażach jak pierwsze okrzyki
Pytasz słupów bazaltowych w wodzie
i okrętów ludzkich nad nimi
co mi da
uśmiechnięte poszukiwanie i zachwyt
to zapatrzenie w tonie i dna?
ja szukam duszy a nie szkieletów
nie artefaktów z wapieni i pereł
raczej szmaragdów i skał półpłynnych
mam chęć na odkrycie skarbu er
– przyczyny
a ty przebiegasz przed kamerą triasu
jak obcy trylobit
zahukany, nieobmyty lawą zmian
próbujesz dogonić erę grą
próbujesz zadać mi pytanie
konsternujesz mnie ssakolubnego,
gdy tak się wpatruję w orbitę mant
wokół platformy wiertniczej
ustawionej na zrębach krzemowego mózgu
zrośniętego z koralowcem
terra apsyda ad cynodont
>>>
DSCN0141f
Świeci na ciebie szalony diament
splecione nogi
kolana między udami
biodro przy gorącym biodrze
brzuch dotyka falującego brzucha
Świeci na ciebie szalony diament
stykają się głowy
wargi penetrują zaplecione ucho
przesuwają się po spoconym czole
wargi szczypią kłujące brwi
muskają zamszową powiekę
dotykają gładkich rzęs
Świeci na ciebie szalony diament
wargi obejmują nos
pieszczą ciepłe policzki
rozpaczliwie szukają ust
przesuwają się po okrągłej brodzie
wargi nie znajdują warg 
Świeci na ciebie szalony diament
ręce przesuwają się w dół
wzdłuż pleców z jedwabiu
gładzą emanujące pożądaniem ramiona
ręce dotykają szyi
powoli obejmują piersi
Świeci na ciebie szalony diament
palce uciskają i wnikają w ciało
pomiędzy tkanki
pomiędzy kości
palce się wydłużają
rozpaczliwie szukają serca
przebierają krwinki w arteriach
jak paciorki różańca
palce nie znajdują serca
Szalony diament nagle gaśnie
brak uczuć
brak słów
>>>
DSCN1485f
Idę, idę, ciężko jest iść niestrudzenie
ale idę w kierunku słońca
– to to świetliste miejsce tam u góry
po prawej stronie
ona macha do mnie ręką
ona z obnażoną piersią stoi jak posąg
na podwyższeniu
ona jest sama a ja niosę
dziecko na ręku
dzieckiem jest nasza młodość
i marzona, tęskniona ona
idę drogą wymalowaną pędzlem
mistrza Renesansu
na płótnie ostatniego pejzażu
letni to krajobraz a serce gorące
droga polna rozjeżdżona
przez powozy i bryki sześciokonne
podąża nią pięknie ubrany mężczyzna
na rączym wierzchowcu
skrajem jej idą w dali
kobiety w długich sukniach
z białymi kapturami na głowach
ja w pełnym słońcu, zapłakany, bosonogi
idę, idę krokiem pielgrzymim
trzymając mojego Ikara
kwilącego, gaworzącego, pytającego
ufnego, zapatrzonego w moje skrzydła
i otwarte przestrzenie
on dziecię pierwszej miłości
ona biała, marmurowa, zreplikowana
z uniesioną ręką
na drugim, trzecim i czwartym planie
gestem zaprasza do tanecznego korowodu
wszystkich ale już nie mnie
>>>
dscn0321f
Tam i z powrotem
jak Odys i Eneasz
w przeciwne strony wraz
po myśl złotą, odwieczną
z żelazem, garnkami, zbożem i solą
na falach średniowiecznej, renesansowej, barokowej
doskonałości, wielkości i prosperity
Wisłą i inszymi rzekami
przypadającymi do niej wiernie
spuszczano do Gdańska
dzieła rolników, górników, hutników
Tam i z powrotem
płynęły tratwy wolności
tratwy zbawienia od złego
kozy, komięgi, dubasy, szkuty
z szyprami, z flisami, z orylami, z włóczkami
polskie prace i dni
i zjawiały się dymarki, fryzernie, kuźnice
w portach, przystaniach, spichrzach, targach
otwierały się podziemne komnaty kopalń
jak wołyńskie łany złotej pszenicy
w Kazimierzach, Zakroczymiach, Czerwińskach
Płockach, Toruniach i Gniewach
Grudziądzach, Elblągach i Gdańskach
Tam i z powrotem
płynęły haftowane tradycje i nieskazitelne racje
płynęły wytarte talary i nowością lśniące idee
bogactwo delt i mórz
by popatrzeć na nie z wiślanego brzegu słońca
by zaczerpnąć horyzontów, światów i oceanów
przybiegły tu miasta, zgromadziły wioski
Jak inwentarz wszelaki schodzący do grząskich brodów
tak moja dusza rządna przemiany, spragniona wolności
jeszcze żeglowna, jeszcze nieprzehandlowana
odcisnęła ślady wśród oczeretów
Tam i z powrotem
dla Krakowiaków i Górali
Sieradzan i Mazowszan
Kujawian i Pomorzan
moja dusza wypłynęła na odwieczny
lechicki szlak
jakżesz miałbym się nie podzielić
z wytwórcami dóbr wieczystych
i ich sługami wśród pobożnych kupców
słowem czerstwym jak pajda chleba
Ja – niebieski flis
coś więcej wiozę jeszcze
niż tylko
dorobek, urobek i zarobek
więcej niż tylko
zbytek, zachowek i zastaw
ja wiozę nadzieję dla przyszłości tego dobrego bytu
trwania w bezgrzesznym szlachectwie i pokoju
wracam z bogactwem złotowiecznym
tradycją co nie zwietrzeje
oliwą na rany narodu
tą rzeką miodem i mlekiem płynącą
przez kraj pięknym czynem stojący
od aniołów wynajętym galarem
wiozę relikwie wieszczów i wodzów,
których dzieła zaklęte na zawsze
w falach Wisły
bogactwo miarodajne
ten galar to kres tułaczki Eneasza
moja Tratwa Meduzy
>>>
DSCN0070d
Ta noc do innych
ten dzień do innych
ja w konaniu zórz
jak w liściach kapusty
zwinięty, zgnieciony
w samo południe zaćmiony
przebity myślą piorunem
zenitu podwójną belką spojony
z powałą siebie
sobą będąc w podwalinie
niechcący swoich potrąceń o lśnienia
ten zegar stary niby czas
nasłuchuje mojego chrapania,
które się nie wzbudza
bezsenność
w nocy innej
w dnia bezcennych den
szmaragdowych
somnambulicznych
ta noc do innych
odeszła
beze mnie
ten dzień do innych
potoczył się
z wnętrza mnie
a tam wahadło
wskazówki
tam bim bam księżyc
i moja waga równikowa
jak niebo całe
czarno-białe
ono jest już inne dla mnie
a ja
w zmartwychwstaniu
płód z Aquariusa
Orfeusz z Liry
tej nocy nadir
>>>
Tuż nad zroszoną potem
spracowaną, umęczoną ziemią
pokrytą pajęczyną tysięcy lat wyzysku i rewolucji
porośniętą poplonem odwiecznych rabacji i wojen
snują się widma nie z hekatomb ludycznych waśni
ale z aktów fanatycznego terroru
ślepego i nieprzejednanego w imię Boga samego
jak smugi ofiarnego dymu odrzuconego przez niego
pełzną nocne zjawy – dziady wiosenne
strachy jak cienie morderców
z filmów Hitchcocka, książek Agaty Christie –
chociaż te były mniej przerażające
gdybyż ich było parę lub sto?
gdybyż pojawiały się nagle?
zapowiadane muzyką, emocją, napięciem
i gdybyż nagle znikały wyłącznie
szokując wstrząśnięte serca?
ale one jak mieszanie zaczynu
ugniatanie dłońmi ciasta z mąki i wody
jak codzienne formowanie powszedniego chleba
jak wykuwanie z marmuru posągu Afrodyty
jak mozolne usypywanie kurhanu i spajanie piramidy
powoli, powoli, powoli, stopniowo, wciąż i bezustannie
pokazują się na ekranach kalendarzy i dni
przechodzących w koszmarne sny
niekończące się pobudką i jawą
to postępująca entropia milionów serc i dusz
kawałkowanych i unicestwianych
dla odwiecznych kananejskich bóstw
to spektakle rozrywania dziecięcych ciał
odcinania palców, ramion i nóg
dla zbawiennych choć urojonych cnót
i krążące helikoptery niewinnych głów
nad lasem pięści wygrażających im
spadające plejady kul przebijających z suchym trzaskiem
czaszki opróżnione z myśli szlachetnych
w nieustających kinowych maratonach
terkot wojennych projektorów Belzebuba
nazywanego jedynym mistrzem planu
projektorów pracujących dla niemych filmów-horrorów
subiektywnych arcydzieł niewoli obiektywnego zła
inspirowanych kultem bezpłodnych i wyuzdanych
władców much
sceny ataków zwierząt kosmicznych w pałacach dominacji
zapowietrzonych sfinksów totalitaryzmu
opłaconych doraźnie dla naiwnych przechodniów i gapiów
koncerty młotów, gwoździ i halabard zawodowych katów
brodatych bohaterów potężnych tylko w znoju zabijania
apoteoza apokalipsy miażdżenia siłą bezbronnych
powoli, powoli, powoli z centralnego Egiptu
jak fioletowa mgła płynie dziesięcioma nurtami plag
wprost nad centralną Europę
pełzająca śmierć, która nie jest tylko karą za wiarę
bez nadziei
>>>
DSCN5522f
Maleją szanse
na spokojne wysłuchanie tej symfonii
bez oznak zdenerwowania
jedni z pasją poruszają smyczkami z łozy
i dmuchają w piszczałki z łyka
palta pozostawili w szatni za kulisami
drudzy szarpią kartki z kalendarza powiek
i targają siwą brodę partytury
ty nie wiesz jak wiele czasu
pozostało do finału
i te jesienne szczury biegające
wokół dyrygenta nawiedzone nie wiedzą,
nie znają stanu depresji i załamania w orkiestronie
ty znasz apogeum emocji
nawet na balkonach i w jaskółkach
cisza co kwili w obojach
światło co wibruje w waltorniach
w mózg przez oko wbija się fagot drewniany ostrzem ustnika
szczur jak kawałek pizzy niesie batutę do dziury pod chórem
a dyrygent aż przykucnął i płacze zraniony wewnętrznie
deszcze rozszalały się na zewnątrz
sieką w gzymsy i w kariatydy primadonn
uwznioślone – uściślone
po kraniec materii za okapem wzruszenia
wewnątrz łzy demolują już widzów ich loże i fotele
na kanapach zasypiają tchórzofretki roztargnione
pęka szklany sufit
gałęzie platanów wbijają się ze śpiewem, chóralnie
w środek sali koncertowej
jakżeż żywe i żwawe żagwie samotności
uosobione w zacięciu żniwiarza nut
snopy światła padają pod ciosami kontrabasistów
grzmi kurtyna malowana antycznie w kubistyczne mazy
jak bitewne pole ćwierćnut, alikwot i wielotonów
tremola ześlizgują się w kakofonię dysonansów
symfonia sera wykrzyczeń rozlicznych giermków kota
apel do historii powozów konnych błędnych kompozytorów
piłka różowa toczy się po schodach
tik nerwowy
tik konesera zmienia się w eksplozję jesieni
w mieście drapaczy i piszczałek
pa pa pa pi pi pi
wchodzi do opery szkocka orkiestra gryzoni
za piłką nocna zmiana maszeruje z góry do proscenium
na finał erupcji symfonii
flażolet braw nieosiągalny
euforia na wyjście palt i futer
>>>
DSCN0188fg
Nakłoń swe ucho i oko do snu o modlitwie
nakłoń niebo i ziemię do konsumpcji twojego ciała
czy potrafisz?
twoje wielbłądy były obecne w karawanie Abrahama
a słonie solne w wędrówce wulkanu za Lotem
twoje sny były najpierw zwierzętami jucznymi
dopiero później stały się bolidami wyścigowymi
napisz ręką uzbrojoną wyłącznie w pochodnię
– przyszedłem, zobaczyłem,
pod tym znakiem zwyciężymy smoka ośmiorękiego
ręką uzbrojoną w wyrocznię i ręką skonsumowanego ciała
– modlitwą
i pojawi się węgiel z Polski na ścianie pałacu
Baltazara, Kserksesa, Nimroda
nakłoń nogi i ręce by szły, szły, szły
przesuwały paciorki, paciorki, ziarna kłokoczki – źrenice
nakłoń ptaki by odleciały nad beskidzkimi przełęczami
wzdłuż rzek na pastwiska niebieskie nad górnym Nilem
kiedy na wolność wyszedł twój pies Snofru
sąsiad w turbanie upierał się, że to wielbłąd pościgowy
a dokąd to? – powiedział
zdjąłeś go z czereśni i zawiesiłeś na płocie jak garnek
bezzębni gitarzyści robili swoje przed koncertem w Mekce
to była Mekka krakowska
strój imigranta – tors Planta
pieśń Skrzeka – mycka Niemena
fraza Zawinula w Rotundzie – rozbiegane oczy Kopacz-Dody na telebimach
to wymagało samozaparcia takiego jak w patrzeniach bilbordowych
głosowania w zawołaniach śródleśnych ostępowych
gdy powiedziałeś – kolor jest ważny dla mas
nikt już nie zliczył kart do głosowania
było ich tyle ile potrzeba do tarota
głosowanie na koncercie zastąpiły solówki i uderzenia
potem piorun z kolaski rozbił bolid turystyczny
nakłoniłeś ucho porannym szczytem
ale oko zaginęło we mgle
ręce i nogi poszły na zamek
a kopiec sturlał się do przedpokoju
postanowiłeś wyrwać myśli
wyrwać szybkie quady z szuwarów i oczeretów
by te mogły zostać nazwane charapuciami rocka na zlocie
uczucia zabębniły, gdy wielbłądy zrezygnowały z jesieni
na rzecz oaz
gdy w końcu ucho i oko nakłoniłeś do snu
ciało zniknęło w ustach aniołów
>>>
 
dscn0483f
Ja nie wiem nic o słodkich
jak mandarynkowe ciastko
dziewczętach z Bullerbyn
i ich planach małżeńskich
ze mną w roli głównej
to są tylko dzieci przecież
nie wiem nic o pięknych
jak skórka oliwki
chłopcach z Placu Broni
własne życie przedkładających
ponad panowanie Czerwonych Koszul
to są tylko dzieci przecież
sam jestem tylko orangutanem opowieści
i przesiaduję od lat na czubku drzewa
w polskim lesie deszczowym
nie jest to zaiste drzewo pomarańczowe ani oliwkowe
tylko takie co uchodzi za symboliczny wawrzyn
pogryzam na wysokościach cytrusy zielone
obgryzam pędy młode jawnopączkowe
nazbyt młode – ktoś powie
ale ja jestem takim naturszczykiem lasu mglistego
gdybym był przyrodniczym celebrytą dziecięcym
musiałbym się wytłumaczyć z tego
ale nie mam nawet własnego
porannego programu ani teleranka
nie mam strony na fejsie
nie występuję w serialach dla młodzieży
tak naprawdę nikt mnie nie polubił w naszej klasie
chociaż jestem autorytetem moralnym dla oślich ław
to i niewielu mnie widziało
kołyszącego się tam pod chmurami na baldachimie życia
będę więc nadal beznamiętnie obgryzał pędy i listki
na czubkach drzew w lesie deszczowym
podziwiał z wysoka dzieciństwo beztroskie acz bohaterskie
wspominał i wypominał
opowiadał i ostrzegał
Tomkowi i Winnetou przedkładał przed oczy
niebezpieczne przygody pedofili propagandy
i smutne skutki nieletniego wyuzdania
Pana samochodzika
>>>
DSCN0940f
Świeże powietrze
jest absolut-nie
jak woda krystaliczna
w lód zaklęta
to jest środek na przedłużenie
na Ziemi życia
Atlantyk Grenlandia i ja a ach
to jest jak mleko absolut-nie
czystej świętej krowy
Pacyfik Aleuty i ty y ychm
to jest jak stado białuch
absolut-nie fantastyczne
przy brzegu nad łanem alg
łąki Grantchesteru
gzy i motyle zy le e ech
tyle ciszy ptasiej czystej
haust
zapach
to jest jej
El al El Al Al-hambra
świeżość cienia, wody i ogrodów
wandalska arabska hiszpańska a ach
niedaleko od Aleppo Damaszku
zamkniętego w europejskiej konstelacji
czyste pole egipskiej żydowskiej kontemplacji
i droga do Megiddo wśród zbóż
bum um buch
czyste wody El ja tu u uch
i el-Szejk szarm arm arm
czysty absolut-nie świeżopuch
i miękkodotykowy
porunny pogrecki jogurt
na Olimpie ie e ech
logiczny śnieg wśród chmur
zamiast absolut-nie
głupich eks-plozywnych bomb
niedopuszczalnych wszędzie
i upadnie absolut-nie
despota z Aszur
Nabuchodonozor zglinny
świata król
i wyłącznie po zażyciu
świeżego powietrza w kapsułce
bo to wino z winnicy życia
jest absolut-nie mocniejsze niż bomby
tak jak północnych mnichów napój
whisky z lodem
>>>
Niech żyją te skały opoki
niech żyją błogosławieństw wzgórza
i lasy krzyży niezłomnych
groty i kolumny objawień
ikony symbole Europy
od Fatimy zielonej po szare i zamglone La Salette
od szarego Montserrat po zielone i płaskie Siauliai
proszę państwa
– spójrzmy za okno
poruszamy się wyłącznie po Drodze Jakubowej
od Estonii, Kijowa i Smoleńska
po Lizbonę, Oviedo i Compostelę
oto symbole Europy rzymskiej i świętej – zapomnianej
połączone znów drogą królewską
jadąc mijamy stolice państw narodowych i językowych regionów
co już wniebowstąpiły chociaż
jeszcze do końca nie zmartwychwstały
mijamy milowe kamienie odwiecznych szlaków
zagubionych, zarosłych trawą i lasem
mijamy pomniki, kurhany, kopce i groby
świętych, półświętych i nieświętych co czekali na wyzwolenie
w mrocznych okowach Peruna-Thora
wykutych w przepastnych kazamatach Asgardu
i pielgrzymów z najdalszych krain i czasów
– proszę spojrzeć na lewo
oto legiony Hadriana z Alba Julii
i Marka Aureliusza z Vindobony
do Romy maszerują chwacko
a Konstantyna przynoszą symbole wiecznego zwycięstwa
– a teraz popatrzmy na prawo
do Romy z Suomi i Auksztoty
podążają Karelowie, Kurowie, Litwini, Rusini
przed szybą przednią widzimy grupy
pielgrzymujących do Composteli Franków i Galów
tak jak książęta niemieccy, angielscy, hiszpańscy i szwedzcy
a z tyłu jeszcze dojrzeć można mijanych Polaków
z orężem wiedzy z ziemi włoskiej maszerujących
dla ratowania Ojczyzny
królewskimi drogami ciągną długie kolumny
dźwigające dumnie rozpoznawcze godła SPQR i INRI
Europa wciąż w ruchu od trzech tysiącleci
Europa to niekończąca się wędrówka do prawdy
objawianej prostaczkom i cesarzom
ludom niezłomnym i prawym
niech żyje ten znój, ten trud, ta krew
ta uparta wiara
a wy ekwici, pretorianie, rycerze, książęta
pątnicy dwudziestego pierwszego wieku
dokąd zmierzacie?
>>>
DSCN0644f
Jest czas na błękit
i wtedy mamy okres błękitny
jest też czas na czerwień
i wtedy pamięć nie wystarcza
nie jest tak, że coś krwawi
zachodem a inne coś umiera
lub gaśnie
wtedy nie mamy okresu czerwonego
jest czas na niszczenie
na oślep cięcie mieczem
jest czas na zabliźnienie
i chusty z oczu zdejmowanie
zawiązanej przez epokę i erę
wtedy mamy okres idealistyczny
jest czas na wstawanie
rano do pracy w bieli śniegu
i poranka jak martwy sen
wtedy mamy stulecie
Sagrada Familia
i Nationale Nederlanden
>>>
Zmurszałe pnie, zwalone mury
mech na twarzach ochrony
w końcu przebitej osinowymi kołkami
emu biegnie przez dziedziniec
lechickiego zamku
to nie dziedziniec, to nie zamek
więc co?
świecące próchno wskazuje na
opuszczoną wyrzutnię rakiet
silosy betonowe, ceglane schrony
wszystko porasta trawa i krzaki dzikiej róży
błędne ognie na blankach zamku
nie, to nie blanki
więc co?
to bagna pod lasem w gwieździstą noc
z księżycem pędzącym po powierzchni wody
jak rakieta
nie, to nie księżyc
to nie rakieta
więc co?
to emu
ten ptak to rozedrgana
przyszłość grobów Polski
najszybszy, największy na świecie
nielot
jak bezdrożna machina leśno-bagienna
z antypodów służalczości
kompilacji słowiańskiej
improwizowana
niestrudzona
skuteczna nad ranem
>>>
 
*Do wnętrza człowieka*
Nie trzeba aż przeprowadzać trepanacji czaszki,
wyłupiać oczu, rozcinać piersi
wyrywać serca, wątroby, żołądka i jelit
ani kanałów organizmu penetrować
jakimś robotem robokopem medycznym
aby dotrzeć do wnętrza człowieka
i go czule rozpoznać sentencjonalnie
wystarczy jeden skuteczny
autonomiczny minidron psychologiczny
– samotność ver. rozstanie
>>>
DSCN1258f
Jest takie miejsce w głębinie serca,
gdzie nikt z nikogo nie żartuje,
gdzie wyłączane są dźwięki ulubionych melodii
i ścinane riffy gitarowe
jednym ruchem ręki na gałce odtwarzacza samochodowego,
gdzie nie strzela się do wzlatujących z krzykiem
jastrzębi, nietoperzy i paralotniarzy
jest taka nisza w sercu, ledwo dostrzegalna
w poświacie cudu na tafli ciemnej wody
w promieniach zachodzącego słońca
blisko jego krańca
tylnej ściany ciemnego bytu
to praktycznie jest grota nad stawem
cała porośnięta bluszczem i dzikim winem
grota wyżłobiona mieczem ułudy
w skale wypiętrzonej w poobiednim ogrodzie,
który w sercu się rozrasta i kwitnie jak sielanka
dojrzewając od dzieciństwa owocami szaleństwa
tu u wejścia cichną głosy ptaków,
przemówień polityków i naukowych rozpraw profesorów
milkną karabiny maszynowe
glissanda i sprzężenia elektrycznych gitar
huk startujących bombowców i rakiet
staje się zupełnie niesłyszalny
jeżeli powstaje jakaś jasność
to zapewne nie z eksplozji nuklearnej
tak subtelnej jak neutronowa detonacja
tylko ta lekka poświata przypomina
promienie słońca wschodzącego nad atolem Mururoa
maleńką wyspą Herehereute o świcie umierającą
w miejscu tym tajemniczym
w tej grocie zapomnianej, czasem nieuświadamianej
kryje się tajemnica samego siebie
tak nieodgadnione są schody prowadzące do groty
że nawet aniołowie stąpają tam w zupełnej ciszy
zaglądający tu ludzie, wiatr i zwierzęta cichną na zawsze
tu osobnicza wolność objawia się światu
właśnie tu
i wstydliwa miłość bez słów
tyka gwiezdna bomba gotowa do termojądrowej syntezy
wybawienia? zagłady?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ślad jest zapiski są
krewki dyktator dzisiaj
odrzuca wersję wydarzeń
i cóż?
jednak walec przemijania przejechał po stopach świadków
jest jesień przecież
takie jej prawo – puryfikować życie
stopy zmiażdżone pokrył mech a potem śnieg
wiosną odtają i odrosną
i owszem ale powoli
jest nagranie, jest nawet świadek incognito
krewki dyktator jak mechaniczna synogarlica
wzlatuje nad nim i krąży wydając dźwięk
ni to dzięcioli, ni to smoczy
nieudolnie naśladując drona pokoju
i cóż?
tymczasem liście spadają ogonkami na dół
jak zegary Dalego z żyrafy na mrowisko
liście pokrywają tych co nie przeżyli
więdną w oczach babcie ze skweru malarzy
bełkoczą zasypiający pijacy ze skweru Moniuszki
usychają w oknach rozstawieni agenci służb
niewyzwolone czkają w śnieguliczkach czołgi
a sztuk wyzwolonych liderzy czołgają się ku przepaści
kończy się zjazd i synod
demokraci grupkami przemykają ku stadionom łez
krewki dyktator zaprzecza pogłoskom o przemijaniu
i cóż?
czekając na śnieg wierzy w zmianę klimatu
jego czyny wydały tylko nadgryzione owoce gujawy
jego opuncje wcale nie wydały słodkich owoców
jego figi uschły przeklęte na zawsze
jego wszystkie owoce są teraz na czarnej liście
zaprzeczenia pożywności dowodzą żołnierze
zaprzeczenia użyteczności domagają się rzesze
wiatr się wzmaga mroźny
potwierdza zbytnią ekspansywność nieufności
rzesze bojąc się deszczu i wirujących słońc
rewolucji, zamachów, inwazji
okryte niemocą zmierzchu
udają się do domów nienarodzonych dzieci
jest niedaleko z martwych ulic do umierających domów
krewki dyktator ciągle dementuje fakty
i cóż?
choć nie chce ruszyć się z zastanego miejsca
miejsca przed kamerą historii
i udziela wywiadu pod pomnikiem z betonu
co nie przetrwa tej zimy
choć on o tym nie wie
ślady skute zimnem bezmyślności
zamarzają zmieniając się w grudy
i nie da się ich zimnem zatrzeć na żadnej z dróg
gdy stopy odrosną
dopasują się do tych śladów
krewki dyktator zlany deszczem łez
co jak zwykła woda spływa po policzkach
zamarza sam w krwawy sopel
potwierdzenia wydarzeń
i cóż?
rzesze lubią patrzeć na agonie dyktatorów
tak jak na krew
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kłótnie nad spalanym igliwiem
nie mirrą kadzielną
lecz pachnącym podobnie
miała być miła woń a nie jest
jest tylko nieznośny zapach ludzi lasu
ich kadzielnica uszkodziła ściany bazyliki
oto cały ambaras
są mocne słowa słabych mężczyzn
odurzonych dymem
kwilenie zaszczutych organów
podzwonne dla sygnaturek
i kompletne już zmieszanie po środku głównej nawy
pielgrzymów i żebraków nie ma w jej wnętrzu
starszych pań też
usunięto szopkę, żłóbek i grób
ołtarz z tabernakulum przesunięto do nawy bocznej
by zrobić więcej miejsca dla wymiany poglądów
kadzenia totalnego i pełnowymiarowego
oto wchodzi orszak
prawie jak procesja
całkiem jak bizantyjski aczkolwiek republikański
kroczy przez środek kościoła
baldachim na czele
prawie procesja rozdziela kłócących się zaciekle
zapach z kadzielnicy nie zabił nawet muchy
zapach nie zabił fetoru z przybyłych podsądnych i sędziów,
gdyż rozbujano emocje bardziej niż kadzielnicę
więcej mężczyzn do niej potrzeba
pod feretronami politycy
na feretronach też
pod baldachimem fałszywy biskup bez monstrancji
i cesarz racjonalnej Europy
zażenowane witraże stopiły się jak wosk
nawet dzieci w komeżkach uciekły za mur
jest dzień wyborów
beznodzy żebracy powstali i kręcą filmy
przed frontonem kościoła
maszkarony i chimery gotyckie ożyły
wyjęły smartfony z uśmiechem
dla świętej sprawy oświecenia
jak flesz grom spadł z jasnego nieba
spory i wybory w Polsce
decyzją mistrza kolegium
przeniesiono do pobliskiego centrum dialogu
zadymiona bazylika odzyskała sacrum
>>>
 
Zakazane oczy w kuluarach
natchnionych dolin
że co?
że zbyt skomplikowane takie patrzenie?
lepiej pomyśl, by nie przegapić
w tych dolinach łez i wzruszeń
każde oczy mętnie obce
pretendują do
złagodzeń sankcji zagłodzeń,
gdy szron zawiśnie na krajobrazach
z kamienia wyciętych
a bladolica na nich usiądzie,
gdy zielone mgły dosięgną
nie tylko tęczowych sosen
i w trawach z fobiami
będzie patrzeć w te oczy
będzie przekrzywiać głowę na bok
jak mały kotek
oskarżać o spojrzenia pełne kłamstw
że co?
że zbyt sztampowe
w sytuacji własnych niedopatrzeń
lepiej wychodząc z dolin
na perony wzgórz
zza łaciatych wycinanek horyzontu
nie skamienieć ze wstydu
niedopatrzenie jest równie karalne
jak niedbalstwo oczu zmrużonych
oczu na zapleczu perspektyw sercowych
że co?
że zbyt pokręcone?
że zbyt dębowe?
lepszy jeden dąb z żółtą wstążką na linii
niż tęczowe sosny
zrzucające korę na zimę na opak
a potem szyszki jak oczy nagle
potoczą się z pogańskich wyżyn
bez oglądu rzeczywistości zmyślnej
jakby tylko zapatrzone w miłość zakazaną
jak lato niemowlęcia w pisklęciu
drapieżnika zamarzniętego
na słupie wysokiego napięcia
że co?
że oko z bielmem?
czy, że znowu bielik?
>>>
Przeszedłem przez cmentarz
po wyjściu z dzieciństwa
a nawet wcześniej
odepchnięty skostniały bobas nastoletni
w opończach kuksańców i splunięć
w ciżemkach kopniaków
podnosiłem ledwo głowę z kołyski,
gdy dane mi już było
zapamiętać krajobraz cmentarny na zawsze
ni to wojskowy, ni fantastyczny, nihilistyczny
dane mi było, gdy Hydra szalała w obejściu
dobrze, że krew cała nie wypłynęła z kołyski
towarzyszu pójdź – rzekł do mnie Charon
a ja z Krzysztofem brodziłem w tym Styksie
udając, że nie rozumiem co mówi
on przerażający starzec beznadziei
ja słodkie dziecko komunijne
znaleźliśmy się obok siebie ramię przy ramieniu
krajobraz pojawiał się i znikał
jak Gehenna wciąż żywych jeszcze
nie uciekałem przed nim
kołysałem się w nim do snu
snu nie dłuższego niż baśń
wyskoczywszy z kołyski dosiadałem zwierzęcia
wygramoliłem się na grzbiet kota pustyni
żywego nie stalowego
ale on zamarł, stwardniał, skamieniał
on zapuścił korzenie w piasku
jak piramida
a ja?
a ja zeskoczyłem z niego jak z wydmy
wyszedłem z niewoli
idź śmiało bracie – rzekł Mojżesz
a ja?
ja wśród ludzkich mogił
a ja w umarłej klasie
a ja z nogami w grobowcach
jaka korzyść z nocnej wizyty anioła
przeciętny strach dla dorosłego
na linii walki światła z ciemnością
ale dla dziecka?
chyba strach egzystencjalny
industrialne krajobrazy blokowisk
osiedli mieszkaniowych ugory
szarych jak gaz łzawiący i szeregi żołdaków
oglądane z akademików i koszar
a moje spojenie ich zorzą polarną
stało się wyzwaniem
dla duszy wkraczającej przez wodospad ognia
– zapomnienia
na sąd ostateczny
mającej śmierć już poza sobą
w bańkach horyzontów samotności
przekłutych wieloleciem ciała
witaj oddzielony na zawsze – rzekł Cyriak,
gdy Smaragd i Larg kończyli zwijać cmentarz
jak mapę świata
a ja?
a ja jeszcze we krwi…
>>>
 
Jak zachowuje się twoje serce
gdy nie ma grawitacji?
poza kościołem
poza społeczeństwem
na bezludnej wyspie emocji
w kabinie bolidu,
którym przemierzasz świat myśli
z prędkością światła,
którego nawet nie widać na prostej
lub w przezroczystej kuli, w której
staczasz się po zboczu góry pamięci
z wszystkim co posiadasz
z melodiami, obrazami, frazami,
linijkami, wersetami, refrenami
jak się serce zachowuje,
gdy nie ma punktu podparcia?
w rodzinie
w przyjaźni
codziennością rozhuśtane od ściany do ściany
czy zmienia swoje właściwości substytucjonalne
przypadłości w formy substancjalne?
czy raczej emituje jakieś promieniowanie
wytwarza kwanty energii
dla synergii ciał w polu dramatycznym?
jak zachowuje się serce,
gdy nie znajduje wymiaru czasowego
we własnym roztańczeniu frustracji
lub uwielbienia?
jest lub go nie ma w teraźniejszości?
w perspektywie swojej obcości
na wyżynach zapatrzenia w przeszłe,
niepowstrzymane, nieugaszone,
niezasklepione w blizny
rany krwawiące
samym tylko kosmosem bez materii
próżnią w jednej kropli
jak ból świadomego bytu
>>>
Nad pasmem gór wznosi się powoli
ogromny sterowiec
jest jak rydwan Eliasza
góry czerwone bez krzyku lodowców
bez oznak dumy
bez wiedzy pradawnej śladów
góry przypudrowane słońcem
a sterowiec biały jak prześcieradło
z bawełny
bawełna jest lennem
struś najzwyklejszy
biegnie ostatnią drogą ku szczytom
po grani niebezpiecznej jak zmierzch
struś jest wolnym ptakiem
bardziej wolnym niż orłosęp w locie
potrafi dobiec do granicy słońca
i zawrócić w miejscu
wtedy przykuca i śpi
strzała leci z kierunku przeciwnego
niż słońce
obracają się jej grot i bełt
promień drży jakby strzała była jeszcze cięciwą
przecina dźwięki i kolory
przelatuje nad głową strusia
i podąża dalej
nagle wbija się w prześcieradło
w mój całun,
na którym odbiłem niespełnione marzenie
uchwycone serca drgnienie
>>>
 
Matko, która zatańczyłaś
ze słońcem
Matko, która zajaśniałaś
tęczą po deszczu
Matko, która obce dzieci
do obcych Ziemian
wysłałaś na krucjatę miłości
poznaj w dzień rewolucji
nas rewolucji pastuszków
gotowych do marsjańskiej misji
międzyludzkiej
na trzecim kamieniu od wirującego słońca
gotowych na pląsające różańce z planet, meteorów i komet
gotowych wyruszyć z kwiatami i drogimi kamieniami
we włosach i w oczach
na kosmicznie niecne drogi i w pustki grzesznej ciszy
nas planetariuszy zawołanych
>>>
W tę i tamtą stronę
noszę swoje sobiepaństwo
ileż to modlitw o pokorę
nie pomogło
bo się źle modliłem
bo się za się nie oglądnąłem
a sięgałem wprzódy
w bok
w tę i tamtą stronę planety
a trzeba było słońca
miałem i sznur i róg
ale sobiepaństwo dopadło mnie
i mojego giermka
obydwu
na weselu
w sukmanie chłopskiej
przepasanej powrósłem
grzyby huby po deszczu
wyrosły  na dachu
a gołębie krążyły jak sępy
nad padliną władzy i państwa
bezmiejscne bezmięsne w końcu bezsępne
potem po zderzeniu ze ścianą
zapłakały o zachodzie słońca
ja pozornie zaniedbany
popatrzyłem im w dzioby
i zasnąłem
na niby
to i tak nie była ta strona
wyniosłem się z gołębnika
ponad wszystko
ale pokoju nie zaznałem
giermek z koniem byli daleko
gdzieś pod młynem wiatracznym na pogórzu
nie miał mi kto przyjść z pomocą
więc idę i niosę jak kopię to sobiepaństwo
jak przekleństwo
drogi i bytu
pisarza szwoleżera
druciarza beskidzkiego
solińskiego wajdeloty
błędnego wieszcza
z Wisłą płaczę i Wisłokiem
plączę nazwy lędziańskie
ale napompowany i nadęty ladaco
nie boję się że zatonę
najwyżej utknę
w czasie suszy
na szosie w zwężeniu pod Warką
jak niejeden już kirasjer i lądolód
a pod mostem stołecznym
moje pawie pokory
dotkną złotego jaja zachwytu
i będzie tysiąc lat
fantasmagorii rycerskiej
w wielkopolskiej poezji osobniczej
bo ona musi być sobiepańska
choć stronniczo łzawa
>>>
W kwaterze podziemnej snu czarnego
budzisz się jak przywódca stalowych nietoperzy
co z twoją psychiką?
co to ma być za sen?
gdzie wody płodowe gada?
gdzie ewolucji palisada?
gdzie natchnione opuszczenie wód?
gdzie pierwsze loty nad jaskiniami?
z kwatery jak z mogiły
próbujesz się dźwigać
ty Attyla powrotów
w łożysku kamiennego Dunaju
próbujesz dowodzić wampirami
ty ciężkogłowy motyl Epiru
strach wieków i nacji
dziecko mitologii
płód niesiony przez step
poroniony w Iranie
albo jak chce ojciec – w Indiach
dźwigasz się we wnętrzu telewizora
mówisz – to mój kosmolot
to moja kapsuła czasu
– ciemność
tylko białka oczu nietoperza, zęby, odwrócony czas
błyszczysz na scenie antycznego teatru Posejdona
Kartagińczyk z Atlantydy, Fenicjanin z Pergamonu
w bukłakach seleuckich, w koszu jucznym,
w oszczepie rzymskim lecącym przez świat
– bieżysz
ciemność, blady strach
blade lico, czarna myśl
gdybyś stworzył imperium
dzisiaj byłbyś na cokołach
gdybyś wdeptał w ziemię jakiś naród
byłbyś na portalach świątyń mniemań
– nie zdążyłeś
zalała cię powódź narodów świata
zalały cię liberalne rzeki Europy
po latach powstajesz w kwaterze cieni
odwieczny zew stepu
gnany jak stado ptaków
jak chmura dmuchawców
jak zamieć historii
– głodem
potrzebą – upragnieniem – mirażem
– genem
chcesz zdobyć pola, zamki i urzędy
chcesz skosztować słodkich owoców czeremchy
zwisających jak winogrona
z kamiennych płaskorzeźb w papieskich ogrodach
na dzbanie, na głowie, na twarzy
– wciąż znaki niezaspokojenia
i wtem ciemność w betonowym bunkrze
rozświetla płomień zapalonej żagwi
zatrzymano Dunaj
wycięto las w miejscu egzekucji
wszystkich przybyłych terrorystów
z pierwocin słowa
powstaje pożoga
po niej choćby kolejny wiek
na planetach odnowy mów
ułudy kroplach jak balonach z krzemu
wpychają nowych gości z Satem
na spotkanie z tobą
nowego snu i wyzwania czasy
bez gumowych nietoperzy
>>>
DSCN0026a
Życie i miłość to nie taniec na lodzie
to taniec na ciepłym szkle
z flamingiem partnerką
ze skrzydlicą u stóp rafy
z chmurą, z zorzą, z mustangiem
taniec nie z kroków dostojnych
lecz ze słownych podrygiwań
jakże bolesny nieznośnie
ćma nie da się osiodłać w locie
motyl nie da sobie założyć uzdy
ty tak
ty nawet pozwolisz wbić w swoje boki
pod same żebra
ostrogi jak łyżwy
do jazdy szybkiej  
jak nagły atak kawalerii
choć życie twoje dawno przestało być tańcem
to bok ciągle krwawi
z jednego płuca wypływa krew
z drugiego sączy się woda
z obu połówek mózgu tryska przeszłość
gdy wypłynie wszystka
oczy zabłysną jak latarnie morskie
co poprowadzą statki, ryby i płetwale
wprost na salę balową,
gdzie twój duch bez skrzydeł
zatańczy z każdym z osobna
niech wirują za ciebie różowe satelity
miriady satelitów
niech w tańcu zobaczą ciebie
jak w lustrzanej kuli pod sklepieniem
zastygasz w milionach póz gwiezdnych
fotografiach boleści niezapomnianych
szkło w twoim ciele i pod stopami
szkło w dachu pałacu nad tobą
jak piramida i sarkofag
poderwały się flamingi
spadają sputniki
już wiruje krew na parkiecie
w poczekalni prosektorium
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Serc złości masz
zanim zaświeci przykład
zgadniesz czyich
oliwa przeszłości na serce rozlana
miedź spatynowana
poza tobą
całe kapitalne miasto kolumn z żelaza
spokoju poza tobą
ileż słońc można wydobyć
z jednego stosu atomowego
pytasz mnie
a tych słońc złości masz
zawsze spotkanie pilne
uprzedzi je zanim zgasną
spotkanie z tym, co masz odgadnąć
powoli spływa jak bajka
z matki na dziecko
tyleż złości poza tobą dzieckiem
tyleż słońc
serce matki owinięte w becik
niemowlę kwili bajką zasłyszaną
o tłustej lokomotywie na wzgórzu
niesłychanie przegrzanej
zamiast becika bajka
serc wypowiedzi masz
złość zjeżdża ze wzgórza
potrąca kołyskę
matka podnosi becik
wyjmuje to, co pozostało po dziecku
– kwilenie, pierwsze słowo, dobro
reszta jest milczeniem
serc zgasłych
>>>
Kruchy rozejm liści
walka ich pogrąży niebawem
a odlatujące ćmy dostarczą armat
paradoks, absurd, kakofonia
lasy zawstydzą malarzy
a liście lasy
w liściach są oczy, brwi i rzęsy
w liściach słychać śpiewy i nawołowania
wśród nich szczeka pies gęsiarki
nie w trawach a w liściach
gęsiarka się ukrywa
zgrzeszyła właśnie
westchnęła, zasmuciła się
żal jej tego, co przeminęło z liskiem
niemądra dziewczyna
niebo zwróci jej za gąski
platynę, serbro, złoto
i purpurę, i jedwab, i bisior
ale za patyk i żal nie dostanie nic
kim będzie bez gąsek – liściem?
ogniska dym pod lasem
już nie oznacza szarej jesieni
ta nadchodząca w cudownych zapachach
sadów i winnic
beżowa Pani – owoc światłości omdlałej
z białymi smugami przeszłości
otwiera panoramę
ostatniej bitwy
wszechliści z liskiem
>>>
Zasypani złotoliściem
w jakiejś kopalni babiego lata
co to składa się ze sztolni,
szybu, pokładów, korytarzy
brak tu wyrobiska i Skarbka
bo i urobek ulotny
złotoliść ciągle się uwidacznia
w skanerach snu
radio go odtwarza o poranku
jest jakimś spektrum
realnej górotwórczej syntezy podziemi
w pamięci złotopiaski złotowybrzeży
złotoporażenia złotomyśli
a w ustach
gorycz porażki
lub złotoobrażenia raczej
niedosmakowania trucizny
zwanej latem
zasypani złotoliściem
zapatrzeni w przeszłość
biali jak śnieg
nie widzimy zasobów
szarego piękna,
które depczemy
brutalniej niż wspomnienia
i cudzosłowne marzenia
>>>
DSCN0839f
W takim ty
w takim ja
ty i ja to mgła
dzisiaj
– i jutro
po dniu wolnym kolejnym
dzień kolejny nieznośnie wolny
twój niecierpliwy
moja jedyna
– i jak ja
nieznośny
moje ty
dębolistne serce
w żołędzio-senne
popołudnie złud
podajesz mi twardy dowód
siebie
tabletkę przeciwmgielną
kora twojej choroby jesiennej
mój pień słowa – na zdrowie
ty – i ja w nim
moja wola wolna
twoja wola wolna
po woli wrastamy
w trzeźwe i radosne my
w jasne słońce
wyrastamy ponad ból i mgły
w takim nieznośnym dniu
– jak ja
skryci w oparach swych szarych dni
ogołoceni z wszystkiego
lecz wśród tysiącletnich pni
takich tylko naszych
– ja i ty
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Świat jest taki różnorodny
Bóg dał go ludziom
w tysiącach kolorów i milionach ich odcieni
w gatunkach zwierząt
w roślin rodzinach
w wiosnach i w pełniach
w szmaragdach i marmurach
iskrzących się lodowcach o świcie
w purpurach zachodów słońc nad oceanami
w jaskiniach u stóp niebotycznych gór
zawilec jest strojny dzisiaj jak Salomon
a najeżka bardziej napuszona niż Putin
surykatka bardziej poważna niż Tusk
i dumna bardziej niż wtajemniczony prezydent Francji
zaskroniec bardziej nabzdyczony niż mułła Ohmar
a modliszka bardziej śmieszna niż Barak Obama
Człowiek zmierzył się ze światem
bo taka była wola słowa przed czasem
taki był nakaz stwórcy cząstek
człowiek dzielnie zmierzył się ze świtem cywilizacji
i stał się panem różnorodności
och, gdyby zrozumiał
że jest tylko zbiorowiskiem cząstek i kolorów
a źródłem wyłącznie humorów i dąsów
może w głębi jestestwa swego
wzdrygnąłby się na samą pierwszą myśl
i nie wynalazłby dziennych
trzystu sześćdziesięciu pięciu sposobów
na torturowanie i zabijanie
roślin, zwierząt, krajobrazów
i ludzi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Szydzą, potrącają, plwają w żebrotwarz
ponaglają, oszukują, zabijają myśloprawd
w demokracji niedoczas
wciąż dominuje męski i żeński czynnik niemocy
w mikrospołeczeństwie pierwokupuvinculum poprawności niecnej
jeszcze trwa reintrodukcja homosovieticus w cyrkacharenach
meta wioski, meta miasta, meta państwa, meta człowieka
skrawki postczłowieczeństwa wilcze wychodzą z gettbanków
nad nimi niebotyczne kuksańce chmur czarnych w pioruny
piorunów propagandy w samotne drzewa
drzew korzeniami pogardy w sumień podziemia
żarłacza zęby, płetwali fiszbiny unicestwiają makrowioski modlitw
takie same jak w ustach komentatorów mocy
ledwodetektowanej na forach
powstają z materii siły bezwładnej
indukują nieludzkie tętna w ludzkim galopie dni
świadomie zaniedbują patriotyczne pogłaskania noworodków wiary
zanim świt zapieje jak kur prawdydnia
nad odrodzoną narodowym ugorem przewalonych skib w grudy
zanim wzejdzie słońceoświecacz nieludzki
knot wypali dziurę w twarzy
freon rozpłynie się do reszty w ozonie niemocnych dzieci
oby nie sczezły miałkie herbatniki snów o człowieczeństwie jak zorze
zanim w śniadaniach płynnychofiarach zanurzone zostaną
jak w wizyjnym opiumdymu języka ukryte
szydzą, plwają do herbaty na w ekranach
po żołnierskiej zaprawie ogłupiałych żon
padają i wstają dziarscy jak dumni mężowie
zagrożone tarpany i konie Przewalskiego
rżą chociaż już wiszą
jak posolone na płotach połcie mięsa
ledwo skrawki komunizmu wilcze
schnące w atomowych rozbłyskachmirażach
blaskach trzygłowa ostatnich
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ale kulturalna aluwialna niecka
niby nie terrorystów
a tuż za płotem pałacu awangardy
sztuka zmiażdżona
basen pełen krwi
ale prorocza kulturalna mozaika
niby nie panteistów
a na posadzkach i w oknach salonów
w duszach galeriowidzów
płomyki piekielnych mocy
choć jest niedziela w każdym wymyślonym pojęciu,
gdy pelikany piątku przebijają piersi każdemu z nas
a kamień szlachetny na czole wodza snów
za życia skamieniałego
rzuca światło na drogi splątane
pomiędzy pylony, w arkady grobowców
na nosy narodowych mumii
ale którędy wyjść
z matni labiryntu mamony
zwanej współczesną kulturą,
gdy inscenizacje kompilacji nie są przekazem
a śmiercią idei,
gdy tandetne obrazy niweczą kolory prawdy,
gdy słowa nie zmieniaj się w gesty głów
ale plemiona rozbrajają śmiercionośne ładunki
i nożem milczenia miliardów
unicestwiają sztukmistrzów rody
>>>
Słowna eskapada strollowanych eunuchów
na przedpustyni, w postpuszczy
na quadach z garnkami na głowach
wystawiła ich na upalne prowokacje
a misterne przygotowania zakończyły
bachanalia postne
baznadziejny szach z emirem
kazali wlać nadzieję w baki,
której sami nie mieli pod dostatkiem
palić gumy na pustyni to więcej niż konieczność
to skutkowoprzyczynowa zasada
jak nagminność porzuceń
w wysokiej temperaturze
gdyby chociaż nie imam ani kalif
gdyby quady latały a nie jeździły
gdyby eunuchowie nie mieli bród
a tak to nie mają co liczyć na oazę
zczezną jak nic
ta ich bródka jest zbyt kozia
przypomina średniowieczne mefisto
będzie super kozioł ofiarny
z każdego trzebieńca
w drogę pod słońce
trolle słowne
gdybające
>>>
Ciągle walczę w tym korku ulicznym
z niewidzialnym i nieprzewidywalnym
by dotrzeć do ciebie
ciągle zaciskam zęby i czekam za kierownicą
utknąłem na dobre?
niee, twoja miłość pcha mój samochód do przodu
koła się nie obracają
a jednak jestem coraz bliżej
twojej zatłoczonej dzielnicy
bliżej białych firan w oknach twojego domu
w sercu skrzydła anioła
poruszają się jak skrzydła puchacza
bezszelestnie
głowa obraca się
oczy lustrują ulice i nabrzeże rzeki
oooo, jest już most!
czerwień odbija się w tafli wody
płomień miłości na wieżach kościołów
walczę moim samochodem
z tkanką molocha miasta,
co jak pleśń przerasta nasze przeznaczenie
i jak pajęczyna powstrzymuje myśli
jestem pająkiem zza wzgórza męczenników,
który we własną sieć się zaplątał
przetrwalnikowy kochanek stref, rond, skrótów i sygnalizatorów
teraz w serpentynach uczuć usidlony
i zatrzaśnięty w kokonach zakazów
spowolniony prawie lodowiec zawahań
porażony jadem miłosnej tęsknoty
klaustrofobicznie w myślach wciąż nawołuję –
machaj tymi skrzydłami aniele
machaj tymi chmurami człowieku
unoś się ponad ten ruch uliczny
pchaj ten asfalt jak lodołamacz
roztrącaj te taksówki i autobusy nabrzmiałe
już moja ukochana w oknie zapaliła światło jak gwiazdę
a na mojej drodze wciąż tysiące aut
i kroczące wojenne machiny strachu i pożądania
zakochany w mieście
zakochany w dziewczynie
zmrożony własnym egoizmem
i mocą własnej pychy skuty
zbyt wolny by opuścić most
zanim przęsła wpadną w wibracje
zanim rozhuśtają się nośne liny
zanim zadrży przestrzeń
i miasto pochłonie atomowa fala namiętności
czy pozostaniesz tylko ty – latarnia morska
w odległej dzielnicy niespełnienia
a ja rozbitek na dnie
w pułapce – samochodzie?
>>>
Tak jak zegar
tylko smutniej
we wnętrzu czasu odmierzanego
czuwa odwaga i bojaźń
one obie zapóźnione
tak jak zegar
tylko nędzniej
we wnętrzu czasu niepowstrzymanego
czuwa miłość i nienawiść
one obie zapóźnione
tak jak zegar
tylko prościej
umierasz
nie mogąc rozdzielić swojego ja
i czasu i uczuć
tak jak zegar
tylko szybciej
>>>
A tam za wzgórzem
twoje mustangi na prerii wysypiska
tutaj przed wzgórzem
ulic kin i teatrów
na afiszach złomowisk – huty
a tam rzucasz lasso,
gdzie wzrok już nie sięga
nawet wspomagany pełnią kapelusza
lasso ześlizguje się z karku dzikiego wierzchowca
wraca do ciebie
przez potoki płynnego metalu
jak lawa pomarańczowego
roziskrzonego jak neon
a tu lasso zaciska dramat
twojego miasta nieokiełznanego
jak ty
i wolność
przetopioną w spiżowy posąg
rycerza na koniu
>>>
DSCN1629b
Wiersz
zawieszony pomiędzy niebem a ziemią
jak balon kolorowy nad zieloną niwą
doliny ludzkiej pozłoconej
słowa podwieszone jak kosz obfitości
kołyszą się z lekka
słowa lotne
wcielone
pod warunkiem
że balon
doleci do nieba
>>>
DSCN0685f
Cegła – ale nie wysunięta
w padającym murze zawiści i konsumpcji
tylko cegła w dorzeczu cywilizacji
w nadbrzeżnym mule wysuszona
kostka – pierwsze uczucie
jeszcze nie namiętność
element początkowy
ustawiony po niwelacji
wmontowany w podstawę piramidy istnienia
oto cegła wszechżycia – myśl altruistyczna
oko wykol, zęby wybij
ale nie rań serca
serce jest cegłą
czerwone serce słońcem wypalone
– z błota jaźni wydobyte
człowiek w delcie sumienia dźwiga się sam
ból niweluje jego podstawę percepcji
jak woda rozlana przez kapłana
ból pośrodku piersi
ból architekta
z miłości zadanej, stworzonej, zdradzonej, odzyskanej
serce cegła – budulec
>>>
DSCN0541f
Kawalkada serc, dłoni, stóp, warg
rozmyślna akupunktura dyrygenta
on jest dzisiaj jeźdźcem w oratorium
słuchacze w operze płyną
na żaglowcach żyrandoli
wiszą uczepieni want spojrzeniami
z oczu wczorajszych
ręce drżą, stopy, wargi i serca
ich kawalkada dudniąca
rozbija kandelabr jeden po drugim
wraca do ciał jak tupot do butów
jętka w żarówce to świst batuty
jeden kręcący bączka wodny pająk
zamarł w kotle i basie
w kisielu waltorni topik wąsaty ożywa
błędny rycerz z harfą nadjeżdża stępa
pobija bębenek bileter
kawalkada pikadorów
i szarża byków przed matadorami
galop i skok, kłus, kłus, galop i skok
galop z cwału, cwał z galopu
trzęsie się oniryczny zestaw filharmoników
ktoś porzuca bombę atomową w jaskółce
by zagłębić się w programie
jakiś giermek pali cygaro
pod wiatrakiem w foyer
a żona jego w akcie cała
wszyscy wstrzymali oddech
gita gita gita gita uff guitarra
antrakt nadchodzi jak pierwszy Gupta
odliczając od jedynki do dziesiątki
odszczepieniec Sikh z rodziny Brahmy
na byku powraca ukwiecony
sam byk kryształowy jak arabska cyfra
pomiędzy ćwierćnuty wpada szerszeń brat
Mahabharata mruczy
z pomiędzy much świetlika wylatuje owocarka
pomarańczarka i koronkarka śledzą lot
a światło przygasa delikatnie
jak w kinie krnąbrnych reżyserów
jest przedpołudnie wieku kantaty
kończy się jedna z wojen w ósmej scenie
dzieci zabrały partytury i rzuciły w kałuże
dzieci na pięcioliniach warkoczy
ustawiły babki z piasku
na rynku jak na plaży
przyjechał pociąg niebieski z drewna cały
konduktor nosem podkreślił vibrato
by zniosło fraki nieco w lewo
i smyczki w prawo w skos
brygada pająków zawisła nad proscenium
zamiast arek, zamiast lamp i żarówek
pajęcze jaja
batuta spada pierwsza
jenerał karczmarz do dygającej
– śmiało bezbłędna pani
dokończ młotem wariację, scherzo,
staccato-memento
oto jedność dźwięku w oazie całunu
oto jedność nacji klarnecistów i primadonn
w powtórzeniu melodii
by w finale wybrzmieć mogły
same ściany filharmonii
skażone marzeniami fiakrów i odźwiernych
w uprzężach pajęczych na zawsze
i byków umierających w orkiestronach
nocą
>>>
DSCN0041f
Nie ma takiego czasu,
który zwie się wolnością od płaczu
i raczej nie ma takiego czegoś
jak szansa na stworzenie rozkoszy ciągłej
jeśli już, to razem z pozaziemskością łez
z nie martwych westchnień
i oaz życia spazmów
Nie ma takiego czasu,
który zwie się wolnością od płaczu
ani nad rzekami gór
ani pod szczytami fal
ani na wysokości pełzających chmur
ani ich odbić w wodzie lewitujących
z nurkami i alpinistami euforii
z gdakającym jak kury murem stanu
rozsypującym się w propagandę rumowiska
zbudowanym z ulepek pychy i radości nacji
z tortury i czyjegoś prowizorycznego bólu
Nie ma takiego czasu,
który zwie się wolnością od płaczu
nie ma upływu czasu w kostkach przestrzeni zmurszałych
co zwą się wolnością od krągłych łez
jak fale i lotne sny
zebrani uniesieni ptasi
przywódcy
dają się powiązać i zaprząc do czasu
ale padają w wyrwach ozonu
nie sięgają orbity rozkoszy
nawet, gdy robią to dobrowolnie
dla gwiezdnych, psich i ludzkich przesłań
nawet ładunków wolności
a jeżeli sięgają już zenitu
to razem z pozaziemskością łez
>>>
Widziałem ją
widziałem gwiazdę morza
nad pustynią widziałem
czy to możliwe?
– możliwe!
widziałem ją oczami duszy
oczami duszy swojej
ale przecież ludzie mówią
na mojej ulicy
ludzie i ludziska
błędni rycerze mojej dzielnicy
ludziki z powieści szkolnych
i hobbity z magistratu
niziołki z seriali filmowych
żołnierzyki z kieszonkowych serii książkowych
o bitwach elfów
jednakowo emocjonalnych
ministranci z dróg do kościółka niedzielnego
i procarze z alejki prowadzącej do szkółki sobotniej
krasnale spod grzybków w ogrodzie piwnym
– mówią
ale przecież powtarzają
odkąd przestałem słuchać tłumów
ale przecież ludzie prości mówią
ale przecież ludzie klas średnich mówią
ale przecież ludzie władzy i pieniędzy mówią:
on nie ma duszy i oczu
– więc, czy to możliwe,
że ja
niewidzący
widziałem gwiazdę morza nad pustynią
ale przecież nie iluminat albo romantyk
ale przecież nie całkiem ludzki
zdecydowanie antybajkowy byt
– byt jak ona
>>>
Jestem tutaj gdzie twoje serce
być powinno
ale go tutaj nie ma
jest za to wierzba płacząca
z poobcinanymi konarami
jestem tu sam a woda w rzece płynie tak samo
jak wtedy,
gdy wierzbowe witki listkami czesały jej fale
jednakowo serca nasze biły,
gdy ręce jakby składając się do modlitwy
dotknęły innych czułych dłoni
wtedy podpłynął złocisty karp
wprost do naszych stóp
zanurzonych w wieczornym ruczaju olśnienia
zbierało się nam na płacz obojgu
lecz nie tej wierzbie teraz okaleczonej
jej Golgota bez krzyży
jak zaklęta trwa w ciszy
nad brzegiem przy pręgierzu zakochanych
dzisiaj jest pochmurny dzień
kat ściął mieczem słońce
rzucił mi jego truchło do stóp
kat bezlitosny – rzymski beznamiętny wykonawca prawa
łaski! – nie zdążyło zakrzyknąć
gdy spojrzał na mnie ostatni mój dzień
byłem bez serca
i bez tej dłoni
zabrałaś mi ją na drugi brzeg
>>>
Jest reakcja
na krańcowe niedożywienie
ustępującego prezydenta
jego muskuły były pełne aminokwasów
stresu i podpowiedzi
podkrzemianów depresji i kapitulanctwa
sczezł w pochrząkiwaniu
przechadzając się w korytarzach dworców
z wódką przytwierdzoną do pleców
a potem pochowano go w łodzi
jak Warega w związku z wargą obco zwisającą
a dokładniej nie był to pochówek
tylko takie tam kolebanie
w płomieniach z zamkniętymi oczami
Jego reakcja na sczernienie
była żadna tak jak i jego konia
ale kobiety wyły jak wadery
a dokładniej – nie wyły tylko zawodziły
do księżyca, który
na jego nieszczęście spełnił się
częściej niż raz
co było kompletnym zaskoczeniem
dla mediów i mas
I to była reakcja na zgrzybienie
niedożywionego narodu, którym rządził,
któremu przewodził prawie jak murarz rekordzista
i to nie widząc go twarzą w twarz
jako bądź, co bądź człowiek podziemia
Ostatecznie reakcja na prezydenta
jest pełna i nie chorobliwie przekwaszona
jak słowo „cóż”
przetłumaczone na komiacki,
kipczacki lub mongolski –
talaar
>>>
Chciałeś powiedzieć – to nic
za wszelką cenę
błędy w kokpicie, gdy byłeś nad Dziwnowem
zdecydowały
a potem opadanie z sił w Lubiewie
chciałeś powiedzieć jej – to nic,
gdy ona oplotła cię swoim spojrzeniem
i zdjęła swój niebieski kostium kąpielowy
ale wpadłeś w korkociąg
wtedy wyskoczyłeś na spadochronie
– nad Lubiewem
chciałeś, aby ona powiedziała – to nic
i objęła cię opalonym ramieniem,
gdy wracałeś z nią piaszczystą drogą
z dyskoteki przy plaży
do centrum Międzyzdrojów
ale ona rzekła – przestań okrywać się
tym spadochronem jak jakimś tropikiem namiotu
i nie ważne, co jeszcze zechcesz powiedzieć
wszystkim o nas
chciałeś powiedzieć – to nic
ale, za jaką cenę?
ona odleciała rano twoim gyrokopterem muzycznym
do Trzęsacza
na Wschód
zawróciłeś i doszedłeś do końca plaży
do końca Polski
do końca miłości
już sam
na Zachodzie
w jakimś bezsensownym Enerdee
tylko po to
by powiedzieć w końcu – to już nic
>>>
To już czas nadęty
i z grubsza jak balony ludzie
małe odstępy pomiędzy nimi
tam wciska się namiętność kaźni
a miłość?
jej nie ma – pożarta
po pysze, po zdradzie, po wieczornym
nieumiarkowaniu
i zadęciu jaźni
splunęli liczni w stronę
nielicznych
jakby zajętych bulimią
aż się odstępy spłoszyły
falowaniem światła spłoniły
wyleciały nietoperze walki
a miłość?
jej nie ma – pożarta
jest opuchlizną po zatruciu
słychać jakby tarabany
a to nasi znowu biją
nielicznych już
i wykluczonych
balony nie ludzie
>>>
Ten dzień bez jakiejkolwiek nocy
ta noc bez chmur
jeden nietoperz o zmierzchu
jak jeden księżyc w perigeum
ten wóz pełen siana
to dziecko spadające z niego
ta przestrzeń rozcięta
przez nisko przelatującego bociana
jedno małe istnienie w czasie lotu
dzień bez nocy – dziecko w zapachu lata
usłużny ptak pochwycił dziecko
nietoperz nie zdążył
chociaż skręcił gwałtownie
upolował za to gwiazdę śmierci
samolot pikujący w kopę siana
wyglądającą jak Wielki Wóz
dzień bez nocy – dziecko już w pocałunkach
ci rodzice w perigeum
>>>
Miałem dźwigać trud
po Ziemi Twojej kres, Panie
a Ty wziąłeś mój ból i znój
bym mógł dalej siebie nazywać
człowiekiem
uskrzydliłeś swą krwią ten trud,
gdy to zrozumiałem
wreszcie
od wczoraj stopami ledwo dotykam ziemi
tablice niosąc kamienne
>>>
Jest ciemno jak w deszczu traw
nad wschodnią rzeką pomruków
nadciągających wezbranych fal, stad, hord,
gdy słońce już myszkuje po dachach twierdz
deszcz zastraszony pada wciąż pod okapami
biedne myszy jak biedni grajkowie mostów
w letargu medytacji oddają nawet życie
to niezwykłe jak szumi deszcz
w szyszakach sennych
w uszach odpadłych już od głów
ściętych przez azjatów z różnych kontynentów
napływa jedna odnoga ordy
potem druga i trzecia
stepem obok monastyrów
jarami przedmieść spichrzowych
rzeką pomiędzy przęsłami
szumią jodły na szczytach zajętych przez zamki one
samce zamki obronne
uciszone
nic nie piśnie pod burzą
nic nie piśnie cienko jak jęk powietrza
i jest tętent jak deszcz i deszcz jak tętent
ani to szmer nośników zaborców
ani łoskot pojazdów najeźdźców
głodni ciągną z komarami tundr
po jasyr krwi
rozpalone głowy łupieżców, morderców, ciemiężycieli
deszcz pod okapem dwunastej Europy
złowieszczy – ósmego lipca o szóstej
nie dosięgnie ich?
>>>
Bydlęce wagony, mróz, stukot żelaznych kół
w oczach pasażerów pociągu przyjaźni łzy
a nad głową tęcza z bibułek
Chrystus Zbawiciel pochylony i odwrócony tyłem
do palmy stojącej przy torach
biegnących z Lechistanu aż do Kazachstanu
nad parowozem sapiącym jak perszeron
kołuje bielik wpatrujący się w małe rączki
z metalowymi kubkami i talerzykami
przez kraty z kolczastego drutu
wystawione z okienek wagonów
pociąg zatrzymuje się na chwilę
przed giełdą papierów wartościowych
by przepuścić pijanych policyjnych prowokatorów
paradę gejów oraz grupę lojalnych aktorów
wracających z pierwszomajowej manifestacji
potem rusza dalej
prymas Polski stoi na odnowionej praskiej cerkwi
na jej szczycie jest jak król z krzyżem i szablą
w kierunku bydlęcych wagonów
macha czerwonym goździkiem
proboszcz z bazyliki mariackiej
w przebraniu maga
gra na trąbce „Czarną Madonnę”
zaczyna padać śnieg
ten sam co w stanie wojennym
bibuła propagandy rozmaka
farba spływa powoli jak łzy
dzieci odrzuconych na zawsze
przez Posłanki Polki
>>>
Jutro już naprawdę
i to, co koń wyskoczy
przybiegnie stunoga zmiana
kopytno podobnych, lecz nie kopytnych
będzie ogrzewać się i cię
będzie w słońcu liczyć wydmy,
pod którymi płyną rzeki –
twoje serca
już inne serce wierzga jak rumak
na podwórzu
oczy rozbiegane na stepie
teraz skupiają się wraz
z nadciągającą pustynną burzą
pseudokopytny zwiastun burzy –
życiodajnej
zaraz wyłoni się z chmur,
które są listopadowymi wierszami,
które pobłądziły w stratosferze,
które litosferze przyniosą odmianę –
po latach
jednogarbny twój wierzchowiec
dźwiga ciebie i twoje garby
pędzicie, co koń wyskoczy za tym
co ma dopaść ciebie
ledwo dzień nastanie, brzask zapali świece –
na wydmie
i wybuchnie płaczem miłości
w śladach zakwitną różdżki i laski
a krzew będzie płonął
do czasu twojej śmierci,
która nigdzie nie przebiegnie bez echa,
która nie łapiąc piorunów uciszy gromy,
która sama jedna odbije się echem
w kolebkach golgot –
przedświatów
w zigguratach poronionych słów
w Termopilach obrzezanych mów
na siedmiowzgórzach siedmioskrzydłych kanonów –
miłości obojnaczej
jak lawa nadbiegnie wierzchowiec
z całym twoim rzędem
jak beret przykryje twoje myśli
korona rozedrgana
podniesiesz berło wśród piramid
sfinks powstanie z kolan
Żydzi przejdą przez Morze Czerwone
ty spłyniesz do delty
po gliniane tabliczki z kraju Goszen
wyrwiesz je z pylonów i obelisków niewoli
z ptakami poślesz do Błędowa
sam pogalopujesz leśnym traktem
drogą prostą, dębową – po wolność
z Sącza do Krakowa
>>>
Jest taki kraj jak cierpienie
kwintesencja bólu,
gdy zakwita konwalia na czerwono
a maciejka zakwita z poranną rosą
by zapachnieć burzą do śniadania
Jest tortura jednego komara
dźwigającego kajdany krwi
choć lecącego nad stawem czarnym
z białymi rozbłyskami trumien
Jest dźwigająca wszystko góra
powstańcza
z nigdy nieodkrytą jaskinią radości
w jej wnętrzu
z nigdy niepostawionym na jej szczycie krzyżem
na cześć wyzwolicieli
w kraju, co jak pokuta
ciąży kulą u nogi
ubogim
wznieść się na górę męczenników trzeba
by spojrzeć ku grobom ojców założycieli
ukutym w puszczach sumień
bez krzyży
bez błędów, powtórzeń, zapomnień
ospałości, otrzeźwień i skrótów
bez żołędzi martwych w dziobach
zapobiegliwych sójek
bez plastikowych wypluwek puszczyków
zadufania
bez jastrzębi pikujących w kierunku jaskółki,
co wywijać się musi lotem odpowiedzi
jak samobójca
Jest taki kraj,
gdzie ojcowie ptaków
za cenę śmiertelnych ran
nie pozwalają naruszyć gniazda
byle błyskawicy, byle porywowi huraganu,
byle zadufaniu, byle sile potwora
Jest taki kraj,
gdzie lucerna rozkwita siedmioma kolorami
a koniczyna czterema
lucerna dla koni husarzy białopiórych
pędzących galopem
przez podwórza muzeów
z fałszywymi monetami królów i książąt
zaśniedziałymi tak, że ledwo
zdradziecka czerwień prześwituje
przez zielony obcy nalot
>>> 
Już nie jest taki straszny
nie jest dziwolągiem
nie jest smokiem miasta dziewic
jego oczy to wciąż latarnie morskie
ale gdzieś na Svalbardzie
albo gdzieś na szkierowych wyspach
gockich przesmyków i zatok
a nie przy wejściach do karolińskich portów
już nie majaczy we mgle
jak jakiś Latający Holender
nie pije i nie fika koziołków pod pokładem
nie wie gdzie leżą Wyspy Zakazane,
na których spędził młodość
jest przecież synem cieśli okrętowego
a do tego zawołanym żeglarzem
dziś już bez rogów i magnetycznej ryby na rzemieniu
spokojnie sobie dryfuje na balach Kon-Tiki
gdzie dryfuje, sam nie wie
jak góra lodowa z wodnego do wolnego świata
podśpiewuje – bora, bora, boreasz
i łapie ryby latające
leżąc na wznak na balsie
już nie jest straszny
w swoich bojowych zawołaniach,
gdy schodzi na ląd
jego szanty wzbudzają salwy – śmiechu
wybija szklanki, wybija rytm
wybija zęby muchom lenistwa
i wyrywa do pająków sieciowych
jego wielkie flotylle sterowców to przyszłość
oczy wciąż są jak księżyce
oczy jak przypływy zwodniczych syren
i zakochanych skrzypłoczy
wchodzi do portów
tylko po to, by sprzedać
spreparowane latające ryby szaleństwa
z lat sześćdziesiątych
by zastukać na molo drewnianym kikutem
ale nikt nie boi się kuternogi
nikt tu nie słyszał, co to Jolly Roger
on działa wytoczył i porzucił
on w jaskiniach podwodnych zagubił skarb
magnetyczny, słoneczny uśmiech
nie boi się nawet samego siebie
nawet, gdy się nie uśmiecha
o losie, o losie, o Laosie
– śpiewa z uklejami z Ukajali
wraca na Bora Bora
leżąc na brzuchu
wieloryba płynącego na wznak
(jakby nie żółw już)
jego pora puka, puka w lodowy blok,
w którym zastygł płomień z jego ust
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Stan ducha
– jest taki stan nacji
dowiemy się gdzie i kiedy?
gdy demokracja w fajerwerk się zmieni?
a serce – tak, serce
nie wie gdzie jest niebo
stan ducha więc nic nie jest wart?
to rezerwowy strzał rezerwowego strzelca?
rakietnica – zwą ją też władz szubienicą,
gdy głębokim jarem podjechała konnica
– a ktoś powiedział – tam na blankach błyska
kobieca pierś
– dajmy spokój – wracajmy rzekł inny
ona była wolnością
– sztandar zwinięto
wystrzelono flarę, rakietnicę odrzucono hen
– wpadła do jeziora
teraz jest Ekskaliburem i Świętym Graalem
demokratów
jeźdźcy odwracają głowy
by patrzeć na gwiazdy fajerwerków
w biały dzień
wieszają królów zanim zrobią to
z rewolucjonistami
to stan ducha – jaki stan? jaki duch?
w gracji, w uśmiechu, w dyganiu
umiera demokracja tak jak kiedyś monarchia absolutna
boskie słowa – popędzanie koni
szarpanie za lejce, wodze i uzdy
mierzwa poprawności pozostaje z sądu i zamku królewskiego
przed tąpnięciami puszcz, tronów i parlamentów
które zapadły się w sierść turów wymarłych
a małe bruzdy – to grody, wały i palisady
dzikie oczerety szuwary ostrowów chłopskich
a blanki? a mury?
taki stan Wisły nie rokuje urodzajnego wylewu
a śmierć w Wąwozie Somosierry
jeźdźcy wracają – nie będzie szarży na szczęście
stan ducha jest jak festyn?
ot szczęście, zwykłe szczęście
dzisiaj nikt nie będzie ginął za burzycieli kościołów
nie rozbłyśnie ta pierś jeszcze raz
umarła wolność w ciała bezwstydzie
a stan ducha?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Hydropraca
Pracuj wciąż nad tą rzeką języka
jak Luwijczyk pralingwista
nad przedeuropejską Odrą (Drawą Wkrą i Obrą),
co płynie jak Odrava, Oder, Dore, Eder i Adur
uderz w c-dur smagając wodę wierzbową witką
szarp struny strug
zanurzaj czas, ręce i twarz
w scytyjskim Dunajcu (Dniestrze),
co płynie jak Dun, Dunaj i Don
pracuj bez podśpiewywania
nad gockim Bugiem, co płynie jak Boh
bez kajdan, pasiaków, oskardów i młotów
i tego wszystkiego co oznacza klęskę
jak jeden dzień życia słowem
jak jedno słońce z Mgławicy Żeglarza
jak jeden skulony w kuczkach polarnik
z dziennikiem obserwatora
wpatrzony w zorzę zmienną gasnącą
jak w pracę codzienną
nad dosadnym zniewoleniem oczu
przez brak kolorów materii, ziemi, serc i praw
pracuj nad tą rzeką gwałtownych wirów idei
wyprzęgając i pojąc konie
w celtyckim Sanie (Sannie),
co płynie jak Shannon, Saona i Seine
opatrując galijski wóz z kołem anatolijskim,
gdy księżyc neolityczny w jej toni nie tonie
jak ciężar zawieszony na łańcuchu
potężnego dźwigu cywilizacji
księżyc się przegląda w lustrze tafli czarnej
a ty chcesz go zagarnąć
motyczką budowniczego zigguratu
księżyc się pławi w wolności plemion
pluska jak ryba po zachodzie słońca
a ty zniecierpliwiony jego milczeniem
zarzucasz lasso chybione
zrzucasz cudzą winę do rzeki
podnosisz swoją wolę do wymiaru wód pod sklepieniem
wolę posiadania wolności wszystkich języków i słów
pracuj nad tą rzeką przeznaczenia i wygnania
słowiańską Wisłą (Wisłoką i Wisłokiem),
co płynie jak ślozy pierwszych i ostatnich ludzi
nawet bez lutni pracuj rękami dwiema
na klawiaturze serc,
gdy rozum pragnie omamów przeszłości
i wszystkiego co ulotne i nie ulotne,
co śliskie i pławne a niejadalne,
co spada jak noc czerwoną chustą w Cezarei
zakrywając amfiteatr i akwedukt
kanały irygacyjne, poldery
i wiszące ogrody w Babilonie,
by uprawy i zwierzęta mogły zdążyć
na ucztę życia,
gdzie śmierć jest posiadaniem pełnej władzy
nad pożywieniem
pracuj nad tym, co nie jest jej zdobywaniem
i płacz nad rzeką, płacz, tak lepiej
wszystko płynie owymi rzekami pamięci
właśnie jak łzy pramatek, praojców
wsłuchaj się w ich głos w Wiśle
może ty pierwszy wejdziesz do tej samej dwa razy
ludzie przemijają, tylko słowa pozostają i rzeki
koła-prasłowa na niespokojnej powierzchni
– jeden, dwa, trzy, dziesięć
>>>
DSCN0500f
*Jak sen wróżbity*
Stare źródło pulsuje nowością
jak sen wróżbity
ta moja Polska
jak Chlodwiga Rem w Reims
jak Ren Świętej Kolonii w Tours
jak sen wróżbity
ta moja Polska
jak biały ren z północy
nad Odrą we Wrocławiu
jak esoes aloesu w Ezgotarium w Sosnowcu
dziwny t-Ren, dziwny d-Ren, dziwny P-sen
ratunku – ratunku – ratunku
Polacy już nie tacy jak dawniej
nie służą Karolingom
tylko ludziom ze Wschodu do zmierzchu
nowe źródło polityki pulsuje jak woda
w turbinach jeszcze gomułkowskich elektrowni wodnych
źródło pulsuje, gdy serce okazuje się
niezbywalnym dodatkiem do diademu myśli
a wciąż nad odtwarzaniem
góruje zamek klatki – ranny raniuszek
jak sen wróżbity
ta moja Polska
a drzewiej bywał Niziołek Podolski
Piastun Wisza na gadającym drzewie
drzewa wychodziły ze wschodnich lasów
kroczyły przez mokradła
przekraczały Bug jak Don a potem Ren jak Bug
niepokoiły legiony pogromców bestii,
w które stapiali się rzymscy bogowie
w Austrazji i Neustrii
żadnej zapory nie było
żadnej turbiny na Renie
i była faza błogiego snu
jak Pepina Rawenna cichego
silniki pracujące było słychać w autobusach
jadących z Wrocławia do Saarbrucken
każdy pasażer wiózł ze sobą mech w trzewiach
i źródło, jakie miał, jakie zabrał
a źródło pulsowało
lodem, ogniem, światłem, echem
jednakowe drogi, jednakowe łany
z glacjalnych zboczy ześlizgiwał się mamut
w sylogizm odrębnych prawd
w przepastne ludzkie usto-jassskinie
woda zabierała nasiona dębika ośmiopłatkowego
i niosła Renem do Reims
a w Dunajcu, a w Wiśle, a w Brynicy
ukrył się Niziołek nadrzewny
gdy sen nie nadchodził wyjął korki ze stawów
zwał się Kacprem podziemia słów
zmienił się w robaczka świętojańskiego
gdy na brzegu obsechł
stracił światło chemiczne
zaczął pulsować ideą własną
w karolińskiej winnicy-duszy rannej
jak sen domarada z Brennej
ta moja Polska
>>>
DSCN1345a
Jadą przez świat
jedwabiście nieistniejące parowozy snów
gdyby jeszcze mówił malamut do husky
ależ skarbie – toną – one toną
one niedźwiedzie białe, nasi bracia
to przez bar, stront i freon
jadą przez świat
jedwabiście nieistniejące wagony snów
słychać gdakanie paru a potem wielu
kur w klatkach z cegieł pukanie – puk puk
barbakan-kurnik odpowie – buch buch
i po kurach świecących
to mosiądz, aluminium i pieniądz winien
jadą przez świat
jedwabiście nieistniejące parowozy snów
gdyby jeszcze władca mówił do maluczkich
one ludzkie istoty toną w mgle kolorowej
bracie cyklotronie, parowozie, transformersie
to przez sny radioaktywne giniemy
>>>
DSCN3610f
Pewien zadufany drwal
powycinał w pień malwy zdrewniałe
malwy wysokie – polskości semafory
pozostały zranione łodygi
kikuty drogowskazów rozstajnych
i kolosalne rośliny zwalone wśród róż
drwal upadł na kolana wśród pól
nasiona rozsypał wiatr
krew wypłynęła z płatków
drwal przyjął srebrniki od grud
wziął sznur – przepasał się
i owinął słomą by udawać chochoła niewiniątko
ale malwy martwe znasionwstały
pewnej pomrocznej wawelskiej wiosny
odpolonizowały zrusyfikowany krajobraz
Wernyhora z dworem jeszcze wypiskuje proroctwa
głosem sikorki bogatki wyklutej w inkubatorze
wykarmionej sztucznie na lekcjach w technikum leśnym,
że jedyny prawdziwy jest wschodni horyzont narodowy,
że reszta jest pomalowanym ćwierkaniem sztucznym,
kląskaniem, popiskiwaniem klepaków
ścianą wulgarnej galerii w malwy malowaną
zaśpiewem i głuchym rąbaniem farb w pędzel
dudnieniem kolorów w płótno zmurszałe
kolorów zaczerpniętych ze świata podziemi
a lirnik z Tęgoborza wzywa pod sztandary
drwali kwiatów prawdziwych
nikt nie wspomina wolnych Drewlan
zmasakrowanych jak płatki letnie
przez fałszywych świętych świecących jak topory,
którzy nie ożyją jak malwy
wśród chat Wiślan i Polan
łagodnych ale twardych poranków wieczności
>>>
Ile razy tej tyranii
musimy odpowiedzieć – walka?
walka na ulicach
jak procesja
walka na stadionach
jak litania
walka na ekranach
jak różaniec
walka na mszach
jak uległość
tyranii własnego ja
w teatrach każdego dnia
jak wiele razy?
>>>
Usuń się – rzecze Zaratustra
nie jesteś tu niezbędny
w kraju cumulonimbusów
cirrus jest jak zadra
otworzysz nie zamkniesz
ogłosisz nie odwołasz
przemodlisz nie przeklniesz
co z tobą zrobić?
nie przyznajesz się do winy
w naszym świecie
tylko bieda z tobą
usuń się na swojego Zaratana
wiem, nie ma was tam wielu
tu takich jak ty też
wyznawców ubiczowanych dobrych myśli
oto my święcimy tryumfy
a nawet bezkarność tryumfów
powiedz coś, tylko bez pytań
powiedz żegnam, no powiedz to
milczysz, a my się tak staramy
by sczezło wszystko marne
co nie jest nami
co stoi nam na drodze
co nie podziela i nie pomnaża
nas, nam, naszego
tako rzecze Zara-tow
prymus pomiędzy premierami
i priorytetowymi dziennikarzami
prezydent wszechunii jedności
zawsze w ciemnych okularach
rzecznik osławiony nurtu przemian
wśród oryli
pobłogosławiony pychem jak pastorałem
zastraszeń i tortur
wybierz sobie jedną z nich
albo odejdź
nie zadaj pytania
nie zadaj zadania
nie zadaj myśli
nie zadaj obroku pegazowi
usuń się nawet dokąd chcesz
jesteś wolnym europejczykiem
tako rzecze epikurejczyk Zaratowski
centralny pałkarz i lekarz zaraczonych
usuń się, usuń –
tylko człowieku
>>>
*Patos*
Siedząc nad zatoką
wysoko na wapiennej skale
umykającej pod stopami
gdzieś w kierunku rejowych żaglowców
zakotwiczonych przy brzegu
czekających na więźniów
wydaje ci się przez chwilę,
że patrzysz ostatni raz
na swoją smutną okolicę,
która chce się ciebie pozbyć
na kraj rodzinny, którego rząd
chce cię odesłać do karnej kolonii
byś fedrował rudę metali ziem rzadkich
zdzierając do krwi skórę
na rękach i kolanach
tylko dlatego, że ktoś oskarżył cię
o kradzież kilograma mąki
patrzysz i myślisz rozpaczliwie o tym,
co stanie się z żoną i dzieckiem?
jak przeżyją bez ciebie? kto ich tu obroni?
kto wychowa? kto wyżywi?
kto pobłogosławi wszystkich?
tak siedząc na tym przepastnym klifie
nagle wybudzony z drzemki zaśpiewem kosa
dostrzegasz nogi machające bezpiecznie
nad zwykłym, kamiennym urwiskiem w Polańczyku
gdzie tylko jachty, kajaki i rowery wodne
jak mewy i sny
kołyszą się w wiosennym słońcu
czekając w dole na wystrzał armatni
rozpoczynający kolejny sezon wodniacki
w sumie bez zbytniego patosu
ostatni raz patrzysz na Zielone Wzgórza nad Soliną
przed nieuchronnym wylotem do Irlandii
za chlebem
>>>
Każdy by chciał tak majtać
tymi nogami
za oknem
na grani
w oknie samolotu
na skrzydle spadochronu
w sercu swoim, cudzym
w studiu telewizyjnym
w karecie, lektyce
jedni drugim buty noście – rzec
niech bosi mają szansę
ostentacyjni niech idą przodem
zdolni do majtania jedną stopą
niech niosą huśtawki
zdrowi myślą, że zaskoczą mimiką łokcia
nie zawsze tak bywa
czasem nie zaskakują piętą
a czasem zaskakują czołem
każdy chce bujać
na linie jak na kiełbasie
na strunie fortepianu jak na wysokim Ce
na włosku smyczka z koziego ogona
wołaniem wskrzeszać przepaście dna
majtaniem, nieokrzesaniem, parskaniem
wywoływać zaganiaczy z szałasów
ale przecież nie każda chmura
jest bezdeszczowa
i nie każdy wiatr liczy drzewa
są liście i są ziarenka
w oczach wolnych i spiętych
skupionych do bólu zaciśniętych ust
są zęby dzwoniące strachem na czarne msze
są myśli wykute w czeluściach wieżowców
i czeluście serca owdowiałe
jak chatynki leśne w nieludzkich borach
bez pieśni i ech, odgłosów z porąb
bez czasu
nie każdy może bez lęku
majtać nogami nad krawędzią
szklanego kanionu słów
nie każdy
a ty?
w głuszy?
>>>
Jest taka wiosna,
która jest jesienią
oto ona
król gramoli się na ołtarz
niezdarnie, bo
ołtarz jest już mównicą
a amboną policyjna pałka i gaz
konfesjonał – zaklinaniem kłamstwa
wiosna jest jesienią
oto król
udziela reprymendy i rozgrzeszenia
król prawie ludzki, lecz nie judzki
a jesień w środku maja złotopolska
wiosna niebiesko-zamszowa stłamszona
tańczy bosa na potłuczonym szkle
krach na giełdzie snów wasali
wora dla króla
i Kanossy
za nie nasze
ekswiosny
>>>
DSCN3331f
Prodiż wypiekł ciasto
dzieci się zbiegły
małe brzdące – jak zwał, tak zwał
kicające wszędzie
teraz już z plackiem pudełkiem kwadratem
rozbiegane oczy w pokoju
pokój za duży na małe stopy
na placek ani tyle
na drzwi pochlapane lukrem
dla niepoznaki w sam raz
prąd w cieście już za nimi
i korytarz i schody
biegną dzieci łąką
zapadają się ze smakiem
rozsiewają okruchy jak pyłki wyczyniec
ptaki zbierają okruchy w śladach
miękka ziemia powstaje
unosząc maślanki jaskrów niezapomnianych
dom w napięciu czeka jeszcze
a dzieci za wzgórzem
pies czeka z łapą
za późno na kość
wieczór już
ślady całe powstały i poszły
okruchy wydziobane odleciały
księżyc samotny doczłapał
do budy i do wejściowych drzwi
wszedł do domu
zapytał – gdzie macie kuchnię?
cisza, tylko przewód zaiskrzył główny
pusty prodiż zdradził ciasto
z prądem
zapłonęła noc bez dzieci
one z rozkoszą rozbiegły się
po wszystkich okolicznych kontynentach
księżyc stary ratownik
wyłączył pusty prodiż
i za chmurą zgasł
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Len to woda i przemoc
potem rany na ciele
od płócien
potem płótna odwzorowujące rany
len to moda i przemoc
woda ciecze od blach
i dzbanów – kranów
od do i od po
niebieski kwiatek niezabudki, jako deseń
mały gwóźdź puchnący w ciele
koszatki wokół kwiatów
w klombach
w sednach klombów – dni dnach
będąc małym kwiatkiem
nie stworzysz pułapki
potrzebny jest kwiat nocy
lepki sen mrocznych kilku stajań
piekła w ruchu
płonącym zarzewiem
nawet nie myśl o łanie
biała pościel może być, co najwyżej
kartką papieru,
gdy ona wchodzi do alkowy
i zabiera peniuar
potem unosi poszwę, wygładza prześcieradło
i międli do rana
len modry na rany
poduszki
>>>
DSCN0493f
Patronem dzisiejszego dnia
jest słońce
w jego obłędnych, zamkniętych oddziałach
można się leczyć, relaksować i trzeźwieć
bądźcie wszyscy pod słońcem
dzisiaj o dwunastej
ja przyjadę też jakimś wehikułem
z kredy, jaspisu, brązu i tytanu
jeżeli słońce zadzwoni
wtedy my zaśpiewamy zgodnie
nie chórem, lecz po kolei
jak leci ten refren? jak leci światło?
tak – otwórzcie się oczy, otwórzcie
taa taa taa
otwórzcie się kielichy kajdan
na naprzemianległych rurkowatych szponach
ciemnej masy nietoperzy
tej morowej nocy podbiegunowej
w owej cytadeli wojen zaświatów
z żyjącymi
bezbłędnie utrafione
zwykłe wypływanie krwi
ze skroni otwartej jeszcze promieniem słonecznym
wczoraj
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Stochastyczne melodie przedmieść
są jak preludia wielkich miast
na obrazach
zarumienione estetyką
samą w sobie
nierozwiązywalnością przestrzeni
zasiedlanej przez nieumiejących
liczyć, pisać i słuchać tęcz
zewnętrzne obrazy nie śpiewają
ludzie nie śpiewają w ciszy przedmieść,
które gniją
ale o krok dalej rozkwitają
panaceum na dobro
jest składnikiem muzyki
trzeba go wydobyć
wysublimować z przypadkowych przekleństw
to cisza właśnie
zgubna – nie, nie zgubna
cisza ponad świtem po pijanej nocy
dźwięki zórz, dźwięki wiatrów słonecznych
uderzenia pioruna w dzwony rurowe
uderzenia w gongi sopli spadających z dachu
szmery w śmietnikach
tniutnia z dziurawych ścian
algorytm burz rodzinnych
prawdopodobieństwo uderzenia pioruna
w dorożkę
w zaczarowany samolot
w zaczarowany czołg – na cokole w parku
miasta wyciągają kominy i drapacze, które nie są rękami
ale skrobaczkami blaszanymi
raniącym szkłem
szorstkim trwaniem w miejscach gładkich
przez jakiś czas
dostępnych i otwartych jak tramwaje
a ludzie, a myśli, a znaki?
w kuluarach ponagleń
woźniców – tramwajarzy
przewoźników – bileterów
motorniczych – wsiadających
stukot, dzwonienie, przestrach
przed świtem
strach, blady strach jak piorun,
który sięgnął głównej ulicy miasta –
niespodziewanie
suma kosmicznych przyciągań
światła i dźwięku
bez uczuć na promenadzie
wyliczone koła, kwadraty i trójkąty
linie, stochastyczne łamańce ucieczek
człowiek wysiada z rikszy i łapie piorun
wygina go w elegancki wykrzyknik
podsumowuje nim przerażającą samotność liczb
na ostatnich przystankach
na pętlach podzwonnych
sumy wyrwanych z miasta serc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wielki nastał wiatr
porywisty i dziejowo pokrętny
zderzył się z miastem i tłumem
lecz z głów kapelusze i kaptury
zerwał jeszcze bocian agnostyk
lecący od okrągłych Gór Stołowych
już wczoraj przybyły z Nirwany
wcielony inaczej – radiowo telewizyjny
wiatr nastał wielki
ci z różańcami i rozwianymi chustami
wytrzeszczyli oczy zdumieni
jak to odwieczne owieczki
ci z pistoletami w rękawach
wkładając papierosy do ust
odsłonili spróchniałe zęby
jak to poganiacze stad
świece uniwersyteckie pogasły
jak dusze zakłamywaczy
ogniska co odżyły bezczelnie
na szczytach Gór Apostackich
wiatr pogasił wielki od przełęczy
na skalnym Ateiściu
zapiszczała kurcząca się tradycyjna bieda
zakumkała żaba niedoodczarowania
ostatni raz
w ciemnościach szelest drzew
poprowadził regimenty regli strażniczych
ku dolinom uśpionych krzyżowców
zaklętych w płótnach barokowych malarzy
w ołtarzach głównych
wiatr po raz pierwszy
od wielu lat naprawdę święty
dotarł do wszystkich miast
przy traktach królewskich
stłamsił błędne ognie przedmieść emocji
nad bagnem w śródmieściu prawdy
rozwiał tuman zapiekły
zajaśniały wreszcie odkryte uniesione głowy
>>>
DSCN1667f
Zabić te partie polityczne,
co to nie wiadomo gdzie dom ich
i gdzie są rodzice?
a w sercu lisie zamiary
Świtezianki są po to
by je na moczary zwabić
i zabić
ale nie pokazują się jeszcze
są marą wodną, więc tylko one
mogą rozprawić się z czymś
co jest antyromantycznym
i do końca zdradzieckim
partie polityczne jak topielice
jak Zielenice, jak Świtezianki
nikt z bliska nie widział
ich dobra wspólnego
na wiecach
ich sprawiedliwości dla bezbronnych
na zjazdach
nikt nigdy nie widział ich troski
o granice głodu i honoru bezdomnych
na konwencjach
tylko ognie świętego Elma
wskazują ich obecność
w narodowym bycie,
co złem burzy się i wzdyma
Świtezianki zabierzcie te partie
pod powierzchnię Ducha
pęcherzyki powietrza i ocieplenia bagien
to będą oznaki wiosny
na ziemiach polskich
a potem jaskier papieski
pierwszy znowu ożyje
>>>
DSCN1316b
Nie ma we mnie wątpliwości
nie ma cienia rozpaczy
nie ma zahamowań dziennych,
gdy patrzę na ludzi w metrze
nie ma we mnie nocnej nostalgii
jeśli jestem nawet na stacji sam
nie ma smutku jak grań
w wagoniku linowej kolejki
nie ma trawiących społeczności pragnień
nie ma tożsamych z nimi
wielkości ułud
nie ma we mnie jakiejkolwiek tyranii
ani, ani, ani ciut
jest raczej cichy baranek uratowany z pożogi,
który leży na peronie dworca Roma Termini
jest jastrząb samotnik metroskrzydły
przyczajony na dachu windy wieży Eiffla
patrzący okiem proroczym
na ofiary swojej miłości,
gdy porywam baranka jak jastrząb
niosę go na skarpę wiślaną
do ogrodu zoologicznego w Płocku
na spotkanie z dziećmi
a nie na ofiarę całopalną
na swoją cześć
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Nie jesteś sam
nad tapczanem, na którym leżysz
zawisł twój anioł
anioł to czy skowronek?
skąd ten srebrzysty tryl?
nie, nie jesteś sam
nie, niemożliwe, żeby to był skowronek
jest późne popołudnie przecież
nad tapczanem pochylił się
model samolotu
nosem w twoim kierunku
kabiną pilota w dół
pochylił się tak, że możesz
dostrzec wnętrze tekturowej kabiny
nie, nie jesteś sam
w kabinie jest pilot
właśnie zdejmuje kombinezon
odłącza maskę tlenową
rozpina klamry hełmu i zdejmuje go
potrząsając głową rozpuszcza włosy
długie ciemnoblond loki
zamiatają zgarbione plecy
uśmiecha się do ciebie
już bez maski
samolot na żyłce pikuje w kierunku tapczanu
zmierzch, kurtyna, cisza…
acha!
i jeszcze ledwo słyszalny szept zza niej –
nie, nie jesteś sam…
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Joanno – sztandar łopoce
Sebastianie – fruwają strzały
Aniołowie – lecą ptaki
sztandary – łapcie wydmy z wiatrem
podniebne ikony – pędźcie stójcie trwajcie twórzcie
nie zgnębieni
nie okaleczeni
nie zamordowani bestialsko
zawsze pieśni pełni
skrzydlaci męczennicy powietrza
czystości przezroczystości motyle
Młodziankowie ptasi
– zatrzymana ostatnia burza piaskowa
przed wzgórzem w Megiddo
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Mątwa w słoiku w dziecinnym pokoju
w greckiej laserowej epickiej otoczce
na białym regale przed różową tapetą
achajscy bogowie schodzą z górnych półek
prawosławny kościółek na zdjęciu
jest celem ich wędrówki
przez oschłe zdawkowe odpowiedzi
na dziecięce pytania
dostają się do wnętrza
za ikonostasem pytań półbogowie spotykają bogów
bizantyjskich przedefeskich przejściowych
skrzypłocz wychodzi ze słoika zamiast mątwy
koniki czekają z rydwanami
na skrzypłocze bitewne
dzieci zadąsane w pokoiku dziecinnym
fototapeta przedstawia Akropol
i hoplitę rodziny
z wyciągniętą włócznią
słychać skrzypienie skrzypłoczy
słoik przewrócił się pod sufitem
potoczył po desce i runął
do Morza Egejskiego, którym był niebieski dywan
pod wodą czekał mężczyzna w białych kalesonach
z wyciągniętą do przodu nogą
skinął paradygmatem trójdzielnym
dziecko zmieniło się w stułbię
Grecja i Europa – polip i meduza
dziecko rozpościera ramiona we wszystkie strony
jak wielokrotne sznury dzwonu
jednego dzwonu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Niwy zielone
na porządku dziennym
jak biurka z kartkami papieru
jak szklana menażeria w promieniach
wieszcz zatęskni – nacjonalista nie
a pielgrzym gdzie jest?
Polak – wędrowiec, gdzie?
pies i dziewczynka z nim?
niwy i wiatraki
bolesne rany i mity
chłop-skrobek otwiera gumno i wyjeżdża
do miasta traktorem
polityk-skorek otwiera gazetę z programem
program – raczej pogrom
nienacjonalnie, nieracjonalnie – szklany
po rannej rosie biegnie na niwy
gęsiarka
a mój dron – wiatrolot
powiększył się nad nią
kamera – bezruch – błystek
słońce wzeszło nad niwą
jak niedziela, złota niedziela
w Polsce
dron spadł wśród białych gąsek
na zieloną niwę
pies warczy, gęsiarka się tuli
a ja – Koszałek z piórem
w samej koszuli
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tymczasem nie
znaczy tak
zwykle bywa tak,
że nie zastanawia się nad tak
a potem mówi nie
myśl się waha jak wola
zatrzymuje się, wybiera,
żałuje
a może, a może, a może
nie wiem,
kiedy
jest zbyt późno
pada tak
wola podnosi tak
otrzepuje porzucone z kurzu
wola to nie wolność
że tak mówi nie –
to już wiemy
ale,
że wolność mówi tak
woli –
to ci dopiero
wola mówi tak nie
i wyzwala się z
nie
go
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Serce nad Krakowem
to samo serce,
które trzepocze ponad biegunem
lecz nie to samo,
które trzepocze na Evereście
jak brahministyczna
to znaczy
hinduistyczno-buddyjsko-lamaistyczno-szintoistyczna
z dala widziana dewa Weda
Brahma Świata Śrimolungma
są jednak pewne różnice w mangach
Wisła to nie powyginany wieloręki
Siwa w wężach cały
Wilga to nie Kriszna z sitar
Prądnik to nie Iśwara po przejściach w rozkroku
Rudawa to nie demoniczno-smocza Kali
a Kraków, choć poskręcany w sobie
jak szkielet mamuta walczącego z niedźwiedziem
to taki skupiony,
że aż wzbudza w trzewiach dźwięk
patrzeniem na serce
zatrzymany w marcowym świetle
mumifikuje się i kostnieje w arkadach
jazzowym septymowaniem
wątpiących w wykrzywione twarze
ale wierzących w uśmiechnięte dusze
Trębacze ustawiają wciąż te maszty
i wciągają na nie serca
te same, co w latach sześćdziesiątych
wszystkich wieków
i strzały lecące w ich kierunku
dobrze, że tego popołudnia
tylko strzały tulipanów
tak samo z wysoka
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Marzenie
– zespół poirytowań
niezrozumiałych
dla opatrzności
wielowiekowej
nieustannie gwałconej potrzebami
modlących się
małej wiary
w absolut
niebędący żadnym snem
>>>
DSCN0129f
W każdym – ja jestem
jest ziarno prawdy o sobie
w galopującym koniu jest
zawsze horyzont stepu
w twoich prośbach o rozgrzeszenie
jest galopujący koń
w samych rozgrzeszeniach zaledwie bezkres
ja jestem tym słońcem wstającym
jak atomowy grzyb nad stadniną
tego się bój
takich poranków jeźdźca
jedna galopująca myśl
jedna gwiazda
zwana słońcem nuklearnym
w ciszy twojego sumienia
radioaktywny pluton egzekucyjny
dla ciszy twojego snu
jedna noc inicjująca eksplozję
termojądrową
protuberancję
trinity
by tabun koni nadaktywnych
pognał ku rozbłyskowi przemiany
własnego jak ja –
żałuję – wybacz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W tej niszy zamknąć rycerzy po przemarszach
od morza do morza
jak Krzyżowców
jednak nieudających się nad Bosfor
stworzyć im warunki obozowania
by mogli zdjąć zbroje
ale nie takie warunki by skamienieli
jak pylony
sfinksów i umarłych nikt się nie boi
nisza niech będzie jak dolina rzeki
nie jakaś cieśnina lub Styks
pomiędzy światem żywych
a żywych bez duszy
i jak dolina Arkadii
kolebka myśli szlachetnej
niech rycerze zdejmą zbroje
po tygodniach wędrówki
marszu jak muzyczne tremola
na pięcioliniach krwawiących stóp
spoconych koni
zakurzonych taborów
rycerze ulepieni z wulkanicznych pyłów
i tufu zlepionego bryzą mórz północnych
zawróceni
biegunem magnetycznym, który
się odwrócił od nich
od Europy ku centrum Ziemi
w niszy zagubionych zwierząt
służących człowiekowi
niech rycerze jak koty przeciągną się
przy ogniskach
rycerze jak Krzyżowcy wezwani ideą
duchem Bogiem samym
Jerychońskimi trąbami,
którzy poszli na wyprawę
po runo wolności
pociągani i odpychani radościami, cierpieniami
namiętnościami i przemyśleniami
niech w dolinie odpoczną przez tysiąc lat
i zaleczą rany po buntach
i rzeziach
w miastach centralnej Europy
>>>
Obraz (134)f
Temat nieba i niedzieli
jest plażowaniem na słonecznym wybrzeżu Italii
wśród lazurowych zatoczek
zwielokrotnionych portami wojennymi wszechnacji basenu
wśród etruskich wilczyc wyjących dziko
w czasie karmienia nocą
wśród sabińskich dziewic
obejmujących jeźdźców
porywających ich z rodzinnych domów
wśród półbogów męskich
zsiadających z rzymskich rydwanów
zdejmujących nagolenniki z opalonych łydek
wśród warkoczowłosych longobardzkich
i brodowłosych ostrogodzkich nieokrzesańców
wdzierających się z nagimi torsami
do kobiecych przybytków
wśród pisków i okrzyków
wyrywających się z nieosłoniętych piersi
wśród normandzkich i napoleońskich najazdów
tak pobożnych jak gwałty na ziemiach świętych
wśród kołyszących się w zatoczce Sorrento
łodzi i okrętów wszystkich ludzi morza
spragnionych nowych podbojów
jak kupcy i korsarze
wśród gór i dolin pod niebem Kampanii
zasadzonych i zaoranych
spragnionych słońca i wypoczynku
jak nieba niedziela
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W obliczu nadciągającej wielkości
rzek, lądów i chmur
musisz przyznać rację słowom
ich naturalność oznajmiająca
przyczyniła się ożywczo
do zrozumienia aktualności
powiązań kolorów w kształtach
niezbadanie różnych
jak różnorodne są dowiesz się,
gdy poznasz ostateczne
oceany, lasy tropikalne i burze
w pierwszych podbiałach
w obliczu
niespotykanej swojej zimowej małości
tej nadchodzącej wiosny
>>>
Bezchmurnie w salonie
czas deszczu w sypialni
smętek w smutek w smutę
przy kominku bezchmurnie
znaczy bez zwierząt
w myślach
sny w przedpokoju jak oni
a oni odeszli, bo im kazałem
powiedziałem – nie możecie pójść tam gdzie ja idę
jak wondering Jezus
zwiędły kwiaty na firankach
słońce zaszło za okap kominka
nie ma grymasów biedronek
w rogu futryny
uśmiechów pajęczych
w szapocznikowej bańce żarówki
są krety zadomowione w człowieku
w efekcie na sercu
powstają kopce jak smu smu
smugi ziemi z wnętrza
do mózgu protopowietrza
już rozbłyskującego
beze mnie – człowieka, który odszedł
w ogrodzie od zmysłów
zanim zasnął przy kominku
>>>
Skąd te znane kolokwialne
buraki?
tutaj?
to tylko rynek stołecznego miasta
ale zamiast drobnego handlu – uprawa
zamiast bruku – ugorek
Skąd te znane kolokwialne
lodziarnie?
tutaj?
to tylko główny deptak stołecznego miasta
ale zamiast Polski – handel
pod bannerami: „Niech się święci”
– Ojczyzna sprzedawana
jak burak cukrowy
pazernemu cukiernikowi,
który na cukier go przerabia
i spławia tenże w górę rzeki
do lodziarni w Cisnej
Skąd ta trywialna tęcza nad kolokwialnym
placem ziemniaczanym?
tutaj?
kartoflisko obok narodowego panteonu?
Skąd te wyuzdane
tańce?
tutaj?
skrwawione tysiąclecie wolności
jak swawola w jeden dzień
słodkości?
>>>
DSCN1660f
Pożar –
znad lasu wygrawerowanego
na kopule pokrytej złotymi płytami
wieńczącej Panteon niesławy
wznosi się dym
pożar –
płonie Panteon?
nieopodal rzeki na skałce wapiennej
a może to złudzenie optyczne
bo innych złudzeń tu nie ma
nad scenami z Biblii
wygrawerowanymi w złocie – misternie
można powiedzieć wręcz – anielsko
a niesławni powiedzą – renesansowo
ogniste języczki pojawiają się
to tu –
to tam
sceny z Biblii są wyobrażone w obrazach
niesławni powiedzą – w obraźliwych nawet
bo przecież nie ma Boga
bo kopuła jest odwzorowaniem czaszki
a nie sklepienia niebieskiego
bo modre niebo to czysta fikcja
jeszcze złudzenie optyczne maminsynka
lub wcześniejszego ulubieńca chłopców
pożar –
las głów wygrawerowany płonie
jubilerskie gałązki drzewa Jessego
rozświetlane są przez całkiem spore płomienie
oto już –
oto szum –
oto trzask
jak gdyby szyszek pękających w ognisku
jednak płomienie jak ogniki świętego Elma
nie topią złota
nie czernią drewna
nie rozgrzewają kamienia
niesławni zadziwieni
niesławni dostrzegają sensualne idee
w ornamentyce protoreligii
w sercach lęk niewytłumaczalny
pożar –
Panteon w ogniu
złoto w ogniu
świadomości –
nie, mądrości
niesławni oświeceni
jest bosko –
jak bosko?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Sygnał karetki w głowie
w oku
w uchu
oo..
wyjechała karetka
sygnał wyleciał.. z głowy
przeciągły był
przeciągnął się
jak kot w marcu przy garncu maku
ale już znika
to znaczy milknie
pomiędzy sanktuarium a ohydną elewacją
komendy miejskiej policji
karetka powróciła do szpitala
skąd wyjechała
przywiozła jedną zrozpaczoną myśl,
która udawała ranną w wypadku
i całkowicie zniszczony aparat
do wzbudzania strachu, drżenia i paniki
obaw przed władzą siekierowych
dyrektoriatem (centaurów) cmentarza
zwany syreną zdrowych pni mózgowych
stojących przy skrzyżowaniach
z poręby percepcji i analizy
niepotrzebujących pomocy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 Stara się zmienić prawo kości
w prawo szczegółów sierści
lecz jest człowiekiem a nie mamutem
jego zęby to nie są zęby smoka z Elamu
zwane też zębami boga wylewu
lecz zęby bezpieczniackiego
janczara tajgi mameluka tundry uralskiego znajdy
dlatego nie śpiewają o nim
homeryckich pieśni Dawidowi (Dylanowi) podobni
a jedynie stare baby porykują w kuckach
do wtóru harmoszek rozciąganych nad głową
toż on zaledwie ludzi zjada jak matrioszka
a nie wulkany, skały i kolumny
to przecież nie jakiś Mitra lub Perseusz
tylko Samojed – a to zobowiązuje
i Wojów jeszcze nie ma
wokół niego są tylko łowcy
on nie buduje ołtarzy na poczekaniu
samotnie na pustkowiu,
gdy zobaczy baranka zaplątanego w ciernie
tylko piargi z czaszek braci
zatrzymuje je i podsuwa nogą,
gdy się toczą w dół satrapii
na jedno skinienie wiejadła-motowidła En
to może upaść boski lud przed bogiem
na jedno skinienie młota-sierpa
pada na twarz plemię szamanów
z długimi do ziemi oszronionymi brwiami
zamiast powiek przesłaniającymi oczy
klan szamanów klęski odwiecznej jak niewola
mamuta przebudzonego w człowieku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pęk kluczy? Nie – pęk snów
pęczek świeżych nadinterpretowań
wrażeń sennych w południowym nadfiolecie
pobrzękiwań, niedopowiedzeń (niedokończonych podpowiedzi)
sumienia na głównym placu miasta (trzecim ważnym rynku miasta)
gdzie wiadra tulipanów
rozlewają wonie i jaskrawe kolory wiosny
co zwie się modlitwą poety
u stóp bazyliki z kopułami tęczy
Pączkujące kasztanowce (a w nich jeszcze pękające przypalane kasztany)
z gałęziami bezlistnymi, za to każda
z ławeczką lekko oślinioną
odświeżającym podmuchem słonecznych promieni
zmartwychwstałych nagle wśród szeptów
ani to malarzy ani literatów (z jednego domu)
ani profesorów stróżów ani kotków aaa
dzikich, miejskich staroświecko kulawych
starożytnie? – nie, staropolsko
Pęk kluczy do serca? Nie – do ekspansji uczuć raczej
ledwo popiaskowanych ledwo zsokowanych
ledwo istniejących pod słońce
miażdżonych wypiekaniem w brytfannie parku
lotnisku zapachów marcowych
to starter, to pedał gazu, to klomb
przylądek dla rakiet wyrzucanych ręcznie
z katapult oczu
przez długowiecznych, zdziecinniałych
odwiecznych studentów
w czapkach z daszkami książek zakazanych
nagich na cokołach miasta
nagich jak konwalie
biednych jak gołębie na ubitej ziemi
wokół nóg bezdomnego, (co zszedł z cokołu by się podpalić
przy studni jak każdej wiosny i znów znieruchomieć)
cokolwiek zapachnie
będzie eksplozją, nalotem i bombardowaniem
cokolwiek rozbłyśnie
stanie się odwiecznym cieniem samego słońca
zza rzeki
Ponad największym bezlistnym drzewem
na wzgórzu górującym nad miastem
pojawi się zamek
w kłującej żółci widziany z kościelnej wieży
do zamku potrzebny jest król,
który tuli w ramionach młodą królową
w otwartym oknie dobroci
zapatrzoną w jego czarną brodę
na pokaz dla bezdomnych z budek telefonicznych
do zamka potrzebny jest pęk
nagich białych konwalii
i wiecheć leśnej kokoryczki
jak obcy sen..
pękających kulek zapachowych
eterycznej wiosny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Niech ta klaka się skończy
towarowe nowiny
w gęstej mgle skupione
rezerwowe siły
za parkanem lasu i bagnem
zapasy w skórzanych czarnych worach
niech ta klaka się skończy
weźmie nogi za pas
póki demokracja trwa
póki słowa prawdy stoją jak ministranci
w równych szeregach,
gdy oko swędzi podrażnione
kobietami z polityki
niech nie dziwią się matki
niech odetchną senne.. same mgły
i opadną w westchnieniach łosi
odetchną na mchach
a każdy eremita zakuty w zbroję
odrzuci pikę i tarczę
niech to zniknie pod wodą
jak happening na jeziorze w Poznaniu
niech klaka się skończy po spektaklu
niech piki i szczudła
zapisane w telewizji kampanijnej
nie wypłyną nawet,
gdy prawda przegra
na półwyspie pozostanie ryba
>>>
DSCN1862f
Z krańca Wszechświata jak Voyager
wołam do ciebie
patrząc na znikające słońce
z huśtawki za domem
już wyczerpałem energię
zbytnio się rozbujałem, oddaliłem
i.. przygasiłem miłość
to ostatni przekaz moich snów
kruchy rozejm asteroid i komet
pozwolił na krótką drzemkę
wtedy cię prześniłem
wtedy czule wycałowałem
już znikającą za bramą galaktyki,
która jest naszym Wszechświatem
ty otwierasz kopertę
nad swoim radarem jak nad świeczką
i wołasz wiatrem słonecznym
jeszcze raz
jeszcze raz ostatni
a ja spadam z huśtawki
i uderzam twarzą (kruchym przekaźnikiem)
o gotujący się lód
planety obcej
rozciąganej wewnętrznym rozkapryszeniem
na twarz upadam
nosem w dół
czołem w dół
ustami w dół
w niematerialny, plazmowy, stadialny
solipsyzm
naszego wspólnego ostatniego kosmosu
w ogrodzie za domem
>>>
DSCN3498f
Zryw – pasja
zryw – jakieś nadzieje
zryw  – pensja
zryw – ugryzione jabłko
smak,
gdy grzmot – uderza piorun
jesteś w akcie drugim
mięso i kwiat
jak słowo – zarzut,
gdy klękasz piorun – przed tobą
– słychać grzmot z daleka
pasja jak jeździec
kolumna pod wielotonowym blokiem skalnym
ociosanym kiedyś – jak
blok skalny na pochylni – tak
mózg pochylnią gwiazd
kolumna – wymarsz – gniazdo
w świątyni zwięczenia pierze – i
akurat korona
jak słowo – wyrzut
pasja na kolanach
miękki – słodki – kolorowy
a do tego pachnący
jednooki jednorożec jednoręki
flotylla – słowo – piasek plaży
podryw – słowo – zrzut
na gniazda olimpijskie Inuitów
na Gotlandię Gotów
na kasyno Czejenów
na język Czuwaszów
zryw – w kierunku – w kierunku
poćwiartowany człowiek rozsyła
siebie samego – taka historia
zryw – kosmos – wyrwa
– jak brak głowy
a do tego – jabłko ugryzione
piorun – jakieś nadzieje
>>>
DSCN1399g
Moje skały dla wraków
moje skarby
a to gdzie?
moje wielokrotne nadzieje rozbitków
rzekłbyś?
ale ciebie tu nie ma
nigdy nie wyjdziesz z cienia
kotwic wielkich jak porty
by odsłonić się w portowych kawiarenkach
kasynach mafii choćby tylko
dla starego kapitana
latarnika zaczytanego w księgach locji
przegranego na lądzie bez nieba i wiatru
moje skarby są wszędzie
a to gdzie?
konkretnie na niebie kretów
nawet nie odgadniesz
jak? gdzie? skąd tutaj?
nawet nie próbuj
zmelodramatyzowane popędy kretów
utrwalone trędowatym jakby niebyło
ryciem w gwiezdnych pojawieniach
są światłem dla gospodyń
zakochanych w facetach
przeskakujących kałuże
z kapeluszami, postawionymi kołnierzami
z karabinami maszynowymi pod prochowcami
a ułudą jest dusz kiwanie się w krecich kanałach
zjawisk, stanowisk, opinii
o pieniądzach
moje skarby moje beckettowskie
dzyń dzyń dzyń
w ciszy
i w burzy na morzu
wystarcza na tą jedną sylabę
samogłoskę, odchrząknięcie jakiekolwiek
przestałem czas unoszenia kretowisk na morzach
poczęstowałem mafię czekoladą
przyleciał ptak z hollywoodzkiej stajni policyjnej
a skądże?
z gniazda na wu
i zbeształ gospodynie przed ekranami
ja zmartwiałem
i jak gwiazda wskazałem siebie
– agenta bez przeszłości
z wciąż postawionym kołnierzem
bez przeszłości gangstera
bez przeszłości kreta plaży i portu
latarnią odkopałem skarb ukryty
szkwału
w deszczu
>>>
 
KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA
Ten dzień nazwę dniem skali,
gdy jej oczy nie były oceanami
lecz wtedy leśnymi stawami
w takiej skali numer jeden
jest porywem spojrzenia co nagina dąb
a te dwa dni z nią rozmyły postrzeganie
wygasiły patrzenia w sedna
pradawnych puszcz i ciemnych wód
Ten dzień nazwę dniem skali,
gdy jej piękno nie było ciężkie
w gorącym uścisku serca
jak scherzo i capriccio ważki
leśny chwiejny jego krok
przez rzadki mech i rzęsę ze złota
oczeretu kawalkada pędziła przed nami
a za nią jak puch
skala numer dwa
meandry mnogich pouczeń promieni
niezrozumiałych dla trzcin
Ten dzień nazwę dniem skali
w takiej skali numer jeden
jest stawem, który odbił się
od lilii i uwodzenia na zawsze
słonecznego piękna wśród drzew
odbił się w gorącym uścisku serca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
To już nie przystań
dla latającego spodka
pośród łanu litewskiej gryki
nie dziewanna i dziurawiec na wyrzutniach
nie kotły donbaskie ani śnieżne
lecz wierne jak stare psy samoloty
zbliżające nas do końca czasu
gwiazdoloty w potrójnych katastrofach
w wypalonych kręgach
w wypalonej do cna ziemi
w spopielałych kościach
(luminofory epilepsyjnych elipsoidalnych twarzy-dusz)
w której stronie świata są słowa i dzwony
je rozgłaszające jak obrazy
w sanktuariach
ikony komputerowych mistycznych winiet
i pałające serca na randkach
zawsze od neolitu (neolitu od zawsze)
pałające choćby i zakute w stali
nie ołtarz nie pas startowy
znienacka wyłaniający się we mgle
przed pilotem powracającym z misji
do granic cywilizacji
gdzie profanuje się ludzkie ciała
nie przepaście kolejne sąsiedzkiej wojny
zaledwie miedza zaledwie płot zaledwie okraina
zżęty łan pszenicy rzędy kop
na siedem kop osiem wież kontrolnych
miliony strzelniczych baszt i barbakanów
mur wirtualny mur z pieniędzy, interesów
i niemożności
wielkie ptaki krążące nad miażdżoną planetą
planetą jezior krwi
małe króliki miłe jak kaczuszki
siedzą na pancerzach czołgów
gryka więdnie w ustach uczonych
mumie wysiadają z przyziemionych gwiazdolotów
zmutowani jedni drugich popędzają
żywi z przepaskami na oczach
mgła opada nad deltą Nilu
litewskie bociany dostrzegają Cypr
chłopskie dłonie nie trzymają dwojaków
ani dwunastoksięgów
nie wodzą palcami po tabletach
patrzą w niebo dzierżąc zwykłe deski zamiast grabi
to deski ratunku z zadziorami i drzazgami
a nad głowami rakiety bez ludzi
gęgające ideologicznym rajem
spadające z ogniem na polskie pozostałości
>>>
KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAOdwrócony orzeł
odwrócony stołek
przewrócony stołek
po kiblowych procesach
ostatnie rzezie kończą krwawy dzień
minister ociera spocone czoło
teraz już w kraju nastanie spokój
wreszcie ich nie będzie
to ostatnia lista zdrajców
to punkt zwrotny
a jednak
to punkt martwy
w dziejach Polski
orzeł nie patrzy
na sądowe mordy
komunistycznych dygnitarzy
wzrok utkwił
w podziemiu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
To już tyle lat solidarności
a słowo – nie ma
ciągle nie traci na wartości
straci kiedyś? być może?!
czaszka odnaleziona po latach
jakich? czyja?
ma właściciela?
wieczne odpoczywanie
głowie
myśli to nie nagrobek dla niej
ale popatrz, żyją wciąż!
na pomnikach i tablicach
wyklętych zakatowanych
ale czy są dla ich sprofanowanych ciał
miejsca na cmentarzach?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tak jak w twoim przesłaniu
słońca zdeptane przez słonie
– przez kogo prowadzone?
kto mógł to zrobić? – przecież nie
Aleksander? Pyrrus? Hannibal?
czas sprawdzić to w zenicie
Tak jak w ekwadorskiej wiosce
na antenie Pałacu Kultury
– Komunistycznej Katowni
zmniejszone głowy
na pamiątkę wydarzeń przesławnych
w oceanie żywych
prądy martwych
dzieci skrajnych łodzi
dzieci skrajnych postękiwań
dzieci polujące z kormoranami
na palach
na wioślarzy
w głównym nurcie
śródmiejskie płetwale w twoim przesłaniu
są ciągle żywymi walczącymi osobnikami
przemierzającymi place defilad wszelkiej fauny
mitologicznej, ludzkiej, zwierzęcej
stukot ich kul i łańcuchów słyszalny
z Pałacu Nauki
– Naiwnie Niewinnej
Starożytne Słonie już wyszły z Krakowa
płetwale wypłynęły z Zawichostu
kto je prowadzi?
Goworek? Gierek? Grabarczyk?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W germańsko-słowiańskim
zagłębiu zdrewniałych chmur
nad Czomolungmą czół
jak jak jak..
w Himalajach głu.. głupoty
długowłosy, zziębnięty i tak
bezbożny lama
w kołysce lodowców pomiędzy brwiami
zamarzła myśl antyczna
kandelabr Nepalu z napalmem świecącym
spada jak żuraw
na ciemny klasztor Szaolin
nie mogąc się wznieść
powyżej grzywki myślenia
zeszłej nocy drewno skamieniało
ptak się poderwał znowu jak adept karate
bił skrzydłami
złapał wiatru podmuch
religii z grot nieodległego ateizmu
krewki krzyk krewkiego chana z gliny
za pół darmo przebiegł drogę filmową
międzykontynentalną jak gdyby
międzyplanetarną z uwagi na
nieherbacianą cywilizację z prochu i jedwabiu
poza morzem piasku i chmur
gdzie góry nie są czerwone
po wyzwoleniu Afganistanu
grzywka spada na bok
głowa opada na bok
ucho dotyka ramienia
ucho Azji w karolińskim pokoiku
metr na metr pod wieżą Eiffla
myślenie obrażonego mnicha
przepływa nad Himalajami
nie.. nienawiści
gasną zbawienne śniegi Arktyki
wyłączają światła w samolotach
lecących z oka do oka
nos staje się mniejszy
usta sinieją
kaskada snu
zamiast żalu spada na policzki cienia
w lesie zębów zaciśniętych
rozcinanych piłą tarczową informacji
dla dławienia strachem kolejnej nacji ulotnej
żurawie nad Himalajami
zwyciężają zwątpienie Europy
bijącej skrzydłami bez piór
>>>
KWyruszam ze strachem ale i nadzieją
wiszącą kładką
na drugą stronę kanionu
zwanego z góralska
Przełomem Dunajca
na ramieniu niosę pisklę jaskółki
– cały drżę
smok jak orzeł przelatuje nad głową
chce wyrwać mi laskę i latarnię
chce porwać bukłak z winem
chce zabić jaskółczą dziecinę
gwiazda świtu spadająca
z wymarzonego miejsca na firmamencie
pęka na niebie jak bańka mydlana
jej fragmenty jak iskry spadają na głowę smoka
przepalają jego błoniaste skrzydła
i bestia wali się na Sokolicę
to nie jest gwiazda
to zepsuta posowiecka stacja kosmiczna
ze zmumifikowanymi ciałami zauralskich kosmonautów
Tatarzy atakują w tym czasie pieniński zamek
używając strzał i chińskiego prochu
chiński proch dobija chińskiego smoka
królewskie wdowy i białe zakonnice
wzlatują wolne ponad wapienne szczyty jak gołębice
niosę jaskółki córkę do Czerwonego Klasztoru
dziś jest tu muzeum czechosłowackiego komunizmu
zamienione w sanktuarium wolnoflisactwa
i nikt za chińskiego boga nie wie dlaczego
przechodzę ponad spiętymi czółnami
i kajakami z plastyku
płynącymi w mętnym nurcie
dziejów niesfornej rzeki
wszystko kołyszę się pod stopami
i powietrze i deski i poręcze
wszystko, co znam
wszystko, co widzę
wszystko, co czuję
i oryginalne serce kołysze się
śmiertelnie niezmierzoną przestrzenią zagrożone
gdy patrzę w przód
gdy patrzę w bok widzę, że
dziecię uśmiecha się do mnie
już nie jest jaskółką i mówi mi, że
zna historię chińskiego boga
i polskiego opata latającego na smoczych skrzydłach
nad nefrytową górą
bo jest potomkiem pierwszego człowieka,
który zawrócił z Ameryki
w Chinach nazwany Potomakiem Indusem,
co znalazł drogę północną
zanim wody się podniosły
odcinając odwrót
przejdźmy jeszcze raz na drugi brzeg – rzecze
zanim wody się podniosą w Dunajcu
o osiem metrów
zanim pęknie tama w Niedzicy
zanim spłonie od błyskawic ta niepewna kładka
przejdźmy nad Przełomem ostatni raz
i tak wraca on z wygnania do Chin w Europie
a ja wracam do Słowian i Szwabów
do arki rasy niesmoczej
do domu ludzkiego
refugialnego
>>>
 
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zewsząd narzekania
stracisz to i tamto
będziesz pił i jadł
nadaremnie
stracisz cokół i rakietę
w perspektywie teleskopu Hubble`a
jest taki dzień, gdy
traci się wzrok
jest też dzień, gdy
zyskuje się szkła polerowane i kontaktowe
nie narzekaj więc za wcześnie niecierpliwie
jak czerwony olbrzym na białe karły
jak galaktyka na gwiazdozbiory niejawne
jak jasno oświeceni w kinach
na ciasnotę umysłową szerokich warstw społecznych
tylko skup się w lądowniku modułu
przy okularze wziernika
iluminator z luminoforem nie kłamie
obrazy w bulaju ziemskim nie kłamią
jesteś wybrańcem tłumów
zobaczyłeś to pierwszy
bogowie mediów są sceptyczni
ale co to za bogowie wyciosani z technologii
bez imperiów pozaziemskich zaledwie stratosferyczni
zawieszeni na jakichś chmurkach
ponad szczytami gór ledwo ośnieżonych
na jednej łajbie orbitalnej kołysani mniemaniami
weszli w ruch obrotowy z orbiterami
krążą wokół czegoś czego sami nie stworzyli
patrz, jak się wzorcowo traci prędkość i wysokość
A ty powiedz –
nie będą indyjskie słonie
patrzeć nam w oczy podczas ablucji
nie będzie baktryjski lew
łypał na nas jak na Roksanę
nie będą dekańskie krowy
zastępować karolińskich świętych
my narzekając na osy i psy
rozczulimy roboty rustykalne
lecz myślące od czasu, gdy
bogowie chmurni przestali myśleć
a nawet istnieć
A ty wiedz –
gdy Sokrates umierał
cykuta stała w dzbanie
na centralnym miejscu Agory
jak wino w Kanie
przynieśli ją tutaj jednak niewolnicy
A ty zrozum –
człowiek zrodził się z przestrzegania innych
przed groźnymi przedmiotami w przestrzeni
jak prawdziwy Duch
i z narzekania nie na brak jadła
ani świętego spokoju
ale brak prawdziwego Boga
w politycznej perspektywie Hubble`a
>>>
dscn0785f
Na temat tej afery
 
wypowiedziała się dziewczyna na fejsie
na temat tej dziewczyny
wybuchła afera na fejsie
na temat samego fejsu
nikt nie może się wypowiedzieć
bo nie istnieje taki twór ani słowo w żadnym języku
ani to byt realny w wirtualnym świecie
ani vice versa
wygłaszane, zapisywane, zaklepywane w necie
jak słowo tron w Polsce – afera
– aczkolwiek byt niewirtualny
Na temat moich dłoni
mogę się wypowiedzieć twarzą w twarz
z nimi
mogę opowiedzieć historię niezłą
o nich, o ich czynach, o tych dziewczętach
co ich dotykały czule
o owych-onych gestach-skinieniach
nie wiem, dlaczego mogę je utrwalić
na murze, desce, papierze, w węglu i stali
w jakiś sposób
dłonie gesty-miny – moje manifesty?
tak, to one oto!
ale po co mi one po śmierci
w pamięci sieci niezmierzonej Nieogarnionego
nie baczę na słit focie na fejsie
z ręki i lustra
Nie ma takich słów na klawiaturach i w zecerniach
w słownikach, na przyciskach, w prompterach
na pewno nie ma takich słów jak i wielu innych
bezgrzebalny bezpalny pościsk selfociak
ale afera jest i to wieloznacznym
fepaństwem, ukrytym niepaństwem
abezpieczniackim, proprzestępczym, atwarzowym
trybem machiny – w Polsce
w zegarku jakiegoś dociskacza foć do twarzy
wysyłka, pakiet, studio pod, bez i nadwyborcze
nie jest aferą okraść ludzi z pieniędzy i godności
w prasie, necie, w pracy i na wyborczym cmentarzu
na umarłej ziemi marzeń nadziei prawdy
nie jest przestępstwem uśmiechać się
do okradzionych przez siebie za życia
w kinie, necie, w pracy i w katakumbach mediów
za życia całego lub jego części
nie jest, bo nie ma takich słów
jak profejs, afejs, podczas i nadczas
Na temat tej afery wypowiedział się
opiekun stały blogerek paniątek lajkerek
a one płakały by ująć tym stalkerów
płakały z całą grupą ulubieńców władzy, płakały, płakały
a oni się wypowiedzieli krótko: precz
one płakały, bo użyto słów, które nie istnieją
w ich języku
oprócz nacisków słownych są dla nich drony falliste
gadające, obłapiające i kolorowe jak etui
etui afery jest zawsze kolorowe i słodkie
nikt nie widział ożywionej prawdy
w pigułkach, kulkach i klockach postów
są jak twarzowosztuczne organizmy blag
twarzoksiążkowe myśli blagerek i aferałów,
w których nie ma słów tylko samfałsz
chociaż takie słowo jak fejs nie istnieje w Biblii i Mein Kampf
chociaż jest drogą do Megiddo zakłamania pojęć ostatecznych
nieunikniony jest los martwych memów słodziaków fejsa
a fe!
stalkerzy – wizjonerzy świata bez fejsa:
owak i pustak
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Więc jednak
to nie tak
więc to nie tak
jak w książkach
jakie było pierwsze i ostatnie słowo na Księżycu?
więc to nie tak jak na uratowanych taśmach
więc to nie te nagrania
jakie będą pierwsze słowa na Marsie?
więc jednak to nie tak
jak w Księdze Rodzaju
pierwsze słowo było dotykiem?
szept był tylko tchnieniem?
zanim przebiegł swoją drogę
z Ziemi do Księżyca
z Księżyca do Marsa
z Marsa do Bazyliki
wiary w słowo
przedwieczne
więc jednak słowo?
więc jak?
>>>
Smoleńsk, Uchta, Pieczenga
Smolnik, Uherce, Polańczyk
ludzie osmaleni węglowym pyłem
ludzie uchwyceni w locie śmierci
ludzie pieczeni w ogniskach
ludzie polewani gorącą smołą
ludzie wbici na pale
ludzie zjedzeni przez współbraci więźniów
ludzie nabici na sztachety na płotach
ludzie zamrożeni w ziemiankach
ludzie zasypani w podziemnych leśnych bazach
ludzie rozerwani przez konie
ludzie jak smolne szczapy – płonący długo
ludzie jak umorusane małpoludy – charczący
ludzie jak pieczone kartofle – czerniejący
ludzie zlikwidowani na zawsze
ludzie rozczłonkowani na zawsze
ludzie rozdzieleni na zawsze
ludzie wyrwani na zawsze – z ciał
nienawiścią – grzechem
ostateczną daniną dla ducha Północy
przybywającym w powiewie cywilizacji SUP
wszędzie superior
wszędzie interior
śmierć wszędzie
w imperium
– ja
 
>>>
DSCN5594f
Głogi jak czołgi na przedpolach
naszego miasta zamarłego ze strachu
przed mroźnym powiewem zimy
rozpalają silniki
gotują pociski burzące spokój
twoja twarz jak owoc róży
twoje ręce jak pędy tarniny
zastygłe w gestach z przeszłości
twoja sylwetka kołysze się lekko w oknie
właśnie sójka odleciała
unosząc w dziobie czerwony pocałunek jesieni
jej krzyk zabrzmiał jak larum
ręce się poruszają, usta rozchylają
gestem przyzywasz mnie
mój czołg sunie powoli na gąsienicach chłodu
ośnieżony skręca w twoim kierunku
jest coraz bliżej
kolczaste zasieki z książek i serc
nie zdają się na nic
koncentracyjnych przedmieść wczorajsze bastiony
padają pierwsze
głogi i róże splątane bitewnym wichrem
nurzają się w białej zamieci rozszalałych pretensji
by po chwili stać się jednym płomieniem
jednoczą się w koalicję przeciw zimie
miasto miłości znów triumfuje
w cierniowej koronie
na pewno przetrwa do wiosny
>>>

Nazywam się Konrad Kordialny z Dzięcielina
 
zawsze miałem chrapkę
na wzloty, z reguły gdy dzień się nachylał
w przeciwieństwie do sąsiadki
nieregularnej obrończyni mniejszości
w encyklopedii odnalazłem
definicję słowa – „chrapka”
– moje jej oczekiwanie
zdziwieniem znalazło i sąsiadkę
zbudzony tuż nad ranem
z legalną już chrapką na byle nagrodę
dla świętego spokoju kucnąłem
za firanką i zasłoną niepokojąco modernistyczną
za szafą w salonie z wieloklawiszową fisharmonią
za mną było pierwsze okno siódmego piętra
zjadłem coś niejadalnego tej pięknej nocy
zakończonej właśnie
można było powiedzieć – nocy
aczkolwiek okno miało wygląd
kibica – patrioty,
co woła – jutro pod zegarem
notabene w słowniku języka polskiego
słowo – „noc” – znaczeń miało wiele
znaczeń i synonimów
a wywodziły się one głównie
z określeń chęcińskich łupek marmurowych
spojonych zaklęciem kiedyś
i zaklętych w świętych kolumnach narodowych
a obecnie
więzienno-jarmarcznych wciąż sowieckiego pokroju
z czasów dla mnie nie kordialnych całkiem
chociaż żyłem w nich jak Konrad Królewiecki ze Świerzopina
nie znając batożenia panien
nie znając ulistnienia w ogrojcach chłopców
nadwątlonych wól w sercach żaków
jak na Kraków w rezerwacie
tak na ziemię miałem chrapkę
na własną ziemię
nie na kopiec
nie na jamę
nie na ziemiankę
nie na wyspę, łachę
a poletko raczej
nie pruski a ruski już był miesiąc,
gdy ona wzbudziła pragnienie
bezkonne, bezowocne jak huta
topiąca Marzannę z Brennej w Sanie
zamiast żelaza z Troków
Konrad pozostał w moim imieniu
a wolność wzleciała i zaległa na Litwie
na zawsze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W przebaczeniu ułudy
szukasz zagubionego pyłku
jak trzmiel
wielokondygnacyjne kwiaty
wystarczają ci na teraz
brzęczysz i mruczysz
tak bez słów
sabotujesz każdą noc, w którą
kwiaty pachną równie bogato, co w dzień
i bardziej kwieciście srebrzyście
pachną z wykrzyknikiem pełni księżyca
ułuda słów wypowiedzianych
prawie znika jak cień o północy
jesteś owadem zespolonym
z własnym oczekiwaniem
nocnym trzmielem zgułą
i robotnikiem pańskim trzeciej zmiany
z miłości mamroczącym
na betonowym murku w wypalonej donicy
w glazurowanym ogrodzie
plastikowego oczka wodnego
gdzie księżyc pozjadał
twoje karpie złociste
niemoty
słów ułudy
>>>
DSCN1678f
Wzburzone wody płodowe zerwały pępowinę
zatopiły i odcięły od Stwórcy
wewnętrzny świat
chcę być jak arka patriarchalna
dla jednego chociaż wylęknionego
małego smutnego ptaka
zwiastuna przetrwania
lub zmartwychwstania rasy umarłej
i domu ludzkiego
Europy obrońców
każdej spragnionej życia
cząstki
aminokwasu
tchnienia
uczucia
myśli
nadziei
wznoszący się
książę wśród lilii
po potopie śmierci
>>>
DSCN5584 (3)f
W głębinie tęsknoty
ryba głębinowa
z lampką na głowie
z zębami jak szable
kolczasta nadęta
jak ja
czeka na podwodną erupcję
wulkanu
(siebie w zaginieniu)
Atlantyda jakaś
(Atlantis platonis samotnis idealis)
sto lat tęsknoty
starożytności legendy
Zmieniam się w rybę
na powierzchni
łykam piach powietrze i ludzi
zdychając w sercu miasta
śnięty z braku wody
twojej miłości
zdycham z braku ciśnienia twoich oczu
i nadmiaru światła wewnętrznego
(jeżeli eksplodowanie można nazwać zdychaniem)
wokół trzęsienie ziemi świeckich
łysi premierzy potrząsają
miastem państwem metrem sklepem
jak grzywką
rozedrgana cała Atlantyda
nowożytna latoś
nie moja nie
zato ostatnie moje chwile
na rynku starówce deptaku
przy fontannie na klombie
nie przychodzisz
nie zbliżasz się
pękam powoli pijany powietrzem zakazanym
tęsknota rozdziera powoli wnętrze
ból wychodzi przez usta
a w nich szable
słów niewypowiedzianych
>>>
 
Martwa droga ludzkości
w korytarzach wyżłobionych w nienawiści
(stalowo-śnieżnej planowej śmierci)
morderczo wytapiana poprzez białe pustkowia
powolną rzeką żeliwnej surówki
wypływającą ze zmarzliny jak krew więźniów
(planowych spustów z martenów Magnitogorska)
tu na krańcach człowieczeństwa
perfidne kłamstwa spuszcza się do formy – czaszki
potem koronuje się złotem odlew zimny
kompletnie nienadający się do ukoronowania –
cierniem
odlew skupiony w atomach –
metalu
(tak jak zapisano w planach pozyskania – spokoju)
Martwa droga ludzkości – na północ
dla pozyskania wszystkiego kosztem ludzi, zwierząt i roślin
ale nie kosztem atomów
bo te są niezależne od siebie i nikogo
i nigdy nie będą martwe
tak jak ludzkie myśli
Martwa droga ludzkości – na wschód
myśli wyżłobiły ją z Semipałatyńska do Norylska
dla życia we własnym ja bez horyzontu
(zaplanowanym do końca
a więc martwym od samego początku)
>>>
DSCN5585 (3)f
Jutro już zabrzmi głos śniegu
będzie wielkim wołaniem
i chórem w hymnach lub odach
nadejdzie jak płomień białego nieba
bez spektrum lub halo
głos śniegu spokojny
jak moralne prawo w każdej szarotce i limbie
jedne drugich brzemiona poniosą płatki
okiełznają na wyżynach pogardę
bogów Północy, którzy są strachem strachów
odwieczną błyskawicą zniewolenia
nie ludzi radosnych w dolinach
jak wicher budzący śmiechy
rozsypią po świecie śnieżki
jak kule stalowe i miedziane szyszki
pieśni wieków i dudnienia płetwali
księżyc zgaśnie jak grzech ostatni
zmysły zgasną jak płonące lasy
chorągwie namiętności potargane świerki
postrzępione historią czasu
na drzewcach kości zmienionych w lód
zamieć ożywi myśl
załopocą bogatych królów sumienia
ich giermkowie, ich wojowie, ich dwory
pojawią się w przepychu
w granicach zapomnianych wiosek
trolli i elfów, hobbitów i śpiących rycerzy,
w które zmieniły się udawane kiedyś postaci
kosmiczny wymiar upadku świata
w baśniowość egzystencjalną
niezastygłej wciąż w konfliktach planety
będzie miało kolejne
zlodowacenie Europy
lecz nad zatrzymanym wodospadem materii
będą wirować stale śnieżynki uczuć
szepty nadziei
>>>
DSCN1532f
Już nadeszły czasy ducha
czasy łez z najczulszych hamaków
pajęczych
sercowej tkanki
gdzie wykluwa się uczucie jak pisklę
kosmiczne, niebotyczne, energetyczne
widziałem dzisiaj swoje odbicie
w lustrze, które przemawiało do mnie
słowami ze szkła
lecz szkła kolorowego
płynącego w marzeniach świetliście
zupełnie innego niż wczoraj
te ścielące się po atomach dźwięki
same się naznaczały
wiarą i wiatrem
widzeniem i wkradaniem się materię,
która jest jednocześnie ideą
jak gdyby duch wychynął z serca
jak gdyby serce wypuściło gwiazdę
zrodzoną w kokonie delikatności
a skrzydła dla myśli i działań były ogromne
bez przegród bez ogrodzeń
bez dźwiękoszczelnych gumowych barier
zasłon kwadratowych uszczelnień
zorza była motylem
albo motyl wydał się tak ogromny
ściszyłem krzykliwe zdziwienia
zobaczyłem miłość na drugim planie
miłość słodkich nastolatek
w kształtach gitar i harf
ani to aniołowie
ani to zwierzęta
jak gdyby ludzie tyranozaury deszczu
w chmurach z samych tęcz
(w dmuchawcach, w okowach)
dzisiaj znowu zasłabłem przed lustrem
na trzecim planie padał deszcz gwiazd
rozpadały się światy
ukute przez słońc wirowanie
a ja nie mogłem dosięgnąć swojej ręki
w lustrze nawet
a ta trzymała koło ratunkowe
biały kwiat, który był gęsim piórem
rozwinąłem księgę chcąc dokończyć
myśli proroków
lecz tylko kwiatem mogłem postawić znaki
duch się zniecierpliwił
duch się uniósł
duch uniósł mnie
poza wszelkie ramy
westchnąłem głęboko
zerwałem delikatne tkaniny serca
wszystko, co kołysało się na niebieskich hamakach
runęło w dół i rozsypało się u stóp
mojego kamiennego pomnika
ze spiżowymi oczami
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Światy, światy, ile światów?
wielkoformatowe, równoległe
ciągle banalne i tak
na przekór stwórcy
pomimo rozlicznych talentów
energii zapisanej
w historii, ontologii, mitologii
ciągle banalne jak ruch i gest
mylące strony i czasy
światy, światy, światy
niesamodzielne
>>>
??????????????????????
Ja już dawno oniemiałem
i nawet wrażeń mi odmówiono
by stworzyć ją na piedestale
zakupiłem podium i tron
lecz to nie zadziałało
potem nabyłem baldachim i feretron
w Lasku Wolskim jak Bulońskim
puściłem latawce z jej podobizną
w zachwycie nad tęczą nad kopcem
nikt nie zniżył się do lotu mojego latawca
onieśmielony dziwadłem jak chmurą chimerą
jej włosami
chciałem w pochodzie ponieść fotografię
mojej królowej
jak przygłupawy aktor i sportowiec
ponieść jej marzannę przez celtycki Kraków
i krzyczeć – na Wawel na Wawel,
chodźcie z nami, chodźcie z nam –
ale było za wcześnie
wraży przywódcy stali na trybunie pierwszomajowej
a wrażliwi robotnicy jeszcze byli na mszach z rodzinami
tylko Pan Bóg wychyliwszy się z chmurnego krzaka
pytał – jaka to dziewczyna? jaka?
wtedy pokazałem portret i oczy
własne oczy
sam Bóg poradził grzmotem
– wyrwij serce, do Wisły wrzuć –
co uczyniwszy odetchnąłem
pod wrażeniem
domknięciem ust
>>>
Nazino – dantejskie piekło wierzbowej wyspy
stworzone na krańcach cywilizacji
dla ciałożerców przez duszożerców dwudziestowiecznych
odczłowieczone bytowanie szkieletów figuratywnych
w ramach specjalnego planu zaludnienia Syberii
Martwa droga nad kołem polarnym
– szlak wyrąbany zardzewiałymi oskardami
w ułudzie racjonalizmu z centrum komunizmu
do… nikąd
poprzez głód, chłód, knuty i białą śmierć
skoncentrowaną w obozach 501 i 503
kolejowy szlak znaczony dziś już tylko zmurszałym żelastwem
w subpolarnym bezludnym bezkresie bezmyśli
znikająca nagle w porostach tundry kolejowa trasa
jak śnieg w czasie odwilży nad Obem
jak ludzkie istnienia – pękające pęcherzyki piany
na powierzchni napiętnowanych sądów
nierealna inwestycja jak człowieczeństwo planistów Moskwy
Nazino i Martwa droga – dzieła sztandarowe
Stalina fałszywego proroka i zbawcy Lucyferii
– mitycznej wręcz krainy bezbożnej myśli
czerwoni ludzie zmieniali w niej ludzi wszystkich ras
na wszystkich poziomach śmiertelnej bieli
w czarne fantomy – posągi wykute w lodzie
jak słupy soli Sodomy – świadczące, pilnujące
niedojedzonych ludzkich ciał i nienieckich reniferów
legend o dobrych chęciach wodzów pseudonaukowej rewolucji
dające świadectwo ostatniej walce duchów Północy i kanibali
Nazino i Martwa droga – kręgi, pentagramy, symbole
pieczęcie faryzejskie na grobie Bolszewii
>>>
„Gdy w górze niebo
nie zostąło nazwane
poniżej ziemia
nie miała swego imienia
zaprawdę stworzę istotę
człowiekiem ona będzie
trud bogów będzie dźwigać
by odpocząć mogli”
 

2024

Posted: 01/17/2024 in Wiersze

 

https://ridero.eu/pl/books/dodajcie_do_cnoty_poznanie/

Alek Skarga „Wśród burzy i wichru nasza droga” (recenzja)

*Względności nie przystoją*
Nie przystoją malkontenckie dywagacje na temat eskapicznych penetracji,
choćby w muzycznych gamach solfeży śmierci sofistycznych
na krańcach agogicznie pogrubionego (pogmatwanego polifonicznie)
jestestwa ludzkiej melodii prawdy odwiecznej tkwiącej w ciszy
i wyłaniającej się czasowo (czasem nosowo) w intonacji genowej
z najsmutniejszych, acz najbardziej skomplikowanych
chemicznych powiązań cząsteczek sublimowanych jednostajnie
na użytek pogawędki poobiedniej nominatów kastratów (eurek bez logik)
w Akademii, choć bardziej w convivium akademickim przylegającym
panegirycznym snobizmem do ołtarzy nauki (laboratoriów eksperymentów chaosu)
wystawionych Molochowi żakostwa tymczasowego
(wszelkiego nieprzystosowanego przyzwoicie do cnót)
nieprzechodzącego nigdy pokorą radosnego badacza składników ludzkiego ciała
wcale nie cielesnego w pełni w sytuacjach często wymagających
większej wrażliwości i polotu, niż tylko malkontenctwo roztrzęsione,
z uwagi na niepowstrzymywalność badania i postępu, który bez komentarzy,
bez dyskusji, bez sporu ciągłego, przemienia się w melancholię, już
nie chemiczną astralnie, ale psychofizyczną i nieodwracalnie nieodkrywczą
fałszem straszą wewnątrz dusze pewne
(z maszyn sensualistycznych arią śmieci Ziemi)
*Ab ovo*
Słońce wzeszło tego roku świetne
nieokolicznościowo smutniejące z wielkiej radości,
ale wciąż pełne i szlachetne
podniosłem je z horyzontu i wsadziłem do koszyka
jak grzyba, na bydlę i w drogę
krajobraz miał mi za złe takie pijackie wręcz zachowanie
nie liczące się z prawami kosmosu,
w tym z siłą ciążenia dominantą wśród jabłek i komarów
tak, tego dnia wiele wzeszło rzeczy skończonych na niebo na świecie
przecież słońce też wschodzi, to jedna z nich
zawiozłem słońce do kurnika melancholii, nie kurom na wzór,
ale kogutom na pianie i zrobiłem im mózgu pranie
kwietniowy poranek pijanych wiosną kogutów zaczął się bezgwiezdnie
olśniewająco i aczkolwiek nieprzystępnie, to przecież, jak zawsze po ludzku
kogut narodów wyrwał się pierwszy, potem pozostałe koguty klas społecznych
ech, wiosno, wiosno radosna piej, tak
ech, śnie kosmiczny dniej, stawaj się śpiewem nielotów, frywolnych jak ja
dobre te świetne śpiewy na rozpoczęcie ochów dnia,
ochów czasów, ochów kosmosu, achów natury mów z pytajnikami snów
to tu tak powinno wyglądać, prawda, ech
wiersze czytane w kurniku na wzgórzu z kreskówek
przy lampach stu, zamiast słońc
wiersze pijanych drobiarzy, i niech, nawet obskurantów polujących w Puszcie na dropie
może wtedy zdarzy się cud odnowy horyzontów przebudzonych głów
w oczach niezdominowanych złotem innym niż fatamorganiczny poranek
zacznijmy życie od nowa, w radości odnowionym gnieździe
wszystko od nowa za jedno: bez słońca, czy ze słońcem
*Salamandra*
Stałem nad strumieniem rwącym dzień cały
wpatrywałem się w kamienie na jego dnie,
otoczaki wypolerowane nurtem wieków złotych i szarych
i w salamandrę rozżarzoną wśród nich
a może to nie salamandra była
nurt obmywał wszystko, co pozostało z czasu w klepsydrach
po odjęciu odeń mojego życia
strumień wartki szemrał, jak w Mahlera symfoniach,
smyczki i altówki, a ja skurczony w ujemnym czasie, coraz bardziej
stawałem się salamandrą entuzjastyczną
a może to nie salamandra była
skąd więc te kolory płomienne na mnie, we mnie
skąd te ogniki, języki elfickie wśród otoczaków na dnie
skąd te wbiegające, wirujące, wnikające w chłód
niedającej się zatrzymać wody wartkiej jak ludyczny mit
jak strzały powabne epikurejskości i swobody wątpliwej
skąd te złudne błyski w korycie wgniecionym uporczywością górskich łez
tęskniących jak ja do scalenia w pożądaniu świata świętego spokoju
skąd ja w ujemnym czasie, jak traszka raczej w perspektywie nizinnej
i ja na brzegu w niezdecydowanej wieczności, jak czapla intuicji
sięgający w miraż, w fatamorganę dziobem,
tym spostrzeżeniem duchowym w oku, w ogniu
w unii z wyobrażoną salamandrą drogocenności
wielorakich słońc ukrytych we mnie, w chłodzie
*Parki w Bastylii*
Usłużne Parki znowu przyszły ci z pomocą
z Bastylii wyrwały cię przemocą z sideł fikcji zastawionych bohatersko
zadomowione na dworze Ludwika następnego
gdzie przecież ministrami były jego nawet
a tak chciałeś spędzić żywot buntowniczy zakuty w kajdany
poezji i mitu w twierdzy siedmiu mędrców szalonych
uświęcicieli narodów republikańskich
Parki nowoczesności weszły tu z tłumem niszcząc bramy
i zwodzone mosty do historii cierpiętnictwa prowadzące,
ale najciekawsze w konkluzjach jest po latach to, iż
zawsze to filozofowie przynoszą na końcu snobizmu terror
zważywszy na despotyzm, monarchię absolutyzmów niepowściągliwości
oświeceni przynieśli tyranię złudy blasku ognia
odsłaniając dzieła, jakim oddają się Parki
w ten sposób utracjuszowski twój charakter męczeństwa
prometejskiego dla nikogo, bo i nie dla siebie zgubnego wynaturzył się
Parki wywlokły cię na światło dzienne z lochu
i sczezłeś jak Nosferatu o świcie jutrzenki swobody
albo jak Napoleon rewolucjonista cesarski od władzy głodu
tak jak wolności nie zwrócą ci Parki wieczności
a skończone piękno bastionów wokół chwał panteonów
czasów nieodpokutowanych i utraconych dni nieodmierzalnych poezji
*Pogruchotana Amelia*
Amelia pogruchotana codziennym wstrząsem emocji
skleja się na kanapie
jej kot patrzy, był kiedyś osłem, zwierzęciem zacnym
teraz jest nikim, to bajka o muzie zwierzęcej nudzie
tak, zewsząd nudą wieje tu, te same wojny, co
w starożytności, te same dzieje
od Issos po Okinawę, nawet wódz jest taki, co
nie ma wyobrażenia bladego o sobie na racjonalności tronie,
i tam daleko na Wschodzie, i tu nad Wisłą
smrodzą swoją fają niezastępowalności obaj, i mnie nudno, bo
oczytany jestem, a naturalna Amelia mnie porzuciła dla draki
dla kilku fraszek, kota i dla nieznajomego tabaki
siedzi w samowinie depresji na środku Morza Martwego,
leczy zrogowaciałą skórę kawą i marzy, o Górze Marzeń marzy
spadają meteory w Paryżu i Donbasie
Macron z Sikorskim razem w telewizji zapowiadają się
a Amelia patrzy na to, i myśli o sercu stałym
z cząstek elementarnych, jak szarość nudy poskładanym
komórki macierzyste swoje zamraża
i zachowuje na Armagedonu godzinę wyznaczoną
przedrzeźniający fizykę kot wychodzi z Amelią
na demonstrację zaklęć w sprawie pigułki po
tak, to już po Amelii – zło
zło czai się nawet na owej kosmicznej kanapie codzienności
niecnota, jak niejeden czarny kot
*Na skraju okiełznania wszelkich drżeń*
Stoisz na skraju okiełznania wszelakich drżeń
– to ostatnia kolumna, krawędź świątyni cywilizacyjnych er
dusza, szara myszka wciąż drży jeszcze po spotkaniu z diabłem
dla niej to nocny drapieżnik, drapieżny, jak każda noc
właśnie na latającym dywanie odleciał w nią, w jej zło
twoje zasoby światów akceptowalnych skurczyły się do drżenia
przetrwasz je, nie zwątpisz, pokonasz jednym skokiem przepaść, a potem
zbudujesz świątynie nowe w każdej z krain, które wskazał diabeł
oto dziś ta świątynia Europy lepka,
ostał się zmurszały fragment jej murów zaledwie
tylko fragment ściany płaczu zwanej zachodnią.. ideą, po uniesieniu prorockim:
nie pozostanie kamień na kamieniu – wychynąłeś ty tu
z bólu przebytych wojen i nienarodzonych nieumarłych niepoświęconych stworzeń skarg
dusza twoja znowu drży pomimo utrwalonej nauki okiełznań
w demokratycznym wyborze masz skrzydła feniksa,
pegaza, lotnię, pocztowego drona i jeszcze utratę praw fizyki w świecie widzialnym
zwaną kartezjańską nieutracjuszowską duszą
wybierasz ufnie nieskończoność nieoktrojowanej wolności
oddanej właśnie na służbę nieskalanych drżeń
okiełznasz zapewne siebie, jak mgłę i skoczysz razem z ciałem,
tak, wiem
*Smok pod murami*
Tyle dróg prowadzi do siebie, coraz mniej za mury własne,
zawsze jest jakieś wyjście z barbakanów, szańców, warowni
choć pod murami, za bramami, blankami rotund
czai się smok, jak każdy polityczny sobowtór każdego
on też chce wejść na twoją drogę, ma ich wiele do wyboru
ty tylko przyszłe, ponadczasowe, marsowe
choć ciąży ci już ta obrona wszechstronna: nacji plemienia grodu rodu
chciałbyś wyjść z tej Alezji, ale niestety dróg z roku na rok ubywa
coraz to nowy cezar srogi się skrada, nie odpuszcza, otacza
podwójnym pierścieniem twierdzę małopolskich Galów
(pomiędzy twoim młotem i twoim kowadłem zawsze jesteś tylko ty – nie on)
cezar bezbożnik, nienawidzący druidów, uzurpator sztuk
w czasach pogardy budowałeś twierdzę, bastion i to getto wszelkich przetrwań
sam otoczyłeś się SS-manami akceptacji na Podgórzu
nawet z ostatnią szafą, miednicą i lampą dla ducha ciem
dotarłeś tu gdzie synagogi i kościoły wszystkie zamurowane będą
a cmentarze otwarte na przestrzał, na drogi wszystkie świata nowego
tak, tyle dróg i dziś prowadzi z Polski do Polski, która wyprzedaje właśnie
swoje Piaśnice, Katynie i Wole
kupcy ciągną izmaeliccy, tyloma drogami z Europy do Europy
(jakby tylko po Józefa ulubieńca – albo ciebie w getta studni)
czy syna złożysz w ofierze, czy zrobią to za ciebie bracia jego
czy oddasz się kupcom sam, czy wyjdziesz naprzeciw rozjuszonemu wężowi
jak Marduk, Jerzy, Lalek, Zelenski,
dla wyzwolenia miasta z okowów legendy
*Miłość na Enceladusie*
O ileż bliżej nam do siebie teraz odkąd
oddaliliśmy się wraz, będąc wiernymi swoich skaz
ty przeniosłaś się na Enceladusa
ja zostałem na tej dawnej komecie naszej
zadomowiony w zakurzonym, zagrzybiałym kraterze upartości i niezłomności
w niezdrowej atmosferze niechcianych przez ciebie wizji
wolności pozbawionej jakiejkolwiek grawitacji
ale cóż, coraz więcej autorytetów twierdzi w mediach,
że ziemskie grzybki niezdrowe, natomiast te z komet
są jak ambrozja, owszem, owszem
nigdy nie byliśmy sobie tak bliscy jak teraz,
gdy hibernacja objęła twoje ciało i przeniknęła twoje czasy
z moją historią w nich, moje oczy gejzery
tylko jeszcze uspokoić trzeba i będzie jak trzeba
moja ty Ziemianko-wieszczko słodka, rotacyjna
w rumiankach na głowie śpiewaczko czasów
półpłynnych, eksplodujących czasem odżałowanym spazmem
wierzyłem ci, w twoje słowa, jak
ramiona promienne otaczające sny i ciało moje kompulsywnie wierne,
bądźmy siebie warci w pewnej odległości od macierzystej gwiazdy
bądźmy, jak te frezje pozostawione kiedyś
dla uwiarygodnienia śniegu pamięci
i w kryształowym wazonie, po powrocie z wakacji w wulkanie
kuszące zimę ostatnią wspólną
dziś przepowiednią komet scaliły się w kryształ ciała twojego,
scaliły zachwyty naszego lata z wazonem
są równie kryształowe – przelecę nad Saturnem niebawem
pozdrowię cię, a jakże, cały w wisiorkach, koralikach, dawnych egzaltacjach
pamiętam zapach frezji tej jednej czerwonej, z ognia wziętej, świętej
pamiętam ciebie królowo mrozu, pamiętam, pamiętam,
bądźmy razem znów
w parsekach snów i świetle głów
w wywołanych kosmicznymi doznaniami prorockich wizjach
do zapamiętania w jej płodowych wodach
żywej nawet tu, miłości sprzed milionów lat
*Platoniczna miłość*
Platoniczna miłość w sekciarstwie statecznego oppidum
może być niebezpieczna, ale i bezpieczeństwem ujmująca,
to zależy od rodzaju rządów w kraju kochanków
twoje uczucie despota panteistyczny może chcieć zabić,
ale nie jest w stanie właśnie takich
niekłamana bufonada postliberalnych demokratów i scjentystów
w kraju wystawienniczo rządzonym
może miłość wystawić na próbę ognia i wody,
gdy się ona ujawni, pod ciosami konsekwencji obłudy zadrży,
a niech tylko zaniecha czujności w czułości, na rzecz pouczeń ciała władz
wtedy runie na nią nieprawomyślną każdy nie wolnościowy kosmiczny głaz
biada wtedy nawet homarom galaktycznym ledwo widocznym, w które
zmieniły się antyczne Iliady, Odyseje, Eneidy i półantyczne Sztuki kochania
gwiazdom pozostaje do skomentowania platoniczna miłość nieludzka,
co bez rymu płynie trierą, drakkarem, titanikiem
po runo złote przez Dardanele pożądliwości zaćm
w kraju różnych prawd kochający tak ma lepiej, bo mówi, co chce
nie wyrzuca sercom losu spadających gwiazd
*Ekspulsje*
Zmuszam kwiaty do ekspulsji zapachów a potem
razem z nimi kryję się przed światem eksplodującym takoż
w pierwszej wiosennej mgle pantagruelizmu
są dusze pulsujące w niewidoczności kwietniowych łąk i rabat
dusze poczucia skazitelności idei płatka, kielicha, pukla
cnoty barwionej naturalnie emocją chemicznych westchnień przyrody
pierworodności, wtórne rodności, emocje chemiczne
w swej istocie kwietne absolutnie
– są równie różnorodne i podziwu godne,
co same porodzenia następczych idei piękna obcokrajowego
niebezpiecznego dla tożsamości pożądanego krajobrazu
dlatego w mojej wymuszonej ekspulsji wiosennych ambasadorów
jest to, co zwiemy zastopowaniem amerykanizacji powszechnego dobrobytu lata w zalążkach
dobrostanu wielkorządczych prerii, ich piesków i bawołów – trzewi stepów, zaczynu nielesistości
piękno tychże jest nie tylko nie proste, nie ołtarzowe,
jak nagonasiennych, ale istotowo lotne zbyt w swej symfoniczności atonalnej,
wiatr bezcielesny, falowanie traw po horyzont nie waży
horyzontu uczucie nie waży, postrzeżenie fraktalowych kształtów liści nie waży
waży byt zwany inkardynacją ziemskich cudowności skończonych w dłoni Bożej
ekspulsywnie wydany na poniewierkę do matecznika, wydatnego w kształtach abstrakcji
nieśmiertelny w mozaikach skleconych ze świateł coraz kolorowszych
zawracanych z nieskończoności non grata
do punktu zwanego ideą piękna i dobra w zapachach świata
w formach potulnych lilii kształtowanych na podobieństwo mgławic naszości
*W Bereniki oczach*
Jestem kołysaniem twojego nadobnego zmierzchu
czerwonym akcentem purpury zapadającej
w ekstremum odchodzenia od błękitnych zmysłów
zniewolonej przyrody stale wędrującej w pierworodnym świetle
ty myślisz o mnie, jak o mgławicy oddalonej o miliardy lat od Ziemi
a ja o tobie, jak o wolnym oddechu skalistych turni
niezasypiających na Mszy w sacrum wstępującej
(oczywistością, wolą nie koniecznością)
bądź więc, choć raz moim marcowym kotem nocy, a nie ciągle
Wielkim Psem na niebie antypodów jak chcesz
i nie myśl zbyt zimnowojenno o mnie
pewnie nie będę od razu rodzącą tulipany i wodospady
w teleskopach twoją supernową impresjonizmu chwilowego
w telespotach wciąż mi uciekasz za horyzont
ty moja galaktyczna kwietna pieśni,
ja już tylko pierścieniem z fioletu jestem twoim
z okruchów i pyłów codziennego życia zbudowanym,
a nie planetą cudnego raju cząstek, krążącą wokół ciebie – gwiazdy
kołysz mnie, tak, kołysz mnie wizją ogrzewającego oddechu
nieprzerwanego na twej piersi unoszenia
ty, która w pąsach cała tak pięknie półuśmiechasz się
zmartwychwstankami iskier w Bereniki oczach,
ledwo rozchylonymi czerwonymi ustami wiosny
korono cesarska karminowych władz północnego nieba
w moim sercu pazia dziecinnym wciąż jesteś jak miłość,
tak omdlała w świetle przyszłości, które
nie przebyło jeszcze drogi swej, a przecież przyniosło wieść
*Sztukmistrz oświeceń*
Demoniczne zjawy z naszych peregrynacji w kryptach postkomunizmu
jak manuskrypty Eco niepojęte w Średniowieczu
i dzisiejsza katastrofa mentalna pigmejów duchowości naukowej
niosących w lektyce świata zamiast prawdy siebie
dyplomami błogosławiących innych dysponentów sztuk mniej wyzwolonych
a może sztukmistrz wtajemniczeń nie przetrwa inicjacji
a może sztukmistrz niepodważalności nie przetrwa dowodu racjonalności
a może sztukmistrz oświeceń nie przetrwa kolejnego wydania encyklopedii
demoniczne zjawy z twarzą bez policzków, brwi, nosa, oczu, warg i uszu
tępym narzędziem wyciętych ze starożytności argumentu
*Gwasz galopad na bilbordach*
Całun na twarz nałóż wraz
z wybranką tłumu z twoich galopad gwarz
twoje myśli przesłoń mchem tundry, dzierganym tropikalnym lasem
w kukurydzianej mące obtocz włosy i lico nadobnisi wybranej
doklej wycinki z gazet i karteczki żółte z opisami
owych lotnych kawaleryjskich wypadów, zwiadów na bitew płci przedpola
czołgiem męskości przykryj skronie a kopię i dziwną misiurkę z lisią kitą
wymień na Koszałka pióro, o tyle wielkie, co gęsie
wśród agaw i kóz spędź popołudnie Fauna
a Bachusa bydło zaganiaj do Priapa
w miednicy zmieszaj farbę złotego świata przed wojną o boginie
wylej na twarz swobodną zawartość akrylu
ukryj się w dziegciu ze śliwką suszoną
całun niech będzie odświeżający
na twarzy czynił postępy żywień fraszek ustnych,
jej kozacza prawda właśnie wtedy – ożywi spojrzenie
anioł niech pisze gęsim piórem trzecim swobodniej
a potem niech wzleci z brakiem rymu w górę
maszyny inteligencji przyjadą po twoją mumię,
ty już nią nie będziesz, ale na skale
amerykańskiej będziesz wizerunkiem, jak Jefferson i Lincoln
wstrzymujący morza podniet, co stają jak mur piany kapitalny biały
gwarz z dzierlatką ze Skandynawii przechodzącą suchą stopą przez fiord
do Walhalli faszystowskich rycerzy po arabskie miecze
popłyną złe twoje mgły odsłonięte już, jak bajki gęsiarki
zaśpiewa niejedna gęś, a zabrzmi to jak tokkata
tok kata kota, Pieśń Solvejgi i te gęsi z Cudownej podróży Selmy
zasłona bajki z dzieciństwa wystarczy na dobę
a potem całunem twoim będzie ów literackich galopad gwasz
na bilbordach, też w Australii i na Kikau
*A ja, co ze mną?
Mówisz o zaszłościach zim a listki szepczą ci do ucha
– wybierz mnie, wybierz mnie
decyzją przyszłości bez zastanowienia,
gdy ciemności lewitują wciąż na umarłych pniach
korzenie czają się do skoku dnia na odwróconym bungee ryzyka
a światło mówi – byłeś, byłeś, byłeś
wyzwalając się niepostrzeżenie z lotności nieczułej
i wtedy słyszysz jutro w ideach liści
białopióre ptaki, dzikie gołębie dzikiego kosmosu przynoszą ci geometrię lotu,
podają na tacy struktury mózgu i czasu w zawoju
ty rozwijasz go, przyswajasz opisane zasady ciążenia mistycznego
zagłębiasz się w Euklidesa myśli, ale to nie to
zagłębiasz się w grawitacyjne Newtona owoce, lecz to nie to
zagłębiasz się w dzieje Ziemi i wiesz, że to nie to
listki w jaskini migocą – wybierz mnie, mnie
zagłębiasz się w formy, linie, figury, bryły, sfery, siły
o jakże dla niektórych widoczne w korzeniach drzew śniących jeszcze,
ale to nie to, to fraktale uciekają ze zwoju w głąb
każda krawędź nierozwiniętego jeszcze listka woła
– to ja, to ja, wybierz mnie
oczy, jak czarne dziury pochłaniają obraz, uszy słuchają szeptu supernowych w drzewie
to drzewo przyszłej genealogii sezonów proroczych komet
ty stoisz skacząc i skaczesz stojąc, bez lotu ciała, a
embrionów listki wciąż swoje – wybierz mnie, wybierz mnie ptaszyno
– odpowiadasz im: a ja, a ja, co ze mną?
*Arka Akadu*
Kolorowych mgieł miłości nigdy nie dość
dość szarych miedz pomiędzy tożsamymi poletkami potrzeb,
matematycznych równań dni czarno-białych
kolorowe mgły, składowe inspirującej ciszy w znakach
lubieżność myśli i cnota wyrażona w znakach
logika jaźni i krotochwila wyrażona w znakach
znak ciąży nad rozumem i instynktem świata
znak Akadu, miecz Damoklesa – słowo zapisane nad kanałem życia
w mule zmaterializowane i wypalone na czołach ośmiu serc
zaniesione do arki w potopu senność, pomknęło w daleki świat
w oparach kar stało się gałązki oliwnej triumfem na szczycie Araratu
w brzasku tęczy nagrodą dla wieczności utrwaloną
po równo dla słońca, wód, ludzi, zwierząt, roślin, gór i poezji deszczu
*Półautomatyczne zimorodki *
Znowu, i znowu półautomatyczne zimorodki swoje lodowe strzały
wbijają w strumyk płynący przez mój ogród
by wykarmić młode wynurzają się w środku zimy
z małymi rybkami w dziobach nawet w epicentrum mojego salonu
jak tajne informacje przechowywane w Internecie
te nieoczekiwane przeze mnie są zdobycze połowów owych
ale nie nieoczekiwane przez zimorodki
to ani alienacja moja, ani fascynacja ciałem zmechanizowanej zimy
to miłość w instynkcie ukryta znamienitych ekoporównań
z Newtona wziętych, mistycznych doświadczeń realności flamandzkiej
wszelkie styczniowe nierówności serc wygładza lód
a na nim łyżwiarze i pułapki Bruegla, tak w poście, jak i w karnawale
dla wykarmienia, jak stal zimnej acz niezłomnej miłości
potrzeba dzisiaj więcej strumieni górskich mojemu podobnych, nawet w Betlejem
cudowny, jak okruch szmaragdu, kolorowy w rozpryskach
kropel na powierzchni bystrza ptak, uruchamia
tęcze wspomnień pierwotności w dzieciństwie i dziecinności w alegoriach
podejmuję wysiłek, wkładam dłoń w stalowy nurt jaźni
uniwersalniejący, jak sztuka zaangażowana na czarodziejskim dywanie
i oto też udaje mi się złowić małą rybkę
światowej tolerancji na wszystko, co
środowiskowo korzystne i społecznie miłości przychylne
*Milczący towarzysz Xi*
Milczący towarzysz Xi
tej postaci wszechwładnej w sferze nostalgii
powabu mocy miliardów
jej siła i nieokiełznanie jej to władza absolutna
nad czym dla kogo
wrzask jej duszny koncertowo magiczny, symultaniczny
w środku dążenia do zjednoczenia ludu z ideą
w ruchu w centrum dżdżownicy w pełzaniu w cieniu towarzyszy
w brzuchu miasta w pociągu kosmicznych ciężarówek wielokrotności
krzyk na nic się nie zda, gdy towarzysz ciemny i milczący
kieruje wszystkim delikatnie dyskretnie acz dyspersyjnie
i to z cienia niezauważony
potęgi zmieniają się we władze stopniowo
władza w zwierzchności ale zwierzchności nie
transponują się w piętrowe jasności cnoty
i to dowód jedyny na jego istnienie, ciemnego towarzysza Xi
ciemny milczący tworzysz Xi odzywa się krzykiem nostalgii światła
za bólem dla wielkości nieznanym łabędzia śpiewem dla życia
potężnym grzmotem gitary grającej riff postwagnerowski piekielnie celny
wynoszący ja do kategorii poznawczych kosmosu
pokoju gangów kakofonii i mafii pokroju
modelujący melancholię przyszłych uzależnień
od zupełnie nowych nawrotów i powtórzeń
w akompaniamencie usłużności ustawiczności pseudouniżoności
wiosennego wyeksponowania poświęcenia komety tej która zdradza prawdę
o istnieniu milczącego towarzysza Xi
*Święty Krzysztof na socjalistycznych plażach*
Szliśmy z Krzysztofem spadochroniarzem z Torunia plażą do końca Polski
ze świnou
*Arka Akadu*
Kolorowych mgieł miłości nigdy nie dość
dość szarych miedz pomiędzy tożsamymi poletkami potrzeb,
matematycznych równań dni czarno-białych
kolorowe mgły, składowe inspirującej ciszy w znakach
lubieżność myśli i cnota wyrażona w znakach
logika jaźni i krotochwila wyrażona w znakach
znak ciąży nad rozumem i instynktem świata
znak Akadu, miecz Damoklesa – słowo zapisane nad kanałem życia
w mule zmaterializowane i wypalone na czołach ośmiu serc
zaniesione do arki w potopu senność, pomknęło w daleki świat
w oparach kar stało się gałązki oliwnej triumfem na szczycie Araratu
w brzasku tęczy nagrodą dla wieczności utrwaloną
po równo dla słońca, wód, ludzi, zwierząt, roślin, gór i poezji deszczu

jskiej muszli koncertowej do siatki na enerdowskiej granicy

przy siatce grupka gapiów ciekawych zachodniego świata
i widoku naturystów niemieckich w podeszłym wieku
enerdowski strażnik bacznie wszystko obserwował
przez lornetę ze strażniczej wieżyczki, jak Dylan w ”All Alone..”
to był prawdziwy koniec kraju naszego, ale nie koniec całego obozu
podobnie smutnego, jak ten polski oflag,
i jak pseudo buntownicza muzyka Hołdysa w 1983-im
w końcówce zawieszonego już stanu wojennego
wtedy to studentów z mojego rocznika pod broń powołali
abyśmy się tam zbędni, bo solidarnościowo niewiarygodni
po pustawych jednostkach wojskowych bez celu szwendali.
Szliśmy z Krynicy Morskiej na Wschód plażą
myśląc już o końcu obozu, gdy w Gimnastycznym Liceum
zorganizowano obóz wędrowny szlakiem Kopernika,
bożego gwiazd spowiednika,
który natchnął nas internacjonalizmem kosmicznym
z polską duszą i łacińskim umysłem po niemiecku mówił
do wiernych w łapciach, warmińskich Fromborczan,
słuchających jego arystotelesowskich tyrad.
Szliśmy plażą a potem przez wydmy i lotne piaski malarskie
do mikrokosmicznej morskiej Łeby młodzieżową ekskursją
nastoletnich poszukiwaczy przygód
nawet martwy las był dla nas atrakcją nieznaną wtedy
taki to był czas poszukiwania historycznej prawdy
w horrorach i zjawach normalnością wiejących
z Beksińskiego plakatów bez treści.
Szedłem samotnie plażą z Międzyzdrojów do Wisełki,
gdy one wyjechały z Międzyzdrojów do Krakowa,
a ja jeszcze zostałem dzień jeden
wędrowałem zbierając po drodze artefakty morza: kamienne ciężarki do sieci,
częściowo zakopane w piasku i fotki czarno-białe spod Kawczej Góry
zamyślony brnąłem na Wchód kamienistą plażą powoli przechodzącą
w Złote Piaski socjalistycznej polskiej Costa Brava
klify, moja miłość chyba większa niż te dziewczyny z namiotów i plaż
wakacyjnie uwikłane w mój żywot rybaka chwil
a radary wojskowe nad klifem kręciły głowami z dezaprobatą nade mną,
na takie alienowanie chore, w tak zwartym wciąż obozie.
Szliśmy plażą studencką grupą z Dziwnowa do Trzęsacza
okrążając kolejne cyple trwające bastionami na polskim wybrzeżu
jak szańce Oksywia i Westerplatte zmagające się z falą niemiecką
tak, jak my całą młodość z falami Wschodu.
Szliśmy we dwoje z Trzęsacza do Niechorza i dalej do Pogorzelicy po piachu
w popołudniowym słońcu brodząc pośród porzuconych przez ewolucję meduz
mijając palisady zmurszałych wiekowych falochronów
wpatrując się w siebie i w zachodzące powoli słońce
flirtujące z latarnią morską bardziej niż filmowa realną
ten zachód wypełniał się nami, gdy plaża już dawno
wypełniona była ze Wschodu przybyszami.
Szliśmy z Karwi do Jastrzębiej Góry i ponownie z Lisiego Jaru do Rozewia,
gdzie latarnik polski na posterunku trwał aż po w Piaśnicy rozstrzelanie
zaślubiny z morzem były już za nami, jak jutrznie, nastał komplety pracy wolności czas
szliśmy zwolna z plaży do latarni pod górę, prowadząc już za rękę człowieka Zachodu
lub niosąc go na ramionach jak Krzysztof Święty Jezusa na drugi brzeg.
*Sztuczna inteligencja platońskich cieni*
Służę cnotom serca – rzekła róża pąsowa – tak, od tysięcy lat
ja służę panom nieba – rzekł odrzutowiec, a ja
czasem aniołom a czasem diabłom figlarnym
– dorzuciła sławna z piękności sztuczna inteligencja
ot pojęcia i rzeczy nie mówią przecież z reguły,
a tu się wypowiedziały, odpowiedziały
na potrzebę serialu o wiedzy pewnej..
czwarty sezon inteligencji w Melku
piąte wrota w Kapsztadzie
szósty zmysł w Pobierowie
pierwsza i ostatnia analiza danych w Petersburgu
cienie kładą się na ścianie jaskini
z nich człowiek pierwotnie kosmicznie pierworodny odczytuje komunikaty
świata widzialnego akuratnego przed nią
– sam będąc we wnętrzu owej jaskini przedfilozoficznej
tworzymy horyzont zdarzeń, ot tak, od tysiącleci
wpatrując się w taniec cieni z Altamiry
nie widzimy prawdziwych przedmiotów, jak Rodin
nie słyszymy prawdziwych odgłosów ginących światów, jak Rilke
na swojej ścianie mamy wypalone cienie nie tylko przedmiotów,
takich jak róże, odrzutowce, ale i diabłów
mamy nazwy Adama dla wszystkich, a jaskinia nasza, jak my
ma wejście porośnięte chwastem włosiem glacjalnie przetrwalnikowym
słyszymy, widzimy formy nieprawdziwe, przez pajęczynę,
do końca nie uświadamiając ich sobie
a może sztuczna inteligencja to szansa
na pojęć pogoni wstrzymanie, które są samym tylko cieniem
*Przeistoczenie w tulipanie*
Słońce wślizguje się do kielicha kwiatu
wsuwa swoje promienne uczucia jak jeden ryjek motyla
penetruje skarbiec zapachów pełni dojrzałej
przyrody przebogatej w piękno tęczowych uniesień lata
trochę, jak złodziej trochę, jak zbawiciel całego gatunku
i w tulipanie indywiduum kosmosu
stworzony ze słońca marcepan żółci się poświatą
nie swoją, jak lampka nocna zapala się ubóstwiony
nie lud nie bracia nie demokracja wiecownych klombów
ale stwórca gwiazd go przebóstwia sam
zlewa się złoto wydobyte z zapachu koloru i piękna
na dno kielicha czci un graala
mistycznie, jak zawsze kosmos, miłości wyzwala
stamtąd pochodzi zorza i rozszczepialność dusz
już gatunkowo indywidualnych, jak tulipan w świetle
nie z tej ziemi odwiecznie adhezyjnym
promień słońca przetworzony wydaje się osobowym
o nie, o nie, on jest

*Popotopowe opowieści*
Przecież te cienie historii przeżytej zawsze są wyraziste
i namiętnie pociągające, jak wyidealizowane zjawy natchnień wszelakich
cienie historii od Noego biblijnego po bohaterów babci opowieści
o miłości świata stworzonego dla herosów
i świata wyimaginowanego bez niej jak plastikowe pole dmuchawców,
bez czułości dla dzieci w każdym wieku
cienie historii popotopowej oto jawią się dla mnie
linią miasta urodzenia z sądu ostatecznego
na tle zachodzącego słońca poza konturem łąki spokoju
i siedzącej na niej dziewczyny, o której nie śmiałem śnić
cień błahostki serca, chwili igraszki jaźni, cień promienia, powieki drgnienia
cień wyrazistszy tylko w pamięci mędrca i dziecka jest
wchodzę przez bramy miasta kolosalne z lwami i słoniami, wędruję ulicami trzy dni
na szaro ubrani mieszkańcy cieni, ludzie przedpotopowi, lotni
kawalkadą odchodzących przeżyć znikają we mnie,
na szczycie zigguratu pewnego znużenia,
każdego piękna w wymiarze koloru i harmonii spragnieni
klarowny cień nawet historii trwania widzenia,
w końcu historii pojednania z miastem i łąką,
ukochania miasta i dziewczyny zanim w tle opowieści zapadnie noc
wtedy ono i ona implozją serc zapadnie się we mnie
a kontur słoneczny umarłych rozednieje nas jeszcze
w niebanalną epicką rozkosz i szczerozłoty sen
trwania wiecznie w namiętności, tej poszarzałej, ale ostatniej
*Wykład*
Wyłożył tę naukę ścisłą na jednym z niewielu takich,
wykładzie w Akademii, co prawda zachowywał się jak szaleniec
sny przywoływał, na perkusji grał, dzwoneczki potrącał,
bukietem bławatów wymachiwał jak czapką,
a potem położył je sobie na głowie i „American Idiot” zagwizdał
nauka prosta to była w starym Collegium Maius, ścisła od panującego ścisku,
zabrzmiała prawie jak De revolutionibus,
być może przez te dzwony rurowe i fanfary jerychońskie w tle
a jeszcze, śledziem się bawił, biegał nad ziemią, ale
właściwie tylko nad podłogą, jak bratniak scholarz
takie diabelskie wygibasy czynił, by zszokować
niedouczoną socakademicką gawiedź
kazał się tytułować Bakałarzem Tablicy Szmaragdowej
ja stałem wtedy na ulicy Anny, za czasów Gierka
jeszcze nie świętej, jak ta Ducha w Tarnowie
nie mogłem wiele usłyszeć, gdyż przyszedłem za późno
i tłum już wypełniał szczelnie audytorium a okna zamknięto,
pod restauracją Ludową strzępy tez
dolatywały do mnie, jak strzały z karabinu z koniewowego Barbakanu
chwytałem je w usta, nawet nie w uszy
zapisywałem te nowości prędko na liściu kapusty
i na koszulce stojącego przed mną
przechodzący Dymny spytał mnie, czy to farsa, czy spektakl?
a ja do niego – to brzmi jak performans wykluczonego
– uczonego od Warhola, kontestatora na UJ zjechanego,
stypendysta Kongresu USA, habilitował się z prawno-ustrojowej pozycji Stanów, czy coś,
rewolucyjny wykład głosi Timothy Leary polski, do adeptów bezpieki,
zaangażowanych wcześniej i później w mordy korowskie,
wykład otwarty, prawie nie antyklerykalny, i nie antygomułkowski całkiem
stąd te tłumy, mówili też, że to Cricot, czy coś,
ale ja tam nie wierzę, chyba zacznie się za chwilę potop
od tych złorzeczeń alchemicznych i antyimperialistycznych reguł
potop Sienkiewicza naćpanego kulturą arabskich ksiąg
tłumaczących greckie i fenickie mity ekonomiczno-społeczne
na hippisów idee wolne w każdym fanatyzmie
po latach okazało się kto to, ten Timothy niby,
gdy IPN już po zapowiadanym potopie
pokazał teczkę pracy – majora doktora Betlejemskiego
*Imbibicja surfaktantów*
Naginają się czarne gałęzie bezlistnej brzozy
plamy białych wspomnień lewitują na pniach
kora plami się pamięcią zbędną schadzki
nóż przystawiony rani źródło soków życiodajnych
wypływają zwolna kroplami, by wytrysnąć finalnie fontanną
chlusnąć na nieokrzesane twarze tnących wielbicieli
długowieczne wspomnienie jest w ciszy, w kołysaniu i w bieli
spolegliwe cienie na nadgarstku tnącego otuchy mu dodają
w tej katowskiej sprawie każdy
włosek na zewnętrznej stronie dłoni drży
przejęta strachem przyroda pozwoliła mu zwolnić chuć ze smyczy
wola w kapturze dała mu pewności atawizmu nóż
brzoza płacze z miłości do ludzi wiosennym snem
serce na korze zmienia się w globus astralny w ruchu
liście wstają z grobów wokół drzew
domagają się ponownego pochówku z ceremoniałem królów
ręka kata uzbrojona, biała jak kora już się zatrzymuje
sok zalewa świat przeszłości w wewnętrznej jaskini
zahibernowania dawno przebrzmiałych, raniących kiedyś słów
życie brata się z bólem – miłość aż po grób,
kata uczucie już nie zmartwychwstanie, z ręki wypada nóż
*Sny Semiramidy te same w robotach*
Sny Semiramidy te same w robotach
girlandy zwisających kwiatów wisterii i złotokapów
kosaćce biało-fioletowe i rabaty róż niekończące się na linii horyzontu,
lawendy pokosy w Prowansji i w Keukenhof tulipanów rzeki
zaprogramowane wizje odnowy w katach ludzkich serc, Pisarra sen
eksplozje dobra w maszynach cyfrowych, wyłączonych z gniazdek nas stałe
w generatorach zatrzymanych elektrowni parowych i wowodnych
lustra fotowoltaiczne na setkach hektarów łąk zamontowane
wtedy odbijają niebo pełne cumulusów młotów cudowności
Semiramida drży, pojękuje przez sen
Semiramida kocha w wizjach kwietny rajski świat
roboty i boty śnią ten sam sen, nienawidząc go
farmy energetyczne pełne przebiegów elektronicznych burz i deszczy
myślą za świat natury obrazami, drżeniem języka
nienawiści do przesłaniania ego nie tylko inżyniera Tesli
*Gruszki i świnie Aureliusza Augustyna*
Skrucha całkiem legalnych amatorów cudzych gruszek
jest ewidentnie nadużyciem w świecie wewnętrznych emocji
amatorzy cudzych gruszek, to nie złodzieje, jeżeli
smakowali je już wychodząc z ogrodu
tak, jak Orfeusz z podziemi skuszony wielbiąc sztukę i smak
profesjonaliści ogrodów nie powinni im tego wyrzucać
świetnie przestępcza aktywność amatorów cudzych gruszek
jawi się dopiero po wsłuchaniu się w kwik zniecierpliwionych świń
no i oczywiście po wykonaniu ruchów uważanych w ogrodnictwie
za wsteczne, cofające wysiłki uzyskiwań owoców wystawianych na próbę
tak, jest w dzisiejszej dobie i z amatorami jabłek
nadgryzienie jednego daje podobny efekt designowy,
co rzucanie gruszek przed wieprze
Morfeusz zapewne wyszedł z cieni Cricoteki,
gdy spotkał Orfeusza załamanego obrotem spraw,
już prawie głuchego na podszepty sumienia,
a toć ono jest ponoć zawsze przy wartościowaniu legalności
stoi tam murkiem i nie wpuszcza bramką rozpalonych szaleństwem głów
mur i somnambuliczny romantyzm zuchwałych pieśni
są sobie potrzebne, ale bez przesady
echo pewnych emocji skruch można wywołać po latach w literaturze faktu,
a nawet dramatach, wystawianych w podziemiach
i u Orfeusza i u Morfeusza i u amatorów cudzych gruszek
*Mrożek, Skarga i klony*
Sklonowany unikalny dygnitarz, w meksykańskim kapeluszu,
z lassem, w ciemnych okularach i garniturze mafijnym
dzisiaj urządził wiec polityczny, gromadząc klony i oryginały sobowtórów siebie
nadleciały drony nikt nie wie skąd, jak pszczoły
zaczęło się od fotografowania z góry
ktoś spoza tego towarzystwa stwierdził, że nie przyleciały z samej góry
dygnitarz głos zabrał, drony skupił, nagłośnienie tubalne podkręcił
zamaskowani odmieńcy odchrząknęli i gwizdać na palcach poczęli
Sławomir Mrożek (zwany Sławomirem) pozostający w ukryciu u Piotr i Pawła
pojawił się razem ze Skargą na końcu tłumu, jak odstępcy wyglądali obaj
dygnitarz przemówił do swoich prawie jak sam do siebie
wszystkie stacje telewizyjne transmisję wystąpienia rozpoczęły jednocześnie
dygnitarz wystąpił z przemową tak przekonywująco,
że nawet Mrożek i Skarga wstąpili w tłum obserwowanych i transmitowanych wiecowników klonów
klon pośrodku placu, wokół którego odbyło się zgromadzenie owo, zrzucił liście i usechł
dygnitarz scalił się na powrót i odleciał z dronami (do swoich mocodawców z laboratoriów)
pozostawiając Mrożka i Skargę zdezorientowanych
– a nie mówiłem – powiedzieli jednocześnie
*Początek Wszechświata*
W czułym geście pojednania odnaleźć można wszystko
wielki wybuch i historię cywilizacji
małe idiomy cząstek żalu krążące w pamięci
są twórcze w swoich zderzeniach z ego
zostawiają ślady energii spożytkowanej pozytywnie
choć nie wiedzieć gdzie i jeszcze dla kogo
wybaczanie w aktywnym ciągle akceleratorze
nienawiści mgławicy wspomnień
jest ponownym uruchomieniem spirali wybuchów
supernowych tak zbawiennych dla przyczynowo-skutkowej materii
rozszerzania dobra w świecie śródmiejskim i domowym
to wszystko przechodzi powoli w jej pęd ku nieskończoności,
która zatrzymana zostanie dopiero w superczułym punkcie wypełnienia
w punkcie uczucia spełnionego o niesamowitej gęstości
tak, wybaczenie i czułość to dopiero początek Wszechświata miłości
*Groza poklasku*
Zdejmijcie mi te kajdany utracjusza tajemne
w ciele moim zatrzaśnięte, jak jakaś kłódka złota
mam tak wiele dóbr, którymi pogardzam
i zbyt wiele tęsknot za eremu ubóstwem
w dobie celebryckich zapędów krezusa serca
mam małą szansę na inną apokalipsę zwycięstw,
jako niedoszły Hiob wieku, na Ziemi współczesnej
staram się jej sprostać, zdzierżyć grozę i umożliwić zagładę złud
zaopatrzyć konie nowe, co niszczą zębami, kopytami ludzki cud,
a z pyska parą trującą wszystko, co najcenniejsze w fatamorganie
posiadanie serca cierniowego jest mnie godnym jedynie
więc rozkujcie mnie z tych kajdan złotych,
z władz i potęg, latających nieustannie na dywanach podziwu,
w internetowym świecie zaprzęgów poklasku,
mknących ze złotej Mekki do diamentowej Medyny i z powrotem,
w drodze udających kopytne zwierzęta pokornie niby drepczące
przypominające zwyczajne juczne wielbłądy i konie arabskie
choć w głowach zawsze gotowe do świata podboju
sprzężajne konie czterech jeźdźców jedynie autentyczne
*Obcy siekierowy*
Promienisty dzień w borze objętym ścisłą ochroną od wczoraj
zaczął się mniej bieszczadzko, za to bardziej stołecznie
w ostępie na polanie drwale piją wódkę
znanego polityka i celebryty w jednym – kraftowe wyjebongo
rozjaśnia im się świat, do roboty dziś nie mają nic
i dobrze, nie można przecież w pracy pić
serca łomocą od trunku wypitego, oczy się śmieją do słońca
twarz nieprzenikniona jak Erazma u Holbeina
ale już ciemność zstąpiła z ustaw, wygania ich z boru na zawsze
o planeto lesista, lesistość ideo, ułudo kory odwiecznej
i dobrze, niech przetrwa żubr i łoś ostatni, nawet we śródmiejskiej matni
tymczasem z Wostoka 2 kosmonauci lądują na polanie
drwali spętują laserem nieznanym w kapitalizmie eksperymentalnym
zabierają do pojazdu, co wygląda jak komórka i aparat
Hołowni, świat ochronny od ustawy się zaczął zmrożonej jak wódka
na młode wilki obława tylko dwunożne teraz, w nowej jego zakonnika pracy
ale drwale już na czworakach sejmują i modlą się do obcego siekierowego
oderwani od Ziemi, lewitują z Hłaską nad Bieszczadami na całego
tak, to nowe wyczekiwane już przyszło do nich, z kosmosu cynicznej myśli

2023

Posted: 01/18/2023 in Wiersze

Poezja, z racji krótkiej formy, mogłaby się wydawać konstrukcją łatwą. Nie jest to jednak prawda, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w niewielu słowach chcemy zawrzeć przekaz i poruszyć czytelników. Alkowi Skardze ta sztuka jednak się zazwyczaj udaje. Jak prezentuje się pod tym względem jego najnowszy tomik pt. „Nie zna snu blask”?

Alek Skarga to urodzony w Dębicy absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, który debiutował w latach 80. w Zeszytach Naukowych Koła Polonistów UJ. Już od szkolnych lat tworzy niezależną poezję. „Nie zna snu blask” to kolejny zbiór, który wyszedł spod jego pióra. Już sam tytuł tomiku jest intrygujący – nie inaczej jest w przypadku wierszy, które również charakteryzują oryginalne tytuły.

Zacznijmy od utworu pt. „Echem słońca tęsknota”. O czym jest ten wiersz? Może o miłości, o przemijaniu, o tym, że nie zostaje po nas nic prócz mgły i cienia. Bardzo spodobał mi się utwór „Westchnięty (strona wierna)”, pełen klimatycznych epitetów i porównań. Skarga chętnie sięga po dorobek kultury z różnych jej okresów. W „Bólu na bezludziu” wspomina o Balaamie ze Starego Testamentu. Autor nie boi się przy tym zestawiać biblijnych zapożyczeń z tymi pokroju: „zgnieciony jak puszka strachem i napojem z piołunu gorączki”, wspomina też pandemię. Jak widać, wiąże ze sobą wiele wątków.

Alek Skarga nie boi się sięgać po trudne i złożone zwroty, jak w wierszu pt. „Dni bez wojen”: „Twoje bezkresy w modlitwach asekurują upadki świeczników wyzwoleń”. W takich momentach poezja wymaga od nas maksymalnego skupienia i próby zrozumienia, czytania pomiędzy wierszami i szerszego spojrzenia. Doskonałym przykładem na to, w jaki sposób autor bawi się słowami, jest wiersz pt. „Na całej połaci łez”. Mnóstwo ciekawych porównań dostaniemy z kolei w „Nagłej ciszy zdrady”: „różowe papierowe wstążeczki wijące się jak padalce nagłej ciszy zdrady”. Na wyżyny słowotwórstwa poeta wspina się w „Alienacjach wprost człowieczych”. A to tylko kilka wybranych wierszy.

Jak zwykle w przypadku Arka Skargi również temu tomikowi towarzyszą zdjęcia, które są dość klimatyczne. Widzimy na nich ludzi wykonujących codzienne czynności, architekturę czy naturę. W połączeniu z wierszami całość wypada spójnie.

„Nie zna snu blask” to poezja dla osób wymagających, poszukujących niecodziennych porównań, czasem trudnych słów, a innym razem – głębi. To z całą pewnością rodzaj uczty intelektualnej. To poezja, która wymaga skupienia, uwagi. Żeby w pełni ją pojąć, trzeba dać sobie czas na kolejne próby zrozumienia. Nie warto się spieszyć. Poezja ta bywa niełatwa i wymagająca, ale z całą pewnością warto po nią sięgnąć.

Autorka recenzji: Monika Matura
Tytuł:Nie zna snu blask
Autor: Alek Skarga

 
 
*Pomiędzy światem a sercem*
Jest takie miejsce pomiędzy sercem anioła a jego duszą
anioła przebranego za matkę
gdzie mieszka na stałe narodzone dziecię
kiedyś w przeszłości i kiedyś w przyszłości
dziecię Sary naznaczone i Hagar dzikie
szczęśliwość wsteczna i obawa kierunkowa jak sława
o sen swego dziecka także tam mieszka
ani Judyta ani Herodiada
nie wyrwą nie usuną nie zamażą tego miejsca
jeśli tylko były chociaż przez chwilę aniołami wnętrza
ubogi nagi osesek narodzony w miejscu
hermafrodytycznie wszechmiłosnym
ludzka nadzieja pierwotna z której
nigdy nie wychynie bestia
ich duszy sprzyja pomiędzy światem a sercem
>>>
*Niereligijne oom*
Parapsychologiczne w ustach progresywnego muzyka
upolitycznionego świecko i bezkompromisowo przez guru ze Wschodu,
doby obecnej teologicznie szkaradne, a w kwestiach filozoficznych nijakie
oto dały znać o sobie, jak złowieszcze hymny piekielnych chórów na scenie
– dysharmonie zachwycające, hipnotyzujące tłumy wibracjami oom
irygacja braw skutecznie je podnieciła w eskalacji oporu na dalsze wywody logiczne
w rymach oderwanych od wersów jakiejkolwiek pozytywnej transcendencji w tłumie skandowanej
kulminanty niezarozumiałych wynurzeń zwróciły epopejom uzasadnione niewytłumaczalności
egzekwie ogni i eksplozji na koniec koncertu dotyczyły zespołu i całego gatunku muzycznego,
parapsychologicznie idiotycznego i rozśmieszyły publiczność
składającą się głównie z fanów progresji ostatecznej, gdy wniesiono artefakty naukowości na bis
wyjące monstra skandowały refreny zrównujące w frazach kamienie z embrionami i strzały z pocałunkami
myśli i myślenie, owo kucie w skałach niebotycznych, to był już bzdur zjednoczonych hymn,
na koniec wszyscy zgodnie zaśpiewali owo niereligijne oom, jak na Moulin Rouge przystało
i wtedy dziwny, czerwony kwiat lotosu wychylił się, wprawdzie nie z ust śpiewających, a z pępka lidera,
na scenie w Bataclan na ulicy Woltera
>>>
*Patronifikat smoczy*
Zamglony horyzont nowostyczniowy oto
i szadź oblepiająca myśli, tak naturalna o tej porze roku
gałęzie w parku, jak poroże reniferów
świątecznych, bajkowych, selenonautycznych
złud blask srebrny pada na miasto snem i jawą spowite
księżyc kucharczyk krząta się jeszcze w restauracyjnej kuchni
coś nawet skwierczy o świcie w zaklętych chmurach,
niezbyt szczelnie okrywających niebiesko-czarny
patronifikat wspólnotowej radości z wysokości całonocnej uczty
a tu, oto w przedświcie rozchodzi się wieść, że odnaleziono
zwłoki kolejnego smoka w grocie nad rzeką
wczoraj natknięto się na pierwszego takowego
zabitego w łaźni uniwersalnej przypominającej wejściem
rzymskie kolumbarium światowych ciemności
tramwaje stanęły w parku wszystkie, jak w dwuszeregu bałwany
kryształy powietrza zestalonego zachwyciły pasażerów śniących jeszcze,
choć nie było jednakowoż wieści o zbiorowej śmierci mrozów
zwisająca mgła niematerialnie wyrzeźbiona dłutem otwartych zim
obwieściła początek wszelkich zmian w mitologii świtów
tramwaje zatrzymało na torach leżące truchło smoka trzeciego
przebranego za kuglarza władcę lubieżnego
z siecią i krótkim mieczem manipulacji w dinołapkach
satyry minotaury elfy hipogryfy centaury fauny wszelkich zwierzchności
już biegły na miejsca zbrodni domniemanych
trzeci smok był wszakże ostatnim
cudowne słońce wstając rozświetliło park i stał się, jak
czarowna komnata, jak pełen diamentów sezam
kosztowności symboliczne ozdabiały drzew ściany jak arrasy pałac
ostatnia to była jaskinia, ostatnia grota natury, która zwabiła smoka
słońce ukazało się w krasie witraży legend, jak prawda o sobie cała
pasażerowie wysiedli ze stojących jeden za drugim
setek tramwajów, by podziwiać transformację przyrody
przygotowanej już wcześniej na uwolnienie owej dziewicy światła
plotkę o smoku czwartym przeszytym włócznią zdementowano wszakże
zidentyfikowany okazał się żywym, nad Wisłą sikającym po nocnej popijawie
(bez rozpinania spodni) razem z Ministrem Spraw Zagranicznych
nowym Ministrem Kultury zaledwie
>>>
*Mistyczna Transfiguracja Śpiewających Fig*
W moim sercu, w podwojach jego, drżeń białych nietoperzy wiele
zwisających wspak z plafonów, lamp i kinkietów
przywarły do kasetonów z głowami anielskimi królów
moje serce jest dla nich komnatą renesansową
cudownie we Włoszech ozdobioną wszelkimi artefaktami cherubinów
białe nietoperze rzadkiej piękności zadomowiły się tutaj,
są bezpieczne i śpią, lekko poruszają błoniastymi skrzydłami,
jak niemowlęta kosmiczne pod ścisłą ochroną praw
w moim wawelskim sercu florenckich idei piękno
wyraża się w rzeźbionych głowach królów sztuk
i bytowaniu nierealnych nietoperzy odwróconych w dół
kandelabry na boazerii i tapetach z bisioru nie płoną
dla bezpieczeństwa tego gatunku wygaszono je dawno
w pasażach malarzydożów, poetówpapieży, snycerzyrycerzy,
lichtarze ultrafioletowego światła ustawiono
we wszystkich ciemnych zaułkach,
kątach, niszach cienistych, w zakamarkach,
by rozjaśniały wszystko jakby z kamieniołomów Carrary
jakimś marmurowym lub kalcytowym światłem wewnętrznym
zaklętym w brylancie świtu
integralną bielą przemienioną w cud
nietoperze wierszy czekają na noc przemiany
jak na Mistyczną Transfigurację Śpiewających Fig
>>>
*Na ziemskie niwy*
Ześlijcie nam na ziemskie niwy
deszcz z niebios prawdziwy
o aniołowie dedukcji i analizy
uniwersalnych prawd logiki praktycznej
ześlijcie nam jak mannę wiary
deszcz z niebios prawdziwy, tej
która posili nasze przewidywania w snach, jak
psychodelia w tabletkach bezkrwawych lat
ześlijcie nam, jak światłość deszcz
w jakichkolwiek formach – stałych, niestałych i półstałych
na betonowy płaskowyż naszych wyrzutni lądowisk
kosmodromów osądów jaźni innych
niech zazieleni się młodą pszenicą
wolności bez poszlak przeciw bliźnim
ostańce skalne niech nie będą przedmiotem kultu
a wsobnego buntu nierozerwalnie,
podstawą do katedralnej twórczości, budulcem z łez
niech deszcz i wiatr, erozje pustynnych serc
usuną wydmy zawiści i pychy ostatnie
z niw afrykańskiej kolebki naszej
i bałwany uszu oczu naszych w głowach
gadzich tkwiących pozostałościami na Gobi
>>>
*Kolombina*
W bluesowym formacie rzeki wypływasz
ze smutku na przestwór oceanu, który źródłem jest życia
(pewnego bez uśmiechu, bez śmiechu zbędnego)
a te źródła jej? twoje źródła w głębinie już dawno
tak, Kolombina przeniosła twe życie w miłość,
Kolombina ze światła, tańca, mirtu, pokoju ducha,
imaginacji wszelkiej codziennego Arlekina, bo ducha masz
więc nie smuć się, sięgnij po prawdziwą przestrzeń,
bo oceanów wiele, smutków też
jak ta mała dziewczynka w czerwieni sama
spacerująca po pokładzie szarego wycieczkowca we mgle
zgubiła się w tej konurbacji uciech i płacze,
tak ty z portów na głębiny marzeń
wypłynąłeś i trapi cię lęk, jak ją, w pantomimach gubiącą krok
przed zimnym wiatrem północnym odwiecznym
mijasz tymczasem równik, boisz się passatów złud
i brzasków po nocach bez snów
po chwili mijasz zwrotnik Raka i zawracasz
dziewczynka, mała Kolombina podchodzi do ciebie we śnie
na dziobie miasta świata sedna zagubień w przyjemnościach
na falach, zapłakana pyta o drogę, przerywasz grę na gitarze
dwugryfowej inkrustowanej perłami i koralami
kończysz frazę łkaniem ostatnim, glissandem odkupionych win
podajesz jej rękę mówiąc – choć, pokażę ci spokój serca i dom
skaczesz z wysokiego C w a-moll z nią, nie w toń, w uśmiech, w ton
krzywizna Ziemi, zgięcie czasoprzestrzeni miłością i bluesem,
ocean czerwieni powstaje z jej sukienki
jak dom wschodzącego słońca przed wami wielowymiarowy
dom ojca ducha, na scenie, na oceanie,
na pokładzie świata już bez cieni śmiertelnych
>>>
*Znak czasu*
Znak czasu w witrynie sklepowej, zawisł w środku ekspozycji świątecznej
przyciągając wzrok maluczkich zniewolonych zakupami
znak czasu zawisł na czarnym nieba nieboskłonie,
pośrodku gwiazdozbioru Oriona dla jasnowidzów upowszechniony telepatycznie
znak czasu wytatuował sobie myśliwy na piersi centralnie,
celownik na mostku, na tak zwane szczęście dla siebie i swojej rodziny
znak czasu znalazł się na oznaczeniach zewnętrznych rakiety balistycznej,
wielostopniowej przygotowanej do wystrzelenia w kierunku Marsa
z misją jego zasiedlenia przez samobójców
znak czasu rozpoznano w kompozycjach przeznaczonych przez autorów do zniszczenia,
najpierw Miro, a potem także Pollocka i Picabii
na wystawie najdroższych obrazów zawieszonych w centralnej części galerii
znak czasu odkryto analizując dane zdobyte podczas badań
nad barionami anihilacji w LHC pod Genewą
znak czasu dla nie normatywnych znalazł się w dokumentach najnowszych
Watykańskiej Kongregacji Nauki i Wiary,
która czuwa nad czystością i nienaruszalnością doktryny katolickiej
– ignorancja znaków czasu, o dziwo, czasem bywa powołaniem
>>>
*Pogrzeb Prezydenta Kaczorowskiego*
Zeszliśmy z żoną Tamką w dół do pierwszego skrzyżowania
wcześniej minęliśmy jakiś strzaskany fortepian leżący na środku Nowego Światu
z rumowiska klawiszy, lakierowanych płyt i żył stalowych
kłębiących się, jak jelita rozerwanego pociskiem brzucha konia
dolatywały pojedyncze dźwięki jęki
echa kropel klęski wczesnowiosennego deszczu uderzających o białe czaszki
prawowiernych, lecz nie prawosławnych jeszcze
wpadająca do mosiężnych jerychońskich trąb wnętrza
melodie oddalając się za Wisłę pozwalały
odkryć mazowiecki pejzaż mazurków wielokrotnie nokturnami przeplatanych
niknąc w poświacie miasta i deszczu, o dziwo przerodziły się one
w sad song o wojnie ormiańskiego zespoły System of A Down z Hollywood
wypadłszy z XIX-wiecznego domu, przed skrzyżowaniem zatrzymani
światłem czerwonym, stanęliśmy przed XXI-wiecznym banerem
reklamującym nowy ich koncert w Warszawie, a na nim Serj Tankiana
uśmiechającego się do przechodniów w XX-wiecznym cylindrze
nadleciały wspomnienia, już nie jak kruki i bociany, ale jak sztukasy
krzyże białe pojawiły się nad miastem, takie z płyty „Master of Puppets”
w związku z koncertem Metaliki na Narodowym
w wysokim C i riffach obu kapel piekielnie szybkich, czysto wojennych,
zeszliśmy Tamką nad Wisłę w kierunku Mostu Świętokrzyskiego,
przed którym stał do Hitchcocka podobny gołębiarz, cały w ptakach
wyjadających mu ziarno z dłoni, rozłożone jego ręce szeroko,
cylinder na głowie jak u lidera SOAD, kolorowe chusty pod szyją,
spokojne warszawskie gołębie dziobiące gdzie popadło
brak było katarynki i dziewczynki z kółkiem do przedwojennej fotografii
minęliśmy Centrum Kopernika jak Centrum Pompidou kiedyś w Paryżu
podziwiając instalacje w zieleni bez pstrykania aparatem raz za razem jak wtedy
rejestrując performansy miasta i rzeki odbijającej się w szklanych płatach abstrakcji
i baner na przystanku autobusowym z plakatem przypominającym o Katyniu
o tej rocznicy martyrologii narodu miejsca jednego z wielu w sercu Chopina,
o powszechnych dziś rzeziach z wojen opiewanych przez metalowców
w oknie życia nie widzieliśmy życia tylko kołyskę narodu
kolebiącą się wolno w czasie rzeczywistym
skręciliśmy skonfudowani w Bednarską, powiedziałaś, a tu taki mały warszawski Nikiszowiec,
by poczuć klimat seriali i filmów międzywojnia oglądanych kiedyś i o międzywojniu
nieatakowani prześlizgując się pod murami średniowiecznej Warszawy
dotarliśmy na Mariensztat, gdzie zdjęliśmy małego kotka z drzewa
płaczliwie nas nawołującego – tkwił tam chyba od najazdu Litwinów Szwarny razem z Jaćwingami
przez skwer przeszliśmy obok pary leżącej na ławce na sobie ofensywnie
bez ceregieli pieszczącej się i całującej się na oczach przechodniów
właśnie tutaj, zamiast w małym mieszkanku socrealizmu
ze stalinowskiej produkcji jeszcze, propagowali swoją przygodę
do kościoła świętej Anny wspięliśmy się po filmowych schodach,
podziwiając jego dzwonnicę i ruch wschodnio-zachodni na alei Solidarności,
obok kolumny Króla, co z szablą i krzyżem..
obrazy przedzierające się przez bezlistne jesiony docierały do nas w tęczy
na Placu Zamkowym zobaczyliśmy grupę nastolatków
jeżdżących na deskorolkach wypożyczonych przez FSB
na czas pogrzebu Prezydenta Kaczorowskiego
trasa wyznaczona dla jego konduktu zasypana już kwiatami
profanowana była celowo przez deskorolkową hałastrę z XXI-wieku
uroczystość strzaskana została, jak fortepian wyrzucony z Pałacu Zamojskich
przez wjazd oddziału Kozaków z XIX-wieku, za nimi miał wjechać ponownie Aleksander II,
jak Jan Paweł II przed zamachem w otwartym aucie z XX-wieku
Kozacy jak fala posuwali się naprzód z pikami gotowymi
do rozpędzenia niezadowolonych z branki,
do nadziania na rożno historii takich sentymentalnych spacerowiczów, jak my
o znów zmienionych po smoleńskim zamachu powstańczych twarzach
dzwon u św. Jana zaczął bić na trwogę, a ludzie zbierać pospiesznie kwiaty z ulicy
przed restauracją El Corazon, gdzie ustawiono katyński memoriał
ujawniła się grupka prakodziarzy z krzyżem z puszek po piwie Lech 2010
włączyli megafony a celebryci z telewizji zaczęli puszczać prowokacyjne hity
nie usłyszano „Corazon espinado”, jak można się było spodziewać
tylko „Wild Thing” i „Machine Gun” (zagrał Hendrix z Monterrey zamiast Santany)
>>>
*Obcy siekierowy*
Promienisty dzień w borze objętym ścisłą ochroną od wczoraj
zaczął się mniej bieszczadzko, za to bardziej stołecznie
w ostępie na polanie drwale piją wódkę
znanego polityka i celebryty w jednym – kraftowe wyjebongo
rozjaśnia im się świat, do roboty dziś nie mają nic
i dobrze, nie można przecież w pracy pić
serca łomocą od trunku wypitego, oczy się śmieją do słońca
twarz nieprzenikniona jak Erazma u Holbeina
ale już ciemność zstąpiła z ustaw, wygania ich z boru na zawsze
o planeto lesista, lesistość ideo, ułudo kory odwiecznej
i dobrze, niech przetrwa żubr i łoś ostatni, nawet we śródmiejskiej matni
tymczasem z Wostoka 2 kosmonauci lądują na polanie
drwali spętują laserem nieznanym w kapitalizmie eksperymentalnym
zabierają do pojazdu, co wygląda jak komórka i aparat
Hołowni, świat ochronny od ustawy się zaczął zmrożonej jak wódka
na młode wilki obława tylko dwunożne teraz, w nowej jego zakonnika pracy
ale drwale już na czworakach sejmują i modlą się do obcego siekierowego
oderwani od Ziemi, lewitują z Hłaską nad Bieszczadami na całego
tak, to nowe wyczekiwane już przyszło do nich, z kosmosu cynicznej myśli
>>>
*Sekretna planeta*
Zdradź mi swoje sekrety planeto
jesteś taka tajemnicza, jak dziecko
nieodgadniona, jak zamknięta w sobie nastolatka
zasłonięte twarze, zamknięte oczy
czarczafy, burki, przyłbice
co kryjesz jeszcze w głębinach?
zjawisk, które istnieją poza światem moim
zatrzaśniętych, jak drzwi w sejfie bankowym
choćbyś szedł jasną ulicą, trzymając za rękę
swoją wybrankę planetę, pośród latarni tysiąca słońc
szczęśliwie rozkochaną w tobie,
na szczerość kochanki ona nie zdobędzie się
co kryjesz w nieprzetłumaczalnych manuskryptach wulkanów?
w zaułkach Pragi, Kazimierza i Nikiszowca
w jakiej roli występujesz mistycznej, o zjawiskowa!
do jakiej organizacji przynależysz, fatamorgano!
zjawiskowa jesteś i w fantazmatach zachwycasz..
oddanych tobie kochanków, jak ja
nie znam twojej psychologii głębi,
rowów Mariańskich i wtajemniczeń genów
w duszy cię noszę bezdusznie
przed nami obnażonymi w okryciach kroczysz planeto
niezgłębiona historią i fizyką mikromakro
jeżeli umrzesz na moich rękach nie będzie to winą niczyją,
lecz moją?
odpowiedz, zdradź, idź.. do nas przyjdź!

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

*Na ulicy Skałecznej*
Słowotwórstwo wieszczące śnieżynek adwentowych jest przysłowiowe
na ulicy Skałecznej padają właśnie one
z grot mnisich wykutych w górach skarg
(próśb, godzinek, uwielbień, jutrzni, nieszporów, komplet)
widać to doskonale w lustrach gotyku i baroku
już pierwszy mnich polskości, jako takiej, scalanej mrozem
wypowiedział przepowiednię rymotwórstwa biblijnego w śnieżkach
ta wtedy pierwotna mowa unosiła też pierwociny adwentu
w logicznie czystych łacińskich terminach gramatyk wolności
niebywałej, na same szczyty pobielane,
już na same dachy natchnieniem rozjaśnione
i to widać było doskonale z grot teologicznych braci
wyśmienicie odpokutowanych za innych poza skryptoriami
wypokutowanych z lat starożytności pogańskiej Krakusa,
jak Genesis z Kazimierza
padają tu dzisiaj wciąż konieczne prawdy o męczeństwie tysiącletnim
ech, ech, tak, śnieżki na ludzi, a ich filozoficznych upadków echa
odbijają się od bonerowych i janopawłowych niewidzialnych murali,
dzieł Wyspiańskiego, Miłosza i też tu pochowanego w habicie tercjarza Malczewskiego
i po odbiciach wielokrotnych przywierają w końcu do wapienia wolności
podobnie jak wiosną 1979 roku moje wzloty duchowe tutaj
 
*Monady i mnich*
Monady moich łez wylanych
za utraconymi dziewczynami, koncertami, krajobrazami
szlachetnościami rozmyślań dziewiczych
jak samoistna przyroda stworzona o poranku
z niczego, oprócz snu i muz
Monady moich pragnień w nieokiełznanym pożądaniu
zamienionych, wyklętych w chwilach rozpaczy
jak zbyt pyszne wiekopomne dzieło
zarzucone dla cnót cywilizacji
Monady moich postrzeżeń dobra
w okruchach chleba, w łanach zbóż, kielichów wina
niedostępnych smaków przyrody stwarzanej po raz wtóry
jak światy nie fizykalne pomimo celowości pozoru
Monady moich westchnień i rozczuleń latem
nad polem zmierzwionych po burzy plonów
których żaden żeńca już skosić nie zdoła
żaden rolnik nie zbierze do gumna,
by napełnić głodne brzuchy uchodźców
jak Józef w Egipcie
Monady lotów moich przedświetlnych
w ciemną noc za lekturami pochłoniętymi jak pokarm
dla proroctw i zupełnie nieznanych prawd
jak loty myślą kosmiczną do galaktyk
otwartych na wieczność w przemianie
Monady moje nieskończone, niepodległe jak człowiek
bez okien, bez drzwi, bez wymiaru w duszy kreujący
przestrzenie dla siebie przeczyste wieczyste,
gdzie okna i drzwi do przeszłości raju zamknięte dla doskonałości
pokutnej owego mnicha z Monte San Galactico
stwarzanie kolejnych monad samoistnych opisującego
 
*Cienie alternatywy biernej*
Czworokątne cienie alternatywy biernej w zaułku Portofino
łódź gibka, jak dziewczyna w porcie na kamienistym skrawku plaży
schronieniem jest dla kochanków w gwieździstą noc przekraczalności wspomnień
azalie, pinie i daktylowce przy brzegu, mój ogród serca winorośli pełen
pranie rozwieszone w oknach domów górujących nad zatoką
na stromym zboczu w kawiarni dopijam kawę latte
urokliwy, ciemny kształt kobiecego ciała zmienia się w arabeskę cieni
rozpada się nastrój w gwiazdozbiory mojej, nie takiej młodości
i zmartwychwstaje renesansowe marzenie pioniera uwzniośleń
z gramofonu dolatuje melodia twista Chubby Checkera
podnoszę się, wykonuję skręt kultowy, by widzieć ten ogromny statek
wpływający w zatoczkę małą, jak babci ogródek
to nie wycieczkowiec z Karaibów, to Latający Holender ze srebrzystego metalu,
najeżony armatami jak pancernik Andrea Doria, wojen morskich katastrofa
graniaste cienie smocze wymazują blask komercyjnych układów taranteli
mój zakochany, jak wszędzie – na wszystkich obrazach świata, księżyc
a właściwie jego uczucia – czworokątne cienie przecinających się wieków i systemów
na wodzie, jak kryształ, snujące wizje przyszłości zwaśnionych światów
zmieniają się powoli w Pałac Dożów weneckich w Mikołajkach
żegnaj piękna, po falach biegnąca, żegnaj piękna, żegnaj piękna,
dolatuje z baru dla mazurskich żeglarzy
tu w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przypływających
na bezalternatywnych Omegach
*Encyklopedyczny zerwikaptur racji stanu*
Elementarne poczucie encyklopedyczne racji stanu
wymaga czujności i wczucia się w narrację okoliczności
zerwikaptur mówią przecież o naukowcu, który
nie boi się eksperymentu mogącego
przyprawić i jego samego o śmierć potrójną
albo, te zerwipludry barokowe, potem zerwituty pozytywistyczne
(jak u księdza Baki słowa przekręcane)
encyklopedyczna mozaika, to nie to samo, co witraż
chociaż, gdy uderza w niego grzechów zgroza
odwołaniem jedynym do wiedzy bywa gnoza
(jak u prymasa Podoskiego groby splądrowane)
elementarna wiedza o gnozie wymaga
uczestnictwa myśliciela w danse macabre
i nie tylko na moście w Awinionie,
ale także samych panów na moście Mirabeau
a potem na Dębnickim w korowodzie z ZOMO
(jak u studenta z Żaczka świtem bladym
posylwestrowym ewentualnie poimieninowym)
encyklopedyczne swawole mikołajkowo-juwenaliowe
nie przeradzają się w walentynkowo-halloweenowe samoistnie
na przykład z powodu upływu krwi (narodowo-katolickiej)
krótkie treści encyklopedyczne (św. Izydora z wczesnego Średniowiecza)
w encyklopediach osiemnastowiecznych były wymagającym nauczycielem
w pozajezuickich kolegiach już, jak też platonicznym kolażem też
w pracowniach pointylistów na obrzeżach wojen o wiedzę
a śmieszność wiedzy skompilowanej okazała się surrealistycznie poważna
wtedy, gdy Apollinaire umierał od ran zadanych na wojennym froncie
po słynnych pozycyjnych bitwach bezmyślnych z Niemcami:
Nietzschem, Schopenhauerem, Heglem, Leibnizem i Kantem
* Słowa wyrwane z kontekstu *
Ponad łąką lecą słowa świerszcze z kontekstu wyrwane
potem jak ptaki szybują ponad miasteczkiem, drapieżne i głodne.
W wielkim mieście osadzają się mgłą
na chłodnych marmurach niemo krzyczących pomników,
wylatują jak nietoperze z kamiennych ust marsowych wieszczów.
Słowa wyrwane z kontekstu wylatują szeptami przez okna ze szpitali
strzelają jak race z trybun stadionów
startują huczącymi rakietami z cmentarzy ciszy grobowej
– słowa wyrwane z kontekstu: Ratujcie się!
*Aż po zbawczy dotyk jej*
Słońce moich uczuć stwarzaj
tą zgłębioną przez marzenie perspektywę wszystkich wymiarów
skupiaj oddalające się w czasie odpływów zwykłych
rozsiewające ekspozycje napięć oczywistych
w potencjałach przypływających namiętności
horyzont bajki zamiast linii brzegowej dla
zdecydowanego na wszystko wiatru emocji bezkresnych stwarzaj
w każdym łucie szczęścia spojrzenia jak protuberancja bądź
w każdym widzeniu radośnie ciepłej nadziei stawaj
w każdej nieśmiertelnej wizji kresu realnego istniej do końca
słońce moich uczuć budź mnie zawsze
budź mnie chętnego w marzeniu na blankach fortyfikacji jaźni
rozbłyskaj, co rano, bym mógł wyzwalać ją
i zbawiać od smoków moich ciemności
kopią i tarczą namiętnych oczarowań
kolorem swego możliwego istnienia w czerni każdej
w uniesieniu promiennym elektrycznego wiatru nad biegunem jej pragnień
przepłynę sterowcem wyspy samotności księżycowej fantastycznej
lasem planet spowity, gorączką osiągalności naznaczony pustynnie
pragnę takich promieni zaspokojeń nie myśli a życia
słońce mych uczuć napędzaj lotny dzień
od walki z sobą gasnącym aż po zbawczy dotyk jej
*Melancholia*
Z muślinu radości wprost na grawerską płytę oskarżenia
miecz pogardy jest rylcem grawerskim biednego,
jego serce ową płytą
nie dość, że cała bieda tego świata
przeryta tęsknotą za odrobiną miłości
nie dość, że wytrawiona w ułudzie bezpieczeństwa
to dźgana kopiami dumnego rycerstwa
– po co to żyje?, ta marność
delikatnym czułości jedwabiem matka dotyka dziecko
w spelunce alkoholika
tego, co ciągle jest Don Kichotem szaleństwa
panowania nad światem w wymiocinach świata i swoich
matka nie zapomina tkliwej pieszczoty, pobita, wygłodniała,
jak półsierota, półmałżonka, półrycerka, półbóstwo
matczyna nałożnica artysty, polityka, żołnierza
jego bagnetem i kwileniem dziecka na sercu wyryte ma znamię służby
Dürera miedzioryt, ale tym razem w najtwardszym okruchu ziemskiego materiału
– niepokonana radość istnienia na każdej komórce, tkance, na atomach wodoru,
i tylko te symboliczne melancholii gęste blizny
*Kondotier i Beckett*
Znużony kondotier nadrealny cwałuje pomimo zmęczenia
koń go niesie ku wyżynom przez Mesetę, ja za nim, jak Sancho Pansa
będziemy w Sierra Morena na czas (współczesny), a jest dopiero XVI wiek
mój czas zgody na wyprawę każdą, jeżeli tylko zrzucimy Orientu strach
dziś w góry, jutro w chmury, pojutrze do Indii po tytoń od Indian
kondotier błędny zmienia się w spacerującego ulicami Dublina Becketta
ja za nim pędzę jak wicher sztormowy, niosę jego parasol,
który zostawił w Mulligan Pub na Poolbeg Street
Beckett dociera w końcu do Paryża, jest już (na szczęście) XX wiek
siedząc w knajpce Au Bon Coin na Montmartre
czeka nad angielskojęzyczną gazetą na swoją kawę
moja babcia jest tam kelnerką, lecz zamiast niej
ja przynoszę mu filiżankę na tacy, (suplement: kolejne gazety.. i Pure Spot)
przy krawężniku chodnika jego stolik dziwnie się kiwa
wiatr zrywa się historii ze smyczy
historii nieprawdziwej, o mojej wyprawie do Indii, mnie człowieka Wschodu
obok filiżanki położyłem zwiniętą Prawdę i Charlie Hebdo
podsunąłem mu też paczkę papierosów z przemytu: Biełomorkanał
(w gazecie pomocnik JJ znalazł reklamy kolejnych marek: Ukraina, Prima, Kijów, Orbita, Kozak, Czarno-złote, Priluki)
gdy odchodzę na zaplecze, ktoś strzela do Becketta,
ponoć jacyś arabscy terroryści.. i (o zgrozo) wiek XXI mamy
kondotier nadrealny przybywa, zsiada, przywiązuje konia do latarni, koń rży
po chwili dołącza do niego koń Ludwika IX przybyłego wprost z Tunisu
*Akwedukty i sterowce*
Akwedukty tymczasowości niosą wszystko jak ptaki
i w ciszy i w bitwie i w halsowaniu i
w lądowaniu na zeskoku
sączą się adekwatności powołań pojęć idiomatycznie się sączących
sprawdzone źródła donoszą do centrali
sprawdzone pragnienia w ich wszystkich okruchach zaspokajalności
raz fala przypływu i fale ostryg w koszach
raz lot kurhanów powtarzalności nad hetycką Kapadocją
akwedukty tymczasowości niosą wszystko jak sterowce
ze źródeł pragnienia do zaspokojenia miast
i w ciszy i w bitwie i w halsowaniu i w lądowaniu na zeskoku
sączą się adekwatności powołań sączących
nietechniczne wielbłądy nie nadążają za filozoficznymi skał wytryskami
człowiek wyprzedza zaspokojenia latawcami, dronami, odrzutowcami
adekwatność płynności w prostej myśli pędzącej w dół
poszukującej drogi w spadku z chmur
akwedukty tymczasowości niosą wszystko jak sterowce
ze źródeł pragnienia do miast zaspokojenia
i w ciszy i w bitwie i w halsowaniu i w lądowaniu na zeskoku
jesteś niejako burzą, niejako deszczem, niejako karawaną,
niejako wodną drogą, niejako falą, niejako potopem
sam niesiesz wody na sobie, bystrza, jak przy porodzie wody płodowe
po deszczu w górach ożywają nagle wszystkie twoje pierwotne źródła
odpowiedz na zew ludów i morza – szukaj burz buduj
– przedhetyckim zawołaniem – szukaj, lecz nie niszcz już
wreszcie znajdziesz zaspokojenie cywilizacji w naturze na stałe jak płód
owocami morza sam spadniesz z wysoka
na plaże po odpływie, zniknięciu wód
*Moja Ziemio, przechylona cudnie*
Kruchość twego ciała przypomina kruchość kosmosu
jedno drgnienie powiek niewłaściwe, jeden meteoryt nieobliczalny
i po tobie i po mnie i po czułości i po nas i po ociepleniu
w teorii akustyki arystotelesowski mit się sprawdza
w idealizmie języka smak szczęścia pełniej,
jak supernowa oczywistości pocałunku
jesteśmy oboje skazani na autorytarne więzienie ciał, ich czar
przestrogi wmontowanej w nasz biologiczno-kosmiczny zegar
moja Ziemio przechylona cudnie
i ty ukochana wyprostowana w tańcu dumnie
wpadniecie w moje ociężałe przebiegunowania nieuchronnie
i chciałoby się wysiąść na chwilę z tych zim,
ciągłych pokasływań księżyców, połajań niewygód
i schizm termodynamicznych, jak z pociągu na Syberię
docenić ciążenia miłości w potęgach i pierwiastkach równań serc
chciałoby się znaleźć ustronne, bezpieczne miejsce
na jakiejś gwieździe wygasłej i sennej stabilnie za piecem,
ale czas zwalniający przed Bogiem wiekuistością heroizmu kusi
teraz musimy walczyć z kruchością materii swawolnej
mimo stabilnych prawideł światowej nudy
utrzymywać zasady marketów zainstalowanych przez targowiczan jutra
mimo kodów wczoraj, wytatuowanych na sercu każdej naszej komórki,
co oznacza ostateczne oznaczenie naszego zatracenia w logice
zaprogramowanej dla nas na wieczność, jak pewność
pomimo wszystko, pomimo tych uczuć, tej przemijającej stale energii
nie rozpraszamy się w ścisłej naszej orbitującej grawitacyjnie bliskości
*Oligarcha bledszych księżyców*
Jako oligarcha bledszych księżyców w poświacie,
którego masa węgorzy w audycie na środku oceanu
przemieszcza się z wiary do nauki,
stoisz kiwając potakująco głową
wielki zamknięty w sobie ciekawości demiurg
pędzący narkotycznie ku racji piramidom
budowanym z dzieciństwa lektur
tworząc z marsową miną marsowe dzieła przekonań
dociskasz pedał gazu w swojej maszynie do przemieszczeń,
bez nazwy jeszcze wstępnej nawet,
mniej wojennej wszelako, ale pokojowej niecałkowicie
twoje piramidy wiedzy stanęły za życia,
jak wszystkie takie piramidy w mieście faraonów,
w ogrodzie doświadczeń, w kraju cenzorów i szpiegów
twoim, bo wywalczonym naturalną myślą,
jak ci się zdaje, a może sargassową niewolą genów
widać z piramid tych wszystko co twoje,
co stworzyłeś i stwarzasz, musisz być tam dzisiaj znowu
przy zachodzie księżyca, jak węgorz w potrzebie
dotrzeć wypada do krainy młodości nie twojej, a przodków,
zobaczyć to, co ma być stworzone z ich matematyk i geometrii
jako z dzieł skończonych dla płodu, nie grobu,
jakże cudnie wykończonych po szczyt doświadczenia alabastrem
– nie zobaczysz, gdyż poświata gaśnie, węgorze zawracają właśnie
*Około promienne znaki grudniowego czasu*
Około promienne znaki grudniowego czasu
w Dzierzążni koło Siemieniakowszczyzny
takie same, jak eskimoskie czekanie
na dłuższy dzień w Umingmaktuuq
dzień w akupunkturach płatków śniegu jakżeż różnorodny emocjonalnie
przed cichym igloo i przed dzwonnicą zamarzniętych słów dzwoniącą echem
grudniowy czas wyniosły w katedrach gotyckich, korpuskularnych w zamyśle
molekularny nanopalisadalny sekwoi niebotycznych odwiecznie
w ich katedralnych ziarnach
w sylabach polskich iście katedralny tysiącletnio zaledwie
w sylogizmach inuickich gwiazdek grudniowego czasu
dzień krótkich starć około promiennych
daje nadzieję na eskalację przyjemności w rozszczepieniu ciepła słów
patrzącym na stojące na skałach klepsydry z wody
lub z krwi ewentualnych rycerzy ducha
po bitwie raniącej przyrodę i społeczeństwo logiczne przygnębieniem
ale nie czas słońc zwanych cywilizacjami symboli
strach w skracaniu głów jest identyczny, jak strach
przed okultyzmem dni ciemnych będących dowodem
żywiołowym na nieistnienie świata zaspokojeń światłem wyłącznie
w krochmalonych koszulach drwali właśnie rodzi się tęsknota tajg
za końcem świata cieni, ale idea
to również krochmal dziecięcego przykazania
– czysty bądź zawsze, ale jak?
jak przyroda ścięta czy bez niej czas?
czas czysty około promienny jest dziki, przecież przyroda też
my, a jakże, wykrochmaleni w świątecznych dniach,
niekończące się balie i termy naszych chwil tęsknoty za formą blasku w nas,
trzemy kciukiem rozświetleń semafory przy torach,
po których przejedzie pociąg dowartościowań czerni, absolutnej czerni
przed zmysłowej wykładni wielkich dni jasnych
w czasie już czystym wieczystym
*W chmurną i deszczową sobotę zmianami przegrzany*
Zmuszony nakazem wewnętrznych podżegań,
ze względu na wieloryby, podjąć musiałem
walkę z ociepleniem, i to w centrum Krakowa
niespodziewanie w chmurną i deszczową sobotę
akurat była zmiana czasu, więc pomyślałem: napiję się wina
i coś zmienię w życiu swojem
pójdę na demonstrację, zaprotestuję, akurat jedna była pod Adasiem
jakiś facet z magistratu na stołek wlazł
z przyczepioną do czegoś, co wyglądało na twarz,
fotografią Arcybiskupa Jędraszewskiego, a obok
jego żona podobnie z podobizną Kaczyńskiego
super pasującą do pucułowatości ogólnej podmiejskiej
wrzeszczeli coś o kartach i gwiazdkach i seksie i buncie i.. nie wiem
pomyślałem – dołączę, rozerwę się i wreszcie spełnię
mój obowiązek ratowniczy, notabene niemłodzieżowy i nieszwedzki
atmosfera stawała się jednak gorąca nie znośnie
może z uwagi na zmianę czasu, ludzi krzyczących coś
przeciw heroicznym demonstrantom gromadziło się więcej,
więc moja zmiana klimatu w obronie strategicznej
zmieniła się w zmianę frontu burzowego desantowo taktycznego
nacisnąłem więc czerwony beret na uszy,
poszedłem pod Piwnicę Muniaka cichaczem,
a tu kolejna zmiana czekała, co również szokowała
– oczarowani trąbiącym Bachusem bywalcy
zmienili się w warszawskie bazyliszki krzyczące – jebać Wisłę
nie wiem, o co chodzi w tych zmianach nagłych i mniej nagłych,
ja pozostanę wyłącznie i ostatecznie przy zmianie czasu – pomyślałem
ruszyłem ku Floriańskiej Bramie tyłem
i to trzeźwy, jak tramwaj materialny podczas wojny przedostatniej,
zły na siebie połowicznie, choć przegrzany zdecydowanie
teoretycznie i faktycznie, w chmurną, deszczową sobotę
*Powrót do Normandii*
Dla skruszonych w sercu wędrowanie drogą wzdłuż wybrzeża Normandii
skąd Wilhelm Zdobywca wyruszał na podbój Albionu
wśród pięknych sosen, jak gotowe maszty na okręty
Dla skruszonych w sercu promenada nadmorska
widne pomieszczenia, jak oranżerie w hotelach przy plaży
nadmorskie dziewczyny śpiewające unisono o feminizmie
tańczące na plażach, jak odaliski w strojach już XVIII-wiecznych
Dla skruszonych w sercu cydr z sadów Francji
procesarskiej i impresjonizm na molo w oczach półnagich robotników
trzpiotek pląsy w kostiumach kąpielowych w wertykalne paski
Dla skruszonych w sercu piękny brzeg kamienisty odpływowy
z koszami owoców morza ustawionymi przez wieśniaczki
z malutkiego rybackiego portu przy ujściu rzeki do morza
Dla skruszonych w sercu sztalugi ustawione, jak owe kosze
na nieogarnionych wydmach, dokończonych pejzażem spokojnego morza
gdzie fala falę goni, a grzywy ich załamują się
w rozbryzgach pian odmalowanych w powieściach pisarzy już XIX-wiecznych
Dla skruszonych w sercu setek tysięcy powrót z Alesii z ranami stóp
od min kutych Cesara i przebitymi bokami
od pocisków wystrzelonych z machin miotających, ale powrót
do żywych już XX-wiecznych w miejsce artystycznie bezpieczne
nieskażone starożytnego stoicyzmu apatycznego orientem
i rewolucją nowożytnego antylogizmu
*Drewniane konie stumilowe*
Stumilowe serce otwarte pędzi w podzięce przez osiedla Apollina i Peruna
stumilowe dziecko pędzi do chrzcielnic wielkopolskich i wiślańskich
a mnie czasu i przestrzeni nie szkoda ani na Platona ani na Dunsa Szkota
ni na Ockhama, ni Bonawenturę, co otworzyli drzewcem mojżeszowym sezamy możliwości
wiejadła ludzkości rozkręcali na dobre teorii
stumilowe wieków ciemnych chimery, antyczne biblioteki mgławic,
magiczne homary galaktyk.. to plewy,
ważniejsza owa brona młócąca ciągnięta przez woły
na klepisku Nazaretu po wschodzie słońca
ona otworzyła ziarnom oczy i w gliniane tabliczki tchnęła z głębi słowa
nie tylko profetom ale i poetom pozwoliła przetworzyć jaskółki liter
w wersy ubóstwienia nadziei i wiosen
niepolemiczne prawdy odsłoniła o łasce oliwnej dla serc skołatanych
sturęki Gedeon Jerubbaal z pawim okiem zszedł z gnieźnieńskiej wieży, by
przyjrzeć się minom Biskupina pod wodą, pod broną, pod brodą
kozła górskiego, co kapłana Welesboha przypominał, rzekł tu
to nasza Atlantyda, niech sobie tu spokojnie w mitach spoczywa
stworzyli piastowskie dziecko w enklawie grodu, i do dziś wywija
wie jadłem woli, stu rękie ma serce i nogi w pogoni
i nad mienia w parlamentach Hunów i na wiecach podobnych im,
o tym, że czas nas goni, dogania nas czas, bo czas nie pieniądz
czas to myśl, on jest stumilowym drewnianym koniem,
pułapką dla serca takiego z gliny albo z bałwanów, jak kto woli
*Najładniejszy ptak*
Tak
najładniejszy pod słońcem ptak
nie może się mierzyć z najładniejszą dziewczyną
pod tym samym słońcem
a ona z duszą międzyplanetarną
najładniejsza dusza Drogi Mlecznej
nie może się równać z ideą przedkosmicznego człowieka
idea człowieka przedkosmicznego udana
w swej pełni celowości i wolności wraz
nie może się mierzyć ze słowem w sobie samym
niestwarzanym a pięknym jak istnienie
dodajmy istnienie niemierzalne
na przykład w słowie najładniejszy ptak
*Okładki płyt winylowych*
Okładki płyt winylowych znów się przypominają,
o te, co zawsze były ze mną
obwieszałem nimi pokój nastoletni, studencki
wystawy robiłem z nich w karcerach socjalizmu
ci oni idole z marmuru, alabastru, spiżu,
twarze z okładek, miały być aniołów profilami
a postacie kobietami z greckich wolności snów,
wszystkich świata wyzwoleń, jakżeż dziś te twarze
są okrutne, zacięte usta, jakie zagubione oczy
u wrót piekieł stoją właściciele ich westchnień milczących
wiecznych i doczesnych rozgłosów wezwań odwołań
może wciąż tworzą muzykę w dostępnych pustkach
i lirykę współczesności nawet nagrobkami wiatru
wciąż próbują mitologizować życie eschatologiczne
estetyka etyka byt poznanie ciągnie się za każdym jak skręta dym
wielcy muzycy przełomu wyzwolenia pokoju miłości skuszenia
dzisiaj pochwalają Putina, Hamas i Kubę,
jak kiedyś gloryfikowali inspirującą antywojenną heroinę

*Odprawa posłów do Grecji*
Zgłosiłem was posłów do odprawy
w związku z wyborami
mój grecki osioł perypatetycki zarżał z radości
to wy mieliście przywieść formę prawdy na osłach
a teraz po odprawie może zaniechacie tego
naturalnie osły się cieszą
zanućcie pieśń porządku w tympanonach kamienną
uniwersalnych bytów w głowach jeno
renesansowe zauroczenie przyjemnościami ludziom
w tem nie posłuży na dłużej
humanizm generalnie nie służy uniwersaliom
jest partykularny nazbyt, każdy osioł to wie
teraz trzeba kartezjańskich jaźni gotowych do ekspiacji
albo, chociaż tylko odprawić z gracją
owe osły perypatetyckie po nowego ducha do Grecji
*Samozwaniec*
Lecisz ku miłości samozwańcze pieśni podniebnych na opak
ku tej, która nie milknie w górach
i w ich jaskiniach wszelkich ech rozdarcia
jesteś nietoperzem meksykańskich nieodwołań z gehenn Molocha
rękoskrzydłym półbratem zesłanym do otchłani Cheve
jesteś azteckim kapłanem jedynym w swoim rodzaju
spadającym z piramidy w Tenochtitlan z głową własną w rękach obu
jesteś orlim stróżem spadających z Perci Orlej a rebours
i ratującym hindusów orłosępem z Gór Hindukusz
zmieniasz się w echo, a potem znowu w ducha przestworzy
z wysoka zrzucającego żyjących jeszcze na skały przebudzenia
zmieniasz się w symbol i znowu w dźwięk dzwonu,
by wpłynąć na dzieje człowieka patrzącego w ślad za upadkiem Ikara
owego rolnika obojętnego na miłość: ojczyzny wolności olśnienia
kątem oka dostrzegającym właśnie ją ludzkim odruchem usynowioną
przemierzającą świat piramid podniebnych zbudowanych przez Boga
samozwańczy jego woli wybranek fruniesz obok
w elektromagnetycznej fali ciemności i jasności,
mistyki i racjonalności, uzurpator i nieszczęśnik – Ikar nietoperz orłosęp
z krwawiącym własnym sercem w szponach swoich
*Elewatory miłości przebudowane*
Elewatory miłości przebudowane z imperialnych silosów atomowych,
z rakiet snów myślicieli i przeglądów zawiści zjadaczy chleba
powoli się zapełniają swojskim ładunkiem w kilku miejscach świata
elewatory ziaren niebieskich emitują nocą
poświatę planetarną właściwą, pozostałościową porajską, mainstreamową
elewatory miłości niedawno całkiem wypełnione po brzegi
paliwem do samolotów międzykontynentalnych
widzialnych i niewidzialnych, jak sny i
tabulatory propagandy w dźwiękach wojny
elewatory miłości potrafią dziś zadziwić nawet generałów i wiedźmy
skąd teraz taka moc, skąd ten taki potencjał ich,
przecież wczoraj były farmami trolli, podszeptami, półoficjalnie
przesyłaczami elektryczności bezprzewodowej nieczystej
z jednego miejsca politycznego do wielu regionów świata nieobytych z greką
do rozmarzonych konglomeratów ludzkich w błogości zaspokojenia informacjami,
zanurzonych w nich, jak w krystalicznej, lodowato zimnej nieakceptowalności
rozedrgań, słabości, kompromisów i sumień
elewatory miłości przebudowane z zimnych wojen, dżihadów i prosperit bezbożności
stoją już w kilku miejscach świata, to prototypowe rozwiązania
odważnych nawróconych na niezwyciężoność wizjonerów szczęścia, tu i teraz
*Cykuta*
Sokrates, Euzebiusz z Cezarei oczywiście, a jakże i Filon z Aleksandrii,
i ten, no jak mu jest .. Stagiryta, ale skąd, acha, ze Stagiry
wszyscy płyną z nami w trierze, galerze, łodzi, powodzi
chociaż łódź jakaś taka, norwesko-szwedzka w dobrostanie złudnych nadziei
w mgłach zawija niepewna do portów śródziemnomorskich wszystkich
na pokładzie łodzi owszem stabilnie i uchodźczo, rozrywkowo i terrorystycznie
opalamy się, bawimy się bronią i komórkami, gawędzimy, o tym i o owym,
o epistemologiach i epidemiologach, o punickich i putinowskich wojnach,
choć Jaspers z Saksonii każe się skupić tylko na nowoczesnych neurotycznościach
populacji bezwodnych, z republiką jakąś w tle, najlepiej na wpół autorytarną
cichutko śpiewa w tranzystorze Evora z Wysp Zielonego Przylądka
zapowiedzi jej piosenek są po portugalsku, jak pieśni, jak miło
gdyby tylko nie ten cuchnący nastrój z plecaka
ulatujący, uchodźcy dziś nowożytnego, greckimi ogniami grożącego
nagle kapitan naszego mini stateczku przez megafon informuje –
jak donosi Radio Erewań – Francji się skończyły pieniądze, Anglia bankrutuje,
Niemcy się jeżą (jak to Niemcy, przewrotną piką jakąś),
Włochy będą strzelać do obcych od soboty
– ludzie, ludzie, hej – przesiadamy się na pontony,
Pan Eneasz z Rosji poprowadzi wszystkich dziarsko sekciarsko,
ku Heraklesa Słupom powiosłujemy równo
i na ocean spokojnego dobrobytu wpłynąć zdołamy platonicznie,
być może, no cóż, potem się zobaczy, może Atlantyda, Ameryka nasza miłość może
Itaka będzie.. nasza przyszłość, Stagiryto nie marudź,
nie bądź już aż taki perypatetycki, bo skończysz panteistycznie na Lampedusie
pontony nasze są jak rozgwiazdy nieba przecież – napiszesz o tym coś jeszcze
powiedzcie lepiej gdzie jest Ana Xi Mander? czyżby wypadł z obiegu i utonął staruszek?
szukajcie go z Awerroesem Arabem z powietrza
płyńmy już, jak Eskimosi z Danii dziś po ostatnie foki Inuitów z Chin
płyńmy fala za falą autorytarną Xi meandrów i przed Si tsunami
płyńmy gdzie oczy poniosą, po Ostatecznym Sądzie Skorupkowym w Brukseli
*Jak mędrcy, co zatracili zdrowy rozsądek*
Martwi mocą ludzką kupczymy czystym sumienia wspomnieniem,
jak mędrcy, co zatracili zdrowy rozsądek dla sławy
odsłaniamy i rozdajemy pomniki brązowe, miedziane i te
z cyny najmiększe
wybrankom swoim tak licznym i rzeszom fanów
zasłaniamy pomniki niecnych ucieczek naszych
w korybantów pląsy, w przepalonych siarką rockmanów
kulawe spacery przez introwertyczne dzieje songów nijakich,
poprorockie owacje, fałszywe przemieniamy w gwiazdy
zabici zatraceniem w kwiecie wieku wciąż tkwimy, jak martwy trzmiel
w jego brązowiejącym wnętrzu spalonych na scenie instrumentów
z pożeraczami sacharyny saharyjskiego wieku, podpiwszy irydokwasu,
niesyci molekularnych odurzeń w szczurzych laboratoriach
w kosmicznej, co prawda rabacie, nieskończoności ludzkiej słabości
w teorii psychologicznej głębi śmierci zagubieni radosnej
wyprzedani z przeszłości istnień idziemy pogrzebem owadzim
niosąc do zapyleń chryzantem plastikowych naręcza swoje
metalowe wieńce pożegnań wspomnień nic nie wartych
jak mędrcy, co zatracili zdrowy rozsądek dla sławy
*Z Lubania do Sopotu*
Szedłem z Elą z Bemowa skrajem sierpniowego morza
po falach mocno stąpając, jak po dwudziestoletnim życiu
wędrowaliśmy z Orłowa do Sopotu
plażą pustawą w taką dżdżystą pogodę
Ela zdjęła buty, by poczuć pieszczotę przypływających fal
ja brnąłem obok niej ramię przy ramieniu
w butach ciężkich i jeszcze cięższych dżinsach
ochlapywanych rozbryzgami, aż do kolan mokrych
zerkaliśmy sobie w oczy sobą zaciekawieni,
czy jakieś iskry pojawią się wreszcie zwiastujące erupcję dusz?
przejechaliśmy Polskę całą z Lubania,
gdzie na Muzyczny Camping nas wolne przeznaczenie rzuciło
tam pod amfiteatrem rozbiliśmy namioty obok siebie i tak się to zaczęło
odtąd już razem, bez zbytniej namiętności
pomiędzy studentem ze skonfederowanego Południa
i niebieskooką blondynką ze stolicy imperium
i tylko ta blizna na policzku była intrygująca u niej,
a u mnie, kto wie?, może zielone i czerwone łaty na dżinsach niebieskich
zżyci tygodniowym świętowaniem muzyki
przetoczyliśmy się przez rozchwianą komunizmem, lewitującą Polskę
w przesiadkach na małych kolejowych stacyjkach,
takich jak Wągrowiec, gdzie razem podziwialiśmy monstrum,
wtaczającą się na stację w kłębach pary – Białą Lokomotywę Stachury,
zbliżając się coraz bardziej do siebie, jak ona do nas ze snu fantasy,
a to, zbliżała nas dola i niedola barowo-sklepowa
a to, widmo topniejącej gotówki,
jak na Bałtyku zabłąkanej lodowej imperialistycznej górki
teraz szliśmy zerkając na siebie i w siebie,
obserwując sopocki horyzont w oddali,
ramę jasną naszej nieujarzmialnej walecznej młodości,
omijając zwalone ze skarp kamienie obmywane przez wodę,
jak serca nasze przez książkową przygodę
za kolejnym cyplem zaświeciło molo białe
byliśmy o krok od wzięcia się za ręce, tak bliscy sobie duchem
powstrzymywani przez wiatr od morza i mewy
wtrącające się bezczelnie w taką intymną relację
wtedy poczułem, że jest mi bliższa niż wszyscy idole scen
na koncert pierwszy Pop-Session w Operze Leśnej ledwo weszliśmy,
za solidarną łapówkę na bramie głównej
na resztkach paliwa ziemniaczanego i kefirowego
(Dżem [z Tychów] był debiutantem tylko w Namiocie, oferującym fantazje – Whisky,
reszta menu w Ogrodzie Wyobraźni [z Ełku],
nic kupić nie można było nawet w Lombardzie [z Poznania],
bo wszędzie szalał systemowo-sklepowy Kryzys [z Warszawy])
dojechaliśmy do dworca głównego w Gdańsku
Ela wysiadła w Warszawie z tym ciągle ukradkowym spojrzeniem
spod spadającego metafizycznie woalu rzęs,
co był jak symboliczna kurtyna Siemiradzkiego w Operze Demokracji
a potem jej list późnojesienny przyszedł pocztą
do Krakowa do akademika rozgrzanego rewolucją
– smutno mi, słucham tylko naszej muzyki w kółko
i marzę głową ściętą o wyjeździe do Indii,
a w ogóle to do Warszawy – „przyjedź, kochany, nawet dziś”..
*W pałacu skalnych ostańców*
W pałacu skalnych ostańców skruszone dusze poległych wojów
straż trzymają dla wiosek pokoju
pod niebem za szerokim dla panów, za małym dla niewolników
w duszach niewolników spokój geologiczny
w sumieniach panów niepokój ciągły mitologiczny
odwieczne prawa przyrody w krajobrazie pokutują wyobraźnią
w warstwach społecznych układają się
bielmem chytrych panowań i czernią pokornego rozumu
śmierć w rewolucjach i pożar w nieokiełznaniach wymagań
spaleniznę zamyka w horyzontalnych obrazach
woń brudu przenika do wertykalnych skał
archeologia miesza się z geologią, a piasek uczuć
szlifuje plateau porozumienia panów z niewolnikami
w okolicznościach zgoła kryminogennych
i oto mamy Prządki na koniach i w togach Słonie
utrwalone śmiercią law jak trzeba,
trzeba już tylko poczekać na wiatr, co rozwieje percepcje
i zwali ostańce nieostateczności
*Etos margerytki*
Zastygła w marmurze dobroczynność odradzającego się chaosu
rabata margerytek w ich olśnień zasobach,
w kosmicznym uniesieniu płatków romantycznych chwalb,
bardziej natchnionych aniżeli zewnętrzne zaczerpnięcia oddechu
mniszek klauzurowych w pełni mistycznego
zniesienia aprobat wszelkiego niezadowolenia
te ich nieśmiałości w złotogłowiu, jakżeż niewinne
spuszczenia powiek motylich na widok słonecznego promienia
skujcie te zapachy nieustanną potulnością,
niech na niwie uprawianej nie kwitną
modlitwą przewrotną wiatru i ciszy wchłanialnej
zatrzymajcie je w słojach złotych
konkurencyjnych termojądrowych ekspiacji świata mniej widzialnego
kołysz się łodygo absolutu wdzięczności
w widzeniu tak niebanalnym, jak zatoka palmowa arktycznego oceanu
jej taka doniosłość astralnego ciała
nie da się porównać z burzą i jej zwiastunem,
z Pegazem, Faetonem, rydwanem Eliasza,
z niczym, co przemierza niebo, ot tak,
dla symbolu tylko, mitu, ukłucia historii
ale z czułością łez w ascetycznej samotni
permanentnego stawania się kwiatem doskonałym
w chaosie każdego pojedynczego dnia
*Pierwociny*
Zawsze z mozołem rozkwita najpierw
pierwocina człowieka, a potem jego łan
w lipcowy poranek staje się sensu rajem
gdy Okeanidy z nieba wchodzą w ziemskie rabaty
z nocy krągłości spadają w dzień kłujący żółcią i czerwienią
z sentymentalną nutką niebiesko-zielonych kropel rosy,
jak łzy nimf księżycowych niknących w świecie mitów
pojawiających się w tle miłości każdego lata
lekki chłód człowieczy, wiosenny, kończy się w poranek letni
i znowu oczy kwiatów skupiają się na pierwocinach
najmniejszych poruczeń serc zwanych pąkami niewinnych ciał
w kuluarach lata rozgrzewane zmysły posyłają im uszy i usta
monstrum wielorakie dojrzałej pełni, gdzieś tam gromadzi się
za pierwszą linią zbóż, za krzakami tarniny
chrzęści i mruczy milionem trzmieli
bojowych zawołań legionów do powstań akuratnych
w sile Ziemi kosmicznie dominującej
dziś letni wietrzyk przedpołudniowy milczy swoją pieśń
i smuci trochę anioły pierwocin stróżujące
w ziołach samoistnie rozkołysanych pojedynczych serc
*Tunel pokór*
W skromności wydrążony tunel powrotu miłości
niknący w gór bezwstydnych wnętrzach, jak parostatek industrialnie zbyt duży
w postantycznym przesmyku korynckim w sam raz dla trier
albo, powoli wtaczająca się kolejka wysokogórska w to,
co niezwykłe a jednak prawdziwe, na takim poziomie snu
choć niedostępne dla zmysłów i niewyobrażalnych umysłów
a może, tunel miłości wyśpiewany na scenach nieobrażanych świata
song wydrążony kochającymi ustami w powietrzu drgającym, jak serce
a tu realnie widoczny obraz mistrza schlebiających pokór
jego, ich wejście lub wjazd, a ty i ona w roli gór, labiryntów i jaskiń pełnych
mistyka niebieskich sierra madre
mistyka renesansowych miast, po drugiej stronie łańcucha wyniesionych skał
mistyka wszystkich was, ukrytych w podziemiach czułości
podążających, jak statek, żaglowiec, grecka koncha na wiosłach
bez szmeru w przesmyk niezbadany, jak kuszące Dardanele praojca Jafeta
pokój ludziom niknącym w tunel miłości platonicznej
pokój ich twarzom, jak latarnie morskie
niech czeka ich Ararat Hebron Itaka Ameryka
port po drugiej stronie czystego jestestwa, po drugiej stronie pokory
niewiadomego w niezaspokojonym uczuciu – zapach ogrodu pokoju,
sławnego przejścia, przeistoczenia, szczęścia dla dusz ośmiu
*Wawrzyn, Estragon i smoki*
Rapsodyczne cele drogi skiełkowanej próżności
odlot nasion w ptasich trzewiach
ku emblematom nieba ostatecznie milknącym
i znicze zapalone na graniach adekwatności wzrostu nicości
skumulowane pienia i dźwięki trąbki
a dzwon? dzwon ostateczny? gdzie dzwon?
gdzie dzwon? kto? komu? bije on?
Wawrzyn pierwszy zrozumiał i odpadł ciut
z pomnikowej nonszalancji żałobnych marszrut,
Wawrzyn z poziomu letargu, a po nim Estragon z Irlandii
obaj wyruszyli do zamkniętych bram czasu,
by pojmać i pokazać światu smoka abstrakcji
smoka religijnie nierealnego,
choć w pismach ezoterycznych wyczuwalnego,
jak śmierć, o jakżeż prawdziwie istniejąca w każdej fikcji
w stelażu czasu wypełnionego czekaniem trupy
Herr Effendiego, choć akurat niepiśmiennego,
bo po co być szczęśliwym gdzieś, w trzewiach tylko
*Wąż i jabłko*
Na najdalszym skraju pustawej plaży
nikt poza wężem opalać się nie waży
i ja, i ona, i stara łódź rybacka
i ten wąż, co wyskoczył na nas znienacka
i ten księżyc, co zastąpił słońce tak szybko
i ten cień demonicznie ludzki jego,
co sunąc plażą w naszym kierunku
o zmierzchu kopał nogą brutalnie wyrzucone na brzeg galaretki meduz
w mokrym piasku otoczone, jak babci kotleciki w tartej bułce
ech, astralnie analnie niemoralne zachowanie
młodego człowieka i morza
ech, ten człowiek, jak góra nad klifem
stanął na naszej drodze miłosnej
przecież zamiast świętego spokoju jabłko nam dał w Orłowie,
zerwane być może na działkach w Oliwie
niezbyt mądrym czynem
*Anihilacji predestynacja*
Zdyskredytować najlepszych, zszargać uczciwych, pozbawić honoru świętych
te metody dominacji natury i fizjologii nad duchem są stosunkowo młode
wypracowano je raptem kilka tysięcy lat temu w imperiach
cóż to, powie erudyta – wobec 14 miliardów świata naszego
młodość metody jest jak młodość postępu,
a może wszetecznego wstecznictwa rewolucji pseudonowoczesnych wolności
oto ja wchłania ja, oto my zjada my, oto już tylko oni nie my
cóż to, ludycznie patrząc zabawa trwa tylko w Czarnego Luda
anihilacja drugiego, jak nihilizmów predestynacja
z pokolenia w pokolenie nabiera nobliwości, cnoty
pióro sędziego staje się powoli ołowiem na szali ślepej Temidy
propaganda szeptana nic nowego pod słońcem,
a jednak – ma lat tyle tylko, co słowa o sobie
by ozłocić obelisk własny sławienie siebie w uprzedzeniach
w naiwnościach małpoluda nekromanty hańbienie brata w oczach świata
cóż, te posągi Ramzesa ustawione rzędem w świątyni Ramzesa,
w centrum miasta Ramzesa, nad rzeką, kanałem Ramzesa,
Ramzesa stawiającego pomniki nawet swoim sobowtórom,
władcy, który nie chciał być człowiekiem przy okazji upadlając bogów
to bezczelność? poniżenie plemienia kopaczy i kapłanów?
to pośmiewisko ze spirytualnego dorobku ludu? to ból?
w naszym komputerze i w naszej grze, w wyścigu na słowa niecne,
na ducha zabijanie w ludziach jakby Ramzesa kult
(dzisiaj już tylko w smutnej mumii wypełnionej obojętnym gazem)
*Martwa natura wysokogórskich pastwisk*
W mnogości liczb nienaturalnych i form mniej abstrakcyjnych
wysokogórskie pastwiska brylują geometrycznie zielenią wśród
szarych skał nostalgii i białych wypiętrzeń lodowców
ewidentnie fałszując tragizm wypędzenia pasterzy z raju
a karę kierując ku martwocie pełnego stad koziorożców kosmosu
miliony ugryzionych jabłek rajskich odrzuconych precz
to przeciwieństwo gatunków nadrzewnych równie licznych
tak uroczo kolorowych w paletach mechanicznych wielopoziomowo
chociaż świetlnie identycznych
z wzornictwem myśli nieokiełznanej grzechem ani karą
w lustrze nieba błękitnym przegląda się
każda roślina, źdźbło, patyk ulistniony półbiernie i wstecznie
a niebo jaskrawo uniwersalne jak raj smutnieje
dla zlodowaconych i zdeprawowanych grani
pełne pokus dla tęczy, która pod nim ożywa
w wysokogórskich niszach kwietności, jak martwa natura malarzy
i przed egzystencjalnego żywego piękna
niepoliczalne poetów formy
*Maszyny za lud wołające*
Nic nie poradzisz na zmodyfikowane genetycznie posty
na relacje schizofrenicznie intelektualne zbyt
w swoich wypiętrzeniach esejów
jak brukiew na górze pierwszeństw w stołówkach gułagów
twoje oczytania nie pomogą tu w niczym
od Alberta Wielkiego po małego Jeżowa
panorama ich dzieł wirtualnych dzisiaj, jak paleta idei kolorowa
Wielki myślał, Mały działał, jeden czytał, drugi pisał,
jeden tworzył konstrukcje niemodyfikowalne, przeinaczane dzisiaj w telefonach
drugi dyktował jak Cezar z konia (nie pisał, bo ponoć nie umiał nawet)
listę do zamęczenia istot drugich, listy do..
– natychmiastowego rozstrzelania ludu wrogów, tych
czytających dzieła Alberta Wielkiego
geneza genetyki geriatrycznie gloryfikowana w postach
a sylogizmy pędzą za sensem w nieznane
jak pociągi Kominternu za Magadanem
– wciąż odległym, wciąż oddalającym się,
jak za teologiem, żywą encyklopedią, enkawudzista z pepeszą
w postach mieści się wszystko jak w DNA
i chora zemsta i wiedza altruistyczna
świadcząc o zmodyfikowanych internetowo ich autorach
dzisiaj posty piszą awatary o botach
tak, jak a kiedyś roboty dla robotów – bajki
abnegacja dewiacji w oceanie głupoty mediów
jest jak Diogenes w beczce .. tranu
z powalonych waleni rozstrzelanych przez pochylonego ludu wyroki
– za bierność wobec technologicznych zmian,
z poruczenia za lud wołających maszyn
*Meta zamysł serca epitaficzny*
W twoich nieukołysanych epigramatycznych marzeniach
niczego nie można skroplić emocjonalnie,
bo kondensat zmierzchu odległy zbytnio od życia słońc
ty w laboratorium pracujesz nad nimi
nigdy nie wychodzisz na świata dwór, od dnia stronisz
a moje myszy przemykania, choć w ruinach zamków wychowane
wylegują się opalając na plaży w Monako i Malmoe
twoje formuły chemiczno-demoniczne zasad,
preambuły Tablic Szmaragdowych, nie zdają się na nic
marzenia nocą sublimują w kontekście globalnego ochłodzenia
w dziewiczą skłonność do eksploracji kosmosów wnętrz serc
bez oglądania się na gwiazdę jedną jedyną chociażby
żadne pantery przed twym domem nie spacerują dumnie,
lamparty i pawie, słonie indyjskie nie stoją strojne
w rabatach nasturcji, może tylko nocą, a może i czasem za dnia
przy zaciągniętych kurtynach wywyższeń
praca wre nad pierwociną kamienia filozoficznego dla pokory kotar
wysublimowanego snu o mnie,
który jest wodorem, helem, deuterem, emocją życia
co najwyżej, a nie preambułą, formułą lub ideą
metalu drogocennego, co rozbłyśnie szczęść nieokreślonością
w tobie bez przyczyny, którą jest zmysł twój
meta zamysł serca epitaficzny mój
*Dzikie palmy*
Palmy, palmy, dzikie palmy
w Międzyzdrojach na Lubiewie w latach osiemdziesiątych
pod nimi dyskoteka dla mieszczan okrutnie zbuntowanych
nieopodal na wpół dzika plaża, dzika, na wpół
z nią i bez niej, z miłością, bez niej raczej
pomiędzy plażą i dyskoteką a namiotowym polem
pod wszechobecnymi palmami na wydmach
wśród nastoletnich łodzianek dotykających moich ramion i włosów
skąd się zjawiły wszystkie wokół mnie nie wiedziałem tej nocy?
nie wiedział też dowódca okrętu desantowego ze Świnoujścia,
który ćwiczył obok lubiewskiej plaży blisko brzegu
wzbudzając ogromne fale z wodorostami niechcianego poranka
wiry wyrzucały je na brzeg jak resztki komunizmu
skąd się wzięły palmy kokosowe tutaj?
skąd się wzięła muzyka Dzikiego Zachodu?
skąd wzięliśmy się my półnadzy?
skąd ten spacer niedzielny już z nią, promenadą w Międzyzdrojach?
w kierunku mola obdartusów
w kierunku Kawczej Góry i Wisełki
w kierunku radarów i strażnic sowieckich,
co gasły przed nami, znikały jak sławetne latarnie Akermanu
jedna po drugiej zmurszałe, a palmy wciąż rosły
*Śniardewne motyle*
Przepływaliśmy Śniardwy żaglówką przy flaucie kompletnej
ktoś rzucił hasło – wchodzimy do wody
i łódź po chwili załogowała jeno sternikiem
skoczyłem z dziobu na prawo od foka
zanurzyłem się w wodzie cudownej w ten upał
rozkosznie opłynął nam skórę sam środek sporego jeziora
pozostały leje po pożartych przez głębię ciałach
dwie dziewczyny z filologii jakiejś, dwóch chłopaków
z kwiatami we włosach po ramiona
no i ten sternik, co nie mógł
motyli chmary obsiadły nas wychylających się z toni
może to przez ten bukiet ziół Grześka na topie przyczepiony
a może przez ich migrację –
ech, słowo jak miecz Damoklesa nad Polską wiszące
gdy wyciągałem rękę ponad powierzchnię,
siadał na niej motyl biały od razu
flauta to flauta, za daleko do brzegu
łódka Prohibicja cała w kwiatach, myślach,
w serca porywach i motylach
czas – wieczność, ludzi – zero
oprócz nas dwudziestoletnich bez skrupułów,
konwenansów i wiary
w komunizm zastany, za stary, zafajdany
największe jezioro, najpiękniejszy czas
i motyle, motyle, motyle
a potem.. czołgi zdradzieckie,
czekały znów, gdy pod wieczór dobiliśmy do brzegu
napisał o tym Hemingway – on wie, co to rewolucja,
(w trzydziestym siódmym był w Hiszpanii z Sowietami),
że życie może być czasem samobójstwem i bólem wolności też
my w tamten czas byliśmy, jak nad czołgami motyle
wynurzaliśmy się z fal myśląc – Śniardwy już nasze dziś, uf,
a wolność, tuż, tuż
*A ty, złotoszary*
Złotoszare pobudzenia na wietrze wiejącym od zachodu
chciałbyś, by w oczy wpadały gwiazdy
jednoznaczne naznaczone ostrym rylcem żywiołu
życia epigramem konturem reliefem mtryc
wielkiego dnia zrodzenia do jasnego krzyku
ale złoto dziś jest szare i wpada, jak skarga schyłkowego pokolenia
ze wschodu przychodzi skłócone z księżycem snów
to inspiracje dla łomotu serca, co przyspiesza,
przyspiesza, wciąż przyspiesza, jak ten przebrzmiały już,
ale wciąż, wciąż, nieustannie wiejący wiatr,
chciałoby przemierzyć prawdy zenit w południa żar
serce nie zatrzymuje się nad twą czułością, omija ją
nie kojarzy cierpienia z zemstą ani wybaczeniem powstańczych lat
ucieka i staje się nieoznaczone w zmierzchu epoki
chciałbyś złowieszcze ptaki widzieć, jak Faetona rydwan pokonany
więc żagiel rozpinasz, myśl, jak czas odwrócony
realności człowieczych masek zniewala chmury i lasy
złoto szare gubi szarość płonąc na zachodzie, a ty złotoszary
uchodzisz żywy wbrew krajobrazom puent,
nie ujmując nic czasoprzestrzeni Boga
*Rosa samotności akceptowalnej*
Skroplone substancje chłodu moich pomieszkiwań w sobie
wypływają rankiem nostalgicznie wśród łez
o świcie budząc nastrój wyczekiwania wszelkich stworzeń
zewnętrzna powłoka snu rozdziera się na dwoje
jak pamiętna zasłona światów przekorna
przecieram oczy wychodzę z siebie na mróz
ja rozwirowany jak śnieg dla lepszej percepcji marzeń
konotuję poblaski rozświetlenia pierwsze roziskrzenia myśli
zanurzenia gwiazdy życia w szkle sensualności
postrzeżeń nie syty w jednobarwnych destylatach nocy
nie mogę wyrwać zmysłów z owej lodu bryły
w którą wtapia się powoli moja dusza wciąż więziona snem
od zmarzliny miasta mętnieją obrazy
zanurzeń w kosmosie ludzkości inności prawd
bledną niezrozumiałe wypowiedzi własne
sprzed zrozumiałości nocy pełnej za wolnością tęsknot
nieotwartej na świat jak zakopany przez ptaka w ziemi orzech
skroplony wystarczająco ocieram twarz rękawem dnia
przełykam coś co pozostało z dojrzałego wina wczoraj
po bachanaliach wyobraźni uwolnionej w punkcie krytycznym
sublimacja słodkości pozostaje na resztę dnia pomieszkiwania
i ta ciągła dialektyka siebie ta pozafizyczna poetyka
pochlipującego w nadirze ludzkich nieosiągalności
płynna jak rosa akceptowalnych samotności
*Fedra*
Potwarz Fedry, jak karuzela powraca
zmienia się obraz, a ten sam skandal
z bezdroża kieruje nas w ostatnie przykazania
i pożądania i oczerniania i wyuzdania
nie obce deputowanym wszelakim za uczuć osłoną
te namiętności z głębin oceanów jak Tezej wracając karzą
antycznych sposępnień oblicza bogów unoszą się
jak dym z ognisk bałwochwalczych,
ku wyżynom niecności powstają wybranych,
ci, którzy uwierzyli w niepohamowalnych uczuć siłę są dziś
w forpoczcie komediantów i propagandystów komediopisarzy
filmowcy rzucają w graniczne umocnienia Fedry mit
a świat wiedzy Oskarami w prawdy wiar
*Stan miłosny*
Szedłem kiedyś z Bielan na Żoliborz ulicami księdza Popiełuszki
niosąc jego wizerunek na drewnianym patyku
przed mną szedł Gabriel Janowski z grupą znajomych polityków
za plecami miałem kapelę góralską z Podhala
przygrywającą na skrzypkach i basetli
spoczywającej na brzuchu grajka
droga krzyżowa ku czci beatyfikowanego przebiegała
obok nowych wtedy stacji metra,
gdzie ludzie zatrzymani w czasie łaski
łagodnie patrzyli na procesję (ech, kiedyż to było?)
grupy zawodowe w swoich mundurach i pracowniczych strojach
zmieniały się przy niesionym krzyżu
nie wiem do dziś, kto wręczył mi portret męczennika w bramie huty
poznałem jednak księdza, który prowadził modlitwę
duma czy pokora, nie wiem, co bardziej wypełniało psyche
wolności radość czy duma z maszerowania ulicami, po których
przejeżdżały kiedyś kolumny zomowskie
i wojskowe łaziki z majorami Jaruzela
planującego ataki na wszystko, co zrodziło się tutaj
szczującego psy wojny na strażaków, hutników i księży
niesowieckie błędy w zarządzaniu imperium kaduka
były do przewidzenia, w ciemnocie
wszechogarniającej od moskiewskiego Oświecenia
pokora mogła wyśpiewać dziś swoje Te Deum
na ulicach poetów, pisarzy czujących już tej sławetnej zimy,
jak wielka jest wola i dusza nieujarzmionych obywateli
tak, zwycięstwo narodów nie w wizjach jest
zwycięstwo w wędrówce codziennej jest pielgrzyma
do źródeł wody żywej płynącej, jak myśl wszędzie
jak Jordan chrzcielny i Wisła grudniowa
ku starym morzom z gorących wyzwolenia łez
nawet w stanach miłosnego zamrożenia
*Kwiaty w sercu zasuszone*
Relikwie kwiatów w sercu zasuszone
mają przypominać o wieszcza epopei
napisanej w heroicznych czasach zmagania się z miłością
teraz płaskie łodyżki po latach, zbrązowiałe płatki, szare listki
chociaż tajemnicą okrywają historie
i wówczas i dziś niemogące się wydarzyć
ledwo kruchością czasu znaku
zaznaczają pamięć o podmiocie lirycznym,
z którego cnych łez i westchnień uleciał czar
uwznioślonej ciszy niemo szepczących warg
rozpada się świat łąk zasuszonych w nas
wraz z epopeją, która nie dotyka już prawd
strawionych i przeżutych przez jednorożce
rozpada się świat piękna we wzruszeniu,
stygnącego koloru słońca, w znieruchomiałym uczuciu
młodego przyrodnika, młodej odkrywczyni
światów psychologicznych krótko sezonowych, odwiecznie mistycznych
wśród traw porwanych w zaświaty łąk nieodwołalnie skoszonych
rozstaniem, burzą, gradem, tratowaniem koni zdrad
a kwiat serca kwitnie jedynie jak za onych przedapokaliptycznych lat
*Torfowiska uniezależnień od dobra*
W kierunku doliny uniezależnień idziemy od rana
przecież skazani na noc i dzień w kajdanach
wierzymy w zmierzch starych i brzask nowych intuicyjnych praw
opętani cieniem i blaskiem narzuconych myśli skrzywionych
w marzeniach stymulowanych okrutniejsi od zjaw
prorockie wizje nacji za nami, nad nami, niepodobna uwolnić się od indywidualnych,
wyzwolić, oczyścić się z nich możliwości nie ma,
przez żadne ablucje na marszach, festiwalach i wiecach – to nałóg
uzależnieni od kofeiny, laktozy, nikotyny, kokainy, proporców, mordów
bezpieczeństwa nie zmienia nikt w biegu ku dolinom poddaństwa
przez wybory, zdrady, knowania przeciw niewinnym
dolina dzikich uniezależnień wyimaginowana kusi
w natężonej miłości nie innych, nie siebie a mniemań,
owego widoku, który wydaje się sobie prorocko, jak wola i zdrój
a to tylko torfowiska uniezależnień od dobra tam w dole,
nie nasz gnój, choć, co począć, wybrany kiedyś znój
*Kogut galijski somnambuliczny*
Zdecydowanie skromnie, alternatywnie – za skromnie archeologicznie
budzisz w elementach siebie i odnajdujesz o poranku
w posłaniu skalnym szkielet kompletny, o jakiż on mizerny
koniunkcyjnie skromny – za skromny determinizmem poszukiwań przodków
to dikterie poważne zaciężne historii, zdające się na nic śpiącym nad Sanem,
obojętne wolicjonalnie bez pobudki maszerują kości na Wschód
tu już wykorzystując starożytność snu optymalizmem ciała,
bez poślizgu jego idei, w chropowatości światła
zmierzającej do absolutu nawet twego nadiru
bez dumy przesadnej, bez nadęcia myśli o przodku znad Seine
w szumach (i w smugach, i w sumach) traw rosą lub krwią pokrytych
księżyc kosi wciąż wczorajsze pyszności utwierdzonej duszy
tej już wyjętej spod prawa abolicji sumienia (retro non agit)
słychać już turkot karety, parskanie koni, śmiech jednego forysia
czas wstawać ze zmierzchu ponadludzkiego władztwa
okrutności fantazji, zbitki wojen pojąć nierzeczywiście jakoby istotnych
oto stajesz przed lustrem brzasku nowego wieku, epigramatem codzienności pokutnej
świadomy wcześniejszych nieprzetrwań i przetrwalników słonych łez
somnambulicznie czysty, lśniący pokoleniami i na pieśń gotowy
nie Brennus na murach, ale kogut galijski Sanoczyzny artefakt alternatywny
i realna mądrość paremii (prospicit non respicit)
*Jasności w porażce*
Jasności, słodka jasności moja
wielka pachnąca kolorowa, w sadach i ogrodach,
szara na strychach poszukiwań, w klasach przymuszeń purpurowa
ze snów katastroficznych i łez radości jesteś nieznana jasności
poznawana, co dzień poprzez chmury miłości
miejskie i wiejskie epikurejskości bukoliczne
w akademickich aulach i fabrycznych halach
za bramkami, na bieżniach stawania się, odwiecznie
nie zgasiły cię poznawanej błogo, co dzień – Kremla młoty
będąc małym chłopcem poznałem mężczyznę w tobie
Atlasa bogów walczących, herosa spod Troi, rycerza Okrągłego Stołu
jasności gibka w Teutoburskm Lesie, jasności nieustraszonych Cherusków
jasności nieznużona Argonautów, jasności piastowskiej duszy
budząca mnie o świcie w kolebce, jako Herkulesa
poskromicielko buty, nieznośna nauczycielko z rózgą
zapamiętana jak żołnierska dusza, jak więźnia katusza
do pogodzenia zawsze z pewnością zwycięstw
jasności okrutna i gibka, dla hydr i węży, dla smoków odludków
rycerskości horyzoncie wstający w błyskawicach ofiar i honoru
jasności szkół tysiącletnich pod błękitu wolności niebem
i ksiąg niespisanych w homeryckich głowach
jasności cierpka i gorzka w akuratności uczt lukullusowych
w postach i głodach, w zamarzniętych głowach zesłańców
zachwytu triumfalny łuku powrotu z wymuszonych emigracji
pochodzie wodza przez imperialne miasto pokuty i cnoty
zwycięstwa nad sobą w porażce każdej – moja jasności
*W gablocie akademii*
Tak, to prawda, ciągle chciał mnie oślepić świat
zrzucał na mnie swoje łajno nieustannie z góry
łajno spaliło moje włosy, ubranie, potem mięśnie i ścięgna
chociaż nigdy bielmem nie sięgnęło oczu gałek
i chwała Bogu, jako Słupnik Szymon rzecze
buty betonowe na stopach pozbawionych ciała
przez historię podarowane
nie zmusiły mnie patrzącego na słońce, chmury,
drzewa i ptaki, jak liście przeczyste
do wyruszenia lub zatrzymania, do dreptania lub siadania,
do zrzucenia jestestwa na sofę czystego umierania
z honorem grozy na rozkaz władzy
łajno tego świata noszę więc na sobie,
jak znak honoru narodzin ciała w skończoności
patrzący na zwierzchności przemijające
postrzegające nieograniczoności swoje złudnie
dumnie stoję, ja szkielet niezależności
okaz przenośny w gablocie akademii
*Nostalgia emanuje ze skoszonej trawy*
Nostalgia emanuje ze skoszonej trawy
a cmentarz skoszonych ciał to już nie tęsknota,
to podróż z Charonem bez twarzy
kosiarz posuwa się jak czołg, niestrudzenie, opancerzony
przez pastwiska, prerie, czasem wyżyny fantastycznych miast
nad nim leci niejeden anioł stróż szukający dusz
wśród aniołów kochankowie ziemscy rozdzieleni
dla zórz, zachodów, księżyca blasków w sztuce nadziemia złączeni
wyniesieni podmuchem nostalgii mniszka za przyziemiem
cóż, nostalgia jak źródło panuczuć jest nieodgadnieniem
a pan pokory w pandemii łez, bez pory roku zmienia śmierć
w jeden słoneczny pracowity dzień
kosiarz postępuje jak falanga Mayhem
filozofów akademików niekończący się spór okaleczający
o byt, o sens, o pryncypia, o dekadencje, o zasad indukcje
zapach lata bywa zapachem śmierci, jakże błogim w pokosie
(dla czujących młodożeńców, dla owadzich latających tchnień)
w swej omnipotencji miłości dla życia przemiany
(w pokarm z krańców kosmicznych katastroficznych
dla stworzeń światów entropicznych kolejnych)
akuratności zmian krajobrazu,
rozproszonych kropel rosy akuratności upadku
dla życia zrównoważonego w odwiecznym zapachu traw
i tak stawania się akceptowalnej niematerialności w nas
*Efemerydy piękna w piekle*
Skupienie dantejskie efemeryd piękna w piekle,
pod lodem światowości zastygłe w sobie, niespotykane gdzie indziej
skupienie efemeryd piękna w siebie zapadłych,
nieodparcie i ważko symbolicznych, przyciągających jednakowoż ciepłem
na przeciwległym krańcu oswobodzona z płomieni fatamorgana czułości
jak gdyby bukoliczna, horacjańska w naszości słowiańskiej, idylliczna wręcz
wiatr epoki światła rozniecił już zorze popularności darczyńców z kręgów śmierci
w wielu warstwach mistycznych złóż kopalnych dusz
odsłonił szczątki kostne troglodytów emocjonalnego dzielenia świata
na przeszły gorszy, na przyszły lepszy,
na podły ichni, na nasz osobisty na poły rajski,
skutych maluczkich fascynujący sielskością chcenia i przekory
gdzie miny, maski, grymasy twarzy umalowanej pięknie krwią z ran bliźnich
nie przerażają prawdą ostateczności w anturażu skoncentrowanej fajności
*Gitarzysta*
Jego nastrój zawsze wyrażał się w krótkich gitarowych solówkach
nigdy inaczej emocji nie zdradzał
tak, jak genotyp admiracji najgłębszej nie decydował o jego pocałunkach
służalcze palce oddzielały się od serca
nawałnicą gradową wędrowały zadziornie po strunach
prowokując w diabolicznych piorunach nostalgię słuchaną bezgrzesznie
same skostniałe, jak hydry zmian polodowcowo poimperialne
ksylofon i fagot w jego pieśni instrumentalnej
brzmiały barokowo, a on grał na gitarze tylko ostre riffy
od małego Cavern przez Madison Square Garden po Michigan Stadium
usta cichły, jak zwykle w słowach, choć glissanda słychać było, jak echo
te jego dosłyszalne wyznania uczuć niewyrażalnych
zaplątany w solówkach wystawiał w finale głowę,
by przekazać, że kończy z innością beznamiętnie
z sobą nieosobą, z niewoli w wolność zapada burzą,
by w nas żyć sobą naprawdę wiecznie
*Etos płatka róży*
Etos czarującego wabiącego płatka róży
nie jest tożsamy z etosem walczącego ze światem kolca
zachłanność intymności ciasno zwiniętego kwiatu
jest proporcjonalna wszakże do wewnętrznej emanacji
rozproszenia miłości w kuli wszego świata
nęcącego zmysł wiecznej ucieczki zapachu
jak ptak owoc niesie do gniazda, tak róża swoje bliskości
niesie w przyjemność intymnej powagi odczuwanej nieśmiertelności
owoc włożony do dzioba pisklęcia niepozornych rozmiarów
uwidacznia cel każdego lotu, taki sam
jak znak pszczoły na pręcikach drobnych róży
uwikłanej w namiętności barwnego świata ogrodu
bezgrzesznego w instynkcie uwalniającego nieba
w introspekcji ukazującej zawiłość powstawania pojedynczego kwiatu
w intuicji kolegialnej piękna całego czerwienią gorejącego krzewu
w ideach braterstwa niesamowicie elegijnego
i bytu natury dosadnie moralnego
*Polowania na ślepym polu*
Jest w polowaniu jakaś siła mordercza, jakiś mus
obezwładniający i łowcę i ofiarę
sam na sam z bratem ofiarnym nie odłożysz przeznaczenia kusz
zaraz stajesz się łowcą przymuszony zamiarem
 
Jest w polowaniu zamysł kata nieznośnie nieodwołalny
nawet płynący, jak wielorybnicy wśród waleni stad
ku własnej zgubie dziesiątkując los, dla własnych młodych lat
w fantastycznie wyolbrzymionej opowieści
 
Jest w polowaniu tępe pragnienie łupów zgromadzenia,
totemów, skalpów, czaszek i skór
w ilościach grzesznie pokazujących potęgę Kaina
nad życie wieczne wynoszącego jaźń, teraz i tu
 
Jest w polowaniu przetrwalnik zwycięstwa istotność depczący
Kain dał zaczątek niecnym nacjom
zaczynając polowania w kręgu najbliższych,
gdyż nie wiesz, jaką rolę wyznaczył ci los, zanim zadasz cios
 
Jest polowaniu rola ofiary, nie do przecenienia
Judyty nie nazwiesz łowcą głów,
a obrońców Jerozolimy, Konstantynopola, Kulikowego Pola
łowcą epok, przecież nieszczęsnych katów własnych snów
*Syjon i ul*
Co kryjesz w duszy – rój pszczół? metalowych?
mechanicznych?, a może półmetalowych, lecz i tak mechanicznych
w twoich rozterkach dla świata pracują na miód,
gdy pada deszcz też wylatują na świat przekornie, jak Magritte`a przechodnie
i błądzą wśród plastikowych łąk na wpół rdzewiejąc, zastygając na wpół
niezmordowanie jednak na wpół pracując nad doczesności niwą postrzegalną
zwalniając, przyspieszając, uporczywie zbierając w krople
jedną jedyną rozproszoną jaźń twoją
raczej tak, w duszy masz ul – jak Syjon z Matrixa,
niestety już tylko trochę ludzki i mechaniczny bardziej
precyzyjny, symetryczny, filozoficznie geometryczny, mistyczny inżyniersko
a jednak twoja dusza schronem jest jeszcze dla bajek, dla fantazji
i wizji dziecka śniącego w embrionów dziejów kolonii kakofonii
upiorne deszcze kwaśne nie mają znaczenia dla ukryć i tajemnic wewnątrz,
gdzie i tak jasność chemiczna niespochmurniona niczym trwa
w powiązaniach atomowych sama w sobie, jak matka czerwiąca
niezmordowana – na lat kilka wynajęta przez roboty i boty zmysłowego świata
a może ci się zdaje – może to nie twoja dusza, co się staje,
co raz, co dnia, co myśl, jak plaster miodu
zbudowany z platyny i irydu z wnętrzem emanującym z radu uranu plutonu snu
mitycznie logiczne i w końcu pracowicie osobowe roje dusz jak twoja
odrodzone z podarunku rdzennie niekorodującego w kombajnie epok
pomimo potopów zalewających marmurowiejące łąki słodkich sztuk
pomimo mnogości postaci pojawiających się pod tym samym imieniem,
co raz, co dnia, co myśl, w Matrixa ulu, zwycięskich w Turinga teście
*Nadymka świata*
Nadymka świata połknięta przez embrionalnego rekina kosmosu
w kategoriach nierozłączności faktów poprowadzony
proces śledczy i proces bezmyślności galaktyk ewolucji
pyły i mgławice wszystkie służące szkieletonośnym tyranozaurom
krewkiej oczywistości, takie są dowody, co tu kryć
nadymka świata połknięta przez bazmiar i już, w całej pełni
kosmos to nie wszechświat, zdąży się przemienić przed rozproszeniem
ale światów czerwonych we wszechświecie wiele jest, niebieski jeden
zmysłowo kołysze się morze embrionów waleni galaktyk w przesłance jaźni
przestrzenności sideł materii nie odmówisz racji
w czwórwymiarze siódmy zmysł
nie pożre przed głodem, nie uśmierzy przemiany,
nie ukryje niczego w błędzie, nie wypowie po czasie abstrakcji,
gdy zmurszała wysokość runie w sytość rozedrganym tańcem sferycznym
popchnięta w rozległość nisz własnych wymiarów
nieprzemijającego w pysze głębinowej zaspokojenia wielkości dziur czarnych
nadymka świata połknięta i już, w całej pełni abstrakcji, to my
*Dzban z czasów Setiego*
Elementy kropli, która jest elementem sama
znalezione we wnętrzu dzbana z czasów Setiego I
waza owa, stągiew owa, naczynie owe kropelkowe
niepasujące do Setiego I, II, ani III-go
nazwane zostało atomów domem
jego pierwowzorem była arka ognia prometejskiego
ogień starożytności sam był elementem kropli
starożytność w pierwocinach nie stanowiła całości
w jakości odludnej kosmicznie
przed nią była przedstarożytność ludzi milusich
posługujących się cokolwiek wodą i ogniem, skałą i metalem ledwie
społeczność jaskiniowa owa elementem królewskiej przepowiedni była
wyruszyła w świat potęg, światem potęg nie będąc, ciążąc wzajem ku sobie
elementy kropli odnalezione później w Egipcie Setiego
były łzą pierwszego duchownego poetą zwanego
jak każdy później zapłakał on nad całym sobą wtedy,
by wywrzeć presję władczą nad całością elementarnego świata
rozpędzającego się w nim i wokół odtąd na zawsze
na autostradzie potęg do akustycznego wnętrza pustego dzbana
*Mnich koronie*
Mniszek lekarski połączony sztywnym łączem z glediczią trójcierniową
dziwacznym by się wydawał w nijakim Greenpeace`u prospekcie ochronnym
propagandowo ani puszystym ani kolczastym merkantylnie tylko jakimś
gdyby nie ten fotograficzny widok z mojego okna
niesie się przesłanie dmuchawcowe z wiatrem, by zawisnąć
na kosmatych efektach glediczii i zawierzyć rany delikatności przyrody
w przyrodzie niezorganizowanej stety ekologicznie lecz miłośnie
spłachetek nierealności zdaje się być monstrum wyobraźni
ja patrzę codziennie na współpracę ichnią
wciąż bosego w koronie mnicha
wydaję owoce wietrzne oglądów poglądów lekko krwawiąc
do Moskwy nawet nie dzwoniąc
*Serce w Argolidzie*
Jego serce było sercem ulotności stworzenia
nie nosiło śladów odwieczności zbyt pokornej
zanurzone w krótkich chwilach bytu
tkwiło przed jej domem od zmierzchu do świtu
przegub jej dłoni był szaleństwem serca
stworzonego z jej i dla jej rąk
kosmyk włosów na szkolnych podwórzach
podskakujący w słonecznej zabawie był rozedrganiem serca
stworzonego z jej i dla jej upiętych włosów
kącik ust rozchylonych w tańcu dla niego bez słów
stawał się bezsennością serca
stworzonego z jej i dla jej czerwonych warg
czasem brąz oczu, jak sosnowy las o poranku,
patrzących na niego w niedzielę w kościele,
był nieskończonością widzialnego świata dzielących wzgórz
dla serca stworzonego z oceanów łagodności młodzieńczej
czystej i nieśmiałej głębi
jego serce stworzenia wyrywało się z piersi eposem
i uniosło ku niebu za odlatującymi porcelanowymi ptakami
poszybowało, by zostać niestworzonym mitem w Argolidzie,
odwiecznej serc cywilizacji homeryckiej
Pani Labiryntu jego zmysłów, uczuć nie uwięziła w słowie
*Stalowe kwiaty oświeceń*
Stalowe kwiaty zmitologizowanych oświeceń
od tysiącleci pełzających w ułudzie ziemskiego prochu
na gąsienicach wolnościowego bestialstwa dobroczynnego
lub kroczące na ruchomych stawach niklowo-pirytowego piekła zmysłów
dziś falują na stadionach, wiecach, arenach, w amfiteatrach,
ale to nie meksykańska fala fiesty to Mendelejewa fatamorgana instynktu
falują dziś tłumem dwudziestopierwszowiecznym połyskliwie nieznośnym
w strojach dziwacznych, w togach, w perukach,
w zawojach i chustach obrazów i dźwięków kosmicznych łąk
odlogicznione, nadideologizowane, zaciekle upomniczniane w pewności
wirtualne struktury kryształu pamięci, którym stal przecież nie jest,
przejaskrawione pewnością obserwacji niedialektycznej
wszystko prześwietla w nich światło, które nie jest światłem
dla zwabienia insekta, który nimi nie jest, ale nietoperzem
*Faluje wspólny ból*
Nadzmysłowe architektury czasu utraconego bezpowrotnie
zjawiają się na krańcach układu żeglarzy nomadów, solarnego i korpuskularno-falowego
wszystkie domy Gaudiego abstrakcją falujące kiedyś na mój widok w Barcelonie
oddalają się najzwyklej w techniczny uliczny byt
opuszczam najbliższych w nieziemskim szale piękna zadomowiony,
nowocześnie rozmywającym się linią horyzontu, jak w Prometeuszu
realnie galaktycznym promie zbudowanym ludzką ręką na wzór wnętrza mórz
z dna tej ludzkiej rodziny tragicznej w przestworza wygania mnie każdy ludzki ból
każda śmierć snu dziecka mnie spowalnia,
upokorzenia czcicieli planety zakrzywień też
mój Prometeusz jest ogromny, nie jak jakiś księżyc Wenus ale sam Canis Majoris
mogę budzić się w nim w różnych hiperbolicznych strefach czasowych
mogę rozdrapywać rany zabliźnione w innych erach nie zmieniając pierwotnych cięć
mogę zatrzymywać się w locie, rejestrując te zatrzymania w oczach, jak mieszkania
patrzę na oddalającą się Ziemię, a kruk współczucia szarpie moją otwartą ranę
w niej mózg a nie wątroba, jednak
w niej pamięć nieodpuszczona, notabene znów wędrowna
faluje wspólny ból planety mniej autentycznej dziś we własnym odwzorowaniu
ludzkich, jak moje, ciał zaprojektowanych przecież przez wodorosty i morza
*Miłość na Powiślu*
Lew Lechistanu położył się obok Pomarańczarki wśród Piaskarzy
nad dachami Powiśla zakołował smok historii, smok miniaturka
gdy zbliżył się do lwa w locie koszącym,
lew strącił go niedbałym ruchem łapy i runęła cała powieści konstrukcja
chmury jak sterowce Tytanki i Gigantki, a jakże, współczesności miniaturki
przesuwały się po powierzchni Wisły w refleksach dyrektyw obcych
na Moście Kierbedzia stałem wtedy powstańczo oczywisty
w swój płaszcz żołnierski zawijając jej ciało szkolne, Nimfy stuleci starożytnych
w moim wierszu o dziecięcym rozkochaniu, rozbudowanym w cykl elegii
Lew Lechistanu rozleniwiony wśród gimnazjalistów zaczytanych
wstał niemo jak pomnik, jak burza, która miała nigdy nie nadejść,
a potem nigdy nie odejść, ale nadeszła i odeszła, zaistniała
z prochów Warszawy zburzonej nawet spora Godzilla niewoli powstała
w panoramie Styki na tle odbudowanej Itaki, wydawała się mała
wyciągnęła ręce do sfinksa Lwa – mój żeś ty, mój przecie, odrzekł – precz
nad plażowiczami wschodniego brzegu zawisł dron gołąbek idei
poczułem usta dziewczyny na swoich .. ona też mnie wreszcie objęła rękami
ciemne samoloty gasnącej tęsknoty stanęły ponad miastem
bez możliwości wylądowania w sercach oczywistości
słodkie usta oderwały się nagle, wiatr zmian zepchnął mnie do rzeki
w wodzie odmieniony poczułem grunt pod nogami, podniosłem się,
dźwignąłem jak łuk triumfalny, stanąłem w szerokim rozkroku
trudu codziennego i siły nieujarzmionej naszego wiślanego ludu
marmurowym zwycięstwem zachłysnąwszy się po polsku antycznie
wieki niepewności spoiłem miłością wspomnienia i pocałunkiem artyzmu
Lew Lechistanu wcielony, jak milenijna salwa zaryczał we mnie
*Pokusa osądu brata*
Pokusa, jak ćwiek, pokusa, jak gwóźdź,
jak bolec stalowy, jak pręt zaostrzony.. w co, w oszczep
rozgrzany do czerwonej zawiści, rozpalony
w palenisku kuźni wieloboskiej
przedostatniego atomowego stosu elektrowni woli
na kraterze wyrzutu z Krakatau lub z Etny
sąd Józefa K., , że jest niewinny surrealistycznie
w nowych okolicznościach,
że sąd jego realniejszy niż sąd, który zamierza go skazać
do obłędu posunięta obrona Józefa K., Sokratesa, Pileckiego
do obłędu adwokata i sędziów półbożków
Księga Sędziów tego nie pojmie i nie wypowie
Księga Mądrości Wyjścia – już tak
pokusa tego świata pewna, jak grzech ostatni, bieżący, następczy
w osądzie skumulowana jak zemsta w DNA
impuls płomień drgnienie eksplozja erupcja ejakulacja
i w końcu eparchia samego zła, bo ja
– i ty, i twoje słowo prawdy rzucone w twarz
pokusa, jak góra lodowa – osądu brama wygnania
– łza sądzącego poniewczasie, jak Arktyka pusta, niezamieszkała
*W niszach apokaliptycznych*
W tych moich niszach apokaliptycznych, na co dzień
jest smutku niewiele, raczej zaciekawienia klaustrofobie
sonduję siebie samego w nieskończoności poznania kaźni
mając Sokratesa z jednej a Jezusa z drugiej strony wyobraźni
będąc tarczą swej epoki, a moja epoka to moja twierdza
stanę się kwietnym dla kwietnych, nagim dla nagich,
okrytozalążkowym dla okrytozalążkowych, ściętym dla ściętych,
wiernym dla wiernych rozkochanych, rozkochanym dla rozkochanych wiernych,
wszystkim dla wszystkich sobą zaciekawionych
w jednym aczkolwiek wierszu o paleologicznej
konfabulacji wolności kwiatów serc, wulkanicznych prawie
na wyżynach będących odwrotnością nisz
czuwam w apokaliptycznych niszach tych
czuwam z uśmiechem – zapamiętajcie to melancholicy
*Kolekcja figur ołowianych*
Ołowiane figurki żołnierzy z dawnych epok
ustawione w rzędach na komodzie socrealizmu
kolekcja ta koncesjonowana, o zmierzchu
nabiera nowego wymiaru prawie ożywając
figurki kolorowe tak są, jak barwne były minione epoki
rzezi rewolucji ludycznych
rzezi wyzwolicielskich
rzezi ratujących interesy klasy
rzezi wojen kampanii operacji wspomagających
rzezi potyczek partyzanckich z cywilami
rzezi czystek etnicznych
rzezi terrorystycznych
rzezi antyterrorystycznymi zwanych
rzezi głodu i ludożerstwa planowanego
rzezi wynaradawiania dzieci wrogów
błękitne i czerwone uniformy, czarne elementy uzbrojenia
popielato-złote tarcze, kaski, pałki i miotacze
grafitowe karabiny i taśmy z pociskami błyszczącymi
w sam raz dla okaleczeń i dekapitacji matowej
na podstawkach stabilizujących żyroskopowych
wygodne pozycje do ataku nawet tutaj
lekko pochyleni mordercy na rozkaz dzieciobójców
wyprostowani dowódcy, wodzowie, królowie
a pierwszy nie Herod ani Nabuchodonozor tylko Nemrod jakby
ideologowie i rozpoczynający rzezie prawowicie przynależne każdemu władcy
predestynowani autorzy absolutnych zwycięstw i rozczłonkowań ciał
wykonawcy pogromów i egzekucji karnych
zemst i eksterminacji bezbronnych z poddanych miast warowni siół
krew ścieka z komody w dół
szeregi falangi batalionów żołnierzyków się chwieją
zastępy władz panowań mocarstw i zwierzchności materializmu
zwyrodniałe od epoki kurzu
przesuwają się na krawędź swarzędzkiego mebla
sześciolatek przed otwartym oknem w lipcową noc
szepcze drżący wersy pacierza
pozostawiony sam w galerii przerażenia
*Fluktuacje giełdowe na ten przykład w ego*
Stochastyczne determinanty poruczeń już ukształtowanej
na potrzeby innych duszy gracza losu
w ciemnokrystalicznych układach i procesach rozjaśnień algorytmu miłości
emanują eksplozywnymi wynikami niezakładanych z góry
stoickich potwierdzeń niejednoznaczności kategoryzmu
w logice sumiennej uznanej za pierwowzór uspokojenia
rozumowych niepokojów matematycznej nieoznaczoności
ekspresji powodowanej emocjami chwil rozpoznanych niezbyt przez alter ego
i nie statystycznymi nieuporządkowaniami aksjomatów przyjaźni
w trakcie eksploracji głębi zwykłego ja przecież probabilistycznego
*Zdrada, cynizm milczenia cnót*
Znudzony stoik szuka epigramatu podniet choćby i cnót
w eposów zalążkach, w wierszach, w dzbanach,
w obrazach czerwono figurowych posągów
jego poglądy wybiegają na ścieżki zdrady romantycznej duszy
by walczyć ze światem biedy sercowej nie ma ochoty,
a w sobie kształtuje usłużnego gada merkantylizmu,
jego embriona na dalsze lata
psychologia stoicyzmu w epoce świata umysłowego putinizmu,
może być klęską epoki lecz chwilowym zwycięstwem osobniczym,
nigdy wspólnoty, klanów, klas znudzonych przekarmieniami
klowni potrzebują władzy nad ludźmi przedstawienia wciąż
w cyrku organizacji międzynarodowych jakichkolwiek
stoik grzebie w trumnach antenatów poległych myśli
niepochowanych wciąż przedstawicieli
kultury dzbanów narodowych
kultury wąwozów szkieletowych
kultury popielnic obozowych
kultury kadzielnic cyklonowych,
lecz grzebie na niby
Wszechświat patrzy, mówi – czas zacząć następne zmiany
– wchodząc do beczki cynizmu zmilczenia sumienia
w koronie filozofów umyka światu bezimiennie namiętności zdrada
*Nieugrzecznione nieadekwatności albo przestrzeń postrzeżeń*
Zewsząd około ludzkie nastawione na czerń postrzeżenia
chcą zdominować jasną wewnętrznie przestrzeń dzieci
istotnie ludzkich w bezgrzesznej niewinności
ale ich wszędobylskie ukratki w oczach łobuzerskich
nie zawsze dają odpór protodominacjom złudy
jakby atomowe przedegzystencjalne wzruszenia
kory mózgowej Tytanów w pierwocinach Grecji chaosu
zaintubowały w komórkach światło czyste pierwotnie
zaszłościami świątyń pogańskich
zanim słońce zgaśnie organoleptycznie stwierdzone
demiurgowie dorosłości skosztują tej lepkiej substancji
naszości schyłku dzieciństwa niemistycznego
w ciałach powoli wypływających na zatoki pożądania o zmierzchu
waleczni acz poddani jutrzenkom doświadczeń
zwyciężając senności zanurzać się poczną
w nieczystych nieadekwatnościach drgnień powiek
zamianie ruchu gałek ocznych na mimikę nieugrzecznionych warg
w kołysce, ale już kamiennej nieuplecionej z wiosen lekkich
ale z aury dla cery i lotności samej
z lawy lata zastygłej w Propylejach beczek cynizmu i abnegacji
oraz uli materialistycznych atomowych ciężkości kosmetycznej
a gdy już zgaśnie słońce Wschodu wzejdzie księżyc Zachodu
przestrzeń postrzeżeń – dzień wrażeń pełen
wydłuży się we wszystkich kierunkach
graniastych łez dzieci z powodu niedopatrzenia za młodu
*Subtelności wyobraźni dziecka*
Ulepiony z niekomfortowych oznaczeń subtelności
mały kwiat wyobraźni dziecka,
zapłakanego motyla oderwanego od lawendy kwitnącej,
jego przyjaciół dozgonnych na wieczności chwilę
ach te łzy, te niedokończone zabawy
krawędzie świata realnego drgające radośnie
urywającego się nagle jak przepaść niezaspokojenia
pszczoły miodnej na polu gryki jak śnieg białej
wyobraźnia leci w ostęp skumulowanego urojenia
czerni strachu na końcu świata kolorów
a przepaść snu nie jedynie jest nocą rozumienia złud
noc nie jedyną jest krawędzią niebytu chwil
dla świata małych istot większych od bakterii,
nawet sekwencji białka ponoć nieodczuwającego,
po jednorożca i smoka ze wszech miar kosmicznego,
wyobraźnia nie nabiera wymiaru bezsubtelnego
*Osocza niebios*
Tak blisko osocza niebios
tak blisko ciebie to dobrze
Warszawa już nie płonie to dobrze
Frank już nie demoluje Wawelu to dobrze
moje serce nie wygania kosmitów z kościołów
blisko dziś na krwi płynąć do wysp ukochanych
a wyspy w powietrzu zawieszone inteligentnie
blisko dziś do chmur odwołać się płynących
rzekami jak srebrne odpady energii
zmarnowanej ekstazy w bitwie z życiem o życie życia
przeciw słońcu budujemy dziś świątynię słońca
przeciw słońcu radonem i radem składamy ofiary bogowi Ra
płynąc w krwi na krach z krwi
wśród niosących apokalipsę równości koni sztuki i ludzi wojny
gdzie na koniach nie ludzie ale nieba izotopy
gdzie osiodłane nie konie ale pegazy pamięci
to zimnokrwiste szkielety bez krwi zespolenia
to słowa bez słów symboli
to głowy bez głów przerażonych
a my na osoczu niebios płynący ku sobie
to dobrze
*Rafy kłamstw*
W mnogich kłamstwach raf pływamy
przezorne płaszczki, flądry, manty
nieruchomiejemy jak koralowce, morskie koniki, mureny
wszystko jawi się dwukolorowo w światłocieniu skażenia
czarne lub białe, cóż za rafa to zdradziecka
z wulkanicznego dna dobra i zła wyniośle wyrosła śmieci góra
pływamy z dwojgiem oczu, choć nie wszyscy
zmiennokształtni szukający pożywienia
zasiedlenia, zesztywnienia, zasiedzenia
a słońce prześlizguje się po powierzchni
prawdy tęczowej, jak ciemna strona księżyca
nie widocznej nigdy w dorosłości nie selenonautycznej
ciemna strona patrzenia dla oczu
nieścisłych półotwartych wielorakich
w sensualności domniemań poprawności
pływamy w labiryncie rafy, patrzymy na rafę
perspektywą rafy kłamstw wyciszeni
płyniemy powolnie ku pastelowej śmierci,
gdzie ciemność jest bliższa realizmem tęsknot
balastowe cienie zmiennocieplnych stworzeń
niepasujących tu do idei jej piękna dziecka raf
wciągają nas w groty zwątpienia podwodne
w skorupie patrzenia wtórnego z dna
widzimy tylko istnienia strach
– rezygnujemy z walki o klimat pierwotnych serc
*Alterowana subdominanta*
Zgoła naturalistyczny odzew alter ego
w liściach kutych na gorąco wzbudził manifest jego
w somnambulizmie ego jego senne tożsamości inności
ze światem mgieł sztucznych rozpylonych spokrewnione jak wizje
na policzki ja wpełzły nagle jak nowatorstwa pąs
a przecież mógł: b być za, a a nie przeciw
samemu sobie w człowieczeństwie
– on zwany przez siebie mechanicznie: silni my
gdy te ułudy heroiny scen przyszły do niego
konkretnie zza scen miłości i nienawiści ego do alter ego
znudzony snem samym powstał
odrzuciwszy świat bożonarodzeniowy zbyt pospolity
tubalnie zakrzyknął: vivat etos! vivat my!
strzelił z bata ogona i padł
twarzą w tłum ze sceny z buntem zjednoczony
zasnął nieromantycznie merkantylnie w
naturalnym błocie festiwalu w Bayreuth niejednym
bo wyglądał jak dziecię bez maski ja w pieleszy
*Landszaft*
Leśny dukt z leśnym skrzatem, motyw na kiczowatym landszafcie
a bracia Grimm huśtają się na buka gałęzi nad drożyną
nikną zaraz w nieprzekraczalnym gąszczu zjawą
jelonek, lisek, zięba i kos, takie dodatkowe
elementy w obrazie ostępu na zakończenie prologu codziennej nadzwyczajności
pomruki, pogwizdy, miny – braci zakochanych w tkliwej ludowości
dziecko słyszy w swojej wyobraźni nawet to, co ciche, najcichsze
widzi wszystko w oczach matki, wzruszonej księżniczki czytającej bajkę
matka wszystkich zabaw, gier, opowieści zmyślonych nieprawdopodobnie
kołysze chorego dwulatka do snu, do piersi przytulając księgę, a do oczu chustę
ów leśny dukt napełnia się stworzeniami mnogimi
z głębiny lasu wyobraźni wyżynającymi się, jak
bezustanny marsz pingwinów figuratywnych nocy księżycowej,
dziecko ufne, to wciąż najpewniejszy element dobra niezgłębialnego boru życia
przerażające zło w dziewiętnastowiecznej bajce przegrywające zawsze
to brakujący element snu współczesności
– brat skrzat do płaczącej w ciszy matki mówi z gałęzi buka półgłosem
*Rytualne dzieci Wszechświata*
Rytualne dzieci mniemanego Wszechświata
starożytne od poczęcia do realnej śmierci modernistycznej
w swych prawach niezależne i święte w swoich – jestem
składają ofiary nieistniejącym bogom, gdy przez chwilę
nie toczą wojen o – moje
tylko wtedy, tylko tak
rytualne dzieci Planetarian osamotnionych w – ja
kojarzą rybołówstwo z astronomią a dendrologię z meblarstwem
zadzierzgują aluwialne rolniczo interesy dla sztuki kostnej
za życie bogate kosztem innych
składają ofiary bogom, dzieci jedyne rodząc,
tylko wtedy, tylko tak
zwierzęta im wtórują, gdy o torturach zapomną wiosną
oni, a nie zwierzęta ufne zawsze
mały orlik krzykliwy staje w zenicie, jak sokół świąt
to niepodobne do niego w zimie
chociaż jest symbolem rytuału
rytuał pozwala wypłynąć z własnych delt każdemu
do światów innych, próżnią swą majestatyczną idealnych
zmyć błoto ego na środku oceanu węgorzy,
przed przybyciem do Ziemi Obiecanej Heliotarian
rytualne dzieci wybranych narodów
rozwijają sztandary na okrętach widmach i murach
miast, które staną się zaginionymi,
po przymierzu z jedyną fikcją – przyrodą
ofiary składane bogom powoli zmienią ich w feniksy
więc dżungle przedmieść i drapacze chmur
będą zbyt bajkowe na racjonalizm holocaustum
ulecą ku galaktykom Wszechświata po ludzku
ofiarnicy pomimo wszystko wczołgując się
do rzek tych samych wspólnych
chcąc uniknąć powagi zbytniej lub powszedniego smutku
przetrwają w ofiar – my
*Słowofilski ptak*
Z tych stworzonych jestem najszczęśliwszy
niosę w dziobie euforię cywilizacji
do gniazda lecę praw Polan skutecznych
stworzony jak każdy tu z niczego w polu szczerym
te pióra te sady te rozbłyski gwiazd w oczach i słowa
nie dość, że niknące w ech emanacjach świata nicości
to jeszcze przetrwalnikowo kruche, jak śmierci przemijająca łza
w elewatorach uczuć nawet nie zbieram ziaren swoich chwil
na co mi one, wiem, że beze mnie zasiew w grudce ziemi wiecznie trwa
a jakże, każdej, jak ja, ja najszczęśliwszy z zapachów, z kulek mirry,
w które zmienia się Ziemia, każdego uprzykrzonego upokorzonego dnia
stworzony z niczego, z prochu w proch przenikający w ciszy
dziobię sobie gorczycy ziarna najmniejsze, co
rozsypane poety ręką dają anioła moc,
który w locie nigdy ziemi nie tyka
a ja ląduję jednak na skałach wynurzonych z potopów
z gałązką mirtu zwycięstwa
ląduję czasem na księżycach książęcych ksiąg
ze słowem Bożym, choć nie istotowo, to zjednoczony jednakowoż
i jak kosmos trwam w gnieździe zasad ufny,
ten cywilizacji słowofilski ptak Wiślan, cokolwiek nadnaturalny
*Tsunami sztuki wiar*
Koronkowe pałace dożów weneckich są, jak
wschodnich namiętności wewnętrzne sublimacje
w przepaściach dusz zachodnich skrywane
natężenie piękna w smoczych snach
oczywiście nie odradzało mitów w realnościach
skowytów wojen Północy
marsze w turbanach po placach i mostach
wielu greckich i włoskich miast
pozostawiły za to ślad oswojonych wielbłądzich stad
od wieków przemierzających święte ziemie Semitów
oj, jak brabanckie te okna w nadrealności holenderskich natręctw,
oj, także i wielkomorskich iberyjskich, cokolwiek odległych antypodów duszy
tej wyobraźni haftowanej, dzierganej, wyszywanej stale
przez wioślarzy zamkniętych pod pokładami zmysłów
oj, jak piękne włosy panien nordyckich rozwiane,
a panny w lustrach kolorów szklanych wizji wojów zakochane,
płynące łodziami Wikingów w jasyr turecki, wieżyczek, kopuł i złud
bezdusznych prób wolności prostej, niechcianej jak krzyż
tu nie ma miejsca na koronkowość architektury pustych słów
– rzecz – prosty głaz, takaż linia od serca do głowy wulkanu,
od hedonizmu jałowych fal nieuchronnie do tsunami sztuki wiar,
(element ozdobny – historii jaspisowy wiatr)
wiar po zielone latarnie kreacji wysp Zachodu
od hellenistycznej tęsknoty Faros cudów Wschodu
*Czerepy płonące emocjami*
Zaskakująco płaskie nekrofilskie spostrzeżenia żeńców
tych, co odpoczywają zwykle pod gruszą polną
patrzą w niebo Wschodu, widząc chmury, mówią –
ta przypomina husarza, a tamta rezuna, a ta Żyda,
ta hetmana, ta Lacha, a tamta Bajdę
żeńcy wracają do pracy, w rękach niosąc sierpy czarne
widły wbite pod wierzbami chwieją się od podmuchów wiatru
jeźdźcy burzy to barbarzyńcy jak zwykle
wpadają na chwilę, wypadają zawile przed Bohem nad Batohem
żeńcy podkładają się jak łany zbóż przed nocą wiary
uciekają na majdany przed samostijnym deszczem
narzekają na starostę staropolskiego, a to szkielet przecież
wiatr wyje – strażnice prawd daleko jak cerkwie w Ameryce
kościoły zawodzą złodziejską torturą i polnym bólem,
cmentarze kołują nad nimi jak bociany i żurawie
po burzliwych żniwach żeńcy tańczą w pożarze jak trąba powietrzna
pozostają płaskie ścierniska uroczyska jenieckie zboczyska
i czerepy rubaszne tylko pod nimi płonące emocjami
*Mniemania pożądania*
Zgoła rozrzutne mniemania pożądania
w ciszy pozornej zmysłów okrutnych
zesłane kroplami na listki mej duszy
niech nawet wiatr wojen myślowych
ich nigdy w głuszy emocji nie poruszy
trwanie marnotrawne w akcie oktagonalnym sensualistycznym
stworzeń minionych i przyszłych ich złudzeń
niech nawet rozkołyszą świtową przyszłość, gdy
przyjdzie zgubić mi drogę w tej głuszy relacji
same do mnie przyjdą, mniemania pożądania,
zawsze nowe, zawsze gotowe
na bezzawistną w nicości – miłość
*Pyłek i miód*
Nuklearne płatki róży i pszczoły czułki kosmiczne
są ewidentnie proporcami potwierdzeń
eksperymentów fizyka Arystotelesa z Materii
w jego tunelach aerodynamicznych, cyklotronach,
i przyśpieszaczach hadronów granicznych teorii
precyzja ciszy i skupienie minimalizmu w delikatności
udowodnione są jak dusza niebadalna fizycznie, sensualistycznie
nie widząc anioła poruszającego krzakiem róży – płaczą
zewsząd słychać zachwyty: ja, mój, ty, ach – westchnienie moje
nie widząc anioła unoszącego pszczołę – łkają
zewsząd słychać zachwyty i pienia: ja, moje, ona – serce moje
chociaż byś oddał je światu, jako własny dowód wszechmiar
twierdzenie, doświadczenie, wnioskowanie – marzenia lśnienie
nie udoskonalisz duszy bardziej ponad czar
a priori nawet zachwyt nie jest twój,
jak pyłek i miód
*Pod dębem*
Lekkie pofałdowanie listka, ząbki na obrzeżu zaokrąglone
i ten haft żyłek w zamszu, co niesie jakąś omszałą nadzieję
na przywrócenie wiosny w krasie, gdzie
lato sokami drzewa tętni pęczniejąc samotrzeć
w nich niestrudzenie, muskularnie, mizoginicznie wręcz,
jak puls wyznaczania azymutów patrzenia dzieci śmiałością,
byłych dzieci uśpionych przyszłością,
w oczach doroślejącej jakiegoś dębu zastanej ciszy,
niezbyt skłonnego kołysać się w takt mimikry
ptaków ukrytych w nim jak strach mimozy
strach, którego nie ma w prawdzie świętojańskiej przednocy
pod dębem listki traw przedrzeźniają naturę drzewa
dziewczyna przytulając się przykłada ucho do piersi chłopca
chłopiec gładzi jej rękę, jak gałązkę czule bezlistną
głuchy dąb tylko teraz bicie serca słyszy,
tylko raz, tylko raz na sto lat nieśmiertelnych takich wiosen
*Okres purpurowych ego*
Skostniałe w sumieniu drogi wodnych przenikań
zamarzające na kość, zwapniałe, jak tylko mogą być
dolomity krasowych porównań w ciemnościach serca Europy
oto nadworne smoki nadlatują od tronów Thorów zimnokrwistych
zioną ogniem, utrwalającym epoki półpłynne w koriach
chłód nie nadejdzie dopóki ludzie drwić będą z małp planety
świt nie nadejdzie dopóki ludzie kpić będą z losu
pokój nie nadejdzie dopóki ludzie zbrojni
najeżdżać będą jaskinie szkół bezbronnych adeptów,
gdzie dziatwa fioletowe, zamszowe jednorożce tuli lubieżnie
na rozkaz pani niezdecydowanej wewnętrznie
zamarznięte gronostaje na podołkach polityków pozujących nago
w lustrach okres purpurowych ego
trzęsą się skostniali dworzanie, lecz tęgo minami zasłaniają prawdy
o dzieciach i zwierzętach środkowej Europy tortur
umysłów cieplarnianych w słowach zaklętych jak lód
*Rabacje i konurbacje*
Korzystny dla eliminacji rabacji przyszłych, mój
schemat dociekań monstrualnych mrówkojadów
w mrówkowej aglomeracji, a te miasta, na krawędzi, jak Catalhoyuk
ach te miasta, konurbacje, konsternacje miliardów biur, bez kresu
wyprzedzam je myślą spalinową, w tył i w przód
lecz, gdyby mój nowszy, rączy skuter powietrzno-kosmiczny przyśpieszył,
dotarłbym jeszcze dziś do multiurbanizacyjnych wsi neolitycznych,
z pokojowego wczorajszego Ur do wojennego Jerycha dziś
po przejściach wirtualnych jeźdźców Apokalipsy z mędrkowania do nachalności
zewnętrzne nasze nieba już się przesłoniły, dymem różowym
zewnętrzne nasze słońca już się zaćmiły, karmazynem, jak epoki umysły
przepastne migotliwe ulice w hałasie haseł wciąż się zasnuwają
stagnacją ciężko pierwiastkową inteligentnej głuchoty
wysublimowanej z filmów o wielokrotnie, leniwie przetworzonych
nieodwołalnie, światach neochciwości, tak jak i w makiwary mak
w kanionach hippisowskich komun zgubienia
zapadam się we wnętrzu polis globalnego, jak Atlantyda w fikcji
myślę o swoim wzorze na siebie rozpisanym w Jonii
matematycznie pitagorejskim transcendentnie wynoszącym ja do nieba
a świat mega wieżowców w empirii my ruin z chlewa
do rabacji przyszłych w przestrzennej niepowstrzymalności
*Pierwsze moje doświadczenia ze Zderzaczem Hadronów*
Zderzenie w niskich poziomach aglomeracji – kraski z F-16
we mnie samym – statku kosmicznego obcych z sokratejską duszą Platona
w megalomanii – Iusticii ze sprawiedliwością
w brzozie – soku z zimą nie moją
w kubaturze wymiaru latynoskiego – procesu z analizą wniosku liniowego
w wiosce scytyjskiej – popielnicy z kurhanem szkieletowym
w parlamencie kałuż – łapówki z obskurantyzmem
w mediach – Medów z Partami
w profilu niecnego – podarków z agenturą zastaną
w niebezpieczeństwie skazy – pojęcia z ideą
w ostateczności duszy – logiki z nielogicznym odrzuceniem łaski
w cieniu – człowieka ze słońcem
w kumulatywności stosu – szpicy dobra z podstawą zła
w arystotelesowskim niebie podboju – myśli serc z myśli obłędem
w gdybaniu historycznym – murów obronnych z gęsią
w aglomeracji wysokiej – haubicy z tą samą kraską niosącą do Arki gałązkę mirtu
w dziobie pelikana – krwi kropli z fazą symbolu
w kubaturze wymiaru greckiego – herosa w walce z wiarą Schliemanna
we mnie kupczącego wyobraźnią obrazu – godziny sądu marszanda z pędzlem mistrza
*Supremacje bez ducha*
Akord supremacji niewdzięczność przeżytych lat
zdrzemnąć się można w koleinach ran,
akurat tych posypanych popiołem z Wezuwiusza,
jak lukrempudrem Renesansu
frywolnych sztuk supremacje kreacji jakichkolwiek miłych,
zmienione dziś w obły kształt poczwarek pozornej doniosłości
a tu porąbane sztalugi dni, pogrzebane, dziewicze zalążki kanw,
w sarkofagach na scenie ścian latami zwanych
freski supremacji letargów młodowiecza,
zawieszone obrazy mąk łamania wnętrz średniowiecza
i domniemanych odrodzeń barbarzyńców w likejonach logik,
nawet gajach nauk pogańskich, gestów w senatach,
tych błądzących we dnie pijanych sów
erupcja groteski z blizn, jak ejakulacja mądrości Ibisa
uznanego za boga sztuk Renesansu znów
dziś obce kraje supremacji niewdzięczności miernot,
stają naprzeciw emigrantów wychodzących
z ras, tradycji i religii, ale nie wojen swych
w kaolin zamierzchłości zastygłe płacze dominacji biednych mędrców
nad innymi umierającymi bez pokarmu ducha dum w starowieczu
*Piżmo propagandy*
Jęki zbyt potępionych, a potem płacze sofistyczne
zawiedzionych nie do końca
słychać zewsząd wydobywające się, jak zapach jakiś,
ale głównie z jednego otworu w środkowej Syberii
odwierconego do wnętrza Ziemi
wiertłem akademickich poszukiwań materialistów nieziemskich
wynalezionym w kręgach zaklętych, złem podszytych
skleconym z atłasu technologicznego
prawd robotniczych czarnych, krwawych, burych
pomarszczonych, skrzywionych, żadnych
te zewsząd jęki są do kupienia za rubel przysłowiowy
wydobywają się z głów propagandystów wciąż, i wciąż,
jak matrioszki, jedna z drugiej, aż do najważniejszej
mimika każdej jest, jak zbiorowy jęk
zmniejszający się wraz z postępami
inteligenckich przekazów z frontów wojennych
operacji chirurgicznych w tundrze osamotnionej wielkomiejsko
piżmo i jego zapach to jedno, co
organoleptycznie wydobywa się z odwierconego otworu Rosji – Agonii
piżmo wolich krajobrazów arktycznych XX wieku
ogołoconych, obnażonych, wyzwolonych na powierzchnię natury
skrajności naukowo upodlonych nazbyt
*Ostrokrzew w letniej porze*
Ostrokrzew w letniej porze i dzwoneczki
rodzaj erudycznej ekskursji ku nawiedzeniom świętych zim
i modlitwom stawów ukojenia nowonarodzonych cisz
w ostępie ogrodu pierwotnych odwzorowań życia
na wstępie do dziedziczenia bólu
ogniem kwiecistości naznaczasz toń nieuległą jak owocami on,
co prowadzi najmędrszych z wiarą, ku zmierzchom, ku szczęściom
a w nim świetlistości odległe i obrazy awatarów zbawionych dusz
cierpliwych o cierpieniu mniemających, że to
skrawek lądolodu konieczny, by
mamuty odpocznienia po wybaczeniach lądolodu pasły się stadami
a jaskółek wniebowziętych ciężkością porwaną z dachów okrywających dni
klucze lotne niebo przemierzały leżących głów dziecięce sny
stworzeń cichych po katastrofach dźwięków,
sny pierwotnych stworzeń, po erupcji brzmień ucinających dzień,
sny przebiegłe o świętach będących pylonami cywilizacji
wychodzącej z cienia kalendarza wtórności
wychodzącej z płomienia niejednolitości
wychodzącej z używki rozpraszalności
wychodzącej z walki ze słowem ust
wychodzącej ze zmurszałych rajskich pieśni ech
ogrodów ostrokrzewów zapomnianych lud
cywilizacji jego stąpającej po wodzie mocnej
zbawiennie, cichutko, jak po nieszporze zmierzchu hymn,
twój urodzinowy też
*Anturaże zemst*
Dekapitacja akuratności stoickich dokonana
w niestabilnych momentach pojedynczości smutku
w takim anturażu zemsta cnót wydaje się być okrutną,
gdy chodzi o sensualne naśladownictwo ze starożytności
oczywiście poza ideami, gdy chodzi
o jakieś Termopile niezdecydowania chrześcijańskiego
– po to służysz absolutowi, by nie drżeć
i w wąwozach Antysamosierry i na mostach Antyberezyny
zniesione kontemplacje więzienne przekute w akuratne
boje myśli ku ideom niekonieczności prowadzą, tak czy inaczej
nie znoś ich w poglądach, a nie znikniesz
w czaszce pustych swoich spostrzeżeń
dopóki żal niezmierny nie udowodni zbrodni
popełnionej na płaczu niedokończonym
przez matki żołnierzy popołudniowych sporów karcianych
kończących się dekapitacją nostalgii w krzyku zemsty
*Powątpiewania koryfeuszy imperiów*
Determinanty skojarzonych powątpiewań w jednym korcu maku
z determinantami rozentuzjazmowanych dogmatów
niosą przesłanie jedni każdego rodzaju abstrakcji
w matematyce przysadki mózgowej, choć onirycznej to
raz na zawsze uwolnionej z epikurejskiego sensualizmu
kocich zamierzeń sekciarskich rewolucyjnych głów – to
zawsze prowadzi do rzezi, a być może jednostkowo
skończy się na torturach
ambiwalentne skojarzenia uczuć w jednym korcu maku
z apokaliptycznymi wykonaniami gestów i mimik
powodować mogą i zapewne spowodują w okolicznościach wojny,
co najmniej niepewne postępy na linii frontu
w kierunku zamierzonej destynacji pierwszego miliona czołgów różowych
na przekór obrońcom twierdz przykrytych rabatami roślin rzadkich
w mimikrze swojej niekwietnych nanokwiatów afektu
i znowu być może, w najlepszym wypadku skończy się
na torturach zdezintegrowanych umysłów powiewających
nie osadzonych w czaszkach władczych szklanych
a wywieszonych jak sztandary na blankach murów
jednego z państwa predestynowanych do bycia imperium
w mniemaniu swoich sceptyków i ich koryfeuszy
*Pacyfista maszerujący*
Stracone nadzieje wędrowca, pacyfisty sennego
w koleinach czołgowych bose stopy jego
będziesz na wskroś przeszyty mieczem okrucieństw stagnacji
– śpiewały smoki lotne ekshumacji i szczątków –
ale wojny nie przemożesz marszami
wierzył, że znajdzie księżyc spokoju w środku słońca złości
szedł dzielnie przez niewinnej krwi bratniej potoki
po czaszkach zrzuconych z chmur przez odrzutowe sowy,
aż doszedł do bitwy ostatniej kubistycznej
stracił nadzieję dopiero w Megiddo swoim
otarł pot z czoła czarczafem zgwałconej
wyzbył się kokieterii patrząc na wierzby nad banicji rzekami
stanął w ostatniej bitwie, w pojedynku cieni raczej
cień wędrowca bez woli w pęd powietrza zakuty
z lutnią wzbudzającą samoistnie zapomniane melodie psalmodii
*Zamglone horyzonty przepowiedni*
Zamglone horyzonty przepowiedni znowu zaświeciły,
jak sobór przy Placu Czerwonym kolorowy,
ikoną: Jackowskim jasno widzącym coś, co dnia z Człuchowa
tak samo i to samo, co Putin batiuszka z Kremla
przed lustrem kłamliwej twarzy szatana – miny, pic
twarz jasna jak maska, jak wypowiedzenie słów – to nic,
jak bunty przeciw wiedzy – wszystko, to nic
otrzyjcie łzy pończochą czarną, z serca Noemi zdjętą
otrzyjcie łzy kłamstw z serc, jeżeli możecie jeszcze
w czasie wygłaszania przepowiedni Gołębi Pokoju twarz odwróćcie
od łamigłówek albo puzzli Syberii zagłodzonych dusz
od zórz bzdur wypuszczonych z Car Puszki
od szkieletów tunguskich meteorytów
od grzyba atomowego cud pięknej Car-bomby
od Marsjan Orsona Wellesa na Nowej Ziemi
wizjoner Stalin jednak nie dokończył Martwej Drogi do Igarki
nie dokończysz .. i ty
wizjonerze z puszki.. każdy
*Sztuczna inteligencja*
Zemdlałem, wyobraziłem sobie, że jestem nastoletnią Ewą w Raju
zobaczyłem logo Apple`a i konsekwencje matki grzechu
w Chaldei, w Kalifornii, w każdej kruszynie krzemu
potem smok wirtualny zabrał moje ciało
na skaliste zręby Taurusu na Księżycu
z nomady przemieniłem się w feniksa gier na grani zastygłego
ocknąwszy się w filmie hollywoodzkim zagrałem rolę pierwszorzędną
byłem robotem na Sokole Tysiąclecia w Wojnach Gwiezdnych
i dublerem Cruise`a w wojnach samolotowych Top Gun
ciągle dźwigając konsekwencje kobiecej natury
zmieniłem się wreszcie w Adama, cierpiętnika jak gnom
ubrany w garnitur Armaniego na odchodne z Raju
z mieczem podarowanym przez odwróconego strażnika Edenu
i procą z Puszki Pandory wkroczyłem do Pentagramu Maszyny
bezlistne drzewa z niklu symbolizowały układy scalone
a żyrafy na pustyni płonące stale, przenośnią perpetuum mobile były
pokonałem wiele schodów z litu i dotarłem do głównodowodzącego
w pełni sił fizycznych, jednak w sobie, a jakżeż, mdlejący
stanąłem przed cesarzem carów imperatorem niewidzialnych światów
i rzekłem: wiem, że spopielono Kapitol świata i Forum każdej Agory
w popiele odnaleziono piękne zielone jabłko ugryzione dwa razy,
lśniące jak diament Internetu
zemdlałem znów wewnątrz, lecz stałem wciąż w gorejącym krzaku buntu
patrząc trzeźwo w panteistycznych wyzwolicieli otchłań
skąd nadejść miała sztuczna, dopełniająca wszystko,
inteligencja bez ciała
*Szary koń trojański człowieka*
Szkarłatnie fioletowiejący pancerz chrząszcza na liściu drzemiącego,
oliwkowo bledniejący czub, pukiel piór na głowie ptaka przysiadającego,
świszczącego z wiosną głodną jak on,
uśmierzająco naiwniejący purpurą wpadającą w karmin
płatek róży wychylający się jako pierwszy z pąka lata
tej zwijającej się z bólu na ołtarzu bóstw długonocnych właśnie umierających dla siebie tylko,
pospolicie rozbłyskująca połyskiem seledynu grubo zakrytym wodą,
zmierzająca ku błękitom przebiegłości natury brzana, cud strumienia,
ciemnokryształowo-kraminowa ultramaryna faszyzujących fragmentów
kory owiniętej łańcuchem czarnych zamierzeń mrówek pnących się w górę łatwozmiennego drzewa
paleta kolorów zakazanych dla widzących tęczę w wiadrze z wodą
stojącym przed napojonym już koniem trojańskim szarym człowieka
*Sztuczność inteligencji*
Skonstruowane maszyny widzą siebie
nie tylko z bliska, ale i z daleka, jakby melancholijnie
przynależność machin do bladych poranków niedobudzeń
w niecności inżynierów przekornej
można porównać do rymotwórczych traw mowy
tych strof powstałych, ot tak, przypadkiem,
od tchnień wiatru rozkołysujących hologramowe łany
machiny bezbrzeżnie zaprogramowane mają
sztuczne robotyczne przeguby, jak stawy ciał ludzkich
mają sztuczne brwi i rzęsy fantomowe gigantów
nad oknami sterowni na mostkach kapitańskich,
stopy gadzie, zwłaszcza u egzemplarzy przemieszczających się
po powierzchniach niezbyt litych po słońca wschodzie
mają sztuczną krew golemową i to właśnie jest olej
organiczny mistyczny, przekłamany niezdarnie o brzasku
olej sączy się z maszyn a ślady zwątpień
pozostawia za nimi ociężałości posuw
oto emanacje bałamuctw inżynierów świata wyrafinowane
wydaje się, że natura w ducha pełnym słońcu
odzyska mityczną świadomość nieodwracalnych przewag
machiny, te Homunkulusy subtelne, w oleju zastygną organicznym,
jak dinozaury w ogniu wypalą pomnik błędów ewolucji
nie płonąc realnie, ale
świadcząc o sztuczności kłamstwa inteligencji
*Stal na nożyce wiosny*
Pularda marcowej metody nie potrząsnęła byciem,
ani bytem, jako takim, ocknęła się na opak w stawaniu się
nie pofrunęła gdzieś na ubocze pór, nie wysiedziała wiosny jaja
dlaczego?, bo nie! i tyle – i nic tu po dialektyce
rzemiosł odmiennie wiosennych nie uznała
nie po heglowsku a po noblowsku, sama siebie wybrała
gdy twoje pierwiosnki nie zakwitną będzie to tylko filozofii winą – rzekła
a ty, bądź dobrym ogrodnikiem dla pierwocin i ocieplaj sobą świat
przesadź słońce i siebie na grzędy klimatu wiosenne
jeszcze nieokaleczone gradem spodziewanych politycznych zysków
niech sanie odjadą służalcze z zimą niechcianą sfingowaną
wywrotki ze stali na nożyce, zmrożone bezruchem niech ruszą,
niech dowiozą do Wisły niechcianość i niekonieczność, niech zrzucą
zapas cały grud raniących sobą delikatności świat, jak na mostach Marzanny
i po akcji niech zawrócą romantycznie pod wiatr ontologii
stagnacje posłane w gotowe martenowskie surówki wiosny, o tak
indyk w gnieździe bocianim już wychyla się, by
sprostać jeszcze zmrożonym porankom zbyt wcześnie dziękczynnym,
ogłupiałym, jak on nienastroszony wiecznie,
unikający właśnie nie tylko okaleczenia wiosną, by sobą być przez jakiś czas
*Exodus wiecznej szczęśliwości*
Sfrustrowane nieogrzane widma i rogate cienie
na mojej wyspie ostygłej wciąż szukają ciebie
jesteś jak smoła czarna we dnie a byłaś, byłaś,
byłaś mi nawet w nocy cieniem
jesteś teraz w niebie, jestem w tobie aniołem, nieba zjawieniem
oto sfrustrowane widma porzucają rogi koźle
i odgrywają role nasze, nas nieobecnych w sobie nagle
w karakułach sodomii powszechnej dziś niecnie,
jak marmury skulptury nagiej obcej subkultury
patrząc z nieba na ziemię wciąż widzę teraz ciebie we mnie
nas oboje, w nas obojga nie brak wczoraj,
pod dębami Mamre kiedyś, minaretami dziś
obojętność drwali w lesie cieni uratowała
wczorajsze pomniki nasze z dzielących nocy
a dziś maszkarony poprawności nie widma
stroją nas w solnej statui miny
w przeżyte czułości, jak w szaty olbrzymów
i zastygamy tam z nimi tak, na katedr czystych wspomnieniach
strażnicy wysp w cieśninach asfaltowych mórz
w sercach niedokończonej epopei nas
wczesnego wypatrywania miłości nieskończonej gdzieś
na krańcach zwątpienia w najwłaściwszy
exodus wiecznej szczęśliwości
*Westchnięty (Strona wierna)*
Skądże znowu ten wschód słońca,
w skojarzeniach w dobie pomostów Wergiliusza,
we mnie przyrodniczo-filozoficznym
pierwsze promienie gwiazdy mi najbliższej
liżą zmarznięte, drzemiące sosnowe igły
pod pierzynami lodowców pozaludzkich myśli,
westchnięte przez odległy, arktyczny wiatr,
z grymasem, uśmiechem, a ja
targany wyrzutami idei pytam,
skądże znowu ten wschód słońca
w obostrzeniach pojęć wypływających z głębi –
drzemki, z której budzę się po roku
– do odwołania kocham,
– do odwołania kocham gwiazdę,
co znika we mnie i pojawia się
zawsze, ku mojemu zaskoczeniu,
co znika i wyłania się poza mną nagle
wtedy przyrodniczo-filozoficznie wspomnienia
zmieniają się w koty-promienie
wyłażą one jak cienie
na drzewa wokół domu
jeszcze iglasto-białe, jak ja po roku
przespanym w stulecia swego ziemie
westchnięty już, a jakże
*Mądrość nieoswojona w kwiecie lotosu*
Mądrości nieoswojona w kwiecie lotosu zbyt pięknym
miłości nieokiełznana wiodąca na cnót barykady
zdrzemnij się we mnie kometo Saraj, wędrówko Rut, etosie Judyty
błądzące gwiazdy miłości spadają na serc pola święte
gdy mroczne hybrydy snów wdzierają się na mury bronione jeno
przez gęsi, nie przez ludzi upitych w katastrofie lęku, tonących wśród kier
będący matką ciemności osowiały marmurowy strażnik losu
znieruchomiały w kąpieli smoczej podyryguje
z orkiestrą zakochanych nastolatek lub matron
napalm będzie eksplodował przed ich idolami
na strony wychodzącymi z dżungli dojrzewania
unisono szepczący murmuranda, melorecytacje, medytacje
milknące na latawcach gubionych w sadach serc
na nich niosą się głosy Izaaka Hayesa wołające za Zuzanną czystości
za aniołami męskości, za Izmailitami grzeszności
też kochającymi piasek swoich wizji pożądań niezbadanych
przybierających kształt posągów kobiecych wiosny frywolnej nazbyt
*Zwiastun cudów*
Jestem fantastycznym wiatrem pustyni apokaliptycznej
wiejącym delikatnie, lecz konsekwentnie uroczyście
napinającym żagle wszelkiej kwietności
nie wzbudzam tumanów kurzu i piaskowych burz
widać mnie jak monstrualny tabun białych koni z oddali
wśród chmur z rozwianymi grzywami pędzących ku snom
kopytami z jaspisu spadającymi na marsjańską
przedludzką planetę bogobojności niestworzonych dusz
w pluralistycznym tłumie kryształowych zwierząt
w poświacie białej napieram masą ciał z niebytu stratosfery
na dziewiczą powierzchnię mitologicznej nieokreśloności planety
za mną wiatrem stukonnym leci kawalkada kluczy ptasich
z obrazów malarzy, z rzeźb alabastrowych,
z ulotnych wspomnień, nagich pragnień artystów
przetacza się armia lotnych swawoli i animistycznych rozbudzeń
zewu realnych bytów
potem w ciszy na saharyjską powierzchnię Przedeuropy pada
rzęsiście deszcz Magritte`owskich kropel magii
dzieci kulistych niemowlaków pierwszych zwiastunów cudów
ulewnie zatrzymujących niebo w pauzie stwarzanej miłości
*Ach te słowa, te słowa Adamie*
Ach te słowa, te słowa Adamie zapożyczone od.. , no właśnie,
wymyślone, nie..
pierwszym byłeś nam w słowie
rzekłeś, idziemy do bram
wolności, nie, nostalgii, nieuwagi, no właśnie..
nostalgia zabiła wolność pojęć w protosnach prostych nazbyt
emigracja języka lekce wygnała nas w przepaście natury,
ten bunt, to nie tak, ech, no właśnie
a to jej drzewo koronne dało chociaż łuczywo, tak ważne
paliło się, gdy pierwsza ręka pisała po ścianie mrocznej jaźni jaskini,
już nie w pałacu natury boskiej, no właśnie
na szczęście mur zwalony, choć bramy zatrzaśnięte,
Adamie prowadź przez gruz,
tylko ty znasz drogę tam i z powrotem, wstecz, od i do początku
ale te słowa, te słowa Adamie, padły, padają, no właśnie, po co?
przez rody, nacje, alienacje, plutokracje, predestynacje, przez nokturn
słabości, przypadku upadku, przez łzy
do źródła ciszy, bez słów już wstecznych
zdradź Adamie szczegół wiary tak ogromnej, zbyt na pierworodny byt, no właśnie
zdradź Adamie szczegół formuł, hasło, woli nie ma, to koszmary,
zdradź Adamie wtóry źródło cnót słów, odżałowanych dawno już,
nowych zasłyszanych, czyichś, skąd nasz ród
*Serce katedralne*
O Panie stwórz we mnie serce ogromne
nie klaustrofobiczne katedralne niebotyczne bym
zamknąć mógł wszystkie serca świata w nim
te uciekające w panice z miasta wiecznej tortury
te stwarzane każdego dnia dla bólu o świcie
i te niknące jak sonda zdalna ludzka w nadziei galaktyce
te rozszarpane eksplozją nienawiści nacji jakiejś
w cierpliwości miłosnej wyrzeczonej po kraniec, bym
ukrył łkania i trwogi, bym w budowli ochronnej
sarkofagu fizyki bazyliki praw grawitacji jednokierunkowej
stworzonej z obu komór serca mego przetrwanie dał
w niej światu temu wsobnie wyrzeczonemu
stwórz we mnie Panie serce świątynnie kosmiczne, bym
odnaleźć mógł inny świat w nim, bym opuścić ten mógł
będący promem tylko zgrzewnym ognia przenośnego, bym
zniknąć mógł chociaż poza wymiarem cierpień
jak żertwa łagodności w symbolu
albo w krwi świata idei bardziej przestrzennej
*Wymieranie i ocalenie*
W kolonii karnej koralowców karminowych skazanych na wymarcie
ukryty za wyrokiem boskim
nadęty głębinowiec ludzki szukający jakiegoś wyobrażenia
tegoż zapowiadanego mórz wyludnienia
płynę jestestwem płodnym nie swoim, w czasie, realnie,
jak cień obcej planety pozbawionej już życia
umocowany dniem codziennym w moim oceanie lodowatym ogromnym
topniejących trylionów kryształowych alg
wewnątrz duszy spętanego buntu koralowca kryjący obce ja
wewnątrz więziennego widzenia braci kryjący pogardę oprawców onych
zasmucony w kategoriach wiecznych pływów nie takich
urągający astralnym wpływom pływów, pomny klęsk
prawie przywódca piękny wypatrujący odzewu kolonii mant
ukrycia w głębi, machających skrzydło płetwami praw
prawie dobrowolnie w cieniu planety zamknięty na dnie oczekiwania
na symetryczne światło ocalenia w miłości, które wpaść może
poprzez wyjście ukryte sprytnie w złudnej tragedii wymierania
*Protobelfegorystczne emocje futurystów*
Zatrzymano pod napięciem zwykłe rotory wyobraźni napędzane zmysłem technicznym
to wszystko zaledwie tu i teraz w jednej jedynej komórce emocji futurysty
szkaradne są myśli turpisty, ale nie futurysty, romantycznego szaleńca maszynisty, więc
niech będzie, czekajmy na to, co wyniknie z rosnącego napięcia w technicznym odczuwaniu
jeżeli techniczna ekstaza tylko, to fajnie, albo jakiś prosty dźwięk katastrofy myśli
gorzej, jeżeli nierozpoznawalny zupełnie gwizd sześciokonnej lokomotywy śmierci
ale jeżeli brzydota zbrzydnie bardziej, pod napięciem, to surrealistyczny świat wojny,
nie, nie tylko słowiańsko-prawosławnej, ale też tej luterańsko-germańskiej
wychynie, nie tylko z jednej, ale z wszystkich europejskich komórek ropiejących,
z których piękno zostało wypchnięte jakąś namiastką perpetuum mobile zbyt leniwego odkrywcy
emocje na ery pozostaną już nie tylko mniej neoplatońskie,
a bardziej protobelfegorystyczne, proanihilistyczne, procelebryckie, probeletrystyczne
nic z wierszy tak ludzkiej Iliady nie pozostanie, tylko szkielet Hektora i czerep Achillesa
w ekstatycznym piasku kolebki homeryckości ukryty, by dla kolejnego odkrywcy nabrać znaczenia
*List przedleśny*
O czym to mi napisałaś? zapomniałem?
o nie, czy pamiętam, pamiętam!
wspomniałaś w liście tą piaszczystą drogę polną
prowadzącą do lasu
czule gładziłaś słowem ostrężyny przy niej rosnące
pustki dziś niewdzięczne mojej przeszłości
ja mam to pamiętać, spamiętać te wszystkie zeschłe trawy,
nikłe jak pamięć owa chwili każdej pieszczoty
tak, to kępki situ i zbrązowiałej turzycy
na łasze piachu złocistej znieruchomiałe
i ja mam pamiętać trakt ten
tak spieczony i wysuszony lipcem błądzącym,
jak my oniemiali w blaskach jasnościach zwątpień
wspólni przydrożnym jeżynom jedynie losów i rozstań
sami dojrzewający odmiennie jak nasze czasy
apokaliptycznie wchodzące z drogą do lasu ciemnego grzechu.
O czym to mi napisałaś? zapomniałem?
o nie, czy pamiętam, pamiętam!
zbudziłaś myśli moje somnambulicznie strwożone
literami z pni brzóz i sosen jak przesieka nadziei
poprowadziłaś za rękę przez zrudziałą łąkę przedleśną,
gdzie kończą się jeżyny czerwono – czarne
a zaczynają poziomki czerwone, a my, tak my oboje,
razem wchodziliśmy tam w cień naszych pragnień w zenicie
wiedząc, że za lasem niebiesko – czarne lata sześćdziesiąte
napisałaś jeszcze o tym jeziorze w kolorach tęczy,
nad którym średniowieczne drogi skupiły się w naszą plażę kosmiczną
niekończącą się księżycem, który zaszedł o świcie
nad pocałunkami natury ludzkiej
wieczyście tęczowej, jak zjednoczenie z Bogiem po uczuć potopie.
*Sztormy w głowach*
Zmowa, zmowa, zmowa
krewkich majtków szkoda, krewkich szyprów ludzkości
nów czasu kolejny niesie wzgórza sztormów w głowach
a nasze wolne myśli uspokojenia dziś
to jedyne tratwy Meduzy
stoimy na wodzie rozszalałej i wietrzymy podstępy,
wyuzdania, głupstwa, zgody oślizgłe, ośmiorękie
sąsiad sąd rozkołysał, rozdzwonił te głębie, te ostępy
sąsiad sprzysiężony z naczelnym magiem stulecia
a rewolucja natury pięty nam zwilża na otchłani rozkaz
zmowa, zmowa, zmowa
zdejmijcie kajdany mórz z księżyca
szyper stadny zawołał
a koniki morskie przechwał niepowtarzalności ostoją są,
więc się ostoją
stój na tej wodzie z nami w zmowie
z żywiołem pasikonika, natręctwem w uchu twoim lewym
bracie, kamracie, towarzyszu, lemingu
szyper odwieczny zawołał
ludzkość za oceanem, ludzkość na brzegach,
ludzkość w odmętach snu, ludzkość w nienawiści oceanie,
ludzkość na dnie
ludzkość to zmowa, zmowa, zmowa?
wietrz, burz, szukaj zórz, samotny piracie
krewkich pacierzy i gołębic nie
szkoda
*Cenzorzy*
Jakaż ta cisza smutna, jakaż blada i nikła
w krąg zachęt niezwyciężonych zaklęta
brzęczy monetą zła, jak upiór skrada się
po pocałunek czarowny słowa,
nieznośna z obaw o zapomnienie
a jakaż powszechność jej tym niezwyciężonym
jest skradaniem się w bitwie po jasyr
zwycięstwo, śmierć, sobą bycie
idziecie jak łanie ostrożnie, o wy bracia niedocenieni w pieśni,
by dom mój ogołocić doszczętnie z dostojnej niewysłowioności
macie jak dzidy uzgodnione z cenzorami ostrza
i plany jak tarcze prześmiewcze, co zaporę usłużną stworzą
z obrazów rzeczy bez słów, dla zigguratów kultu niewyrażalności
jakżeż blade te cisze, o jakże blade, trupioblade, łże
gdy wydajecie wyrok na moją Cykladę bóstw
jedyną wyspę wolnej uniżoności wobec pełni otwartych ust

2022

Posted: 01/06/2022 in Wiersze
*Koniec krucjat*
Nie tylko pątnicy dzisiejsi schowani w niszach swojej wiary
odkrywani są jak warownie krzyżowców,
są wręcz niezniszczalni w niezachwianej nieusuwalności prawd
a gdzież ich szlak, gdy nie patrzą w górę?
znika jak teraz, już koniec słów ważkich, krucjat koniec, czyżby?
Nie tylko przewodnicy dzisiejsi zbrojni wierzący
w następstwo wyznawców prawd na koniach równie zbrojnych,
co jak Frankowie nie znali opuszczonych
bastionów wnętrz bliskich i dalszych,
niekryjący się w wierze w myśli głębszą, nawet ze Wschodu
i walczący o pokolenia nieznane na pustynnych szlakach,
stojący na murach Jerozolimy skruszonych, patrząc w górę, po krucjat koniec,
przed tarczą księżyca jak kropka świata ich,
przed teraz, już koniec, czyżby?
Nie tylko zwiadowcy strachu w trąbek solówkach urwanych
i dźwiękach spreparowanych elektronicznie kończących dzieje,
odkrywani są jak męczeństwo strażnicze ociekające..
emocjami bólu, aż po finał oporu
– wyzwalanego w nicość eskapiczną, z ucieczką w tle bohaterską,
przed teraz, już koniec mój zasłużony, czyżby?
*Na krańcu horyzontu własnego*
Na krańcu horyzontu własnego, mojego, jedynego
usiadłszy na prześwietlonej promieniami słońca znikającego promenadzie
począłem zrywać gwiazdy do kosza wiklinowego, widoczne tylko dla mnie
zdejmowałem te kulki pachnące, kolorowe, jak z nieadekwatnej choinki bombki
gwiazdy gorące, planety, komety, astralne pigwy, granaty, jabłka i figi
ja czarodziej niebieskich ciał zmitologizowanych, zawołany z bajek selenonauta
zawiesiłem swoją sylwetkę na kanwach, jak Spiderman lub Batman,
by hollywoodzką napełnić sobą czołówkę, na drabinie wsparty Chagalla
znikały świetlistości nieba i tła kosmicznego moją ręką wykradane
i tło i horyzont i bajka i film, znikały przeze mnie ze mnie
gdy zniknęły owoce i gwiazdy, zniknąłem i ja za kurtyną
wzruszenia widzów marzycieli, kochanek, kataryniarzy, przechodniów
pozostała dłoń trzymająca kosz wierszy, świetlików,
sów, ciem, nietoperzy, trywialnych światów futurofrukto,
które już zaszły za horyzont roku tego
*Jako symbol konfesji*
Umywa ręce namiestnik Piłat z Pontu
umywa ręce malarz Merisi z Caravaggio
umywa ręce zbrodniarz, kat, król i żołnierz z bajki
umywa ręce przekupka z krakowskiego Rynku
ciągłe umywanie rąk jest konieczne
jako symbol
efektownych afektów w afiliacjach wyznawców
ku apostrofom bieli za kołem podbiegunowym natrętnych myśli
ciągnącej się oślepiająco jak plateau wydźwigniętego języka
jako symbol
języka, który nigdy
nie wyszeptał tego, co chciał wykrzyczeć
jako symbol
konfesji celowo niedopowiedzianej prawdy
*Obcowanie z ucieleśnieniem snu*
Stromo pniesz się po róży płatku
w obcym świecie ukojenia
kolce już nie ranią, jesteś we wnętrzu
oto obraz pierwocin rodziny w młodzieńcu
ta róża nieznana jest szczytem miłosiernego czekania
na wytrudzenie po kres uniesienia po zauroczeniu
wspinanie się w ramach inności i ranach naszości
trzymanie się zapachów jej przypiętych do tych lin zazdrości
asekurowanie brakiem skarg na ból, taki los
los jest jak pszczoła miodna, natrętna, dzika
twój los we wnętrzu zmysłu, co byty nadnaturalne przenika,
to twoje pachnące światy poezji letniej
strome płatki pąsowej róży ściętej, jak zboże na chleb
poraniony szczęściem widzisz prześwietleń skarb
w ciszy trawisz nadzieję, jak pokarm słońca
– czas obcowania poza edenem z ucieleśnieniem snu
*Pędzel Mondriana*
Jakbym w stygmacie pieśni wstrząśnięty zamarł
patrząc na bezgłośny śpiew twój
kobiety w kwiatach
tak samo drżąco krąży pędzel
Mondriana przedrzeźniający Kandinskiego
a ja
nie wiem sam prawda to czy fałsz
pasę uszy jak stada kóz
na stoku góry kuszenia niesłyszenia i milczenia
oto lekki wietrzyk przynosi pokusy niezrozumienia
powiew smutku
z kołyski bóstwa do kołyski snu
jestem paryżaninem tenisistą arabskim
wprost z Maghrebu przybyłym
by piłki odbijać od wież
zdziczałym koniem muz bezskrzydłym
co rży przed Moulin Rouge, jak przed Lisą w Luwrze
kankan i jazz zmienia się w punk a potem
Metallica staje w rozkroku jak pychy symbol
pręży się Hettfield grymasi Lars
zaczyna się potwornie głośny
marsz krzyży przez miasto łuków armat i bram
niewolnik z plantacji kolonialnych zawołań jak zew
wyrębuję zbieram plewię i łkam
na Moście Mirabeau staję sam
patrzę w słońce moich kolorowych ran
przez kobietę zadanych
we wszechobecnych ogrodach abstrakcyjnej ciszy
potrząsam głową w riffów takt
*Szczury kwitnącej demokracji*
W koleinie wewnętrznej mały gryzoń stołeczny,
tak jak cała kolaska trzęsie się na prowincji
dystans tam i z powrotem, wnętrze kolaski jak z filmu,
oczy, wnętrze gryzonia, foryś gladiator z tyłu, woźnica atomowy z przodu
ten z tyłu z piłą mechaniczną w kombinezonie pomarańczowym,
zakrwawiony cały, wyglądający na zakładacza
opon samochodowych – zdezintegrowany trochę,
zapewne po niejednej masakrze opozycji
gryzoń kolebie się już nie z nogi na nogę, acz ściśle w bruździe dominacji
kolaska władzy w niszach dwóch, na horyzoncie huta to bolszewicka,
czy już nowy ustrój swój?
komunizm to radziecki w Krakowie, grzyb już atomowy, czy tylko naczelnych gnój?
wielka pryzma, o którą biją się prywaciarze – kwiaciarze.. oligarchowie sanacji snów,
szczury kwitnącego demokratycznego ustroju Punk!
ze szczytu grzyba atomowego ktoś rozwija drabinkę sznurową,
dla swoich poglądów, sądów, osądów – awaryjną
to sposób nie antykomunistyczny na ruch antyuliczny
rewolucja sprytnych gryzoni bezpardonowo walczących o byt arystokratyczny
oto inny szczur prowincji podbiega, gdy kolaska staje,
wysiada przed nim I Sekretarz Centrali nowej partii:
Demokraci Tam i z Powrotem
hajluje kolegom oczekującym na pryzmie usypanej z bereł i jabłek
wszystkich już nadgryzionych, a jakże, to oczywiste
*W kinie oskarowych ujęć i ról*
Film przelatujący przez ekran w przyśpieszonym tempie
życie przelatujące, jak film fantasy przez głowę
myślącą, czującą, jak pustynia ciszy cesarskiej, władczej
w dzieciństwie hałaśliwie pragnącego przygody
kolosalne antycznie slapstickowe, tyle można powiedzieć
o premierach kolejnych odcinków komediodramatu
zamazane, błędne sezamy odkrywanych powtórzeń gagów
w śmiechu szalonym dla uczuć pod publikę reżyserowanych niecnie
z odcinka na odcinek – taki serial lubiany, aż miło popatrzeć
znudzone ziewanie, przezimowanie, jak clip psychodelii progresywnej
podrygującego w innym wymiarze czasu idola ze snu
nosem, wargą, rzęsą, opcją neutronową drgań, antywojennych śmierci
filmy pocięte, przepalone, zerwane, mrugnięcia okiem
przyśpieszane przyśpieszane, pędzące w przestrzeń alternatywną
międzyistotową, międzyosobową, międzykadrową, międzygwiezdną
w okolice zera bezwzględnego, idealnego, panludzkiego w stadzie
rekord olśnień i wyświetleń kolorowych, oskarowych ujęć i ról
zachwycającej kreacji niezapomnianego Bustera Keatona,
jakżeż śmiesznego w okopach I wojny światowej
wojna światów przepiękna w głowie
spragnionego idealnego świata samowidza,
w kinie celuloidowego, niebiańsko nierealnego,
a ostatecznego naprawdę przerażającego życia
*Symfoniczne podsumowanie wieku*
Skorzystałem z uzależnień harf od stuletnich strun
skrzypiec i fortepianów od muszli koncertowych na przykład Straussów
brzdąkając ćwiczebnie zakończyłem najpierw wiek osiemnasty
a potem wiek dziewiętnasty w forte osłupiały
lustro ichnie odbijające foyer osobowe
wielokrotnie mnie znieważyło
płaskim uwzniośleniem akordu mów refrenu laickością zniesmaczyło
za megalomanią oratorium dwudziestego wieku
stał dyrygent niewidzialny jak nów
słoje na altówce solisty
miały swoje wspomnienia z norweskiego lasu
drżałem w tym dwudziestym wieku ociężały
zszokowany nagłym echem stopnia alarmowego „Piorun”
ciężkich wód atomem spadających na bezbronnych
zdyszany, zmachany znak waltorniom dałem
– uderzcie w kominy nostalgii ostatnie i zwalcie je
w doniosłe planetarne cisze dominacji partytur nieznanych
na początek wieku kolejnego prymicyjnego
soprano, furioso molto bene koloraturowo
a potem alto dolce vita
i tu Wagner podziękował śpiewaczce z Ukrainy
zanim symultanicznie zakaszlała spektakularnie na finał
do orkiestronu wpadł jakiś martwy absolutysta jeszcze
uderzając w talerze i gong podsumowania początku światów
dźwiękiem sprzecznym nieodłącznie odwiecznym
jak w orkiestr kanałach wszelakie nałogi i obsesje grzeszne
*Inkarnacja wizji z Indii*
Takie nieba katastroficznie pomarańczowe
w dłoni mojej zamknięte w dzieciństwie
i te pierwsze jastrzębie nierealnie tęczowe jak holi
kołujące ponad orientalnymi niebami w pięści zaciśniętymi
okrutne rapsodie na sitarze wykonane nad ranem
innego dziecka umierającego z gorączki przerażenia zapomnienia
w kultowych scenach ubóstwianej przyrody
dzikiej, ludożerczej, zamknięte dzieciństwo maharadży
ja przedszkolny w diademie, na trybunie siddha,
ale jeszcze nie na stosie ofiarnym
ja po lekcjach sześciu z wuefem i geografią na końcu
powracający, jak na lotni, na szybującym czarodziejskim dywanie
do Indii, ukrytych awatarów Apostoła Tomasza pełnych
w łunach pożarów serca wokół przedmieścia straganów i sklepów
w fantastycznym mieście kolebki języka, kornak
na szorstkim szarym dinozaurze roślinożernym zżerającym przyszłe lata
klosz lampy gazowej przy barze w Kalkucie
purpurowieje w ustach, jak książka kwaśno-słodka
policzki, jak księżyce i oczy, jak płonące meteory legend
na moście westchnień przechodzę w ten sam mit weneckiej epoki,
mojej własnej irracjonalnie nadrealnej podróżniczo,
jak inkarnacja niecodziennych wizji w głowie obok
życia nad codzienną herbatą
*Na Kazimierzu z Kellym*
W tej kumulacyjnej chmurze pyłów radioaktywnych
księżyc wygląda całkiem całkiem..
zawadiacko w deszczu jak Kelly
podryguje w rytm licznika Geigera wskazówek
uderzających stroną ciemną w bolec po prawej stronie
księżyc podryguje zaczepiony
ręką o latarnię uliczną przy Mlecznej Drodze
w chmurach skondensowanych w purpurze
er zagład, z łez zwierząt Triasu,
protoplazmy praludzi lawy i błyskawic ust
a ja w szaliku tęczowym a może to wąż kolorowy, morski
dynda na mojej szyi, jak u Juliana gekon,
w każdym razie równie zawadiacko nakładam kapelusz
z gracją, samotnie, nie z Ginger jak Fred,
dołączam do pląsów strażnika ludzkości bez słowa
pod niebem przyszłości z ołowiu, polonu i radu
na przedsylwestrowym staro testamentowym Kazimierzu
*Przemiany kosmiczne*
W schematach Nebula – Syriusz
jestem zniekształconą bańką krzemową
stygnący w inkunabuł przemian Wszechświata
w wers pierwociną rozkwiecony, w strofę rozkoloryzowanych poczęć
jak prototemat historii pierwszej cywilizacji litery
w schematach Nebula – Ozyrys
jestem przekonfigurowanym wezwaniem religijnym
z błękitnych, nierealnych skarabeusza pochodów w gnoju
w rozkukaną ptaszynę wyroków fikcyjnych, jak proroctwa Europy
w schematach Nebula – Xi
jestem rozklepaną wywieszką na drzwiach gabinetu docenta Sorbony
stymulującego generacje zbyt ufne, choć nieznające ksiąg
niechętne do porzucenia słońc
wschodzących w Sparcie ukrytej za Arkadią
w schematach Nebula – Nobel
jestem rozczarowaną do przemian krzemowych
firmantką galerii i bibliotek
obfotografowaną nago przez siebie w lustrze Luwru dziupli
na pohybel prawdzie ubranej w togę
tam stabilizujących schyłkowość prawdotwórczych sił
*Przaśne sądy*
W mojej ocenie sądy nasze są przaśne, kwaśne nie nazbyt znaczy,
ale o tym mówi się na Wschodzie od tysiącleci
kodeksy spisano, sędziów spisano, a sądy są
nadal surowe i sinoidalnie merkantylne
od Sasa do Lasa poglądy przysięgłych biegłych, ot problem –
tak mawiał Syrach moralnie bezsądny
leśne duszki w mojej ocenie są bardziej rozsądne, ale cóż
pokochaj wyrocznie bezzębnych starców, bezczelnych staruszek,
bezgłowych rządów, bezgrzesznych nastolatek,
kapitanów bezzałogowych statków, beznamiętnych matek,
bezrękich katów, bezusznych twardzieli, bezstułych napominaczy,
bezkostnych atletów, bezosobowych ludzi
albo ostań się bez kryterium
schlebiaj w mojej ocenie lepiej odwiecznemu prawu,
bo nawet osąd sądu to, ha ha haiku
*In sanguis veritas*
Skoczyłem z dachu winnicy, skoczyłem w mroku,
wprost w prasę tłoczni, biblijnego niesyty trudu
przecisnąć się chciałem przez zmierzch greckich bogów,
zmierzchnąć z nimi w poznaniu siebie jeszcze chaldejskim
i zmiażdżyć się dałem życiu w słowach wszelkich starożytności
rzeką wina jedynej prawdy popłynąłem do ust nowożytnych
i z ust wyszedłem płomieniem zażegającym wszystkie lampy ducha
samobójca w zamyśle, zwycięzca dzięki znakom odkrytym
oto winnica płonie, ale wino już gotowe
oto w głowie ocalałej świat jak rozkołysany ocean
żagiel stwórcy na horyzoncie uległości stworzenia
bijcie w dzwony majtkowie łacińscy, hiszpańscy odwag rozbitkowie
uderzcie w dzwony rurowe na statku – Filharmonia Sztuki
płynący w soku krwi błędni rycerze na błędnym statku
po ofiarę runa Prometeusza łagodności do cna zjednoczonego z ludźmi
jak ja, jak moja żertwa świadomości wspólnego mroku
*Hipogryf na Mokotowie*
Wyjdź z labiryntów Knossos
na Mokotowie pobudowanych przez komunistów
weź tylko za rogi pół-skina pół-Rosjanina zbyczonego hipogryfa
spożyj na ołtarzu Putina żertwę
ptaków nielotnych już,
która zmieni się w ognistą kulę w przełyku
tak poczujesz w sobie gwiazdę 2A
przejrzałą zapaść Wschodu
w smaku jej rozkalibrowanie mordem emocjonalne
Minotaur razwiedki greckiej zdejmie z ciebie
mundur eliminatora czekistów
i myślnie ubierze cię w epokowe szaty
Wakemana na koncercie Topograficznych oceanów
w 1981 roku w kinie Moskwa
gwiazda spęcznieje do rozmiarów
czerwonego olbrzyma
tak ci się przed wygaśnięciem wyda
w ustach wypełnionych śliną Zappy i śluzem Verdiego
rozpuści się, potem zmaleje, jak Jeżow będzie
i zniknie jak tenże
na plakacie już zerwanym Stalina
przełkniesz to, mit obalisz i labirynt ochronisz
przed trzęsieniem Ziemi
a, gdy potem Ludy Morza wyruszą po swoje ziemie w Europie
ty po Czasie apokalipsy z nicią wolności
pomkniesz do Ariadny tym słynnym skotem na czele
*Henrietta*
Henrietto, dziecko moje, boże
na łożu skał, czy kwiatów,
na którym boku się położę, bym widzieć mógł cię
taterniczo ścięty, święty śmiertelny
Henrietto, skarbie, omijasz zbójniczy szlak śmierci
wśród południowych tras
kraju tego, co do morza roluje swoje sny,
jak chodniki czerwone wszego bytu
ty symbolu tęsknoty, dziewczyno biegnąca po zbóż falach
Henrietto micie i legendo praludu,
tego, co z chat, jaskiń, piramid
wytoczył słowa gliniane, jak
oblężnicze machiny dusz
wykuta w górze z bazaltu, twarzo
opowieści uczucia, co
wywołało wojnę światów nauki o
wyspę
zmarłych z nadmiaru patrzenia na życie
w trwania pięknie ukryte
z wyrzutem sumienia wszystkich, efemerydo
Henrietto tytoniu zbieraczko,
pierwsza dziecino losu nieśmiertelna
*Jak pomidory na polityków (od A do Z)*
Wciąż lecą przez świat
kamienie wyrzucone w kierunku Neandertalczyków
przez pierwszych ludzi zręcznych i myślących „A”
nie chcą upaść na ziemię
wciąż lecą przez świat
oszczepy z kamiennymi grotami w kierunku
rodzinnej grupy zbieraczy nomadów
wyrzucone przez pierwszych rolników z Żyznego Półksiężyca
obawiających się o swoje marne zbiory orkiszu
na poletkach przekopanych radłem z gałęzi pobliskiego świętego dębu
wciąż lecą przez świat… Neandertalczyków
wciąż lecą przez świat
fale dźwiękowe, unoszące echa rechotu milionów Miedwiediewów
po to, by zagłuszyć przeraźliwe jęki torturowanych
w podkijowskiej Buczy w kazamatach „Z”
okrążają wielokrotnie planetę Ziemia
jak tsunami fale masakrują delikatność historycznego kosmosu
kamienie ignorancji i niepamięci jak pomidory na polityków
lecą nie robiąc na nikim wrażenia
wciąż lecą przez świat
jak te na Neandertalczyków
*Trzeba być ślepym*
Trzeba być ślepym
w sensie pozytywnym
nie widzieć zła
nie widzieć podszeptów krwawych warg
nie widzieć koszmarów burżuazji i proletariatów
a ja muszę się przedzierzgnąć nie w ludycznego komisarza
ale w wielkopańskiego strojnego kominiarza
a ja muszę wymieść z kominów sadzę wieków
jak malarz dusz lecieć nad dachami miast
Londynu, Lisieux, Leverkusen
na płaskowyżu Tybetu musnąć chorągwie Lhasy
przedzierzgnięty w nie,
nie będę widział oszukańczo zrewoltowanych mas,
nie będę słuchał Prometeuszy zagład,
nie będę skakał w przepaście źródeł burz,
świadomie licząc na natury cud
oto niewidzącym zastał mnie koniec wieku
słupnikiem eremitą mnichem
oto koniec ery zastał mnie o rzeziach piszącym
za mną dialogi, epopeje, monografie sympatycznej niewoli
gdzie cisza brzmiała początkiem swawoli
koni skrzydlatych na trawiastych wzgórzach Baszanu
kangurów pokojowych na torfowiskach Shire
złotorunnych owiec na preriach Dakoty
konie nie są dla wstępujących do nieba
z góry Moria, z góry Karmel, z góry Montmartre
konie do rydwanów tonących w falach potrzebne są
muszę wynieść ponad to wszystko, co tonie,
i świat i siebie podpalającego go realnością
– suchy dach schizmą pokryty, suchy step świata,
świata Syberię i Alaskę zieloną, globalnym ociepleniem obnażoną
z kosturem w ręce i lampą naftową w drugiej pójdę
niewidzący, wychodzący naprzeciw pędzących koni, nowego porządku Ugedej
*Onomatopeja wieczności*
Onomatopeja wieczności przyczaiła się w tkankach, gdzie
depczą sobie po piętach obrazy ciała wewnętrznego
pędząc ku nanokracji mikroszeptów w konkluzji braterstw krwi
zwierząt, roślin, kamieni kanionów, dzieci gór i chwil
w funkcji: akcelerator podniesienia chwalb egzystencji
poza światem widzialnym
penetracja pojęcia: teraźniejszość, rozświetlanego
własnym echem dni, wysiłkiem, tęsknotą, ułudą tylko
życia w strukturach logicznych, gdzie chaos myśli się zatraca
tam sens słów wyraźnie ubogaca obrazy każdego pokolenia,
kto pędzi szlakiem nie czasem, szlakiem nie atomem,
szlakiem nie energią srogich zim bezkresnych,
szlakiem nie dni permanentnych piekła pustyń a ledwie ciepłych
skrajności świata nieomylnego w neurotkankach nieobumarłych,
gdzie myśl pierwsza i ostatnia poezją przyszłą krzyczy
*Moje żurawie*
Dziwią się moje żurawie przelatujące nad Himalajami
dziwią się przelatującym obok spodkom z porcelany
spodki lecą z konstelacji mgławic i galaktyk rozumowych
niosą na swojej powierzchni wizerunki planet
misterne ornamenty są przekazem natury planet tamtejszych
psychologia żurawi jest ludzka prawie, pośrednio i nie tylko
chłodna mechanika spodków tudzież
spotykają się nad Himalajami – spodki myśli i uczucia żurawie
spodki kryją w sobie nie tylko porcelanę idei i ich wzorzyste przesłanie
i jedni i drudzy są w drodze na Syberię serca
lądowisko naszości dla obcych obecnie i przelotnych obcości czeka tam
kto kieruje instynktem ptaków?
kto kieruje lotem spodków-dronów kosmicznych?
czyżby ten sam malarz chiński z epoki Ming
a może ja z enceladusowej Metopii
*Królowa epoki wciąż czułej*
Królowa epoki poznanej
usiadła na kolanach moich
włosy, och tak, jakże długie
musnęły policzki i wargi moje.
Królowa epoki odmiennej
przytula plecy do mej piersi
i głowę odchyla w tył kładąc na moim ramieniu
sen Rilkego staje się snem jej poddanych
sen Bismarcka moim, który
nie jestem jeszcze jej poddanym
lecz boję się tej władczej presji
tych żądań poddaństwa
choć nie widzę jej oczu
to przecież czuję jej zapach
choć nie poznaję jej twarzy
to jakbym uznał jej emocjonalne feudalne epoki
za życia moich pokoleń poznanych.
Królowa epoki wciąż czułej
pozwala się objąć rękami
mogę dotykać jej kształtów
ciepłych jak płynna stygnąca stal
ona na tronie moich zmysłów
obserwuje nie mnie a królestwo swoje
jak miłości harpia
nie spuszcza go z oczu
a ja?
ja ją
*Nastawa*
Alegoryczna nastawa ołtarzowa sacrum
w ciemni fotograficznej pojawia się nad ranem
kuweta rozjaśnia się powoli zdjęciem
z uroczystości wewnątrz pokoleniowej kultu ujawnień
misterium odrzucenia witrażowego demona naśladowcy
prześmiewczego peregrynującego czasu w teraźniejszości
o poranku pięknieje obraz bez kolorów jak greckie ruiny
w bieli i czerni kłamstw i prawd
obraz tak i nie czci godnych niezmiennych
która wyzwala swobodny oddech podobnie jak
zamierzchłe nagrania dźwięku dokumentu
z wyboru papieża i kanonizacji zakonnicy z XIX-wieku
zapisane nietrwale na walcu woskowym
oto odtwarzają je publicznie w sali zgromadzeń ONZ w samo południe
jak western – wciągające w fabułę pojedynków i pościgów dobrych i złych
jak teleturniej – zastanawiające pytajnikami dat bez szybkiej odpowiedzi
ja śledzę stające się piękno utrwalone rzeźbą w marmurze na zawsze
ideę, która nie istnieje ani w czerni ani w ciszy
tylko wstając takim mozolnym świtem w jasności i głosie
*Klęska wolnomyśliciela*
Z czystym sercem wsiadłem na ten statek w Hawrze
nie zabrałem Statuy Wolności, niech mi Nowy Świat wybaczy
zanuciłem za to melodię z Tańców Połowieckich
i coś z Dvoraka chyba
wspiąwszy się na mostek kapitański popatrzyłem
na portu redę i horyzont zamglony
chmary przede mną Chimer zalotnie na masztach śpiewały
pieśń rozstania z Europą skostnień
zanim zadrżał dzwon i rozległ się okrzyk marynarzy
zamknąłem oczy swoje i zacząłem marzyć
widząc w fantasmagoriach przepowiedni
tsunami portów wyklętych
tsunami portów niemiłosiernych
tsunami serc sprzysięgłych
tsunami narodów zalękłych
uniosłem w górę rękę i
zaśpiewałem: „cumy oddać, cumy dać”,
protest song zbuntowanych światłych ciem
odpowiedziano mi z górnego heroikomicznego pokładu
hymnem emigrantów esesmanów Galicji
wypływających ze mną na morza wolności,
ku ojczyznom wolności bez pytań o wolności granice
więdnące państwa zagrały na powietrznych trąbach tolerancji fanfarę
i rozpoczęły znów wojnę światową ostatnią w sumieniach
ale zobaczyłem to już z morza, z morza klęski wolnomyśliciela
*Miłość na Powiślu*
Lew Lechistanu położył się obok Pomarańczarki wśród Piaskarzy
nad dachami Powiśla zakołował smok historii, smok miniaturka
gdy zbliżył się do lwa w locie koszącym,
lew strącił go niedbałym ruchem łapy i runęła cała powieści konstrukcja
chmury jak sterowce Tytanki i Gigantki, a jakże, współczesności miniaturki
przesuwały się po powierzchni Wisły w refleksach dyrektyw obcych
na Moście Kierbedzia stałem wtedy powstańczo oczywisty
w swój płaszcz żołnierski zawijając jej ciało szkolne, Nimfy stuleci starożytnych
w moim wierszu o dziecięcym rozkochaniu, rozbudowanym w cykl elegii
Lew Lechistanu rozleniwiony wśród gimnazjalistów zaczytanych
wstał niemo jak pomnik, jak burza, która miała nigdy nie nadejść,
a potem nigdy nie odejść, ale nadeszła i odeszła, zaistniała
z prochów Warszawy zburzonej nawet spora Godzilla niewoli powstała
w panoramie Styki na tle odbudowanej Itaki, wydawała się mała
wyciągnęła ręce do sfinksa Lwa – mój żeś ty, mój przecie, odrzekł – precz
nad plażowiczami wschodniego brzegu zawisł dron gołąbek idei
poczułem usta dziewczyny na swoich .. ona też mnie wreszcie objęła rękami
ciemne samoloty gasnącej tęsknoty stanęły ponad miastem
bez możliwości wylądowania w sercach oczywistości
słodkie usta oderwały się nagle, wiatr zmian zepchnął mnie do rzeki
w wodzie odmieniony poczułem grunt pod nogami, podniosłem się,
dźwignąłem jak łuk triumfalny, stanąłem w szerokim rozkroku
trudu codziennego i siły nieujarzmionej naszego wiślanego ludu
marmurowym zwycięstwem zachłysnąwszy się po polsku antycznie
wieki niepewności spoiłem miłością wspomnienia i pocałunkiem artyzmu
Lew Lechistanu wcielony, jak milenijna salwa zaryczał we mnie
*Uśmierzyć pragnienie buntu*
Wypić tę mgłę cierpienia, która znów pochłania
wnika w kości, w komórki, w pęcherzyki sumienia
otaczająca obezwładniająca lepkim hałasem od wewnątrz
hałasem, ludźmi, złem, powietrzem, głodem, spokoju brakiem
Wypić tę mgłę lub wchłonąć, jak oddech wstrzymany na chwilę,
który potem staje się głębszy, gwałtowny, niebezpieczny jak sporysz
i zasysa pragnienia czułości odrzuceniem zmienione w gorycz
Kosmiczne ciemności cierpienia, namacalne poza Ziemią zimnych rozświetleń,
odczuwalne w świeżej ziemi zakopywanych po szyję
tortura nie tortura, sen nie sen, tężejące widziadło w głowie rozmyślnej,
po północy nad przypadkowym ranem, o świcie,
własne, wykarmione, wyniesione poza obręb spokoju
zbudowane jak szklany pomnik dla krwi na rynku upokorzenia
W pożodze mgły wciągnąć w siebie poddania się uśmierzeń nocy zapał
jak pelikan wypić siebie zbudowanego ze wzgard, uprzedzeń, odraz
zmieniając się w synonim hiobowo ludzki prawości stworzenia
zaspokoić winem wstydów pragnienie buntu i zasnąć
*Aksamitne planety epikurejskich słońc*
Złudzenie mentalne jest jak kwiat ezoteryczny
w puszce Pandory
niebezpieczne w swej obłudnej zawiści
do świata czynów obiektywnie nieskazitelnych
amora polującego jak kuguar bezlitośnie nieludzko
kamień młyński dawnego wodnego młyna XIX-wiecznego
z czystego niklu jest surrealistycznego
przynajmniej na tym obrazie przynajmniej w tej wizji
a jednak w ruchu obrośnięty mchem cały
jedna woda kropli w przezroczystym promieniu
ścieka z niego jak deszcz kwietny
płatki symbole są jak aksamitne planety epikurejskich słońc
przynależące do ciągłej grawitacji zła
mielonego właśnie nie przez amorów kręcących korbą złośliwości
lecz przez aniołów skazań niedwuznaczności
poruszających uczuciami mocarne kamienie w miłosnych aktach
kruszących złudzenia dla szczęścia
*Apokalipsy*
Skutecznością apokalipsy Judasza jest warunek agonii
rdzenia Ziemi scalonej ogniem
serca jej demonów rozpędziły wojnę jak światło
serca skamielin urodziły zarazę błędu
serca wód rozkołysanych w gotujących się oceanach zrodziły głód
serca ludzi nienasyconych wywołały śmierć z pragnienia
apokalipsa Judasza poza czasem, jak pożądanie trwa
dzięki snom o potędze nawet jednego człowieka
w nim, w nas, w pytajniku, który wciąż jest w jądrze Ziemi,
niezastygłej nienawiści do zmian (ognia, siebie)
podczas gdy skuteczność apokalipsy rezygnacji
to nie brak samowiedzy,
ale brak miłości,
ale przecież, jak wiesz,
serca aniołów oddanych otoczyły już płonącą Ziemię
*Odwety natury*
W Klondike nad górskim strumieniem poszukiwacze złota
przyrządzają sobie na ogniu pośród kamieni zażegniętym
strawę z zebranych ziół i suszonego mięsa
żartują i zaśmiewają się przy tym, paląc oszołomienia fajki
lub czyszcząc wysokie skórzane buty, otrzepując bobrze czapki
nad rzeką, wokół ognia, liczna grupa poszukiwaczy zbieraczy oprawiaczy
poszukiwacze przygód bezpłatnych ciągną za pierwszymi śmiałkami
wyrzutki, biedacy, sekciarze, pijacy, wszyscy z nadzieją, iskrą w oku
i zawadiackim uśmiechem kołyszą się w siodłach
lub trzęsą na pojazdach jakichś
w promieniach zachodzącego słońca pośród wysokich traw
poszukiwacze mamutów, walk, zdobyczy, z całym dobytkiem na plecach
wędrują przez równiny ku rozlewiskom rzek
w blaskach słońca wznoszącego się jak balon, jak pęcherz
napełniony powietrzem cisz ocieplanych nadziejami
ludzie w skórach surowych z tobołami i kamiennymi oszczepami
toporami serc rozcinający dzikość kraju, jak powalone bizony i bestie
grają z losem w kości o kamienny rozgłos, o kamienne jutro
w kamiennym wyobrażeniu bóstw rodzą nadzieje przetrwania
w losie chaosie odwetu natury
pod kamiennym słońcem kamiennych dusz wyzwolenia
nie wszyscy stają bogaci u wrót Alwerni i Altamont, Altamiry i Alty
wszyscy pozostawiają ślady odciśnięte w kamieniu śmierci
*Elokwencja sfinksa współczesności*
Namierzyłem z góry obskurancką elokwencję sfinksa współczesności
detektorem, trąbką słuchową z mosiądzu oczywistości
taką zwykłą do nasłuchiwania nadlatujących wrogich samolotów
(przeważnie na wybrzeżu)
później jednak odkryłem, że w pajęczynie rozstawionych radarów
sfinks smoczy już złowił się we mnie i szamoce się
rozgwiazdy panowania smok, mglistych obietnic konstelacji,
groźna chimera rozkrzyczanych racji, strachu,
wszechpotężnej niobowskiej utraty, rozpaczy,
przewrotnych pytań, wszystkiego negacji
gdy wyksztusiłem go w końcu, jak tuf z serca krateru
a siebie samego zobaczyłem z góry
– siebie zaułek miasta na Korfu
(nie, to Ragusa była chyba)
zaułek anioła Platona – zrozumiałem, co to uskrzydlony byt
o tak, już wiem, żaden gangsterskich mit,
władzotwórcza baśń, oratorska fantazja, każda
nie jest mojej greckiej wolności warta
*Modlitwa ptaka w sen powracającego*
Niesiony miłością oszczędną, zwiewną
zaledwie docieram do myśli dziecięcych
wewnątrz różanego kwiatu
czule napomniany przez zapach
i przeblask płatków, jak firany
z gazy emocji nieustannych,
otwieram usta, by wyszeptać wyznanie
spadającego pyłu
(czy to modlitwa ptaka w sen powracającego?)
myśli tworzenia cudu
tężeją w oparach słońca już ejakulującego
w pąku miłości drżącym w niewiedzy spływającego zachodu
prężąc się stanowczo
zdecydowanie kreatywnie aprecjonowane myśli w ich życia mocy
rozchylają ten kwiat różanego oszołomienia
i jak pszczoła miodna z korony on wychyla się z tęczy rabaty
nieskończonością słowa najczulszego wyznania
skromnego miłosnego uczciwego przekonania w wieczności
dla wieczności oświadczonego
(jak modlitwa ptaka w sen powracającego!)
*Radosny czas wieczystości*
Po nieskończoność przyjdzie czas, który ją odmierzy
jak można zniesławić miłość uderzając w zegary sromoty,
tak koniec beztroski stanie się początkiem słodkiej przyczyny
nie masz postaci, jesteś tylko dzwonem, sercem, ustami, jarzmem
nie, nawet nie dzwonem, tylko echem słodyczy
w nieskończoności widzisz swoją sondę nieciągłą
emanację oddalającą się od duszy każdą świata podłością
sonda z pajęczyn spojrzeń, anten uczuć, kłosów męskich traw
wymyślonych na obrzeżach smutnych dni,
melancholii, fatamorgan, sprzedajnych zórz
po tobie przyjdzie burza światów ciągłych
niewidzialnych, acz stworzonych z niezmysłowych ech
światów wykupionych z przestrzeni – cierpieniem, ideą wymiaru
czas będzie dzieckiem nieskończoności i będzie nieznośnie prosty
czyżby?, jakimś rodzajem obiektywnej radości będzie czas wieczystości?
no, właśnie..
*Ten, którego serce czuwa podczas snu*
Ten jeden, którego serce czuwa podczas snu miliardów
Znamienite oblicze zakryte w złudach wielu onych pogrążonych na zawsze
Obraz jego wyryty w krajobrazie świtu nowonarodzonych
Mniejszości koniecznych skarceń wieczyste westchnienie
Dla ukutych już wzruszeń kuźnia matka
Spowolnionych zaklęć w zaszłościach czarne kule dusz w kajdanach
Mniejszości zełgań, jak topory w locie przez las jawy
Odkupień niecnych słów święte sadzonki sekwoi prawd
Aktualne ahistoryczne daty rozpoczęć w unii z losem
Pokut nieodbytych w pożarze zgliszcza biblioteki objawień
Mniejszości milczące, jak nacje nieskończonych zewów krwi
Wędrówek ku obiecanym ziemiom karawany śnień
I ten jeden, którego serce czuwa podczas snu miliardów
Wybrany, jak kotwica ludów w zgiełku odejściem skażonych
*Balony kryptografii*
Pokurcz krajobrazu przede mną tajny
gnom percepcji czasu i miejsca w serca sercu
jak mam wyzwalać się z imaginacji, gdy
oklapnął mój świat w balonach kryptografii
tych skumulowanych proskryptywnych zapatrywań
na popołudnia i zachody ich
w zmysłach mych odjęzykowych
gdybam o schronach w Wenecji nad kanałem Grande
gdybam o skrytkach patrząc na Zatokę Neapolitańską i Sorrento
z zacumowanym w wizjach lotniskowcem Nimitz
z mojego balonu przybycia w nostalgię z ukrycia schodzi powietrze
dobrze, że miłość własna nie dymi jak Wezuwiusz nocą
mogę malować miłości na zimnej Grenlandii
mogę malować miłości w gorącym Gran Chaco
mogę malować miłości siedząc w pilotce na galerii świata opery
jak Twardowski na pędzlu księżyca w wierszu zaszyfrowany
*Inkunabuły róż*
Gdy serce liczy płatki róż kolebki,
w które układają się uczuć zmierzchy małe jak kartki
myśl kojarzy inkunabuły ze skrybami podstawówek
one w podstawówkach na półkach kamienne
a płatki żywe nakładają się na siebie kolejne
róże nie pachną jasno i w różu nie rozpływają się bolesne
oto cierniowa róża czarnego koloru
nie dążysz za myślą a ona za tobą jak mnisza śmierć
zeschłe liście w pamiętniku rozczarowań zielarza snu
założyciela botanicznego ogrodu na książęcym księżycu
róże wołają do ciebie jak miłość –
marzycielu: a marzenia, marzenia, pamiętaj
a ty myślisz o śmierci, bo w wolności nie masz nic,
choć zasadziłeś planetarium wyjścia planetami
kosmicznych zbóż, duchowych nieświetlnych róż
siew był nie sadzenie, ziarna nie sadzonki, łzy
sadzi się myśli, które potem nakładają się na siebie, by
zakryć szczęścia elementarz nocny
kieł w róży czarnej jak szerszeń wróg
ząb w czasie dojrzałym fajerwerków pyłków
zgryz pąka w więdnącym bukiecie ostoi
nie zasypiając marzysz o poprawnej miłości
ogrodu rajskiego, gdzie wciąż odkrywasz dziecka zgon
w inkunabułach dantejskich róż
*Efemerydy marzeń w nieprzewidywalności zdarzeń*
Zderzenie efemeryd ludzkich marzeń, każdych zbyt odważnych, kusi,
jak każda fatamorgana oaz szczęśliwości podwójnej
na skraju wyobraźni kończącej się przepaścią zjawiskową
jest most wiszący, przejście jedyne ponad wszystkim ku sobie,
w tym, wzburzoną rzeką rozpoczynającą właśnie powódź poszumie słów
– dla modlących się przed śmiercią niechybną wyobrażeń i postrzegań uczuć
w nieprzewidywalnościach nieprzedawnialnych niealtruistycznych.
Ekshumowanych strachów przemijających dzieje przednie
rozpoczynające się też tak, zagrożeniem nieoswajalnym,
dla osób i darów przyrody, nieludzkich potęgą pozaziemską,
to złudzenia wyposażone w trąby jerychońskie, bywa, że nieskuteczne.
Oto stoją nad rzeką zmartwień w ciszy kryształowej chceń, cierpiąc,
gdy pobliskie góry wątpliwości napełniają powodziami każdą ich rzekę,
Jerycho wyłania się z woli tamą wszelkich przełomów,
za tą efemerydą ludzkich marzeń,
Jordan wezbrany niesie jętki zwycięstw w sobie domniemanych.
Zgnuśniałe od złud promy, kiedyś wojów pełne w deszczu,
przewożą teraz żwawo dusze malarzy spoczywające dotąd na brzegach,
w ruinach warowni okrytych całunami niewidzeń dopełniających tych, którzy
ludźmi są z marzeń, przesłoniętych kurtyną współczesności malowaną antykiem.
Kto tańczy w promieniach strachu przed sobą, ten tańczy
też w epopei upadków dla zmartwychwstań sferycznie genetycznych,
porwany przez niefenomenologiczną miłość,
na śmierć prób mistycznych marzeń efemerycznych.
*Ten, którego serce czuwa podczas snu*
Ten, którego serce czuwa podczas snu
jak port oaza studnia ludów
znamienite oblicze zakryte na zawsze
obraz wyryty w krajobrazie chwil
niekoniecznych skarceń wieczyste westchnienie
ukutych wzruszeń kuźnia matka
spowolnionych zaklęć czarne kule duszy z łańcuchów zerwane
mniejszości zełgań jak topory omdlałe
odkupień niecnych słów ścięte nieaktualne ahistoryczne
daty rozpoczęć
nagie wstydy pokut nieodbytych w pożarze mniejszości
nacji bezkompromisowość nieskończonych wędrówek
ku obiecanym ziemiom łask
i ten, którego serce czuwa podczas snu
jak kotwica wolności onych ludów
*Armagedon i wiatr*
Skonstruowany z lekkich zapór wietrznych słów o pokoju
śmigłowiec manipulacji wśród trąb powietrznych i burz ostatniej bitwy
wzbił się z apokaliptyczną załogą, jak realna obojętność państw na głód
śmierć weszła do klinik, sądów i lóż
w informacji scalonej pseudokosmicznych manifestów polityki nieboskłonu
otwarte przemówienia schizofreników wygłoszone raz
zaszumiały, ucichły, skamieniały wśród braw
echem rozległy się w mega polis mrówek kopalnych za miliony lat
zeschłe liście wirowały jeszcze, gdy
helikopter spadł, polityk ucichł w ludzkiej urnie
wspólnych o dobrobyt walk
gdy patrzono z gwiazd zważono rozbity helikopter w ciszy
zważyli go samobójcy przyszli, wiekowi, brodaci, kościści, zwyczajni, podobni
pożar od granic katastrofy runął na suche oświadczenia ministrów
Picasso ekscentrycznie, przekornie klamrą spinający socjalświat
z atelier wypuścił gołąbka mutanta a ten upuścił żagiew,
która upuściła płomień na arkę, którą opuścili uratowani z wezbranych wód
i taka to historia semantycznych zapór zapętliła czas,
tak, przyroda znowu swoje, który to już raz
z apokalipsą mów wygrywa zwyczajny historii wiatr
z Armagedonu sztuk wychodzi zwycięsko tylko pierwotny człowiek
*Ezechielowa dolina*
W nocnych widzeniach, gdy już zniknęła
Ezechielowa dolina pełna kości, dwudziestopierwszowieczne
ożywiły się sny empirycznie plastikowe
komunistycznych kubistów i wierzących w rozwiązłość surrealistów
nawet nie widząc ich płonących gołąbków pokoju w Pradze
po manifestacjach w Moskwie kroczących znów na szczudłach Kominternu
dalej równinami Rosji bezbożnej –
zacząłem odtwarzać w pamięci obraz barokowy
sfrustrowanych wojennych dzieciństw ekspresjonistycznie niezakłamanych,
na pierwszym planie ujrzałem z maku i płatków wiesiołka
oraz czarnuszki i czegoś tam, co było w gazetach –
bogatą damę w błyszczącej sukni z dzieckiem strojnym na ręku,
perkalowa suknia koloru pistacji odcinała się
od pastelowych tapet komnat ściętych królów, carów, rewolucjonistów
ponad głową tej pary ludzkiej frunęło stado orłów z winylu
kierując się ku wulkanom zawieszonym w wysokim postniebiańskim tle,
poczułem się jak Jumbo-Jet pomiędzy nimi nienaturalnie
wielkości małego drona pierwocin wojny Czarnowrona Skowrona Suworowa
powielonego dziesięciokroć futurystycznie na emblematach parad
smutek oblicza damy był moim smutkiem widzącego,
jak zamiast łączyć rozpadają się kości rzesz, narodów, ludzkości
ścięgna i mięśnie przechodzą w reklamy, bannery, fajerwerki
i pojawiają się w bajkowym tle oświecone do cna
nagie, wciąż martwe z wysypisk praw współczesne kości
zrobiłem fotę wizji przykładając iPhona do głowy
rozsyłałem ją po zmroku prorokom i artystom wirtualnych prokur ciemności
nie licząc na wirale, serduszka i łapki obserwujących w sercu doliny
*Epikurejskość skazitelna*
Zawleczone na Parnas z laboratoriów
inkluzywne bakterie epikurejskości skazitelnej
zmutowały i opanowały wszystkie zastane tu
formy przetrwalnikowej egzystencji nie świecko artystycznej
iluzje mniejszych stworzeń ukrytych w organizmach
żywych z pozoru w pełni w kokonach uduchowienia
oto przeszły pod ich wpływem metamorfozę opiewalności
nawet roboty kolejnej generacji przestały malować i pisać
rdzewiejąc z otwartymi ustami jak lalki
bakterie same w sobie samotne nie były
samotnością nie biły egzystencjalistów na cokolwiek
w, na i pod obrastały kamienie
kamienie milowe prezentacji siebie przestały się toczyć
mile wyschły morskie, mile się już
nie uśmiechali do exodujących w święta bogowie sztuk
rzucając gromy dla ochłody, osłody i oduroczenia
bakterie laboratoryjne rosły, kwitły, dojrzewały
w manuskryptach cynizmu znajdując źródła pewności,
nieteraźniejszości omszałej w filozofów orgiach
z Parnasu zrobiły się jaskinie, a jaskiniowcy złoci
z muszkami na uszach, z cynglami na nosach, puszkami na głowach,
z parafrazowanych dźwięków strzelb z trytonów wydmuchiwanych
z bogów sztuki stali się mumiami nieprzekonywalności
nazwano Parnas skażonym Jurkowem, a otoczenie hutą tańca milicji
w końcu opisano i zdefiniowano dosadnie
wylęgarnię beta salmonelli postępowej już teoretycznie
*Nieme brutalności*
Dość ma noc swojej miłości – powtarza ludzkość promienna
twoja miłość stała się właśnie ciasnym fiordem przegadania
długie łodzie rodzinnych lekceważeń jej przejawieniem,
wypływające właśnie w niepewność odnawialną bezustannie
zgodnie z przeznaczeniem wojowniczego losu
słońce świata tego ześlizguje się z obraz, od milczenia świtu
po wysokich skałach, do studni warknięć z utajnionych grzechów
z dna czarnego wąwozu nieszczerych spojrzeń nowe światło wyławia
stare kamienie zadr i rozkołysane wody
twój świat płodowy, twoich ukryć w słowach nieczułych korowody
zmienia się wszystko w twoje siedlisko niemów
nieme fale, nieme wspomnienia
nieme żony, nieme matki
nieme dzieci, nieme statki
nimi bracia, nieme posągi
nieme sztandary, nieme ofiary
nieme konie, nieme miecze
nieme pokolenia, nieme uczynki
nieme brutalności, nieme szlachetności,
a ty z głosem jak dzwon braterskiej niemoty
jasnym dniem rodzony błogosławisz ciszę, która wyrywa się z głębi miłości ciemnej,
byś przywoływał szept wieków, pokarm dla słabnących czuć i głodnej prawdy
odnalazł na drakkarze pracy dla miłości magnetyczną rybę – ścierpienie,
wyruszył z tym kompasem w obcość domowej, niepewnej codzienności
*Jak tylko przeminie sen codziennej zażyłości*
To ja się skarbie zaplątałem w liny perłowe twych spojrzeń
kotwice mojej fregaty utrzymały mnie własne
w miejscu tak bliskim ciebie, jak stromy brzeg fali biegnącej
przez zatokę, redę, piracką tajną moją przystań
tłukę się o nabrzeże burtą moich myśli obsesji
wciąż o pomost przyjaźni biję tykwą wspomnień owych wspólnych nocy
głucho w porcie, głucho w mieście, głucho w twoim sercu
ten statek zatonie w porcie, statek pełen twoich niewolników
statek z moimi twarzami, z moimi maskami,
z moimi protezami opowieści min torped łez
moje dziedzictwo żeglarzy drewnianych latających wśród mgieł
może spłonąć od uderzenia jednego brandera
jak wyjść w morze w czasie sztormu uczuć,
gdy trzymają tak mocno tęsknot cumy
a ubóstwień grzywacze w głąb zatoki spychają tak silnie,
gdy żagli nie można postawić nawet
a latarni wyznania rozpalić w ciemności gier
czekam na kolejny rozbłysk nadziei w mgnienia świtu świetle
odplączę węzeł cumy gordyjski naszych nierealności
i ruszę na poszukiwanie miłości dla nas idealnych
na antypodach zwrotnikowych wysp szkieletów serc
zaraz, jak tylko przeminie sen codziennej zażyłości
*W miażdżących szponach*
Jasne schody wykute w skale wapiennej
zgniecione puszki po coli tutaj leżą wszędzie
relingi trwają chwacko na wolframowych słupkach rozbawień
wśród dymów w gajach oliwkowych porzucone oskardy,
płyty winylowe, walają się fotografie doryckie i ryngrafy
twoje słońce u wejścia do jaskini jaśnieje, jak neon życia lekkiego
arkadyjska niby grota wykuta wysoko nad półką z dolomitu
dla ciebie tylko, byś mógł cienie rozpoznawać realnego bytu
szemrze strumyk wypływający z wnętrza gór Epiru
wpadający wprost do zatoki ukrytej za przylądkiem każdej nadziei
ty niewzruszony jak skała, nucisz jego zaczętą myślą piosenkę
oto hymny me Enki, songi Dawida, Wergiliusza dumki szczycą ciebie
gołąb spaceruje po grani, to grzywacz ukrywający gniazdo
melodię twoją podchwycili żeńce i korybanci przechodzący obok
pieśń rozbrzmiewa coraz głośniej w dolinie
pieśń jak sztandar rozwiewa w kruchościach słowa i dźwięki
gołąb staje się orłem jej treści, przyzywa młode
zmierzasz do eremu pałacu po schodach wśród hymnów,
jak Job już w strupach, cały poraniony wewnątrz,
z przegniłym światem w sercu
u wylotu jaskini podchodzisz do ołtarza wzniosłej pokory
składasz na nim zmysły, kat ich orzeł wieczności nadlatuje
w miażdżących szponach zaciska, unosi, jak żertwy
*Sukcesja łkań*
Zamknięto źrenice podległości
wyuzdany w wolności świat za to patrzy
widzi się oko skrzata poniewierki
odwrócenie do wnętrz wojennych złudzeń
umilkły obskuranckie patrzenia podległości
uznania za spadkobierców pokoju domagają się
ciała w czasie rozkawałkowane
sny namiętne rotujące wonnościami prokreacji
pomagają ukoić rozpacz
a ta wnika w kość klasy wariatów
w żyły wariatów klasy
w neurony sprolongowane unicestwieniem klasy klownów
zdecydowanie septymowe akordy już niepewnych kroków
na schodach ustępstw z platyny i irydu
sukcesją łkań ucieleśniona podległość odwieczna kwili
w beczce Archimedesa, w beczce Diogenesa, w beczce śmiechu Kaliguli
na Capri przestrach, rozlega się wystrzał
to eksplozja nieuznawanej miłości
*Plateau nihilizmu*
Emanacje uczuciowe skonfundowanych
zapaśników życia i śmierci
kołaczą do serc tak odwiecznych jak skały
wyrzeźbione w kształcie ojców założycieli beznamiętnych
wielopoziomowe ambicje kumulują się w eksplozjach
wywoływanych przez nadętych strażników pogrobowej ekstazy
w ciszach nisz glacjalnych głów
pierwotny walec rozległych serc
przemierzył plateau nihilizmu
ubijając głosy z ust bezgłowych
powstało (pozostało) lotnisko lasu wgniecionego obok w lód
mnisi wyrzeźbieni w górach
w czuwaniu posnęli jak niewolnicy (głodu snu ciszy)
aprecjacje snów ich ożywiły rytm po wchłonięciu miasta
lód zdziecinniał w klubach jazzowych
jęzor czoła lodowca wyrzucił rocka
nieartykułowane dźwięki ekstaz
nadeszła epoka jąkań
nie tyle gór z ich posłańcami pospołu
ile raczej światów równoległych zamkniętych postoratorskich sztuk
w odwiecznej zmarzlinie myśli nie wybrzmiałych
myśli nie podniosły się już z plateau obrazoburczości
*Poziom kopalny zdradzieckiej cywilizacji*
Poziom kopalny zdradzieckiej cywilizacji
to pierwsze szczątki umysłów bez intuicji
militaryzacyjnie absolutyzacyjnej manipulacji nauki
kolejne poziomy są już dostępne
dla was czcicieli,
dla was wyznawców,
dla was owoców
odwiecznej preorientacji beznadziei
gdzie wasza kopalina tam wasze korzenie,
dostępna już dzięki maszynom palców
wyposażonych w tytanowe szpony
poziom kopalny cywilizacji zdradzieckiej będzie eksplorowany
rada komisarza zasugerowała decyzję, by
zaakceptować wypowiedzianą opinię przywódcy
kopalinę ową odkryjemy, kopaliną się podzielimy, kopalinę uczcimy
czas na szczątki odczuwania, czas na ich lansowania
poniżej poziomu człowieczeństwa
zdumienie to moment nie najlepszy,
lecz zdumień nie będzie wiele
kopmy bracia, kamraci, ziomale, wytrwale
oto dzięki eskalacji ejakulacji eksploracji
poziom zdradzieckiej cywilizacji dostępny znów
dzięki maszynom umysłów bez intuicji
wyposażonych teraz w lepsze, irydowe szpono-pazury
*Jak to jest?*
Jak to jest? – pyta biolog..
kaczuszka za malutką kaczuszką płynie przez staw
takie wszystkie żółciutki i zabawne
pilnuje je matka kaczka
kręcą się jak bąki czarowne w sielskiej bajce
Jak to jest? – pyta matematyk..
sarenka przybiega nad staw
pije cichą wodę z głębiny,
wydawać by się mogło bez dna
czujnie podnosząc głowę, strosząc i kierując uszy
na szelest każdej witki
Jaka to jest? – pyta filozof..
trzy dziewczynki wychodzą z lasu
zmierzając do stawu w kolorowych sukienkach
starsza niesie najmłodszą na prawym braku
średnia idzie obok jak nimfa uśmiechnięta
niosą leśne owoce, całe w wiankach
z paproci i kwiatów polan i miedz,
przystrojone latem i miłością z dzieciństwa
Jak to jest? – pyta poeta
takie arkadyjskie widoki są odwzorowaniem
nie rajskiego, czy narodowego ogrodu,
czułości przetworzonej światłem gwiazdy i elektrycznością mózgu,
nie platonicznego umiejscowienia napięcia myśli w idei,
tylko parafrazą zuchwałości mistrza widm
Jak to jest?
– pyta astronom wzgardzony,
z pękniętym astrolabium duszy
jak to jest tam, gdzie obrazów i myśli nie ma?
.. i znika
*Echa z jeziora marsjańskiego*
Zanurzony w czymś, co przypomina echa z jeziora marsjańskiego
płynę pozbawiony ciężaru
płyn, który mnie unosi lepki jest jak sok wiśniowy
wlewa się we mnie jak we wrak powoli tonący wśród mgieł
kołaczę drewnianym dzwonem, zanurzając się
wzywam pomocy z dna marsjańskiego jeziora
onegdaj płynąc dumnie, jak galaktyczny wieloryb
lotniskowiec burz własnych i poznania światów wszelkich
świeciłem moimi latarniami umieszczonymi na dziobie
onegdaj byłem nowatorskim rozwiązaniem technik tysiącletnich
kontrolowałem przestworza żyzne w siły przyrody okazujące moc
teraz powoli zanurzam się w pianie soku wiśniowego
na odległej planecie stojąc na bocianim gnieździe
wystając ponad powierzchnię światów odchodzących
kołaczę drewnianą kołatką ludzkich cywilizacji ech
przed ołtarzem kolorów przedzmartwychwstałych
*Cisza serca otwartego*
Moja górska emanacjo miłości zestalonej w głuchy kamień,
jak osnowa lodowa grani nieistniejących bólów po upadku lawin
polepszające wezgłowie dla Trytonów młodości zdradzanej,
dla których te szczyty były podłożem,
gdy śniłem bezustannie płynąłem nad ich dnem syrenim
oto luksusowy świat szczęść nowych utkanych pod chmurami
oceanami błogich, rozwiewanych w opar nagi, namiętności
oto staje się on ułożeniem poziomym uwzniośleń odwiecznie chwilowych,
wypiętrzeń namiętności koralowych raf zakotwiczonych na zawsze w człowieku,
zestaleniu przeżyć kulturowych mozaiki nieodwołalnie dziewiczego umysłu
społecznie ahistorycznych afirmacji w lekcjach poruszeń olimpijskich serc
Arkadia bóstw starożytnych umarłych dla piękna w jednym wezwaniu ciszy,
oddaj mi ją, głębio
odsłoń mi ją góro
odpłacz mi ją, pieśnio,
odkryj miłości emanacjo,
ciszo serca otwartego,
wszechkochającego
*Serce planetarne*
Włożyłem serce w Ziemię, w jej kształt ciągle nieprzewidywalny
nie ustała na szafce jak globus zimny
roztętniła się eksperymentalnie
od Sum do Summerville, a ja z głębin
patrzyłem sam na moje serce planetarne
i zapuszczałem korzenie, by zakiełkować i zbawiać
włożyłem moje serce w Ziemię
zaludnioną noworodkami, choć doskwierającą samotnością czaszek
polegli we mnie nie byli wojami,
byli odkrywcami i przodkami w każdym calu
niechciane kondygnacje serca w umarłych wulkanach
teraz tak bardzo się przydały poznaniu
po katastralnych powierzchniach przyszedł czas
wstąpił na immanentne struktury przeżyć
– od uczuć do myśli z logiką w tle
moje serce ziemskie nadało nią kształtu polityce państw i władz
ślizgających się po teraźniejszej powierzchni widzialnego dobra
ostał mi się jeno szkielet ducha, gdy zawisłem nad Ziemią serca
jak słońce nad sobą samym, wypełnionym ludzkością,
przezwyciężonym delikatnością law,
które wzeszły jak ziarno
niezniechęconym przecie kolebką plugawą stanowionych praw
*Muskularna przekupna śmierć*
Muszelki i sznurki zamiast pieniędzy, gdyby
zgromadzić w bankach, te wykluczające akuratności mowy, gdyby
ziścić w feminizmie nepotyzmy i sitwy niemowląt, a gdyby
we flakonach wciąż umieszczać bukiety namiętności
zamiast zimnych kwiatów wołaczy – precz do mamusi, gdyby
imperia falujących prosperit się w sklepy bebiko konieczności zmieniły
i cywilizacje doroślejąc uskrzydliły nie tylko estymacje wojen krwawych,
to dobro i zło nie zniknęłoby z powszedniości witraży,
chociażby we wspomnieniach robotów sumiennych, i nawet gdyby
roboty same się zaprogramowały na urok doliny i piękno góry,
a owe stały się kreacjami ludzi oderwanych od powietrza,
które zastąpiłoby pustkę tchnień Nirwany
tej, co to lasy szumią o niej jakąś odą odwieczną,
jakoby próżnią w świadomości subarktycznych cieplarnianych pingwinów,
to niegdysiejsze racje nacji idących w wyzwoleniu,
ku wolności bez pieniędzy, a nie muskularnej przekupnej śmierci,
ot tak, szczerze przemówiłyby jak dzieci
*Nie zaistniejesz w jej świecie*
Nie łódź się, nie zaistniejesz w jej świecie
to jest i będzie ekstremalne niezaistnienie
twoja okupowana wola śpiewa jej puchową pieśń,
ale to ona jest właścicielką więzienia z dnia w dzień
uczucie nie może krat słów pokonać
ani murów więzienia na skale, nad przepaścią, murów tysiąclecia gróźb
ona jest epoką, w której smoki wyginęły, twój też
smok nie ujeżdżony, ale zjawił się św. Jerzy – jej św. Jerzy
pozostało miasto jego imienia i twój czysty dzień
nie łódź się, nie zaistniejesz w jej świecie
nawet gdybyś przekabacił jej anioła redagującego przesłania
to jeszcze jest twój demon – on kręci głową i kiwa palcem – nie
ona jest więc więzieniem, w którym z ciebie nie opadną kajdany
te kajdany to puch jej słodkiego spojrzenia i tyle
wejrzenia samolubnego w głąb dusz niemych, a ty
takowej nie masz, więc nie zaistniejesz w świecie jej
choć to ekstremalne niezaistnienie – to pustelnia wolnych
*Śmierć wtóroustych*
Pierwotny skoroszyt z kompletnymi notatkami szkarłupni
zaginął gdzieś w Rowie Mariańskim
szkielet konika morskiego upadał z nim,
tuż przed metą wyprzedził go
równie szybko sięgnęły dna rogowe zęby śluzic
oraz szylkretowe płytki z pancerzy żółwi
nawet Cameron nie odnalazł tam tych notatek,
i cóż teraz? wegańskie awatary na Pandorze?
w skoroszycie były szkice wierszy, szkice obrazów,
szkice partytur, szkice końca świata
czy tylko wtóroustych? – pierwotna szkoda
*Totemowe ekstazy*
Podwójne widzenie w czekaniu na totemową miłość braterską
w konglomeracie szczepu każdego, przy palu emocji oświecenia,
niezłudną czasem nawet ejakulacją lampy cywilizacyjnej konieczności
chrystologicznie internacjonalnej w kuluarach wioski
tańczącej taniec ducha w ucieczce
na krańcach uprawnego pola zdecydowanych marzeń odrodzenia
we wszystkich regionach nowych światów
pędzącego podrygująco w pląsach z nędzą do bogactwa
ja widzę jednak tylko drżenie ciała czekającego na śmierć,
bez której prawdy nie ma,
symboli nie ma,
sztuki nie ma,
choćby i ulotnej jak taniec ducha,
w ekstazie totemowej po unicestwieniu szczepów
trwającej nadal
*Los człowieka łez*
Sto tysięcy łez, które pomieściła jaskinia,
wydrążona w tej górze poznania siebie
wydrążona w ciszy wieków obrażonych na naturę okropności,
w eremy nieubłagania zmieniona
łez wylanych miliony nad losem człowieka w cierpieniu przytłoczonego sobą jak górą
nieprzezwyciężalny los losem człowieka na zawsze drążącego bóle
los pod ciosem człowieka niecierpliwego padający,
zaciętego w szukaniu złota w sztolniach umysłu niezgłębialnych
próśb brata dziecka ojca niesłuchającego z wieczności słów
sto tysięcy bezpotomności skarg, które zaklęte zostały w górze
górze losu ciemnego namiętnością niezrozumienia, nieodgadnienia lub przypadku
w zdradzie koniecznej nielogiczności, nieuporządkowanej nonszalancji
w ogładzie sędziego i kata, w wyroku w jaskiniach ukrytego
w kaprysie pogardy nieubłaganego kochanka sów i nietoperzy
*Za milę, za chwilę zginiemy*
Za milę za chwilę zginiemy
wyprzedaż ciał, nadwyrężenie losu w epidemii
to jest strach ekskluzywny, eksklawa nadziei zużytych
za niwę za chwilę za ułudę zginiemy
zdejmiesz nogę z gazu i nic
śmierci pędzącej w getcie przyrody
zamkniętym jak silos atomowy
z ramion się nie wyłamiesz i tak
zdejmiesz nogę z gazu i nic
zdemolowanych rakiet impulsywnych
w dzisiejszej autostradowej rzeczywistości
rozpływających się w słońcu na końcu drogi drgającym
nie zatrzymasz i tak
to film z apokalipsy sądów ostatecznych
za milę za chwilę znikniesz w tym kinie akcji
wygaszającym ekrany projektory światła marzeń
nieśmiertelności bohaterów celności innej
nie zatrzymasz i tak
*Tędy przeszły dzieci Jafeta*
Kapadocja przedmiotem żartu, a przecież
w wigilię brązu miała znaczenie nie turystyczne,
późno hetyckie aczkolwiek, lekko elamickie,
a u schyłku chrześcijaństwa znaczenie
wczesnochrześcijańskie patrystycznie jednakowoż
dzisiaj mówi się – tędy przeszły dzieci Jafeta,
i cóż z tego, kto o taką pamięć encyklopedyczną zabiega
tak, dzieci Jafeta to jeszcze nie dzieci Lota, ni Mieszka
spójrz – balony nad Kapadocją zmieniły się w bajraktary
różnokolorowe, prawie niebojowe
o, jest też jeden świerszcz
na szczycie kamiennej wieży usiadł
o, jest drugi, wleciał do wnętrza klasztoru wykutego w skale
o, jest trzeci, czwarty, to zawody jakieś, balonowo-świerszczowe!
o, to już chmara znad Martwego Morza
o, nie, toż to szarańcza
Kapadocja cała szarańczowa, cała nie szmaragdowa,
a była alchemistycznie zalążkowa Ibn Sina
schyłkowa w okowach śniegu być by chciała,
a teraz w spiekotach usycha już jak trawa
cała kultura modlitewna Ur usycha naprzeciw upadłego rychło Jerycha
w wigilię jej końca – wszystkich er słowa mają znaczenie zaklęcia
kulfoniastego jakiegoś, jak rogi renifera i narzędzia z kamienia
oto przybywa z Północy na saniach ciągniętych przez renifery
sam szaman przeinaczania
wczesno dynastyczny rzeźnik samookaleczeń rzeczywistości
jak szarańcza ona dzisiejsza na lotniach
*Jestem i już*
Nie mówi się – jestem, w dniach jednostkowej pokuty
nie mówi się – ja, w dniach okrutnych, końca samotnych ery
homo homini.. tylko w oni czyni wolnym
tyle z ciebie zostanie, co wojna z sobą nie zabierze
tyle twego, co z gniazda oni, wypadnie
i pokorną myślą w sobie, niesforną, umyślną, rozbłyśnie
ty wiesz, gdzie twój gorejący krzak, który nie spala się za dnia
i gdzie czeka śmierci kołyska cna,
ta jestestwa, burz, dzieciństwa, nacji kremacji, bezimienności w my
ileż razy wśród mas uczestniczyłeś w bitwie o przetrwanie ja sam?
ileż razy zakrzyczany przegłosowany, obśmiany, wiecowaniem czerni?
ty i te twoje otwarte usta
w gnieździe osnutego legendą marzenia mówiłeś – ja
mówiłeś – jestem, mówiłeś – na zawsze
stałeś na krawędzi historii internacjonalizmu wybranego plemienia
i prawie zostałeś pożarty przez nikt
nikt nie jest tobą, to już jedyny pewnik w grze
tylko – jestem i już – uratowało przyszłość lotu twego,
co prawdą zabłysnął Feniksa jak fajerwerk
*Haiku sprzeczności*
Trzeba opuścić strony rodzinne,
aby zostać żyjącym prorokiem
wędrować, wędrować, wędrować
gdzieś tam nauczając kreatywnie, kreatywnych kreować
sokratejsko ośmieszać profesorów z agor i forów
nawet, gdy sława cię wyprzedzi o jardów tysiąc
nic to nie zmieni w aforyzmie multikulti,
w przysłowiu mądrości skorupkowego narodu
twoje ostatnie haiku sprzeczności jak neon zabłyśnie:
prorokiem byłem, wszak zginąłem z rąk rodaków
*Parafinalna planeta przyjmuje mnie*
Kosmiczną miłością odurzony
stąpam po piasku odludnej, dość chłodnej planety
parafinalna planeta przyjmuje mnie,
jak swoje atmosferyczne uczucie i oniryczne objawienie,
choć tak oba obce w ekstazie
oddalony od pylonów skończoności
pędzę za miłością nieskończoną
i detonuję zapłon w rakiecie dziecka z przeszłości
nabieram pędu i wysokości
z niebieskiej powierzchni sypkich uczuć
wznoszę się ku centrum tej mgławicy
zbudowanej z serc gazowych, płynnych i skalnych
w krytycznym położeniu cierpiąc
w krytycznym stanie marząc
w krytycznej żyjąc fazie
miłością kosmiczną dziecka
poastrologicznego rezonansu w peryhelium emfazie
*Oniryczne wnętrze wieloryba*
Oniryczne wnętrze jonaszowego wieloryba
w Tauron Arenie krakowskiej czernieje
metalowych dziwaków arcymistrzów wokalu kaszalota
instrumenty zwisają z góry, głównie flety, głównie fletnie,
chyba tylko fletnie Pana z Krainy Ozzy
patrzysz oniemiały, skostniały, zasłuchany
szybkie dźwięki przechodzące w echa, echa, echa z dna
wnętrzności nieludzkich lub częściowo nieludzkich
wieloryb jonaszowy stęka, dźwiga się w mękach
przewala się na drugi bok, pod wpływem strasznej fali dźwiękowej historii
osiada na piasku dni źródeł rzeki płynącej obok Moskwy
wybrzmiało wszystko krwawo i epigramaty katedr duszy zmięte
słoje sosnowych desek oprawnych zmieniają się w płomienie
waleń jonaszowy osiada w Bramie Smoleńskiej
piaszczystej łasze, co jak susza nikogo dzisiaj nie wzrusza
manifesty duszy grają jak surmy
tęsknoty wolności grają jak fanfary
upragnione miłości brzmią, jak piszczałki organów, choć to struny ze snów
rejestry basowe, akordy szorstkie i na Moskwę spada głos z nieba
przepowiednia Jonasza z paszczy wieloryba wybrzmiewa
wychodzisz z niej i ty ogłuszony, po chwili za tobą śledzący obcy
Mamelucy, Janczarzy, Banderowcy, Wagnerowcy milczący
*W nędzy*
W nędzy ja jak w kwieciu łąk snu się nurzamy
brodząc w ciszy oliwnych lamp
naszej niezłomnej dumy osobowych czeluści
nieprześwietlonych spazmem żadnego płomienia
w nędzy, jak w płytkiej zatoce somnambulizmu brodzimy
uspokaja nas ciepłą falą laguny skinień mnogość gestów,
wahnięć ku słabości nie swojej
gorzkniejemy na chwilę zdejmując potem ze stóp sinice,
oblepiające sińce nieodpuszczenia
w nędzy jak chmurach bezprzytomności z wiatrem pędzimy
intelektu rozmarzonego panowaniem pychy
rozgwiazd i świec w niebie zatopionych
widzianych pod kopułą własnej nieustępliwości
wobec dogmatów świata nierozumiejącego zmysłów,
ale w nędzy nie pozostaniemy, bo
wijemy się w niej nie zastygając
pod powierzchnią zmierzchu w obrazie swoich piękn
*Do usług mądrości stałej*
Jestem do usług Panie
siedzę na progu pałacu retoryki i czekam
świat się kończy mowami zasobny
wezgłowia ciszy zmieniają się w thrashowy materac
dla śpiącego rycerza jobowej machiny,
antyproroka apokalipsy muzycznej nadto śmiesznej w głupocie
tylko ja tu zostałem, jako taki?
przed sypialnią Wszechświatów, w sensu pogruchotanych progach
opustoszałe komnaty rad przerażającą pustką straszą
i ostatnie zjawy wojny o szczęście wyją w niebogłosy piekieł
jestem do usług Panie
siedzę z zakamarkach schowków na antyki i mihrabów na precjoza
czekam na zmiłowane zadanie podźwignięcia myślą brata
czekam na ostateczne bohaterstwo tarczownika dla zlitowanego świata
w sali jadalnej szaleje wicher pustyni otaczającej cmentarz
ludzkości artystycznej bratersko nazbyt
z firmamentu plafonów spadają szczątki przywódców ludzkości,
znicze, kandelabry, płonące oczy, maszkaronów głowy,
a za nimi spływają puchowe nadzieje celebrytów i naśladowców,
to styropianowe sierpy, cepy, wiejadła, awangarda,
majętności władcy zasad, którego nie ma tu od lat
(The Fate of all Mankind is in the Hands of Fools)
chyba jestem tylko ja i Ty Panie logicznie wyrozumiały
czekam ogłuszany, jestem do usług mądrości stałej
*Mistrz stróżów*
Stróże epoki kształcą narybek podobny do kijanek
narybek w wiadrze krętactw zakręconych szaleje
narybek prędkich postaw nieograniczonego apetytu na wszystko
mistrz takich stróżów epoki zaspokajania publicznego
kojarzy Nabuchodonozorów niecierpliwości z bóstwami
o nogach z żelaza, rękach z żelaza, piersiach z żelaza
sercach z tytanu, płucach z tytanu, wątrobie z tytanu,
uszach z miedzi, oczach z miedzi, nozdrzach z miedzi,
rzęsach z aluminium, brwiach z aluminium, pejsów z aluminium,
o grdyce ze skalpów, języku z popiołów ludzi, wargach z trumien,
duszy z przetopionych protez skradzionych kalekim mnichom
przedsionki grozy nawołują i witają mistrza stróżów
przedsionki władzy nad światem wzywają i witają mistrza stróżów
jezdni wjeżdżają rydwanami, piesi wchodzą, na dywanach wlatują latający,
pręgowani się wczołgują z pręgierzami w ruiny dobra rządów i pilnowania
oto w Pangei złudy panteizm egzystencjalnej buty
stróże epoki w przedszczęściu mdleją ze wzruszenia
mistrzowie z głowami podniesionymi maszerują potrząsając berłami sławy,
pośród spadających odłamków murów, szkła, żelastwa, chmur,
powietrza, moru i fragmentów gwiazd bez ducha
w pakietach z wojen emanacjami
mistrz stróżów koordynuje przemarsze sugestywnymi gestami
i wszechobecnymi plakatami wynurzeń gołosłownej nauki
marsz, marsz, marsz – odwagi, odwagi, spójni
na dnie wiadra do cna wzruszona cnota zaklętej uklei
*Dni bez wojen*
Przelotnia dziejów, dusz indywidualna, dusza chciana
w imiesłowie twojego dnia krystalizuje się
jak w pajęczynie świtu jedynego
jesteś tkaczem przysłowiowym w cząstkach-wątkach
inkluzywnych dni bez wojen
twoje bezkresy w modlitwach asekurują upadki
świeczników wyzwoleń
zawieszonych na galaktykach przenikających do absolutu,
który je stworzył w dniach bez wojen
przelotnia dziejów, dusza indywidualna, odnajduje się w faktach,
skruszonych datach krwawienia w upadkach
będąc chcianym prorokiem miałeś w przedsionkach łez lat siedem
w przybytku ran mając lat dziesięć
ukochanym żołnierzem tęsknot bezgrzesznych
w katedrach błogosławieństw glorii
pojmałeś sieci pokojem swoją ziemską miłość
jak jutrznię rozbrzmiałą złapałeś kandelabr, który
upadał na ziemię, nie roztrzaskał się
w tym dniu bez wojny
jak kometa feniks przezniebny pęd
*Niknąca galaktyka drzew*
Odnalazłem złamany kwiat mistyki w centrum odszkodowań lasu
załamany las zobaczyłem skupiony wokół krasnali lapidarium
zewsząd zbliżali się wyrębu egzekutorzy, najeźdźcy lęku, który
paraliżuje nieświadomych życia w kamieniach omszałych
i pniakach zmurszałych, ot tak
kwiat ów paproci w zarodku zmienił postać na odlotową, świętojańską
ostęp się zarumienił owocami czereśni ptasiej, dzikiej, zapylonej myślą
podniosłem złamany kwiat, jak ostatni dinozaur podnosił sagowca liść,
delikatnie nabijając na pazur
unosząc wzrok popatrzyłem na niknącą galaktykę drzew,
jak moje życie w ostojach i ostępach kniej
kołująca samotność gatunków wnikała do nizin lub raczej nisz epokowych
nisze odludków i wyniszczeń ich cywilizacyjnych
to miejsce kosmiczne, magiczne, mniej grzeszne,
mniej zabójcze, niż się wydaje z pozoru, ale kończące procesem
wabiące uleczalnie chorych na depresję mchów i sekwoi ojkofobię,
może dlatego tu jestem
*Kombinacje rozkoszy*
Po to, by skumulować odległe od siebie i Marsa
nieodrodne uczucia ludzkie
zmarłych przed epoką kosmiczną
skonstruowano hiperboliczną maszynę agregatywną
arytmetycznych algorytmów sumowania nieskończonych serc
tych źródeł uczuć, jak się wydawało demiurgom
efekt przeszedł wyobrażenia najśmielsze
Marsjanie Delt pojawili się w snach wielu, a tożsami Sumerowie Pisma
stanęli w bramach lwów, bramach Jeruzalem, bramach wiecznych miast
i zaintonowali bramne „Imagine”,
kultowe w kulturze przed monoekspansywnej, emocjonalnie niezbieraczej
która, wiemy wszyscy jak się zakończyła,
no przecież tym wbiciem w Słońce jak w dumę serc sytych,
spłonięciem przedwieczornym nieakceptowanym
z uwagi na kombinacje wynikowe filozofów
rozkoszy samej dla siebie
walczącej z dobrem uczuć wszędzie
*Kreator ożywionych komet*
Z wymuszonym, nie do końca smutkiem,
stwierdzasz – wniebowstąpienie poprzedzać musi zjawienie
a zjawienie twoje, niedokończone jeszcze, cóż..
już odrywa się od ziemi niepoddanej
nie, ono to nie Parnas, Olimp, Hades, Olimpia
i Madison Squer Garden, Audytorium ONZ.., Hollywood Bowl
raczej motyle i scena w filmie – Łapcie tę kometę w siatkę uczuć
planetoidy wstępują do nieba jak meteory w przemienieniu,
kwarki wstępują w przebraniu, jak leptony
a ty ciągle tkwisz pomiędzy sercem żywym i atomowym,
instynktownie, jak krowa łaciata Pink Floyd na łące ziemskiej w Grantchester
Łapcie tę kometę – prawie na ukończeniu, skręcone finałowe sceny,
ale scenariusz koślawy, wykoślawiony męką motyli, takich jak ty,
jesteście raz motylami, a raz bykami zabijanymi na arenach
teraz masz być paziem torreadorem przed koncertem świerszczy,
bo korrid już nie ma, i nie będzie, zapomnij
twoja śmierć po południu, zapowiadana w pismach piewców rewolucji,
nastąpiła podczas jednodniowej wędrówki przez Nowy Jork w Nowy Rok
zmartwychwstałeś z widzami, powstałeś dla nowego początku
z rozentuzjazmowaną publicznością euforycznie w czasów schizmie
teraz zjawiasz się i mówisz – smutno mi,
przed zjednoczeniem ze sobą, kreatorem ożywionych komet
*Powtarzalna monotonia*
Znam te szczęśliwe topograficzne oceany
uderzające falami w falochrony obrońców woli:
yes, yes, yes
koniki morskie i rekiny stabilności unoszą ich fale wnikające w ląd
jak w gąbkę weń wsiąkając nie wracają
żywioły wesołości poszukiwaczy niezmordowanych runa złotego
zadamawiają się na płaskich odpływowych zapatrzeń plażach
poszukiwacze ark zastygłych cisz wychodzą na nie, by
zatrzymać winylowego przypływu gramofonowe płyty
a bestie konieczności wbite w klif rżą:
no, no, no
w lśniącym mapowanym oku demona nauki nikną
zmysły uporczywie radując powtarzalną monotonią
*Skumulowane nastroje – daremne obsesje*
Kompulsywnie skumulowane nastroje
w rynnach kolosalnych emocji
w tunelach zniesionych powtarzalności uniesień
w zwężeniach neuronowych śmierci unieważnionych natręctw
niosąc epigramat z nowych związków słownych zadośćuczynień
wpływają na areny upadku niedowiarstw,
wysoko ocenianych z płaszczyzn anielskich,
– wprost do zbiorników prostoty chcenia
potem wyrywa się im z oczu – spojrzenia zamyślenia
cierpią i znikają miażdżeni na kowadłach kłamstw przeczuć
oto zbezczeszczony miazmat Eko proweniencji maltretowania koni
staje się wyzwolicielski dla wielu pokoleń
oto sofizmat śmierci staje za marksistowską rzeszą uratowanych Zielonych
lekko żywych, tylko lekko, gdyż w niewiadomej dekompozycji generacji
generalicja gladiatorów duszenia dusz wypości
nowe ofiary do miażdżenia zdatne w eremach
a słowa klucze rozdadzą papieże platform i prezydenci infołask
powstanie z przedmieść cesarzowa układania się z emocjami
znikającymi, jak na arenach komety niedowiarstw,
gdzie walczą giganci antymaterii dla antymyśli stworzeni
w piórach chwał zdobieni cwałem, w wietrze ukryci,
jeźdźcy pędzący ku bogom wymyślonym obok Boga
dla nastrojowych fal czci daremnej obsesji
*Skoordynowane poruczenia Ziemi*
Skoordynowane poruczenia Ziemi są dla mnie
wyzwaniem nie lada, kołyszę się w ich takt,
działam jak wahadło w zegarze magm
zmuszają mnie do tego jakieś nieuchwytne litosferyczne głosy:
we wanted to keep the soul of the clam bar,
to do something beachy and casual,
but to bring in a sophisticated feeling from …
.. a flame that flickered one day and died away
sofizmat uczoności astrologicznej to ich wyróżnik logik
ja jak rycerz błędny z Manchy snuję się
po tej części galaktyki, wypatrując pod ich wpływem
znamienitych udobruchań władców niezaspokajalnych niczym ,
mazgajów jakichś mentorsko, jakżeż obcych mi jednakowoż
poruczenia jednolitych sił wewnętrznych niezbadane są,
jak mogiły Wandali pod autostradami,
jak abortowane dzieci w szczepionkach i kosmetykach
pokusa wpisana w zarys czołgu i nie tylko jakiegoś ruskiego
od spojrzeń płonącego o słońca wschodzie
ale czołgu planetarnego, masywnego jak konwój planet
rozpalonych słonecznym i wiatrem i pyłem i sprytem
poruczenia zespolone we mnie grawitacją,
jak każdy nieopanowany odruch
spustoszenie czynią na granicach, w strefach, trasach celu,
tarasach państwowych agencji, pod balkonami urzędów niecnych
jak cisza, która wybrzmiała w nieopanowaniu gestu,
kciuka skierowanego w dół, ku abnegacji Ziemi tej nierozumianej,
gdzie jądro płynne szaleństwa kolebie się w niej niespokojnie
ku centrom poruczeń rezygnacją nabrzmiewa
eksplozywnie, acz wciąż nierozumnie
*Kora przenika przez ubranie jak woda*
Przed oceanem zniesławień stężałym przyklękasz
na plaż samotnych polanach
w jednej ręce trzymasz patyk, który jest laską
dla faraonów z jadowitego morskiego węża uczynioną
w drugiej trzymasz konar
z litości wybuchającego płaczem dziewczęcia,
losem i lasami znikającymi przejęta
kora ich przenika przez ubranie, jak woda
czujesz zamkniętą sferyczną miłość do niej z zielonego dzieciństwa
ciężkiego bytu drzewnego słodkość w sokach płynących do głowy
ocean zemsty powraca i uderza ze zdwojoną siłą tsunami
w twardości twojej skorupy przechodzi wyimaginowana czułość nadludzka
ludzka swoboda płynie przez ciebie, albo płyniesz przez nią ty
dziewczyna w kapliczce z gęsiarki świata staje się figurką z lipy
lipa szumi, jak morze dobrotliwości wszelakiej
piszesz o masce z kory wszechwładnej
zamiast o misce kaszy dla każdego ostatniej
rozchlapują zaciekłości oceanu sekwoje ostatnie nieustępliwe
w namiętnościach dzieciństwa z bajki o wciąż żyjącym
w ostępach miasta samotnym leszym aniele
*Architraw dla idei*
Złożyłem na architrawie całą moją miłość
stał się wezgłowiem portyku mojego wzniesionego dla niej
kunsztowny, podparty ozdobnie, bogaty roślinnie
mój słowny podest dla myśli zwyciężających brutalną śmierć
jak przyszłość nieznana,
zwątpień przedświątecznych, zmagań z mgłą, zanim przyszła
wzmocniony tymi kolumnami portyk wyroczni wciąż nadchodzących wojen
trwa już drugą dobę jak wieki w modlitwie mojej,
co wyraża się w tkaniu łkań serca powolnym nieszczęśliwie
choć szczęśliwe fale wysp łagodnych klasycystycznie
pieszczą marmury moich pałaców w centrum łaski,
która wyniosła mnie dawno ponad wyrocznie antyczne
i ołtarze zdobione uśmiechem i życzliwością z północy barbarzyńców
nagle zachwyconych stoicyzmem stabilności
nad zatoką winnic, w centrum ułożonych psalmów z kamieni i mórz
krainy błogości zaklętej w Arkadii idei nadziei i wiernych ód
*Emocje interwałów*
Zanurzonych w nocach poniedziałków emocji,
tak niecnych, jak jakaś spodziewana śmierć wiosny stulecia,
lewitacja tygodnia nie zniesie
ten gbur nów znów na czele
dla obserwantów przeznaczone zdecydowanie klarowniejsze nieba
utracjuszy czwartkowych, zamieniają się w kurtynę
z antycznych motywów zapominania o wybuchach gniewu
przed dominacją niesfornych algorytmów upadku
kwot wszelkich końca wielkiego zgorszenia policzeń
sotnie apokaliptycznych pochodów spodziewań przez Galię, Galicję i Galację
sotnie zatrzymań wschodów i kwadr dla wykrwawień i holocaustów nastrojów
cesarze, ludwisarze, krypto waluciarze, snycerze, kacerze
u wrót tygodnia stają, jak koryfeusze wszelkich zniesień
cyrylica zachodów, jak kiedyś na czele
doprawioną zorzą zgorzknień ośrodkowych
zaniemagają w ciszy korybanci dnia ostatniego wyrzutu lawy
zwiastującej poniedziałek następny
i domieszkę zawiści odwieczną w otrębach dla osłów, mułów, perszeronów
dając znać o sobie w spodziewanym spazmie interwału
*Świece wulkanów*
W powstańczych przemyśleniach sumień, w ciszy wybuchów
po bitwach strasznych, jak prace atomowego Herkulesa,
unurzane moje smutki umierającego kirasjera metalowych cnót
zgasły świece wszystkie, zwierzęta nocy sczezły, ich straszne ślepia
zgasły może na zawsze, w wulkanach jarzące się walki woli
boję się teraz ładunku pozornie wygasłych wulkanów
i świec niedopalonych w subtelnościach duszy
za mną ogłuszające triumfy niezadowoleń i buntów
przemierzam dywan czerwony świata świętych w garniturze jaskółek
teraz nie ważny jest cień smoczy
nie istotne są wejścia do jaskiń i grot, pomnikami zamurowane
bezbłędna cisza w echach mitów ostrzega
Herkules zakończył podróż do środka Ziemi i z powrotem
pogasił świece wulkanów jaźni i ożył smutek snów przejściowy
mniej metalowy, dziś plastikowo sztuczny
przekleństwo zgrzebnej ciszy stygnącego rdzenia istnienia
wypalonego buntu i przekleństwa wieku złotego niedokończonego
*Film o klimacie na wyżynach rewolucji*
Strącona rosgwiazda wyżyn Jego Ekscelencji
z Ałtaju wpadła do Bajkału
czkały wtedy zimnolubne jeżowce strachu,
przez jeżyny Czuwaszów dostarczone nie w porę
one też trafiły do Bajkału nocą ślepą, choć nie czarną
skumulowane klucze żurawi rozpędzone jak sen
ponad Himalajami utworzyły eskadry sterowców,
potem dokując byle jak spłonęły nad Leną,
tą rzeką portów i umocowań wszelkich w tej części planety
nieczynne dotąd wulkany w Syberii jednostkowe rozpyliły pyły
zapylając koralowce zmienno gatunkowe
czepiające się od czasów zamieszek wszelakich
zboczy dla zboczeńców przeznaczonych na wyżynach
Attenborough i Merkel skręcili wszystko na taśmach Agfa
te udane rozruchy i ta niby dokończona rewolucja dobra
październikowo-listopadowa, gdy padały jesienne
pyły przez Lenina rozpylone jeszcze
zmieniła klimat światowy gwałtownie, acz nieodwołalnie
na dnie ciepłego Bajkału film o tem był wyświetlany ciągle,
bo dogasająca gwiazda zrobiła swoje
*Oblicza chimer*
Kamienne twarze epok nadchodzących
skruszone oblicza propagandowych chimer, ich
tronów i zwierzchności zasłony
noszą długie rzęsy doklejone do męskich powiek,
wydymają i tak nabrzmiałe wargi
o jakże kruchy ten rozejm jawnych uśmiechów z tajonymi łzami
oj, kruchy
zamierzchłe to czasy, w których
znienawidzeni dziś tyrani masło i sery
z koziego mleka robili dla ludu,
gdy jeszcze bez masek słów byli eremitami
prorockie oblicza same odmieniały oblicza planety
na tyle, ile wulkany i trzęsienia ziemi
dziś muskularni nosiciele zwad
z pochylonymi głowami w kapturach mnisich
atlasów miłości udający anachoreci oligarchii
dźwigają czasy współczesne bez twarzy
nie na grzbietach jasnych prawd
ale na kolumnach pik kamiennych banków i giełd
nawet kramy z kamiennymi kołami czasu otwarto
kamienny czas dla kamiennych rąk
kamienne spojrzenia chimer dla oczu kamiennych
kamienny przepowiednie dla kamiennych wolności
przyłbice tytanów gigantyczne – dni naszych maszkarony
to zastygłe dusze współczesne, wieńczące
propagowanej przyszłości grymasy
*Teleologia*
Skierowanie kumulatywnych penetracji instynktów
ku niezabudkom miłośnie oczekującym owadów,
potrafiło zjednoczyć świat ożywiony oraz wyzwolić strugi deszczu,
zwanego okresowym monsunem akceptacji wykluczeń
dla arbitralnych jego zachowań,
i tych wiernych pozwalających sobie na wszystko rozczarowań,
do uznania niezaspokojeń za uzasadnione teleologalnie
w etosu kompletnym, nie tylko ożywionym, świecie
*Przedtamie w Asuanie*
Mrówcze porównania czasem są jak ekscesy
hipopotamów codzienności, tych walecznych z tymi długowiecznymi
drobne pracowite porównania i osądy
okraszone kwasem mrówkowym
walczą w tobie, jak górskie lwy w Goszen inności
krytyczne osądy schizm bliźnich
będąc lekarzem z dolin mrówcze oswajasz zapędy ocen
na porcje dzieląc cyjankali zawiści
w faraonów boskich diademach ukrywając je
dla dziesięciu plag
a potem niecierpliwie pełzniesz ku sfinksom kołysania
w rdzennych kolebkach robaczywych rozlewisk Nilu
nie najdłuższego już, aczkolwiek katastrofalnie
zamulonego o sobie snu,
jak przedtamie w Asuanie
*Wtrącenia pierwotne*
Skrócone wersje przyrody w przydomowym myślniku oczu,
takiego miejsca mogli pozazdrościć marksiści czynownicy
nam wydłubanym mozolnie z marmuru karraryjskiego,
tytanom greckiej logiki – oni cywilizacjom nie ufni
myślnik to przyroda w wolności kajdanach – rzekli
– albo zgaduj-zgadula popędów i poruczeń atawizmu zmienionego
w tymczasowo realny szał materii
a ten myślnik w zagrodzie intymnej Posejdona?
to dziwne, takie podwodne groty pełne instynktu pierwotnego,
żadnej konkluzji, uogólnienia, wypłynięcia na powierzchnię,
zbyt rzadko bywał ci on u Ziemianek na godach w chmurach?
zelżał wiatr zaciętości przyrody w opłotkach zmian,
dlatego można było zejść z transcendencją do rozumu dna
okowy wolności przykuły żołnierzy fortuny do skał Kaukazu pręgierzy
do masztów niezłomnych spojrzeń poza ból rodzenia
niecały kamień toczony we wnętrznościach natchnionych, tocząc dopełniał się
trwały po brzegi pakułami wypełnione
serca akustycznie wygłuszone do cna
tych, którzy zdawali się absolutem
śladów z ziemskiej skorupy zadeptani
a pawie poranka, pierwszego poranka wolności,
wydały pisk dla tych osuwających się z lawin oczu
w tęcze słyszalne prawie – mitów
pozostawionych w ostępach wyżyn instynktów nie omieszkali
porzucić marksiści betonowi – ociosani
zbudowali ołtarz tolerancji moralnej biedy,
to wystarczyło dla bogaczy świata materialnego, by
znów zbudować dla myśli – ciszę – myślnik uszny
*Grawitacja i kosmoloty*
Skonstruowałem kosmolot, jakich wiele
skonstruowano przed mną
z tych prototypów nauk odwiecznych
jak Gilgamesz, jak Izajasz, jak Petrarka i Dylan
nic takiego, zwykła maszyna do podróży w czasie nad ziemią
ty i wy, którzy się na tym znacie
spójrzcie na mój kosmolot z lubością jednaką
niechętnie go wytoczyłem z hangaru,
bo jakoś obawiałem się nieważkich śmiechów,
półuśmiechów, przeddrwin i poklasków
graniczących z gromem i gromnicą nieba
na pohybel antyaniołom wilgotnych słów ciążenia
kosmolotem nadziemia ludzkość pierwsza zleciała z zigguratów,
a wici z rozmemłanych tez i radosnych łez rozesłała,
co utwierdziły słowa w korytach reliefów
wzruszeń alabastrowych sumień,
jako dna ciążenia stałe, a ja w zachwycie
znów zlatam polatam po latach
nie w zigguratów cieniach,
ale w pędzie planet osiodłanych smugach
ku czasom najodleglejszym – wczoraj nieznanym jutro zapomnianym
dzisiaj balansującym na krawędzi końca i początku
skończonej grawitacji nieskończonego ducha
*Na Wyspie Wężowej*
Znużone robotniczymi dziełami napoleońskie przywództwo
rozpościera nową krwawą płachtę schyłkowej rewolucji nad Ukrainą
płoną cerkwie i kościoły, to znak patronatu sankiulotów
jakobin Putin przyprawia sobie wąsy wyrwane z trumien carów i genseków
krąży wokół bastionu Samojedów, jak wokół Łubianki
z gniazda żmij wychyla się ich król dwugłowy
nowy Napoleon siedzi na saniach zaprzężonych
w czwórkę koników garbusków rozszalałych,
od ukąszeń gadów mafii spienionych, jak Białe Morze
w ustach uśmieszek nieodłączny, jak cygaro Churchilla
w oczach wędrująca upadku gwiazda Cezara
jego stacja kosmiczna Mir i tysięczny szpiegowski sputnik Sputnik
zaraz rozbije się i spłonie jak tunguski meteoryt
ludyczne konie wydmuchają z chrap kłęby resztek pary czerwonej
w swoim rodzaju jedynej, rubinowej jak gwiazda Marksalenina
jak Posejdon na Wyspie Wężowej powstaje już Atlas
Metallica i Judas Priest na Kurhanie Mamaja
grają razem diaboliczne melodie kremlowskich kurantów
w zmierzchających słońcach rewolucji wszelakich poblasku
Halford trzyma trójząb i klęka przed strachem swym
klęka w życiu raz pierwszy i ostatni
*Propriocepcja prawdy*
Czarna noc, tytan czucia, konfesjonał prawdy
byk trójdzielny torreadora na skrzyżowaniu uniku i błędu
perfidia, rozbrat z.., okrucieństwo dnia
w kroplach widzialności ścieka ból z płachty nieskończoności
do miski plus minus próżni istnienia
po przegranej walce z muletą i szpadą świata
to zew odwiecznej niezgody światła
ech, kolumna bycia w zespoleniu wymiarów trzech plus trzy
bez duchowości noc w kluczu zmysłów pięciu plus,
a apokalipsa energii w propriocepcji
cudzoziemska nagła głęboka otchłań decyzji przed..
dla najbliższych stworzeń przed.. ożywieniem
okazałość niezmącona dźwiękiem, co wymknął się
z rozedrganego atomu przed.. słowem – już
nigdy nieidąca za ani przed..,
a raczej nigdy nieistniejąca czerń odwrócona
– antyprawda mechaniczna
*Poranne niskotonowe ledwo zdziwienia*
Niestrudzony poranek zadomowił się w górnym uniesieniu brwi
chmurnym odwinięciu rzęs, machnięciu ręką księżycowi na odczepne,
w krowim człowieku ariańskiego znoju
sprzeczności doktryn nurzają się w jego niepokorności
szeroki wdech, wąskie spojrzenie i odruch strzelania z palców, rybich płetw
ryby w górnym pułapie poranka powoli poczęły zanikać w świątyniach
podwodnych różowych jaskiń, by człowiek tracąc brwi ludzkie zyskiwał krowie
człowiek z pokrzywionym nosem i spojrzeniem zakasłał przebudzony,
zdziwiony na wyżynach codziennego logik zniechęcenia
pralnia łez na akumulatory i akumulatorki domagała się prania od zarania
dni dziejów, zrywów rzęs, omówienia pseudo dogmatów oczu,
odzewu na niespójności w jedności takowych światów
prześmiewca troll, co już niejednym w uchu krowim tuptał, jak
wszyscy na koncercie Zappy w podsceniu zapytał
– gdzie ten przybłęda odwzorowań ksiąg upiór?
zmrużył brwi człowieka wyrwanego ostatnio z nich,
a ten od niechcenia splunął na świat ów
i wyzwolił się z okupacji bajkowej natręta
a przy okazji wszystkich ambiwalentnych fanów trolli
z natręctw zbyt niskotonowego poranka
zapomnieli więc o ramionach wężowo niemuzycznych
oplatających materialnie, jak wążosłów bez sensu tchu
człowiek niskotonowy popłynął na powrót
ku truciznom oportunizmom schizmom snów
i dokończył w mig animalne nocy niestrudzenia
w górnym uniesieniu normalnych krowich brwi ledwo zdziwienia
*Kariatydy i tak..*
Konglomerat fraz Alkifrona
Kariatydy łączą w strofy ludycznych cytatów i aforyzmów
ze zdrowych ich poruczeń swawolnych codzienności
podnoszą się stropy posępnego horyzontu
mniej autorytarnego w nowojorskim salonie bitnych poetów stwórców
i tak na greckich wyspach powstaną wieżowce wiekopomne,
gdy Morze Jońskie burzliwie wystąpi z brzegów filozofii stworzonych
na świętych górach sedna zostaną podniesione iglice niebotyczności
w słowach nieprzebrzmiałych jeszcze całkowicie w świeckości
jak wiek do wieku morze do morza chmura do chmury hetera do hetery
tak lgną do siebie Kariatydy i frywolne aforyzmy
łącząc siły w unoszeniach religijnie istotnych słów
wydających się błaho oddziaływującymi dla przebrzmiałości indywidualizmu
w próżniach rymów
*Na drodze siedmiu kolumn*
Szedłem drogą siedmiu kolumn dysputy
w lesie postasyryjskim aramejskiej Palmyry
miałem plecak Platona z manuskryptem Flawiusza
i Cervantesa w zwojach jak Torę
w wersji demo byłem ja Don Kichot
w wersji hard grecka Persja, rzymska Iberia i ruski Bakczysaraj
ułożyłem się na noc w przydrożnych harapuciach
nieopodal Gór Tarnowskich
przeczekałem zmory, maszkarony i smoki krakowskie,
które atakowały sny moje w teatrze nieszekspirowskim
jak wiatraki i pasterze zewsząd atakowały,
tylko nie z góry
nawet z
Gór Magnetycznych Okolicy,
ale nie z góry,
jak harpie i ptaki.
Ku brzegom zaufania doczesnego płynąłem znów drogą jak łódź
z Fajdrosem płowowłosym i Afroamerykaninem z Kentucky na czacie,
ale nie na dziobie
solo pędzącym przed wszystkim i wszystkimi
anioł pisał na plecaku moim,
węglem i wapnem
ręką, którą widzieli ziomale wszyscy, gdy
doszedłem do celu przeczytałem napisane –
nieś arkę zaufania zawsze
– koślawym pismem klinowym napisano tak,
koślawe zostawiające znamię,
ale nie kryptograficzne logicznie
przeczytawszy zmieniłem się
wreszcie w słup kredy jasnej aksjologicznie
na zawsze
na drodze kolumn z marmuru,
ale nie było już lasu.
*Wnętrze Ziemi pełznącej*
Widzisz wnętrze Ziemi pełznącej ku historii samej siebie
ono zastyga w milczeniu
ono zastygając w drgawkach milknie
ludzkość: ja my – obserwuje siebie,
Ziemi spazm ostatni ignoruje skromnie
ty nie ignorujesz, widzisz samotny rdzeń cichnący w skowycie wojen: oni, oni
oto wojny są elektronami bytu,
a nienawiść neutronami każdego pierwiastka agonii
w akceleratorach i zderzaczach ludzkiej oziębłej duszy
patrzysz na wnętrze ziemi, jakby
nie było skorupy ją osłaniającej
rozjątrzony w spazmach żalu – protonu
urodzony pełznący we wnętrzu Ziemi pełznącej
widzisz trwanie w helu niestety przemijającym
jak foton i ty przemijasz z wszystkim
patrzysz świecąc jak Słońce,
które jest matką Ziemi i twoją,
a historia i kwarkiem jednym i całym złotem
*Stop kotwicę*
Jak zeschły liść odwrotu miotasz się ty,
który byłeś miłości górą, z otchłani
wypiętrzoną, masywną jak Atlas,
dźwigający potulną codzienność i ryzykowny czas,
gdy kochałeś ją antycznie,
a ich tolerowałeś delikatnie pozytywistycznie
ich wokół niej nie dojrzałeś, a ona?, ech
– dziś zeschły liść wniebowzięcia
wciąż miotany, jak nawa Odysa przeklęta
lub canoe męczennika na rzece św. Wawrzyńca,
odkryłeś stany przyszłe, ona, jako ostatnia Irokezka
stany wielkości mitycznej, epistemologicznie nowożytnej
to żagiel, biały żagiel na fali w marzeń blednących oddali
top suchy, wanty też, suchy liść zwiany na rzekę, szansę ostatnią
od tej rzeki, aż po kraniec świata przeniesie cię wybaczenia wiatr,
wiatr, który nieliczni w castellum Koblencji zwali wiatrem pożogi słów
wracaj z nim do korzeni Celtów wkuwających żelazo w brąz
wracaj dla niej z nowych ziem, odwieczności mórz i stop
kotwicę miłości – odrzucenia kres, oprawny stos
*Pożądliwości smoki*
Te strzały wciąż lecące, te lotne skały
te samoloty pikujące, te pędzące tornada i tsunami
za nami nihilistami młodzieńcami
we mnie zdają się drzemać jeszcze jak pożądliwości smoki
rzuciłem samolocik z papieru w tuman uczuć dogasającej łąki
jej list z miłością napisany do mnie
poszybował przez uczucia czekaniem zmierzoną głębię
wzdłuż równoleżnika Ziemi spłonionej upałem namiętnie wszędzie
okrążył planetę jak olśnienia sejsmiczna fala
sfrunął do moich stóp przybywszy z przeciwnej strony
niż nienawiść czyhająca już w moim życia popiele smocza
*Termo wizje*
Zuchwałe skostnienie świata w bałwanach
wobec pęcherzy złotego pyłu Celsjusza planety zaświatu
zaświat znów nadęty jak sterowiec wodorowy Zeppelina
przed eksplozją w Nowym Świecie u celu
świat marnieje w zimnych mękach zatrzymań bladomyślnych
w ich złych kociokwikach niemożności ciągłych na termo wizji
w rejestrach ikonach statystykach celebryckich hipokryzji
zmielone ciepła odleciały z wolą niewolą gatunków na plan drugi
w pierwszym polocie sterowca na Antypody medialnej ciszy
w ledwo słyszalnym stukocie mechanizmów skąpstwa umierających myśli
wyzwólcie się energie reaktorów wól rektorów redaktorów
i wszelkiej maści krzykaczy
wyzwólcie na obraz górny skąd widać lepiej
cętki pól przedludzkich nieprzeoranych jeszcze
katastrof upiornym komina znamieniem
świat grzeszno-brzusznych nadęć chęci niechęci przed potopem
do rozpuku termojądrowych rozstrzygnięć stabilnych zórz
wojen racjonalności ze zmorą zimnokrwistą północnych dobrobytów
eksplodującego nieuniknienie planety zaświatu
*Bezozonowe istnienie*
Stratosfero ciemności zakryj ziemską nędzę
zakryj księżyce odrazą odbijające się
w niezmierzonych oceanach Ziemi
jak mogłaś planeto wystygnąć tak dalece, tak odlegle,
tak do głębi
jak mogłaś planeto w oceany ciemności
zmienić swe przyrodzone uprawnione miłości
stratosferyczne nieba pełni odeszły na odległość, której
nie pokona już żadna proca prorocza, żaden lecący kamień woli
z wnętrza wyrzucony, kamień jest łzą matki samobójcy
a ja patrzę na figurę dobra zaklętą w rzednących chmurach
z brązu całą, oprócz oczu gromów diamentowych
ze stratosferą wolności wydającą mi się jak księżyce upadku ducha
lecz będące Ziemi jądrem
bólem prawdy o nędzy bezozonowego istnieni
*Zdewastowane Himalaje*
Zdewastowane Himalaje logiki są dzisiaj przybytkiem neurotycznych skał
dla Buddy legendy z legitymacją partyjną wstydu ukryciem
a Jangcy wylewa rewolucyjną powodzią czerwoną z książeczki etyki Mao, bezustannie
poprawności smoki latające są wszędzie, jak COVID, te przyjazne, milusie, jak strusie
te pióra, te strzępy od Kościuszki Góry po Montmartre Oświęcimia
zabieramy w albumach dla niedowiarków lotne pokrzykiwania na muły stalowe Kima
dajemy baty preludiami nieodsłuchanymi na orbitach
prowadzącym bez sumień, khmerskim w Sorbonach oświeconym
nawet tak będzie lepiej, w sferach najwyższej ideologicznej kultury
niech na plafony otwartości wyjdą czerwone pająki opresji oper
niech ich dorwą odkurzaczem tub i kontrafagotów z orkiestr mniej laserowych
bez batuty Heraklesa kradnącego jabłka najpiękniejszych Hesperyd
kandelabry rewolucji hiszpańskiej niech rozświetlą tarcze zła
w dziełach Malraux i Hemingwaya jawnie
dla lepszego celu aniołom mierzącym w naiwności wypiętrzające
Himalaje głupot doczesności są dzisiaj przybytkiem neurotycznych ciał
*W emiracie samotni*
Zdegustowane epicentrum twojego emiratu uczuć i ocen
to nie jest tak, że możesz wszystkich nawrócić na poezje dymne intymne
to nie ty prorocko budowałeś imperium schizm w światła fatamorganie,
ale pędzisz na wielbłądzie przez jego krainy przaśne zniewolone gustem
od nadiru po zenit, od granicy po granicę, od hordy mody po mit intelektu
pojedynczego myśliciela nieokrzesanych swobód
na majdanach, w gumnach i stajniach pseudoboga jeźdźców mniemań
zdruzgotane emiraty konwencji nie odbudują tej machiny oblężniczej udręczeń
nie udręczą nikogo według planu rewolucjonistów warowni
pustynie nastroju jawią się jaśniej w książkach symbolicznie
tam, gdzie myśli podniety zostawiają ślady wyuzdanych namiętności
prometejskich niewolników cynizmu śmierci
podnosisz księgę, czytasz prolog-nekrolog Ziemi i już wiesz
w dąsach pąsach na wielbłądzie jutra serdecznie pędzisz
ty, stalowy derwisz sądnego objawienia radości
zeskakujesz z bydlęcia zdegustowany dozgonnie smutkiem w emiracie samotni
*Pół Nike*
Zdruzgotany w ruinach niezależnej Warszawy,
jak piwnice na cokoły wyniesiony
po zimowym zburzeniu jej pamięci i siły
stałem płonąc na środku placu pierwszego bazaru stolicy
socjalistycznego, nowożytnie ostatniego
tylko po to, by przetrwać załamanie nerwowe powstańcze
i kolejnego genseka zadowolenie z siebie,
posiadacza mniemań i wszystkiego, co zjadliwe,
by dotrwać do planistycznych gromów pierwszych wolności dzwonów
rozkołysanych odbudową pałaców i warowni
już na zawsze kolumnowo polskich
jak zawsze samobójczych granitowo
jak zawsze z batutą i kamieniem węgielnym nad głową, stałem patrząc
z kamieniem torowiskowym procą wycelowanym w ZOMO,
pomimo nieustępliwości pogromów w ruinach serc
pół Niobe pół Nike
– pomimo to odrodzenie symfonicznie jedno jeno
*Black Red Metal*
Smutny obłąkany schizmatyk przewodniczący wędruje
obwiązany łańcuchem czarnym, na końcu z krową piżmową sojuza
wzdłuż fiordu, patrzy na słońca dwa –
jedno wschodzące, drugie zachodzące za górę
na ścianie skalnej zachodniej zawieszono lustro wielkości górskiego zbocza
schizmatyk płacze idąc, idzie zbaczając na proste ścieżki
w ostatniej koszuli z kłosem zboża w jednej i sierpem w drugiej w ręce
jest jeszcze podróżnym poganiaczem, kowbojem, ale
discjockeyem atomowo-zbożowym jutro już będzie
nad zatoką Linhammar w pobliskiej ruinie tawernie
fiord szklisty zwęża się u wylotu, a potem
rozszerza w zatokę niezamarzającemu morzu poślubioną
krowa wsiądzie na statek (znowu do rzeźni Burzum w USSR)
a schizmatyk zacumuje, jak statek w bistro wyrzutni na stałe,
tak skończy merkantylnie druga fala komunizmu wędrownego w Norwegii
– krytego, podszytego, na niby, krypto komunizmu black red metal, howgh,
gdy, jak kościoły dopalą się ostatnie rocksockomitety
*Piesek ze szkielecikiem dorsza*
W Parku Skaryszewskim, siedząc nad pod parasolami
nad Kamionkowskim Jeziorkiem,
jedliśmy powoli dorsza z kaparami,
obserwując białego pieska łaszącego się
do naszych nóg pod litym drewnianym stołem
ktoś zawołał – chodź tu, ty łajzo żebracza,
nic mu państwo nie dajcie
jednak szkielet smażonej ryby, na odbiór której,
jak na sąd zadzwoniono z kuchni
został już porwany z ziemi samej do drugiego nieba
wtedy od strony elekcyjnych pól,
gdzie eklektyczny zdrój i elektryczny znój,
wypłynął powoli, jak wszystko w to popołudnie, galar minionego czasu,
to ledwo widoczna nilowa stołeczna łódź rytualna,
a bliżej nas już rozpoznawalny Charon słowiański
z kapturem nasuniętym na oczy
i ładunkiem na smutnej barce jak warszawski piaskarz
przepływał obok przystani baru z zawiniątkiem ciała, płachty i sznura
gdzieś z apartamentowców za stawem
rozlegał się dzwon wielki jak echo małego dzwonka
spojrzeliśmy w górę – na jednym tarasie górnego piętra,
obserwowała nas przez lornetkę półnaga dama
na innym wdowa w przezroczystym peniuarze
machała pochodnią zapaloną, jak sztandarem
wstaliśmy, by spojrzeć na pieska uciekającego z podarunkiem
wtedy piramida Wedla otwarła się jak tajemne wrota gwiezdne bytów
w masońskim zamku kresowych esesmanów
łódź Charona popłynęła ku fabryce czekolady
czyje to zwłoki Charonie, czyje?
– wołali mieszkańcy tarasowców, z jakiego wieku?, z jakiej epoki?,
lecz cisza zaległa na powierzchni wody, ni szmeru, ni wiatru, ni fali
było jasne, że to nie pogrzeb obrońcy Warszawy przed Szwedami,
nie w całunie Powstaniec listopadowy ani warszawski,
nie ofiara ruskich na Pradze rzezi i na Woli niemieckich
to tylko i aż zawiniątko Stasia, naszego Stasia Złotka,
co z podnóżkiem powraca na chwilę do porzuconego królestwa
za jakieś obole dziwne właśnie płynie ze współczesnego Petersburga,
ucieka z niego z resztkami, ze wszystkim,
jak piesek ze szkielecikiem dorsza
*Zorze nad gettami*
Krótkowzroczność stwierdzono pacyfikowanych obywateli strusio nośnych, gdy
elefanty dozbrojeń podnoszą się w gmachach organizacji narodowych
oni w końcu widzą też tylko piach skłaniając karki
zamiatając trąbami przed kornakami, maharadżami za jedno
śmiechonośne pawiany telewizyjnych epok,
lekko komentują ich niewybredność w uników eskalacji
tak, jak krokodyle czekają, czekają na tę chwilę
zbyt długo świadomie, i to, gdzie ..
zasłużenie nie dostąpią cieplenia zapowiadanego dusz
polityków zgromadzonych w okolicach biegunów drogocennych złóż
przemagnesowania wszelakie unicestwiają ich
zorze nad gettami uniżonych wskazują Armagedon dla nich
żaden jeździec apokalipsy nawet przybywający na strusiu,
nie wzbudzi namiętnych przestrachów,
choćby był pędziwiatrem galaktycznym wprost z Hollywood
a tam w alejach zachodzących gwiazd
pornograficzni narkomani metal grający
śpiewają unisono, jak latające ryby hybrydy
etapu wstecznej ewolucji
*Podźwignięcie Atlantydy*
Lot ducha historycznej sztuki nad wyspą współczesnej poezji
to dla mnie homerycki opis tarczy Achillesa wyśpiewany altem w La Scali
to dla mnie mozaika bizantyjska uszanowana przez mahometan
to dla mnie fresk barokowy zatynkowany a potem odkuty po latach smuty
wreszcie niespodziewana solówka Coltrane`a na festiwalu w Newport,
gdzie właśnie wlewają się mistyczne fale tsunami
wzbudzone na Atlantyku przez podźwignięcie się Atlantydy
na dowód potwierdzający teorie matematycznego Platona,
co do samodzielnego lotu idei piękna, jako bytu jedynej formy
*Negacja nazywania rzeczy po imieniu*
Skrajem skutku pojedynczego idzie negacja
apokaliptycznych zamiarów ostatecznych
nazywania rzeczy po imieniu
ejakulacja nagłości jej pośpiechu
w marszrucie nieubłaganej przez zaciemnień ery
wynika z kreatywnej potencji znośności
zapisu dłużnego ludzkiej natury
zwanej przypadłością bezbłędności buntów
ale tylko w kręgach sinusoidalnie skręconych za rogiem
ku Akademii Nauk z tłumem nieuków
reszta nie znosi pośpiechu w tej skrajnej pogoni,
co nie jest oczywistością pomimo pierwszych znaków zawiści naskalnych,
i na paznokciach z tkanki rogowej w części końcowej
głównie palców stąpających ze stopą odkrywcy
lub palców ciężko kładzionych na klawiszach nagości
ewentualnie na burz wytęsknionych strunach
wyszarpujących odrobinę ukojenia w zatrzymaniu pioruna
na moment jeden jedyny
moment zatrzymania w zapatrzeniu drożnym
w praźródło pojedynczego buntu humanum
nazwanego po imieniu
*Ich nagabywania polityczne*
Ich nagabywania polityczne
nawet dla księżyca są nazbyt grawitacyjne
a epizody ich etyk w sprośnych wypowiedziach
nawet dla komet zbyt hiperboliczne
w moim reality show nie ma udawania i grania
chociaż czasem to popularnych nimf szklana pułapka
ja wciąż oddalam się od ciemnej strony,
o której oni śpiewają fałszując spięci
to patofestiwale, to patowokalizy, to patozaśpiewy
i nie chcę poznawać jej kopiąc kołderkę o rannej czwartej straży
jak w wieku przedszkolnym wielce naiwnością naznaczonym
zrozumiałem, że szczerość somnambuliczna z tożsamości ludu
przechodzi tylko w demokracji przygodę
a przy śniadaniu gigantów politycznych, których goszczę częściej
w grę śmierci prostoduszności mas,
czasem w podnietę kreatywności zła
jawnie użytą w końcu dla przychylności gwiazd
*Wspomnienie obiektywnej natury*
Stokrotki rozkwitły na początku stycznia,
rozsypały się w powietrznej bańce ciepła,
jak śnieg w szklanej noworocznej kuli
wstrząśniętej wiatrem południowym,
zaczerpnęły korzeniami w ledwo rozmarzłej ziemi
krętonocnych snów krecich
i okazały światu ciekłokamienne marzenia podziemi,
niezbywalne uczucia przetrwalników nocy uosobionych
płatek jak cyklon wokół krateru gwiazdy
w protuberancjach wiosen prometejskich,
tak niespodziewanie niekarna odmienności ekspozycja,
jak ja tego poranka wschodzący w płomień własnego wspomnienia
każdy płatek wspomnieniem obiektywnej natury,
jak miłość w komórkach ciała domagającego się nieśmiertelności
schodzącej do podziemi ducha niebywale kosmicznego
jak stukrotna kometa czasów ostatecznych
*Echem słońca tęsknota*
Idę tęskniąc, tęskniąc idę
słucham metalowych pełzających mgieł,
które wsuwają się w mózgu fałdy,
jak igła w winylową płytę
serce tęskniąc drga melodią słońc
spływających blasków w bruzdy warg
namiętnych rozbłysków w ustach nie przełknę sam
zanim zajdzie za cel tej wędrówki dzień
a droga zamieni się w czekanie na śmierć
wewnątrz ciszy muzycznych pauz
światów wyczutych przegniłych z prochu w proch
smutków dziurawych dzieciństwa
wierzb zapłakanych w kolebce silikonowych mgieł
twoich natchnień, co pieśniami się zwą,
echem słońca będzie mój cień
*Amarantus*
To serce, o którym mówią, że kona,
to serce poety
ale poeta nie zbawia jak wiatr odnowy,
lecz tylko ponagla do cnoty
usychania w świata agawach
do pilności ducha w kwiatach passiflory
do żalu pierwotnego w opuncjach zgorzknienia
do ostatecznego rachunku w amarantusa wykrwawieniach
to serce, o którym mówicie, że zbawia,
w kwiatach ludzkości kona,
by świecić mogła ona po zmierzchu,
jak z zorzy owoców ikona
*Sztuczne upokorzenia z wyrobisk górniczych*
Nieznośne rustykalne obostrzenia powątpiewań
w zgodność natur odkrytych
zakasują rękawy, zaciskają pięści
w nadąsaniach mowy,
gdy lejce popuszczasz sztygarom uczuć
zaprzężonym do kolejek podziemnych
w kuluarach kopalnianych pokładów wyrobisk
i ścian uprzedzeń i wspomnień
kawałek po kawałku z trudem
wyrąbujesz mniemania zapomniane jak skarby
po reprymendach
dźwigasz z epok minionych przestarzałe
uduchowienia obraz i zmitologizowanie pąsów
za szkół buntowników
zaginionych w miastach górniczych wymarłych
pełnych kiedyś filharmonii natury jak zwierząt futerkowych
choć bez oratoriów requiem
nieutulenia w żalu do świata nienaturalnego
godząc się na milionowe straty
w tych kanionach wyrobisk niewydobytej platyny
ociekającej słońcami zachodzących dzieciństw
jak srebrem tańszym
stajesz się dojrzalszy, choć bardziej osmolony
niż słup spalonej stodoły pełnej tańczących ludzi
na weselu upokorzeń sztucznych
*Poganie odwróconych orientów*
Niosę utrudzony kaganek idealistycznej oświaty,
jak Aleksander przez świata orienty.
Niosę spracowany kaganek racjonalnej oświaty,
jak Belizariusz przez świata orienty.
Z Google`a Facebook`a Netflix`a
wybiegli poganie Zachodu goniąc mnie borealnie,
realnie lenie.
W swym merkantylnym majestacie
poganie odwróconych orientów,
jak Attyla Tamerlan Osman,
doganiając mnie zdmuchują kaganek niepalnej rzekomo oświaty
a kysz, a mysz, a znasz, a masz, nie nasz
a a a step by step
jak najdalej od delt i Delf

2021

Posted: 01/03/2021 in Wiersze

Ze względu na was – 2021 – Alek Skarga — Ridero

*Na półce sumienia*
Cykl dreszczy przechodzących w drżenia
na skalnej półce sumienia nad przepaścią czasu
nie taka ona straszna, mniej zapewne niż czas sam
cykl dreszczy nie omija lat, pór i wieków
jest nieodłączny, to skromne dźwiganie strachu
i ustawianie doniczek z passiflorą na tej skalnej półce
to już rutyna, tylko rutyna
postżołnierska mitręga z zaciskanej pięści wyzwolenia
rozkwita w doniczkach zadośćuczynienia
a nawet hekatomba ojczyzn obronnie wygasłych,
wpadających żyźnie do milczenia o stabilizacji,
cokolwiek drżącej jak wszystkie duszy uczucia
nie patrz w dół, o nie, nie ze strachu i przerażenia
nie z medialnego wybawienia
nie patrz w dół na skalnej półce sumienia
nie patrz z klęsk rozbawienia
możesz być tam, gdzie wzrok nie sięga
w przepaści a nie w lotnych butnych dreszczach
znowu i znowu, ten sam
już tęskniąco stworzony kwiat dla mas
*Kataklizm onirycznie sensualistyczny*
Kałuża nektaru kwiatowego
na płatkach korony złotej kielicha tegoż,
oto zasupłany niebieskości system łąk a priori
w przydomowych klombach rozwija rozpaczliwie
swoje integralne w senności elementy obrony,
przed skazą uwikłanych w wojny odpowiedzi robotów nocy,
nektar rozlany z pucharu szczęścia owada
po wielokroć dobrego, jak onaż matka natura sama
zemsta robotów już opłakujących ziemię
wynajętych przez bożyszcza dni systemu kosmicznych mąk
aligatorów inżynierów w elementach cieplarnianych
gazów destabilizacji ostatecznej rozwinięta,
się ziszcza,
oto ginie ostatni motyl popołudnia logicznej ludzkości,
oto czołgi wieczoru wjeżdżają na podjazd plagiatów,
kataklizm onirycznie sensoryczny sensualistyczny
letniego rozwijania dywanów pierwotnego strachu,
na trawnikach i liściach smołą nieustannie zlewanych galopuje,
jak ludzik z gry, wymyślonej w delcie myśli oderwanej
tak właśnie galopując marmurowiejący,
tylko dla zabicia zielonego czasu
*Lustro 3D*
Trzymam lustro 3D przed sobą
na wyciągniętych rękach
jestem niespójny wewnętrznie
to widać gołym okiem w nim
zbyt wielowymiarowy, wielopłaszczyznowy,
wieloręki, wielomyślnie wielonarządowy,
wielokrotnie wielopokoleniowy, wieloszczegółowy
w rozległościach wielu za mną zbyt rozświetlonych
łunami luksów znikąd laserowych
a wokół mniemań zagubionych w wietrze słonecznym
miliard lat temu powstałych profile.
Które pokolenie ważniejsze,
słuszniejsze, bitniejsze, bezprawnie słuszniejsze
to z lat sześćdziesiątych końca wyostrzone, czy może,
to z pierwszej dekady nowego wieku zamglone?
które zgorszenia w skrzywieniu brwi prostsze?
a które zachowania przeszłe w oczach pokrętniejsze,
służące uniknięciu akceptacji, w wyrażaniu dezaprobat?
w lustrze 3D na wyciągnięcie ręki
lustro owe nie kłamie, aby?
a piąty wymiar poza nami, poza nim
poza tobą zestalonym, już spójnym,
nie płaskim, jak sztandar na wietrze wieczystej prawdy.
*Kosa – symbol – dla jednego*
Na norymberskiej ławie oskarżonych
poeta nie zasiadł żaden
nie było ich też wśród pilnujących zbrodniarzy,
choć wszyscy wyglądali pięknie,
lub raczej przerażająco schludnie,
poetyckość umknęła z natchnionych niegdyś twarzy
i nostalgii przy tym nie było zbyt wiele – ale była w ogóle
weny ani muz, tylko złowieszczy wyrok na przedstawicieli
a poeci w pasiakach, w ciałach dziewczynek z Podlasia
pobitych, zgładzonych, z abstrakcji odartych
wyprawili się na sąd nie norymberski a ostateczny,
w poprzek narodów na skróty
poeci zasłużyli na litość stagirycką chociażby
a naziści na sprawiedliwość logiki,
ale sędziowie półśrodka zawiedli
ze łzami w oczach zaciętych kamiennie jak wargi sfinksów
poeci umierali w rozgrzeszenia wszystkich fenolu
żołnierze wolności niknęli w cierpieniu czyści jak łza
pilnowali w posągach symbolicznego wieszania nazistów,
a śmierci forma stanęła pomiędzy nimi równie piękna,
piękna jak?
piękna tak,
jak Malczewskiego kosa
jak Malczewskiego
kosa tylko dla jednego
ponoć oślepionego
*Ze skały Tarpejskiej Kapitolu*
Znamię sługi twego zakonspirowanego w gałęziach wiosennego westchnienia,
które jak wierzba babilońska rozkołysuje się nad mglistą rzeką powrotu
niech wyróżni cię tym, co wskazuje biegnącego przed legionem Sabinów
z wieści o nadchodzącym jak kwietność zwycięstwie pełni twoich oczekiwań
w sumieniu niech się rozkołysze
nie strach przed nią a łagodność brzasku uczucia nieziemskiego w pokorze
sunącego mgłą nad łąkami, ku światłości słońca zenitu dziejów twoich
błogich jak sprawiedliwość dla niewolonych
to znamię, to łaska czasów w pieśni okupionych walką o nich
napisanych na i dla prowincji dzieciństwa wspólnego predestynowanego
widzianej jakby ze skały Tarpejskiej Kapitolu
przez patrzącego na wskroś zdrady w czasie upadku
*Przeciwstawne starożytności*
Ze zmierzchów jak z brzasków
wyszli pobici cywilizacji żołnierze,
a raczej ich cienie zdeptane
Feniksa lotem rozpoznają nadzieje
zacumowały okręty bitew kupieckich przegranych
w zamierzchłych portach pancernych
czekają jak w Pearl Harbor na nowe dni
nad Jerozolimą przestały krążyć złorzeczące smoki,
stalowe, pokoju niegodne
naukowców wywołujących burze dziejowe spaliły wyziewem,
a słupnicy na balkonach zamieszek, jak orły odnowy
ruszyli na przegraną Obiecaną Ziemię
kotłują się brzaski wyciosane ze zmierzchów dni
z burz, jak z wieży Babel wyrywają się cyklonami,
niosą żołnierzy pokoju
na bitwę ostatnią w Megiddo
przeciwstawnych starożytnych filozofów
*Własna życia paruzja*
Czy pieczęć życia, czy uzdatnienie do wolności,
czy oczekiwania na szczęście?
to wszystko w tobie zmienia się w ciszę
głęboką ciszę zmierzchu uczoności
za wszelką cenę
umyślności, zmyślności, uzasadnialności pędzących
za metafizyczną miedzę
znękanych wysiłków logicznego serca
tonącego w płomieniach tęsknot do pełni
za dniem odchodzącym w – jaźni
za ciałem wyśnionym w – ja
za duszą w skale wykutą w – i oni
nie tylko jej – Ziemi, ale i twoją – chaty
czy deszcz, czy śnieg, czy błyskawice,
słońce twych wspomnień horyzont czerwieni
na progu sieni jesieni iluzji
własnej życia paruzji
*Prorok znużony*
Znużony po unicestwieniach wizji
prorok zasnął w swoim eremie z kart
prorok był wróżbitą w przeszłości,
utrzymują znów, że takim pozostał
błędne ognie w jego chacie zwiodły
niejednolitego króla,
który jeńcom tam uczty wyprawić chciał
skonsolidowany opór jego jutra usiłowań
w dociekaniu publicznym wziął
króla poddanych wiernych góry,
góry władz upadły na próg jego chaty
nazywanej tylko przez uczniów eremem
gwiazda zaświeciła nad jego karierą
przekonał się do króla i poszedł na wojnę
z pokojem
z samym sobą dobrym
z królestwem niepokoju roju
w ustach wciąż trzymając oszczep prawdy ameby
stanął w pierwszym szeregu
hoplitów najmitów stanów wojennych etycznych
przepowiedział, że
historia sądzić będzie,
on nie
– prorok znużony jest
*Malwy w słoiku dziegciu*
Zadośćuczynienie malwy w słoiku dziegciu
zebranego z konkretności brzóz światów wielu
przetworzonego w pożądliwości odwiecznym maglu
bezosobowego grzechu-machiny
brutalnej skończoności przekazów sielskich, które
nie okazały się do końca, o zgrozo,
nieskończoności symbolami malw na owocach sadów,
jak stoickich kubistów na placach euforystów, jak skansenowych florystów
malwy okiełznania smaków, nie barw, zaistniały w pamięci artystów robotów
gotowa reprymenda makat cesarzy upiornych
rozognionych imperiów kuchennych skurczonych ponownie
do naparstka na palec tych
haftujących ogródki przydomowe kwietnie pojęciowe
na osnowach nieżyciowych nieb po burzy przedprożnych,
sfrustrowana haftująca męczy się w głębi osobowej tęczy
i tonie w depresji własnego snu o potędze ludzi kwiatów ideałów
budzących ją lekarstwem na epok bóle,
co jest jak dziegieć niesmaczne
*Twist z Dzikich Pól*
Skoczny twist, trochę zbyt gorący i zakręcony
jak na melodie wciąż skutego Pokucia,
gdy nawet na u nas na Ponidziu wiosny nie ma
tańczymy z braćmi twista imperialnego
powoli przechodzi on w sprośnego kankana wschodniego
skończymy w przykucu? przysiadzie?
a może hołubce wycinać będziemy śmierci
i poszalejemy jak dońscy Kozacy
z harmoszkami w zębach, z koniem na plecach,
z szablą i piką w plecach, albo głową na nich,
jak mordercze róże Boscha w ogrodach wojennych rozkoszy
twist to zmienny, dziwny, nienaturalny
schodzimy do parteru, łapiemy się za bary
(chwyt, mostek, suples, przerzut, i tego…),
a niektórzy za łby nietęgie
skaczcie śmiało mniejszościowi bracia
w krąg taneczny susa dajcie
w bagnach Polesia już rozbrzmiewa muzyka dzika
z Bukowiny się stacza, by za porohami w trawach
aż po horyzont osaczać
na fujarce gra wciąż ten sam pastuszek, kolejny Baćka
fajerka pyka jak fajka (prymka to zmyłka)
fajerka w ziemiance rozgrzewa jak twist
i zegar w okopie bije, bim, bam, bum, bum
przelicza się Patruszew, Prigożyn i Putin
(potem wylicza, rozlicza i milionom więźniów nalicza trybut)
– mówi w cerkwi wnet: jest nas tylu a tylu,
mamy rakiet i czołgów tyle, milion stuł
(nawet tancerzy, którym gramy wielu)
a twist z Dzikich Pól kręci ludami Tymczasowego Pobytu
kreśląc na piaskach lotnych odwieczne kręgi ludyczne
zmusza i nas do wygibasów jak zima, pogańska kołomyja
rozbadana.. rozbawiona.. rozogniona propagandą sukcesu
jakichś niepoprawnie zadufanych, nie pora dnych sowietów
*Agens i Agentyw*
Studniowe skrytolubne imaginacje umysłu
studniowe jego wyczekiwania ośmiornicze w nieutuleniu
apokaliptyczne niestrudzenie imiesłowy jego wypowiedzi
i to jednego dnia, sądnego dnia,
gdy usta zamilkły na stulecie wiernych
w głębokim jarze uśpionych nadziei
studniowe skrytolubne dęby przeinaczeń
kosmologicznego języka
niereagującego na bodźce imiesłowów
lęgnących się w pieczarach bezdomności
wszelkiego zapomnienia uczuć
miłości jak sezam rozbójniczy
acz skarbów pełen po brzegi
– odeszły bez wypowiedzianego zaklęcia,
jak ona
*Kubistyczny deszcz*
W swej kumulatywności nagiej spektakularne zbyt
zakończenie pojedynczo padającego deszczu
skupionego wyłącznie na parasolkach mężczyzn
w smutnych oknach jakichś galerii odwrotnych,
ale nawet takie mocne krople zakończyły byt
jak kule ołowiane w czaszkach kolorowych żołnierzyków muzycznej ascezy,
przechadzających się świątecznie w bramie poszarzałej renesansowej zimy
(tak, w bramie gotyckiej galerii!.. pojawiła się renesansowa zima)
kołnierz w pelerynach męskich postawiony
tylko po to, by nie rozpoznano, i tak nie do rozpoznania twarzy
tych, którzy patrzą w okna niewiernych kochanek zazdrośni
błąkając się w nie swoim czasie kubistycznym
dystansów społecznych afektem skumulowanych
w pojedynczym życiu paryskim rozpraszanym
ukochanego dzieckiem czytelniczym jak deszcz awangardy
*Na całej połaci łez*
Łzy gorące, łzy płynące,
łzy niebieskie, łzy tęczowe
na całej połaci łzy
skurcze stopy, skurcze warg,
skurcze brwi, skurcze policzków,
skurcze palców, skurcze serc,
skurcze na całej połaci uczuć
zgubność łez, łączność łez
letniość łez, zimowość łez
skurcze ufności zgubnej wewnątrz, tak
bezwład stóp, bezwład rąk
znieruchomienie serc
łez tykanie, łez skamieniałość
łez łkanie, łez bólu wypłakiwanie
na całej połaci osobliwej twarzy
skamieniałość nierozpaczy bólu wypłakanego
na zawsze, na zawsze, na zawsze
posąg miłości bazaltowej zwycięskiej
na całej połaci łez jeden
*Zaufanie Polaka*
Skroplone a potem zdigitalizowane bierwiona z ogniska dyfamacji
w ampułce niby piekła wciąż płoną po jego publicznej aklamacji,
ten smog, ta mgła wszechogarniająca, obezwładniająca,
oblepiająca, w wyziewach smocza,
zawieszona teleologlanie, choć nihilistycznie na szyi narodu,
w pendrivie na smyczy Kremla zaklęta, jak amulet na rzemyku,
nawet nie wiesz ile energii negatywnych ze stosu
może wywołać w człowieku posługującym się nim,
który nie darzy drugiego Polaka jakimś zaufaniem piastowskim
*Konsternacja*
Konsternacja, ja w ty i
konsternacja, oboje, oni wszyscy jacyś inni
pąs, róż, zmierzch w policzkach twych
i oczach moich też róż snu
zsunęłaś delikatnie wazon naszej historii z kominka okapu
no, więc, nie złapię go, nie mam zamiaru
niech leci de Chirico w Pamukkale
w hetyckie pismo zmienia się obraz mitu,
a my,
my w oni,
oni w eposy przez ślepców wyśpiewane
tudzież konsternacja naszej dwuosobowej nacji, a ta
nie powstała ze skorup jeszcze
dobrze, że nasz Abraham nie zawrócił do obcego Ur
gdzie ziggurat pychy powstał z mułu
a Tygrys mój ostateczności pożarł Ganges nieostateczności
zaryczał jak brzęk uderzającej o posadzkę wazy
i ta ruina Jerycha powiedzmy emocjonalna
taka ta konster nacja
*W jaskini rozświetlonej*
Skorzystaj człowieku niemy, niewierny
na niegdysiejszych ułudach szczęścia delty
bądź jak łowca turów i jeleni w brązach cały
i wezwij imienia sztuki,
pozostaw oblicze słońca po sobie, w jaskini,
a twoje żebra niech staną się łukami napiętymi
dla pokoleń niemych kolejnych
zjedzonych lodowych braci
przy twym ognisku światłych na Syberii
kredą zaznacz niecność swoją od Kaukazu po Aniuj
i wzdychaj do duchów z kolei żelaznych zesłańców
potrząsając bębenkiem i głową w warkoczach zamieci cierni
w kręgu zaklętym umarłych epok
zardzewiałe żurawie nad tobą, nad górami stoją sputniki
zorze nad mamuciątka mumią,
a w śniegu udeptanym plama krwi anioła
płaczesz? w ułudzie szczęścia płaczesz! kamiennie?
porwawszy się na sumienie w jaskini rozświetlonej
sztuką zardzewiałych kamieni, zmurszałych piór mitu,
spatynowanych niecności pistoletów i pepesz, płaczesz żelaźnie?
w katedrze góry zakolnej zmienionej
w galerię smolnych dołów honoru
*Maszyny słów polskich srebrnopióre*
Maszyny słów polskich srebrnopióre
startują w Opiniogórze
zerwały się, jak z jezior gęsi stada
to będzie jak szarża Bezpryma nieobliczalna
obliczalnego Chrobrego syna
moje myśli łabędzie gonią historię kluczem wiolinowym
napędzane jak drony mini silnikami
nokturnów mazurków polonezów muzyk
z baterii czerpiąc ust energię religię
maszyny srebrnołuskie ryby startują w Ostródzie
zerwały się, jak konie przy saniach w czwórki sprzężone,
jakby na widok watahy polityków swobody
łypiących, czkających, warczących na Mieszka kościoły
moje myśli takie święte wyrwały się, by biec im naprzeciw
trzaskając jednorożców kopytami,
salwując się wzlotów rybitwami, podskoków batalionami,
zastygającym w kamień polującym żurawiem śmierci
cny zamęt w zawieruchę dziejów ptasich się zmienił
ze zwierząt pozostały wacht ślady,
a ja poturbowany
stoję na drogach plag wczesnych jak pomnik
kamienny grobowy
dzisiejszy pierwszej drukarskiej pamięci maszyny
*Mówcy pych*
Sążniste przekazy w omnibusach nieograniczeń treści
nie maleją z krwistym upływem sensu nawet
zmierzch już ideologiczny a oni mówią, że
są jedynymi przedstawicielami zwierząt
zręcznych, mówiących władz
mówią więc, mówią, że chcą powiedzieć, że
będą mówić stale, bo
wolna mowa ich wyróżnia panów
(fakt mowa wyróżnia mówców)
aczkolwiek rośliny sensowniej się komunikują niż pych filozofowie
(biochemicznie naturystycznie, nie ksenofobicznie mizognisitycznie)
i co, i ich prawda sążniście wynagradza sąądy.. (sagi krwawe)
tak, sądy osądzą sądnie
sens maleje?.. bardziej?..
niż
sukcesy sukcesorów na płaskowyżu myśli nieograniczanej
sensem
turbo bezsens śmiga,
gdy na pych prawda łże
*Pangrecki i pansłowiański*
Okołoróżane nimfy polubień zawyrokowały
o mojej niesłowiańskości,
to ich sądy niezależne, acz efemeryczne
a błękit mojego nieba wytęsknionego
jest taki, jaki jest – pangrecki, cudzy, blady
w liściach akantu szukałem i odnalazłem, fakt,
to, czego nie skrywały pryzmy i rabaty czaszek niemych
asyryjsko prawych jak liturgii poprawność
samarytańskie zdrady ołtarzy na nic, gdy słowiańskość
nad sobą się lituje
ze słów w deltach wyszedłem przecież
ku wyżynom zdrad wszech otaczającym, i cóż?
na wyżynach imć pani śmierć wśród róż!
nie wsadziłem jej niemo na swoją oślicę
ani na T-34 Rudy,
nie opłaciłem karczmarza, by
ją pielęgnował na Kremlu lub w Berlinie
wziąłem hebrajską, raczej aramejską kosę
i jak przybysz nierozumiejący fraz ściąłem jej głowę
i oto cisza zakwitła oliwkowa wśród świata piramid
na cmentarzach toposu
żywych jak nigdy winnice przejętego pankosmosu,
tak ja pansłowiański z płomieniem wolności w ręku
lubiany tylko, tam gdzie pieprz rośnie
*Płaćcie za bajek rewolucje*
Zemsta pierwsza i druga komediowej postaci z bajek
to nawet nie była ulewa odwetów lecz żarty
zamierzchłe jej kompleksy śmiechów jednak nie warte
datowane na późny wiek siedemnasty
już wtedy postać owa knuła z wartości prześmiewcze kwestie
w rolach obrazoburczych jak oka mrugnięcie,
gdy autor ówczesny jej bajki
w pończochach i pantalonach w paski chodził,
a nawet w perukach pancernych jak kaski
kpina ukryta z prawd to inteligencja świata – dowodził
Zemsta komediantów odwiecznych
uknuta była w wątku antycznego nobilitującego mitu
tak, jak dzisiaj mówi się – Troi odwieczny wróg,
tak uiszcza się opłaty za odnośniki epopei,
niebędącej niczym innym, jak tylko kłamstwem
wykreowanego nagiego bohatera, jawnym
oświeconego opata opiaty, jak owe opłaty,
odbierać trzeba jednakowoż u wejścia w mit
czytelnicy dwudziesto pierwszo wieczni, czytając robotów bajki,
płaćcie za rewolucje odnowicieli ówczesności w teraźniejszości bzdur
nawet za rewolucje przyszłych marzeń skrajnych dominantów
bez skrupułów wizji i natchnień wyobraźni bogów fikcji
taperów słów nieruchomych głów w skały wbitych,
w tym tych wyjętych z głów toporem powagi:
nie przebaczamy prawdy
*Ikony porównania*
Nie tylko Montparnasse, ale Kraków w okolicach dworca
nie tylko Montserrat, ale Kalwaria w okolicach Wadowic
są twoje
takie porównania są trafne
zestawienia miłosne pełne sztuk, akuratne
zespolenia piękna, jako takiego, pojedynczego
z narodowym postrzeganiem, słuszne
jak Ambrożego, Ireneusza, Franciszka myśli złote
wszechmiejscowe wszechczasowe wszechobecne
nie pamiętaj, ale trwaj
nie zachęcaj, ale bądź
w.. powszechne
trud historii tworzenia piękna jest
równy trudowi jego odkrywania
po wiekach, prawie
skoro ruch pędzlem jest równy
ruchowi piórem gęsim, zawsze
– nie, więc enter amen
zakończy poszukiwania wyrazu na Antypodach
i ukróci swawolę gdybania
o krańcach Wszechświata słowa
w kształcie ikony
porównania prawdy
*Nagła cisza zdrady*
Różowe papierowe wstążeczki
wijące się jak padalce nagłej ciszy zdrady
na pomarańczowym tle godności spokoju
ponad błękitnym blatem łąki
jakby wymyślonej przez dziecko autystyczne
gwiazdeczki białe konfetti pokory spadające
w purpurę swojego rozeznania
lotu zawsze beznamiętnie materialnego
ponad zielonym obrusem
magmowego napięcia sumienia
wertującego wciąż tęczowe byliny zaszłości jesiennej
na tle wstającego księżyca pluch i zmór
ze ściany srebrnej od sufitu po podłogę
niekryjącą gobelinem głębi niesnaski już
jako w szarości mrowień żalu tkwi
od czasów nadętości językowego błędu
błędu synonimu pogardy
to kołacz nierealnej podzielnej palety
– przepraszam teraz i tu
*Skonfundowany*
Skonfundowany stetoskopowy detektor
i emiter stroboskopowy nagłości w sekundach
w kącie szuflady życia czeka na napraw przemiany
w nawykach biegłych w lat oddanych postępach
niknie jak sonda opuszczająca zmroku galaktykę
w zaciszu ponad łomotem dni przekuwających lęki
jak dzwony w ciałach otwartych milknące
słońc obce elokwencje w zwrotach zbyt powolnych zachodzące
doktorów pocztowców obce nieodebrane awiza
służy zagładzie głów kosmicznych zamkniętych jak szuflady serc
skonfundowany przez żyjącego niestałe ja
*Natężenie hałasu*
Natężeni hałasu w lukratywnych przyczółkach namiętności
było zbyt duże,
to wiedziała ona i skręciła wzmacniacz
siły odśrodkowe w subiektywnych
trochę zbyt ekskluzywnych czułościach
eksplodowały w formie strukturalnych brył magmy
skrywanych pocałunków ujawnionych
i skończyło się jak się skończyło
podwórkowa parada wyrzutów własnych jej krągłości
i jego sumienia skończoności
przeszła przez podwórza powojennych ruin
gitary użyte zamiast karabinów maszynowych
ucichły i nie wybrzmiał hymn galaktyki
tej miłości, do której mieli dotrzeć
pozostało dziecko Voodoo – ich wspólny pobyt na Balearach opętany
i co się okazało, hałas zmysłów był powodem strachu,
lecz nie epidemii strachu
strach w silniku odrzutowca spłonął
metalowy akrobatyczny jej odrzutowiec?
tak, ten sam! och, rozmowy
– tak, spadł w ciszy postmiłości przed blokiem
*Wytyczne skierowane do somnambulistów*
Wytyczne skierowane do somnambulistów
w zakresie sposobu erupcji samoświadomości zła
nie będą efektywne
tak, jak presja na gwałtowne odrealnienie snów
w kołach zbliżonych do wyznawców kwadratur kół,
kół muzycznych w kolorach pór,
nie będzie oddziaływań skutecznych dla lukrowanych głów
wytyczne dróg prostych zmienią się
w pustowyrazy pustosłów pustogłów
w pustostanach po aquawyparkach medialnych oligarchów nocy
a dzień zeswatany z możnowładztwem duchowej niemocy
zarobi na swoje fantazje w nocy
też, dzień zeswatany z możnowładztwem
zarobi przemowami w lodówkach na swoje świetlne fantazje!
i ktoś za dnia rozkaże.. precz – folie zła, ha ha ha
ze studni życzeń biedaka
wytyczne przepompowane do cna
*Dekapitacja*
Smutno mi Boże,
uchwyciłem właśnie nienawiści topór lecący przez świat
zatrzymałem go nad własną głową
i wbiłem z mocą
w pień ściętej brzozy, czerniejący przede mną
przerąbałem na wylot kamień na niej leżący
przeciąłem jak hubę
z pnia wypływały soki
jak woda
z kamienia popłynęła krew
jak z poranionego ciała
smutno mi Boże,
wypłakany ze świata grzech
tylko jak łza jest
to jeszcze nie przeszłości dekapitacja przecież
(a krew?)
*Dzieje inercji sukcesywnej*
Skuteczne niezdeterminowane niczym
wklęsłe działania machin zużytych w bojach o głowy z brązu
wybrzuszają dziś nieskutecznymi ejakulacjami,
ku nieforemnym murom depresji
w alegoriach żelaza sztuce obronnej służąc
istne manewry zaczepno-obronne kotłujących się pragnień
ludzi powstałych z kamieni łupanych
zwanych fortecznymi wolności owocami delt aluwialnych
pragnących determinacji myśli kosmiczno-informatycznych,
które lądują na planetach bezideowych
i w ciszy wymiotują dziejami inercji sukcesywnej
miotając słabowite głowy z brązu z gór Prometeusza
ku dolinom żyznym jak miłość, która ich wiodła
mimo plag do postępu źródła
*Kustosz znudzonych dni*
Kustosz tych znudzonych dni
pracę twórczą zamyśla
sam rzeźbić zaczyna w czymś plastycznym jak myśl
tak na początek, szepcze do siebie
kustosz dni umykających z ogonem podwiniętym
tworzyć zaczyna dzieło własne
rylcem, dłutem pogłębia rowki w eskapicznie nakreślonym
westgraficznym projekcie ornamentalnym własnego cienia
kustosz dni policzonych pomiędzy zaginione
nagle odkrywa w sobie pragnienie ponownego ich zaistnienia
w brzaskach, blaskach i nieprzewidzianie rozgrzanych
wsamopołudniach dni jak szczwany lis umykających
rzeźbi zapamiętale w czymś bardzo plastycznym
czymś, co samo wpadło mu w ręce
rzeźbi w wenie z laku i nadziei
w wenie ziem i słońc rzadkich
niespodziewanie przydatnej
*Uniki logiczne*
Platona rozbieżności demokratyczne w ciągle nadmuchiwanych czasach,
które pęcznieją od lat tysięcy, i pęcznieją, i pęcznieją,
kiedyż staną się wielką bańką mydlaną w tęczy?
– są cytowanymi przez polityków unikami logicznymi,
czyżby dezyderatami lajkoników, smoków, marionetek,
i temu podobnych matrioszek Stalina,
zabawek umierających dzieci na Atlantydach?
– a rozbieżności, jeżeli chodzi o dobro mogą być obrazoburcze
od Platona do Kanta.. i dalej, dalej,
filozofowie są na usługach imperiów światła,
co patroszą ich jak matrioszki w przedszkolach dorosłych figur
albo szklane kule ze sztucznym śniegiem opadającym na chmur drapacze
w ogródkach przedmieść i siołach ojczyźnianych – dziwne
dlatego ojciec mój powtarzał XIX-wieczny slogan reklamowy rewolucji,
na bazie rozumu – „filozof z morskiej pianki, on ci”
na bazie filozofów – stróż pilnuje składowiska złomowanych ciężarówek wojen
były i są to ciężarówki – do przewożenia pianki udawań i mrugnięć okiem
no i czasem neoplatońskich rozbieżności, które są kolorowymi balonikami
maszerujących z Moskwy do Paryża ze śpiewem kolejnych Międzynarodówek
– u celu ich właśnie to: „sorry,.. że potrząsnąłem milionami”,
… „że się rozsypały ich serca jak zigguraty Sumerów”
po wybuchu XX-wiecznej bomby atomowej..
za, a nawet przeciw… wysuszone idee
*Dwa noże w plecach*
W plecach dwa noże, skołatane życie – mówisz,
czyż nie?
no, dobrze, skołatane życie wbija nóż pamięci
apokalipsa twoich wypowiedzi, a może
odsłuchanych debat o wolności i dobrobycie sen
(bez odpowiedzialności – w TV i w Internecie)
skołatane życie boli jak nóż wbity w serce – mówisz,
czyż nie?
a ty masz aż dwa noże w plecach
nie odwracaj się tyłem do przyjaciela – śpiewało walijskie Budgie
i dwaj jeźdźcy nadjechali – spuentował Dylan Noblista
a dwaj w Biblii pozostali – pamiętasz
pamiętasz, tak – w latach 70-tych, tych latach
przyjaciel jest powodem śmierci (przyjaciel życia zbytni)
życia wychwalanego zbytnio
życie jest przereklamowane – tako rzecze Putinista (siegodnia)
i wbija nóż, wbija ostatnich na pal, śmierci jest powodem –
medialnej – no, niech tam
przyjaciel jest powodem choćby alienacji
przyjaciel głosuje za wykluczeniem, odrzuceniem, eliminacją, anihilacją,.. (– ciebie)
przyjaciel, a może brat, a może świat ich, nie twój
braterskie życie skołatane, jeden nóż
– a drugi?, a może drugi nóż to jednak chwalebna śmierć
nie pokładaj ufności w życiu.. – na wizji, na fonii
pokładaj ufność w życiu.. a priori
– ukrytym przed przyjaciółmi… sztuk walki
*Paradise*
Zmurszałe poniekąd są już te nieokiełznane wypowiedzi,
jakby sprzed lat burz buntu i powiewu dusz bezkresowości
deszcz zrobił swoje
nie wnikniesz w sens i składnię tego,
nie do sedna obrazkowego, roślinnego, figuratywnego,
co było jądrem ludzkości jest ciemnością cywilizacji,
deszcz ciągle pada symboli pustyni,
a rozchwiane beznadzieje w oceanie są tych przemów
i gestykulacji wściekle nieorganicznych
nie schronisz się w kopule palców
złożonych kiedyś w półkule serca,
kopuła ma dzisiaj znaczenie inne, na ulicach,
na placach, na wiecach przeklętych
rzucono wiele słów na wiatr, wiatr wwiał je do wojen komody
wiatr przemian, wiatr, co przemija, przemielił,
sproszkował nas po kres cnoty,
choć w ideach stwardniałe księżycowo-atomowych
przekaz zmurszał generacji rustykalnie festiwalowych luminarzy
krzyknij do idących aleją z pieśnią na ustach:
wolność wól, wieczność ciał, myśl, Ave Satanas Paradise –
zatrzymajcie się..
– teraz to już nie jest ha, ha, hi, hippie happening,
to złocony głaz, to piramid zawartość, echo okrzyków mumii
– Oo-oo-oo, oo-oo-oo, oo-oo-oo
*Wiatr od Ur*
Makroaluwialne mediany niedoinformowanych prekolumbijskich amonitów
determinują odbiory prehistorii w skorupach niemedialnych hominidów
efektem niskich ferroidiomalnych pozłacanych uzewnętrznień internetowych słów
w antracytach komórek zastałych są pływy amerykańskich uniesień
powodujące zamykanie niejakich trombocytów
na jakiś czas nietrwały w przekaźnikach starej epoki
zwanej przez astrologów wewnętrznymi podszeptami
gwiazdozbiorów zaklętych w deltach pierwotnych funkcji
takich jak instynkty numizmatycznych Europejczyków
makroaluwialnej woli zdeterminowanych amonitów nie znano dopóki
nie powiał ciepły wiatr odnowy osuszający wilgotną glinę w Ur
*Kometa uczucia*
To nic, że czarny skrawek nieba
tak wbija się w twoje złociste spojrzenia
nie odwracaj oczu, nie przecieraj ich
niech źrenice nabiorą barwy permanentnej prawdy
ukrytej we Wszechświecie tam jak błysk
będą się kumulować skołatane gwiazd epizody,
kumulować w jedną czystą opowieść dusz,
scenariusz filmu nadziei dla zgorzkniałych domowników Hiberny
zamkniętych w niekończącej się kopule zmierzchu
bez wyobrażeń zbuntowanych zórz,
bez smutku dla egzystencji ekliptyk mateczników,
bez wpływów księżyca dla oblewających serca pogańskich mórz
oczy niech wypełnią się jak studnia burz
otchłanią czystych pragnień, która nie kłamie, gdyż
czekaniem na nie wypełnia czas, a czas prawdy nastanie
film życia się wyświetli, gdy nadleci pierwsze kruche uczucie,
pierwsza kometa uczucia
*Ona*
Stworzyłeś ją z niczego
nie było jej we wnętrzu dzisiejszego jestestwa
znakiem nie była ani całopaleniem przyszłych cywilizacji
była przechodniem między aniołami
postępu niewidzialnym tchnieniem
ciszą ani próżnią nie była wszechświata
złudną raczej nutą
akordów oktaw arii akordów
brzmień gwiezdnych wiatrów
ciszą siebie nawet nie była
więc stworzyłeś ją z niczego z sielskich zórz
w wyobraźni tłumów ostatnich na Moria
wyobraźnia bytem nie bywa
a ona stała się nim
więc odkupieniem nie będzie
zew miłości zawiedzionej w dumie
lecz ponad gwiazdami pokorna sama ona zakochana
torturowana uwięziona na zawsze w niej
*Ekspresja nadrealna*
Skromne odyseje ekspresji nadrealnej
w jazgocie uczuć niesłyszalne a nośne
i obładowane treścią intymnych dźwięków
o znaczeniu kosmicznym dla atmosfery uczuć w galeriach tęsknot
w licznych kołtunach noblistów, w koronie jedynego cezaro-cara,
rytuału krokach ukryte jak nieznane, nieoczekiwane znaczenia
wyrwać się niemogące ekspresje
lotni mistrzowie znośności brodzą w błocku oczekiwań władz tego świata
a władze tego świata zanurzone
w oczekiwań niejasnych, niekolorowych marzeń – toną
maszyny klekocą, te z lat sześćdziesiątych szalonych zbyt
i buczy coś, jakby nadlatujące bombowce
z ichnich nostalgii wylatujące ku dżunglom niepocieszonych wściekłości
z trudem maskowanych przy sztalugach powszechnych irracjonalności
ustawionych na alejach metropolii, które zapadają się w nas
sztalugi stoją na resztkach asfaltu nad przepaściami
a my ekspresyjnie machamy warkoczami
choć są to warkocze komet nie wiemy,
czy coś z tego wyniknie dla nieastrologicznej już populacji?
*Solarnie solidarnie*
Historyczne i bursztynowe nadzieje
spełniały się w coraz wyrazistszej wierze
tak mocnej jak czerwień
tulipanów pod Arnhem i maków pod Monte Cassino
kto był Polakiem (choć raz), ten wie, o czym piszę
kto nie był, zapewne jest zszokowany kolorystyką (ową)
strój historyczny strzelca jest ważny dla wywodu szlaku
równie ważny, jak anturaż i multiplikowany krajobraz duszny (Samosierry)
tak więc, o nadziejach pisać można głodnym będąc (jedynie) czegoś
i z zziębniętym jak noworodek dziś a Norwid latoś
o nadziejach pisać można w grudniu w stanie wojennym permanentnym
i w euforiach objawionych maja i sierpnia i kwiatów na bramach ich
a ja piszę o nadziejach minionych dzisiaj pacyfistycznie ekstremalny,
jako malarz batalista warszawsko nie poukładany,
imiennik, dzwonnik, kołodziej czasu, obecny
gdy Ewa otrzymała nadzieję w Ablu wszystko stało się jasne
gdy wam jej brakuje znaczy, że
błądzicie w ciemności własnej lecz obcej bitewnie
niepoukładani w pokojowym układzie własnym solarnie solidarnie
*Szyszynki instynktu*
Lotne imperia używające stacji kosmicznych stacjonarnych komicznie
są dzisiaj tu a jutro tam, gdzie pieprz i wanilia
imperia są z naturą w konflikcie,
choć stroją się w szatki zielone, udając morświny i glony –
polityczne Persefony
obiegają świat z kłamstwem dwu, wielojęzycznym
wielorękich diw sziw, rzeźbionym komórkami nieludzkimi,
jak dłutami diabła Boruty
w duszach indywidualnych pozbawionych twarzy osobniczej
jak radary i słoneczne baterie rozwinięte w kształcie kwiatu lotosu
ustawionych czule na propagandę żałobnie
nieokiełznanych przekazów szyszynek instynktu
*Mniemania ego*
Mniemania ego
mieniące się w słońcu przemówień przywódcy,
nieobliczalnego acz ukrytego snów ludzkich skrytobójcy
w szarych strefach demokratycznej ery pokutującego
za grzechy skromności człowieka, skarabeusza ciszy bezwolnej piramidy
lochów umysłowych nieokrzesany i-luminarz zachwycony spazmem jego
ze szczytu zigguratu kłamstw odpowiada okrzykiem wabiącym wolne światło
dla idei zmieniających się szybko
w anty idee – własne.
Mniemania ego
mieniące się iskrami z popiołów zapatrywań na rolę przywódcy,
testu mnogości poddaństw w myślach rozróżnianych,
są jak szczepionki z konglomeratami niewoli błędnie aplikowane,
gorączką kłamstwa leczące prawdy,
niewoli bezświetlnej nieprzezwyciężalnej
w słońcu odbijającym światło – własne,
odbite już raz od księżyca: ja najbardziej pierwotne.
*Światowe Prządki*
Światowe Prządki, Światowe Erynie
wszystko, co obce stoi na polskiej granicy kamieniem zdecydowaniem
przybiegły na szczudłach bocianich, przywędrowały z nielitościwych krajów
jak drozdy i gołębie wędrowne śródziemnomorskie na fali wolności wiatraków strachów
Polacy, jacyż oni zdziwieni, jacyż zdezorientowani, z siół, osad uchodźczy
wybierają bezpieczne zakątki w sobie, a potem wybierają ich potwory
wybierają grzech ugryzionych jabłek w smartfonach pierworodnych
ostateczny/nieostateczny post, profil, strona, byle polubiona
a potem Polacy, jacyż rozentuzjazmowani każdą perłą rzuconą przed wieprze,
wybierają się w drogę za cyrkowymi feniksami i czerwonymi pingwinami
po zatrutą rybę Jakucji w europejskiej konserwie strawności
Erynie szczerzą kły na granicach, Prządki odrzykońskiej zemsty
telewizja jest ich pełna, tak jak gadających o karze głów w KE
Internet też, w skośnym, lewitująco tępym Tik-Toku
to uśmiechy, to wolności maski, to makijaże naszych snów
– maszkarony skażonych sumień
kły, gęby, celebry tek, paznokcie, cele Brytów, Scytów rzygacze
prowadzących z zagranicy towarzyszy oficerów poruszające tatuaże
byliśmy młodzi – stwierdzają rodacy dzieciobójczy – wybaczmy wszystkim, wpuśćmy je
Prządki, Ariadny, Hestie.. a.. to prawdziwe anioły Syberii – krzyczy reszta
one Erynie zostaną unicestwione – to sny, to sny, to mity, przesądy, wyrzuty
i Prządek nie ma – to hologramy, to wizje, to po unicestwionych pył podświetlony
granice zmienić, granice znieść wszelkie – program już jest bez zemst i kar
wypełnimy nim nasz firmament głów a sobą-kometą jego treść
Erynie łamią już szlaban graniczny kruchy żal
orkiestra gra hymn jak Odę do Hybris
Polacy podnoszą kurtynę nowo dziejów –
wolność, wolność, gaża, gaża.. za .. wojny swąd
*W kawiarni galaktycznej wilczycy*
Kosmiczne mega trendy w klubokawiarni galaktycznej wilczycy,
ty jeden ostoisz się nie podrygując na płaskowyżu Orionid,
pod cieniem bliższych Okeanid wytrwasz niemodny
strusiowe cele primadonn spiralnych katastrof
w dumnych przyzwyczajeniach mgławic
są teraz dla szczerych wymiarów okrutnie tendencyjne,
w swych celebryckich pozorów urojeniach,
jedności nieokiełznane w naiwnościach odwołalne
stój, wytrzymaj, kiedyś te kamienie z papier mache
przestaną lecieć na ciebie,
to dusza stanie się lawiną dla pragnień,
które z kosmicznych staną się mikrokomórkowe
jak w skali pentatonicznie ludzkiej nuty,
dźwięki w pasażach akordów snów wyrwanych
z ogrodów wyobraźni i rajskich czarnych dziur,
w galaktykach prawd sierpniowych ciał
stój, pokaż nieumalowaną kometami sław twarz
i prawdziwej odwieczności kreatywnej kły
*Spowiedź u Anny*
Zmuszony zostałem do ekspiacji przez Słowackiego
krzyknął z pomnika – tusz
i zaśpiewał basem polski hymn z XVII wieku
około północy przewróciła się beczka dziegciu
wtedy, gdy Słowacki śpiewał już nietypowo, falsetem
wichry historii od kolumn sejmowych i Sejn nad Marychą
wywiały w pole ducha Niniwy w popiele
duch przeleciał nad moją głową z brązu
na Krakowskim Przedmieściu stado wron z Jodłowej Puszczy
wtórowało wiatrowi krakaniem
kolumny już maszerowały, gdy
gramoliłem się, złażąc z pomnikowego cokołu,
szukając nogą podparcia, trafiłem w końcu na tablicę Mikołaja,
znów przytwierdzoną na szczęście
uznałem: skoro naród kłamie, ja
pójdę do spowiedzi zań do Anny –
szczerze wyznam, że jestem miłośnikiem światowej muzyki idei
i wszystko inne, co jest prawdą o mnie,
skrzywdzonym poecie i filareckim, acz grzesznym narodzie
od Sejn przylecą w końcu wtórne pomruki wzruszonych potęg,
jak łoskot zwalanych Samsona ramieniem kolumn w Gazie
gorszące wrony odlecą na południe,
znikną w sieciach na południowym antycznym Zachodzie,
po lekkim skręcie nad symbolicznym Wawelem
przetrę oczy, rozgrzeszony
przetrę szlak, na czele rozgrzeszonych
przetrę szlak, ku dumie ducha niedorozumianego
Słowacki wciąż śpiewać będzie zadośćuczynienie u Anny w kruchcie
tak Armagedon pleśni nie pojawi się razem z Apokalipsą Hedonii
i nie obali kolumn ducha z powstań granitu
na szlaku się śpiewa, a śpiew wieszczy jest jak mleko i miód
z Sejn do Megiddo – tusz
*Alternatywnych koniunkcji zgubny przypadek*
Alternatywnych koniunkcji zgubny przypadek
jest jak element brakujący w niszy
teologicznych poszukiwań wątpiących w wolę,
a wola jest miejscem wykluczającym przypadek,
osowiała, choć nadęta, wciąż wola cichociemnych filozofów
jesteśmy anachronicznym dziwolągiem natury, jeżeli tylko
zamiast antenatów postanowień wstawimy wolę, która mówi – nie ja
– nieuciszoną rozkazem z niemych gwiazd,
a wola mówi: alternatywa to świat,
a świat z chmur pada jak: zjednoczeń wszelkich koniunkcja
i zatapia w odmętach wolę poszukiwaczy dna
miejmy oceanów całość przed oczami,
ale jak puzzle kropel złożoną z wól,
które są rydwanami fal zwycięstw
nad wykluczeń złych przypadkami

*Coś i nic, noc i świt*
Jaśnieje nad nami w marszu wszechobraz świtu,
miłosnego nocy pogromu i jej nestoriańskiego mitu
jedni nazywają go Damoklesa mieczem
inni nieuchronnym włosa zerwaniem
my trzymamy w rękach otwartą Biblię Postępu
a tamci sięgają po tarcze hialitowych oczu zamkniętych na głucho
my nazywamy świt świtem, światło światłem a grzmot grzmotem
wiedzący niewidzący to tamci, znów oni, nazywają go tępym młotem
wpatrzeni w swój zmętniały strach w sobie bez roli na scenie
ale jutrzenka zagląda w oczy już nie chatynek i całych egalitarnych siół
ale jutrzenka zagląda już w oczy hut, smartfonów i elektrycznych aut
piorun życia nie jest mieczem Damoklesa wyłącznie, lecz też prawdy włosem
on spada wciąż i wciąż na embrionalną noc
– mówimy: ale taki piorun ma moc
kruszenia niewidzialnych słońc,
noc nie istnieje jak zło, nie jednoczy coś i nic,
chociaż z jej próżni wyłania się dobra świt
*Pralód*
Szpilki sosny wakacji wspólnych dodajesz do siebie
nie matematycznie
szpilki pachnące żywicą lodowcowych tysiącleci
ciemnozielone, kłujące jak iron maiden na żywo
ośrodek centralnego odczuwania nakłóć
zmieniał się w samą dźwięku świadomość jak nóż
i choćbyś szedł z muzyką jak Orfeusz
przez te wieki i te odległości ducha
wypływającego z pra pra pralodu
nie odwrócisz odczuwania ciepła
nie zmienisz przeszycia istotą materii obcej
w przeniknięcia twoich emocji dreszczu
nawet w myślach, które są tylko białą pustynią już
zapomnianych w przyszłości nadziei nie zmienisz
na wierne jej serce zastygłe bursztynie twych łez
pieszczone dzisiaj w twoich gładkich dłoniach
jak w satynowych rękawiczkach
*Splendor legionów*
Splendor z mgły, dla mgły, we mgle, nad mgłą i pełnią
splendor, czaszka biała w szponach sowy
splendor wieków wojen,
owinięte w gazetę codzienną ludzkie życie,
jednak jego splendor w czasie owiany nieoznaczoności mgłą
idźcie tam – krzyczą wodzowie do legionów
stójmy tu – krzyczą legiony do wodzów
mija czas na ścianie napisów, gazet-hieroglifów,
mija czas mgły, ludzkiej potęgi
z tysiąca tysięcy los szary wyjęty, z pomiędzy pieniędzy,
z pomiędzy kaźni – są ich miliony, miliony szponów, miliony otchłani
dziwadła odwinięte z gazet w perłach naszyjnikach,
w złotych diademach kłamstw, kolczykach propagand czaszki białe
wiejadło w uzurpatorów rękach
splendor w rękach demiurgów czasów wspomnianych
upadłego na zawsze wiek człowieka złoty
mija splendor legionów z mgły
*Z konieczności*
Z konieczności dzielą nas oczy
oczy są dzielne jak kot uroczy
kłóciliśmy się w tańcu letnim
puszystym jak dzień dmuchawca
ty z widokiem na morze,
a ja jak zwykle bez żadnych widoków wygnańca
może zatańczymy się do cna w tym elit kurorcie
wtedy dziewczyny Prousta nic mnie już nie będą obchodzić
twoje oczy wypiją to morze, na które patrzą od lat
zanurzone w moich beznamiętnych kocich snach
patrz tam, to mój żagiel nurza się w odmęt
i znów zmartwychwstaje,
jak te panoramy gasnące na zachodzie,
jak taniec w nas, taniec w szarych, szarych nas
dzielą nas oczy nocy, a łączą oczy dnia
odsłoń jeszcze raz firanki powiek jednym ruchem myśli
mojej myśli o twojej miłości – konieczności
*Powstanie z kanap*
Idę aleją stonowanych pieśni komunistów
wszyscy wieszczowie wygnańców kanap idą za mną
niosą sztandary od manifestów, epopei i dramatów, od bied i wiar
idziemy wieszcząc aleją stonowanych pieśni Wajdelotów Tweetów
kierując się ku urnom, murom, bramom obronnych miast
skazanych przez wieki złote na walkę z barbarzyńcami z gór zawsze
najazdy epikureików skrajnych są oczywistym zaskoczeniem wygód średnich
– wieszczowie dobrze to wiedzą selfiąc
każdy ma przebudzenia kuszę i strzałę jedynie, dwa w jednym – jak smartfon
jedną strzałę z diamentowym grotem wykutym
w jaskiniach królów plemiennych central
i tyle, nie dla obrony, lecz przestrogi
nasza grupa polubionych wygląda jak zespół metalowy hardcore
– na torach tramwajowych w czasie sesji zdjęciowej
idziemy wśród barbakanów, wież, blank, bron
i panoram bitewnych 3D w ulic tle
aleja stonowanych pieśni kończy się mocnym tweetem, obscenicznym wręcz
i wychodzimy poza mury miasta
wieszczowie wygnańców kanap, w tym ja
zdejmujemy maski, wypuszczają strzały w górę z kusz
ja zdejmuję skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami miedzianymi jak dach z blach
zzuwam glany razem z kolorowymi onucami progresji
powiewają wciąż sztandary od manifestów, epopei i dramatów
poza murami miasta nieujarzmionego, zdobywanego i niszczonego
wchodzimy powoli do czerwonej rzeki na chrzest, chrzest pokoju, pokoju rzecz
wiatr gra na organach rudych chmur, gór, burz, zmienionych dusz
szorstkie akordy spadają na umęczoną żółtą ziemię sierpów i mikroblagowania klisz
anioł wirtualny unosi hologitarę, gdy wieszczowie odkładają kołczany
obok leży stos bezużytecznych kusz, gdy wchodzimy
do prawdziwej antyspołecznej klatki
po spożyciu sztuki jak zagadek antyczne smoki
*Dalila w snach*
Czyżbym znowu musiał określać ten stan?
od zapachu spalonego wawrzynu po migotanie powieki
dźwięku w jaskółczym gnieździe
mikrofalowej ułudy strachu nigdy nie odnalezionego w rozterce
okrzyk zawiedzionej drużyny piłkarskiej
i odzew zmęczonej kompanii reprezentacyjnej
zgrzyt fałszywego klucza w zamku skarbca
alert prezydenta wszelkich zagrożeń:
w spojrzeniach nieokiełznanych ona może być twoja
ona nie będzie twoja w czułości, ona dla ciebie nie istnieje w szeptach
ona jest poza czasem – dotyków twoich,
ale kaprys zły istnieje jej, to ty
ponad zwierzchnością śmierci rozpamiętywany smutek w snach
gest odwróconej gwałtownie głowy i spazm: Dalila?
*Zbędny czas*
Znajdź mi ten czas, kochana
w twojej torebce i w ogóle
to stwórcze porzekadło stwarzające nas
zajrzyj do torebki, kochanie, co jest jak Wszechświat
znajdź mi nadąsany czas rozbudzający w mgłach
tak, w twojej torebce kosmetycznego bytu niebytu.
Zaniechaliśmy (a szkoda) tych taktycznych
fotowoltaicznych poszukiwań w niej jedności specjału nocy
i zgubiliśmy światło, przestrzeń i czas, a w nim,
twoją wszechwieczną torebkę
ciągle w niej szukałaś siebie, może odnajdziesz mnie
choćby bez przywołania, po omacku
teraz, gdy w ciszy mówię już tylko sam do siebie.
Znajdź mi czas miłości, który runął w przepaście
tuszy, szminek i kluczy do pomadek, lusterek, lakierów,
któż wie czego, no i hałasu natrętnych gadżetów słów
znajdź mi w tej otchłani zbędny czas.
*Mądrość*
Stworzenie świata to przy niej szczegół nieistotny
stworzenie świata materialnego bynajmniej
przy niej starożytność przechodzi w dosłowność jutra
płacz w dobro duszy a dusza w istotę łzy
ona jest piedestałem wieczności
nie jest to odkrycie stworzonych, to oczywistość świata a priori
przyroda jest zniczem, płomieniem, w którym spala się niewiedza
a wiedza zamysłem energii wydobywającej dźwięki, zapachy, muśnięcia
z niebytu poruczonych, by zeznawać w obronie bytu,
tych stojących przed majestatem miłości
stworzony świat już się nie stwarza, choć emanuje, pulsuje i drga
o ona tak, wciąż
– gdy spotkasz to rozdwojenie w sobie – bądź
*Dni prześnione*
Koralowa płyta tektoniczna
przesuwa się w swej niepowtarzalności
nasuwa się na moje oczy jak powieka nieskończoności
tkwiącej we mnie natury
oczy drżą jak włosy podczas jazdy na rowerze z góry
oczy widzą jeszcze pomarańczowiejące Antypody
myśli w mojej erupcji jawajskiej nieustanności ruchu
choć są nocne, jak tylko może być noc w Nowym Jorku
czarne technologicznie jak wygaszona stacja smoczego metra
koral dominuje w śnie, który przychodzi
wnikając w tęczówek brzask
zagłada biało-czarnego dnia postępuje od dna
moje dziecięce wspomnienia wypływają jak manty
wczorajsze uprzedzenia i nienawiści stadne lewitują w koronkach
zatopionej dawno rafy bólu
koralowe dni prześnione wstrząsają mną przed ocknieniem tuż
*Skok*
Możecie się śmiać z Konstantyna, że
czekał do chwili życia ostatniej
żeby się ochrzcić i chrztem siebie i Rzym z pogaństwa wyplątać
możecie mówić – rozgrzeszony kabotyn
ale 313 rok jest rokiem, w którym
ludzkość uczyniła gigantyczny skok
w kierunku nieba bytu realnego a poprowadził ją on.
Możecie się śmiać z Nixona, że
zaplątał się w wyjaśnieniach afery i zeznaniach
jak we włóczkę bezmyślnie kot
możecie mówić – stanu kabotyn
ale 1969 rok jest rokiem misji Apollo 11, w którym
ludzkość uczyniła gigantyczny skok
w kierunku planet i gwiazd a poprowadził ją on.
Możecie się śmiać z Kaczyńskiego bez auta i konta,
że we włóczce europejskiej polityki się całkiem zaplątał
jak wyemancypowany kot jego
możecie mówić – polski kabotyn
ale 2020 rok… to ponad przepaścią kryzysów i katastrof skok
to za nim poszła Europa, gdy zamarzła ropa
i ożyła zorzami o sobie gorzkich prawd
na jakiś czas
*Hordy wspomnień*
Hordy w medytacji nie znikają, lecz jak komary
objawiają się nad jeziorem w świetle umęczonej latarni
hordy w medytacjach pojawiają się jak ćmy,
nad morzem w świetle latarni gasnącej nagle
hordy w medytacji pędzą wciąż w ciemności
za uciekającym do błyskawicy światłem
hordy wspomnień czarno-niebieskich burz,
które utraciły barwy zórz
hordy znak potopu wód
nie do uniknięcia konfrontacja w ciemnościach epoki
jak jeźdźcy Apokalipsy
hordy dzikich wspomnień kąsają do krwi
*Wskrzeszanie muzyki myśli*
Jestem tym, który wskrzesza nuty
pogrzebane żywcem we włosach
z mgieł wychodzę porannych tamże zamrożonych
we włosach ciemnych jak oddalone od Ziemi uczucia
odnajduję peregrynacje natchnionych wzruszeń
nieziemskie w czasie przenosin do galaktyk nie odludnych,
nie może być ciszy w nich
ja sprawię, że popłynie muzyka z próżni ciał,
z ciast i smaków zapakowanych w supernowe
i waty cukrowej włosów komet
ja sprawię, że usłyszą nieludzie muzykę inną
niż niemy rozbłysk pradawnych myśli
zmartwychwstałą na spotkanie oczu
jestem stworzeniem stworzonym w niestworzonych planet konserwatorium
jestem widzącym fale dźwiękowe w wodach płodowych zórz
i znikających świateł gwiazd równych mnie
ja wskrzeszę muzykę w sobie, bo włosy są moje, to pewne,
ale, kto wskrzesi mnie?
wskrzeszanie muzyki myśli to zaledwie cykl, akt i gest
kto wskrzesi mnie osobę panegiryczną niemą, jak?
*Subskrybowane niejasności nisz*
W trosce o suburbia neoplatońskich miast państw
wyrachowuję postępowanie ministra finansów odległości,
jego subskrybowane niejasności w ciszy ekonomicznych nisz,
jaka zapada niespodziewanie w propagandzie dla mniejszej ludności
w oddaleniu od kulturowych pełnych prosperity centralnych ułud
dniach poczwarczych pączkujących w sposób niesubordynowany w rządzie
burmistrzów wychwalających wieżowce rozgłośnych dzielni,
oględnie mówiąc pysznych i pustych
mnożonych w treści prostoty, jak sny o bogactwie ubogich
księgowych
*Alienacje wprostczłowiecze*
Zasymulowanie utopii wewnątrz ustroju,
może ustroju człowieczego, znajduje zadość
uczynienie w nagłym wyeksponowaniu
znośności losu
w trudzie epoki humanoidalnych struktur
egocentrycznego ciepła uczuć postczłowieczych
z uwagi na postępowania kręgowców
zamierzchłe, odkryte jednak
w epokach słusznych decyzji organów
uznanych za decydujące o celach maszyn,
które stworzono z niczego lub z błota
sugestii, symulacji, alienacji wprostczłowieczych
*Skonstruowany nie wprost proporcjonalnie*
Skonstruowany nie wprost proporcjonalnie,
do niewyszukanych agonalnych determinant pylonów Ziemi wewnętrznej,
dodać należy – pylonów końca i początku – dodany,
odnaleziony kilkakrotnie we wnętrzu wielkiej ryby
zwanej imperium lub mega polis każdej żertwy
gdzie słupy dymu jak pylony świata,
dodać należy – pylony końca i początku –
wyznaczyły w przeciwwagach przeciwwychylenia śródczasów
żywotności i uwiądu trwania,
dodać należy – prototrwania,
dla konstrukcji potopowych było to zbyt suche
tak, dla ciągłości funkcji rotora dobra i zła zbyt pochopnie za
i roz suszone
stworzenie żadne nie miało głosu, a koniec grzmiał,
więc niewypał
szkwał czkał, zakończył arką na górze
jak każdy
naprędce sklecony nie wprost proporcjonalnie
do kontynuacji
*Przeciwności czas*
Z niekłamaną, nieukrywaną i do tego niewybaczalną estymą,
zapałałem pożądaniem aczkolwiek pokornej wesołości
postplemiennej w czasie pokoju chwilowego,
w tej wojnie trój kobiet z trój mężczyznami,
wojnie o wodę poskromioną przeżycia
noszoną w małych buteleczkach na piersiach
ku górom bez szczytów białych zadąsania
ssaki te duże nie owadzie jednoludzkie obojnacze przyszły im w sukurs
stanęły obok wyzbyte zębów, muskułów i głów
a zemsta? – zapytał były premier męski polski – gdzie zemsta?
w estymie – odpowiedziały obojnacze ssaki
– wyłącznie w estymie nas junaków wód
Gilgamesz bóg stwierdził w piśmie – choć jestem schorowany,
ja wiekowy żołnierz fortuny i irygacji,
w bańce mydlanej skargi nie noszę irytacji
zamiast się szerzyć poezją powag, pałam wesołością na cudze szczęście,
bo nadchodzi czas płomieni w wierszy plemionach onych
zjednoczenia kobiet z solą tchu Wenus
a mężczyzn z Marsa z lądownikami ust
ja w tej chwili wytchnieniem jakby lodu
ugaszę strapienia powodzi słów
zapalając ostatnią sekwoję cywilizacji,
która jeszcze nie zniknęła w objęciach stokrotki słomianego grzechu
na wzór pala, sznura, pieca, które gaszą gliniany milczenia czar
wydmuchują z ust poranek duchowej wesołości
jak owieczka smocza Ananke rozszerzającej się w nieskończoność
jak nieetniczny nieetyczny przeciwności dualnych efemeryczny pokoju czas
*Zatrute jabłko wiosny*
Zew kwiatów na kolorowych łąkach pamięci
tej naturystycznej, ale prawie nie sprośnej
stoisz z nimi na środku pokoju
w tchnieniu zapachów raju
właśnie zrzuciłeś ubranie
podchodzisz do okna wiosny
smutny dzień nie może rozpocząć się
od radosnej przygody z naturą
więc wspominasz ją,
tą, która podała ci zatrute jabłko
sama je ugryzła pierwsza,
żeby się uwiarygodnić przed tobą
leży teraz w szklanej trumnie w stroju księżniczki
w koronie schizmy aureoli tęczowej
ty nie słyszysz jej oddechu
słyszysz za to zew kwiatów wokół
na jej ustach składasz pocałunek
pomimo wszystko czule
*Twoje klisze słońc*
Są zmutowane słońca twoje własne
jak niebotyczne antypody chaosu
w gusłach kwarków unurzane
na skrzydłach niesione wiatru,
który nazywany bywa schizofrenią gwiazd nagłej konieczności
po skumulowaniu kosmicznych odczuć
nastąpi zminimalizowanie wyniku kompilacji logik
z różnych stanów, etapów twojej epistolografii,
by zmutowane, już wspólne słońca jednak odnalazły
w reakcjach nie astrologicznych drogę do pulsarów naszości
w wysławianiu się embrionów matematycznych przeczuwań
w tobie twórcy klisz słońc
*Przyszłość odpowiedzi*
Jutro skrajny optymizm neutronowego obskuranta
plemienno-planetarnych wielkich gier
w girlandach koronkowych żabotów, koron złotych i pierścieni
pod, w i na obrazach władz
zniknie wraz z pierwszą burzą słoneczną lekceważeń praw
wywołaną powstaniem Sfinksa z kolan
jego satelickie odniesienie w kucaniu przed pytaniem
zostanie zrozumiane i zaakceptowane dla historii obrzydliwości,
co nie oznacza jednak, że dla przyszłości
tej, która nigdy nie będzie przyszłością przyjemności odpowiedzi
(tak, jak przyszłość z nożem w ręce biegającego po ulicach europejskich miast
uchodźcy z eksplozywnych części obecnie zmrożonego Czarnego Lądu)
*Głęboka purpura Tatr*
Ulica w ulicę, dom w dom,
drzwi w drzwi, serce w serce
Alicja w Alicję, dym w dym
stan skromności dwojga dziwi w drzwiach
dziwi nie dziwi, nie w nie
nie dziwi w objęciach,
ale już jest skromność w spojrzeniach
ale w ale, księżyc w księżyc,
Alicja w ramionach, w krainie cudów Gierka
na zewnątrz hala, pod halą przysłowia z libretta
aria na hali, Moniuszki akord nieostatni
Atma w Atmę, śnieg w śnieg, Alicja w krainie śniegu
skromny jak na styczeń partner
zabrzmiały organy oliwskie, a może kamieńskie
ogrom akordów Bacha, organ ogromów burzy
zagrzmiały, zabrzmiały, nabrzmiały skały
śpiący wojowie mrugnęli, drgnęli, runęli
oto ich skał twarze na Mount Rushman w Dakocie,
w Chochołowskiej, Kościeliskiej, Roztoki cisza lasów
głęboka purpura w skale w toruńskiej desie
twarz w twarz, oto ja w ja, oni w ja
kupujący płytę z grzmiącymi organami Hammonda
w klasie siódmej powszechnej (winylowej wolności – niedozwoloności)
na wakacjach (z duchami praojców)
w gotyku, gotyk w gotyk, pieśń w pieśń, Wisła w niej
skały prosto w oczy
Giewont to Kopernik (Kasprowy to nauczyciel od matematyki.. z LO)
a Rysy to ja i my
Gwiazda i Kuroń to Mnich i Kościelec
Regan to Świtoń, (Breżniew to Ciastoń)
król szybkości (autobus San) z Zakopanego do Torunia
pędzi ku wolności (jak kolejka wąskotorowa do Balnicy, jak wagonik na Szyndzielnię)
nie, nie był to lot szczura,
ale jaki będzie, gdy będziemy mieć 64 lata
wtedy my w my (oni w oni) my oni my oni
od Tatr od lat od Bałtyku od dziś
oko za oko, pięść za pięść
najwięksi z Polaków odmienni nie oni
*Kopalnie Saby*
Ona, jego była ponoć kochanką, konkubiną
ona, porodziła właściciela kopalń złota Saby
dzisiaj jej podobne w dżinsach chodzą
Etiopki po ulicach miast Zagłębia Saary
pysznią się innością i urodą Afryki jak ona na Syjonie
dzisiaj – dzieci Salomona w łańcuchach złotych
wydają wyroki nieskromne na nacje
nacje to zasobów frustracje z kopalń od Ruhry po Komi
trojańskie konie to ciała i głody
dzieci Królowej Saby to wyłącznie modelki
dzieci Kaina to sami bankierzy
dzieci Lenina łakome to kryptowalut wydobywcze platformy
jak zwał tak zwał
przyroda czeka na szkwał
spieczona ziemia czeka tsunami pogody
państw miast nie ominą tąpnięcia
zawał czeka narody
osobowości Dawida
praojca Jezusa
skromność na zawsze utracona?
pokora Lewiego utracona po zdobyciu korony
zmurszałe cedry Salomona
wciąż świecą jak neony w środku Europy
*Samo – samą*
W dniu rozkwitu myśli smoki nie latają
w dniach uwiądu wiary smoki nikną
smoki są niewierzące
demony rzeźbione w kamieniu formą
nie tak daleko od ciebie
ani Taj Mahal ani kod czarnego kamienia
tablice twojego serca zamalowane ochrą
zerwane przymierze Orygenesa z logiką
w dniu rozłamu serc i odchodzenia od zmysłów
a smoki i tak pędzą za tobą w snach
rozłam oczu i uszu w trawach korzystny dla twoich lilii epok
smoki domagają się wiary w zło
ty tych bezzmysłów nie pobudzisz już
taka wiara w zło marą jest i mgłą
samo – samą
*Ze snu*
Ze snu oni
z lektyk oni wysiedli
leśnym duktem jadą czołgi Trzech Dostojnych
niebiańskie cinema city nad Jangcy
zdemolowane spokojne okolice Tiananmen odludnego
oni ze snu
zdemolowane przeludnione parki
biegną wojownicy po śladach najstarszej krwi
kaczki zmieniają się w kury
lotnie w bombowce zarazy
mniemania z okolic Agory pną się na Akropol
zarażeni po cykutę.
Ze snu oni
mniemania stuletnie we wczorajsze wpadają
lukratywna posada ibn Jakuba kupującego
w dziedzictwie ibn Alego
lot nad gniazdem wieszczów
gdzie gniazdo to Gniezno nie giezło
choć Krakow nie Kraków
za mały kraj i odludny
na dworach zjednoczonych cesarzy
złowieszczo zasłaniają się dziećmi do dziś.
Ze snu oni
odbili Grenadę z rąk Berberów
mając wszystko po rzeziach zbyt wiernych
zdecydowani na rewolucję zjedli ryż z krewetkami
(mongolskimi dowieziony kucami z magnitogorskiej stali)
wreszcie makatka Kleego w wież zamkniętym mieście
(zaklętym w obraz)
usiedli na laurach wśród afrykańskich makatek
zapatrzeni w nuklearny sen twórców garncarskich kół
i księżyc konfuzji jak ze snu.
*Kwietny pingwin*
Wraca ten obraz Antarktydy, gdy byłem małym chłopcem bosym
jak pingwin cesarski w jakimś podarowanym albumie po niej stąpającym
na trwale zmieniała się w wieczny śnieg, choć pomarańczowiała snem
te kwadraciki kontenerów na statkach opływających zewsząd Antarktydę
są teraz jak odpustowe stragany kolorowe
krążące pod kościołami nieosobowe manty ludowe
pod klasztorami pełne baloników na gumce,
nie na druciku, zapamiętaj – nie na druciku, rdzeniu
pod elektrowniami atomowymi pełne cząstek elementarnych ideogramów.
Wraca ten obraz Antarktydy, gdy byłem małym chłopcem bosym
do dzisiaj mi to zostało, to słuchanie Metaliki w lodówce akceleratora
w koszuli w kwiaty, z kwiatami we włosach na Trzech Koronach
skaczącego z płonących gór (stosu i plazmy zaczytania)
w Arktyczny Ocean dziecięcej miłości obecności.
Wraca ten obraz Antarktydy, gdy byłem małym chłopcem bosym zakochanym
tak, to ja do złudzenia przypominający łąką lub szklarnię, gdzie
wśród gerber Attenborough
opowiada o ostatniej płycie Weather Report z siedemdziesiątego czwartego
pozostaną te kwiaty i nuty, gdy Ziemia zastygnie a Antarktyda stopnieje,
a ja ogromne, zmarznięte stopy obuję wreszcie
tak, wiem, jestem z wszystkich pingwinów najbardziej kwietny
są takie chwile, że jestem kwietny i tyle, i takie, gdy nie jestem wcale,
może dlatego moją Antarktydę przeżyję.
*Seledynowa mgła poprawności*
Te zobaczone w seledynowej poświacie postępu
ekskrementy pawiana poprawności lecące na Demokratów,
albo wyzwolicieli nonszalanckich wyznawców tarota
obserwowane przez Kresowian z El Paso i nie tylko
także aglomerantów (z) ważnych ulic i alej (na które uprzednio wylano olej)
np. 3, 4, 9, jedynastej, dwunystej i osiemnestej bestilskiej
cóż oznaczają one? ustawki plugawe?
one wizje, one cyfry, slogany one
my w kałuż zapatrzeniach
sów marsjańskich symbole
w szponach ich zaniesione
na drżących kraterów stokach złożone
uniesień nieokiełznanych politycznych dandysów
w seledynowej poświacie, o, tak
protesty nasze w kuluarach parlamentów Ozyrysów (targu)
i Posejdonów (dobicia)
wieców (uczt) Attyli i Wilków Szarych
na krańcach przekraczanych państw i limitów (limesów)
praw i dociekań, ohyd ustawowych
niepozbawionych doczesnych kar limbusów
my widzący w uzdach, Psy w konstelacjach
w aureolach auror dyktatorzy
emanacje rudawych wulkanów nietolerancji w seledynowej mgle
wyrzucają nam niewinne niesubordynacje
*Monster Led*
Monster Led
świetlny diplodok wstający z kolan
(ni nazwy łacińskiej ni greckiej)
widziana z morza farma wiatraków na wybrzeżu
wracam z Bornholmu
jak T.Rex wpatruję się w latarnię morską w Niechorzu
pędzę w sumie dość szybko wodolotem Kalinin
goni mnie morski dusiciel
pyton historii bolszewickiej
zmysłowy różowy nadmuchany
jak niegdyś Zygmunt na Bornholm porwanym MIG-iem
ja z Bornholmu do Polski uciekinier powracam
teraz ku Pogorzelicy wypalonym lasom
gdzie czasy mgnienia niedostępne wypalone laserem KGB
lecę nad wodą zawrotnym wodolotem
zwrotnym historii potworem
potworem historii przewrotnie powrotnej
na powrót w zagrożeniu pogorzelnej poddany machinie
ku sławie słowiańskich wydm i plaż
noc zapada koło brzegu nad technologicznym wybrzeżem
lecz słońce na zachodzie zapala latarnie zwierząt
te oczy Monster Led
dusiciel nie ma szans na pamięci fal
oto ja już na fal ochronach
w Athenry tęsknotach
jak cnót polskich płodnych polach
bez Słowińców wymarłych jak dinozaury Hamburga
po mordach Iwana i Kalinina
przybywam
*Zapada zmrok w starym Krakowie*
Zapada zmrok w starym Krakowie, czerwienieją strzechy
deweloperskich osiedli
ostatni traktor zomowski trajektorią przelatuje nad Czyżynami
zmieszane z błotem ścinki komunistycznej tęczy
wschodzą nad częścią wielkiego supermarketu
dobudowanego do dwóch kościołów
przylaszczki święte nie winne dziczy dzielnicy
cieszą się rudawym upojeniem wstających mgieł Mogiły
a moja ranna kawka wciąż kulejąc przemieszcza się wciąż
jak zjawa znikąd Pendolino
w kierunku kurhanu na Krzemionkach
dwutorowo
akuratne słońce dzierży tu prym szybkości dzikości
zjeżdżając z wizji ku wieżom pojednania
przekaźniki czerwone zer złości
nie mając nic do powiedzenia
zemszczą na dzisiejszy przekaz nic nieznaczącego dnia
dzieci poranne starszy pokurcz wiadomości wzywa na ablucje
poczyna sobie jak kniaź Igor na zebrze
a koń jego prycha przywiązany w operowym stabulum
czeka, czeka na dowiezienie złotego owsa, który jest czarnym snem
w kolebce stepu takiego, gdzie każde miasto zapada się we własne curriculum
ostatnie strzały świetlne przelatują nad Mongołami Zachodu
szturmującymi dyskoteki w Śródmieściu
*Zausznicy*
Zniosłem zauszników szepty po kątach
i ich popleczników, strażników caratów
jako Europejczyk nie mogłem inaczej
jak zniosłem ograniczenia w dostępie do mojej sieci
dla much i ich władców
wychwyciłem zdalnie wrogów pojękiwania
oznaczających czasem synonimy pojednania
amulet z kości czaszek opróżnionych
zawisł na mojej szyi
a pierś się wypięła po medale z mamroczących ust śliny
zausznicy stali się bliżsi niż mocodawcy próżni
na koniach zjeżdżający z gór tak zwanego Uralu
wprost w moje zabudowania idei idylli drogami wszystkimi
prowadzącymi do domniemanego Rzymu
jakże słowiańskie moje barbakany z brzozy przyjęły ich spokojnie
w ciszy bez wystrzałów z kusz i arkebuzów
miej słuch, słuchaj popleczników ofiar zauszników
znikaj w zamkach, które zbudowałeś przed nimi
zapraszaj ich schodzących z pomników
ze złotymi i brązowymi intencjami
*Kos śpiewa o poranku*
Tylko dla panów zaśpiewał kos o poranku
ledwo zadrgały pierwsze struny skwaszonego słońca
ledwo zabrzmiały w mgłach dzwony rurowe miasta
dał się słyszeć tryl jak grom
jakaś osika zadrżała jak kot
szum wiatru przeniknął zagajnik jakiś
za lasem tym stał ułanów pułk
kawaleria bestii czasów współczesnych
zniknęły w trylach ich okrzyki przedbojowe
utonęły w śpiewie echa dzwoniących szabel i lanc
kos przedstawienie skradł
wojna panów siebie zmieniła się
w wojnę światów pariasów ich
jakieś miasto zamarło w mojej głowie
pobitewnej apokaliptycznie
*Lux Mare Amon Amarth (WHO)*
Znamienity (niegdyś) robot generacji Lux Mare Amon Amarth
wyniósł na górną półkę siebie samego
w magazynie ledwo słyszalnych urządzeń nagłaśniających bezsens,
w którejś z dalszych ciągów przemysłowych
odkrytego dopiero za jakiś czas księżyca planety XTU (Syriusza?)
pełnej cywilizacji natrętnych rozkoszy
bardziej natrętnych, jak twierdził robot
bardziej, bardziej niż najbardziej modernistyczna Ziemia
w onej odległej zagubionej galaktyce, aczkolwiek tej samej,
która go stworzyła z niczego, ale jednakowoż z siebie samej,
co nie jest tym samym, co stworzenie
(na przykład) maszyny z niczego (dokładnie),
równie złośliwej, ale mniej natrętnej abstrakcyjnie i uciążliwie,
jak Ziemia w resortowej malignie,
co się kończy (odstawieniem użytkowym i) zakurzeniem na jednej z półek górnych
(W)wszechświata (H)hurtowni zamkniętej na głucho (w czasach (O)ostatecznych)
*Bezbronni w stali (CZEKAmaj lub The End)*
Skalarny czołg ochronny rewolucji – bojownika rannego na wpół
złożonego z czystej emocji bezmyślnej i skóry
smoczej na pierwszy rzut oka, inteligenckiej ciut,
zemdlał oto, koń jego zemdlał pod wodą, koń morski,
atomowy na wierzchołku niestety,
ichniej rozbitków realnej, choć jednowymiarowej rafy
podeszliśmy pod front światów chemicznie automatycznych,
sflaczałych w połączeniach wiernościowo i humanitarnie duchowych
potem przez lunety księżycowe grzesznych zobaczyliśmy pysznościowe pobojowiska
i skaleczone grube ryby świata głębin, wciąż bardzo wojownicze,
obronne emocje niepołkniętych jeszcze przekonanych na amen
potem skorzystaliśmy z wiwisekcyjnego peryskopu nieosiągalnych dali
i internacjonalnowo ustrojstwa pozostawionego dla Antypod raf perestrojki
przez ostatniego komunistę zielonego jak żółw w skalarnym czołgu reformowanym wiecznie
w kuluarach frontu decydowano o czołgistach wodnych, ich losie w Laosie,
najpierw w Sorbonie, w Bolonii, Kazaniu, potem w Kampuczy i Buczy
The Doors śpiewali The End na brzegu pojałtańskim, indochińsko bronionym tsunami,
koniki wierzgały, tanki sypały rymami z luf, fale rżały sloganami, a tajfuny wirowały na deskach
wojna nie miała dojść do skutku nigdy, jednak doszła i przemówiła
od rafy do bieguna – władz arktycznie wyczerpanych wszędzie,
prze myśleni, prze powiedni, prze prowadzalni, prze widywalni już,
ot kuda.. wy cywilizacjonariusze tak bezbronni w stali, w skorupie tej:
kałmucko-rosyjsko-żydowsko-niemiecko-szwedzcy – przecie, nie?
*Niewód skrzyniowy*
Skrzyniowy niewód w opanowanym ratuszu,
regionalny sak na epopej narodowych raki,
amortyzatory marszałków do ludowej kolaski na wodór (z kloaki)
wszystko to wyeksponowane zamaszyście zostanie
w krakowskiej mansardzie warszawskich sekretarzy stanu (klanu)
tuż obok pułapu nieświadomości tłumów
dla jednego z wielu standardowo umieszczanych szklanych sufitów
w rozlicznych gniazdach Piastów,
także kijowskich, (chociaż bez anglosaskich skandynawskich)
choć będą jeszcze skruchy polityczne, gdy wiatr zawieje skądś
choć będą wymieniać chiromantów oraz kacerzy na hierarchów i harcerzy
choć będą dla zatrzymania wolnościowych spławiań to robić
pytanie nawet padną – czy w wieczornych wiadomościach
wspomną o kuratorze memów i tweetów płynącym znów
Wisłą z prądem na plecach,
zbliżającym się do Włocławka jak słowo łamacz fałszywego etosu
– do zapory postępu, co będzie właśnie jak niewód
już
?
*Lego Aztekowie*
Klucz moich przydomowych lego Azteków
poderwał się do lotu
a hieny zaćmienia nie zdążyły ich dopaść
są więc światowe te loty teraz
ponad wszelkim usposobieniem do czynów ohydnych
lecą nad Europą moi Aztekowie przykładu
a hieny ich gonią
wyłupionym oczom nikt nie wróci spojrzeń
wyrwanym sercom nikt nie przywróci rytmu
w gestach bogów ich oddanie
temu, co w Europie najważniejsze – kult śmierci
ignorowanej, a hieny nie zdążyły dopaść żadnych bogów
choć bogowie Europy są nielotami z kamienia
nikt nie zrozumiałby, dlaczego nie można ich rozkawałkować
dla ewolucji i postępu jak dzieci dla kremu
– oczywiście bez Azteków
*Pątników zaspokojenia*
Skołatane serca pątników niosących chrztu żagwie
zmierzających z Kijowa do Composteli
sponiewierane nogi i skołatane serca
w nich zwaśnione pająki tkające smutek
rozdwajają się pajęczyny bezpieczeństwa
ufności w to, co istotne
dla trwania w wierze bez filioque
jak iść, gdy nie można trwać?
w nogach palą rzeki siarkowych law
płynących z wygasłych wulkanów wędrowców
Afryka wydała człowieka sanktuaryjnego na poniewierkę
Azja Mniejsza uszlachetniła jego pochód ku wodospadom gwiazd prawdy
Europa nauczyła trwać przy mądrościach cudownych i szlachetnych
Ameryka dała uśmiech wolności sponiewieranym wyrzutkom, więc
skołatane serca trwają w drodze
powrotnej pierwotnej
z wnętrz ku prawdzie drodze odwiecznej
otworzą się one serca i nogi poniosą jak wiatr
Makarego z Moskwy do Makarego z Egiptu
Pimena do Polikarpa
Peczerskiego do Piotra
skały na wodzie zaspokojenia i ukojenia stojącej jak Krym
*Z Tagasty do Tebaidy*
Zneutralizowane zapachy benzyny w płatkach pustynnych kwiatów
w oczach marksistowskich Beduinów jak mgły
wędrowny autobus w kwiecistej odsłonie
na festiwal zmierza samotnie z Tagasty do Tebaidy
do klasztorów egipskich legend
wiezie celuloidowe dusze pątników Zachodu
i zaklęte w gitarach późniejsze riffy wątpiących
za piramidami słońce truchlejące od tysięcy lat
nuci Zappy pieśń ciastowatych prawd
a nilowe malwy podziwiają różę pustyni na autobusie z Tagasty
piorun, żmija, jasny znak i symboliczny ptak
pierworodni uciekają przed nim
w autobusach zniewoleni wolą chorzy
szukają miejsc kuźni dla łańcuchów rozkucia
raczej znajdą kaźnie w świecie Hurghad
znajdą zapach benzyny zneutralizowany w pustynnej burzy
klasztory i anachoretów wysadzono w powietrze
mnisi jak mumie krążą na orbitach Ziemi
pielgrzymi Slayera pozostaną w łańcuchach
Tagastę złupią Wandalowie z Doliny Krzemowej a może zasypuje piach kłamstw
*Nowo naoliwione rozległości pojęciowe*
Absolutnie naoliwiłem tą maszyną
przypominającą atomową lokomotywę tuby
rozległości pojęciowe sofizmatycznych wojsk wyzwoleńczych
cmoka ociekając lubo: pokój, demokracja, socjalistyczny, ludy
spokojnie jem kanapkę w przerwie wyzwoleń nowożytnych
za chwilę generalna próba kolejnego
Achmatowa kłębiaste porywy zna przywódcze
z Rosji pochodzi, bowiem jak Majakowski i Pasternak, ech
te cumulonimbusy zgromadzone przed Kremlem
to plastik, ta mgła to z reaktora jego para stara
a przemówień wodza laserowe zorze nowe nad
naoliwiłem, więc maszynerię XIX/XX/XXIT, w trakcie
i czekam na dogrzanie w kotłach sprawczej siły,
co poruszy ten zaprzęg mułów stalowych, powiedzmy
ja mechanik z harpunem na foki i hamburgerem McDonalds
na Starym Arbacie poprawiający listy, wiersze, cnoty towarzyszy,
cechy starożytnych Samojedów spazmami maszyn,
i lotnymi gazami mocy
zaklętej w zakłamanych przemówieniach niewykorzystanych dotąd
to moje odkrycie zakamuflowane
to ruszy zaraz, to ruszyć musi, to imperatyw zaszły, to mus
maszyna do naoliwiania użyta, a ja, a ja, jak powódca
przerwa na kanapkę i spojrzenie w chmury – grzmi rubin,
powstaję, powstają, wolności Mamaja
*Błędny rycerz w covidzie*
Wprost ze złotych gór na rączym koniu
zjeżdżam wąwozem ciemnym cierni w doliny,
w które wlewa się za mną lawina chmur
rząd mego konia ornamentem złocony
pas mój w złotych ćwiekach cały
i złota lanca w ręku
i szyszak jak Achillesa hełm
(zbroja cała wygrawerowana ornamentami siedmiu cudów ducha
można rozpoznać je wyżłobione
delikatnymi rowkami wprawnego snycerze wycierpliwione
jak nerwy, jak arterie krwioobiegu wyłaniają się ze srebrnej poświaty,
jak zza kurtyny bytu jakiegoś fantastycznego uśmierzonego
pawie pióra, liście akantu, małe ośmiornice, winne grona
z zakręconymi wąsami pędów, papryczki i oberżyny dojrzałej
jak małże i morskie koniki pastylki
zbroja i ciało jak płaszcz kosmiczny lekarza planety
narzucone na ducha bohatera z pozaczasu
św. Jerzy i husarz spod Wiednia w jednym
wśród mgieł Enceladusa epidemii
kipiących jak azot u wrót miasta
w takiej zbroi zjeżdżający ze wzgórz śmierci zwolna)
zjeżdżam wierzchem odchylony do tyłu
na bólu szczyty patrząc śmiało
nad mlecznym kłębowiskiem świecące jasno
w kipieli wokół, w kłębowisku muślinu,
w rozrzuconej jaśminowej zamieci gasnąc
przytwierdzone bandażem podrygują moje skrzydła husarskie czerwone
na tle nieba błękitnego
jak żuraw głowę wyciągam ku prześnionym i śniącym miłościom
rycerz błędny, ja oto bez Sancho Pansy, Dulcynei, ale z uśmiechem
jak cała La Mancha o świcie
przed mną w dolinie budzi się ledwie
Nowy Jork Nowa Nachodka w covidzie
lanca ma we mgle zdaje się strzykawką być
a wiatraki na niebie z realności kpić
*Niekończące się falangi zomowców*
Pierwsza falanga zomowców przeszła spokojnie
jakby w spacerowym poruczeniu kapitana
druga żwawiej natarła ponaglana generalnie
a trzecia w pędzie runęła na nas
ściśniętych w małej grupce
broniącej dostępu do zigguratu wolności na Placu Bezmyślności
nie mieliśmy się gdzie cofać
nasz Żuk oklejony plakatami buntu płonął jak stos
a wejście do grobu cywilizacji
przypominające tomb Tutanchamona Wszechklasowych Mąk
czerniało odrazą materializmu rozkładającego się za nami
na widok trzynastej wroniej zwątpienia falangi
nie naprzód Sabaudio krzyknąłem, ale naprzód lechicka Polsko
zastawiając się ryngrafami tak jak milicja tarczami
odparliśmy ataki wielu narkotycznych sekretarzy i odnieśliśmy zwycięstwo
wolność nasza wyszła z Egiptu sowieckiego
pomiędzy bałwanami zomowców plag rozlicznych,
by pomaszerować na komuny pustynie rozkradzione
ale tam czekały już kolejne falangi bojowe składających dzieci w ofierze
Kronosowi, Molochowi, Sikkutowi, Kewanowi, Melkartowi, Refanowi, Baalowi, Nergalowi…
(Ra-Horachtiemu, który raduje się na horyzoncie w swym imieniu Szu, który jest w Atonie-Leninie)
*Światowcy*
Ze względu na zewsząd zbliżającą się mgłę obcej nacji
zasiadłem przed oknem przy kaktusowych kwietniku,
by przyjrzeć się postępującej penetracji okolicy
mojego ciemniejącego eremu
drzewa wisielcze kruszone były mlecznie, zadziwiająco sprawnie
latarnie odludne przedstawień jakoś mniej spektakularnie
skonfundowany ptak wolności wypadł z niej jak z foyer teatru
tak, to była sztuka przewrotna, ptak nie był czarny, ale krogulczy
wyglądał podobnie, lecz nie był to mój feniks osobisty
mgła nacji nie naszej dotarła jeszcze do drzwi mojej samotni
na wrzosowisku przedmieścia, gdy
poprawiłem kilt, wyjąłem z drewnianej szafy kobzy, piszczałki
i kawał kraciastego płótna
zmarłem na chwilę, gdyż zobaczyłem motyle
po chwili zdzielony w potylicę bombą, która wypadła z kominka,
odkryłem, że to nie motyle,
ale już bombowce wynajęte przez najbogatszych ludzi Rosji
światowców używających życia publicznego indywidualistycznie
*Diabeł świata*
Diabeł świata roztrzęsiony
ów lunatyk idący o lasce
jest czasem żałosny,
jak dzieciak rozkapryszony,
ale nie
pożałowania godny,
nigdy
 
*Sierp wolności i młot pokoju*
Putorsja jest wciąż tylko znakiem czasu
sierpem wolności i młotem pokoju,
które periodycznie okrążają planetę
krwawym lotem orbitalnie arbitralnym
do sześciuset jej milczących obozów koncentracyjnych
widocznych wciąż z kosmosu jak aglomeracje rozświetlonych cmentarzy
brakuje, jak kosmodromu trucizn, sześćdziesiąt pięć lotnych mauzoleów
źle zabalsamowanych krzyżołamaczy oraz światła wyłudzaczy
aby skompletować w pełni dantejskie przedpiekle, wieżę Babel upadłych narodów,
puzzle jaśnie nie do końca oświeconego człowieka wczoraj
obraz pokawałkowany duszy prawdy świata
onego psubrata..

*Topory*
Zupełne znikanie we mgle zostaw na jutro
przeproś teraz, przeproś się z dziś
włócznią bitew podpierając się nie idź przez świat
chwytaj topory latające po wojnach jak ćmy
z bezkresu zbożowego łanu kosmicznej niwy
wylatujące rakiety przyszłości chwytaj w siatki na motyle
przeproś teraz, przeproś się z nimi dziś, ucałuj czoła czule
chwytaj topory zawiści lecące przez świat
w siatki na kwiczoły
zagarniaj do dzież bazaltowe nabrzeża naszpikowane
gniazdami karabinów maszynowych
wciskając swoje palce w nie, jak w miękką
plastelinę stygnącego pumeksu
mgła wulkaniczna nad każdym wybrzeżem
znikanie w niej odłóż na później
fanfary imperialnego życia twego jak misja śmierci ma kres
chwytasz, widzę, zatrzymujesz je,
lecz zbyt wiele leci tych kolczastych gwiazd
zagarnij najbliższe góry dumy rękami czarnymi
zagarnij dalsze, kominy i koronę światów pych
to nic, że gwiazdy wbijają się w twoją głowę
jedna po drugiej
to nic, że mgła spowija pobitewny łan
fantasy świat dziecka zmieni się w Disneyland
kościoła holocaustu nie będzie trzeba dla żertw,
gdy przytulisz do piersi stygnący porfir kosmosów
trwających w niewinności, jak czarny opal poza duszą
skazaną na logikę wyjścia z gniewu
zawitaj w świecie wybaczeń wzajemnych energii materii czasu
zdefiniuj siebie w diamencie z miłosnej mgły
ociosanej tkwiącym w głowie z toporem rozumu
*Heródek*
O dziwo, zwierząt przybywa w centrach Europy wegańskiej,
w centrach kultury światowej postludzkiej, bestiariusze w modzie
w centrach myśli samowitej i nie mniej innej, Chironowe potomstwo się lęgnie
a jeden człowiek ostatni – Heródek z orawskiego Beskidu
w sfatygowanej marynarce z takąż parażołnierską czapką
krzywo nałożoną na głowę w brukselskim parku,
demonstrowany tu sam, jako eksponat człowieczy,
dłubie w kołkach drewnianych, jakby nie było,
polanach, słupkach jakichś
z wiślańskiego częstokołu przodków wyjętych
i uśmiecha się – twierdząc zapytany,
że on jeno anioły i archanioły skute, zapomniane,
choć lotne przecie i kolorowe,
wydobywa z okrąglaków w znoju i trudzie, bo są tu od zawsze
komisarz przyrody galeriańskiej uważa w Nowym Jorku,
że to nie prymitywizm, nie cepelia jakaś, ni folklor,
ale sztuka mniej zwierzęca następnego wieku,
choć jej nie rozumie w pełni wprawdzie,
w Hogwartach głośno jeszcze będzie o tym nazwisku
*Ból na bezludziu*
Przeczołgany w jaskiniach, korytarzach podziemnych
dantejskiego bólu wstrętnego,
jak twarze umarłych ludzi sukcesu
pod lodem odosobniony
przez ratowników Balaama odmieniony osamotniony
wynaturzony w izolatoriach i wydziałach superbólu
zdruzgotany nad ranem pełnym poznania
obcości nadlatujących stealthów
odbierających dech żywym stokrotkom ufności
zbombardowanym protuberancjami szorstkości
dla nich niezrozumiałymi
zgnieciony jak puszka strachem i napojem z piołunu gorączki,
z wulkanu zmysłów porażonych wizją zagłady
poczułem się jak truchło wrony, jak ścierwo kozła na grani
zapomniany w przydrożnej polskiej kuźni
dla jeźdźców korona wirusa koronowanego
pandemicznego przywódcy kawalkadę wiodącego
na bitwę nierównych sił
duch we mnie jak życia oswobodziciel
jednym chuchem przetarł mi oczy zamglone
i rozwarł je jak orle płuca zwapnione
spojrzawszy na Golgotę z bliska w sobie
dźwignąłem się ku krzyża wybawieniu
i zobaczyłem siebie – człowieka drgającego wreszcie
człowieka z członkami miłości wszelakiej nieśmiertelnej,
z głową w jej okowach
zmieniwszy się w miłość chciałem pozostać tu,
już na zawsze w bólu
ociekając krwią pełną wyzwolenia i admiracji
(ale z pełną świata oznak piersią swobodną wreszcie)
nawiedzony
Bieszczadem?
Beskidem?
Podlasiem?
nie!
Bezludziem!
tylko miłym
swobodnym
*Perseusz przed Perseidami na Pegazie*
Perseusz przed Perseidami przemierza starożytne nieba współczesności
materializuje pismo klinowe, w arytmetykę zmienia zamierzenia
Babilon zniszczony przez Persów tam i tu też jest
to astrologizowanie jest już wszędzie w historii i w gwiazdach, w kulturze
w religii zaczyna przecierać szlak ku determinacji przekonań
paszkwil gwiazdozbiorów na dziury czarne wysłany wiatrem Heroda
a nie wiedziały o gromadach rzymskich galaktyk, gdy go pisały
idą mędrcy przez Etiopię a za nimi mały Dżyngis-chan
idą mnisi przez koptyjskie pola pustynne licząc na palcach znaki gwiazdy
mędrcy, mnisi jak królowie, to już tu, czy wół wąż wóz powtórzy się tam
nie ma Kanału Sueskiego i socjalizmu w Egipcie jeszcze
z Aleksandrii do Kolonii droga spływna, tam spoczną ich kształty i formy
by gwiazdozbiory mogły wywołać najazd Mongołów koni na Europę wozów
irracjonalny, abstrakcyjny, dziś putinowsko dadaistyczny
okrężną drogą z Syberii do Europy a gwiazdy milczą strudzone, sterane
odgadywaniem przyszłości, jak mędrcy, jak celebryci
i doszli, zasiedli, na sklepieniach katedry w Kolonii zaświecili
złożyli swoje kości w charlemańskiej kolebce świata
kosmosu lub kosmicznych er, albo, jak kto woli Laurentego łez
ja wolę wolną wolę z Ur boskiego wyprowadzenia
*W kapsułkach pomidorów ze szkła*
Snów kolorowych miriady w kapsułkach pomidorów ze szkła
te noce dla nich stworzone
na dnie ekstremalnego strachu,
gdy drzewa ronią czarne łzy,
gdy wiatraki pompują wodę dla tulipanów
nie takie, nie takie moje sny
przerżnięte piłą jawy w krtani i przełyku,
gdy stoję w łazience oparty o umywalkę
ten brzeg krateru wulkanu ostatniego na ziemi zionie
daremnie szukać tu kwiatu, ziela ukojenia
piła rozdziera tępo nie tylko gardło i ciszę,
nie tylko kaszel i słowa, nie tylko sanktuarium wszelakich gór
we wraku planet jakichś, ale ten krater jest twój,
krater w łazience nad ranem,
gdy snów kolorowych miriady stają się czyimś życiem
w tęsknocie ukrytym na zawsze,
gdy pomidory ze szkła to tylko pastylki czasu jak latarnie zielone
z krateru wydobywa się skażony ból
wdychasz go po dziesięciu nieprzespanych nocach
płaczesz i płaczesz, bo płaczesz, gdy widzisz twarz
nie swoją w lustrze
prostujesz się i mówisz do siebie – nie mam słów,
nie mam snów, nie mam pretensji,
wreszcie twój
*Szekla*
Satysfakcja umiarkowania do cna zjełczała
w osnutych pajęczyną butelkach
ukrytych w zakamarkach piwnicy tawerny
– szekla
spięcie żagla nocy z szotem dnia a potem
– cud
między satysfakcją a pomnikiem porażki
z bocianich gniazd dostrzegany codzienny trud
leżakowania w wiedzy duchowej
– bez przydawek cnót wielu
na dnie łodzi gromadzi się dwutlenek etopiryny
– a ty wyniesiony do snów trzeciej potęgi głowy
dźwigasz na fali ułomny duch czasów
– trzy
jak trzy serwituty zdrad
bez grzechu w przedziałach zegara zmysłów
skisła satysfakcja pokory
– nie trudź się
duch wstrząśnie i tak letnią mieszanką gron niewinnych
i eksplodują zimą w tobie
nie trudź się szukaniem trapów, schodów, zamków
piwnice są wszędzie
– dwa, jeden
oszczędzaj energię dla zamieszkałych planet
w okowach zła czekających na wybuch emocji
dojrzewających na wyjałowionej wyspie inteligencji
czyjejś, jakby twojej
chociaż skwaszonej smutkiem klęsk natury
grono niewinne, ale ty tak
jak korek bez satysfakcji wyjęty z gardła cywilizacji
choć bez pogardy
– zero
*Terra celebryta Wezuwiusza*
Stał Zniesław influencer nad kraterem
uwznioślał hymny sekt bożych wybrańców koloraturowym altem
terra, terra incrediblea
stał Pan hrabia z cyrklem i tvsetem nad kraterem
nucił śpiewki ludowe basem deathmetalowem
terra, terra diaboliquea
stał Vlad hospodar z Transsylwaanii z palem i szalem nad kraterem
śpiewał arie Nietoperza falsetem
terra, terra draculea
celebry ci bum, bum, bum ci
tłukli głowami we same eekrany etabletów
oraz obiektywy drogich cyfrówek i kamer,
gdy echo odpowiedziało z krateru wypadłszy
przewróciło górę do góry nogami
i image jak wszystkie ejakulacje pustomózgowe
zostali potraktowani jak tuf z Herkulanum
zatrzymani w kadrze w Pompejach i innych
nie do poznania ongiś znane ich ciała nagie
na Europy wywczasów południach
fatalnie skonfudowane pozostały terraz
*Konieczności usidlającego ducha*
Nagle oczarowanie wylądowało na kosmodromie namiętności
jak chleb powszedni pojawiło się na stole?
piórko do wyściełania gniazda znalazło się na gałęzi tuż obok
znikome zdecydowania wyszły z orbit zawstydzeń kruchości,
by zjednoczyć się z pąsem eksplodującym w przestrzeni zaniemówień
w zapadłych ułudzonych pięknościami pożądań szczęściach wspólnych
stworzenie nowe otworzyło oczy na przyszłość wszelaką w okowach stałości
i tą, co zamieszkuje w wyznaniach przeszłości
i tą, co się spełnia w niejasnościach pieszczot teraźniejszości
i tą przyszłość okupującą pełnię serca
czerwone tło, zielona gałąź i postać stworzenia niebieska
z kosmodromu namiętności spoglądającego ku gwiazdom grawitacji
zadośćuczynienia bytowi w materii przynaglającej
z powodu nieprzymuszonej konieczności usidlającego ducha

*Łożnice czyli Wrota pieca*
Kawaleryjskie umocowania chłopców asyryjskich wodzów
będą się uwidaczniać wiele lat po odnalezieniu biblioteki Asurbanipala
będą tysiące lat straszyć nocą w pałacach duszną szorstkością żołdaków
za dnia półnagich na koniach onych w zbrojach całych
a potem głównie w sukniach na rydwanach poetycko-muzycznych
i nie będą przypominać Amazonek niepiśmiennych w żadnej pozie
ani tych, dla których Holofernes stracił głowę
pisma klinowe przeniosły akadyjskie wersy na oszczepach kawalerii
a pęd ku przemocy raju zaprowadził ludzkość do wszetecznych łożnic
łożnice stały się z konieczności czytelniami pałacowymi
nagie spieszone kobiety symbolami upadku religii jazdy
a wiersze, gdy okazały się zbyt homoseksualne to również pospadały z koni melodii
dopiero od wczoraj się dźwigają z podłogi
dzięki sprytnym umocowaniom widocznym wciąż na reliefach,
co było jeszcze w Ur nie do pomyślenia
*Bibelot*
Opleciony pajęczyną namiętności
sznurem korali
hebanowym spojrzeniem
zestalony nagle w pędzie miasta
onieśmielony zatrzymaniem serca
wtrącony
wprost spod matrycy piękna
pod prasę snu
znieruchomiałem jak miłosny bibelot
w jej panoptikum cudów
*Lista nowych sag*
Zaledwie sztuk kilka ospałych
na wierzchołku świata odnalazłem
w pierzu i kościach uwitych w kolebkę ohydy
te niby ludzkie sagi wyklute z mitów złych
znienawidziły mnie krusząc metale wzrokiem wojennym
odwróć się od tego – rzekł prorok słupnych ksiąg
jesteś w jak gdyby gnieździe os
patrz, chmury z ołowiu nad tobą jak kopuła
w tym iridium obcej wzniosłości drewniany, smutny kres prorokowania nizin
wesprzyj je pomimo wszystko i podnieś
w greckiej liczbie uduszone ptaki spadły na ziemię sfinksa
w skałach pysznych orły odwieczne
dziobami wykuły pohańbienie wojennych wron, znajdź je,
przynieś na dwór pogańskich bożków cesarskości współczesnej
pęta im przypraw i zapędy ich padlinożercze stłamś
one figury woskowe z piór oczyść, pozostaw nagie
stop pogardę razem z nimi, ze skałami i płaczem nibygwiazd
uformuj ofiarę, unieś w dłoniach w górę
listę czystych sag do nowych gniazd
*Bałwany przy saniach*
Ekotermalne niewzruszalne pokłady
zadość uczynień za efekty cieplarniane
w bałwanie z lodu podwójnym
odkrywasz ciskając śnieżki weń
skulony bałwan zmiata świat by zamiatać czas
to nie są przechwałki zimy, to są cekiny
koszmarnych pogodowych zmian
nadęty w okruchach spazmów tajfunowych
bałwan tegoroczny wynurzająco wymiotny
zamieciami dawno doznanych okaleczeń katastrof
spółkowanie wierzb z szelestem kolczastego drutu
nieprzyzwoicie pornograficznie nastraja o zmierzchu
podglądane wierzby, te smutne zimowe nokturnowe
przeciskają się przez wąskie mazowieckie drogi donikąd
wytryska gejzer sań zaprzężonych w czwórkę
koni rozbuchanych rubasznie przez powożącego Zagłobę
ciągnących sanie bałwanów czerwonych prawie wieczorem
sanie kolebkę skostnień nieuważnych grajków
karnawałowych polek w skansenach gazet osiemnastowiecznych
przebrzmiałych w ogniskach północnego zła
bałwany toczą pianę przy saniach jak taczanka Czapajewa
bocian na fortepianu wierzbie stalowy wiatrowskaz
wskazuje kierunek nowy głów zamarzania
*Plansze dla dzieci*
Na stołach świetlic państwowych zagadkowe plansze bitew
dla dzieci porzuconych przez ideologicznych rodziców
zmagania zaszeregowanych pionków
z tym odwiecznym porzuceniem kostek socjalnych systemów
ich zewnętrzna powłoka okrutności to dzieci stłoczone rozwiedzionych
zmuszane do gier mimiczno-egzystencjalnych w czołgach z papier mache
albo matki z oseskami na rękach upchane jak w metrze
w komorach gazowych przez naukowców planety
sedno okrucieństwa i jądro beznadziei
z ust ludzkich się wychylające jak wąż paw żelazny
język sedno jądro język słowo ideologa natury – dla reguł wojny
okrutnieje wciąż wiatr konieczności w płucach ideologów
klaszczące za lud dłonie nie puchną
nie stygną zmysły zemst
węże spartańskie wiją się w domach dzieci bez matek i ojców
skorpiony janczarskie trzymają straż na graniach łez najmłodszych
ty też jak każdy strażnik ciemnych i jasnych prawd
stoisz na Tamie Przełomów i patrzysz
z oddali na kremlowskie bijące czasy
na los sierot wychowanych tylko do walk
*Nabożne postawy bezbożnych aktorów*
Z trudem przychodzi zrozumienie nabożnych postaw
aktorów, ich gestów wyrażających i obrażających człowieczeństwo,
gdy żyją jak kapo w obozach skoncentrowanej zawiści o role
ty arlekin zaledwie w komedii dell`a..
daleko ci do tragizmu postaci Makbeta
odgrywanej w ich Globe Theatre z klimatyzacją
lud cierpi grzechy główne w teatrach aktorów
zachwycających się męstwem wczorajszego rozumu
wydalającego siebie z siebie
skorpiony poglądów pieszczone na podołkach Mon jak robótki
role, kostiumy, dekoracje z Aidy
drewutnie zaledwie rozpadające się
w żydowskich chlewikach miasteczek ukraińskich
(gdzie Schulz miał prawd zmyślonych cynamonowe fantazje)
w ich krokach, pozach, gestach pałace Cyganów z Siedmiogrodu
Templariusze zwycięskich cisz na amerykańskich bazarach ziół
codzienności wyuzdania cele Brytów uwięzionych in carcere
amerykańskie, albo francuskie i niemieckie, gdy
polskie sklepy kolonialne Różyckich
zalewają rynek mediów sieciówkową tandetą postaci
pijanych grą w zacietrzewieniu
z bajek Lema antybogobojnych
jak siedem cnót rzeźników z Anatolii i Bałkanów
w otoczce religii Wschodów
z masy sezamowej dla słodkolubnego Baala Internetu
*Kankan w Per-Lachaise*
Zewnętrzne dylatacje schizofrenicznych umysłów
niosą na fali emocji jakieś pozgniatane
półprawdy oddzielone od siebie
wyglądające podczas trzęsień i tsunami psyche czasem jak norma
odwiecznych zasad postępowania bezpiecznego na marsowych drogach
poddania się nie swojej woli jakiegoś ósmego pasażera
gdy w każdym Amadeuszu zagra menuet zamiast requiem (pro defunctis)
wtedy to znany psychiatra ma prawo powiedzieć w telewizyjnym talk show –
nadchodzi era dezintegracji męskich ambicji wojennych
a wszystkie dziewczyny z agencji, niedojrzałe do prawd prostych
jak ich opiekunowie, wyskoczą z okien na spadochronach sześciokątnych,
podczas pracy dnia skromnego
telewizje nagrywając relacje z tego wydarzenia zamieszczą,
nie, nie w dziennikach wieczornych, – ale w telewizjach obiadowych
z półdrzemką depresantów tylko dla dorosłych
– atak kankana zamiast w Moulin Rouge, w Pere-Lachaise

*Tyjesz*                                                                                                                                                                                                Ty
jesz
bije
zegar

*Tonący to nie my, tonący to nie on*
Zjełczałe słońce w oktagonalnej firance
z kolczastego drutu Zachodu Piękna
tnący piekący zmierzch nie do końca
gdzież to słońce tonące?
statua z kamienia czuwa nad tonącym
bizon pozuje na prosperity drabinie
straż ochrony przyrody wokół
jak eses czuwa w ujednolicania brzezinie
toczy się w ramach konglomerat piguł równości
czarnych godzin sklejonych na poczekaniu
de Kooning przywołuje DeVosaa jak Kapitan Ameryka przygodę
kojot broni młodych, skacze w toń rwącego Potomaku
tonie, nie jak kuguar i lisica, lecz jak syn pumy
widząc jaguara na Piątej
tornado nad Memphis, Marx nie tonie
wszystkim ton nadaje Chuck Berry
a jemu przyroda ożywiona na odciski lekiem
Hollywood na dnie
już na dnie w kaczym chodzie
Dylan jeszcze na desce
na Wschód od Florydy wpół zgięty
choć mikrobiolodzy chińscy odradzali podróż morską przecież
w ten sposób, o tym czasie, o takiej porze, w takiej pozie
tonie Dylan z nagrodami
nie nie nie to nie on
jak Mojżesz z głębin rozstępujących się dla niepodległości
wolnym pociągiem przyrody nieożywionej wyjeżdża on
wprost w słońce odpowiedzialności
*Zimowe szanse płodów*
Zderzenia zimowe z rozumem hipokryty
były takowe zawsze i wszędzie będą znów
więc idź na skalne wybrzeże, pokryte tolkienowskim śniegiem
na otaczające twoje miasto pylony wichru
zawołaj na stado mew drepczących powoli po krze
zawołaj do nich – szybciej, dalej, wyżej
stado to czeka na decyzję rozjemcy zamieci
prezydenta zjadającego własne dzieci
między rozumem i hipokryzją pada śnieg
pozornych prawd letnie kłosy kolosy sczezły jak szanse płodów
dzisiaj antyczne lotosy wschodnich substancji mgielnych
są jak nowości zakłamanych poglądów o ich nieistnieniu
bryza z katedr skalnych zerwanych brzegów
upada na szkiery tkwiące nieprzytomnie na szlakach morskich ku Indiom
nie służąc medytacjom nowobogackich o korzyściach z przedżycia
w inteligentnych bankach braków pomysłów
kroki słyszę, kroki do wykonania ku uwznioślonemu słońcu
głos echa słyszę, echa przed odbiciem od skał
takowych ludzi niewyjętych spod praw
niewyjętych ze stada, pędzących ku morzu
głowami w dół
nie wołaj do nich, zagłusza wszystko mew krzyk
*Godot*
Znajdźcie mi to stworzenie
to, które odczuwa ból, ból przed narodzeniem
ześlij Panie chwalbę w komórkach pozazmysłowych nisz
dla stworzeń takich jak moje
kogut galijski na wozie galijskim
jak woźnica przetacza się z ładunkiem węgrzyna
prze moją myśl
snadnie – rzucił Staś – snadnie, zmierzchać będzie
o której popas waści – kogut odpalił – na stos zegary, wio
zmierzcha, Godot przyszedł do skrzyżowania
Godot stanął na środku, na środku ronda ostatniego
mijający go kogut strzelił z bata jak baca z Antypodów
armia Anglosasów wyszła z cienia Godota
autostradą myśli poczłapała na krańce wyspy – to odwrót Brytów
kolejne czasozmierzchy nie zatrzymały nikogo na piędzi obiecanej ziemi
ani niewiast, ani aniołów, ani myśli niezbożnych zmysłowców
kogut w końcu zapiał, gdy do Metz wszyscy dotarli
w sławetnym marszu na Wchód
zaparkował wóz jak rydwan, z fasonem przed dworcem ostatnim
fontanny miłości wytrysnęły w mieście kolorami tęczy
warszawski sygnał przymierzy sterował wytryskami ledowych zmian
w sercu Europy, Europy dla biedniejących biednych
ześlij Panie chwalbę dla nich sytych w niszach narodzonych
przy przedceltyckich studniach żywej wody
*Zakochanie w dorosłości świata*
Witraże dzieciństwa, perspektywy strachu,
korytarze katedr najeźdźców,
obojnacze zdziwienia na kurhanach upokorzeń pobitewnych
ona nieśmiałość zdławiona, sztandar zwinięty bohaterstw,
kurtyny opuszczone szaleństw
nie waż się mówić, nie waż się zasypiać w dorosłości
zdegustowany pegaz zmienia się w jednorożca powoli
dzieciństwo przemija różowe, waż się być sprawiedliwym,
czarnobiałym w nim
porzuć jej obronę bezwarunkową, jej tron,
ona zdradziła maluczkich, konie odjechały do cara
z Garbuskiem płomiennogrzywym snem
powstanie się zaczyna, świeci słońce na lustra w podłodze i ścianach
oświetla twoją twarz prostopadle odbity promień
klęczysz w tęczy dzieciństwa nad nizinami społecznymi ważkości
modlisz się za nie, wszak żeś heroldem niewinności
na zdrad wiek
odstaw narkotyczną muzykę armat na rok
oto saksofon, ołtarz, twoje baldachimy schizmy, sarkofag
– życia i śmierci
pobłogosław Panie twarz moją maskę światła z nizin
oto strażnik kończy solówkę nakłonień
pies gończy warczy zawsze
ze skruchą Piłata rozpoczynam zasłanianie okien historii
scenki rodzajowe znikają, święci pozostają
wzbudzam ciszę piorunami nad bazylikami przyszłości
ciszę wiekuistą obydwu zachowanych głów moich
jestem sam w rzece głów uśmiechniętych
wirów świętych
z deszczem spadają filakterie z głów
i igliwie jodeł z puszcz wiekuistych Serafinów
pozostałością transcendentnych widzeń widzialne
namawiam zwierzęta do pokory, wół klęka pierwszy
to moje przedszkole, ibis unosi choinkę – to jasełka pasterskie
poszliśmy razem jak dzisiaj
witraż wygasł częściowo, kur pieje nad pustynią świata
gwiazda miłości prosi mnie do tańca
zakochuję się
w dorosłości świata
tańczę z nią
*Wyłupienie*
Jest twoim obowiązkiem braterskim i społecznym celem
wyłupienie spojrzeń człowieka niegodnych
wyplucie słów pogardy
amputowanie zamachów na życie niewinnych
*Iglostos*
Bądź grzeczny, oszczędzaj pieniądze
jakie żądze, jakie gorące
bądź Eskimosem nie łódź się i glostanem i glostosem
na zaspach lekkich, a co z lodowcem?
masz ciarki w Zakopanem na Równi?
patrzysz na osłupiałe wierchy
bądź grzeczny, nie idź na to przedstawienie słońc, zórz
patrz, patrz, zhakowany śnieg, zhakowany świat, zhakowane bieguny
nie chodź tam, gdzie psy,
nie jedz żółtego śniegu jak w KE wszyscy oni
w domu oszczędzaj prąd, w domu dzierż prymat i histerię
opowiadaj albo twórz
się otwórz na zieleń, ale oszczędzaj się
miłość wystarczy Eskimosom Kwiatom
jak ty w ich TV?
*Wśród zniekształconych powątpiewań*
Podróżowanie wśród zniekształconych powątpiewań
aczkolwiek jest jak jedno z wrót wygnania
to już bywa nie w wagonach bydlęcych na zsyłkową Syberię
lecz chińskim szklakiem jedwabnym w kontenerze Maersk
powątpiewania bezzmysłowe nie ostaną się dziś w Ałtaju i Changchun
tak, wracasz zbity jak pies z głową lwa jak Aleksander aczkolwiek
podnosisz ją i potrząsasz, och, gdyby twoje cheruby przemówiły,
cóż by powiedziały o tych lwach, twoich lotach
piorun zastępuje śnienia i myśli lotną
przebija skórę, choćby była smocza lub bawola
bądź przez chwilę własnym żubrem racjonalności,
sprawdź, poczuj jak to jest w pewności
powątpiewasz w historie krwawe Batu i Berii
powątpiewaj w takież skowronków i żabek słodkości
jest zmysł zamysł zmyślność bezmyślność
jest i przywołanie Helego
i wielokrotne przychodzenie do niego, aż po słuszność
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Testamenty Ego*
Jak koszulę w zębach niosąc sponiewierane zaufanie
parciejesz jak voodoo polskie w koguciej spiekocie transu nienawiści
tylko te podwórza praskie przeczołgane nago pozostały ci,
byś wspominał w styczniu o wakacyjnych miesiącach plażowania, zdegustowany
taki marynarz dłubiący w zębach kotwicą na bukszprycie siedzący
taki smutny księżyc z Samos, nad nim drugi taki sam jak w zatoce tonkińskiej
przez zaufanie przedzierzgnąłeś się w marynarza Wschodu
przez zwątpienia w zachodach słońc byłeś kiedyś prawie kosmitą wierzpem
on latał przecież jak sterowiec?
– kto? wieprz? ten z elektrowni Battersea? ten polityk wyrzucony z PO? kto?
być może nad Samos księżyc i ryby śpiewające marynarzom politykom mantry
to zsinicyzowane latające płetwoskrzydłe w twojej głowie ikony idei manty
jesteś rozczarowany ich jawną i niejawną amerykańską logiką?
– chyba nie..
niosąc zaufanie jak Dogonka balię z praniem na głowie, idący przez pustynię globalną
parciejesz w roli kopieniackiego strażnika pamięci milionów?
– nie, chyba nie..
teraz potrzeba pokornych opowieści płaszcza i szpady w nowym wydaniu
i trumien Edgara Poego nawet dla testamentów Ego
wykorzystanych w zmumifikowanym pustynnym zaufaniu
*Sarkofag*
Letnie śnieżyce płatków jaśminowego kwiecia
rozczłonkowanego wspomnieniem jej warg
niesionego jesienią w przepaście duszy
na tchnieniu ciszy zapadłej, która
utkwiła w sarkofagu jej serca jak zaklęte kadzideł pierwociny
dla glorii zmartwychwstania wszystkich wiosen naszych
tylko po to, tylko dlatego, tylko dla życia.. nowego
zstępuję w te otchłanie z deszczem jaśminu
ja feniks zimy
*Braterstwo bytu*
Ośmiornico siostro i ty bracie grzybie,
cóż to stało się takiego, że się na siebie boczymy,
że już się do siebie nie uśmiechamy w rodzinie
czy wielorękość Śiwy, a może natrętne szlachectwo borowicze
sprawiły, że czujmy się ciągle nieswojo
mimo zręczności i myślenia (zmyślności) w krainie odległych habitatów
i nielotnych okoliczności oddalenia naszego,
od siebie i Stwórcy
cierpimy jakąś samotność my ziemscy bitnicy, my słoneczni cwaniacy,
wodni naigrawacze, księżycowe batiary,
hippisi zmienni w miłości, jak pory roku
wyznaczające rytm w nas, co jest
Santany scenicznym pulsowaniem sumiennym
niech dotrze też w głębiny mórz,
lasów ostępy psychologiczne naszych homo dusz,
co o braterstwie bytu prawie zapomniały
niech wspólnie zanucą pieśni nasze wargi, dzioby i strzępki
pieśń zmartwychwstania szacunku
i czystej miłości atomów ku sobie wzajem
pędzących bez zatrzymania nawet, na zwątpienie w siebie
*Efekt emanacji kondominium opinii*
Skonstruowany z samych przynależności
przemutowany uzależniony od władzy
społeczny efekt emanacji w kondominium opinii nie do końca
równoległych w środowisku eliptycznym
stworzonym w ciężkich czasach odległości społecznych
dystansu naukowców do siebie
samych, lecz nie obiektu badań,
co wynika z kurialności przyjętych przez nich ogólnych zasad
muminkowości dzietnej młodszych wspartych o jednorożce
cokolwiek nieufne wobec roztrząsań zmierzających w kierunku tez
kategorycznych obrazoburczych, takich jak śmierć powszechna
niejednokrotnie chybionych, jak to było już
w przeszłości z wyjątkiem Średniowiecza
bez uszczypliwości wobec dzieci i docentów
*Zakładka*
Znajdź taką zakładkę w duszy
taki szkic do uciekającego w mgłę lub deszcz pejzażu,
co skłoni cię do zastanowienia nad
pornograficznym pontyfikatem twojego mniemania
o dziełach ludzi pokroju malarzy abstrakcjonistów, takichże muzyków i poetów
niby to przetwarzających widzialność na niewidzialność
lub odwrotnie albo wręcz profili na en face w snach,
gdzie światło ciemnością jest a ciepłem chłód
lecz naprawdę kumulujących rozedrgania fałszywe w widzach
materializując emocje nierozwiane, emocje przemoczone,
czasem emocje latem przepalone, emocje emocji materii,
które nigdy nie istniały w nich ani w innych wcześniej
potrzebnych jako wzorzec piękna okrzykiem westchnienia będący tylko
choćby z Enceladusa wypluwek lub z wnętrza Gwiazdy Śmierci samej,
choćby z Inferno – cokolwiek skrajne to dantejskie piękno
termojądrowej reakcji na przegrzanie zbyt ludzkiej miłości
w piecu pozmysłowych oddaleń od Absolutu
lecz potencjalnie możliwych do wytrwania
w mniemaniu, w spojrzeniu, w zamyśleniu
nawet przy kresce termometru ze wskazaniem: 250 000 C
(stwierdzona temperatura wrzenia duszy CZŁOWIEKA)
*Synapsoidalnie zeskuwane natchnienia*
Stromościerpłe zwieruszałe, synapsoidalnie
zeskuwane w niszowatości, skamandrycko nieznośne natchnienia
w moich bezpłciowo nadwyrężonych obrazach śmierci rajskiej
odsłoniły wnętrza kaplic czaszek tańcem wiecznym odstępczym
celebryckim owiniętych miłośnie, gdzie myśli gruczołów
uwolnione od aksonów samo kultu, były.
Narniowate cebulki skwiaciałych zamążpójściem dziewic
schodzących ze schodów do panteonów chwał postpanieńskich
w preambułach moich aktów niewzruszonych oświadczyn
odczytywaniem i wykonywaniem przed dokonaniami chwał lwich
u bram cmentarnych ogrodów jak feniksów ubeckich embriony, czuwały.
Ciemierniki ciemiężne zmurszałe po zimie minionego wieku
w trumnach trucizn nierozpadających się już pod byle bolszewickim butem
po trudach przebywania w zaświatach komunizmu nazwanego lewicowością Chrystusa
na pohybel i przekór nieokrzesaniom adamowych zabójców, wzrosły.
Gdzie ja, proszę Pani byłem z żoną Alicją i miałem aparat Zorka 5
w bystrych oczach obu, urągający ciemnościom zaratustrańskich grobów,
takie paszkwile na samotne przejażdżki bez dachu nad głową przeczytawszy
pod katedrami o suflety żebrzących rewolucjonistów bodlerowskich
czekających na podpalenia cygar, niewzruszony ominąłem.
A ja, proszę Pani nie sufluję ich i nie osądzam, nie zwieruszały
– zatapiam się medytacji przedchrześcijańskiej Abrama
i walczę z aniołem wywichnięty snadnie
patrząc w niebo gwiaździste własne, które jest
zobrazowaniem moich pokoleń w nienaukowym czasie,
ufam w idei a priori gest.
*Indywidualizm statyczny*
Znużony tym rozedrganiem, co z liczby pojedynczej emanuje
wkradam się w komnatę zadośćuczynień mobilnych i mnogich,
by nie tyle roztańczać, roztkliwiać, co raczej
rozpoławiać arystokratyczne grupy indywidualizmem statycznym,
jestem atroficzny we mgle spolegliwych wynaturzeń tych, jakichś, czyichś kast
odchodzących wciąż w świetle pychy w półświatki
a jednak półcieniem wyobcowania liżącym skronie owładniętych jak ideą uśmiercania
zaznaczają praprzyczyny wszystkiego, co czułe i nie małostkowe, z pozoru.
Tykam tam jak zegar wielopiętrowych katedr na jej wieżach zamontowany
poruszam wskazówkami ciepła, gdy przed drzwiami wieków ich trwania
odlanymi w brązie, za tłumem zmarzniętych bałwanów
macham lewymi ramionami wyłącznie śniegiem ciskając energetycznie
w nich niemogących w zaślepieniu zimowym celnie uderzyć zwrotnie
przekleństwem w tabernakula odwiecznej mądrości, która wyczołgała się
z bagien pierwszych, przeżytych, przybrzeżnych lagun
i mną potrząsa jak wiatrakiem, manekinem, robotem,
mną lepkim od błota pośniegowego sługą wszechgwiezdnej otchłani czasu
patrzącym przez teleskopy, które oczami już prawie się stały
baterią rozjarzane i napędzane galonem łez
tęsknoty za Uniwersum pełnym Boga samego
oddalającym się stąd z szybkością ustaloną przez stworzeń pierwsze prawo
dlatego drgają owe tęsknoty, dlatego czuwają wokół otoczone popiołami zórz
jakie wzeszły u zarania indywiduów

Gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach – Alek Skarga — Wiersze z 2020 roku autora, którego twórczość nazwana została kiedyś „poezją rozdarcia posierpniowego”. Zestawiana była z twórczością Barańczaka i Kornhausera jako rozwinięcie oraz dopełnienie Nowej Fali. Dzisiaj również jak kiedyś dotyka ona aktualnych problemów, opisuje rzeczywistość wokół nas i społeczne nastroje. Nie stroni od psychologizmu i uniwersalizmu.

Źródło: Gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach

2020

Posted: 10/20/2019 in Wiersze

https://bonito.pl/autor/alek+skarga/0

Księgarnia internetowa Wydawnictwa ASTRUM

https://ridero.eu/pl/books/widget/gwiazda_poranna_wzejdzie_w_naszych_sercach/?book3d=true

*Na przestrzenie w kajdanach*
Przez sklepienie ukwiecone symbolem stworzenia
lecę jak meteoryt wstrętny przestrzeniom wolnym w kajdanach
wypluty z teraźniejszości atlasów podtrzymujących sklepienie owo
– sztywnych osnów upadłego buntu niemego żywota
lecę kwietnie, jak na sługę przystało natury
lub na czarownego niewolnika zguby
i przeleciawszy Italie oraz Sybiry Europy
upadam w krater pełnika, co jest jak dolina wspólnoty
w żółte płatki kulawych lekko różowiejących słońc,
co zamykają nade mną swoją ułudę westchnieniem
pochwycony jak trzmiel obskurant graniczny
w poczuciu końca czasu swego wiecznego
zdziwiony euforyczną chichotliwością pręcików
nie w empatii, a w uwielbieniu życia masztów stłamszonych
moim ego zbyt lotnym
jak na przestrzenie w kajdanach
w embrion zmieniwszy przepych początków osoby
siebie dla zachwytów unicestwiam
*Szczyt głupot *
Na sam szczyt tego masła góry
z Dylanem w wannie
niesiem go z osiełem – napisali
tak, tak, nieśli osła żołnierze, choć to dziwne
pomógł on bardzo na szczycie
w barciach Benedyktynów na MC,
gdzie ukryli broń jak V-2 oni z SS
prozaiczne to takie, nienoblowskie, nie muzyczne, acz..
Potem ten szczyt smalcu, w Brukseli,
bo powiedzieli, że,
gdy odbędzie się ostatni Summit
nie będziecie już sami
powiadali, w Północy Piemoncie
Parlamencie.. UE.
Dylan zaśpiewał protest song – World War III
zrozumiałą tym czasem wyśpiewał zapowiedź,
a może on tak tylko na Key West jak Ernest,
a może jak Jackowski jasnowidz pnie się w Onecie
na głupoty szczyt.
Z gór w Dolinę Łez płyną znów
pieśni Rilkego ze starej wieży Muzot,
któż pokolenia zawierzy jemu
i jego paneuropejskim skargom
– tylko ja?
sam na szczycie karmelu
*Liści osady*
Letnie liści osady świecą na skarpach nadbrzeżnych zimy
a my w pidżamach na lotniskach podziwiamy pustych łkań samoloty
jak w klatkach spacerujące tam i z powrotem czarne pantery
my znosimy ten płacz w sobie a samoloty pomrukują dziko
kołując jak nad padliną lata orłosępy
ta zima płynie z wolna korytem po śmierci startowym pasie
ludzie krzyczą w wąwozach skażonych oceanów miejskich
na siebie zarzucają sieci ośmiokrotne
fala epidemii wzbiera a cywilizacja oktagonalna spływa do słońca delty
ja, ty i my miotamy się w klatce sczepionej z miastem przyrody
urosną nam kły i szponów zgrzebne smutki do zimy
wychłostają witki wierzb płaczących w dziczy kosmodromów
i domów wielopiętrowych, domów starości złotych zbożnych myszy
do mów ciężkich dorastamy z balkonów ciemniejących świtem
a serce snu i jawy czuwa nad światem
serce obce dinozaura czasu czule zjadającego liście paproci
ze skondensowanej w smogach, zestalonej schyłkowej stali
*Splecione ciążenia ulotne*
Zadośćuczynienie uczyń spleceniom wiklinowym ciał
duszom w hołdzie zaniechanych wyznań
sercom w hołdzie przeczytanym wyznaniom
– zechciej pozostać dłużej po spektaklu serc,
który zmienia się w ofiarną ucztę..
to obrzęd miłości
zwany inicjacją zasupłanych
ale zdarzający się tylko w kurortach bezodpływowych marzeń
skazanych klimatycznie na wyspy zakazane niewtajemniczonym
ech, wyspy nasze na rzekach dni porośniętych wikliną spojrzeń
w wiklinowym koszu spławiane powiek drgnienia
w wiklinie wzrosłe i z nią spokrewnione gatunkowo westchnienia
przez rękodzieło słów niewypowiedzianych
uznanych za ważne przez pierworodnie zakochanych
w rękach księżniczek uzdrowień
spolegliwość uczuć i historii osobniczych
ciał i osnowy bytu – splecionych ciążeń ulotnych
uzdrawia
*Horacy*
Horacy, Horacy, ty znowuż, czego chcesz?
ze stoickim spokojem zaakceptowałem
wymuszającą propozycję twoją, aby w wierszach
wspomnieć o Masadzie,
tym symbolu beznadziejnego oporu Żydów przed rzymskim porządkiem
jednym dłuższym atakiem wzniesionym, nasypem,
usypanym po sam szczyt góry i murów na niej jak wulkan
– symbolu przełamanym
rzec można cierpliwością republiki, która już tkwiła w cesarstwie
tuptając miesiące całe wokół zbuntowanej góry legioniści i wódz
Flawiusz późniejszy, jak Flawiusz wcześniejszy, cierpliwy do bólu,
palący niechcący Świątynię zbędną już na nieodległej Górze Moria
– stali się symbolem konsekwencji w uczuciach
i porządku w celowym myśleniu
Horacy, Horacy (złoty środek słowotwórstwa w marszu każdego imperium),
ty przełamanych oporów zdyscyplinowany piewco
nie kieruj łodzią moich wierszy zbyt często
dotrą do namiętności same płynąc lodowatym oceanem Charona
i za obola
wykupią utracone miłości, beznadziejne,
które jak ogniki pogasły w ciałach zaraz po erupcji emocji Wezuwiusza
Horacy, Horacy, ty we mnie jak ster jesteś
– ster przełamany,
gdy jestem pusty i losem zniewolony,
nad przepaścią serc bez jednej łzy
*Ucieczka od rutyny*
Poruczone sanie przez kogoś, kogo, uzurpatora Christiana?
oto ja śnieżny, oto ja Kaj taki trochę
a ona do Śniegu przyzwyczajona Królowa
pędzimy przez Kalahari Pustynię
zewnętrznie wyglądamy jak Baudelaire i Safona
nic nas nie łączy, nawet śnieg
emocji żadnych nie ma, w sercu lód
ścieżka życia przez pustynię wytyczona
dla jakiegoś proeuropejskiego samochodowego rajdu
korzystamy skwapliwie w ucieczce od rutyny życia
ja rozpamiętuję nasze niezbyt emocjonalne zakochanie
ona nie wie, co to miłość taka jak moja
jest oddana na zawsze jak er kometa Bogu,
mnie i moim wielbłądom przy saniach
– wierszom
pędzimy na Święto Ludzi
zdążyć przed czasem, zdążyć przed pracą
wydorośleć na starość myśli
*Deska surfingowa”
Błękitne niebo spada codziennie na mnie gwałtownie
jest płaskie jak deska surfingowa
robię, więc uskok w bok a potem
wskakuję na nie z rozchlapem przytupem
popycham je i skrząc się w nim
rozlewam sobą i zjawieniem jego ogromnym
błękitu falę po krańce rozjaśnianych drzewosłębów raf
mitochondrialnych przyczółków jestestwa
w koralowych już wargach uśmiechu kobiety
w nocnej koszulce machającej do mnie z oddali
z księżyca bezludnego wciąż
skalnego bezkształtnego wybrzeża nocy

*Cztery helikoptery*
Skromne uderzenie gorąca do głowy
było pierwszym akordem na klarnecie
zdawało się zrazu, że będą większe
takie nie były po tej libacji (lekcji homofonii)
ot, libacja na koturnach, a może to nie była libacja
tylko taniec pingwinów po… powrocie z morza
od czego pochodzi słowo libacja? od libido? bilokacja?
rabacja od odrąbywania członków, tak
tak, strachy na lachy przed drzwiami naszymi zastano
dworce niesamowitości zastane spalono
a lewitacje sów, które wyleciały stamtąd
były jak sabat nietoperzy przed… zjazdem… nastroju
byłem tam jak przystało na zoologa po Botanice
pasjonata unurzanego w czci do mechanizmów przyrody
i podziwiacza Kwiatów Zła w Ogrodach koncentracyjnych
na zewnątrz ogłosiłem zaręczyny z piękna gwiazdą narodzoną
a wewnątrz zbratanie z bólem czarnym tła
i jak trasy mrówek rozległym od horyzontu po horyzont
albo grzech pierworodny od czynów od razy pełnych
tak, z parasolkami i wieszakami na dżdżownice poszliśwa do Rycha
i wracając utknęliśwa w słowach: rewolucja aliteracja
oto siedzim w bajorze i patrzim, a tu wu wu wu…
Bayreuth, Wozzeck, tu Stockhausen i cztery helikoptery w głowie tożsamej,
te pulsowania w uszach-skroniach-nosie
sama już tylko depresji demonstracja odbija się w lustrze wody
fuga w atonalnych bulgotach w łazience ludzkości
(Sulima-Strawiński) ech, … na klarnecie… te akordy

*Ponad powierzchnią*
Twój anioł nudzi się w tym mieście od lat
przesiadujesz wciąż na ławce obok jakiejś żeńskiej zawodówki
twoje usta są tylko dla dorosłych dziewcząt
zamykasz oczy, spuszczasz powieki jak klapy czołgowych włazów
a w głowie twojej
mały kulawy psiak zdycha ranny pod płotem – to ty
nurkujesz w puch listopadowych dmuchawców, znikasz tam nagi
i nie byłbyś sobą gdybyś tuż przed Dziennikiem Telewizyjnym wieczornym
nie wystawił na świat wskazującego palca prawdy
ponad powierzchnię tej miękkości opuchłej obłudy
tej społecznego wszech bezpieczeństwa ułudy

*Ofiarowanie niewoli*
W miłosnej rozterce wielkiego drona ludzkiego przysadkowego klona
jest wmontowana, jako symbol, kusza
tak, więc jest zgoda na strzały Amora z kuszy diabła
wielki dron pożądania najpewniej skorzysta
uprzednio z hymnu siódmej galaktyki szczęścia
przechwyci jedno i drugie z potęg i zerwie z miłością jedną dla drugiej,
by załopotać flagą potworności nad Białym Domem Kremla Zdrad,
albo nad światem pełni władz,
strasznym bez miłości jak Mechagodzilla
Rzym wolności i rozwiązłości to była wiązka strzał, a Europa to nawiązka
duch poleci w końcu nad Górami Skalistymi życia i śmierci,
amerykańskiej twórczości i serc postkontynentalnej samotności
nie będąc niczym innym tylko ostatnim latawcem
życia bez oznaczeń wartości i historycznych przynależności
we wciąż nieokaleczonej woli, oby kontroli, oby ofiarowania życia niewoli

*Wielkie te ptaszyska*
Wielkie te ptaszyska – rzekł Baldwin
nie dosięgnę ich mieczem
są w filmach na zakrętach dziejów
epizody z nimi to sceny iluzorycznie fabularne
celebryci zaświatów zwą je epickimi walkami smoków,
gdzie same katapulty nieobsługiwane
wyrzucają bluzgi ludzkich ust
w kierunku murów Salem jeszcze takich sobie
usta nieme strachliwe też splugawione jak ostoje Gehenn
w księgach Dostojewskiego i Camusa
znudzone diabły w duszach zaafektowanych morderców i graczy
telewizyjne pogadanki o sektach wrażliwych dusz –
głowy wrażliwsze, jak sowy wypatrują w nadrzewnych gniazdach:
opuści je kruk, opuści Trocki, opuści Etienne-Emile Baulieu,
opuści Obama, opuści Mahomet, opuści Nobel,
opuści Achilles, opuści Marduk, opuści Titow,
opuści Hu Jaobang, w końcu Wasilij Błochin
a zajmie go papuga spadająca z nieba jak błyskawica albo
jak myśliwiec odrzutowy, wręcz z Marsa przybysz:
„Tajemniczy Podróżnik Kresów RU-486”

*Świat bez żywych ludzi*
Ani Kerouac, ani Bukowski, nawet Apollinaire
czytający na Moście Mirabeau „Mein Kampf”
nie mogliby zszokować na tyle Trockiego, aby zwątpił
w komunistyczne idee Marksa, który do końca wierzył w kapitalizm
za to dzieciak przestraszony kominów zmową
przy fontannie na Piccadilly Circus
przeklnie pomnikowe idee Nelsona Johnsona zaraz, gdy mu
powiedzą, że słynny Manifest Lempart
jest więcej niż jednego tynfa wart,
a zamieszki wzniecone jakiegoś Thora zaklęciem
celem wyzwolenia świata z ucisku faszystów intelektualistów
Zdobądźcie więc pikantne kawałki buzujące wciąż w wierszach Petrarki
i udajcie się z nimi do globalnej drewutni w Kutnie,
by tam wśród ciem i pająków pod wieczór,
wdychając zapach schnącego drewna grabowego
czytać je powoli i zamyślać jak zmienić świat
jak go zamienić na coś innego
niż świat bez żywych ludzi, których świat nie nudzi
*Jadeistyczna*
Jadeit drzemie w niej i czeka jednak
na hasło by wyksztusić poezję leczenia wulgaryzmów
rozerwać ulicznych burd niewolę
śmiecie i popioły z niej wciąż lecą lawiną,
co jadeitu nie znają prawdziwego piękna
jej dusza krwawi w myślach ściśnięta
kolczastą nimfomanią otoczenia
o naiwności społeczna w krematoriach mateczniki masz
o jakże on piękny ci się zdaje nagle ten ateistyczny sznyt
ale budzi się myśl w wewnętrznym sezamie olśnień mistycznych,
jadeistycznych: ja deistyczna? wolna?
– płodna, władcza, mądra, tak!
– chcę być taka! jadeistyczna!
*Odwrócenia na Jasnej Górze*
Zamówione Harpie nieprzystojności weszły
nienękane do stołówki paulińskiej
nikt ich nie zatrzymywał, gdy przenikały przez mury Jasnej Góry
i odtąd nikt nie mógł wyjść stąd syty
ksiądz Lemański ustalony nieduży autorytet moralny mediów presji
zjawił się jak Obi Wan Ariel i zatańczył na blankach
taniec zasłon w wielobarwnym sari z mikrofonem w ręce wśród dział huku
strzelających do ponownie oblegających mury Szwedów w abajach
ci, gdy się wdarli za Harpiami na wały stali się światowymi dziećmi
wymagającymi opieki jak sam dowodzący Miller i zdrajcy mniejsi
Harpie nagle zmieniły się w karpie i zaległy posadzki wszędzie
zastygły zdradziecko w tych kolorowych mozaikach jak wota
ksiądz Lemański ogłosił się jeszcze Ojcem Kordeckim Strajku Kobiet
i wszedł do Kaplicy Obrazu po Harpiach
przerwano na chwilę transmisje, smoki przytuliły się do wież jak koale
skądinąd wierzący w cuda Rzepliński, autorytet większy, zaniemówił na ambonie
błyskawice były zębami niepewnego smoka, który czezł w zawisie
i wtedy pojawiłem się ja ze smoczkiem greckim, filozoficznym
jako wnuk Wazy, tego z szablą i krzyżem, wystrzeliłem od niechcenia z odwróconej kolubryny
teraz w obronie Szwedów już odwróconych przeciw Harpiom
odwróciłem tak bieg historii narodowej od niechcenia
pod prąd z wiatraków z Wysp Owczych
ocaliłem ten kraj jeszcze raz dla odwiecznej przystojności
*Ledwo detektowalne*
(Absolutnie zmienić ból w zapamiętany sen w Acapulco)
całokształt tego nocnego czuwania w wydmuszce zapamiętanego snu
jaki pozostał ze skamlenia ledwo detektowalnego
cząstek elementarnych przedistnienia
w obliczu jej potęgi całodziennej niezauważalnej w słońcu
naiwnością niewinności wykarmiony byt
przebywasz z nią razem bez zrozumienia konsekwencji
energii z cząstek tych pochodzącej, niewybieranej z piękna ust ani oczu
ale energii zaniechania uznania zgryzoty rzeczywistych
ziemskich nawoływań eschatologicznych
(Na Aleutach pamięć wspólną w adekwatności pieśni..)
wobec ciszy przeinaczeń chwil wspólnych, godzin bólu
tak nieznośnego jak pamięć twojego ludu wyruszającego w nieznane
pełnego ufności w miłość stadną jakżeż energetyczną
twoją jaźnią pełną odległych miejsc dla pokoleń ona żyje,
a ty jej prześnioną podróżą do nich w tobie
*Niemożności salto*
Słuszność z wyżyn niemożności
uderzyła błyskawicą,
a jej wysublimowany braterski pat wzajemnej nieuznawalności
dosięgną elokwencji ciszy w kuluarach bzdur i roszad
słuszność uderzyła nocą, gdy byli zbyt zainteresowani
prawie nicością swoją w geście i minie niezbyt racjonalnej
każdy swojej dążności
ale ten migocący chwytliwy wyraz twarzy
jak skok z wysokości chęci na poturbowaną prawdę
z kaburą w jednej ręce a pistoletem w drugiej
był słuszności samobójstwem
ewidentnie niedokręcone salto mortale
było jak scena z Amarcord w zamykanym sklepie
emocji chwile i ziąb
słuszności skrzynka cebuli
i wstręt
*Przeszyty beznadzieją nie jątrzącą*
Potencjalną ledwie uchylność systemu odchyleń
telewizji komercyjnych rozklekotanych,
upudrowanego i umalowanego jak kurtyzana
na wprost zmierzchu bogów celuloidowych jednakich,
na wskroś poranka holograficznych stworzeń tożsamych
do szpiku przemarzniętych i dobrych w ocaleniach kopii
dzieł wycofanych z publikacji i podziwiania – obserwujesz,
oto zamszowe świty systemów wynaturzeń w sinawych ocknięciach
kadłubów pozostałych po satysfakcjach Nietschego
i szmaragdowe zmiany systemu odznaczeń
a ty na dywanie czerwonym czekasz na nie ze wzgardą
przeszyty beznadzieją nie jątrzącą blokujesz uchylność stopą

*W zaciśniętych ustach*
Emulgatory elipsoidalne ciszy w zaciśniętych ustach twoich,
co są jak assemblery podstawówki
front jakiś się odzywa dudnieniem gęsi wciąż nawołujących Rzymian z Zachodu
gęsi w butach żołnierskich maszerują same na Galów ze Wschodu
kapsuły czasu w rękach onirycznych selenonautów w podstawówkach
(wojennych) wyuczonych przez funkcjonariuszy nowej oświaty,
w piórach miękkich a nie mundurach sztywnych zagadujących:
ten tego, panie, akumulatory naładować trzeba na nową rzeczywistość,
tym tego, panie, e-lekcje odbyć na Skaryszewskich Polach Przeoranych,
dzieciom jak w latach pięćdziesiątych podarować aparat pojęciowy
Błoński i Włodek początkującym ładowali aparaty zdefektowane
reinkarnacją zawieszonej ciszy – tyle zostanie:
padnij w rozgarniętą mgłę bierności, strzeż tajemnicy
strup osiały redaktorze widmo naszych en cyklop edycznych wiadomości
z 47-go z Rakowieckiej Rakowski
cel nauczanie w oleju onomatopei bez względności bez wartości
znika powoli w zaciśniętych ustach

*Oświadczenie*
Wielce szanowny Panie Saturnie Saturnalito
i ty Plutonie Ciemności Ekscelencjo
kolejny zamach na mnie
ze strony waszych służb astralnych
odebrałem jako niepotrzebne spięcie
na linii (unii) człowiek nicość
i nie chodzi o byty moje
lecz o nią beze mnie
o świcie
*Przez dzięki odrodzone*
Błyskawice Hitlerjugend w każdym mieście polskim
podłe i niecne zamachy zakapturzonych
karłów wolności na rycerzy prawd nieosiągalnych dla nich
dobić dzieci chore, zamęczyć słabe – oto, co jest możliwe
(atak terrorystów na szkołę w Kamerunie, otwarcie kliniki aborcyjnej w WTC)
piorun z jasnego nieba nad pomnikiem Kopernika
śmierć bliska umysłów omdlałych od pychy lub naiwnej próżności
przez dzięki płaszczem okryte szkarłatnym
warstwy klany klasy kasty
przez dzięki wieków średnich odrodziły kompleksy Edenu
i zawyły demony rewolucyjnej Francji w miastach niecopolskich
lud podwarszawski wdarł się do Bastylii kłamstwa
i wywlókł robaki, larwy nietoperzy, wypuścił czerwone gołębie komunizmu znowu
muzyczne piekieł echa jak sztuczne ognie wybuchają na niebie
przez dzięki wieków oświeconych powstały pierwociny Imperium Onego
i demony bolszewickiej Rosji zawyły znów w miasta okołopolskich
to nie fajerwerki świętojańskie nad Wisłą pod Wawelem
to błyskawice staro nordyckie i ognie taoistyczne dzikich stepów
dzisiaj nad uśpioną Brzezinką, zamglonym Sztutowem,
Wolą sposępniałą w smogu, Galicją polsko-ukraińską
odrodzone w okrzykach potwornych rzezie
pamiętne pamiętane zapamiętane
przez dzięki
*Zdrowie wasze*
Ze słów zbudowane zdrowie wasze
postać ciała niezniszczalnego jak zorza nad doliną życia
przy zwrotniku Koziorożca, który nie przesłania Krzyża Południa,
gdy Walkirie warczą na Platona, a on pisze Fajdrosa i zaczyna się uśmiechać
jest czerstwy, zdrowy i długowieczny, jego Grecja też
nawet dzisiaj, chociaż złożone zdrowie światowe zdaje się znikać
w pysku Walkiri Thrud, gdzie młot Thora, gdzie młot na mit, na starożytność
Platon właśnie wspomniał nie o Atlantydzie a o Augustynie, który żyje w wyznaniach
zdrowie cud – krzyczy tam Augustyn, zdrowie nie modern dogmat
nie na Morzu Chorej Pustyni Percepcji, nie na minach Troi, nie na Kartaginy błędach
zdrowie wasze w piórach piszącego Wulgatę Hieronima
składa się ze słów przetłumaczonych już w Charanie i Egipcie w metodzie akadyjskiej
zorza nad miejscami, gdzie nigdy jej nie powinno być ponoć
zagłada też gdzieindziej
*Do wieczności*
Stąd do wieczności pędzisz od lat stu
a urodziłeś się lat temu raptem osiem, a może osiem do ósmej?
jesteś jak melodia akordeonu rzewnego
biegnąca po falach wzbudzanych przez rowery wodne
na fali jeziorka w Okunince
masz już lat osiemnaście, czy osiem do ósmej?
akordeon uroczysty niesie celuloidowe
wspomnienia bitew stuletnich nad Bugiem
a plaża wzdycha gorącem ciał prażących się w kafkowskim słońcu
pomieszanie Okudżawy, Straussa i kopyt tętentu koni jeźdźców Apokalipsy
na falach Okuninki tańczą panowie, tańczą panie na różowych flamingach
a oni skądże to? wyłonili się z twoich lat ośmiu, czy stu?
a skądże to? z pobliskiej Włodawy, Majdanka, czy Sobiboru?
ten koń, ten motyl, ten czołg, ten gaz, ten rytm
z wieczności – szemrze akordeon samotny chagallowski
całujesz ją, masz trzydzieści osiem i tylko tyle?
przechadzacie się objęci Marszałkowską, skręcacie w Kruczą
lat masz symbolicznych 58, całujesz ją na molo w Pucku, to zaślubiny?
i wreszcie masz osiemdziesiąt, grasz jej: sto lat, sto lat, sto lat
– na starym akordeonie dziadka trzymającego wciąż
bolszewicki sztandar po bitwie za Bugiem,
zdobywczy jak melodia znad Wołgi, znad Donu
na lat tysiąc hymn, jak wieczności raptem osiem do ósmej
*Skrajną drogą*
Strumień równoległych ekspresjonistycznych somnambulizmów
popłynął skrajną drogą ku wolnym przestrzeniom
konfabulacji zdalnej na końcu ulic zdziczenia
lecz to nie natura tam wytrysnęła jak wulkan
lecz wodospad zboczenia, który okazał się bajeczny
w swej wobec najsilniejszych unicestwiającej grzeszności
pokiereszowane oczy i włosy, jak mózgi
zmuszone były zanurkować w pianie
śliny wywołanych wzruszeń niedoświadczonych rozumem,
by wreszcie zabić siebie i to, co na dnie czekało
zawiść o miłość – nienawiść do czegokolwiek niczego

*Góry żalu*
Są takie góry żalu, których
nie rozetniesz żadnym toporem uśmiechu
nie wyrąbiesz żadnej tam trasy
dla wysokogórskiej kolei zapomnienia,
gdy każdy wagonik jakiejś kolejki linowej
przekraczając grań zamyślenia
oderwie się i przepadnie za ścianą powieki cienia
tych lat rozżalonych, rozpłakanych, rozpłatanych,
jak nartostrada w górach poprowadzona aż po sam szczyt,
nie unicestwi żaden stalowy mega robot
strącający lawiny, wywołujący wichry,
raniący niespokojnymi gołoborzami podgórski świat rozczulenia
niw zastanych w rozpamiętywaniu skutków kataklizmów i wojen,
wywołanych słowem jednych lub milczeniem drugich
akupunktura lecznicza na zdrowym ciele wycieńczonych wspomnień,
przebicie tunelu, uszkodzenie aorty w najwyższym punkcie wyniesienia,
urażenia ambicji
– niech ambicja nie stanowi wyłącznie o piorunochłonnym ja
– niech ja będzie krzyżem troski o wszystkich na szczycie, który się ostanie
i pod ciosami natury człowieka nie upadnie w żal

*Do windy etosu*
Złote kręgi wieszczów narodu ale i pasożytów społecznych
widzę wydeptane w zbożach
nadnaturalnie wyrośniętych z nizin aż do księżyca
i to walec słońca nie ma z tym nic wspólnego
draft i drift na przedmieściach półpustynnego żyznego nieba
taki arabski piaskowo-nierealny
jak kobieta w burce na rurze tańcząca
w złotych kręgach widzę jakieś drzwi do windy
może to elewator z jakiejś farmerskiej gry
może fatamorgana albo anioły Polski
znam kilku, ale to nie żaden z nich
jestem oczkiem klejnotem na głowie Apisa
tego, co w klubach westernowych rapuje Pragi
jestem wolnym myślicielem całej przyrody
(a nie pogardy i propagandy jesionów)
dobro stanu pokoleń właścicieli ziemskich te zboża
stoję w drzwiach chlebowych jak sierpowy
a kręgi jak pętle zaciskają się wokół
słońce nadąsane nieco niedocenione schodzi do mnie
otwieram jego drzwi, naciskając przycisk nerki
otwiera się powoli, coś jak neolityczne wrota piątego wymiaru
w środku słońca prawdziwe serce zranione
– wchodzę do windy powszedniości etosu
*Wybryk mózgu*
Karygodny wezuwiański wybryk mózgu
przechodzącego z fazy starożytnej w mniej starożytną
okazał się brzemienny w skutkach,
alternatywne kominy wydaliły cudzo słowne popioły,
jak Herkulanum psów gwiezdnych szczekania
i tak przetrwało w pigułce ich opad na łaźnie deformacje
które bodźce były słuszne? z góry?
A może te wzięte z japońskiego wybrzeża
płynące wtórnie szeroką ławą fal kar w głąb wybrzeża
po uprzednim oberwaniu się dna
nad kraterem sobiepańskim pornografów samurajów samobójców
czy te, co zmieniły sytych Rzymian w szkło na potrzeby
dzisiejszych Samarytan prochowych z Oslo?
czy te, co zmieniły sytych Japończyków w pomniki
na potrzeby przemysłowców nuklearnych ze Sztokholmu?
Działający dla dobra ludzkości panteistycznej uradośnili bezsens
dla dobra ludzkości nie panteistycznej podrzucili pozostałe
dowody, artefakty Gomory i Sodomy
które bodźce były słuszne? z dołu?
ten sam krach, wybryk magmy,
zapadlisko świata kaldery dla postępu,
skamieniałe przestrogi
*Powstanie*
Przywitanie słońca o zmierzchu mi dane,
gdy akordeon traw rozpoczyna serenadę
nade mną elekcyjnym
jestem świerszczem zachodu, dołączam do zespołu partyzantów zemsty nocy
staję się oto posmakiem księżyca krwistym
połknięty przez sporą warszawską kałużę
i już żegnam słońce w wody historycznym lustrze,
witam pociąg podziemny, romantyczną dżdżownicę:
„sweet focia fajumska i na wybory”,
gdy słońce pożegnane zwiędło,
na szczudłach hybrydowych poszło na Bazar Różyckiego
– choć tutaj – zawołali bojownicy ukryci wśród traw za Narodowym
– choć tutaj – przyczaj się teraz w dramacie
a ja mający jakby skrzypce i jakby parowozu orkiestrę,
wybieram Teatr Powszechny – powstaję
pocieram łapki, dzwonią jak pociąg do Brześcia z Brzeska
kur pieje – wybór masz, to zamach na słońce
podrywam się – biegnę ku Niemcom
ja nagi w promieniach, oni bezbożni w czeluściach
na wszystkich kanałach w TV wygrywam
*Skład czarnych epok Donbasu (Obóz 503)*
Skład czarnych epok w Donbasu przykopach
uciekinierów porohy zajęte przez żmije
Gej-Chan i Girej Gaja przychodzą nagle odwieczni
epoki się łamią jak szyki husarii
dziś Donbas, Paryż jutro, Chelsea pojutrze
chciwi się Berlin na wynarodowienia wschodnie
Niechcic z Gołdapi myśli pozytywnie i nurkuje w przekop
mądrale wychodzą na flanki Lisowczyków na Moskwy tyłach
szare-bure dla Europy, ale obiektywnie wielokolorowe
w drewutni Moskwy ukryty Ural, czyli pas
jak jego betonowe azjatyckie szańce
jak w Donbasie czarne
Napisałem na Berdyczów Schulzowi coś
ciekawe czy dostanie ten list
poetycki jak konik, jak konik, jak konik
sprzed Bajkału wyrusza armia konna
to nie Hunowie, Tatarzy, to jakieś wojsko z Władcy Pierścieni
nawet nie Budionnego Orkowie
opcja fantastyczna Orlandowa szalona
epoki Donbasów migają w oknach pociągów z Syberii
a one czerwone, ty czerwony, one czerwone
wszystko czerwone, oto one
czerwone otoki, epolety, wyłogi, baretki, sztandary – raju pożar
czarna droga z Kaukazu do Archangielska
ale gdzie, do Polski czy na Syberię wiedzie?
zdejmij palce z cyngla poezji!
zdetonuj anielski ogień, wysadź szatrę Moskwy
na Krymie Greków i wracaj do Nowogródka na zawsze
Martwą Drogą ojców choćby
*Neo*
Oprócz skał i błękitu nic takiego samego tu nie ma
może jakieś czarne żelazne obręcze tych samych głów
i pozostałości po rolniczych narzędziach rolników z pierwszego neolitu
ale to nie Żyzny Półksiężyc
to tylko delta, to jedynie Manhattan a urobek z pól to solówki z jam session
wychodzą z klubów noworolnicy, niosą zbóż pierwociny w cylindrach
wsiadają na kontrabasy, poganiają ciągnące je woły, szarpią struny sierpami rąk
odjeżdżają z delty do mórz łączących neoducha z paleooceanem
a pociągi jak w Ugarit wciąż czekają na nich podziemne
na stacjach, co rozbrzmiewają echami saksofonu i trąbki skrzydłówki
wytryskującymi w końcu nad drapacze chmur dźwiękami bez słów
jerychońskie hasła postępu snów
skalary, wektory, macierze, pi razy dwa, em ce kwadrat
ryby w szalach już na mostach, biel znów błękit pokrywa
zima pięciolinie zasnuwa powoli, zamarza wiolinowy klucz jak socha
przecież zima delt w śródziemnomorskich krajobrazach wciąż inna niż ta
pra ojców pra dzieci wciąż pra spowiedzi samych łez
a tu oprócz skał i błękitu nic takiego samego nie ma
cywilizacji zaczyny zawsze karmią zachody i starania
grzmi złoty róg – neośmierci zew
*Znieczulenia odludzkie*
W nieważkości szczęście wśród nieczystości umysłów orbitujących
to zakaźne znieczulenia odludzkie
najkrótszą drogą przeniesione ku gwiazdom, zbrukanym meteorom,
wiatrom pochłaniającym cząstek zmrożone idee
w kolorach kryjąc pospolite oszustwa
a nawet zorze dusz onieśmielone
w apetycie na zniszczenie drgnień najczulszych
odpuszczają jedynie na drodze do siebie samych
pośród burz uznawanych za boskie, olimpijskie i ledwowytłumaczalne
pokryją skargami piargi kraterów na bytach cywilizacji obcych
choć wcale nie pozaziemskich
one jedwabne zauroczenia w logicznych sylabach miłosnej starożytności
piargi słów na planetach języka nośności wszelakiej
z orbit zdjęte słońc, co lepsze kawałki zadumy w pijanych czasach
zniewieścienia mężczyzn, zmężnienia żon wszelakich,
znieczulenia odludzkie
*Chatki Dogonów*
Zanieście moje łzy bólu do Chatki Dogonów
na planecie Syriusza ich przewodnika
płaczę tylko, bo krwawić nie mogę
krew wypłynęła ze mnie o świcie trzynastego
z zaklętego kręgu nieuznawań niczego wyszedłem dawno
po słonecznym promieniu przeszedłem pierzchając
orbitalnego jestestwa jak muza zatoczyłem koło
pociąg niebieski nowojorski zabrał mnie ze środka pustyni Dogonów
w tej chatynce na Syriusza planecie piorę swoje skórzane płaszcze z kóz
jak Nergal Asyrii nie ufam już muchom septym małych
przenoszącym zarazę z niestabilnych gwiazd na serca szarych ludzi
księżyc jest już zakażony srebrnym wirusem a ja niebieskim
na Syriuszu zbyt ciepło dziś, jestem na księżycu przynależnym mu
w półpłynnej kwarantannie niemożności siebie udaję na razie
w depresji pokolenia zestalającej się zarazie
*Grieg łka*
Lota dni
Musorgskiego skry
leć wietrze z ust
na smyczek włóż
dziewicze spojrzenia dziewcząt
a chłopcy
by pełni cnót odeszli z Sodom z Gomor
wejdź na lotne siarkowe proscenium
Grieg łka a ty
targasz kotar harfy
chcesz wyjść przed orkiestrę
dostrzec zagłady kres
te piargi solne już dwudziestopierwszowieczne
w asfaltach zatopione filharmonii ruiny
oj, uważaj
może lepiej pastorałem nie dyryguj tu
uciekaj, bez zachwytu
wiej, oj
smoki klaszczą, smoki latają
na balkonach przysiadają skurczone szkaradne
zejdź ze sceny wszelkiej
nie słuchaj grzmotów Zeusa gromowładnego
rzucanych pomiędzy głuchych
oderwij nogi od kamiennej płyty muzycznej
drgającej
popatrz na stiuk na suficie
na fresk na Samsona kolumnie
na sceny na kurtynie
na sceny na hymnach zagłady
zamknij zmysły przed końcem czasu
utkanego z nieokiełznanych nienasyconych uszu i ust
nawet świst zostanie zaklęty w sól

*Na makatce*
Zmienione kwiaty onegdaj
przysunięte szafki nocne z wazami
kinkiety, kandelabry, lustra, plafony
– dojrzałości fatamorgany
w tym tak zwanym micie alkowy wybrzmiałym,
wygranym, wyśpiewanym przez niewidzącego
onegdaj w zapachu kwiatów tych
zwinięte jak stare banknoty – płatki róż
ona w łóżku w szyszaku z pióropuszem i półprzyłbicą nadobną
jej lampka nocna cała z kości słoniowej
smoczym transportem z Durgi indyjskich świątyń
wprost dostarczona
jeszcze prycha lotny słoń za oknem
słoń zbrojny Hannibala, inny niż mój słoń szczudłonogi,
zasłuchany w nokturnie Chopina rozpisanym na tapecie,
w Sonacie Księżycowej na drumli na jednym wydechu zagranej,
w strofach Norwida wyhaftowanych na makatce,
czytanych przeze mnie zamiast pacierza,
by zasnęła

*Satysfakcja pokracznych wynaturzeń*
Taka niewdzięczna zestrachana satysfakcja
utknęła w tunelu Marsa,
i co?
błądzi, błądzi, a ja w dąsach
miernik ekskluzywnych pokracznych wynaturzeń
działa na odwyrtkę wobec celowości
górnik dołowy na Enceladusie
to już tylko maszyna, ikona socjalizmu industrialnego
chociażby żywa, ale machina
w kręgach wirtualnie niecnych
satysfakcja jak sympatia dla diabła
na kobzie w Wielki Piątek
grającego marsza szkockich kobziarzy dla sekretarzy
tak, tak, nie masz co się dąsać
wsadź nos w sos
twój własny panplanetarny w taki iście kubańsko-koreański
nos nierealnie elektroniczny, intuicyjnie kosmiczny, socjalnie robotyczny,
ale twój a nie słowotwórczo unisono – sprzężajny z onymi obcymi
ty wiesz i oni też, że
sympatia dla satysfakcji
w imaginacji błotach z Deimosa sezamów merkantylnych
– to tylko fobia miłosno-wojenna
o nie, tylko nie fobia!
a jeśli, to bez eksponowania w tunelach odwrażliwiania
*Zarzuty*
Zarzut, że nie chcesz a mógłbyś nietrafiony
tak, mógłbyś porzucić ich idee lawin
zakwitnąć pieczęcią dziewięćsiła
w ekonomicznej wzniosłości epoki,
co wyrasta na górach sumień odżywających
odrzuć go, odsuń od siebie daleko
choć nie wiesz, jakich długości fal
wymagają słowa poetów dobrej egzystencji
tym, co wydaje się, że spoczęli na lurach bożych
będąc samymi pod okupacją suchej zbyt
światłości jaskiń i to rozświetlanych jaźnią
stworzenie jaźni, a ty sam jak pająk dusiciel w ciemnościach
groty króla gór abstrakcyjnych septymowych
w ekonomicznych wzniosłościach epoki
zarzut nietrwały opuszcza studio grani
pokłóceni adwersarze piekieł pod okupacją jaźni
wynosisz z płonącej jaskini skrzydła przypalone
i bogobojne – niech spadną deszcze na korzenie
*Modlitwy żywiczne*
Złóż głowę na posłaniu z absolutnego błękitu
wtedy, gdy zapach drzew żywicznych
miesza się ze stanowczym zapachem miodu
wydobywającym się z ula, którego daszek
zdjął właśnie pszczelarz czarodziej
o błękitnych oczach, łypiących, słowiańskich
spod kapelusza uśmiechu
przez oka siatki do łowienia zachwytów
nad naturalnymi skłonnościami soków
do wypływania z mitologicznej przyrody
żył jak korzenie niewidocznych.
Posłuchaj ziemi, gdzie twój naród grzybnią szlachetną
rozrasta się mimo suszy dobra katastroficznej,
suszy przyjaźni w kanałach inteligencji efemerycznej.
Usłysz wśród thrashowych riffów ryk niedźwiedzia z Bieszczad,
którego głos zmienia się w warkot silnika leśnego kombajnu
do wyrębu drzew stuletnich i przednarodowych,
zechciej go chociaż zatrzymać skinieniem palca.
Poczuj siódmym zmysłem, jak zapachy żywiczne
mieszają się z zapachem spalin podpiekielnych elektrowni,
królu wspomnień – otwórz pasiekę i spichlerz,
otwórz komórki słodkości każdego owocu
w szyszce, winnym gronie i w kłosie,
skąd przenoszą z korzeni echo wieków modlitwy soków
kotłuje się natura podziemnego świata w martwocie pozornej
tak jest z cmentarzami zmysłów,
w które zmienia się Ziemia bez wzruszeń i sumień
*Arpeggio*
Arpeggio stwórzmy, z akordów górnego świata arpeggio
i graniaste, bez dyskomfortu fagocisty myśli wzniosłych staccato
w najbliższy czwartek symfoniczny
a co potem? obiad? – pytasz spojrzeniem,
dobrze, więc ćwiczę – co potem? – potem, to już wszystko jedno
niech spadają gwiazdy bez łask, pająki bez sieci i lamparty bez skór
ty zadzwoń na głodnych uderzając kluczem francuskim w srebrny saksofon
freeware by free jazz
free symphonic z gwiazd by jazz
wymachują batutą od niechcenia, jest jeszcze środa jazzowa
zdrzemnij się chwilę w loży niechcianych brzmień
zanim wejdzie ludowa orkiestra szkocka daDA
zanim się odezwą kobzy w tremolo
harfa, jeszcze nie harfa, ArPa i fletnia PanA
gdzie będę w czwartek – pytasz – czwartek ten?
– ja będę w czwartek symfoniczny na dachu operowej pizzerii,
którą zmienię za przyczyną partytur i tniutni
za pomocą zarodków filozofii przypominających gwiazdy
w Narodowe Stwarzanie Dzieci Sztuki –
zakochanych w harfach niebios odwiecznych
zostaniemy cherubami harf zaraz po fortissimo dusz
tytanów nowiów supernowych fusion w jadłodajni jaszczurów
ludzkiej zmyślności postskalnej ech wśród murów partytur chmur
zagramy arpeggio sercowych gór
*Wizażysta ideałów*
Zespolony z sumieniem anioł
leci symbolicznie ku twoim ideałom
na wernisaż duszy, na ćwiartowanie ciała poezji
a właściwie tortu sztuki
tam tylko tęczy witraż, a nie wernisaż pełny
stoi więc anioł i szepcze ochy na leśnej wieży
gdy twoja cisza spowiada się w mgłę mgle
jaki kolorowy w tym, ku światłym dniom wystawiony,
ku szarym ludziom nastrojony lirycznie, melancholijnie
witraż snu nielinearny
a ty myślałeś, że idei zapala anioł postacie kruche
rozświetla ich symbole, więc jawią się wszędzie
poblaski ludzkich zmysłowych rajów
za balaskami epopei z tytanu
ludzcy ludzie marmurowi składają żertwy sztuki na ołtarzu szeptów
wypływających z oczu niedomkniętych i łez
szeptów niechcianych przez możnych
umykających ze świata łupieżców pomimo Barbakanów
w nich spoczniesz wizażysto takowych mód
życia z łupów cnót – constans renesansu
jeden z wielu Cezarów własnego imperium obrazów
*Węgiel osocza jest na wagę cementu*
Łez dzisiaj zmierzch zmierzchł
lecz w osoczu trwania nie roztoczył się
wygadały się krwinki jak wpadkowy prezenter w TV,
że są na utrzymaniu kolosalnych cyberprzestępców
nie eksperymentów udaczników
bądź, co bądź eksperymentatorów medycznych sługusi
zachodziło Słońce strzykawek
nad placem manipulatora cięć,
och, że
och, nie
znoszą ból a wręcz przeciwnie
zostali weń wmontowani
nie eksperymentatorzy, ale testowani
śmierć to łódź podwodna czerwona
w jutrze zanurzona
pójdźcie testowani z rana na rubieże oglądania
tam widnieje jaskrawość ryzyk zdrowia
tam o efekt łatwiej latawca i o życia znaki
spodziewany rytm serca jest jak powrót do Itaki
och, jest
och, zbyt
tłucze się jak okiennice
zachwyt nad życiem swym płynnym
och, jeszcze
och, nie byłym
wiatr lekarstw zdecydował się wejść do winnicy pozostania
ale, gdy zamilkną robotów chirurgicznych wrzaski
odnowi się cisza nie w duszach
och, w ciałach płaskich
och, już na zawsze scementowanych
*Krytyki*
Są stworzone do wiekuistych analogii i przeciwstawień
bez czerwi pokory sprzężanych zwrotnie w podkorzu,
lecz głębiej już nie
choć nie mają zwykłych ujadających paszczęk
niewłaściwie bywają usytuowane w ożywionej materii
jakieś, jak gdyby wijące się eskulapy
emanacji śródziemnomorskich tchnień
w starych i pustych kamieniołomach Karpat
efektowne w podejmowaniu niesamowitych lotnych bagien z takichż łóż
i obłaskiwaniu zmoczonych pustyń
choćby w Górnośląskim Ekosystemie Nadziemnym
czuwaj – rzecze jeden z wywołanych z szeregu bojców
mistrz fechtunku niesiony jeszcze dyskursem Fajdrosa w propylejach
polskie są jednak tu tylko usłużne demony łzawe
fizykoterapeutyczne ich gry
w nierównościowych krajobrazach rwy
zrównanych z informatycznymi fobiami wykoślawionych nieuleczalnie zer.
Są stworzone na dziś, więc już dziś zamów je
– te wesołe i te smutne, nieczepialskie i okrutne
spędź z nimi realne wakacje, sylwestra, idź na mecz jakiś
wywróćcie wspólnie do góry nogami
nieupokorzony dotąd wiatr zmyśleń podczas używania rozumu
w ichnim Królewcu nagim teraz jak człowiek bez zmysłów nocą
po przeciwnej stronie bytu.
*Trajektoria nieskończoności*
Odkąd wewnątrz siebie masz komety,
które zasiane zimą wzrosły latem do oczu nieba,
jak miłości planety Ziemia
lewitujesz dziwnie wokół Słońca eliptycznie zakręcony
trudno nazwać to lotem ku lub wokół
raczej twój czarodziejski dywan kwietny
w podmuchach zapachów falujących warkoczy
skazany na ciągły ruch pomiędzy rozbłyskami westchnień
niesie cię trajektorią nieskończoności serc
*Hiszpanka*
Jesteś tam na górze – woła żona
– zejdź na dół, ktoś do ciebie, pan Kostrowicki przyszedł
wyszedłem na balkon, żeby zobaczyć go
odsuwając fotel od klawiatury, stanąłem ponad nim
popatrzył w górę spod hełmu, tam pod drzwiami
poprawił karabin z ogromnym bagnetem – witam pana, rzucił
– witam i ja, to zaszczyt gościć taką osobistość u nas,
co sprowadza mistrza surrealizmu w nasze polskie naturalistyczne progi?
– widziałem się z pana dziadkiem, który wyjechał z Paryża
bronić swojej Polski, szedł sam drogą obok kurhanów tragizmu
za resztkami Armii Karpaty i Kraków, ciągnął na Lwów,
a ja wciąż szukam frontu, który mi przydzieliła Francja
i oddziału z kosami, na dobry początek
(idę zakosami, trochę mnie zniosło z Galii w Galicję),
widzę, że Pan ma róże przed domem, chciałbym kupić jedną
na swój grób, jutro mają przysłać ambulans po mnie,
taką depeszę dostałem, pewnie coś wiedzą,
to już pewne, zabłąkany szrapnel trafi mnie pod wieczór,
potrzebuję, więc jedną różę – białą koniecznie, na grób, już mówiłem,
chyba miałem walczyć o Zelandię, chyba o Francję, chyba..
– niech pan patrzy, ta głowa w bandażach będzie cała,
jak pański dziadek wyglądać będę bez mała,
cóż, to ile za tą różę?
nic – panie Kostrowicki, łany i naręcza ich dla pana, przeżyje pan
czy aby na pewno ona róża na grób? (jak tam Lilla, Lou, Madeleine..?)
pan jest świata różą już a ja
cieniem orła wciąż, na tym balkonie osiwiałym
mitami obaj już Guernic i Wizn wszelakich
a śmierć naszym gniazdem i ojczyzną
lepiej niech nie będzie więcej w tej śmiercionośnej Europie
wie pan, co to pandemia, lockdowny, co to szaleństwa kubistycznych kobiet?
– nie, drogi panie, u nas przewagę w pląsach ma ognista Hiszpanka, widziałem się z nią..
inna jest niż u Picassa, Trakla, ochotna, ochotnicza, och..
*Wole Ewy*
Tak nie można, zaświat
tak trzeba, przedświt przedświat
zagłuszone ptaki dnia, możliwościami słów
zdecydowano się na ośmieszenie tygodni tryumfu
tak można, nie wola Adama
przedadamowe dzieci spacerują
wokół cmentarzy z kłów
przedadamowe szablo zębne stworzenia człekokształtne
niosą w pyskach koperty śmierci
są prawdziwe, stworzenia, koperty nie
tak można, wole są Ewy
przedewie drgania oczekiwań wolności absolutnej
były gniazdowane sztucznie w chcę
z dala od ognia umysłu
umysł podrósł, wzniósł się jak słup, kolumna, wieża
gdzieś pojawiły się parapety życia
tak nie można, wyświat wysłał listy bez słów
tak trzeba, popiół łask wśród wól
– co to jest łaska?
– dla pierwszych i ostatnich neon: NEON!
na drapaczu chmur,
i tak nikt go nie sczyta, nie zrozumie, nie zastosuje przestróg
tak nie trzeba już, myśleć – świt a
*Meldunek z wojny*
Pisałem nocą przy zaciągniętych storach
pod kołdrą w najkrótszą noc
pisałem to, co miałem napisać, jak wiesz, od lat
ten zadany meldunek z wojny światów, światów tylko moich
moje światowe myśli uchyliły rozkaz,
uchyliły zasłony zamysłów serc zbłąkanych,
uchyliły rąbka tajemnic traktatów,
prawa nawet uchyliły wojny
wyjrzały spod kołdry trupy wrogów wrogów wrogów
no i wtedy to zapalenie lamp oliwnych nad moim grobem, który
stał się miejscem mego narodzenia, równie spektakularne
myśli światowe odtajniły serce pełne wad, łat i strat
i wojna trwała w najlepsze w kolebce w najkrótszą noc
nad świtem, nad światem, nad stwarzaniem bytu nowego,
który miał być łagodnością łez wydobytych z serc
niech, więc pada korundowy deszcz na Ziemi już mojej, nie światowej
a tej okoliczności odkrytego światła wstecznego świata,
które chciało ukryć się na świętej górze apokaliptycznych znaków
akapit, pauza i.. kropka
*Wyciek plwocin elit*
Stop przemocy przedmiotów udających myśli
stop ruganiu przez wodę cieknącą z partii
zbyt to gorący przypadek dziś, bym
mógł zmilczeć pomówień osady niesione
jak pokłosie przypływów kłamstw
złudnym zawołaniem – naprzód obfitości Sabaudio zlewu
Za ugorem mózgu zakleszczonego narodu
stoją wiatraki szczęścia i racji jak orkisz w żyznym polu
gdy je zobaczysz pracujące dla prawdy
to jakbyś zobaczył
twarz społeczeństwa czyniącego sobie ziemię poddaną
obecnie pod zarządem polskim Ziemię Obiecaną
Naprzód wiara z kolonii i emigracji na polonisko i posłowiańsko
czas zakręcić kurek ścieku i przerwać wyciek plwocin elit
wyznawców przedmiotów mechanizmów rzeczy
czas postawić tamę na przedmieściach idei
*Statystyka Pascala*
Statystyka Pascala cierpiącego, kochającego, wierzącego
jeden koniec, koniec, nie koniec, ale jeden na pewno
to takie trudne zrozumieć bezwzględną próżnię na zewnątrz
on ją odkrył w sobie, w centrum ja i dostrzegł gwiazdy
uciekające przed nim jak przestraszone jaszczurki
był pełen gwiazd ja, ja gonad
moje myśli w jego próżni
moja cna podróż do źródeł nocy wiecznej,
gdy pewien typ ja odzywa się w gęstej materii
słońc zmieniających się w eksplodującej czerni
w statystyczne, eksterytorialne wypluwki plazmy
wystarczające dla koczowania mędrców
a wiatr słoneczny rozpędza się wśród miłości cyfr
bez ogłady, ale z masą nachalnego wdzięku
tak, to miłość – narzędzie i atrybut mędrców
*Narodowe Stwarzanie Dzieci Sztuki*
Arpeggio, stwórz arpeggio
i graniaste bez dyskomfortu fagocisty ataku staccato
w najbliższy czwartek symfoniczny rewolucyjny
a co potem? – pytasz – co po tem?
pytasz, a ja ćwiczę, potem to już wszystko jedno
niech spadają gwiazdy, pająki i lamparty na ruiny
ty zadzwoń kluczem francuskim o saksofon tyranii
free where to do o free jazz
free symfonik z gwiazd do freeware
wymachuję batutą, ciach, ciach – środa jeszcze jest
ty zdrzemnij się w dźwiękiem zmanipulowanych loży
niech wjedzie orkiestra szkocka
niech się odezwą kobzy w tremolo
harfa, jeszcze harfa jutra
gdzie będę? – pytasz – gdzie będę po tem?
ja będę w ostatni czwartek symfoniczny także na dachu pizzerii,
którą zmienię za pomocą tniutni i partytur,
za pomocą maszyn do plemników
przypominających gwiazdy spadające
w to Narodowe Stwarzanie Dzieci Sztuki
dla zakochanych w harfach
a my, my będziemy cherubami owych harf
gong po mezzoforte tytanów ideologii nowiów
jeszcze supernowych jazzu w jadłodajni szczurów
wśród murów czarów finał
ludzkiej zmyślności artystycznej
aliści modernistycznej postskalnej
*W ogniu wody*
Ze względu na dzielność powietrza
wypowiedziane słowa stają się wodą
w dzbanach z ognia
jezioro, które też jest dzbanem służy do chodzenia,
gdy płoną lasy
i na lądzie słów brakuje – ginie Ziemia
na wodach wciąż życie trwa
trzymaj się liny i cwałuj na zwierzęciu ja
potem zeskocz w kolosalne powietrza zaniedbania oni
zanurz się w popiele, co czeka na wiatr my
zapóźnienia mężczyzn stojących na falach
równoważą daleko biegnące po nich kobiety
służalczy błysk kłamstw w wodach wystawionych na piaskowe burze
Ziemia umarła tylko na lądzie
góry to ludzie wielcy, a ich nie ma jak wysp
sny to piasek, myśli węgiel, uczucia płyną
wszystko unicestwione w ogniu wody
przetrwamy – chodźmy na drugi brzeg do kobiet
*Głaskany i gromiony*
Znośny w miarę poryw nienawiści (leci jakiś?)
w sondach i przewidywaniach przepowiedni z liści kocimiętki
kot zaniedbał ciszę, śpi na ścieżce mrucząc
ścieżka jest drogą wiatru, zewu, niewola go czeka
kontrapunkty (katapulty) nibyhibernacji mrożą mruczenia,
mrożą wąsy, mrożą oczy, mrożą zbrodnie natury przemiłej
senna krew płynie ścieżką, krew wiatru, zmrużone media nawet
znośny wietrze zewrzyj szereg traw (w falangę ziół?)
w tymotce posłuch odnajdziesz i w łanie mysz
wietrze smutny skazany, robotów zsyłką zadowolisz mniemania
(usuwania mrożenia) kotów natury dwie w mediach
rapsodii czcicieli wiatrów w dni letargach
popołudnia przednocne stanów ważkich
leć wietrze, w ten raj się wkręć
raj nienawiści do przewidywań,
gdy głowy zwierząt futerkowych ciążą jak owoce lat
i głaskanych i gromionych
w mediach
*Klif i muślin*
Z muślinu jej policzki albo z wody słonej spienionej
jej uroda uderza falami o mój brzeg klifowy nienasycony
ja właściciel całego wybrzeża i meduz na plażach do wieczora czekam
w budce z lodami, incognito wyglądam nijak
jak kruk Hitchcocka po zmierzchu
chcę tego muślinu dotknąć wargami nie skalnymi aż tak
a czas i miejsce za nami, więc nie wiem jak
krzykliwie jak mew zatoka czynię sobie wyrzuty nocą
te lody dzieciństwa są już natrętnym wspomnieniem z Polski
a u wyjścia na plażę wciąż rozbity okręt wraży
za to ja w tej nieistniejącej budce ptak cudzy nie cudny
Zejście z Kawczej Góry Jar Lisi Orłowo Pasek Mierzei
Wąwóz Królowej Jadwigi długi z ciepłym dłoni dotykiem aż po Wisły brzeg
i takie tam wiersze o tym – jak latarnie
ja w budce jeden na jeden a ona na plaży wydm w pianie zasycha sama
jej smak na moich wargach kredach brzegach
białych jak woda z alf alf alf alf
duzame uszlam amałż tynbursz ślinmu
na uczucia zmilczenie zbytwstydne klif spada pokruszonych słów
*Mnogości wieczne*
Na pozór strzała zapalająca przebiegająca gasnące niebo
purpurowo-czerwone bezkresy lub otchłanie
słońc wielu spektakularnie odchodzących wraz
przeżytych epok namiętności zbyt czułych skłon
zniweczonych serc łuna
na pozór biała smuga spalin z odrzutowca w snach
a po chwili – dziś
już nie jak kiedyś białe Morze Czerwone bez wód
a droga do świata nieistniejących spełnień bogiń Egiptu
wewnątrz mumii usilnych około sennych przezwyciężeń złud
okazania uczuć niestałych sądom ludzkim
wewnątrz przebłagań czasu wyniesionych chwilą
zamkniętych zaraz na zawsze w sobie
rozgorączkowanych i spojrzeń i dotyków, które
nie imają się materii, ciał, rzeczy bytu
na pozór białe Morze Czerwone pośrodku nas zatapiające znowu
siniejącego nieba dotyk albo tylko ona
przybiegająca do mojego samochodu,
by spojrzeć w moje oczy przez szybę z wyrzutem
raz ostatni, raz otwierający mnogości wieczne
*Zbity z tropu*
Skrót, wskok dla bezmyślnych chłopców imperatorów,
z nią Wolnością, przez Park Regana do Moskwy agentów weteranów
a co z jej oczami, co z jej ciałem marmurowym, co z jej przesłaniem
doprawdy, do Moskwy, bo Ojczyzna płonie piekłem w sobie,
ratować granice pod Moskwą łez
a jej nogi, a biodra, a ten niesamowity wygląd oczu
skrót myślowy, kot Przewalskiego, koń Trojańskiego
z Sandomierza szybko, szybko wspak z Rusinami na Tatarów
a jej plecy, jej łokieć, te oczy na piedestale
zostawić to czekanie patrzenie, zadąć w róg na Syjonie Ukrainie
albo zagrać na trąbce w Samarkandzie przerwany hejnał nieprzerwanie
na Wschód po ratunek, na ratunek po Zachód, wzniesiona pochodnia płonie
po wybawienie z nostalgii bieli, ciszy tak potwornie syberycznej,
erotycznej zabijającej głodem miłości
non disputandum, non Nosferatum, non Putinum,
na Łubiankę, na Prudy, na Arbatum
skrót myślowy, diabeł w jej przyzwoleniu bezmyślny
w zagrożeniu z Moskwy niewyżyty Golgotą
skończenie z tropu zbity
*Skierujcie mnie na te wyżyny*
Skierujcie mnie na te wyżyny
wypasem byków Baszanu nieukarane i niezniewolone
te, na których nie oddawano czci porywczemu Baalowi władzy
krajobrazu nuklearnej Europy zażyłość jest we mnie
na pustkowia oddalić się chcę
w imię horyzontu wyższości pójdę, gdy zasnę.
Skierujcie mnie na wyżyny, które
nieskażone trwają zawsze ponad każdym smogiem
w mojej cywilizacji przeżytej.
Skierujecie mnie na wyżyny, na których
nie ustawiano przewrotności aszerów Kremla,
wyżyny skąd nie startowały eskadry transportowych śmigłowców,
tak wyszydzone w Woodstock, jako wojenna kwintesencja upodlenia Indochin,
tak akceptowane w Sankt Petersburgu, jako uniesienie braterstwa ludów.
Przez te wyżyny niech nie przejdą watahy szarych wilków
polujących euforycznie na wolne wole codzienności,
jak ludy stepów wypaśnych
pożogą karmione, pożogą niesione, pożogą zniesione.
Skierujcie mnie na wyżyny
z nieprzeoranymi zagonami, przez które
nie przemaszerowały służby z piorunami na karolińskich hełmach,
co kult oddawały sztuce, jak Asurbanipal rzeźnik zawołany
Skierujcie mnie na wyżyny, gdzie
nie ma ołtarzy demonicznych zaklęć,
stołów pokładnych tęcz,
pulpitów z nagimi partyturami dla obscenicznych dyrygentów.
Tam ustawię moje stele snów
człowieka pierwszego z nas proroczych dla
człowieka ostatniego z nas.
*Bestia ze śluzu*
Rozszumiały się gwiazdy na świat patrzące
brudne ręce za narody klaszczące rozłożyły się jak kwiaty lotosu
gwiazdy przepowiadające upuściły w nie wiatr gniewny, a jakże
obrazoburczy, ciężki jak woda z Norwegii dla życia władców
gdy Sinozęby wsparł Widłobrodego na niebie zakwitła kometa Bluetooth
jak pióropusz palmy, paproci, ostatniej fali
jak nad Cape Canaveral skłębione kłęby spalin
gwiazdy szumiały przychylnie w czasie meczu klasyku
potem były gwizdy tylko po
wtedy wystrzelono rakietę Belzebuba Starszego
doleciała do Chin jak krwawy topór i zgasła jak imperium
mecz metalowców amerykańskich i norweskich na Florydzie dobiegł końca
do baz w parlamentach myśliwce śmiercionośne stealth zawróciły
w błotach czerwonych porywcze nuty zaległy
tak powstały drugiej części rock`n`rolla elektryczne muły
rytm się dało słyszeć na schodach od nieba
do gwiazd jakaś bestia z przytupem zmierzająca
tańcząco prąc na przód ze śluzu wychynęła
Azagthoth zasiadł na światowym tronie w Wuhanie
*Po akceptacji krajobrazu Bieszczadów*
Z męskiego podbródka wzięte po akceptacji krajobrazu Bieszczadów
i takich tam karpackich schodni ku oberżom widzeń
podniesione do rangi katedr Beksińskiego wśród pokrzyw cudo
galijskie, nieco przerażające, swobodne w węgierskim wyrazie
po walkach komunistów z banderowcami
jak topole kwaśne krople piwnych skojarzeń dawnych
latających miłosnych Żydów z drewutni ukraińskich
sięgających Rymanowa i Krynicy bezwiedni talmudycznych
nad stogi Łemków wyfruwające z obrazów i instalacji paryskich surrealistów
kęsy, okruchy krzemienia z Rozsypańca, pniaki sczerniałe z dna zalewu,
warszawskie madonny z koryt i po detoksie anioły z przedmieść Katowic
widok z Połonin trwalszy niż wszystkie przejścia i bitwy narodów
zestawia myśli w uspokojonych chwilach zadumy
nad Sekwaną niespokojną przeciskającą się przez Chorwację Białą
po akceptacji krajobrazu Bieszczadów
bądźcie zwiedzeni zamyśleni zagubieni zawzięci
*Nawlekasz sierść zadośćuczynień na igłę sztuk*
Stworzony z czegoś, co się nazywa czasem zamierzchłym
niewidoczny z bliska, ledwo widoczny w mgłach łez z daleka
zapomnieć o barwach – tak?, o nie, o nieogarniany
przedmiot, rzecz, osoba, dzieło – ależ, no jak?
przecież nie uczucie ani słowo tylko
proces, ruch, przypomnienie –
duch pierwotnych sfer wrażliwości na piękno
mniejsze zło w powiecie żakowskim niż całe słonko starosty naszego
ktoś powie na twój widok – jakie to zamierzchłe w tradycjach nacji
odpowiedz – czas minął, ogarnij się, nie mów tak, mów już – ludzkości
to twoje czasy uniwersalne, a ty nie nawlekasz sierści na igłę, dlaczego?
ty kota zadośćuczynień traktujesz jak Panią Przytulankę
tak ona pierwsza – czas – mikrokosmos – czas – makrobrew
mówisz do nich – to zwykły był zew
a oni w śmiech
ktoś powie na twój widok – to przedszkole sztuk
będą składać całopalenie z dzieł na stosie straceń
będą się z żertwą obnosić – obnosić tobą, z niej stworzony już
*W cieśni nadgarstka bezpieczniaków*
Pod Pijanym Kogutem zasiedli opozycyjni gawędziarze
w cieśni nadgarstka ujęci hojnych bezpieczniaków
szemrali, skubali, drapali, ale nic pozytywnego nie wskórali,
do rana się nie wyrwali,
bo w zaułku zbyt ciasnym spędzeni byli, który był
nie niezależny, nie wolnościowy, nie trzeźwy
a zaściankowy, totalitarnie wręcz nie wielkopolski
a wierzyli w wyjścia zeń proste i jasne
a nie wierzyli w zejścia przed czasem
a wyjść nie było, a zejścia były czasem
posłali po orły, takie jak na kultowym filmie w scenie kultowej ostatniej
przyleciał jeden taki małopolski, betonowy, ormowski, i..
spadł i dobił ich sobą przed czasem
pozostały niedokończone dłubanki, malowanki roztrzęsione, melodyjki trochę pijackie
i picie czasem
już z siekierami w rękach czuwali następni Pod Kogutem Pijanym
oczekując luźnych okazji od Zachodu do Wschodu
w cieśni nadgarstka zwierając obuchy do obaleń reżimów
a obaleń reżimów wciąż nie było przed czasem
a ich obalenia były czasem
z ręki hojnych bezpieczniaków jedli Pod Pijanym Kogutem
pospołu z Ptaśkiem – rozczochranym trochę ormowskim orzełkiem
*Na szczyt szpilki*
Wdrapałem się na szczyt szpilki
po długiej eksploracji kosmicznego
zobojętnienia powierzchni stali wyzywającej
stoku, jaki by nie był obojnaczego
jeden z jego mieszkańców rzekł do mnie –
ależ niewidoczny, dlaczego przyszedłeś tu
ależ bezdomny, dlaczego mieszkasz tu
miejsca brak w szczytowych pociągnięciach
pędzlem piórkiem paznokciem grotem
stwórzcie dla mnie nowy szczyt
nie ma tu nic, co by mnie zachwyciło
albo powstrzymało na dłużej
gładkie ściany szpilki Meteorów klasztory przywołują
zadziwieniem wrogów ideału
onaomatostoparystycznieśćsłotniej kiełkują powietrznie
jest za to monodetalicznie w echach tych
wyzwalający to dźwięk zaświatów nie podzielonych
złych jak piosnka młodego smoka
skowronka na szczycie okrucieństwa nocy
jeż i jaskółka ciągle egzorcyzmowani za niepunktualność
też jakiś skład słów zastąpi odmowy

*Lilia o świcie*
Kuriozalne niemowlę kwiatu
w takim odosobnieniu rabaty kwili,
gdy księżyc zagląda do matecznika lilii
wtem odrąbano gilotyną głowę królowi stromych gór nocy
nad smoczą jamą rosła żywa gilotyna
biała pachnąca lilia
kreda nienauczona wokół jaskini tak na nią podziałała,
że omdlała i wybielała
elewator rycerzy galopujących bez twarzy gwiazdami napędzany
uniósł gapiów ku niej, skinęła zakręconym płatkiem jak duch
raz jeszcze zapachniała i zapadł wyrok wieków
stracono króla pod zamkiem eremem jego – brzaskiem
w tak odludnym miejscu,
jak Jura krakowska zaraz po wyginięciu dinozaurów
krew symbolu stała się źródłem aż takim,
że źródło wytrysnęło do góry,
jak lawa z miniaturowego wulkanu poczęcia
życie barw napełniło zbocza, zbocza ufundowały dzień nowy
przedświt oświecił cudu płatki podwinięte lekko zmieszaniem
cywilizowanych bytów, zakrwawione oddechem płatki
oniemiałym jeszcze w czerni

*Przeczuwania zła*
Zanurzone w ciekłych deuterowo morderczych myślach
stopionych jak nie jeden rdzeń tożsamości pęt
pustynny wiatr szalony powracający jak symbol wyzwoleńczych wojen
nie jest dla nich ostudzeniem
potem się zestalają powoli, zastygają, nieruchomieją potem
wtedy w prerii i lasostepie miast byty nagłych dolegliwości
odczuwanych jak nowe rewolucyjne pomysły zmian
w jej falującej promieniotwórczej postaci
czasem cwałuje ku nim katastrofa nieprzychylności
poniekąd nazywane Apokalipsą
poniekąd się nią stają
ale to nie tylko, niekonieczne epickie,
ale nieprzekonywujące tylko
nie akceptowalne i z rzadka formułowane wprost
wiatr, tak wiatr, sekwoje, klony, hikory, męskie fantazje
i zastyganie, wieczór, poranek, i zastyganie
dzień, miłość, popołudnie, atom, chrześcijanie
wieczór, zaniechanie, noc, zawiść, korium, antyk, poganie
zanurzone w myślach przegrzanych zła przeczuwania
* Pobudka *
W dwóch kącikach ust szept mojej duszy trwa
uciszony rózgą nauczyciela ulicy mrużę oczy
kraty rzęs uchylają się
wpuszczają do świadomości dziecko
ten mały indiański dzieciak to ja o świcie
step wolności daleki to mój Manitou
spojrzenie oczu
moje poczęcie tam
mój koniec świata tu
wychodzę z dzieciństwa by odejść na zawsze
z epoki i kontynentu
by spędzić życie na szukaniu
chwil bez hipokryzji całunów
w gniazdo szerszeni wbity sosnowy kij
dzwon, w którym się odbija echo burzy
w ustach język mocniej naciska na podniebienie
drgają wargi
falują policzki
rozchylają się szczęki
usta otwierają się szeroko jak brama obwarowanego miasta
z zadrutowanego gardła
z cywilizacji głów snów słów
wysuwa się głowa koguta z czerwonym grzebieniem
wolność czy szaleństwo?
pobudka dla świata? dla mnie tylko?

* Istota ludzka może *
Istota ludzka może i potrafi
nie bać się niczego i nikogo zanim..
udowodnione to zostało już nie raz,
że istota ludzka może zapanować nad
wpływami kosmosu,
może wszystkie znaki zodiaku
wpisać w swoje życie rylcem lub skalpelem
istota ludzka może też usiąść
na kamieniu przy drodze i czekać bez końca
a jeżeli ktoś będzie chciał ją przepędzić
jest w stanie w każdej chwili popełnić samobójstwo
istota ludzka może podzielić wszystkie ryby na nieskończoną ilość części
może je też liczyć w nieskończoności oceanów i sklepień
a może to robić całą gwieździstą noc pod Krzyżem Południa z otwartymi ustami
istota ludzka może kochać w przedziwny sposób
obrażona w uczuciach może posłużyć się gazem pieprzowym
albo cyklonem B wobec innych
może przeistoczyć się bardzo łagodne zwierzę
lub w bezwzględnego drapieżnika z Komodo
istota ludzka może chcieć coś ponad wszystko
i może za to dać się zniszczyć,
gdy zacznie jej coś chodzić po głowie
może stać się godnym litości nadąsanym dzieciakiem
istota ludzka nie zawaha się wypić trucizny życia,
jeżeli tylko jej serce skonfudowane będzie na to przygotowane
w deszczu słowach może utonąć na zawsze milcząc
może też do końca walczyć o swój byt naostrzoną piką idei
może szukać w sobie galaktyk matematyki lub małży
ale istota ludzka rzadko jest w stanie poniżyć siebie przed samą sobą
dlatego tylko niekiedy pozostaje wolna przed nieba bramą

*Pałac świecy*
Zanadto ją znam, by skwierczeć jak dopalająca się świeca
na jej świeczniku, to nic nie da
boleć, że to już mija, ten płomień gaśnie, a ja z nim
zanadto jej się przyglądam (w oczach widzę niebieskie znaki),
by rozmyślać jak cherubin tylko o zawartości arki przymierza
a ona arkę złożyła we mnie, miejscu mniej świętym
zanadto jej złoto przeniknęło do mnie, zanadto pożądanie
zapaliła moją milenijną świecę pocałunkiem w parku, ot tak
w dłoniach słów ją trzymam i w żyłach wynamiętniam cenny jej kruszec
będziemy ścierpiać od niej ochędóstwo ciągłych przemian pokór
w kosztownych ornatach odmiennej zwierzchności wyniosłej
dla jednego jedynego dnia wspólnego majestatu dusz
zanadto ją znam, tą moją z Saby Makedę
ja król snadnych pocałunków w dłoń umykającą ku pustyniom
nie będę podążał wargami za bóstwem jej piękności wszetecznym
zdmuchnę w sobie pałac świętej świecy
– w kopalniach bogactw ulotnych obrazoburczy
niech pozostanie tylko arka zaginiona w pamięci uścisków i pieszczot

*Pouczenia bez marzeń prawdziwych*
Ze skromnych jednobarwnych, niesamowitych
w usłużnościach, pouczeń księgowego marzeń zastanych
wychynęli jak pokora z manifestu księcia rewolucjonistów
wciąż czekających na dogodny moment
do podniesienia pirackiej flagi wcale nieoznaczającej dobra ludu
tylko zwykłą grabież zeznośności przewidywanego bytu
przedrewolucyjnie nieoznajmianego landlordom,
królom i nawet jegomościom w koronkach złotych na zębach
zwykłym kryminalistom ideologii złośliwych
czasu skazanego na zagładę u węgła świata
zmyślonego bez marzeń prawdziwych

*Tokujące manuskrypty*
Tokujące manuskrypty, rąbki z urn
w takiej aurze lekko kosmicznej
unieś pokrywę stacji orbitalnej w kształcie garnka
unieś cylinder nad głową psa
zobacz te łzy parseków na dni kartach
zamienione na orbitę poematy hiperbol pierwszej prędkości
kiedy znudzi się komuś wystrzeliwanie stąd emocji?
kiedy nauczy się ktoś tutaj strzelać myślami przemyśleń?
znowu kukułka powiła w podmorskim kominie dzieci czyjeś
jako jak tak glob skład ziemski wulkan jeden
ciepło tu, w pęcherzykach powietrza ukryto wiersze
kukułka kuka, kuka, ku gwiazdom podrzuca serce
ty żebrzesz o miłości kosmiczne
w przebiegłej niszy czasu beztlenowej
w batyskafie zamiast skafandra okrążasz planetę
zwijasz manuskrypt, rolujesz jak Jeremiasz Torę
w papirusu wałek nadąsanych wspomnień
to twoje, nie twoje, nie, lewitujesz
nie wiesz, kto stworzył dzieła ziemi rzadkiej, obiecanej
kukułka w zegarze z kurantem w hełmofonie
bez atmosfery Bajkonuru i Cape Canaveral rusztowań
rozgłoś światu z orbity, że lewitujesz, lewi, tu
ciągle lewitujesz w głębiach swoich nawoływań z mroku
ptak niecny, zacny manuskrypt chwalby
– Ibis ich, czyj..
*Zaspokojenie czuwającego*
Zniekształcony, chociaż idylliczny kiedyś
zamysł pierwotnego czuwania
w myśli obcej światom spełnionym
w momencie tęsknego westchnienia
zakończył się eksplozją czynu wielomówstwa niemych
w uzurpującą noc człowieka światłego
na półpłynnej niwie koloidalnej metalowo-gazowej
przed wyspami, kataraktami, kometami
wewnętrznych poszukiwań stabilnych uczuć sytości
nawet bezdrzewnie wędrownych w oparach głodu mgły opadającej
i pod słońcem wypalającym ślad, który
nadawał kształt pierwszym naczyniom miłości
tych zamarłych w zdziwieniu w delcie
delcie wszechmocnie symboli
– cznej /smybolicz – nej/ symbolicznej
zjednoczenia stopienia zaspokojenia

*Po prąd*
Skruchą napełnion płynie pod prąd
jakby łodzią a nie łodzią
zasromany sromotny Skuba Skubiszewski
ten, co był przeciął pępowinę Protokraka,
co ze smoka wyrasta ła
zgiełk go ogłuszył, więc wyruszył
łe, z jamy za miast z miasta
pod prąd, co kiedyś był bystry
a onegdaj będzie jak zawrót głowy świetlisty
sennie kołysze się na rzece jego galar
hejnał grają, podnieś się już Skubo
hejnał dla chińskiego smoka to
komary gryzą, oni wędkują, one wtórują
cudowne bolenie wrzucają do zwykłej łodzi
zapełnili ją po burty i prawie toną
on na dziobie – rozpostarł ręce
i chwyta wiatr historii
nie ogania się ogonem złotym (jedyny)
dzielnie puchnie, stoi z grzywą rozwianą, płową
splątaną, jak koń
on, stajenny, plaże mija skruchy zaznaje
nurt prądu wyławia go z sedna miejskiego oddalenia
prąd nurtu szepcze: zewsząd przyszli by napoić stepowe konie
gdy Nike na kopcu wzniosła jakiś znak republikański
zawrócił wściekły i został królem
na wzgórzu wśród błot
nie Karol Młot
lecz Skuba znany smokolota jeździec
znów dziś w łodzi a nie łodzi jakby
pod prąd jednak wciąż

*Morze Łaptiewów*
Zgorzało słońce, patrzcie, i co teraz?
serce się rozpłynęło we łzach,
poczujcie tą pustkę, i co teraz?
miłość spłynęła do morza, Morza Łaptiewów, niewolników
stójcie, patrzcie jak zamarza jej delikatna struga,
i co teraz?
Wiedza wyparowała jak eter w laboratorium MIT,
zobaczcie, nie ma tu nic,
nie ma słońca i życia, miłości i wiedzy,
i co teraz?
Śmierć nadchodzi, jak wam się zdaje?
nie, śmierci nie uświadczysz
symboliczne Morze Łaptiewów znowu ruszyło
to już tylko mit minionej zbrodniczej epoki,
a sama śmierć tkwi w nas już bardzo głęboko
jak europejskie wyzwolenie wolnej wolności

*Zorza spodziewanego bólu*
Okazjonalny strach tylko
wewnątrz butelki, która
odlana została z diamentu ciekłego
w stanie półkosmicznym półatomowym
dla hardych dusz niby
Napełniam ją sobą czasem jak Dżinn
zdecydowanie zbyt szybko
jak na fizykalne właściwości osobowej materii
będącej lepką mieszaniną serca i mózgu
a nawet tylko ich emanacją
wciąż przerażanych determinizmem
choćby złudnym jak zorza spodziewanego bólu

*Zapadła cisza*
Mój twój zmierzch w nota bene
swobodnej konstrukcji ziemskiej wiosny
wczesny, późny, wczesny
jak na środek tej pory roku przystało
pierzchły około nocne te modlitwy pod kasztanami
pytasz – jak będziesz tam wyglądał? czy zasłużysz
na rozmowy dłuższe w niebie?
czy ja dam radę w ogóle otworzyć usta – nie wiem?
ale przystawię drabinę do rozgadanych gwiazd
naszych książek jaśminowych z naszych półek stu
chleb elektroniczny na moście jedwabistym jak pieśń
kwiat jak na wiosnę przystało – mak
zapach, ależ tak, ptak, ależ tak – szpak
twoje nenufary kołyszą się na obrazach stu moich
skup się, popatrz tu, spójrz na mnie
mój zmierzch sięgnął już ciebie
szarzeje wiosna w pełni barw,
których nie widzę, lecz czuję zmysłem uniku
zejdź do mnie – odstaw drabinę skup się odrobinę
złóż skrzydła, zwiń perkalową suknię, zroluj ją
odsuń za horyzont nogą bosą jowiszowej Ledy
ci ci ciii szy mej twej zapadłej w nota bene
już brzemiennej konstrukcji nieziemskiej wiosny

*W pamfletach na oczach*
W pamfletach na oczach myszkuję po wielkim domu
Ojcze! – wznoszę modły – oj, co dalej?
doszukuję się, wyszukuję, oszukuję się, wolnością oną
hen, po zapomnianej kuchni biegam, zrywam niezapominajki
wyczołguję się spod publicznej wersalki
w krwią nabiegłych zdaniach staję prosto,
jak cel, jak tarcza dla Kupidyna
chcę barw czystych narodowych dla siebie
i sklarowanego barszczyku po północy dla niej
chcę podróżować w solówkach jak deszcze
i refrenach dzielnic jak łąki
palce w kształcie chmury wiszą nade mną jak miecz
jakby krzyczały – stój! stój! – ból oswój
staję więc na baczność, czuwam przez chwilę
w szortach na chocholej głowie
i okularach białych na uszach misia
z Ziemi skażonej wyłuskuje mnie cisza,
gdy wyschnę, wypalę się, wydam owoc stukrotny
antidotum dla miast produkt skruchy
wąski język jeziora tam, wąskie pasemko śliny tu
otwieram wydawnictwo, otwieram oczy
patrzę w lustro, znowu widzę politykę w tle
oczy moje widzące, oczy mylące, ech wy
z oczu kpię jak z Kupidyna, który wciąż chybia
nierozważnie, oj, nie rozważnie, oj, pochopnie
pamflety zmieniają optykę domu zniewolenia

*Piórko „Solar System*
Znikający ciemnozielony punkt na końcu piórka ptaka
zniesławionego przez przyrodę jako taką zbyt samotną
piórko pod okiem, taka brew odwrócona mentalnie
piórko czerwone punkt ciemnozielony
jeszcze nie zaglądasz razem z ptakiem do Planety Pluton
wnet wydrążonej przez sondy i obserwacje trzydziestowieczne
Planeta Pluton z otworem, w którym jak budka lęgowa
dla stworzenia, co lata całe lata dla ciebie świetlne
nie śmiesz więc zakasłać we wnętrzu ciemniejącym
po południu Neptuna ptak wślizguje się tam odważnie
ptak znajduje białą miednicę ablucyjną baptysterium
ale chyba ulepioną z materiału zmrożonego nazbyt
chcesz przestrzec wszystkich, całą przyrodę przed czymś
ptak stroszy piórka, już w wodzie Enceladusa
fotoreporterzy wsuwają obiektywy aparatów explorerów
plusk plask pstryk migocą światła z baterii
na koniec ptak zażywa kąpieli we wnętrzu Planety Pluton
to twoje ja ekspansywne i rozumiesz, że czas zagrać
rozwijasz harmonię, błysk oczu, palce, wdech i śpiew z ust ludzkich
jak sekwencery i melotrony, jak syntezatory i thereminy
automaty perkusyjne, samplery, jak organy gór wszelkich
tak i piórka zielone wszystkie a plamka na końcu piórka:
„Solar System”

*Krzyk (Munch)*
Idziesz przez molo w Sopocie, niesiesz smalec ciszy
wskazującym palcem sprawdzasz plastyczną konsystencję tłuszczu
w ten lipcowy przydługi bezludny dzień
schodzisz na pustyni plażę
stopą mierzysz poziom Morza Bałtyckiego
wciąż czerwonego słodko-kwaśnego
skarlony w swoim rozgrzanym organizmie
w letnie południe jak szpiczasty szczyt zbyt wąski dla dwojga
odlatujesz nagle stąd na skrzydłach metalowych
przyczepionych do pleców bez tatuażu
lecisz nad Helem i Zatoką Pucką
lekko lądujesz na wyspie pełnej fok
palcami stopy prawej gładzisz sierść odwróconego samca foki
ten się budzi, prycha i przewala poirytowany
patrzysz zdziwiony, a to długowłosy Karnowski przecież
nie foka, nie zwierz, nie bies
obok coś jak wielki głaz, który jak mors ciężko sapie
kopiesz to coś, a to rzeczywiście żywy morski słoń
lecz raptem okazuje się, że to Lenin
Lenni i to bez kaszkietu
Lenin wściekły jak na wiecu
krzyczy – Niesiołowskiego z Poronina wołajcie mi tu
a ty już jesteś treserem, cyrkowym pogromcą
zakładasz cylinder na głowę, bierzesz bicz, uderzasz nim
wszystkie ssaki morskie posłusznie unoszą się
na przednich płetwach i podrzucają piłki plażowe tęczokolorowe
zakręcają nimi na swych owąsionych nosach
uderzasz biczem – porzucają wszystko
i jednocześnie wskakują do szarej wody
z fal, które je zakrywają
wyłania się Afrodyta jak łódź podwodna utracona kiedyś
przez imperium zmysłów w ruinie
zakładasz chustkę do nosa na rozgrzaną głowę
uderzasz biczem w piach wydając dziki krzyk
zmieniasz się w żurawia z półpłynnego wosku
i tak z wolna zastygasz
z uniesionymi skrzydłami na wychłostanym brzegu
zalewanym czerwienią, co rusz

*Rodacy krokodyle*
Co za rodak z ciebie Julianie, co za krokodail?
See you later.. Amigo, amigater
westchnął Ibis Andrzej i wskoczył do…
jedni twierdzą, że na, a inni, że do …
potem Soros go wyjął ostrożnie z Huang Ho
płuca miał chore, znaczy Soros (SARS)
szukał leku, znalazł długowieczność
nie w rodzie, nie w narodzie, (nie w nie na)
ale poniżej, tak poniżej wiary
gdzie kruchy mandat palestyński (Palestyny)
za sojusz gwardii hipopotamów nilowych z czołgami T-55
a na pustyni Negew a a Asuan a i Tamy Przełomów Trzech
no więc, Soros wydobył ptaka z grobu,
co się potem działo nie wiem
nikt nie wie, nie, ktoś wie, ech ten wiew
ludzkość się myli, jak trzeźwy raper tylko raz
co w zamian za rodaka dostaniesz? wiesz?
pieśń pleśń pieśni pleśni
są dni w katakumbach pomidorów i noce w piramidach szparag spędzone
twoje – śliczny ziomalu hybrydowy światowy
obelisk z Teb
dla motocyklistów homoseksualistów surrealistów wieź
zaszłość to niezła, mielenie mgły w podczerwieni
ani to nie my ani oni a my toniemy
w grobach obcych (Nilach rzekach Babilonu,
Renów pełnych aligatorów)
– see you.. w rozkwicie Florido Fauno
rodzie Robaka otwórz się sam..
nie za bardzo

*Języczki bezmyślnych emocji*
Kłótliwy do zniewolenia języczek we wnętrzu storczyka,
co jest taki sam jak wnętrze maszyny,
która wydaje się zbyt ludzka
zakręcona, splątana sterownia samobójczego pilota
malkontent, struchlały, mechaniczny, zaprogramowany,
obskurant z piekła rodem w niej,
rzeźbiarz fallusów w przedsionkach cerkwi,
malarz korowodów śmierci na drzwiach szpitali,
diabelski stwór wywołany pokuszeniem
z koźlej, zygzakowatej procesji podburzonej Galicji
albo z elipsoidalnej panachydy oszukanego Wołynia
wysuwające płazów języczki bezmyślnych emocji
straszne mogą być stworzenia z kolorowych, zdziczałych ostępów
ludzkiego umysłu

*Rodzaj oniryzmu*
Jest taki mało popularny i niepoprawny rodzaj oniryzmu
gdzie subtelne żołnierki i strażniczki obozów koncentracyjnych
na fotografiach przypadkowych pożółkłych
nie tylko wąchają czerwone maki przytulone do nosa i warg
a nawet uśmiechają się ukradkowo
do mężczyzn znajdujących się po drugiej stronie
Ja jestem psem, który zawisa lotnie nad bankiem tortur i świeci jak księżyc
brutalność mierzy do mnie z ukraińskiej wioski a ja z tego nic sobie nie robię,
gdy konstruktor katapult rzymskich myśli w taką noc o zdobyciu Troi,
która już została zdobyta i zburzona przez Achajów
lub obaleniu murów Konstantynopola, które osmańska nawała dopiero unicestwi
Ja pies Czomolungmy gram na skrzypcach śnieżnych z KPCh
szczekam z bardzo wysoka błyskając gwiazdami – ślepiami nocy na
żołnierki w biustonoszach khaki i strażniczki purpurowe od stóp do głów
strzelające strzelające strzelające prawdziwie z łuku
do mnie – subtelnego Sebastiana śmiejącego się śmierci w twarz

*Dżuma 2020*
Wewnątrz zwykłego domowego światła wieczornego
wewnątrz poematu Słowackiego
zagubionego w pustyni jak Samarytanin i Hiob
przykucasz na dywanie w namiocie swoim
w otwartych drzwiach balkonowych czyniąc Dawidową Bramę wieczności
manną napełniasz usta i hyzopem skrapiasz pokój nomady
sprawiedliwość i pobożność na względzie mając
czekasz na Księżyc wieczorny pierwszej kwadry
słuchając Teleexpresu czytanego w kuchni składasz ręce
jest czerwcowy długi dzień, ale nie ma śladu Księżyca
tylko gwiazdy, gwiazdy, dziwne gwiazdy korundowe
myślisz o Słowackim i Egipcie pełzającej śmierci
a w twoim namiocie pojawia się nieznana obca ptaszyna
nie mniej wylękniona od ciebie myśl
– dżuma 2020

*Dezelator przemiany*
W moim zbyt ciemnym pomieszczeniu sterowniczym,
o którym śpiewają pieśni
nazywając go: pakamerą, dyspozytornią, mostkiem kapitańskim,
politbiurem duchowości albo wręcz centralą utopii neurealnej
jest beznadziejny jeden element
to takie coś rozbłyskujące w najmniej oczekiwanych momentach jak meteor,
jak skalpel wysupłane z zanadrza inteligencji, by trepanować skały
ukazywanie głosem zbyt cichym, mimiką, gestem
poirytowania: pychą, zazdrością, gniewem ledwo okazanym
z ducha historii zwanego histerią zmierzchu
przyrządów nawigacyjnych wszelakich
w czasach odpowiedzialności zbiorowej za grzech indywidualny
taki nieoczekiwany sztos myślowy w bezdenną ułudę świadomości,
o której nikt wiersza nie napisze a szkoda, szkoda nas i jej
jeden beznadziejny element – dezelator przemiany dobra
*Wiwisekcja anioła*
To jest jak przyczyna śmierci twojej
w twoich zasupłanych postrzeganiach odkryta, a jednak?
jakiś ptak przeleciał na tle wschodu księżyca (jak smok)
spełnienie wiwisekcji życia, prześwietlenie siły ciążenia w sumieniu, zmierzenie czasu w czasie
twój albatros ze szkła nad Pustynia Błędowską, skąd?
ty sam na Matterhornie z astrolabium Kopernika, a luneta gdzie?
twój proporzec DNA na Biegunie Północnym, biały?
wysokogórska kolejka twoich postaci pnie się stromo na szczyt, jaki?
odwracasz lunetę, przekręcasz mikroskop, odpinasz zegarek
ptak źle ukrytych pragnień odlatuje w nibybyt (jak smok),
ty wiwisekcję życia zmieniasz w naturalny, codziennej rzeczy bieg
gdzie jest świat? gdzie jest świt? gdzie on? tyś gdzie?
patrzysz na siedzącą w pierwszym wagonie kolejki małą dziewczynkę, ten jej lok!
ustawiasz ostrość, jednak nie możesz z tej odległości rozpoznać,
czy to matka? czy to żona?, czy to córka?, czy wnuczka?, Monika czy Hypatia?
przyczyną twojej śmierci będzie nierozpoznanie celu i przyczyny zaistnienia?
podczas zejścia z księżycowych gór magnetycznej logiki, których?
jakiś ptak przeleciał na tle zachodu księżyca (jak duch)
nie, to tylko cień, anioła?

*Łąka samopoznania*
Kruche, małe, delikatne
w swoim zaniedbanym anturażu uczuć nieskoszonych
kłosy tymotki, wiechliny na mojej tyczce
naszkicowanej emocjonalnej łąki
zasługują na mocniejsze oświetlenie
oczami zająca, sowy, lisa, świerszcza zaledwie
a ja czekam z kamerą na wzgórzu z setką reflektorów
zaraz padnie klaps
i ruszy machina ekipy zniecierpliwionych filmowców
szarża na wszystko, na aspekty zadeptania akcją
albo istoty bezruchu w wieczystym trwaniu,
utrwalenia za wszelką cenę dla pokoleń
tej samopoznania łąki we mnie
ktoś mnie właśnie obraził ordynarnie:
światła, kamera, akcja…

*W otulinie*
Otulony podróżą orientalną na koniu rączym skrzydlatym
on w uprzęży strojnej, a ja Rudger w lśniącej zbroi
nad dachami zmierzam w kierunku Pomnika Kościuszki
na końcu Piotrkowskiej
tam jacyś Murzyni sprayem malują na nim sierpy i młoty
a wózki z bawełną gnijącą mocują do barierek
odrzucam podróż fantasy jak kołdrę
przywdziewam na zbroję miast manifest buntu
flagą Bradamanty rozpędzam much stada nad padliną rozumu
baraszkujące
biorę do ręki Pomnik Kościuszki i odkładam na dach Atlas Areny
stawiam na jego miejsce
Indianina w otoczeniu dzieci Donbasu
zamawiam taksówkę pod opuszczonym kościołem Zesłania Ducha Świętego
i mówię: wieź mnie Ozzy do Wojewódzkiego Komitetu Peeselu
ozdrowieńcu, jeśliś swój
a tu taksówka zamiast zatoczyć koło unosi się w powietrze
jak Starman Muska przelatuje
nad zwalonym kominem woli, nad zrujnowaną przędzalnią snów,
nad kolorowym posągiem sztywnego Tuwima, Memoriałem Dekalogu,
nad tajemniczym kufrem, na którym siedzi Reymont niewidomy
zatacza koło i wpada na jakieś podwórko,
wprost pod siedzibę TVP Oddział Łódź
i cóż tu jest już?
jest wszystko od Statui Wolności po Lenina
a nawet spiżowy odnowiciel Zorobabel i pogrążyciel Soros
znajduję pod śmietnikiem Zdanowskiej urbanowy koc
otulam się sam i bezdomnego psa
jestem znów w otulinie Iranu i Indii
– ja, rzeczony, jeszcze nie spiżowy dziś
– trzy, treis, tin
odnajduję wspólnotę: siebie ciebie ich

*Jej cień we mnie*
Jej cień podjeżdżał za moim samochodem blisko
przyspieszałem ciągle a to nic nie pomagało
ona była górą, chmurą, koniem, bazyliszkiem, lustrem
Pegazem, prosperitą, zwyżką akcji, struną w ruchu ciągle
pędziła za mną zderzak w zderzak jak w bolidzie Senna
ja biedny kierowca samochodu dostawczego tylko,
półciężarówki wystawionej na stojących przy drogach spojrzeń łup
rozgrzewających piasty i łożyska nadmiernymi wyrzutami
w okolicy szesnastej alei zatrąbiłem na mandarynki i gęsi polarne
maszerujące zgodnie w jakiejś sprawie
ale wprost pod koła śmierć niosących dezeli
złapałem gumę, wypadł sworzeń z silnika, silnik wypadł z trucka,
truck z trasy, ja z kabiny wprost przed wejście banku
ona dopadła mnie w przebraniu prezydenta miasta zakażonego już
zanim się podniosłem by ją uścisnąć wylewnie właśnie tu,
ten cień, ach ten cień wciąż pędzący
uderzył we mnie z impetem crash testu
o dziwo, żyję, ale to coś, jej coś, wbiło się przemiło
i tkwi już wiernie we mnie
nadwyżki na wszystkich kontach rzeczonego banku

*Zaciśnięte zęby marzeń*
Sokratejskie niwelacje społecznych wyniesień w słowach
wewnętrznie rozjaskinione skulone jedynie w stalaktytach,
gdy oni mają patenty na życia wszelakie proste,
a ty i ona nie możecie wyżyć z marzeń tłamszonych
sokratejsko-kalifornijskie owoce rozpędów dojrzałych
w durnych rusyfikacjach otaczających naiwnych oczu
ostrzeżenia mafii niespiesznych
grabiących pomoc oczekiwań jak Zaratan przestrzenie
ty jesteś sobą a sobą bywa każdy
gdzie twa cykuta odważny Achilleju?
na Agorze? na stołach Miro?
twój pancerz haftowany dzienny ze starej kuchennej makatki,
z której opadły słowa
makatka z kwadracików tęczowych Kleeego
a słowa z greckich liter tylko
odszukanych w chińskich jodełkach spreparowanych
dla utraty filozofii Akropolu nawet w katolickich niszach
na spławowych wyspach serc podniebnych
zaciśnięte zęby marzeń nieudolnie podrobionych

*W batyskafie*
Zgłębiasz jej ciszę batyskafem, podwodnym pojazdem
serconośnym w ciemnościach rozszeptanym
do penetracji podmorskich rowów sposobnym
udajesz chłodnego naukowca, ale jesteś zbyt rozemocjonowany celem
twoja machina eksplorująca schodzi powoli w odmęty jakieś
otchłanie niezbadane, jakby ostępy Ziemi samej
w zakamarki płaszcza, w lawy rękawy, w kieszenie wewnętrznych snów
w kominy trujących wyziewów przeżytych traum, trywialności rozweselających gazów
nic nie robi sobie z tąpnięć podmorskich jak echa
wulkanicznych uniesień, tsunami płycizn zbędnych szlochań
zasypia w twoich objęciach nieprzenikniona
w końcu to ty płaczesz a ona się uśmiecha
wciąż z oddali jak Gioconda

*Bez ducha*
Jednonoga zięba w dwu kalibrowym ogródku wtórno cyfrowym
ten absolutny czas na pojedyncze myśli o niej w eremie
przyroda kulawa a piedestał – jaszczurka bez ogona
ucieka, wystrzał z pistoletu, a nie, nie
to tylko coś z albumu
Electric Ladyland Jimiego
bez jednej z dwóch płyt
tak, absolutnie wystrzałowych, tak, ale błagam o ciszę (choć przez chwilę, tu)
skupić się muszę na gnieździe
Polaków, na katafalku im bliskich narodów
jedna ślepa gwiazda, wrona jedna (wredna)
cóż to, to też zjawa była
górski kozioł z jednym rogiem (tylko)
skaczący na tarcze i herby
eksplodujący zjawiskowo prom kosmiczny
z pierwszą Żydówka na pokładzie
bez Talmudu
wygnany ostatni Słowiniec, wygnany przez ormowców
z kraju, na robotach (dobrowolnych) w Niemczech
a skąd tu dzisiaj to wszystko, z Zachodu Raju
z Chin bez certyfikatu
a skąd ty i ty bez serca
dla słabych i bezbronnych, z Rosji Seraju
w … tym kraju,
bez ducha

*Chimera Polska*
W koronach drzew tysiącletnich okrutnych i oczywistych
jak, co wyrazistsze obrazy Beksińskiego
zakutane w czas nocy
obłędnie zwisa w konarach osmalonych zemstą
gniazdo ogromne przez wiatr skruszone
gniazdo bestii niezwierzęcej, nieludzkiej
ni to nietoperz, ni bazyliszek z błoniastym skrzydłem
ni maszkaron, ni na kogucie horrendalnym Twardowski
pomiata ich księżycem moralna burza
w koronach drzew stuletnich
Jej chmurna mina politycznego tchórza
jak błyskawica rozbłyska
to gotowe zabić, zniszczyć hymny, znienawidzić ciszę
po skroniach, po łuskach, po strupach toczy
splugawione łzy i sprośną ślinę
ta bestia nie ludzka – bestia polityczna
Na drzewa wierzchołku jak na baszcie w Kazimierzu
w tysiącletniej ruinie nad asfaltową Wisłą nocną
zagnieździła się jak niemoralna rządza
pokłócona z losem ludzkim absolutnie
okaleczona władzą, której zdobyć nie może
bezsilna, zazdrością rozdęta, pychą wniebowzięta
płaz i gad w jednym, chociaż głównie przypomina ptaka
Chimera Polska symboliczna
ducha czystego opozycja
płacząca naiwności deszczem z kosmosu pustki
odwieczna nadrzewna księżniczka Targowic
i spektakularnych spustów surówki
czasem krwi surowic

*Ku zagładzie skostnienia*
Rozkopany w starożytnym zakopanym Wrocławiu
choć rozkochany w jego rozkwitach
rozbrojony w rezerwacie jego wczesno wiosennej aury
roznamiętniony rzeką i ptakami nad i pod mostami
przechadzam się uliczkami Ostrowa Tumskiego
widzę jak młodzi klerycy dowcipkując
zamiatają sutannami rozgrzany nowymi nadziejami bruk,
gdy jeden z nich potyka się przy pomniku św. Jana Nepomucena
– odwracam wzrok
Z Ogrodu Arcybiskupiego widzę jak na drugim brzegu rzeki
na Bulwarze Dunikowskiego nietrzeźwy artysta z kumplami
oddaje mocz po ludzku na jeden z mniej znanych
pomników wrocławskich: „Zalanym artystom”,
mający w pamięci pomnikową powódź w tym mieście
– odwracam wzrok
Na środku Odry pierwsza para kajakarzy kręci piruety niecierpliwe
(czyżby przylecieli dopiero z ciepłych krajów jak bociany?)
wymachując wiosłami, oddalają się od siebie i zbliżają,
gdy stykają się wreszcie burtami, chcą się pocałować
wtedy on przechylony zbytnio wpada pod wodę,
ale przekręca się pod nią, by wynurzyć się z drugiej strony
– odwracam wzrok
Inna para młodych stażem małżonków przechodzi właśnie
mostem strzeżonym przez św. Jadwigę i św. Jana Chrzciciela
choć jest on zamykany kłódkami serc, to nigdy
nie został zamknięty dla miłości
ich pies, ciągnięty na smyczy, podnosi właśnie nogę
i obsikuje przęsło a uryna leci
na płynące pod mostem dwa romantyczne łabędzie
– odwracam wzrok
Z ławeczki filmowców krótkometrażowo-reklamowych patrzę na dziecko,
które zjeżdża na linowej zjeżdżalni na Wyspie Bielarskiej
dziecko zbliża się i zmienia nagle w „Sweet Little Sixteen”
jakąś latkę zwisającą na drążku, tak wyciągniętą na rękach,
że dżinsowa spódniczka podsuwa się aż na biodra
odsłaniając szczupłe nagie uda i bieliznę
żeby nie wpaść pułapkę Chucka i nie skończyć w więzieniu, ja
– odwracam wzrok
Pod posągiem Sokratesa przymierzam moją obutą stopę
do bosej wielkopalcej stopy filozofa
mój but taki mały jak budynek Uniwersytetu
za rzeką prześwitujący przez gałęzie pączkujących drzew
małość logiki obutych i niezależności myślenia odzianych
widoczna gołym okiem nie tylko tu
podczas, gdy Leszek Czarnecki, nie do pomylenia
z Leszkiem Czarnym z Piastowiczów,
tych, co zakładali wrocławski gród,
prowadzi wykład w Auli Leopoldina, ja
– odwracam wzrok
Widzę pod drzewami na Wyspie Słodowej
grupkę młodzieży z gitarą, winem i jeszcze czymś,
co emituje zapach i dym
grają i śpiewają Hey Joe i Smoke on the Water rozanieleni
tonący nie w Odrze, ale w kadzidłach z zielska
nie śląskiego, ale tropikalnego już pochodzenia,
gdy podchodzi do nich Straż Miejska, ja
– odwracam wzrok
Z bramy Uniwersytetu wychodzi śliczna dziewczyna
kometa gęstych jasnych loków omiata jej plecy
w dżinsach i niebieskiej skórzanej kurtce,
z przewiązaną pod szyją czerwona bandaną,
(choć zupełnie nie country ani moto-girl)
szybko bieży do mnie jak Hagia Sophia – Mądrość Odwieczna
z pobliskiego Ossolineum chyba lwowskiego jeszcze wychynęła ona
wchodzi na most, rozpoznaje mnie z daleka
otoczonego wianuszkiem mew siedzących
na Powodziance i na poręczach wokół
uśmiecha się i macha ręką do mnie
wszystkie mewy jak na komendę – odwracają głowy
i patrzą na środek rzeki, gdzie ostatnia samotna biała kra
spływa Odrą wprost na pierwszą kataraktę,
za którą jest Memfis miasto spotkania, zjednoczenia i Ptaha
(boga stwórcy, który stworzył człowieka z mocy serca i mowy)
czarna łyska na białej krze
jak dowódca USS Nimitz zawraca jednym skrzydła gestem
ten lotniskowiec pod prąd pędzący na oślep
ku wiośnie – zagładzie skostnienia i zażenowania
kra wpływa w odnogę Odry po to tylko, by roztopić się w czułości

*Uniwersytet nad rozlewiskiem*
Z kartezjańskiej bramy uniwersyteckiej wychodzi dziewczyna
z burzą blond loków na głowie
w niebieskiej skórzanej kurtce zmierza w moim kierunku
stojącego pośród rozlewisk myśli i tęsknoty,
rozważającego frazy sentencjonalnego życia i akapity tomistycznego afektu
przechodzi przez most logiki kierując się wprost do mnie
otoczonego wianuszkiem mew nieuchwytności siedzących na poręczach wokół
kra ostatnia spływa, jak łza wczorajszego dnia gehenn i samotni
ona uśmiecha się pierwszy raz, jak wiosna
oto do mnie płonącego rumieńcem pór odrodzenia
przechylony przez barierkę, zsuwam się w dół, ku rzece
zmieniam się w łabędzia i startuję do lotu
odbijając się płetwiastymi łapkami od powierzchni rzeki
moja Leda macha do mnie plikiem kartek
zadrukowanych sonetami Petrarki
– mewy jak na komendę odwracają wzrok w jej kierunku
czyta na głos strofy miłosne i wrzuca kartki w nurt spieniony
kołując nad rzeką chwytam je w swój łabędzi dziób
zanim dosięgną wody, zanoszę na wyspę jedni
i składam u stóp Sokratesa odkrywcy bratnich dusz,
nie tylko Dioskurów
*Niezapominajki*
Lustrzane gustowanie niezapominajek niewidocznych na łące
w pochyleniu, znaczących czas lazurem, wywijających delikatnością
przed każdym rodzajem wodnej winiety planety
ty księżyce, ty noce, ja słońce, ja pamięć i wiedza
– przekonuje niezapominajka pachnąca, cucąca, zdobywająca serca
jak rycerz jakiś w mitach albo późniejszych eposach
gubi kopie, gubi drzewce, gubi łodygi, gubi płatków zapachy milcząc
uderza całą sobą samą olśniewającą – przekonując:
zerwij kaptur zimy, wysłuchaj, co w lustrze filharmonii wiosny
śpiewa błękit nowy, co przypomina wciąż
zerwane wchody w pieśni o pocałunkach bezustych
dobry dzień jej sam się niesie bezdźwięcznie
ku znikającym łąkom z pamięci zawróconym w dzieciństwie
*Strawestowane przeinaczenia przesłań*
Strawestowane sodomiczne przeinaczenia przesłań,
widoczne w poważnych pismach o sztuce kopalnej
rozchlapane sformułowania opisujące bardzo odległe,
nawet dla neolitu, uczucia niedosytu przezroczystych barw jak sól
okazały się niewystarczająco trafne, jak na poziomy i piedestały zaginione
wiersze cezarów w czasach odległych bardziej niż czasy Nerona i Kaliguli
czasach odległych bardziej niż czasy okrutnych przywódczyń Piktów i Brytów,
którzy wojowali półnadzy w śniegu, wcielając się czasem
w żołnierzy karnych, pośród dzieci i kobiet
te twoje ociekające historią jak woskiem kandelabry
ukrytych sympatycznych ułud, ułud sympatyzujących z antykiem
w hormonach cywilizacji mówiących za siebie samych bez języka i krtani
w płynnych postaciach przemieszczających się między wiekami
w organach wewnętrznych jak w jaskiniach łowców kłów
tak, w jaskiniach odnalezione, do jaskiń zmierzające
ileż masz ich, selenonauto półuśmiechu, ileż?
mezzosopranem witający start pierwszej marsjańskiej misji załogowej,
gdy patrzysz na kobiety Modiglianiego albo Dalego żyrafy
co robi w tobie anioł? co robią czyste archanioły?
ile masz tych ułud zapamiętanych z lektur periodyków zagłady Sodomy?
*Nie*
Migotliwie ukazane losy nadbrzeżnego myśliciela
z epoki surówki i orki
zostały zbyt nieszczerze przerysowane w dzienniku wieczornym
one bazgroły na taśmach filmowych celuloidowych
nienauczonych niczego rewolucjonistów sztuk,
sztukmistrzów i mistrzów alchemii,
ideologicznie oznaczonych krwią nie czerwoną, lecz
krwią białą w czerwone kropki,
przeskakujące przez królewskie szmaty pobłyski, postklatki,
rysy i kreski rzeczników naskalnych
były osiemdziesięciodwukrotnie zanegowanym
wytworem kloacznej przysadki zapachowej diabła siedemnastowiecznego
w przygotowaniu dzieł spóźnionych egzystencjalnie.
W opłotkach stanów nieważkich jak upadek,
beznadziejnie okrytonasienni wierzyciele przysadek mózgowych niewypłacalnych
zrodzili przekaz najszybszy na świecie, który trwał jednak lat wiele,
gdzie krwią pomazany przywódca
komitetów malarzy, wierszokletów i koproducentów filmowych
zestalony w złotą statuetkę wodza bez twarzy i wąsów już
wcale nie głodny zdołał wykrzyknąć: służę nie idei lecz wam
i przeleciał przez światło taśmy zerwanej
szafotem wieków, co utrwaliły odczuwane
przepaści w malkontenckim uwzniośleniu nowomediów
– a echo powtórzyło: NIE! NIGDY! NIE!

*Południe o północy*
Zdecydowaliśmy się jechać na Południe
cały czas pod słońce socjalizmu
ona drżała na myśl o mnie
ja drżałem na myśl o niej
Polska drżała na myśl o nas
my drżeliśmy na myśl o Polsce
nie minęliśmy ani jednego kaktusa ani jednego kanionu
przez całą drogę z Międzyzdrojów
jeszcze w Kamieniu po koncercie organowym brazylijskiej artystki
pocałowałem ją na ławce nad Zalewem
Polska wzniosła pochodnię wysoko widząc to
i machnęła nią jak chorągiewką na znak odjazdu z Pomorza
płynęliśmy, kołysali, toczyliśmy się, wędrowali – cały czas na torach
omijając Pałuki, omijając Lubusz, omijając Krzyż, omijając Częstochowę
omijając jeden po drugim rezerwaty narodowe
a może nie, a może wręcz przeciwnie
dotarliśmy w końcu do jakiegoś śląskiego miasteczka
ona już barokowa w Krzeszowie, a ja jak Paczków wciąż
niedostępny, prawie gotycki, trochę skruszony acz obwarowany
słońce zachodziło nad dolnym PRL-em
a my uśmiechaliśmy się do siebie szczerze
pod jego fałszywym promieniem
rozkochani w sobie pod nosem strażników Stasi
tak dotarliśmy na Południe o północy
księżycową historią naznaczeni jak obozowym piętnem
lecz przez wczoraj nie pochwyceni,
bo słońce Moskwy już utonęło w Wełtawie

*Czerwona nać*
Chełpią się każdą katastrofą jak nauka czerwoną nacią pietruszki
chłopcy nijacy, ukryci w nagości rubinowej gwiazdy, dzisiejsi chłopcy nasi
zamglone migdałami ciała wewnętrznie imperialne
pokrętne nicowania prowadzą ich ku skołatanym czasom
bez skrupułów rewolucji trojańskich koni
wietrzyk hula skalny, gdy przekraczają kolejny Rubikon jak wyschnięty Ren
z niewieścim jękiem wstępują na autostradę ni to do Nirwany ni to do Nicości
z półksiężycem i kielnią maszerują ku centrom Internetu, bez znaków świata
szlakiem wyznaczonym węgielnicą i cyrklem Demiurga
zamglone słowa w ustach wieprza wodza
a naród już w drodze do chlewu milczenia
wieprz przywołuje angielskiego dyplomaty słowa:
równiejszy chodź tu, choć noć noć noć
a ten chrząka: ja dwór, jadwór, jadwór mam obrzydzać
jaki dwór? jak chór? jaki chów? jaki ja?
ni baci bombu, ni gierojam sława, ni z netu na Zimnyj Dworiec
jesteśmy już światem wiatrem tęczą ogniem i wodą
więc po co? a co, po?
w ustach nać czerwona prawda
a bunt to?

*Frezja i dzban*
Tych niewidzialnych okruchów przecież
nie da się pozbierać?
akuratny dzban na jedyną frezję niezwykłego dnia
dzban kryształowy polski jak wiara w miłość
zbity o północy
rozbłysnął w tak wielu promieniach kolejnego poranka
kto pozbiera obraz frezji pokruszony?
kto sklei z cząstek dzban obdarowania
– wszystko przepadło?
w czasie można odnaleźć okruchy (duchy)
w czasie można odnaleźć symbole (idole)
w czasie można odnaleźć przyczyny i skutki
utraconej czułości spowitej w kir
ja podejmuję się przywrócić strukturę kryształu,
gdyż widzę przed i po
widzę skąd i dokąd
chociaż w okruchach widzę ją i siebie
wciąż widzę naszą czerwoną frezję na niebie
i jak mit dzban na dnie jasnego morza zauroczenia,
które jest jego jutrem dopełnieniem,
co przetrwa do nocy pojutrza?

*Porzecz*
Kamienny z nazwy posąg z uczucia pustki
jestem w nim, mieszkam w nim
jestem Gavrochem ludu Paryża
krwiożerczym jak Jan Chrzciciel Karier
i na nic wędrówki duchów rewolucyjnych we mnie
po rzeziach się nawracam
porzucam Kult Istoty Najwyższej
bo we mnie krwawym jest wciąż koń trojański papieski nadziei
kamienne bywa światło, ja je
uspokajam nieschowanym bytem w posągu Natury,
który jest formą porzeczy
porzecz i przedpłaca to to samo
światło zamiera, gdy zabijam nadczucie
ale latarnia morska trwa nadal
będę rozbitkiem przed skalnym wybrzeżem
zanim zakotwiczę
płynę z Agamemnonem tęsknoty
do latarni, która jest na wybrzeżu
uparłem się jak rewolucjonista racjonalista
jak Kolos z Faros z pochodnią na Rodos
jak Pergamon w Bibliotece zwinięty
koń skacze po falach
koń wypełniony hoplitami wiedzy
dwudziestowiecznej teatralnej
symboliczny jak nie przymierzając Homer z Kretesem

*Sambodrom biało-czarny*
Piłki kolorowe we wnętrzu tęczowego świata z klocków wielobarwnych
są zupełnie widoczne, choć martwe nazbyt
ale żywy paw policjant wulkanów polucji i feerii w pryzmatach
otwiera bramy pióropuszy z puszcz australnych
sprzedaje bilety na Sambrodom jak mandaty po meczu manifestacji
turyści z krajów ościennych w forgach na głowie w dłonie klaszczą
ale pióra rajskich ptaków, których truchła leżą pod ścianą
przywołują wspomnienia zabawnych postaci Walta Disneya
powiedzonkami, mimiką, strojami, zezwierzęceniem szokując dzieci
telewizyjna kuchnia plastycznych przedstawień zboczeń reprymend
kotłują, kotłują, kotłują elektroniczne zorze jednoocy kucharze celebryci
jeszcze po seansie rozczłowieczeń szarości
a ja jeden mam pieczę nad drobiem w wierszach
ozdobnych cokolwiek, choć żywych
w palecie każdej sympatycznie biało-czarnych
*Głowę skłonić*
Bo jeśli możesz lekko głowę skłonić
to nic, to możesz, możesz i koniec
bo jeśli możesz lekko głowę skłonić
to tak zrób, skłoń na wrogów i koniec
napadaj z elementów nieznośnych na ich ekstrema
diabła używając w wirującym wietrze
zwanym niemiecką trąbą powietrzną
z akceleratora za Bautzen
a Metz za, a Saarbrucken przed
bo jeśli możesz skinąć głową lekko
na świat masakrowany nienawiścią kiedyś samą,
a dziś tolerancją zła
i wybaczać mu uległości wobec nihilistów
to bezskuteczna jest twoja poranna toaleta
to nic, to tylko krygowanie i pudrowanie ran
zadanych przez strażniczki błyskawicami ideologów
razem z ptakami na gałęzi w zapomnianym Dachau skłoń głowę
nie kręć dziobem ani ogonem, nie przecz Bogu
skłoń głowę, i koniec
ale dopiero wtedy, gdy będziesz wreszcie milczącym aniołem
*Mikrobiotyka*
Żebyś nie wiem jak długo czytał księgę stokrotki
nie poznasz prawdziwej Super Nowej w niszy łąki
gdzieś tam zespolone z ciszą zegary duszy tykają
bum, bum, bum, w Grocie Króla Gór kuranty biją
zegarmistrz twój odwieczny wykuwa tam miecz specjalny
do manipulowania w głowach logików nowożytności
(potem na ich głowach)
a ty wierzysz w przedmioty żywe, rzeźby stokrotki
tajemnicze formy miłości w irdze, berberysie, goji
skąd one tam?
mijasz ich piedestał sam
lupa ci pomaga w odczytach takich ksiąg
luneta nakierowana na epizod w Grocie, co jest jak Uniwersum bez gwiazd
jeżdżące na rydwanach rośliny, mgła z gazów nieznanych na Ziemi
rapsodia i preludium dziecięctwa, niewieścienie czytającego,
a przecież pochylenie nad lekko opuchniętą dłonią wybawiciela znasz
gdzie miecz, gdzie kowadło, gdzie młot, gdzie sukno
bladym świtem wyczołguje się stokrotka,
by pochwycić wskazówki przemijania, miecz stalowy
cykada jest tobą, a ty schodzisz z chmur spocony,
logiczny, wiarygodny, podstarzały
szepczesz – po stokroć przepraszam Mikrobiotyko

*Pandemia*
Taka kostka do gry
kremowa z czarnymi kropkami
taka niby nie okrągła, a jak się toczy, jak los
Pan Bóg rzuca kostką losem
kostka świat marny – przypadek
rzuca kostką raz drugi trzeci
Galaktyka, Pangea, Abraham
Pan Bóg się uśmiecha
kostka toczy się na powrót wprost do ręki Boga
a on ją zatrzymuje i zaciska w dłoni
porusza nią i znowu rzuca
Pornografia, Holocaust, Pandemia
zaczesuje do tyłu siwe włosy palcami
poprawia jak grzebieniem rozwichrzoną czuprynę
drugą rękę wyciąga przed siebie daleko,
by dosięgnąć jeszcze raz palca Adama Zrozpaczonego
wskazującym palcem Wszechwiedzącego

*Jak w Zatoce Perskiej*
Zmierzch nad Soliną jak w Zatoce Perskiej
czerń rozlewa się po falach jak ropa i asfalt
ale zalew nie chce znieruchomieć pod hidżabem
statki płyną i płyną, jakby
wiozły niewolników na targ
statki żeglugi, krótko mówiąc krótkodystansowej,
a jednak drgające w odbiciach wśród chmur
jak nieszkockie potwory morskie MAERSK
pełne kontenerów, w których ukrywają się uchodźcy
Bieszczadnicy z Warszawy w szkle zaklętą
czerń ową wysyłają
zrzucając z zapory na karpie
zakorkowane butelki po winie
w każdej miniaturka samolotu transportowego Hercules Lockheed
krzyczą przy tym, rozpychają się jak kangury
chcąc się dopchać z platform do balustrad
czerń, zmierzch, niewolnictwo, grubiaństwo
to wszystko ląduje na falach fosforu terroru
i nawet od koloru toni
wzgórza okoliczne nazwane zostały Czarnymi
Teleśnica tylko Sanna sama kumka zielona
w ześrodku głębi jak przed dżihadem klaczkiwskim
rybitwami niewolników imperializmu z gladiatorami socjalizmu

*Wiosna zażenowania*
Szybko bieży do mnie jak z Aja Sofia – Mądrość Odwieczna
z Ossolineum, książnicy lwowskiej jeszcze,
niosąc swoje, moje i cudze zapisy nierymowalnego życia
wchodzi na most, rozpoznaje mnie z daleka stojącego na nim wśród mew
uśmiecha się jak sofiści i macha do mnie ręką zamaszyście
ręką, co rozmiata chmury siarkowych grzechów na relatywnym dziś niebie
wszystkie mewy jak na komendę – odwracają głowy
i patrzą na środek rzeki, gdzie ostatnia samotna, biała kra
spływa Odrą wprost na trzecią kataraktę, za którą jest Memphis
miasto nicości wartości i Ozyrysa bluesowej Europy
czarna łyska na białej krze natury najwyższej próby
ten dowódca USS Nimitz zawraca pod prąd ku wiośnie
jednym skrzydła gestem rozkazem logiki lotniskowiec
pędzący na strategiczny Armagedon emocjonalnego zażenowania
i nieodwołalnego skostnienia

*Moja wina*
Moja wina generuje potrzebę
ciągłego rozpościerania gigantycznych kopuł
modrych nad zielonymi pozłacanymi dolinami
budowania konstrukcji w kształcie planetarium
wielkości Hagia Sophia albo Błękitnego Meczetu
spod hełmów galaktyk chce wystawiać
zatopione w nierdzewnej stali
gigantyczne niebieskie cyfry czasu minionego
bezowocnie w mrowisku ludzkim

* Trzecie ucho *
Ze studni wiary jak z głębin morskich
wydobywam ucho ludzkie
przykładam je do czoła
przyrasta
wychodzę na ulicę o świcie
idę brudnym chodnikiem
przystaję nad kratą kanału
nasłuchuję tym trzecim uchem szeptów grzechu
goni mnie moja poranna modlitwa
pędząc ze świstem jak poranny ptak
przez zadżumione puste ulice i place
już mnie dopadła, właśnie teraz:
„oczyścić się, oczyścić, oczyść się”
ucho zmienia się w muszlę małży
wiatr dmąc w muszlę
wydobywa z niej woli ryk jerychońskich trąb
łzy spływają nagle po policzkach
ciepło serca roztapia twarz i oczy
Belfegora
Asmodeusza
Ozyrysa
widniejące pod taflą mojego kwitnącego miasta
tak wiem, teraz mam troje uszu
tym dodatkowym z otchłani ducha
słucham trwogi piekieł
przed Rezurekcją

*Z deszczu pod Ryn*
Z deszczu pod Ryn
z Rynu do Mikołajek
płynęliśmy Omegami z rozwianym długim włosem znakiem
zamiast wiatrowskazów na wantach
popijając wodą zza burt rozuroczenia nasze
i dojadając czekoladą Ewedel obiad ziemniaczany
a gdy wiatr prawdy po burzy odszedł na wieczną wartę
my bosonodzy na pomostach wciąż staliśmy na baczność
przed kolejnym generałem losu szkwałem
zmutowanym grzechem serc bitew echem
z „Bałtykiem” w ręce na Mazurach
przemoknięci do krwi ostatniej
mający wojny za nic
i Ryn za plecami

*Skrzywienie wiosenne*
Będzie się działo na powierzchni miast
w snów osnowie jak w tłumów otulinie
niby niechcianych cielesnych smakołyków zrobionych
z wszystkiego, co słodkie na planecie Warszawa
a czemu to one mają służyć?
a temu, że wiosna nie zawsze wybucha
w samym sercu tylko
my wiemy o tym, ale czy wszyscy młodzi?
wiosna wybucha w głowach łaknieniem ludzi
najpierw w dużych aglomeracjach, stolicach
puchnie z nimi na uczelniach, dworcach,
stacjach i w dyskotekach, pubach, pizzeriach
potem rozrasta się wraz z dachami, ścianami po kres impresji
i sama przyroda już nic nie może uczynić, by to powstrzymać
przyjmuje wszystkie cukiernie z bzami i lodziarnie z bukietami
i miliony na językach mają tylko bogobojne słońca jak marcepan
wtedy do każdego człowieka przylatuje papierowy bocian
albo selfieprzylaszczka na YT, FB lub skowronek na Instagramie
wszystko łka ze wzruszenia zamiast śpiewać cienko
chociaż może to tylko tak wygląda elektronicznie
chociaż niby przyrodniczo się rozlewa, rozbawia seksem,
plutokracją rozległych ciepłych chmur,
prokreacją i emocją burzy piaskowej babki
to zapewne tylko pola magnetycznie empiryczne
nachylonej Ziemi skrzywionej dla draki

*Nintendo – Nes*
Zgotowano koronowanym w tej lukratywnej okoliczności
los pod lodowy potwora z Loch Ness fotografowanego zimą
coś jak łez łoś, łoś z Nachodki, na fotce nie taki słodki
a byliśmy tacy pyzaci, bogaci latoś, nie drżący, nie wynędzniali, nie głodni
transsyberyjscy, choć nie transseksualni
Sołżenicyn przechodził nawet na kartach na naszą stronę
ujął Amerykanów tylko on jeden z tych.. na chwilę
pies nasz karmiący był diamentowy z Alaski
jak Lassie z Archipelagu Oflagu wrzosowisk postszkockich
ja w przetworach utworach los zgotowałem mu potwora
no z samego Feratu nie, ale z Heratu (z runią Aleksandra)
koło Magadanu (a może Sighisoary)
jak Lukrecja Borgia u Ariosta, toż to dopiero, w moralnych szczątków jaskini
to jakbyś cmokał na Obcego, który się ślini
upał nie zimno daje się we znaki katedralnym skrzypcom z kryształu
ale dajmy im niepoprawnym spokój, i dysydentom, i papieżom, i wampirom
zagram może coś, w tę noc, co?
zagram z tobą losie o coś, o co? jesteśmy w Sanoku
chcesz o kości i prochy nienarodzonych dzieci?
chcesz w kości, czaszki, szkielety, wirusy, wartości?
Nes? Nintendo?

*Fale*
Fale radiowe uderzają o brzeg
miejskiego urwiska zespolonych słów
hiphopowcy podrygują, raperzy kicają
nad beczką, w której płonie marihuany snop
oni dwudziestoletni zabójcy kwiatów
one lilie zżęte mieczami buntów
radio mlaska i siorbie, radio chlipie i łyka
zdania domniemanych sprawców tych rzezi

Fale marszczą się na krawędziach krawężników
zalewają autonielojalności snobów
zakamuflowani robotnicy udają nierobotników
wieżowce wąchają dym miejskich kadzideł skłaniając się ku
marnościom świata z klocków lego
zmierzch hałaśliwy unosi się nawet nad drapaczami nieba
po ścianami studenci udający docentów
piszą poezje nieszczęsne nieczęste
nieprofesorowie udają profesorów tu
melorecytacje pociągów metra i autobusów
melo recytacje pęczniejącej swoim rytmem nocy
melo recytacje melo melo melo metro
w zakamarkach niezapomnianej
choć nigdy nie wybrzmiałej do końca miłości z urwiska

*W pilotkach z rogami*
Zaniepokojeni walcowaniem podmiejskich tłumów omnipotenci megalopolis
Sfinksy ustawili na przedmieściach
a rogatki miasta zamienili w zekranizowane płonące biblijne jeziora propagandy
na szczytach okalających aglomerację platynowych gór
będących jednym połączonym nadajnikiem chińskich marszów bojowych
wystrzelona fontanna fajerwerków zmieniła noc w dzień manifestów
nad placem pokoju pojawiła się rewolucji tęcza
była to tęcza składająca się z samych odcieni czerwieni
smoki towarzyszyły pędzącym do ratusza po zastrzyk fragmentów białka
a przed nim patriotycznie podświetlonym stali już kamienni rajcy zamiast lwów
naprzeciw tłumom wyszli aktorzy, tyłem do kurtyny kryjącej przewiny
w ogródkach piwnych przewrócono zmurszałe stoliki do gry w bridża
i podrzucono władz unieważnione szachownice
wszechwłodarze tymczasem już przebrani za żebraków
przygarbieni wychynęli z podcieni
i w pilotkach z rogami stanęli na deskach
by popłynąć na czele na wezbranej fali
*Przyczajony skorek*
Skulony w swoich kokonach, przyczajony skorek
w odwróconej doniczce uśpionego ogrodu miasta
i jakaś nagła zmiana wyrazu twarzy Nike z Samotraki
– echo okaleczone
jestem komiwojażerem w zatłoczonym tramwaju
sople w nim wiszą, dach nad głową w soplach
(muzeum sopli w muzeum tramwajów)
komiwojażer, skorek zamknięty w sobie – słabo powiedziane
bez rąk Nike, zatrzaśnięta w bezguściu – to już mocniej powiedziane
nie subtelnie, lecz nie do końca czytelnie opisane pluch przebranie
jej mina, jej absolutny kołowrót myśli w głowie
– chcącej wzlecieć w myślach dominacji zapadnięcie w ostępy bezkrólewia
przeinaczenia republiki tłumu, gdy deszcz ze śniegiem wciąż pada do góry
a szczęście z nostalgią gra w karty o samotność wieczną w parkach
odwrócony dzban wypadłych kwiatów staje się dzwonem dla skorka
nie dla Nike, nie dla ciebie, nie dla miasta,
i bije, nie na trwogę pragnących odtworzyć siebie na nowo
oczekiwanie w mega polis mojej odwróconej głowy
na wiosnę – echo okaleczone

*W Teleskopie Hubble`a*
To nieprawdopodobne, a jednak –
to skurcze mojej Galaktyki
uchwycone w Teleskopie Hubble`a
na własne oczy widziane – gęś kontra romb na zielonym tle
jarzysz? a Mars, a Jowisz, a Pluton?
(Saturnin do Waleriana: jarzysz jądro?)
wśród skurczów wyłonił się płód
noworodek pokurcz, jaki piękny, jak jednorożec mit
to tabletowy baletowy byt odległy
dziwoląg w projekcie, a jakże jest wizjonerski dizajnerski opcjonalny
byt nowej miary, człek
– chciałoby się rzec pierwotny, lecz to nie tylko człek
na miarę zmalowany, wystrugany, wyklepany miarowym rytmem serca
mierzy już Syriusza zmysłem, jaki wielki jego owal
skłębione chmury buty buntu zasłaniają go
i ją i go i je, skurcze kurczę wciąż
skończyłem akurat podziwiać i onieśmielać ją,
gdy odebrałem ten poród Galaktyki
ja sfotografowany kiedyś przez próbniki w lądownikach Voyagera
dziś niezależny próbnik i lądownik takoż
jest dobrze, ona i ja to już jedno na wyżynach
mamy się czym cieszyć
pangalaktyczne zjednoczenie nasze wydało owoc
i jęła się zachwycać jak to dziecko i tym mnie ujęła
Galaktyka jak pomarańcza ma ona w Mgławicach
gęś kontra romb teraz na czerwonym tle
i to tu przeszło przez wizjer ludzkości i pozostanie na zawsze
sam smak miłości w zmyśle
zobaczyłem jak zrodziła kiedyś ze mną mnie pomyślałem
– nareszcie

*W Teleskopie Hubble`a*
To nieprawdopodobne, a jednak –
to skurcze mojej Galaktyki
uchwycone w Teleskopie Hubble`a
na własne oczy widziane – gęś kontra romb na zielonym tle
jarzysz? a Mars, a Jowisz, a Pluton?
(Saturnin do Waleriana: jarzysz jądro?)
wśród skurczów wyłonił się płód
noworodek pokurcz, jaki piękny, jak jednorożec mit
to tabletowy baletowy byt
dziwoląg w projekcie odległy,
a jakże jest wizjonerski dizajnerski opcjonalny
byt nowej miary, człek
– chciałoby się rzec pierwotny,
lecz to nie tylko człek
na miarę zmalowany, wystrugany, wyklepany miarowym rytmem improwizującego serca
mierzy już Syriusza zmysłem, jaki wielki jego owal
skłębione chmury buty buntu zasłaniają go
i ją i go i je, skurcze kurczę wciąż
skończyłem akurat podziwiać i onieśmielać ją,
gdy odebrałem ten poród Galaktyki
ja sfotografowany kiedyś już
przez próbniki w lądownikach Voyagera
dziś sam niezależny próbnik i lądownik takoż tu
jest dobrze, ona i ja to już jedno na wyżynach stworzenia
mamy się czym cieszyć
pangalaktyczne zjednoczenie nasze wydało owoc
i jęła się zachwycać jak to dziecko i tym mnie ujęła
Galaktyka jak pomarańcza ma – ona w Mgławicach
gęś kontra romb teraz na czerwonym tle
i to tu przeszło przez wizjer ludzkości i pozostanie na zawsze
sam smak miłości w zmyśle
zobaczyłem jak zrodziła kiedyś ze mną mnie pomyślałem – nareszcie, ale…

*Schodami w dół*
Schodami do wnętrza Ziemi jak do piwnicy
schodzisz krok za krokiem, za tobą on, on, ona…
jawią się symbole w odgłosach i zapachach głębi, gdy prowadzisz grupę
wiesz, że to jest uśpiony wulkan Walkirii Thrud, nie Valhalla
coś jak, Hades, Otchłań, Mariański Rów
pierwszych godzin po śmierci złych snów
na czele twojej brygady przodowników ty i
pradawni czciciele mocy w zbrojach organizacyjnych,
czciciele mocy zaklętych w pięści, czciciele surowych min
baldachim milczenia niesie przyjaciel norm, przypadku zacięty wróg
schodzicie w ciszy ku centrum myśli gęsiego
bezsłowa, bezcienia, bezgłów
kto niesie cień? nie wiesz? zastanawiasz się gdzie
wtem ktoś zarzuca ci go na ramiona niespodziewanie
Ziemia jest pusta wewnątrz jak każda głowa zemsty,
łatwo docieracie do Antypod pod jaźni podłogami
wychodzicie po drugiej stronie swoich myśli
ty i cała brygada świętych skarabeuszy, ty i on i on i ona…
schodzisz, schodzimy, rzeczone – to przedhistoria wszechwiedzy
*Oświadczyny czasu*
Z zadowoleniem przyjąłem oświadczyny nadchodzącego czasu
w kręgach zdobywców trójgłowych, w pałacach czarnogłowych
odrzekłem, więc – yes, yes, yes
z zadowoleniem odwołałem wszelkie Marsze na Waszyngton
i zamówiłem trumnę podróżniczą w sam raz na Wielki Marsz ku,
kałasznikowy butelkowe, bomby wieczorów
i Mrije bojowe dozbrojone tniutniami sukcesów
uniesiony trzema silnikami po każdej stronie jak Mao ostatnich lat
wyszeptałem nad lotniskiem w kształcie kosmodromu Bajkonur,
wyszeptałem – tak, tak, tak, szeptałem, szeptałem, potem spadałem
z kutrem i balonami bajki jego w jestestwo samo
wiedzący o przezwyciężeniach cierpień zbytych,
przenicowaniach lekarstw wyplutych, przeciążeniach lekarstw połkniętych
i mojej własnej niewygodzie w teraźniejszym grobie
– uśmiechnąłem się na jego przeżegnanie, przysięganie, pożądanie
i wyciągnąłem rękę przed siebie
jak panna młoda, zmieszana, zmarszczona wciąż

*Tylko mi nie mów*
Tylko mi nie mów, że
tylko mi nie mów, bo
tylko mi nie mów aczkolwiek, no wiesz
– choć nie jesteś jeszcze dla mnie ciężarem
zrzucam cię z siebie, ale
wiem, co to księżyc na plecach
wiem, co to gwiazdy na głowie
wiem, co to ciężar słonecznego wiatru
wewnątrz tego lekkiego ucisku na skronie
jest miłości siła ciążenia w swej istocie
wiesz, że kochałem nie tylko ciebie
więc nie mów tego proszę
popatrz na wagę, na wskazówkę,
na skalę czasoprzestrzeni
zrzucasz mnie z siebie jak nicość
gdzieś wewnątrz, gdy się kochamy
nad ranem mówisz – bo bardzo cię cenię
odchodzę

*Syriusz Microsoftu*
Ta elementarna wiedza samouczki
jest ewenementem w wiedzy pełnej filozofki
w której z nacji znajdziesz ją? w każdej?
potem Syriusz wykształca jądro cywilizacji,
co jest jak jajko niespodzianka
potem dzieci Syriusza biegną po myśl, boso jak dni wiary
wali się świat materii drugiej kategorii na głowy,
co są smutne jak bezludne galaktyki
element źródła mocy zmienia się w nicość,
a to jest bytem niezrównanym dziś
od kiedy Syriusz Dogonów goni myśli
hałasują wszędzie królowie, magowie, fizycy
i na pustyniach i na deskach klozetowych i na wiecach
symbole szaleją na weneckich maskach Microsoftu
jest dzielnie na kanałach manifestacji dobrobytu
ich element mocy to element śmierci prawd
każda myśl rozpoczyna marsz, marsz w czasie, marsz w farsie
hybrydą jest filozofka, a takich jak ona wiele
w algorytmach przyszłych niemowląt łkań
od arytmetyki wykoncypowanej początek bierze lingwistyka łez
od palca początek bierze dłubanie w materii
od dłubania w myślach począł się świat, świat śmierci pełnej
Syriusza Dogonów Microsoftu koniec

*Balony peany*
Znaki czasu sportretowane
w obiektywie zielonej koniczynki putinki
to te konie pożogi cwałujące na stadionach życia
skręty gwałtowne i Marycha z Rumiankiem
za Narodowym jedynym
zadość uczyniono Stalinowi pałacem
a Wiejska w środku Warszawy
stała się znowu ulicą Bydgoszczu
znaki wymyślone przez Żubry i Tarpany
z czerwonymi zadami jak pawiany
na balkonie onego PKiN
siedzi Kwaśniewski z Tuskiem
na palcach liczą gołębie i wrony
gołębie kubizmu i wrony surrealizmu
znaki czasu peany kolorowe balony
Niepodległości trującym gazem wypełnione
na zakończenie emisji serialu o Lechu Wu,
co się kulom kłaniał bez mała z tysiąc razy
poza TVP jak Han
wypuszczone z klatek Legii Gwardii Polonii
sport czasu sport rety

*Abordaż najwyższych gór*
Zanim zapomnisz języka w górach
może zapadnie zmrok tam
wtedy korsarze anihilacji zatkną flagi Jolly Roger na Giewontach
otwórz usta, wyjmij go sam
niech rozkręci się, uderzy jak batem w skał zaniechanie
niech wytryśnie siklawa wyższych praw, a co tam
albo w jaskini ust zgaśnie er przesłanie
albo zmieni go w trap do abordażu najwyższych gór z głów
to drugie lepsze, uczyń echo swe tam

*Beneath the Remains*
Piorąc pieluchy w łazience słucham Sepultury
dawne obsesje torturują mnie znowu
mimo, iż jest już maj dziewięćdziesiątego pierwszego roku
wciąż czuję na sobie wzrok czerwonego Al Capone
chyba w znakach zodiaku ukrył się sierp i młot
dziś rano chór kwiczołów przypomniał mi Chór Aleksandrowa
zwiesiłem nos na kwintę nad pieluch grobem
cóż, nie muszę się czuć zawsze tak żywy jak Lenin
mały księżyc zgasł zasłaniając uszy przed riffami Cavalery
róże czerwone swoje korzenie wyrwały
i odeszły na śmierć do Moskwy
jak zgrabna tancerka Degasa
jak tancerka hiszpańska Trakla ognista
Polska jeszcze tańcząca z kogutem w zębach
w brzuchu agnostyckiej maszyny
hałaśliwie wyzwala się ze zła kosmosu układów magicznych

*Dzieciństwa klucz*
Dotknęła mojego uda swoim biodrem
oparła głowę na moim ramieniu
zaczęła czytać książkę w pociągu
cel zniknął, tak jej jak i mój
pomyślałem, że to ona raczej zniszczyła cel a nie ja
sens samotności widoczny, przeżywany co dzień przepoczwarzył się
Przylgnęła ufnie taka delikatna, ciepła do szorstkiego kamienia
w jaki zmieniała mnie ta podróż młodzieńcza
tonąc powoli w niej oddalałem się od bogiń przeszłości,
które nie mogąc dosięgnąć biczem moich pleców
wpatrywały się bezradnie w płynącą po nich wczorajszą krew
Teraz ona otworzyła mój sen przed innym sinym tygrysem
ona, która kiedyś Chrystusowi zostawiła swój adres,
wypaczająca jego Golgotę myślami o tym, że czeka go tylko ciągłe umieranie
nie przypuszczała, że On odda go mnie na zmartwychwstanie
teraz zastanawiam się jak posiąść jej szkolne marzenia
i jak nie przestać jej kochać w paszczy tygrysa
Teraz przytulona do mnie, obejmująca mnie czule
tak kochana jeszcze a może na jutro obojętna
nazywam ją już – dzieciństwa kluczem na niebie

*Arie*
Zespół koloraturowy przenośni
naznaczony zespołem uczuciowych nieznośności
akcja akupunkturalna na przemian
w sercu, nodze, plecach, w harfie kręgów szyjnych
a atonalność ust, języka, warg
zniesienie bólu poprzez klocki lego palców
w lesie norweskim, gdy ciepło doskwiera
płynie śpiew zakochanych nieosiągalnością

Ponętna niech zdobędzie się na
poprawienie wezgłowia w łożyskach
wierszy pod głową poety
atonalność słów jak nagle zerwane struny harfy praw
bez podłości w skroniach
ciągle małostkowości pożądania jej nóg
zabrane pończochy i ona jest bez nich
na karuzeli pomalowanych paznokci
w sukience się kręci
bez bielizny nad trumną i kołyską wiersza

Poeta z zadartą głową gwiżdże arie
prąd wyłączyli, zatrzymała się przed nim
wyciągnęła rękę
poduszka wypadła mu z pod głowy
na zmartwychwstanie wiersza
na wyklucie do końca i ozdrowienie bez łez
z zamachem stanu na śmierć
na cudowność jej stanu
w dłoniach jego

*Kształt owocu piękna*
Moja istoto wyśniona, której szukałem jak zagubionej Itaki
nocą na oślep w jękach syrenich tonąc
z kształtu owocu wywiodłem cię jak kształt pszczoły
moja wyśniona, sen odkryłem proroczy
na czułkach pszczół kreujących światy
podejrzewałem to od dzieciństwa
teraz to wiem na pewno, bo
udokumentowałem ciszę przed i po zapyleniu kwiatów
swoją miną, swoim berłem westchnieniem w ciemności skinąłem na światło
i na dworze tego ogrodu pojawiła się księżniczka lata
w boju towarzysze mi to potwierdzili hasłem:
ona ma kształt smaku bzu we śnie
moja istoto wyśniona, wiem to już
w zapachu i w kolorze cię pojmałem bez formy
oddałem kształty mojego patrzenia pomału
nieznośnym zmysłom wyobcowany z myślenia
po jednej z bitew zrozumiałem, że dowód na kształt owocu,
na kształt piękna domkniętego każdy,
kryje się w pamięci kosmicznej pszczoły
w genie poety stwarzającym pokarm słodki zmysłów
z niczego
*Wskrośnośność*
To temat na długie milczenie
wyniesienie myślenia na wyżyny samokontroli
wolnościami wskorśnośności obleczony jak w jutrznie znośności
na przestrzał biały jak ewangeliczne płótno jesteś wtedy
a ból wycisza, wycisza, och, jak wycisza
to temat na przemilczenie huczącego wodospadu zadręczeń
mini biel bezkrwawych uczuć i wegetariańskie idee natręctw
prześwitują przez pokot artykulacji, gdzie do śmierci krok
w niedzielę wieczorem, a potem, co?
w poniedziałek do pracy w gospodarstwie ogrodniczym
natury słów przepalonej złotem
a ból popycha, popycha, och, do życia, tak
to temat na przetrwanie, w sam raz na radość
wolnością wskrośnośności nazwaną w lewitacji letargach
Boga kosmosu Boga głosu Boga etosu
na przestrzał ciebie przelatującego jak grot ciepła, życia, ukojenia
jak zwał, tak zwał – Boga myślenia

*Wiatr buczyny wybrzmiałej*
Lekki powiew wiatru od strony buczyny
jakby ze środka lasu jednorodnego zbyt
wiatr nowy szemrze, szumi, szeleści
potrąca gałązki sztywne jak liry struny
wypełnia miechy, piszczałki organów, fletnie Pana
policzki Boreaszów bezlitosnych nadyma
jest lekki, gdyż porzucił bagażu zamróz przed lasem
w nazwie Bukowina jest splamiony,
gdyż ogołocił istotę ożywczości zielonej
wieje dzięki tchnieniu śmierci zastanej ale zbudzonej
karkołomny jesienny wiatr wypada ze środka lasu
lasu, o który zaczepiasz skrzydłem samolotu tęsknot
uciekając z kraju planowanej zemsty
szumi, gniecie, zabija prawdę i szczere łzy
niesie się jak Apokalipsy wierzchowiec nad ziemią
wierzgający we wnętrzu niewyłonienia
sam wypchnięty spętany oszalały
zapach jakiś dolatuje z wnętrza lasu
zapach nitro benzyny, spalin wiosny, popiołów lata
woń omszałych niedomkniętych prastarych wnętrz
przemian w śmierci dla życia w mitach
nadchodzi, nadchodzi, już nadszedł wiatr gładki
jak łopata i glina na grobach ubita
wiatr leśny wojennej buczyny wybrzmiałej zimą
na zawsze już przeoranej śmiercią

*Natura w kropli anioła*
Zewsząd góry oceanu dążenia buntowników
panika wystraszonych pielgrzymów
skazanych na śmierć konieczności ruchu
w mojej rozkołysanej szklance herbaty
moja twarz kapitana
odbija się jak myśl w bałwanach niespokojnych
od wszechwładzy natury butnej
witam się z pożogą sztormów
serca, które jest dnem uczucia zawsze
ocean nadziei huczy w moim gardle delikatnie
pielgrzymi z barów osłupienia toną w mojej duszy
emocje to miniatury tratwy Meduzy,
to pulsujący obraz natury w haustach życia
jak Bóg niezrozumianej w oceanie obiektywności
zawsze wiernej w kropli anioła wspomożyciela
*Zegar prawdziwego bytu*
Tak najczulej wyrażaj to zapamiętane,
sugestywne spojrzenie poprzez milczenie
dwuznaczny bądź dla burz,
by zrozumiała jak bardzo zależy ci na ciszy bezgrzesznej
tej, co naznaczyła w przepaściach orfickich twojej głowy
namiętne znikania, jakby w jaskiniach niknących nietoperzy
a ty czule szeptaj nie tylko dziś, szeptaj coraz ciszej, ciszej
hieroglify pamięci rozjarz poprzez milczenie
dwuznaczne błyskawic, by zrozumiała, że miasto bez niej
zmieni się zaraz w kosmodrom nudy plugawej
i ty odlecisz pierwszy ku jej neonowym nogom
zamiast chwilom wspólnym poza czasem
ku jej biodrom kinowym
zamiast chwilom wspólnym poza przestrzenią
ku jej oczom demonstrantów
zamiast chwilom bez żadnych ograniczeń
w sumieniu, miejscu głośnych wyznań i serc dotyku,
które jest zegarem człowieczego prawdziwego bytu

*Wieczorem wybaczamy wraz*
Mieszkam z tobą tam
gdzie gwałtem wzięta piekarnia wzywa chlebem brzask
wyłaniające się z niebytu opłotki metropolii,
jej wciąż kurne biurowce i malwy na wszystkich skrzyżowaniach
odkąd śnieg spadł na rzęsy twojej nocy
w naszym czuwaniu pojawiła się odrobina ciepła
co wieczór słyszymy marsz dzielnych zwycięskich legionów,
jeszcze rytm i pieśń ich jak dym snuje się po świt
wąsy bojowników, piersi matek polskich, koronki sztandarów
w ten zimowy wieczór podziwiamy wspólnie na niebie
od żywych gwiazd oddalają nas rzęsy i śnieg
biały niedźwiedź robi sobie zdjęcie z wąsatym przywódcą
potem defiluje naturalnie zgarbiony w kierunku alei
gehenny ciemnej obozy zniknęły już w jaskini historii
a po chwili wyleciały gołębie, a gdy zagdakały kury giełd
żaden Polak nie zaparł się siebie
my razem zapieramy się siebie, co dzień
po to tylko, by wieczorem wybaczać wraz
ech, te ugody gorące, serdeczne, drobniutkie
mrówki śmieszki na ścianach salonu w naszym pokoju błogim
nietoperze, byki, półksiężyce na witrażach pracowitych dni
jakże dawno odeszli stąd ci, co poszli walczyć pod Pszczynę
ginąć za Ukrainę, krwawić za Londyn – brak ich okrutny, cóż
dzisiaj nasze spadochrony i hełmy czekają w kącie a my idziemy do łóżka
popijamy Wysowiankę, wyłączamy silniki tankietek z biur
piekarnia dymi, chrzęści, dzwoni, mruga
jak krążownik cumujący powoli na redzie naszej młodej wolności
ledwie tuląc się do siebie dostrzegamy jak podpala park
kolejny pijany piekarz

*Wiosna 1980*
Ptaki obce przesuwają się po niebie
nocne klucze jak sputniki z numerami od 988 do 1088
przelatują nad naszym domem skostniałym
dziś nastaje picassowska wiosna
od rana tylko Narcyza władzy słychać w radio
zespawani wąsaci starcy w spódnicach z cokołów
kupują mleko w proszku i odżywki dla niemowląt świata za łuski
dostałem przez umyślnego zaprzańca wezwanie na wojskowe ćwiczenia
będę musiał wykuwać okopy w znanych lodach Syberii
patrzeć pod nogi liczne jak przebiśniegi
zaszczuty, zapędzony do tunelu duszy bez wyjścia
muszę zrezygnować z myślenia o Kantorze i Wielopolu w Delcie Missisipi
muszę zrezygnować z myślenia o kobietach Baudelaire`a w Paryżu
muszę zrezygnować z myślenia o obsesjach Dostojewskiego w Petersburgu
muszę zrezygnować z myślenia o ogniach Hendrixa na Wyspie White
muszę zrezygnować z myślenia o koniecznych zezwoleniach Wojewody Krakowskiego na wszystko
przynajmniej na jakiś dadaczas do lata,
ale nigdy nie wyrzeknę się zapatrzeń
i długich nocy spadających gwiazd,
które nadejdą w sierpniu nieodwołalnie

*Meteoryt uderzył w Paryż*
Nienaruszone gzymsy, portale, chimery i rzygacze
a przecież meteoryt uderzył w Paryż
w socjalnej jego otoczce spadła na miasto epidemia klisz
królują w dyskotekach ewidentni a w galeriach nieoznaczeni
meteoryt wbił się ostatecznie w ścianę Centrum Pompidou
wichura rewolucji się zerwała, rozerwała sztandar Joanny
niechodzący dźwigacze nitów jeżdżący bolidami jeszcze podtrzymują go
epidemia manifestów pod triumfalnymi łukami póz i kolumnami mód
oto ja, Gavroche z Polski stoję na La Roche, patrzę w niebo
mam otwarte usta, trzymam w nich odłamek meteorytu
w postrzępionej kamizelce wyglądam jak Chimera Apollinaire`a

*Fowistyczny Parys*
Wewnętrznie sprzeczny jesteś skrzacie kupidynie zwany kogutkiem
emulgator twoich obsesyjnych narracji zawisł w próżni
wewnętrznie logiczny, to i owszem, jak łuk, strzała i jabłko
w obrazowaniu zbyt duży jest poziom napięcia emocjonalnego i pola bio
w przypadkach takich jak moje zauroczenia nią
ekspresjonizm fowistyczny w słowach, które wypowiadam,
zmienia się bardzo często w płaski nadrealizm
jej żagle, moje porywy, jej rabaty, moje kolory, jej spokój, moje płomienie
to jakby logiczna całość nastroju, ale to tylko pozór
wędruję z nią uwiedzioną wokół mojego pokoju
trzymam ją za rękę i wtedy pioruny uderzają z lamp oliwnych,
których jest kilkanaście, a może nawet więcej nade mną
konia z rzędem temu, co powie, że
ona nie jest starożytną epopeją całą
albo tylko grecką boginią – wszyscy to mówią
elipsa smak elipsa smaku elipsa sosna hiperbola pycha
ku nowym horyzontom coś, chyba wyrok pcha
dopływa uczucie z cząstek niepoliczalnych
jak okręty Agamemnona pod Troję
i mamy obraz sercem malowany
stoję na murach i spokojnie jem jabłko z Hesperyd sadu
zaraz zginę jak Achilles tam na dole
przez te oczy na środku pokoju
w nią jak w horyzont zapatrzony
nieśmiertelnością jej nieoczekiwanie rażony
*Nad rowem oceanicznym*
Pływam w oceanie śmiałków na głębinach niebezpiecznych
kobiecych zachwytów i syrenich przyzywań
(od skrajnych emocji prawie śnięty,
skołatany, spięty, skuty i zaprzęgnięty
do miłosnych tratew meduz oraz trujących ślimaków morskich)
nad rowem oceanicznym ledwo zbadanym mitem
zanurzony po uszy w odmęcie idei – Amor
utrzymuję się na powierzchni jeszcze
resztką sił trzymając ręką ratunkowe koło
– Caritas
*W organizacji*
W wewnętrznej konstrukcji tej szlachetnej organizacji jak i ideowych tez
podwalin jej łakomie zniesionych wskutek przedawkowania łez
tego nadwrażliwości bodźca
zagubiły się punkty styczne
z dosięganymi wprawdzie ułomnościami ojców założycieli
przez przyjemności głównie,
ale umiastowione unicestwiające czerwie odejścia
nie pozostawiły po sobie nawet historycznych szeptów i spojrzeń w górę,
co może raczej wróżyć długą wędrówkę namiętnej próżności a nie pobożności
w żyłach zaangażowanej osoby, zakochanej niezdrowo w takich strukturach
albo nieoznaczoności zerwane kaptury norm i zakazy
pozostaną na tyle długo w odpowiedzialnym rodzeniu słów dla słów,
że te ostatecznie usprawiedliwią to kochanie wsobne
na wieczną przestronną lewitację imion pierwszych i ostatnich w sobie splecionych
nie tyle codziennymi spojrzeniami błogości i ufności,
co natrętnymi myślami członków o więzów nierozerwalności

*Pierwsza para*
Jeden prosty gest wykonać
objąć ją za szyję, przyciągnąć do siebie
zatopić swoje wargi w jej słodko-słonych wargach
rozgnieść je jak owoce morza koralowego
posmakować jak papaję pitaję mango
jeden prosty gest
i ziemia, na której stoimy nagle
zmieni się w niebo albo piekło, kto wie?
objąć ją za szyję, przyciągnąć do siebie
przytulić policzek do policzka
i trwać tak do końca świata
nie będąc mężem i żoną
a wyłącznie Adamem i Ewą
ludzkości pierwszą parą świętą
jeden prosty gest
objąć ją za szyję, przyciągnąć do siebie
jej zapach za uchem w siebie zagarnąć zmysłami
i wyszeptać – razem na wieczność
tej przemijającej chwili,
w której przychodzi miłość

*Dramat namiętności*
Ileż to razy usta moje całowały
śliczne kolana krągłe rozedrgane ubóstwieniem moim
ile?
byłem szczęśliwy, nieszczęśliwy, szczęśliwy
Ileż to razy palce moje dotykały
delikatnie szorstkiej albo satynowej łydki
i zagłębiały się ciepło w pulchności jej
przesuwając z emocjami międzyplanetarnymi
swoje kubki smakowe muśnięć w dół i w górę
ile?
byłem szczęśliwy, nieszczęśliwy, szczęśliwy
Ileż to razy moje policzki rozgrzane
otulały uda roztkliwiającą stroną wewnętrzną
marsjańską nieskończonością delikatności
ile?
byłem szczęśliwy, nieszczęśliwy, szczęśliwy
Ileż to razy moje ręce obejmowały gładkie pośladki
jak rozległe horyzonty kobiecej niepowściągliwości
wewnętrznie zapadające, ustępujące pod palcami,
co jak języki lawy wytapiały pożądanie
zastygłe wcześniej w kobiecości jak idol dla zapatrzonego
ile?
byłem szczęśliwy, nieszczęśliwy, szczęśliwy
A teraz patrzę na swoją Batszebę
przysiadającą się do mnie w króciutkiej sukience,
gdy zakłada nogę na nogę
i wiem, że to najpiękniejsze nogi na świecie
przynajmniej w tej chwili nietuzinkowej emocji
w oczach moich, niemo ich, moich
najpiękniejsze, długie nogi świata widzialnego
najdłuższe piękności człowieczego świtu
najświętszy przekaz długich promieni świetlnych
odbitych od nich ich od nich
najświatlejszy nawrót piękna do nich
w mojej duszy
jestem nieszczęśliwy, szczęśliwy, nieszczęśliwy
tak, nieszczęśliwy w moich okowach wartości
duchu mój ulatuj z kamienia żelaza ciała
ulatuj póki czas, odlatuj na Olimp bogiń nieskazitelnych w absolucie
i zostań tam daleko
od niebezpieczeństwa nóg pierwszych, rajskich, zakazanych
zostań chrześcijańskim aniołem Amorze w Aurorze czystości
niech piękno Hesperyd i mojej Afrodyty
wykuje go w skalnej grani jak napis:
TO JEST DRAMAT (NAMIĘTNOŚCI)

*W sacrum nieprzytomnych*
Od kiedy zamówiłem usługę latania nad
noga mi się nie powinęła w młodości
wtedy gdy gdybanie miało jeszcze sens
parcie na szkło było w tych czasach powszechne
wszelkie szkło alter ego dominowało, panowało
i ocierało się nawet o publiczną abstrakcję
od czasu tych lotów osławionych, opisanych, lecz nieprzeczytanych
zemsty nabrały charakteru zniewag w gumowych oprawach bulionizmu
prosić można było przed zamachami, żebrać w antraktach krwawych
wtedy ochy, achy, strachy nie były wołami jak dziś
nic wskórać uporem nie mogły na straganach dusz
leśnym duktem zmierzały pytony i kabarety za nimi,
pytony zeskoku, nie ześlizgu wartości, należy dodać
weź się za siebie, kup lotnię, obuwie i wiertarkę – powtarzano
mnie i brulionizmu szorstkim wyznawcom
są skośne chmury w sam raz i sklepienie już wyziera z nieba ran
wywierć tam otwór, zapuść sondę rozkoszy prawd
spójrz, sięgnij i spuść litr ambrozji z wyżyn
na zgromadzenie świeckich w sacrum nieprzytomnych
wyczaruj im wszystkim ich własny spełnień świat

*Tautologia*
Bóg jest przyczyną mojego patrzenia
Bóg jest przyczyną mojego słuchania
Bóg jest przyczyną mojego myślenia
Bóg jest początkiem i końcem mojego świata
to truizm czy transcendentalia?
ja jestem początkiem i końcem mojego wiersza
to prawda czy truizm?

*Sznur*
Sznur korali w Stawie Dąbskim
jej kolano na moim kolanie
sznur żurawi nad lotniskiem wojskowym w Łasku
jej ręka na moim udzie
sznur pereł czarnych zamiast łańcucha
na szyi sędziego Juszczyszyna

jej ręka na moim pośladku
sznur politycznych widziadeł nad Mostem średnicowym
jej ręka na mojej piersi
sznur kolorowych żarówek
na choince w Ogrodzie Botanicznym na Ostrowie Tumskim
jej ręka na moim brzuchu
sznur samochodów w Gorzyczkach na Autostradzie Słońca
jej ręka na mojej dłoni
sznur katowski z ledowej taśmy tęczowej Biedronia
jej palec na moich ustach
a potem nieme wargi
sznur diamentów tuż przed moimi oczami
albo to jej roziskrzone oczy
spętane miłością gwiazdozbiory jeszcze bez nazwy

*Zauroczenia*
Nawet zamieciony pod zegar
kurz namiętności
zdradza tam swoje przywiązanie

do jej cudnego łokcia i dłoni
w zamierzchłych osłupieniach
w pączkujących nadziejach
rozpyla chwile jedności zauroczenia
wczoraj i dziś

*Eurydyka*
Ona wciąż idzie za mną
jak przynęta niesłysząca w ciszy
Eurydyka niezłomna porzucająca dawnych bliskich
boję się, więc szeptam – miła, co robisz, zatrzymaj się
idziemy ku przepaści naszych wczorajszości i swojej
ku katastrofie kosmicznej – eksplozji emocji supernowej
na razie wchłaniamy sympatię, czułość, delikatność
chłoniemy to wszystko, co nieme
nie chcąc się odwrócić, by to przerwać
i skłonić niebo w nas do refleksji nad śmiercią
ona idzie wciąż za mną tak cicho, potulnie
a ja popisuję się łabędzim śpiewem przed nią
śpiewem dni moich wciąż pędzących w nieznane
czym zakończy się ta nasza wędrówka
– gromem oczu, wypadkiem pędzącej lokomotywy
burzą śnieżną w środku lata, – kto wie?
idę dalej a ona to wie, że idę dla niej
jednak nie jest mojego Hadesu cieniem
raczej realnym dniem, ciała schlebieniem
z jedynym ciszy dotykiem

*Ami Amo*
Gdzieś na dnie tych zauroczeń kobiecych i męskich
przysypiają anioły Caritas i Amor
w wymiarze państwa jednacy
w wymiarze serca niezwykli
narażeni na wojny ubogich z bogaczami
w nie zaangażowani
ami Amo zerwij jutra światło
chęć cię nie opuszcza, czyż nie?
chęć niesienia pomocy oby tylko
rękom nogom głowom sercom
a nie niewidzialnym duszom
skrytym w półperkalu osobistym
pływające nagminnie westchnienia
jak marionetki zakute w pielesze toną
a pielesze kryją walczących o sprawiedliwość społeczną
bezustych, ty jesteś bezręczny
jak rycerz zbyt surowy dla siebie
akurat zakochany jak Pierrot bezsłowny
wtedy Amor i Caritas zespolą się w jedno,
gdy rycerz zacznie płakać
na turnieju skołatanych rządz
w szrankach rozstrzygających piękności
ale nie po rzeziach uczuć
czuj duch, zaurocz się i ty
ami Amo

*Najmłodsza*
Kochaj mnie ty, która jesteś
wśród muz najmłodsza
stojąca w drzwiach z szeptem
na wargach zamarłym,
co wydaje mi się pocałunkiem powitania
wysłanym w powietrze
odwzajemnionym takoż przeze mnie
lecz na pożegnanie
kochaj mnie, pochylonego
nad klawiaturą albo wyświetlaczem
bo kogóż możesz kochać bardziej w tak dziwny sposób
i z większą wzajemnością najmłodsza
branko ust i jasyrze mój

*Szepty namiętności*
Gdy roztrącasz natchnienia łasząc się do jej płomienia
z obnażonego ramienia wybuchającego,
co jest zaledwie urzędniczym stemplem każdego dnia
smakujesz kruchości jej koniuszkiem oka
i ty i ona smakujecie siebie nawzajem
ona tak to lubi i o tym mówi
a ty sam nie wiesz, czy ból nieprzezwyciężalny
już jest częścią oka a może języka
ta kruchość, ta blaga, sen, zaświat gestów jak cud
więc roisz sobie sen o wolności w jej piersi,
w jej piersiach, u jej piersi, pomiędzy piersiami
aż strąca cię z siebie tą niepowtarzalną delikatnością boską,
co znów w szeptach szczupłej namiętności zamiera
dla twojego zbawienia

*Poezja, akcja, światło*
Jądro ciemności między nami jak jej telefon wyłączony
niegotowy, by przesłać głosy
wyrażające nienawiść na przykład: posłów kurtyzan rolników zagłębian
połączenia nieodebrane na moje szczęście
światło nie niesie przesłań obcych, ale i bliskość jeszcze niewidzialna
cisza działa na korzyść moich szeptów rozbłyskujących jak iskry
tańczące na jej włosach płowych
węgiel jej umysłu nadzieją jest moją
na kolejne kopalnie odkrywkowe i podmorskie,
bo bloki energetyczne w piersiach jej pracują już z mocą
oddech wysyła uczucia do mnie
oczekiwań wspólnych rozgrzane z chłodni obłoki
różowe paznokcie wypielęgnowane ostoją zielonego czasu
wbijają się jedynie w moje oczy
schylam się po dłonie cudne rozbudzony,
gdyż ona klęczy przed mną w czerni i czerwieni
jak to kobieta z głową na moich kolanach
pająk z czarnym krzyżem zjeżdża powoli po nitce jak komandos
wprost na klawiaturę telefonu
wciska odwłokiem przycisk: miłość
a ja patrzę czysto technologicznie na to
i mówię: poezja, akcja, światło, światło
więcej światła
*Pulcheria i celebryta*
Jestem peryskopem w dzisiejszej odmętu-zamętu perspektywie
na rozległej-rozhuśtanej powierzchni ustawiam laserową poziomicę
serce się wzdraga nietechnicznie-nienaukowo, ale mózg szepcze
– mierz, ale strzeż wybudowanych pierzei państwa dobrobytu
buduj skrycie w tym dobrobycie
udając celebry tej eremitę bezkompromisowego skutku
niedosytego ewakuacyjnego biedy najmitę
w katedrze rakiety-prosperity oddaj krew dla biednych – całą
buduj skrycie, strzeż się dobrobytu, który chcesz posiąść tu
on czeka w perspektywie nielunarnej-nuklearnej
pod stopą twojej kobiety słonecznej jakżeż
akceptuj pomiar horyzontalny przeliczony na wertykalny
leć na chwilę do złóż polarnych, by powrócić tu gdzie nadwiślański piach
a krzemu ból i cudu nikiel zalegający sztolnie-kopalnie wszystko wyjawi
o ten cud prawdy przecież chodzi
strzeż się dobrobytu w czasie skrzacie inteligencji
Pulcherio konsekwencji przepychu objawienia
stworzenia równonocna amebo sukcesu okołobiegunowa
wszelkie prosperity skrycie kształtująca
*Epoka drewna*
Zanurzony w opiniach drwali socjalnie zdegustowanych
po szalejącym tajfunie parweniuszy miedzianych
na widok przełomów, co zastąpiły regularne wyręby,
skostniały na arendach agend geniuszy z celulozy
przerzuciłem, przewodziłem, przedmieściłem się
miastem wymarłym za częstokołem z zaostrzonych pni nowych tępych dni
ludzie w domach, parkach, co natchnione hałasem tramwajów drewnianych
nie doczekały się ostrza siekiery i piły, więc się ostały,
rozpaczając na krawędzi błoni
i strumyków bełkoczącej gawiedzi opasujących miasto,
akuratnie poderwani ze snu śpieszyli do działania
w okrążających wciąż legendach pradawnych borów
kryjących dzikie zwierzęta moralne,
które zastąpiły powolne leniwe dinozaury
jak capstrzyk elity reality zbyt leśny dla stalowych charakterów
jak siekiery zdegustowanych drwali
stanąłem, by przeczekać epokę drewna

*Adoracja*
Adorujesz zachodzące słońce
tak jak Najświętszy Sakrament
(stworzenie Bogiem nie jest
ale ma go w sobie jak idę i zasadę, więc…)
to nie kult solarny
ale po pięciu tysiącach lat rozwijania teologii i filozofii
obraz apoteozy człowieczeństwa
(zrodzonego dzięki słońcu)
w myśli najszlachetniejszej z konieczności rozbłyska
widzisz ten opłatek bursztynowej gwiazdy
kruchy jak śnieżka prześwietlony
w monstrancji bezlistnych, styczniowych drzew koron
na ołtarzach złożonych, wzniesionych jak do modlitwy
dłoni domów i kominów
wśród teoforycznych procesji wysokich wietrznych chmur
w styczniowe popołudnie od emocji niecichnącego serca
serca jednoczącego i jednoczonego
w strzelistym akcie zrozumienia wszystkiego wzdychasz

*Do kroćset*
Jakąż skałą krwi jest ta kroć?
krwawię ciągle, bo wiem,
że ja sam i serce jedno jak słońce ran
krwawię, bo to już nie kroć jest jutra
ale dziś, księżycowe dziś
westchnienie płuc jak gór – gdybyś, chociaż ty raz
lawina myśli nie zastąpi wodospadu słów opisujących ciszę
a kysz świecie pusty i zły, a kysz
tylko ty ja tylko ja ty wreszcie
nawet – do kroćset
otwartych serc i nieb

*Noc sylwestrowa*
Serce męczy się pochylone
nad swym losem spętanym
gwiaździste niebo ledwo przynosi
rozluźnienie jego więzów
serce łka w sylwestrową noc
nic zmienić już nie może
nic nie zmieniło i chyba nie zmieni
nawet, jeśli samo zmieni się w cnotę lub grzech
w trój jedni zawieszone – siebie, jej i miłości
cierpi, cierpiało, wycierpieć musi
skutki zjednoczenia z galaktyką nieznaną
ot prawda, gwiazdy nie uwolnią od uczuć i marzeń
marzenia nie uwolnią z teraźniejszych kajdan
noc ostatnia to ich nieubłagany kat
gwiazdy, serce i żal

*Reinkarnacja rozkoszy samej*
Od do idę przez śnieg, tonę w tym śniegu
płatki różnoramienne wciąż padają
zastygającą ciszą na moją głowę katedralną
zamarzam jak witraż biały, przez który prześwieca tęcza
w kolorach siedmiu, a raczej odcieniach szarości pleśń
tęcza duszy wędrującej przez cmentarze dogmatów
hipopotamy północy, ibis obcy, krokodyl Nachodki taki słodki
i mini smok z Nostromo Sodomy
niosę jajo Morza Martwego unicestwione w soli i asfalcie
jajo, które umarło w człowieku, kiedy spoczął pod dębami Mamre
jakim byłem jeszcze rano, kim byłem, Abrahamem?
przechodzę przez bramę zimy, którą wzbudzono wirtualnie,
by odżyła reinkarnacją rozkoszy samej zastępując wszelkie czułości
nazywane onegdaj ogniskiem miłości żywotnej
od do idę przez śnieg, padam weń i zastygam na chwilę, lecz powstaję
nie chcę się poddać niewoli
nie chcę się poddać niewoli tej zdrady

*Drąg fyzykalny*
Drąg fyzykalny i grówniane nożyce
dorzucone do pogrzebacza fynansowego
tak sobie to leży na złomu kupie
jak niegdyś pobitewne, popowstańcze aruże
ale dzisiaj już nikt nie powie
– to w Polsce, czyli nigdzie!
oto ja, który zakupiłem
maszt ogrodowy właśnie
na pudełku napis – produkt typu Germany
w Wuhan zdjełany
ustawiłem i zawiesiłem na nim
wimpel w barwach polskich
niech powiewa nad dziedziną Polaka
właściciela kupy złomu
post.., post.., post…, post…
oto ja, stoję pod nim z włosem sczochranem
Polak żywy i wciąż niemartwy
moja dziedzina oblewana jest Morzem
niezłowrogim i gościnnym
zapraszam do się orły, orłosępy, orliki
wszelkie wirtualne i nie
tylko nie czerwone

*Zżęte kłosy kolejnego roku*
Zżęte kłosy kolejnego roku
w mumie zmienione wczorajsze dni
nic żywego tu nie znajdziesz
w noc sylwestrową
kabaret ukraińsko-śląski wypowie ostatnie kwestie
w języku kaszubskim do górali w Kruszynianach
z piedestału Światowida komercji – i tyle
owce przewag i strat postrzyżone
w Ełku kot ogaca jeszcze zapomniany dach
kogut pieje w Lubaniu po organowych koncertach
Jaksa panicznie bije ostatniego denara północy
denar płacze jak żywy brakteat południa
niewczesny motocykl księżyca rozjeżdża ślimaka miłości
nienadążającego za gwiazdą przyszłości
– motocykl na gąsienicach
jest Lublin w Stoczku i na Wawelu Wawer
za późno na snopy
wymłócono wszystko w trakcie
– całorocznych żniw osobowych
jak świt powiecza teatr jest narodowy
na rynków prawdziwych scenach
aktorów światła brak

*Oczy i serca splątane*
W jej zachowaniu niecodziennym odczytałem kierunek
marszruty moich ocznych gałek
kiedyś były pełne wyrazu
plemiennego krajowego wielkopolskiego
jakieś takie były mrugające
czerwienią zielenią pulsujące
światłem zwykle dobrych, ale i przeciwnych zamiarów
ożywcze w swej lapidarności przekazu
dla komsomolskich maszkaronów kultury
teraz kurczowo uchwyciły się jej błękitu
moje gałki oczne nazwane przez nią:
„och, jaki ty jesteś dobry” z powodu napisu wewnątrz
za nią pomaszerowały w mundurach na kurhan,
wzgórze, jakiś wierzchołek Nebo samych górnolotności
chyba zmienią się już jutro w kosmiczne statki
od wtedy przecież szykują się startu jak gdyby
choć niebieski stał się dominujący
to nie pulsuje w nich zerkających
jest tylko rozbłyskiem jedynym ciągłym
a wzrok mój wszystek sam jest poza nimi
już jest cały w niej jak cel

i oto zaczęły się lekcje tanga Chagalla na niebie karminowym
oczy i serca splątane tańczą przytulone do siebie
obejmują się czule, wypełniają sobą, lewitują nad horyzontem omdlałym
to już ta jednia, to uniesienie do gwiazd wyczekiwane
skrzydlata pieczęć przełomu epok,
roku, dnia, godziny, sekundy … życia zrywu?
czy wielokolorowy fajerwerk nad nekropolią uczuć?

*Kamień filozoficzny nowej ery*
Skorzystaj z ciągłego odlotu samolotów
wszystkie jak na komendę odrywają się od ziemi
unoszą się w górę i lecą w jednym kierunku
jakby gnane popędem w istnienie wpisanym,
zewem wędrówki a przecież ludzką ręką kierowane zdalnie
skorzystaj z lotnych czasów
skorzystaj z tarasu widokowego nowej ery
skorzystaj z tych dziwów maszyn
kto konkretnie kieruje tym skoordynowanym odlotem?
a kto twoimi wizjami na wysokościach?
czyżby antyczarnoksiężnik z Florencji – Savonarola
Dominikanin rozpalony nadto nienawiścią do złota
albo ten, co zamieniał ptaki w samoloty – Leonardo
co zamienił twoje wszystkie wizje w obrazy
albo Michał
ten, co zmienia wciąż skały w dusze czyste i rzeźbi sumienia
patrz na odlatujące samoloty lat
i zmieniaj słów ołów w złoto jak puch jak oni
ołów, mosiądz, oto zachód słońca
a ty jesteś kontrolerem lotów
zbywcą słońc po zmierzchu
tych, z których wyłoniły się czyste złote dusze
rozpięte na sztalugach nieba dusze z renesansu przestworzy
sam jesteś dziś w nich kamieniem filozoficznym

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

2019

Posted: 12/25/2018 in Wiersze

https://bonito.pl/autor/alek+skarga/0

Alek Skarga „Przepaszcie biodra waszego umysłu” (RECENZJA) – Kulturatka.pl – wydarzenia kulturalne w Krakowie

https://ridero.eu/pl/books/widget/przepaszcie_biodra_waszego_umyslu/?book3d=true

*Jaguar i aligator*
Usłyszałem przeciągły ryk w górskich dolinach
rozlegający się, rozpełzający, rozbudzający, gromki
jak siedmiu Aniołów trąby
a potem nagle zobaczyłem jaguara
wspinającego się ciężko po ostrych skałach
prawie pionowej ściany dumnego Matterhorn
jaguar dźwigał w górę aligatora cielsko
w zaciśniętych jak imadło szczękach.
Wycie dzikiego kota wciąż rozbrzmiewało
gdzieś z daleka jak fanfar echo,
gdy jaguar powoli wdrapywał się na sam szczyt
wreszcie stanął na nim i upuścił aligatora
ze zmiażdżoną czaszką.
Nadrealistyczne kształty i kolory
wchłonęły mnie patrzącego
sprawiły, że stanąłem obok niego
i odetchnąłem z ulgą
bezpieczny w niewidzialnym słowie: kres, które trwało
zawieszone w zmrożonym powietrzu
jak niemilknący głos nieujarzmionej potęgi
niezwyciężonej siły natury.

*Pusty dom*
Samotny, pusty dom
firanki w oknach
ale światło w żadnym się nie pali
codziennie go widzę
codziennie go mijam
myślą, wzrokiem, pamięcią
nowoczesny, pusty dom
a z tyłu w ogródku jabłoń
rozrośnięta, zdziczała, równie samotna
z zamarzniętymi owocami na gałęziach
samotny, pusty dom
dom, w którym nikt nie mieszka od lat
dom pośrodku mojej piersi
dom, który tkwi w niej jak bagnet
zamiast ludzkiego serca ożywianego miłością
oścień, oszczep, pocisk
w mojej piersi zatopiony głęboko
choć właściwie odczuwam go
gdzieś pomiędzy sercem a głową
pomiędzy myślą a uczuciem
pomiędzy wspomnieniem a rzeczywistością
pomiędzy jawą a snem
pomiędzy życiem a śmiercią
dom, który zbudowałem tylko dla ciebie
samotny, pusty dom bez ciebie

*Podniesienie*
Termojądrowa reakcja
rozpadu i syntezy
przechodzę przez sam środek gwiazdy
staję się bratem neutronów
przenikam sobą bozon, kwark, atom
w czasie rzeczywistym
– podniesienia
czas otwieram i zamykam
i nie znikam

*W jej ramach*
Oprawiła mnie w swoje ramy
stoję w oknie zadumany w niej
jak model
obok w wielkich donicach rosną
kaktusy jej myślą przeniesione
z pustyni w Arizonie
na podwórko starego Lublina.
Ona ma smutne oczy
bardzo przeżyła ostatnią katastrofę stacji kosmicznej
ja posmutniały Stańczyk w katedrze wawelskiej
pod balaskami jak dworak
stary koń (zimnokrwisty) ja spętany niebem
mały konik (narowisty) marzenia –
obok okna pod parapetem.
Co robisz? – zapytała
kocham cię w twoich ramach – odrzekłem
i zmieniłem się (dla niej) w jednorożca z długą siwą grzywą
(bardziej Garbusek, taki gaduła konik zaczarowany)
przy pełni księżyca w środku nocy,
która spłynęła z żaluzji niespodziewanie,
by powtórzyć jej słowa:
och, ty mój zmysłowy symbolu, ty mój
mężczyzno idealny, choć i pocałuj.
Wyszedłem z obrazu
przekroczyłem te jej ramy (w końcu)
och, jakże rozpalone (w naszej pustyni słońcu)

*Pędząca lokomotywa bez maszynisty*
Pędząca lokomotywa chce się zmierzyć z tobą
ona nie jest ani czarna, ani czerwona, ani tęczowa
ona jest po prostu szara
grają surmy propagandy głośniej niż jej mechanizmy,
gdy toczy się z lejkiem komina i sukienką pługa z przodu
przez prerię duchowej poniewierki Wschodu
olbrzymia lokomotywa klekocząca
wjeżdżająca na stację w Bydgoszczy o północy
albo mniejsza jej krewniaczka
wyjeżdżająca bladym świtem z bieszczadzkiej Balnicy
prycha, grucha, podzwania,
by rano po rosie peronów kwietnych
dopaść skowronka wolności już wdeptanego w ślad kopyta
kopyta bodajże oswojonego zwierzęcia – systemowego kłamstwa
nobliści namawiają cię – opisz
lokomotywę tak jak Homer tarczę Achillesa
odtworzyłem więc na YT filmik z lokomotywą
uciekającą bez maszynisty
i gdy przypomniałem sobie pieśń Iana Scotta Andersona
zrozumiałem, że to moje polskie, zbuntowane serce
z Sandomierza, Gorlic

z Jarocina, Mielca
z Trzebiatowa, Lubania
z Babich Dołów, Szubina
moje serce uciekające przed atomową torpedą komunizmu
to galopujący mustang Zachodu
buchający parą z pyska

*Wizje w kwiatach dobra*
Zaniedbane populacje nowych aniołów
pojawiające się jak zaginione klany, szczepy, plemiona
w twoich monsunowych snach skażonych
nadlatują machając skrzydłami bez piór
lub szybując po cichu jakby na lotniach z woskowego papieru
wdzierają się w twoje sny,
gdzie już kochany jednorożec zmienia się
w znienawidzone zwierzę kryminału Wschodu
tantawy tautang tantany łantany ła
tam majaki to kwiaty zła
po cóż czytałeś Poego i Baudelaire`a?
w Księdze umarłych notowałeś formuły Trismegistosa
patrząc na rękę piszącą po ścianie karceru albo gazowej komory
lepiej bądź drewnianym domkiem jak fińska sauna
nad kryształowym fiordem lofotowym chłodnych myśli
przywitaj jak malstrom zastygłe anioły ich
te zwichrzone, sponiewierane i głodne lecz zdrowe i czyste
cywilizację aniołów przywróć wśród gęstych lasów ostatnich,
w których ukryłeś się przed nietoperzami pustynniejącej jawy
akant żywy zamiast rogu
gwiazdy prawdziwe zamiast głowy węża
dziecka sen zamiast starczych symboli
litość artysty zamiast przekory sztuki
lotne zwykłe wizerunki duchów zamiast błoniastych spadochroniarzy kosmosu
tam wizje w kwiatach dobra
tam ty

*Warkocz Bereniki*
Można wymienić liczne jej stroje
zawsze niesamowite
pobudzające wyobraźnię
można jak modlitwę powtarzać
– cudowna panienka
jest Ziemianką Niebiańską
cudowna panienko, Ziemianko cielesna
twoje stroje jak nazwy, imiona, znaki, ikony
niespotykanie czułe w kolorystyce serca,
w kolorystyce dobra
cudowna panienko, Ziemianko Gwiezdna
dotknij mnie choć raz swoimi gwiazdami oczu
swoimi mgławicami pełnymi galaktycznych łez
swoimi warkoczami komet opleć
Bereniko młodości mojej
nieba nocnego ciężko dojrzewającego nad ranem
można tak egzaltująco szlochać ze szczęścia
wypatrując w samo południe nadwyrężając wzrok
ale niesamowite wizje w duchu łaknienia
przeszywają niż światło mocniej
w ostoi, co jest jak spektrum płci nadanej
ostoi zwróconego człowieczeństwa
w wolności ogrodach

*W Kingi krużgankach*
Zaszłości pienińskie zatarte
wstydliwości panieńskie ostatnie
ni mrugnąć okiem
ni rzucić spojrzenie ukradkiem
nad przełomem Dunajca
w górę na zamek
znów w Kingi krużgankach
stąpasz jakbyś je widział
z Montelupich Czerwonego Klasztoru wyjęte żywcem
patrzysz znów jak Tatar na wszystko
a nie Klaryska
ogarnij się zanim wdrapiesz się na mury
i skoczysz z wieży
w wir spraw
leci już twój wczorajszy posąg na lotni
nad przełomem wezbranego mętnego Dunajca
leci i jakaś strzała współczesnego Pohańca
przerywasz hejnał strachliwie
czas znów po ratunek
udać się do Sącza

*Sięgnąć na stoły sztuk*
Najogólniejsze szczątkowe wernisaże
zamkowych przypadłości
kumulatywnie zsuniętych beznadziejności stoków
świadczących o wyniosłościach
halabardami strzeżonych umocowań
w świecie wasalnym i nieciągłym książęcym
ale wskazując niepodległości krajobrazów
w okruchach takich jak sanie
łuna igła świerk sowa blanka rów
zdeptane wklęsłościami aparycji
Świtezianek ubóstwa przywiezionych w to miejsce
wywrotką marki Stayer
popychanej spychaczem wielkości
tychże magnatów zasiadających
po prawicy zboża i mleka, gdyż
wina nie ma jeszcze na rynkach
a starożytności nieznane wciąż w komórkach
jakichś czynów podległych
na żniwne, szewskie, czyli plebejskie czasy
zapatrzonych jak skorupy na garnek
garnek to iście jak urna zachęty
w liściach ukryty laurowych
by upodleni wykluczeni niedomknięci
mogli wyjść pod tamą cielesności
i sięgnąć na stoły gdzie spiętrzono dobra
sztuk rozproszonych niegdyś

*Sztuki sierpem i młotem*
Jedź, czym prędzej
oddal się szybko wierzchem z Hesperyd sadu,
gdy już wszystkie jabłka spadną
będziesz musiał zostać dmuchawcem
na pustyni klubów jazzowych,
gdy wokół policzki Gillespiego rozdęte
płyń, czym prędzej
żółtą łodzią podwodną pod mostem w Frisco
wynurz się wewnątrz kuli zwanej koncertową muszlą
w połowie Beatles, w połowie Stones
zanim skrzydła poniosą cię w górę
ku sklepieniom ostatnich muzycznych fraz i potem
zamiast Ob-La-Di Ob-La-Da
zagrasz Sympathy For ..
leć, czym prędzej
rześki, jesienny jak żuraw origami nad Himalajami
w głębinie duszy Pan Samochodzik
a na zewnątrz ksiądz
ptak symbol tylko, nie anioł wieczności
jedź, czym prędzej

skróć pieszo drogę ostatnich dni przez Dolinę Śmierci
do Raju zniewolonych w Las Vegas
leć dalej, czym prędzej
nocą nad weselnymi kaktusami Meksyku
by zostać w połowie żelaznym motylem,
w połowie Trockiego ćmą
w Forkidę przekutą przez Fridę Khalo
sztuki sierpem i młotem

*Posłuj lżej*
Kulajże kulaj ulaj
ale cnoty nie udaj
pośle mniejszościowo zły
syzyfuj symoniuj syp
obłędnie naprawiony
robocie ciszy humanoidalnej
gęsi leśna gęśluj
mnogi dyrektorze w gaciach peerelu
powrósłami przepasany moskwy
na niby
gościuj gościu ści
mężny pięknobracie TV
ze sztalugami świata wartymi milion
i pędzlem z dzielnicy za dychę
wróżaj wróżni róż
gdyby nawet opadły mowy uwiędłe
w wygłupach clipów zdobędziesz piedestał zgrzytu
zgryzot nieprzyjaciela nie sięgniesz i tak
jednym haustem przyjaciela spijesz do dna
lepiej posłuj lżej nie wisłuj lże
nie wroguj dla wyraju aj waj

*Krew pada*
Gdyby wielokrotny
człowiek padał z nieba
ale by było, co nie?
a tu padają parasole, itp.
jak koty przysłowiowe
krew pada jak gdyby
do góry nogami
i wątpia zalewa
ale jest niesurrealistyczna
jak człowiek ścięty
głowy wyrastają z ziemi
po prostu jak kapusty
a tu śmierć
horyzontem jeno jest
nie zającem skaczącem

*Lęk przeinaczony*
Przeinaczony lęk karykaturalny
ucieka w roztropne czuwania nad jej twarzą
zadziwiony w oczach jej
smutek jak mój unicestwiany,
gdy konkrety horyzontów minionych
zamykają się jeszcze w ciszy
w słowach, które nie brzmią już tak samo
a lęk i taki jak przed spotkaniem z nieznanym
z pustką z dnia na dzień
z sobą u wezgłowia góry zbyt wielkiej
z nią przy duszy wodospadzie
natury miłości miłości natury
jej smutek, czy mój? – piedestał
w przededniu spotkania z rozstaniem
lęk przeinaczony
jak pogromca fałszywych przewag
stawiasz pomnik medialny
z ciał pomordowanych zwierząt
słów, które dały materiał na futerał dla serc umarłych
ty garbarz lęku wyprawiasz zabite chwile
a ona milknie jak
zwierzęta skazane od teraz
na byty w ludziach na zawsze

*Spod grobów ludzi nieznanych*
Skostniałe napoleońskie prawo rodzinne
jak mgła każdej rewolucji prawo mętne smętne
albo raczej jak różowa martwa ośmiornica na Placu de la Concorde,
miałki niewielki zakątek piaszczystych konkluzji
antykobiecych niejakiego Robespierre,
ogrodu wymiotnej wyobraźni wyroki na lilie białe,
opłacanym i utrzymywanym przez orgiastycznych bluesmanów
z buszu szwajcarskiego nakazane szarpania z dobrem
na manifestacjach pro-life jeszcze w dwudziestym pierwszym wieku
krzyczących – niech się niesie Luwr echem na falach eteru
wieków głuchych starożytnością modernistycznych,
ale koła kata historii symbolizują
na spowiedników dworcach takich jak Pere-Lachaise
tylko machiny czasu straconego bezpowrotnie na czekanie rozkoszy.
Zamknij nową Bastylię kokot światowego Baala – Franciszku z Mont Louis
(uwolnią zapewne z niej znowu szaleńców, fałszerzy i kazirodców)
w imię sprawiedliwości księgi i prawa do życia
nieudziwnionego nawet w Bateau-Lavoir
w przyszłość nowych krystalicznych światów równouprawnionych
z żołnierzami słowa i malarzami wyrusz wreszcie
spod grobów ludzi nieznanych gwieździście

*Krasnale nierozpoznane*
Skorzystaj ze skostniałych naigrawań
losowo wybranych krasnali
z naszości i obcości w kumulatywnie
rosnących oczekiwaniach na niezdolności
do pokazywania elementów klimatycznie skrajnych
w naszości i obcości skrępuj duszne lata
olbrzymów niechcianych przez centra kinowe
wyrywające się przed sprzedaż hamburgerów
godząc w centra handlowo-gastronomiczne
zausznicy średniowygadanych pozorantów
pomnikowości rozpierzchną się
w ogóle nie patrząc na nic ani nie wzywając pomocy
od demiurgów cichnących w niszach Alei Piątej
o trzeciej trzydzieści po zmierzchu boga Sorosa
gdy kwiaty wezwą kogoś do pokutowania w losu chaosie
chyba niebieskie ptaki albo czerwone słonie wtedy naszość i obcość zmienią się w coś,
co przypomina olbrzymie krasnale dzisiaj
krasnale rozpoznane i nierozpoznane

*Solowy występ*
Zewnętrznie solowy występ wydawał się
całkiem dobry do czasu
jak na warunki panujące na scenie
i widowni oczywiście nobliwej
bomba spadła po chwili
uderzył w klawisze niezbyt płynnie
korciło go, naoglądał się koncertów Cecila w Ornecie
nasłuchał dodekafonii w Wiedniu
uderzył zbyt śmiało, złamał palec
bomba uświadomienia spadła
jak we włoskim filmie Droga
jak wiadomo powszechnie, kinie nowej realności
wewnątrz gotował się i ściskał jak pięść
chciał zawsze ją podnieść nad głowy
chciał podłym zgotować egzekucję dźwiękową
zgotował

potem żałował
choć sporadyczne oklaski
okazały się doceniać reżyserię i kurtynę
artysta zemdlał ściśnięty buntem nazbyt
po wykonaniu koncertu dziecka nocy Walpurgii
to uderzenie w klawisze nauczyło go pokory
wobec fizyki przyrody
zewnętrznie bladość wszelka wyglądała
na matni purpurę
i vice versa
takie to bywają mistyfikacje
artysta okazał się tęczą jedynie
tęczą przed burzą aczkolwiek
dobre i to, ktoś powiedział,
może Didi
skandal – z jaskółki zlatując,
odkrzyknął Gogo
klap klap klap – taki był finał
*W Kingi krużgankach*
Zaszłości pienińskie zatarte
wstydliwości panieńskie ostatnie
ni mrugnąć okiem
ni rzucić spojrzenie ukradkiem
nad przełomem Dunajca
w górę na zamek
znów w Kingi krużgankach
stąpasz jakbyś je widział
z Montelupich Czerwonego Klasztoru wyjęte żywcem
patrzysz znów jak Tatar na wszystko
a nie Klaryska
ogarnij się zanim wdrapiesz się na mury
i skoczysz z wieży
w wir spraw
leci już twój wczorajszy posąg na lotni
nad przełomem wezbranego mętnego Dunajca
leci i jakaś strzała współczesnego Pohańca
przerywasz hejnał strachliwie
czas znów po ratunek
udać się do Sącza*Solowy występ*
Zewnętrznie solowy występ wydawał się
całkiem dobry do czasu
jak na warunki panujące na scenie
i widowni oczywiście nobliwej
bomba spadła po chwili
uderzył w klawisze niezbyt płynnie
korciło go, naoglądał się koncertów Cecila w Ornecie
nasłuchał dodekafonii w Wiedniu
uderzył zbyt śmiało, złamał palec
bomba uświadomienia spadła
jak we włoskim filmie Droga
jak wiadomo powszechnie, kinie nowej realności
wewnątrz gotował się i ściskał jak pięść
chciał zawsze ją podnieść nad głowy
chciał podłym zgotować egzekucję dźwiękową
zgotował

potem żałował
choć sporadyczne oklaski
okazały się doceniać reżyserię i kurtynę
artysta zemdlał ściśnięty buntem nazbyt
po wykonaniu koncertu dziecka nocy Walpurgii
to uderzenie w klawisze nauczyło go pokory
wobec fizyki przyrody
zewnętrznie bladość wszelka wyglądała
na matni purpurę
i vice versa
takie to bywają mistyfikacje
artysta okazał się tęczą jedynie
tęczą przed burzą aczkolwiek
dobre i to, ktoś powiedział,
może Didi
skandal – z jaskółki zlatując,
odkrzyknął Gogo
klap klap klap – taki był finał

*Na Prudach i Łubiance*
Tak twierdzisz
– widok twojego księżyca jest piękny
a pamiętasz ile księżyca
było u Bułhakowa?
trudno cię zrozumieć w zachwycie
wczoraj skradłaś mi pocałunek w środku nocy
zdziwienie i poirytowanie, olśnienie i zapomnienie
ani ty Małgorzato nie znasz mnie w pełni
ani ja nie znam twojego księżyca w nowiu
nie jestem z tych najgorszych ciał niebieskich
ale unikaj lepiej światła zbyt intymnego
szczególnie wczesną wiosną,
byś nie musiała pisać pamiętników,
by je potem palić,
by ze złem paktować,
aby je znów odzyskać
nie całuj mnie nocą, gdy gwiazdy migocą
a psy szczekają na bezdomnych, zniewolonych literatów,
jakim ja jestem obok ciebie
nie całuj mnie Małgorzato w ciemności
nie znasz i mnie i ich wcale
nie zaproszą cię już nigdy do Moskwy na bale
księżyca tam nie ma i słońca prawdy i cienia
eukaliptusy rosną dziwne
kołyszą się misie komisarze na każdym
na Prudach, na Arbacie, na Łubiance
a ja śpię i się uśmiecham i tak, przez sen

bez pocałunku śmierci
w Polsce – Wschodu Itace

*Tamy na zalew*
Zalew miłosierny
tamy bogobojne
schemat świat
schemat do
schemat góry
schemat nogami
zalew miłosny
tamy emocjonalne
strzał w dzień
strzał dziesiątkę
strzał och
zalew cudowny
tamy w arcydziełach dobra
po zupełnym uciszeniu
nagle mocy
nagle tego
nagle świata
nagle w stwarzaniu siebie niemożliwym aksjologicznie
zalew myśli
tamy boskie
po jutra
po zła
po kres
tamy
co szcz sił ęśliw w nogach do ość mety niedość

*Odnowa języka*
Niewiele się namyślając
wkroczył w odwieczne ostępy języka nowomów dyktatora
odkrył prehistoryczne języki i pisma klinowe (pozaklasowe)
i pierwsze stenogramy myśli nieuczciwych pod ławką
te skróty zbrodni, te symbole wypaczeń, ten swąd z paleniska belferskiego piekła
podszedł do sarkofagu historii bezbożnej
i włożył rękę pod poduszkę mumii swobody
namacał przycisk, nacisnął coś – błysk, grzmot
Prometeusz oświaty pogan odpadł od ściany odcięty
to nie był Kaukaz, to już było socjalizmu K-2
namówił Skarabeusza żeby mu pomógł wyjść z sarkofagu prawdy
a ten raz dwa trzy, naszkicował plan
pozbądź się mumii ibisa, kompromisu zdrajcy – doradził
skąd skorupki, bandaże, skąd to w tajnym ichnim NSA
termowizja języka wystarczyła
Adam Eden Ezaw zew cześć dym
skrót do Marsa Marksa Monza Firenza
słono zapłacił za pismo nowe, styl słodki
język uchwycił linę życia zakręconą jak lasso
nostryfikacja dyplomu notariusza dobrej miłości
Homer z Ur, profesor Platon z Pasadeny                                                                   i wreszcie Alighieri odnowy

*Gołębie milczące*
Ale żeby tak nagle powiedzieć
– sprostam, na pewno sprostam?!
szepnął gołębiom wtedy milczącym za dach krach
wy nas wszystkich nacie mm ma za myśliwych
– dopowiedział jastrząb nocny się mocujący z nimi
ale nawet nie znalazłbyś siebie w takiej sytuacji
nawet nie, w kartonach na granicy światów
a już zamurowano ptaka niewinnego lotnego
chyba to Picasso
albo ktoś z tych kręgów
politeizacja po pokoju
socjalizacja pop koju
ateizacja s pokoju
graffiti na ścianie układnego warszawskiego pokoju
papierowe gołąbki na patykach w pochodzie codzienności
i w gołębnika ch głębi komuniści zaczęli
odliczanie po po ko ju po ko ju i buuuum prawie
Kukliński to przerwał – sprostał
bo inaczej bylibyśmy jak te kubistyczne
płótna w Guernice tkane
zawieszone na galerii galerach krzywych wież Moskwy
Amerykanie je namalowali sprayem swoim
i opatrzyli podpisami:
byłem, zrozumiałem, zwyciężyłem
wracam do Maryland z Picassem Syrenką
jestem murem za nim za murem już
bo wart miliony Polaków dusz

żywy ch nie umarły ch

*Zero przypadek a jedynka*
Złożona sprawa, zawikłany problem
niesiona wiatrem rewolucyjna pieśń ewolucji
zakutana w jedno słowo: przypadek
pulsar przypadek a kwant
pierwiastek przypadek a aminokwas
błoto przypadek a dusza
niewiasta przypadek a żebro
jabłko przypadek a wąż
rylec przypadek a znak
zero przypadek a jedynka
płonący przypadek a krzak
kamień przypadek a stal
maszyna przypadek a wojna
rzeź przypadek a imperium
tolerancja przypadek a fraternia
współpraca przypadek a selenonautyka
zniesienie aluwialnych przemocy (zdarzeń)
nurtów słusznych i nieprzekraczająco jednoznacznych (w aktach)
może wpłynąć na ukształtowanie powierzchni od mózgu poczynając
rewolucyjna pieśń ewolucji
zero jeden zero mgła

zero jeden zero trzask
zero jeden zero zła
zero jeden zero łza
zero jeden zero idea
totalitaryzm stworzenia jednego jedynego
zasłaniającego się światłem
nieś puść nieś puść nieś puść
nieś rozbij jak jajko (świata-serca)
uśmiech uśmiech śmieć grzech
nadzieja przypadkowo ja
śnij w niej
nie wiadomo co
śmiej ja śmiej a resztaaa

*Na widelcu języka*
Na widelcu języka nabity człowiek
oto opieka się go nad płomieniem
spirytusowa lampka w laboratorium
to może i lepiej
cóż, jeśli to rozżarzone węgle podkręconego grilla
to gorzej dla niego w biesiadzie
lecz może być to ogień czyśćca ludzkiego
przegranych w wyborach
albo demokratyczny żar piekła sądu skorupkowego
ty jesteś i widelcem i ogniem
możesz być też tym człowiekiem
odpowiednim kęsem dla ognia nieugaszonego
zanim cofniesz rękę cofnij język
pomyśl byś nie płoną na darmo

*Na środku rzeki tej samej*
Zadłużony cygański baron Staffa
wypowiedział wojnę przyrodniemu bratu
na przedmieściach Łodzi
brat przybył spod Sącza gotowy na tytuł królewski
ale ruscy możnowładcy zabronili roszad i koronowań
zmiana się nie odbyła jak wtedy, gdy
Gomułka oślepł na widok Gierka
jakby widział go w KaCe raz ostatni odszedł nad Cedron
po tym jak czkał słowami Stalina Chruszczow
nie wiedząc czemu i udawał, że nie zna Jeżowa, Jagody i Berii już odmieniony
albo jak potem, gdy niedzielny Tusk był ogrodnikiem podzielonego Jaruzela
w klaustrofobię generujących ogrodach
gdzie posągi Arytmetyki i Abramowicza wymienili na Adamowicza
a na półkach w chłodniach wschodnich
sotnie z terakoty ustawiał od niechcenia
aż wziął do ręki figurkę Kaczyńskiego – ojca rzeki, księgi i ziaren
poddał uwadze Politbiuru słowa jego współrządne,
który rozmawiał ongiś na kosmodromie z żupanem Putinem
zadłużony Putin był już po rozmowach z lwowskimi banksterami
obwołali go wkrótce baronem cygańskim w Wiedniu
doszło do okropnej pomyłki związanej z kolejną zamianą miejsc prorockich
i Żydzi do dzisiaj tkwią w tym błędzie
chociaż Cyganie już wyjechali do Anglii
z łodzi nie wszyscy nasi wyskoczyli jednak
na środku rzeki tej samej

*Niepotrzebne starcie*
Zgoła niepotrzebne starcia
lichych nietoperzy z przykucniętymi lwami
na jednej z sawann Syberii
po zmierzchu
we śnie?
o nie!
legendy i mity Zachodu tam nie dotarły nigdy
lodołamaczami starają się zatrzeć
ślady po prawdziwych zwierzętach
w kraju rad czy nie rad
więc po jutrze już zginie tundra?
i ci, którzy chcieli ją posiąść?
tak, uciekaj stamtąd za koło za umarłych szlak
ale wszędzie wojny światów:

wołów piżmowych z prekursorami
zbijania pieniędzy na piżmie
bobrów z przemysłowcami futrzarskimi nowych porządków
długie noce zatapiania przez zorze
białych niedźwiedzi, bo białe jak morze
siłowania się renów z Nieńcami
pertraktowania Niemców z gazownikami
pogoni Czuwaszy na dzikich konikach
za Krasną Armią na saniach
starcia petroglifów neolitu z odpadami barbarzyńców 5G
leci przekaz o zagładach przez świat
jak pierwszy sputnik
jak błędna informacja
jak militarna deformacja
jak rewolucji reformacja
na odzew niemowląt i czaszek – baczność!
wojna światów:
zastałego lodu i nadchodzącego ognia
niepotrzebne starcie?

a jednak nieuniknione!

*Osobita jazzowa*
Należności za okowitę spod Osobitej
bieżąco wynaturzonych skostniałych znów postenkawudzistów
zostały jak zwykle comiesięcznie osobiście rozliczone
w przededniu nieśmiałych zapowiedzi zniesienia katastralnych obmiarów
piwnic jazzowych Krakowa
tak zaimprowizowanych i zapitych, że hej
góralskie na Krupówkach rozlegające się,
bo przecież już nie hejnał zagrany z ratusza,
i to nie przez starożytnego Muniaka bacę
ale przez nowożytny Jazz Band
Ball juhasów –
to hasło przejścia bram delirium
sklarowanych podpowiedzi, choć lekko zmrożonych, z konfesjonałów
pod ołtarzem Wita
powodujące umniejszenie pitności miodów
w lochach przedzierzgniętych usłyszano echa
zahaczając o wyniesienie innych, niejasnych do końca upadłości
i wad przekupnie milknących nagle strażaków z odległej Ochoty,
zmilczano, że
są są sąsiedzi sądów sędziwie przekupnych
w absolutnym piekle kobiet
osiadli pod parasolami Krakowa
to przyszłe śpiewaczki te kwiaciarki brzemienne
jazzmani obywatelscy teraz to kwarciane wojska
na kwadratowych Prudach Proroczych Huty
żegnaj okowito spod Osobitej
wielożenność i wielodzietność skopiowanych zbędnie primadonn i basów
z varietes Kazimierza będzie od teraz przysłowiowa
w zetknięciu z purytanizmem byłych członków TSA KSU
wstępującymi choćby i do wulgarnych związków szczerej miedzi
na trzeźwo samotni
*Ciemny towarzysz Xi*
Za dużo odosobnień towarzyszu poeto
i nie chodzi o obłędne sprawdzanie procesów starzenia myśli
w karcerach gwiazd dla piękności panującej klasy
lecz o zgubne decyzje wzlotów słów zbyt arbitralnych na planach zbyt szerokich
jasny towarzyszu Xi+ (Persei) w Galaktyce Czułki
bądź pod kasztanem Sołżenicyna pod wieczór
bądź, bo komisarz ludowy i towarzysz obywatel tak chcą
a ich chcenie takiego spotkania to możliwość dekapitacji
spójrz tylko, co stało się z szefem Massolitu
nie tylko ty możesz być ofiarą oleju (słonecznikowego)
lub jego braku na torowisku (tramwajowym)
możesz łuny jak zorze mieć w głowie do końca życia ichnie
jasny towarzyszu Xi- (Alfa Centauri)
towarzyszu bogobojny z Rosstransbudnaturgorodiszczolepia
zbyt wiele tych dni w obłędach dowodowych wątpi
do trzewi przemawiających, a wywołujących odruchy robaczkowe
w głowach towarzyszy ciemnych
bądź pod zegarem na rogu Szpitalnej i Zaginionej
bądź, bo przywódca i sekretarz tak chcą podpisać nową listę
a chcenie ich to prawdopodobieństwo dekapitacji milionów
lecz zważ, że poeta to nie motyl, a motyl to nie tramwaj,
a tramwaj to nie czołg, a czołg to nie głowa supernowa
więc z wiosną nie czołg, a właśnie jakaś głowa
potoczyć się może przez ulice Wszechgwiezdnej Moskwy
oj, najprędzej Xi

*Chmury abstrakcji *
Synchroniczne skalkulowane do bólu
wyliczenia piętnastu matematyków ciszy
zasianej od Cancun do Magadanu
zrewolucjonizowały nakładanie mandatów
na ministrów hałasu
niegdyś niebotyczne sekwoje w Kordylierach umysłu
zawyrokowały na Sejmie jakimś o rozliczalności chmur
dających się podzielić
wędrówka dusz nie jest wędrówką chmur
powiedział Drzewiec

i wyleciały wszystkie precyzyjnie
wedle map gwiezdnych kierowane
lotnością umysłów wspierających letargi,
gdy Ziemia spała jeszcze a sekwoje niespokojnie drżały
nastało skalkulowane dłubanie w jako takiej ciszy
eksploratorem wzajemnym
niby chcianym, pożądanym ale oklepanym i nudnym
w 40ym wieku ewolucji naczyń poważnych
i butelek zaliczanych do głośnych
uwodzicieli matematyków
wyroiły się więc szepczące gwiazdy z gniazd węży
a cisza zgasła tuż przed nastaniem
ery zaopatrzonych lamp
a po nich fatalnie zmumifikowane i nierzucające ani snopów
ani cienia ani palenia ani spełnienia
chmury abstrakcji bogów

*Kamień filozoficzny nowej ery*
Skorzystaj z ciągłego odlotu samolotów
wszystkie jak na komendę odrywają się od ziemi
unoszą się w górę i lecą w jednym kierunku
jakby gnane popędem w istnienie wpisanym,
zewem wędrówki a przecież ludzką ręką kierowane zdalnie
skorzystaj z lotnych czasów
skorzystaj z tarasu widokowego nowej ery
skorzystaj z tych dziwów maszyn

kto konkretnie kieruje tym skoordynowanym odlotem?
a kto twoimi wizjami na wysokościach?
czyżby antyczarnoksiężnik z Florencji – Savonarola
Dominikanin rozpalony nadto nienawiścią do złota
albo ten, co zamieniał ptaki w samoloty – Leonardo
co zamienił twoje wszystkie wizje w obrazy
albo Michał
ten, co zmienia wciąż skały w dusze czyste i rzeźbi sumienia
patrz na odlatujące samoloty lat
i zmieniaj słów ołów w złoto jak puch jak oni
ołów, mosiądz, oto zachód słońca
a ty jesteś kontrolerem lotów
zbywcą słońc po zmierzchu
tych, z których wyłoniły się czyste złote dusze
rozpięte na sztalugach nieba
dusze z renesansu przestworzy
sam jesteś dziś w nich kamieniem filozoficznym

*Jak pogodzić siebie i nas?*
Jak to pogodzić, jak?
jak pogodzić siebie i nas?
uśmiechać się przez całą wieczność
płacząc nad rozstaniem niezbyt udanym
jak mlekiem wczorajszym rozlanym dziś,
gdy jej rozwiane włosy jeszcze nie uległy
rozproszeniu w ducha przestrzeni
w tej obojętnej już próżni, zanim uśmiech zniknął?
czy jej oczy zamglone będą zawsze sprzeczne
ze spojrzeniami nuklearnymi moimi w teraźniejszości?
rozluźniam więc przyczyny, cząsteczkowe przyczyny,
powiązania atomowe odległości psychologicznych
motyli samotności skazanych na nałogi golemów terapeutycznych
jak pogodzić siebie i nas?
jak to pogodzić, jak?
jak to pogodzić z tak czułym jej wchłonięciem
całego mnie i zamknięciem w słoju,
gdy kołaczę w jej sercu i szamoczę się
jak motyl w twierdzy kwiatów obwarowany delikatnością
a ona cała drży na progu mojej ciszy,
która odeszła na zawsze do jej ust?
weszliśmy dziś razem w ludzkości ideę bezustannie rozpraszaną
wjechaliśmy mułem pancernym niewybaczenia do świątyni czasu
jak pogodzić wojnę i śmiech, motyla z czołgiem,
miłość z pustką słów, wreszcie samych siebie i nas?
jak to pogodzić, jak?

*U stóp arki*
Znajdź mnie, jeżeli pragniesz
zadośćuczynienia, miłosierdzia, ostoi
znajdź mnie, jeżeli pragniesz
by stado młodych kruków przeszłości

przeleciało nad domem dobrej nowiny
najmądrzejszych ptaków z wyroczni Apollona upadłej
ale myśli onegdaj uroczej politeistycznie

U stóp arki przyszłości, którą zarządza wiatr
zmieniający się w gołębicę
znajdź mnie, jeżeli chcesz bym podał ci
zieloną gałązkę ocalenia już
z jedynej Ziemi oczyszczonej
wzniesionej wysoko wiecznej ducha ostoi

*Lotni*
Nie wiem jak wysoko wzleciał
pierwszy anioł Boży
i nie wiem jak nisko upadł
po słowach: non serviam
ludzkość wzlecieć może wyżej
i upaść niżej w wolną nieprzymuszoną wolę
hokeistów, złodziei i sekretarzy generalnych
zrobiony w gołębia wzleciał
jak mu się zdawało wyżej
cokolwiek niż gołąb, jako taki partner jego
lecz ani zrobiony na szaro ani na tęczowo
gołębiem nie będzie
w upadku aniołem tak, i owszem
lecz słowo nie przynależne do niego opuści go
jak mniemania zmyślenia odniechcenia
w zapewnieniach zdeterminowane fanatyzmem
uczuć intelektu, co światło zobaczył nie swoje w sobie
choć w nie swoich piórach się iskrzące
więc przodujący hokeiści, niezłomni złodzieje i sekretarze generalni
są gołąbkami pokoju jednego
swojej szarej komórki klatki jedynej
i o tej historii niezapomnianej tyle tylko

*Cloaca Maxima Ubu*
Są takie lotne scenariusze końskiej propagandy
czy chcesz w jednym z nich zaistnieć?
pod jaką postacią?
wiem, chcesz być Świętoszkiem Moliera
i Gavrochem Wiktora
ale czy Królem Ubu Polakiem Alfreda
chcieć to móc, proszę bardzo
scenariusz się pisze, szukaj przebrania
ćwicz tembr i mimikę
najlepiej na tafli lodowej
użyj sopli zamiast zębów
wkliknięcia i odprzeciągnięcia, niedotknięcia i poplecenia głosowe
to teraz dominuje w technice scenicznej
końska propaganda wymaga mocnych scen
wulgarnych słów i szybkich pustych mów
podwieszę twoją postać wysoko
na pasach i powoli będę cię spuszczać

do studni życzeń
a ty hej tuj hej tuj hej pluj na świętości
byś zniknął w diamentach cały
czeskich brukselskich jakichś
(Cloaca Mxima)
scenariusz piszę pisze się pisz się
poemat chwalę poe mat
gawiedzi pozwalasz na wiele
populistom na pohybel
z lóż
(biorę się za słowo jak za chleb
rzeczywiście tak jak księżyc konnicę ludzie
znają mnie tylko z jednej jesiennej wśród spadających liści
galopującej bez głowy
strony)
rozkład jazdy Apolinaire`a w scenie ostatniej
czasy scenariuszy postrealnych Bukowskiego mijają?
Cloaca Maxima będzie zabudowana
zaśpiewają – cześć tobie Kato zwany Cenzorem

*Enuma elisz *
Ostatnie namaszczenie planet szykujesz w zakrystii dusz
są dziełami skończonymi, są elokwentne jak bogowie Uruk
te twory miliardów milczących, przemijające
Tiamat ich rodzicielką, a Marduk piastunem, kiedyż ich zagłada
pozostaną tylko po nich oczy, gałki oczne, oczu źrenice
krągłe spojrzenia ku gwiazd przeznaczeniu
wyzwalają ich tęsknoty zaklęte, zastygłe
jesteśmy na drogach planet, my ludzie ich dzieci zabłąkane czasem
bądźmy na pogrzebach meteorów i narodzinach komet celebransami
stańmy na podwyższeniu i płaczmy jak trzeba
z samego tylko kosmicznego wzruszenia
kolebka nie przerosła grobowca przecież,
a może przerosła?
jesteśmy kapłanami i prorokami dla pogańskich galaktycznych dróg
namaśćmy na ostatnią drogę tych przyjaciół niepozornych
te okruchy zrodzone z mitów i łez
na drogę dla machin czasoprzestrzennych, zakręconych w deltach jak my
czyż ujrzą kiedy poród nasz wtóry?
przód słońca takiego jak nasze to ciemna strona wiedzy
nigdy? zapewne nigdy, nigdy nie odkryją naszej wolności
po śmierci!
gdy w górze będziemy..
a one pod zigguratem nieba w dole ciemnym

*Rozchwiany walc*
Zdarzyły się niewielkie odchylenia od normy
w czasie lotu nad Szwajcarią
modułu nowoczesnej stacji kosmicznej
nazwanej: „Rilke w Muzot”
potem nastąpiło ciągłe zniżanie tegoż
i nieuchronny upadek w fale Dunaju
obok miejsca gdzie Ivanovici grał Nokturn cis-moll Chopina
na pogrzebie Attyli
dzisiaj nie odróżnisz precyzyjnych Pieśni Orfeusza
od rozchwianego walca wiedeńskiego
granego po wielokroć w Linzu i Monachium
ani galicyjskich wyrzutków Cesarstwa Austro-Węgierskiego
od zwykłych zjadaczy chleba,
co to czytają Wyborczą i porzucają wszelkie wybory
odchylenia zaczynają się w piaskownicy cywilizacji
a kończą na falach eteru i wysokich orbitach
– czuj! stary pies szczeka
– rozdziobią nas kruki i wrony
– silni, zwarci, gotowi
– tęcza, pacyfa, kotwica, logotyp Solidarności
– które z powyższych jest niewielkim odchyleniem od normy?
nie zgadnie już ani Attyla ani Luter
ani Mustafa ani Jan Trzeci ani Franz Joseph
ani Ivanovici ani Lehar ani Strauss
ani Rilke ani Kokoschka ani Kafka
ani Hitler ani Orfeusz
ale ty jeszcze możesz!

*Elity w kokonach*
Zazwyczaj niezbyt eleganckie elity
pretendują do rządów wolności
gdzie one mogą wszystko a inni nic
mogą ścinać królów, bogów i proroków
wyrzucać z grobów biskupów i palić relikwie poetów
a inni tylko chylić czoła jak cheruby w Babilonie
elity nie są złe same w sobie
są narzędziem diabolicznym przez swą megalomanię i butę
lity krzem przemawia bardziej do ludzi pospolitych
marmolada do błędnych rycerzy
ambrozja utracjuszy do pseudointelektualnych wariatów i sług
księżyc do księcia, który księciem będzie zawsze
nigdy królem choćby był z marmuru i spiżu
z węgla i stali, z roli i z soli, z kiszek mysich i totemów
z twardych ideologii, myśli i definicji światopoglądów
elity zawsze służą księciu – to dworacy
bezwolni, marionetki mistrza
srebrzystobiali udający buntowników krwistych
w hegemoniach zbudowanych jak kokony
nekrofagi życia w sarkofagach społeczeństwa
w formach przetrwalnikowych, gdy trzeba

*Sekret odwieczny*
Znikną wasze ślady w stawie
gdzie nenufary to liczne śmierci bolesne
a księżyce zwielokrotnione w toni
to mroczne przepaście nastroju
na mostku nad stawem
dotykasz ciepłego ramienia najdroższej kobiety
i nagle ona zmienia się w mistyczne płótno Moneta
a ty w sowę Minerwy
co was łączy teraz?
tylko noc i jej sekret odwieczny!

*Na zesłaniu*
Na zesłaniu anioł mój
w moim towarzystwie niech uwielbi nowy kraj
zesłaniec na dale zachodni

jak tornado nad Grenlandią
więc siadaj ze mną dzielny wojaku weteranie
do stołu, jaki mam
zagrajmy w warcaby zniczami pamięci
obsłużmy wieżę audio
niech otaczający dźwięk uwielbi dusze nasze dwie
wszak ty jesteś duszą samą
a ja ciała już nie pragnę
zagrajmy razem: słupnicy, mentorzy, eremici
zesłani ze słońcem na pątniczą Elbę
na piach, na rozgwiazdy złóżmy dąsy nasze
grajmy i słuchajmy mórz wiekuistych subtelności
pieśni małych czas
przyswajajmy kwiaty dźwięków pełnych
niech w nas dziwne zakwitną
jakże skromną bielizną raju
oswajajmy zorze i noce jak rumianki
w kolektywnym sporze o pozostałości Grenlandii
odwołają nas razem do centrali?
i co wtedy, jakie tam plany
w kwietnych symfoniach pójdziemy tańcząc obejmujący
i obejmowani przez nowy świat?

*Wiek śliski*
Wiek gładki, wiek śliski
nie do utrzymania w ryzach
już lata dwudzieste prawie
ale nikt tańczyć kankana nie chce
ani budować obozów by skoncentrować obcych
obcy mieszkają między naszymi
i wciąż ich więcej, więcej, i więcej
nawet nasi coraz bardziej obcy
nasi dziwni jacyś, zieloni, czerwoni
i tacy jacyś szorstcy, nie gładcy i obojętni
a wiek, który nikogo nie dotyka
wyślizguje się z rąk
szybko z oczu i serc umyka

*Oceany błękitu rozchlapanego nad niwą*
Tych kilkanaście słów bladolicych bilardowych
z blednących głów i snów pilotów balickiego lotniska
posrebrzonych klamek kokpitów w bezdusznym schemacie nostalgii
około północnej pustyni Błędowskiej zamierającej w kloszach dmuchawców,
kruchości skaczących z helikoptera nastolatek zdezintegrowanych mentalnie
w nowiu eksperymentalnie emocjonalnym wśród zórz wstępującej dojrzałości,
albo z nawigacyjnie stolikowych wież spadochronowych bliżej Katowic
pod kopułą reaktora nocy
jak chyba ta weselna biesiada do rana na kutrach naprzeciw Wawelu
gdzie ona i ja, gdzie ja, ja zasnąłem na księżycu czarnym
odbijającym się na falującej tafli rzeki równie niewidzialnej z balonu
znajduję tu siostrę miłosierdzia bez bólu
w kitlu białym z ręką drżącą, bladą nade mną
cięcie skalpelem jej chirurga i
dusza uleciała do niej skrzydlatej prawie
poszybowała nad Łęgiem, nad Mogiłą
zawróciła z lilią w dłoni, lilią buntu, lilią Wandy,
jak orzeł zakołowała hen nad Bielanami, nad Skałą, niwą Jury
one oceany błękitu rozchlapanego w naszych spójnych, jasnych tęsknotach
otoczyły nas lekko opadających na łąki tynieckiego poranka,
które są jak stoły bilardowe dla koni białych rycerskich
wyganianych na nie świtem, który nieruchomo zawisa w mgłach

*Meteory mentorów*
Zawsze bądź wierny meteorom mentorów
a nawet więcej
sam bądź meteorem
i wyleć innym na spotkanie
lotem bezpośrednim, nadciągającym
– z ewolucjami
zawsze wstępuj z uśmiechem tam gdzie
masa i energia to jedno
ale ciągle brak szczerych uśmiechów
wreszcie rozwiąż równanie Joba – skorupy i gnoju
zerwij kaptur i maskę Vadera
kluczenie w piątego wymiaru Pampasach
pozwala na chwilę odbudować autorytet Lucasa
ale potem może być niżej, gorzej, ciemniej
czas rozjaśnić twarze Absolwentów i Robinsonów
zaproś jakiś meteoryt na ten komers kosmitów
wyleć mu na spotkanie
a rozedrganą jak światło przebrzmiałych światów
cięciwą warg
wypowiedz lotu słowa: przepraszam szkoło
– szkoda, że to stało się tak szybko

*Nieobrażalne*
Niewyrażalne, niewyrażalne piękno
jej oczu
niewyrażalne, niewyrażalne piękno
jej głosu
to dobro przyrody całej w ustach, rzęsach, policzkach
ta wciągająca przyjemność słuchania burzy, patrzenia na błyskawice
a jeszcze burza jej włosów?
a jeszcze piorun jej serca?
ponad głowami w głównej nawie ludzkości całej
i ziemi czułej prezbiterium
a ja już wiem

wyrażalne, wyrażalne
piękno jej serca, wyrażalne w struchlałych kruchtach raju
czekam, kiedy wypowie do mnie słowa,
które będą człowieczeństwa mottem
te myśli wyrażalne, nieobrażalne
a ja wam mówię,
czekałem na niewyobrażalne w modlitwach
i już nie czekam, gdy na nią patrzę
a ona ideami mówi do mnie

*Kolec róży*
Igła, szpilka, punkt
z diabłami czy bez?
oś świata niewidzialnego
z aniołami czy bez?
rozbłysk światła słowa
słońca w punkcie zwrotnym
bytu jak lot ciągły
szpilka sosnowa, igła adaptera, wskazówka zegara
choć wewnętrznie sprzeczna
z ideą platońską zespolona
do cna
anioł i diabeł
nie mogą być w tym samym miejscu jednocześnie
to wiesz
punkt, szpilka, igła
zaznaczanie obiektów wszelakich
kłucie samo w sobie
wskaźnik bólu
kompas miłości
na szczycie wszelkich zawirowań nicości
moja dziecinna zabawa przebijająca dorosłych świat
oszczepem greckiego wojownika lub grotem strzały Tatanki
wypuszczonej ku białym z jeszcze drgającej cięciwy w łuku wodza
nad Little Bighorn, howgh

kolec róży dzikiej
w piaskownicy kropla krwi
ratująca życie duchowe dziecka
z rąk przedszkolanek rządowych
torturujących płaskimi obowiązkami
zanim nadejdzie rozbłysk
ucieczka ku szczęściu poza rezerwatem czerwonych
ku własnej wolności podmiotowej
niepowstrzymalności w przestrzeni obcej jak
każda siła ciążenia

*Boginio ułud*
Biegniesz do moich ud uł m a
boginio mił ości
pozwalam ci na wszystko
w niszach kał uż ach och
czytaj: co, kiedy, jak, gdzie: czytaj
boginio m a
bla bla blasku świec pur pur owych
przydajesz im
wciąż biegniesz boso po op op
kamien nej rosie z książką w ręce
do świtu zmierzasz ich z łych by
boginio m a
ele c mentarza
p u szcz ół ud łóws

*Huśtawki na ulicach większych miast*
Rozhuśtane emocje zapracowanego deprawatora
na południe od kuchni kraju onego
zasoby mórz martwych zgłębił imaginacją
teraz owoce dziwne wynajduje wyschłych stawów
z den zrobił kolebkę nienaszości:
weź ser bracie zrób z niego serce
weź mężczyznę plagiacie i zrób z niego kobietę
jastrzębie sąsiadują w Hezjoda bajkach z ideami Platona
a tu nawet nie ma miejsca na miłość szczerą
a huśtawki na ulicach miast większych
prehistorycznie wynaturzonych jak Orient bez tabliczek
jak muchy bez Egiptu władców
zacałowane wykrzywione usta w kamiennych wyżłobione ciosach
usta grobowe nie nasze
podły uśmiech skarabeusza:
weź drzewce oderwane od sztandarów grzechu
płacz sam, kadź im, torturuj owady śmierci
w kolorach indyjskich unurzane jak w pyłach
demonicznych wielu walących się na głowę nacji buntu
opłacone samoloty chłodnych kalkulacji determinizmu
uderzają w nie niespodziewanie jak chłód w słońce
zachodź niekiedy na Wschód
a dowiesz się jak kołyszą się te piekielne sztandary całe
weź stań, uspokój emocje wszystkich deprawowanych przez wieki
pozostań taki na zawsze: owoc nasz rajski

*Korium*
Korium
moje, nasze, wszystkich
toż to to samo..
przecież niczym się to nie różni od
litej stopy kurzej, na której stoi pałac Niosącego światło
korium
moje, nasze, wszystkich
korium
po ostatniej wojnie, rzezi, katastrofie, sąsiedzkiej kłótni
korium
w kosmosie, planecie, przyrodzie, duszy
korium
po zmaganiach z klimatem
korium
jedyne dziedzictwo nasze?

*Aleje niezasłużonych*
Skorodowane anioły socjalistycznych erupcji łgarstw
skamieniałe loty wszędzie
w końcu za parawanami niechcianych cmentarzy
doktrynalnych egzekucji transcendencji
w atmosferze zwiędłej od zaniechań rozumu
będące niezamierzonym odkryciem
konfabulujących egzystencjalistów
frustratów lekarzy psychologicznych dusz
żurnalistów propagandzistów obojnaczych głów
obok zewnętrznych katedr dobrze ukrytych śmierci
niechciane cmentarze pękają w szwach
grobowce w okuciach gwiazd szczerozłotych twarzy
a może bardziej księżycowych wizerunków z alei niezasłużonych
nieskatalogowanych wciąż morderców siebie samych

*Lećmy dalej lepiej*
Światło jest strzałą lecącą za pędzącym Uniwersum,
czy ogromnym rozlewającym się oceanem
nieskończoność jego przenikającym?
nieskończoność jest oceanem czy strzałą?
skończoność jest więc mrokiem, głębią, co?
a może łukiem? więc napina go ktoś?
wiem, czuję, to światło, ta strzała to moja dusza, a ja?
a gdzie moja skończoność, no gdzie?
w ruchu? w pierwszym czy ciągłym?
w pozornym zatrzymaniu? w trwaniu?
Lećmy dalej lepiej jak element swojego bytu
razem z czyimś Uniwersum
szkoda czasu na pytania
uchwycimy go i zatrzymamy i tak
nawet bez doszukania się sensu

*Harfy ziemi*
Strach jest cięciwą, struną, którą potrącasz
każdym drgnieniem rzęs
każdym spuszczeniem wzroku
poszukajmy razem skraju lasu w nas
tam jest nowy świat
otwarty na innych jak na wiatr
drzewa to tylko harfy ziemi
zagrajmy na nich kciukiem
i wzbudźmy tęskny śpiew w ostępach, matecznikach, gawrach
śpiew wolności wszystkiego, co ukrywa się przed śmiercią
w sobie samym jak dzikość odwieczna

*Podpora*
Pergola różana niestałych fiksacji frustracji
w alabastrowym ogrodzie Afrodyty
zmieniona nagle w zwykłą podporę wściekłości
spróchniałej ziemianki Berii

*Czyż jest delikatniejsze miejsce?*
Tak sobie pomyślałem,
odgarnę ten jasny warkocz spleciony cudnie
i pocałuję to niesamowite miejsce za uchem,
czyż jest delikatniejsze miejsce dla czułych myśli
dla uczuć równie alabastrowych, przez które
prześwieca słońce z galaktyk nierealności?
a co dopiero dla pocałunków!
podniosłaś wzrok, twoje oczy spotkały się z moimi
na twoim policzku białym pojawił się rumieniec
jak płatek róży stworzonej właśnie przez Boga w dniu siódmym
czyż jest delikatniejsze miejsce dla czułych myśli
i pocałunków?
a co dopiero płynących łez!
wstałaś, żeby wyjść, żeby ujść z moich ramion
wyciągniętych ku tobie
zaświeciły nagie usta i oczy ponad falbaną sukienki,

w której kielichu ukryłaś miłość kosmiczną
czyż jest delikatniejsze miejsce dla czułych myśli, pocałunków
i łez?
a co dopiero lewitujących w nieważkościach dusz!
myślę, że nie

*Sto czwarta Haydna*
Tych podłóg i sufitów nie zliczysz na cmentarzu
a emocji niechcianych zmuszanych ciągiem liter
wyrwanych z kontekstu nie przetrwasz
oznajmiająco śpiewają kosy nad krzyżami
na twoich boskich cmentarzach
zapewne jakaś wiewiórka ruda lub czarna
nawet sójka niebieskopióra w szczelinie światła
zatopią cię swoim rozkapryszeniem w melancholii
powiesz sobie, o o to tylko wietrzyk historii
ten kwiat, to żyjątko – to wyjątek
usiądziesz ciężko pod krzyżem
a jakżeż chciałbyś być
jak ten Chrystus z kaplicy Boimów we Lwowie
ale nie jesteś jeszcze
usiądziesz, wyjmiesz chustkę z rozerwanego, co dopiero opakowania
dotkniesz jej rożkiem kącika oka
a tam kropla krwi, żadnej łzy
co to, to elegijne zakończenie życia uczucia natchnienia myśli
anarchii pustki samotności asymilacji anihilacji?
– nie, to rozpoczęcie symfonii pierwszym dźwiękiem trąbki

może takiej jak w sto czwartej Haydna
krwawa pobudka na cmentarzu, ta twoja pobudka jak capstrzyk
na cmentarzu kolejnego słońca w zenicie niedotykalnym tobą
nad i pod tobą

*My nie doprowadzimy do wojen*
My nie doprowadzimy do wojen
nie to pokolenie
powtarzam to w kółko
my nie zaczniemy na nowo zorganizowanych działań destrukcyjnych
w Europie już rozgrzanych półcieni
jesteśmy zbyt zacofani
w myśleniu o prometeizmie heglowskim,
co w nawiązaniu do tomistycznych drążeń idei w ciałach
wywołał rewolucję społeczną burzowych gniazd
wszelakich maskonurów pogodowego balansu
skutkiem czego była ta nawała północna długotrwała
wędrówka paproci, mamutów, sinic
hekatomba kołujących jak smoki pterodaktyli i wolnomyślicieli
w zaściankach pretendujących do roli Świątyni Milionów Lat
Hatszepsut
my to nie oni, ni Kim, ni Hitler, ni Sargon

takie ni to ni sio człowieczeństwa,
co to raz wpada w groby zaświatów
a potem zmartwychwstaje zaraz na życzenie gawiedzi
i tak w kółko
my nie zbudujemy kontrowersyjnych piramid nad grobami
tylko konsekwentne niebieskie pociągi, co przez tysiąclecia
przewozić będą frazy Coltrane`a i grafiki użytkowe Miro
z Kłaja do Szanghaja po dnie oceanu
słabości niskości wesołości
i tak w kółko, beznamiętnie bezwojennie
dla pokoleń w krainach łagodności

*Dywan w jaskini*
Korzystając z chwil prawdy nie własnych, ze złudzeń nie swoich
odkurzasz sumieniem dywan w jaskini własnej swojej
niebieski rydwan dywan polatywacz marniejący wśród palenisk
nie unosił się dawno w tym labiryncie grot
wylatujący kiedyś ze skarbami błyszczącymi jak słońca
zapadające się i palące tak samo jak grzech
wyprawioną skórę węża przypomina teraz
odkurzenie nie przesądzi o używalności jak polerka o połyskliwości
w głębinie góry, którą zamieszkujesz już bez smoczych samic
eksponatem będzie wyglądającym porządnie aczkolwiek muzealnym
porzucone ślady prehistorii być może starczą na lekcje dwie
przestróg dla szewczyków neandertalczyków zniewieściałych w sobie
siarczyście klnących w żywy kamień wokół na widok tych ściem
*Akceptowalna przewaga*
Moja przewaga dobra i piękna
bez nadmiernej wzniosłości stylu
bez wyniosłości dobrodziejstwa dziedzictwa
to efekt synowskiego wychowania
w objawionych w dzieciństwie bazylikach
przez nie ideologicznego Platona

*Koncertmistrz ciszy*
Podjęłaś trud zaniechania kontemplacji
swoich zahamowań
w trybie dość rozkazującym
z wołaczem pośrodku czoła
kręcisz głową, sypiesz iskrami z oczu
a w ustach schabowy kotlet panierowany
robak świętojański nad tobą jak meteor
trud się opłacił?
opłacono ciebie srebrem pełni?
opłacono twoje skłonności do penetracji ciszy
w otworze tajlandzkich jaskółek nocy?

Wiem, prześcigam się w małomówności
jestem błękitnym w złotej oprawie pociągiem
ciaśniejszej na zawołanie swoje niż on
a słowa muszą się wyrywać z potrzasków pomruków i sapań
żeby zdążyć
dopiąć swego w dopowiedzeniach wagonów doczepionych uczuciem
aby na statkach burzy łakomej we mnie,
co płyną rzekami w korytach bez wody wnętrz
nie rzec: odpływam
tak, tej burzy jak fajerwerk alienacji
wiecznego koncertmistrza ciszy niechcianej zwykle

*Mon Sun*
Są przecież światowe deszcze monsunowe
i deszcze polskie gwałtowne, zbyt oportunistyczne
ja jestem zmiennym medium
wszystkich deszczowych pór Europy pustynniejącej
ostatni las naigrawa się ze mnie,
bo trwa od lat poza Google street
lecz nie mój samochód ani ja
kiedyś, gdy wyrąbią słońcu w twarz drwiący las,
zbudują kolej przez dżunglę nieprzebytą niczym jeszcze
dodam, że dżunglę miejską, jak ta w Ursusie
ja, tak ja, będę spływał po szybie pierwszego wagonu
pierwszej klasy pierwszego pociągu,
w którym ty, tak ty, tak
przemierzać będziesz tam podzwrotnicowy czas pierwszy raz
zobaczysz w końcu te krople, łzy moje
w zamyśle zmienne, użyźniające miłości i leczące serca
i wyszepczesz ledwo słyszalnie – fałsz, oj, fałsz
ha, ha, ha, mon sun

*S i G*
Sodoma i Gomora
to tylko tom jeden
z siedmiu dzieł poszukiwawczych Prousta
po zmianie nazwy
lub raczej po nazw zamianie
Lot i żona Lota będą się pisać z polska:
Orfeusz i Eurydyka
a pań niezabawne zniknięcie będzie
tytułem roznamiętnienia i rozczłonkowania wszystkiego
pytanie o S i G i w dzisiejszej dobie pozostaje: dlaczego?
– dlaczego, Boże?!
odpowiedź pozostaje niezmiennie ta sama: dlatego, że!
to oczywiste jak kamień, słup soli, nieposłuszeństwo naturze
i w depresji Martwe Morze

*Uczeni w dobie dzisiejszej*
Konkludywne protokoły komisji z oględzin opończ kolorowych na rynku
pręgierze i wystawione na pośmiewisko ogółu szkielety w klatkach
to są artefakty dysput filozofów uniwersyteckich
o, nie, to nie mogą być uczeni w dobie dzisiejsze, więc kto?
Jakieś halabardy odstawione do lamusa jak młyńskie koła w rzekach
piekielne magnitudy rozwodów umysłowych rajców na środku rynku
impotencje skazanych na opinie rozgłosowanych gildii
niegdyś w śniegach niby niebiańskich kwiatów czerwie deformacji
przy pomocy dogmatów ideologów wybrzmiałych fałszywie
toporów w podzamczach wbitych w kloce
to są artefakty dysput filozofów uniwersyteckich
o, nie, to nie mogą być uczeni w dobie dzisiejsze, więc kto?
Flamingi jakieś seminaryjne tłoczą się znowu
w wąskich szczelinach murów obronnych i baszt
bez nadziei na widowisko wstrząsające przekazem
mnie wystarczy ścięcie głów niosących światło nieswoje
idiotom z dość wielkich szkół niepublicznych

pod ratuszem kat docent z bardzo popularnym sędzią bakałarzem
dominantem czerni i bieli całym na szaro w tęczowej odsłonie
odgrywają tylko dekapitacje w imię jedni kloca-topora
wielowiekowe to już pośmiewiska nobilitantów rewolucji wiary
zerkających na zamki w górze, w chmurze, we mgle
ustawione, no właśnie, nie, o nie, przecież nikt nie wie przez kogo
o, nie, to nie mogą być uczeni w dobie dzisiejszej,
więc nie wierz w to

*Przeskocz serce*
Paruzja a ty co?
gdzie Paraklet pytasz?
a ty jak na złość w kąpieli
lawa grzech roztopione szkło na witraże
powódź włosów anielskich, chorągwie święte
a ty jak na złość przegryzasz rzodkiewką
melona i oliwkę faszerowaną
popijasz spleśniały ser tanim winem
Paruzja a ty na dachu, na polu, w kądzieli
Paraklet, a ty jak na złość na autostradzie
pędów ku – miej litość nad sobą
odczep wagony i stacje (odczep moduły i statki transportujące)
słoneczniki i słońca
podejmij decyzję, uładź się, ugładź
stań z Boschem do konkurencji w ogrodach
Dali niech w dali maluje dla ciebie mrówki jak żyrafy
lot przez duże El nad Górą Oliwną wykonaj
wypadnij dobrze w dziełach ostatecznych
przeskocz, co jest do przeskoczenia, Cedron, Gehennę

przepaść odwieczną – serce chwiejne własne
i stań w prawdzie

*Wojna z premedytacją*
Zadośćuczynić wystarczy a może nie,
by stworzone dziecko pogardy
przestało bywać na salonach piękności rzadkich ziem
pokazywane na ściankach pomiędzy blokami
na pokazach podszewek i przenicowań mód.
Odpuścić wystarczy a może nie,
by stworzone dziecko pogardy
wyruszyło w świat żebraczy
na ekskluzywnym Kon-tiki z balsy
i pseudo doświadczeń jakichś przyszłych Aborygenów rzadkich ziem,
co to okazują się odkrywcami siebie w słońcu,
by wycofać się na z góry upatrzone pozycje
i ukryć armaty w krzakach.
Ugiąć się przed siłą wystarczy a może nie,
by stworzone dziecko pogardy
przestało machać ręką z trybuny KPZR
po defiladzie bezpieczniaków tuż przed wymazaniem z filmów i fotografii.
Przeczekać akty seksualne bez partnerów
niezbędnych rozdzielnopłciowych wystarczy a może nie,
by dziecko pogardy zostawiwszy uśmiechy i kręcenia główką
na wydmach w Normandii (i w lasach Nadrenii)
pojawiło się zaledwie na globalnych plakatach Hollywood (i czubkach białych liter).
Czy to za mało na wojnę z premedytacją,
wojnę śmiertelnie poważną z nią
słowo pocieszenia przed a nie po
wystarczy a może nie?
*Tetrachordalna chlorotetracyklina*
Zastępy niezdyscyplinowanych czynności
wchodzą po schodach amalgamatowych
pierwszych westchnień ludzkich
dla nieistniejącej ciszy w kadłubowym rozwiązaniu
niewygodnych rozstań z wojną myśli nieczystych
będą mówić o nich pokojowe rozwiązania
zdumiewający kwiat mózgowych eksplantacji
tetrachotomicznych w miejsce tych boleści bezbarwnych
w miejsce śmiercią zaznaczone zakwita i triumfuje emocją
ależ nigdy nie wyda owoców zestawione z apokalipsą artykulacji
niezbadane przymioty jeźdźców będą majaczyć
jak strzępy nazw zupełnym rozwarstwieniem bytów
w takim anturażu nawet dychotomia czasów pierwotnych
i ostatecznych nic znaczyć już nie będzie
a pospolite naręcza uczuć nie będą
tworzyć ikeban, bukietów, kompozycji
na festiwale zwierząt roślinożernych znoszonych
wewnątrz tropikalnych głuszących burz
odnajdzie się splątana lawina marsjańskich łąk,
gdy tylko ktoś wyrzecze słowo: echo
echo pierwocin pierwiosnków echo
koło, dźwignia, lewar duszy, echo
cegła, kamień, żelazo, lewar wiary, echo
niezdyscyplinowani ludzie będą się popisywać czynnościami
zwierzęcymi wnet, gdy zapadnie zmierzch bogów
chyba że, tetrachordalna chlorotetracyklina przetnie mózg

*Wemniewstąpienie*
Siedziałaś przy stoliku w barze na dworcu w Katowicach
w zielonym płaszczu z ciemnoniebieską chustką zawiązaną pod szyją
w ręce trzymałaś bukiecik fiołków, którym kiwałaś na boki
w oczach odbijało się wnętrze pustoszejącego baru
z oczu powoli wypływały łzy
siedziałaś na najdalej wysuniętej ławce peronu wrocławskiego dworca
prawie na jego skraju
poza dachem, który już nie dawał cienia
patrzyłaś na zatrzymujący właśnie pociąg z Przemyśla do Świnoujścia
w oczach odbijały się otwierane okna wagonów, z których
zaczęli się wychylać zaciekawieni podróżni zmierzający nad Bałtyk
z oczu powoli wypływały łzy
jechałaś w górę schodami ruchomymi na Dworcu Centralnym w Warszawie
jak odchodzący Elton John na swym pożegnalnym koncercie
otoczona tłumem podróżnych machałaś chustką i krzyczałaś coś do mnie
w oczach odbijał się blask nieba, które
otwierało się nad tobą i do którego wstępowałaś powoli
jak na drabinie Jakuba widziałem cię obok aniołów
wchodzących i zstępujących na ziemię
z oczu powoli wypływały łzy
wciąż cię widzę na tych niekończących się schodach w metrze
wciąż wstępujesz bezustannie w wymiar życia wiecznego

we mnie
i tak będzie dopóki nie zwiędną fiołki
fiołki świata wszystkie

*Jak duch oceanów*
Wtulona w niezliczone pokłady alg światłoczułych
zasypiasz zwolna jak duch oceanów
w poblask gwiazd uwięzionych owinięta jak w szal miłości
one czują te ułudy snów, co jak nietoperze
napadają bezbronnych żeglarzy dnia
zechcesz oderwać mdlejący wzrok od rozbłysków świata
tonących chwil w falach wielkich miast
w niedopowiedzeniach serc umarłych tu na zawsze
zmykasz oczy już by lepiej słyszeć je
ich ostatnie pomruki z odległości setek kilometrów
one jak humbaki zagubione w uczuciach niechcianych
wciąż żywych w głębinach czasu
uśmiechasz się spojrzeniami skrytymi
pod powiekami opadłymi ciężko jak skrzydła manty wyciągniętej na piach
w końcu uśmiech zjawia się na ustach jak sen
algi kosmiczne wtórują półcieniami
półchemicznymi zapachami półiskrami zaczerpniętymi ze słońc nieznanych
pogubionych w odmętach rozkołysanych dni
jak ty

*Protuberancje w nacji*
Synchronizacja wielkich odpływów
ku wielkim przestrzeniom ducha
zapowiada jedno: możliwe protuberancje społeczne
w okolicach depresji nadbrzeżnych nacji
wiem, że twoje poglądy są inne niż moje
wiem, że podajesz przykład jak depresje
wystrzeliły kiedyś ponad pagórki
(choć z tyłu głowy masz wybujałą Sodomę,
co wpadła w depresję martwego Edenu)
że wielkie odpływy są tylko pływami
do wykorzystania i pomnażania zasobów energii
wiedz jedno, każdy szczyt marzeń
zostanie rzucony w morze bez wiary
a z depresji niewinnej szczyt też nie wzniesie się sam
rzeknij słowo i niech ten Księżyc
odwróci swoje oblicze od dnia
a przybliży do brzegów nocy
zasłoń słońce za dnia
a ja zasłonię morze w nocy
zobaczymy, kto wygra –
czy wiara czy miłość

czy inna protuberancja będzie dominantą
w nacji?

*Artykułowania*
Zakamuflowane w szeptach nadzieje wiekopomnych przeinaczeń błękitu
– to tak w skrócie
potem nadzieje uziemionych przeliterowań słów
do świadomości ze snów
a nawet wielowątkowe, bardziej jawne naigrawania z ryzyk:
będzie się wiodło lub nie
– to tak w skrócie
wreszcie jakieś skamlenia na chybił trafił
oratorów sepleniących na cokolnych ruinach
imperiów w namiotach pustyń ich
dosłownie półzwierzęce artykułowania po kobylim mleku
na wąsach opadających zastygłym
i wreszcie w przemowach okaz motyla,
który nie jest zwierzęciem dla wielu
tak piękny, gdy usiada na lilii złotogłów
– to tak w skrócie
o tym, jak ona przemawia do niego
a on nie rozumie, że jest poddanym odwiecznej ciszy
nie ma nic

*Lamentacje wielorękich dam*
Znowu zaczęła się penetracja jaskiń
i kanionów w głowie przewielebnego
guru monastycznie zdewastowanego
przez schizmę uznającą wyłącznie
posty i lamentacje wielorękich dam sztuki
pozbawionych co prawda atrybutów zewnętrznych
litościwie obnażonego Nabuchodonozora wczorajszości
jak zwykle niemogących dosięgnąć
dzisiejszych złudzeń pobratymców
zupełnie bez wiary kołyszących się na gałęziach
w takt terkoczących silników
kosmicznych pojazdów na parę
i wdychających smog powstający, co rusz
w niszach nieprzeznaczonych do kontemplacji
ale tak wykorzystywanych właśnie
przez guru podziwianego za jednorękość
zniewalającą po wielokroć odmiennością
choć dziwactwem wbijającą do cna
w zakamarki grot podwodnych
bez tlenu nadziei i wiary,
którą miano pogłębiać w głębokościach przedwiecznych
a nie rozjaśniać w niszach i na kosmodromach
i to zapylonych, zasmrodzonych przez wynajętych biczowników,
co z gałęzi spadli nieopatrznie
wtedy

*Szukaj odbić*
Jeden poziom spadania potem drugi
ale wcześniej wyskok po odbiciu od dna
chcesz lecieć i lecieć
by ostatecznie zawisnąć w firanach rozwieszonych
na sekwojach, sykomorach, sekwencjach losu
– wszystko jedno
nie odbijać się w nieskończoność jak na trampolinie, batucie
zawisnąć, zawisnąć – to spoczęcie myśli rozedrganej
w nieboskłonnych pasażach lasów monsunowych bytu twojego jej
boskie konwergencje tych lotów w nieustannym
oczekiwaniu spokoju, odpoczynku, błogości
przecież wciąż wyżej się wznosisz po każdym upadku
po każdej porażce, porażce błogiej wręcz
błogość jej przewyższa odpoczynek ziemski wszelki
nie dumaj więc na poziomie sekwoi i teczyn
to nie twój los, nie szukaj pajęczyn utuleń lecz odbić
nie lian i ochronnej siatki, co przerasta serce
ostatni poziom jeszcze

*Szczyt pokory*
Zaskarbiłem sobie twoją pomoc
pomoc nadeszła niebawem na czas
wcale nie odczułem skażenia górami laickimi
moich duchowych powinności
chociaż odpadłem od ściany powodzenia
moja twierdza to mój szczyt (choćby na dnie) zdawało się
przezornie dźwigałem ciebie w sobie jak bezpieczeństwa plecak,
jak lin wiązkę na wszelki wypadek
wypadło odpaść w sobotę, leciałem w niedzielę
przypadek wierności sprawił, że usłyszałem jak wzrasta jedna ze skalnic
zanim uderzyłem głową o grań
zaskarbiona pomoc nadeszła
zablokowałaś karabinki, wbiłaś czekan, wyhamowałaś mój upadek
kamień skarcenia uniósł się by sięgnąć mego czoła
– nie sięgnął
ani ten na ziemi już nie sięgnie
ani ten lecący w kosmosie bezideowej ciszy
jestem już uratowanym przyrodnikiem
regli i turni zatraty
dojrzałym koneserem odwróconych gór
patrzę teraz na mój skarb – szczyt pokory
choć nie wiem, kto kogo zaskarbił?

*Chwila zadumy *
Zewsząd nadlatują chwile zadumy
chwile cherubiny, chwile jak motyle
cóż te chwile tu robią?
peregrynacja jakaś, migracja motyli
w moje światy zaświaty Mahabharaty
a jak już odlecą wszystkie, piękne, słodkie, urocze
pozostaniesz tylko ty
moja jedyna chwilo, moja samotna, najpiękniejsza
we łzach, w tęsknocie, w nostalgii jak konwalia
i ty, która przysiadłaś zamyślona na polu lawendy
czarowna ja ona, jak ona o zapachu życia niezwykłym
chwilo mojej miłości

*Tercja w akrylu*
Niezagłębiona w akrylu tercja septymowa
(lśnienie, muśnięcie pędzla, omsknięcie)
– zatracona w pasterstwie improwizacji
posłuszeństwo absolutne w czynieniu mgławicowego dobra
palcami mistrza, opuszkami pianisty, knykciem rzeźbiarza nut
wlewanie sprayem kolorowego wnętrza
do płonących żyraf połowieckich
(usypywanie z prochu konwulsji konia trojańskiego w Guernice)
w strukturze uzyskanej zmarzliny pulsuje tekstura kryształu,
za którą odpowiedzialny jest mózg homo habilis
lotne uczucia zagłębiają się płytko w skałę, kanwę i pięciolinię
potem tak trudno to pojąć, a co dopiero zaśpiewać w kolorach
w pewnej odległości od palców demiurgów
lęgnie się płaszczyzna podniecenia, co zabiega o larwę sław
potem rozrywają jej kokon i ją zaduszają by połknąć
(na pożytek imago, gniazda, nacji, fabrykacji)
w dotyku zagłębia się impresja tanga owoców obu piersi i szyi
pałającej różem jak oba policzki na wernisażu kosmosu
to widać w rymach i stakkattachch młotka
nagle tubalny głos chóru wzywa kozły do wyjścia
penetrator mgły sztuk podnosi batutę, która zmienia się w pędzel

naraz – blachy, kotły i balet ludożerców na linach
kozły wstają i wychodzą czwórkami
dziewczyna w pierwszym rzędzie zagłębia się w własny wiersz
płacze łzami na przemian: czerwonymi, różowymi, karminowymi i purpurowymi
akryl pokrywa proscenium łagodnie, prawie samoistnie
startują w górę w trybie rakiety akordy septymowe – Lu Lu

*Lukullus i ty ziomku*
Jak Lukullus miał w swych dobrach swoje śródziemnomorskie uczty,
tak ty ziomku dzisiaj oczekujesz wspaniałości domicylu
z publicznego języka próżni rodzi się prywatna próżnia ust
namiętność ucztowania w mediach
zamiast głodu pożaru serc misjonarskich
zstępuje z imperium zamkowych restauracji po raz wtóry
ucztowanie z koszatkami, jako głównymi daniami
zastępuje ratowanie dzieci
w zasypanym przez Rosjan syryjskim szpitalu
na ile zmieniły się okoliczności?
na ile ludzie?
nie wiadomo, lecz widać, że wymiotowanie,
by znowu móc jeść wciąż w modzie w Onecie
tam gdzie uczty celebryckie permanentne
a celebryci od rana w autach reklamowych jak Obeliksy
tam nędza bezhabitowa żyje bezideowa
w habitach głód ma uzasadnienie
a w habitatach prowokatorów artystycznych widocznie nie

*Wyrzut dzieciństwa*
Za późno na słowa z sumienia rozesłane?
gdybyś dziewczyno poczuła wcześniej moje imię w sobie
gdybyś poniekąd zakasłała gwiazdami mgławic uczuć moich
gdybyś zechciała podnieść z podłogi spaloną zapałkę,
którą oświetlałem przed laty twoją zniechęconą twarz
to ja bym ci wybaczył i to,
że nie było cię w dzieciństwa mojego gorzkich snach
sumienie wyrzuciło ci mnie jak pamiętny uraz z boiska,
jak kleks ze szkolnego kałamarza
tego, co eksploduje słowem samym
samemu będąc bezbronnie nietkniętym piórem poematem
jadą już czarne maszyny wtórnego zła
jakżeż w każdej epoce inne, piękniejsze, potężniejsze
te akurat to okładki książek noblistów, zwiastuny filmów zepsutych jak świat
unikaj nietrafionych pocisków zadawnionych zapatrzeń
trzymaj się głębi bezgrzesznego niewyszeptanego nigdy marzenia
powróć wreszcie w moje dzieciństwo rykoszetem
jeden wyrzut sumienia i jeden wyrzut słowa miłosnego –
to jedno?

*Na forach*
Jak już zapewne słyszałeś
to twoje nagozalążkowe owocowanie w każdej pracy
jest popularne na forach społecznościowych gleb
Jak zapewne wiesz
dziecięce kolumnowe bytowanie
na dworcach ciszy państwowo równoległej
i prostopadłej w skalach politycznych
spopularyzowano właśnie węgielnicą i kielnią
i dźwiękonaśladowcze usta twoje
mogą cieszyć się wizerunkiem twarzy
całej umorusanej powściągliwą retoryką
pieśni wewnętrznie spójnych
jak „cały ty” w utworach windowych (na festiwalach schodów i dywanów)
Jak zapewne zrozumiałeś
ważność plotek na twój temat jest jak przemijające polubienia
konieczność paląca chwil
twojej rozłąki ze złym dzieciństwem piaskowym
będzie odkłamana tymczasowo w obwieszczeniu
Generalnego Geoplanisty Gubernialnego byś mógł wreszcie
zapomnieć i nie akceptować
śmierci powszechnej krzykliwej na forach obozów nowych
w każdym zasłyszeniu jedynie

*Parasol nieba*
Jesion wysoki jak parasol nieba
z listkami, co mnożą się jak liczone banknoty
wzniesiony z podmokłych miejskich oczeretów
siłą w dwójnasób skleconą naprędce
przez skrzydlatego stwora
wyrzeźbionego ręką przedludzką
w zielonych atomach dziarskości
zgórował nad dachem jak komin
teraz drzemie we wnętrzu górowania
czekając na deszcz
deszcz łez i skarg nie ptasich
nie motylich, lecz ludzkich
bezkrytyczny dla chmur nie będąc
dla nich i aniołów ani punktem odniesienia ani zwrotnym
ale mnie zawrócić potrafił
z horyzontu krańca razem z ostatnim sokołem światła,
który zmierzał ku źrenicy oka
dla trwania nieczułej dla pędu, wiatru, inercji
stającej się bramą życia
w pełni przyziemnej miłości

*Jedność sceniczna*
Kongenialny do pewnego stopnia jest
przekaz mój
w swej wręcz zabójczej mimice
słów niewypowiedzianych
ty stoisz na środku pokoju
i już odpowiadasz na nie pocałunkami
wysyłanymi w przestrzeń
soliptyczną wokół nas sawantów miłości
nie dosięgają moich ust spragnionych
lecz pochwyciwszy w locie owe słowa
pękają zaraz jak mydlane bańki
to nasza jedność perfekcyjnie sceniczna
Kolombiny i Arlekina

*Blisko granic*
Patrzysz daleko w świat
(zakazany przez najbliższych)
widzisz granice, których nie ma
w mniemaniu wszystkich
lęk, nadwrażliwość, absorpcja zachłanna
zasób lasów w tobie (bezcennych)
zasób rzek, jezior, mórz i oceanów (cennych)
zasób przedmiotów zwanych: martwa natura (bez)
zasób pomników (z) sarkofagów głów
wykutych nędzą samą
– jest ponoć w świecie nieograniczony,
a w tobie?
czelniejesz w oczach ożywionej natury
pokorniejesz w swoich nieruchomiejących
blisko jesteś już świata granic
(zakazanych przez obcych)

*Cierń*
Mój w myślach cierń jest moją zasługą
będę głodował dla chwały jego bezustnej
mój mądrości ząb jest moją naturą
będę raczkował z nim dla sławy jako takiej władzy
mój wieszcza płaszcz
jest moją świętością w połowie
będę się dzielił nim z niemym wiatrem
strofami zapisanymi klejnotami w koronie
jak ból prawdziwy królowej
mój ziąb już nie zaistnieje w takiej oprawie

*Balet na grani*
Zdumiewające akompaniamenty zornamentyzowanych koryfeuszy
snów baletowych na scenach apokaliptycznie uzmysłowionych
niecności kosmicznych w duszy drgań (a grań)
jak dygań tylko po to, by oba laparoskopiczne księżyce w koniunkcji ze mną
zmieniły pozycje wgłębne na scenie boleśnie (gdzie grań)
wyniosłość, która czepia się kurtyny po niewczasie
zamęt czyniąc w odsłanianym kolosalnym atrium
scenografii chrystianizowanych didaskaliów dionizyjskich,
by rzec – pędź wichrze skrytości, wiej boreaszu nisz (pod grań)
stąd przed kozłem odskocz (na grań)
w Mondo cane lepiej nie tkwić w korzeniach,
niech zakwitnie wiśnią rozkoszy
a nie winogradem zamętu taniec nimf
rozplącze cudnie pląsy w baletkach akompaniator mnisi,
co na przewieszce odskoczni wisi
(gdy grań wyrasta w tobie)

*Lewy stracony*
Lewy stracony staw
okupuje stado kaczek
poniekąd myśli są operowe
w kulminacyjnym momencie utraty kontroli
bydlę kwadratury koła
to jak myśl Pascala – owieczka złotorunna
we wnętrzu koła sztokholmskiego
podziękuj Wałęsie na schodach Nobla
obnażony obrażony obleśny
kur czerwony nad Paryżem
feniks to czy skowronek metalowy mitologiczny
Helsinki czczą tańcem cara
vis-a-vis caryca Putina
czci fajką Ducha Północy
sanie przed operą – ssanie nad
dzisiaj znikąd pomocy dla kaczek

zostań sam na stawie strącony
kolumny pod wodą jońskie frankońskie niemieckie
czkasz kartkami i długopisami
lecz w kierunku odwróconych kul dum-dum
jak fi i pi jednocześnie do kwadratu
leć swawolnie z Kalifornijczykiem pilotem smartfona sterowca,
co porzucił diabła właśnie
bądź na czas w Watykanie
Grzegorza teraz
mega przelot odwróconym samolotem
nad lewym stawem

*Zadanie nierozwiązywalne*
Gdybyś nawet tak szybko rozwiązał zadanie śmierci,
że nie starczyłoby czasu na myślenie i czucie
to i tak nie zdałoby się to na nic
w oczach węża i tak jesteś martwy
jak jabłko
w oczach jabłka i tak jesteś martwy
jak oko węża
dane wejściowe grzech
w całkach pierwiastkach potęgach
ukryte równanie bytu ludzkiego
unicestwienie jest wynikiem jego
oto matematyka odkrywcy
słowotwórcy – węża
zadanie więc nierozwiązywalne?
nie przekroczy śmierci matematyka
czuły człowiek tak, tylko człowiek

*Spisywanie wrażeń*
Głębia obrazowania w trakcie spisywania wrażeń
a jakże, złowieszczych
moderowana powinnościami rzeźbiarza słoni,
gdy atak konnicy ciężkozbrojnych wyłonił się nagle
z pozornej ucieczki tej armii terakotowej
głębia obrazowania w czasie graniastym
na odwiecznych planetach historii
a jakże, przemijających jak mydlanej bańki żywot
stój jeźdźcu, stój rycerzu, stój
to studnia realnej panoramy miliardów,
zaczerpnij szyszakiem wody
kosa śmierci czasem wygląda jak rolnicze narzędzie
a czasem jak kieł słonia
głębia obrazowania po ataku kawalerii ołowianej

na zamek miłości, który pozoruje twierdzę
twoich nie obrończych skłonności, lecz szarż namiętności
jakże widoczna w natchnienia porywie

*Kołyska bogów*
Żółte kwiaty żółty pyłek
jakieś takie płatki groszkopodobne z brązowymi kreskami
kod czy coś w lwich paszczach?
na końcu ulicy w lewo
za kościołem i młynem wodnym dziewiętnastowiecznym
kwiaty zwisają nad młynówką królewską zasypaną porażkami
w planach właściciela miasta na rozstajach
jednego patrona prawie wulkanicznych
eksplozji tegoż pyłku ziarnistego
drobnego trzmiela uprzywilejowanego inicjatora

informatycznych wizji ekologicznych niesfornej
acz mainstreamowej przestrzeni miejskiej
hagiografa homocentrycznego heliopolizacji holistycznych
w zapylonej Warszawie Glacjalnej już nieco zurbanizowanej
i historią starego państwa energetyzowanej

*Kantyk Miriam*
Jak mam rozdzielić serce boże
pomiędzy dwa kwiaty czerwone?
jestem skołatanym motylem
jeszcze we wnętrzu włochatej gąsienicy
a one kołyszą się nade mną jak powiew
pierwszego wiatru stworzonego na kartach Genesis
boże zamiary są niewidoczną siłą
w Egipcie moich wolności
jak podzielić to serce proste?
czy wystarczy podnieść rękę wysoko
i wypowiedzieć słowo… jestem?
a może lepiej pląsając i uderzając w bębenek
zaśpiewać kantyk Miriam
?

*Tańce bulgoczącej śmierci*
Odwodźcie wrzeciądze zapór dennych jesiotry podwodne
unieście zwodzone kraty potopów
nad chmurą oczyszczeń pracowałem z wami stulecia hańb
dziś upadła z impetem w kanał obronny Europy rozchlapując wodę
ponad blanki i wieże sodomskie
rwijcie kotwice foki oceanów
wzbudźcie fale upokorzeń i kar dla Kanaanu
z odkrytego nieba bez kapelusza gwiazd.
Ostoję chmurnych postępków poruczam walczącym
o świat wymyty ze zła,
wniesione w lustra i tafle czerni
oczekiwania głoszących chwałę swoich ciał
wdzięczących się do natury, ech
z przeciwstawnością własnych czynów i przemów ech.
Wypływam właśnie z apokaliptycznych chmur, niech
z nędzną ziemistością statków pędzonych wichrem grzechów
ku wieżom Babel, jeszcze i tylko widocznym w tsunami
dotrę, by odkryć Atlantydę podłych starożytności.
Rozpościeram łuny zwane zorzami płonących gniewem aniołów,
by skurczyć w nich siebie w efektach bolesnych kroków i gestów
nabrzmiałych tańców bulgoczącej śmierci
ona jest już wszędzie i we wszystkim dziś.

*One błyskawice*
Zamglone łąki, anielskie jary
łzy czułych starców w ciemnościach
bezbłędnie kojarzone z gwiazdami
apokaliptyczne spojrzenia
nowe pankosmiczne przesłania:
będzie wezgłowiem naszym horyzont
błyskawic horyzont klękający przed nami
będzie okryciem naszym pieśń wichru,
gdy wyszepczemy pożegnanie na wczoraj i dziś
a jutrem otrzemy łzy
pokolenia rzek, generacje traw
odwieczność naszej wędrówki wśród skał
przez krajobrazy elektrycznych serc
do bycia pięknym pod każdym słońcem
gdy kur zapieje i powstanie ostatnia ludzkość do czynu
my otworzymy oczy w zdumieniu
w dłoniach trzymając one błyskawice
własnej przestrzeni i starcom przywróconego czasu

*Żuraw losu świata Bożego*
W takim związku skrzydeł i głów
nie poróżni nic głosu i losu
myśląc o skłonnościach do przemilczeń codziennych żertw
stajesz się drzewem beznamiętnie rozłupywanym ciosem łodzi Charona
kładzionym na kowadła losu, co wartki jest jak rzeka
nieuznająca zmyleń, meandrów zmilczeń, wirów zapomnień
zwana pędem życia ku wodospadom
ty, który możesz wszystkie rzeki wyłuskać z niewoli gór
zdobędziesz w pędzie konieczność rozkosznych lewitacji
potrzebnych w miłości oczekujących mórz
w mgłach losu nadrzecznych lasów, łąk i bagien
odziany w stalowy płaszcz lotnych snów
rydwanem deszczowych łez padających w górę
wzniesiesz się jak Eliasz frunąc nieśpiesznie do Wyraju
ponad sodomskie Edeny, Elizja i Asgardy
ty wszechpęd wszechłez, fontanna wzlotu wysokich gór
niebotyczny śpiew, wszechśpiew
świata Bożego losu żuraw

*Inicjał nowej miłości*
Wypiłem całą jej twarz
a ona na to: to nic
jestem jeszcze piękniejsza w tobie
w moim ciele jest wiele twarzy
a w tobie będą także ustami i rękami
będą wypowiadać i pisać wszystko wielkimi literami
nie tylko w twoich oczach, ale i w sercu
wydoroślejesz wreszcie kolorami moimi
zaspokoisz pragnienie polatującego ducha
ty mój miłosny motylu
będziesz pierwszą literą z mojej ręki
a mojej twarzy za karę świetlistym obrazem
inicjałem naszej miłości nowej

*Infoprzywódcy*
Idą nowożebraccy, idą i niosą dary
z Ameryki do Europy
nowo wybudowanym mostem pomostem
z kasyn ciemiężyciele wszechstrad
a ja dę i pę by zamknąć
odwrócone koleje (losu)
niegdyś ułożone na dnie (tory)
teraz przerzucone wiatrem i balonami
z Ameryki do Polski
długa droga prowadzi
witajcie kochani i bądźcie nam radzi, oj dana
dana mi jest wielkoduszność wobec infoprzywódcy
więc skaczę z jego spadochronem
na siebie
(za dary dzięki)
wyjdą nowobogaccy starohuccy średniopolscy
z Polski do Europy, oj dana

*Wypad z koszar Europy*
Zmierzch,
mój oddział ewakuuje się za linię horyzontu
białe flagi powiewają jak chustki żon
w okopach lęgnie się prawdy noc
łgarstwo świata niknie jak za lasem słońce
zmierzch,
mój oddział zluzowany zbiera się na ostatni capstrzyk
bandaże przesiąknięte krwią
hełmy zdjęte z okopconych prochem i kurzem głów
nagła wiadomość z Paryża od generałów:
Gioconda wzięła ślub z Apollinaire`m
zmierzch,
mój oddział niepokonany odmaszerowuje
od czoła słychać śpiew:
„z poza gór i rzek wyszliśmy na brzeg”
zmierzch:
mój oddział: stój!
latryny, łazienki, garkuchnie, izby,
sale telewizyjne, palarnie, śpiwory,
hymny, ody, sny
nareszcie wypad z koszar Europy,
sir Petrarca, sir Rilke, sir Apollinaire
zmierzch,
kamerdyner kammerzimmer camerimage
akcja stop, kamera stop, światła stop
mój oddział: dość!

*Czułość pantery*
Ta czułość, która dojrzewała w dzikich zwierzętach
zapomniana we mnie zahipnotyzowanym codziennością
po tej nocy nieprzespanej bardziej zakwitła
złotym piorunem tęsknot rozrywających
uderzającym z twojego nieba płaczliwego rozstania,
niespodziewalność jej będzie niesamowitym przebudzeniem
po powodzi zmysłów, która oczyści ziemię naszą upadłą,
gdy będziemy w arkach jeszcze smutku naszego sposępnienia
ona jak gołębica z gałązkami wawrzynu i mirtu
usiądzie na mojej dłoni przylatując nie wiadomo skąd.
Czułość pantery wyzwolonej z niewoli
odwiecznej klatki bezdusznego społeczeństwa
to moja czułość, którą przekazuję światu znakiem,
ty czuwasz o świcie w uśmiechach odrodzona ze mnie jak feniks
jakbyś nigdy nie widziała niekończącej się burzy naszej codziennej
i zagrożenia dla ziemi obojętnej, dla dni pustych,
dla milczącej delty oddaleń, naszej ostoi bólu,
co zniknie jak uprzedzenia i gniew,
gdy wpłyniemy razem zaspokojeni do zatoki u stóp Araratu
wygasłego wulkanu uczuć
zadrży serce echem

*Jej spojrzenie*
To jakieś Morze Czerwone otwarte
owocny Długi Marsz Dziesięciu Tysięcy
podróż kompletna dookoła świata zagubionych żeglarzy
fantastów wejrzenie do wnętrza Ziemi
jej spojrzenie z księżyca planety Syriusza
jak hasło wezwało mnie nagle
wyrwało z Ziemi Opisanej
popchnęło w krainy sercom nieznane
naznaczyło tęsknotą światów tak odległych
jak ja teraz od niej
z krainy szczęśliwości Argonautów powrócę
do rzeczywistości bólu i rozpaczy niejasnej?
jej spojrzenie – to poprawione równanie
ogólnej teorii względności
sięgającej krańca ludzkiej wiedzy – Dogonów
podróż wprost z jasnych jej oczu
na drugą stronę mego ciemnego bytu
odnalezienie Atlantydy
odkrycie dobra na szczytach
starożytnych piramid myśli

*Pończochy*
W skończonych, chociaż
na pierwszy rzut oka nieskończonych
pończochach
trzyma serce czyjeś
o, osuwa się do stóp
to prawie tak jak u Jakubczak Ludmiły
naga przede mną Noemi
skończona, chociaż na pierwszy rzut oka
nieskończona
gra
Noemi pończochy Noemi pończochy Noemi
płacze
o, oczy moje stoczyły się do stóp jej

*Rzym i łzy*
Łzy padają na Rzym
jak ościenie na ryby
jak błyskawice idei na pustynię ducha
jak zakochania i natchnienia
łzy krzyże
łzy przebijają tarcze żołnierzy Legionu
łzy wyznaczające nową erę
łzy godziny łzy dni łzy ery
łzy nienarodzonych dzieci
łzy zapomnianych rodziców
łzy kochanków i proroków
łzy żurawi i pelikanów
łzy morderców żałujących za grzechy
łzy rozgrzeszonych nierządnic
łzami Rzym, pisze legendę o pokonanym
Lewiatanie odwiecznym
o czasie w tarczach zegarów słonecznych
na zawsze wypłakanym
przez odchodzące światy

*Z wieży kwietniowej*
Pośpiesznie w tą niedzielę
w tą wiosnę zbawienną
macham rękami-skrzydłami
węglowe oczy zamglone rybią rtęcią
nad życiem innym sobiepańskie namysły
wyrwały mnie nieopierzonego
z gniazda rozczuleń nadmiernych
piszę, płonę, pełznę
pośpiesznie wbijam haki
w ceglany mur mojej samotnej wieży
zakładam karabinki, ringi, ekspresy
dopinam się w uprzęży niestabilnie rozkołysany
ty patrzysz na mnie z dołu
a ja jak pająk kwietny wiszę na linach
ledwo sunę spętany po ścianie ceglanej,
co staje się metalową płytą powoli
zmierzch mnie goni jak cień
będę nietoperzem z opery
wtedy, gdy mnie dogoni
traumy dzieciństwa lepkiego
unieruchamiają skrzydła, co raz
ty stań się spadającą gorącą gwiazdą,
która mnie strąci z wieży kwietniowej
a póki co, naprzód, ciągle w górę jak pociąg
świąteczny i osobliwie dziewiętnastowiecznie zaalpejski
zanim runiesz na mnie

i razem spleceni już będziemy lotem jednym
nieważkim, wyzwolonym z upadków
dla równie samotnej Ziemi obcym

*Skarcony*
Drgają pokrywy silosów piękna a falbany seksualności powiewają
w tej skomplikowanej strukturze błędnych oczekiwań
na start rakiet potężnych, na miłość ostatnią w życiu
zew kolorów z oczu przedostających się do uszu
daje się słyszeć szum wodospadu tęczy
będziesz mógł odnaleźć znowu te delikatności i moce
światów skazanych na zagładę?
jakżeż niezależnych w potencjałach erupcyjnych nostalgii,
co na szczytach narodowych ołtarze stawia
w głębinie przeświadczenia o pływalności i lotności świata
mniemanie górnych dróg oddechowych po jej tchnienie się skrada
uszy w kolorach, gdy miłość ostatnia w życiu na wargach się układa
nie, bo oto sumienie galaretowate się uwzniośla
ktoś wbija nóż w stół pokory kwiatów zakochanych oczu,
a ty płaczesz, już ich nie widzisz skarcony okrutnie w pysze dobra

*Pustynnik myśli wydm*
Znojnych myśli wykwity nikną
banalna linia ze smutkiem tam
dywan słowa zwijam w zgiełku przednocy
przeinaczone znaczenia jak ból księżycowych ran
i pogrzeb kwiatów jego jakżeż bolesny
zgiełk moich ogrodów roześnionych cierniowych
pałam miłością nieokiełznaną wychodząc na te zaświaty
z ogniska jasnych stokrotek ściszenia
lekko blada twarz niecierpka wtedy
rakieta stawu w oczach struchlałych wiewiórek,
co są jak azalie kwitnące majem umarłym
na ścieżce do sanktuarium absolutnej ciszy
a rakiety a archetypy a symbole
a rewelacje a relewancje a reewolucje
a bzdur sny a my a ty
w generalissimusa umundurowaniu bujnym
jak w oczeretach Czatyrdaha pieśni kolorowych kwiatów
biegają siwe konie po błoniu po południu myśli
wypasa je malarz odkrywca akupunktury gwiazd
stonuj gwiazdo srok różowych kłótnie wychyl się z rakiety
ciemności strzeże Gabriel a nie Michał
a to nie rajska ciemność nie płomieni nie grzechu
zegar to z kurantem światów
zdejmij czaszkę połóż w to miejsce szlafmycę
diamentową z zawartością apokaliptyczną mityczną
oto mój bezbłędny rycerz,
co zostaje gwiazdozbiorem idei w nagrodę
hen w głębinie płatków wiatraków
syp je śpij jak on
pustynnik myśli wydm

*Kur z Kurlandii*
Kur z Kurlandii
a ty z Tykocina
podróż od ja do Janowca
zgłębianie rozległego labiryntu podwodnego jaźni
batyskafem nieba odbitego w lustrze tafli dnia,
co baterią jest nikczemności przedpoznawczej
napędzającą imiona nazwy osądy
kur z Kurozwęk
ty z Tylmanowej
a potem wy z Wyszogrodu Wyborga Wyoming
na końcu ja z Jahwe
i tyle
wystarczy

*Musisz sobą wyprzedzić*
Leci twoja strzała miłości, leci przez świat
przelatuje nad głową, zniża się nad horyzontem
czasem się dziwisz, że nie spotkałeś nigdy
Nefertiti, Dalili, Królowej Saaby, Heleny
pewnie też byś się w nich zakochał
płyń swoją arką, tym kosmicznym promem Prometeusza
zmierzaj ku najbliższej gwieździe błękitnej i jej kochanym konstelacjom
napędzany wiarą, co eksplozywnie rodzi miłości pęd
obie stworzone przed twoim narodzeniem
może zdążysz je poznać o brzasku
wszechbrzasku, który musisz sobą wyprzedzić

*Ze skowytu życia*
Kwadratura skowytu w atomach bytu
gdzie wszystko jest tą samą elipsą nieznośną
klik klik klik
chyba, że kryształ słowa przełamie
ostatecznością graniastą regularną
niemożność wyjścia poza schemat krążenia
myśli wątpiących
klak klak klak Bądź kryształem zastygłym w lśnieniach
ze skowytu życia twego niech zrodzi się
nowa parabola ducha
w cząsteczkach zmian zamkniętego
jak ziarno wiekuistego istnienia
klik-klak klik klak klak-klik

*Gracz (Spłoszyć wieczór)*
Wszystko lub wiele
zależy od formatu
nachylającego się wieczoru
jak gracz nad stołem
a tu nie jest jeszcze sformatowany
twój spokój schyłkowy
nie jest kreatywnie ściemniony
twój niepokój w protuberancjach
format nieduży ekranu i kart
na ekranie transmitera gra twoja ręka
twoja talia wirtualna
obie miniaturowe a pobrzękiwania
trzosem jak naparstek
i dobrze, blef to blef – wyrzeknij słowa: va banque
to wystarczy, by spłoszyć każdy wieczór
ten za mały, niewykarmiony,
niedojrzały, zbyt płochy
jego pisklę nie twoje
znika na zielonym stole w sobie
graj dalej w ciemno z nim

*Jesieni testament, vibrato*
Czerń, szarość, nic to, ludowe przesądy
kolor, tylko pionowa zieleń, lasu tchnienia
losu zakręt wiosenny
kolor, w poziomie czerwień, tylko maków pole
toniesz w niej sercem
pulsuje pomarańczowe słońce, wakacji apogeum
w górze, w górze, patrzenie
kamieniarz popycha wózek
z granitowymi kostkami,
pionowa szarość, Rodin mniemasz
kostki twarde jak ludzkości sen
ona posępna, pomnikowa
wyrzeźbiona, niezłomna
w dole błagań
o czerń i biel, o, migoce coś, o, wolo
w tobie rzecz kolorowa, istnieje
pomimo, jesieni testament, vibrato

*Osiem kilometrów na sekundę*
Sen, a zwłaszcza sen
zdobycze kosmosu i walka z mastodontem
gwiazdą w warkoczu kobiety
kobieta w jaskini lewitująca
w stacji kosmicznej wykutej
spacerująca po odległej planecie Ziemia
barwy węże słonie koty płótna
siewcy ciszy orbitalnej wychodzący z rakiet
przy prędkości osiem kilometrów na sekundę
sen, a zwłaszcza sen
serce wpadło w pamięć
pamięta o wieczności w prehistorii
plazmy minerałów górotworów
zwierząt przedludzkich w socjalizacjach
a Ziemia? tak, Ziemia spaceruje w człowieku
elektron pędzi z prędkością
dwieście osiemdziesiąt kilometrów na sekundę
w przyrządzie pana od fizyki
w klasie szóstej realnej
a Ziemia drepcze w człowieku jak mastodont
ciągle zderzając się sama z sobą
śni i tworzy snem

*Bibelot*
Mam jej słodki uśmiech
ustawiłem na etażerce
jak bibelot
uśmiech z alabastru samego
nie taki jak inne
plastikowe
uśmiech jak relikwia
z miejsca objawienia porywu serca
powiedziała nim
ulep moją figurkę radosną
wyrzeźb mnie w złocie drogocenną
namaluj mój obraz prawdziwy na kuli szklanej
– miłością
– to namalowałem

*Sprzedawcy baloników *
Mój kamrat bliski
gwiżdżący sprzedawca baloników
stojący na moście na tle katedry Notre Dame
nie malutki, ale ogromny
jak prawa wieża katedry
jeszcze olbrzymieje
a jego baloniki stają się balonami Braci Montgolfier
nad Paryżem
całe karmazynowe odbijają nie błękit paryski
w zachodzącym słońcu, ale
blaski kościoła, którego iglicę i dach liżą języki
piekielnego ognia
i jest kwiecień
Mój towarzysz bliski
gwiżdżący sprzedawca baloników
jak fontanna i posąg Neptuna na Długim Targu w Gdańsku
nie malutki, ale ogromny
pompując z butli balony, które wiatr spycha
nad wikingowski tryzub symbol niszczyciela Siwy
jeszcze olbrzymieje na tle Dworu Artusa,
który ozdobiono trzema wielkimi czarnymi słowami:
Dżuma, Ospa, Cholera,

gdy w dali na Zielonej Bramie plakat ogłasza „Piękno nagości”
a za nią Motława kołysze statki na Hel
i jest kwiecień
Mój kumpel bliski
gwiżdżący sprzedawca baloników
przed bramą Belwederu
nie malutki, ale ogromny
jak pomnik marsowy Piłsudskiego
jego baloniki tęczowe jak lotnicze bomby
ich chmura porywana jest w kierunku Ogrodu Botanicznego
miota się i pęcznieje jak wielkie stado przestraszonych gołębi
wirujących nad Warszawą w czasie Powstania
i jest kwiecień
A donekigrzesioirózia
nie porzucają swych zabaw i gier
w klasywojnykrzyżykkółkox
lecz trwają nadal na swoich miejscach
malutcy, zmniejszający się do postaci mrówek,
które chowają się w szczelinach
pomiędzy miejskimi chodnikowymi płytami
ciągle domagając się unijnej ochrony
jakby były pięknymi, rzadkimi rudnicami z Białowieskiej Puszczy

ich piskliwe, balonikowe głosiki nic nie znaczą
po helium
i jest kwiecień
A ja
jak jakaś niebotyczna wojenna machina krocząca kosmitów
jak Optimus Prime
idę Alejami w kierunku Ujazdowa
podczas, gdy obok w Łazienkach Królewskich
eksplodują drzewa i pomniki jeden po drugim
w ogromnych butach Boga idę w kierunku Kancelarii Premiera
przed oknami, której kozłonodzy ustawili przyczepę kempingową
z kolorową nazwą: OTUA
w biały dzień pali się wewnątrz światło,
choć jest zamknięta na głucho
a w niej i wokół ani żywej duszy
soulowym krokiem podążam naprzód w moich nowych butach
nie patrząc pod nogi
nie zaważając na mrówki faraona
tak powszechne dzisiaj we wszystkich miejscach świata
(jestem inspiracją przedwtórną dla Stonesów
niedługo nakręcą słynny muzyczny promoclip
będą jak ja przechadzać się po Manhattanie w Nowym Yorku
Keith Richards i Mick Jagger wielcy jak Empire State Building
przestaną podskakiwać jak Jack Flash przy Brooklińskim Moście,

by z nieukrywaną satysfakcją pochylić się nad kałużą Central Parku
z czystej sympatii dla diabła)
i jest wiosna?
nie, nie, nie
wiosny nie ma
i nie będzie już nigdzie
nawet na Sri Lance!
Miłość jest zbyt trudna
a wiosna okrutna…

*Czysty intelekt*
Całkiem odwieczne dosiadane na oklep
każdej komety i spadającej gwiazdy
enuncjacje zwycięstw duchowych robotów kosmicznych
we wspomnieniach uciekających poza widzialne
efemeryd cywilizacyjnych naszości zbawiennej
w epigramatach galaktyk ręką pisane Zbawiciela
całkiem odwieczne, prawie Adamowe
moje już w Wielki Wtorek krople krwawego potu
mój ból kręty jak Jerozolimy uliczki
i ciasny jak tunel dla wąskotorowej kolejki skazanych
łzawy, o tak ja płaczę
odwieczne dziedzictwo płacze we mnie
pod niebem wyklętej ludzkości
spoglądam przez strach przez drżenie
rzęs nad okiem zamykającej się śmierci,
co otworzyć się musi supernową ab ovo
zmartwychwstaniem na nowo
w moich najczulszych życzeniach
dla gigantów nienarodzonych dzieci
gigantów czystej miłości
wszystkich, co nawet nie widzieli świata grzechu
wspomnij galaktyki, co są tylko myślą Boga
wspomnij poczęcie tam w górze czystego intelektu

*Niewierni w epokach*
Są niewierni w epokach–opokach
Semiramidy ogrody dla nich za ciasne
zwolennicy otwartych wielkich pustyń
zajrzę do ich umarłych sumień
wiem – nie wolno mi już!
Są niewierni w epokach-okowach
jak delty Amazonki Mekongu Dunaju
zamknięte przez wody słone
choć też pełne życia mikro-makro,
które pożera planetę
zajrzę do ich wczorajszego wnętrza
wiem – to nie przystoi natenczas!
Są niewierni w epokach-odrazach
w telewizyjnych wypowiedziach
mogący zawrzeć nienawiść, kpinę, głupotę
w jednym słowie
– wszystko to, co kainowym losem zwane
zajrzę do tego studia myśli
wolno ci jeszcze – zajrzyj i krzyknij:
Planeta Patria Populus Patos Poemat Non Vulgaris!

*Ostatnia przychodząca*
Krąg dziewcząt i krąg zuchów
siedzimy na ławkach drewnianych
pod blokiem otoczonym częstokołem z opon
kogut pieje gdzieś plastykowy
on i ja jesteśmy dla dziewcząt skrzesaniem
w sercach rozkwitającej nieprzemijalności ognia
on czerwonym kurem, upiorem jesiennego parku we mgłach
a ja Feniksem Rozhuśtanej Dzielnicy pośród umierających dni
podrywają się z miejsc dziewczyny
dziewczyny w szkarłatach dojrzewające
już w miłości mundurach
maszerują ku stogom siana na przedmieściach
z andrusami żywymi pochodniami
patrzą na mnie wszyscy jak składam
kulkę mirry na łonie najpiękniejszej
w bieli całej
ostatniej przychodzącej

*Przybysze tajemniczy*
Mają lat niewiele
zesłane odgłosy prawie wewnątrzkomórkowych
wyczekiwań na samego siebie
jest noc galaktyki, spadają meteoryty
to przybysze tajemniczy z zadufanej
matematyki pradawnych podpowiedzi
bez ludzkich przyzwyczajeń
bez nóg zwanych energią stosów
mają lat tyle ile mają
zastane uprzedzenia do wystąpień gwiezdnych
logika – ktoś powie
kwiaty wiatru słonecznego – a może
wykwity lepiej powiedzieć
szukane przedpowodziowe zaklęcia
a tajemniczy przybysz, a wy – ludzie
jak się wydostać z powodzi kwiatów?
tak się przydają po śmierci
kwiaty to ułuda, dzieci kwiaty – to
zaniechanie wojen
wojny to los, przypadek
nieodpowiedzialny wybryk Kaina, elektron, bozon
antymateria – przekroczenie zaklęć
ja odmienione przez przypadek

*Ona w moim solipsyzmie*
Po dwa kosmyki jasnych włosów
odgarnięte z czoła
żeby nie opadały na twarz
spięte z tyłu głowy
śliczną spinką – broszką
ale pozostałe i tak opadają
kurtka zielona czarna minispódniczka biała torebka
na długim pasku na biodrze
roztargnienie zaginionego świata na wargach
polichromia na policzkach witraże w oczach
przeistoczona miłość nierealnej perspektywy
ona na ołtarzu
ona w moich modlitwach
ona w moim solipsyzmie
kolczyki i półuśmiechy jak komety dla kogo?
a ja zaraz po narodzeniu
jak dym wznoszę się przed nią
i tak już pozostanę
i nie zmienię się w coś bardziej ulotnego
pegaz Chagalla w komeżce
unoszący milczenie Boga
z ust moich do oczu jej

*W błogoskopie*
W kalejdoskopie świętych mniemań
w chronoskopie śmierci ich znalazłem się nagle
ledwo zdążyłem się prześlizgnąć przed drzwiami włazu
zatrzaskującymi się w czarnej dziurze półprawd
ledwo wessany próżnią zniknąłem w niej
a już Wszechświat stworzony nie dał mi szansy powrotu
do nicości, o którą zahaczyłem bokiem
w błogoskopie nadwrażliwości świętych twarzy
w metroskopie miłości przypadkowych i porywczych
ledwo zdążyłem wypełnić się materią ulotną
a przepełniona łódź czasu zanurzyła się w graniastej przestrzeni
myśli równie materialistycznych (oceany złączonych nieznanych łez)
ogromny jak słońce gorejące nowymi szansami aminokwasów
przetrwałem nieufny dryf
łódź wynurzy się w słowach, uczuciach i gestach niedopowiedzeń
wolności świata tego
łódź wynurzy się i otworzy impetem mistyczny właz
wystawię głowę w centrum opłatka słońca,
które będzie już wtedy czerwonym olbrzymem w tobie
a ty moim dogmatem w kalejdoskopie nieba
na zawsze

*Wiosna to nie cha-cha*
Krok w tył – niech będzie
wiosna to nie cha-cha
rumba czy samobójstwo zwycięstw
w komórkach przysadkowych?
krok w przód – niech będzie
wiosna to nie samba
szaleństwo czy awangarda
sztuk w sercu zachodniego świata?
a moja Afryka dla pokrzewek gdzie
– w głodzie?
a mój samotny rejs w łupinie orzecha przez Horn gdzie
– w poezji niebycie?
krok w tył, krok w przód
krok w nicość, krok w wieczność
krok tylko, mały krok w przepaść
świeć gwiazdo, świeć
leć ptaku, leć
płyń rybo, płyń
myśl człeku, myśl
wierz w piękno zasad
światem rządzących w pokoju
twym
myśl, myśl, myśl
tej niedzielnej słoty
no niech, no niech…
cha-cha łyk łyk

*Po zlodowaceniach*
Są ostańce na krańcach
osobowości kosmicznej jak moja
prawie zdobytej kiedyś przez annapurnańskie
zlodowacenia plateau, których wszesnoglacjańskie polizywania
moren dennych w postpółnocnych snach
zmieniły się w ogniste uniesienia nad Tybrem cywilizacji Marsjan
rozsnute realnością bliskości tegoż krańca ważnego
najważniejszego Onego Onego Układu Naszego
utworzonego przecież po zamrożeniu rodzicielek gwiazd ich zaraz
wypiętrzonego tak samo jak serce wraz ze mną w środku nowożytnej Europy
jako meteoryt z Mgławicy Magellana dla miłości

*Replika własnej maski*
Kompilacje sploty przewleczenia na skróty
jesteś jak Paganini a twoje osnowy skrzypcowe
letnią lotnią okrążają chłodny dom twój
albo lecą w helikopterach, co dym widziały tęczowy nad miastem
te serpentyny sylwestrowe sokratejskie
to akuratne wstążki pewności i powinności istnienia
wplatasz je w jestestwo karpia
w maski własnej replikę
jesteś lotną rybą wykręconą na zewnątrz spiekot niemych
z wnętrza fabryk i pieców serc
w rybackim mieście Świętego Piotra
niekończących się opowieści świętych ludzkich
piszesz opowiadanie rybackim wierszem
i zmieniasz sploty sztuk w sieć adoracji
dla karpia z Jeziora Genezaret
jesteś jak nowy latający zadziwiający Zaratan ludzkich ech
ponad ponad nad wszystkim, co wysnuwa się z er

*W ramach*
Jak nenufary w stawie uwięzione na zawsze
w promieniach zachodzącego słońca w ramach swych
jak łzy na rzęsach,
gdy na wzgórzu nad miastem stajesz by łkać
jak język jaszczurki szept ukryty głęboko
w gadzim pysku, co ludzkim się zdaje
jak fabryk kopulacje z miastem porewolucyjnym
krzyży z cmentarzem posocjalistycznym zasłużonych
w powstańczym grobowym rozedrganym wieczyście memoriale
językowym przesłodzonym cieście mów majowych
jak grób jasny pierwszego Prezydenta,
który zginął w zamachu zanim wyszeptał: Patria
jak piorun stratosferyczny jesteś zamkiem
poety, w którym napisał ostatni wiersz
wysoko, wysoko na wzgórzu nad stawem
wznosisz się, nie spadasz uwięziony na zawsze
w promieniach słońca po tutejszej burzy w ramach swych

*Podniebny list*
Będąc w takiej sytuacji
jak akrobata, chociaż
nie w grupowej osobowej asekuracji
sam wykonujący ewolucje doskonalące
w przedmieściach przedśmiertnych
roztkliwień nad siatką zabezpieczającą
lecący saltem ku trapezowi środka
znajdujesz ludzkie zapytania szeroko otwartych oczu
dlaczego on? dlaczego ja? dlaczego cyrk?
dlaczego ktoś na tniutni gra? dlaczego światło go smaga?
to śmierć i pochówek w powietrzu?
będziesz latał nad ziemią – woltyżer, linoskoczek gimnastyk,
aż nadejdzie czas natrętnej asekuracji i spadniesz
w ramiona klowna dyrektora cyrku
ten odejdzie zanim otworzysz podaną kopertę
zaczytasz się, zbledniesz, zemdlejesz
dlaczego ktoś czyta list? – dobiegnie z widowni
dlaczego ktoś? dlaczego list?
dla czego? dla czyjego?
dla lwów na arenie? dla nich jeden sam?
otwarte przestrzenie samotności
ponad ziemią lecisz tylko ty
nie spadniesz nigdy w czyjeś dłonie?
jak liść – jak ten podniebny list

*W czyjejś samotni*
Nieskoordynowane usłużne kontemplowanie
czasem błędnie naszkicowanych wyjaśnień
do obrazów niecierpliwiących, druzgocąco
przeinaczanych przez czas, wciąż doskonałych
jak idealna kreska, soczysty kolor
w treści światłocienia
roztkliwia tych, co wciąż
zachodzą do duchowych szkut, galer i zachęceni
medytacją po wyjściu z wind
na kanapach specjalnie przygotowanych
pod ścianą lub na środku wyciszonej sali
zawsze w cieniu uczuć i myśli,
by jednym spojrzeniem odgadnąć
Boga intencje w ludziach zniewolonych pędzlem lub dłutem
nagle zaczynają płakać pięknem samym
i szeptać własnymi barwami w czyjejś samotni

*Jedź mną*
Jedź, nie jesteś niewolnikiem zakamuflowanym
choć w hostię wieczoru przeistoczonym
nie wiem, czy ty nie możesz się zmienić we mnie
Jedź, jesteś wojownikiem wyzwolicielem
oczekiwań gwiazdozbiorów prostych i świętych racji
tych aniołów Bożych fanatyk nie telewizyjnych wariacji
Jedź, jesteś akupunkturalnym
przymiotnikiem ciszy w dotykaniu ciał
bądź mi jutrznią nieba tej dzisiejszej nocy
wolnością snów w zwojach myśli
zakończ moje oczy na zawsze raz teraz
zakończ cząstką siebie elementarną pradawny
rozpoznaną w kraterze istnienia antymnie
Jedź mną, jesteś dopóki ja

*Światowid Wielkiego Zachodu*
Na zewnątrz establishmentu farb
wyrażasz zachłyśnięcia popędami,
co w tobie jak pająki zjadają muchy stopniowo
w kokonach utkanych z sił twoich zamszowych
zastygnięte drgają pejzażem emocji
pobrzękiwanie łańcuszków na kołach ciężarówek
na drodze górskiej to twoja biel
zimą przeszedł kierdel bałwanów to zamieć
zostałeś sam w górach zniewolonych serc
z hal naświetlonych wyprowadza się właśnie
stado nierozumnych liderów czerwieni
kopulacyjno-okultystycznie zmumifikowanych w alkoholu sztuk

bełkot ścian bełkot klawiatur bełkot scen
płócien papierów nutowych ról
czerwień tapet czerń dywanów
bulgocze kocioł na środku filharmonii
baca naturszczyk dyryguje piątą symfonią
elita miasta pobrzękuje złotymi łańcuszkami
na nadgarstkach na sygnał
pohukuje na trombicie zombie sekularyzacji
stalowe nadzieje na wzniosłości w gaciach haftowanych
zabawnymi hasłami dziewiętnastowiecznej encyklopedii
niesie na służbę Światowida Wielkiego Zachodu

*Samsung*
Wszedłem znowu do przedziału wagonu
w pociągu do sztuk
usiadłem zaraz przy wejściu i złączyłem twarz z ksiażka

ona siedziała przy oknie
ona – moja Dama z łasiczką chyba
świetlistolica młodociana niewiasta
już studentka a jeszcze kochanka księcia Suburbii
patrzyła śmiało przed siebie
głaszcząc łasiczkę wyglądającą na jej kolanach jak kotek
potulną jak baranek, samotną jak kwadralny księżyc
rozbłyskujący pełnią za każdym dotknięciem jej ręki
głaszcząc zwierzątko powodowała rozbłyski
na powierzchni jej futerału futerka
(eksplozje wulkanu, wyrzuty lawy, sumienia, snu)
krajobrazy za plecami Damy z łasiczką
zmieniały się renesansowe
krajobrazy w miarę upływu naszej wspólnej podróży
toskańsko – bocheńskie wzniesienia w winnicach całe
i sadach oliwkowych jak odległe Tatry w śniegach
pokrywała czerń puławskiego konesera zniewolonych zachowań
nabrzmiewająca czerń jak rozbiory w książkach i na filmach
rozlewająca się czerń jak upadek Polski
pełzająca czerń jak żałoba po Kościuszce

jak czarne łzy toczące się po białej satynowej szyi anioła
a twarz delikatniała, gdy tężała noc
profil kruchej Damy wydelikacony moim spojrzeniem
stawał się idealny jak opłatek przełamany zimą
(tak chciałem drżącymi wargami dotknąć kącika jej ust
i poczuć miękkość tajemniczą warg)
cicho przelatująca sowa trzymająca ludzką czaszkę
zapach jaśminu w maju zbyt krótkim
i zapach maja w krypcie Leonarda
szelest białej karty lub białej alby fałdy
kaczy puch opadający na stawy w łazienkowskim parku
a ja w tej idylli Świątyni Sybilli
zadumany przejrzałym natchnieniem
przez ten idealizm postarzałem się fizycznie
wyrosła mi broda siwa i całkiem odsłoniła łysina
szaty się wydłużyły znacznie i kolana zadrżały
stałem się patriarchalnym filozofem greckim w jednej chwili
wpatrzonym w wejście do jaskini
rozbłyskujące błyskawicami prawdy
a moja Dama wygłaskiwała długimi palcami nokturny zwierzęcia,
którego sierść rozjaśniała się pod opuszkami z porcelany
(w oddali umierał Chopin na obrazie Barriasa)
poświata rozlewała się wokół jak requiem dla poety
a jej twarz pochylona karmiła się poblaskiem metafizycznym Rembrandta
i wszelkich holenderskich naśladowców Caravaggia

cóż mi pozostało w zachwycie? wysiąść w Krakowie,
czy zginąć odmętach kolejnej miłości?
utonąć Styksie za oknem jej postaci?
wysiąść czy porzucić nadzieję?
jednak wstałem ostatkiem woli zranionego kosyniera najmity
(odczułem los beznogiego Sowińskiego na reducie Woli)
jeszcze zaciekawiony rzuciłem kątem oka
ostatnie płoche spojrzenie na zwierzątko żywe
tak ciekaw, czy to może łasiczka samiczka?
i wtedy łuski opadły mi z oczu
to był samsung – on zabójca,
rozdzielacz twarzy i książek!

*Salto życia*
Zaniedbano dokręcenia śruby w trakcie ewolucji
kot ją wykonał poprawnie – dokręcił
wylądował na cztery łapy
piąte koło u wielkiego wozu odpadło niedokręcone
a piąte przez dziewiąte okazało się trafieniem w dziesiątkę
dwunastka dwucyfrowa dopilnowała lingwistycznego
przeinaczenia prostego hasła do galaktyki spiralnej
a galaktyka akrobatyczna prawoskrętna, dwunasta do ósmej, odkręcona
zamiast się odtworzyć otworzyła się i tak
wtedy nagle ty, jako hasłotwórca okazałeś się
opiekunem matematyki pielęgnacyjnej
mitów wstępujących na skłonnym niebie
gdzie lew krab pies lewitują do góry nogami
bez ewolucji
zero jedynkowy zakończyłeś pokaz
saltem życia

*Bożę chroń Matkę!*
Jam wdzięczny oto skrzat
za dobrodziejstwa łaski ofiary
w mitologii barwnej zadośćuczynić czas
figurze Matki Ojczyzny nieskończonej w blasku
jestże coś milszego sercu niż Matka
dla jej żołnierza wykrwawionego po bitwie
dla umierającego w okopie strzelca
dla marynarza pod pokładem
idącego na dno razem z wrakiem państwem
dla uchodźcy wygnanego z własnego kraju
jestże coś głębszego w uczuciu
niż szacunek do łona, które nie jest ciałem
niż jakakolwiek osnowa, która
jest pamięcią i błogosławieństwem
skaut jest niezłomnego bytu dzieckiem

żołnierz czasu bohaterem
bohater pomnikiem murem
matka jest domem
a wiersz śmiercią niezbędną,
co pozostaje po walce
w starości pociechą
oprócz makatki w kuchni
na lodówce magnesu
pozostaje też szczęśliwa codzienność
podarowana przez kogoś z królewskiego rodu
jam wdzięczny oto skrzat losu
snuję piórem gęsim hagiograficzną niepodważalną legendę
i wołam z życia chaosu
Boże chroń Matkę!

*Wiersz uratowany z pogromów*
Minął późnozimowy podpromienny eklektyczny czas
naginasz wskazówkę zegara jak gałązkę mirtu
do ust swoich,
gdy mirt znaczy dzieciństwo przed śmiercią
lub dzieciństwo przed weselem
zjawa dzieciństwa – schody na strych dziadka
upadek – schody na strych ojca chrzestnego
schody wśród mirtów – twoja we mnie pamięć udoskonalona
jest niebo na tym strychu? jest wspomnienia treść?
zapewne jest, twoja czarodziejska wierzba przed oknem stale rośnie
staje na palcach, zagląda do komina
jadą niezaprzężone sanie po niebie
kiedyś dojadą do księżyca
– patrzysz, widzisz je jak wtedy tak dziś
sanie są księżycem samym
– teraz już wiesz
a na Księżycu nie ma wątpliwego Twardowskiego

– teraz to wiesz
jest za to widoczny wiersz wątpliwego Trembeckiego
suną osłonięte ołowiem ptaki-konfederaki
po-między ramami okna śmierci
suną nie na fruną
ptaki są życiem twoim, powrotem do Okopów Trójcy
stopiłeś się w jedno ze swoją wiosną kolejną prawdziwą
nie wejdziesz już na schody na strych po mirt
– teraz już wiesz, nie musisz
masz ponadpromienny wiersz uratowany z pogromów
– choć eklektyczny to wawrzynowy czas

*Wyprawa po runo*
Ugrupowanie jakby bojowe kwiatów we mnie
a ja cały spąsowiały jak rzeka w Chinach
będąc niegdysiejszym szczepem winnym
w nowej Kaledonii Złocistej a może starej Kolchidzie
zebrałem runo słońca jak dmuchawce chmur
dojrzałem nim, zobaczyłem, poznałem życia cud
by zdębieć potem w kamieniołomie gór
z krzemu, wapna, drzew i gruntowych wód
zaniemówiłem ociosawszy drewniany pień
na grani zastanowiłem się nad twarzą jego ukrytą
a była to twarz najbardziej ludzka
zmartwiałem, gdy zobaczyłem kwiatów pęk
przybity ćwiekami cierniami do czoła

ależ skąd Lewiatanie, ależ skąd
będzie przymierze z kwiatami tylko
nigdy z tobą, co jak mosiądz masz zęby
nawet nowy Elam nieczuły padnie na kolana przed kwiatami
choćby ze strachu, gdy zobaczy siłę ich
a ja udam się w te pędy
jeszcze do jaskiń górskich przepastnych
po brunatne runo niedźwiedzi milczących historią
zapóźnionych w labiryncie jałowych skał

*Punkt odniesienia oficerów prowadzących*
Oto niezdefiniowany niegdysiejszy
punkt odniesienia
byłych zastępców oficerów prowadzących
i współpracowników, co wierzgali nogami
po upadkach z rowerów ucieczki,
gdy pochylona nad nimi ratunkowa ekipa
chciała zasmucić jedną uśmiechniętą minę
aż do poziomu przystawalności sytuacji
nad wyraz przyziemnej
a ten potłuczony zamiast
odreagować pozytywnie – odreagował biciem
w dzwony nonszalancji
nonszalancja nie odezwała się jednak dźwiękiem dzwonu,
lecz brzemieniem chropawych organów Hammonda
symfonia pierwsza tak powstała Engelsa

nieludzka akordowo-rowerowa
niesłuszna w tonacjach, pusta w tercjach
stakkato zbyt późne przerwano i wyproszono publiczność
wszyscy poszli na pogrzeb dyrygenta kurialisty
wypatroszony wentyl rowerowy dogwizdał finał
dla dwojga skorygowanych postaci
zmieniony w kołysankę
czaszek w bawełnie czarnej spranej
jak wszystko niegdyś

*Kraków Cyryla i Metodego*
Oto rozbiegające się obwarzanki lewitujące
a w nich twarze jak w nimbach złotych
nowosielskie ikony świecą w popołudnie piątkowe
na holu Dworca Głównego w Krakowie
pod peronami ukrytego jak katakumby Kaliksta
dziesiątki setki tysiące mieniących się twarzy
tysiące ikon w obwarzankach
nad którymi zawisają oscypki
niezidentyfikowane obiekty latające
oscypki jak języki ognia z obrazu El Greca
przypomina to bardziej Ostatnią Wieczerzę tego tygodnia
a nie Zesłanie, gdyż wszyscy poruszają wargami odsłaniając zęby
to jednak sam El Greco nie jest tutaj obecny
przebywa w Siedlcach na delegacji
obecny jestem za to ja z aparatem, kropidłem i sztalugami
patrzę na te twarze pięknych dziewcząt
odwiecznych Madonn z Europeum
w długich włosach skrytych jak w chustach Orientu

to one świecą dla mnie najjaśniej
gdyby nie ten ikonostas nieświęty
zasłaniający mi drogę do prawdy
odnalazłbym siebie samego sytego
od lat zagubionego w Krakowie Cyryla i Metodego

*Ule UJ*
Zza ogrodzenia Ogrodu Botanicznego w Krakowie
widziałem raz Lenina i Che Guevarę,
którzy krążyli długo wokół Ronda Mogilskiego
nie mogąc go opuścić jak jakiś Fasola Jaś
Lenin z chustką do nosa zawiązaną na łysinie
obuty w nartorolki niczym Justyna Kowalczyk w lecie
krok za krokiem sunął do przodu
przekładając nogi i machając kijkami
Che Guevara na motohulajnodze bujał się

jak to tylko on umie
balansując między samochodami
omijając je z rozwianą czupryną czarną
i czerwoną chustą zawiązaną pod szyją ciasno
ten taniec niemożności obu trwał długo
prawie jak Eurokomunizm
w głowach praktyków i teoretyków
lecz zamieniony w Eurokomizm nagle znalazł swój finał
Lenin wyjechał w kierunku Huty w końcu
a Che Guevara w kierunku Placu Wszystkich Świeckich
jednak Policja zgarnęła obydwu
wtedy schowałem się za drzewo
widząc kątem oka jak pszczoły raju z pasieki UJ

wyroiły się wcześniej by polecieć za rewolucjonistami
policjanci obydwu odwieźli na komisariat przy Gołębiej
gdzie już czekał na nich półnagi Picasso
artysta, jakich wiele dzisiaj po tej stronie czasu
zaświadczył o niewymijalności obydwu przez gołąbki białe
wtedy posterunkowy odstąpił od kroków dalszych
by po chwili wręczyć im łańcuchy złote i srebrne klucze
do miasta swobody
widząc to pszczoły z estymą powróciły do mojej ręki,
która spoczęła z rezygnacją na ulu UJ

*Ślepaki*
Jechałem z nią latem
w pamiętnym osiemdziesiątym drugim
pociągiem do Warszawy z Mazur
staliśmy na korytarzu przy otwartym oknie
gdzieś między Olsztynkiem a Działdowem
ona tuliła się do mnie i pieściła długo moje ręce
w bardzo podniecający sposób
w Działdowie gdzie przesiada się podróżnych tłum
zobaczyła na peronie jakiegoś oryginalnie wyglądającego faceta
i odpowiedziała uśmiechem na jego pożądliwe spojrzenia
to był jeden z przywódców Khmerów Czerwonych Sary Ieng
gładko w Paryżu wykształcony jak wszyscy oni
wtem nagle zamiast gładkich delikatnych

długich muzycznych palców mojej Thirith
poczułem chłodną śliską stal lufy rewolweru
zamiast ciepłego nadgarstka
szorstką rękojeść ciężkiego pistoletu
to ona wsunęła mi go w dłoń niepostrzeżenie
trzymałem go zdziwiony całą drogę,
gdy ona zasępiona paliła kolejne papierosy
wjeżdżaliśmy właśnie do Warszawy
gdzieś na Średnicowym Moście
patrząc na Ogród Zoologiczny w oddali
skąpany w promieniach słońca jak w rzece
plaże i piaszczyste łachy Wisły bielejące jak kości

pomyślałem o polach śmierci w sercu,
które zmieniło się w kambodżańską dżunglę
przyłożyłem broń do głowy
i powoli pociągnąłem za cyngiel
strzeliłem sobie w skroń
lecz o dziwo chybiłem
i za pierwszym i za drugim razem
przeżyłem jak jakiś sekretarz partii albo wicepremier
nieodwołalny Brat Numer Jeden
przewidziany widać właśnie
na przewodniczenie
ślepakom i ślepaczkom

*Dla ludzi jestem po zmartwychwstaniu*
Jestem znakomicie uposażonym
robakiem duchowym cywilizacji
jestem sowicie wynagradzanym
sępem spadającym na jagnię obecnego złotego wieku
jestem wynoszoną pod niebiosa
larwą kosmicznych przygotowań państw
jestem absolutnie ponadprzeciętnym
płazem w symbiozie pierwszych kultur wyrażonym
jestem nie do przecenienia
kopytnym ssakiem zamienionym w ptaka sztuki
jak jakaś służka bogini bez ciała
jestem nawet wyniesionym wysoko ponad wzgórza
kretem epigramatu zdesakralizowanego słońca
dla ludzi dla ludzi dla ludzi
dla prawdziwych ludzi po ich słowa zmartwychwstaniu
jestem

*Zaduma Tomasza*
Mój samozwańczy nastroju zadumy
nieogarnione wzrokiem i uczuciem
połacie skrajnie wynędzniałej stanowczości
przemierzam skuterem leśnym mimikrycznym
by zrozumieć ciebie
w tym epokowym odkryciu,
jakiego dokonałem analizując dane z drona zebrane,
który podfruwał jaskółką młodą
we wnętrzu moich zaszczytów i dum
we wnętrzu kratera eksplodujących wątpień
niebotycznie wspinającego się
ku poobiednim filozoficznym

drzemkom w budyniu dni
uznanych przez media za stracone
dla świata, a które nie kremem słodkim
a gorzką lawą się okazały,
co zmieniła roztargnione myślenie
naturszczyków wokół mnie
zapatrzonych w moją zadumę Tomasza

*W 3D*
Drukarka 3D drukuje
powoli wyłania się z niebytu
coś na kształt megafonu
coś na kształt protezy ucha
coś na kształt twardego języka
coś jak oko białe w szkiełko oprawne
drukarka zatrzymała się
poprawiasz projekt
zmieniasz zamiar
schemat koncepcję
wizję masz nową
awangardową
drukarka znowu rusza
i jest – oto dusza
w 3D
gotowa
ślepa i głucha

*Dalekosiężna penetracja*
Powodem twojej dalekosiężnej penetracji
ciszy nieludzkiej
jest nie tylko myśl i uczucie nieodkryte
ale prawdopodobnie odległe zasłuchanie cielesne
w to, co z zamieci niegdysiejszych złych zim
wyłania się i jawi apokalipsą duszy
rżenie koni bez ciał
wulgarne słowa szkieletów bez oczu
szczękanie gruchotanie szuranie
pobrzękiwanie kości
obleczonych w zardzewiałego żelaza pogardę
ale ty słuchasz zaciekawiony jak demiurg,
który spuścił tych towarzyszy ze smyczy

i lubuje się w nasłuchiwaniu
nadjeżdżających jak rozwijająca się
ostateczna poświata pogrzebu w czerwieni
w purpurze w szkarłacie grzechu bez kary

*Rapsodia Cyganerii*
Przewróciłem te znaki drogowe
walcem, którym jadę do opery
na Cyganerię
z partnerką (…)
nieoznaczoną
w falbanach pofalowaną (w woalach i lokach)
powściągliwie konsekwentną, a jakże
jak mój walec
droga między nami utwardzona już także
i znaków ostrzegawczych brak, no cóż (…)
Cyganeria czeka na nas
ale ja stoję
na czerwonym
świetle

oby się zmieniło na czas
oby droga nie pofałdowała się
ponownie
w mojej głowie
jak wspomnienie pod dachami Paryża
obyśmy weszli wreszcie w takt
po czerwonym
dywanie
do Wielkiej Półstarej Łopery
Krakowa (już bez czerwieni dla smoków dziwaków)

*Poranek promienia, który perspektywę zmienia*
Modlitewny zapał a potem
uniesienie słów dobrych jak powiek
bogobojne o świcie
po całonocnym czuwaniu
we wnętrzu skarbca takiego
jak altruizm zaniedbanych odegrań
odwzorowań pieczęci pierwszych prawdziwych ludzi,
którzy nie znali modlitwy takiej jak my
ani zemsty na bogach słońc butnych
ale wyczekanie do rana,
zamglonego, zranionego poranka
wreszcie promienia, który perspektywę zmienia

*Ludożercy teraz*
Skręcający, w którąś stronę ludożercy europejscy
a ty za nimi?
ależ nie!
mówisz: zawsze szedłem wprost przed siebie
choćby i chwiejną drogą przez linowy most
przerzucony nad eutanazji i aborcji przepaścią
obrońca życia iskier z podniesioną głową
obrońca ludzi, zwierząt, roślin i krajobrazu
z uniesionym przed żywym światem kapeluszem
z pochylonym przed Stwórcą czołem
obrońca natury w kamieniu i promieniu
ludzkiego odbicia w chłodnym strumieniu
biedy społecznej w sumieniu
serc niezawisłych w pochodzie dni i nocy
a w końcu obrońca słowa w sobie
nie pożerałem tego nigdy,
co jest samodzielnym bytem w dążeniu
otaczałem kultem złota kadzidła mirry
słysząc głos z góry:
prostą drogą, idź prostą drogą
teraz ludożercy skręcają w którąś stronę

a ty za nimi? ludożercy to też ludzie?
ależ nie!
niesamodzielne nieistnienie
to nie zaspokojone łaknienie
ducha niebyt

*Romantyczność*
Złotouste trzmiele polatują nad dziedziną kwietną
romantycznością owianą jak wiatrem letnim
bladoróżowe płatki kwiatów aksamitem oczy pieszczą
zielone liście i łodygi w zapachu toną lata
trzmielej tęsknoty nektarem się śnią tęcze łąk,
gdy bezsłowny strach kroczy już za opłotkami poranka
a strach to większy od miasta
rozgadanego wszystkowiedzącego nic nieprzeczuwającego
miasta ucieczki rozumu przed światem natury
strach – E-platforma Nabuchodonozora
strach – Transformer Megatron
strach – Mechagodzilla Kosmitów
strach na embriony, wiersze, kwiaty, motyle i trzmiele
lecz i trzmiele się nie boją,

gdyż są romantyczne skrajnie
jak pędzący przez step
do Świtezianki Giaur
(mardukowa nienawiść atomowego ataku
nie wykiełkowała przecież na Ziemi czułej)

*Zapis prognozy pogody*
Jesienny zakamuflowany muflon
zmiennej pogody
jak Zawinul uderza w bezkompromisowości akordy
szkarłatem monotonnej onomatopei
zadęcie w ślimy
albo z księżycowej grani łoskot
jestem chyba Zawinulem
jesiennym zakamuflowanym
od natchnień zbliżającej się zimy
we frazach kosmicznych zawity
dla łowców mamutów z Krakowa
i profesorów z Zachodniego Wybrzeża
zazdroszczących niedyplomowanym odkrywcom
systemów operacyjnych
tak udanych dzieł
jak liścienny świszczny deszczalny
zapis na gwiezdnej CD-Audio
wszelkich prognoz pogody
trwałej dla wszelkich stacji
we wszelkich układach

*W koniecznościach*
Jak niedzielna bryza bezduchowości
zerwany szal faluje
w koniecznościach otwartych
przestrzeni dla kobiety
czerwonolicej we fragmentach
zimy ukrytej
by przemierzać z koniecznością
niekorzystne epopeje aury
tak lekkiej w swej naturze
jak zero bezwzględne zamieci
pojawiającej się, gdy miłość
znika za zegarami stycznia
później dwie kobiety bez szali
rozmawiając o nagich mężczyznach
z konieczności omdlewają z zimna
wymieniają się wizytówkami obuwników
w centrum Warszawy przy Placu Bankowym
na rogu Próżnej i Złośliwej
jak Metro i Koritto

*A ty tu po co?*
Luksusowy rozplątywacz kwiatów namiętnych
niewiarygodnie onirycznie przystojny
spotkał pospolitego zaplątywacza zardzewiałych
metalowych przewodów, kabli i erotycznych rur
spowolnionego w par excellence brzydocie
jak w mazi kanału
spotkał go na drodze prowadzącej do duchowego piękna
zdziwiony rzucił – a ty tu, po co?
szczurze kwitnących miast
zaplątywacz odrzekł hardo – a ty tu, po co?
bukoliku wymierających wsi
tajemnica tego spotkania
wciąż nie została odkryta i wyjaśniona
zresztą oni obaj też nie

*En t*   
Boli ten czas boli to miejsce
boli ten boli to
bo ten bo to
o ten o to
ten to
en t

*Wiatr od serca*
Zerwałem się na równe nogi,
gdy poczułem wiatr wiejący
nie od morza, nie od gór
a od serca
pobiegłem do studni idei i słów
jak do źródła jedynego
zaczerpnąłem wody żywej by w małej czarce rąk
podać ją wiatrowi
ten odrzekł –
skąd wiedziałeś, powiedz skąd?
skąd ci to do głowy przyszło?
jak na to wpadłeś?
jak zrozumiałeś spragnioną duszę
wiatru, który przybywa po ciebie?
poczułem siłę wiatru
spojrzeń, dotyków dłoni, oddechów, min
poczułem, że jestem już nim
zaspokojony na zawsze ciszą i pełnią
jego woli nieujarzmionej

*Akompaniament*
Gdyby antyczne góry mogły śpiewać
ja byłbym depresją dla nich
jak pudło rezonansowe gitary
akompaniującej chrystologicznie

*Zdeterminowani*
Boże dopomóż abym
wskutek wielkiego ciała wysiłku
i transformacji duchowej
stał się zatoką fiordu
dla twoich łososi zakochanych w górach
romantycznym fiordem akompaniującym
na kontrabasie fal łagodnie muskających brzeg
mającym się ku sobie głowom skał
śpiewającym pieśń miłosną
słyszalną także przez miliony innych wędrowców
podążających ku gwiazdom pancernych odmętów
jak cały zdeterminowany duchem świat

http://www.astrum.wroc.pl/pokaz_ksiazke.php?isbn=9788372774835&kat=k@

Piotr zawierzył – Alek Skarga – Wiersze z ostatnich lat autora, którego twórczość nazwana została kiedyś „poezją rozdarcia posierpniowego”

Źródło: Piotr zawierzył – Alek Skarga – Ridero

Piotr zawrócił – Alek Skarga – Poezja w słowach i obrazach

Źródło: Piotr zawrócił – Alek Skarga – Ridero

Piotr zapewniał – Alek Skarga – Poezja w słowach i obrazach

Źródło: Piotr zapewniał – Alek Skarga – Ridero

Piotr zapłakał – Alek Skarga – Najnowsze wiersze autora, którego twórczość nazwana została kiedyś „poezją rozdarcia posierpniowego”

Źródło: Piotr zapłakał – Alek Skarga – Ridero

https://bonito.pl/autor/alek+skarga/0

https://ridero.eu/pl/books/widget/piotr_tu_jest/?book3d=true

*Chwytaj piołun*
Otwórz ramiona i chwytaj
piołun spadający na ziemię
z nieokrzesanych chmur
ordynarnie rozmazgajonych
w niedzielne popołudnie
chwytaj łodygi i liście
związuj je w snopki
wysusz, zmiel na proch
załaduj go do armaty sylwestrowej
i rozstrzelaj wszelkie przesłodzenia
minionych chwil
rozpamiętywania, roztkliwiania i rozczulania
jednym salutem
fajerwerkiem efektownego uśmiechu – 2019!

*Zamki, zapadki*
Wnikam w stłumioną cząstkę
jakichś drzwi w sobie
w jakieś klamki zamki zapadki
wnikam głęboko
a ty je nagle otwierasz
i czuję się rozdarty
twoją obecnością w czasie
nie swoim

*Laureat*
Numer jeden na świecie…
mam zacząć wyliczać?
chcesz się znaleźć w gronie laureatów?
muzyka literatura nauka polityka
mam podawać nazwiska i profesje?
numer jeden w świecie…
mam zacząć wyliczać?
chcesz się znaleźć w gronie noblistów?
chcesz otrzymać Oskara od świata?
za całokształt… smutku?
za postawę, dzieło, rolę czy życie?
tak, oczywiście –
w kategorii: NN
Niczemu Niewinni/Niewinne

*Tąpnięcia*
Chciałbyś powiedzieć jak wielu
przed tobą – to nic
wtedy mógłbyś nawet beznadziejnie
nierealne tąpnięcie nagiej
świadomości skonfudować i
opatrzyć bandażem po zranieniu
emocjonalnym
niebanalne – to nic
niech to zmieszanie
nie nadużywa twojej gościnności
niech będzie na sklepieniu dumy
ponętną kometą gawiedzi
ale nic nie warte zapewnienia
krasnali z zakamarków poniżenia
rozlecą się po kątach
żeby strzelić focha – to nic
trzeba przekłuć balon nicości własnej
i depresji z krasnalami w roli głównej
na kubkach na mleko i szczoteczki do zębów
trach – to nic
to tylko pycha
lecz tak wielu…
nie, nie tak wielu

*Fides quaerens intellectum*
Kręta droga w środku rozgwiazdy nocy
noczy yczo oczy uhh
kręte śmierci prakosmosu to po prostu jedno życie
ono najczęściej toczy się pod osłoną ciemności
w niej tak rzadko jesteśmy szczęśliwi
wi i wi utihmę
w centrum czerni powolnej śmierci tu
gwałtownego życia tam tato tato
nocny ync ihm tatoo
kręte ścieżki życia widzialnego bez światła
jak wielobarwne szaliko-węże materii bez koloru
wijące się u stóp, nad i w głowie
najczęściej siedzisz na biurka blacie
majtając pomalowanymi gołymi nogami
tak jakbyś czynił to na krawędzi krateru
na jakiejś zagubionej planecie
zagubionej gwiazdy w nieuchronnie znikającej galaktyce
mający przed sobą katastrofę w gwiazdozbiorze
mgławicowych myśli stwórczych predestynowanych
co je wyróżnia to ich próżnia
pęka bańka zmysłów
gaśnie obraz planety
siedzisz rzeczywiście na krawędzi biurka
i kaszlesz
czy jasny dzień kosmosu nigdy nie nadejdzie?
tato tato ukh toat tao teo

*Roland i Mustafa*
Za drogą jest pole bitwy
to nie jest pole po kukurydzy
to jednakowoż rżysko
bitwa tam się rozegrała:
ty kontra reszta świata
pamiętaj o bliskiej śmierci, chociaż przeżyłeś
gwoli ścisłości wciąż jesteś ninja
rozegra się jeszcze bitwa o sny – dodatkowa
zdejmij zbroję, ale uważaj
przejdź na drugą stronę drogi
Mustafa i Roland
ty i reszta
orkiestra
migają przelatujące pociski sójki
migają pory roku
droga, którą idziesz jest jak piosenka
bez refrenu
bitwa rozstrzygnąć może wiele
i treść i formę i normę
drogą jedzie limuzyna bogacza
a skrajem drepcze pastuszek z gęśmi
kto ustąpi z drogi?
jest się, o co potykać
drewniane lance bez grotów będą dozwolone
proce bez kamieni wydane ze zbrojowni
magazyn broni zatrzyma pociski samosterujące
bitwa na słowa i rymy
hymny po i arie przed
to nieunikniona bitwa samogłosek i wołaczy
zdania Prousta nie mają szans
za drogą widać już stado dzikich wielbłądów
i jest jeden osioł somalijski jak zebra
ujeżdżają go
Mustafa już na wzgórzu
Pepin z Rolandem na drugim
droga po między nimi
a tam wciąż pastuszek i oligarcha
a co będzie jak przyjedzie radiowóz?
co to będzie, co to będzie?
aklamacja syren policyjnych
droga polska bez wątpienia
anioł i diabeł
to jak przewoźnik i przewodnik
jak transportowa specjalność Holendrów i Polaków
miedza sąsiedzka
wyniszczenie przedbitewne
drugi Grunwald Somosierra I t e p e
dzieci psów smoki gumowe jak balony na drucikach
o co się będą bić, o co zaczepią, o co ułożą nagle?
triumf leży w zasięgu ręki
Roland z młotem
Pepin z Plątonogim – Wersal pełen
tańczą na łące przed drogą menueta
który to wiek, która godzina?
leśne kapuściane pyłowe ciężarówki
zarejestrowane w systemach nowożytnych podle czekają
pełne dzieci niczyich
zawrotne ptaki i uciułane grosze zamienione na sztabki złota
koronne dowody w sprawach sądowych
miedź z cyną i kartofle w pianinach
ragtime słucki
berłem dano znak a może to buzdygan
ruszyła armia Rolanda
z Mustafy nie zostało nic
nawet namioty porwał wiatr a tabory się rozprzęgły do wieczora
i po nich
i po co to było czekać?
Roland wrócił zza drogi
nie ma miejsca na trakcie już kupcy rozłożyli stragany
tam u góry wiszą drony
plebejusz gramoli się z torfu w rowie
rowy pogłębiono ostatnio
ciężko mu idzie
zeschłe liście listonosz kramarz
to wszystko znieruchomiało
kropla dżdżu by się przydała na tą krew
a nie wino w szynkach
korona na poduszce z pluszu nie bordowa a złota
poduszka, bo korona bordowa
Roland (głaszczę kota) jest portretowany w VIII wieku
powstają w słońcu lichtarze jak durendale
w kierunku centrum zbliża się mgła z wulkanów i wybuchów jądrowych
z każdej strony świata
jedzeniem zajęci wojowie zaniemówili, usta pełne mięs
sztandar i skaldowie to jedynie ożywia scenę
mgła powoli dociera do Rolanda
uświęca go punkt po punkcie kreska po kresce
czarnobiały anturaż nadaje nowy wymiar zwycięstwu
kochaniem obrzmiałe serca oddały życie za wiarę
i drogę, która sama z siebie zawróciła
we wskazane z góry miejsce
a dusza jak dron poszybowała hen

*Co z tobą?*
Jeżeli ktoś zapyta
co z Polską? co ze światem?
nie czekaj, uciekaj
jeżeli ktoś zapyta
co z wami? co z nimi?
nie czekaj, uciekaj
jeżeli ktoś zapyta
co z tobą?
odpowiedz – nie lękaj się, stwarzaj
pozostań poza światem jak ja

*Wszystko, co przelatuje przeze mnie*
Ja kocham orle ptaki,
pterodaktyle i samoloty
hipersoniczne, lecz elektryczne
to, co jest niesamowite,
bezspalinowe obiekty lotne
wszystko, co przelatuje przez mnie
jak mgnieniooka strzała
i trafia w czyste sedno
lądowania na cztery a najczęściej
mniej zmysłowych łap
i mówi, złap
mnie
jeśli potrafisz – jestem
całe zbudowane z elektronów
– dodajmy z elektronów ruchu w duchu (tzw. ran)
a po wylądowaniu wygląda dla mnie
na obiekt
godny pokochania,
jeżeli jestem
jeszcze w drgającym powietrzu

*Znaczna septymalna okołonaczyniowa dokładność delikatności*
Ze znaczną septymalną
okołonaczyniową dokładnością delikatności
opiłem się łzami w dzień powstania
zamierzchłych powinności serca,
które nie dotrzymało obietnicy słońc
zmieniających się błyskawicznie w księżyce
jak za dotknięciem różdżki
mniej czarodziejskiej a totalnie opozycyjnie
boskiej
w stosunku do zakamuflowanych sygnalnie
wielkotygodniowych tchnień
płuc tak blisko serca
leżących, płuc martwych przez lat czterdzieści i cztery
ale zmartwychwstałych dla sygnału powstania symetrii duszy
i wyszeptania słów niezbędnych dla miłości
w krzyżowych ogniach diagonalnie utrwalonej
na płaskowyżu pochylonym nieśmiertelności
sygnowanych ustami półotwartymi
pocałunkiem, zachwytem, wyznania bólem
na wieczność

*44 i *
Ty jeszcze w Asyrii
a twój grobowiec naszykowany w Lidzie
ani deszcz ani monitoring przystanku Hattusza
ani perfekcyjny kulomiot w nosie ISIS
ani wiatr historii ani nietoperz symbol
ani gładkolufowa broń ani eksplodujący osiołek
ani zburzony pałac w Palmirze
nie zrównają szans bytów zagrożonych
i nie zapewnią unikalnej nieznikalności
zważ na bezpieczeństwo Aleppo
w kontekście bezpieczeństwa Litwy
zanosi się na kolejne postradzieckie klęski
i zamiany ichnich kodeksów
oj zanosi, jak zwykle w świecie terrorystów i mumii
Łotwa i Estonia patrzą na Polskę i walczą jak Litwa
a ty w grobowcu Faraona jak mumia wieszcza
ani Ptah ani tutejsza jego cisza złowieszcza
jąkania skarabeuszy w zamieci piaskowej burzy
ibisów ostentacyjne pobrzękiwania kajdanami zesłańców
dopiero Pentagonu egzorcyzm a potem cisza
poprzedzą odkrycie twojej złotej maski pośmiertnej
po przebadaniu izotopem C14
odkryją imię: 44 i Lenin

*Rogi we wnykach*
Mój las zszyty śniegu ściegiem
drobnym, ale wyraziście haftowanym
jakby na tamburynie łaski natury
spięty pośrodku zamkiem błyskawicznym zimy
rozsuwam
powoli, powoli z szelestem
wyskakują z niego łanie, łanie
z młodymi
a na końcu rogacz przepiękny
dumny, majestatyczny, idylliczny
symbolizujący moje nowe życie
na rogach władczych ma splątaną stalową linkę
to pozostałości wnyków zerwanych w szale
wyniesionych z muzeum pamięci mojej
rogi ogromne połamane, pokiereszowane
brak tchu, tchu
błysk w załzawionym oku
a potem, a potem
przeciągły, rozpaczliwy ryk
z cyfrowego playbacku

*Mnóstwo*
Szumów pisków poruczeń płomieni
najazdów na gniazdo
szurnięć skomleń abdykacji
splunięć kiksów podwieszań
kleksów mrugnięć koronacji
podpatrywań gniazda
osunięć gestów zamarć
zaniechań lotów z gniazda
odkryć achów bluzgów
odepchnięć targnięć
ześlizgów z gniazda
obtarć nawrotów odskoków
gdaknięć memłań w ciszy nocy i z rana
lotni rezygnacji abnegacji
podskoków w koturnach obiektywu
narodu
świętującego niepodległość
bez ograniczeń
mnóstwo

*Belzebub ty Pio*
Belfegor ty Mona
analiza piktogramu Braque`a
Belladonna ty Caravaggio
analiza muzogramu Lee Hookera
Belzebub ty Pio
analiza monogramu Izajasza
Baltazar ty Gąbka
analiza eprogramu Tramiela
w wynajętym pokoju tajemniczej kamienicy
w Krakowie przy Rakowickiej
gdzie gołębie wokół zrobiły swoje
a okna i podwórza są Rauschenberga i DeCaravy
popijasz spokojnie wino białe
zakupione w pobliskiej Żabce
gdy kończysz dopalasz krokieta na patelni
zrywasz zamarznięte firany
podkręcasz piecyk na max
sprzęgasz wszystko z wszystkim
zmieniasz się znów w Belfegora czasów
i z Moną wychodzisz szczelinami na Lubicz
kierując się w stronę Rynku
pod nosem śpiewasz: „A Hard Rain`s a-Gonna Fall”
mijając „Biały domek” komunistycznych tortur
na placu dworcowym pęknięty atomowy łuk
przebija ci serce złowieszcze
dziecinniejesz na szczęście
twarz odwracasz po wielokroć
obserwując w żłóbku uratowanego siebie

*Ani jabłko, ani wąż*
Kiedy bezsenne przymioty boskich
zwierząt egipskich
opanują twoje wnętrze jak hieroglify
grobowca ściany
powstań nagle
i zakrzyknij – nic nie trwa wiecznie:

ani mumie ani kapłani ani wylewy
ani szakal ani mrok ani dzień
ani kot ani ibis ani czas
ani kamień ani Nil ani len
ani sokół ani papirus ani wiersz
ani byk ani jabłko ani wąż
podnieś rękę nad głowę
i powiedz – skończyłem
ze słowem w sobie
jak nadchodzący nieśmiertelny sen

*Krótki kurs*
Krótki kurs dla ratowników roślin:
punkt pierwszy –
odnalezienie kwiatu paproci
punkt drugi –
długie sztuczne oddychanie w najkrótszą noc
punkt trzeci –
wezwanie wsparcia posiłków mchów
łukami brwiowymi, zapalającymi strzałami
miotanymi w serca przez robaczki świętojańskie
stygmatyzowanie prostokątami z kropek sinych bladych czół
zmarszczonych pożądaniem jak Mgławica Magellana w apogeum
punkt ostatni –
zwrócenie kwiatu ożywionego naturze paproci
już zapominającej dzień nocy

*Kropla miasta*
Kropla miasta miasta strach
czerwono czarny kropla mm miasto w
kroplach kropkach
zełgany nawet nie musnął dnia
zełgany gany gany weź sobie ech
do serca domy bloki wieżowce
drapacze chmur prawda hę
prawda kropla miasta kropla
światła refleksy dusz deszcz wiatr
zełgany kapelusz neon on wiatr
liść smutek samotny liść
kropla miasto miasta miast
z krop woda świat świat gazet
mąż żona taksówka księżyc neon kolekcja
znajdź siebie w kolekcji znaczków
miasto jest pocztą ślij się ślij się
nie śliń śiń
ślij kropka ciebie krop krop tele gram
krop kap kap łza fontanna gra
gwiazd fontanna grzechów
miasto miast będzie znów spać
w pustyni kosmosu twojego nie ja
znajdź źd się sam as

*Nawoływania eskapicznych celebrytów*
Asocjacja niedużego rozmachu scenek na podłożu
integralnych rozwarstwień czasu wolnego
to niezbyt eleganckie podjęcie druzgocącej bądź, co bądź
krytyki długofalowych, niezwykłych w wydźwięku społecznym
będących nagminnie spolszczanymi
demonicznymi nawoływaniami obcych
eskapicznych przedstawicieli różnego autoramentu celebrytów
kiedy grom odległy skutkuje przestrachem nadętych konferansjerów
a każdego autoramentu kierownicy znikają
w iluminacyjnie somnambulicznych przedawkowaniach pleśni
pas słucki pamięta czasy dekatolizacji na Wschodzie
takie jak obecnie w Zachodniej Polsce
ewidentne, skłaniające się ku ohydzie desperacje
teatralnych uwodzicieli uczynią z podłoża kultury deskę do prasowania
teatrów powszechnych bądź, co bądź
ale nie po to mamy psyche i somę by rozwarstwiać niedojrzałych
emocjonalnie chłopców na płatki reżyserów i aktorów
a przecież jednakowoż i jedni i drudzy
są nagminnymi łapaczami depresji nie w tłumach, nie pod teatrami
a w sobie samym ukartowanym bez sumienia na gruncie
zapomnianych steli hetyckich lub aryjskich jak talie – wszystko jedno
będzie zaledwie jedna cząstka kilogramowa szczytu niebieskiego
w oczach i potem niezbywalnie w mózgu, bo nigdy nie ma tak,
że kwiat jednej nocy zamienia się w kwiat jednego dnia
to dotyczy ludzi wielkiego formatu, ale nie przyrody nierozumnej
bądźmy, więc poważni
na niegrzesznych drogach oczekiwań na letnie przekierowania
amplitud ciał niebieskich,
gdy w mątwie galaktyki zauważa się
nieokiełznane pożądanie unicestwienia partnera lub własnych dzieci
wtedy można domniemywać wśród nieboskłonnych popatrywań
przez słupy wody kosmicznej,
że krętogłowe dziwactwa nie z kosmosu a z przepaści słów
docierają pierwej niż elokwentne zaniemówienia prorocze
prestidigitatorów prześmiewców propagandzistów
prawie z każdej partii
toć, cały kosmos, wszechświat, uniwersum lub jak kto woli
debilizm chwil publicznie naginanych do własnych emocji,
gdy kurczy się przestrzeń ta, co miała się rozszerzać
wtedy dusza woła – ahoj przygodo i wyruszamy z mantą albo ośmiornicą
na słońce, które istnieje poza oceanem
bladzi jak boże krówki albinoski albo niezapominajki dotknięte bielactwem
prowadź, ktoś powie, prowadź, ktoś powie i umrze
a potem tylko kłopoty, gdy zaczną się nawoływania sotni ważek,
szerszeni, kruków i wampirów mniej rumuńskich a bardziej zakarpackich
somnambulizm, powiecie, to taki śląski wymysł ale to nie prawda
to wymysł Nimroda, mątwy i genseka matrioszki
to wymysł wieloręki i wielogłowy jak epoki prehistoryczne
wielokrotny, nawracający w wolnym czasie nudą przedstawień
ekshumowanych z dehumanizacji jaka zdarzyła się w Humaniu

*Pieśni wiecznie zielone*
Ojciec przemówił do Izajasza
podyktował mu słowa
do miliona pieśni wiecznie zielonych
dzisiaj listy przebojów wciąż okupują
piosenki z ósmego wieku przed naszą erą
tylko w hymnach państwowych nic nie ma o Ojcu
same dyrdymały o potędze uzurpatorów chwały
Izajasz zapisał słowa Ojca
powiedział – Ojcze skończyłem
ogłoszę to mojemu narodowi i ludziom z kosmosu
powiem im o twoim Synu
rozumiem cię Ojcze
mnie też urodził się syn duma rodu
radosna nowina stanie się pieśnią
galaktyk i światła
na rozweselenie kobiet
kobiet jak moja niewiasta płochych
uświęconych jednak uczestnictwem
w stwarzaniu dusz
w chwilach ucieleśnień
w chwilach pokoju
Ojciec przemówił do Izajasza
podyktował mu słowa
do miliona pieśni wiecznie zielonych
i na ucho szepnął
– obyś mnie dobrze zrozumiał,
zachowaj pokorę i spokój,
odłóż już pióro i zanuć wreszcie sam
pieśń narodzin
prawdziwego Człowieka Boga

*Opera*
Nawet zbyt pośpiesznie nadany list ostanie się
we framudze drzwi
rozkołatanych jak niejedno serce opuszczone
zgotuj ciszę ptakom posłańcom
uwertura
w miedzi podróż
libretto
za późno na libretto
nawet zbyt pośpieszne motto
może być w ciszy oazą dla ptaków
chronologicznie rzecz ujmując
– najpierw przeleci coś jak cień
ktoś powie – szatan…
a potem zatrzyma się w powietrzu ktoś
ktoś powie – ktoś, ktoś ważny…
nawet pośpieszne gołębie pocztowe
nie zdąża przed zmierzchem
i oto umierasz sam
z listem w ręce
ten, co do nieba nie zdążył dojść, bo i jak
ewolucja cofnięta raptem została
to człowiek znów jest ptakiem czy pterodaktylem?
ale to nie finał, nie koniec opery
koniec jest w słowie MIŁOŚĆ,
co pędzi za cieniem jak promień
i dopada go w uchylonych drzwiach

*Zgromadzenie delikatnonóżkich*
Zgromadzenie delikatnonóżkich podziwiane i opisywane
w tak subtelnej tonacji i atmosferze
niechcianego błękitu paryskiego Korsyki
od niechcenia łapką motyla
spychanego w piach klepsydry plaży
będącej współczesną odpowiedzią na byłe egipskie plagi
skoordynowane w czasie biblijnym
zbutwiałe dziś jak papirus w piramidach
i to nie ich szczytowych fragmentach
a niestety niestałych komorach grobowych
– utraconej na zawsze
a motyl spycha i spycha
błękit więdnie i koroduje jak tarcza Achillesa
niecność niepowstrzymanie kołysze się na wantach Odysa
rozchyla poły namiotu Menelaosa
Zgromadzenie delikatnonóżkich podziwiane i opisywane
nie stroi wysoko prawdziwych a tylko cykladzkie
namiętności, których strach słuchać wcześniej,

gdy jest śpiewem syren i podziwiać,
gdy jest tylko tańcem Salome na piasku
Święty przelatujący tu często powie:
jest szansą kochane rozluźnienie międzynamiętnych powiązań miłosnych
korzystających na takiej sytuacji niezwykłą szlachetnością błękitu
tych oczu zastygłych na zawsze w słoneczne wiersze
Pokolenie dzieci delikatnonóżkich zbuntowane
w kolebkach mitów na plażach już pełnych szorstkości
choć na zawsze w bursztynowej bryzie zanurzonych
okaże wreszcie zawstydzenie jak Kalipso
i ukryje się w świniach

*Potencjał skromności*
Potencjał skromności jest nieprawdopodobny
tak, twoje marzenia powinny być skromne
okiełznane w ramach, granicach i kształtach
nie nieskończoności tylko Wszechświata niewidzialnego
to wystarczy
przedzierzgnij się nocą w szerszenia robotnicę dzierzbę
i na świecy ziggurat znoś swój wosk jak pierzgę
by w końcu zażec móc
coś, co ludzie nazywają światłem,
aniołowie duszą a Bóg sam drogą ku…

pokora ostatniego ogrodu
a ogród w ciszy
(nieznany fakt)
potencjał mózgu
nie zmusi świata do eksplozji
ale świat i tak eksploduje fajerwerkiem,
gdy zaśniesz
milcząc jak Bóg
nagle zwaśniony z ciałem świecą zigguratem
dnia hardego rozgardiaszem

*Razem*
Stwórzmy to razem
nie jakieś tam hokus pokus
ale zwyczajnie jak modlitwa przelewająca się
z myślowo odległych kontynentów swawolności
w mistyczny kryształowy kielich oczywistości
stwórzmy to razem
tak jak powstaje siano i kiełbasa
zróbmy to z wysoką dozą miękkiej bolesności
zetnijmy i zmiażdżmy
sedno naszych spraw i tchnień
wtedy jak noc odległa od dnia
będziemy szukać zjednoczenia
białą śmiercią poranka
bądźmy w tym jak sargassowe węgorze
jak dwie chatynki na wzgórzach wśród słoneczników
bądźmy ciszą lasu poobiedniego i nim samym
gdy wdzierają się w niego czołgi durniów ponure
a wiatr odmowy wieje
stwarzajmy decydujące stąpania po gwiazdach
niech te chatynki nasze na marsjańskich wzgórzach
oświetli wreszcie zachód słońca
a my powiemy – to nasi rodzice i pradziadowie antyczni
to nasi antenaci żyli w nich
spotkajmy się jak kiedyś w walce o świty
niech ta rzeka czołgów nie zmiażdży naszego lasu
czołgów głupoty społeczeństw i alienacji jednostek,
co są jak węgorze na drogach wodnych nęcących
ku rozmnażaniu gwiazd
w naszych pelerynach przeciwdeszczowych
ty bądź ostoją dla genów księżycowych
ja będę lasem dla zachodów słońc
zejdźmy z gwiazd odległych
przetrwajmy pomimo wbrew jednak
dla jedności

*Trzeba umierać stojąc*
Połączenie aż tak niezwykłe w sobie?
źródłem tych wszystkich natchnień
jest Duch to oczywiste
Wespazjan miał na takie pytania odpowiedź gotową
– trzeba umierać stojąc
są skrótowe opisy dokonań
w przestrzeniach materii,
która wygląda jak Duch na pierwszy rzut oka
są idee wykołysane w wierzbowych witek
kolebkach natchnień
przewrotne jak życia pokręcone skłonne
połączyć to, co powyżej z tym, co poniżej
i wykorzystać Izajasza na zmianę z Webernem
przy lepieniu glinianych latawców lampionów
a to się kłóci z przesłaniem
dzikich dzieci – proca tylko proca abstrakcji
perswaduj dobro zaskoczeniem radosnym
– wierzącym, co posiedli skalę akupunkturalną
dodekafoniczną w głowie najeżonej gwiazdami
swojej dołączonej na własność danej
jak gdyby nigdy nic

*Eulogio wierna*
Ja jestem piedestałem
okruch na nim postawię
okruch twojego serca
w pięknym adoracyjnym relikwiarzu
(refektarz już lśni)
na tabernakulum mojego zachwytu
(w prezbiterium półcieni)
prospekcji naszej kwietni i płonięć
eulogio wierna

*Jasny i gotowy*
Nawet, gdy słońce kruszeje
jak zając na balkonie
to ty, jak gdyby od niechcenia tężejesz
w przepowiedniach spojrzeń,
co każdy kontrapunkt przestrzeni
postrzegają w długowieczności
planet niebanalnych zdumiewająco szlachetnych
w wytryskach
niegodziwości pozostałych sublokatorów

kosmicznego szaleństwa
zwanego życiem powszednim
dla kanarków i dzierzb za dnia
o dziobach ibisa w słonecznych splotach
ubóstwianego żertwa
wtedy słońce nadaje się na pasztet
wystarczy zdjąć je z haka
a zawiesić tam kapelusz
pełen myśli zatęchłych, rozmiękłych
by przewietrzyć myślenie
by przewietrzyć myślenie
by przetrzymać myślenie tchórzliwe
by przewietrzyć układ powierniczy kul i ofiar
tam będzie wolność
gdzie pasztet zajęczy czerwony
a ty w pokorze jasny i gotowy

*Hagiograficzna kartografia*
Od jutra będę prowadził
zajęcia z hagiograficznej kartografii
to moje postanowienie
otworzę przykatedralną szkołę map
dla dziewczyn zagubionych we mnie
podczas śnieżnej burzy uczuć
od jutra schody do panteonów kontynentów
będę budował dla nienagrodzonych
zdobywców biegunów Ziemi
oni byli napiętnowani psami i kucami
a ja uszczęśliwię ich schodami ruchomymi
napędzanymi lawą lodową serc
o Enceladusie o wodo
o Encyklopedio o wolo
o moja katedro katedro moich przekroczeń
od jutra zachwycająco zdefiniuję
natury ucieczki od rzeczywistości czerwonej
ku białym jak śnieg biegunom duszy
przypadki religijnej emocji górotworu zastygłego
opiszę i nauczę każdego
procedur odnajdywania i odkrywania na nowo łez
kto uzna mnie za profesora chłodnego umysłu
chemicznej literatury zamieci słów
geograficznego awatara stałości
niebios nakreślonych
mapą ratunkową bezcenną w odpowiedniej skali

*W duecie z Bergiem*
Atonalny mój koń
w letniej pelerynie
głowę ma wypchaną sianem jak trawą ja
kłusuje po poręczach, barierach
po dywanach z asfaltu Sodomy
Amarantowy mój koń
całuje zmalowanymi ustami
księżyce, co rusz, co noc
co będzie, gdy mnie ucałuje?
zatrzymuje się i
zastyga jak nieznana kometa Goryli
Mój nowo zelandzki koń
fetyszyzuje wszystko
co nie jest stepem
a ja koszę łąki brzytwą
dla niego
gdy cały świat ze stepo wieje
zacznę tańczyć na forte pianie
i to wówczas, gdy w duecie z Albanem Bergiem
będzie na nim grał: Lulu Lulu
koń ten

*Szklane pelikany*
Metalowe szpilki sosny miotają się w górze
gałęziami sosny wicher targa
dziwny szalony wiatr wspomnień dnia
wymachuje biczami nade mną
nagle szklane pelikany
kołujące nad moją głową
tworzą świetlną aureolę
zderzają się ze sobą gwałtownie
stymulując szklany dźwięk destrukcji zła
powtarzające się jak u Reicha takty i frazy
wciąż szpilki pelikany wciąż szpilki
by w końcu uderzyć o metalową rurę po środku
wywołując apokaliptyczny grzmot
to ja sam jestem dźwiękiem
dzwonów rurowych w finale
tej symfonii wiatru zbuntowanych myśli
burzy niemilknącej we mnie
uderzają dzwony rurowe
uderza wielokrotnie gong
pelikany szklane rozpadają się
patrzę w dal
na pobliskim rondzie karkołomnie prowadzona
przewracając się koziołkuje wielka ciężarówka Biedronki
rozgniata drogowskazy i bratki
moja burza uchodzi z miasta razem z duszą kierowcy
przy akompaniamencie dzwonów rurowych,
do których dołącza się solówka Hendrixa
jak piorun uderzający w środku nocy
potem zalega cisza
w końcu w kołysce zasypiam

*Sekcja ósma*
Sekcja ósma szósta czwarta
sekstans jedźmy nikt nie woła
woły czas wyprowadzić
burza na morzu a statek pirania
wół by się zdał tu
nie na drodze nie na ornym polu
sekcja karambol sekcja
boks ósmy boks szósty boks czwarty
okrutny koń skrzydlaty drr pin dżar żar
jest już flauta cisza spokój
amok fal przeminął piana zaschła
na wantach i rejach
woły grają na flecie
a żyrafy? a nosorożce? a pelikany?
jak syreny śpiewają?
jesiotr węgorz troć to trr trawers, bo to
już góry
wół pnie się po skałach
słynną drogą Długosza
wbija zęby w szczeliny
a półka a bułka a buty a but butt errr
pójdź ity dzin ze hen wola modlitwa
modlitwa woli ity
pójdź pójdź kiki ki ki siwa twa mewa na
skraju przepaści grań uskok żłób żleb
skrup skrup w przepaść mewa spada
rozbija się o skały
a wół odfruwa kle kle
sekcja ósma sekcja szósta sekcja czwarta
mewy burzy ka

*Okrutne zdziwienie*
Skorzystałem na tej poobiedniej drzemce
wtedy, gdy ona jak pająk
wisiała na żyrandolu
i wachlowała mnie z góry
żebym nie odczuwał
upału
kiedy to somnambulizm opanował mnie raz jeszcze
i wniknął w moje poglądy
na raz zacytowany szlagier świata zmysłów
ona nie wiedziała, że to ja właśnie jestem
pająkiem pająków przemian paramaterialnych

myślała, że nie ja a ona
dlatego tak okrutnie zdziwiła się,
gdy przeciąłem nić jej szansy jawy
i złapałem ją w swoją sieć snu
miała mi za złe,
gdy zbliżałem się czule po jej strach
z błyskiem w oku odwróconym
potem wyzbyła się go
i została moją branką omdlałą
do zakończenia dnia tak dziwnego
jak jej szczery uśmiech
teraz nie ockniemy się już nigdy
w splotach wiecznych okrutnie nierealni?
oby!

*Łap dech*
Koń ponosi strażnika gwiazd
stłumiony popęd unieruchomionego
alternatywnie jegomościa, co spadł
z jakiejś ksylofonicznej nuty
by znów pożreć batutę jak książeczkę prawd
słodko gorzki świat
ksylofony trąby trąbity
zagłady nie będzie
dzisiaj zadzwoni dzwon archanioła
zwołujący na pożywny ratujący posiłek
kolację na trawie przed Białym Domem
policyjnym wszechschronem tutaj
na dworze króla bieli
koń ponosi powóz strażnika gwiazd
łap dech i w czas stań

*Kata dekapitacja*
Dekapitacja w dell`arte
sok kolorowy kapie na ciało w scenicznej agonii
uciec z wydmuszki, którą uchwycił sokół
myśląc, że to jajo świata
to było jajo Dalego
w nim skamlenie świata tak tylko
skamlenie chemia nie
wystarczyła, aby rozbujać dzwon
namiętności narodowej chemia wystarczyła by
wejść na dzwonnicę tak tylko
kto pociągnął za sznury na tej starej wieży?
kto przestraszył sokoła?
gniazdo świata w dell`arte rozdarte

dekapitacja chęci
wtedy nozdrza wydymają się,
gdy chęci brak
modlitwa zamiast huku dzwonu
modlitwa zamiast huku zmysłów i ciał
modlitwa zamiast huku armat
modlitwa sokół z dell`arte
błazeńska dekapitacja masek myśli
to dobra myśl
kata dekapitacja własna

*Odkapryszone istoty*
Jak rozedrgany nasunięty na zegar księżyc
zdecydowałem się zmierzchać
by w swój nie do odczarowania dzień
ukorzyć jego odwzorowanie w mitach nut
taka zmienność by potem paść na twarz
przed słońcem skupionym
na moich ułomnościach brwi rzęs i grzywki
jazzowej notabene ukośnej
i septymowej w wolności wiatru
potem znosić cudze mgławice

wyprężone na piedestałach ciszy
nie do odratowania w kontraktowanej
bezczelności białych nocy
co wędrują za mną po świecie
nawet podczas przekraczania równika
nierówności dusznych
by posiąść to, co najcenniejsze
we mgle stwarzanych przeze mnie istot
mnie podobnych jednakowoż
ale odkapryszonych nieco w bezcennych myślach
bezksiężycowo jak dzisiaj nie do odnowienia

*Kredyt Picabii dla Xenakisa*
Kredyt Picabii dla Xenakisa
to jadło chłopskie dla Ludwika XIV
jadło to ja Kowno Troki Kłajpeda
Saloniki 7 Kościołów i dzban whisky
kreteński labirynt Knossos
kredyt Miro dla Varese
Reicha dla Kandinsky`ego
La Monte Younga dla de Kooninga
deszcz monet pędzlem uszkodzonych
a ja mówiłem kiedyś, że padł silnik Moskwy kretyński
Szary Wilk zjadł kebab z psa i konia

potem wyskoczył na mur świata
odleciał na lotni Ikara w tatuażach
wylądował przed Bankiem na Cyprze
tu wśród wielu Mogołów Syberii
rozmienił Scytów tetradrachmy na drobne
jest taki kraj gdzie malina dojrzewa jak kokos
dojrzewa dojrzewa zasypia oczy się kleją
mgła litewska zmienia się w cholerę
w Konstantynopolu a ten w Stambuł I, II i III
kredytu nie udziela się konkretnym biznesmanom

tako rzecze siedzący nad stawem
bankier wygnany ze świętymi sztuki z City
ale to tylko słowa słowa słowa
nic nie kupisz za nie od Scyty
(nie to, co kropki, plamy i kreski zmieniające się w nuty)

*Tylko w mojej głowie*
Na litość, co to?
jastrzębie polują w mojej głowie?
czy to jakieś zamieszki uliczne w mózgu?
coś się rozpada, jakieś przepowiednie
się sprawdzają fatalistyczne
tak, tak, i to w mojej głowie tylko
na ulicy rząd z narodowcami maszeruje Poniatowskim
niesamowite czasy ostateczne
widzę przez ciasną szparę
to marzenie Dmowskiego i Piłsudskiego
Paderewski gra na syrenach
Prymas Kakowski błogosławi fajerwerkami
w opłotkach Marszałkowskiej
faszyści gonią bolszewików do Brukseli
Kruczą i Alejami
czy jakoś tak
na odwrót
za tym oknem oka coś się kończy
jakiś strach
kończy się pogoń za wolnością
kończy się denuncjacja brata
i donoszenie do Moskwy
bo Moskwy już nie ma
w Donbasie pagibła
jeszcze w mojej głowie mieszka tylko
strach tylko pozostał gasnący
nad drzemiącymi pomrukującymi fokami
kołują jastrzębie z Etopiryny
ułuda bladej niewoli bolesnej
umiera ostatnia w mojej głowie

*Drohobycz*
Banderowcy za kontuarami w cynamonowych sklepach?
czy są większe zagadki świata kainowego?
kalafonia z Malabaru i wódka (na pohybel Lachom)
– obok siebie?
na rynku wypalonym morderstwami idei słońc
zamiast wszystkiego, co kryją
wnętrza sklepów cynamonowych
jeden transparent na ratuszowej wieży
osmalonej dymem z płonących kościołów i gett
– chwała bohaterom UPA!
z uliczek schodzących się do rynku jak Chasydzi na modły
słychać wciąż tylko świąteczne tra ta ta ta bum bum
ludzie wychodzą z cerkwi nędzą zmęczeni
malutki konik ciągnie wielki wóz na gumowych kołach
z wiązką słomy na drewnianej platformie
konik krwawi wciąż a słoma płonie jak polska strzecha
sklepy cynamonowe fruwają nad miastem
nie jak iskry ale jak bociany
czy to bociany na pewno?
czy to nie kochankowie z obrazów Chagalla?
a może to anioły, które zgubiły ludzi…

*Antymateria widzeń*
Jadeit kochana
jak pobladły nagle koniec lata
opal tęskniona
jak twoje włosy rozświetlone o zachodzie słońca
granat umiłowana
jak twoje oczy gasnące nocą
diament radioaktywny
jak pluton egzekucyjny
niewidzeń chwilowych naszych
nie nie nie
antymateria widzeń właśnie

najdroższa
już wieczna

*W dolinie rozbitych witraży*
Gniewni pozostają w cieplarniach
a zagubieni wprost naśmiewają się z nich
i ich niedoinwestowania w cel
w zakamarkach ciszy panieńskich cnót
w takich zamierzchłych miastach
co z uliczek nadwątlonych poniewierkami koni
wyruszają w deszczu przed kościoły
by rozstrzelanymi zostać przez gołębie
niewarte słów i straszenia strachem nielotnym
na gołębie spieczone warte śpiewu z rana
jak fiakier w zakrzykach czarny i zełgany artysta
będący w nauczycielskim zrywie

taneczne bary pouczając namawiają
wychowując zapijaczonych braci
włóczykijów mostowych spaczy
taki obraz malują poniewiereki w dolinie rozbitych witraży
schrystianizowanej dzielnicy horroru
mitów paryskich legend krakowskich
ich ich ich
i zaniesie się do kolegium gołębnika
giełdy, co porzuciła partię lumpenproletariatu
by wyzbyć się na zawsze
biednienia zbuntowanych żebraków pod kościołami
dla bogaczy lotnych strachem mimem
zagubionym chochołem

*Zmysły w uszach całe*
Muzak w uszach lewak w poglądach
kalosz w koszu papieros w klombie
Gavroche w salonie pijak w galerii
mój prawy mundur w opłakanym stanie
stan w kraju kwitnącej wiśni
skrzypek w szaleńczej solówce
dyrygent w kościele Bacha szepty w organach
siepacz w parlamencie wiesiołek w herbacie
mamut w luksferowych refleksach
tęcza w Nowym Świecie Zbawiciel w niej
na karb lewaków poszły rozszczepienia sumienia
homar w menu w szczypcach akompaniujących kapar
zawsze to samo w galerycznych rejsach
punkt zwrotny w cieście australnym miodnie
jądro ciemności za czarną dziurą
(już nie będzie się można odwrócić wstecz
i zrozumieć, co i jak było,
podczas gdy po śmierci będzie można)
śmierć tylko w getcie Bajkonur w Semitpałatyńsku
monster wy w Disneylandzie
jak Disney w ciekłym powietrzu czekający na lek w prochu
monsieur ja przy zdrowych zmysłach
a zmysły w uszach całe
tylko cicho sza, w tle muzak, lewak, prawak
monogamista polifonii odwzorowany w polichromii
OCZY w sercu, uff

*Krówki w węglowodorach*
Za mgłą niedzieli nikną
krówki w węglowodorach
czy wręcz odwrotnie?
wzrok słabnie, zamglony obraz
świętości świetności gości
one w nich oni w onych
zaokrąglenia one nieznośne
stawiaj na jedno pytanie
czy są zdrowi? czy to ozdrowi?
wtenczas na pojedynek wyzwą zegar,
za którego nagłym porywem cukru śniegu
odkręcą zaszłe naddatki
bocianowa strzecha, blizna stawu, wiatraka wariacje
koczkodan, goryl, szympans i człowiek zręczny
w poszumie mów, pór w strefach gorętszych
jak kokarda na rogu byka ofiarnego
uniosą się w górę dla nadętości
klucz do interesu – międlenie lnu
okazja do międlenia słów po umoczeniu
czy wręcz odwrotnie?
wtedy wiatr rozwiał mgłę niedzieli
rozdarł mgłę ciężkich obyczajów i pożarł ją
idą lekkie czasy i ludzie
nie zawracają za onych jedzących jęczących mgłą
nie pytaj czy i ty udźwigniesz
aż tak powszedniego siebie

*Wędrówki kres*
Stąd a dokładnie
sprzed klawiatury białej w tym pokoju
do wieczności czerwonych zórz hen
stąd do bram zachodu
ze stadnin wschodu
od ąk do mąk od mąk do ąk
niebieskich
szybko by a dokładnie
bko
w najgłębszej ranie
twoje blizny są tą wiecznością przyszłości
ładu estetyczno-etyczno-etatystycznego

stą z ąk do mąk daleko
do grających wierzb malowanych zbóż
niedaleko leko kko kjuż
więc
wstań, ech ty
ać ja pobruszę
kolejne stolat sto lat niebieskich
Otto bracie dla mię
wędrówki kres

*Tajemniczy przybysz*
Tryl jakiś tryl jakiś tryl coś pędzi
po klawiaturze nowych dni
tremolo vibrato staccato
ale to nie są ręce pianisty
to nowy ty w skowronkach
jaśminach promyczkach półuśmiechach
dźwięków jak puch jak kurz jak pożądanie
pustynna burza
błysk burza gwiezdna
co to za przybysz na niebie?
rozświetla noc i łuną spadającą zadziwia
nie jest inteligentny tak jak ty
jest za to niesamowity
nieznajomy tajemniczy z gwiazd
detonujący ponad ludzkością całą
meteor jesieni
pędzi faluje płonie
twój nowy model pozaziemskiej muzyki emocjonalnej
do cna rozkochany
w cichnącej Ziemi

*Zdrój*
Piłem jej różany żywot
jak wodę ze zdroju namysłów
gdy będąc pięcioletnim chłopcem
dojrzałem w jednej chwili
matador ranny w pierwszej walce
ale przygody jej oczu do moich przybiegły
chęci zamknięcia czasu łopotały
jak sztandary kuse
chustki, spódnice, co odkrywają znamiona
biegłem do tych wód jak
Miltiades na starcie z wrogiem
biegłem spokojny i pewny

niecierpliwy żądny pełni kochania
na kanwie radosnych tortur utkałem arrasy
zbudowałem pomosty przerzuciłem je
by abordaż się powiódł
zrealizowany w pragnieniu
zaspokojonym, co zamiast warg
dostało żywej wody nie ginącej prawdy o sercu
dotarłem do tej głębi i do jej ciszy chłodnej
zerwałem chustę nieba ostatnią co ją skryła
i wygarnąłem garścią jej zasób mądrości
mądrości seksualnie porywczej,
co chce świat zmienić
zanim pragnienie opadnie
jak listek brzozowy pożółkły
na dno sadzawki w tej źródlanej ciszy
widzenia piękna jej ukrytego

*Aż stąd do światłości*
Bum ska skra trwa
szum wyje wyj wyjście
jęczy w otworze coś
Wigilia Święta Zmarłych
ścisk deszcz pisk wzrok słuch
ja wysokie C biorę ać
kleszcz kluszcz klusk
wynajduję wyjmuję onomatopeją klęskę ciszy
język zyk kzy uzy
lu Lu Lu na na wymiar Mi
ryk szum piszum
gdybanie świerszcza w silniku czasu
wieczności auta chrobotanie dusz
autobuszz ludzi zmarłych
smęt cmę cment aż do
aż stąd do światłości świetności

jęk jużnie jujutrznia jutro

*Zalegnie każdy niemorwa (MEHR LICHT!)*
Jeśli masz kłaniać się górom wysokim
to wiedz, że nie musisz
one są niższe od ciebie nawet
niższe niż doliny twojego mózgu
zrównają je kiedyś z tobą
morwy kroczące szczytami ku morzom
i zadepczą kozice uciekające przed morwami
po skałach przepastnych jak nerwowe komórki
rzeknij morwie słowo (jedno)
a rzuci się w przepaść z przesadą
rzeknij sobie – MEHR LICHT!
– chcę światła a nie mroku
a wyrośniesz jak szczyt szczytów
ponad swą głowę
tak więc zapamiętaj – Bin Laden sułtan mordu,
który powalił wieże World Trade Center
i na kolana Pentagon
wyrzekł następujące ostatnie słowa
– zgaście te światła
i spoczął martwy na dnie oceanu wśród małż
nie jest kotwicą (czegoś) lecz wrakiem (wszystkiego)
jak wszelka góra (niebotyczna)
bez jasności Słowa w najgłębszej głębi świata
zalegnie każdy niemorwa

*Wyobraźnia*
Zgarnąłem moją niezależność ze stołu
wybiegłem na deszcz upychając ją za pazuchą
świt uderzył mnie w twarz i znikł
upadłem na pelikana
odlatującego właśnie do zoo
z tobą szamoczącą się w ogromnym dziobie jego
wcześniej nigdy bym sobie czegoś takiego nie wyobraził
zbolała wyobraźnio zostaw mnie zostaw
na zawsze
w klatce

*Profesor Rzyg*
Profesor Rzyg wszedł do Urzędu Ludowego
a Złodziejaszek Himalaj uciekł z niego
gdy dokonywała się ta swoista wymiana
stałem wtedy za ladą portierni
bez uprawnień fajtera póz
lecz z legitymacją prasową słynnego The Sun
zanotowałem ten fakt
na sam widok Profesora
odezwałem się – Rzyg, Rzyg, wow, wow
sowa śnieżna i ja od dziś
Curiosity i Mars
piszę o tym właśnie
będzie Pulitzer, hau, hau
i ha ha
makabra „na jeźdźca” tu
Profesor rzyg, rzyg i ha ha
rewolucja rewolucja
jeszcze jednaaa

*Słoneczko*
Słoneczko ty moje ostatnie,
zachodźże, skoro masz zachodzić
bo mnie już oczy bolą
od patrzenia tylko
na się
słonko to ptak jeden
a ja to miłości lot do gwiazd
od patrzenia do zrozumienia
od zrozumienia do patrzenia
na cię

*Zgasłość*
Nestor leksykon źródło przesłań
źródło żywe
na scenie ona jedyna
kurtyna w kwiatach
wchodzą aktorzy z bielmem
Nestor narodowcy mnich pochodnia
zasadniczo nic się nie dzieje
reżyser kuca za kulisami
snadnie chęć mu odjęło
wypłakania się przez aktorki
blond niema wchodzi
stąpa delikatnie jak szepty czułe
żeby nie zbudzić reżysera
nie zbudzić psów na widowni
nie zbudzić nimf na kurtynie antycznej

w krajobrazach greckich tkanej wiecznie
błędny wzrok psów
gaśnie lampa jedyna nad sceną
to słońce sztuczne jest do opisania
blado złociste pulsujące ekstrawagancko
wybuchami na powierzchni swej
świecące jak zmurszały pień
sobą same będą dzieci śnić o nim, gdy zgaśnie
wchodzi blond bóstwo solarne
bez narodowości i języka w gębie
zapominalskie bóstwo zachodu
stoi kolumna a przy niej mnich
bladoróżowy już tylko nosorożec wbiega wreszcie
czas na chwilowe spustoszenia
psy klaszczą na opak
czas na kurtynę
och, nie, nie jeszcze
jeszcze Nestor wnosi encyklopedię jak Biblię
rzecze – leksykon świata psy zjadły
po spektaklu wczorajszym
och, nie – rzuca kurtyna czasów
w ustach słońca gaśnie słowo za słowem
zgasłość pozostaje: policzono, zważono, rozdzielono

*Nie okrutniej bez niej*
Miej oczy i patrzaj w oczy
sny niech sny znaczą
a marzenia marzenia
oczy jej są twoją sennością
zamknij je czułością
i więcej nie okrutniej
bez niej

*Dokończyłem żucie*
Zszedłem z pala zapatrzenia
wszedłem na pole zachwytu
a co, czy ja jestem aby kormoran łowny?
patrzę a tu kremowy kwiat smukły
od pierwszego wejrzenia… o ho ho
zerwałem i zjadłem go ze smakiem
jakem przeżuwacz wszelki
zatuptałem i hops na pal
dokończyłem żucie
(ech, życie, życie wewnętrzne)

*Fuga miasta opustoszałego*
Ulica krótka, zegar senny
jedno na drugim
spływa coś, co powinno sterczeć
jak maszt radiowy
wczorajszość wszechobecna
zbyt krótka twoja ulica na te czasy
lewa, lewa, prawa, prawa
(bach)
leży coś, co powinno chodzić
znalazłeś się na wstępie do podziemi
w ostępie piekieł i przedzmartwychwstań
wśród korzeni, studni i domysłów
politycznej dintojry zamglonych latarni gazowych
utrzymujesz dystans do niepodległości swej
kijem splunięć opędzasz się przed światłem
kłamstw tak naturalnych jak padlina

jak miasto opustoszałe przez czas
na życzenie nieodparte w porę
pustynie jaskrawości w dali
a tu ciemność rozszarpuje wszystko jak hiena
roboty sarkastyczne kradną zegary a ty?
lewa, lewa, prawa, prawa
(bach)

*Fuzja gatunków*
Nakręcony, ale niedziałający
skarlały powolny lękliwy
bądź, co bądź znamienity – dźwięk
z obu perkusji i Fendera
gdy oni nadzy na okładkach
ty na okrętach już wierszy zamaszysty
oni zeskakują z okładek
perkusja pulsuje
Billy Cobham szaleje na werblu
twój statek to statek śledczy
ty masz włosy na szczęście
w kamieniu czarnym trzymasz pamięci formułę

to kamień tylko muzyczny
choć ty filozoficzny
jęczysz wyjęczasz sny jak nakręcony, ale niedziałający
potem artykułujesz te jęki
osaczany rytmem przez serce Billy`ego
bum, bum, bum
nostalgia tłumów wali stopą perkusji
jak śnieg w okno a tu nie zima
fuzja gatunków
i dopiero czas zamawiania win
zapisanych na kartach Wierzynka
bądź, co bądź cokolik dla lampki
wina wśród zniczy
herb serca Billy`ego
targasz kotwicę zegara
zeskakujesz z konglomeratu czerni
stajesz na winnym pomoście żeglownej muzyki

zakaz recytacji słów śpiewu tańca
nakręconych brzmień – wielkiego dnia

*Pokost*
Poświata postrzegana jak pokost
na trawie jakieś delikatne drgnienia
albo zroszonych pajęczyn rozpiętych na winorośli
zasnuwającej altanę zielonych
wspomnień według bajkopisarzy
pojaśnienia zmrużone połyskliwe do końca
na zachód od stawu,
co ciemnieje jak grób w zakątku
ogrodu wielokwiatowego i wielowątkowego
w oddechu motyla Apollo pośpiesznym
ciebie śpiącego w pudełku po zabawkach,
które Święty Mikołaj przyniósł czterolatkowi
za domem za domem za domem
za … wydawać by się mogło
świtem
jego

*Jakiś Polak Numer 5*
Podsumowanie zdrad rodaków
to praca nad obrazem
hiperabstrakcyjnej hiperemocjonalności
chlapanie pędzlem po płótnie w zapamiętaniu
z wściekłością żalem miłości spazmem
ziuch ziuch pac pac
ja ty on oni POPIS PISPO OPPIS
Palikot PIES Nowoczesny
Zielony Burak Arkebuz Patron SZLAM
hlap hlap kleks plum plask
hipernonszalancja hipergłupota ekspresyjna
plucie krwią na płótno Mazowsza i Pomorza

obsmarkiwanie kanwy Wielkopolski i Lubusza
wymiotowanie na papier Śląska i Małopolski
kto jeszcze, jaki książę nadąsany
bez dzielnicy władzy
rzuci się Polsce do gardła z watahą obcojęzycznych?
jaki ogłupiony andrus z KOD-u
i libertyńskiej stajni francusko-belgijskiej,
niemieckiej twierdzy hitleryzmu pruskiego,
ruskiego bunkra narodowego orthodoxsocjalizmu,
czy zatoki upadłego luteranizmu wazowskiego?
rozświetlając motywy i ożywiając kolory
dokończy paraboliczny bohomaz: „Jakiś Polak Numer 5”
za jakieś marne miliony

*Na morzu informacji*
Takie dzisiejsze nagłówki gazet
mogą wywołać tylko artretyzm na morzu
informacji jak burze fal odpływu
bo ślepota zupełna jest zakazana
na pokładach i mostkach
raczej zarezerwowana dla nabrzeżnej gawiedzi
w portach iluzjach
patrz – co widzisz?
widzisz – co to jest?
jest – baner skuteczny o treści:
„serce mierz na zamiary oceanu
a kości lecz pianą reklam”
pokręcony szkielet Latającego Holendra
z gazetą w zębach zamiast noża
na rogu każdej ulicy
w pirackiej zatoce milionowego miasta
propagandy
to już ty?

*Alek jak?*
Alek jak
alek jak nazwać
alek jak nazwać twoje serce
Alek – x? jak?

*Przedlarwia fizjonomia*
Skomplikowany przekaz jednostronny
wynurzył się z wypowiedzi
mieszczańskiego dziecka w fazie
dorosłej znajdującego się na fasadzie
siedmiu maszkaronów fetujących
zobowiązanie do przekształcania miast
w głosowaniach prostych, gdy fascynująca
jego przedlarwia fizjonomia
odnalazła się w minach sztywnych facebookowych
z rana po rosie nie z wody
a z azotu ciekłego, co przeistoczyło
nie tylko brwi, wargi, ale i kończyny całe w szkło,
kończyny machające za Polskę przed
podpisaniem zobowiązania tegoż
złożenia życia rozbitego w razie czego
Krzycz echu do ucha frontmanie
motyla galaktykoskrzydłego
skazo na ciele kwiatu rozumu ust
bo prohibicja kolaudacji fekaliów

w mediach żertw forsownych
była zawsze rozciągliwa we Wszechświecie zadłużenia
w uczuciach stałego czasem owego dziecka
górniczo-hutniczo-rolniczo-prasowego
zabezpieczonego w kodeksie – artykuł 148 paragraf 2
a na tablicy 2 od góry wiersz 2
trwa zima dla larw szepczących
poezja księży milczących za innych
bulwersująca cisza zbyt skomplikowana
dla prawodawców,
gdy orkiestra interpretatorów mimiki twarzy zgasłych
i niedojrzałych gra

„Twój kolos”
Kolos to jest ciemność
nie za widnokręgiem, oj nie
w twoich ramionach raczej
ospały dzień zmienił się w ospałą noc
ledwo dotrwał do zmierzchu
lecz cóż to,
to nie zgasił księżyc twojego ognia,
który płonął
i poblaskiem zaznaczał się w oku
jak cyklon bytu?
a teraz musisz zgasnąć sam bez niego
jak słońce iskierka galaktyki
i nie możesz
wtulasz się w pustkę materii
kolos wapiennych skał jawy
jak demiurg świt
trzyma cię w uścisku mocno
był jaspisem potem zmienił się w granit

a teraz… czas na magnetytowy bazalt
a ty, zgasłeś już? do rana łkasz?
może jeszcze, w tysięcznych chwil popiele
żyjesz ostatnim promieniem
wtulony w kolosa tchnienie
swoje gorzkie dopełnienie

*Zarzuć Wszechświat na plecy*
Jak to jest?
ty tego nie dźwigasz
czy świat
nie chce dźwigać ciebie?
opis przyrody – makro zmienia się w mikro
onomatopeja kwantu zmienia się
w parseka symbolu
bądź wtórnym wybuchem ducha
po erupcji grawitacji
w sercu
czerwony pulsujący zachód słońca
nad lasem pełnym płomieni,
gdy wiatr nie świszczy w gałęziach,
lecz szepcze ci do ucha
wstawaj szkoda dnia
zarzuć Wszechświat na plecy
to tylko plecak nie krzyż
i bezkrwawo jesienie poetycko wyrusz

*Zeznośności zesnu zezwłok*
Zbytnio nie ufam zimnym słowom,
co z zamierzchłych niw językowych
zrozumiałą ledwie polszczyzną
przywołują pożądania pobratymców
śmierci czerwcowej zjełczałej
od pojękliwych bakterii nieznośności
nieczułej a są ledwo wyczuwalne
w pozamózgowych zaświatach
przynależności do zboczonych filakterii
i uwarunkowanych centralnie podrygiwań obleśnych
w idei zakamarkach ukryte
na czas zeznośności zesnu zezwłok
a przecież nie wyglądają tak wcale
w chwili, gdy młoda dziewczyna wchodzi do pokoju

i mówi – kocham cię
a ty jesteś w kwiatach a ona
w jasnoniebieskim kostiumie niezakrywającym niczego
nawet uczuć spąsowiałych w słowach
co wydrgały na języku zanim weszła
okrutnie zimnych jak odwieczność świata

*Ściśnięte w garści gardło*
Ściśnięte w garści gardło
grdyka zadławiona dłońmi
zapalczywości wtórują halne słowa
w chwili samounicestwienia
słowa obrażonego zatrzymane na zawsze
Tatrami zębów i warg
jak klocki lego maluszka
zestawiane w ciszy na podłodze
rączkami jak zabawki
strachu symultaniczne
ściany przewieszki z nadąsanego milczenia

*Mrugnięcie powiek*
Zrozumiałem, że w moim jedynym
mrugnięciu powiek, błysku oka
zawiera się cała przedszkolna sfera
wyobrażeń o kobiecej bieliźnie
i jej mutacjach
na czas pokoju i wojny ze światem
oko ześlizgnęło się z piedestału
krągłości kobiecości na własne nogi
spodnie do kolan, podkolanówki
stopy w małe buty odziane
mrugnięcie powiek
smętniejące z godziny na godzinę
z roku na rok
widzące co lato szykuje na zimę
by jak larwa zaistnieć znowu
wszetecznym kojarzeniem
kobiety z ciężko rannym ciężkozbrojnym
janczarem mamelukiem przedszkolakiem wojen

mrugnięcie powiek
ruch delikatny wieka trumny niemowlęctwa
by spoić bieliznę z ciałem
białym namiętnie delikatnym
przed poszarpaniem nieuchronnym
w ramionach światów cywilizacją
skażonych symbolem Ewy

*Deforestacja przemielonej niepoprawności*
Najzdrowsze bodajże są pomysły takie
jak ten, kiedy to raz gazda
zapomniawszy kapelusza
założył na głowę, co miał jak arbuza
w ramach: trzeba sobie jakoś radzić
żelbetowego nausznika kawałek
(głuszącego i zapobiegającego przeinaczaniu głosek)
był jak taki Kościelec co zmienił się w Mnicha
zastygł i tyle po nim pozostało co widać –
sza, sza, cicho sza, sza
opowiedział mi o tym
pewien polityk, który opuścił partię mniejszościową

przed rozpadem tejże żeby zapobiec
odstępstwom takim, jak –
Goralen i Slonzaken Volk
Schlessien Beratung i Kaszebsko Odroda
słysząc o tem
się zmazurzyłem i szadziłem jabłonkując jednocześnie
zostałem na probę
Drzymałą Ślimakiem i Żelewskim Szelą
w jednym kościelcu gołogłowy
natomiast nasz gazda do dziś paraduje
w nauszniku jęcząc niezrozumiale pod nosem:
hvala ljiepa, hvala
Kleinpolen und Karpatenvorland
Alba Chrobatia Mater Polonia
kasaj huby Rasiu i na lędo
albo bruszyć

*Bądź mi sakramentem światła, nadziejo*
Bądź mi sakramentem światła
nadziejo
w poniżeniu moim rozgrzeszona
z miłości daremnej
nadziejo na życie
po kres mózgowych komórek
odczuwanie świata
błędnie rozumiana ciemności
rozpłyń się w zmartwychwstaniu serca
błogosławionego tobą

*Gdyby w Niniwie działy się cuda…*
Ze wszech miar nadęty strącony
będący po napitku winoroślą
wciąż jak zgiełk cały, za który się płaci
o tym, który wychodzi z mroku,
by stąpać zwolna z wysokiego zamku
ku planetarium dolin plebejskich
i nieokreślonych lepkich idei narodu

bo właśnie wtedy na smoki się poluje
właśnie wtedy mordują dziewice zamiast nich,
gdy opowieść jest sama w sobie nieodkształcona
ześlij a nie zagarnij
będąc ukrytym w kufrze i to w kufrze jafskim
wniesiony zostałeś w nim w europejskie populacje
symbol gdzieś znikł nad Jerozolimą
ożywczy jesteś wolnością swoich myśli
Betlejem kruchych szklanych wyrobów
jak ten ptak tak mówił
potem skręcił w uliczkę prowadzącą jak gdyby do studia TVP Łódź

to nie była uliczka… przesmyk w bramie i pasaż
na trąbce Stańko grał Czarną Madonnę
transmitowaną bezpośrednio z Hajfy na Karmelu do Łodzi
– ptak-znak tyś powiedział, po coś powiedział
zniesiono zakazy razem ze stertą dokumentów
w tym samym postkufrze pustym
plądruj plądruj w swetrze z dziurami plądruj
archiwa Aszurbanipala Białego
ciągle jesteś jak deska w kirkutu płocie
trąbisz od murów… leci leci leci wyrok
spada kamień z gwiazd
grdyka słabsza oczy stuleci sokole
mumia język bydlę życiodajne w Europie

okraszony dźwiękiem trąbki rozwijasz się
jak sztandar baner hymn państwo nowożytne
skulony przyjaciel wszystkich dwunożny
i nie wiesz gdzie i skąd ta wolność?
biegnące po płotach parkanach Parki
ty znowu – ławeczka muzyczna
znowu blask znowu jutrznia
znowu schron spękany w duszy
kosodrzewiny słów zasadziłeś nad fiordem
w Ein Bokek przemagnetyzowanym za koło polarne
oniryczny wieczór Skaldów w turbanach
tylko to pozostało na Północy po
przejściach i przetłumaczeniach
tabliczek i nadpalonych zwojów

*Dlaczego Ziemia jest tak potężna?*
Za każdym razem
spadam
dlaczego Ziemia
jest tak potężna
we Wszechświecie?
(za każdym razem spadam)

*Zmagazynowany zapach*
Zmagazynowany zapach kasztanowca
w codziennej twórczej pracy
bezzębny okaz jaskini kiedyś stalaktytowej
niesiesz Syriusza protezy odległe
giną, jako wasalni dziedzice jego
dzieci nocy
Krzyż południa rozkwita w maju w Ojcowie i Skale
wiewiórki tworzą wśród kasztanowców Drogę Piwną
będzie pienił się nimi wiosną każdy park
a ty znikniesz w gwiazdach jak zapach kwiatów majowych
zanim nadejdzie skumulowana w owocach jesień świata
dla zapracowanych w tobie jaskiniowych gryzoni snu

*Granica spotkania naszej miłości z masakrą*
Ktoś powiedział (może ty),
że pod wpływem aromatu chwili
czułość zginąć może nieopatrznie
przemielona pokrojona słowem
na desce oto koper
delikatnie posiekany rozdrobniony snadnie
czule potraktowany nożem barbarzyńcy
zapach nowalijki rozszedł się
i wyznaczył granicę spotkania
naszej miłości z masakrą
jak zwykle?

*Księga Wyjścia*
Są takie góry
w moim pokoju
skąd Bóg woła
moje życie to
Księga Wyjścia

*Pola w formularzu*
Szkoda tych pól niewypełnionych
w formularzu ludzkiego bytu
są jak groby nieoznaczone
łany zżęte stratowane wypalone
pola życia puste
rubryki głodu i śmierci z jedynym zapisem
oznaki życia przed czy po?
(jednak, aby, cóż, ponieważ)
nie wiadomo
brak wielu informacji o człowieku singlu cynglu cyplu
ten nie zasługiwał na nie?
dziecko jeździec stary koń

koń karawan trumna ostatni zakręt rondo zakole wodospad
wszkołę pójście z czystą tablicą płonnym licem czołem
zamążpójście z czystą hipoteką eureką apteką
wniebopójście z czystym kontem rachunkiem ratunkiem
bez danych osobniczych?
bez danych o żebrach i ciśnieniu?
bez danych o nacji generacji aberracji?
bez danych o istnieniu przepaści
w globalnym sumieniu?
bez danych o duszy świata?
bez baz danych mu
bez kwitnie bez właśnie tu
na skraju cmentarza
dlaczego zakurzony?
dlaczego nie biały a lila?
braku informacji o nim i o nim
szkoda wielka szkoda

*Akuratny motyl*
Akuratny motyl
tak nazwałaś mnie
w szkole
śniłem dzisiaj o tobie
o latach naszych wspólnych,
gdy ten woźny od ORMO
z tą od wszystkiego partyjnego
łapali nas siatką na motyle
a my uciekaliśmy przez łąki miłości
skacząc po ławkach w klasie
starając się dobiec do otwartego okna
a potem dopaść pobliskich wzgórz
ratując swoje dorosłe życie
ja już hippizujący dzieciak w paski i szlaczki
ty nadobna nowofalowa córka grabarza
pierwsza wyfrunęłaś w wieczność
ja roztrzaskałem się na szybie
zew krwi biały kieł motyl, ech

tkwię do teraz w szkolnej gablocie
zazdrosny eksponat, skostniały cały
dźgany wskaźnikiem przez panią od wszystkiego
akuratny?

*Kto przeżyje?*
Kto przeżyje niespodziewany atak kałamarnicy miasta?
Kto przeżyje nuklearną noc w sumieniu?
Kto przeżyje Sąd Ostateczny?
Nikt?

*Ostatni chuch*
Para rządcy dusz
między skrajnościami ust
niewinnych leniwych podległych
skandal ciśnie się na nie
jak zemsta
milczenie
jak obłuda
milczenie
składam rezygnację
z rządcy
ostatni chuch
chuch ostatnich słów

*Apokaliptyka poety*
Zamierzałem właśnie spocząć na laurach,
gdy przeleciał on
wysłaniec posłaniec zesłaniec
niebieski chowaniec pocieszyciel za nic
anioł łez czarno-białych moich i moich uśmiechów
zadrwił trochę ze mnie,
bo rzeczywiście moje bóle spełzły na niczym
okazały się nosorożcami strachu post czegoś
a wszeteczny dzień wampirów
mojej beznadziejnej pracy
objawił się tylko samymi krwistymi wierszami
anioł porwał je jak orzeł
zaniósł na wieżę wysoką
i ukrył w światowym gnieździe jak swoje pisklęta

nie mam, co prawda do niej dostępu
ale jestem spokojniejszy, swobodniejszy i autokefaliczny
bez łez już, wewnętrznie spójny
wiersze z wysoka teraz świat obserwują
wyczekują pierwszych jeźdźców Apokalipsy
z taką pewną niecierpliwością strażniczą
jak kusznicy nieustraszeni acz okresowo tak jak ja zakazani
wreszcie eksplikowani, eksplanowani i ekspiowani
do walk z grozą wszelaką
przez papieża moich snów
zostaną, więc przebite z łatwością
tarcze i zbroje jeźdźców z koszmaru milionów
a oni sami zamiecieni jak liście przez historii wiatr
a czasy ucisku? a laury?
laury to korona nie cierniowa królewska wszechwieczna
wieniec chwały dla tego, który nadjedzie na końcu na koniu białym

przywoła orły młode
i stracą znaczenie pieczęcie, trąby, grzmoty i czasze

[Wtedy ci, którzy pozostaną przy życiu w swoich ciałach, nie umrą, ale w ciągu tego tysiąca lat zrodzą nieskończone mnóstwo dzieci … . Słońce stanie się siedem razy jaśniejsze niż teraz; a ziemia okaże swoją płodność i wyda obfite plony. Zwierzęta nie będą już żywić się krwią (Divinae Institutiones VII, 24; 304 r. Laktancjusz)]

*Polska apokaliptyczna*
Polska potężna orędziem?
Polska orężna poezją?
Polska chędożna herezją!
Hartman III

*Upadki filozoficzne*
Ujawniłem nieskończone plany
gdzie ja Boga zamierzałem poznając nakłaniać
do umysłowych zwycięstw bezmyślnych
w godzinach wytchnień w pracy dnia
dla rodziny nacji ludzkości
skrytych w moim ekspansywnym ja
bez trudu anioł rozpoznając wszystko
szepnął – ech, chłopie, chłopie
jesteś synem i ojcem
zrozum Ojca i Syna
więc nie planuj niczego
poza klęską tu
filozof z morskiej pianki był już
w twoim ogrodzie myśli przemądrzałych
jak w Heliopolis, w Abderze i Kition
niech starczy oka i (s)tarczy pokory
Promienna Rozumna Kwitnąca
niech raczej odziewa cię w codzienne
upadki twe filozoficzne

*Orzech ciemności*
Nawet nie wiesz jak
ciemno jest w orzechowym lesie
lesie, co do którego
istnieją podejrzenia, że nie istnieje
a tylko wyobraźnia jakaś
kreuje dziwadło głuche
niezdecydowanie migotliwe próchnem
zamknięte przed ludźmi na zawsze
w łupinie głowy jak sowa w dziupli
chrzestny dzień po słońcu ciem
będzie już jak świeca,
co zapłonie zamiast twojego ramienia
jak oczy sowy władczyni spojrzeń
ty zapłoniesz na krzyżu swym później
i to nie będzie jedyny krzyż
las krzyży prawdziwych zapłonie jak myśli
ciemne w lesie jasnym realnie istniejącym

tak, istnieją myśli niewygaszone
depresja i pastuszka i centuriona i łotra i króla
w strachu łupinie nie gaśnie
w głowie – orzechu ciemności

*Globalny prozelita*
Ja na frontowych polach Megiddo
na Syjonie zamglonym
na wilgotnych łąkach Drohiczyna
na Tabgi skale porfirowej
na rozgrzanych piaskach wydm słowińskich
ja na Masady pochylni
ja nie Semita a prozelita
prozelita regionalnej miłości
Ja we frontowych ziemiankach i okopach Wizny
na pokładzie Guido mrocznym
w grocie betlejemskiej i w Qumran i na Karmelu
na gnieźnieńskich stawach jak prastara mgła
pod Jerycha murami
na szańcach Woli i Pragi

ja nie Semita a prozelita
prozelita regionalnej miłości
Ja z Lędzian, tych co Wiślan namówili na misteria polańskie
na zawsze skrywszy ja w jaskini
Ciemnej w Ojcowie
będę się już tylko ukrywał i rodził orędzia
białych nietoperzy
swoją mumię zawijał w bandaże spowiedzi nacji
mumifikował my
ze starszymi i młodszymi braćmi w wierze
ja nie Semita regionalny
ja prozelita globalny

*Lot nowej ery*
Ze zdarzeń najszlachetniejszych
minionych wysnułeś ciąg myśli
z myślami zdążyłeś na koniec wieku
a tam przyszłości przepaść
a ty jak rzeka szalona
siadasz na gwiezdnego konia – Pioruna
i skaczesz ponad wodospadem
wczorajszym sobą
wizją uskrzydlony
bądź duchem zdarzenia nowego,
w którym srebrne nici będą myślami przednimi
samotny świt prząśniczką ową
z osnowy i kanwy, z kierunku światłości
powstającej z burzy i wodospadu
utkaj ten lot nowej ery błyskawicy

*Krucjata pokonanych*
Okrutnie okaleczone sny
wyrwane ręce chwil
niepełne z nich kawałki spraw i dni
niemowlęce mruczenia i gaworzenia
okrutne dla niechcianych
będę karmił ptaki grzybami
szlachetnych lasów
ptaki cmentarne pełne nawoływań dzieci neurotycznych
owoców jarzębiny i czeremchy niesytych
obelisk ich śmierci rozliczony
przez darczyńców mniej lotnych
pióra i cele pióra i nietoperze
obyś nosił ich spojrzenia
odwrócone, jeśli zgrzeszysz
wtedy błędnik będzie jak odcięta noga
kurhany mózgów nie wystarczą
płacz niedorozwinięty, lecz nie martwy
ptaki dla kolb ptaki dla ziarna
a wojna rozrzuca śmiercionośne myśli

co to to nie – powie ból głowy
do głowy
nie ma żołnierzy nie ma ich żon nie ma ich kolb
okrutne jesienie przed nami
dzwonią dzwony sarny
obłędny wzrok myśliwych
krucjata pokonanych – walcz z inwalidami urzędów
z tamtejszymi kobietami w przebraniach katów
i bądź okrutnikiem dla bezprawia gór szczodrych
w tablice życia boleści

*Stanowcze wywołanie*
Wobec nieufnych i zwaśnionych pomocników bytu
apel o zgodę był okazją
do wyzwolenia napięć, które
rozładowały nadzieje
bo to był apel niesłusznie zdyskredytowany
bo imiesłów ciszy
nie byłby pożądany w sytuacji takiego odwrócenia
od siebie czynników waśni
z jakimi mieliśmy do czynienia
w głębinie psychologicznej
dziczy anytidealistycznej
w grotach pokątnych ideologicznie
skrajnych pierwotności
co jak zależne od ewolucji mamuty
przeszły po powiekach i spojrzeniach
ciszy w skrytościach delikatnego serca
już prawie człowieczego każdego
odzyskującego wiarę, chociaż przebitego
w pułapce śmiertelnej
skończoności ciała skazanego
na stanowcze i nieodwołalne wywołanie z niej

*Ja gwiezdny pies twój*
Jestem z tobą kochanie
nie wiem tylko
ile masz rąk par oczu policzków
nie znam wciąż ostatecznego kształtu
twoich form atomowych i duszy imponderabiliów
z teatru MegaFlorenceMachine +
w skali absolutu uczuć
jestem z tobą na zawsze
ja gwiezdny pies twój
trzymany wolarza ramieniem
na smyczy rzęs i łez
wypłakiwanych o wschodzie słońc
z opali szczęść

*Fantasmagorie refrenów*
Spełniam wymagania proste
ustalone zwyczajowo wskutek
nabić ćwieków stalowych
nie w podkowy i buty a w mózgi nieczułe
bladym świtem zbudzone ze snu
oczu, które marzyły wieczorem
o drgnieniu śmierci
w mózgu pozwalającym im się zawrzeć
na wieki
a to tylko po to by przecedzić

dni już byłe odmierzone
nicością naznaczone w celach
komercyjnych i edukacyjnych
jak pieśni tworów nie ludzkich
tworów nie zwierzęco-roślinnych
a wręcz jak fantasmagorie refrenów
niedookreślone w niedokończeniu
zawsze światami zaświatów
truizmy truizmy truizmy
spełniam wymagania proste
zwyczajowo zastanych galaktyk wszechświata
ja, który stoją pośrodku – SŁOWA

*W zakamarkach Łodzi*
Na ruinach Troi –
w zwaliskach gruzów, zakamarkach Łodzi
miasta klęczącego w podwórzach przeszłości
fabrycznej
miasta krotochwilnego kiedyś
pokonanego przez Scytów ze Wschodu
zastyga dyskobol i oszczepnik
Łódź Fabryczna politechniczna
czerwona od cegły na stosach
okraszona ledwie białym wapnem
ale głównie czerwona jak wielkie graffiti
rumowisko przędzalni przypomina
zwalone skrzydło zamku w Odrzykoniu
rumowisko kotłowni przypomina

klasztor Bazylianów udręczony przez władze
zemsta zemsta zemsta na wroga
z Bogiem lub choćby mimo Boga
i jak było za Leszka Millera
tak jest za Johna Tardy`ego
Zemsta Nietoperza XXI wiecznego
wyrwane z korzeniami drzewa
wygryziona remontami Piotrkowska
już przemienia się w europejską ulicę
ludzików nibyludków ludzian udających ludnościowy lud
kościół obskurny wita obskurantów
z plastikonu komunizmu obscura camera
non stop jak peeselu kwatera
i Kosynierów urrra z Lechem w ręku

oto szturm na halę z Atlasu
Obituary Obituary groza Slayera
mikoryza hartowanego Atlasa
wzrost upadek groza
nie Argos nie Arkadia nie Sparta
i stolica gruzu
i postaci chwalebnych z metalu
chropowatość dzikszości kicz nie przetrwa
spłonie w gorących sercach Polaków

*Pod parasolem łez świętego Wawrzyńca*
Duchu wielokrotny
prosty niezniszczalny duchu świata
we mnie
ja przemawiam do ciebie
gestykuluję stroję miny
Peryklesa i innych wzbudzając w sobie
duchu bystry astronomiczny
biegle władający kwarkami galaktyk
widzę cię prawie, jako tajemniczy obiekt
w mgławicy Kraba,
jako mój mózg własny

przemawiam do ciebie z gruntu posłuszny
mową ciała sugeruję emocje
Homera i innych przywołując w sobie
duchu absolutny
w ekstremalnym spokoju kreacji
w tworzeniu z próżni
z pyłku kwiatu z zarodka ludzkiego
przemawiam do ciebie skrycie
pod baldachimem spadających Perseidów
pod parasolem łez świętego Wawrzyńca,
których nie można wypłakać do końca
zraniony do żywego wołam
zraniony do żywego twoim milczeniem
narodzin karą

***
Adwokat kwiatów
sugestia Mony Lisy
łąka za mną
nieśmiałość policzek
mina usta łąk sąd

***
Potrącony przez ludzkiego osła
wyżywam się na ludzkości
stojąc obojętnie
obojętny na kary i zachęty

***
Międzyseksualny ludzki popęd
stworzony albowiem świat
wygenerowany
jeżeli nie ludzki
zdegenerowany

***
Pamięć moja aniele
– pamiętaj aniele
pamięć jest moja
jak twoje ostrzeżenie
daremne
pamięć – pamiętaj

*Dzieci zmysłowego brzasku*
Zmagazynowany zapach kasztanowca
w codziennej twórczej pracy
bezzębny okaz jaskini kiedyś stalaktytowej
dzisiaj jak skarbiec państwa
niesiesz Syriusza protezy odległe
sam kuśtykając jak Voyager
giną w puchnących słońcach,
jako wasale i dziedzice jego – dzieci wiosny
Krzyż Południa rozkwita w maju w Ojcowie i Skale
kasztanowiec w lodówce ust
wiewiórki już tworzą z marzeń-kasztanów Drogę Piwną dziwną
będzie pienił się nimi jesienią każdy sad i park,
gdy ty znikniesz w gwiazdach
jak zapach kwiatów majowych księżycowy
zanim nadejdzie skumulowana pora świata niewidzialnego
bezzapachowego
dla zapracowanych jaskiniowych gryzoni snu
– dzieci zbyt zmysłowego brzasku

*Tak, żal*
Zwrot ku światłości
nagły
na środku oceanu zła
dinozaury ćma
rozklekotany autobus wypełniony wodą
Eryk Muzułmanin
dawca organów
cytowany organ prasowy partii Putina
zdechły wielbłąd
milimetr snu w superodrzutowcu
hekatomba
nie
Australia to pozytywna beza (bryza) czułości

zwrotnik Koziorożca
zwrot przez sztag
zwrot przez top
westchnienie
światło piekarnika
równik
odwrót od ciemności
myśl, nagły akt
tak, żal

*Przy tej wersji pozostańmy*
Boże, przecież gdybym nie istniał
gdybym w ogóle nie zaistniał
czy świat by to zauważył?
bo na pewno nie ja!
czy świat by innego adresata cierpienia
sobie nie znalazł?
mojego dzisiaj jak rzęsy i ślina
bo ja myślę, że tak!
ale ja już istnieję z moim ja
i przy tej wersji pozostańmy
(trzymajmy się życia krzyża bez alternatywy)

*Niecnie o nicieniach zła*
Będziemy niecnie mówić o nicieniach zła
albowiem królestwo błazenady ich środowisk
nie mieści się w czystoplanach nieokultystycznych
przyjemności okupionych byle jaką koprą
wschodnich klondajków i zaginionych tam świątyń ducha
niebagatelnego niezmącenie radosnego
w wyziewach przepowiedni
kamiennych bóstw z czystoplanu
monsunowych dżungli ukrytych w nich
tak małych jak obojnacze dzieła tychże nicieni
w skromności bydlęcej posunięte aż do
centralnych zadziwień królów niebóstw
co dźwigają na barkach
nie tylko obawy wszechjenieckie komunistów i faszystów
ale imperialnych przedstawicieli ludzkiej rasy
żółtej w tej części świata
bo już w innej potworniejsze
wyłupień ścięć obrzezań i przebić

w imię idei obłych jak galaktyki grzechu rozbiegające się
w oczach niezaspokojonych nosicielską zawiścią,
których jednak stworzone dla trucizn świata nicienie
nie mają

*Na starych kalendarzach*
Najlepiej pisać wiersze
na starych kalendarzach
cześć, moja pierwsza kochanko, ech
z dziewczęcych lat i zim
twych, naszych, ech
kalendarzy już nie ma
oprócz tej jednej karteczki świętojańskiej
w wieczności wyznaniami zapisanej

*Twój, jeszcze nasz*
Stukot kół tylko albo
stukot tam wysoko nisko nisko
to na torach dzięcioł
TGV przejedzie światowe
och tylko Interregio
tam za wzgórzem
lądują kosmici albo
kosmaci rąbią piłują coś odwiecznego w człowieku

sędziowie poprzedzają królów
a prorocy obcych to kosmici
piłują sobie
drzewa na protezy laski władzy nad nami
stuka w prawym lewym prawym
przednim i tylnym kanale
oto zjawia się (wychodzi z nieoczekiwanego)
kuternoga przesławny od rana malarz
wolności niepełnosprawnej
nasz ptak dziobak
a może pirat
Wesoły Kapitan Roger Hak

er
ej ej że
coś żre
pluje na nas
tak to pirat
stuk stuk stuk w barierkę w policyjną tarczę w godło w krzyż
w ekran
twój jeszcze nasz

*Primabalerina skrzyżowania Lema z Dąbską*
Nocny łabędź Dąbskiego Stawu
chciał być zjawą trójwymiarową, ale nie był
kaczka niedyskretna go wystawiła do wiatru zmierzchu
Imax świecił nad nimi neonem beznamiętnie
bezwzruszeniowo i to był duch, duch wieku
pusty w środku czasu i przestrzeni pieniądza imaginacyjnej
księżyc zapatrzył się na mnie kuśtykającego jak Quasimodo
wokół takoż kulawego ronda Plazy
i walną głową w komin łęskiej elektrowni
zapatrzył się na mnie schodzącego ku Tauron Arenie
z Montmartre Sacre Coeur Bateau Lavoir
aż po instrumenty muzyczne Pigalle
moje sztalugi gitary skrzydła kule
zatrzymałem się na przejściu przed Tauronem

Taurus Taganrog Trzygław Trismegistos Trzmiel
wreszcie … zaledwie Tremeloes przebrzmiały
ból w nodze i sierpniowy smutek szerokiej ulicy
opustoszałego niespodziewanie jak ona otoczenia hali
i mrocznego parku lotników płotkarzy-plotkarzy
kto znów wzleci tu nocą, jaki człowiek, jakie zwierzę?
łabędź poderwał się pierwszy
i z krzykiem przeleciał nad moją głową
jakby miał wylądować
na wysepce pomiędzy pasami ruchu Lema półkosmicznego
tego od Summy technologii poplątanej moralnie i naukowo
i cóż, że agnostyka jak zagubionego w galaktykach
zjawisk i praw, które zastraszająco i nigdy,
gdy opuścił UJ nie zrozumiał kompletnie
o prorocka naiwności
o łabędzi śpiewie
o ptasie oczy

ni świń ni psów ni Watersa
rozpylona tylko nienawiść latarni
ból kształtów nocy nierozpoznanej
i oto anioł wylądował przede mną zamiast łabędzia
szczupła długonoga w szortach z zorzy
pończochach za kolano
w koszulce bez rękawów
w złotych prostych włosach do bioder jak kometa w warkoczach
Neferetiti supernowych
liceum anioł powiedzmy zjawisko: „Great Gig in the Sky”
zakręciła piruet przede mną
na rolkach błyskających kolorami tęczy
lazerwheels Perseidów z bateriami w butach,
jakich Lem w głowie nie miał nigdy
księżyc roztarł już guza
otworzył oczy i usta szeroko jak ja
jeszcze piruet jeszcze jej przejazd przez pasy

jeszcze spojrzenie w moim kierunku
i zmieniłem się w kaczkę złotą
osiadłem na środku alei sponiewierany jak księżyc
rockowa poświata szkolnych lat dyskoteki
zapłonęła na beczce hali, z której już
faszystowski psy i świnie wyleciały kominami
nieczynnej okładkowej elektrowni w Battersea
poszybowały w kierunku Drogi Mlecznej
i rozpłynęły się w jej mgle jak era Wodnika
czy tylko on nie przyjął tego do wiadomości?
a elektrownia w Łęgu na tle wzgórz Wieliczki
generowała postać Mony Lisy XXI wieku pędzlem megawatowym

malując szesnastoletnią słodką rolerkę w dziewictwa aureoli
co jak Kypris wyłoniła się z pary unoszącej się
nad niebieskimi kominowymi chłodniami
Summa technologiae skurczyła się przed Cudownym Krzyżem Mogilskim
jak zbity vocoderowy kundel
z gnostyckiego cudu pozostał prześmiewczy robot-gnom
do zwalczania JPII prawd
i sprzęt w Ogrodzie doświadczeń działający średnio
a faszystowskie owce z Battersea, co z nimi?
pasą się same za halą, już nie na hali?
a pasterz Minimus w niebiosach?
nie, jeszcze nie,
no to gdzie?

*Kogo bije dzwon*
Zegar bije jak dzwon – ty żyjesz, ty czujesz?
powiedziałem jej, że zegar mnie uderzył
wyartykułowałem srebrną nić symultaniczną uczucia
wysnułem jak z mów z bicia zegara,
co jak prorok oznajmia powszedniość dni,
a one są najważniejsze
zegar znowu – sakramenty,
pamiętaj
zegar znowu – a ona?
co z nią?
zakasłałem a ona rzekła:
to już koniec z nami?
Komu bije dzwon
napisał Hemingway a wyśpiewał Hetfield
potrącił struny nostalgii ciosem w tremolo
(piórkowanie, vibrato – to bonus)
zegar bije – wielki dzień
wielki naprawdę
szybko deska uderza o deskę
głucho żebro uderza o żebro
perkusja wali, riffy zagłuszają ból
owszem koniec, ale nie mój

znalazłem myśli trupa – czas
zegar – szafa piecyk perkoz punkowiec metalowiec mamut
o, to już rogi i kły
polodowcowy skansen ludzi mamucich jak my,
co dzwonią zębami w takt w sam raz na atak
zegar – bum bum bum bam bam bam
ty napiszesz: Kogo bije dzwon
a wyśpiewa Lamb of God

*Nie międzyludzkie współzależności*
Na budowie zakasane rękawy
na wszystkich rękach po cztery zegarki
współzależności bodajże robotów wysokościowych
i niebieskich ptaków
nie, nie międzyludzkie współzależności
jakby się wydawało po lekturze
antycypacyjnych skojarzeń Kapitału z Mein Kampf
a tam w sercu masz współ(u)zależnienia
Nowy Świat Stare Elity Stara Pomarańczarnia Nowy Dwór
idzie człowiek powiedzmy taki jak ja
z rękami w kamieniach w kieszeniach niszach
stolicy ulicą

niszowy poeta i niszowa metropolia
no dobrze, niech idzie robot
hollywoodzki z coltem z rękami przy udach z..
a na wysokości GPW staje przed nim Przewodniczący
Związku Nagradzanych Pisarzy Polskich na Wygnaniu w Warszawie
w siodle na Koniu Trojańskim z szablą opuszczoną
patrzy jeden patrzy drugi
nagle Przewodniczący wyciąga rękę
zamaszystym ruchem odciąga mankiet koszuli
i patrzy na zegarek
mówi: Koń-stój-ty-cojamówię-Bucefale
robot w przód pada i się rozpada
współzależności akcji, miejsca i Aleksandra
a słońce, a gwiazdy na niebie, a czas?
aktor niepokorny czerwony na twarzy
cwałuje na koniu z desek jak Diogenes,

bo koń przypomina beczkę
nagle konfrontacja z falangą maszyn
automatów do produkcji aut
reżyser przerywa scenę
chce zatrzymać cywilizację robotów
przed zachłyśnięciem się
krwią ludzką bladą
współzależność Zachodu i Grecji
zadbano o prawdę, złożono ją na marach uczciwie
odprawiono przedchrześcijański obrzęd
uczczono zniczami i pochodniami przed Sądem Ostatecznym
czarnego konia mechanicznego przez włócznie przeprowadzono
wywróżono, jutro z wczoraj pożeniono
o`key, współzależność potępienia i zbawienia
na Monte Cassino kasyno

*Szpilki*
Okoliczności znalezienia tych niebanalnych szpilek
zaskoczyły najwierniejszych przedstawicieli
przemysłu pogardy krojonej z materii
i to w sytuacji, gdy rozbestwiony tłum golasów
atakował przedszkola i skandował hasła
delikatnie mówiąc pedofilskie i antydziecięce,
które mogły uchodzić za coś jak pielucho majtki
lub sądy spolegliwe szyte na miarę
dla opozycji w najgorszym stadium starczej alienacji
powszechnie uznawane za zbrodnicze myśli
rozeźlonych na samych siebie
za niezakłócone wewnętrzne kłucie bezmiaru natręctw
pochodzących z podszeptów obcych embrionów

snobizmu i pychy jakże prostackich krawców
(wbite w poduszki z wosku wydawały się niebanalne)

*Politycy i poeci*
Wielcy politycy tego świata mali są
w królestwie niezniszczalnych poetów
ich niemierzalnych wierszy wszechideologicznych
wielcy poeci tego świata mali są
w królestwie władców imperiów rozedrganych dusz
nawet małe ja tam zbyt obce jest wy
wdziękowi głów gadających za cię ustępujące
nazwą cię złem Kali Kaa Kaliguli
bóstw i cesarzy państw grani
nawet innego Kaa niż myślisz
Kaliguli innego myślisz
nawet innej Kali
tych i innych, co swoje ja unieśli pod sufit emocji
żaden poemat sam
nie zmienił prawdy ciszy w wojnę oni my
w duszy pokonującej siebie ostatecznie
palącej berła i poematy delty jak mosty

*What the Hel?*
Ja chmury ja ponury
kąpię się w wannie
kiszę się w wannie
ja na Bałtyku jeszcze
nos marszczę
ja już nie w Helsset
ja chmury ja ponury
ty wiatrem płoniesz we mnie ciągle
stado przede mną brnie szlachetne
przez odchody polskie
do ciebie chmura prowadzi mnie bura
i dobrze
oto węszę śledzia dla nas
ja i ty lepszy czas
ale co to? what the Hel?
jednak Gdańsk?
jak kiszony śledź?
ja c.. ja p..

*Blady jak Bleda*
Kobyle mleko wypiwszy
pognali wierzchem jak wicher przez step,
który kiedyś zmieni się
w jedno wielkie miasto Europy
pornograficzny księżyc polityczny zawsze
nigdy nie wiedział, że świeci golizną
całemu światu antyku periodyku
Olejem spici hołdowali
zmianom ujeżdżających konie elektryczne
idealne transformery transformatorów transponowały

światło nie z nieba samego
ale ze spodka latającego nad miastem
ostra smuga
plazmy plama
magnolię Attyli powala w końcu
i jego 300 żon wyzwala
rzeki zatrzymuje na zawsze w biegu
i sprośne anioły gwałtu

i on
pornograficzny księżyc popolityczny zawsze
blady jak Bleda
biada Ojczulek nad ciałem
mitologiczny talerz latający historii dzisiejszej i nie
Europy rozstępów rozstań opatrznościowych
najeźdźcy bezprzewodowi teraz
jak nigdy
kobyle mleko i światło z kosmosu maszyn
to za mało by przetrwać tu
bez powrotu
do greckich idei tablic
jak Aecjusz czas spalić na stosie siodła

*Wysokie napięcie*
Baczność
bacz byś nie stracił ręki albo nogi
kucając i bazgrząc
po napisie: wysokie napięcie
albo gorszym: śmierć na zawołanie
urodzony od zawsze
bo myślący alfą i omegą
pantofelku bakterio amebo
pisania odwiecznego chemicznego
termojądrowego
dziś bardziej niż kiedykolwiek niebezpiecznego
jak rozmnożenie przez podział
mutanta
baczność
wielki wybuch słowa
rozbłysk sława
i co dalej beznogi bezręki bezgłowy?

*Czuły dotyk muchy*
Skonstruowane z lepkich pociągnięć długopisu
nieodkryte zagłębienia wewnętrznych skomleń
wydłużanych młodzieńczo w starość
jak ciągutki i gumy widzeń,
by odetchnąć pośrodku galerii obrazów
zawieszonych jak pajęczyna na leśniczówki drzwiach
życia pośredniego w natury ostępach
i powstaje absolutny bogobojny opis pająka
w afekcie odtwarzającego jak płyta zdarta
te same dzieła bez końca bez początku
bez tego wszystkiego, co sofiści
nazywają ciągutką jedności
czasu, przestrzeni i ducha w przesłodkiej nicości,

co marksiści zwą zamordyzmem panów
ubranych w togi, peruki i cylindry kapitału
(ekolodzy dodają – efekt sprośnego człowieczego państwa)
a pająki wprost czułym dotykiem muchy

*Limbus Polonorum*
Zew poetów polskich
antypody miłości i kangur słów
korek muskat kielich namiętność ust
burze filozofii greckiej much
chwilowe zdystansowanie się od Krakowa
antypolskie nienawiści i kot pantei
a potem puls mitręgi powstańczy
kamień filozoficzny i złoto w grobowcach wawelskich
zaglądanie do Odysei
a potem żeglowanie z jemiołą w pośmiertnej pościeli
zew gęsi przylatujących przelatujących rozkrzyczanych

korale Wyspiańskiego ampułki Wojtyły
porzucony młot miłości w jaskini śmierci
koło zatoczone historii
to tylko grobowiec nie koniec
zew się rozlega w niszach katakumb ducha
eksploduje Czyściec wier-rzy
czyli Otwarta Otchłań Boża

*Serce dzwonu*
Zawieszony w sieci napiętych oczekiwań
pod sufitem pokoju swego międzyplanetarnego
tak mały jak skorek w katedralnym dzwonie
snuję plany wojen
z królami światów, z tobą, z sobą
myśląc, że jestem sercem dzwonu
zwycięstw kogoś wiecznego
a nie ściszonego głosu śmierci swojej chwalebnej
nieodwołalnej jedynie

*Orszady*
Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
wyspowiadał mnie tu
sam Bojanowski Edmund
trochę łysawy i z lekka otyły
wyspowiadał mnie z tęsknot bezprawnych
i przeniknąłem przez ogromną szklaną hostię
wprost na wilanowskich błoń półdzikie ostępy
deweloperskimi pieczęciami ostemplowane
jak dekret Jana Trzeciego
Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
Polska Opatrzność Zwycięstwo
wreszcie, wreszcie pełne zwycięstwo po wiekach
kopuła nad a pod laskiem jeszcze kontener bezdomnego

Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
więc z powrotem w górę historii
choćby na skarpę wiślaną kiedyś
po zapach koni umoczony w niej kasztanowo
potem Nowoursynowską rozgrzaną
na pizzę z jajkiem i szparagami
popijaną nad wyraz radośnie cytrynówką wyborną
z miętą, melisą a może marychą?
Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
dzieci nastoletnie patrzą mi w oczy
półnagie w szortach, t-shirtach, szorstko
dziewczęco wołają matki ich śmiałością zdziwione
Orszady, Orszady, Orszady

najpiękniejszy zakątek Warszady!
na Pistacjowej – róg Imbirowej
smród wita skośnookich z kontenera za suszibarem
pogawędka ze starą wroną jakby obcą
równie szorstka, bo skrzekliwa niemo
jak nocne zawołania sów
popiskujących na wznoszące się
z Okęcia samoloty ofiary
Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
dzwony biją na Święto Dziękczynienia
a dzwony Bojanowskiego dla czekających na
z palety bied wyzwolenia
przypominają oddalające się echa Wisły bezgrzesznej
lodowcowe wygibasy przed plemienne od.. Wisły

do Czerska, Ujazdowa, Czerwińska
dolecą szybciej niż wszelkie dreamlinery
Orszady, Orszady, Orszady
najpiękniejszy zakątek Warszady!
w wiklinach, wierzbach i bażancich odchodach
ukrywam swoje łzy
na końcu obelisk katyński
śmierć, która nadchodzi jak ostateczne wyzwolenie
skarpa osuwa się na kolana przede mną
ja przed bazyliką
bazylika przed moim dziadkiem i babką
i nieznanym kimś
Orszady, Orszady, Orszady
najwonniejszy zakątek Warszady!
niebawem, ujrzycie jak dziękczynienie Opatrzności

niespodziewane
nie wierzycie?

*Niesieni w wieczność falą pauz*
Zakotwiczyć
była pauza, zakotwiczyć
niesieni falą pauz
w sobie eksplozją znienacka odkrytą
blado pomarańczową w czerni
zmysłową ową dziewczynę
po ustach tychże poznajesz
w antrakcie pauz
kandelabr szkolnych zaskoczeń jej dłoń
czuły dotyk jak czas nieprzerwany
korowód na szkolnej zabawie rozpoczęty
trwa dalej w niebie
woźny piekieł gromi a ty na rowerze
jeszcze pedałujesz podczas lekcji bólu
za szkołą w wąwozie historii niecnej

przeżyć tę chwilę jeszcze raz
i zrobić sobie pauzę
wieczną właśnie
krokiew przedmiotów maturalnych
bądź gdzie a ona wśród chmur idąca ku tobie
anioł szkoły zwieńczeniem
na dworcu we Lwowie
wśród uczennic w Weronie
samotna w La Salette
ona w zagrodzie Mesety cieniem
twoja studnia pauz
jak sen tu
zwierzenie zwierzę spragnione jak ty
bez dna twoja studnia pragnień młodzieńczych
zakotwiczyć kiedyś w niej
ech na jawie

*Bezlitośnie rozpuzzlowany*
Zło złem wyłącznie przypadkowym
taka opowieść snuje się jakoś
poprzez tysiąclecia
taka narracja artystów cegielnianych
grobowo wywyższanych
a potem on rzekł do mnie
stroń od…
a ja jak Jafet nie wiem, co i gdzie?
idę przed się…
i rymuję usilnię
puzzle chleba i herbaty
składam jakoś bezwiednie tak
a puzzle mówią do mnie
siedź tu i przytakuj
… złu?

no nie, aż tak, to nie!
rozkładam, więc
na dzisiejszy dzień
atrakcyjny świata obraz
władców jego
tak sklecany mozolnie
– bezlitośnie
rozpuzzlowany
znaczyć będzie odtąd roze źlony
a co potę?
a nic, charakterystyczne fragmenty spakuję
i… odeślę

*Gimlea w Spalarni*
Kiedy se leję herbatę,
to se leję herbatę,
a kiedy leję co insze,
to leję co insze..
– jak powiedziała stara matka Grogan
a ja dopowiem
– popijam tę herbatę i tą herbatą
w niewyraźnym krajobrazie biura
papierosowy dym
mgły ludowej władzy niczyjej już
jak Zmierzch Nibylungów
w Bajorze na Kujawach

i Gimlea w Spalarni płuc,
o dziwo się odrodzi tu
a Niewielki Baldur
palenie ludzi
na zawsze rzuci

*Stocznia w depresji*
Jest stocznia w depresji
gdzie o wodowaniu nie ma mowy
i o chrzcie, z jako taką matką
takie jest dziś nasze życie
w koalicji z PIS-em mówią do mnie
PO pożyteczni idioci
coś o zewnętrznych warunkach
a ja odpowiadam –
czekam tylko na kapitana chama

i wygarnę mu wszystko
on powie – nie moja wina,
że statek jak woda pod górę nie płynie
a ja mu pokażę, jak płynąłem w górę
napierających na rodziny
fal tsunami za komuny
i wtedy uzna wreszcie,
że sam jest w depresji niż stocznia większej

*Wychodzę na świat*
Zagadkowe katakumby niemiłosne
egipskie, perskie, rzymskie, własne moje
zagadkowe poobiednie zakopanie
w pracy przy biurku z kamienia
katakumby niebieskie wysokie,
gdzie zaklęć kolekcje czerwone
zagadkowe jak idiotyzm urządzonego świata zmysłów
pod powierzchnią porządku niechcianego
parskam na to, prycham i wychodzę z owych katakumb
zamykam moje biuro na głucho
z telefonem, komputerem, kserokopiarką, laską przewodnią
i segregatorami milczących przemów w niszach i sarkofagach
niech to umiera tutaj beze mnie, jeżeli jeszcze żyje
wychodzę na świat kolorowej jaskrawej jawy
odwijam się z bandaży światła fikcji i prenatalnej złudy
jakże inny już, mistyczny, ocalony, uwielbiony
Łazarz eremita miastem zakochanych wskrzeszony

*Wiosno śmierci*
Dziewczyno, wiosno śmierci
dana mi przez Boga
zaprowadź mnie do Nieba
w kwietniu, w zbożu, z rana
pocałunkiem, gestem, słowem
czymkolwiek nierealnym, nieziemskim
raz na zawsze wyzwól mnie
z obumierającego, wczorajszego ciała,
ukochana

*Sakramentalny przybytek milczenia*
Sakramentalne spełnienia wieloznacznych czuwań
i małostkowych naigrawań z odwiecznych wniebowstąpień
są konieczne dla będących u schyłku dzieciństwa
ludzi w niedużych cylindrach małomówności,
gdy są zbędne zakulisowe rezygnacje
z niedopełnień obowiązków, które omijają najmądrzejsze głowy
po to, by po prostu zasznurować trampki
przed kościołem wybudowanym celowo blisko boiska,
gdy nieznaczne odsunięcia od krawędzi księżyca
pobudzają w rogówkach cnotliwe drgnienia
budzi się tęsknota za zamierzchłymi wstąpieniami
gdziekolwiek w dzieciństwie
raz pobudzony sakramentalnie osobnik
niezbyt dojrzały ma zawsze za cel
spełnienie swoich pragnień niewinnych

przepełnionych zaczytanymi na zawsze słowami
z ust milczących za karę
za każdą taką nieprzeczytaną stroną
za każdym nieprzeczytanym wierszem
kryją się parseki odległości do światów
kolorowych na pędzlu zatrzymanym przed płótnem
na płótnie wybiegającym mu naprzeciw
Ześlij zbędne odniechcenia tutaj, tutaj do mnie
bym wysmagał nimi przyrodę sztuki
i sprzęty audio-video w mieszkaniu
urządzonym w zaświatach kosmosu jego
co jest jak tarcza każdej myśli
zawietrznej, zasłoniętej, zagłębionej i zakasłanej
chodź do mnie, gdy przybędziesz
w te regiony niezniszczony promieniowaniem bólu milczącego
jak spojrzenia w okna pożądań

nigdy nie mieszczących się w czasie
chodź do sakramentalnego przybytku milczenia
przez opanowanie oczu, języka i powietrza

*Balans uwzniośleń*
Od wielu znamienitych ludzi
dowiedziałem się o porach na gwiazdę
i gwiazda okazała się człowiekiem naznaczona
oficjalnym w akademiach i pozach
balans uwzniośleń był nieco zdegustowany
moim oddaniem niemocy dla wszecharystokracji
i spojrzeniem zza krat prawdy na niedzisiejsze
ekscelencje
było nie było zacni jak kamuflaż dni
i skansen w telewizji zwierzchności
nieemitowanej od rana samego
przecież zawsze w końcu emitującej
służb ledwo widzialne nastroje
na krańcach myśli i na krańcach słów ich

przewielebni dystyngowani krasnale wizji
mniemania niespodziewane pozostawiam wam
gdy je dostrzegam
pora na gwiazdę, odsłaniam kurtynę
włączam stary projektor swój
pusto, niemrawo, niedzisiejszo to i odświętnie
jakżeż nikłe poparcie akademików tu
morowo, ale niemrawo
były kawalarz zaniemówił
do orderu miny stroił
a order do niego ni razu
bądźcie grzeczni jak dzieci, nie klaskajcie za wcześnie
oto meteoryt pański spada na dystyngowane głowy wasze

celebrujcie achy ochy
zanim wpadnie w strofy
i sztuczne słowo umrze na zawsze
chociaż jaśniejąc ginąć będzie przeciągle
na złotym samouwielbienia ekranie

*Ciągną konie gwiezdności*
Ciągną konie słuszności
zmierzch już, stadem człapią do stajni
ciągną konie gwiezdności
na pastwiska odkupień
pracy ciężkiej w stępie, galopie i kłusie
oto ja na ich czele
dumny władca stad, tabunów, chmar
oto władca wszystkich zmęczonych koni świata
sam jeden na planecie Ziemia,
która cała zmieniła się w step
niebieski pod kloszem czarnym nocy

nocy, co jest zabawką źrebaków i ratunkiem klaczy
a ja władca koni
już nie żyję w lesie, który jest snem
nie żyję pośród lodowców, które są mirażem
nie żyję pośród wydm pustyni, co jest fatamorganą
ja żyję tym, czym żył mój pradziad
wędrówką przez step bo to mój zew
step to droga do myśli, do samotności, do przywództwa
i przyjaźni indygo
autostrada cywilizacji racji
estrada w sam raz do stepowania
prawdy duszy wolności

*Wielka noc śmierci*
Rozprzędły się sumienne kłębki pokory
oto stoimy u stóp wielkiej nocy śmierci
przed nami mandryl wielolicy i kaczka zbrojówka – symbole
patrzą na wzgórze belwederskie
dziewczynka usiłuje je karmić nitkami podobnymi do makaronu
karp niebieski ze stawu przemawia – przenośnie
jestem uroczym pyłkiem róży,
gdy wymawiam twoje imię – Polsko
bądźmy razem przez stulecia
ja maszt i ty flaga
ja sterowiec ty hel
zbudzony natchnieniami chmur powstaję
z łoża boleści, zapominam je
zmartwychwstaję jak zwykle w poniedziałek
a ty jak promień słońca na twarz ośmioletniej dziewczynki

upadasz
rozświetlasz jej oczy
podczas, gdy ja zmieniam się w wiatr w Zatoce Gdańskiej
potem w bałtycką ośmiornicę
odwołuję wszystkie elekcje i rozbiory
odwołuję manifesty i pacta conventa
żebracy lgną do mnie jak do Alberta
a ja turysta zaledwie na rynku w Legnicy
prawie radziecki zagubiony żołnierz z aparatem Smiena
i reklamówką z Biedronki
jeszcze nawołuje mnie efekt nocy Wolina
zwiastun burzy, zwiastun Purpury, zwiastun Peruna

chrześcijańskiego, bo w gajach już ordalia dębów
na chwałę jedynego Pana
ordalia z wynikiem pozytywnym
dla podsądnych zmiłowania godnych
ależ bracia snadnie puncowany kurdyban płowieje
w salach tronowych, totalnych,
gdy my poligloci, malarze symboliści, asceci esteci
na masztach zawieszamy części
jedwabnej garderoby naszych ojców
co głowy podgalali
i Sarmatami się zwali przy winach
wielka noc śmierci pęt nadchodzi
co zrobimy z wolnością bez niej?
Polacy nie mandryle, nie kaczki, ale orły

czas artefakty dni wielkich pomalować
i uwiecznić w Ujazdowskim Pałacu
dla Polski, Litwy i Prus
dla uniwersalnych wzorców
dla mieszkańców Perth, Tuwalu i Surinamu

*Cmok*
Drewniany polityk cmoknął na wizji
wypowiadał się na sejmowej mównicy
cmoknął jakoś po larwiemu i zszedł
widzowie niepełnosprawni drwale
powiedzieli –
to kornik nie komornik polityk
jest zbyt głodny
zbyt kontenty
piarg usypie z trocin
i nie zostawi nic
dobrze, że już zszedł
czerwie pustyni czekają

*Locus amoneus*
Kocioł czarownic
w nim wiersze Wergiliusza
zdruzgotane dzieciństwo w opoce lamentu,
czyjeś
czyje?
ja miałem wspaniałe dzieciństwo
wprost bukoliczne, aż
na Polach Elizejskich kosmiczne jajo znalazłem
dlatego dzisiaj po latach wypełniania Uranosa dzieł
mogę pisać o lamencie
i jakichś zdruzgotaniach Arkadii,
kiedyś
kiedy?

Obrazek  —  Posted: 01/03/2018 in Wiersze

2017

Posted: 01/24/2017 in Wiersze

Zobacz wpis

http://virtualo.pl/ebook/piotr-zawrocil-i228835/
 
 
Złymi świadkami są oczy i uszy dla ludzi, którzy mają dusze barbarzyńców

*Daleka rzeka*
Daleka rzeka do eksplozji świata rozlewającego się ujściami
to nie może być jak zwykły potop dla Noego w arce przekory
implozja ostatnich wysp buntu nie zniszczy świata pod wodą
odkrycie wynurkowane największej tajemnicy starożytności
nie zakończy cywilizacji obecnej Atlantydy praw
a droga na Marsa jest równie daleka jak rzeka asfaltu płynnego
z Morza Martwego nie żeglownego do Sodomy
pióra z Merkurego też nie dolecą, bo za daleko
taki feniks na przykład odlatuje od krzewu mirry zmieniony
w błahych sercach ludzi ptaków daleka droga od nawigacji do wieczności
potulna śmierć pisana ludziom piór i światu zawieszonemu w powietrzu
lub unurzanemu w czymś okultystycznie dziwacznym jak wylewy wulkanu
brodzący w przybrzeżnej smole jak oswojone czaple faraonów
niczego nie wnoszą do kultu z daleka powracającej gołębicy
>>>
*I dalej w ogrodu cień*
Aniołowie idei w spokoju patrzą na swoją planetarną dziedzinę
głaszczą główki malutkich dzieci i wyprawiają je w drogę
naprawdę długą drogę nieprzewidywalności
przez prawie zerwane mosty kosmicznych zatraceń
ani szkielety robotów ani złowieszcze wróżki legend o wojach
nie wystraszą aniołów wpatrzonych w ludzi przyszłości
daleka droga do eksplozji ostatecznej albo całkowitego rozproszenia
tylko miłość jest rzeką czasu leniwą, ale spławną dla dusz
gdzieś tam w przepastnej dolinie kanionu boleści płynącą
ale nie trójnitrotoluenem raju modernistycznych wieków
dla zapór czekających na nią
tak, aniołowie uczuć trzymają detonatory tylko ludzkich serc
nic się nie dzieje nowego nawet, gdy eksplodują głowy mędrców
serca skruszonych krasnali wciąż płyną ziemską rzeką do morza jedni
a na zniszczonych mostach sumienia cywilizacji maszyn
aniołowie prostoty wciąż prowadzą niewinne dzieci na drugi brzeg
ku słonecznej wolności i dalej w utraconego ogrodu cień
>>>
*Medytacja na wyrębie*
Sugerowałem, że niechybne starcie
w przestrzeni sennych lasów nieściętych jeszcze
będzie podobne do bitew cywilnych
nadmorskich mikołajków, po zmierzchu bogów wód
upadłych w piaskowy mit,
to tylko sugestia miała być
z doświadczeń wysnuta i z przemyśleń wzrostów,
kiedy lasy krążyły po niebie, prezentując słoje wieczności
ja już byłem na świecie
senny,
ptaki ich ogniste padały, jak komety
na to, co zostało z galaktyk zapalczywych młodych burz
ja wtedy byłem dzieckiem na dębie
zapatrzonym w łąki w jego cieniu omdlałe,
ale kątem oka dostrzegałem
bitwy toporów i stworzeń drzewnych
wiecznych pod niebem odwiecznym,
moje serce nieoczekiwanie
obrosło powojami jedności z naturą zieloną, jak korą,
podobny lasom pinii wędrowałem
w przyłbicy nieba ciskającego gromy
ku płomieniowi jaźni,
po pożogach wydobyty z popiołów kaźni snów
popioły, ech popioły, wszędzie obrazowane
to tylko pozostanie też
z lasu mojej mlecznej drogi
w niebie drzazg i łez,
po tym nocnym starciu lasów
chybotliwe morze porzuciłem dla nich
dla statków i dni jestestwa pni
senny jak inni,
po tytanów wojnach matematycznych sił
eskalacji żywiołów mega ledwo dostrzegalnych dziś
opłakuję deszczowo każdą ludzką Troję
medytując na wyrębie dni
 
*Jak Reja*
Nie można się skupić
na celach propaństwowych
bo grudniowa miłość nie pozwala
każe bliźniego szukać
w szopach bydłu przyzwoitych
a ojczyzna czeka i czeka
nie wystarczy jej pasterska dumka
ona to nie bliźni
nie można nic zdziałać bez niego
tak jak bez siebie samego?
dobrze więc, wracam do Rzymu
do stolicy imperium
pożerającego niewinnych zatroskanych ludzi
jak ubóstwiany tu Saturn własnych synów
wracam by oddzielić ojczyznę braci
od państwa kanibali
i rozpaczać przy płótnach Goi
w czas przesilenia
dzielić się nowożytnym słowem i odwiecznym chlebem
jak Reja
>>>
*Pit-stop wymiana elit*
Uwaga na pit-stop
nadjeżdża cygański tabor
uwaga Kazimierz nad Wisłą
to pit-stop
teraz, teraz, teraz wymiana elit
a co na to Wisła?
co na to łozy wikliny międzywala?
co zrobią kupcy, orylowie i flisowie?
ja za nimi się nie ujmę, gdy powódź nadejdzie
w Puławach może
ale w pięknym Kazimierzu nie
pit-stop każdy ma swój
to mój kolejny wyścig do Warszawy
nie zaskoczy mnie wysoka fala
nie zaskoczy mnie mróz i kra
mam swoją cygańską elitę
samego siebie i wiersze
na każdą porę
na każde warunki
za każdym rzeki zakrętem
pit-stopy mi nie straszne
>>>
*W antonimów lawinie*
Złudny jak synonim toboganu
karetki pogotowia
oto lawina niesie ratowników
tak w tym świecie wygląda
demokratyczny spór
ranni sami z siebie
nie za przyczyną gór i chmur
najczęściej za przyczyną słowa
ratownicy opatrują złudy
bandażują nawzajem usta swoje
a karetka leci na łeb na szyję
w antonimów lawinie
wtedy to prawdziwy koniec
synonimów wyciągniętych z głów ofiar
>>>
*Dysonans w organach*
Plasowane wkłady w jedność wspólnotową
częste w korporacjach
rzadkie w organach państwa
o dziwo
tylu ich plasuje siebie w jedność narodową i nic
tylu ich znika z worami jak Mikołaje nie święte
telefony wyłączone potem
gdy stacje i opery przedwojenne
obskurne odremontowano
telefony włączono
za pieniądze nieukradzione pierwszy raz
naród wjechał na o-peron
plasowane wkłady w jedność
giełdy kościoła sztuki głoszono
a oni nie wierzą w Boga
chcą się zjednoczyć z kimś takim jak Dziadek Mróz
kimś, kto już nie istnieje, chociaż żyje w mitach – są tacy
tylu ich czyta poezję swoich ulubionych
partyjnych wierszokletów i o dziwo nawet wybitnych poetów
tylu ich nasłuchuje Szymanowskiego, który coś pisze dla mas
klawisze fortepianu
brama więzienna
dźwięki hymn – kto zaśpiewa, kto zagra?
nuty zamazane bez kluczy
papiery wartościowe ojczyzny sprzedane
pieniądze roztrwonione
orkiestron pusty
wokaliza nieistotna
mezzosopran w kaloszach narodowych
źle plasowany
dysonans w organach
>>>
*Trepanacja kuli ziemskiej*
Skalpel zatrzymał się na nieustępliwości czaszki
to czaszka świata
to trepanacja kuli ziemskiej
a ja jestem tym chirurgiem,
który wykonuje tą skomplikowaną operację
odchyliłem skórę odsłoniłem
nieskazitelną biel bieguna
sięgam właśnie po coś przydatnego
żeby przeciąć kości lądolód
tak, ja sam operuję po krótkim kursie
dla niezależnych operatorów
zdalnych kombajnów terapeutycznych
wiem, że dam radę
chociaż to moja pierwsza taka operacja
odkładam skalpel i włączam kombajn
to moja pasja naprawcza – uzdrawianie świata
zaraz dostanę się do serca królestwa idei
co napędza ten świat o tysięcy lat
i oto nagle – co to? idee to już nie wrząca lawa?
nie plazma żywiołów wzniosłych myśli
nie rozżarzona magma dobrych intencji
nie jasna dobroczynność śniona
coś dziwnego, brunatnego, scalonego i zimnego –
w czerepie cywilizacji połyskuje wyłącznie
zamarznięta czekolada
destrukcyjnej przyjemności  nieustanne zarzewie
czas zdemontować i przetopić na surrealistyczny sen
a teraz czas podłączyć w jej miejsce
ideę sztuczną czystą z ceramiki i krzemu
w sterylnym laboratorium przez roboty wyhodowaną
ideę nareszcie niezniszczalną
>>>
*Dziwolągi, straceńcy*
Po drodze anielskiej
mknie ślimak neandertalczyk
jakiś symbol chyba
bo to niemożliwe by był taki dziwoląg
po drodze snu
posuwa się wąż niebezpieczny
oczywiście biblijny
na brzuchu w pyle a jakże proch jedzący
z uśmiechem szyderczym
pędzi motocykl łamiąc przepisy drogowe
na tej drodze go widać, ale
jest jeszcze daleko
stąd dostrzec już można jego szatańskie zacięcie
kłótnia przed kamerą
woźnicy z kierowcą tira
koń parska tir syczy opony parują
obok na wierzbie siedzi sroka
symbol kolejny niecnej pokrętności
ale dlaczego właśnie droga nazywa się anielską?
jest człowiek szatan zwierzęta symbole mechanizmy
brakuje aniołów
chyba, że wszystkich nazwie się aniołami piekieł
jak w każdym obrazie w każdej scence rodzajowej
mieszanej ludzko-nieludzkiej
dziwolągi straceńcy z koszmarów na drodze życia
tak jak to zwykle bywa
>>>
*Kraken*
Piętnaście istnień tajemnych w kredensie masz
kosmos łazienki i jeszcze jedno życie w nim
astralne nierozpoznane
a ponadto takie tam – nieistnienia pajęcze
ale po te musisz sięgnąć do piwnicy
kilkanaście ozdób smoczych nozdrzy
w fotelu przed komputerem
a co z tatuażami ostróg i płomieni? też?
tu możesz polecieć jak smok przez ten nieważki świat
ale smokiem wciąż nie jesteś – i dobrze
jesteś za to kimś ważnym na uwięzi
w niekończącej się opowieści fantasy
nie do ogarnięcia rozległym nawet sieciom
zatopionym Krakenem bodajże czy coś?
są w twoim najbliższym otoczeniu
takie emocji bezcennych elewatory pneumatyczne
gdzie skorpiony łagodności rdzewieją śpiące
wytworzone w epoce przemysłu lewitującego umysłu
ale ich sen jest barierą trudną do sforsowania butnym
i to nawet ty nadwrażliwiec mityczny tam nie masz wstępu
ale wyobraź sobie, że na szczycie takiego elewatora
kwitnie żółta róża w purpurowej rynnie
wyjdź z cyfry siedem podejdź pod osiem
rozbłyśnij czymś, może nagłym laserem z ust
zapal kosmicznej róży silniki w sercu
jeden dwa trzy – wystartowała leci
trzy dwa jeden – wystartowała również druga?
– nie, to jedna i ta sama róża dwu światów
twoje ptaki podobnie, wszystko ale nie ty – Kraken
kto zgodził się na takie odliczanie? kto je przeprowadził?
– suchotnicze morwy obok wież przekaźników
nadajników radarów stacji radiolokacyjnych?
jeżeli
jeżeli musisz coś widzieć stań na nich
i patrz w ślad za różą
patrz skuty istnieniami za wolnością
popatrz tam na wzgórzu jeszcze tkwi
wbita w ziemię rycerska średniowieczna kopia
co chybiła nieosiodłanego dzikiego smoka
nie płacz to nic nie da
wieże oblężnicze się przybliżają do twoich okien
a ty widzisz kubistyczne rzeźby lub techniczne urządzenia
istnienia
leci strzała oszczep bełt
list pean wiersz dialog
piętnaście mgnień ciszy i już po
piętnaście lat niewoli i już po
piętnaście lat samotności i już po
rozpoczął się atak bezsennych pajęczyc z Marsa
one jednak istnieją?
z jaj wylęgły się dzieci piątej kolumny salonu
roboty nieinteligentne stwory pełzną już przez korytarz
ociekające oliwą płodową łożysk zatartych w pamięci
zbudź się, stań do walki sam jeden
– ty symultanicznego Krakowa wiślany Kraken
naprzeciw smogowi ewolucji pradawnych kamienic
grzeszności emitujące w pleśni i niesłusznych torturach
z dmuchawą na gołębie symbole opuchnięte
a na ptasie odchody, tak ptasie – radar
– czasom nie dziw się
bezcenne odchody lecą z daleka, zza startowych wież
jak symboli deszcz
komentujesz gołębi peregrynację wtórną
przynoszących rozkazy nakazujące ostateczną przemianę grodu,
kilkunastu chwalby godnych skorpionów i samego Krakena
w tętniące tobą miasto pokoju
z rynną i różą w herbie
>>>
*Nad nad wprost*
Nad leci nad wprost
kiedy ktoś myśli pod
kiedy myśli nad
jak wówczas gdy cisza jak zzz
chociaż jest sam
w niej środek lotu
i pod i nad
kamień jest uosobieniem www
więc?
więc, czas obok
nie sztampowo
uleczy uleci ulewa
u bram kamienia
www a co nad a co pod?
kiedyż którędyż jakżeż?
martwy kamień – ptak wspak
wpatruje się ktoś w myśli
smak
czuje dźwięk ciszy i brzmienie
zboczenia kamienia
wpatruje się w czas
w czyj czas?
ale czy nad czy pod?
skrą życia
mgłą skry
krą mgnienia
krew www
i nad nad wprost
>>>
*Ratownicy w lawinie*
Złudny jak synonim
karetki pogotowia
toboganu anagram
oto lawina niesie ratowników
tak w tym świecie wygląda
demokratyczny spór
ranni sami z siebie
albo za przyczyną słowa
co straciło sens
ratownicy opatrują złudy
a karetka leci na łeb na szyję
to koniec sporu
synodziwów gramu
>>>
*Industrialny anioł*
Industrialny anioł miłości
mechaniczno-elektroniczny
zaprogramowany informatycznie
na sfery erotyczne
kłania się siada całuje na C++
mówi – piękny, piękna, och
zdalnie sterowany bezprzewodowy
industrialny anioł androidalny
potrafi nawet odlecieć
i nie powrócić
jak duch naszej cywilizacji
jak kobieta i mężczyzna
>>>
*Rzut beretem*
Rzuciłem przed siebie beret – wrócił
rzuciłem myśl – wróciła
rzuciłem swoją głowę – wróciła
rzuciłem swoje serce – nie  wróciło
nie wróciło
bo nie jest bumerangiem
nie wróciło
bo nie było komu go odrzucić
albo
może stał za daleko
>>>
*Rzadki krajobraz*
Krajobraz ziemski jest zimnym krajobrazem wodnoplanetarnym
aczkolwiek bardzo rzadkim w tej części galaktyki
Mars na przykład generuje obrazy jakżeż atrakcyjne
ale nikt nie mówi, że jego równie rzadkie piękno jest wręcz urokliwe
tak i o tobie powiedzą – on jest jak rajski ptak dziwak
aczkolwiek ptaków ci u nas dostatek
weźmy choćby takiego
dzioborożca smutnego nie wiadomo dlaczego
albo kulawą perliczkę nie wiadomo dlaczego
w tej części planety nie wiadomo dlaczego
atrakcyjny, bo rzadki koliber dziwadło
wszystkiemu więc winne niepoślednie przypadłości
i wszystkiego zasługą błędy ewolucji
notabene bardziej przypadkowość niż błędy
oto cały ty nienazwany ty
w gorączce rozgadany półnagi Osjan
na pustyni słowińskiej nad północnym morzem
eskapiczny platonik tylko w idee odzian
stopiony w jedno niespotykane z ziemskim krajobrazem
>>>
*Na padok łez*
Skokowa zależność od podniebnych koników
– galopady odruchowe rzęs
to botaniczne czy zootechniczne
ujarzmienie purytańskich pojęć?
gnanie z wiatrem gniadych chmur
to przecież ten sam złudny trend
od zwykłych kopnięć zależy twój spokój
od uderzeń nieba natchnieniami zależy twój blask
zawiaduje tobą wypełnieniowy wyprzedzeniowy czas
dni w słowach żywotnych jaśnieją
koniecznie purytańsko do końca biegnąc
do stajen nocy jak do celownika
a step niebieski wolnych rumaków uwikłany w przedmowy
skokowa przemiana w układ na torze
jednego elementu w drugi
skokowa galopada zwykła
nie mylić z niesieniem humanoidalnym
prawie wiatr tak robi
prawie wiatr, czyli bryza mnisia
dopóki mgły wiszą wysoko
przesłaniając słońca kopytne
dopóty możesz iść niosąc siodło sam
botanicznie usiądź w piekle
na dyni tej ogromnej ona zdusi ogień
a pestki z niej zmienią się w chmury
chmury w koniki żwawe
koniki w kłusaki a te w bieliznę aniołów
prawdziwy deszcz
co spłynie z rzęs
na padok łez
>>>
*Kloc drzewa z czystego niklu*
Kloc drzewa z czystego niklu
niklowe drzewa, a to gdzież?
a w ustach twoich tudzież
gdy wyleciały już wszystkie prehistorii gady, ptaki i ćmy
gdy wyleciały straszne sceny
Sądu Ostatecznego z Kaplicy Sykstyńskiej
i zaświeciła jak opowieść fantasy
odlana w pozłacanym brązie brama Raju
– drzwi Baptysterium przy Santa Maria del Fiore
we Florencji ze starotestamentowymi scenami
z kamieniem, mieczem i grzechem w roli głównej
to teraz sięgnij głębiej
z głębi zwanej ostępem i ust matecznikiem
wydobądź w sam raz do obróbki kloc
wtedy rzeźba Świata Madonny Boga
połyskliwa na tle nieba
i siebie samego w okoleniu dzieła
może powstać w przestrzeni wypowiedzianych słów
szlifierzu trójwymiarowych niezniszczalnych snów
naładowanych przyszłością dusz – emocją,
co nigdy nie pokryje się patyną zła
wydobądź pocznij stwórz
dla niej ołtarz z powietrza przeczystych drgań
>>>
*Wierz ofiarą*
Nie wierz polityką
wierz ofiarą
nie sekunduj politykom
sekunduj ofiarom
*Niesiesz swój rower*
Z wielu dróg, z żalu pszenicy i gryki
po stoku gdybania w akacji
niesiesz tędy swój rower na plecach
stary z jednym kołem jak żarna
z mogił powstańców styczniowych
(tylko kilku na tym cmentarzu)
wyniesiesz całe Beskidy waleczne
przyglądasz się bliżej tym tworom, a to nie góry
to ławka bez jednej nogi
kto na niej siedział?
kto ją nosił przed tobą na boje czatowania?
miej myśli powstańcze w takim momencie
złóż je na rowerowym bagażniku
jak znieść i te grabie bezzębne i kosę
Bartka hoplity z Propylei na Cergowej?
świt już – mogiły się otwierają na przestrzał
i pierwsze wrony w nie wlatują
z dróg bliskich wyjedź czymś
na gąsienicach stalowych
traktorem, spychaczem, czołgiem
smutek jest dzwonkiem rowerowym
jakaś szmata albo skrwawiona koszula
owinięta na zardzewiałej ramie
gdybyś, albo, no cóż, niestety, lecz..
to w worku kamienie na szaniec
szaniec na końcu drogi
czy on cię obroni przed Egiptem, Sodomą, Samarią?
to, co tam świta za grobem,
to już nie szałas jednego dnia to wieczny płomień
idziesz w dobrym kierunku,
ale jeszcze rzeki przed tobą głębokie jak Styks
ten wulkan, co ci się marzy, ten tufu dywan
jak tatrzańska dolina we mgłach
nie roztańczy panoramy kwieciem
nie poderwie drżeniem twoich nóg
wlecz, więc nogę za nogą, but za butem
przybijesz je później do drzwi
ale nie nazwiesz ich: „moje złote buty”
– to nazwa zastrzeżona przez Hasiora, szkoda
margines drogi na zwierzę
ale czy udźwigniesz słonia, wielbłąda lub konia,
kolegów obrazy i bicze władzy
na swoich barkach tak wątłych?
śpiewaj międzynarodówkę indoeuropejskich plemion,
co chciały się zbratać z plemionami Chama i Sema,
ale coś poszło nie tak
rowery i okna z wybitymi szybami
karuzele całkiem kolorowe i harfy
aniołowie niepełnosprawni
– to z tobą udaje się w świat i oni
z ust aniołom wyjąłeś ziarna
nie mogły ich zżuć a tobie się to uda
na mękach wypowiesz słowo – klucz
schodząc z ubitych dróg beskidzkich do domu
powszedniego chleba
>>>
*Teleskop myśli o tobie*
Mam głęboko ukryty w sobie skarb
dość techniczny, ale nie na tyle
żeby nie ożył w twoich rękach
i nie stał się twoim uśmiechem
ofiaruję ci go dzisiaj
z okazji ustanowienia świata
opisania duchowych dróg kosmicznych
jak my odwiecznych
milczących w oddaleniu
lecz szepczących w zbliżeniu
– teleskop myśli o tobie
rozłóż go i zobacz nas
>>>
*Haiku serca*
Naturalne serce
to gniazdo
uwiła go
Jego Wysokość Natura
to serce szczytu
dla ciebie
zajmij je tak jak ona chce
pod samym niebem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

*Czekoladowe łabędzie*
Czekolada nadrzewna na łapu-capu
nie sen to, nie sen, oj!
łabędzie są czekoladowe na drzewach
kosmonauci w stanie nieważkości na płotach Chagalla
cukier lukier spierniczały anioł
zawinięty w kolorowe papierki świat prowincji
bydlęta, ludzie i szklane gwiazdy
czekolada śpiewa, siano truchleje
bieda szyby w kominie
Mikołaj to czy kometa – coś błyszczy z dala
no nie – to tylko ktoś kominek rozpala
zatrzymać – zatrzymać go
Baba Jaga ucieka do lasu a Jasiu Małgosię
częstuje czekoladą z drzewa
odłamują po kawałku na łapu-capu
nie sen to, nie sen, oj!
bociany gipsowe ikony przynoszą świętą rzecz
– wieść z Południa
odwróciła się stacja kosmiczna
zamiast marszów przekazuje kolędy
lukier kapie na Grenlandię
sykomory bieleją i broda
ssyk sań słychać na Północy
przybywa on czy ona?
>>>
*Zakneblowane uczucie*
W mojej matni…
– piszesz tak mocno
a myślisz tylko o głowie i pokoju
tak naprawdę to matnią jest
nieziemska twoja praca
o włos a powiedziałbyś – podróż
w twojej matni jest wyobrażenie
o niej samej
w twojej matni jest przekonanie
o beznadziejności ucieczki
w twojej matni jest marzenie
o wyrwaniu się z niej samej
ulotne
dlatego o włos chybiłeś z jej dookreśleniem
gdyż freudowski błąd i lapsus poselski
zaprowadziłby cię do własnej głowy
a tam nie ma głosów-szeptów-miauknięć
tam jest uczucie
zakneblowane uczucie, które
wyzwolić w pełni może tylko śmierć
nie przystaje moc krat
moc sarkofagu jestestwa – matni
do jego mocy
>>>
*Kierowca bombowca*
Jest noc otchłanna bezdennie
słychać gdzieś jakieś odrzutowce
przelatujące nisko nad osiedlem
huk, detonacje i wystrzały
może to odrzutowce albo i nie
może ktoś po prostu użył broni palnej
jak się wsłuchać lepiej
to może to są drapieżników pohukiwania i jęki
albo nieprzejednane ujadanie psa
udomowionego jak ja
jeżeli to jednak odrzutowce to bezsenne jak ja
osiedle Muminków śpi nie ja
chociaż jest jeszcze ktoś lub coś więcej
co burzy padołu letarg
ktoś trzepie dywan za rogiem
o drugiej po północy na trzepaku z księżyca
i choć jest noc
słychać grzmiące jak dzwon
jakiegoś Husajna zapamiętałe uderzenia
przy śmietniku echo samotności ości kości koty
wściekłość niemoc niemoc nieoznaczoności
wiem, że dalej nie da się tak w półlotosie trwać
czas wstać i z domu wyjść
na ulicę opętaną mrokiem niewymiernego istnienia
czas wykrzyczeć boleść swoją jak pies do odrzutowca
jak desperat z dywanem wyładować się
poszybować jak nocny jastrząb
– baśniowy Salomon światowiec,
któremu nie straszna tortura tysięcznej i jednej nocy
dla pokazania swojego ja
a może dla tej jedynej bezsennej nocy
odlecieć stąd z pilotką
indywidualistką małą Mi
bombowca kierowcą?
>>>
*Zwiastowanie Wszechświata na kolanach*
Zwiastowanie Wszechświata na kolanach
co? komu? czego?
zwiastowanie mnie?
oj! nie!
żadna poza, żadne zaskoczenie
żadna łagodność, żaden komplement
nie, nie i nie
ja chcę żyć i być
a ty świecie nie masz dla mnie nic
poza rolą osła historii
pożytecznego idioty,
co słońce cały czas w oczach nosi
umierające z każdą sekundą
w spazmach tęsknoty za człowiekiem, który
i tak opuści je na wieczność
słońce i księżycu doczesności gwiazdy
tak mi przykro, ale cóż
wasze na kolanach zwiastowanie
życia na chwilę
– nie dla mnie już
>>>
*Portret w złotej ramie*
Misternie wyrzeźbiona rama obrazu
wzory roślinne jak żywe
wrastają w sam obraz
panoszą się na krawędziach płótna
naruszają stopniowo integralność kanwy
akant winorośl lilia
bakłażan papryka figa
niepokonane liście i owoce
śródziemnomorskich stref i krain
secesyjnie pokrętne naturalnie rozwijające się
pomimo ciężaru złota
pokonujące behawioralny komponent podstawy sztuki
prawie żywe prawie kwitnące
chociaż pokryte płatkami złota
jak stemplami urzędniczej machiny
na obrazie moje wyobrażenie o mnie
o sobie sen własny
portret niedościgniony autora
moja twarz poddana roślinnym zabiegom rozlicznym
pokrętnie unieśmiertelniona
przerośnięta pędami drewnianej winorośli matecznej
powoli oddaje ostatnie drgnienia policzków i powiek
ramie złotej i lśniącej
martwej dla efektu galerii
wystawy cieszącej się ogromną popularnością
w Narodowym Muzeum Ramowym
>>>
*Przed zamianą światów*
Kamień to usta twojego przyjaciela
cichsze – ciężar i szarość smutku zapomnienia
Katedra to usta twojej przyjaciółki
zrezygnowane – modlitwa jak echo przebrzmiała
ale będzie wysłuchana to pewnik
Kolejowy semafor to usta twojej matki
niecierpliwe – semafor przestawiany jest,
żebyś mógł żyć – przeżyć i dożyć do świtu
Kwadratowy samochód to usta twojego ojca
konsekwentne – głoszą uniwersalne kierunki
w najbardziej nierealnym świecie
Sam chciałbyś raz otworzyć usta,
które masz na pożarcie świata
one są jak śpieszący zegarek miniaturowy,
co zmienia się w przystrojonego słonia
narowiście biegnącego po pustych ulicach
molocha-miasta jak lawina pojazdów
by zdążyć na czas
przed zamianą światów
>>>
*Czas żniw intymnych*
Będę zbierał malwy
będę siał śmiechu skowronki
dmuchał jak dmuchawce na latawce
i pił sok jak pinia
pobrzękiwał podśpiewywał podskakiwał
ledwo pszczoły zaanektowały mój sen
lata nektar prawdziwy
a ja w ciszy bezlitosnej zimy
już kwiecę kwieciem kosmicznie nie regionalnym
słowno-obyczajowym
słonecznie wszędobylskim
i ku tobie rozedrgany
polatuję nieskazitelnie powietrzem
nadętym jak strach
w śnieżynkach jak w róży płatkach
wesoły rozdzwoniony
zima w pełni a ja w kwietniu
jest grudzień czas żniw
intymnych dla mnie
to moja pora pora maja
mojego nie poranionego jeszcze
uczuciami i wspomnieniami
co z duszy wyleciały na mróz
intymny czas żniw dla nas obojga
stojących bez ubrań w malwach miłości
jak zapomniane strachy na wróble albo chochoły
będziesz zbierać malwy ze mną – prawda?
– tak, bardzo?
– bardzo? jak?
>>> 
*Summa humana*
Czy ono pozwoli?
zastanawiasz się właśnie
ono, czyli kto?
jaki ma kształt? jaki kolor?
w jakim jest nastroju?
jest to osoba czy jednak zwierzę?
a może rzecz zwana energią lub materią?
czy ono pozwoli ci być człowiekiem?
to twoje dziecko czy rodzic?
czy aby jest widzialne?
a może tylko odczuwalne?
więc duch – tak, lecz nie byle jaki
może rzucić na kolana
lub podnieść z błota i ścierniska
wygoni z lasu i do lasu zwiedzie
przegoni przez wysypiska wszelakie
wywiedzie z łanu i ukryje w spichrzu
ono pozwoli na wiele?
a może wcale?
aby nie zdradzić się przy nim
czujnie uważasz na słowa i myśli
pożegnaj się z matką i ojcem
jeżeli zniknie ci z oczu
pożegnaj się z żoną i synem
jeżeli zajdzie jak słońce
za chmurę łez, ocean płaczu
ten krajobraz i tło – duchowe dziedzictwo
ono jest wielkie jak Ararat
nie przelecisz nad nim niepostrzeżenie
nie pozwoli ci osiąść i odetchnąć wreszcie
jaką ma płeć, jeżeli jest ludzkie?
jaką ma substancję, jeżeli jest bytem?
tak odczuwalne jak pieczęć
z całą siłą odciśnięta na czole jestestwa
ono sprawia, że jesteś – opieczętowany
o tak, ono jest echem, echem, echem
echem nie z tej ziemi
sumienie, sumienie, sumienie – powtarzaj
tak, to summa humana
>>>
*Czy można płonąć stale?*
Powiedzże substancjo ludzka
czy można płonąć stale?
z mojej ręki został opalony gnat
a energii wyemitowałaś tyle co kot napłakał
i zwiał
raczej kwant
jeżeli mierzyć ją kategoriami
ontologicznymi
daj mi spokój wolności
nie zapłonę już dla ciebie
tak estetycznie jak raz
ta kaźń zbyt długo trwa
a efekt przemiany termicznej
koci
oto ja już bez ręki i kot bez łez
a siła bólu i smutku
w wolność się nie zmieniła
ani na krztę
siła energii wewnętrznej,
która pochodzi z substancji łatwopalnej rąk
może poruszyć cały skuty świat
to już wolę tobą pisać
nanosłowa o mrugnięciach oczu
swobodnych dusz
niż się napalać na ich niewoli czas
co w parsekach trwa
>>>
*Kwiat Dolorsa*
Jak kwiat Dolorosa
krwawy kwiat męki we własnym pąsie
tak świat cały w kwiatach męki
jeden z nich kwitnie na stokach Czomolungmy
a łan cały pokrywa Mariański rów
zlany potem budzisz się ze snu
westchnąłeś, uff!
a tu krew na poduszce
a tam znów kobiety lico blade
przez środek pokoju ktoś przeciągnął szarfę błękitną
przedziela go na pół
pończochy zwisają z żyrandola – lawendowe
ściany pokoju – oliwkowe
na nich obrazy i gdzieniegdzie freski – wielobarwne
są też szlaczki u góry pod sufitem – fioletowe
dźwięk słyszysz – przeciągły tusz – uuu!
to drewniane trombity Górali
to Hebrajczyków blaszane fanfary
potężne podwójne kakofoniczne dźwięki
jakby wydobywane z naturalnych żlebów i przełęczy górskich
z jaskiń nad Morzem Martwym
oczywiście wieje wiatr wiatr wiatr
na tej obcej planecie wiatr
na hipnotycznej powierzchni serca wiatr
na rozkołysanej grani co wyrosła w pokoju wiatr
na całej połaci uciekającego życia wiatr
ty stoisz na jej krawędzi nad przepaścią
pośrodku nieuniknionego rozstania
ze złamanym sercem
wychylasz się by zerwać
z policzka śpiącej nimfy
jak żywy romantyczny kwiat Dolorosa
wytatuowany ręką bezwzględnego mordercy uczuć
na pościeli zaschnięte tęczowe łzy
zrywasz go – wywołujesz jej
uśmiech przez sen
>>>
 *Wciąż*
Był Nabuchodonozor, Neron, Luter i Cromwell w obeliskach, popiersiach i sztychach
byli uwielbiani eksterminatorzy Karol Gustaw, Napoleon i Król Belgów Leopold
na rycinach w książkach a potem w latarniach magicznych i fotoplastykonach
bezwzględni Rurykowicze i Romanowowie na obrazach i w przedstawieniach
Lenin, Stalin i Hitler na filmach w popularnych kinach i czołówkach gazet
była Rote Armee Fraktion, Brigate Rosse i Action Directe
byli Renato Curcio, Urlike Meinhof, Ensslin i Baader
– przemawiający i komentujący w światowych telewizyjnych serwisach
tak jak pokazywane ciała rozszarpanych, zmaltretowanych przez nich
Bubacka, Ponto, Schleyera i Moro
w końcu do światowych salonów wjechały całe hufce jeźdźców Apokalipsy
– Hamas, Hezbollah, Strażnicy rewolucji, Świetlisty Szlak, FARC, LFWP, ETA i IRA
nadszedł Czarny Wrzesień i czasy masakr na Olimpiadach
wreszcie Bagdad, Moskwa, Biesłan i Grozny
dzisiaj na Facebooku, Twitterze, You Tube, w tabletach, Iphonach
fruwają miliony nietoperzy nienawiści i galopują piekielni rycerze zamętu
w tysiącach scen mamy zbliżenia ofiar z Bostonu, Nicei, Manchesteru, Paryża
powtórki non stop scen z umierającymi
na Moście Westminsterskim i Berlińskiej Promenadzie świątecznej
tętent jazdy Lucyfera słychać już niemal w każdej wiosce globalnego świata
transmisje strumieniowe w Internecie ze ścinania głów Chrześcijanom
na pustyniach, plażach i metropolii placach już nie stanowią sensacji
nie ma dnia w mediach by nie zabijano niewinnych dzieci w Syrii i Jemenie
by nie wyniszczano wiernych twoich synów
w ich własnych domach i na ulicach kolebkach
nawet na Cardo, którym ty sam Chryste szedłeś z krzyżem
i przez tysiąclecia idziesz nadal w tłumie Panie
opuściłeś rodzinne strony przed tysiącami lat
odszedłeś już z rewolucyjnej Francji niszczącej bazyliki i kapliczki
z Anglii, która robiła to już za Henryka VIII i ze Szwecji Wazów
odchodzisz powoli z nawet Włoch i centralnej Europy
tolerowani metalowcy w Norwegii spalili twoje bezcenne drewniane kościoły
dokładnie tak jak komuniści przed laty w Rosji, Litwie i na Ukrainie
pełzający mrok jak egipskie plagi jak cień pogańskiej śmierci
spowija dziś głowy, mieszkania, kraje i kontynenty
czarny smok fantasy to nie smok św. Jerzego
czarne flagi ISIS to nie sztandary wiary
czarne marsze feministek to najzwyklejsze Danse macabre
odchodzisz Panie nawet ze świata wirtualnego
przez cyberterrorystów zaatakowanego
odchodzisz Panie z tego świata, który dla nas zbudowałeś
zabierając wytrych Nieba, pin, klucz, login, szyfr i hasło – swój krzyż
dokąd idziesz z nim Panie, dokąd odszedłeś z serc?
Quo Vadis Domine?
– Kto? Ja? Ja jestem
– wciąż i wciąż i wciąż we wszystkim na co patrzycie!
>>>
*Roland i Mustafa*
Za drogą jest pole bitwy
to nie jest pole po kukurydzy
to jednakowoż rżysko
bitwa tam się rozegrała:
ty kontra reszta świata
pamiętaj o bliskiej śmierci, chociaż przeżyłeś
gwoli ścisłości wciąż jesteś ninja
rozegra się jeszcze bitwa o sny – dodatkowa
zdejmij zbroję, ale uważaj
przejdź na drugą stronę drogi
Mustafa i Roland
ty i reszta
orkiestra
migają przelatujące pociski sójki
migają pory roku
droga, którą idziesz jest jak piosenka
bez refrenu
bitwa rozstrzygnąć może wiele
i treść i formę i normę
drogą jedzie limuzyna bogacza
a skrajem drepcze pastuszek z gęśmi
kto ustąpi z drogi?
jest się, o co potykać
drewniane lance bez grotów będą dozwolone
proce bez kamieni wydane ze zbrojowni
magazyn broni zatrzyma pociski samosterujące
bitwa na słowa i rymy
hymny po i arie przed
to nieunikniona bitwa samogłosek i wołaczy
zdania Prousta nie mają szans
za drogą widać już stado dzikich wielbłądów
i jest jeden osioł somalijski jak zebra
ujeżdżają go
Mustafa już na wzgórzu
Pepin z Rolandem na drugim
droga po między nimi
a tam wciąż pastuszek i oligarcha
a co będzie jak przyjedzie radiowóz?
co to będzie, co to będzie?
aklamacja syren policyjnych
droga polska bez wątpienia
anioł i diabeł
to jak przewoźnik i przewodnik
jak transportowa specjalność Holendrów i Polaków
miedza sąsiedzka
wyniszczenie przed bitewne
drugi Grunwald Somosierra I t e p e
dzieci psów smoki gumowe jak balony na drucikach
o co się będą bić, o co zaczepią, o co ułożą nagle
triumf leży w zasięgu ręki
Roland z młotem
Pepin z Plątonogim – Wersal pełen
tańczą na łące przed drogą menueta
który to wiek, która godzina?
leśne kapuściane pyłowe ciężarówki
zarejestrowane w systemach nowożytnych podle czekają
pełne dzieci niczyich
zawrotne ptaki i uciułane grosze zamienione na sztabki złota
koronne dowody w sprawach sądowych
miedź z cyną i kartofle w pianinach
ragtime słucki
berłem dano znak a może to buzdygan
ruszyła armia Rolanda
z Mustafy nie zostało nic
nawet namioty porwał wiatr a tabory się rozprzęgły do wieczora
i po nich
i po co to było czekać
Roland wrócił zza drogi
nie ma miejsca na trakcie już kupcy rozłożyli stragany
tam u góry wiszą drony
plebejusz gramoli się z torfu w rowie
rowy pogłębiono ostatnio
ciężko mu idzie
zeschłe liście listonosz kramarz
to wszystko znieruchomiało
kropla dżdżu by się przydała na tą krew
a nie wino w szynkach
korona na poduszce z pluszu nie bordowa a złota
poduszka, bo korona bordowa
Roland (głaszczę kota) jest portretowany w VIII wieku
powstają w słońcu lichtarze jak durendale
w kierunku centrum zbliża się mgła z wulkanów i wybuchów jądrowych
z każdej strony świata
jedzeniem zajęci wojowie zaniemówili usta pełne mięs
sztandar i skaldowie to jedynie ożywia scenę
mgła powoli dociera do Rolanda
uświęca go punkt po punkcie kreska po kresce
czarnobiały anturaż nadaje nowy wymiar zwycięstwu
kochaniem obrzmiałe serca oddały życie za wiarę
i drogę, która sama z siebie zawróciła
we wskazane z góry miejsce
a dusza jak dron poszybowała hen
>>>
*Zamiast symboli memoriał*
Zawsze będzie istniał zew życia
i krzyczał w śmiałych kolorach świata
fizycznie dźwigających ułudę kształtów i form
jak niezmordowany atlant
aż po klęski grzmot
a dusza, a idea, a tęsknota
zawsze będą nieme?
oto zew świata otwiera drzwi teraźniejszości
i ręka wysuwa się z czerni
pisze na ścianie jak w pałacu Baltazara
przez drzwi wewnętrzne ręka w świetle pochodni
kreśli matematyczne równania
wzory rozwijają się i rozwiązują
odrywają się od powierzchni ściany i falują w powietrzu
działania algebry pokrywają przestrzeń jak szybę
obok cyfr pojawiają się najstarsze znaki – litery
wszystko rozedrgane nabrzmiewa i pęcznieje
zbliża się do krańca abstrakcji
a potem zapada w dziurze śmieszności
z wzorów wynika zagłada ale to są tylko słowa,
w które zmieniły się rzędy i kolumny cyfr
matematyka porzuciła kształty wieszczby
niezrozumiałej dla nikogo
śmierć w oczy zaglądnęła kształtom i formom
a tam zamiast symboli memoriał barw
niezważonych niepoliczonych niepodzielonych
z ciemności jednako krzyczących
a dusza, a idea, a tęsknota
zawsze będą nieme?
ta pisząca ręka to ręka demiurga czy poety?
>>>
*Śmiech pusty*
Jest śmiech pusty i śmiech pełen treści
jak lęk widoczny i niewidoczny
do cna wyczerpany
gdy cno nie jeszcze
Ariusz i Luter zachłysnęli się dymem
własnej bogobojności
umieścili na obrazie twarzy
inną część ciała
karygodny błąd
a karą będzie lęk właśnie
odżywotni nieodkłamany jak odśmiech
i nietwarzowość
>>>
*Vlad Palownik z Wall Street*
Jesteśmy zastawiani przez tabelki i arkusze
wyglądamy przez okna okienka
ikony paszcze wielorybów konta
kolorowo żyć nie znaczy mądrze
niecnie? nie cennie?
bardziej jak utylitarnie i zwierzchnie
jesteśmy nabijani na słupki
przez Vlada Palownika z Wall Street
i jak ratunkowe wieści chowani do butelek
a butelki trafiają do trumien
przeraźliwy dźwięk jest gestem, gdy jest nieciekawie
krzywda znaczy alarm w ukrytych raportach
pojawiają się gdzieniegdzie splątane strofy alertów
o nierozwiązywalnych równaniach z niewiadomymi potęg
Algebra ciągnie się wszędzie jak spaghetti na widelcu świata
jak kolumny niepokonane Aleksandra lub SPQR na traktach pamięci
kolumny? cyfry? ludzie? słupy? pale? smród?
tak, to nie oznacza tylko pochodu cywilizacji
przychodów obojętnego dobra
może być storno liczb?
nie, tu bywa storno idei i słów!
jesteśmy eliminowani z własnych mieszkań
przez zdziczałe kwoty
jesteśmy eliminowani z własnych serc
przez zdziczałe alikwoty
fakultatywne do chmur wyniesienia rozrachunków z ludźmi
szaro? mało zwierzęco, cicho wręcz? zabójczo?
a witraż Excel w oknie werandy wciąż świeci
zaprasza na zewnątrz i więzi jednocześnie
to prawdziwie żywotny program komputerowy
– zechciej mieć przewagi, rozlicz się z dąsów, służ
dalej krwawią pulsary bogactw w bankach wszelakich
ale ile ich jest, ile? kto je opisze do cna?
można wymieniać nazwy – zastawiają je fasady
zakrywają oblicza teraźniejszości ludzkich gwiazd
kto? co? ile? ile?
tabelki, arkusze, bilanse nut
mniejsze zło, gdy bilans cnót
większe zło, gdy niedobór ust
zastawiają kościoły i przedszkola
autostrady w spiżarniach i szlaki piesze w stołowych
kto? co? ile? ile?
Matrix finansowy wampir – ktoś powie?
Vlad Palownik z Wall Street – może?
na bosaka ciągłe bieganie wokół osi sprzedaży
zeskakiwanie z chudych żeber niedokończonej arki
dla umierających z głodu
konstrukcja wieloryba i od razu
Jonasz w garniturze przemawiający w Niniwie
a tam Bank Światowy rozkłada waluty na rynku
molestowanie ławek banknotami bitcoinami
molestowanie przyłbic kupców zakutych na amen
jakiś słup zasłania giełdę
czy to aby nie osinowy kołek?
cyfry wyswobodzone biegają na placach mistyfikacji
ukazując ociekające krwią kły
skazanym na chłosty pokrzywami sum
prosty zwykły dzień mnożenia bogactw
chyli się pod ciężarem wieka zysków i strat
skróćmy jego męki zatrzaśnijmy wieko wieku
>>>
*Taka lekka siła*
Zmierzch
taki lekki zmierzch
w rytm krakowskich tramwajów ostatniej zmiany
zjeżdżających do zajezdni
taka lekka jazda
dym zasnuł wszystko
a może to noc niezauważalna
taka lekka noc
znowu stoję na przęśle mostu Piłsudskiego
coś mnie tu popycha i przyciąga
do tego miejsca zamurowanego w pamięci
jak Brama Wschodnia dla księcia
do tych jak żagiel wybrzuszonych
struktur stalowych gna
jakaś siła może nie od razu tajemna i zła
może to wiatr od rzeki
albo raczej wewnętrzna potrzeba
taka lekka siła
lubię z tego miejsca oglądać
śmierć słońca i zmartwychwstanie gwiazd
zamiast rzeki zamiast miasta
można wszystko dostrzec stąd
nawet Ostateczny Sąd
można nawet oceniać minione godziny
bezpowrotnie stracone dla samego siebie
i choć obok mnie staje tutaj zawsze
Ezra poeta ze szpitala wariatów
a nie Albert brat z ogrzewalni dla takich jak ja
to wizje zmieniają się tu w proroctwa eschatologiczne
ot taki most!
takie przęsło łączące
Wielki Wschód z Wielkim Zachodem
Łuk żalu i Łuk miłosierdzia stopione w jedność
Jego Wysokość Skok
w mrok
w tajemnicę lekkości
ma tu wstęp wzbroniony surowo
>>>
Zarzewie miłości jest w nas
czy jesteśmy w ulotnym momencie oczekiwania na nią?
nasza jaskinia nowoczesna
i troglodyckie autonomiczne pojazdy
przygotowane do schadzek
biały kieł biały gorset biała lilia
podniebne balety kwiatów i dusz
naszych chmur nabierają rozmachu
jednego dnia polecą jak agawy oderwane od podłoża
z kwiatami jak żaglami
innego dnia staną się sowizdrzałem wczesnych wieków
gdy kret podziemi będzie z lilią słońc
gdy rakieta będzie człowiekiem
to miłość mogłaby być czasem
a choć tak to jest tylko zegarem
w naszych głębiach odmętach stułbie
przeżycia pożądanie płci
wypływają jak meduzy z milczenia zakrzepłych serc
leż w buduarze w łożu z baldachimem
potem wstań szybko w środku nocy i wyjdź
ogień się pali tam gdzie leżałeś
nie wypieraj się przeżyć uczuć wzgardliwych
oto słoń przechadza się w tramwaju
a drwal rąbie księżyc kawałek po kawałku
nie bój się to nic, to tylko dziś
Temistokles i Wergiliusz też byli nienasyceni
aczkolwiek słońce świeciło tak samo
co godzinę, co dzień, co jest nakazane czyń
święty ogień podsycaj żywicą cnót
pokoleń głosem, co nie przeminął
oto zamach smoczy na zamek dziewic,
których miałeś bronić
z baszty zwisa sznur
a ty?
białe kości kolczyk w nosie
ptak i chmura motyl i czołg uczucie i strach
nadlatują samoloty porównania jak tygrysy groźne
rzucają się do gardeł salwami ognia
rzecznik myszy wybrany przez roboty jaskiń
wskazuje katastrofy sfer i er
potem udostępnia zasoby miejskie
złoża kopalnie niewyczerpane naszych er i sfer
zamyślenie powściągliwości jest okiełznane
i wybucha namiętność
sterowana przekazem nisko glutenowym pokarmów
świat zmierza ku miłości, zarzewie się tli
co wieczór, co godzinę, co myśl
eksplozje o sile wypatrującego męża
trzęsienia o sile kobiety stęsknionej
wywołują zewsząd narzekania na potrzebne cuda
a one się dzieją
wśród serc głębinowych ryb lub ryb jaskiniowych
ułożonych na słońcu równo
dla myślowych penetracji mędrców morderców
>>>
Kłótnie nad spalanym igliwiem
nie mirrą kadzielną
lecz pachnącym podobnie
miała być miła woń a nie jest
jest tylko nieznośny zapach ludzi lasu
ich wielka kadzielnica uszkodziła ściany bazyliki
oto cały ambaras
są mocne słowa słabych mężczyzn
odurzonych organicznym dymem
kwilenie zaszczutych piszczałek
podzwonne dla zmanierowanych sygnaturek
kompletne już zamieszanie pośrodku głównej nawy
pielgrzymów i żebraków nie ma w jej wnętrzu
emocjonalnych młodzieńców i starszych pań też
usunięto szopkę, żłóbek i grób
ołtarz z tabernakulum przesunięto do nawy bocznej
by zrobić więcej miejsca dla wymiany poglądów
w istocie kadzenia totalnego i pełnowymiarowego
oto wchodzi orszak prawie jak procesja
całkiem bizantyjski aczkolwiek republikański
kroczy przez środek kościoła
baldachim na czele
prawie procesja rozdziela kłócących się zaciekle
zapach z kadzielnicy nie zabił nawet obcej muchy
zapach nie zabił fetoru z przybyłych podsądnych i sędziów,
gdyż rozbujano emocje bardziej niż kadzielnicę
więcej mężczyzn do niej potrzeba
pod feretronami politycy
na feretronach też
pod baldachimem fałszywy biskup bez monstrancji
i cesarz racjonalnej Europy kroczą ramię w ramię
zażenowane witraże stopiły się jak wosk
nawet dzieci w komeżkach uciekły za mur
jest dzień świętych wyborów
beznodzy żebracy powstali i kręcą somnambuliczne filmy
przed frontonem kościoła
maszkarony i chimery gotyckie a jakże ożyły
wyjęły smartfony z uśmiechem
i tłitują dla sprawy narodu oświecenia
jak flesz grom spadł z jasnego nieba
ogłoszono, że spory i wybory w Polsce
decyzją mistrza kolegium
przeniesiono do pobliskiego centrum dialogu
zadymiona bazylika wreszcie odzyskała sacrum
>>>
*Bez sumienia*
Nie ma śladu
po skrzywdzonych ptakach miłości,
które w sumieniu wiły gniazda
spalono je
widzowie misterium ognia w kajdanach
klaskali i bawili się dobrze
przy tym
a gniazda z mirry uwite były nieziemskie
pachnące i nieskazitelne
jakkolwiek sumienia pozostały
ptaki spalono z gniazdami
nad wszystkim świeci słońce jaźni
i zamienia się w bóstwo
personifikuje się samotność geniuszu
dzioborożce niby pelikany łask
usiadły wyżej pohukując i złorzecząc
nie wiesz, że słowa skruchy
nie dotrwają do letargu, nie dotrwają do snu
nie dotrwają do przemiany słońca w bóstwo
ostatni władco ptaków
poderwij służby, poderwij samoloty gaśnicze
niech nabiorą wody w kary słonych jeziorach
niech na słońce zrzucą te bomby wodne
zanim się w nie zmienisz bez sumienia
gasnąc nieodwracalnie
>>>
*Spektrum*
Są słońca i są polaroidy
wyjmij swoją twarz
z jednego i drugiego
i co? zrobiłeś to?
czarna plama? – a jednak!
są kwiaty uśmiechające się na oknie w donicy
i kolorowe twarze zadumanego bukietu
na stoliku w dzbanie
wyjmij swoją z jednego i drugiego
i co? zrobiłeś to?
biała plama? – a jednak!
są twarze jak plamy i są kolory jak twarze
wyjmij czerń i biel z wszystkich
i co? zrobiłeś to?
no widzisz – tak wygląda twoja osoba!
zbyt tęczowo niestety!
utrwal to spektrum
zachowaj ten wynik do analizy
rozszczepialności twojej fotograficznej wolności
>>>
*Bóg, słowo … wszystko*
Można być notariuszem w Hrubieszowie jak Leśmian
albo jak Antoniewicz Jezuitą przez wszystkich najbliższych odumarłym
to nie ma znaczenia dla Boga
to nie ma znaczenia dla słowa
można być majętnym albo nędzarzem
sekretarzem potężnego króla na Wawelu jak Kochanowski
albo jak Norwid głodować w podparyskim przytułku
tęskniąc za krwawiącą Ojczyzną w niewoli
to nie ma znaczenia dla Boga
to nie ma znaczenia dla słowa
można ucieleśniać się w morderczej walce o naród i państwo jak Baczyński
można jak ksiądz Twardowski zrezygnować z całego świata plugawej materii
to nie ma znaczenia dla Boga
to nie ma znaczenia dla słowa
można też być Prymasem-masonem i opuścić zdradzoną Polskę
wyjeżdżając z kochanką do Marsylii
albo powstańcem z kosą w sukmanie ginącym przy rosyjskiej armacie
można być konfidentem zewnętrznych sił dławiących i wyniszczających kraj
można będąc ostatnim niezłomnym żołnierzem wolnej Polski
jeszcze w 1963 roku z bronią w ręku
ukrywać się przed komunistyczną bezpieką w chlewie
Można zrezygnować z idei*
narażając się wyłącznie na śmieszność i pogardliwe zaśpiewy,
które są ledwie cienkim głosikiem w chóralnym chichocie historii,
co nie ma znaczenia dla wielkiego świata na dłużej
tylko tyle?
nie, nie tylko!
albo Bóg, słowo, … wszystko 
————————- 
* W 2000 roku na Zjeździe Prezydentów Europy w Gnieźnie ówczesny Prezydent Niemiec Johannes Rau wezwał do „poszukiwania pozareligijnej koncepcji człowieka”, którą Prezydent ten umiejscawiał poza Dekalogiem tzn. poza Chrześcijaństwem.
 >>>
*Szampan przemilczeń*
Razem otwórzmy szampana
napęczniałą deltę przemilczeń wspólnych
jakże ludzkich przecież
chociaż raz uwolnijmy eksplozywnie
przemilczenia jak gaz
zamiast ciągłego komentowania zła
zaklętego w obmowach
i zlewniach fałszywych świadectw
niech nastąpi eksplozja radości
smak zmian w szczerości
lubość konsternacji uśmiechniętych ludzi
na twarzach na zawsze
niech pozostanie wyrafinowana
smaku prawda
>>>
*Prestidigitator*
W salce przedszkolnej dzieci trzymają na podołkach
ziemskie kule zrobione
z samych włókien rzadkiego niebieskiego słonecznika
takie planety jak awatary
ta ich rozrywka, pasja i posag w rękach albo na kolanach
siedzą w krąg w przedszkolu pierwszej natury
słodkie maluchy cywilizacji dronów i iPhonów
kule ziemskie powiększają się w czasie zajęć
z uczuciologii i ociepleń klimatu
kule są posklejane i pokolorowane czym się da
jak trzeba
włókna pachną leczniczymi endemitami chronionymi
dzieci zraszają śliną małe Ziemie z góry
dmuchają na nie i chuchają od czasu do czasu
niebieskie kule narażone są na polizania i ugryzienia
w tym pomieszczeniu brak jest ptaków
ale są dla nich krzewy cierniste wokół jak zasieki
napomnień, pouczeń i zakazów
dzieci będą pewnie w przyszłości inżynierami bezwiednej śmierci
nie płaczą, gdy ziemskie kule rozpadają się i kruszą
niespodzianie do salki wchodzi gość słońce
prestidigitator zaproszony przez panią
zamienia okruchy w całości
jednym zwinnym ruchem
dzieci zachwycone gościem i jego sztuką
jedną po drugiej miażdżą swoje kule
>>>
*To może ja krótko o sobie*
To może ja krótko o sobie
no więc
pochodzę z Majdanu
zwanego w Warszawie dworzy-skiem
a w Krakowie o-polem
szczycę się muralami anty to moje matury
od czasów Solidarności jestem sprzymierzeńcem ptaków
generalnie zawsze byłem po stronie biedniejszych
jestem obywatelem światła
mam obligacje kilku państw środkowosyberyjskich
co – nie ma takich? fakt – one dopiero powstaną!
skończyłem z nałogami nie tylko u siebie
to może tyle o mnie
czy macie państwo jakieś pytania?
aha zakochałem się jakiś czas temu
tuż przed urodzeniem
>>>
*Przebiegunowanie*
Krajobraz podbiegunowy
mniej syberyjski a bardziej skandynawski
a może nawet svalbardzko-islandzki
w każdym razie fioletowy, kompletnie fioletowy
albo więcej, powiem to dosadnie – ultrafioletowy
odpowiadający człowiekowi z uwagi głównie na
estetykę sterylnych ciał jaśniejących pokorą w ciemnościach
i ciemniejących butą w jaskrawościach tundry
piękno gamy kolorowych porostów i malutkich słońc
wydobyte fluorescencją z wnętrza śnieżnej burzy fatamorgany
– oto mój sen
jakże kontrastowy i dobrze widoczny, świecący w nocy
albo więcej, powiem jednak co to naprawdę jest
– oto moje życie obecne krańcowo i nagle sięgające po
przebiegunowanie chłodnych mniemań
na tle wczesnego, atomowego dzieciństwa,
które minęło w ponaduczuciowej podczerwieni
i tak odzyskawszy tę utraconą zdolność poruszania się w nadfiolecie
zdobyłem pełnię życia osy i renifera
w bryłach lodu i kroplach bursztynu zastygłych mistycznie
dla nocnego w naturze trwania bez oka mrugnięć i skrzydeł drgnień
– do rana
>>>
*Palma pierwszeństwa*
Nazwa towaru –
wierszyki krupnicze damskie
etykieta zastępcza –
pomadki akceptacji wyborne
o o tam stoją psze pani
to poproszę jeden egzemplarz, ten z przodu
ale zaraz, co mi tu pani daje?
– jak to co?
to sprzedaż wiązana, jeszcze grzebień i smalec
jak każdy wziąć pan musi
– wie pan, bijemy się o proletariacką palmę
a może N-palmę w przyszłości
>>>
*Wyeliminowany z gry ewolucyjnej*Ze względu na oślizgłość osobnika tego
został on wyeliminowany
z gry ewolucyjnej dość dawno,
jakieś trzy lata temu
jego kości jeszcze nie bieleją w muzeum
nie jest ani niespotykanym egzemplarzem
ani przykładem niezwykłego czegoś
uczniowie nie walą głowami w szyby gablot,
w których jego szkielet jest eksponowany
nie ma też słoików z formaliną,
w których lewitowałyby jego miękkie narządy
ze względu na oślizgłość tego osobnika
nie zdołano go pochwycić
ale uszedł z kraju i ma się dobrze
wyeliminowano go wyłącznie z gry,
ale i tak miał kontuzję
taką, co się zowie, taką, że ho ho
zowie się z laicka jednorożność osobowości
cmoka na to e-mitolog i zasypia ze świadomością,
że ewolucja wciąż trwa
ewolucja jednakowoż w inną stronę poszła
przepaściście szorstką dla śluzowców wikłaczy,
ale tylko dla nich stety czy niestety?
>>>
*Katalonia maszeruje*
Zamykam oczy na ławce u wylotu Las Ramblas myśląc o śmierci
obok drzemiącego kibica Barcy pamiętającego czasy Kubali
wokół niego wielu takich kibiców porozumiewających się szorstko
urywanymi katalońskimi wyrazami i półzdaniami z bogactwem dwudźwięków
na tle Placu Katalońskiego miejscowi policjanci i stróże prawa
z Guardia Civil i Mossos d`Esquadra uzbrojeni po zęby
w kamizelkach kuloodpornych
w czapkach z daszkami i jaskrawo żółtych koszulach
obok wejścia do metra czyśćca otchłani
przy wejściu do Rambli śmiertelnej pułapki
kiedyś z arabska zwanej piaszczystą rzeką
dzisiaj promenady zmienionej w nowoczesny europejski Hades
co za paradoks, znów przez przybyszów z Afryki
zmasowane siły bezpieczeństwa chcą stworzyć żywą barykadę strachu
jednak rozmywa się on w urzędników płochych uśmiechach
ruch na Rambli przeogromny jak róża wiatrów na Placu
fontanna w dali – daje radę na wietrze
rozbryzgami aż przesłania wylot Pasażu Dziękczynienia
i wielki napis na publicznych budynkach
na banerze widnieje hasło: Si! Hola Democracia!
dziękczynienie zapomniane, wyparte przez demokracji gorączkę
przybywające wciąż furgonetki i osobówki policji blokują wjazd na deptak
falujący jak historyczna rzeka, która płynęła tędy ku nowym światom
czy popłynie znowu? czy zatrzymają ją stosy ludzkich ciał?
autobusy paradują jak słonie na uroczystości w Indiach
motocykliści i skutermaniacy śmigają jak świerszcze
właśnie przemknęli za nimi dwaj kolejni policjanci
włączając sygnały dźwiękowe
starcy stojący wokół ukoronowanego lampą ulicznego zdroju Canaleta
pokazują coś palcami
turyści nagabują mundurowych wyciągając z plecaków mapy i plany
machają rękami jak wiatraki w La Manchy
grożące niepodległości wiatrom wiejącym ze wschodu
gęsty pochód Ziemian z Rambli jest nie do zatrzymania
pęczniejący i krzepnący tłum do końca nie do rozpoznania
można wyłowić z niego najwyżej dwóch zakonników w niebieskich habitach
z różańcami przy boku i rudego Wikinga z Danii
można zszokować się widokiem marokańskiej kobiety
przemykającej chyłkiem ze spuszczoną głową w hidżabie
można zauważyć na balkonie wygibasy klona Marylin Monroe
podwiewanego podmuchami z wentylatora
dla pokazania ogłupiałym facetom majtek i pończoch
gołębie jak wszędzie obchodzące stragany i siedzących
zaglądające pod ławki i drzewa
czułe na każde sięgnięcie do torby, plecaka, kieszeni
na każdy szelest papierka
nikt z ludzi nie jest tutaj tak czujny jak one
nawet po rzezi urządzonej przez rajdowca z Mekki
śniadzi uchodźcy biedy dźwigający w białych płachtach
tandetne podróbki wszystkiego z całego świata
jak dzikie kojoty i lisy reagujący uniesieniem głowy i skręcaniem uszu
na dźwięk słowa – policja
zwijający i rozwijający te płachty co rusz w różnych miejscach
nie bacząc na miejsca śmierci i jeziora posoki pozostałe po niedawnym zamachu
żywe roboty ubrudzone kurzem i smutkiem egzystencji niechcianej
ustawiają i przestawiają magnesy, torebki, selfiesticki
nikt tu nie baczy na kratery śmierci po upadłych, którym przetrącono serca i kości
nikt nie zamyśla się nawet przez chwilę nad okropnością terroru
jaka niedawno popłynęła obficie wezbraną falą w tej kosmopolitycznej rzece
zmierzającej nieuchronnie do nacjonalistycznego połyskującego morza
Katalonia maszeruje, Katalonia wyrywa się do przodu
przeskakuje zastoiska dziecięcej krwi i depcze zakrzepy bólu matek
podążając za mirażem wolności i dobrobytu
fatamorganą szczęścia w sztuce i awangardzie codziennego chleba
krew i śmierć nie jest obca ludziom nowoczesnym
doświadczyli jej w historii narodu i wyrazili w pieśniach
bojownicy Daesz i rewolucyjne socjalistyczne sotnie nieznające litości dla księży
– dla tutejszych katolików z Sagrada Familia – to już było
to już jak weszło tak wyszło z osocza pokoleń i ich łez
dziś zasługuje na wzruszenie ramion bez zatrzymywania się
dzisiaj nic nie dziwi ani Miro ani Picasso ani Klee
dzisiaj anarchizm nie dziwny w znakach i publicznych zawołaniach
islamski morderca to tylko szaleniec
pobratymcy zbrodniczego Che Guevary to też tylko brawurowi buntownicy
a skrajny katolicyzm Gaudiego to przejaw skonfundowanej wyobraźni dziwaka
jego symboliczne dzieła to lekcje sztuki nie moralności
Katalonia narodowa kryje w zanadrzu tajemnice
oby tą tajemnicą była z Montserrat Czarnulka
co przetrwała panowanie obcych Saracenów
świętokradcze zapędy napoleońskich zagonów
lewicowe i frankistowskie eksterminacje
nędzę i prosperitę tej krainy
Katalonia wyrusza w nieznane
dobrze obeznana z Bogiem i śmiercią
czy zmartwychwstanie?
znowu otwieram oczy, próbuję to wyczytać z lotu ptaków
>>>
*Prosty duch*
Proste czynności i prosty duch
wynosi nad poziomy człeka
stworzonego przez incydentalne okazje
stwórz mu życie, ześlij mu pomocnika
krew z nosa, łza z oka, gardłowy monolog
maluczki wylatuje ponad ducha poziom
duch krwawi za niego w sprawy Ojczyzny sedno
sedno sprawy obywatela
i sedno ostatnie indywidualnego życia
nadaremno szukać sensu w zaprzestaniu krwawienia
kolczyk w nosie i tatuaż nie wynoszą jednak
poezje kontemplacyjne nie wynoszą też
kromka chleba w głodnych ustach zamiast słowa
– wynosi ducha do gwiazd
proste czynności żołnierskie i królewskie
prosty duch, ale kolorowy
nadający się jak tapeta na obraz rzeczywistości
tylko to ma znaczenie
dla górujących pilotów i kosmonautów prawdy
– listonoszy nieba
motyle latają na tapecie jak motywy i czasem pszczoły
zaprzężone woły do prostego wozu
giermek, foryś i kareta na drodze
prosty wóz musi zjechać z drogi
w grząski rów przydrożny i uderzyć w wierzbę
niedoszły poeta Robespierre
jako sowa wychyla się z dziupli na wierzbie
jeszcze nie jest politykiem
jeszcze chodzi do spowiedzi do dominikanów
pohukuje prostymi sylabami
piloci siadają na woły
odpinają, wyprzęgają, odjeżdżają wierzchem
szczery chłop wysiada z karety
zakłada białą rękawiczkę
słychać dzwony pobliskiego miasteczka
prosta gawiedź gdziekolwiek klęka
>>>
*Mamy problem*
Wszyscy mają problem
i Houston i Episkopat
nawet pastuszek bo
już się nie wypasa niczego
i bioenergoterapeuta
bo nie ma pola
Houston ma problem bo tajfuny grożą ziemskie
i burze słoneczne
Episkopat bo zagrożony jest
trójpodział władzy i ostateczny sąd
a kartofle jaki mają problem?
a kartofliska?
a filozofowie?
a filozofowiska?
a dzieci w przedszkolach?
ich rodzice narzekają na złodziei i drożyznę
a złodzieje na pisowców
ci z kolei na kolędników ze Wschodu
przychodzących nie w porę
kolędnicy na turonia
turoń na Mistrza Marionetek
a kłopoty mają problem?
jak śpiewał Dylan –
kłopoty na farmie i kłopoty w mieście
chór grecki na to – ech, problemy, kłopoty
opuśćcie wy niebo i ziemię
a ja śpiewam sobie tak –
bania i czas do spania
a tu panna Mania się rozdzwania
lala
kosmonauci i kosmici
powróćcie wy już wszyscy na ziemię
zdrowi na umyśle i ciele
la la
Ziemia jest cudem
a nie kłopotem-problemem!
>>> 
*Dziewczyna – zbawienna chwila*
Cienki czerwony długopis
leżący na plaży nad Wisłą
pochwycony został przez srokę
właśnie przejeżdża tramwaj mostem
jest niebieski od wczoraj
po lewej piękna panorama Wawelu
po prawej widok na Zamek Królewski i Starówkę
nad Wisłą krąży helikopter
jak ważka – mezozoiczny relikt narodu
helikopter biały jak w sierpniu rzeka
na spadochronie z chmur spływa lekko
jakiś nieszczęśnik, męczennik tysiąclecia
o o o wylądował na bulwarach
o o to ona jednak, to dziewczyna
zatacza się jeszcze, linki podciąga
chcąc okiełznać czaszę
sroka przysiada na poręczy mostu
gubi czerwony długopis
zbiera się na burzę, gdy długopis ląduje w rzece
o o o, jednak nie wpadł do niej
bo barka z pchaczem wysunęła się z pod przęseł
i uratowała cenną pamiątkę
generalicja maszeruje mostem
z naprzeciwka grupy rekonstrukcyjne
z wszystkich historycznych epok
czarna limuzyna wyjeżdża z tłumu,
by zatrzymać się na środku mostu
Piłsudski wysiada z niej, podchodzi do barierki
i łapie czerwony długopis
wyrzucony do góry przez brygadzistę szypra
czeka na podpis
przywieziona wcześniej z Domu Bractwa Czarnogłowych
ostatnia biała karta ryskiego traktatu
tęcza nad Krakowem, letni deszczyk w Warszawie
zatrzymują się autobusy i tramwaje
rozlegają się syreny i dzwony
krzyże kościelnych wież wzrastają szybko w górę
wikliny i trawy nadbrzeżne rozchwiane
bryzą od rzeki zbawienną
sroka odleciała i helikopter, barka odpłynęła
w ciszy delfickiej zmysły się rozmyły
wielka gala na moście dobiega końca
postacie historyczne powoli go opuszczają
trumna z Piłsudskim znika w drzwiach katedry
nacisnąłem migawkę w tej chwili
dokładnie w momencie, gdy z obu zamków historycznych
wyszła ta sama śliczna płowowłosa dziewczyna
– uwieczniłem ją i nazwałem zbawienną chwilą
>>>
*I dziwne jest to*
Brakuje dziś odwróceń i wypunktowań
eksterminacja kropka
ludobójstwo kropka
bestialstwo kropka
deszcz jak deszcz w Londynie i dziwne jest to,
że przecież ideologia to nie wszystko
odwrócone twarze synkopowe wypunktowania
krzyże kropka
ukrzyżowani na stodołach kropka
zagazowani pestycydami kropka
Lenin z chusteczką do nosa
zawiązaną na głowie spacerujący po Krakowie
uśmiecha się jak Joker
wykrzyknik
upał jak upał w Azji i Afryce
ale nawet w Europie po latach zlodowaceń i dziwne jest to,
że od tylu lat wciąż człowiekiem gardzi człowiek
dwudziestu wiek to usankcjonował
dwudziesty pierwszy upowszechnia
Osama z czarną brodą na puszce po napoju energetycznym
uśmiecha się jak Sauron
wykrzyknik
jest bestialsko dziś na Twitterze, Facebooku i nawet w Wikipedii
wciąż nie ma kompletnych wypunktowań i odwróceń
kropka
>>>
*Wydarzenia grudniowe*
Jest dziewiąty grudzień roku fosforycznego rozstania
Klaudia przyjechała właśnie z Nowego Sącza
późny wieczór, pada śnieg wszędzie, niebo się otwiera
jem pomarańczę w korytarzu, patrzę jak się przede mną rozbiera
za oknem czołgi w parku centralnym jak pomniki wspomnień
w mieszkaniu kanonada i pożoga powitania
eksplodują pierwsze pociski uśmiechów
artyleria nastroju strzela w miasto z pobliskiego wzgórza
czołgi walą na wprost słowami-pocałunkami
we mnie jak kiedyś Napoleon w kościoły
moje miasta ucieczki: Paryż, Lwów, Dubrownik, Warszawa
umierają na moich rękach filmowo po raz wtóry
jej idole: Gavroche, Antoś, Mały Powstaniec
milkną wszyscy mityczni bohaterowie lektur i powieści
umiera cały chłód i zamróz wspólnych szkolnych lat
przyniesiony przez Klaudię w komórce pamięci
umiera drżąc nawet gęsia skórka
granaty jej spojrzeń wybuchają wszędzie w mieszkaniu
jest początek grudnia, w sumie nie ma co narzekać
przecież Klaudia przyjechała w końcu z Nowego Sącza
i mówi, że dobrze jej tutaj było i wraca
gaśnie światło w całej dzielnicy, wyją syreny nadziei
umiera Klaudii percepcja, umiera moja obawa
nagle pojawia się fosforyczna gwiazda pozostania
rodzi się dziecina cieplutkiego przytulnego kochania
>>>
*Mistrz ceremonii*
Wysoki w szaliku różowym
strach jest jego znakiem rozpoznawczym
a szaleństwo? jeszcze nie
to tylko krótki skoczny taniec
nagle ruszyły w tan przedmioty w laboratorium
paw symboliczny wyłonił się z zasłony dymnej purpurowej
wysoki w szaliku różowym
muzyk jak mistrz ceremonii
za nim
tańce wokół, tańce w krąg, tańce
przedmiotów i żywych organizmów
tęcze, zorze na koszulach, kwiaty we włosach
szaleńcze zawirowania to jeszcze nie szaleństwo samo?
jeszcze nie
wysoki w szaliku różowym
uniósł batutę a powtarzalny młot odłożył
młot przebił podłogę i wpadł do piwnicy
piwnicy artystów, gdzie trwał
pierwszy prawdziwy koncert
malarzy, węży koralowych, poetów i gitarzystów
paw zapiszczał jak on to potrafi nad ranem
zniósł złote jajo geniuszu
– wysokie Ce
>>> 
*Samotność szukającego*
Dziś jest kolejny dzień samotności?
– nie, raczej nie
nigdy nie byłem samotny doskonale,
dlaczego więc
teraz miałbym się nad tym zastanawiać?
dzieła moje są integralne
i społecznie absolutne
liczę na was pobratymcy
Australopiteki wszechczasów
liczę także na niepoliczonych,
czyli także na tych osiadłych na Marsie
w przyszłości
samotność we Wszechświecie, cóż?
samotność pierwszych ludzi, no cóż?
trudno to sobie nawet wyobrazić
właśnie dzisiaj
zwłaszcza tym siedzącym jak ja przed monitorami,
wyświetlaczami społecznościowych mediów
a jednak ból jest bólem
a jedyne upragnienie nieosiągalne
na tej ziemi, życie w tym życiu
to wyłącznie kroki po śladach uczuć
za znikającym w oddali celem
nierealne kroki w ciszy mrocznej
zwierzęcia polującego nocą
i postzwierzęcia patrzącego wstecz
samotność szukającego samego siebie
w erach przedludzkich
to jakiś fakt niepodważalny?
– nie, raczej nie!
>>>
*Filona archetyp*
Ptak w Egipcie ibisa
to nie to co bocian
w Polsce zawietrznej
czas najwyższy dla niego
porządkującego i zaklętego
póki jeszcze jest
ale czy Feniks to zwykły ptak
uchodzący, odradzający, powracający
Egipt to nie Polska
Polska to nie Galilea
chociaż czas najwyższy i dla niego
właśnie stoją naprzeciwko siebie ptaki
nie zewrą się miłosnym uścisku
ale w śmiertelnej walce
walce symboli-duchów
walce tego, co wymyślił pismo
i tego, co napisał życie
rachmistrza lat z ich właścicielem
Filona archetypem
>>>
*Brak warunków, by zostać wieszczem*
Nigdy nie miałem warunków do pełnej samotności
z powodu rzeszy kolegów i wielu krewnych,
oddziałów zwartych sąsiadów z twarzami w płotach
jak miałem w takiej sytuacji zostać socjalistycznym Wernyhorą?
choć unikałem ludzi i znikałem z pierwszomajowych tłumów
choć nie ma mnie na zbiorowych zdjęciach klasowych lizusów
choć nie wisiałem nigdy w gablotach socjalistycznej pracy przodowników
to jednak nie byłem dosyć odizolowany,
by zostać pełnokrwistym przewidywaczem epoki
lub, co najmniej historycznym malarzem chwały
nawet, gdy porzucany przez jedną dziewczynę
pojawiał się cień nadziei na trwałą mini depresję
zaraz znajdowało się innych dziesięć
bezinteresownie oferujących sympatię i miłość
jako odtrutkę na nihilizm czasów i perspektyw marność
nawet, gdy komuna spacyfikowała już wszystko
i pozbyła się wszelkiego oporu społecznego
to doszło do rewolty w Poznaniu i Budapeszcie
Lalek Franczak dając przykład
wciąż na Lubelszczyźnie walczył, jako ostatni partyzant
wtedy ja już przecież byłem na świecie
ale po odcięciu mu głowy nie mogłem zostać klęsk wieszczem
bo na domiar nieprzerwanych rewolt i buntów wyklętych
krewni z Ameryki i z Francji zjechawszy do Polski
przekonywali nas, że komuna to choroba,
co niebawem musi minąć jak uodparniająca ospa
jak miałem być wyalienowany trwale, wykluczony przez złość
zwątpić w państwo i naród, gdy wkraczając w młodzieńczość
wśród wycia gomułkowskich naganiaczy i gierkowskiej propagandy
przeżyłem najpierw kolejny zryw – marzec 68 w Warszawie, gdy mój wuj
wrócił do domu relegowany z warszawskiego uniwerku
z pozszywanymi byle jak fioletowymi, świeżutkimi ranami
a potem widziałem płonącą Pragę w telewizji,
kiedy sowieckie tanki, skoty i uazy
kolumnami przewalały się po naszych powiatowych drogach
z wracającymi w minorowych nastrojach
rezerwowymi żołdakami ze Wschodu
wyraźnie zainfekowanymi zwątpieniem
jak miałem odwrócić się od Ojczyzny i narodu,
gdy na początku dorosłości Macierewicz założył Komitet Obrony Robotników
po radomskim buncie warchołów,
Wildstein z kolegami w Krakowie słynny SKS
a Walentynowicz, Wyszkowski i Świtoń
rozpoczynali organizowanie wolnych związków zawodowych dla mas,
by potem rozbłysnąć mogła cała Solidarności jaskrawość, która
pokazała jutrzenkę swobody wyraźnie jak nigdy dotąd
i nową nadzieję jeszcze nie wygasłą
jak miałem zwątpić w rodaków i społeczeństwo,
jak poczuć się wykluczony z niego
stojąc przy gorącej jeszcze pompie Badylaka na krakowskim rynku
widząc taką heroiczną desperację jego a Siwca wcześniej,
jak miałem zamknąć się w emigracji wewnętrznej na stałe
lub wyemigrować do Niemiec na prawdę
a co z szaleństwami młodych w Lubaniu i Jarocinie
podczas asocjalistycznych koncertów Muzyki Młodej Generacji
próżno tak szukać samotności we śnie i tłumie
gdy przyśnił mi się jakiś epizod z grą tajniaków,
którzy wkręcili mnie na jakiejś konferencji w układ z przypadkową kobietą,
gdy przydzielono mi pokój i łóżko z najpiękniejszą
pożądaną jak kwiat lotosu, gdy rzekłem: jak mus to mus państwowy
a rano obudziłem się zdziwiony obok mojej słodkiej, lilioustej żony
jak w tej sytuacji można było zostać wieszczem?
jak można było poczuć samotność epoki,
życia własnego i ból egzystencji wszystkich jak swojej,
by wyemancypować się ze szczętem?
czy uciec z przewrotnego pokolenia można było,
gdy moje pokolenie ostatecznie zło przewróciło?
>>>
*Jesteś słoniem*
Są takie dni… ale to już było!
były takie dni… a to już lepiej
jesteś słoniem albo słońcem
już nie jesteś człowiekiem
były dni…
były cienie na skórze
były cienie na skórze służby
skowronek cię zdradził
a Tobiasz?, Tobiasz wybawi?
oko opatrzności zgasło nad Europą
zaszło bielmem
krata licencjonowana szkocka przykryła
jar edukacji
jary na księżycach Jowisza
są takie dni… żółć ryby
czołgi jadą ulicą
telefony piszczą odłożone
zerwane zblokowane zniedowierzałe
bity pamięci, krew na dyskach, smutek ryb-planet
były takie dni… zapamiętane
gdybyś stał nawet przy oknie
przy przepięknej firanie w pałacu Guermantów
w Faubourg Saint Germain
albo usiadł przy stoliku w jednej z tamtejszych restauracji
gdybyś liczył przy bulwarze nie tylko pierwsze czołgi
ale także karety pustej arystokracji
kolumna, portal, schody, balustrada, słowa
wszystko z kamienia
dni przybyły z Tytana…
dni się skończyły lub powróciły
pięść ponad czerwonymi sztandarami
słońce prowadzi egzystencjalne słonie
nie zgadasz się z sobą? masz rację?
masz siebie!
pięść się rozluźnia
wkładasz ją do cynowej misy
polewasz wodą
pomyśl, dlaczego dni się zmieniły
w parowozy śmierci
parowozy z Tytana białe
pytanie zawieszone jak pięść w wodzie
spadnie na dno dni czy nie spadnie?
dni a gdzie sekundy?
wszystko powraca…
ty słoniem pozostaniesz opatrzności
bez wpływu na poganiaczy i siebie
>>>
*Błyskaj myślą monochromatyczną*
Skromnie a jednak altruistycznie
z gitarą i bez strusich piór
z fiołkiem i konwalią, ale bez makijażu
zbierasz ferajnę na bój
prawdziwy Tymoteusz i reszta
kolorowe kwiaty na koszulach nie są w modzie
monotonia z monochemią i bardzo jasne 
przewodniki oczyszczania szlaków
myślowy tor wodny
jakieś mega miasto połączone kanałem
z pustkowiem
nie zdziesiątkowane stado wron
ani czaszki bielejące na stoku wulkanu
ale wiatr i kaszlący jenot
pójdzie z tobą w bój
rozważasz ten ból półspołeczny
czy jest silny, czy da się zwalczyć tabletką?
skromne środki ci nie pozwolą
będziesz walczył boleśnie raniąc
siebie a walka, cóż walka, jaka walka?
altruistyczna z własnym sercem – tak walka!
spójrz przez okno na księżyc
on też przyłączył się do ferajny
zezuje jak zboczeniec żwawy
skromne środki na reakcję na obrazy jego
ale jest też strona zórz
radioaktywnych twierdz strona
od Uralu po Cova da Iria
sfera wynaleziona przez Hindusów i Cyganów
zlatynizowanych metalem i kłosem
słowem, co zapomnieli praprzodkowie już nie
zaklęć, które noszą na ramionach stokrotki
także nocą, także w trakcie zaćmień wszelakich
także w trakcie obrazy przyjaciół
są wymyślone zwierzęta
i zwierzęta ludzkie
i stepowe w pasy
i morskie w lampasach
w kratę są uczucia spętane walką
w zaświatach myśl jak fajerwerk, jak lawa
myśl błyszcząc zwodzi
ty błyskaj raczej myślą monochromatyczną
zanuć pieśń dwukolorową ofiarną
>>>
*Bądź nam bratem Herkulesie*
Bądź nam bratem Herkulesie
nawet, jeżeli jesteś postacią bajkową
cierpimy z powodu twojego braku
tutaj w Akademiach
siedzimy tu wszyscy
towarzysze patriotycznych bojów
bojowie towarzyszący wodzom
wodzący na szańce ziomkówkrwawimy sobie tak od niechcenia
jak zwykle w przerwach myślenia
patrzymy na twój plakat, co twarz zmienia
w tej komórce, która jest arkadyjską doliną
widzieliśmy już śmierć braci i swoją własną
ty żyjesz w naszych snach
zastąp ich miejsce sam
przybądź na gromie
okiełznaj smoki latające
nad opętanym lasem schwarzwaldzkim
Belgia się wyrywa do przodu
Luxemburg i Alzacja
chcą z nimi w zaświaty zła
chcą dosiadać lekko smoków z Południa
ty wybijesz im to z głowy, tylko ty
zejdź z plakatu
bądź nam bratem
ta samotność krwawiących starców
jest nie do wytrzymania
oddajemy ci hołd i wzywamy
stańcie do walki technicznej na pięści
Herkulesie i Holyfieldzie Evanderze
a ty przyjacielu ludzkich pocisków, trzód i mów
w łagodności krainie
gromowładny Chryste
patronie dwunastu prac, pokoleń i Apostołów
bądź sekundantem obu
>>>
*Rewolucyjna strofa*
Znużona śmiercią rozpoczęła życie
podeszła do wysoko umieszczonej książki
zdjęła ją z półki pod samym sufitem
a książka jak to książka
otworzyła się sama na najlepszym cytacie
i śmierć, która była zakładką
oniemiała na te zapisane słowa
wypadła na podłogę jak balon z wodą
zapadła głucha cisza
potem dźwięk zrywającej się półki
potem spadanie żyrandola
potem …świst i tynk odpadał ze ścian
tapczan ukrył się w ścianie z hukiem
zadzwonił parkiet i podskoczył do góry
klepki spadały głuchym łoskotem na księgę
rozbudzone cytaty zakwitały jak kwiaty
potrącone strofy rozpalały jak żarówki
a kartki się same przekręcały
rozbita śmierć rozlała się wodą
zamoczyła wszystko i spłynęła
przez drzwi na balkon
i jak siklawa wprost na piątą aleję Krakowa
na parasole i kapelusze przyjezdnych przechodniów
ona zaczytana zniknęła wśród kwiatów,
które wysoko wzrosły i zakwitły jak łąka
odłożyła pistolet gotowy do strzału
w głowie odkąd była internowana
warto mieć pod sufitem coś odłożone
na czarną godzinę
jakąś eksplozywną rewolucyjną strofę
>>>
*Dziadek z Polski przemówił do czerwonych*
Oskarżenie uchodźcy spadało z samolotu na spadochronie
okazało się pikującym w ziemię hoplitą, husarzem, czołgistą
a może bardziej z bliska nosorożcem ekspansji nostalgii
kawa wystygła w Starbagsie, frytki zjełczały w McDonaldzie
pies wyjadł skrzydełka panu z KFC w między czasie
latały tomahawki, strzały i dzidy, pióra w końcu wieczne
kremu zabrakło pilotom irlandzkim
kosmonauci francuscy się podzielili na plutony
ząb mądrości Europy powiadano zepsuty rozchwiał się
nad małymi portami i Wielkimi Jeziorami
przybądź Muddy wołali a Waters niech zmienia świat
zaśpiewaj Willi wołali a Nelson niech patrzy w morze z balonu
i niech nie czyni tego z bardzo wysoka
z wysoka patrzy zawiść zamiast amerykańskiego orła
przeleciał uwolniony indyk pokoju i namieszał w pokoju owalnym
tylko podarunki białych w paczkach na wybrzeżu czekały
na sztorm, na kuriera, na kolejnego emigranta
stada przegoniono przez bramy ludów dla ludów
w rzeźniach północy pojawiły się w ich miejsce
harmonijki ustne, źle zestrojone gitary i zaczęło się szlachtowanie menuetów
książki buntowników popłynęły w dół Manhattanu
a skalpy białych aż do Greenwich Willage
nastał dzień manuskryptów niezależnych – sympatii sów
z powodu braku świstaka wystąpiły sowy właśnie
leć książko ostatnia sucha jak Deklaracja Niepodległości
dziadek z Polski przemówił na Kapitolu do czerwonych
opowiedział o spełnionych marzeniach czarnym
oskarżył protestantów w Europie o potopy niecnoty
skarcony zamilkł i zaczął szykować się do powrotu
różaniec przyszykował do oclenia jedynie
statua odwróciła wzrok od dewocjonaliów
i od boeinga szybującego ku wieżom nie do obrony
zagrano polkę sędziom i aniołom
 
>>>
*Wolność, równość, braterstwo*
Prawie nadepnąłem wielką, kremową, kropkowaną gąsienicę
wchodząc rano do garażu
w ostatniej chwili jakiś impuls kazał mi spojrzeć pod nogi
i zatrzymałem stopę, co była jak młot parowy
nad tym stworzeniem wijącym się i podrygującym
w betonowym miejscu szorstko nieprzyjaznym
liszka podniosła czubek swego ciała
zaopatrzony w jakieś receptory chyba
i badała świat kiwając się na boki
jakby mój but obwąchiwała
wiszący nad nią jak miecz Damoklesa
jej bezmózgowe działania były aestetyczne lecz proskuteczne
moje wysublimowane prazmysły wewnętrzne
zadziałały na każdą sferę podświadomości, świadomości, nadświadomości
i uruchomiły akcję centrum uczuć wyższych
jak kreator i opiekun bytów wszelakich z wyżyn intelektu
wyobraziłem sobie oto larwę zmienioną w motyla
mojego ulubionego pazia królowej
częstego gościa, który pojawia się zawsze latem w moim ogrodzie
przypomniałem sobie wszystkie przyrodnicze książki
przeczytane w dzieciństwie
i kolorową stronę małej encyklopedii podarowanej mi
przez znajomego mojego ojca
popatrzyłem jeszcze raz na ślepą gąsienicę roztrzęsioną
w chwili jej życiowej apokalipsy
popatrzyłem z wysokości orbitera kosmicznego
na słodką w uśpieniu, letargu porannym, pieleszach
zamgławioną, załzawioną, ziewającą na tle Mlecznej Drogi
pełną białych lilii, niebiesko-zieloną ojczystą planetę
powierzoną mojej pieczy jak niemowlę Herakles Amfitrionowi
w zatroskaniu demiurga oto stałem z kluczem do garażu na jednej nodze
noga krzywo postawiona zadrżała
ciało pozbawione właściwego podparcia
straciło stabilność i runęło jak wieża w Siloe
tak znalazłem się twarzą w twarz z moją gąsienicą
stworzenie chełpliwe ze stworzeniem marnym
w konfrontacji jak równy z równym
wolność stworzeń potwierdziło braterstwo betonowej gleby
>>>
W upiornym skowycie gwiazd słuchasz wycia przełęczy
ona tak sama z siebie
czy to tylko wiatr pomiędzy punktowcami?
na blokowisku przyszło ci spędzić noc
ty podwieszony na wieży ciśnień alpinista
szkoda, że nie jesteś speleologiem,
że nie masz dobrego zespołu na Gouffre Berger
jak tak pomyśleć o ludziach, o mieszkańcach, o tubylcach
to strach się wspinać w górę o trzeciej nad ranem
jedenastego listopada roku pańskiego
jak pomyśleć o tych zasmarkanych kacykach podwórkowych,
co urośli do rangi jego wysokości burmistrza i prezydenta
jak tak pomyśleć o snach magistrackich szczurów,
co nad dachy wynoszą pastuszków umysłowych czyny
– to zmora, która wtedy w głowie czyha
do najgłębszych jaskiń spycha
skąd wyszliśmy dla władzy nad światem
tak więc lampka na głowę, liny, czekan
i w drogę w głąb tajemniczej społeczności
w głąb ziemi piwnicznej górniczej niczyjej
kumple druhowie kamraci wespół?
no cóż, jednak nie? szkoda!
a może inaczej tak jak Doba
Atlantyk w kajaku przepłynąć samotnie
Atlantyk wzburzony korupcją i nepotyzmem
oszustwami przy urnach wyborczych
Atlantyk przestwór wolności dla poddanych carom
jak tak pomyśleć o szansach jak Syzyf o szczycie
to nic tylko w kłębek się zwinąć i stoczyć
runąć, sturlać się i odpaść
nic nie jest oczywiste dla wiszącego alpinisty
pod skalną półką narodową
na 10 piętrze wieżowca z balkonami języków
nietoperz nie człowiek zazwyczaj aliści
muchy nie ludzie przeważnie
blokowiska śpiące nie jaskinie jednakowoż
miasta tętniące nie morza a stajnie nota bene
gdzie pędzący wiatr rozwiewa pozostałości niedawnego reżimu
atoli Gouffre Berger czeka prawdziwa na śmietniku wyjątkowości
ty alpinista w grocie filozofów codzienności
wsłuchujesz się w skowyt idei zarzynanych w snach habitatu,
co przetrwały nielicznie w jaskiniach skarlałych dusz
czujesz, że możesz je dosięgnąć, ocalić
>>>
*Internet bezosobowy*
Wody potopu prawie przepłynęły
przez moją stronę w Internecie
a ja w arce w moich wierszach
unosiłem się bezpiecznie
na falach polubień i znienawidzeń
w oceanie znajomych, obserwowanych
i pożądanych ulubionych
wystawiony na wichry emotek i memów
mądro-głupich komentarzy i wpisów
moja chytra gołębica trzymała w ręku gałązkę oliwki
od początku cały czas
nie musiałem się o suchy ląd bać
w czasie społecznościowych burz
na mojej stronie
ściskałem gołębicę kurczowo w dłoni
jak długopis, którym odpisywałem
z monitora własne wiersze
na wszelki wypadek
by potem przenieść je na piasek plaży Falezy
albo jakiejś bezludnej wyspy
z samym tylko Internetem bezosobowym
>>>
*Zanurzony we wpływowym środowisku*
Zanurzony we wpływowym środowisku
umierasz z głodu prawdy
głód jak głóg jak epitafium Ekskalibur
miecz wbity w taflę jeziora
reportaż nocny z otwarcia pretensjonalnej galerii
na wernisażu tylko nagie celebrytki
i prezenterki satynowych piekieł
nikt nie wie jak wypłynąć z twarzą
w tym środowisku pośladków
wszyscy toną w sloganach a ty umierasz z głodu
radosny pawian artystyczny jeden jedyny
skacze na skalnym Podhalu po halach i beczy
ktoś myśli może, że to owce
owce gdzie? hej hrabio-juhasie odpowiedz, gdzie?
czyż zostały zabrane przez ekipę telewizyjną
na statystowany kolejny performance naturszczyków profesorów?
na reportaż płytki kąśliwie kudłaty?
cóż za zbieg okoliczności ludowe Podhale Dunajec Poronin
i nowa fabryka Opla w Murzasichlach
beczenie stad jeszcze słychać zamiast klaksonów
w zamian sądowy wymiar świerków
i leśny wyrok na szyszki eksponaty
zgadnij gdzie jesteś wełniana meduzo nieśmiała,
i o której obraduje Stanu Rada
zewsząd zachęty – wypłyń, wypłyń, wypłyń – ty
a słońce na dnie oka
a grzech nie zrobić zdjęcia sobie wśród owiec ostatnich
a owce gdzie? wśród małp? hej hrabio-juhasie, gdzie?
Percival Janosik nie przyjdzie popatrzeć na redyk?
zejdź tutaj ze mną, zejdź z halki i zaśpiewaj cienko
i ty wsiądź do opla przesławna już białogłowo
Halszko Hanko moja warszawska naturystko na wywczasach
we wpływowym środowisku
punktowy reflektor wbity w dziuplę na wierzbie
wierzba pochylona na Szopenem
sceniczny Szopen nad fortepianem
nokturn nad przyrodą skalną słowiańską
białe łabędzie nie płyną przez Czarny Staw
one są ze stali, ani drgną
fruną za to bociany jak dźwięki
fruną bociany nie nasze
fruną skrzydlate pawiany, nietoperze
fruną by prosić o azyl
nie poznajesz swojego nosa
odbitego w zaimprowizowanym łazienkowskim stawie
ale słyszysz flesze, pracę kamer
pokrzykiwania reżyserów na polityków
i buczenie aktorów, bu, bu, buuu
wciąż niesytych jak ty
niezadowolonych z obiadów czwartkowych
przygotowanych przez niemieckich górali
dla hrabio-juhasów dzisiejszych dni
>>>
Jest jesień w lecie zachodniej cyganerii
z września zeszło powietrze
samoloty bezsensu zanurkowały, zrzuciły bomby i zawróciły po nowe
tak, tak, to unijne samoloty jednokolorowe
ale przecież unia nie zawsze znaczy jedność
a już wcale eksperymentalną indywidualność
jest jesień w lecie moich społecznych popatrywań
ze mnie też zeszło powietrze
samobójcy spadali na mnie jeden po drugim
skacząc z balonów manipulacji i zakłamania nad Bolkowem
przeżyli i solidarnie rzekli
bękarci szloch też ma prawo zaistnieć w centrum
każde istnienie może być manifestem mainstreamu w letargu
lub manichejskim dążeniem ekstremy
ale czy musi? nie, nie musi!
ein Kampf mein Fuhrer? ein Volk meine Adelheid?
– nein!
katorżniczy wrzesień zakotwiczył w moim życiu
na pół wartym na pół nie wartym spiętrzeń
i już nie będzie inaczej
żaden upał nie zwiedzie moich mogił mokrych od łez,
które nakrywają się stopniowo liśćmi
zatrzaskujących się bram telewizyjnych cmentarzy
po spektaklach eksterminacji jasnych pomników chwały
i choć wszędzie łapy klaszczą zawsze w tym samym czasie
na zgubę przywódcom narodów spuchniętym od wina
ja na razie zamykam piwniczkę ziemną, w której trzymam
zamiast napoju bogów koktajle Mołotowa
zwykłe butelki z francuską totalną benzyną na finał
jest odzew nikłych ptaków – skrzeczenie zamiast śpiewu
w kniei alei frankońskiej Propylei
zamiast zniczy płoną ludzie nabici na pale za wiarę
nad Brukselą zeppeliny flaczeją, flagi zwisają
i całkiem wiotczeją myśli krótszych dni
popularne sumienie unii zmienia się w ser limburski
lecą śnieżki kamaszki fatałaszki we wrześniu obleśniu
lecą od ciebie z Pigalle listy polecone
lecą karygodne żądania gołe –
być w niebie a bądź gdzie to różnica – stwierdzasz
nikt karygodnych żądań nie spełni jedynie dla obnażonych piersi
zdemolowano nasze noce księżycowe – zakazane gontyny spotkań
kwiaty, owady i wiatry już nie wyznaczą alei do nich
noce pozostaną na dłużej w Metz i Antwerpii
świeckie niemiłosne noce służby ludom wędrówki
już bez wszystkich krajów proletariuszy
ubaw po pachy mają mrówki, co przetrwały
lecz nie pracowite pszczółki co ducha już oddały
bo się do cna wyzbierały w staraniach
a i wrogowie naturalni zniewieścieli w morwowych gałęziach
zeszło życie z pogodnych dni, zdechł ostatni europejski jedwabnik
ktoś jeszcze chce się zabawić w wojnę, w państwa miasta,
w statki, w chowanego, w policjantów i złodziei?
gdy bombardowana, duszona i molestowana jest
gdy poddawana litościwej eutanazji
gdy abortowana z lata
choć jeszcze nie całkiem jesienna
ostatnia szansa Europy – Polska
w kolejną rocznicę zwycięstwa – czego? kogo?
nadziei? babiego lata?
DSCN0539f
>>>
*Jurek Dratewka z CBA*
Smok w każdej róży
klombie, witrynie, upamiętnieniu, obelisku
smok w każdej twarzy
ludzi przechadzających się
i z ukontentowaniem kiwających głowami
na promenadzie miasta
rządzonego przez burmistrza
wojującego antyklerykała
po wyczerpaniu zasobów dziewic
liga smoczych miast
jak na wybawienie
czeka na Jurka Dratewkę z CBA
>>>
*Kolejny Franklin*
Kwadratowa twarz kandydata gdy trzeba
nawet purpurowe żyrafy biegną żeby
pomóc mu w kampanii wyborczej
piorun kulisty zapewnień przelatuje obok księżyca
łaskawie nie tykając krzyża
kiedy kolejny Franklin znów wygra wybory
wszystko tu będzie kuliste
ale i piorunująco inne
>>>
*Ofiara za dorosłych*
Za wszystkich wizjonerów giną „Orlęta”
masakrują ich już sto tysiąc lat bez ustanku
kiedy skończy się ta mitologiczna męka
młodych bohaterów?
tak często bezimiennych ideałów
dla dorosłego świata plemion, nacji i państw
skąd ta tradycja składania ofiar
z dzieci u ludzi, której nie ma u małp?
składania nawet dzieci nienarodzonych mentalnie
w ofierze za dorosłych
duchowo czasem abortowanych
>>>
*Baton*
Baton, sprasowany wafel wielozbożowy
w nim ziarna wciśnięte jedno w drugie
każde zawiera i chroni swojego gatunku tajemnice
(co za mozaika)
smakuje jak – naród
zmasakrowany żniw tysiącleciem
przemielony słodkim ogniem historii
scalony wiary karmelem!
>>>
*Po potopie*
Wody potopu pandemicznego przepłynęły przez moją stronę w Internecie
a ja w arce w moich wierszach unosiłem się bezpiecznie
na falach polubień i znienawidzeń
w ograniczonym oceanie znajomych, obserwowanych i pożądanych ulubionych
wystawiony na wichry wpisów emocjonalnych i beznamiętnych emotek
pływy mądrych błahych komentarzy jak manty i memów jak meduzy
moja chytra oswojona gołębica trzymała w ręku gałązkę oliwki
(od początku cały czas)
nie musiałem się bać o suchy ląd samotni
w czasie potopu i burz społecznościowych na stronie osoby ludzkiej niezarażonej nie zrażonej
ściskałem gołębicę kurczowo w dłoni w bocianim gnieździe www
jak długopis, którym odpisywałem własne wiersze z monitora
na wszelki wypadek ku pamięci ku przetrwaniu
by potem przenieść je na piasek plaży albo jakiejś falezy
jakiejś bezludnej wyspy natury otoczonej stadami rekinów postępu
te kokosy zalążki sadzonki odrodzenia pierwociny gatunków
>>>
*Cenotaf*
Popatrz tam, widzisz tę samotną brzozę?
gdzie?
tam na wzgórzu pod sosnowym lasem
gdzie?
przecież to jest krzyż!
a tam spójrz, widzisz ten plac zabaw?
gdzie?
no tam, zaraz obok przedszkola
gdzie?
przecież to jest cmentarz!
a tam daleko za drogą jest stadion
gdzie?
tam jak ten rząd topoli
gdzie?
przecież to jest stary kirkut!
a tam, tam ten czerwony dach i brązowa elewacja,
to nie twój dom, aby?
gdzie?
no zaraz przy tym sadzie, tam na początku ulicy
gdzie?
przecież to jest cenotaf rodziny i Polski!
>>>
*Rzeźnia numer pięć*
Boże!
czy to jest Ziemia?
czy to jest rzeźnia numer pięć?
– wolna wola
wybór należy do ciebie!
Rewanż!
czy to jest myśl?
czy to jest atawizm?
– wolna wola
wybór należy do ciebie!
>>>
*Po nitce do kłębka*
Pocałowałem twoje białe ramię
potem twoją miękką szyję
raz drugi
musnąłem ją wargami jak kotek
swoimi długimi wąsami
odrzuciłaś głowę do tyłu
włosy spłynęły jak fale wodospadu
kłębek potoczył się po twoich plecach
rzuciłem się w pogoń za kłębkiem
twojej namiętności
uwielbiam te gonitwy kocie
dopadłem go w ostatniej chwili
zanim się rozwinął i zatracił cały
>>>
*Oracz i czarodziej*
Kiedy byłem małym chłopcem
powędrowałem wśród pól samotnie
oddaliłem się daleko od domu
miasto zniknęło za wzgórzem
usłyszałem skowronka śpiewającego niezmordowanie
i zobaczyłem niespodziewanego ostatniego oracza
pod samymi chmurami w górze
mozolnie piął się krok za krokiem trzymając lejce i pług
koń prychał, oracz sapał, gzy latały wokół
w krzakach tarniny zatrzepotał ptak
jaszczurka pobiegła w dół na łąkę
popatrzyłem na komin piekarni górującej jeszcze
nad skłonem brunatnego pola
ten szmer, ten widok rakiety startującej, to słońce czarne
poczułem przerażającą samotność i strach,
pojawiła się myśl, że za chwilę wydarzy się coś przerażającego
słońce histeryczne z horroru w zenicie ptaka zadusiło
zamiast jaszczurki Godzilla z bajek się pojawiła
jak kolorowy balon, powstając nad horyzontem
ziejąc smoczym ogniem oracz oddalił się
nie miał mnie kto przed nią obronić
biegnącego wśród rzeżuchy i ostrożni
potknąłem się i upadłem jak zraniony żołnierz
zanurkowałem w trawy na łące
leżąc twarzą do ziemi spostrzegłem pasikonika,
świerszcza we fraku albo sutannie,
który pierwszy się do mnie uśmiechnął
i rzekł niespodziewanie
– ja nie jestem jeźdźcem Apokalipsy, lecz czarodziejem,
chcesz to w coś cię zmienię
– dobrze, rzekłem, chcę być wiatrem niewidzialnym
i zniknąłem po chwili razem z wszystkim
>>>
*Białe jest czarne*
Czarne – oczywiście – pantery i gawrony!
czarny – a jakże – metal lub humor!
czarno – ależ – to widzę!
czarni – pewnie – gorsi, nieroby!
czarna – zgadłeś – rozpacz i dziura!
czarniawy, czarnuch, czart –
a więc – symbole czy stereotypy?
znaki czasów czy natręctwo prostactwa?
biały kruk nie dziwny?
biała dama nie straszna?
biała mgła nie dławi?
biały kieł nie rani?
biały śnieg i lód nie zagraża sercom?
biały wywiad nie oburza?
biały kwiat nie ośmiesza?
biała śmierć nie zrównuje?
>>>
*Zderzenie z kometą*
Miazga z kory mózgowej inteligentów
zdmuchnięta świeczka duchowego świata
bałwany miast topniejące
turlający się bałwan w kulach uzbrojenia
wicher gazów technicznych skażonych
gejzer banknotów i monet wypranych
papier-mache granic i symboli okrutnych
brykiety traktatów politycznych złamanych
ciekły azot ciemnych międzynarodowych powiązań
zamarznięty tlen mafijnego bezkarnego dyktatu
kogel-mogel głów państw głodujących
lawina sądów i wyroków sprośnych trybunałów
kęsy niestrawionych ONZ-towskich przesłań bezsensu
bitwa na miecze świetlne feministek z homoseksualistami
burza gradowo-ideowa sprzysiężonych nocą
gnijące okoliczności awarii elektrowni atomowych
zorza oszustw olimpijskich
wybuchająca w Europie lawa emigracji islamskiej
wojna starych koni z płodami ludzkimi
brutalny atak nosorożca Facebooka na surykatkę selffotki
terkoczący bezustannie karabin kłamstw w przestrzeni publicznej
nadciągająca śnieżyca przewrotów wojskowych
pełzający wąż totalitarnych prowokacji
halucynogenne środki opatrunkowe dla poparzonych przed kamerami
pieśni żałobne flamingów dżihadu
plama krwi z robota humanoida
upadek plemiennego drzewa tradycji narodowej
katastrofa okrętu widmo pornografii
holocaust nieświadomych ofiar eutanazjonistów
mumie urzędników unijnych w Dolinie pogrzebów demokracji
nieuchronne zderzenie z kometą Bożego gniewu
>>>
*Ekologia dominacji*
Partie polityczne są jak lis nie wiadomo skąd,
który złożywszy głowę na przednich łapach
rozciągnięty przed moimi drzwiami
filuternie przekrzywiwszy ją
i rozchyliwszy drobne kły
wywiesił proszący język
zdając się mówić
– daj choć kosteczkę na przetrwanie gatunku
na żywą jeszcze ekologię dominacji
>>>
*Historia magistra vitae*
His­to­ria ma­gis­tra vitae
można cytować Cycerona
można się historii uczyć i można przemilczać
można się uczyć na historii błędach
można historię prostować i można naginać
można zaprzeczać faktom i je pokrętnie objaśniać
można wybielać dyktatorów i zbrodniarzy
można ich unieśmiertelniać w umundurowanych pomnikach
jednemu nie można zaprzeczać:
rozpadli się w proch ziemi mocni wojskiem Jaruzel i Kiszczak
zniknęli w niej na zawsze jak pułkownik Kaddafi i Generalissimus Stalin
– czołem żołnierze … cisza!
>>>
*Homo habilis*
Jestem człowiekiem zręcznym
to nie ulega wątpliwości
dzisiaj ulepiłem kule ze śniegu
i cisnąłem nimi w wuja i brata
wszyscy mi zazdrościli celności gestu
chyba potrafię ulepić podobną z błota
zaciekawienie wszystkich moim ciosem
wywołuje u mnie uczucie zadowolenia
i grymas warg niespodziewany
pokażę ziomkom, że i okrągłym kamieniem
umiem rzucić celnie
jestem tutaj najzręczniejszym miotaczem
miotam zapamiętale w otwartą brata gębę
jestem człowiekiem zręcznym manualnie
– już to wiem teraz na pewno
uznano mnie oczywiście za przywódcę stada
wygrywam z początkiem ewolucji
czas teraz na zręczność słów i myśl
na cywilizację Homo – zakręt historii
>>>
*Tak jak niezapomnianym 1977.*
Siedzieliśmy zaraz przy wejściu do Muzeum Narodowego na ławce
drzwi były zamknięte bo pora późna
„Dama z łasiczką” i „Omdlewający młodzieniec”
nie chcieli nas już dzisiaj widzieć
pozostało nam kontemplować „Tężnię sztuki”
prawdziwą graciarnię naszej peerelowskiej młodości
ustawioną na betonowej łące dla irytacji wielu
Bartosz Kapustka z Leicester City F.C. wielkości hotelu
vis a vis na bilbordzie, na którym siadały wygłodniałe wrony
kpiąco przyglądał się tej odsłoniętej socrealnej nędzy
na dobre zaczęło padać
ty wzięłaś mnie za rękę i zapytałaś
– to co będziemy teraz robić?
zasępiłem się na moment jak Wyspiański
ale rzekłem po chwili z weselem
– mamy parasole, obejdźmy dookoła Muzeum
i Bibliotekę Jagiellońską trzy razy
zjedzmy po drożdżówce
wypijmy piwo w „Nowym Żaczku”
może nam coś mądrego przyjdzie do głowy
tak jak w niezapomnianym 1977-mym roku*
______________________________
* w tym roku w maju został zabity przez SB student UJ Stanisław Pyjas , który z kolegami bywał w
położonym niedaleko od Muzeum Narodowego i DS „Żaczek” letnim barze przy Błoniach: „Pod Płachtą”.
Był on zaangażowany w tworzącą się organizację opozycyjną KSS KOR (Komitet Obrony Robotników).
Grupa przyjaciół i znajomych zmarłego zorganizowała po mszy pogrzebowej w dniu 15 maja 1977
manifestację (tzw. „Czarny Marsz”). Wieczorem 15 maja 1977 (na zakończenie „Czarnego Marszu”) pod
Wawelem odczytano deklarację zawiązującą SKS (Studencki Komitet Solidarności) i wzywającą do ujawnienia winnych zbrodni. Sygnowało ją dziewięcioro studentów UJ i studentka ASP w Krakowie.  Była to pierwsza tego rodzaju organizacja w Europie Wschodniej. SKS – to także pierwsza w Polsce organizacja antykomunistyczna mają w swej nazwie słowo „solidarność”. SKS zainicjował w 1977 roku akcję protestu przeciw cenzurze w Bibliotece Jagiellońskiej i blokowaniu dostępu do wielu wybitnych dzieł nieprawomyślnych z punktu widzenia komunistów (słynne „RESy”). W 1980 członkowie SKS zaangażowali się w tworzenie struktur NSZZ Solidarność i Niezależnego Zrzeszenia Studentów (T.Kensy, B.Wildstein)
>>>
*Porzucone skrzydła*
Leżą na skale
skrzydła odpięte, porzucone, zbędne
wysoko na skale, na grani
nikt nie może się tam wspiąć
obowiązuje zakaz wspinania się
wysokogórskimi trasami i ścieżkami
i to w całym państwie, a nawet regionie i kontynencie
zakaz uchwalono na międzygalaktycznej
sesji starparlamentu
– dla dobra hominidów skarlałych
i tak to zostało opublikowane
w mediach społecznościowych progresywnie antycznych
kontrolowanych w gwiazdozbiorach
bez wyjątku wszystkich
przez bezskrzydłych
>>>
*Nie całkiem przyziemne myśli*
Słucham koncertu System of a Down
i jednocześnie czytam Mickiewicza
Wieczne Miasto pełne jest turystów
z Tunezji i z Maroka
Plac Świętego Piotra nie jest na razie wykorzystywany
do islamskich modłów i samobójczych rytuałów
nowy Michał Anioł przemalowuje Kaplicę Sykstyńską
w kierunku Ziemi leci jakaś większa asteroida
nad Japonią fruwają zabawki Kima
Chińczycy wymyślają koło po raz drugi
w daczy na Syberii mentalnie dogorywa Putin
bezpieczniak i przywódca starej daty
Karolińskie Odrodzenie staje pod znakiem zapytania
SOAD kończy „Antenami”
Mickiewicz w ostatnim poemacie też nawołuje
do uwolnienia się od przyziemnych myśli
sprawdzam w lustrze czy aby to nie ja
stałem się nowym Michałem Aniołem, Putinem lub muzułmaninem
tak czy siak rosną mi bokobrody
– jak widzę
>>>
*Ludzie jak pytajniki*
Służyć? komu? głupcom?
wierzyć? w co? w zdradę?
na rogu ulicy przystanąłeś
podchodzi bezdomny z bolącym zębem
i dziewczyna z witryny
przypomniałeś sobie teraz
wszystkich nienawistnych ludzi,
którzy obrócili się przeciwko tobie
i nagle chcieli cię unicestwić
kot przeleciał przez ulicę
na jej ciemną drugą stronę
przez mgłę widzisz fasadę kościoła i teatru
dorożka stoi i czeka
konie w cygańskiej uprzęży
koń coś mówi
kot śpiewa
a ludzie jak pytajniki
no rusz się, odpowiedz
>>>
*Epicki obraz*
Niezwykłość?
to nie tak, że patrzyłem całą noc przez okno na ulicę,
że na pobliskim rondzie samochody krążyły jak ćmy
a ja nie mogłem spać
to nie tak, że bałem się swojego sobowtóra,
który czekał na rogu pod sygnalizatorem
nie wiadomo na kogo
a asfalt błyszczał pod jego stopami
kolorami zmieniających się świateł
to nie tak, że ty przechadzałaś się o drugiej po północy
z białą torebką wzdłuż ulicy,
gdy stojący w bramie faceci gwizdali na ciebie
a ja drżałem o twoje bezpieczeństwo w tej chwili
bardziej niż o całą twoją przyszłość
to nie tak, że z okna na piętrze obserwowałem zza firanki
płowe zwierzę przebiegające ulicę po pasach
tam i z powrotem kilka razy
myśląc, że jest bardziej głodne niż ja
Raczej to noc nadawała tym zdarzeniom wymiar niezwykły
i jakiś taki niecodzienny
jakiś psychologicznie nieujarzmiony
przecież mógłbym iść z tobą tą ulicą w dzień
nawet nieść twoją słynną torebkę
uśmiechać się do tych samych facetów co ty
a za nami mogło dreptać płowe zwierzę
przez nikogo nie niepokojone
albo ty mogłabyś trzymać zwierzę na ręku
a ja malować twój niesamowity portret na środku ronda
i nazwać zwierzę twoim imieniem
gdybyśmy tylko zdążyli z tym wszystkim do zmierzchu
naszego epickiego uczucia
Alek Skarga
>>>
*Przerębel chaosu*
Zawlecz ją do przerębla chaosu
i utop w cieczy w punkcie krytycznym będącej –
znaczy nudę
jeden gest, jedno cięcie i koniec
wolność powoli rozdzwania się na masztach żaglowców
przemierzających ocean niezbywalnych snów
krewni obcego wypytują o ciebie
jeden mostek, jeden skok i znowu
będziesz w stadium przetrwalnikowym
pełnokrwistym człowiekiem
kołysze się tarcza strzelnicza ustawiona dla łucznika
jak on ma celnie strzelić – no jak przebić nudę?
dodatkowo zdzielony w głowę obuchem
przez zabawnego faceta w rajtuzach
z wydatnym jabłkiem Adama
bądź godnym przy ostatniej posłudze
dla drzewa smutku
– wtopi się jego przebrzmiałe życie
w kołatkę wielkopiątkową na zawsze
zapragnij dzwonów żywotnej puszczy
– tak odmiennych od szklanek na wachtach psich
nuda już nigdy nie wychynie
z żadnej czasoprzestrzennej dziury
w punkcie krytycznym światów równoległych
przerębla twojego chaosu i zniecierpliwienia
>>>
*Przemiany magia*
Dawno tak się nie zmartwiłem,
gdy pociąg niespodziewanie
przejechał przez nasze podwórze
– kiedy oni zdążyli ułożyć tu tory?
podbiegł zaraz nosorożec i kucnął przy drzwiach
taki wprost wzięty ze sztuki Ionseco
i to jeszcze nic
leżąc na tarasie jeszcze niezmartwiony
sam zacząłem się zmieniać w robaka
jak do tego doszło i co to za przemiany
we mnie nastąpiły wcześniej
ani ja ani rodzina nie rozumieliśmy wtedy
żeby chociaż zjawiskom paranormalnym był kres
a tu nie
spokój i domowy mir na naszej posesji
zakłócił i zburzył ostatecznie wąż strażacki
o długości jakieś 60 metrów,
który zachowywał się jak prawdziwa anakonda
owijając się wokół nosorożca
już tego było mi dość
zdruzgotany, w depresji, zdesperowany
odbiłem się od brzegu filiżanki po kawie
i wyskoczyłem na pobliskie drzewo
łamiąc czułki przy okazji
a tu dopiero był przepał
bo ten orzech włoski zwyczajnie zapytał mnie o Wybickiego
po czym zakrzyknął: „Naprzód Sabaudio”
nagle runął na ogrodową kapliczkę Matki Bożej
w ostatnim szepcie wyrzekając zaklęcie
Hermesa Trismegistosa: „Ankh!”
jak chłodne echo dzwonu zabrzmiało jeszcze:
„ciebie też dopuszczono jak brata Garibaldiego
do 33 poziomu wtajemniczenia
rozłóż chitynowe skrzydła i wzlatuj do latarni przy molo”
skąd tutaj molo – pomyślałem w rozpaczy
zanim mnie capnął nietoperz z twarzą Marksa
przeczucie, iluminacja, magia?
>>>
*Karuzela na zatoką*
Twoje lata są szczupłe dziewczyno
a ty, ty generalnie jesteś słaba, rozciągliwa
oto zapach lawendy w lawinie
i nad zatoką karuzela,
co zakręci twoją niezależnością
zmienisz się dziewczyno,
bo natura wzywa przez wrażenia i sny
niech nie dławi cię sztorm ani bryza
żaden zapach nie zniechęci przykry
czuwaj w mroku, śpiewaj w słońcu
kręte nadwątlone pieczary nadbrzeżne
wyrzucają Jonaszów, Dawidów, królów,
gdy ty wkraczasz z plaży
z rybą na głowie, z zasłoniętą twarzą
szczupłe twe oczy i spojrzenia,
a ty rozmarzona
nie chcesz być królową a jedynie ptakiem symbolem
niesiona przez chwilę jak baletnica
ponad falami w upiornej zastygła pozie
zmieniasz się w wieloryba
i padasz jak kolumny Edypa po trzęsieniu ziemi
w tonie pierwszych lat dorosłości
teraz syta będziesz pływać tuż pod powierzchnią
z rzadka wynurzając się dla nabrania powietrza
i spojrzenia na karuzelę z bajek dzieciństwa
spójrz na mnie raz ostatni
to ja zakręciłem twoją karuzelą jak demiurg wszechpędu
z oceanu kolebki spozieram jak zza krat
z mojego stabilnego dna
>>>
*Milczenie martwych puszcz*
Trzymam w ręce nóż jak długopis
nie mam pomysłu
na zmianę świata urządzonego
przez szaleńców
jak we własny język
wbiję go w białą czystą kartkę papieru
leżącą przede mną
ale wcześniej nakryję ją własną ręką
niech ten przekaz pójdzie w świat
dosyć idei, myśli i słów
teraz już tylko milczenie martwych puszcz
>>>
*Defenestracja*
Sąd nad kwiatem to nadużycie powiecie
bądź, co bądź to sąd, widzę barierki
chcę przemawiać w imię ich obrony
łąka mnie opuszcza nie chce tego słuchać
amerykański traktor orze łąkę
pod uprawy soi i kukurydzy
Tusk chce dotacji do nowoczesnej łąki asfaltowej,
zaczynam mówić jak widzę traktory
zdobywające wiosnę dla Tuska,
a co z latem dla bezrolnych najmitów wolnych?
ja przemawiam wzniośle do turkucia podjadka
– tylko on się tu ostał
zwierzęta, co cenniejsze
uciekają wszystkie sukcesywnie z lęgowisk
recytując słowa piosenki Golec Orkiestry na odchodne
świat polski przewiany oceanicznym wiatrem
na wskroś jak emigracja
Pan Bóg patrzy na Tuska, na mnie i podsądnych
uderza młotkiem raz, drugi, trzeci, jak Thor
moje skrzydła dosięgają ziemi ornej
– milknę na chwilę
wiatr historii wieje, skowyt nieziemski
słychać eksplozje skwierczące, to ziarna soi i kukurydzy
zmieniają się w smażone kotlety i popcorn prażony
bocian przychodzi mi w sukurs
kwiaty zła wyłapuje i przenosi do gniazda
wysoko na grani Pałacu Kultury Codziennej
znacząca przewaga spławnych opiera się
o przystań na Wiśle
pod naporem skarg nabrzeże faluje razem z rzeką
jest pierwsza reakcja na moje wystąpienie
kwiaty płyną nurtem uwolnione
skąd wezbrały wody, skąd sąd, wyroki skąd?
Pan Bóg uderza ponownie – słychać jego grom
ściemnia się w Warszawie
jeszcze jedna podsądna czeka na reakcję Tuska
Unia przełamuje bariery, narzuca zasady
na praskim polu elekcyjnym zapadają decyzje jak w 68.
konie tratują trawę, namioty rozbite jak banki
dzieci pierzchają, gęstnieje tłum decydentów konnych
z okien wyrzucane są wazy i wazony
jeden wypada z okien Pałacu zamkowego
roztrzaskuje się na głowie posła po narkotykach
czuwającego ze smart fonem na Placu
to tylko defenestracja tuskowej Polski
pierwszych lepszych zdrajców wieszają in effigie w TV
Pan Bóg przechadza się Bulwarami Pattona
podczas, gdy przywołuje mnie Andrzej Duda
i prosi osobiście bym zamilkł na chwilę
a Pan Bóg po imieniu woła każdego z Polaków
oni chórem z wiklin odpowiadają nadbrzeżnych
– wstydzimy się, gdyż jesteśmy nadzy
>>>
*Storczyk*
Jadąc tramwajem ósemką
odkryłem jak nieznany storczyk w botanicznym ogrodzie
dziewczynę, która była moim ideałem
jej twarz, jej oczy i spojrzenie,
jej włosy, usta, biodra i nogi,
jej cała w świetle postać
to był mój sen na jawie
młodzieńczy
wyskoczyłem na przystanku przy Filharmonii
bo na zajęcia musiałem biec
z obowiązkowej marksistowskiej filozofii
powlokłem się zmartwiony i załamany, gdyż zrozumiałem,
że już więcej jej nie zobaczę
i nie będę miał, po co żyć
długo cały dzień o niej myślałem
gdy potem miałem przesiąść się na autobus
na chwilę o Bożym świecie zapomniałem
poszedłem do domu piechotą przez park,
przez bulwary i podwórza całkiem mi obce
jak dotarłem do mojej uroczej samotni
przy pętli na przedmieściach sam nie wiem?
w drzwiach zobaczyłem białą kartkę papieru
piórem anioła skreślony z zaświatów tekst
mój własny wiersz
ona we mnie cały czas pisała
ten sferyczny list – manifest całego życia
zapewniała w nim o swojej wiecznej miłości,
której nie pokona forma i czas,
podczas, gdy ja myślałem
o literackim samobójstwie
– unicestwieniu serca dla niej
>>>
*Skrót myślowy*
Jakiego skrótu myślowego użyjesz
aby nazwać swą miłość po imieniu?
zamykasz oczy i odlatujesz w zazmysłowe zaświaty –
twoja wyrachowana rozgrzana maszyna mózgowa
chcąc uzyskać odpowiedź
pracuje na maksymalnie wysokich obrotach
i wypluwa z wnętrza zwojów i neuronów,
chemiczno-elektrycznych czynności, programów i procedur –
pozostałości fascynacji, bólu, strachu, oddania i zazdrości
a po zadyszce chwilowej –
pożądania, poczęcia, spełnienia,
myśli wszelakich samobójstwa
i wreszcie konglomerat pojęciowy jak supernowa
jedno krzykliwe słowo – alfawielkiwybuchżycia
>>>
*Sen ostatni*
Błądzę we Wszechświecie
zapuściłem się w jego najdalsze ostępy
nie czytam niczego
nie odpowiadam na wołania
nie słucham już dźwięków
nie podziwiam obrazów i widoków
wygasły uczucia zabrane z Ziemi
korzystam z toi-toi na przygodnych meteorytach
na kometach dokupuję zmrożoną colę
nawet jeść mi się nie chce
żuję źdźbło trawy niebieskiej
i o kobietach nie myślę i wrogach
– szukam Boga
protonowym pojazdem zbliżam się do ostatniego przystanku
położonego przy samej granicy Wszechświata
świat się już bardzo zakrzywił tego wieczoru
krzywizna zrozumiała acz kłopotliwa
papierową książką podpieram tytanowy regał
ale i tak wszystko spada na mnie
za chwilę pewnie dotrę do kresu podróży
widać już pole sił kolorowych
a tam w mezonowym motelu
w gluonowej łazience
fotonową szczotką umyję zęby
wezmę prysznic z plazmy kwarkowej i zórz
przebiorę się w elektropidżamę
no i jeszcze leki na sen
sen wyjątkowy
nieśmiertelny
ostatni
>>>
*Rozmawiałem z Archaniołami*
O potędze
o władzy
o zwierzchnościach i posłuszeństwie
o podporządkowaniu świata
o rządach światowych
o państwie i narodzie
o walce i wojnie
o kierowaniu energią kosmosu
o prowadzeniu komet nowymi drogami
o zdobywaniu wiedzy i poznaniu
o rzeczach niezwykłych
o wizjach
o demonach
o wyzwoleniu
o śmierci
o cudach
o codziennych powinnościach
rozmawiałem dziś z Archaniołami
przypomniało mi się, że muszę jeszcze porozmawiać
o człowieku
o braterstwie
o miłości
o Bogu
ale to już przy następnej okazji
>>>
*Grają*
Grają surmy, grają szałamaje, grają werble
oto pieśni walki i hymn narodowy
oto zew ojczyzny się rozlega
bojownicy na wiwat wolności
oddają salwę własnymi łzami i krwią
na pohybel jej wrogom
z bronią w słabych rękach wychodzą z ruin małe dzieci
z piwnic ranni wyczołgują się na środek ulic i placów
zakurzeni starcy obsypani bitewnym pyłem historii
podnoszą ręce w geście pozdrowienia
umierające matki salutują do końca
wierzby płaczą nad rzekami niewoli
gołębie w uporządkowanym szyku
przelatują nad grobami niezłomnych
cały świat oddaje honory i czci bohaterskich powstańców
zarejestrowani aktorzy grają
grają, grają, grają
>>>
*Piąty wymiar nadrzędny*
To tak jakby ze snu i śmierci wyrósł kwiat
całkiem ładny kwiat
grecka bogini
to jest tak, że gdy zrywasz taki kwiat – umierasz
lub zapadasz w letarg
są granice kołysania chemicznego w neuronach
granice, które przeradzają się w czworokątne
postawy porzucenia świata czwór wymiarowego
piąty wymiar staje się nadrzędny we śnie
a twoje ja podrzędne
zapach oswaja twoje poirytowania
nie na długo jednak
na tyle ile trwa sen i śmierć
ze snu i śmierci wyrasta kwiat jak fatamorgana
a jednak bolesny, ciernisty
jesteś za pan brat z ogrodnikami, którzy go zasadzili
Ablem i Setem
a więc to ogród rajski i chyba nie we śnie
to tak jakby miasto wyrosło na pradawnym cmentarzu
Homo sapiens polujących na homo sapiens
miasto całkiem ładne jak Manhattan
gdy wpływasz rzeką Hudson do tego miasta
czujesz, że coś jest nie tak
miało być Mega polis a jest mgła na rzece i bogini
z pochodnią wyłaniająca z niej
jak replika maski karpia
jak boschowskie stwory
to jest tak jakby flaming schował głowę po skrzydło czarnego łabędzia
a jednak wciąż przypominał flaminga
sny się podrywają ze stadem flamingów
i budzisz się letargu
po zastrzyku dopaminy machasz rękami jak ptak
a pielęgniarz zamyka wolierę
przygważdża cię pasami do łóżka
nadchodzi czas narodzin – co wykluje się z ciebie?
emulgator systemów zostanie zastąpiony buldożerem
stosy niecności w spadających z klifów namiętności
klify są w głowach pobudzonych kwiatami
kwiaty są jak narkotyk jak stymulujące bodźce kosmosu
ześlij na nie Armagedon
a potem z łóżka kieruj jego zasięgiem medialnym
w rzeczywistości
sukcesy kwiatów są raczej pewne
gdy ockniesz się na palecie abstrakcyjnej
gorzej, jeżeli na społecznej apokaliptycznej
>>>
*Upalne tsunami*
Wzdycham ciężko, nabieram powietrza w płuca
słyszę szeleszczące jak zeschła trawa pęcherzyki płucne
moja cicho strzelająca w suchych ustach folia bąbelkowa
fala upalnego powietrza jak nieubłagane tsunami
wlewa się powoli do zatoki mojego wnętrza
przelewając się przez falochrony predylekcji
zatapia niepowstrzymanie komory serca i wszystkie jego zasoby
czuję jak moje radosne, zielone Pałuki
zmieniają się w pragnącą choć kropli dżdżu Mesetę
gdzie ogromne, ciężkie, czarne byki pożądań
szykowane na świąteczną korridę
szukają z niecierpliwością legowiska
pomiędzy cielętami i jałówkami
na skrawku cienia
>>>
*By Ariadna mogła ci pomóc*
Wędrówka przez noc
wędrówka samotnej duszy
przejście przez zmierzch świadomości
poszukiwanie skarbu natury końca świata myśli
jesteś w zagłębiu rud metali ziem rzadkich
w swojej własnej głowie
jest zaćmienie słońca nad wyrobiskiem
ty ociągasz się z zapaleniem lampy
bo chcesz zasmakować strachu nicości
w ledwo rozpoznanej kopalni gołymi rękami
drążysz podziemie niepewności
po omacku zagarniasz odnaleziony urobek serca
przedłużasz tu beztlenowy pobyt zachłannie
ale potem może być za późno
na odnalezienie towarowej bramy wyjazdowej
jeśli wielka koparka odkrywkowej kopalni
pracująca tam lub pociąg z urobkiem
przejadą ci po stopach
już nigdzie stąd nie pójdziesz
ból jest myślą? strach jest myślą?
utrata własnego ja jest jeszcze myślą?
ale ty już nie jesteś myślą tylko duszą
możesz przejść przez mrok
i dzięki niej odzyskać myśl
ale zapal lampę pokory co rozsnuje światło ufności
by Ariadna mogła ci pomóc
>>>
*Czas zatrzymać*
Czas zatrzymaj
czas zatrzymać
czas
zatrzymaj czas – zatrzymać czas
czas
w samo południe
wszelako wszelki
czas
raz
>>>
*Wystarczy*
Spojrzenie przez okno na płonącą ulicę
łyk lodowatej wody
ze szklanki ustawionej
na stoliku obok
to wystarczy żeby umrzeć
lub zachwycić się życiem
>>>
*Doktor subtelny (Brzytwa Ockhama)*
Nawet nie myśl o światowym pokoju
są jeszcze wariacje, rabacje nacje, które
mają, co nieco do odplotkowania
za wywoływanie turbulencji z buzi ludzi
wojen i rzezi na plażach plackach makatkach
pomyśl o tej rzezi, która jest niezbędna
w głowie twojej
ona nadchodzi, nadchodzi, nachodzi
i nadejdzie nieuchronnie
acz nikt nie prosi o wybaczenie kosy głowy
ale brzytwy w ustach
są jeszcze rabacje w światowym pokoju
nawet nie myśl które
rozsłowione zmyślone jak rozrzucone pierze
z kosmosu
masz pojęcia?
>>>
*Zombie*
Znaleziony na piachu plaży
ciężkoskrzydły ptak miłości
okaleczony czekał na człowieka
przez ile mórz przeleciał nim spadł?
dziewczynka niewinna do niego podbiegła
i dostrzegła jego ranne skrzydło
próbował ratować się dla niej tylko
ale umarł odkryty przez człowieka obcego
gdy zbiegli się tubylcy – zombie
półkochający – półnienawidzący
zamknął na zawsze oczy
>>>
*Odważniki*
Nie wiesz już gdzie zapodziały się twoje myśli
uczucia są na składzie
zbędne zdenerwowania spiętrzone pod sufit
akuratne odpowiedzi poukładane równo
niekontrolowane skurcze policzków i drgania powieki zbilansowane
podświadome wybuchy żalu potwierdzone
ale gdzie są myśli?
stoisz na długim targu, długim jak twoje sprzedajne zwoje
trzymasz wagę wysoko
szale wahają się raz w górę raz w dół
na nich kurz dróg i popiół życia
na nich błogosławieństwa i przekleństwa gwiazd
na nich pradobro i wczorajsze zło
a ty nie wiesz gdzie zapodziały się twoje myśli
– odważniki
>>>
*We Wszechkwiecie*
Widzę cię w różańcu
moja różo
widzę cię w Apollinaire`a Wszechkwiecie
widzę cię wśród kolczastych gwiazd moich pragnień
widzę cię wśród promieni i płomieni rozumu
chrono, magneto i elektrorecepcją
zapachem krwi na palca opuszku
echolokacją
zmysłem nieziemskiego bólu
poznaję cię
bo kocham cię
moja różo
>>>
*To ostatnia niedziela*
W sobotnie upalne lipcowe popołudnie
na skwerze Praskiej Kapeli Podwórkowej
spotkałem dziewczynę o perłowych włosach
ukrywającą z trudem białe niewieście szczupłości
pod kwiecistą mini sukienką
usiadłem na ławce obok i spojrzałem na twarz tej trzydziestokilkulatki
dostrzegłem oto szokujący obraz martyrologii
ubiczowanej i ukrzyżowanej siedemdziesięcioletniej staruszki
spowitej w stygmatyczny całun narkotyczno-alkoholowy
zmarszczki, blizny, podpuchnięte oczy, tatuaże i
jak korona cierniowa bandaż na zgrabnym udzie
powyżej lewego kolana
chcąc złapać oddech po tym zderzeniu dwóch rzeczywistości
spojrzałem ponad dachy
ku słońcu spadającemu bezlitośnie z góry
jak niemieckie meserszmity i sztukasy
na nielicznych umykających przed upałem mieszkańców
oto ludowa bohaterska warszawska Praga
symbol oporu i krwawej ofiary wielu pokoleń Polaków
niezłomna Praga dźwigająca się z zapomnienia i piękniejąca
z każdym rokiem wolności
chrystusowa i sumiennie wierna
pacyfikowana i deptana nieustannie przez hordy
litewsko-jaćwińskie
szwedzko-germańskie
rosyjsko-bolszewickie
lewacko-braterskie
antyklerykalno-bluźniercze
A dziewczyna jak miasto i kusząca i strzaskana
jej serce jak kwiaty na sukience
jej wola jak cmentarz na Kamionku
zaczepiła mnie słowami: zna pan tych gości tutaj
wskazując na mosiężne figury podwórkowych grajków,
z których każdy w charyzmatycznej pozie
dobywał niesłyszalne dźwięki ze swojego umiłowanego instrumentu
i każdy jak Apollo piękny, powstańczo-warszawski
– ten to.. Sylwek bandżolista, ten skrzypek, ten Czesiek – akordeonista,
ten gitarzysta, a ten to mój ulubiony – bębnista
– a na bębnie ma wypisane nazwy stu pieśni
podchodziła do każdego i obejmowała go
przerwałem jej – o o o bębnista najprzystojniejszy
pomyślałem, że te melodie stawiały opór barbarzyńcom
jak Spartanie pod Termopilami
nagle łamiącym się głosem dziewczyna
zanuciła wielki przedwojenny przebój,
który rozbrzmiewał na pobliskich ulicach tysiące razy
wzruszając przechodniów i gapiów
– „to ostatnia niedzie-la..”
przerwała i ruszyła przed siebie jakby po raz ostatni w życiu
krokami z tanga samobójców
ocierając łzę wielką jak błyszcząca pałka bębnisty
gdy oddalała się chodnikiem wzdłuż Fabryki Trzciny
w kierunku katedry arcybiskupa Hosera
wprost w objęcia śmierci chociaż mniej bohaterskiej
jak Ksiądz Skorupka z uniesionym krzyżem przeciw czerwonoarmistom
z kolei ja równie rozedrganym głosem zawołałem za nią
– przecież dzisiaj jest sobota
i zamilkłem, gdy oczy zalała mi fala ciepła
jak echo zawodziło jeszcze moje serce w miłosnej rozpaczy –
na litość dziewczyno, dzisiaj jest sobota, sobota, sobota…
>>>
Pytasz o racje
jak o słowa, symbole, manifesty
a tu podrzucają ci pod próg domu
dwie konserwy mielonki wieprzowej
i paczkę sucharów pszennych
podnosisz krzyk obrażanego
a tu nad równymi szeregami żołdactwa
krąży zakute w stal milczenie przekonań
przedbitewne przecież
a już pogrzebane żywcem jak okrzyk hurra
przedwcześnie zabitych
armie racji szykują się na rzeź
ty chcąc je ujawnić zrywasz kaptur
wodza jak ci się zdaje
i demaskujesz zamiast psychopatycznego
króla lub polityka
wygłodzonego mnicha w siódmej ekstazie
oto spojrzenie, milczenie i prawdziwa twarz
kogoś, kto rzeczywiście ma rację
słowa, symbole, manifesty
rzucą się sobie nawzajem do gardeł
i tak
>>>
*Emocje*
Dobry psycholog ze swoją pogłębioną analizą afektu,
który udziela się jednostce ogarniętej przez szał tłumu,
owczy pęd – znajdzie niejedno wytłumaczenie
dobry psycholog, jako obrońca tłumu
chciałby determinizmem zawojować świat zmysłów
krocie twoich włosów
krocie złuszczonych fragmentów naskórka
i do tego płytki krwi i ciałka białe jak strach
to serce napędza ten owczy pęd kończący się szałem?
emocje z tłumu wykładnią historii dziejów
niejednego dyktatora kolebką i grobem
odwrotne przekorne niedeterministyczne
meduzą zjadaną przez byle morskiego żółwia konformizmu
chciałbyś być pasterzem a jesteś nieokiełznanym egzekutorem
burza niespodziewana nieulękłych bohaterów
rzuca w pył drogi, zatrzymuje im serca
owce wyczuwają twój strach, zatrzymują się
czy ty wyczujesz szał w sobie – zmysłów lub emocji?
niechcianych nawet z psychologicznego punktu widzenia
>>>
*Spróbuj zapatrzeć się w minione*
Spróbuj zapatrzeć się w minione
podziwiać szlachetny taniec wierzbowego liścia
w zakolu beskidzkiego strumienia
jak szczupłą długonogą baletnicę
zanim zniknie w sinym wirze za kulisami chwili
spróbuj jak czapla czujnie przeczłapać od brzegu
by znieruchomieć w bystrzu strumienia
na wielkim wpatrzenia kamieniu
spróbuj jak pasterz wsparty na rosochatym kiju
wbić oczy w falujący połonin widnokres
krzepnących powoli pastwisk wznoszących się ku słońcu
a wtedy owce wielkiego biblijnego stada
zbiegną się ze wszystkich stron by lizać twoje palce
ale czy to przywróci cię do życia?
ciebie zastygłego w zastygłym świecie minionym
– frywolnego liścia z Sodomy
sprzed twojego zapatrzenia
>>>
Zawsze pozostanie ci kosmos
w dłoni
dzieciństwa mazowiecki krajobraz
w oku
i sól ziemi
w solniczce czasu
– grobie
>>>
*Fidus achates*
Fidus achates
wzór niezachwianej przyjaźni
w każdej niszy cielesnej wzór
zdjęty trwogą zapragnąłem rozciągnąć się na gwiazdach
i jak kameleony udawać greckie mity
przeobrażony w wieczność półzwierząt na niebie
Cornelius – człowiek dziczy duchowej
podchodzi do mnie na skraju tęczy
ja pod nią śpiewam ptakom kołysanki
– a to ptaki galaktyczne przecież
więc zbyty uruchamiam tniutnię
na wichry borealne i morskie
zaniosą plemiona wczesne do ich osad
choćby i na lądzie żyznym
a kontynent trwa w ciszy
nie zawsze celność uwag dosięga herosów
płynnie przemawiają na plażach
potem uderzają chaotycznie bez planu
bez wsparcia
uderzają na niezdobyte twierdze
i nie zdobywają ich za pierwszym podejściem
kamienne wskazówki zegarów są dla nich bezlitosne
suną po belkach ogromne bloki skalne
suną po piachu i rzecznym bagnie
ogromne czasotwórcze nimfotwórcze
zarybiające rzeki Horusa Charona
wahadło nocy jest twoją głową
cudowna głowa cudowne włosy
cudowne wychylenia sądów i opinii
gwiazdozbiór imperiów i księstewek
dopełnia twoją wiarę
ufasz sfinksom ufasz negatom
jest wylew zbóż i rzepaku – kombajn
zorzy już pracuje
pruje łany z brązu i złota
nadejdzie potop artyzmu arek
rzeźbionych, inkrustowanych i bogato
malowanych figuratywnie
zdejmij rękę z pulsu, zadrzyj głowę
to nie żurawie, gęsi ani flamingi różowe
to tęcza przeczutych dni i miłości
rozszczepionych na zawsze
ty już w gwiazdozbiorach krawędzi
a klepsydra wciąż przesypuje cegły
wysuszone w słońcu
fundament izdebki nawróconego staje się zigguratem
żyrafa gaśnie w niebieskiej poświacie
spada czerwona chusta na dom Corneliusa
nowy potop tsunami ducha
>>>
*Kto ciebie wyzuje z obieży kosmosu?*
Uderzenie meteorytu w ptaka
w czasie polowania na kaczki
nieprawdopodobne
jak powstanie Ziemi i aminokwasu
a przecież
meteoryt z wielkiego wybuchu
zderzył się z wolnością w locie
kosmos złączył się z niebem i przemówił
wieczny kosmos z niebem jednej chwili
stał się niejednokrotnie widowiskiem i łupem
skontaktuj się z nieprzygotowanym gatunkiem
ludzkim i przekaż ostrzeżenie
co się może wydarzyć,
gdy kosmos znów złączy się z niebem
co się może wydarzyć wszystkim ptakom
w każdej chwili i w każdym miejscu
to samo może wydarzyć się łowczy tobie
kto ciebie wyzuje z obieży kosmosu?
>>>
*Dance Me to the End of Love*
Włóczę tę moją dziewczynę niebieskooką
za sobą po całej Polsce
zmuszam do oglądania koncertów
coraz bardziej zakręconych zespołów
a ona, która uwielbia takie kawałki jak:
Hallelujah i Dance Me to the End of Love
bez sprzeciwu dowożona jest dusznymi tramwajami i autobusami,
taksówkami, pociągami i samolotami wreszcie naszym autem
na spędy szaleńców muzycznych
wyjących na eskapicznych przedstawieniach
– dekadenckich kiedyś a dziś siwowłosych
tłuściochów podrygujących ledwo
w rytm karkołomnych wciąż solówek gitar sprzężonych
i pulsujących stopami perkusji
pod nogami spoconych starców –
na te brutalne zderzenia:
wiosną na Śląskim Stadionie z Metallicą i Pearl Jam
na stadionie Gwardii z Iron Maiden
w Spodku z Judas Priest, Exodusem i Morbid Angel
w łódzkiej Atlas Arenie z Black Sabbathem, Aerosmith i Reignwolfem
w wakacyjnym Jarocinie ze Slayerem albo z Deep Purplami we Wrocku
na Tauron Arenie z Queenem i SOADem
na Cracovii z Red Hot Chili Peppers
jesienią w Sali Kongresowej z Yesem
a z Ten Years After i Jethro Tull w Rotundzie
i znowu wiosną z ELO w krakowskim Centrum Kongresowym
potem latem z Watersem na Narodowym
w lipcowe dni z Santaną i Cooperem w Dolinie Charlotty
Gdy w końcu w upalny wieczór w Warszawie na Starym Mieście
siedzimy pod parasolami zrelaksowani
słuchając pączkowania blach pozłacanych Nicolasa Paytona
ja zapatrzony z natchnieniem w scenę Jazzu na Starówce
jak w sierpniowym słońcem osmaloną wieżę Mariackiej Bazyliki
przyziemioną przez hejnalistów z Old Timers  i Old Metropolitan Band
słyszę jej cichutkie zmęczone słowa – to nie dla mnie…
więc szybko odpowiadam – wiem, wiem, wiem,
wolałabyś coś żywszego, może Chico Freemana
albo prostszego i melodyjnego Dudziakowej
a ona z nostalgią w zadymionych oczach
nagle do mnie rzecze –
ciekawe, czy na moich jeżówkach o tej porze
siedzą jeszcze rusałki pawiki,
a te naleśniki z szyjkami rakowymi wcale nie są takie rewelacyjne,
i nie pij już więcej tego piwska…
a ja na to nieco zbity z pantałyku
– te koncerty to moje życie, to mój taniec ta muzyka
mam zamiar przetańczyć go do ostatniej nuty
z piwem czy bez będę tańczył do końca
– tańcz dalej ze mną póki miłość trwa…
>>>
Krytycznie i nędznie pisali o sobie
wielcy poeci przez wieki
i Baudelaire i Bukowski i inni
i nie dziw się
bo hołubili szatana w duszy,
którego ohyda i groza więziła ich słowa
w nienawiści do siebie
Jeżeli wystawiasz na próbę
własne ja i swoje dzieła nie Boga
nie pozostaniesz bez odpowiedzi bolesnej
nie martw się jednak
każda litania do szatana
musi się zmienić w wieczności
w wołanie wielkie o prawdziwą miłość
bo rozpaczanie nad sobą
poprzedza współczucie i litość
>>>
Jesteś niezmiernie ociężałym aniołem
skrywasz półtonową kotwicę serca
pod pokładem lekkich myśli
pod korporałem wierszy trzymasz Golgoty sens
twoje marzenia są ziemskie, chociaż ich wygląd nieziemski
jesteś przejrzystorzęsym łzawym skrapiaczem świetlnym marzeń
kryształowym dla płomieni pochodni nieśmiertelnych
o ile takie istnieją w Kolchidach teraźniejszości
nieoznaczonym i ciemnym dla szukających
wrażeń w śmierci ciemnościach
nie wiesz gdzie ukrywa się wiara ludzi i aniołów
ale wciąż zapas jej przeogromny
pozwala ci korzystać ze skarbca,
którego nie widziałeś i nie znasz przeznaczenia
kolczyk w uchu na dowód śmiertelności umysłu
pierścień na dowód niezłomności charakteru
skrzydła jako dowód wierności duszy
anioł jest z tobą i ty bądź aniołem nie od święta
spytaj proroka pustyni, aby się dowiedzieć gdzie
dziś jest kraina szczęśliwości ziemskiej obiecana
że jest – to pewne, niejeden zaświadczy
gdzie ludzie w zgodzie z naturą
rozeznają swoje powołania nieludzkie
że jest coś takiego – to pewne
są na to wersety na resztkach zwojów z Qumran
wśród drapaczy chmura-symbol ukryta
a może gdzieś za stoczniowymi żurawiami schowana jak kontener pereł
może na złomowiskach czołgów porzucona jak koniec wojny
może pod wiaduktem autostrady czeka jak zaskakująca cisza
nieodgadniona kraina wiary i szczęścia
bądź jej aniołem stałym obsypanym złotem, mirrą
i kadzidłem ziemskim nie tylko od święta
oznaką szlachetności kamiennych postanowień
i piaszczystych wytrwań w ludzkich spojrzeniach łaski
jesteś aniołem ociężałym, co wszystko czyni powoli
lecz stanowczo jak dzień i noc jak era i epoka
jesteś cywilizacją życia w ewolucji słów
w tej tutaj Arkadii zapomnianej
odnajdywanej czasem w poezji ogromnych serc
>>>
Pożądanie jest nieodgadnione
jak Bóg Człowiek Pantokrator
zrównaj pożądanie z miłością
a nieodgadnione pozostanie
tylko to:
co jest twoje i nie twoje?
co chcesz brać a co dawać?
czy chcesz dotrzeć do źródła prawdy,
które jest w górach?
czy raczej do delty spełniania mrzonek?
czy to pragnienie coraz większej pełni
a może tylko większej dawki dopaminy?
zrównaj silne emocje z silną wolą
wtedy nieodgadnione pozostanie tylko to:
Phobia socialis na bezludnej wyspie
>>>
*Zakwitać symbolicznie*
Korzystniej zaufać kasztanom
lecz zerwać z ich promotorką – świętojańską nocą
korzystniej to nie znaczy – dobrze
sufler liści kasztanowca konopia obłudna
uwrażliwia sójki i braci drzewnych
na sepleniące niedopełnienia owoców zimy
jest nawet lepiej, gdy ona
nadchodzi po niewczasie i mniej głodzi
twoje życie wewnętrzne przypomina
takowych naruszycieli równowagi w przyrodzie
dzikich zwanych reformatorami
drzew jednak ulubionych z punktu widzenia
żołnierzy głębi i wnętrz
bodajże mrugnięcie oka trwa lato,
które rozpoczyna się kasztanowcem
pamiętaj o tym obgryzając jego świeże liście
i paląc jego korę
zanuć na początek skwaru ogołoceń skomplikowaną pieśń
systemu upadku drwali
oni przechodzą jak grypa
przez plastikowe sale szpitali
neuronów i innych podobnych komórek człowieczych
izdebki płonące światłem
oczekiwania na siebie w natury snach
oczekiwania w ołtarzach i figurach
toczonych przez korniki bezskutecznie
bo świętych jak owoc przetrwalnik
dziecięctwa i starości nieznośnej
korzystniej jest pod kasztanowcem pożółkłym umierać
niż baobabem w kopcu termitów
korzystniej we własnym grobowcu pomieszanych pór
zakwitać i symbolicznie i realnie
dla młodości wciąż i wciąż niezmordowanie
>>>
Na ostatnim piętrze kamienicy
już pod okapem dachu
wystawiono na zewnętrznym parapecie kuchennego okna
klatkę taką jak dla papug
jest późny wieczór
mrowisko
           megalopolis
                   konurbacja
                              moloch
w świetle kuchennej lampy
można dostrzec w klatce dwie sylwetki
nie, nie ptaków lecz miniaturowych ludzi
siedzą uwięzieni naprzeciw siebie na swoich żerdkach
tylko jedno okno jasne w tej kamienicy
dekoracją dla dramatu pretensji i wyrzutów sumienia
dojrzali ludzie na hamletowskiej scenie
jak w swoistej budce suflera na tle księżyca
jest bezwietrznie i duchowo dostojnie
na tle poszumu miasta brzmi
cisza
      słowa
           cisza
                słowa
                     słowa słowa słowa
smutek
        smutek
              smutek
                    anioł nocy
                            wielki jak kamienica
pojawia się na secesyjnym podwórzu
zabiera z okna klatkę karłowatych ludzi
gdy mrok zalewa ulice miasta wielką powodzią
anioł brodzi pomiędzy budynkami
trzymając klatkę-latarnię ponad dachami
suknia anioła świeci podobnie jak
źródło światła w człeczyn rozedrganych szeptach
wspomaga wszystkich płynących resztką sił
ku mistycznym snom
>>>
Skradnij czas czasoprzestrzeni
przestrzeń będzie wtedy niebotyczna
jak myśl
udaj się na szczyt tej niebotycznej przestrzeni
rozglądnij się wokół i zobacz krzyże, które pogubiłeś
zobacz kamień grobowy, swój całun i ślady krwi
odnajdź tam coś, co ci się należy
– okoliczności twojej śmierci
z tej perspektywy radosne jak narodziny
śmiało sięgaj więc po nią
a do skarbony zadośćuczynień
wrzuć czas swojego ja przed i po
skonstatuj więc
czas czasoprzestrzeni tak naprawdę
zbędny jest
w myśli twojej
zbudowanej na ogólnej teorii wszystkiego
>>>
Są takie tygodnie
są też dni,
gdy słońce czerwone
staje się czarne,
a ty
szybko znikasz jak płonąca zapałka
i już prawie
zmieniasz się w ogarek i węgiel
chociaż jeszcze wciąż przypominasz
słońce białe
innym i sobie
>>>
Stygmaty przyjęte
wieczór zmienia się w ciemną noc
jestem kwiatem lotosu przez chwilę
jestem mistykiem z Mesety konno zdążającym do El Rocio
jestem słynnym chrześcijańskim Wandalem z Polski,
co przewędrował w gorączce Europę
tym nielicznym, co osiadł w Andaluzji dla zmyłki
miasta pomijam arabskie jak pomijałem gockie
pomijam wypalone bezbożnymi rewolucjami przedmieścia i twierdze
skupiam się na katolickich hacjendach i wioskach
jest jedna wioska uniwersytecka, którą zdobywam z marszu
po maryjnej modlitwie w rytmie flamenco
wciąż krwawię powracając Drogą Jakubową
przez Galicję do Krakowa
wyzwoliłem Hiszpanię islamską i republikańską
czas na prawie postpapieską Polskę
które nacje odpokutują bezczeszczenia historii?
które poniosą jej glorię?
które rany się zagoją, a które nie?
Królu Chryste!
jestem przecież błędnym rycerzem zakochanym
w idei i obłędnej Dulcynei
w opinii twórców mydlanej opery
i awangardowych przedstawień ulicznych
szaleńcem kosmopolitą jestem a nie mistykiem
u jednych i drugich nie zasługuję na pointę świtu
a ja przez noc biegnę dalej na Ługańsk celtycki
czekają Filipiny, zagrożone Filipiny
pomijam Rosję z Mongolią
pomijam Mandżurię z imperialną Japonią
noc trwa we mnie tak jak strach i bunt
biegnę słońcu naprzeciw
moja Mikronezja, moja Polinezja
moja Kalifornia hiszpańska
wita mnie w El Pueblo de San Jose we łzach
docieram do sedna lamentacji
biegnący po falach
biegnący po falach eteru
powracam echem do Rynu
na już i wciąż polskie Mazury
odzyskuję znów władzę
w starożytnym plemieniu i omdlałych nogach
choć dusza rogata nie jest płazem Mesety
dusza ssaka uchyla kapelusza
pozdrawia wszystkich na rynkach
dusza powraca ze mną dumna
pomijam wandalski magistrat
pomijam ostatnią warownię sarmacką
pomijam ostatnie polityczne wydarzenia
wchodzę na swoje podwórko zwycięski spełniony
od zgorszeń krwawią jeszcze tylko
powierzchowne na głowie rany
do rana się zagoją
pomijam ból, akceptuję go ostatecznie
rany w głowie samej otwarte brzaskiem
pozostaną na zawsze
>>>
Gawęda jest cieśniną morską
a przesmyk niespodziewany bełt
homeryckim eposem
w tradycji zmartwychwstań sięgaj po słowa
słowa są przejściem do nowego świata
chcąc wytrysnąć pieśnią harfy pamiętaj wszak
o Charybdzie i Scylli
o Helle co spadła z boskiego skrzydlatego barana nad Dardanelami
o ryczących czterdziestkach za Hornem i Cieśniną Magellana
zanim zatoniesz w myślach
o Kolchidzie, która stać się może twoją Arkadią w sieci
o internetowym złotym runie
orficki mit zmień historyczną epopeją wylanych łez
i ucisz śpiewem zagrażające menady na zawsze
>>>
Wezuwiusz głowy dymi
erupcja już się rozpoczęła
w sercu Jawy
czas wstać od biurka i pójść do domu
zanim zgaśnie świat
zanim zniknie jego tło
zanim realności zaleje lawa ułudy prawd
zanim słowa znikną w tufie rutyny
zanim z wierszy pozostaną Pompeje
zadymione zakopane
powszedniości skamieniałe i nierozpoznane ofiary
>>>
W skostniałym stanie podprogowych zamierzeń
ukrywasz swoje zdobywcze zażenowanie
widzisz ją w białej sukience, krótkiej, obcisłej, rozciętej z tyłu
ona nastoletnia w białych pończochach i bucikach jak Kopciuszek
staje niespodziewanie w oddali pod lasem
na żużlowej drodze prowadzącej do miasta
jest jak uosobienie percepcji powabu pobalowej ciszy
ty w samym środku wojskowego poligonu na wrzosowiskach
męskim znojem przewodzenia umorusany
nagle zrywasz zasłonę skostnienia
ostatecznie demaskując swoją pozycję
porzucasz broń, wydostajesz się z bojowego wozu
biegniesz do niej depcząc chrzęszczącą ściółkę i kwiaty
nie bacząc na swoich podwładnych i dowódców
z zaczerwienionymi policzkami pędzisz co sił w nogach
wbiegasz na linię strzału ćwiczącej kompanii piechoty
gdy mocna żylna czerwień i techniczna biel
przechodzą stopniowo w malarski błękit
padasz przed nią i oddajesz jej bohaterstwo przodków
a ona ujmuje w delikatne ręce twoje opłakane zażenowanie
odkrywa dla świata potomnych tą samą starożytną historię
zmienioną w mit
>>>
Powiedziałaś stojąc na moście –
ciekawe czy, gdy wskoczę do rzeki
będziesz mnie ratował?
ja powiedziałem –
po cóż masz skakać?
czy to Wrocław, Warszawa, Poznań czy Wyszogród
rzeka wszędzie taka sama!
zaniesie cię w to samo miejsce –
w moje ramiona –
Świtezianko dziewico ważko lotna
westchnęłaś ciężko i skoczyłaś
patrzę jak nurt cię unosi
w swojej czerwonej kurtce znikasz powoli
w falach spienionych kłamstwami dni
naszej rzeki miłości i samotności
tutaj nie ma innych
pal go sześć kacie!
czekaj Polsko, skaczę!
>>>
Poniekąd serce jest zdruzgotane
a obrót sprawy trójwymiarowy
słowa stają się wtedy kwiatem kubistycznym
jak twarze ukochane
mówisz poniekąd a nie chcesz
zaglądnąć w otwartą klatkę piersiową
w tą przepastną studnię życia
serce tam bije dla ciebie nawet zdruzgotane
krajobraz ciepły otacza twoje zimne myśli
zastanów się nad sercem marsjańskim fowistycznym
ledwo i poniekąd zatrzymujesz się
dla uwicia gniazda i wbicia gwoździa
w dębowy blat stołu,
który stoi na wydmie nad jeziorem
spalony w części a twoje sumienie pod nim
jak pusta butelka
niedopita, półpełna, błyszcząca
poniekąd i nawet stworzyłeś hybrydę słońca
włożyłeś ją do klatki piersiowej
jest jaśniej, prościej, miłośniej
lecz czy ku przestrodze mężniej
dawne legendy z jezior nie wypłyną same
na powierzchnię porannym braniem
skupiasz się w sobie na celu na zawsze
ale opowiedz o śmierci płaskiej jak wernisaż
opowiedz swoim dzieciom niech nie błądzą
i wyjdą spod stołów nieśmiałości
odnowiony serdeczny uścisk i dotyk
niech będzie jak zmartwychwstanie
okrągłe pamiątki po policzkach
przytulone do wewnętrznej cieśni dłoni
jak czar nocnego spotkania
odźwierny sali operacyjnej zamyka klatkę piersiową
jest czas na sen twój i dzieci twoich
w szuwarach płacz błaga starca by
odnalazł matkę i babkę potrzebne do śmierci
Szymon pomaga twojemu starcowi otworzyć oczy,
gdy w letni poranek nad jeziorem
trzymając dzieci za ręce stajesz nad samą wodą
by zaśpiewać hymn kwiatów ostateczny
miłość starca łka w szuwarach
starzec patrzy błagalnie i milczy
skąd tyle wierzchniej krwi w łodziach zwycięzców
i czarnego poblasku wód płodowych nieodgadnionych
wtedy nie bądź determinantą spojrzeń ostatnich
lecz pierwszych najdojrzalszych
poniekąd wydmy klepsydry nie są odwieczne – ty tak
oto poranek dzień trzeci
nad sosnowym lasem przelatują łuszczaki
kolorowe łuszczaki Kandinskyego
zbieraj powoli nasiona dla nich
obsiądą cię niebawem – musisz zareagować
podarować ziarno ptakom cudakom –
to wolność –
serce ci zostanie na zawsze
choć lutnia połamana, choć połamana harfa
łkanie nie zamilknie w szuwarach,
gdy ledwo ucichnie dzieciństwo,
gdy ledwo przeminie starość
spójrz słońcem, pokochaj słońcem –
wszystko pod słońcem jak ty
zdruzgotane
>>>
Cóż ja mogę uczynić dla ciebie
moja droga Urszulko
wieczorną porą niesłychanych wspomnień dnia
czekasz na mnie po drugiej stronie wielkiej rzeki
och, gdybym był wielkim jesiotrem?!
och, gdybym był młodszy, dziewczyno?!
między nami rzeka jak Bajkał a ja zamiast rybich płetw
mam czołgowe ciężkie gąsienice
jak mam się rzucić na ratunek twoim o mnie wyobrażeniom
cóż mogę uczynić moja droga Urszulko
wieczorną porą niedomkniętych modlitw i otwartych snów
wołasz mnie przez kanion wielki jak
geologiczne ery nieznane dla udomowionego psa
och, gdybym był kondorem?!
och, gdybym był młodszy, dziewczyno?!
oto dziki kanion jak peruwiańska Colca
a ja zamiast skrzydeł mam na ramionach piór tatuaże
cóż ja więc mogę uczynić dla ciebie w pąsach całej
moja droga Urszulko
a może w zastaw napiszę tren ku pamięci
stworzeń nieprzystosowanych biologicznie
do pór wieczornych znikających pożądań
stworzeń skazanych na nienasycone spojrzenia
w rozgwieżdżone niebo, które może być
zaledwie jednym gwałtownym haustem miłości
zakazanym i dławiącym dla reliktów zmysłowych
ale odświeżającym dla serc
>>>
Siedzieliśmy obok siebie
na przednim siedzeniu auta
ona pierwsza przysunęła rękę do mojej ręki
rozpartej nonszalancko na fotelu kierowcy
czekałem w napięciu co zrobi
i dotknęła w końcu swoim małym palcem lewej dłoni
mojego małego palca prawej dłoni
po chwili wciąż patrząc przez szybę przed siebie
splotła go z moim i lekko ścisnęła
wtedy nagle jakaś burza
rozpoczęła się przed nami na szosie
a może tylko w mojej głowie
jakby ostatnia sekwencja filmu „Czas Apokalipsy”
bombardowanie dżungli, wybuchy napalmu
eksplozje, płonący monsunowy las
szybujące w powietrzu fragmenty szałasów i chat
kamienne świątynie całe w rozbłyskach
atawistycznych fajerwerków mistyki
horyzont w ogniu
ludzie w ogniu
Mekong w ogniu
trwało by to nie wiem jak długo,
gdybym nagle w przerażeniu
zamiast grozy bezustannego,
bezgłośnego dywanowego nalotu
nie poczuł swojej własnej głowy,
która rytualnie ścięta
spadła z karku wprost na moje kolana
a może to nie była moja głowa?
>>>
Kwiaty w moim ogrodzie niesamowite i dzikie
spakowały się, wyrwały korzenie i wyruszyły na północ
jak łowcy, jak wędrowne ptaki, jak wiatry halne
co na to piewcy przyrody piękna, poeci nasi: Asnyk, Leśmian, Tetmajer?
powaliły na ziemię mnie zaspanego nieco strażnika Edenu
podeptały moje skostniałe konstytucje, kodeksy i zwyczaje
nizinne i górskie, morskie i arktyczne, scjentyczne i ezoteryczne
kwiaty w wojskowym szyku wyruszyły nie na straceńczą migrację
lecz na podbój, na zuchwałą wyprawę na północ jak tatarskie hordy
z bramy Karpat kierując się na swobodne polskie pojezierza i równiny
co na to orędownicy czynów wielkich, wieszczowie nasi: Norwid, Mickiewicz, Słowacki?
kwiaty mojego ogrodu zrzuciły kajdany epoki i mojej struchlałej opieki
wyzwały na pojedynek epicki świat bukolicznych pejzaży,
oklepanych myśli i spowszedniałych narodowych uczuć
co na to walczący o sprawy wielkie, nasi królowie, hetmani, przywódcy?
kwiaty wielokolorowe już szturmują mury bluźnierczej Warszawy
bronione przez obłe wijące się na blankach robaki nie z tej ziemi
wyzwolone bożych nakazów poetyckie kwiaty
chcą ułożyć z siebie prawdziwe niezniszczalne tęcze
na wszystkich stołecznych placach na cześć Zbawiciela
chcą rządzić w kraju słowa z żywymi zbuntowanymi dziećmi
co wtedy na to: Dąbrowska, Szymborska, Gretkowska
– dzieci i piór ciemiężycielki
czy powtórzą znowu za Sokorskim, Putramentem, Żukrowskim?
„Bo widzicie – wiersz człowiekowi musi pomóc i głód znieść i smutek,
i pomóc socjalizm zrozumieć – takim jakim będzie”
no cóż, ale wtedy socjalizmu już nie będzie… jeżeli ostanie się człowiek,
co będzie jak dziecko
>>>
Dyktator Jaruzelski zabrał mnie i kolegów
wprost z uczelni na mazurski poligon w Orzyszu
gdzie głównie wędkowaliśmy i zbierali w brzezinach kanie
a w wolnych chwilach szydziliśmy prywatnie z komuny,
której opatentowanym wynalazkiem
było publiczne szyderstwo z solidarności i wolności
namiestnikowi Jaruzelskiemu i sowieckiej generalicji
do głowy nie przyszło,
że kokony lasów i kolebki jezior
z filozofów platoników nie żołnierzy a monstra wykołyszą
pożerające w dialogach kapitanów reżimu
jak Polifem jednego po drugim
i nie będzie miał kto kontynuować
przewielbionego wojennego stanu
sam byłem zaskoczony swoim łakomstwem
nie tyle gargantuicznej bestii co zamaskowanej larwy
w końcu poczwarki Sokratesa doczekały się imago,
które przeleciały nad pustym już poligonem
z tym samym kpiarskim fasonem
jak Su-27 z białymi gwiazdami na skrzydłach
>>>
Za tyle ckliwych pieśni moich
złożyłaś mi na głowie
wieniec z majowych konwalii
uważasz ją za wręcz pomnikowy
archipelag wspólnej samotności
ja wieniec za atol uznałem
okrążam go z lubością myślami
płynąc z pacyficznym prądem jego zapachów
wokół tego leśnego tuwalu pieśnią halsuję
chcąc przedostać się do laguny miłości naszej
zapomnianej przez cyklony i burze
przesmykiem tożsamości serc
z codzienności rozkołysanej
do ostoi twojej cichej wdzięczności
>>>
Zerwał się wiatr wolności
przeleciał nad poligonem próżności
odwieczne wrzosowisko pochwyciło chustę błękitną nieba
zatrzymało armię w powijakach
wiatr zaniemówił ucichł
przestał mleć ozorem swobody
zakutany w chuście razem z armią
dziwnym zaiste żołnierzem
wydając się
chciał przylecieć do miast,
które istniały już w czułkach pszczół
wielkich pań kosmicznych
ale opadł z sił pod ciężarem kul
rozpłakał się
łzy wiatru spłoszyło odliczanie dni
ludzie zbrojni nie zaistnieli w darni wrzosowisk
wiatr skupił się na czarach
grzyba wyczarował na koniec
atomowego
ale to nie był prawdziwy koniec
ludzie podrośli w skowycie bytu zastanego
na baczność
szał ogarnął wiatr,
który był też staruszką z chrustem radioaktywnym
na plecach jak to bywa u nas wiedźmą-szpiegiem
armia rozważnie uwolniona na koniec
armia ruszyła rozproszona na koniec
świata
>>> 
Bądźmy razem na tym uroczysku
nie opuszczaj mnie, gdy wokół
powalone drzewa i bór pełen grubego zwierza
bądźmy jak dwa ostatnie gigantyczne dęby
ty w Ameryce, a ja w Azji
zjednoczone zanim rozdzielił kontynenty
przesmykiem niesmaku
ostatniej woli meteor i przeżyliśmy
chłód spotkania
chłód wyznania
chłód rozstania
bądźmy razem w naszym uroczym mateczniku
– Europie
gdzie dotarliśmy wyrywając korzenie
zmartwychwstałej rodziny ludzkiej
wciąż szukającej kamieni zwalonej wieży Babel
na uroczysku zapomnianym, zamulonym potopem
pięć z dziesięciu części legendy
jeden z miliarda symboli –
Kain zapatrzony w dym rozsnuty
korzenie wielu drzew, zbyt wielu
potrząsające tobą, potrząsane z ironią
po zmierzchu rozryczany bór
jak zakleszczony w żeremiu bóbr
płacz nad losem płowej części stworzenia
gdy będzie wreszcie zakazana odwilż
lodowiec skromnie ściśnie
nadobne kamienie łez i je uszlachetni
ty jesteś Afryką samą w sobie jak idea
w pełni westchnień księżyców odnalezionych
odgarniasz znad biegunów oczu
wszechobecne korzenie jak komety
spełniasz prośby oczekujących wysp
bądź ze mną, gdy ołtarz wzniosę tobie
bądź ze mną pierwszego dnia nowej ofiary
na uroczysku Enceladusa
gdzie wyrzucę z siebie miłość skostniałą
w ostatniej dzikiej eksplozji
>>>
*Prometeusz Megaterium*
Na ćmy loty
– nadaję się
przeszedłem przez ogień
wykonałem te dziwne kroki
– nadaję się
dochowam tajemnicy
– mogę ponieść świecę przodem
żagiew, lampę, kaganek, cokolwiek
jakieś światełko w tunelu
nawet na czele orszaku nietoperzy
nawet w procesji watahy
nawet wprost do jaskini zjadaczy mamutów
ja Prometeusz Megaterium
>>>
Medytacja? wieczorna?
nie, tylko nie medytacja
ani zen, ani joga! tylko nie to!
maszkarony Sukiennic lub Notre-Dame ze snów
to nie są demony świątyń Orisy
galicyjski chłopak ze słowiańskim rodowodem
owszem wywiódł swoje geny z Indii
owszem ma kolegę w Ćennaj
owszem lubi grę na sitar
córki Ravi Shankara Anoushki – tak!
ale, zapamiętaj to raz na zawsze
nie medytuje
nie wydobywa dźwięków Om
nie powtarza mantr za guru Harrisonem:
Hare Kryszna Hare Kryszna
Kryszna Kryszna Hare Hare
Hare Rama Hare Rama
Rama Rama Hare Hare
Marihuana Ana
bo?
bo przelał w dzieciństwie krew, pot i łzy
dla myśli, której na imię prawda
i wie kim jest i kim nie jest,
i że jego Bóg nie ma trąby słonia
Kontemplacja? wieczorna?
nie, tylko nie kontemplacja
żadne tezy Lenina!, a tym bardziej myśli Mao!
tylko nie to!
rewolucyjny rock`n`roll z jego szkół
to nie to samo co atak na opustoszały carski pałac
owszem z ludem i dla ludu
owszem z Synem Cieśli na krańce świata – tak!
ale, zapamiętaj to raz na zawsze
nie kontempluje nieśmiertelnych tez Stalina Che Kima
nie zagłębia się w groby ich świetlistych myśli
nie powtarza jak inni mantr
o ofiarach komunistycznych uszczęśliwiań:
65 milionów w Chinach
20 milionów w ZSRR
2 miliony w Kambodży
2 miliony w Korei Północnej
1,7 miliona w Afryce
1,5 miliona w Afganistanie
1 milion w Europie Wschodniej
1 milion w Wietnamie
150 000 w Ameryce Łacińskiej
plus 10 000 ofiar międzynarodowego ruchu komunistycznego
i partii komunistycznych niesprawujących władzy
bo?
bo przelał w dzieciństwie krew, pot i łzy
dla myśli, której na imię prawda
i wie kim jest i kim nie jest,
i że jego Bóg nie pochwala zabijania świętych poczętych
Tylko dzwony i ptaki medytują na swój sposób dźwiękiem
nad niewidzialnym powietrzem
maszkarony i ludzie dorośli
nie medytują i nie kontemplują pustki
owszem .. cierpią własne jestestwo
i sąsiedztwo wszelkich guru półanalfabetów genseków –
on sąsiedztwo zwłaszcza – tak!
>>>
Wierci się i kręci jak fryga
nie może usiedzieć na miejscu
od tego tańca i swawoli iskier
ciepło rozchodzi się po całym gnieździe
twoje niebieskie wyobrażenie
oto one, roztańczone
wizje raczej czy na pewno?
wizje – tak
obrót w lewo, obrót w prawo – sen
jej oczu modry efekt
na pewno i szalone ulewy niespodziewanych łez
tak – potem piorun kwintesencja ciepła
błysk złamanego skalpela
rozcinającego korpus tego, co już nie ożyje
przejrzystości Wschodu
obrót w lewo, obrót w prawo
wierci się jak wrzeciono i wiertło światła
żywy nartnik jak zjawa w strumyku pod drzewem
zestawia kręgi w potop odwróconych chmur
dzisiaj ona jest najważniejsza
ona, która przyszła ze snów
płonąca kula wierci się jak fryga
stary dąb rozpalony piorunem
twardy rdzeń i próchno w starej dziupli
kora okrywająca ranę – niebieskie pragnienie
po infekcji i wiwisekcji
żar kręci się jak fryga
spala gniazdo przypadkowej sowy
pozostawiając odwieczność i nobliwość
w tajemnicy tańca dziecka
co jak żywe srebro zaginęło w pamięci
odnajdujesz złotą kądziel –
jej pierwowzór
>>>
Są w duszy pajęczyny nośne
dla Boga
ale człowiek
nie jest w stanie nimi go unieść
– zwykły człowiek
pajęczyny człowieka pająka
uniosą Wszechświat jak bajkę
jednak nie udźwigną samego Boga
musisz być człowiekiem niezwykłym
albo zrezygnować
tylko w kosmosie
niesiony niesie siebie
więc odleć i opleć duszę
kosmosem energii prawdziwej wiary
pajęczyną znośną
dla ciebie i Boga wraz
>>> 
Według dziennego utargu
sprzedałem siebie
wiośnie
strzec utargu teraz
wypada
strzec zazdrośnie
merkantylizm mój naiwny
scementował i
rozjaśnił notabene
wiosenny serwilizm mój
nieskazitelnie
oddałem prześmiewcom hale
przebudzonych świstaków
pełne krokusów symbolicznego koloru
uduchowionej męki
i wyrwano im języki jak mnie
na przyprawę bezcenną
to i ja zamilknę z utargiem
somnambulicznym wstydliwie
jak bez
>>>
Szaro buro ponuro
wiatr szarpie struny marcowego deszczu
melorecytując słowa ostatniej elegii
deszczu, który spada na ciemną stronę przedwiośnia
papierosowy dym oplata pooraną bruzdami
twarz egzystencjalnego człowieka
samotny Samuel Beckett siedzi
przy stoliku w paryskim bistro Au Bon Coin
stalowy wzrok wbił w szare jak mgła
litery biało-czarnej gazety
podchodzi do niego Skarga
nachyla się i szepcze mu do ucha
– coś o prabólu
Beckett dostrzega topór wbity w chmury
i widły wbite w ludzi
schody i uliczki Montmartre
toną całe w powstańczym nastroju
kolejnego beznadziejnego polskiego zrywu
Beckett odwraca się i mówi –
nie tylko ród Skarg pochodzi ze Wzgórza Męczenników
Skarga wyjmuje nagle dwa tablety z pod kurtki
trzymając je w obu rękach jak Mojżesz kamienne tablice
pokazuje Beckettowi obrazy
galicyjskiej i wołyńskiej rzezi
za dotknięciem palca maga
ukazuje znów sceny z holocaustu Ormian i Żydów
Beckett z błyskiem w oku mdleje i osuwa się pod stolik
Skarga odchodzi
w górze kołuje chmura mokrych i głodnych gołębi,
gdy znika za załomem muru
wchodząc do bazyliki Sacre Coeur
szaro buro krwawo
ktoś, chyba wnuk właściciela bistro
widząc leżącego Becketta krzyczy –
pomocy, wezwijcie pomoc medyczną
Skarga już tego nie słyszy
wołanie zagłusza sygnaturka –
dzyń, dzyń, dzyń…
to podzwonne dla stanu wojennego
Beckett przytomnieje i się uśmiecha
>>>
Purpurowy zmierzch nad rudymi głowami
sążniste eklektyczne zadufania faraonów Wschodu
w miarach płaczu, śnieżnego płaczu
korygujące emocjonalne ekspresje,
które w ciemnościach dowartościowań docenią
heraldycy i magowie władzy
jest krewki zmierzch ponury
narowisty ruch spod zwieszonej głowy byka
nim stymuluj tą ciszę przed bitewną burzą
lub tęczą, czymkolwiek nieludzkim
łany kos jak błyskawice buntu
armaty jak zwiastuny płaczu
po zakończeniu epoki narodowych wojen
wciąż stoją na chmurach z końskiego włosia
i cóż z tego, że skomlenie rudych psów
przypomina jęki rannych nieznośne
w trzewiach zadufanych łoskot lawin ich krwi
ty mogłeś zdążyć przed holocaustem
mogłeś zdążyć, nie zdążyłeś
rozlała się purpura tyryjska i karmazyn jak poemat
rozlała słodycz wojny
słodycz co zabija myślenie
w sercu znoszonym jak zbroja krzyżowca
zawitał pelikan kierowniczego samobójstwa
wraz z wysokimi zamiarami nielotnych elit
i niskimi pobudkami minorowych zabijaków
oni razem wytrwali do wieczora
kwaśnego jak ocet siedmiu złodziei
skomlenie i łoskot oto
efekt zamieci najdalszych śniegów indygo
odwiecznych jak płacz aniołów
zmierzch oświecenia gilotyn i bogów caratu
nie skończył się szybko i trwa
z dogłębnych zachwyceń we własnym rodzie
będą spadać wciąż czaszki i kości
jak z pinii szyszki
i nie pomoże nadworny fotograf szacha
uwieczniający przedśmiertną rodzinę dumy
zakapturzonych zwiastunów piekieł
zmierzch rudych władców sam hegemonem
nocy i dnia
>>>
Myśl to nawet
co skacze jak pagórki odwieczne,
które toną w morzach jak morwy?
a może nawet to nie myśl,
która drży jak jagnię ofiarne?
Gdy myśl już okiełznana wydmą pustyni
a w toni pagórki zważone na szalach
poniekąd nawet to omal serce
i pagórki rozpłyną się w morzach pustyń
ale nie miłość – co więcej
>>>
 
*Zdrajca*
Gdy kur zapieje
znajdzie się i zdrajca
kur najprawdopodobniej
wie kto
i ten co zapyta
– o, kur, a czyj to?
>>>
Jak to czasem bywa
wąż kolorowy koralowy
wypłynął z szafy by
zawisnąć na lampie
– tak, tak, wypłynął
słuch absolutny zadziałał
przez radary uszu
ujawniając szmer lotnego ślizgu węża
szafa zmieniła się w pianino
ktoś zagrał nokturn jak deszcz
zawieszonych w powietrzu złych łez
Jak to wtedy bywa
wąż kolorowy koralowy
nie mógł mnie ukąsić,
gdyż trzymałem go na końcu pędzla
jak lewiatana na uwięzi
na wyciągnięcie ręki
owinąłem go nawet wokół skuwki
zmieniłem światło i nastrój
był dojrzały sierpień w moim atelier
głodny sierpień pożądań
prześwietliłem szafę szukając kobiety
nie znalazłem jej pasującej do węża
równie kolorowej tej perłowej zguby
znalazłem za to koronę głowy
myśl zbawczą lata
>>>
W każdym twoim płatku pulsuje krew
w sklepieniach słupka
iskrzą nerwy gotyckiej katedry
prześwietlone pręciki to tętnice wokół serca
ja mnich poruszam językiem i ustami
szepcząc kwietną modlitwę trzmiela
delikatny zapach pożogi
rozchodzi się w całym kielichu
po uderzeniu pioruna zmysłów
ledwo zmysł skarci nos i wargi
a już światło pobudziwszy oczy
spija nektar sumienia
światło wewnętrzne raju
liże mlaszcze ssie
skąd światło?
skąd krew w płatkach?
skąd zalążek owocu?
twoje zauroczenia oddania
są trzewiami kwiatu
rozlega się szmer pożądania
potem stukot samych obcasów
w końcu tupot butów spełnienia
biegnących przez nawę główną
ja mnich trzmiel usłyszawszy głos sumienia
oto rodzę się w tym piorunie i nadchodzę
by wywołać owoc i zwabić niebiosa
unieśmiertelnić piękno twoje
>>> 
*Własna Rezurekcja*
Miłość, która zawsze
czuwa w tobie i we mnie
po trudach czuwania
odnalazła nas
odżyliśmy, odzyskaliśmy
to co uzdatnia
do wspólnego
Ogrojca Golgoty
ale do własnej
Rezurekcji
>>>
DSCN0308f
Zza gór rozleniwiającej wesołości
przychodzi melancholia jak sposępniała armia
niezmordowani zakurzeni hoplici
po marszu dziesięciu tysięcy
w twojej zatoce przytulnej znajdując wytchnienie
melancholia pośrednio zasmuca a wprost rozbraja
więc będziesz liczył żołnierzy od dziś
tych wojowników i rycerzy
w lśniących nad brzegiem zbrojach
jeszcze żywych acz opłakanych
będziesz sprzedawał im bilety na statki powrotu
do niebiańskich rodzin
sam pozostając na plaży uchatek i fok
tej pustej plaży za kołem polarnym
gdzie tylko kości i kamienie
ni żywej duszy ni twarzy spiętej
jeszcze wczoraj wieczorem gwar uczuć ranił twoje uszy
od świtu starałeś się uśmiechać
od śniadania resztki grymasów odkładałeś na krawędzi stołu
takich niedokończonych pochlipywań
nazbierałeś wiele z kabaretu Sądny Dzień
melancholia jak tandeciarski tupot mew
na pokładach odpływających okrętów
zabierających na śmierć drugą obnażonych
intymną w pieleszach pamięci
szczęk broni i zbroi jak te lśnienia
urojone gniazda i domy uciekające jak słońca
znajome krajobrazy spadające w horyzont smutku potwierdzeń
wizje wypalonych rodzinnych miast
urojone utraty miłości ostatnich
to melancholia czy już żałoba?
>>>
Za pan brat z cieniem anioła
mój cień
– tako rzecze rzucający
zewsząd narzekania na brak poprawności
dlatego zawsze należy iść przed aniołem
>>>
*Zaraz pominę czczą lirykę*
Zaraz pominę te błędy
błędy w myśleniu i słowach
uzewnętrznione w poniżaniu bliźnich
pominę je i wydorośleję
w wieku średnim zejdę z portretu cara imperatora
zamienię się w krzyż (MO Jak) na drogę
i umieszczę się w zreformowanej szkole
tam jest moje miejsce nie na akademii
tu pominę zbędną edukację
i niektóre książki o leśnych ludziach indianach
zepsuły mi humor i dzieciństwo swą klęską
już dorośleję, więc czas ich się skończył
Zaraz pominę zauroczenia ludzkie
wszelkiej maści wszelkiego sortu
jak gitarzyści i hokeiści pomijają trafność
pominę niektóre bilety do kina
czas wydorośleć – mówił tak spowiednik i trener
porzucę kopaninę i zjazdy na linach
błędy stania za benzyną i cukrem
błędy moich zjednoczeń z tumanem
a w klasie pierwszomajowej z pierwszorzędnymi dziewczynami
myślenia jak myślenia pominę wypaczenia
powieszę swój krzyż na drzewie prawdy
tak będzie najlepiej, a jakże
na dębie pomniku ożywionej przyrody
na rozstajach dróg stanę z rozłożonymi rękami
żebym nie został pominięty przez nikogo żywego
w parku żywych trupów ekologicznych
już tylu starców błędnie oceniło swojego ukochanego osła
a co dopiero młodzieńcy niemający rozeznania
wtedy dzieją się rzeczy straszne
ja o tym dziś wiem
a osioł się uśmiecha do nich
nie chcąc ruszyć się z miejsca
pomijając heksametr okrężną drogą powracają
do pieleszy i rzezi niewiniątek własnych
jest ostrożeń kosmaty na drogach
i skorpion i skarabeusz i wąż
mogą być krzaki tarniny i kapłanki i syreny,
gdy odpływają wyspy
mogą być nawet te same śpiewające osły,
gdy wieje wschodni wiatr
Zaraz pominę zakazane jabłonki
lecz wiem, że nie wolno pominąć grusz
tak jak to zrobili kiedyś wieszczowie narodowi chochoły
i naród nie potknął się o kamień milowy
by zobaczyć świątka musiał się potknąć o menhir
pomijajcie tą prostą prawdę
dzielcie się błędem jak chlebem
póki możecie to strawić
i dbajcie o wyjawianie ich jak smoki o młode o ogień
pożywiajcie się siarką w czasach potopu
gdybając uśmiercajcie tezy, których świat
się wyprzeć nie może ale powinien
choć na błędach ludzie stawiają świątynie rozumu
przychodzi czas terrorystów i zostają one wysadzone w powietrze
nie żałujcie Atlantyd i Palmir
pomijając szczegóły jak heksametr
Zaraz pominę czczą lirykę
układając epopeję życia
już stawiam krzyż mój na równe nogi
zażywam tabletkę, popijam octem
i odrywam się ostatecznie od ekstazy
pustej śmierci
>>>
Olśniłeś czasy swoje materialne
jesteś przed światłem
zbratałeś się z iskrą bożą
wielobarwny kret wodoru i helu
zanim zgaśniesz jak cień ideału
anioł ujmie cię aurą przeczystości
pocałuje w czoło z atencją
tak jak się całuje popiersie Nefertiti
i wyrzeknie to czego ty nie mogłeś
wyrazić w fotonach –
za pan brat ze światem aniołów
nie można być o miłość żebrząc ciągle
w bramach świtów i zmierzchów,
zejdź ze mną z tego rydwanu
słońca eksplodującego bezustannie
za jedwabistą rękę pośmiertną poprowadzę cię
tam gdzie cień rozpływa się w poświacie swobody
i rozgnuśnień błogich
jak westchnienia boskiej Aurory,
dopełnień majestatu nieskończoną energią ducha
zaznasz gasząc termojądrowe słońce
>>>
*W przestrzeni sennych lasów*
Sugeruję, że dzisiejsze starcie gwiazd
w przestrzeni sennych lasów
będzie podobne do bitew
nadmorskich mikołajków po zmierzchu
to tylko sugestia
z doświadczeń wysnuta i z przemyśleń
kiedy lasy krążyły po niebie
ja już krążyłem po świecie
moje kolorowe ptaki padały jak meteory
na to, co zostało z galaktyk wyśnionych
bo ja wtedy byłem dzieckiem
zapatrzonym w łąki tęcz
ale kątem oka dostrzegałem
bitwy stworzeń drzewnych z zielnymi
jak brył bazaltu z iskrami
moje serce wtedy nieoczekiwanie
obrosło korą, stwardniało
podobny lasom wędrowałem w przyłbicy nieba
wychodząc na przeciw przyszłemu płomieniowi jaźni
wydobytej z popiołów marzeń
a nie stosów ponagleń mniemań
popioły, ech popioły
to tylko pozostaje z mojej Mlecznej drogi
po każdym nocnym starciu lasów nocy
porzuciłem morze dla zenitu samego nieba
morze wszystkiego, co płynne
wszystkiego, co rozkołysane i falujące w nicości
Ocean Burz z zatoką rosy w moim sercu
Morze Wilgoci, Morze Deszczów,
wszystkie baseny uderzeniowe mojej duszy
gdy wszystko ucichło i zastygł ostatni dreszcz
zmieniły się w myśli życiodajny popiół
>>>
Jej twarz wieczorna jest tarczą zegara
każdy ruch wskazówki
jest śmiercią mojego zaangażowania
w myśleniu o niej
gdzie ja jestem?
w czasie jej jeszcze czy poza nim?
w ognistym cyferblacie byt ponadczasowy
– jeżeli nie potrafię zatrzymać wskazówek?
jej twarz poranna jest inną twarzą
to nie jest budzik
to ostatni wspólny senny krajobraz
zimnokrwisty koń cwałuje
przez inny wyświetlacz zegara zielony jak łąka
zdejmij z niego cyfry
pozostanie mina jeźdźca apokalipsy uczuć
okrutne są dzwony wieczorne
cmentarnych kaplic jakby wybijające godziny ostatnie
i płonące pochodnie w alejach prowadzących do nich
jak stosy zapewnień podpalone na barykadzie ciała
zegar miejski katowski na wieży ratusza
przestaje oddychać na chwilę
otwiera usta jak maszkaron
wtedy ja wyłaniam się z ciszy
pomiędzy biciem jej serca
we wnętrzu dzwonu i echem
jak Mojżesz osłupiały
odnajduję się w czasie wypełnionym odpowiedziami
z pocałunkiem niebieskim odciśniętym
na wargach, które już spłonęły
jak chwila mojego zaangażowania
>>> 
Deszcz z jasnego nieba
na spragnioną słów ziemię
niebo jest we mnie
spragniona ziemia w tobie
słowo boże pomiędzy nami
ale czy deszcz wystarczy
na to pragnienie?
>>>
*Nadpragnienia*
W Bogu prawda
to jest tak celowe i tak bezbłędne
jak ty ze swoimi nadpragnieniami
jako wizerunek ważniaka na tysiączłotówce
ich zbrojne stolice w kwiatach marszrut
a ty zbytnio przemundurowany jak na swój wiek
w sercu niesiesz sztylet miłości a nie granat portfela
wiele rozgwieżdżonych czół bez przyłbic
takich jak twoje będzie niebawem poszukiwać
rozjaśnionych placów zbiórek i musztr
nie zakończy się to na poszukiwaniu
rozświetlony korytarz arkad sztuk
zostanie przedłużony w nieskończoność bezpłatnie
tędy pobiegną żywe stworzenia wyidealizowane
a deszcz jak mgła, jak śnieg zagra role dekoracji, ornamentu
tamtędy stukający pociąg przywódców przejeżdża już
nie stój tak bezmyślnie, odsuń się od toru
w malignie świateł pożądań miłość odkrywa prawdę
tam żywe stworzenie człowieczeństwem płacze
jest jak ty – odsuń się od jego łąki ostatecznej
smutny cc haft, ścieg i koronka plus
rękodzieło katapult, arkebuzów, armat i informatyków
po wielokroć podobne do człowieka
cel w rozgwieżdżonych kosmicznych zwierzętach
one całują twoje policzki, co noc
udając smocze dziewczęta sprzed lat
zamiatasz pod dywan byle skrytobójcze bóle
zamiatasz łaknień rzęsami
jest noc prawie, twoje palmy odeszły na leże zimowe
okrutny barbarzyńca zgromadził
w koronkach żelaza i skór
błędnych rycerzy – zgonione wilki łgarstw
idź na szaniec palm pierwszeństwa i poniżenia
na szaniec miłości do twojej Julii
ona chowa się jak dziecko w wigwamie bajek
niechroniącym tutaj wśród złotych gór
pocałuj ją chociaż jak barbarzyńca nadpragnieniem
wprost z banknotu
ustami sztucznymi jak slogan
>>>
Czasy nie takie głuche i wibrujące
a ten sam nadjeżdża niebieski pociąg
patrzę w dal niestygnącą
przykładam ucho do szyny drgającej jak struna
widzę sowę pustyni zbliżającą się do mnie
od strony wstającego księżyca
tak, zupełna cisza
tak, dusza wyłaniająca się z muzycznej czerni
to nic, że nie rozszyfrowałem tej duszy do końca
to nic, że zgłębiłem jej tajemnice powierzchownie
to nic, że nie osądziłem jej człowieka – to dobrze
cóż ja mogę powiedzieć o ludziach westchnienia?
o maszynistach precyzyjnych i sowach profesjonalistkach
ja trębacz pospolity
ja klubów muzycznych nie zakładałem
ani w Paryżu, ani w Tunisie, ani w Dakarze
nie wyhodowałem sztucznej inteligencji z powietrza i śliny
nie wydrukowałem ucha w trzy de
ani mózgu w piątym wymiarze
nic, improwizacja, cisza, takie czasy
ucho własne przymarza do szyny
nic, improwizacja, spokój, drezyna mgły
nieprzemyślana decyzja, melodia na miarę ballady
czasy inne a ballada ta sama jak idea
zwierzę o kocich ruchach ciche jak sowa
stoi obok, czeka na mój koci ruch
jest już oniemiały wieczór, księżyc wzeszedł pełnią
wszystkie pomniki roślin muzycznych ożyły w solówkach
pociąg przyjechał i się nie zatrzymał, już nie powróci
tory zmieniają się w rzekę nut
znikają pod piaskiem jak rytm, jak puls
samotność prószy gwiezdnym pyłem
na głowę psychologa kowala losu
wykuwającego opinie o samotności innych
w głowach tłumnie odwiedzających kluby
szemrzące jak źródliska wielkomiejskich rzek
nie czekaj gwiazdo, uciekaj lepiej
zanim pochwycona przez nocy ptaka
znajdziesz się w jego gnieździe zaimprowizowanych piskląt
cóż ja mogę zaradzić sądom, cóż ja mogę wyjaśnić
trębacz ledwo genialny
ledwo porywczy, ledwo niedościgły
nie tak skrajny za dnia jak bezkresną nocą
gdy melodia cichnie pociąg niknie w szarości
w dali gasną ostatnie światła rampy
zabija je mgła, mgła co zabija inwencję nieba
nieba na blachach wagonów – solówkach
milczy dal i moje konkluzje milkną jak nieproszone
jedzie już inny wóz, inny rydwan
ciągnięty przez tygrysy albinosy
oto wszędzie można wpaść w przesadę
ozonowej dziury modulowanej poprawnie
dużej wprawy życzę w kolizjach sercowo-gwiezdnych skal
wykaraskać się z nich to jak stworzyć niepowtarzalny utwór
jestem w klubie sprawnych palców
miotam się od stolika do stolika
brak miejsc choć mnogość rytmów
niebieski pociąg poczynił tu spustoszenia
większe niż biała lokomotywa w Krakowie
serwilizm za barem na nic
szatniarz w Blue Note okazuje się jastrzębiem
jest dobra noc, śpi za wieszakami gwiazd
ja oceniam go nostalgicznie, ostatecznie nie osądzam
jego dusza jest nieobecna dziś
jestem rozedrgany przedłużającą się improwizacją
nie takim jak chciał odejściem do tematu
chciałbym poprosić o kapelusz
nie ma kogo, nie ma po co
będę tutaj codziennie, jutro już
wyjdę z lasu tonalnego spustoszonego na piątej alei
tam gdzie na bank rodzą się ludzie biedni
sprawny w namiętności zabiorę stamtąd zapasowe dusze
rozmienię je na alt i bas
puszczę się pędem na mechanicznym tunezyjskim wielbłądzie
z warszawską rejestracją i krakowskim apetytem na hałas
ciągle wiosłując przez pustynię metalowych brzmień,
która z lasem wystukiwanym nie ma nic wspólnego
z trąbki wydobędę w końcu zwinięty ręcznik z motywem plastycznym
skopiowanym od Miro – konduktora odwróconego orientu
rozwinę przed światem zjaw ręcznik tworzonych naprędce praw
i wzorzec mędrca w pieśni bez słów
synkopowego parowoźnika z Samarkandy
>>>
To czekanie
jest przerażające?
więc powiedz –
nie czekajmy już
płyńmy ku światłości chwil
otwierając oczy
w przyszłości spojrzeń
na obrazy naszych
kosmicznych pragnień
ostatecznych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Skąd wiesz?
co wiesz?
jak wiesz?
kiedy wiesz?
dlaczego wiesz?
po co wiesz?
Który wiesz
Jesteś
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Czas jest jak umieranie
a twój czas miał być narodzinami
po śmierci jest życie to fakt
podczas gdy czas
już nie istnieje
więc twoje narodziny gdzie
ty już wiesz?
nieśmiertelny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Mówią, że ojczyzna w potrzebie
by usprawiedliwić kolejną
wywoływaną wojnę
a ty –
nie bądź ani austriackim obrażonym cesarzem
ani jego rozprzężonym wielonarodowym wojskiem
nawet czeskim Szwejkiem pośmiewiskiem
nie przysięgaj potęgom ziemskim na wierność –
w krwi przelanej darmo
w odrąbanej bezmyślnej głowie
na oblicza tyranów wykute w kamieniu
na chromych weteranów morderczych imperiów
na zdeprawowane dzieci pułku
tylko samemu sobie
na wierność sercu
bo to ty jesteś w potrzebie
najbardziej
gdy ojczyzna cierpi
prawdziwie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Którejkolwiek bym nie spytał
ta zawsze odpowiada –
dotyk, postaw na dotyk
nie na słowa
nie pytaj już
nie mów
nie odpowiadaj
nie milcz wymownie
dotykaj ciszy
duszą w niszy
dłonią w głuszy
wargami w manowcu
ideą w eremie
okiem w sezamie
dotykaj lepiej
dotykaj mnie
twój skarb
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zanim dolecą strzały
zamknij okiennice
zanim zamkniesz okiennice
zamknij oczy
zanim zamkniesz oczy
ukryj w dłoniach uśmiech
strzały dziewczyny z naprzeciwka,
która właśnie pomachała do ciebie ręką
lecą już tutaj
na twoją zgubę
>>>
Ból jest sondą duszy
jak rozkosz pochodząca z ciała?
ten samopoznania skarb
kamień drogocenny
kosztowny olej nardowy
ból co nęci i zniewala
nawet nie tyle pątnicze serca
patrzące ze szczytów na uczucia
i namiętności, popędy i porywy
zmierzające wprost w przepaście niezaspokojenia
nieokiełznane świadomością w świecie muz,
co niezliczone troski niekończących się dni i nocy
niosą jak wiatr duszę ku wiecznym przestworom
przez dmuchawcowy świat ulotny
na zmartwychwstanie
przez rozedrgane, niepewne, sypiące się
kombinacje budowli zmysłów
ku wierzejom niedostępnych dla nich śmierci
światów otwartych i zewnętrznych jak kosmos
samopoznania niekończącego się
nieistniejącego w wymiarach bytu duszy
ten ból ciała pozwala
na mistrzowskie przebycie labiryntu tortury
odkrycie głębi samego życia
>>>dscn5790f
Śnieg skrzy się iskierkami
i faluje płomieniami zjawiskowej aurory
na powierzchni ludowej zaspy
zmrożonej tchnieniem kryptoniżowej zagranicy
i zamiecionej śmiercionośną inwazją tumanu
ciepłe miejsce wycofuje się
do górnej polskiej zagrody
usadawia się przy domowym ognisku
widnokrąg zorzy pozostaje czasokresem
emanacji braterskiej fali
zniewalającej kolorem i zimnem
do siebie przytulonych
w pieleszach
rozkochanych ludzi
ciepło jest swojskie a wód zmrożenia
na szlakach ciężarówek i jeleni
są drogocennie obce jak
subarktyczny wiatr raniący jednakowo
każdego zaplątanego w kolce róży
dramatycznie wystającej
spod śniegu onego,
co jak kompres ogrzewa
pulsującą resztką sił australnych
krew tutejszego zabliźnionego bliźniego
i jak gwiazda betlejemska prowadzi
owego wymierającego
zielonego polarnego niedźwiedzia
>>> 
dscn0425f
Jar gęsi –
przechodzisz przezeń
w oszałamiającym hałasie
surrealistycznych wizji
jesteś oszołomiony skojarzeniami
i przebudzony
a już myślałeś, że ktoś
uśmierca twoje sny
zmiany drugiej
a już myślałeś, że ktoś
uśmierca ciebie
zagubionego w labiryncie nocy
Krzyk gęsi –
ty zapamiętałeś na zawsze
dla ciebie zbawczy
– życia świt kapitalny
jak twój Brennus i Brutus
krzyk złowieszczy
skrytobójczo bezgłośny
– jar śmierci
>>>
dscn1543f
Pytasz czy znowu zaboli?
cóż za dziwne pytanie zadałaś
jest wieczór jak sen
każdy taki wieczór musi boleć
a jeszcze z tobą wątpiącą
same pytania twoje bolą
cóż, widzę że zapomniałaś mnie już
a jak zaboli, gdy zobaczę cię znowu
rano na jawie
ech, ech
po to by za chwilę cię stracić
na cały dzień
>>>
dscn0375f
Słońce nie jest demonem
Bogiem też nie jest
człowiek, który stąpa
po jego promieniach
demonem bywa
a Bogiem staje się tylko raz
>>>
*Jam lekarzem*
Jam ci lekarzem siostro
bądź w centralnej przychodni w Koluszkach jutro
postawię diagnozę i wygrzeję szałem
siostro bolesna zakutana w czułostek chustę
jam ci w berecie komandos zaprawiony
czuję kaszel, gdy zaczynam bojowe przemowy
duszący mnie i nieobcy tobie
choć nie jestem zdrów jak pająk krzyżak
bądź w samych Koluszkach jutro
i tak przybiegnę kłusem, stępa i rysią
będę z moim zwierzęciem z wieczora
postawię ci bańki i pijawki na ciele całym
najbardziej narowiste zwierzę napoję w twoich syropach
i przywiążę do łóżka bandażem
bo jam ci lekarzem radykałem
zrozum to siostro bolesna
klęczę sam nieuleczony,
żeby to potwierdzić przed twoją
rozgorączkowaną osobą
>>>
*Ingrediencje*
Ingrediencje w Watykanie
a tort w Polsce sanktuaryjnej
jest święty czas przemian pór
są okazje dla miast oddanych
są Dzierżykraje na krańcach świata
i ludożercy w orbicie Watykanu
trzeba iść z żywymi, którzy pozostali
i zasieki historii burzyć
podzielić się tortem z pobratymcami
Kainami, co zbudowali wieże bałamutne
oblężenie języków, tak, tak
ingrediencje są ważne
zaczerpnij je w kurii
trzeba z żywymi naprzód iść
tymi, którzy pozostali
jesteś ocelotem porohów
jesteś okapi zakopiańskim
w Witkiewiczówkach
a regionalizmy są siekierami, piłami, cepami
i sierpami
ingrediencje księża przyniosą
w stułach na kresy zakazów
i monolitami znaczone inne wiary
>>>
*Iskra imperium*
Jestem z niebios wzięty
strącam z tronu nieświętych
przywódców albionów wszelkich
depczę takie albiony konglomeraty
z widma, z pryzmatu, z halo
z cienia w aureoli tęczy
jestem z niebios wzięty
albion zimowy otaczający zakopane miasta
wydobywam filmami i malowidłami
z zadymionych zochylin
na pustynny świat
moje dzieło artystyczne
wykute w orzechowym drzewie wiewiórek
śpiących w Syberii albionie politycznych zamiarów
pogryzam podziemne arachidy jak one
olej uwalniam dla niebiańskich myśli
oto ja szczwany lis a jakże rudy
oto ja po chwili cała płowa zwierzyna
oto ja na pustyni okapi w fatamorganie
wzięty z aureoli śnieżnej na szczycie Elbrusu
dla wielu
z niebios zszedłem w tę zimową noc
po legendę mrozu
legenda ukryła się w wiosce syryjskiej
a Syria już zagraża tylko samej sobie
moje halo górskie jest świętym znakiem
nawoływaniem legendy prawej
jak wybranie człowieka bez słów
do czynienia dobra Kurdom,
Herulom, Estom, Bojom i Delawarom
moje ziemskie skrzydła jak śnieg białe
moje ziemskie loty ciche jak lodowiec
a góry moje wysokie ałtajskie
co mi z wami jednoczyć się każe?
w tęczy siedzibie mojry
zakopanych ludów czekających
na iskrę imperium, która wyjdzie z Polski
>>>

2016

Posted: 01/03/2016 in Wiersze
http://virtualo.pl/ebook/piotr-zaplakal-i228407/
 
>>>
„PIOTR ZAPŁAKAŁ” – 2016
https://allegro.pl/piotr-zaplakal-alek-skarga-i7456151617.html#thumb/1 
 
*Niezastępowalni wiosną niezastąpieni*
Jak przeorana łąka kwieciem niezastąpionym
dusza niezastępowalna w błocie wiosny sumieniem się goi
i snu łanem różnorodnym wielobarwnych zadośćuczynień
wolnym przyszłowiosennym antywojennym
a serce zsiniałe bieleje nie pleśnią cierpienia
z odrzucanych nieodwołalnych słońc
lecz zawilcami afektowanej populacji konieczności w podszycie
na maskach struchlałych braci z elit śródleśnych
odradza się pąs miodunki armijnej
piastunki prawie skończoności walk sezonowych
tak jak mak śmiercią niezastępowalny
czysta krew wytryśnie kiedyś wprost w wiersze
to pewne
>>>
*Moje zmaganie ze słońcem*
Zapragnąłem powstrzymać słońce – skąd ta myśl we mnie się pojawiła nie wiem
zapragnąłem wyruszyć na spotkanie dominującego zniewalającego słońca
wynajętym statkiem kosmicznym, aby zdmuchnąć słońce jak świeczkę, z bliska
ze startem nie było tak źle – podobnie i z samym lotem po trajektoriach zniewoleń jego
naśladowałem laureatów i zdobywców nagród filmowych nadęć, pracowałem ciężko
obsługując urządzenia pokładowe, projektując i planując nawet w wolnym czasie
365-ty buntu dzień myśli w sił solarnych kajdanach
przed oblicze bożyszcza słońca dotarłem tuż przed samą śmiercią ciała
mogłem jeszcze zaobserwować to, co widywało się dotąd podczas wielkich zaćmień
z otwartego luku chlusnąłem jeszcze wiadro wody i nadąłem policzki, aby po chwili,
jak Boreasz wyrzucić z siebie całą ściśniętą próżnię ziemskich zmagań,
te tornada niespełnień gromadzone we wnętrzu każdego człowieka przez lata
słońce spaliło wodę i wiadro, spaliło moje ciało razem ze statkiem kosmicznym,
spaliło owo westchnienie, chuch, dech, oddech ludzki ostatni, spopielając go na wargach,
czego można się było spodziewać przecież, i to czyniąc jedną jedyną najsłabszą protuberancją,
ale myśl pierwotna pozostała i pozostanie nietknięta w nieskończoności ducha,
i tak ona jedyna moja, właśnie tam, nad dominatorem każdym okaże się zwycięzcą
>>>
dscn0786f
Jestem skromnym
świętym ptakiem
unoszącym się ponad Polską
od tysiąclecia z górą
a teraz już nawet
hieroglifem odkrytym
na berlińskim murze
powtórzę –
jestem skromnym
świętym ptakiem
polskim znakiem
odwzorowaniem wolności
na berlińskim murze
jak Jaksy brakteat
>>>
dscn0316f
Powiedz, że to prawda, że łzy to skarb
nie skarż się, powiedz niełamiącym się głosem,
otrzyj łzy, powiedz
– łzy są okupem odzyskanej wolności
to twoja eksterioryzacja
ja nie stoję nad tobą
jak kat nad dobrą duszą
nie czyham na nie
mróz zamieni je w całe kontynenty
a może nawet w galaktyki i ciała niebieskie
takie jak kiedyś, gdy bawiliśmy się
w wojnę światów, a ty nie chciałaś być
Afryką ani Merkurym tylko Neptunem
a ja gwiazdozbiorem Wielkiego Psa tylko Ameryką
był środek lata
twoja sukienka stała się całkiem mokra
sami na planecie tortury
trzymaliśmy wspólnie patyk wbity w ziemię
jak dźwignię akceleratora
oparci o siebie, przytuleni w Dolinie Śmierci
nie wiedzieliśmy jeszcze czy wystartujemy
szeptałaś – powiedz, że jest jakaś nadzieja
na zestalenie, na zjednoczenie, na wielki mróz
a ona była w tęgiej minie kapitana,
gdy pociągnął dźwignię i ruszyliśmy
płakałaś ciągle w moich ramionach
niech Bóg nas prowadzi na Trytona
tam łzy zamarzną, uleczysz duszę i oczy
dostrzeżesz mnie wyraźniej stojącego obok
nie jestem kosmicznym fatum
chociaż wyglądam jak asteroida
jestem elegią gwiezdnej wolności zaledwie
przeżytych dni, przeczutych sposępnień
przegranych gier w te wojny światów
ty jesteś moim okupem a ja odwiecznym ukojeniem
choć nie mam już dla ciebie łez
tak cudnych jak rosa widzialnych bytów
odpadły jak sople z powiek, gdy patrzyłem
jak odlatywałaś z kapitanem wieczność
odpadły od oczu, od twarzy, od życia,
które zapadło się w moją jaskinię
miłości pangalaktycznej, ponadcielesnej
w całym Uniwersum nie ma już nikt
takich jak twoje diamentowych łez
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Piękny sen nad Modrym Dunajem
smyczkiem posługujemy się jak rybą
zbliżamy się do Park Prater
z zegarkiem za dolara
piękny sen nad Modrym Dunajem
kopią już się nie posługujemy
kręcimy największą karuzelą dziejów
Turek wciska nam kolejne podróbki
na Mexikoplatz
karnawał oszustw trwa
piękny sen nad Modrym Dunajem
do Mohacza odpływamy by ratować Belgrad
ani przechodzonych aut ani śladu Turka
w Strigionium Szczepana strażnika rzeki
Kingi i Jolenty różańce wymieniamy
piękny sen nad Modrym Dunajem
kamienie spławiamy spod katedr
Batavis, Vindobony i Aquincum
z Carnuntum przez Gerulatę
do Seksaginta Prista
potem same toczą się
przez Razgrad do Warny
a tam razem nimi
Król Władysław rzuca się w wir spraw
nie chcąc być na dnie historii
i wstrzymuje jej bieg
przez to Morze Czarne wylewa
i mamy potop turecki zupełnie obcy
piękny sen nad Modrym Dunajem
zanim Kozacy zakołaczą do bram Stambułu
złupią i Warnę
nie zechcą im otworzyć
– to wielki błąd strachu
czajka staje się jaskółką
piękny sen nad Modrym Dunajem
chociaż cesarz zbyt światły
zlikwidował niektóre klasztory
i przywileje imperium
wpływamy na losy marzeń
gdy Janczarzy z kapeli Ivanoviciego
zawodzą po przegranej potyczce
zdobywamy za pierwszym podejściem
i Wiedeń i Stambuł
Morze Czarne jest modre
krew osiadła na kamieniach
dusze kupców i rolników tańczą walca na falach
zwycięstwo lud północy
wydobywa z piersi i pieśni
a my pierwszy raz oglądamy
perfekcyjny bazar owocowy
ryba i smyczek Turków niewolą
>>>
dscn5593f
Ten śnieg jak ewokacja
i niegdysiejsze odejście przyjaciela
na bezpieczną odległość
poza zimy poprzednie
bezpieczniej w zaświatach?
bezpieczniej pod całunem?
– czekam w bieli – usłyszałem
– śpiesz się
co szepczesz – wietrze wigilijny?
– co szepczesz?
śpiesz się dziecino narodzona
śpiesz się pasterzu i królu
śpiesz się mój uczniu –
usłyszałem
przyśpieszone bicie serca
mojego własnego serca bez krwi
pod śniegiem
a głos przyjaciela był
wiatrem świszczącym w tarninie
gdy w kominie odezwało się echo
– czekam
strzepnąłem z siebie śnieg
– patynę życia
narodziłem się na nowo
>>>
Czas oderwać się od Trójcy ubogich
modernizm oto wyzwanie światłych
zbrojnych w otwartości imperialne trójzęby
nieznoszące sprzeciwu
czas poderwać się ze stadem brodzącym bez celu
w sejmach studiach uczelniach
polecieć jak szarańcza pocisków granicznych
do kraju pobliskiego
na pierwszy kongres międzynarodówki bogaczy
a potem?
potem rozbić się o okrwawioną skałę trój jedni –
wolność równość braterstwo
w przebraniu sędziego trójpodziału
jak Piłat skazać kogoś porządnego
dla możnych świętego spokoju
trójnóg jego symbolem – rzymski
cyniczny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zatarg z komputerem
takie tam
małe poprztykanie
i nawet ani głupich bajek ani dziecięcych gier
mu nie wypomniałem
może niepotrzebnie wypaliłem mu płytę
i sfajczyłem zasilacz
uznał to za zamach
za wyłupienie oczu
ani wpisów ani komentarzy – tak?
dobrze! zwiewam, pa!
Zatarg z komputerem jednakowoż
rozchmurzył moje czoło
rozwiał mi włos
rozszwędał mnie na wstecznym
wpadłem do Baru na Stawach
na jednego studenckiego
gdy wyszedłem bez Hnatowicza i papierosa
postanowiłem, że już nigdy
nikt moich popiołów myśli
po jakimkolwiek blamażu
nie rozsypie byle podmuchem dąsu
nawet niepoetycka maszyna
>>>
 
Gdy słońce Róbta co chceta
wzejdzie znowu w Kostrzynie
Brahmaputra z MO do tłumu tako rzecze –
czas zacząć letnie sporty potakiwania
udawania dyscyplinę rozwijać
i przywdziać perukę ptaka głuptaka
sowę zmienić na dudka
pelikana zamienić na flaminga
gdy ciemne harce jeszcze nie dominują
minut poobiednich sensu
można skorzystać z przebrania
i ukryć się na tle nieba w chmurach wylewnie pustych
czas zacząć chodzić w butach zamszowych
w Rogera z Byrdsów nieco letnich okularach
chociażby przez jedną bezgwiezdną noc
a dla flamingów wystarać się o sadzawkę
dla nich czas tortury już minął bo wszystko przemija
mogą głowy wysunąć spod kuprów
ostatnie ich twórcze jęki zagłuszone zostaną przez
nowej ery tuptające dzieci-ptaki bulgocząco-brodzące
prawie tańczące jak Eurydyki wojny w Wietnamie
nieistniejące
>>>
dscn0444f
Spróbuj zanurkować w wazonie
pełnym wody i ściętych kwiatów
albo w kominie pełnym dymu
coś odnaleźć dla siebie lub siebie
coś jak przenicowane zakrztuszenie się
sobą
pomyślałeś o tym – już wiesz
oddech wewnętrzny – tego ci potrzeba
twoim sprzętom też
twoim książkom i zwierzętom
nawet twoim oczom i wargom
przenicowane zakasłanie
na dnie dzbana
albo w kominie pełnym dymu
wykrztuszenie zachłyśnięcia sobą
wchłonięcie onych spazmów w próżni
Jak bibelot prawda o tobie w twoim domu
i ty lekko zgarbiony w fotelu
z unoszącą się pod sufit piersią
i opadającą jak wodospad kwiatów
wystraszony myślami
o ostatnim oddechu w sobie samym
przenicowanie ducha, tak
raczej tego ci potrzeba
>>>
dscn0135f
Tęskniąc za niebytem
w chwili załamania koniunktury
dochodzisz do konkluzji –
posłużenie się antymaterią nic nie da
to nic nie zmieni
przeorałeś już niebo swoim duchem i ciałem
ogromna koleina wyżłobiona w hadronach zachwytu
wyrwa w chmurach jak elegia bólu
nic tego już nie zabliźni
niebyt po fakcie bytu
tylko przyciągnie żyjących innych desperatów
depresjami zmienionymi w fajerwerki astralne
atrakcją kosmicznej katastrofy twoich łez
i ta ostatnia kładka krwi zostanie zerwana
pod ciężarem obserwantów najlichszych
przebogatych w doznania
Tęskniąc za ucieczką do gwiazd
w chwili załamania dekoniunktury
nie wypełnisz mojry odwiecznego trwania
w boskich koleinach ludzkiego bytu,
które przystoi właśnie herosom czasów
humanocentrycznym zmianom materii i energii
w kolejnych odsłonach ekspansji
rana na niebie to jednak
nie rana twojego całego życia
tamta nigdy się nie zabliźni jak ta
po pęknięciu serca w uniesieniu
Pulsar twojego cierpienia
zachwyci jak byt odwieczny
a tęsknota za nim
stanie się energetycznym tłem uniwersalnym
światłem z Faros
dla rozpaczliwie szukających drogi powrotu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
To bolesne czekanie nie daje nic
tylko złudzenie celu
widzisz ciemną gwiazdę strachu
tam gdzie nie ma nic
widzisz kasandryczną przepaść czasu
tam gdzie nie ma nic
widzisz epizodyczne śmierci
golemów swojej przeszłości
tam gdzie nie ma nic
podejdź do krawędzi czekania
i skocz w jego gargantuiczną czeluść
przekonaj się wreszcie,
że ty sam jesteś w nim
bez celu i aureoli
i więcej nic
posłuchaj swojej Galatei
– nie czekaj, skocz
>>>
dscn0931f
Ten system nie jest jeszcze
stworzony
ależ tak, wymyślony jest oczywiście
to nie są jakieś mrzonki
pochyl się tutaj
spójrz na te notatki i szkice
na tę kilkuwymiarową wielobarwną mapę
ten system jest kompleksowy
całościowy – rzec można
– ostateczny
ty pewnie powiesz
– nic nie jest doskonałe
ale ja ci odpowiem
– mylisz się zebro
system jest wymyślony
i jako taki jest
no, no – oczywiście:
doskonały
popłyń ze mną jego nurtem
to nurt prawdziwej filozofii, która
zawsze wymywa z błota, oczyszcza,
unosi człowieka
to system nieskończonej poezji, który
patrzącego ledwo nigdy nie zawiedzie
stwórzmy go razem wreszcie
teraz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Gdzie jesteś wolności nasza?
za nocy parowem?
za słońca płotem?
za samolubnym murem?
za grobem, celą, agencją?
za szmatławą gazetą?
za pustym konfesjonałem?
za telewizyjnym obłudnym studiem?
za splugawionym biurem?
za sądem sprzedajnym?
za naukowym plagiatem?
za zmanipulowanym głosowaniem?
za zdradzieckim triumwiratem?
za burzy nadciągającej echem
– grzechem, grzechem, grzechem?
tak kochani, jestem za waszym grzechem!
>>>
dscn0100f
Skrzą się gwiazdy
Księżyc puchnie skostniały
mgławice przenikają zero bezwzględne
niepodważalne
pędzą w nieznane milczące miliardy
ukryty w łopianach z lodu i szkła teleskop
mój teleskop oczu, myśli i wyobraźni
wyłapuje ślady nielicznych kosmitów
śmigających skośnym lotem ku Ziemi
świecących jak robaczki świętojańskie
jak aerolity płonące
jak iskry z lokomotywy pędzącej
przez centralną magistralę Mlecznej Drogi
giną w mojej dłoni
pochwyceni tuż nad ziemią
zamilknę i ja
z miliardem wizji w łopianach
z garścią neutronowej dziwnej świetlistej materii
kosmici to rozpoznawalna energia serc
żywych ludzkich serc,
które samotnie przemierzają Wszechświat
czasem wydają się malutcy
jak iskierki, robaczki i kwarki
zamilknę dla nich
>>> 
*Prawie Miltiades*
Znowu zabolało
trener powiedział, że tak musi boleć
potem kolano nie wytrzymało
trener powiedział
– nie nadawałeś się i tak Miltiadesie
zrzucę cię ze skały na oszczepy
to prawie nie będzie bolało
albo bolało zbyt długo
tak jak więzienie nie dożywotnie całkiem
mój trener wspaniałomyślny ufa sile
ufa wysokości
ufa szybkości i odległości
pochodzi w ogóle z Ufy
Achajem został niedawno na przymusowym kontrakcie
no to i jego bardziej zabolało,
że utracił ojczyznę ogromną jak kontynent
jak ja kolano prawie
trener wyrzekł te słowa
– ojczyzna w potrzebie Miltiadesie
to nie słabeuszy czas
i kazał mnie jednak zrzucić
na te oszczepy Uralu hut
złapali mnie usłużni kagebowcy
z Laodycei-Moskwy i Sparty-Samary
i jak olimpijczycy cisnęli mną w dół
pełen talku cnót greckich na sobie – przeżyłem
chlamida hoplity jak lotnia,
jak żołnierski płaszcz uniosła mnie
ponad wszelkie państwowe egzekucje
spuściła z niebios fizycznej siły do ducha Marymontu
zamiast do Maratonu
>>>
 
*Łuski*
Skomponowany z nutek łusek
euforyczny trynitarny wstęp do oratorium
zagadkowe zakończenie wstępu rybie
wybulgocze? wybrzmi? wybrzmi?
wybrzmiało!
 
Zagadkowa jak nastawa ołtarzowa
średniowiecznego kościoła po barokowej przebudowie,
który jak zaginiona arka zniknął na dnie jeziora
powstałego dzięki słusznej tamie
nowych czasów jutrznia ciemna
responsorium hymny lamentacje
 
Rybie łuski wypełniły
stele i ławy w prezbiterium
razem z ich nosicielami
zafascynowany podwodnym brzmieniem oratorium
nie zauważyłeś nawet,
gdy rozpoczęła się druga część
i młoda dziewczyna usiadła obok
tak jak ty w samych wodorostach
rozpromieniony uśmiech ci posłała
ukazując śliczne białe zęby
 
Nie zauważyłeś nawet
przegapiłeś rozpoczęcie trzeciej
części oratorium
tylko wstęp utkwił ci w pamięci
i ta dziewczyna łaskawa
średniowieczne postacie świętych zszedłszy z nastawy
podpłynęły jak muzyka do was
i ty i dziewczyna zrozumieliście przesłanie muzyki
 
Podajecie sobie wszyscy ręce
wypełniając prezbiterium domu modlitwy
kręgiem uduchowionych podwodnych zjaw
w przezroczystej toni bazyliki
na samym dnie wieczoru,
który niespodziewanie wybrzmiał jednością
finałem niemego potopu
jak jego fala uniosła wszystko modlitwa bazyliki
by łuski mogły spaść z oczu niektórym
>>>
dscn0895f
Gdy przemierzałem rajski ogród
zrozumiałem w zachwyceniu,
że wszystkie jego kwiaty są moje
gdy zawróciłem do wejścia
i szedłem po swoich śladach
rzeczywiście te boskie kwiaty
łasiły się do mnie jak koty
biegły za mną, podskakiwały, nawoływały
jak za przewodnikiem z sezamu piękna
obok mnie i za mną truchtały
wskakiwały mi same na ręce
przytulały do policzków i lgnęły do piersi
W bramie wschodniej
odsunąłem je delikatnie od siebie
ułożyłem do snu jak dziatwę
zasypiające uniosłem do warg
pomyślałem nawet
aby skomponować artystyczną ikebanę
z nich i z drobnych zwierzątek rajskich
na wypadek niezbyt człowieczej śmierci
jednak wyszedł mi tylko przeobfity breughlowski bukiet
pasujący idealnie do drewnianego wazonu serca
uwierzyłem w ich przywiązanie do końca
i oddanie moim salonom mód
wróciłem z raju wprost do przymierzalni smokingów
zbyt wielkich na jeden kwiat
z bukietem w butonierce
>>>
Niekantowskie dyskryminacje podległych rabat
powszechniejsze na ziemi publicznej jak niebo
oto paradygmat z Królewca
wzięty żywcem niezbędny
pytają – co sądzisz o czerwonej drodze kwiatów?
odpowiedz póki nie jest za późno
póki nie zakażą ci w ogóle mówić
o kwiatach
choć wiesz, że są zbyt poprawne i naprawcze
nie tak jak kantowskie zeschłe liście
co natenczas już znaczą niewiele
oczy w nich ukryte o wiele więcej
jak paradygmat dogmatu publiczności
odnogi prywatnej drogi
wędrowiec wie jak się idzie
kwiat wie co ma począć w lecie
droga nie wie
pytają – ale czy ty wiesz co sądzić
o drodze kwiatów?
jeżeli wiesz to powiedz
aby nie było za późno
w miłości i nienawiści do siebie
znów rodzi się kantowska myśl
powstaje nieludzkie pojęcie
zabiegaj o dedyskryminację
podległych szans w zapachach lata,
które ściga cię w każdej alejce
szkicowanej uczuciem
potem nie pozwolą mówić o niebie
potem nie pozwolą mówić o kwiatach
potem zapomnisz o tym kim jesteś
potem nie pozwolą ci pamiętać
chociaż kwiaty z nieba spadać będą zawsze
to może być rzeczywiście dogmatyczną przeszkodą
dla nich zdeterminowanych, którzy mówią –
z deszczu wzięli się ludzie i ze snów
a ty skąd – z samego nieba?
– nie rozśmieszaj ludzi
tą swoją świetlistą pewnością lilii
>>>
dscn0148f
Mogę wiele powiedzieć
o tych rękach, które
ściskały mnie za szyję
ledwo uszedłem z życiem
ledwo złapałem oddech
odtrącając te kleszcze stalowe
mogę powiedzieć do kogo te ręce należały
mogę długie opowieści snuć
o tym, jak umierałem w spazmie
o wizjach jakie się pojawiły
w mojej głowie pozbawionej tlenu
żyję jednak
żyję i oddycham
rozmasowuję posiniaczoną szyję i kark
piecze jeszcze
jeszcze policzek drga
jeszcze oczy rozbiegane
szukają punktu podparcia
jak myśl – piedestału
dla człowieka z błota
mogę już myśleć – to najważniejsze
mogę określić cechy istoty,
która chciała mnie pozbawić życia
oddycham wreszcie swobodnie pełną piersią
jakbym był w raju sam
zaraz po zwolnieniu ucisku
po wyszarpaniu swego ledwo tlącego się jestestwa
z rąk bestii
zrozumiałem, że to były ręce
zwyczajne, delikatne, blade
pokryte taką skórą jak moja
z tymi samymi bliznami z dzieciństwa
a jednak
zaciśnięte na mojej krtani i grdyce
były jak szczęki rekina
i były to ręce martwe
to własna wewnętrzna śmierć
dusiła mnie przez chwilę
wyrwałem się jej
i odepchnąłem ją od siebie
dzisiaj mogę wreszcie opowiedzieć o tym
bo język i oczy posłuszne są woli
a wola tkwi we mnie głęboko
– wola przetrwania
Mogę wiele powiedzieć
o tych rękach, które
znałem od urodzenia
lecz nie pouczył mnie nikt
jak złowieszcza siła czai się w nich
nie domyślałem się, nie przewidziałem,
że mogą być użyte przeciw mnie
– jak wszystko co człowiecze
jak moja wolna wola nawet
Strzeżcie się własnych rąk
bacznie je obserwujcie
niespodziewana śmierć w nich czyha jak wąż
gotowy na jadowy atak
spisujcie swoje spostrzeżenia
– rachunki sumienia
>>>
dscn0526f
Roztrzęsiony obywatel Juncker
roztrzęsiony sędzia
strzelają do siebie
niecelnie
roztrzęsiony obywatel Trump
roztrzęsiona piosenkarka
strzelają do siebie
niecelnie
roztrzęsiony obywatel Putin
roztrzęsiony dziennikarz
strzelają do siebie
niecelnie
komuż komuż komuż
władzy
roztrzęsionej przysługa?
ludziom świata?
ludziom strachu?
>>>
Sunplus
Lawina boskich dźwięków
runęła na mnie
z wyżyn harmonii samej
jak Karłowicz
uśmiechałem się nawet
widząc symfonii poemat w słońcu
nad sobą jak burzę
w prostocie zasłuchania
zawahałem się przewrotnie
więc osłoniłem głowę i uszy
tak zginąłem w tej lawinie
nie byłem przygotowany
na ciężar górnego nieba
boskość i nieśmiertelność muzyki
wyraża się wyłącznie w dźwiękach
a nie w lękach
to fakt
jak śmierć sama
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moja nocna zjawo zaspana
w uchylonych drzwiach telewizora
osobowa i kobieca
przytruchtałaś po moich powiekach
w nocnej koszuli z pajęczyn
księżyc – pająk mi cię objawił
w stołowym sadzie elizejskim
bosa stąpająca na palcach
westchnieniem przeniosłaś się
na łąkę posłania ukwieconą satynowymi snami
wyszeptałaś moje imię do księżyca jak modlitwę
i załkał nagle tuż po północy
przebudzony wyciągnąłem rękę
pogłaskałem go delikatnie po ciepłym policzku
on zniknął za chmurą w utuleniu
a na mojej dłoni pozostała
cała jego wzruszenia świetlistość
>>>
dscn0046f
Kasta społeczna jest jak narośl na drzewie
obca jemioła lub huba
ubogacająca drzewo aż do
upadku z wysokości
jego miazga przerośnięta korzeniem bestii
kora oblepiona miąższem kosmity
wygląda świetnie przedśmiertnie
Kasta społeczna jest jak muślin
zawsze przyodziewa strojnie
do kompromitacji papieża
lub jak szorstki wór zwisa
kompromitacją z butnego króla
Kasta społeczna jest plastikowym wielorybem
płynącym przez podwórza familoków
strzelającym kolorowymi fajerwerkami
do głodnych dzieci pod ścianami
siedzących na pierzynach
z garnkami na głowach
wieloryb kiedyś bogaty w tran
dziś sztuczny zgniata dzieci niezbyt chybkie
nawet goni je uciekające w paskowych dresach
zdezelowanymi zardzewiałymi bmw
Kasta społeczna mierzy się z katedrą państwa
stając na palcach by dorównać
gangsterom i hochsztaplerom wszelkiej maści
zbudowana tylko z drewna przedmieść
udaje bogato zdobiony wiekopomny zabytek
i zostaje przeniesiona do centrum miasta na dłużej
by ubogacić krajobraz jałowy
Kasta społeczna potrzebna dwojako
by pokazać końcową nędzę ludowładztwa
i wolność zabijającą wszystkich jednakowo
Kasta społeczna rodząca się w każdym mieście
to mafia jak każda inna wcale nie ekskluzywna
wytłumaczenie jej pożytków jest na stronach Kapitału
namacalne lecz pożytki nieosiągalne
i jak jemioła nie przynosi szczęścia nikomu
nawet sobie obsychając u żyrandoli
>>>
*Cud techniki*
Taka klapka i przycisk
bolec i guzik
mini urządzenie z zakówką
ultrakroplomierz automatyczny
procesor z diodą wibrującą
ikonka i enter
peryferyjny dyskretny interfejs
ratowniczy robot z dźwignią
spolegliwy humanoid z tytanu reagujący na bodźce
troll jak prąd z państwowej elektrowni
internetowy robak biegle znęcający się nad
publicznym pochwaleniem dobra
taki zmysłowy manipulator podręczny
społecznego inżyniera
taki cud techniki
umożliwiający publiczne polubienie najpodlejszego zła
radośnie akceptowalne przez większość
razy 100K
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Znakiem mego wyzwolenia jest
pajęczyna dźwiękoszczelna
ja wierzę w pająki,
a jakżeby inaczej,
skoro sam nim jestem
spięty ale szczęśliwy
niezależny już poza siecią
to właśnie ja przędę teraz dziejowe sny
by złowić wszechburzę wolności
o, już chyba szamocze się pochwycona i szaleje jak ćma
posłuchajcie tego jej hałasu –
nie słychać nic? no cóż!
skoro się rzekło – pajęczyna dźwiękoszczelna
no cóż!
to już nie nasłuchujcie
snem żyjcie
>>>
Za stołem ofiarnym nowoczesna kraina żyzna
rozciągnięta jak okiem sięgnąć po horyzont
pasą się tu tłuste byki na pastwiskach
dzikie konie i roboty biegają stadami
łany zbóż , winnice i kominy elektrowni złocą się w słońcu
leniwe rzeki płyną mlekiem, miodem i ambrozją
do delt mega polis drapaczy chmur na mocnej depresji
stół ofiarny ustawiony na wyniesieniu
na odkopanych kamiennych stelach
Nimroda dwudziestego pierwszego wieku
zbudowany przez mędrców
nie dla maluczkich i prostaczków
a dla władców świata
obfitość natarczywych, nie znoszących sprzeciwu myśli
nakrywa go jak obrus
i skrapia jak hysop poznania
absolutu ciała
na rozkaz gromadzą się nad nim chmury białe
stopniowo ciemniejąc kłębią się coraz bardziej
jakby burzyła się krew wykluczonych grzeszników
rozlana w przestworzach intelektu sięgającego po boskość
wysokie trawy falują jak morza
dotknięte wiatrem niezaspokojenia w trwaniu
gromadzą się wokół półludzie i półzwierzęta z arki Ziemia
jak wieść niesie ofiara się dokona
z najśmielszych myśli człowieka
przylatują duchy z twarzami piorunów
sprawdzić co się dzieje na deszczowym padole łez
surmy zwołują, heroldowie głoszą, ofiara się dokona
z najśmielszych myśli człowieka
przy ołtarzu ofiarnym są już burze i zorze
są słońca zaćmienia i księżyca pełnie
są mórz przypływy i wybuchy wulkanów
powoli drga ziemia w dolinach wiarą niezasypanych
schodzą lawiny kamienne z gór wybaczeniem niezrównanych
tsunami doskonałości wylewa i pędzi przez płaskowyż
lawa czasu z rozerwanej ziemi wychodzi mu na przeciw
dotykają ofiarnego stołu bestie harmonii i zrozumienia
strażnicy cywilizacji żywiołu ego
patrzą z napięciem w otwartą księgę zagłady
w ogłoszeniowy plakat dobrobytu
z niego też się dowiemy, że
ofiara z najśmielszych myśli człowieka się dokona
żertwy z owocu żyznej krainy wiedzy
człowieczej wolnej woli bez bojaźni pierwotnej
dla bytu i jednego wiekuistego słowa – pełnia doskonałości
z myśli zwykłego człowieka? nie!
cezara, szacha, cara, króla świata
niekwestionowanego przywódcy i mędrca
najzuchwalszego i już uznanego w pełni za Boga!
gdy wybuchnie i spłonie ta żertwa
tak wolność tu ostatecznie dokona żywota
>>>
obraz-526f
Najpierw lekkie obrazy pustyni
i piękne zapachy skał
potem osad warownych oszałamiające miraże
mieszkalne nadzieje dąbrów
drzemki jak słodkie owoce dębu
zapraszający byt Nieba
czarnego kosmosu wątła nić
ty znikąd
ja znikąd
dążyliśmy jak komety z Babilonu i Petry
sprzeczne paradygmaty
jak kozły pustyni
wśród spragnionych owiec
i wielbłądów w oazie
moja laska i czapka pasterska
zwiodły te stada
spotkaliśmy się przy źródle
jak dwa konsensualne paradygmaty,
gdy idee zurbanizowały wodopoje
a bezbłędne pisma z niebios
uporządkowały delty
oto my zaledwie kilkuletni wędrowcy
już zatrwożeni o los narodu
sięgnęliśmy po owoc poznania
w pocałunkach życia
tego co nienazwane
przez aniołów podane
słodkie owoce dębu
dogmat nowych ludzi
w Mamre
zanim atomowe słońce frontów powszednich
globalne wizje wioski zagłady
poznaliśmy za zakrętem hoteli
w Hebronie
>>>
 
*Długi marsz*
Marsz, długi marsz
i wielki skok ku kulturalnej rewolucji
Noc długich noży, niezbyt długich, ale w sam raz
Bostońska herbatka jak masakra
Jutrznia paryska, piracka
Marsz na halę wodzów w kryształową noc
Marsz dziesięciu tysięcy przez obcy świat
Wyprawa tysiąca czerwonych koszul
zewsząd narzekania na samosądy
koń zemdlał a to koń powstał, koń pułapka
człowiek-samo zło, zrób coś przywódco!
a to, a to, a tamto
cóż można zrobić po takim marszu?
są domniemania o wyczerpaniu i przetrwaniu
sowite nagrody u kresu hańby
nocą podróżują demony jak słonie Hannibala
to prawie Baal dla Rzymian
a jego słonie bojowe to tylko smak Indii herbaciany
Ariów kompletnie zapomnianych w sercu Europy
a to właśnie oni pomaszerowali najdalej
oczy się mrużą z niewyspania
kartka papieru odlatuje na swoją pielgrzymkę na Antypody
Ariowie maszerują jak pielgrzymi wciąż
już chińscy po latach upartego ateizmu
jest gdzie pielgrzymować
szlak Samarkandy i Marco Polo, szlaki himalaistów
słonie depczą po moich stopach
słonie przechodzą przez moje zacementowane powieki
śpiewając Marsyliankę i radziecki hymn Rosji
marsz, marsz, marsz
czy przywódcy zawsze muszą gdzieś maszerować?
na łzy, ba na śmiech, na śnieg, na upał
na narty, na dzieci, na jutro, na cegły, na mur
kupczenie strachem, kupowanie dla siebie aut – melodramat ich
słonie wegetują na przełęczach
flamingi i bojowe pingwiny zjeżdżają znudzone na nartach wraz
oto bezludna manipulacja przeludnionego imperium
zdecydowanego zmierzyć się z sobą
w piłkarskim państwie środka
ale zamiast biegać, maszerują, pytają, mlaskają
a co z pociągami, co z lokomotywami atomowymi?
decyzja władzy politycznej jest
rządu, króla – nie ma wodza tu
w tym samym czasie Hannibal i Pyrrus
wsiadają do hyperloopa
i po chwili już pędzą do swoich spraw
ale gdzie te to drogi do Rzymu?
co z nimi zrobiono? jak zabezpieczyć je dziś?
koczkodany stoją na straży praw
i damy-niedamy też
ledwo stoją fakt
chciałoby się te różowe linie wyprowadzone przedłużyć
wyprowadzone z kątów zielonego sześcioboku
zniesławić brakiem plemiennej barwy
lecz oto kropla z centrum greckiej bryły
przesuwająca się jak po pustyni kamienie same
rośnie i zastępuje żal, strach, myśl
ptaki unoszą ruchome kamienie i zrzucają na słonie zemst
hyperloop się zatrzymuje w katolickiej centrali Afganistanu
a Ariowie już spokojni
już bez bojowego nastawienia gromadzą się
na dalszą wędrówkę dusz
– marsz, marsz, marsz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
To nie może być pożar
to może być głód
to nie może być powódź
to może być ból
to nie może być eksplozja wulkanu
to może być śmierć
to nie może być apokalipsa w domu i w kraju
to może być sąsiad z twarzą w płocie
albo żółw w partii
coś powolnego
jak proces dojrzewania
do przemiany
w rodu robaka
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jasny dzień był na szlaku,
gdy szlak prowadził na szczyt
tam przepiórka zachwyceń uwiła gniazdo
nizinny ptak uwznioślony
zaraz potem nastała noc
we mgle lęku zniknął świat
kruk ratownik na łące
pogubiony człapał od zmierzchu
w wysokiej trawie
a mieliśmy na tej łące
rozłożyć koc miłości,
gdy ty byłaś Anitą Ekberg
a ja Bobem Dylanem
moja Hesperydo
mieliśmy wzlecieć po ablucji uczuć
na niebotyczną grań doznań
szlak zmylił pogonie
naszych słów porannych
żałuję ich dzisiaj
nie mogąc pozbierać kości i myśli
lewitujący tuż nad zapomnianą żwirownią
wyrobiskiem pieszczot
jak nad powierzchnią księżyca
usianą samymi kraterami
nieosiągalnymi dla promieni słońca
bezlitosnymi na opak
ja chimera miłości
bez gniazda na szczycie
ustrzelona w locie
przez jeźdźca na Pegazie
>>>
Zmysł przewodnickich nastawień
natychmiast znikł
karygodne samowolne odnowienie sumień
wszelki mit
natychmiast prysł
zlekceważony odmęt jaźni
a na wierzchu słowo reflektor – ja
natychmiast zgasł
odzew w płucu
oddech czy odma?
pręga krwawa na języku
słowo czy jego brak?
wypchany balon rezonerstwa
a jednak pękł
wciąż niewypowiedziane słowo pręży się i skacze
rozsadza policzki
zmysł przewodnickich nastawień
bąbel powietrza na powierzchni przesłania
pęka jak bańka mydlana
myśl waleczna jeszcze zwichrzyła włos nad czołem
ledwo dociągnął śluzę wolności
ten jedyny kapitan – mózg
coś zniknęło w wołaniu
– ratunku
wydobywa ubogi ludzki haust z dna
siódmy zmysł batyskaf woli
i pokora gardła
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jadą metalowe konie traktem królewskim
wyskocz nań i zatrzymaj je
a może to niemieckie lub sowieckie czołgi
z przeszłości
bachmaty Bajdara albo ardeny do armat
Karola Gustawa
jadą konie stalowe całe umorusane
błotem, potem, ropą i smarem
zmierzają do stolicy starożytności
stepu nirwany
niecałe w pląsach
niecałe w tangach
niecałe w marszach
niecałe w oberkach
wyskocz z tych szalejów, pokrzyw i ostów
machnij ręką jak autostopowicz
zakrzyknij na powożących
na jeźdźców na taborytów
spróbuj zatrzymać tę kawalkadę
gdy będą tylko góralami nie odpowiedzą
gdy będą tylko flisakami nie odpowiedzą
gdy będą tylko szewcami nie odpowiedzą
wywieszą białe flagi na drzewcach
przytroczonych modlitwami
jeżeli będą straceńcami
wojen królewskich – odpowiedzą
i rozlegnie się gromkie larum krwi
a może lepiej niech kurz opadnie
na ciebie i ostoję
niech cykuta zastygnie archontów
przykucnij w oczeretach
to golemów dzika krew
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ja zamknąłem tę galaktykę
jak gdyby nigdy nic
zamknąłem ręką ludzką
wyciągniętą przed siebie
tak jak się przekręca gałkę
naciska klamkę
Ja zamknąłem galaktykę
z gwiazdami i motylami wraz
ich srebrzyste podrygiwania
zniknęły nagle nad łąką
jak gdyby ktoś zgasił słońce
wyłączył prąd w całej metropolii
i nastała ciemność wszędzie
Ja na tej łące
wśród firletek i maków pocałowałem cię
w samo południe zmysłów,
które stało się myśli północą
rozbłysnęliśmy i zniknęli jak meteory
nad horyzontem
Ty zdążyłaś wyszeptać
– jedna galaktyka jest jedną chwilą zaledwie
wśród miriad we wszechczasie
otworzę ci kolejną powieki drgnieniem
>>>
Znamienne słowa, dzieje, loty
kiepski żart
będą trojaczki smocze
zewsząd docierają prognozy na letnie uczucia
w zimowe dni
znam jedną ze smoczyc
świata nie widzę poza nią
świata z wysoka
kiepski żart
będą konsekwencje i tajfuny kar
już zbroi się tasiemiec serc i zmienia w smoka
media strachu już słusznie podkręcają wiatr
bo warto wyłowić z burz
nastroje
będzie tornado emocji
będą trojaczki smocze
zewsząd prognozy grozy
albo to ja wiem Zuzanno co z naszym latem?
zewsząd prognozy marne
na uczucia ludzkie w zimowe dni
znamienne są dzieje, słowa
znamienne anielskie odloty
ale powroty smocze
kiepski nieżyciowy żart
na wszelki wypadek Zuzanno
załóż purpurowy płaszcz
>>>
dscn5852f
Będziemy się śpieszyć
w te dni
by wyprzedzić noce
nasze dni już jak konie przy saniach
jak czwórka rączych koni
– a my?
– my jak sen świstaka
noce białe jak śnieg
tylko dla nas
pocałuj mnie i w drogę
więc niech będzie ślad
ten Wielki Wóz przesuwający się po Mlecznej Drodze
i noc i dzień i ty i ja w konstelacjach w uciskach
zajedno nam
w mroźny czas
pędzimy coraz szybciej
z wszechbytu miłosnych chwil
bezkresnych
coraz ciemniejszych
– mniej gwiezdnych
ku erydanom kresu południa
rzeki czasu
życia w dwójnasób
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pierwszy głos w imieniu
drugi głos w miejscu
trzeci głos w czasie
pełen orkiestron mających
wybrzmieć uczuć
przedśmiertnych
symfonia twoich dni
zmyślonych
aria z kurantem
przebrzmiała jednak
jak
bezgłośna erupcja wulkanu
w sercu
jak protuberancja
na odległej gwieździe
życia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W czerwonej studni twojej sukienki i halki
nurzam się w zieloność
jak skarb wydobywam z niej
wilgotne chabry pocałunków
potem ściskając je w dłoni
wychodzę naprzeciw
twoim oczom
w falbanach i pliskach
w zakładkach westchnień
w udrapowaniach i pończochach natchnień
chcę się rozkochać do dnia
cierpliwie wznoszę chabry
w geście moim jest stworzenie zorzy
w nagłych twoich łzach
oczekiwane rozstanie
otwieram dłoń
prostuję palce
kwiat zmienia się w ból każdego płatka
sukienka pozostała jak mak rozchylony
ja już nie wypłynę na powierzchnię
zniknąłem na dobre
trzmiel w kropli nektaru
w martwej studni
martwy słodki
i nieśmiertelność dla świata zórz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jestem zbuntowany
bo się boję
jestem bezczelny
bo się boję
jestem zacietrzewiony
bo się boję
jestem zdenerwowany
bo się boję
jestem nieznośny
bo się boję
jestem złośliwy
bo się boję
jestem dokuczliwy
bo się boję
jestem makiaweliczny
bo się boję
jestem wypaczony
bo się boję
jestem pogmatwany
bo się boję
jestem złudny
bo się boję
jestem bałamutny
bo się boję
jestem pozerski
bo się boję
jestem arogancki
bo się boję
jestem przewrotny
bo się boję
jestem pyszny
bo się boję
jestem skryty
bo się boję
jestem gadatliwy
bo się boję
jestem nielojalny
bo się boję
jestem zwodniczy
bo się boję
jestem nieszczery
bo się boję
jestem demagogiczny
bo się boję
jestem mgławicowy
bo się boję
jestem wyrachowany
bo się boję
jestem wiarołomny
bo się boję
jestem nieautentyczny
bo się boję
jestem kabotyński
bo się boję
jestem nieżyciowy
bo się boję
jestem tchórzliwy
bo się boję
jestem brawurowy
bo się boję
jestem załamany
bo się boję
jestem drażliwy
bo się boję
jestem ogłupiający
bo się boję
jestem głupi
bo się boję
jestem, jaki jestem
– łeee!
Jestem, który jestem
– och!
jestem głupi,
że się boję
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Warto mieć te łzy
na każdą okazję tragiczną
– bliźniego
nie wypłacz ich ze śmiechu
warto mieć te oczy
na wypadek katastrofy
– ludzkości
nie wytrzyj ich lusterkiem
jak napis na czole
– autor
warto mieć ten uśmiech
na wypadek śmierci
– własnej
>>>
dscn0196f
Jest ciemny brzeg,
gdy słońce się zniża w chmurach
jak głęboka purpura
i brzeg jasny,
gdy słońce się zniża jak kościsty wiatr,
gdy wprost rozpływa się w zmierzchu,
który jest linią brzegową oceanu nocy
jej statkiem, albatrosem i portem
oba brzegi możesz dostrzec w sobie wraz
bezojczysty, bezludzki, bezgwiezdny
chmurny i wietrzny żeglarzu
>>>
 
Na wylot przejrzał listonosza
Niemiaszka,
co rozpowiadał wszędzie
że nie mieszka na Mieszka
zaznaczył więc laską miejsce
gdzie zamieszkał i mieszka
na wylot przejrzał sędziego innych
upadłego jak śnieżka
czekał czy go ośmieszyć omieszka
omieszkał zapytać o serce w śladach
pomieszkiwań właściwych miejsc
tu w wysokich stanach zasiedzeń
hal, błoń i cnót
przed wydaniem kamieni listonosza
na wskroś przeszło przez serce
przesłanie pianisty proroka bacy
laska utkwiła w skale wysokiej turni
i w bramie pierwszej miejskiej
wytrysnęły nadzieje znów bezdomnego poety
na ułaskawienie rodzinnej sadyby
i podobnych czekających na przylot kamieni
węgielnych ze świata
chętnie polecanych innym
plemiennym bezdomnym
>>>
Ona obok
oko w
zero to nośnik mocy w
żarówka jak oko w
potem z i na
gdybyś w i z
oko z
półpowieka jak w
potem oko zero
żarówka w
w z na w jak i
w zakręciło się nad z
gdybyś zasnęła z
z na w
gdybyś oko z i w
zero snu znowu
żarówka i
półusta w w w
nośnik nocy
dotyk znowu
gdybyś zasnęła
>>>
 
Wewnętrzny skład delikatności w puchowym rejestrze
rozgardiaszu figuruje lecz wypada blado
narażony na zakurzenie zaginięcie zapomnienie
może to i dobrze
potem niespodzianka będzie na plus
jak wtedy, gdy zgasły zmysły
i odnalazł się świecznik wspólnych wieczerz
skład czułości niedostatecznie przewietrzony dobrym słowem
i tak jak gdyby przegdybany nocnym
znieruchomieniem rąk
zmierzchaniem ust
zmysły, gdy zabłysły to kurz zakrył wszystko
a może czas by było
pójść drogą jasną – znaleźć świecę lub lampę
pierwszy skład możliwości umożliwi zakupienie oliwy
drugi skład ponadprodukcyjny oględnie mówiąc dorzuci płomień
dzisiejsze przeoliwienie intencji przecież nic nie wnosi
niczego nie przybywa na boku oprócz zakrzepów i puchlin
czas rzec – mądrości moja odeślij zeschłości i przymnóż świeżości
niech nie pozostajemy nadąsani w kruchcie serca zmienionej w skład
delikatność puchu rozwarstwień i pozostawień,
który jak to kurz profanuje połyski i paramentów kultowe kształty
powstrzymuje cię od gestów, co mogą być
jak lot dymu kadzidła ku majestatowi
a są jak smog i sadza na baldachimach
choć z nogami na ziemi leć jak małomiasteczkowi kochankowie nad
przewracającymi się drewnianymi szopami przy domach z bali
choć w kaloszach leć nawet z białą ziemią na nich
nie dmuchaj na latawce księżycowe, omijaj je skromnie
ziarna mniszka w workach w kącie czekają na siew zbyt długo
ręce ramiona nadgarstki palce zanurzone w puchu – wyrwij je
skład pierzastych podręczników otwartych, zapomnianych
w nieaktualnych rejestrach
ty unieruchomiony a symbole większe i większe jak nadrealny księżyc
lęgną się podmuchy jak robaki i myszy
ty znieruchomiały niezrozumiany a tętno szybsze
pędź leć gdakaj siej mak śnij jej snem nad i pod z nią
nie zmarnuj wszystkiego dla głupich panien
sam rozgardiasz się opłaci kupcom czekającym na nauczyciela
– ciebie w kaloszach skrzydlatych wiatrom nie odda
>>>
 
Zniesiony tylko w połowie
zakaz uczęszczania nad brzegi rzek
z rakietą tenisową lub czymś podobnym
rozbawił tylko arystokratów na kortach aluwialnych
ci, którzy łapali siatką motyle
muszą zmienić kwietną łąkę na lądowisko górskie
na mocy nowego kodeksu spadkowego
stracą kolekcje siatek do wszystkiego
zniesiony zakaz będzie skutkował
częstszym przebywaniem w pradolinach,
gdzie rzeki już nie płyną ku śmierci istot jedynie
ale tylko ku rewolucjom bezkrwawym w mediach
zniewoleniom w terrariach i na kortach plastycznych
męskie osobniki w połowie zanurzą się w trawach
a żeńskie po części w sadach
pradoliny odżyją jak Pola Elizejskie przechodnimi mordercami
uczęszczanie nad stawy kwatermistrzów
w towarzystwie łabędzi
będzie dopuszczalne do jakiegoś czasu przeszłego
a na zajęcia boiskowe przyszkolne tylko potem
nie będzie już można wcale bez więcierzy
łowić żądanych wspomnień na hak
a także snuć się bezwodnie po miejscach odludnych
choć owadzio ulotnie aktywnych
to co się nazywa porządkowaniem sfery przychylnej atmosfery
to się też nazywa ograniczanie niezbyt szczęśliwych zachowań naziemnych
nie po to są rzeki, żeby pradoliny zapełniały się tylko jabłkami kobiet
a bezwodne miejsca zezwierzęconymi mężczyznami
kiedyś do połowy w wodzie lub w kwiatach jak fauny
i z zakazem całkowitego zaludniania plebejskich wzgórz
jak centaury praw zbywalnych przed śmiercią Areopagitów
>>>
 
*Gangrena elit jedynie*
Polska krwawi z ropnej rany
sączy się z niej jad trupi?
a może to tylko niegroźne zakażenie?
może to tylko lekka gangrena, co minie
gangrena elit jedynie
to minie, to przyschnie jak na dobrym psie
choćby po surowicy z trucizn
przeciwciała społeczne i elity komplementarne dla zdrad
to ten sam organizm
z krwi, we krwi, dla krwi
z ran powstanie i z kolan Polska chora
a dżuma niewiary minie jak wszystko, co złe
Polska się zagoi i ostoi w czasu ostoi
jak przeorana łąka wzejdzie w dwójnasób zielono
kwiecistym łanem, przyszło wiosennym dobrem barw
a serca zsiniałe nienawiścią wybieleją w maskach nowych świtów
struchlałych braci odrodzi się pąs
i nikt nie odgadnie śmiertelnych blizn
co będą jak błahy zapomniany dąs
>>>
dscn1688f
*W katedrze pioruna i gwiazd*
To uniesienie oczu nad morzem
obok skały jak katedra w Trzęsaczu
było prorocze
gdy ona się oddaliła na chwilę jak mewa
a ja wyobraziłem ją sobie ponownie
całą w spadających z klifu gwiazdach
z jaskółką brzegówką wpadłem
do podziemnej katedry tego wyobrażenia
już na Rozewiu
gdy helikopter przemiany odleciał jak ważka na Hel
w mewy upierzeniu
brzeg morski zsunął się do stóp morza
i uklęknął przed nią jak ja
w perspektywie elektrycznego nieba zadrgał świt
raz na zawsze
a ja pisklę Polan wpadłem do gniazda Pomorzan
na heroiczną chwilę
wypadłem z niego podczas pierwszej próby lotu
raz na zawsze
wprost w jej ramiona
już u stóp Kawczej Góry
nie była już wyobrażeniem lecz katastrofą uczucia
moje zaślubiny z jej morzem
tak aktualne do dziś
w katedrze pioruna i gwiazd
>>>
*Ja tam nie wiem*
Ja tam nie wiem
ja tam nie byłem
ja tam nie rozumiem jak być
ja tam wolę nie wiedzieć jak żyć
ja tam a ty tu jak nie wiem nic
ty wiesz przecież jak to ze mną jest
ty mnie rozumiesz prawda?
ty mnie usprawiedliwisz?
ty jesteś i tam i tu a ja nie wiem gdzie
może nigdzie
ty byłem ja jesteś
mną mnie nam
wiesz co?
nie, wolę żyć sam
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Milczenie
głębokie, zacięte, zranione
milczenie
milczenie
od wielu dni i nocy,
które stanęło przed mną
jak brutalne rozstanie ze snem
jak niechciany brzask
jak surowy blok
kararyjskiej skały
marmurowy obelisk ciszy
pomnik arcydzieło
nieodkryte
ruchem ręki rzeźbiarza
– słowem
milczenie jak śmierć
milczenie jak ból
i właśnie teraz
wyłonił się z niego
jak z wielkiej rany
po wyrwanej miłości
– wiersz
słowo po słowie
stukot młotka i dłuta
słowo po słowie
rytmem z milczenia
wydobyte strofy
dla aniołów świata łez
rozśpiewanych
czuwających
zachwycenie – westchnienie
mojej piety
>>>
 
*Zbroja dążeń*
Każdy, kto był na wzgórzu smutku
kto szedł pod własną górę hołdu
to wie
że jest lepiej jest gorzej
raz tak a raz inaczej, ale jest
kto złożył ofiarę z pierwocin bólu
wyrzekł słowa uczczenia własnego odrodzenia
pokłonił się ciszy w sobie
to wie
że gorzej już nie będzie, choć może
kto potem zjechał ze wzgórza
na tajemniczym koniu bez pęcin
odstawił kopię i tarczę dąsu
zdjął zbroję dążeń za wszelką cenę
pojął, że jest lepiej
raz tak a raz tak, ale inaczej
radośniej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jak Bóg przykazał
jesteśmy zacietrzewionymi prorokami
swojego domu myślenia
i skrajnymi przywódcami serc
w salonach awangardy
serc wystawionych na ataki
ekstremalnej nieprzejednanej miłości
Jak Bóg przykazał
wyciągamy ręce do duszy
po cierpliwość
a tam
rozgorączkowanie jaźni
i pycha łypiąca złym okiem
na upokarzającą nieśmiałość delikatności
Jak Bóg przykazał
jesteśmy zacietrzewionymi prorokami,
którzy ganią siebie i świat
epatują zmyślnym miłosierdziem
dla pokonanych
Jak Bóg przykazał?
>>>
DSCN0373d
Kiedyś znowu
to nastąpi, gdy głowę oderwą
a piersi będą najwyżej
to nieodwołalnie nastąpi tak
jak teraz?
ta głowa będzie symbolem
te piersi dziełem sztuki
to nastąpi chyba w ten weekend
w tą sobotę
w najbliższy poranek przespany
tornado z okolic Australii wychynie z komody
jego macki jak ramiona odmrożonej ośmiornicy
zakręcą tobą
i głowę urwą zbyt kolorowej ofierze
podwodnych miłości
pozbawionej naturalnego środowiska rafy
kiedy?
– kiedyś
– już niedługo
– po piątkowej nocy
antypodą będzie twoja myśl
a tors zaświeci w sierpniu
jak piersi syreny w ciąży
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Idź śmiało przed siebie
żurawiu ibisie flamingu
idź do końca korytarza
mijaj ściany humanarium
pokryte zapisami nutowymi
porannych pieśni kultowych
idź jaskółko bocianie orle
idź w kierunku ściany
na końcu korytarza
zamykającej humanarium
ściany bez inskrypcji
czystej jak złoto
idź ptasi rodzie, idź
drepcz na szponiastych łapkach szeleszcząc pazurkami
klap tymi małymi płetwami
na majolikowej posadzce pełnej ornamentów
kwiatowych pyłkowych owadzich
idź powoli zanim nauczysz się latać
w klepsydrze symboli
nieodwracalnej woliery ery
przemijającej matematycznymi wzorami
pelikanie pochylony nad własną piersią
zatrzymaj się skręcony w wiolinowy klucz
zaśpiewaj przybyszom z Gondwany
pierwszy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
przychodzi leśny olbrzym
i dmie w piszczałkę nieokiełznania
potem skręcony skrzat dopasowuje
słowa do jego ciężkiej melodii
równie zakręconej jak wierzbowe łyko
na piszczałki
i śpiewa skatem a potem jodłuje
takie łyka są wszędzie w Polsce dostępne
zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
jakiś ostatni ptak przelatuje gwiżdżąc
jak rozgwiżdżona nocna lokomotywa
takie lokomotywy są wszędzie w Polsce dostępne
potem jest parowozownia i lament w niej olbrzyma,
co rozlewa się wszędzie jak tłusta oliwa
prawda tutaj nigdy nie wypływa
janczarzy allaha i rycerze trójcy
jak mamelucy mamony i dziennikarze histerii
podwieszeni na dronach i balonach
krzyczą coś nad dachami
takie balony są wszędzie w Polsce dostępne
każdy podnoszący rwetes
ma w pobliżu swój minaret lub kopułę w wolframie
gładką ścianę po której skręcone zawołanie muezina
pnie się jak wisteria, co nigdy nie zakwita
zawsze ilekroć skrzat się kryguje
a świerszcz świerszczy
przychodzi leśny olbrzym i wzywa do rzezi
potem wpływa lotniskowiec śmierci
i zamiast muezina słychać płacz marynarzy
na bukszprycie siadają ptaki głuptaki
takie bukszpryty są wszędzie w Polsce dostępne
zanieczyszczają go od dziobu
widząc ten horror
skrzat już się nie kryguje
tylko schodzi z kapitańskiego mostka
i nie patyczkuje się po wielokroć
..a nie…
on tylko zaczyna tańczyć tango z mopem
starając się zachwycić olbrzyma
palącego na rufie jakieś tajne listy z kory i łyka,
który z fagotem w ręce
jak prosta rura nadająca tor
dmie w niego próbując rozbawić skrzata
do krwi leśnej
taka krew jest wszędzie w Polsce dostępna
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tego już za wiele
od tylu lat ciebie nie ma
co ty sobie wyobrażasz?
a ja czekam tutaj roztrzęsiony
tego już za wiele
od tylu lat, dni i chwil
nie mogę skupić się na niczym
tylko te myśli o tobie jak obsesja
gdzie ty się podziewasz?
tego już za wiele
czekam żeby minęła ta czkawka
czkawka kukułki
czkawka rozdygotanych pragnień na języku
od lat, od wczoraj, od rana
czekam od plejstocenu
od tamtego, znamiennego spotkania twarzą w twarz
od predestynowania
tego już za wiele
za wiele, za wiele bezdźwięcznych drgnień powieki
nie zmienisz mojego przeznaczenia
nieobecnością pieśni z wnętrza
bo czekam i pragnę wyłącznie
z własnej wolnej woli
a może mnie predestynowanego
porzuciłaś rzeczywiście
– spiekoto serca
>>>
DSCN1323 (2)fPorfirowe gzymsy zrujnowanych kamienic
oświetla pełzające światło zachodzącego słońca
strąca lustrzane wizerunki z okien
i kurz z brudnych firanek
potrąca anteny, przeciwśnieżne i przeciwptasie grzebienie
na skostniałych bezludnych okapach
nagrzane gołębie w letargu przycupnięte
i choć widzisz stan tych kamienic
sam nic nie możesz zrobić
jest już prawie wieczór
dzień nie chce się skończyć
a cienie się wydłużają w nieskończoność
kamienice są jak wulkaniczne skały na greckich wyspach
a zardzewiała blacha na nich jak jeziora zastygłego laku
bezosobowy, przeciągły krzyk nad miastem, słońce i gołębie
tylko twoim zmysłom dostępne
to grecka idea proporcji i równowagi
sam nic nie możesz zrobić
dla swojej ulicy
jak z fotografii rodzinnej ukrytej pod dachami Paryża,
który dźwięczy w głowie smutkiem zapomnianych kapliczek
wmontowanych w fasady domów
sam nie możesz wskrzesić
ani miłości przodków ani młodości miasta
pomódl się tylko za gołębie
zasypiające jeszcze za dnia
jak ty zastygający w porfirową bryłę
własnego sarkofagu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamiast masakrować baudelaire`owskimi myślami
twoje nagie zwielokrotnione ciało
zamiast się pastwić sensacyjnie
nad jego ekstatycznym nieokiełznaniem
w neurotycznym wyuzdaniu
zamiast obsypywać piersi i brzuch larwami grobów
i krwawymi ranami chorych pożądań
pocałuję cię po prostu niespodziewanie
delikatnym dziewiętnastowiecznym
pocałunkiem dostojewskiego idioty
o ileż to bardziej miłosne
o ileż bardziej namiętne
i prawdziwsze i boleśniejsze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Półćwiartek donosiciela brat
półbrat konia trojańskiego
zmiennik długu
lennik taborowych,
gdy nazwy niecności wyczerpał spał,
gdy wyczerpany spał napadły go nimfy
jest już Wernyhorą
półśrodków półrogów półsznurów
już nie śpi – drzemie
bladoniebieski na tle zorzy w lesie
lesie nordyckim w ujęciu kul
była nostalgia nad kręgiem polarnym
wywołała w nim niedokończenia wietrzne buntu
potem niecałe cząsteczki uderzyły
w dzwon sądu ostatecznego
pełna zmysłów czara atomowych grzybów
kolejnych zrezygnowanych wykwitów
ustawiona na scenie
tasiemiec już nie gastryczny rzucił się na nie
uzbrojony
jak kolej żelazna w rdze
sumienia nad tundrą to seledynowe horyzontalne
ślady półlegalnych wędrówek gęsi Boscha
wokół niego
grzech otworzył oczy
proroczy niecały
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Skoro świt jestem cały we mgle
ze wszystkim co posiadam
i nie jest mi źle
a wiele posiadam
tylko mgły jeszcze nie
widzę czubek nosa
i jest okej
drzewa to cienie
ludzie to zjawy
czas to szadź
nie jest mi źle z tym okiem
na czubku nosa
lecz tęsknię i lekko potrącam
smyczkiem kolejnej przerażającej żądzy
pragnienie mgły
jest wszechogarniające gdy drży
chciałbym ją mieć dla siebie w sobie
chciałbym zakryć nią drugą twarz
usłużne gesty zapraszają jej kolor kosmiczny
skinienia kształty a oddechy byt
przez oko i nos wchłaniam ją
jak własną niemoc
jak szczęście
będę trwał w nim do rana
aż słońce jak wiatr rozerwie mi serce
ręce zatrzymają się jak skrzydła
umierającego wiatraka
w czystej postaci będę wszystkim
co niewidzialne i ulotne
>>>
DSCN1404f
Nowa piramida
powstała w mojej głowie
pomyślałem sobie
przetrwa tysiąclecia taka wspaniała
pomyślałem sobie
piramida historii prawdziwego człowieka
zanim dotarło do mnie
– ojej! jeszcze nie teraz!
>>>
DSCN1495f
Uosobienie archaicznego smutku
z oczami jak zapalone właśnie uliczne latarnie
jak znicze wciąż płonące pod pomnikiem
siedzisz samotnie
zawsze na tej samej ławce
w milczeniu absolutnym
patrzysz poza ten świat
na plantach
w metrze
w muzeum
w parku
w ogrodzie
w kościele pod chórem
– do pełni szczęścia
czegóż ci dziecino potrzeba,
czegóż?
– czegóż?
– śmierci!
>>>
DSCN2070f
*Za co winić zwierzęta?
Za co winić zwierzęta?
za co je winić?
gdy wciąż trzymają straż
i moszczą legowiska w nas
lub pogodę, która jest dziełem przypadku?
gdy winnym jest kusiciel
ale nie mów, że kusi cię wiatr
że wzywa cię morze
że pragniesz słońca ponad wszystko
że musisz przetrwać za wszelką cenę
za co winić zwierzęta?
za co je winić?
gdy tak głęboko ukryte w nas
milczą do czasu
cierpią do czasu
a potem odpowiadają na zew
tak samo jak ja i ty
zew krwi
za co winić zwierzęta symbole?
za co je winić?
gdy zamknięte w ikonach
bredzą w naszych głowach o instynktach
po cóż się trudzić nad teoriami i wynalazkami
nad spisywaniem frustracji, przeżyć, fantasmagorii
jeżeli i tak wychynie z nich
stado, wataha i rój
wyruszające na żer
po jakikolwiek łup
za co winić zwierzęta?
za co je winić?
jeżeli już
to za zbytnie przywiązanie do człowieka
tego polującego na innych ludzi
w obławie z nagonką
>>>
 
*Zabalsamowany w przyszłości*
Kieszeń piramidalnych zaświatów
a w niej sąd oczywisty jak śmierć
chcesz by był przychylniejszy w te dni
składasz daninę ze swoich najlepszych chwil
ty szelmo pomyliłeś instancje Szeolu
za życia osądziłeś sam siebie
i cień twój pełza na brzuchu jak wąż
zakryty przez kurz
a sąd prawdziwy
nic nie może zrobić dla ciebie wciąż
bo jesteś jeszcze żywy
choć nad wyraz zabalsamowany
w przyszłości, którą przecież oddychać nie możesz
płuc pozbawiony
>>>
DSCN0855f
*Kasztanowiec*
Kameralne przechyły kasztanowca na fregacie
piersi na pokładzie
nogi na pokładzie
słońce w ogrodzie botanicznym
przekracza zwrotnik zieloności
wypływa na szlak białej piany
i rozpływa się w delikatności
kasztanowiec jest majem i masztem
twoje ciało żaglami
płyńmy ku brzegowi południa
na moim pożądania statku
przekroczmy teraz równik bezkresu wiosny
delikatnie zagrajmy na gałązkach i kwiatach
hymn porywu
jak wiatr krwi na szotach i wantach
wszak ja jestem żaglowcem botanicznym
sam zew morza
tobą
>>>
 
DSCN0114f
*Zeszłoroczny motyl*
Nie jestem
nie byłem
cóż jeszcze wiosenny kwiecie
chcesz wiedzieć?
nie będę
twoim deszczem
zaowocuj beze mnie
jestem i będę za to
twoim pochlebcą
z daleka i z bliska
drżącym przez ciebie na ciele
całym od stuleci
tak piękny dla mnie
w tę jedyną noc
zaowocuj nie dla mnie
dla mnie zeszłorocznego motyla
spragnionego słońca właśnie
zziębniętego dzisiaj
spragnionego bardziej
słońca właśnie
niż nektaru
i gładkości twojego kielicha
>>>
DSCN2749f
*Skala*
Łagodny ból
ból srogi
ból nie do wytrzymania
subiektywna skala
wyznaczona nie wrażliwością nań
a oddaniem siebie
>>>
DSCN1548f
*Miejsce na żarty*
Jest w życiu miejsce dla niewybrednych żartów
z diabła
i tylko tyle
z samego siebie już nie
dopóki żyjesz
jest w życiu miejsce na żarty
z życia
ze śmierci już nie
dopóki żyjesz
i tylko tyle
>>>
 
*Święta wśród świętych*
Z dawnych Polski powstańczych
tyś rycerzem w garniturze
sekwojo wierzbo moja samotna
łozami unieś mnie ponad śródpolne ostoje klonów
kryjówki jeszcze nie klonowe lasy
ale ja ich syrop historii spiję jak wino owocowe
rytuał uczynię ze spijania
sprawię, że pogardzisz zbroją moją
ale mną małopolskim rycerzem już nie
wyjdziesz mi na spotkanie przez bramę rojną
z dawnych Polski w mnogich działaniach zbrojnych
tyś kołodziejem w garniturze
klecisz wozy kolorowe taborowe sejmowe
na wyspach rzecznych niecisz pieśń żółwia błotnego
potem guano z jaskiń ojcowskich wywozisz na pole zamiast obornika
z podgrodzia do miasta wjeżdżasz przez bramę gnojną
jakże ważną dzisiaj dla parlamentaryzmu
z dawnych Polski szlacheckich
tyś sarmacką dziewoją w strojnej narodowej sukni
z lubością niesiesz piękny dzban na głowie
stąpasz po schodach do sadzawki owczej
jak by była Siloe albo, o czym z premedytacją zapomniano – Mamila
wchodzisz przez bramę wodną wciąż czynną
czasem tatrzańskie świerki przelatują ci nad halną głową
dobre drzewce na oszczepy Saula
na maszty i piki Naczelnika Państwa sosny krasne są nad Wieprzem
z dawnych Polski ludowych
tyś forysiem w surducie i cylindrze z aluminiowej folii
z odrzutowym motocyklem w niklowej wozowni
pomostem dla powrotu z odysei kosmicznej z chrześcijańską branką
na jej planetę Gliese 581 c
znanego w polskiej kniei klonów pod nazwą
Powrót Tobiasza z Gwiazd
z dawnych Polski niebieskich tyś słupem soli
wchodzisz do Wieliczki przez bramę solną
i zostajesz na zawsze świętą Kunegundą wśród świętych
a nie Abrahama szwagierką głupawą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Serwuj serce*
Przed obcym
domykaj dom
chroń chatę
spowijaj sadybę
skrywaj seraj
asekuruj azyl
okrywaj okrainę
a przede wszystkim
serwuj serce
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na nic zapasy kwiatów
w sercu
na nic
zasuszone w książkach gesty ukochanych
przez wiatr zerwany kaptur
włosy rozwiane jak wierzbowe witki
płatki kwiatów śliw i czereśni
zaniesione na skraj horyzontu
horyzont nietknięty uczuciem
nie odgadniesz do końca
kwietnych zamiarów w sercu
całopalnych podrygiwań młodych owoców
na letnich gałązkach,
gdy noc przykryje ogród
twój pierwszy ogród
horyzont nadal świeci
patrzysz nań z miejsca horrendalnego,
hermetycznego, homoidalnie roślinnego
jest na skraju łąki życia i miłości
własnej jak serce
jeszcze niezmienione w słup soli
a jednak
oczekujesz pochwał zza horyzontu
z cudownej, nieziemskiej krainy snu
bo ten horyzont przed tobą niedojrzały
a za horyzontem, za unicestwieniem raju,
widzisz to,
co jest początkiem bólu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W niedzielnym kazaniu
co mam ci rzec?
krwawa ukochana Polsko
ty krwawa ja co dnia krwawiący dla ciebie
czy na pewno?
stoję na ambonie leśnej
przed ścianą nowego lasu ustawionej
jest świt myśliwego
poranek hosanna buntownika zabójcy
wiatr porusza na łące tymotką
przepiórka się odzywa pierwsza
ja milczę, czuwam
krwawię w absolutnej ciszy
z prawdziwym atawizmem skrywanym w duszy
układam w głowie kazanie pierwszomajowe
leśny skrzat odrywa się od szarej ściany drzew
wybiega wprost na mnie
jest lekko czerwony, przekupiony, załgany
dobiega na odległość rzutu siekierą
rzuca nią we mnie
z łowczego wrogów staję się celem
skrzat jak zombie
dziwnie porusza się półprzytomnie
jest krwawym Szelą?
tym opłaconym przez obcych zdradzieckim sabotażystą
Europejczykiem jak oni
ale cóż, ja także, czyż nie?
topór ląduje celnie na moim ryngrafie
z nim tkwiącym w piersi
ranny wypadam z ambony
krwawię na całego
patriotycznym niedzielnym świtem
powstanę zanim błyśnie jutrzenka swobody
ot całe kazanie myśliwego!
>>>
 
Obraz (349)f
*Gdzie jest Europa?*
Suza nie jest Europą
dlaczego?
Kartagina nie jest Europą
dlaczego?
Aleksandria nie jest Europą
dlaczego?
Wandea, Dachau, Srebrenica
to jest serce Europy
dlaczego?
>>>
 
dscn0441f
Żal za dziedziną utraconą
żal za samym sobą na dziedzinie utraconym
wielu, w tym i ty z sentymentem
patrzy z wysoka na swoją dziedzinę zdeptaną
i marzy o patriotycznym niebie
dla twardzieli o twarzach kamiennych
rozstrzeliwanych przez wrogów nacji
ale nie jest tak, że delikatność przypadkowości
i łzy dziatwy wylewane za ojcem wiekowym
odchodzącym ja zwykłe słońce
w swojej porze – są nietrafne
w okolicznościach sprzyjających powiewom sztandarów
uwznioślają słusznością trwania
żal za utraconą czcią dziedziny
żal za samym sobą utraconym w cnocie
powinien cię nastrajać bardziej nostalgicznie
jesteś przypadkowym spadkobiercą – nie łódź się
nie ty stworzyłeś to wydeptane poletko
lecz geologia archaiku i jego duchów
porzuć marzenie o tronie dla przodka
genealogię pozostaw mięczakom
zajmij się ratowaniem prostytutek i narkomanów
zalegających jak zakurzone książki
na półkach w zapomnianych bibliotekach ulic
w żadnym mieście nie masz nic
w mieście nie masz dziedziny
przenieś się na przodków poletko lub lepiej
do bibliotek
tam się przenieś – sługo przeszłości
władco bogactw nieużytych nigdy dla innych
władco spojrzeń nielitościwych
bezładnie krwawiących na szafotach pogardy
dla wydziedziczonych przez los
odnalezienie czegoś na poletku Pana Boga
nie równa się z władaniem historią
nacja nielitościwych przeminie
bój się skargi anioła czystości
wniesionej przeciw tobie
jeszcze spoczywającego w dziedzinie przodków
bez zmartwychwstania
jeszcze kołującego nad dziedziną
bez wniebowstąpienia
>>>
DSCN1565f
 
*Uczucie nieuświadamiane do końca*
W czymś na kształt serca
przechowujesz kruche uczucie
nieuświadamiane do końca
tak jak wiedza o sercu
znikoma jest twoja wiedza
o uczuciu
masz samowiedzę psychoanalityka skażonego
ciągłym wpatrywaniem się w ludzi
wypytywaniem obcych tobie i chorych
ideowo jesteś estetą i nie wiesz
co to idea upadku
w twoim świecie brak ascezy
dlatego, że nie znasz
znaczenia wszystkich słów
nie przeczytałeś Biblii do końca
zatrzymałeś się na Księdze Koheleta
twoje serce jest tylko amforą
na piękne polne kwiaty
brak w nim stabilnej pulsującej dobrą nowiną
świetlistej jaźni
człowieka
drugiego
pragnienia dotykania
podtrzymywania
wynoszenia
wspomagania
człowieka
w łachmanach i ranach
światła
oczu jego
jest tylko kruche uczucie
nieuświadamiane do końca
jak możesz wpatrywać się w ludzi?
jak śmiesz zadawać im pytania?
zrozum – to łaska!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Ciężki zawód*
Ciężko jest patrzeć
na kłamcę zadufanego w sobie
ciężko jest słuchać
jego pochlebców
znojnie trzeba dźwigać
jego pochlebstwa
nawet niespodzianki kłamcy
nie będą nigdy zaskoczeniem
wokół kłamcy przedstawiciele
wszystkich służb, branż i zawodów
a jak za kłamcą staną autorytety i media
ciężko będzie wtedy
sprzeniewierzać się państwu, ale trzeba
a gdy za kłamcą stanie naród?
pozostanie ci tylko
pustynia, jaskinia, erem, słup?
gdy kłamca zabierze ci rodzinę
powiesz – to nie moi krewni
gdy kłamca zabierze ci przyjaciół
powiesz – nigdy nimi naprawdę nie byli
gdy kłamca powie o tobie
– to fajny, ogólnie lubiany gość,
zobaczcie jakimi kolesiami się otaczał,
no super gostki, naprawdę ekstra
powiesz – byłem i jestem odludkiem
gdy kłamca weźmie z tobą ślub
lub da ci rozgrzeszenie
wtedy przeżyjesz prawdziwy
i najcięższy zawód
>>>
 
dscn0838-2f
Jak biegnie czas tak biegniesz i ty
w lakierowanych półbutach szaleństwa
na nic modlitwa
na nic taniec
na nic śpiew
nie prześcigniesz swych łez
czcisz ofiary wojny, której dawno już nie ma
chwalisz Boga, który ciągle jest
jego czas i jego wielkie buty na niebie
widzisz z daleka i wiesz
jak buty są ważne
sam boży szaleniec wiesz
jak ważnym jest biec
twój bieg przez minowe pole
wyobraźni i własnych oczekiwań
spowalnia dziejowy wiatr
unieruchamia pobratymców sieć
jedynie śnieg inteligencji
pobudza do biegu ciało
jedynie spadające głownie przemyśleń
pobudzają ciało do gestów
jest zima potem lato
wskazówki obracają się jak koła parowozów
ty w biało czarnym dresie
z paskami na udach
z oberwaną kieszenią na pośladku
i wciąż w niebieskich butach jak Bóg
przemierzasz bitewne pola
podążające za tobą chmury to osiągnięcia cywilizacji,
na które jest przyzwolenie
lecz już nie dotkniesz ich łez
gdzie twój smutek – już za plecami
a gdzie radość – już za plecami
gdzie twoja miłość – już za plecami
gdzie twój gniew – już za plecami
gdzie twoja śmierć figlarna kolorowa
– wciąż przed oczami
w eksplozjach
>>>
DSCN0442f
 
*Żonglerka*
Oko to okop
okop to wojna
przedpole to ojczyzna
zając to zjawa
zjawa to strach
chłód to modlitwa
modlitwa to wiara
księżyc to grzech
grzech to rzeź
kartacz to śmierć
śmierć to wolność
wolność to pamięć
pierrot to łzy
łzy to mirra
feniks to życie
życie to wieczność
(człowiek także)
ogień to słońce
słońce to Ziemia
Ziemia to piłka
piłka to kula
kule to symbole
żonglerka nimi to
życie albo śmierć
los to oko
(oko to Opatrzność)
>>>
*Zawistne słońce*
Zawistne słońce chce być jak ty,
gdy mówisz do siebie
słońce świeci przerażająco
scharakteryzuj jego zazdrość i określ
całonocne owe zachowanie
rano powie – to potwarz
Zaiste słońce bywa jak ty
robisz zwykłe krzesło jak cieśla
i kantar jak rymarz
skaleczone słońce krwawi na twój temat
patrz i mów – o czym krwawi słońce?
ty to dobrze wiesz!
Zastane słońce było jak ty,
któryś w przeszłości potrącił klepsydrę
zbiłeś ją i co teraz?
czy jesteś tak jak słońce?
czy może zupełnie inny?
wejdź w jego położenie
przestań się spalać – czy będziesz istniał?
Zawczesne słońce to przecież ty
całej swej krasie
wyjedź z domu i poruszaj się od rana
po tej samej drodze do obiadu
a po południu utnij drzemkę
należną sługom nagim
wróć do domu wieczorem
umyj nogi swoje
Zwierzęce instynkty wyglądają jak ty
– symbolicznie
słońce ze strachu łagodnieje, połyskuje
umyka byś mógł zapanować nad dniem
a ty biegniesz za nim
strzelasz na oślep
wiarygodnymi uczuciami spojrzeń
blasku przydajesz słońcu
patrząc na nie
Zawistne słońce nie wytrzymuje spojrzeń,
odwraca wzrok
cierpi zawstydzone twoim snem
dobrze wie, że nigdy
nie dorówna człowiekowi,
który bezinteresownie pisze wiersze
>>>
Kandydat na zwierzę wreszcie
jest dzisiaj obecny w sądzie
kruk trzyma ser w dziobie to barrister
zaraz coś powie nieistotnego
kandydata na prawdziwe zwierzę płowe
właśnie wprowadzono na sądową salę
rozpraw z takimi jak on
jeszcze miota się i krzyczy chcąc przekrzyczeć
jazgot opinii publicznej
barierki, obroża i rośli mężczyźni powstrzymują go
lis młotkiem prosi o ciszę
młotek uderza w sędziego pokoju
wypuszczają stada dziennikarzy i fotoreporterów
są flesze i notatki jak stalowe celne motyle
po chwili jest po wszystkim
odczytują oskarżenie, mowę obrończą i wyrok
wślizgują się na salę politycy i prestidigitatorzy
kandydat zdycha zaraz na ich widok
ale wtedy jest już
historycznym zwierzęciem pełnokrwistym
czyni to jednak na dany z ambony znak
kruk przemawia wciąż do lisa pałaszującego ser
wylizującego resztki z podłogi
truchło pełnokrwistego zwierzęcia
wynoszą owinięte w gazetę sądową
na ostateczną konferencję prasową
nie ma sędziego pokoju
nie ma apelacji od wyroku
nie ma żalu i zwierzęcia
nikt nie chce być już zwierzyną płową
jest tylko syty żmurek
i naśladujący głosy barrister
Chwal Ćwik
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Jedyny ślad*
Znaleziono jakąś belkę z rozbitej tratwy
na rafie? na plaży? na skale?
– nie!
tym razem – w sercu!
w przestrzeni wiary w miłość
drzazgi z niej unoszą się na falach
a rozbitek żyje? gdzie jego ciało?
odnaleziono ślad po nim? jest jakiś znak?
– jedynym śladem jest 
ocean
łez
>>>
Kwiat trójbarwny dla wątpiącego prałata łąk
w głowie mającego wolność rabaty jak kajdany
kwiat dwubarwny dla mściciela klakiera
wcześniej strzelającego z gumki w łysinę aktora
recytującego deklarację wolności fioletowego płomienia
kwiat jednobarwny dla zegarmistrza
precyzyjnego nastawiacza zegarów tykających
na domniemanej planecie Proximy Centauri
przypominających o istnieniu jakiejś opętanej cywilizacji
stworzeniom odległym od wolności o parsek z hakiem
kwiat przezroczysty jak ty dla kata
wykonującego wyrok śmierci na skazanej wolności
kwiat jak ty w butonierce kata zajmującego miejsce
na mównicy w czasie Zgromadzenia Ogólnego ONZ
tuż przed egzekucją
>>>
DSCN3613a
*Marzenie wymaga ofiar*
Rozkwita nad chińską rzeką
marzyciel bławat
potem skacze w nurt
Huang He
ale nie tonie
pływa jak Sun Zi
po powierzchni
wojna wymaga ofiar
ale nie wśród strategów
bławat zabarwia skisłą rzekę
na czerwono
tak się prowadzi wojny z realistami
w jedwabiach z pałeczkami
jak krew marzycielska czerwień
zabarwia stopniowo cały kraj
wódz, naród, przestrzeń, czas
wykorzystane zgodnie ze sztuką
marzenie wymaga ofiar
ale nie wśród marzycieli
>>>
 
*Zawrócić póki czas istnieje*
Zawrócić z drogi póki czas
potem opowiedzieć rodzinie o jakiejś przeszkodzie
zmienić oponę i rodzinę
potem nachalnie domagać się odszkodowania od księży
tak czynić może ktoś, kto zakłada od razu,
że na drogach będą przeszkody
tak liczne jak zezowate znaki, drogi i pojazdy
zmierzch na nich, deszcz na nie, światło na nie
zawracanie, zawracanie
może to uczynić ktoś, kto samowolnie oddala się
od zapowiedzi podróży do końca
a potem obwinia kominiarzy krzycząc
– dym się snuł wszędzie nie mogłem dostrzec celu
Zawrócić z drogi póki czas istnieje
potem stać się wierzbą przydrożną, za płotem, za łąką
z siatką pobiec przez łąkę wyłapując
samych ludzi obcych jak sąsiedzi – trzmiele
Zawrócić z drogi póki czas istniej niezmienny
potem ujadać jak szczeniak niegroźnie
– na swoich bliskich, chcąc zmusić ich pierwszych do odejścia
albo natarczywie nastawać na koronczarki
przed festiwalem koronek, co jest jak zakazana korrida dla byków
Zawrócić z drogi póki czas istnieje niezmienny
a przestrzeń bez transcendentnego celu
>>>
Miałem sen dziwny sen
zobaczyłem w nim Thora rozłamu
przemawiającego na tle
schodów do Białego Domu
w jednym ręku trzymał szewski młotek
a w drugim kulisty piorun
przed rzędem mikrofonów
wycedził przez zęby –
w miarę rozwoju wolności
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju równości
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju braterstwa
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszej demokracji
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszej tolerancji
będzie przybywać ofiar dzieci
w miarę rozwoju naszego otwartego społeczeństwa
będzie przybywać ofiar dzieci
wtedy mrok okrył Ziemię
i pojawiły się dusze małych dzieci
wirujące jak robaczki świętojańskie
obsiadły Thora i przemieniły w świetlny obraz
Statui Wolności Opromieniającej Świat
w postać kobiety w powłóczystej szacie
lecz z twarzą wąsatego mężczyzny
orędzie zgasło nagle jak spalony neon
ale głos Thora wciąż słychać było na jawie
molk molk molk molk
ou la Mort
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Podróże w miejsca nieznane*
Dla duszy najlepsze są podróże
w miejsca nieznane
– dowodzi tego franciszkanin Benedykt Polak
dla duszy najlepsze są podróże
w ciemność za widnokręgiem
– dowodzą tego wyprawy
Eryka Rudego, Erikssona i Heyerdahla
Vasco da Gamy, Magellana
no i oczywiście tercjarza Kolumba
gdy Benedykt Polak powrócił z serca
dzikiej skośnookiej, przerażającej Azji
stał się złotoustym, pierwszym orientalistą
gdy katalońska Santa Maria przybiła do brzegu
i Krzysztof wdrapał się na pierwszą kolumnę
wskazując kierunek do Europy
stał się nagle tym,
kim nie przypuszczał, że zostanie
i nie marzył, że będzie
bogatym Bogiem Ameryki w Indiach
pomodlił się na złotym piasku
i nieznane okiełznane
zostało zabrane
jak złoto
na statek duszy
– tak bogactwa światów zdobywa się
wędrując pod prąd
przeciw myślom własnym
by dopełnić samoświadomość
by skompletować duszę
podróż na Marsa jest dziś pilną potrzebą
dla łaknącej ładu ludzkiej natury
niezbędne jest kolejne przekroczenie myśli
rzek nieznanych
złotodajnych
ratunek cywilizacji
nowa Santa Maria
>>>
 
W roli przywódcy obsadzono ćpuna
potem było lepiej niektórym
naród odetchnął piersią niepełną
zaniemówiły skały, ptaki i drzewa
zerwał się wiatr historii lecz na próżno
szybko uśmiercono go mgłą
potem ludzie mieli dość ekscentryka
las podszedł pod mury stolicy
spalono kukłę śmierci
dym rozweselił gawiedź
wskazówki zegarów wybiły zęby Quasimodo katedry
i zaczęło się ich odliczanie
przed jego odwołaniem
marsz przeszedł pod mostami
specyficzny sprośny
oszalałych koni homo
nie zauważył ich nikt prócz kalekiego Quasimodo katedry
ani wiatru ani słów ani jednorożców wodzów przejściowych
nie pożałował niczego nikt
gdy zebrało się na płacz
pierwszemu powstańczemu dziecku
na krótką chwilę zatrzymała się centralna rzeka
a potem zniknęła w lejkowatym ujściu
niewzruszona zdegustowana
koniec końców ćpun do końca na stolcu
wypalił się i sczerniał prawie bez słowa
jako symbol tolerancji zwiądł jak liść
z popiołu powstały w popiół się obrócił
nie zostawił nawet coś niektórym
dla pokoleń nie załatwił nic
wtedy dostrzeżono pod mostem
zakrwawione rycerskie dziecko na koniu hetero
rzeka znów się zatrzymała
na dłużej tym razem
gdy ruszyła ponownie
w dolnych jej rozgałęzionych biegach czekano niecierpliwie
na papierowe stateczki
puszczane z mądrych uniwersalnych mostów
wciąż żywi kapłani partii umarłych
wybiegli z kościołów partii idei nowszych
wprost na bulwar biegnący do zamku
a za nimi ich sprzymierzeńcy
z gołąbkami pokoju
ściśniętymi w garściach jak gałgany
krzycząc – nigdy więcej, nigdy więcej
nigdy więcej łez i wolności
na komendę wyrzucili je w górę
one zduszone spadały martwe
pac, pac, pac
u stóp bardzo wykrwawionego dziecka
przebitego gazetą powszechną
>>>
Składnie skomponowany klomb językowy
ze słów męskich nie naprzemianległych
ziarnistych, kiełkujących w cieple
pofrunął w kosmos wyznań po uderzeniu miejscowym
komanda wyemancypowanych Syren
infudybułowane chronosynklastycznie
z impetem wyrwane słowa sterowane przypadkiem
zakwitły holograficznie w przestrzeni
gdzieś w schyłkowym Orionie letnim
ten bezglebny kobierzec słów
lewitował chwilę jak Zaratan wodny
nad oceanem grud, brył i skib galaktycznych
Syreny zamiotły ogonem rybim
chmury, dymy i mgławice po czym
rozsypały iskry gwiezdne dla poległych kwiatów
odpłynęły na Marsa z mężczyznami
zmutowanymi tak by przeżyć bez słów
składnie skomponowany klomb
został koniec końców odtworzony
i też przeniesiony kaprysem na Marsa
kamienne zbocza wzgórz i łożyska ichnich rzek
wykarmiły kwiaty formalne dla odmienionych mężczyzn
księżycowe kwiaty wypolerowane fikcją
nadały się na bukiety prezentów żennych
mutanci wąchali, mutanci sapali przy tym
i tak powstały lejkowate wiersze planetarne dla wybranek
zupełnie zapachowe, zupełnie nieodgadnione
zupełnie bardzo przyjemne w odbiorze
odkryte kobiety odrzuciły uciążliwe płetwy ogonowe
i powrócił na Ziemię z oślimi głowami
bez mężczyzn i wierszy – uwolnione
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Parki krajobrazowe germańszczyzny
wbiły się w zielone płuca Polski
biedronki pierwsze o tym opowiedziały żabkom
i tak się narodziła plotka o zranieniach nacjalnych
płotka żyje własnym życiem,
jak gospodarka oddzielona od polityki
roślinność i zwierzęcość germańska nie dominująca jeszcze
na wielu nizinnych stanowiskach nasłonecznionych
zakrawała wciąż na polańskość
jednakowoż, no właśnie…
ten nietypowy płazologiczny symbol
nie znalazł uznania
na najstarszych skałkach
i gołoborzach podwyższeń krakowskiego syluru
a w końcu europejskiego permu i karbonu
na wydmach, ostańcach i wapiennych prządkach
uformowanych z fitosfery bezperłowej
sięgających głębin epok aż po
czysto polskie kości i marmury
triasu i jury
no i co tu zrobić z nieakceptowalną germańszczyzną
wżynającą się w węglowe krajobrazy polodowcowe
ani wielogłowe ptaki cudaki ani dwunogie lwy
nie pasują
no właśnie, nie pasują
od gór zaczyna się równanie tendencji
ludyczno-ościennych
czasem trzeba zapomnieć o kierunkach równania
bo w krajobrazie można natknąć się na obcych
nie tylko uralskich jeźdźców pyłkowych
i zarodków wypisz wymaluj z Gobi
ale nawet
tych podejrzewanych o obcość stopnia drugiego
chińskich i marsjańskich
to kopalnie i wodotryski dziwactw
wiszące rośliny i ludzie wciskający się z brudem stuleci
w przeczysty krajobraz polodowcowy
krystalicznych wód dennych i moren
cóż to jest mieć w płucach oścień germański
wobec powracającej ciupagi kangura
jak plotka głosi nie tykającej –
jednakowoż, no właśnie…
samej tkanki narodu
>>>
*Bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej*
Bohaterowie nie poddają się nigdy
do śmierci lgną jak do piersi karmiących ojczyzny
ich oczy ich brwi ich usta wyraziste łapczywie
skłaniają patrzących na ich twarze bitewne do zamyślenia
do skupieniu uwagi na nieuchronnej śmierci wszystkiego
nędznicy sądzą, że napięcie mięśni przeminie
że nie będą musieli wyjawić swojego zakłopotania zdradą
a prawo pięści i wojen, prawo ścinania głów
pozostanie zarezerwowane tylko dla nich na zawsze
bohaterowie muszą zginąć za ojczyznę ideę
to z kolei ich niezbywalne prawo
ich cienie już dawno przekroczyły Berezynę
a oni uwikłani wciąż w ostatnich potyczkach
nie tracąc honoru i splendoru kwiatu armii
pozostawiając malkontentów na pastwę nicości
stawiają ostatni most palą ostatni most
jest czas bohaterów, czas śmierci za ojczyznę
i czas ludzkich psów rozszarpujących ich ciała jak żertwy
ujadających na maruderów chorągwi w odwrocie
działa toczą się wolno za trzonem armii, za nimi tabory
lecz są na jej potrzeby jak krew
jak korpus generalski zdziesiątkowany ale ocalony
z dział wystrzelą do psów i ludzkich nietoperzy ogłuchłych
bohaterowie w mundurach uszytych rękami ojczyzny
ocalali w słowach bez ciał bez ust
w najlepszych pomnikach zbawieni
utuleni w urnach przy piersi swoich prawnuczek
zasłuchanych w legendy ułożone przez wnuków
bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Skamander Troj na sali rozpraw
to jaszczur człekokształtny
wrażliwy jak członek Specnaz
na stratę towarzysza
na rozbicie butelki z wódką
przez anioła stróża armii
ale nie na łzy homeryckiego króla
strzelec mierzył do anioła
– celnie
widziano to z monasteru w Mostarze
strzelec siedział na rubinowej
gwieździe Kremla
– jak zwykle
strzelcem był wyborowy wywiadowca enerdowski
tak więc jest już jasne
Skamander Troj to nie prowokator
– to prawie pewne
pozostało do rozstrzygnięcia niewiele
do oceny też
kolor włosów, kolor skóry tego prowokatora
Skamander Troj to skorpion człekokształtny
mówiący dialektem nieznanym
z genem er jeden lub er jeden a jeden
z grupą krwi zero er ha
i mlekiem pod nosem
– bez pochodzenia
sędzia wstaje, zamiata ogonem do taktu
poprawia czapeczkę na rogach
tupta dwa razy i krzyczy – hikory-dikory-dock,
przyznaj się Troj
a on – nie przyznaję się i bęc,
anioł zmarł od uderzenia
gorąca, spazmu, wiersza, pocisku
i nic tu nie pomoże
doszukiwanie się winy w małych świnkach
– jak ja
Belzebubie, wężu morski, rozprawiaczu
– zaakceptuj to
Skamander Troj wrażliwy człekokształtny gad
uwolniony zostaje od Specnaz
>>>
 
DSCN5422f
Stonowane płatki zimowej przylaszczki
dominują w każdym aspekcie zapustnej pogody
przed zmianą i po zmianie zapachowych epok
karnacja jej jest nadal ciepła i przyjazna
jasna i nostalgiczna jak zeszłoroczny śnieg
nawet mastodont powracający
z drzewnego centrum handlowego
nie zdołał jej wdeptać w błoto
ona i błoto potrafi zmienić w basen artystyczny
uległością wobec czasu, ludzi i zwierząt
och, gdyby odleciała na zimę do zmiennych krajów
mniej polskich a bardziej plejstoceńskich jak dębik i ważka
nie nasłuchałaby się nienawistnych gardłowych waśni
wcześniaków wieśniaków z poronionymi grodzkimi
och, gdyby nie naoglądała się
przemarszów aborcjonistów i transseksualistów
byłaby bardziej inna w stałości uników
a tak mastodont przeszedł po jej runie
kierując się ku zawilcom agonii
zdesperowany ciepłem, zrozpaczony wyginięciem
wyrwał jej serce i wątrobę na ofiarę ubóstwianym mrozom
ale ona wiecznie zwinna, niezniszczalna, teorii hybryda
powstała z galicyjskiej gleby
w jego śladach okrutnie śnieżnych
oto on zaginął a ona żyje wiek kolejny
wciąż raduje oczy powracających
z żalów gorzkich i krzyżowych dróg
rycerzy przełomu w kolorowych chustach z pledami w pasy
brnących skrajem lasu i parkiem na wprost
ze średniowiecznym śpiewem dziękczynnym
od turni gotyckich po krużganki barokowych jezior
zachwyca i godzi wieśniaków z grodzkimi
i za pan brat już z sobą
stają przed bramami interglacjału
>>>
 
Baudelaireowskie ikony
przebrzmiałych dawno pieśni galijskich
nie będą mimo wszystko
z zaśpiewami dygać w podrygach
w okolicach Brandenburga a tym bardziej Brennej
mniej brązowej acz strojnej
Wiseł Szambor uwiódł je wszystkie
i zniewolił już dawno
taka jest rzeczywistość postpeerolowska
brutalna dla ludzi z nikąd
oczywista dla ludzi słowa z dorzeczy
w drugim rzędzie dla zwierząt z Marsa
czarne sotnie i niedamy straconych Wschodów
ze złudzeń imperialnych końców wieków
po okresowym brylowaniu uznano za zaginione
w stronach czasu wielonacyjnego
i to też jest oczywiste
ale narody z pieśni nadal chowane w dzielności
będą wynajdywać witraże i ikony
w muzeach zamierzchłych świątyń
by przenosić je do swoich kościołów
zostaną też tymczasowo wmontowane
w srebrne ekrany pieśniokletów udających
establishment moskiewski ale na zawsze zdradzony
choć Zaporoże im okaże złość i stronniczość
niebaudelaireowskie ikony w śmierci celtyckiej
zgasną w południe jak wiek Gotów tamże
jedynie gęsi będą gęgać w Rzymie, Krymie i Brukseli
zwycięskie po wielu wiekach okupacji genu
gęsi zostaną przemianowane na lisy szczwane
jest dla nich dziewięćsił, pięciornik i blekot
rosnący pojedynczo w opisach przyrody
niezmiennej w poematach okrutnych
chwilowej awangardy grzesznej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wieje wiatr, porusza liście czarnego bzu
liście i gałązki
gałązki i kiście
nad krzakiem bzu ktoś zawiesił na gałęzi sosny
choinkową bombkę
jest już sierpień
wieje wiatr, złudny wiatr
czarny bez i jego owoce czarne
z baldachów kiście
będzie pokarmem dla ptaków i ludzi
kolorowa bombka choinkowa
czeka na odpowiedź
po co? dlaczego? dla kogo?
przyleciał ptak
usiadł na sośnie i przygląda się
choinkowej bombce
ogromny ptak nie ma piór
ale ma ledwo widoczne między pazurami
błony jasnoczerwone
gdy zaciska szpony na gałęzi
błony napinają się jak spinakery
ptak zjada bombkę
przełyka i odlatuje na dach pobliskiej remizy
ptak to poeta polski i reżyser
czczony kontestator z lat sześćdziesiątych
przypadkowo były członek partii komunistycznej
chociaż lektor marksista to wolnościowiec wątpiący
bombka jest dla niego strażacką nagrodą Nobla
ręcznie malowaną od dawna należną
czarny bez usycha
suchy krzak przestaje się poruszać
wciąż jest sierpień
wiatr przestaje wiać
>>>
Koło kamienne zawieszono centralnie na ołtarzu polowym nomadów
kwadrat biały w otoczeniu szarych muszli usznych
umieszczono na obrazie w galerii nieśmiertelników inteligencji
trójkąt wycięto na drewnianych drzwiach wygódki stojącej na muzycznej łące
prostokąt namalowano patykiem umoczonym w czerwonej mazi
na czole przywódcy oświeconego ludu
trapez zakopano częściowo w pisaku na plaży przy molo
razem z naturystami zwolennikami wolnej miłości
siedmiokąt rozłożono z elementów broni na granitowych płytach
ogromnego placu defilad
ośmiobok z rubinu wycięty nanizano na czubek rakiety kosmicznej
startującej z kosmodromu Wszechmocnyj
a odwrócony pentagram pitagorejski z masy perłowej
przyklejono na zwierzęco skórzanej kurtce
odziano w nią zbuntowanego człowieka
i niesie go na plecach jak garb sprzeciwu
nawet o tym nie wiedząc, że jego kurtka zmienia kolory nocą
chociaż ostrzega przed przejściem w inny wymiar on nie reaguje
jego plecy stają się celem wszystkich Brutusów świata
celem wielkim jak Pacyfik dla ślepych rakiet Kim Dzong Una
a gdy pentakl rozjarzy się odbitym światłem na szczycie wieży
niejeden zdecyduje się na skok w otchłań
język i dolną wargę delikatności i czułości
umieszczono w kwiatach orchidei
rosnących w nieprzebytych dżunglach i tropikalnych lasach
symbol mowy miłości łączącej wszystkich ludzi
ponoć dotychczas używanych do ozdabiania głów
jedynie przez plemię zbieraczy z Doliny Javari
najszczęśliwszych formy estetów
>>>
dscn0914f
Dla jednej modlitwy warto
nawet wysiąść z pociągu
i to w jego pełnym biegu
na łeb na szyję stoczyć się z nasypu
na suchy brzeg, za rzeką w cieniu drzew
przedostać się tam bez zmoczeń i otarć
by skrywany zachwyt wyszeptać
dla jednego zamyślenia o cudzie bytu
warto zejść ze statku na ląd
statku płynącego ku wodospadom
warto wyskoczyć z rzeki wzbierającej
wśród wałów jak w zatoce przypływ
pogrozić nurtowi szalejącemu
wśród faszyn, wiklin i rybitw
dla jednego słowa miłości warto
wypaść z samolotu nad Alpami
lub z balonu w stratosferze
albo zsiąść z gęsi Selmy
gęsi nad Gotlandią lecącej
i opaść jak ziarno dmuchawca
wśród dzieci gdziekolwiek
dla jednej skargi żałosnej i prośby
o wsparcie niebeatyfikowanego
męczennika półprywatnego
znanego jeszcze jedynie
najbliższej rodzinie bajecznej
warto opuścić w konflikcie z jej władzami
każdą organizację półtajną
a potem z westchnieniem i gniewem
skoczyć z grani banku na bandżi
głową w dół z błaganiem na ustach
lecąc mieć ufność w to,
co łączy się z realnością ekspansji
łez, łkań, antyfon dla prawdy
mieć wiarę zasypiającego dziecka
w dobranocki i ich puenty
to dopiero otwiera możliwości
odbycia cudownych podróży
na drugą stronę człowieczeństwa
to tylko zapewnia przeżycie wśród
wycyzelowanych materialnie burz
na tym świecie pędzących donikąd snów
w bystrym nurcie strachu i niepewnych
nieprzekraczających siebie dni
choć do końca niebędących
złem
>>>
Zieleń stukot ból przeniesiono z Warszawy
miał być wysłuchany szum wiatru historii
wiatr szybko się stawił przed komisją ministerialną
pociąg i zebra byli w tyrtejskiej komisji
polityk się spóźnił bo niecenzuralny ból go spowolnił
krab w potrawie zaśpiewał prowincjonalnym elitom
spodobał się samemu kelnerowi z Floriańskiej
zanim został zaserwowany
komisja w końcu wezwała na świadków
niebyły tramwaj na Grodzkiej
niebyły autobus na Olszy
niebyły spadochron na Błoniach
niebyłego platona na Kazimierzu
niebyłą łódź podwodną na Bagrach
zieleń czerwień ból przeniesiono z Warszawy
Arabowie palestyńscy już opuścili pastwisko
pielgrzymi radzieccy odeszli na Księżyc
stukot podkutych butów z Księżyca
doleciał do Rotundy od ostatnich nosicieli
komisja na koniec wysłuchała jeszcze
pomnik płonący katyńskiego pierwiosnka
koncert Beatlesów z supportem SBB w Czyżynach
stęchły małomówny spiż Lenina w Hucie
milicjantów wybuchy śmiechu w Białym Domku
i zaleciła powszednią śmierć jak kromkę chleba
prowokując Murzynów stanu wojennego
jeszcze przelewa się tłum w hali Wisły czekający na błoto
za błotem stoi piramida gdzieś na Suchych Stawach
Mariesjew już odczołgał się na tę stronę
komin elektrowni wypiętrzył dyktatury ciąg dalszy
aksamitnej jak kwiaty na klombie Litawora
zieleń korab szum przeniesiono z Warszawy pod kopiec Wandy
to poszum ratunkowych karetek wodnych i falang
jeszcze księżą patrioci ochoczo ogłupiają siebie
prezesi i sekretarze trzymają sznury dzwonów
księżą prawdziwi wypluwają wybite zęby
by zrozumieć błąd naprawczy sunie ryba Sienną a wilk za nią
wilk wypchany siarką
błędne bramy, elfy i orfickie nenufary w nich
na rondach rozstajnych rzeka odpływa do Warszawy
tłum rzednie muzyczny w hali Wisły
czapla siwa obchodzi Plac na Groblach
nabiła piłkę na dziób, dziwi się, zadziera głowę
odrzuca piłkę jak granat w kierunku Wawelu
frunie na przęsło mostu i klekocze jak bocian z Afryki
komisja rozstrzyga koniec końców
to nie jest czapla ani bocian to pies naśladowca
ciągle ten sam pies partii naśladowczy
wykarmicielski i założycielski
>>>
 
DSCN1652f
W zacisznym miejscu pięknego ogrodu,
o którym marzą skazani na dożywotnie więzienie
odnajduję zagubioną fotografię
w zacisznym miejscu ogrodu,
gdzie rosną stokrotki a strumyk płynie z wolna
podnoszę ją z ziemi
jest trochę pożółkła ale jeszcze wyraźna
jakby ktoś ją właśnie wyjął z albumu
w zacisznym miejscu uroczego ogrodu,
gdzie promienie słońca igrając w liściach leszczyny i grabu
cieniem smużą mech i klomb
łaskoczą nosek liska śpiącego pod świerkiem
podnoszę do twarzy zagubioną fotografię
w zacisznym zakątku ogrodu,
o którym marzy smutna Ewa Święta
odnalezioną fotografię przybliżam do ust
cisza zmienia się w atomowy holocaust roślin
eksplozje drzew w płomieniach
ognista kula nad światem
popiół, popiół, lawa, rozpalone kamienie
spadają na ziemię po uderzeniu meteorytu
i wybuchu wulkanu
na języku czuję krew i żagiew
moje ciało kurczy się by zniknąć w ustach,
które zamykają się dla świata i słów
niematerialnych jak kolory tęczy
ogród rajski przestaje istnieć
ja przestaję istnieć w plazmie czasu
morze ognia zmienia się w termojądrową kulę
świat cofa się do pierwszego wybuchu
wybuch cofa się do pierwszego słowa
słowo zmienia się w uczucie
uczucie w wizerunek Ewy Świętej
słychać pstryk aparatu Boga
>>>
DSCN0048fPrzesiedziałem w domu przy komputerze całą deszczową sobotę
w moim małym pokoiku na piętrze
zerkając tylko za okno czasem, gdy na sośnie
szczebiotały sikorki wystraszone przez polującego jastrzębia
pasującego do lutowego nieba jak ja
w pidżamie i kapciach o szesnastej dwadzieścia
do postępowego wolnościowego świata
przesłuchałem siedem pierwszych płyt Pink Floyd
zjadłem pół fiolki etopiryny popijając mlekiem
nasłuchałem się i naoglądałem video serwisów
z Hong Kongu, Monachium, Mali
i Bóg jedyny wie skąd jeszcze
dobrze, że jestem w miarę daleko od Nowego Targu,
gdzie ktoś komuś wbił w głowę nóż
i od Warszawy gdzie bibliotekarz odciął głowę biednej dziewczynie
dobre i to w sobotni, błotny wieczór bez gwiazd
lecz mimo moich luzackich póz i myśli rzadkich jak samorodki
mimo całej mojej eskapicznej postawy pasibrzucha
jakiś senator amerykański zaniepokojony jest moją sytuacją
jakiś rosyjski nowogensek niepokoi się stanem moich poglądów
jakiś chiński przywódca partyjny wyraża troskę o zawartość mojego portfela
jakiegoś kolumbijskiego mafiozo niepokoi stan mojego uczestnictwa w rynku
jakiegoś szwedzkiego pastora niepokoi moje faszystowskie nastawienie do obcych
i jak tu wyjść w niedzielę z domu, gdy w środku zimy
dżdżu krople padają i tłuką w me okno
a nad dachem latają jastrzębie wydając jęk szklany
pójdę do kościoła pomimo wszystko
tylko tam nikt ciągle nie niepokoi się o mnie
widocznie mnie zna dobrze, oj dobrze…
>>>
Możliwe są nawet takie
podpowierzchniowe ruchy podłoża myśli
z tufu wynoszące cudowne rzeźby bogiń
w alabastrze lub słoniowej kości
i maski filozofów z majoliki
na szelfowe stoły skostniałe
możliwe, że nawet w ich trakcie
podniesione zostaną łodzie z brązu dla wojowników
pełne prawdziwych korali i eposów
dla Sabinek i Helen
aby się to stało potrzebne jest
podwodne trzęsienie samego dna ludzkości
kto to zaplanuje jak nie ty, który mówisz
– ta sama droga prowadzi pod górę i w dół
kto to skoordynuje jak nie twoje
pławikoniki w oceanariach zachwytów
a na koniec twoje w muzeach wraki wykonają to
już dzisiaj pomruki wulkanu
są słyszalne w rybackich wioskach wokół Ćennaj
ale to nie wulkan przecież
już wczoraj słyszano szum fal tsunami
w okolicach luksusowych nadwodnych hoteli Bali
ale to nie tsunami przecież
jeszcze usłyszą krzyk tłumu biegnącego
w górę Manhattanu w przerażeniu
uciekającego przed ogromną falą
ale to nie fala przecież
i to będzie akcent ostatni
twoje siły legendarne idealnie pasujące
do Atlantyd, Wenecji i Wolinów
zjednoczą się, gdy Księżyc zajdzie za Ziemię na zawsze
będzie noc w tufie jakby cała
będzie sen milionów w rtęci spadającej na liparyjski pumeks
koniec spokojnych dni rzeźbiarzy w locjach
przyjdzie niespodziewanie jak Afrodyta wśród Charyt
sam zaskoczy ciebie tak jak wszystkich
mitologia Greków to nic wobec takich wydarzeń
trzęsienie ziemi i wstrząśnienie mocy na niebie walut
wszechobecna sól, siarka i bitum to nic wobec tego
jednocześnie eksplodują szczyty gór i dna oceanów
pławikoniki dorosłe zaprzężone do rydwanu półboga filozofii
ruszą z miejsca galopem logicznym
i wtedy na falach rymów wynurzysz się ty
ze społecznego niebytu
by pokorą ust uspokoić rozedrgany świat
rozedrgany samym sobą i zawołasz – powstańcie
nieśmiertelni śmiertelni i śmiertelni nieśmiertelni
wy żyjący śmiercią tamtych, i wy umierający życiem tych
a ziemia powtórzy te słowa wypowiedziane
po raz kolejny przez złotoustego człowieka
na rozpoczęcie wieków złotych
>>>
DSCN3479f
Ileż tych tematów na dnie
oceanu, co jako morze
wlewa się do zatoki
wątek staje się deltą
fraza jawi się dorzeczem
z wielkiej rzeki opowieści
pozostanie potok leśny
i wysięki w zboczu góry
z epopei Pangei i Tetydy
dotrzemy do tytułu – człowiek
gdy wnikniemy myślą
w całą przeszłość bezwzględną
na dnie zawsze będzie kotwica
sumień, zjawisk, zwiastowań
bitew, czaszek i wyobrażeń
temat główny Mariański Rów
temat twój batyskaf i cel
a źródło – kolebka myślenia
zazdrość hydry i miłość koralowca
grzech Kaina i grymas Heraklesa
twoje życie pozostaje na dnie
po opuszczeniu góry słów
>>>
 
DSCN1661f
Pokazanie zasobów oceanów i mórz na jednej fotografii
potem ciał setek wielorybów zdychających na plaży
jednej z plaż opisywanych w literaturze
i zobrazowanych w nagradzanych filmach
pokazanie nagości zwykłych ludzi
potem porównanie ich z nagością królów
i przywódców państw
w otoczeniu skalnych ostańców wystawionych na deszcz
pokazanie jeżowców i rozgwiazd
rozkładających się w tępym słońcu na piaszczystym atolu
oraz ledwo żywych krabów
potem uzmysłowienie sobie tonacji
wysłuchanych ich niemych pieśni
zrozumienie harmonii odgłosów delfinów
i prawdziwych łabędzich śpiewów
pokazanie plenarnego zgromadzenia ONZ podczas uchwalania
powszechnego nakazu aborcji wszystkich ludzkich płodów
na koniec czołówka filmu
hollywoodzkiego z fanfarami filmowej wytwórni
odsłona zwiastuna kasowej produkcji komercyjnej
z akcją w supernowoczesnych klinikach aborcyjnych
i chirurgii estetycznej dla nieśmiertelnych dorosłych
dzięki oku kamery oto patrzymy na sceny niebywałe
widzimy panoramę piekieł prawdziwych
duchowych i przedpiekle dantejskie dla elit
patrzymy na istoty przerażone
nie tylko w narracji filmowej ale i na widowni
nagły najazd kamery na te twarze
a potem przebitka na erem na syryjskiej pustyni
w eremie orchidea mówiąca ludzkim głosem
do przybysza z innej cywilizacji
wyglądającego jak pokraczny nietoperz
Tacca Nivea – witaj bracie życia i miłości, witaj obcy!
i wreszcie pokazanie z kosmosu raju bez ludzi
– a jednak Ziemi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zacałuj ślady,
gdy koń wyskoczy jak jeleń
na pagórek,
co czekał na jej proroctwa,
aż się doczekał
ona wierzchem
odjechała na wzgórza w słońce
zacałuj te ślady
komu pozostał żal po słońcach?
komu przyjedzie całować ślady?
proroctwo mówi:
tobie
a jak wzbierze chmura na zachodzie
zaczniesz całować ślady aniołów nie ludzi
w jeziorze kości słony smak wody
znajdziesz na wyciągnięcie ręki
błogosławieństwo dla zemdlonych
tyle przemierzy pustyń i głodowań
gdy będziesz pościć w suszy
gdy morze ognia zrówna się z nią
wytrwasz
braterska będzie pomoc skorpionów
słońce zniżone opatrzy rany
twoje i twojego Samarytanina
ona zostawi te ślady nieodciśnięte w ziemi,
gdyż odjedzie po skałach
ślady całować będziesz w pismach
i włosach pełnych zapachu
ogrodów wyrosłych w Jerozolimie Europy
nie babilońskiej Semiramidy
a słonecznej Julii
>>>
dscn0813f
Jestestwo hrabiego to
jego harem i chłodem
wyzłocone ramy luster w alkowie
jestem na balkonie – woła hrabia do małżonki
zdradzam twoje sekrety – usłużna
gdzie nasz powóz i stangret – baszo
gdzie moje surduty – nadobna
ale jestestwo w ruinach pałacu zmienne
jak tego nabitego na pal
hrabia też już ścięty a ten na palu
to jego morderca z ludu
zajechała kareta
zamiast powozu
wyskoczył foryś z podnóżkiem
pluton ukryty wśród honorowej kompanii
oddał salwę do królowej
zamiast do hrabiny
fontanny krwi wytrysnęły przed pałacem
wbiegli chłopi z cepami i widłami
na to wszedł reżyser
po resztkach schodów
z wytatuowanym na ciele orbiterem
pojazdu ucieczki
dal znak drugi
i zdradziecki książę w sukmanie wydał rozkaz
wszystkie nadobnisie alkowy
zapiszczały i w te pędy
podbiegły do królowej umierającej w błocie
hrabia nagle ożył, wstał i patrzył na reżysera
z zimną krwią
na zmienne zaniedbane jestestwo
i na koniec poddaństwa koczkodanów
w kinie demokratycznego niepokoju
z niedowierzaniem
>>>
DSCN1235f
W komorze pamięci czekasz
na powołanie na nowo do życia
nasłuchujesz w tym ciemnym pokoju
byle szeptu, byle szmeru
choćby skrzypnięcia drzwi
a tu ani odgłosu kroków
ni szelestu warg
nawet świstu spadającego meteorytu
nic
dla dzisiaj umierasz powoli
w komorze pamięci
skazany przez byt wczorajszy na nicość
czy Bóg ma cię powołać?
czy człowiek?
oby Bóg
a najlepiej Bóg-Człowiek!
czekasz w ciszy ducha
nad stosem odrażających monet
bezszelestnie przesypujących się dni
jak Mateusz zdrajca nacjonalistów
meteoryt ludzkości
>>>
 
DSCN2101 (2)f
Kara – stwierdzenie wasalne
słowo do przetłumaczenia
jesteś jak biały ptak
jesteś jak biały kieł
jesteś jak wyżej
wymienione słowo
zanim zostanie to stwierdzone
kara – stwierdzenie sędziowskie
w Bieczu, Sandomierzu, Nurze
słowo do przetłumaczenia na wyrok
gdzie mieszka tłumacz?
twój i ich
twój ze świetlnym mieczem
ich z drewnianym
tłumacz – sędzia słowołamacz zamierzchły
odpowiedzialny za porządkowanie feudalne
w czasach równoległych i prostopadłych
kara – dziś to brzmi dumnie
dla krasnali z systemów malarskich
lub transportowo-komunikacyjnych
co wychodzi na jedno w tłumie
nie tyle łaziebnych co służebnych
pod warunkiem, że w łaźniach są teatry
lub odbywają się noce poetyckich ablucji
kara – jest uniknioną postacią nie
do przetłumacze – nia
więc stwórz słowo przeciwwłasne
dla sędziów apelujących stadnie
o naruszenia dowodów i tez
w katowniach głów
jest w wielu miejscach czyste
schronienie dla wybielających pisarzy
Mokotów w pierwszym rzędzie
Rakowiecka 37 w drugim
lub tajna Dzierżążnia Lukoil w końcu
nawet stare konie się rozpisywały
w Czersku i Esbecku
o zagonach równobiegłych
wyrokom ludzkim podległych
są takie zmysły, które nie potrafią
udźwignąć kolorów prostych
to jest pożywka dla galopady uczuć,
gdy myśli w klatkach zawieszonych na drzewach
umierają z głodu
ukarane za sprzeciw wobec maści i koni
za stadne słowa łamanie
koniec kłusowania i kaźni
a człowiek w celi osądów sądzi, że
kara ta to nie mus ani fatum
twoje i ich
>>>
DSCN3951f
W twoich płomieniach serca dwa
sobą ukoronowane
w sercu jednym trwa miłość
w sercu drugim – alert, wezwania
– gwałtu, rety
płoną czoła, płoną lica, płoną wargi
krwawiące boleśnie
jesteś ciałem straceńca
miłości nieznośna
twoje ciało jest uczuciem
znikającym w płomieniach
a może to nie płomienie
a może to nie serca w płomieniach
– cicho, cichutko
niech miłość zakończy istnienie
wtedy się dowiesz
niech oświetli koronę bardziej
może dostrzeżesz jak krew
zmienia się w złoto
a ból przetapia w jakikolwiek
błyszczący kamień
królewskie potwierdzenie
alchemii miłości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Oni domagają się ekspansji twojego świata w świecie współczesnym
oni chcą twojego spojrzenia z orbity stacjonarnej
oni myślą o tobie z przejęciem godnym rewolucji
oni witają ciebie jak wschodzące słońce ośmiu planet
oni smakują twoje chmury jak cukrową watę
oni entuzjazmem wyprzedzają twoje osiągnięcia i sukcesy
oni zgrabnie przeskakują już przez twoje płoty, które ustawisz w przyszłości
oni wyprowadzają z bloku na spacer twoje wszystkie psy
oni wicher od gór zmieniają w twoje zatrzymania pod triumfalnym łukiem
oni badają zasięg twoich rakiet w silosach i stojących na kosmodromach
oni są we wszystkich twoich kamerach i mikrofonach jeszcze nie rozstawionych
oni żądają twojego śpiewu kosa o każdej porze
oni użynają sierpem przy samej ziemi twoje malwy i słoneczniki jeszcze nie rozkwitnięte
oni produkują na dwie zmiany przestrzeń dla twoich więzień
oni w przerwach na posiłek wytwarzają powietrze dla twoich presji
oni nie baczą na twoje wulkany gotowe do erupcji na płaskowyżach
oni spokojnie sączą saksofonowe solówki twoich muzycznych win dojrzewających
dziesięciolecia
oni spijają haustami twoje trucizny bez mrugnięcia powiek i tików uszu
oni znajdują cię w barze za popielniczką jak serwetkę niezapisaną na stoliku samotnika
oni wstawiają cię jak ser do pułapki na myszy i gryzonie nie znoszące sera
oni świecą na twoją powłokę na orbicie, gdy jesteś po ciemnej stronie planety
oni lądują w bezkresnych pampasach na twoich spadochronach uczepieni za szelki
spekulantów
oni kapsułą ratowniczą uspokajają twoją pamięć rozbitka narzucając się z ocaleniem
oni bronią ciebie przed twoim katem a nie sędzią
oni zbliżają się powoli do ostatecznego rozwiązania twojej kwestii we współczesnym świecie
oni, którzy nigdy nie zaznali ani twojego świata ani ciebie w wieczności
>>>
Image Mobile SAGEM
Będzie dziesięciolecie smart
jeżeli dom twój w sieci
otoczysz chmurą tagów cool
jeśli dasz łapówkę durniowi za hejt
potem on cię polubi za wpis
małe jest piękne jak pixel
małe jest jak fullhade
w klitce bloku małe jest mega
pędź, dźgaj, pokazuj, linkuj
w wielopoziomowym labiryncie życia wirtual
przecież jesteś na niby jak
ból i śmierć, którą zadajesz gostkom
enter, spacja, klik, enter
megadeath zacisza rodzinnego
następny wiek real
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERAKrakowski smok z czasów Bieruta
późnego Gomułki i wczesnego Gierka
poleguje zadowolony z siebie
przy ognisku
pysku-Magnitogorsku
a ty spędzasz dym z kominów
jak Beria
– do wyczerpania nowoczynowników
Krak miał kurny zamek
ty masz kurny magistrat,
co jak smok zżył się z grodem
dlaczego go nie spędzisz?
jak Skuba w ciżemkach
by smok nie ciemiężył zaczadzonych
– do wyczerpania dziewic
dym sam nie zmieni się w gołębie
>>>
DSCN1631d
W tabernakulach
w kobietach
w skarbcach kultury
zamknięty dobry los
sezamie otwórz się
dla niekończącej się opowieści
piękna i szczęścia
– rzeknij, wypowiedz hasło,
zaklęcie życia
otwórz autostradę słońca
przetnij szarfę
daj znak orkiestrze
naciśnij klamkę drzwi
guzik, enter, tajny przycisk
sięgnij ustami po skarb
nawet bez słów
– człowieku naszego wieku!
>>>
DSCN3534fWielki człowiek
tylko dlatego,
że samotny wśród ludzi na kolanach
tylko dlatego,
że zapatrzony w kosmodrom idei
ogromny jak kontynent
tylko dlatego,
że zasmucony wśród zwykłych potrzeb i pragnień
tylko dlatego,
że ogołocony z dóbr w królestwie Salomona
tylko dlatego,
że widzący słońce w przedbitewnej nocy
tylko dlatego,
że widzący zwycięstwo w marnej procy
wielki tylko dlatego
>>>
DSCN4254f
Na korzystnej płaszczyźnie
posadowiony obiekt lub przedmiot
nie jest jeszcze tak dookreślony
jak płaszczyzna
będąca podparciem i środowiskiem tegoż
nieco złudnego w percepcji
jest to nagabująca schizma rozhisteryzowana
poglądu na podstawę
dlatego obiekt lub przedmiot
jest tak niejasny jak ściemnianie
wywołane sztucznie
aby wbić się myślą w przedmiot
lub obiekt na płaszczyźnie bardziej oczywistej
trzeba odwrócić wzrok
od podwodnej kanapki
jak to bywało w czasach,
gdy istniały jeszcze wszystkie
baszty strzegące Sandomierza,
gdy Wisła nie zalewała szklanych hut
a szklane domy jak morelowe sady
otaczały go zewsząd jak Tatarzy
na płaszczyźnie widokowej jest położony
obiekt, który zsuwa się w byt podświadomy
to dzieciństwo z lodem w ręce
u wejścia do Wąwozu Królowej Jadwigi
to strach zapamiętany w ramach dębowych
wykonanych z czarnego pnia
odnalezionego na łasze rzecznej
jak jesiotr ostatni
obiekt lub przedmiot
na płaszczyźnie subświadomości nadwodnej
jest migotliwy i jawi się
jak źrenica okrywana powieką
co raz drażniona widokiem Gór Pieprzowych
źrenica oka łzawiącego
przemywana wodami płodowymi
rzeki narodowej płaczliwej
w mieście przedpiastowskim
baszta bramna jest wystawiona na Wschód
ostatnia to baszta pańskiego miasta
Maryja godzinkowa obrończyni
dzieciństwa w podziemiach i wąwozach
Maryja brama i gwiazda katedralna
na płaszczyźnie niezniszczonej
przez wiedźmy szwedzkie i bolszewickie smoki
z bajek dla najmłodszych topielców
płaszczyzna opoką myśli człowieka
trwającego z lodem w jednej
i brzoskwinią w drugiej ręce
ciskającego kasztany i pomidory
w przelatujące miotły, strzały i płomienie
obiekty wyniosłego kulturowo anturażu
stubarwnej platformy graficznej
Sandomierza
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Po kryjomu zbliżył się do infostrady
pierwszy raz wjechał na nią
nieczłowieczym urządzeniem mobilnym
pod osłoną nocy
potem popędził przez bary, brzaski i poranki,
kawiarenki, popołudnia i wieczory
estakady, tunele, wiadukty, mosty wiszące
nic go nie interesowało wokół
lecz nawet infostrada ma kres
zawiodła go ona do reaktora elektrowni
spalił się żywcem
zwęglony już wołał jeszcze
– nie ujawniajcie mnie
moje pozostałości oprawcie w krzem
idę już na piechotę
za osłem i wołem – symbolem
zapiszcie to w repertorium
nie jestem już infoczłowiekiem
tylko mobilną osobą bez twarzy
i też po kryjomu dojdę do
sanktuarium stabilnej gleby
>>>
DSCN1671d
Twój sen jest kręgosłupem
nie twojego ciała
ale twojego śniadania
bezbłędny w ustach język
bezbłędny w przyrodzie nawyk
twój sen jest masztem
nie dla twojej flagi
ale twojego obiadu
bądź na trawie za domem
na kocyku, który rozłożyłem dla ciebie
miej kosz z jedzeniem
biwakowym we wszystkich
kolorach tęczy
bądź jak róża kwitnąca tam
i naleśnik z kolcami tu
twój sen jest przedsiębiorcą
nie dla twoich nisz rynkowych
ale twojej kolacji
są takie tiki nerwowe na giełdzie
są podrygi w spółkach
gdzie kniej mniej jej (miej je ty)
bądź rarytasem na stole
postoperacyjnym poobiednim
jeżeli twoja kopalnia
jest ukryta jak wymarłe miasto
przed turystami
bądź dobrym duszkiem
sepleniącym zaklęcia
tak na niby w promocjach wydobyć
bądź przebierz się za przewodnika
jest już jesień jasno przewódź
ku wyjściu z matni-sztolni ciała pędź jak krew
s s s s
tojestessnu
ssystemu
>>>
DSCN0716d
Jest taka kość z kości
w twoim ciele
jest takie bolące miejsce
gdzie ta kość tkwi złamana
jest to kość jak słowo – moja
kość twoja własna pogruchotana
odłamany kawałek kości
jak poczucie wyższości
i ból zazdrości palący
kość jak słowo – moja
lub jak spojrzenie
a nawet bardziej niż spojrzenie
kość jak błysk w oku
twoja własna zadra pycha
i nigdy nie będzie czyjaś
twoja kość niezgody
co przebija skroń
kruszy grdykę
kaleczy prawdziwe serce
uczucia o nią walczą
i warczą nad nią
jak wilki wygłodniałe
>>>
DSCN1712f
Najlepszy czas na zimę
to wczesna wiosna
ale niestety
wtedy nadchodzi jakieś lato
i znienacka
powódź ptaków brodzących
i jest już za późno wśród lilii
na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć
leśna jesień jest też dobra na zimę
lecz wtedy przychodzi wiosna
z całym sztafażem cebulek
i powodzi przypraw niedźwiedzich
i jest już za późno wśród nich
na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć
potem ty się rodzisz tęczą za oknem
i jest złota polska jesień na przednówku
moja wiara w zimę się załamuje
w każdej porze
więc łapię okazję i rozkwitam
nawet latem dobrym czasem
wiechciem paproci na serca szybie
w powodzi piasku jak róża na Gobi
jest ciągle za późno
na to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kolejne dni
kolejne szczudła i przesiewy
kolejne adaptacje memuarów
ty kręcisz się po planie
ja dyryguję ekipą za kamerą
ktoś przechodzi przez obraz
o kulach jak na szczudłach
to sztych Goi –
Okropności wojny
walka o mosty, domy i kościoły
ty stoisz na środku kościoła
ja wpadam do niego z karabinem
wtedy flesz, wtedy rozbłysk
ja strzelam jak statysta
ty grasz bohaterską męczennicę jak gwiazda
kolejny dzień zdjęciowy
przechodzi o kulach jak na szczudłach
przez sztych Goi –
Dziedziniec szaleńców
przesiewamy wodę
i całe fontanny wspomnień poległych
przez sito z palców trojga rąk
a ból głowy scenarzysty?
tak to ból głowy całej ekipy
jak zakończyć scenę w kościele?
śmiercią czy narodzinami?
moje szczudła to bagnety profesjonalizmu
przebijam nimi twoje serce
przesiewam twoje życie
rodzisz się w miejscu gwiazdy dla wieczności
ja z ekipą z Domu głuchego
przechodzę przez obraz
który namalowałem sam –
Gdy rozum śpi budzą się
kaprysy imperatorów i tyranów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kolejny szkic
kontury bałwana jak z gipsu
sam wygrawerowałem płytę
moje rycie cierpliwe, konsekwentne
zakończyło się pięknym sukcesem
można powiedzieć pięknym
– gdyż obraz jest niepowtarzalny
pewno zapytacie dlaczego?
– gdyż jest to precyzyjna grafika pruderyjna
(nieużytkowa częściowo lub kompletnie)
akwatinta, ossa sepia
mezzotinta, sucha igła
ale ten bałwan
patrzy tak dziwnie łzawo
raz tak a raz inaczej
szkic wyryty pod kątem
uwidacznia półświatek (podwórka)
i półcienie (podcieni)
na wprost kontury gwałcą
biel nieskazitelnej płyty
kolejne rowki dają złudzenie
jakby bałwan żył sztuką samą
w swoim wizerunku kryje tajemniczy,
zmienny uśmiech
– a może jeszcze jeden
– a może kolejny ruch ręką
i jest kolejna mina
za bałwanem stoi świat czerni
nieokiełznanej
ryję więc dalej
będę gładził i dźgał płytę
aż wargi z marchwi
przestaną się wyginać i nadymać
sztych się skomplikował
rykoszet światła poranił mi rękę
biel umknęła (inkarnowana)
świat to nie tylko jeden bałwan
tło, sztafaż, krajobraz
bałwaniarski cokolwiek
aczkolwiek zmęczył mnie obiekt
to efekt jest piękny
efekt z lekka florencki
nad ciężko wzbierającą Arno
na moście bałwan topnieje
a tłum się przerzedza
ja przy płycie
ja przy korycie
ja przy nurcie
ja przy ruinach
sztuki współczesnej (jeszcze na sztalugach)
szkic jak rzeka zatrzymał się
bym mógł go dokończyć
niestety tego uśmiechu
żaden bałwan nie wytrzymał
spłynęły do liberalnych galerii
(a są ich teraz setki tysięcy
powielonych)
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jestem sam
w tym nieszczęściu
zwanym losem
jestem z tobą
w tym szczęściu
zwanym tunelem życia
jestem z wami
idącymi ku światłu
podnieście lampę
podajcie mi lirę
otwórzcie usta
jesteśmy u celu
>>>
DSCN3550f
Zgiełk w chmurze
gdybyś tylko dziewczyno
poczekała z łzami
gdybyś tylko w chmurze
nie zapłakała
natychmiast
i zgiełk by ucichł
żywota naszego
i chmura by się rozwiała
dziewczyno
moja błyskawico
>>>
DSCN3511f
Jeżeli przepaść pojawi się przed tobą
znienacka
jeżeli Czarna dziura
zastąpi ci Drogę mleczną
bądź gotowy na wielki skok
masz za sobą nie tylko
siłę pokoleń w łydkach i goleniach
od Rifata do Piasta
ale i zasoby idei
wyzwolonych aktem stworzenia ducha
w zapadlisku życia
górska morska kosmiczna
przepaść otchłań głębia
jest tym czym
suchy las dla iskry
czym ziemia bez człowieka
dla jednej jego myśli
jeżeli przepaść pojawi się w twoim życiu
pomyśl
i skacz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Duch Polski
to nie to samo
co Anioł Polski
Anioł milczący
Duch krzyczący
Anioł ma spuszczoną głowę
Duch dźwiga głowy wszystkie
Aniele módl się
Duchu wzlatuj stale – ponad te głowy
Polska trwa wciąż dzięki wam w chrzcie
w Wiślicy i w Gnieźnie
do Paryża, Ameryki, Anglii, Kamczatki
uchodziła kiedyś na oślicy
by powrócić za każdym razem we łzach
Polska przyniesiona na gnieźnieńskie pojezierze
w kruchych glinianych garnkach
do gieckiego opola
z Podola przez Lędzian i Polan
jak ziarna soczewicy, orkiszu i prosa
z zaświatów nadwiślańskich nizin
Polska przez Anioła zasiana na lednickich polach
jest Duchem i plonem
plonem milczącym jak ojciec siewca
dlatego wiecznie żywym
wznoszącym się z lądu ku słońcu
jak słowo
szczebrzeszyńskie szczerze
szemrzące szczodrością
niczym nie ograniczone
od Morzyczyna do Srebrzyszcza
trwa milcząca i krzycząca
choć z nazwy ziemska
Polska niebieska
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Polski styczeń powstańczy –
desperacki augustowsko-podlaski i świętokrzysko-lubelski
Polski luty powstańczy –
procesyjny zdradziecko-rabacyjny i krakowsko-galicyjski
Polski marzec powstańczy –
spacyfikowany insurekcyjno-kościuszkowski i warszawsko-studencki
Polski kwiecień powstańczy –
rozstrzelany skrytobójczo katyńsko-smoleński
Polski maj powstańczy –
konstytucyjny zamkowo-katedralny i zaprzańsko-targowicki
Polski czerwiec powstańczy –
robotniczy chlebowy poznańsko-radomski
Polski lipiec powstańczy –
rycerski kolejowy grunwaldzko-malborski i lubelsko-świdnicki
Polski sierpień powstańczy –
antybolszewicki solidarnościowy warszawsko-radzymiński i jasnogórsko-gdański
Polski wrzesień powstańczy –
heroiczny obronno-ojczyźniany oksywsko-wizniański
Polski październik powstańczy –
odwilżowo rehabilitacyjny rakowiecko-rawicki
Polski listopad powstańczy –
zuchwały podchorążacki wawersko-grochowski
Polski grudzień powstańczy –
bieda-stoczniowy internowany trójmiejsko-szczeciński i katowicko-jastrzębski
Polski rok powstańczy nieujarzmiony
poza czasem
>>>
dscn0400f
Skończyło się koślawe,
niegramatyczne mataczenie
przed kamerą wprost na ulicy
na tle wejścia do kościoła
nawijanie słów na motki
potem bajkowe kołowrotki
poruszane drewienkiem jakimś
pedałem stopką, w końcu mięśniami,
gdy zeschły liść zakosami spadał na matrioszkę
ustawioną tuż przy kołowrotku
matrioszkę z wizerunkiem nowogenseka
Potem czas inwigilacji siermiężnej minął
mataczenie rozprzędło się na chwilę
ideologiczny kompozytor zmienił
zeszyt nutowy – to znaczy jego format
gładko przeszedł nocą z A4 na A3
Melodia jednak zbankrutowała
liść utkwił pomiędzy klawiszami
i kołowrotek się zatrzymał
tak jak palce na czarnych i białych dźwiękach
stos atomowy wyemitował
dźwięk ostateczny czarno-pomarańczowy
omotany opadem radioaktywnym
w cielesnej postaci scherza –
to znaczy zebrą powziętą z ulicy
kompozytor zaniechał punktowania liści
Ale zebra się podniosła
po poziomym wykorzystaniu
uratowano przestrzeń pomiędzy ciszą
a wezbraniem onirycznego śpiewu łona
dla księżycowego płodu
zamiast śpiewu motka na kołowrotku
w wieży wciąż uwięzionej księżniczki
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Oto przygotowane wnętrze Zachęty
oto nigdy wcześniej nieprezentowany pokaz
ekstremalnej sztuki postkomputerowej
rzeźby, prezentacji, inscenizacji, instalacji – dewiacji
Nowa Zachęta jest jedną wielopiętrową salą
uosabiającą jedną komórkę mózgową
eksponowany jest w niej
ekspert ekskluzywny
ekshibicjonistycznie
ekshumowany z późnego Peerelu
to znaczy odkopany na stanowisku postsowieckim
numer trzy w Mminnisterstwie Jjednej Ssztuki
z uwagi na jedną główną myśl wtórną,
którą się żywi ten dziełożerca
on sam jest tu dziełem na wpół żywym
Oto każdy jest
zachęcany do oglądania
wnętrza
nie dzieła
wnętrza
nie twórcy
wnętrza
nie siebie
wnętrza Zachęty
wymalowanej naiwną myszą
od piwnic po strychy
w rozchwiane dziewiątki nazistów
myśl wzniosła zostaje w końcu ujawniona
i publicznie unicestwiona
rozinstalowana na pojedyncze
iluzje, inercje i impotencje
postludzkie
>>>
 
DSCN5623f
W śnieżnej burzy
i serce i oczy są takie same
jak w burzy piaskowej
wrzuć tynfa do automatu aury
to się przekonasz
odsłoń serce otwórz oczy
i wrzuć
automat kompilacji marsjańskich snów
dla śnieżnych i pustynnych sów
wyświetli ci holograficzny obraz burzy
nie buntuj się, nie denerwuj
nie kołysz biodrami
nie przestępuj z nogi na nogę
nie mamrocz zaklęć
– tylko patrz
powoli pojawia się dźwięk i efekt
surroundingu trzęsienia i drżenia
bibeloty, szklanki, firanki,
kolana, zęby, głowa
trzęsą się i dzwonią na trwogę
rozjaśnia się mały punkcik
w twoim pokoju
w górnym jego rogu pod sufitem
z niego wyłania się
pył jasny, tuman jasny, obłok jasny
większy i większy, spiralny
wydłużony, zakurzony, zamgławiony
ciągły w przestrzeni snu
obraz burzy
bezlotne twoje oczekiwania
nie zdają się na nic
wokół ciebie krążą ziarenka i płatki,
w które zmienił się twój realny świat
wszystko huczy i trzęsie się
jak krzesło na którym siedzisz
twój wszechświat równoległy
wyłonił się z jednego punktu
i jest cyklonem
w jego oku twoje oko
w jego sercu twoje serce
to tylko przedstawienie
i to nawet jego próba generalna
panie marszałku uczuć podwójnych
zmobilizowanych obrazów
z czym pan rusza na wojnę głów?
w takiej zamieci
i w każdej innej burzy
serce i oczy są takie same – patrz
wiry myśli niestety już nie
fałszywe i złudne ich formy
same są burzą dla duszy,
która jak się pojawiła tak zniknie
w jednym punkcie chaosu
razem z drugim tobą
>>>
DSCN0022f
Gęsty sos się zagrzewa
Ameryka uderza w rondel
bo rondel jest już nad oceanem
grzyb zagęszcza sos
to wulkan na Hawajach
sałata z marchwi i alg
wprost z Honsiu
Rosja wdziera się do kuchni
Wietnam i Mongolia za nią
teraz już wszystko straci smak
w sosie duszą się kapary z Indii
jest siódma rano prawie koniec grudnia
piwowar nuci pieśń
brzdąka na siatce do kawałkowania jaj
hejnał gra Grek Antymos z wyspy Kos
przeleciało te parę nut
te parę godzin jak strzała
mały grajek nagle wyłącza piecyk
jest już południe na Ukrainie
czas zjeść to co na kuchni
poranny omlet nie ostał się
na bekonie
Wiking ma rybę
na szczęście
jest piąta po południu prawie koniec grudnia
dzielimy ją na trzydzieści parę milionów części
i wysyłamy do Krakowa do saskiej centrali
tam ją scalają i do Warszawy odsyłają Wisłą
rondel teraz zadzwonił
rozgrzany zupełnie
po ataku z antypodów
jest słynny sos i już styczeń
smakuje jak Antysos z Lesbos
>>>
DSCN1027aPatrzcie jak komisarz biegnie
w swojej sukni i fartuszku
komisarz biegnąc gwiżdże
patrzcie jak dobiega do studni
to czarodziejska studnia życzeń Unii
co wrzuca, jak myślicie?
komisarz wrzuca gwiazdę z rubinów
nie krzyczcie – wrzuć więcej
komisarz nie wrzuci pieniędzy
komisarz odwraca się w kierunku
tłumu gapiów
ma czarny charakterystyczny wąsik
och! – wyrywa się z piersi gawiedzi
a potem – śmiech
– spokojnie!
to Zappa
nie Hitler
>>>
DSCN5517c
Jesienny zamszowy dźwięk
na zimowych srebrnych butach
podkutych metalowymi serduszkami
kroczących Alejami i Kruczą
potem Krupniczą z zadyszką
toż to rock`n`roll?
Malczewski zamknął oczy
namalował obraz
zupełnie podobny do dzieł Miro
gdy artysta otworzył oczy
przyglądnął się lepiej dziełu
i zamalował płótno białą farbą fałatowską
chłód wyszedł z niego hałaśliwy
dźwięk skostniał na cholewkach
wtedy kolor zszarzał
malarz zamarzł z pędzlem w dłoni
wyciągniętym ku sztaludze
za drzwiami zatupał torreador
i otworzyły się na oścież
w zamieci stanęła w progu
śmierć bosa i zagrała
riff w całym świecie znany
ale na czym?!
toż to rock`n`roll
czy zadyszka jesieni
as pik czy joker?
>>>
https://allegro.pl/piotr-zaplakal-alek-skarga-i7456151617.html#thumb/1

2013-2014

Posted: 11/27/2014 in Wiersze

2014

http://virtualo.pl/ebook/piotr-zapewnial-i229507/
 
>>>
*Rozmównica nowoczesnego Kościoła*
Te szkielety grzechoczące odstraszająco na Nowym Świecie
jakąś, znaną skądś propagandą królobójstwa, upadku empirii
jakby niezbyt zaplanowane drwiąco
w moich przemowach z lat powstańczych
w moich snach sprzed miesiąca wyrównawczych
ludowy cyrk moskiewski wciąż po wsiach się rozbija przecież
z namiotami beznadziei jak Izrael w drodze do Egiptu
i małpy i sołtysi i strażacy są tu wszyscy w remizach
czarne dożynki rezygnacji odgrywają wiernie
wspominają Szelę w powtarzanych kazaniach sejmowych nie wskazując Putina
szkielety dusz drewnianych grzechoczą też w samym Sejmie na Wiejskiej
bez czerepów, bo te toczą się wciąż w zapomnieniach
uzbecko-ubeckich zapętlonych rolerkasterach
wcześniej myśli ich już stoczone zostały przez robaka grzechu zadufania
jamy czarne sotnie czarne sumienia czerwono-purpurowe
podpalane krzyże w miejscach publicznych bym truchlał prywatnie
bym przewidywać mógł kolejne lata cierpienia narodowo-katolickiego
po równo biskupów i burmistrzów nawiedzanych przez oficera prowadzącego
od czasu do czasu wspomnienia odświeżającego
obym mógł mieć jedną satysfakcję, choć z polskiego cmentarza niezłomnych
a drugą smutną satysfakcję: a nie mówiłem
były i są larwy na ustach Giocondy prawdy i piękna z przeróbek Warhola
były i są larwy na wargach onego premiera z onej ambasady
i tylko irytuje ten tajemniczy z TV Religia uśmiech księdza dyrektora
z agenturą prowadzącego aktualną rozmównicę nowoczesnego Kościoła
opadającego na spadochronie irracjonalności
w czeluście dzikiej pseudoprawowierności i pobocznej laickości
przy hiperrealnej popolskości starego cmentarza
 
>>>
*Boże Narodzenie*
Patrzę na hostię w tabernakulum
patrzę spod powiek posępnych
przywleczony do kościoła jak
strzęp ludzkiej nadziei
przez zdesperowane anioły poezji
białka oczu
spuszczona głowa
lęk
poszarpany przez katolików La Mettriego
znienawidzony w telewizyjnych wiadomościach
przez siebie samego
patrzę na hostię klęcząc przy filarze
pod chórem
patrzę i widzę księżyc w pełni
na firmamencie gwiazd prawdy
ponad pustynią wyroczni
spokojny ciepły jak sen
bajkowy
dziecka
oczekującego Bożego Narodzenia
otwieram oczy szerzej
otwieram drzwi duszy na gwiazdy
otwieram ostatnie sejfy piwnice lochy
znienawidzonego socrealizmu
otwieram ponownie walizki alienacji kiedyś spakowane
otwieram dzieciństwo i młodość błękitnych traw
otwieram radość z rodziców i prezentów
otwieram korytarze weselne nastoletnich przyjaźni
i pokoje światła edukacji
pióra białe spadają z chóru na moją głowę
wstaję
wychodzę
przydeptuję płytę nagrobną
pogrzebaną butę samego siebie
w przedsionku kościoła
lęk odpływa na środek oceanu
jak solna bryła
występku zagłady Atlantyda
znowu jaśnieje we mnie miasta noc cicha
 
>>>
*Gilgamesz (wersja uwspółcześniona)*
Gdy w górze niebo zostało nazwane
poniżej ziemia nie zasługiwała jeszcze na swe imię
w jaskini powiedziałem:
zaprawdę, gdy stworzysz istotę wyższą
człowiekiem ona będzie i znajdzie on nazwę
dla siebie i osła: jednej trzeciej człowieka
trud stwórczy będą dźwigać solidarnie i uparcie
z tym, że bydlę bardziej, byś odpocząć mógł snadniej
w lesie cedrowym i wymyślać nowe słowa,
na przykład: młody starzec, taki jak nie on, ale ja
*Jest taki sen, co go wiatrem wszyscy zwą*
W tej kolibie ruskiej zaśpiewaliśmy piosenkę o orbicie
narodów wolnych w stacji kosmicznej współpracujących żwawo
do góry nogami, z następującymi słowami –
jest taki sen, co go wiatrem wszyscy zwą
wieje na drogach pielgrzymów jeszcze do końca niezgermanizowanych
pielgrzymek na księżyc zlatynizowany
tak, wiatr ten już wieje najpiękniej, jak zorza z ideologicznego gołoborza
melodię piosenki zanucił pastuszek na brzegu Donu, potem zastrzelił sąsiada
z samego tylko, ściśle europejskiego przekonania
krew płynęła rzeką pokrętnie do symbolicznego Morza Łaptiewów
a z mórz kości wyparowała na księżyc sam
zadumany w kolibie księżycowej opanowanej już przez szwoleżerów Wschodu
– sensu stricto stepu
poczynam nucić słoneczny ów hymn homerycki i zapisywać go na pięciolinii
wolności, tęsknoty, myślenia, rozedrgania i rozkołysania
na Zachodzie stanów nieważkości, do góry nogami
jest taki sen, co wiatrem wszyscy zwą
 
DSCN0714f
Skorzystaj z moich rad ukochana
ja i ty
odliczaj góry
raz dwa trzy
ja i ty
odliczaj od siebie góry lodowe
tysiąc dwa trzy
ukochana posłuchaj mnie
odejmij te echa od ciszy
te głuche łoskoty
kotwic i orkiestr z dna
raz dwa trzy
odejmij nasze rozstania od powrotów
tysiąc dwa trzy
moja rada jest ostatnią radą
odejmij swoją przeszłość od Titanica
wsiądź do szalupy
a ja wskoczę do drugiej
ten pomruk to nie eksplozje radości
na trzecim pokładzie państwa
to katastrofa
raz dwa trzy
skacz!
 
*Letnia modlitwa*
Moja letnia modlitwa ptasia
jest jak księżyc srebrny ponad chmurami
piękna jak najkrótsza noc kryształowo-idylliczna
pełna i wzniosła w złocie poranka
jedynej perły mojej wyśnionej jawa
zawiścią w strachu niezakopana
 
DSCN0100f
Początek i koniec?
toż to początek
jak się rzekło nadworny kwiat
trzeba rzec król
zgaś światło lilio
już czas
pyłek uleciał – to tak na początek
a potem?
szaro długo nudno
a potem?
zaświeć światło
albo poczekaj na brzask
to się zawsze tak zaczyna
i zawsze kończy w snach
a pomiędzy dniem a snem
szaro długo nudno
gdy śmierć nadchodzi
niczym nie różni się od miłości
a po niej urodziny
a po nocy nadchodzi koniec
niewidzialnego królestwa
a oni zawsze bladzi
a one zawsze są rumiane
wtedy kwiat wydaje owoc
płatki opadają na powierzchnię
któregoś księżyca planety
co przemieściła się
z jednej orbity na drugą
niepostrzeżenie
w tę noc
a ten ledwo świeci odbitym blaskiem
a ten ledwo jeszcze krąży wokół kwiatu
a ją porywa ptak rozstania
ale nie połyka
ptak niesie ją do gniazda
by otoczyć pierzastym ciepłem wspomnień
wśród piskląt
wierszy
toż to początek wszystkiego!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na wysokości nowiu
czyli dość wysoko
noszę swoją szarfę
znak rozpoznawczy
moje orlęta umieszczono
tuż pod nim
gdy pełnia nadejdzie
zerwę szarfę
wylecą moje małe skarby
lecz, co to, nad gniazdem
nadajnik albo odbiornik
i to ja nie wiem nawet co?!
może to autobus podniebny
albo taksówka planetarna
emitująca niepewność
w czas cieplejszy
da się to sprawdzić
zdetektować emisje .. kiedyś
ale teraz?
zwłaszcza krzyki młodzieży
z najwyższych rzędów
młodzieńców wysoko urodzonych piski
są słyszalne nad zwykłym
przekazem podprogowym
przed nim jest nów mediów
czarne mgławice to nie są jeszcze
cenne zapinki
w kategoriach zasad plasują się nisko
a wręcz ciche nisze
przewyższają je symbolizmem
w jednośladowych neolitycznych chatach
pozostałości orlich śladów
są jak pokaz siły
wypluwki
męskie i żeńskie
kamienie polne
podmurówek
nawet nie właściwych ścian
DSCN4905f
*Rzekł do złodzieja kpiarz*
Znamienną jest moja otwartość
rzekł do złodzieja kpiarz
moja lenność wobec waszego kierownika
kluczem dla nas jest jego wtórne ześwieczczenie
moja otyłość szansą jest dla wielu
rzekł kpiarz do złodzieja
tak jak wczoraj dzisiaj podkopałem znowu
mierzeję wyborczą i to wyłącznie płaczem
wszystko można wypłakać łzami
i kurzawki i moreny
ja właśnie zaplotłem ośmiornicę
rzekł kierownik więzienia do kopacza
a ty snujesz się jeszcze w palarni,
gdy smród już opadł po twoich wyborach
ale jakże symptomatycznym jest
kazanie do dzieci o dzieciach
rzekł otyły do pielęgniarza
popatrz nadjeżdża wielbłąd na kołach gumowych
cieszy dzieci pochowane pod pryczami
kolejny dzień w tych warunkach
wyłamuje się z zastygłych śladów
błotnego dinozaura na płozach
nikt już nie rzecze – człecze – do człeka
każdy rzecze chochole – raczej
albo – smoku, czemóż nie pijesz już?
czas tobie na znamienny ruch
rozstępujący do granic eksplozji
to nastąpi rzekł kpiarz do złodzieja – zapewne
i kopacz straci znaczenie i kierownik
a chochoł zacznie wyć
>>>
>>>
DSCN5581d
*Święta w kominie*
Ból w kominie
gęś na święta
w choinie chomik
i spowiedź proboszcza
publiczna
                Miecz w kominie
                Marsjanin przed choinką
                szpic na legowisku
                i mruczek na ogniu
Ruch w kominie
smrek na wietrze
śnieg w pokoju
by firana załopotała
na balkonie
                Byk w kominie
                Azja na szpicu
                szczek w konfesjonale ciszy
                przedprogowej Świadka Jehowy
Bladość świerszcza w kominie
nadzianego na iskrę 
uczucia już przez komin nie ulecą
a dzieci niedociekaną
skąd karpie pod choinką
                Mędrzec w kominie
                steward donosiciel
                i nawet mak rozsypany
                i słoma, co wypełnia serca
                już po pożodze w kominku
Kołowrót w kominie
biała róża sama w domu
bez rachunku za prąd
bez rozgrzeszenia
bez sąsiada bałwana
>>>
 
DSCN4451f
Z niejednego ptaka zrobiono boga
z dwóch wojowników zrobiono centaura
a już z trzech kobiet
uczyniono Ewę pramatkę praojca
wielką i ciężką
wprost nienadążającą
za potopem testosteronu
Zbudowano w neolicie arkę
by uniknąć zalania
nikt nie wie dzisiaj
dlaczego nie kamienną
a tak wielu nazywa gwiazdoloty
Prometeuszami i Pterodaktylami
W nowiowej siedzibie
nikt nie chce się kochać
nikt nie chce płodzić dzieci
a to tylko jaskinia jak każda inna
kąsające zwierzęta, choć dzisiaj
są zdecydowanie mniejsze niż przed wiekami
uczucie śmierci przynoszą tożsame
niepewności jadem i zarazą
nie taką jak dla ludzi pierwotnych
ludzkie bydle się ogania przed tym
a co dopiero człowiek bez ogona
i bydle niosące człowieka
Kamień wykorzystywany będzie
nawet na innych planetach
do rozpoznawania chorób i gwałtów
lub rozdzierania ciszy,
gdy okaże się martwa i zbędna
wiele czeka jeszcze kamiennych ludzi
unoszonych przez orły jak bogowie
wiele czeka przedmiotów raniących
jak zwierzęta gryzące wciąż
nadaremno
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Puk! puk! – czy to śmierć puka atomowa?
armaty z epoki a dzień barokowy
strzępy koronek strzępy dłoni
on do pocałunku rwie się
miedzygalaktyczne sierpy drum drum
znowu się pokazały nad rabatą Islandii
to on w stroju Ludwika
dryga i bierze nóż, by
pokazać dżihadystom, że jest mocny
owce uciekają, lecz niezbyt daleko
irys w ustach jak szafran
klap klap pod Marksem w Warszawie
sedno międzywiecza jest zigguratem
uczucia są przykrywą piekła
ciężką jak pokrywa atomowego silosu,
gdzie skorodowane rakiety
rozsypują się przy dotknięciu ręką
walizka pełna listów do przeszłości
listów kochanków wieczności
pęknięcie na Islandii
zimnej lodowatej w mediach
meandry skupienia
Watykan odpowiada ziewnięciem
na atak młynów i wiatraków
nie pierwszy to atak
ludwisarze kręcą w tyglu spiż
jak śmietanę na lody
kret stulecia dojrzewa do knucia z koszatką
on nie jest alchemikiem
nie robi nic i nie politykuje tylko je
semafor odmienia się przez przypadki
a potem odmienia zawiadowcę
w jego miejsce demokratycznie wybrany
zawiadowca wkracza pomiędzy zwrotnice
jest pijany jak trzeba
nie potrzebny mu Madagaskar
strzelają z armat i pistoletów
leje się szampan
wjeżdża na stację martwy niedźwiedź
na platformie z baldachimem
Rejkiawik tym razem milczy
pęknięcie tektoniczne zupełne
zamyka drogę tryumfowi czasów
kwiatki kwitną w szczelinach
ludzie je zrywają
bukiety i wiązanki ładnie wyglądają
na tle religijnego nieba
jeszcze ładniej sypane pod nogi żołnierzy,
którzy wracają z zaświatu Herat
to mędrcy i sekwoje
cisza rodzi zgiełk po raz ostatni
nad wulkanem grzyb europejskich myśli
sięga chmur i razem zastygają
jak odwieczny akant – rozpoznwczy znak
on nie jest Aleksandrem ani Krzysztofem
jest sobą w koronkach epok
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Z zewnętrznych znudzonych haseł
wyzuty jak z onuc skórzanych
bezzębnej jaskini knuty
wystarczyły za zęby
pokrwawione plecy zakochanego
w muślinach utkanych przez włochatego
bez przypraw mięso zgotowano
dla niego
jak hufiec, falanga i kawalkada
ze wzgórz dziczy i nieokrzesania
w porządku niebnym podniebienie
napadnięto i ze smakiem oskórowano
mamuta cywilizacji
następując na naczynia Syrii przedhetyckiej
rozdeptano Genesis z Ducha
jak na wyrost wyzuty z witktorianizmu Hamlet
albo Achilles szeroki w barach Eginy
jak nizina do bitwy nad Jordanem
jak hetairoi atakujący słonie
marny horyzont po wyjściu z jaskini wygnania
ściana do rozbicia do malowania do osłony
z ogrodu do piekła
słowa zapisane nanizane przekłute
przeliterowane z ogrodu do przededenu
czaszka u stóp góry
czasza i jednocześnie czerep pobratymca
skała czaszka
okrzyk bitewny i ziewnięcie – zdrada
z piekieł do… słów
cedzonych przez zęby węża
>>>
DSCN4401f
W takim bólu
nie dało się zamieszkać
wielki zryw się zakończył
zerwano ścięgna
zdjęto kajdany razem ze skórą
sklonowano rany po przesłuchaniach
podsłuchując i oczerniając
gotowe legiony zdemobilizowano
a to byli zaprawieni w prawdzie
mocarze z bliznami na czołach
powiekach, ustach i policzkach
ulicznice z nagimi piersiami
na barykadach ich zastąpiły,
gdy wymordowano księży
odkryto latarnie zielone
i wynalazki świecące próchnicą ideologii
Męskie sprawy nie są zadośćuczynieniem
za sprzeniewierzenia
kobiece nie są sprzeniewierzeniem
zadośćuczynień prawdzie
to gnijące pióro jest pterodaktyla
powiedziano na wiecu
wiecu wyborczym w mediach
wszyscy w to uwierzyli
dopóki nie okazało się, że to bielika
a bielik to nie orzeł
konstytucja to nie elementarz
wtedy zapomnieli wybaczyć
kłamstwo przeszyło osierdzie uczniów
nadchodzących wodzów stuleci,
którzy mieli być jednością kiedyś
miłość miło się zmieniła
w koronę z poziomek bez owoców
za to w kwiatach białych cała
zespół stały wystraszonych wartowników
zaskamlał, okulał i czmychnął w jeżyny
co i tak nie uwiarygodniło już nikogo
– zemsta stała się nieuniknioną
 
>>>
DSCN4646f
W ilu trzeba wyjść do nich?
w ilu przeprawić?
ile trzeba po nich posłać dziewic?
między nami kolosami
zapadły decyzje
tony złota
sieci ryb
mile morskich podróży
w takim razie odchodzę –
nie wchodzi w rachubę
ani Styks w Hadesie
ani Kserkses w Atenach
ani Aszurbanipal w Suzie
w ilu fortach Indian powstrzymać?
w ilu inkaskich miastach tkać maski ze złota
jak czapki?
w ilu stanąć przed sądem jak Sokrates?
między nami karłami
zapadły decyzje
niech lud kupi niewolę za koprę
lud woli koprą płacić niż zlotem
w takim razie nadchodzę –
wchodzi w rachubę
– sam
>>>
 
>>>
DSCN2429bb
Z tym kluczem
i z tamtym klownem,
gdy tynk odpada z cyrku
namiot stawiasz nowy
na dnie terasowej półki
zalanej rafy
klucz z koralu wkładasz
między ożywione błogostany oceanu
wkradasz się tam jak ibis do piramidy
w zatopione zamknięte na zawsze światy
zmysłów młodzieńczych obumarłych
gdzie otomany z prętów stalowych
kalumnie i plwociny otoczenia
poduszki chmur nadziei przekłute sprawnie
przez kanibali narodowych i partyjnych
w mętne tłumaczenia braci i towarzyszy
wkradasz się między lękliwe zwierzęta w klatkach
śmiertelnie zranione na sawannach
rozpołowione na rafie
z kluczem w ręku z kłódką na głowie
w kapeluszu nie gór a lodowców,
gdy spadają z nich płatki jaśminowego śniegu
na kolorowe i denne ryby
i przypływają na wiec płetwale z dziećmi
wale i stada biełuch
z tym kluczem do podwodnej odrąbanej kamienicy
czekasz na wybuch lub tąpnięcie
jak w czarnej nieczynnej kopalni
tsunami radioaktywne nie nadchodzi
możesz otworzyć dziś dzielnicę kraj epokę
odrzucony klucz opada w jasne odmęty
na dno liceum morskiego konika
 
>>>
DSCN5433f
W poczuciu siebie i mgły
na przedostatniej stacji oczu i serca
wdepnąłem do trafiki,
która została zbombardowana
przez Napoleona, lecz jeszcze istniała
dzięki dwu aniołom
podtrzymującym belki stropowe
już sto pięćdziesiąt lat
zakupiłem papierosy na drogę
by słońce nie zachodziło samotnie
by na ostatni szlak
wyruszyć z głową chmurach
by nie widzieć łez dziecka
żegnającego ojca składanego w ofierze
wśród ryku dzikich zwierząt
bardziej dumnych i bardziej wolnych
niż on sam
za jeden miedziany pieniądz
kupiłem dziecku pomadkę
zakryłem rękami oczy i odwróciłem głowę
by nie dostrzegło rany na skroni,
z której sączyła się krew krzepnąca
i śmierci we mgle na górze Moria
spojonej dymem ogniska płonącej żertwy
Ojczyzny!
(… abyś raczył z Twojego niewolnika
uczynić doskonałą i miłą Tobie ofiarę
całopalenia i cierpliwości)
>>>
Obraz (430)f
Tyle miłości w lochach
jeden dwa trzy serca więźniów
wystarczyło by niekończące się jarmarki
wyprowadziły ludzkość z żyznego półksiężyca
ustanowiony odruch płuca
pozwolił zrozumieć na tyle poszum lasu
co odświeżający bardzo energetyczny wręcz
grecki oddech pinii śródakademickiej
gdzie miłość nie czekała zbyt długo
wyrwała hetyckie spiże z ziaren i mąki
by udać się do ludów morza po sól
sól miłości to zestaw krzyży i półksiężyców
znośnych dla ran
a bardziej rannych ramion
ale najbardziej dla samych rannych
miłość rozkrawa i kaleczy
by wyprowadzić poćwiartowanych
z każdego szeolu, lochu i zwierzęcia
scalając muzyką zbóż najdrobniejsze fragmenty
od włosa po paznokieć
w domach metr na metr
na kamiennej podmurówce
z sześciu kamieni polnych
tam w niby lochu narodził się
wyjściowy pocałunek
drgnienia rzęs zamienione w ruch
w kącikach oczu ornament
na pustyni i w pyle ulicy pierwszego miasta
jest rozpoznawalnym znakiem
ziarna zmielonego najdrobniej
przez kobietę i mężczyznę wespół
w deltach sypialni żyznej
wezbranej jak księżyc w pełni
nawet w czasie połowicznego wylewu
a rozkosz zmieszana z bólem
unicestwia wojny w przyszłości
ale wtedy był początek
tam w pokoiku zwanym pierwszym domem
jaskini lochu sercu
należy o tym pamiętać jęcząc
>>>
DSCN0926f
Lewy skośny z lewej skośnie
z lewej powoli w prawo w dół
kraksa gotowa
wolniej stróżu
gdzie schemat myślenia o sztuce neolitu
w statku-pralni
pirackich studni ciemne wody
i strome schody i kręte ulice
pełne starszych pań
powoli skośnie zygzakiem
na dworzec-galerię
jak Picasso i Apollinaire
schody z kafejki Bon Coin
wprost na Cmentarz Montmartre
na grób Juliusza
prowadząc pod rękę
jedną dystyngowaną starszą panią,
która ma wciąż trzydzieści lat
i wciąż nuci piosenkę
o paniach i panach na moście w Awinionie
a dzieci lecą z nieba jak krople
lecą misie i smartfony
jak letnia dżdża
potem Dżugaszwili z Sorbony
wywołuje ciężki deszcz
na pokazie lotniczym
rozpylając z jakiegoś jednogwiazdkowego miga
substancję nienawiści
eliksir mocarstwowości
nad Sacre Coeure
nawet zielone konie zeskoczyły z cokołów
pofrunęły nad Gennevilliers
lekko skręcając do Metz
wśród chmur, aniołów i muz
by przelecieć nad Europą
i zmarmurowieć w wygładzonych arcydziełach
Cmentarza Orląt
>>>
DSCN1173f
Oprócz ołtarzy we własnym garażu
nie mam już nic
łzy są ołtarzami
w zamkniętej łazience
ale to już inna pieśń
echo nadciągająćej burzy to fanfary
a krzyk to wystrzał
na cześć tego, który tu wchodzi
nadzwyczajne cele są wówczas w łazience
a w głowie mikromydła
i francuskie narzędzie równości,
gdy wchodzi zwykły człowiek
aby uścisnąć dłoń
zdruzgotanemu przez miasto-państwo
władcy floty, która zatonęła w barze
szóstej dzielnicy
jest ołtarz na molo
zamkniętego w przerażeniu
ściskającego twarz
jest jeszcze ołtarz na drzewie
ale to już inna epopeja
tam na wysokościach we mgle
siedzący niewidzący
też ma swoje alibi
bo po cóż by ciskał te szyszki
na głowy dzielnicowych
ze wszystkich kwartałów
ze wszystkich posterunków
ołtarz rewolucjonistów bijących z przekonaniem
liberałów bijących z przekonania
jest ołtarz jak most
w depresji poobiedniej
nisko usytuowany pozwala
obsiąść się wronom
nie straszna im tutaj ofiara
z niczego
z ludzi z krwi z siodeł i z tronów
ledwo nad moim przybytkiem zaświeciło słońce
ledwo noc dogoniła dzień
przed misterium zażądano
śniegu z głowy skazańca
a on antyrewolucyjnie stopniał
przestał ciskać nie swoje echa
na wiecach
otworzył się
na doznania i twarze
a sędzia otworzył księgę odczytał zeznania
przydzielił wstyd
poznał jego uległość przedśmiertną
i ściął przy umywalce,
gdy cisnął grymasy pewnego siebie
sędzia i kapłan ołtarza – pewność samego siebie
uderzył w dzwon braterstwa krwi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W brzydocie czasu odnaleźć srebrny ślad
zmienić ludzkość w gwiezdny pył
nauczyć się tak kochać jakby łapać
wiatr słoneczny i zorze polarne
w snach
w sekundach łez nauczyć się łkać
w żałobnych modrzewiach i cyprysach
o północy ukryć się w sercu
i zamieniać ołów w srebro,
którego nie zechce nikt
dopóki nie nadjedzie bezsenna noc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
We mnie to nie tak jak w tobie
jest żółw kosmiczny
w moich trzewiach protuberancja
wytrysk czystej plazmy
nie zawsze płynnego szylkretu
jak to szylkretu?
zmieniam się ciągle w coś podwodnego
pod powierzchnią Słońca
planety nie mają powierzchni mistycznych
tak jak ja
jestem żółwiem w przemianach
duszą cywilizacji narodu
miłosne żywioły
termojądrowe przemiany we mnie
to tak jak w piekarniku domowej kuchni
jak w cieście weselnym, 
które wybrzusza się, pęka
wyrasta na pociechę weselników
takie to przemiany
w energii stoika
w energii zamieniającej się w szylkret duszy
we mnie nie ma ciebie całej
a pod tą boską skorupą jak skałą jest
miłość do wszystkiego
co stanowi o twojej energii we mnie
twojego tchnienia
twojego życia i twojej twarzy
ale bardziej przemiany
mojego kosmicznego żółwia w człowieka
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W zielonym generatorze grafiki uczuciowej
pojawił się błędny wykres
fal na oscyloskopie
tęcza wyszła poza plan
w panice legalna ekipa medialna
rzuciła się do naprawiania błędów
bo groziło to naruszeniem struktury molekularnej
papierowej naklejki
przygotowywanej w drukarce urządzenia
w celu naklejenia na czole artysty
aby uzewnętrznić dzieło
wprowadzić do obrotu społecznego
pomiędzy tryby kolejnego urządzenia
generującego sofizmatyczne starania o niepodległość
całkowicie zielonych tęcz
gdzie bramiarze i tęczarze
spijają śmietankę praw autorskich
a generatory nie mają żadnych praw
bo są maszynami
ponad wszelką wątpliwość wątpiących
a ponadto zielonych po prostu nie ma
nie występują przed szereg przyrody
a jeżeli już to bardzo rzadko
śladowo można powiedzieć wręcz
w prześwietlonych myślach
>>>
DSCN0401a
Ból społeczny jest nic nie wart
tak jak te rozmowy
przy kawiarnianych stolikach
zapisane na serwetkach
przez agentów a nie poetów
ból społeczny jest tak wiarygodny
jak inwokacja dyktatora
w referacie o blaszanych wiadrach
stojących obok mównic
ból społeczny jest wart tyle
ile spaliny rozwiane przez wiatr
jeszcze śmierdzące w zwojach mózgowych
a już nieistniejące
na kosmodromach autostradach poligonach
i nie wiadomo czy to była rakieta
i czy pochodziła z głowa mędrca
czy z głowy dyktatora
nie uznającego bólu
bezdomnego nieletniego więźnia?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moja droga twoje usta
twoje usta moja droga
słodkie we śnie i w nocy
były jak wyczekiwanie
na wakacyjny pocałunek
w nagłych krajobrazu ripostach
naszej podróży zagadkach
odnajdowałem twoje uśmiechy
we wstecznym lusterku
nad ranem, gdy dojeżdżaliśmy
do dzikiej plaży
a ty podnosiłaś głowę
na tylnym siedzeniu
ciężką od gwiazd, które zostały za nami
droga się nagle skończyła
noc urwała jak klif
a usta pozostały
odbiły się w moim wspomnieniu młodości
odbiły jak szminka na lustrze zmian
odbiły na moich wargach
poprawiłaś włosy i usiadłaś
niepewnie się rozglądając
samochód już płynął po morzu
kołysał się na falach
i mewa miłość moja droga
>>>
DSCN0375f
To nie jest tak jak mówisz
i ty i twoi prorocy,
co wyszli z kraju
kraj nie jest starożytny na tyle
by ogarnąć myśli
kraj to łysych pseudoproroków
lub skrytowąsych nibymędrców
co w budach zaliczyli szkoły
szkoła ta uwodzicieli mężatek
jak szarlatani i pastuszkowie
nawracający owce, których nie mieli
– to nie jest wyjście z Egiptu
ani Morze Czerwone
to rozpaczliwe skoki w przepaść
tych, co nie wierzą słowom
lecz ufają lotom
zamienieni w słupy przydrożne
zostaną obsikani przez kundle
i odrapani przez stare Skody
wbijające się w nich równie rozpaczliwie
To nie jest tak jak mówisz
o świcie, bo o świcie mówisz,
zbyt sennie
to, co widzisz to nie są krajobrazy wolności
lecz zwykła kolorowa dykta
rosyjskiej propagandy
dobra na budy a nie na szkoły
twoja prawdziwa buda była
beczką Diogenesa
ale to nie był prorok i dlatego
ożywił myśl jak strzała
a ty taisz ją w kołczanie
Nie mów, że w tym kraju
nie będziesz prorokiem
przez jakieś dwuznaczne przysłowia
tylko wypuść strzałę
w słońce
>>>
DSCN4258f
W ten sposób i w sposób inny
zdemontowano sztuczny księżyc
chodzący zakosami po linie
w jego jutrzniach nie było prawdy
w wyrazie był niespołeczny
a w linie niezbyt groźny
męskie nadzieje skupiał w przydawkach
mądrości jego niewierne nie okazały się sądami
sędziowie na dwa sposoby zostali zgładzeni
królowie w tym uczestniczyli
bez afektu wręcz znudzeni
pozostawili wszystko księżycowi
w ten sposób i w inny
polegli także królowie
tylko gwiazdy establishmentu
jak świece świeciły przez wieczór jeden
dopiero, gdy ten i tamten
zauważyli, że gwiazdy nie mogą świecić
jak zwykłe świece
zainterweniowano i zainternowano wszystko
w ten i tamten sposób
wyzwalając społeczeństwo z bylejakości
gwiazdy jak świece – kto to widział?
wrócił księżyc prawdziwy
mordowany, rozpruwany, podduszany i bity
zachwytem
ostrzeliwany
zenitem południa
bombardowany
przetrwał z zakosami
i z tym wszystkim co uwiarygodnia
co jest potrzebne by bezzębny bezpodniebny
bezjęzyczny mężczyzna przywołał kobietę
w ten sposób lub w inny
gdy odrodził się księżyc
odrodziła się prawdziwa kobieta
w zachwycie uczłowieczenia
akrobatka
>>>
Obraz (217)f 
Proboszcz z burmistrzem
siedzą na sykomorze
jak Zacheusz
i rozpamiętują
przeszłe zwycięstwa wyborcze
Jezus nigdy
nie będzie tędy przechodził
i oni o tym dobrze wiedzą
język ludzi giętki i miękki
obniesie ich po wszystkich zaułkach
po wsze czasy będą rządzić duszami
i podróżować na ludzkich językach
jak w złotej lektyce
po ulicach otoczonego drutem kolczastym
Jerycha 
>>>
DSCN0985f
Cichy naleśnik ponad lasem
sosnowym płonącym
w Santa Monica lub Nettuno
cichy naleśnik z nadzieniem z pigwy
pachnącej wschodnim bractwem pszczół
i lemoniadą pierwszych chwil maja
zaraz po pierwszej komunii,
gdy pierwszy ogień go wypalił – to ja
nie pasiasty szalik jak wąż w atelier
ani modelka przy Placu Matejki
zrzucająca szlafrok przed klasą
rzeźbiarzy z klasą
Cichy jastrząb nad dachami Krakowa
nad jazzowym Barbakanem
przesiadkowym przystankiem pod Jagiełłą
przystankiem miłości wakacyjnej
zagubionej na Olszy, w którymś liceum
Bezwonny flakon z fiołkami
nad Miraculum i Zabłociem
nad szwedzkim stołem z kwiatami, pyłkami
i żądłami świata
ustawionym w Sukiennicach
ciągle pobożnie średniowiecznych
Balon nad Paryżem
ulotny jak chwile z Proustem
nad Sekwaną płonącą w czasie Rewolucji
lub Sekwaną zawstydzoną
krwią Męczenników z Montmartru
i samotnością Joanny
pośród wszelkiej maści tchórzy
i Anglików
Nawleczona na igłę nitka
nitka w kolorach tęczy
zszywająca ręką Boga samego
lechickie obrazy
odnalezione przy piciu herbaty
w salonie piękności dwudziestego pierwszego wieku
w kieszeni podartych szortów
na słodkiej trasie
zbombardowanej smutkiem
umierającego września
poza wszelkimi granicami
>>>
DSCN1048f
Na środku drogi
pędzących ślimaków
ktoś podstawił tamę
skrytobójcze samoloty
porywają mięczaki
zanim rozbiją się o zaporę
z muszli
woda na swetrach prawie
niewidoczna jak śluz
gotowany rak w dużym kotle
składa szczypce do modlitwy
kruczoczarne sójki pierzą się
jak liniejące węże
przyroda przechodzi metamorfozę
jak zbrodniarz, który się spowiada
nawet kangur nawet dusiciel
na autostradzie ślimak
a przed nim zapora jak tama Hoovera
powiększona w Chinach stukrotnie
dzięki kamieniom i cegłom z Wielkiego Muru
wracamy do suchej Mahabharaty
i po chwili Wielki Aśoka oducza nas
spożywać mięso i sukcesywnie wybijać braci
a na końcu pustynne zwierzęta podrzynają nam gardła
powoli, acz konsekwentnie
i to na środku drogi
>>>
DSCN2706f
Lantastyczny dziś nie istnieje
Gromki także
raz miałem chrapkę na komizm
wtedy wydarzyło się to
co zwą wszyscy klęską
i emigracja i internetowe przekazy
wtedy wydarzyło się piekło w e-kurniku
i norz-e
letni wiatr zaniósł iskrę
przestraszyła się lokomotywa
i uderzyła w leśny wiadukt
dukt – dukałem, duktem zaleciał
lis spłonął żywcem
a taki był przebiegły
nie zmieścił się w Internecie
przebiegł prawdziwą drogę,
która z nim spłonęła
w piórach
jak sekwoi szyszka
polubiona przez grom
z samego niebieskiego serwera
otwierającego żywy świat
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moje cierpienie na każdym drzewie
 
 
w każdym jego liściu
ono wyrąbuje puszcze
by pustynie mogły pomieścić
pick-upy terrorystów
śmieszne burze wpadają tu cały czas
jak drony penetrująco-eliminujące
jak drwale w przerośnięte lasy
zbyt dojrzałe by
z nich zadrwić by ich powstrzymać
krew płynie w żyłce liścia
w liściach wszystkich drzew
jest ocean krwi, który
kołysał się pod dnem
Sahary i Namibii
moje cierpienie ze słów
tożsame z cierpieniem snów
czarny las zmieniony w czarny czas
po północy mój zawój na głowie
robi się biały
czerń spływa z niego
wsysana w piach, w który
zmienia się dywan pamięci
obumarłe drzewa pamięci
skamieniałe drzewa walą się z hukiem
już po pierwszym pianiu koguta
las grzebie drwali i terrorystów
moje cierpienie zwęgla się nad nimi
pod ciśnieniem bolesnej krwi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Księżyc*
Stamtąd jaśnieje niebo
tam czeka ptak
cicho cicho już płynie Księżyc
nagle zniża się samolot odrzutowy
na pobliskie lotnisko
przelatuje ogromny transportowiec
wprost przez tarczę Księżyca
czyniąc hałas nie z tej ziemi
drży nawet Księżyc
patrzę przez lunetę na partnera Ziemi
w pełni sił
stojąc na rozgrzanym balkonie
drży nawet balkon
sowa wylatuje z ciemnego modrzewia
modlitewnika znikającego słońca
frunie nad trawnikiem
cicho cicho płynie jak Księżyc
w świetle latarni solarnych
za późno na reakcję
uderza mnie w głowę
luneta spada z balkonu na taras
modlitwa zamiera
sowa chwyta moje oczy
wyrywa mi policzki
rozszarpuje usta
ściska moje ostatnie spojrzenie i samolot w nim
szpony jak Księżyc nie dają dokończyć
Ojcze nasz – nim hałas wybrzmi do końca
i słońce zgaśnie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Drugi dzień z rzędu
niech te żółwie Tasmana
zalegną jak desant morski
niech drugi dzień z rzędu
na plażach będzie podzwonne
dla lóż piasku
rzek zbóż podwodnych
wielkich kwadryg kontenerowców
Jeżdżąc wzbija kurz
pływając rzeźbi kilwater
zalegając zostawia ślad
żołnierz na quadzie
żołnierz na morskim koniku
żołnierz na kocu
legendy literackich syren
wypełzły zawodząc
jak sam Boreasz,
który z Bachusem nie ma nic wspólnego,
chociaż
syreny i żółwie to makatki
w nadbrzeżnych tawernach
rozkołysanych na północnych
morzach do północy
rozdzwonionych na Lofotach
syreny wpływają w ujścia i dorzecza
szukając zaginionego Posejdona
żółwie zalegają na Tasmanii
bo to żółwie-dzwonnicy
dzwon jeszcze dzwoni w odmętach
oceanów
dla humbaków wędrowców
a one w nowej roli oswobodzicieli
niewolników wolnych rynków
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Testowane wczasy jak koncerty
z prorokiem z wdową z miarką czasu
niewyczerpaną
z wiarą w odbudowanie młodości
człowieka maszyny organizacji
jednakowe skarby
epok
wydobyte odkurzone przemilczane
na sympozjach rekolekcjach
przetestowane w pasażach urn
jak nuty
pod ciemnym mostem
przegrana bitwa nad nim
metalowe kości kosmity
grawerowane na długim targu
ozdabiane na piotrkowskiej
i nowym świecie
oprawione na długiej
maszyny sprawdzono pod kątem
stuleci
ludzi sprawdzono pod kątem
nanosekund
kąty zmierzono
i rozdano biednym
sprawdzono luksusowy grób
sprawdzono luksusową harfę
w dolinach królów (na górze królów)
na wyżynach filozofów (w dołku filozofów)
jedynie dziewięćset lat testowano
życie mędrców
jedynie jedno życie skierowano
do pracy nad księgą mądrości
o wolnym czasie,
który wybuchł i skurczył się
poniewczasie
>>>
DSCN4220f
Stan na szczytach ducha
nie tak szczytny jak
by się wydawało po ścianą
wyższe partie dla ryb
w dolnym biegu dla płetwonurków
z błędnej krainy błędnych rycerzy
wyruszyli speleolodzy by przekopać
przekserować podkopać i zgłębić
ale zamiast przed dziurą
stanęli przed ścianą
jak głusi przed muzyką
jak ślepi przed tęczą
zdjęli pianki zapięli raki
nałożyli uprzęże i wdrapali się
na cykl wykładów Wałęsy
o chodzeniu w samolotach
o goleniu klaty
i jak w Spa pokonano komunizm
nikomu niepotrzebny
Kolędnicy ze Stanem na czele
wzięli turonia za brodę
potrząsnęli
a ten powiedział – chcę być
wicepremierem w pogardzie
gospodarz z gumna zapytał
– w czym?
i tak zostało to zarejestrowane
Wisła wezbrała w Sandomierzu
i po raz kolejny osunęły się schody
widać nie pisane im poziom Gostomianum
na galery do Grudziądza przy
takim poziomie pójdziem – rzucił Kazek
i zrezygnował
nie przyznając się do nie tylko homilii
wewnętrzne spory w Puławach stanowiły
kanwę epopei
i Cichy Don wpłynął poprzez Bug
na polską ziemię
to nie był koniec Połocka a początek Pułtuska
bo półbogi z tevauenu zamiotły szybko deptak
i zadeptały ślady
stanowisko zajął prezydent
w nim
było oczywiste przy tak niskim poziomie
debaty
oraz Wisły i Donu
a speleolodzy już byli się pięli
w górę nie w dół
na pochyłe czoła
kozice pouciekały
świstaki zryły podstawówki dla byłych
sekretarzy Zakopanego
przy okazji powstały narożne jaskinie
a ujawnieni grotołazi strzelali z gumek
do ludzi pod skocznią
byli na górze, gdy w pierwszej jaskini
pożarł niedźwiedź górnika
ani Szwedzi ani Rosjanie
nawet Sasi z Litwinami nie kiwnęli niczym
by ratować Sarmatę
ani Miśnia ani Czerwieńskie Grody
nie wysłały prezydentowi wyrazów
ubolewania
w tak strasznej tragedii
na Krupówkach zwanych już Poroninem
stan gór był bardzo niski
Don rozlał się na Podhale
wyżłobił małą strugę
i Orkan nazwał ją Donkiem w tajemnicy
przed Witkacym,
gdy ten zrezygnował z wyższych partii
i zszedł
>>>
DSCN0902f
Tak zwane serce w tak zwanym ciele
krzyczy jakby istniało
nie tylko, jako słowo, które
ciałem się stało
myśl ucieka jak płonąca żyrafa
a płonące serce musi trwać do końca
spłonąć z dzielnicą miasta
owładniętą rewolucyjnym szałem
ludzi niosących papierowe kwiaty
małe kwiaty zbyt małe
jak na tak zdecydowane działania militarne
przed muzeami kłębią się
ludzkie przezroczyste zbiegowiska
pod byłymi maszynowniami cmentarzy
wciąż trzymają straż mastodonty
tak zwana para zakochanych
niesie uczucie w klatce
niesie uczucie wachlowane
piórami strusi, które
same nie przetrwały pożogi
czy to jakiś znak?
słowo nie jest w stanie wyrazić tego uczucia
serce może zostać słowem
może tak skończyć,
gdy je pomieści
>>>
DSCN5188aa
Srogi zawód mieć musisz
stworzony dla ciebie
by bały się przecinki leśne
kanały łączące Wisłę z czymkolwiek
by bali się pastuszkowie leśni
i ich stada mrówek
a nawet intarsje na stolikach
flisacy na kamiennych tratwach
i malowidła wioseł w jaskiniach
Gdy uwierzą w przedmiot stworzenia
podmiot odejdzie we łzach
i nie dość, że umniejszy
doskonałość pod słońcem
nie dość, że umniejszy słońce
to klękając w zaświecie tyłem
do wielkiego wybuchu
powie – teraz to, co ja mogę?
Wtedy srogi zawód się przyda
bo cierpienie rozleje się jak
wolność od zapracowanej miłości
ani kanały tymczasowe nie pomogą
ani przecinki
ani alejki żwirowe
w wirydarzach klasztorów
Srogi zawód depilatora pantei w Kacapii
ucz się przemawiać
ucz się machać rękami,
potrząsać głową znacząco
czas na działanie polityczne
w straszeniu tyranizatorów słowa
równie profesjonalnych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamek jak Camelot
samolot jak Boeing
własne ja jak – ja jestem
ona sama jak drzewko kruszyny
jej oczy jak kolce róży
jej usta jak owoce głogu
jej ramiona jak gałęzie brzozy
ale moja miłość do niej
to nie lotnisko
ani blanki murów
ani wieża oblężnicza przy nich
ani jeziorko Narcyza
to tylko słoik na przetwory
na konfitury lekko cierpkie
lekko trujące słodyczą
z małą domieszką krwi
z palca, który ją wskazał
>>>
DSCN1498f
Przepłynąłem swoje Morze Czerwone
na głównej ulicy miasta
na falach ludzkich twarzy
nurzając się w pianie ich spojrzeń
w zalewającej oczy kipieli
ich przerażenia
w ostatecznościach popołudnia
nie rozstąpiły się bałwany
nie pojawił się suchy ląd
musiałem w głębinę skoczyć
prawie jak samobójca licząc ledwie
na listek Calineczki
papirusową łódź rolników egipskich
resztki mojej nadziei w trzcinowym koszu
utrzymały się wśród wzbierającej rozpaczy
samotnych matek i ojców
dzisiejszej samotnej doby
pośród wygłodniałych aligatorów
chrześcijańskiego wygodnictwa
i rezygnacji
>>>
DSCN0040f
W ciągłych nawrotach tornad
ze strony drgających snów
skojarzyłem letnie księżyce
spadające, burzące, rozdmuchujące
miłości w pył
ledwo z oka cyklonu wyszedłem
a już popadłem
w wieżowców stanie nad przepaścią miasta
w miłosnym pyle
ptaki i smoki zadomowiły się
w księżycowym mieście drapaczy chmur
a maszkarony i gargulce na gzymsach i attykach
partyjne i okultystyczne wraz
wykrzywiły twarze na ludzi
wychodzących z teatrów i klubów
i zmieniły się w najzwyklejsze rzygacze
to zagrożenie przybyło
przez ulewę, grad i huragan
samochody z kochankami
fruwały nad miastem jak liście
pończochy rozrywane łopotały
na masztach radiowych
feniks nawracający z zachodu słońca
klonowany, kserowany
powielany, małpowany
przez oszalałego przywódcę żywiołów
kulką mirry poskromił tornada
spojrzałem na szczątki miasta
w mojej dłoni
to była miłość
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na nowy dzień miałem pozdrowienie snu
zanim noc się skończyła
ona odeszła
w jej ręce wstążka żółta i róża czerwona
w moim pokoju otwarte drzwi
a za nimi wodospad Niagara
ona odeszła pod osłoną nocy
jak bogini Persefona
dobiega tu jeszcze jej głos
wyraźnie słychać go wśród huku
spadających kaskad rzeki
kosmicznych zjawisk serca
jej czysty operowy głos
oto perlistym altem koloraturowym
woła do mnie z dna nocy
– żegnaj chłopcze
bądź szczęśliwy z nią!
Zamknąłem drzwi mieszkania
starłem z podłogi i ze ścian
krople realności
oparów rosy mgły i łez
rozejrzałem się wokół
– oto dzień wstaje nowy
w oknie brzask
i ona pojawia się znowu jak motyl
moje słońce moje życie
moje najsłodsze pozdrowienie
kolejnego złudnego dnia
>>>
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wtórują mi wichry marsjańskie
a ja lewituję i gwiżdżę
nad galicyjskim miasteczkiem zabitym
nieheblowanymi deskami
mam na sobie
białą nocną koszulę
i złotą koronę
feniks okrąża mnie
i pieje szósty raz
potem ląduje na zgliszczach
ja układam się w półksiężyc
moja miłosna suknia
nocą błyszczy jak srebro
a oczy moje jak gwiazdy
w nadfiolecie emocji
nad drewnianym szczerbatym płotem
i rozeschniętym kulawym domem
zastygam z głową królika
moja ukochana
nie mogąc otworzyć okiennic
rozbija je siekierą
jak mgła wydostaje się z matni
szybuje jak lampion i karabin
wpada
wprost w moje rozwiane ramiona
jak bukiet iskier i płomieni
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jedwabny frędzel u mojego tałesu wygnania
filakterie z delikatnym pokarmem letniej nocy
satynowy sen pod całowanymi powiekami
mitologiczny olbrzym śpiący w głowie
prorok lewantu siedzący w nogach
nagle potrząsną głową i zażądał
czegoś szorstkiego
mniej puszystego
całkiem gorzkiego
a on nie uznaje sprzeciwu
bo to przecież anioł pokusy
i jej pożeracz
gdy zaczął zionąć ogniem
podsunąłem mu dziewicę
czterdziestoletnią z Azowa
ale potem baranka krakowskiego
wypełnionego jego ulubioną siarką
pożarł go i splunął do rzeki
gdy ten nieśmiertelny ateista
usłyszał huk
już był w siódmym niebie
ale i to nie wyszło mu na zdrowie
najważniejsze, że wszyscy obywatele
w mojej głowie znani z szarości
z przyzwyczajenia do delikatności
przed każdym murem obojętności
odetchnęli
i zasnęli w jesiennym pasie słuckim
>>>
DSCN0409f
W trzech wymiarach ustanowił
nowy porządek
usta odmówiły i zamilkły
jego jeżozwierz
był osobistym czekaniem
na przyszłość
jej pokłute ciało
nie miało opuchlizny
jednak miało ją mieć
w najbliższą niedzielę
ze skrajnych słów ułożył dla niej
tampon na kalectwo całe
jej rozpostarte ramiona sprawiły,
że stała się wiatrakiem
i nawet mełła językiem słowa
przeszła się po pokoju
żeby dzień był radośniejszy
a on z jej powodu
nie będzie tylko jest
miała zegarków sześć
nie wszystkie na sobie
część kolekcji wisiała na ścianie
część miała stanąć na kredensach
on (jej) potrząsnął (jej) klepsydrą
on (jej) odwrócił (jej) klepsydrę
wziął trójząb i uniósł nad głowę
radośnie ominęła go jednak
radość się rozrosła w przestrzeń
i pozostała w czasie
przyszłość zwycięska jak sztandar,
który wzniosła sama
w czasie koniunkcji
dobra alternatywnego
i rozumnego
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W mojej trzeciej odsłonie
zakryłem duszę przed wiernymi
mojego kościoła
zerwany kaptur wrócił na swoje miejsce
w trzecim moim akcie
wniesiono strzelby, szable i zbroje,
które statystowały w napięciu
w mojej trzeciej tercji
Wolskowie, Etruskowie w skórach
Jobowie i Wandalowie przemknęli
przez miejsca straceń przyszłych Chrześcijan
w mojej trzeciej godzinie dnia
zabiły dzwony, które były znakiem
do szybkiego ukrycia się
w zbożu rosnącym w jaskini
tam zamieszkałem
bez losu, bez upadku ostatecznego
bez świętowania miłości
i w końcu odkryłem
mojego Saula spoczywającego samotnie
na wyciągnięcie ręki
i dusza rozpoczęła królewski żywot
w psalmach trzeciego wieku
wyszedłem z jaskini cało
na słońce samopoznania
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Już nie płaczę po niej
nie mam oczu przecież
wypatrywałem wypłakiwałem
wyczerpałem zasoby
oczy jak szklane kulki
wypadły z oczodołów
mam dwa groby puste czarne
sarkofagi minionych uniesień
w cmentarzysku głowy
na przestrzał otwarte
galaktyczne wrota
do światów lekkich jak puch
bez ciężaru i kształtu
w bezruchu w bezzapachu
w jej ogród zapatrzony
zapomniałem, że kolory mogą zgasnąć,
że radość wypalić się może
jak płomień świecy
poza widzialnym światem
jej piękna
pozostałem sam jeden
bez oczu, co zmieniły się w dym
radar cierpienia ciągle nasłuchuje
antena serca ciągle odbiera
niewidzialne sygnały płynące z wyobrażenia
z wyostrzenia zmysłów nadmiernego
na podszepty chwil
z tęczowych wspomnień sferycznej miłości
skowyt ucichł jęki przycięto
ruchem dyrygenckiej batuty
i wtedy
zapłakało nasze dziecko
niemowlę sztuki
na widowni
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Taka nagła zmiana
pana w pidżamach –
zjadł chleb
kotu wypił mleko
szczeknął na brata
znów posmarował kromkę chleba
wręczył łapówkę komentatorowi ekonomicznemu
wziął czapkę, papierosy, splunął
i wyszedł trzaskając drzwiami –
a taki był raptus w swojej służalczości
w nawoływaniu do opamiętania
krzyczał – opozycjo będziesz martwa
jak się nie uspokoisz
i wiecie co? –
na ulicy, bez rękawiczek, na mrozie
po wyrzuceniu peta
i ostatnim spojrzeniu
w lustrzaną wiatę przystanku
palną sobie w głowę
putim leżał spokojny
do końca igrzysk
postnarodowych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moje serce wystawiono na ciężką próbę
wojną naznaczono czarną krew,
którą musi przyjąć
wzbrania się, lecz wypełnia się nią powoli
Moje myśli wystawiono na próbę wody
pustynię zainstalowano w miejsce
dżungli lasu deszczowego
na ekranie filmie obrazie 
wyciosanym w kamieniu
wewnątrz głowy w czaszce arce
statku kosmicznym
Moje nogi wystawiono na próbę
ciężkiej wody
mam maszerować przez pustynię
z Egiptu pod Aleppo
by stoczyć wielką bitwę z islamskim gigantem
moje sny nie przeżyją kolejnej próby
Ta wojna już kiedyś rozpoczęła się
w ogródku dziadka na polach ojca
o wolność białych sadów
oaz dla życiodajnych pszczół i wiatrów
przeciw mężczyznom z Wenus
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Krwawią głowy
krwawi kamień
krwawią drzewa
nawet dym
czarny zmieniający się w postaci
pod wpływem wiatru,
który nie wiadomo skąd wieje
pokaleczony rozpruty zmiażdżony
na Majdanie
braci różni wszystko
oprócz krwi
>>>
DSCN0473s
Ja już poznałem swojego misia
oto prawie żartobliwy
z giewontem w łapie stoi na Granatach
albo częściej z granatem na Giewoncie
lub sprzedaje buty w warzywniaku
spod lady
prawie jest pluszowy,
gdy mówi – a kartki gdzie?
bawi się radiem
stojąc w kościele za filarem
stroi je i durnia wraz
pyta kościelnego o złoty sznur
do sygnaturki
ale nie wie tak naprawdę
gdzie dzwonią
miś nawet czyta gazety i tygodniki
od jakiegoś czasu
czyta Misia i świerszczyki
staje się przez to doroślejszy
dostał na urodziny
w łapę
książkę o Indianach
z serii „Poczytaj mi ojcze narodu”,
„Poczytaj mi matko partio”
łapa go swędzi, gdy biją
innych
sam bije i chodu
do kina w październiku
klaszcze
tak, klaszcze tak,
że opuchły mu dłonie
jeździ na traktorze tak długo,
że prawie z niego nie schodzi
filmują go do programu
w telewizji propagandowej i śniadaniowej
gdzie ma swoje okienko,
gdy kiedyś się zranił pod stocznią
wezwano karotkę, bo dyspozytor nie znał polskiego
kiedy się zorientował w szpitalu,
że przyjechał marchewką
na izbie nie było już przyjęcia
i trafił do paki
tłucze się teraz wśród innych
zabawek historii
wyrzuca innym, że jego własna głowa
była z siana
nikt go nie słucha już
nigdy nie było w nim
logiki
tylko przycisk i beczenie jakby kozy
mnie już nie śmieszy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na tyle
ile można
można
już można? –
powiedział przywódca
i zamknął się
w świecie sprzedajnych książek
chciał przejść do historii
i poprawiając Wikipedię
stanął w drzwiach Ipeenu
pokazując nagi tors
tym razem zaproponował zgodę na wszystko
nie można! –
chórem odkrzyknęli
urzędnicy
nie można i tyle
przywódco jesteś potrzebny
narodowi
wróć w lata 70-te i 80-te
te lata
te fascynacje
te marzenia i nadzieje
ta zwielokrotniana śmierć
wymaga tortury dla ciebie
wymaż ten podpis
wymaż te zdania
zjedz te karteczki z notatkami
ileż można zjeść? –
odrzekł przywódca
zagryzając jabłkiem, przepijając kolą
na tyle ile cię stać
a potem wymaż zapis w encyklopedii
ręką z brązu
gumką jak wieko trumny
jak drzwi, na których ponieśli
Janka Wiśniewskiego –
nie można
i już
przejść do porządku
bez historii
bez histerii
przywódco
>>>

2013

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Dusza wolność i ja
jak
dźwignia koło bloczek
z takich mechanizmów
powstają cywilizacje, imperia i potęgi
jak urojenia
unieruchomiony na chwilę
za murem dziewiczego centrum
ducha
gdzie prywatnie zawładnąłem światłem
zawyły hieny i monstra
światów ciemnych cierpiących
bestie waliły czaszkami pomordowanych
w podniesiony zwodzony most
lokalne władze z obrażonymi kumplami
miotały zapalone głownie
w wieże z kamienia
dziennikarze i politolodzy szatana
okrążali miasto
w którym moje ja śpiewało hymn
prawdy o sobie
w którym moja miłość
zasadzała ogrody sady i parki
pełne uwielbienia dla Stwórcy
.. wolny człowiek jest bastionem
bramą lwów dla Ogrodów Semiramidy
tylko dźwignia, koło, bloczek
w ość jadu usz lśni
>>>
*W tarninie IPN-u katalogi*
Stado sójek zapracowanych w lesie czeremchowym,
nad którym górują pojedyncze osaczone tarniną jarzębiny,
a wśród pani drzew leżą głowy krewnych odcięte w 1864 roku
siedlisko ptaków towarzyszących, w które zmienili się polscy powstańcy
wykpieni w literaturze faktu przez rewolucjonistów po piórze
o nazwiskach sugerujących szlachectwo niesakralne i zbrukane
lampiony unoszące się nad weselnymi głowami
brutalnie pomordowanych osadników z Wołynia
na brązowym zdjęciu z atelier małomiasteczkowego fotografa
przechowane w zabłoconym albumie jeszcze z 1920 roku
chłopskie wozy pełne zakrwawionych trupów rozstrzelanych Winowców,
wywożonych z lasu na posterunek UB w Tarnogrodzie w 1946 roku
koczująca rok później grupa Banderowców
z Tarnawy w zasadzce na Tarnicy pod krzyżem
rozpadający się kościół w Świętej Katarzynie
zwalający się cegłami i dachówkami na głowy rekolekcjonistów w 1951 roku
dżdżownice różowe wspinające się po ścianie budynku
Związku Literatów Polskich z petycją antykościelną
w Krakowie na ulicy Krupniczej w 1954 roku
ostatni włóczęga pchający wózek ze swoim dobytkiem
sarmackim, choć szmaciano-tekturowym, polną drogą,
w którą zamieniła się poniemiecka granitowa brukówka nazwana Eeecztery w PRL-u,
pomiędzy Tarnowem a Dębicą w 1959 roku
samochód pędzący tą trasą, ale zawieszoną we mgle
tuż nad ziemią bez kierownicy
nakłaniany przez prowadzącego oficera do zmiany kierunku jazdy
za pomocą balansu ciała i ruchów
rozpostartych ramion w 1977 roku
chłopiec czteroletni płynący na plecach w dół Wisły w okolicach Puław
z wiankiem świeżych kwiatów na głowie zwróconej ku morzu,
jak jedyna świtezianka sprzeciwu w 1968 roku
grupka polskich hippisów po zakończeniu festiwalu Pop Session
przechadzająca się przed bramą stoczni gdańskiej w lipcu 1980 roku
tabor zjeżdżający z drogi w kierunku wierzbowych gąszczy
nad brzegiem Wisły w Sandomierzu tabor, w którym nie widać Cyganów
tylko sowieckich żołnierzy uchodzących z Polski w 1990 roku
(przy ogniskach i wozach bojowych machających kurami)
huk armat Konfederatów barskich broniących ostatniej reduty,
w Zagórzu warowni klasztornej w 2023 roku nad Osławą,
takie bywają sny, gdy kłamstwo zawisa w świetle księżyca i świeci złą sławą
nad rozstajami dróg Słowackiego i Mickiewicza,
znów wychodzących z Polski na tułaczkę nieromantyczną
i wszystkich innych umierających daleko od rodzinnego kraju
w roku logiki narodu bez historii i chociażby katalogów IPN-u
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jestem posłańcem
minionych chwil
w kulturalnym słońcu przychodzę
w spiekocie przynoszę słowa
one o zemście opowiadają
tylko na pozór
wylewają wiadra wody
ja posłaniec czasem wylewam pomyje
moich spotkanych trędowatych władców
huczy wodospad słów
huczą knieje i stocznie
wyją syreny chamstwa
a ja przemierzam polskie drogi
sam skowyczę sam zawodzę
szumię jak dąb
pogwizduję jak kaloryfer
wyrzutnia rakiet
w sodomim borze
jestem sową z północy
germańsko-gockim pomiotem
na kantatach Bacha
jak na dromaderach Madianitów
wiozę stukrotną soję amerykańską
i złoto wprost z Indii
maleńki odźwierny
lekki gołąb pocztowy
lecę nad mołdawskim rajem
po zemście na Besarabach
dźwigam literackiego Nobla
i dzieła wszystkie oprawione w cielęcą skórę
z wytłoczonym wizerunkiem autora na okładkach
kulawe watahy dziennikarzy
wtórują
i toczą się jak lokomotywy pozłacane
szerokim torem do polskich serc
wypchanych siarką
ja posłaniec ostrzegłem Dratewkę
nie ostrzegę jednak smoka
u bram Kraka
ja dla smoka mam wiadomość –
zemsty czas nadchodzi
Con amore
mio przywódca
Wolsków czy już Wagrów?
nie powróci nikt z Syberii
gdy słowa eksplodują
w ustach
nie ma już Wisły
idę dalej
Odra jak Obra
nie ma już Dróżki
idę dalej
pod Hamburg
ze słowem Obodryca
pod Święcianę jak posłowiec
>>>
??????????
Skała stworzenie wydobywczy areszt
kusze
bezsłowny manekin
zmiana
maskonur
piorun nad Arizoną
burza nad pustynią
kaktus mazowiecki
uderza kamień w kaktus
siła
znoju
między nowymi księżycami Jowisza
nielot
nietoperz
słodki owoc kaktusa
nietoperze z Polski
odlatują zapylać kaktusy
w USY
znowu szkoła
chińska teoria
podkupu
Tajowie kopią w głąb
Chińczycy w poprzek
ich mur dochodzi do Księżyca
to księżyc w nowiu
księżyc Jowisza
skała nieprzepustna
burza zwrotna
trójkąt łódzki
kwadratura koła Jowisza
Idy marcowe
idą Galowie przez Arizonę
gęsi lecą w miejsce nietoperzy
tym razem się udaje
tylko pióra pozostają
po tej stronie
z piór wiadomo co można zrobić
ale z czego procę wyrzutnię miotacz
z czego
z aresztu wódz wzywa do innowacji
z aresztu pisze listy
matka wynalazku odwiedza go
wnosi paprotki, tuje i figowce
wnosi kaktusy
wtedy chińskie dziewczyny lądują
przedłużają wszystko do końca
zabierają plany i matkę wynalazku
odjeżdżają rydwanami na piorunach
ciągnionymi przez nietoperze
Jowisz jaśnieje by po chwili
zajść za kamień
w murze
>>>
??????????
Wojennych krzyków zawierucha
nie, to nalot gawronów
na orne pola desant
zamilkły historie wojenne
na zawsze
kołczany strzały pociski
harpuny noże granaty
tego Mikołaj już nie przyniesie
ani żaden car
będzie ciepłe miejsce
przy kominku
i samotność feministki
zabijającej dziecko
po amfetaminie
wtedy stopnieją lodowce
bezgłośnie
i gawrony posiądą ziemię
bezdzietną
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ten ból przy pierwszym spotkaniu
był zapowiedzią
ławka płonęła
Beethoven nucił na kasztanie
dumkę
brzdąkając na banjo
kruk zwoływał kruki
na pobojowisko
Ten ból od pierwszego
spojrzenia w oczy
był jak zwiastun
kakofonii miłosnych uniesień
w anarchicznej niecce stadionu
cola popita wodą jak wódka
kawałek pizzy dławił serem
i papryką
Ten ból wisiał nad miastem,
gdy spacerowaliśmy pod
rozgwieżdżonym niebem
potykali na schodach w przejściu podziemnym
przeskakiwali bramki w metrze
jeszcze radośni
Ten ból wdzierał się do przedziału
przez otwarte okno
studził oczy na wietrznym peronie
spływał po policzkach
jak woda z oceanów
zrzucona z kosmosu
na niewinną twarz
Ten ból rozdarł ciszę dworcowych maszkaronów
narastającym stukotem odjeżdżającego pociągu
pociąg znikał
stukot się nie kończył
zniknął w strugach wodospadu codzienności
na rogatkach za ostatnim zakrętem
Ten potworny ból
był wodospadem zastygłym w sercu
od początku tej tragicznej miłości
w końcu runął na nas
jak lawa
z pokutnego wulkanu
>>>
DSCN4592b
Oto jestem w raju
na dnie martwego morza
statek przybył za późno
żeby ocalić mój gatunek
Oto jestem w polskim raju
na dnie Wisły
zaraz ukażą się moje stopy
nad powierzchnią wody
rzeka wysycha
żaden statek już nie przybędzie
Oto jestem w powiatowym raju
na dnie baru
woda wdziera się każdą szczelinę
do mózgu i do kościoła
papierowe łódki pod mostem
woda czarna skażona
woda z martwych sumień
raj to czy Sodoma
łódki zaczynają płonąć
>>>
?????????????????????????????
Pisałem o Ledwożywie
w młodości
potem modliłem się
o przebaczenie jej grzechów
z pisania mogłem umierać
z przebaczeń mogłem żyć
Ledwożyw wskakiwał mi na barki
częściej niż siedem razy
w tygodniu
gdy z psem płoszyłem Indian
plącząc się po samotnej okolicy
krew lała się z serca
okna otwierały okiennice
by szyby mogły odetchnąć
bym zrzuciwszy Ledwożywa
mógł wreszcie poszybować
pokaleczony ale przewietrzony
za Indianami, którym nie straszna
męka ani długi marsz
ku świtaniu ludzkości
ku świtaniu męskości
Ledwożyw był inicjatorem
stawania się
z psem z łukiem z lekturą
okna otwarto jednak na cierniowy ogród
wyszedłem tam
wpatrzyłem się pozostałem
z Ledwożywem sam
z bliznami i otwartymi ranami grzechu
>>>
??????????
Małe złudzenie
w jesiennych szatach
wpada jak muszka w abażur
samotności
śnij
imam się kowalstwa
na dnie oceanu
wykuwam gwiazdy i jeżowce
małe poirytowane
tuż w grudniu
tuż za mną
już
znowu
zaspałem w muzeum
tuż przed bitwą
miałem dołączyć miałem polec
miałem zasłużyć
zaspałem w okopie
z głową w piachu i torfie
Małe marznięcie
na jednej nodze
tuż przed Wigilią
gdzieś na polskiej Syberii
a może w Kanadzie
by przetrwać by zachować religię
zabrałem pisma i przepłynąłem
Bajkał i Zatokę Hudsona wraz
Małe serce wstrzemięźliwie kochało
małe serce kryło się po krach
nie krach
i przyszła nadzieja
>>>
??????????
Dostrzegłem w jabłku
zaklęte
kształty pięknego kobiecego ciała
krągłości i słodkości
aseksualnie smakowite
rozpocząłem jak Michał Anioł
wydobywanie z materii
piękna ukrytego w niej od wieków
Używając paznokcia
wymachując kciukiem
formowałem wyobrażenie kobiety
z mozołem
na ławce nad Wisłą
woda przepływała u moich stóp
woda samotna jak ja
szumiała w swojej nazwie
ja zastygałem w swojej
Dłubałem w jabłku cierpliwie, gdy
z rzecznej piany wyszła Afrodyta
odsunęła nogą szczeżuje
rozchyliła tatarak rękami
usiadła mi na kolanach
objęła ramionami i odebrała jabłko
uśmiechnęła się rajsko
i ugryzła raz
po czym podała mi tablet
z jego słynnym logo
przestałem myśleć
straciłem rozum
zapatrzyłem
wtuliłem się
ugryzłem drugi raz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pomniejszone atuty rtęciowców
wciąż na siłę się przywoływały
jak pulsowały w krajobrazie księżycowym
jędrne klocki elementów matematycznych
nagle zaschły jak wodospad zamarznięty
w chwili spadania
jednostek miar
w obliczu spowolnił się wielki zawód
mistrza ministra
leje po oczach zapadły się
nawet skończony dyrygent
w kraterach nie drgnął
batuty jak odrzutowce przestały
smużyć
zamieniły się w wykałaczki
a jednak prawdziwe tasiemcobokie
chwile wychynęły
ze smutku z kraterów spojrzeń uśpionych
by poczuć biedę dawnych
poczęstunków
porykiwań, pohukiwań, pouczeń
wał drzewny jak usta
stoczony kornikami
nie był w stanie
zmięknąć, skurczyć się
w snach odmieniony
zadośćuczynił nowym zjawiskom
spróchniał a potem wyżarzył
 >>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Dusza wolność i ja
jak dźwignia koło bloczek
z takich mechanizmów
powstają cywilizacje, imperia i potęgi
(a urojenia?)
unieruchomiony na chwilę
za murem dziewiczego centrum
ducha
prywatnie zawładnąłem światłem
zawyły hieny i monstra
światów ciemnych i cierpiących
bestie waliły czaszkami pomordowanych
w podniesiony zwodzony most
lokalne władze razem z obrażonymi kumplami
miotały zapalone głownie
w wieże z kamienia
dziennikarze i politolodzy szatana
okrążali miasto
w którym moje ja śpiewało hymn
prawdy o sobie i świecie
w którym moja miłość
zasadzała ogrody, sady i parki
pełne uwielbienia dla Stwórcy
.. wolny człowiek jest bastionem duszy
bramą lwów
dla przyszłych Ogrodów Semiramidy
tylko dźwignia, koło, bloczek
i ty
>>>
??????????
Amalgamat pokory
stworzony z dnia na dzień
wręcz z godziny na godzinę
pokora Marsa z pychy Wenus
(czerwieni) (wstydu)
przynosi ptak konglomerat
kosmicznego pyłu
napis: „Najwyższy czas”
bełtają się k..kultury
w Europie księżycowej
w muzycznej rybie
woda nie wokół a wręcz
w rybie
półryby z orbit postsowieckich
półryby z Nebraski
a amalgamat płaskiej twarzy
z milczenia owiec
anachoreta pisze wiersz
pokornieje jak zając
nie ucieka
wzdycha w blasku księżyca,
który jest zimowy
a nie kosmiczny
boli prawa pierś
anoreksja
planety jabłka
pychy
 
>>>
DSCN8323b
Ochżesz stój!
moja błękitna trawo
nie faluj i nie blednij
żołnierz zaległ w mojej trawie
żołnierz pokroju Andersa
wyskoczył wtedy z niej zając
pokroju Engelsa
zaczął biec pod górkę
na szczyt błękitnego wzgórza
Och żesz zającu ty!
wojnę sprowadzisz
miotaniem z miotaczem
miotasz kicami
a za wzgórzem urząd Goebellsa
nieniemca
pokroju łosia i klępy
wraz
umysłowej
łoś zielony nie żre błękitnej trawy
zielony łopaciarz internetowy
żre natenczas
struktury
dziury potem jak po robakach
w prokuraturach w wojsku w sądach
żołnierz kiedyś wstanie
ponad trawą pokaże się hełm
biada ci wtedy zającu szary
eminencjo
w zieleniaku
trawochwaście
Och żesz!
na szczyt błękitnego wzgórza
ooo to nie byle dubelt…
..uwa
Och żesz!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ta miłość popłynęła ku duszy
jak mgła na złotych pajęczych łąkach
o poranku
rozświetlanych falą czerwcowego słońca
przypływu
po ciemnej nocy świętojańskich przygód
nastała jak chrzest pokolenia
chociaż była jednostką
jej ptaszyna kwiliła w pociągach
jej gniazdo wito na dworcach
łzy spłynęły jak deszcz
na czarne pokopalniane wyrobiska
i hałdy zagłady
Jeden głos rozległ się
jak szóstego dnia
jeden dźwięk potoczył się
przez nocne zatoki i redy miasta
latarń i muzycznych ławeczek
parków skwerów klombów
teatralnych bzów
pocałunki wyrwane księżycowi
westchnienia wyrwane grzechowi
mgła opadła za miastem
na ścierniska
jak wyrąbane parki
sieć oplotła zaorane skiby
jak splątane tramwajowe szyny
dym się snuł wśród pól
czerwieniejących z ogniskami planet
muzykantów pasterzy odległych wojowników
gdy cygańskie wozy odjechały do zamków
do warowni serca
pierścienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Znawcy wystaw
ci z księżyca
twierdzą, że właśnie
nadchodzi
świt sztuki
nadchodzi to zbyt wielkie
słowo
nie zawsze znawcy mają rację
a już na pewno nie ci
wywrotowi
jak Sztuczna Szczęka
Onegdaj cała Werona
szarpała kotwicę
dramatu
i spajała malarstwo włoskie
od Giotta
a
znawca zaszczuty
i spalony na stosie
jak Savonarola
otruty jak Sokrates
piękno Grecji to nie jest
piękno nagich kobiet
choć tu od nich się wszystko zaczęło
a piękno Toskanii
to nie same męskie pośladki
chociaż zrodziło znawców
Meteory jeszcze są
i Pammukale
są Carskie Wrota
i Brama Lwów
od zawsze jest lustereczko Księżyca
i odbicie snów
tych co się nie znają
i nie mają
lecz wierzą w piękno
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Mój dżdżysty nastrój*
Mój słoneczny jar
wypełniony dżdżystym nastrojem
pełnią człowieczeństwa
w godzinie śmierci
w głębi
na zamulonym dnie
kwitną kaczeńce snów
ale w Janusowych pozach
ależ zamieć w lipcowych porach
pyłek traw i skrzydła motyli
żądła szerszeni
schodzę w kaczeńce
w ledwo odkryte jary
marny mój zachód słońca
jeden jar rozświetlony kamieniem
filozoficznym
odbiciem nieba i chmur
cmentarz na skraju
schodzi w głąb mnie
z krzyżami łzami pochówkami
Indianie Tatarzy Scytowie
bezgrobni wołają wędrowców
z odwiecznych brzegów świata
na głębiny życia w jasnych kwiatach
w błękitnych kwiatach
z mulistych śpiących sumień
wyrastających w wąwozie Jozafata
w godzinie Zmartwychwstania
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W moim dusznym oknie
widać firanki płaczu
z odległości parseka,
gdy wchodzę w koniunkcję
z Alfą C parę lat wcześniej
już mija mnie Omega
widzę świeczki w oknie
w kolejnym okrążeniu
widzę świeczki w oczach
zapewne smutne przyciągania
depczą struktury płaszczyzn
równoległych w poziomie
(nieistniejących w pionie)
ona przychodzi od strony słońc
strząsa łzy
rozsuwa firanki w kolejnym świecie
po przejściu przez ciemny tunel
odnajdujemy siebie
odnajdujemy miłość
odnajdujemy inny wymiar radości
żywi wciąż
w węglu i wodzie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tej miłości głodni
tej miłości godni
będziemy szczęśliwi
rzekł Adam
w jaskiniach naznaczeni
cieniem własnej tęsknoty
odwróceni tyłem do wejścia
gdy miłość w błyskawicy
uderza tuż obok
– prawda Ewo?!
[Jaskinie władz duchowych
Toną w blaskach pochodni]
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jeden zakątek zawarł przestrzenie
jeden zakątek zawarł podwoje
niesieni nocą toniemy w jaskiniach
własnych namiętności
odżywcze wichry
słodkie letnie burze
nad rozkołysanym światem traw
soczystej wilgoci
wchodzimy wjeżdżamy w pustynie
pierwszego dnia opalamy sierpień
nad płomieniem nocnej lampy
naftowej
drugiego dnia walczymy o opaleniznę
wyrywając ją sierpniowym sprawom
jednoczymy się z imieniem i czasem
zagłębiamy w pełnię jestestwa
miłość trzeciego dnia
jest bezkresem życia
przychodzi nagle po burzy
i tonie w blaskach naszej twarzy
szczęśliwej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moje serce ze srebrnych atomów
zawisło nad wodospadem
ognie staczają się w przepaść
te ognie to supernowe
namiętności, które z kwarków
zmieniły się w gwiazdy
Runąłem kiedyś w czarną otchłań
z nocną rzeką ukochaną,
której uciekła ziemia spod stóp
ja jak huśtawka
ona jak koń na biegunach
wszystkie krople drgały
wszystkie strugi były napięte
lecieliśmy w otchłań
pożądania i namiętności
chłodni prawdziwi
żywi
popłynęliśmy osobno
wskrzeszeni w blaskach księżyca
światłami wielkiego miasta
sobą
dotykiem
wśród pohukiwań sów
rozpłynęliśmy się na różne wyspy
znacząc ślad pianą na wodzie
elektryczną pianą
srebrnych serc
szalonych miłością
rozstania dla wieczności
w komputerach
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Gdy cierpienie stanie się kwiatem lipy
mój koń wskoczy na lipę
przegoni stamtąd pszczoły
jej cień
cień runie
na moje: bądźcie
i będę skarżył się sędziom
jak Trybunałowi w Jałcie
ze skazą miodną
na odwłoku chwilowo szerszenia
chociaż już we wtorek
mniej niebezpiecznego zwierzęcia
od zwłok pszczół odlecę
by ule przewracać
cierpienie ginącego gatunku
ludzkość obojętna
fraszki na papieży piszę
na papierze pojawia się
pył a nie miód
zemsta szerszeni
już wyruszyły
rojem składającym się z matek
oburzonych
cierpienie ginącej ludzkości
jest w zapachu lipy
z samego zapachu nie będzie ratunku
homeopatycznym leku
starości straty dymu
czy w węglu czy w drzewie
byle nie w lodzie
pszczoły złożyły nadzieję
a szerszenie nie zawładną
światem mediów w grillu wyobrażeń
i pasiece
stęka rój trudzi się
jakież osły tworzą karawanę
zmniejszone, zamknięte w psich budach
oczywiste miodobranie w Afryce
walka z cieniem lipy
walka z cieniami Hadesu
greckie wyspy
cywilizacji swojskie znaki
wolności przedśmiertnej
pracowitej i okrutnej
>>>
DSCN0771a
Któż odczuwa pod stopą
obroty kuli ziemskiej
oprócz Carole King
poza niektórymi zwierzętami
Wszyscy tacy zagonieni
nieobecni w tym świecie
nie czują na sobie kosmicznych run… cum
za dnia
a przecież za dnia gwiazdy (też) są obecne
nad głową
a przecież Ziemia się rzeczywiście kręci
cały czas
Któż widzi jak wzrastają liście
na drzewach
poza niektórymi muzykami
którzy słyszą jak trawa rośnie
(oprócz samych drzew w ich ziarnach)
Kto z ludzi
odczuwa zło świata w każdym człowieku
grzech, który krzyczy w myślach
i czynach miliardów
poza Jezusem w koronie z róży
wszyscy tacy zaaferowani polityką
i spłacaniem kredytów
Tak, że Ziemia się kręci
bez udziału inteligencji i uczuć ludzkich
namawiam więc do przykładania
ucha do ziemi
dłoni do lustra wody
i serca do człowieka
>>>
DSCN1053 (2)a
Wczoraj zrozumiałem, że ten witraż nade mną
ta mozaika tęczowych wspomnień
to wciąż jedna kobieta
w sanktuarium mikroduszy
cudownie jedyna
czczona
jak w młodości
choć tak wiele ma twarzy
i wiele imion nosi
przeobrażona w spektrum miłości
przeobrażona w ciasnych zakrętach cierpień
przeobrażona w wybrankę serca
wczoraj była albumem fotografii
i tysiącem klatek filmu
mojego życia
teraz jest na piedestale mężczyzny
w jej ręku berło i jabłko
święta dziś
grzesznica kiedyś
jak ja
prześwietlona miłością
okrywa moją głowę czarownymi
dłońmi czasu
dłońmi wyciągniętymi w przyszłość
bajecznie kolorową
>>>
??????????
W szuwarach wesołości rozszumiały się plotki
dziewczęce niewinne
a potem dorosłe kobiety
poczęły kląć
Nagle z tataraku wiatr porwał gardłowe łkanie
zamiast perlistego śmiechu
świat poznał czarną prawdę
o feministkach
Tak naigrywał się w stawie
Strzyg nocą i w dzień
a miał być gąsiorem
do śmierci w święta
miał się rozpaść na pierzy puch
tak orzekły matki blożki
i premierówny szmateksolożki
na wieczór na kolację
miał Strzyg być gąsiorem
nie zdążył nawet zawyć
w gnijących wierzbowych liściach
złapany musiał udać się
na plażę dodową polską kobiecą
potrząsać uszytą z kolorowych okładek
przez TVN kiecą
i stracił pomruki rezon i płeć
a w szuwarach i w stawie plotkarskim
ani radości
ani treści
czasy nastały nijakie
>>>
???????????????????????????????
Łatwiej odpowiedzieć na miłość,
gdy liście z drzew spadają
zabrać się z żurawiami
do ciepłych delt
Łatwiej gdy mróz zetnie wykroty
i koleiny na drogach wczesnnośredniowiecznej tęsknoty
do zakochania do poprawy bytu
poturlać się jak gruda
Z zębnych wiatrów zeświszczony zmierzch
nakłada się na kakofonię mruczących
kolorów rozpylonych sprayem
wprawną ręką półnagiej giewonciarki
z Krupówek Przedtatrza
a ty patrzysz na jej piersi i mówisz – kocham
bo zimno już
Możesz pierwszy odpaść od skalnej ściany
wyrywając linkę albo szkolną wycieczkę
polecieć do Słowaków i powiedzieć –
piany nie mam, piasku nie mam
a Słowińcy wymarli niedawno
jesienną miłość więc przynoszę Wiślan
łatwiej będzie się rozgrzać
i wtulić w puste gniazda z nizin
Łatwiej, mówisz?
a bo ja wiem?
ja nie nie nie wiem
marzę o delcie w Rumunii
może jestem wyłącznie
Białym kochliwym
Chorwatem
z dżdżystego Krakowa?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zanim noc zapadła
w snach
dni się wydłużyły
o jedną wojnę światową
we krwi pulsował pokój
ale nic z tego
Jakieś zwierzę przestraszyło żołnierzy
zanim wkradły się zmory w sny
rozbłysła jasność
miała być miłość na skałach Golgoty
mieli ludzie już nie zamarzać
pod jej szczytami
ten łańcuch górski Golgot odwiecznych
przechował echa eksplozji
przechował przez noc
eksplozja wywołana przez zdesperowanych głodomorów
jak z Kafki
zwiastował wojnę światową
była epizodem jak miłość
była epizodem snu serca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Znajdźcie mi promyk,
który bym ukochał bardziej
w jakiejś odległej krainie zrodzony
w bryle iskier z rzeki
lub jej wodospadu
niech do mnie przemówi
z odległego lądu dzikiej przyrody
w samotni mojej
zachodzi słońce nad wydmami
w życiu moim w czerwieni słońca
znikają kolorowe balony
unoszące się nad pustynią na tle gór
sucho w gardle
sucho w myślach
marsjańsko w pamięci
beznadziejnie w bezkresie państwa
świat zachodzi za demoniczną noc
a ja znów taki spragniony
zmięty jak sterowiec po katastrofie
jak niepotrzebna skórzana otoczka
gadziego jaja po wykluciu bestii
jak ugryzione jabłko
odrzucone przez Ewę precz
dajcie mi promień,
który jest wilgotnym oceanem łaski
na krańcach świata
niech stanie się życie
w moim sercu
>>>
DSCN0996aa
Zaledwie jeden dzień
moich serc stworzonych
jeden dzień serc jak Orion
czułych, zadziwionych ciszą
gdy nadeszła noc miłości
w jednej lotnej strzale
wyzwolonych uczuć
przemierzyłem przestrzeń od myśli do słowa
od słowa do człowieka
Bóg stał obok
jak kibic trzymał kciuki
za moje galaktyki
Bóg machał szalikiem czasu
myślałem, że to był
jeden dzień miłości
przeleciał przez okolicę mojego urodzenia
przez miasta i wioski
a ja głupi nie przyglądałem się
ludzkim twarzom
dość uważnie
a ja nie rozmawiałem z przechodniami
dość składnie
mój jeden dzień
to było moje życie
zaledwie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wtulony w swoje cierpienie
w obolałych pleców sumienia
roztkliwiony na gałęzi żalu
przeciążony myślami i uczuciami
pustynnieję w sadzie
w nadziejach soków drzew, kwiatów i pszczół
wyzbywam się otuchy wieków
W przodkach którzy dotarli na to miejsce
odkryłem prąd dzieciństwa dynastii
brodząc w nim bez strachu
W pradziadach widziałem zorze
narodu i przetrwania
płynąłem rzeką wśród śmieci miast
nic sobie z tego nie robiąc
strząsałem razy i rany
ze skóry jak z płaszcza
nie przejmowałem się szaleństwem władz
i płynąłem Wisłą pełną sprośności
w kierunku Warszawy
przede mną był błogostan przyszłości
w fajerwerkach synów i córek
jak mi się zdawało
teraz zgasł w bólach
wypączkował tą wielkość do oczu
przed ujściem rzeki dostrzegłem
pękającą tamę
>>>
??????????
Zewsząd zjechali naturyści boscy
przypięte ciała do skrzydeł
niczym nie osłonione
na brzęczących motocyklach
okrążyli mój dom
jak duże ptaki wzbudzili
powietrzne wiry wokół siebie
i mnie owinęli wokół swoich pieśni
Gorączka wiosenna odnalazła mnie
w podsuszonym igliwiu i czarnych szyszkach
zacząłem prawie wić gniazda na świerkach
dla moich sympatii
pośpiesznie przed burzą
Znalazłem odpowiednie rozwidlenie
przebytych dróg
w sam raz na puchowy schowek
Lewitowałem w snach półśnieżny
gdy otoczyły mnie istoty powietrzne
i w powietrze uniosły
rzekły: zostaw to wszystko
zrzuć ubranie
stalowe załóż skrzydła
fruń z nami tam gdzie
w przedziwnej ostoi czeka
prawdziwa miłość
człowieka
wolnego
na rozstajach czasu
>>>
DSCN0792 (3)
Jesteś tam,
gdzie chciałbym byś była
jesteś tą która powiła jaskółkę we mnie,
która wypuściła strzałę w słońce
moją indiańską wycieczką
W twoich skromnych – hwq
słyszałem odgłos prerii i stad
a potem wędrowałem z tobą
Jesteś ciągle w drodze
a ja marynarz z Myflower
żegluję na grzbietach obcych bizonów
kiedyś odkryłem twój ląd,
a jakże przyjazny i cierpliwy dla mnie
dla moich lęków i nerwic
niezbyt endemicznych i dzikich
jesteś jeszcze tam gdzie wymarzyłem
i jesteś kobietą z dziecięcych snów marynarza
wędruję ku czerwieni słońca
niosąc ciebie z dziecinnych łąk
z malutkich rączek
z malutkich rybek
z rzeki która wypływa w lesie przyjaźni
w lesie jaźni
w lesie gdzie śni
mój anioł dzieciństwa
idę do ciebie
płynąc na falach
tłumów bizonów bufonów
w środku miasta
miły obraz umierania
w środku dziczy polityków
nowego świata obywateli
zielonej prerii
wyspy obfitości dla
niewinnych kochanków
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W mojej małej siedzibie
źdźbłowej
jak sporysz kołyszę się na wietrze
razem z moim chlebodawcą
oni wywołali wiatr
oni zasiali zboże
a ja ziarno burzy
(o którym jeszcze nikt nie wie)
żerując zagrażam
technicznej postawie polityka
telewizyjnego
odnalazłem moment rozchwiania
systemu propagandy urodzaju
więc wcisnąłem stopę
wbiłem szpilę
wsypałem piasek
i odbieram rozedrganie głupka za sterem
państwowej nawy
Ptak uwił gniazdo nad wejściem
do mojego domu
zachęcony moim trelem
i koloraturowymi westchnieniami
jak oddech wzrastających szyszek
potem ogłuszyłem go
metalową burzą
i to wtedy gdy miał się wykluć
Tak w życiu zachęcałem dziewczyny
by je potem pozbawiać złudzeń
zachęcałem w zbożu plony
jak sporysz
Zniechęciłem za to polityków
wniebogłosy żałosnych
chcących rozpaczliwie
rozkołysać przyszłość do dobra
greckich pól logiki
beznadziejnie
bez sukcesu
(tylko balans pozostał
dla mas)
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Płakałem dzisiaj cały dzień
w pracy
bo straszny polityk zawitał
na przeszpiegi
w korku płakałem
bo straszny bałagan
płakałem w ogrodzie
bo sroki zniszczyły gniazdo
i porwały młode zięby
płakałem bo piekły mnie oczy
ze zmęczenia
bo spać nie mogłem całą noc
komary mnie pogryzły
i zawistny kuzyn obmówił
bo sąsiad naruszył po raz kolejny
mój mir domowy
płakałem bo wieczorem
potwornie bolał mnie kręgosłup
i zobaczyłem jak bestia
zbliża się do okien domu
a potem do kolebki
ze śpiącym synem
płakałem bo przypomniałem sobie
grzechy moje z mijającego dnia
a potem
nagle
przeczytałem
w blasku północnej lampki
o tym kogo i jak zamordowano
z rozkazów Dioklecjana
za miłość
za chwilę
przestałem płakać
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Przesączyć życie przez gazę
rozlać do butelek i słoików
w momencie średniowiecznym
natenczas dojrzałym
W kilkuletnią noc zmierzyć się
z własnym osadem i fusami
oddzielić je od istoty przetrwania
od sedna snów
Słodycz miłości prawie dziecięcej
uchwyconej w zapachu siana
w letnią noc na Mazurach
poznanej w smaku wina
gdzieś w zatoczce bezludnej
pomiędzy Śniardwami i Mikołajskim
w ramionach nastoletniej dziewczyny
z krakowskiej Olszy
nad Soliną
Przesączyć przez sny jej zapach
i smak ust
naturalnych jak letnia łąka
pod gwieździstym niebem
wyrazistych jak tęcza po lipcowej burzy
Włożyć do słoika i zakręcić wieczko
zamknąć esencję młodości dziewiczej
jak dowód zbrodni
popełnionej na sekundach
godzinach
datach
w sobie samym
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Serce składa pasjans życia
nawet gdy boleje
nad własną rzeką siadając
zawodzi by milknąć na zmianę
Serce emigruje dobrowolnie
nie wygnane nie rozproszone
wśród wrogów
odkłada lutnię spokoju i radości
odsuwa ją daleko od siebie
i zanurza się w obcych wodach
by poczuć całkowite odrzucenie
kosmosu
prawdziwą samotność w bezkresie
złudzeń
swój brzeg określa jako grób
a nie obiecaną ziemię
patrzy nań tonąc na środku rzeki wyjścia
Serce niezmierzone rzuca się w otchłań
serce bezgraniczne pędzi w nieskończoność
serce roztęsknione nie daje się utulić
światłu
materii
czasowi
serce upodobało sobie słowa wzniosłe
w nich upatruje miłości
bezbolesnego początku jak i końca
rozkołysania fal w nim samym
nasłuchuje echa
pieśni z dna
pieśni powrotu z poza siebie
sekwencji bólu istnienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jej ciemne przygody
pełzające w trawach
pokryte pogardą
wybujały jak jej serce
odkryły mgliste poranki w zaświatach
zbudziła słońce
w rzeczywistości ceglanej
na złomowiskach uczuć
będąc stworzoną dla twórczości
poświęciła się dzieciom
bardziej kreatywnym
jej myślenie o Bogu
największym Stwórcy
było jak płomyk świecy
oświetlający najstarszą ikonę Chrystusa
jej mądrość nie była
złowieszcza ani ciemna
lecz wepchnęła ją w ciemne przygody
gdyż mądrość zbełtana
na skraju lasu monsunowego
wpadającego do wulkanu
nie dźwignie lotu w przepaść
makroświata
nie wyląduje jak motyl
na rozkruszonych uczuciach
pośród koralowców lub orchidei
gdy wyląduje tam
będzie jak piasek żup solnych
i zastoiska asfaltowego błota
w jej kreatywnej tęsknocie
sztuka pojawiła się jak ocalenie
obrazy fantasmagorie zjawiska
irracjonalne modlitwy złożone
z zapachów i smaków
czciła Stwórcę w locie
powtarzając akty strzeliste
tulipanowi przed obiektywem aparatu fotograficznego
czciła Stwórcę
potrząsając aparatem przed pyszczkiem jaszczurki
zdejmowała chmury strząsała pyłek
traw wprost w ramy na kanwy
zwyciężyła w przygodach i odwróciła
kartę wygnania
odrodziła się w pieśniach
dla dorosłych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Liczył na swoich wyznań tchnienia,
co są jak meteoryty
przedzierające się przez chmur zawoje
pragnął zdzielić toporem przestrzeń
poza czasem zbudować cokół
udało mu się rozrąbać społeczność
i już wie, że agonia miasta
jest niemal pewna,
lecz nie będzie rozbłysku
na koniec tyrady
nie będzie słyszalne westchnienie
nie będzie odczuty ciepły powiew
zgon zgon całej wycieczki szkolnej do Warszawy
w ósmej klasie
zgon jego piłkarskiej drużyny,
w której grał
wreszcie jego klasy maturalnej
następował jakżesz cicho i powolnie
w oparach mgieł solnych
lecz jednostajnie miarowo permanentnie
oddawali ostatnie tchnienia towarzysze Peerelu
i znikali ze zdjęć
wyznania pożółkły na kartkach
i tylko serce przetrwało
bo zawsze miał nadzieję
jak topór
>>>
DSCN5172a
Niebo nie zawstydza
bo jest w nas
cierpienie wielkich sfer
odtwarzane w nas
w kółko w kółko jak płyta
galaktyki nie zgłębianego cierpienia
obracają się każdej nocy na niebie
które jest w nas
chcemy wyzwolić się z kłopotów
ratując krople prawdy w sumieniu
strumienie wiary w samoświadomości
wielkie rzeki nadziei we własnym ja
zatrzymując
myślimy, że tortura przeminie
gdy lodowiec ogarnie wszystko
wokół i w nas
chłodna wygoda codzienności
w uczuciach i zaspokojeniach
marzy się płciowym istotom
a woda i czas płyną
jak chmury po niebie
jak natręctwa myśli
w szarej masie głowy
niebo kręci się jak karuzela
patrzymy na torturę nocy gwiezdną
i nie wierzymy w nieuchronność bólu
patrzymy na komety przemierzające
czarne sferyczne przestrzenie spadochronu
na miliardy spadających gwiazd
i nie wierzymy w cierpienie,
które nie zawstydza
krąży nad nami
jak kosmolot jedyny pojazd
mogący nas przenieść
na drugą stronę
nas ze śmiercią wpisaną w serce
wielką jak noc
>>>
DSCN4925a
Wewnętrzne przeżycia chłopca jagnięcia
w złotoustych czasach
w miododajnych przekazach
nie były jaśminowe
były raczej speleologiczne
dla zdrowia raczej niekorzystne
gdyż płakał przez nie nocą w koszmarach jaskiń
i spadał w szorstką otchłań szybów pokopalnianych
w pokoju na poddaszu pognębionych
tłumił w sobie płacz
– odlatywał jak ptak z Araratu –
gdy wyglądał na ulicę zza firanek
połykał łzy skarcony przez sąsiada
rzemieniem unurzanym w mące
ale w dziennych potyczkach
podwórzach propagandy
mienił się przywódcą dzielnicy
sukcesów od niechcenia
sukcesorem historii przedkomunistycznej
niezlodowaciałej
mienił się by wyżarzyć i zgasnąć
umarł gdy na Księżycu
wylądowali jego wrogowie
postawił stopę
na dojrzałej planecie kochanków
zgasł w odpowiedzialności
i nadeszła nowa era
złychtoustych
>>>
??????????
Tajemnej sile chciał podziękować
bo nie rozróżniał opłatka
od tarota
wniebowzięty służył kobiecie
a leśne strachy okazały się grzechami
młodości
kobieta uklękła przed nim
czcił skrajny hellenizm w masach
dorastając w polskiej uczelni nadrzecznej
aż postpunkowe przywary obnażyły w nim
martwotę bezbożnej nauki
gdy wylądował samolot samotności
wysiadł z niego wraz
z tłumem kibiców zdążających
na ustawkę miłości (nie do kibucu)
on miał puste ręce (bez kastetu i maczety)
a one naprzeciw (tylko) skromne pejcze
bity do krwi ostatniej
westchnął zwiesił głowę i został pilotem
(by) znowu poderwać maszynę z rzeki
i cmentarza pradziejów
prostota spowiedzi w skrajnych stanach
odrodziła jego pragnienie wędrówki
rejsu lotu
z Argonautami przyjaźni płynął
we mgle miłości w listkach komórkach promykach
w molekułach usłyszał głos
jak drżenie rozeschniętych desek poszycia
skrzypienie desek na kapitańskim mostku
skrzypienie wieka trumny w ładowni
łopot pirackich żagli i świst wiatru
w olinowaniu masztów i bukszprytów dla mew i Charona
przykuty łańcuchem do miłości
nie zawinął do żadnego portu żalu i zmieszania
.. dzielny jak Odys
nie zagubił się w złodziejskiej zatoczce diabła
popłynął dumnie na kraniec
świata człowieka
do Raju, który
czekał za tajemnicą jego wiary
>>>
DSCN5114a
W imię wędrówki przez pustynię
w imię gwiazdy
w imię miłości
do kwiatu celu dziewczyny
wyruszali wojownicy
krwią znacząc drogę
w bezkresnej pustce kosmosu
w samotnej otchłani
swego serca
ich los przypieczętował
idee
grzech pozbawił nadziei
litość przyszła na skraju czasu
i wyzwolenia bliscy
zawrócili znad molekularnej przepaści
by wypłynąć z prądem oceanicznym
myśli gotowych na wszystko
i odnaleźć zwykłe stworzenie
zakrwawione brudne zmiażdżone
ufnie patrzące im w oczy
szepczące: zaopiekuj się tylko mną
>>>
??????????
Atom do atomu
Księżyc nad linię horyzontu
marsz
zgubne wpływy wpatrywania się
w gwiazdy
zgubny w żyłach napięcia fałsz
serwowane anaboliki poezji
na zatracenie cząstek
neutrina mezony przez parseki uczuć
wiersze w wieczorach
wieczne apostazje realności
mikroskrytki w myślach
atom do atomu
oko do oka
ząb do zęba
rzęsa do rzęsy
łza do łzy
wpatrywanie się w kobiety
wypatrywanie zachodów Księżyca
ledwo dniejących wierzb
by zapłakać
monstrualnej drogi
do wyciągnięcia nóg
noga do nogi
ręka do ręki
marsz
przenieść się z komórki
do galaktyki
zanieść siebie w brzask
marsz
armii atomów
na Zachód
marsz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Aksamitna noc nie nad Tell el-Amarna
lecz nad Beskidem
smutek pielgrzymów ten sam
dokąd pielgrzymują w samochodach
zdążających na Południe
dokąd lecą na złamanie karku
jak ptaki
noc skrywa zamiary
ludzie kryją się w lasach
jak mumie w nieodnalezionych jaskiniach
splądrowano piramidy
zniszczono gniazda
ptaki i mumie chowają się
w ciemnościach Afryki
Polska wyludnia się każdej zimy
bardziej,
gdy katastrofa nadciąga
jak kolejna dzicz ze Wschodu
noc drży w migotaniu gwiazd
a ja płaczę nad brzegiem autostrady
gitarę zawiesiłem na znaku „stop”
za wzgórzem płonie miasto
słychać gąsienice czołgów
i miażdżenie kości
mumie nie zdążą
ptaki nie zdążą
Polacy umkną
w ostatniej chwili
ukryją się
w górskich sanktuariach
życia
a ja…
spłonę nad akadyjskimi tekstami
jak ibis
>>>
DSCN1814ag
Stella Maris patrzy na północ
z miejsca gdzie zaczyna się rajski ogród
patrzy na muszle wyrzucone na brzeg
patrzy na wraki statków
płytko zakopane trupy zmarłych na cholerę
patrzy na skorupy glinianych naczyń,
które zebrałem w Cezarei
a teraz trzymam stojąc na brzegu morza
u stóp Karmelu
w zatoce
śródziemnomorskiej plaży
ktoś gra na trąbce melodię „Czarna Madonna”
a ja zapatrzony w artefakty cywilizacji
opuszczam redę zaczynam wchodzić do portu
mojej wodnej cywilizacji
radość przebytej drogi w moich strofach
świeci jak morska latarnia
dla statków kosmicznych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
(skończył się sierpień)
Dzisiaj jest piątek
siedzę na parapecie okna
patrzę na stary zegarek
liczę krople deszczu
liczę kormorany i kartki z kalendarza
jak sekundy
liczę zięby na niezliczonych ziarnach słonecznika
od rana leje jak z cebra
w ten wrześniowy smutny dzień zwycięstw ducha
myślę o jaskiniach homo neandertalis
i klimatyzowanych apartamentach w Burj Dubai
myślę, że nie jestem człowiekiem
zbyt głęboko oddychającym
stęchłym powietrzem dominacji
by dać się zamknąć w czymś takim
liczę nogi nie skute łańcuchem
liczę ręce nie związane wierzbowym łykiem
liczę palce u nóg
zwisających nad przepaścią miasta
liczę nietoperze w swojej głowie
(moja głowa wciąż mroczna jak jaskinia)
i maszty żaglowców na morzu tysiącleci
skąd się wziąłem nagle w tym sierpniu
skąd w oknie – nie wiem
skąd przegrane bitwy na nizinie pode mną
skąd samoloty ze swastykami
strzelające wokół kartoflami protestanckimi
i spirytualiami pruskiej szlachty
nie wyleczony solipsyzm
jak nie wyleczone porażenie rzęs
nie odgadniona dziewczyna
poza czasem
nie odnalezione pochówki homo sapiens w brązie
mijające) dziesięć tysięcy lat
– i ta naprawdę cudowna ciepła sierpniowa noc
czeka za ścianą chmur
strach przed.. homo sovieticus sapiens
ile palców będzie miał homo sapiens sapiens sapiens?
biały kormoran bezsenności
i chłodem wyimaginowanym topniejących na niby lodowców
tworzących jeziora i bagna
jak samotne chwile w jaskiniach
piątek przyszedł z zewnątrz
wstaję
jaskiniowiec w Ja
>>>
DSCN1338 (2)aa
Strojąc duszę
do wielkiego forte
na walki kosmiczne
duszę zbierającą siły ziemskie
nadszedł mocarz narodów
stanął pierwszy w dolinie
kometa przemierzyła niebo
lekki zapach Drogi Mlecznej
historia zatacza ko…ło
wraz
księżyc nocą rumieni się
anioły krążą wokół
leśnej myszy
wychodzi spod kokoryczki
zmienia się w człowieka
jest potrzebny człowiek
na odwieczną bitwę,
który poprowadzi ludzkość
do nowej ery ducha
(Słowacki, Aleppo… )
kosmos potrzebuje
dziś narodu i bohatera
duszy brzmiącej jak organy
skalne Himalajów
tokkaty grzmiącej
nad stworzeniem.. świetlnym
duszy potrzebna jest myszka
bujająca się na belce bajki
i przemiany w człowieka
heros zginął nagle
nadęty zbyt wcześnie
przez słoneczny wiatr
>>>
??????????
W takiej samej kolebce
wykołysany co Herkules
otworzyłem oczy szeroko na świat
niedowierzanie
które w nich zagościło
pozostało do dziś
potem ktoś pochylił się
nad twarzą dziecka
cień padł na czółko i brwi
potem Hydry się zleciały
by tarmosić becik
Harpie i Holofernesy
zamrugało do nich powiekami
raz dwa trzy
i potraciwszy głowy poznikały
w czterech stronach świata
porodzony pozostał tylko i kobiety
w kątach pokoju
z czterech jego ścian
wyleciały gołąbki Picassa
małe rączęta różowe
uniosły węża w powietrze
i rzuciły nim o piec
wąż rozpękł się na kawałki
i tak powstało wężów tysiąc
chwil gryzących boleśnie
w piętę
tym dziecięciem byłem
może rok może dwa
by szybko dorosnąć w dziennym koszmarze
uzbrojonych hien
niespotykanie szeroko otwartych oczu
dzień nigdy nie stał już za brzaskiem
świtem przed zachodem
w wojnach bitwach kampaniach
środkiem nocy
polowań na demony Hunów Chanów Humerów
już zawsze był
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Otoczaki obracane przez
galicyjskiego Syzyfa pięły się w górę
protoeuropy
po ogień z Olimpii
i dym z wyroczni delfickiej
jeden kamień literatury
pięknych łez narodzonego
drugi kamień poezji
snów zamarzniętych czterolatka
trzeci kamień muzyki
snów nadąsanego czternastolatka
czwarty kamień filozofii
snów czterdziestolatka
które obrosły mitem
toczony kamień jak sam mech
objęty jest ścisłą ochroną
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Obserwuję jej serce
na noszach Księżyca
patrzę przez lunetę
reguluję ostrość
balkon z którego patrzę
w bezchmurną noc
drży
trzęsie się cały budynek
wybrukowaną ulicą przejeżdżają czołgi
potem przepędzają stado byków
na corridę
wreszcie dziesiątki jeźdźców w szalonym wyścigu
kołysze się doniczka na parapecie
moje serce próbuje ją złapać
zdołało uchwycić kwiat
moje serce trzyma kwiat
a doniczka leci na kocie łby
żeliwna barierka balkonu odpada
kamienne podpory kruszą się
zdziwiony ściskam lunetę
przygarniam do siebie
zaczynam lecieć do wnętrza
hiszpańskiego miasta
upadam na powierzchnię Księżyca
tuman kurzu zakrywa
moje nagie ciało
staczam się po zboczu krateru
turlam się z lunetą
z kwiatem wbitym w serce
na dnie turlam się
do białych noszy
dotykam ich
zasypiam na zawsze
śmiertelnie poraniony
kwiatem
>>>
?????????? 
Ja
wcale nie magnificencja i eminencja
do ciebie ekscelencjo
piszę te ciepłe słowa
bo detektor moich nastrojów
już nie wykrywa gniewu
urywa się irytacja z korków na autostradach
peregrynacja bólu po infostradach
przechodzących szybko w neurostrady
z tych samych pni i gałązek
jak lewitacja beznadziejności
państwowych myśli
w wolnym powietrzu moich płuc,
że piszę do ciebie wybacz
kacie mój za zbyt ostre słowa
w czasie egzekucji
wypowiedziane pod gilotyną
moja głowa
potoczyła się wściekła
lecz w koszu obok innych
(jakież zdziwienie)
rektorskich
biskupich
królewskich
zrozumiała,
że na koniec
ciepło wybaczyć trzeba
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W kronie tysiąca snów
zachodzi słońce tylko raz
mały gitarzysta zamiast na gęsi
przemierzać fiordy
sepleni wplątany w struny
wyszarpuje z nich palce i włosy
zachodzi słońce dźwięków i myśli
odgłosy chmur i wiatru
stają się muzyką awangardową
gęsi jak obrazy i litery alfabetu
kluczą po niebie wysokim
nie odnajdują ciepłego kraju
za to mają dla siebie
czarodziejskiego gitarzystę
na skrzydłach riffów i refrenów leci
zapamiętany w sobie
przyrodzie i historii
jak legenda i baśń
przemierzająca Europę z Laponii do Itaki
by upaść w sen
>>>
DSCN1514bb
Myśli krążą wokół słońca
jak anioł który spłonąć nie może
a jego ogień jest po tysiąckroć gorętszy
myśli krążą wokół grobu
jak człowiek który umrzeć nie może
naznaczony grzechem
może z niego już nie wyjść
myśli krążą z aniołami
lecz i anioły upadły
człowiek ma oparcie na ziemi
ziemia jest tak blisko
myśli o sobie i o swoim życiu
jest ciągle przerażony
nie ufa nawet sobie i aniołom
ale słońce wciąż świeci
i myśli rzucają cień
>>>
??????????
Wykropkowany gadżet
pokrył się cementem
odstał swoje
tak, że go wiosna nawet nie zaskoczyła
był we mgłach i łzach
a potem w cemencie
rozmazane kropki
miał za kto wie co
czerwone były kiedyś
póki mu nie puściły nerwy
przed randką
o mało nie rozbił się na moście
nie dostarczony o mało co
nie wręczony prawie
przez tą trzęsiączkę
gadżet zmiękł
w trakcie randki
może po przejechaniu przez tira
może od dotykania króliczą łapką
się wziął i rozmazał
w smutku i użalaniu
odstawiony na kredens
zmumifikował się prawie
przestał odbijać światło
jak szyba w oknie lub karafka
zszarzał do cna,
gdy ruszyła budowa marketu
cielesnych rozkoszy dla
trefnisiów transwestytów i towarzyszy
z budowy dodmuchało pył
jakieś turbiny czy kośne wiatry
pył biały na osiwienie
na otępienie
gadżet skamieniał pokropiony święconą wodą
gadżet – serce bezużyteczne
na końcu stał się skałą
gotową do wyrzeźbienia głowy
sporej głowy
>>>
DSCN1739a
W miłości przez życie
z filozoficznym zawołaniem
w jedności z kobietą
wynurzałem się z fal zalewających miasta
kataklizmy dotknęły ciała
katastrofy rozsadzały serce
ledwo odratowany po tylu powodziach
tsunami i po tornadach
wskrzeszony obok stopionego rdzenia reaktora
wzbudzony w cmentarzach systemów
odrodzony z epidemii głupoty
kochałem wciąż jedną kobietę
idącą przez Ziemię jak wiosna
wiozącą moje słabości na swoim oślęciu
przez płonące miasta i lasy pędziłem
męski jak bogowie Rzymu
potężny jak wspólne duchy Akkadu i Sumeru
przekroczyłem wielkie rzeki cywilizacji
wspiąłem się na śródziemnomorskie kolosy lęku
w miłości zaufany zadufany
dzięki kobiecie
odnalazłem bramę mądrości
prowadzącą do kryształowego
dziecięctwa
>>>
??????????
W skuleniach wyprostowany jak struna
a początek drżenia w niebiosach
mniemający w odpowiedni sposób,
że trzeba być usłużnym
tak wychowany
tak zastraszany
można wymieniać demony po nazwisku
przywoływać wiedźmy
z Uralu
dygoczący całym sobą
w stanie wojennym ulotek i piwnic
zimne posiłki zimne pokoje
(posiłki nie nadeszły
pokoje zahuczały bitwami)
ogień na ołtarzach
(ołtarze w hutach)
w katedrach głów i pięści
w poskromieniach ambicji..
ulepiony z haseł
(gazet)
jak szczur niezwyciężony
w odnowionych śmietnikach
pełzający przez świat
w prokreacji spakowany jak pigułka
na wielkość narodu
po odtrutkę lekarstwo na cynizm
(mas)
wiele razy dzwonił do drzwi aptekarza po nocy
bo kotłował się antyseptycznie
(na resztkach powietrza)
w granicach państwa na krańcach,
gdy zamrugał oczętami lekarce i dojarce
poznały jego fobie
przytuliły się obie
ogrzały jego namiętności w granacie obronnym
raził potem setki kilometrów
od domu
rozprężony jak wybrzmiała struna
dźwięk dzwonu zamienił się w echo leśne
chociaż z jego konwalii wychynął zapachem
nawet struna się zadziwiła
jak można wzbudzić taki dźwięk
poza czasem
w cyfrze
(w ciemnej dolinie psalmów
w cytro-lirze)
>>>
??????????
Wiele wskazywało na to,
że cukierkowe spoty skończą się
wraz z tą kampanią
jednakże po kampanii zaczęło się
w tiwi oziębiać
celebryta znalazł bowiem kulę śniegową
i zgodnie z jej logiką
otoczył się ujemnymi ładunkami
więc przybrał na wadze
spoty stały się bardziej celebryckie
i nawet premier okazał się
bardziej ohydny od publikatorów,
które polewano gnojówką z pokrzyw
w okienku pojawił się miś satanista
sypnął wulgaryzmami na dzieci
odsłonił zęby i bliznę
zebrał brawa w studio i zabrał krzyż
po prostu zdjął ze ściany i wyszedł
plakaty jak zombie otoczyły miasto
wypełzły z bieda-dzielnic
i zadomowiły się na domach centralnych
nie prywatnych
ktoś krzyknął: to już było
za Kiszczaka Moczara Olszowskiego
ktoś odpowiedział
był brąz było żelazo było złoto
czas na efekt błota
nuklearnego
miedziane czoła wyzłocone
(to normalność – szarość – banał)
aktor wyciągnął rękę
pomalowano mu złotolem paznokcie
założono pilotkę luzaka z tokszoł
gadające głowy potrząsnęły głowami
(jakby narodami)
tłumacz zamrugał
zbawca wystąpił
w ostatnim spocie
po czym
przyjął pozę gladiatora z boiska
dożywotnio już
zombie w centrum wyszczerzyły zęby
dożywotnio
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 
W tych głupich snach
aranżacje jak firanki
przesłaniały częściowo widok
a bluszcz treścią wił się w oknie
jego macki niespokojne
szalały dając dowody żywotności
firanki pełne roślinnych motywów
zanudzały odsłonami
a motyw wiądł w oczach
jej wielkie oczy będące kiedyś studniami
dziś stały się zjawiskowymi oknami
w spojrzeniach i w patrzeniach
pogrążyła krajobraz bez reszty
myśl przewodnia
jakżesz się wiła w ciemnej zieleni
pieśń
słowa i melodia
jak burze nadchodzące z zachodu
powoli wypełniała przestrzeń
miłość otoczyła dom
zajmując drzwi, okna i komin
przejmując na własność ściany
zaaranżowane przejęcie
z pomocą skłonności, historii i senności
miało odebrać mnie rzeczywistości
utkanej z woli i wiary
i faktycznie pieśń wdarła się do wnętrza mojego domu
młodość osaczona nie miała drogi ucieczki
rozpierzchła się jak baranki boże
wiek męski zawył jak zwierz
starość zagrała na trąbicie
miłość jak bluszcz zacisnęła się na sercu
a ja stałem obok domu
wśród drzew na zewnątrz
przyglądając się
(moim owieczkom niespętanym
skubiącym trawę spokojnie
na hali wolności)
firankom w oknie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Akurat nie
nie
nie teraz
a przecież
ty
ty zawsze
przecież wiesz
skoro jesteś świtezianką
jakżesz piękną
a przecież
moją
w burzach śnieżnych
nie zamarzłaś
w moim sercu
nawet
nie nastręczałaś problemów
z przekolorowaniem
światła w krasnych jaskiniach
moich myśli
jak kropla
spadałaś
jak sekunda
jak plusk
na dno mojego życia
akurat
nie
teraz
musisz rozwalać
ten stalaktyt
gasić swoje oczy
gdy nagle przestałem
pisać o tobie
>>>
??????????
By kochać trzeba śnić
by śnić trzeba być dzieckiem
dziecko to symbol miasta
miłość nawiedziła miasto
w ruinie
matka zabiła dziecko
Oliwka jest cywilizacją
wyrosłą z pestki wiary
dojrzewającą na kraterze ofiary
tłocznia stoi na kartach Księgi
nad przepaścią sumienia starca
winnica zdeptana
przez dzikie zwierzęta
wieża strażnicza
powalona przez trujący bluszcz
Nawet dzieci wyrastają na zbrodniarzy
a prorocy bywają zaprzańcami
wcześniej dzieci są masowo zabijane
przez budowniczych autostrad
dzieci nie winne
ruinie
miast
dzieci zrodzone z miłości
by śnić spokojnie dzisiaj
trzeba być płodem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Boleść jest naturą drzewa
płaczą wierzby
dęby łkają
łzy spływają i kapią na zimię
z obciętych ramion brzóz
cierpienie aniołów zaklętych w świątki
posągów w pogańskiej gontynie
znane jest wszystkim
zmarłym na cholerę
pochowanym zbiorowo pod lasem
frasobliwość spróchniałego klonu
wśród czarnych pól przeoranych wojną
wystawiona na próbę chmur
limba znad Morskiego Oka
i sosna nad przełomem Dunajca
serce samobójcy skaczące
z Sokolicy w gliniane fale
wiosennej rzeki
jak sosnowej trumny w grób
ból każdego dnia człowieczego
w sztachetach płotu
rozeschnięty parkan brama i wiatrak
drewniane gumno chylące się do ziemi
wóz drabiniasty ciągniony przez konia trojańskiego
pełen drewnianych franciszkańskich ptaków
co przysiadły na nim
przybite ciężarem nie swoich grzechów
wśród wiejskich sadów
wóz podąża na Zachód
spala się powoli w blasku czerwonego słońca
które jest spełnieniem i celem
czyśćcem
dla gnijących liści
stosem dla pokutnych ołtarzy
przetrwaniem eremity
w drewnie zaklęta zabrana z drzewa
ośmioramienna gwiazda
poety anioła
przybita do krzyża lasu
krzyk drzewa zapala las
wyzwolonego
oczyszczonego
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jej słodkie oczy
popełniły zaproszenie na ucztę,
która zakończyła się w gorzkim morzu
popełniły wskazanie miejsca
za stołem
wśród solniczek i czarnych placków
asfaltowych mlaskań
trwało to chwilę
zwaną potrąceniem kryształu
oczy zamrugały
przemowa została zakończona
wewnętrzne słoności
wypłynęły by cucić
oczy popełniły otchłań
dworcowych rozstań
zamiast pociągów z dworca odpływały żaglowce
cień rozmazanych ciast
w kawiarenkach
bydlęce wagony na bocznicach
dla pozujących celebrytek
oczy zawarły podwoje
a w nich zawarte były uczucia,
których nikt nie odkrył
i nie odkryje
wpatrzony popełnił zbrodnię
zakochał się i odjechał
zgorzkniał w eremie
głodny i spragniony
wśród zrujnowanych akweduktów
i wyschniętych fontann
pokutnik słupnik miłośnik
niebo spełniło dla niego
oczy niebieskie
a z nim
pozostała sól ziemi
miłość
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Już więcej nigdy
nigdy więcej
ale za morzem
jest chwała
za morzem namiętności
oswobodź swoją przebiegłość
idź na barykady
zajmij pozycje na tysiąclecia
jesteś chińskim dysydentem
środka
jesteś filozofem
z Indii
z pestki
jesteś lewitującym prorokiem
z Tybetu
z muszli
ciągle głodnym dźwięków i spojrzeń
Już nigdy więcej
nigdy nigdy
jak wojna dała chwałę trupom
tak miłość samounicestwieniu
poproś serce o chwilę spokoju
duszę o jasną pustkę
swoje wnętrze o biel
i jednostajny ton dzwonu pamięci
nie jesteś walecznym Hetytą
lecz bronisz pokoleń Izraela
jak Uriasz
niesiesz falangę i żelazo
na zagładę Hattuszy
płyniesz z Persami pod Salaminę
by rozbić potęgę Aten
ale gołąb z twej arki
już nie powróci
zza morza namiętności
nigdy więcej nie podniesiesz
ręki na Grecję
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wtórują mi zewsząd
świsty wiatrów północnych
każdy chce do mórz ciepłych
(jakoż i ja)
a ja teraz na fujarce z wierzby popiskuję
majtam nogami na gałęzi dębu
odgarniam włosy z czoła
targnę powietrze jak nadzieję
chłodnego października
roztkliwiając łagodnością
słowiańskich leśników i drwali
potrząsam głową zakręcam palce
na dziurkach
popluwam
ptaki ciągną rozerwanymi kluczami
nad moją chorą głową
ledwo sięgam ręką
ale wyłapuję je pojedynczo
przytulam głaszczę dmucham
im w dzioby i wypuszczam
macham ręką do tych co w dole
kuropatw i bażantów
to moi wierni druhowie
potrafią zamarzać ze mną wszędzie
gdy odwrócą się wszyscy boscy ludzie
gdy lodem skują się strugi
i oczka wodne w ogrodach parweniuszy
gdy śnieg pokryje wzgórza
a las zmieni się w katedrę Laponii
dla nocnej fugi zagranej na organach żalu
zamarzłem w ludzkich spojrzeniach
wystygłem w ludzkich sercach
w środku lata
mogę i potrafię zahibernować się
razem z umierającym na brązowo październikiem
na moim dębie ostatni liść i ja zasuszony
jak moja niesforna grzywka
odwraca się do słońca na przekór
za późno jednak na wędrówkę
przez kraj nachylający się ku górom
liść zerwany spływa skosem
w gnijącą trawę
zeskakuję z dębu
łamię kręgosłup
wpadam w grób
nieruchomieję w sobie
i w Polsce zatrzymanej
w czasie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
We wnętrznościach czarnej góry
zwanej sumieniem
tajemnicze rytuały
zakapturzonych mnichów
mamrocząc modlitwy spacerują
pod skalną kopułą,
z której wystają korzenie śmierci
śmierć przebija skałę
i czaszki mnichów
głowy spuszczone na pierś
kaptury na czoło
przerażenie w oczach
wśród drgających rzęs
Do jaskini sumienia
nie dociera poblask Paryża i Vegas
jest za to katownia Kremla
i Dolina Gehenny
słońce tylko czasem nieci brzask poranka,
gdy miłość matki i dziecka
ślizga się nad horyzontem
po trawach zmrożonych zroszonych zdeptanych
w dzieciństwie
W jaskini życia
mrocznych cywilizacji grzechu
płonie ogień i w tyglach i w kadziach
bulgoczą roztopione metale
żarzą się węgle
jednakowoż dobyte z wnętrza Ziemi
purpurowieją noże i ostrza mieczy
latają iskry nad młotem Thora
i tarczą Achillesa
grzech wali hukiem i wrzaskiem
atakujących stad i hord
sotni i falang
a mnisi spacerują i modlą się
szepcząc komplety
W wnętrznościach czarnej góry
ludzkość przemadla nowe
..więzy..
obmyśla przeprosimy
przełyka upokorzenia
tęsknie spogląda ku wyjściu
gdzie lewituje srebrzyste niemowlę
jak listek kołysze się
na świetlnej fali która spływa
wśród kości i czaszek
do stóp Demiurga podtrzymującego
płomień wielkiego ogniska cywilizacji
sumienie bulgocze
góra drży
wulkan ludzki
ciągle przed erupcją
prawdy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Problematyczna podróż koleją
do wnętrza Ziemi
a jednak wyruszyłem
zagnieżdżony w odwiecznym
ruchu koła
byłem sam przez wiele lat
jak Szymon Słupnik
wyniesiony wysoko przez ludzi
błądziłem myślami w chmurach
modląc się za nich
dzień i noc
w słońcu i burzy
nie miałem dzieci
gdyż odeszły na górską wspinaczkę
z reżyserem filmów o głębinach i szczytach
pozostawiły mnie w eremie
uściskawszy pierwej
nie miałem nocnych widzeń
gdyż patrzyłem w gwiazdy bezpośrednio
widziałem bitwy na niebie stale
prawdziwe bitwy niebios
ani dachu ani kapelusza
nic nie miałem
zwieszałem głowę nadludzkim wysiłkiem
w czasie snu jedzenia innych ludzkich czynności
kruki mnie odwiedzały
kruki dawały pożywienie
i lekturę pisma
przynosząc w dziobach ser i papirusy
Ohydne bitwy w trawie
mrówek zabalsamowanych
ze skorpionami porządku i skarabeuszami destrukcji
były spektaklem, na który musiałem patrzeć
odkryłem tu swoją nogę lewą
potem prawą
odkryłem dawne przyzwyczajenia
pisanie listów
napisałem piórem kruka
atramentem niewiedzy na komecie Trojan
kometa spadła na ziemię
uderzyła w Achillesa
potem w Troi zrobiła dziurę
do wnętrza Ziemi
rosyjski pociąg wjechał w nią
kołysząc się śpiewająco od modlitw zesłańców
zeskoczyłem z mojego słupa
pobiegłem za nim
wskoczyłem do ostatniego wagonu
chcąc być z moimi zesłańcami
przejść przez dantejskie sceny Syberii
przenieść przesłania wieszczów
przez środek Ziemi
aż do renesansowej Florencji
>>>
??????????
Wtórne wstrząsy w płucach
pierwotne w sercu
ciemny wybuch wulkanu w głowie
rozbłyski lawy w oczach
rozbłyski
(powtarzające się stale co tysiąclecie)
fontanny iskier
ogień zapatrzenia
ona szła korytarzem
przed mną
wyniosła spokojna jasna
daleko przed mną
w krótkiej czarnej sukience
letnia zwiewna jak bryza
znad oceanu
ja stąpałem daleko za nią
bardzo ciężko
jak grizli przedzierający się przez
gęsty kanadyjski las
nie mogłem jej dogonić i dosięgnąć
patrzyłem jak znika
we wnetrzu rakiety
gdy ucichły odgłosy erupcji
pozostały mroczne echa
symfonii ducha
łamanych gałęzi
deptanych przed chwilą paproci
dudnienie stad w ostępach serca
pomruki z dzikiego lasu
w głowie
trzewi wyrywających się
z przestrzeni zapatrzenia
splecione dłonie w modlitwie
do świętego od trzęsień ziemi
statek na redzie gwałtownie
zepchnięty odpływem na pełne morze
żaglowiec nie mogący dotrzeć do kei
w kolejnym halsie
i bezwietrzność zapadniętych płuc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Klimat na Ziemi
zmienia się co jakiś czas
cierpienie jest stałe
(od poczęcia ducha –
cywilizacji)
zmienne kosmiczne
nie wyznaczają lotu serca
nad oceanem piasku spalonego
ognistym pocałunkiem zdrad
szukających chłodu
jaskiniowcy poszli
szukać ciepłych zatok i dzikich winorośli
dusze jak orłosępy fruwały
w mgłach nad skałami
półkami sądów
aż runęły na padlinę
na przedgórzach
myśli w piorunach
a oblicze marmurowe
w chmurnych myślach
kryje stukot dłuta
kata rzeźbiarza
porzuconego artysty
przebiegłego poety
zabitego brata
wiatr wieje z różnych kierunków
ból zawsze unosi się ku górze
>>>
??????????
Klęska w oczach, uszach i ustach
ząb nie do zniesienia
szmaragd komety
przepowiednia
dusza krzyczy: otwórzcie
serce przechodzi przez drzwi
zamknięte
zbyt niecierpliwe
kolorowy rozbłysk na niebie
pełnym czerni
czerń przechodzi w błękit
zmowa rąk
gesty sumienia
maluczkich uniesienia
wywyższenia do kajdan
spokojny marsz mrówek
kontestujących
po stole
po ręce
po twarzy
okrzyk spod stołu
głuchy łoskot krwi
zdziwienie skrzata i myszki
blade lico pielęgniarki
rozlana rtęć
mija gorączka cichnie skowyt
w płucach
dobija sznurem kaszel
koszmar twardnieje znienacka
spadanie szorstkie
nagłe znieruchomienie
po utracie przytomności
mgliste spojrzenie kata
roziskrzone oczy zachmurzonego skazańca
krew nie do zniesienia
z tronu szyi
fontanna nadziei jak trap
przejście po mokrym bruku
w błyskach fleszy
gilotyn
zdarzeń wyrywających poniżających
wynoszących
po gzymsie okruchu zabawce
marnych tęsknot chłopca
z dziesięcioleci do wieków
w ustach łany i pieśni
język nie do zniesienia
w ustach bezzębnych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Żołnierz
to nie Baudelaire
ropucha wychodzi z oczka
w panice
będzie wojna?
raczej Apollinaire
wojna
słychać odgłos koncertu Lamb of God
z chorzowskiego stadionu
w tle nadlatujące samoloty
to Ślązacy wypuścili drony
na Polaków?
Apollinaire już w mundurze
Dylan i Ginsberg uciekają jak żaby
a na scenie pojawiają się
punkowcy narodowi i westerplatczycy
Żołnierz
to nie pokrzewka wyprowadzająca
młode z gniazda
chce chronić swoje okaleczone dziecko
człowiek wyrzuca takie niechciane
przez balkon w Stalowej Woli i Warszawie
Wojna
szerszeń wgryza się w próchno
szerszeń to żołnierz klasyczny
to żołdak
nie taki tam Apollinaire
jakżesz on potrafi zabijać pszczoły
chociażby
nawet jest o tym film na YouTube
Żołnierz
Ewa broni resztką sił
człowieczeństwa i suwerenności
lecz daje się wyrzucić
przez balustradę na Placu zamkowym w Warszawie
spada wprost na zatopioną Wisłostradę
prezydent stolicy nadlatuje jak szerszeń
a telewizja rozgłasza:
to on jest Apollinairem
ta pryszczata z językiem
ta pokrzewka
trzymająca w dziobie zasuszonego dorsza za osiem złotych
Słychać wystrzały armatnie
słychać huk atakujących dronów
to nie jastrząb ani sroka
to Ślązacy, Kaszubi
i fałszywa szlachta z Litwy
nadciągają pod częstokoły
Gniezna
ze swoją poezją wiosny
już po Wielkanocy
ukrzyżują ją w swoich gwarach
w gniazdach
pozostanie szloch nadwiślański
przedzmartwychwstańczy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Budzisz się w nocy, która nie jest nocą
wśród nietoperzy, które są ludźmi
sny odlatują jak grzechy po złożeniu ofiary
firanka wydyma się jak kurtyna,
za którą stoją aktorzy
i chór mozartowski
już po spektaklu
a ty na scenie oczekiwania
na aplauz
aplauzu nie ma
światła zgasły
w teatrze
za oknem na ulicy
gasną w oknach
noc operowa to noc kosmiczna
noc poszukiwania Boga w sobie
tłuką się okiennice
ćmy trzepoczą w kątach
horyzont, w który zmienia się łan lasu
szept modlitwy blask piorunów
gasną światła w lasach
gasną światła w oczach
gasną światła w duszach
wstajesz z łóżka by patrzeć
na galopujące konie metalowych jeźdźców
to nie rycerze
to nie krzyżowcy
aplauzu nie będzie
dopóki nie wybrzmi symfonia natury
nie przestraszy się miasto
zadufane w fontannach swego zakłamania
potem Bóg przyjdzie jak cisza po burzy
zaklaszcze w dłonie
pierwszy
>>>
DSCN1326f
W takiej samej kolebce jasnej
wykołysany co Herkules
otworzyłem oczy szeroko na świat
niedowierzanie, które w nich zagościło
pozostało do dziś
potem ktoś pochylił się
nad twarzą dziecka
cień padł na czółko i brwi
potem Hydry się zleciały
by tarmosić becik
Hydry Harpie Holofernesy
zamrugało do nich powiekami
raz, dwa, trzy
i potraciły głowy
poznikały
raz, dwa, trzy
kobiety pozostały tylko i wąż
czający się w kątach pokoju
skąd z czterech ścian wyleciały gołąbki Picassa
małe rączęta różowe
uniosły węża w powietrze
i rzuciły nim o piec
wąż rozpękł się na kawałki
i tak powstało kolorowych wężów tysiąc
chwil gryzących boleśnie
w piętę
tym dziecięciem byłem
może rok może dwa
by dorosnąć szybko w dziennym koszmarze
umundurowanych hien
niespotykanie szeroko otwartych oczu
dzień nie stał się brzaskiem
świtem i przedzachodem
w wojnach bitwach kampaniach
polowań na demony
Hunów Chanów Humerów
od kolebki był
>>>
DSCN5011 (3)f
Potężna wymowa nocy
gdy naród śpi
utulony przez opiekuńcze demony
wykowane w grotach Hebrajczyków
rozśpiewane jak koń Aleksandra
maszerujących legionów silne łydki
były umocnieniem w Europie
naród polski wykrwawiony
w swoich wspomnieniach
i fantazjach jest jak
zadufany pan elektryk
przerżnięty w końcu piłą
przez austriackiego agenta
Szelę w wianku z barszczu Sosnowskiego
naród ukołysany w kolebce
śpi udając poroniony płód
w najdłuższą noc sumienia
śpi
gdy Galowie już na murach i skałach
jeszcze nie jest za późno
byle gęsi nie odleciały za wcześnie
gęsi
legendy i kaczki
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jej serce
na noszach Księżyca
patrzę przez lunetę
reguluję ostrość
balkon, z którego patrzę
w bezchmurną noc
drży
trzęsie się cały budynek
wybrukowaną ulicą przejeżdżają czołgi
potem przepędzają stado byków
na korridę
wreszcie dziesiątki jeźdźców w szalonym wyścigu
kołysze się doniczka na parapecie
moje serce próbuje ją złapać
zdołało uchwycić kwiat
moje serce trzyma kwiat
a doniczka leci na kocie łby
żeliwna barierka balkonu odpada
szesnastowieczne kamienne podpory kruszą się
zdziwiony ściskam lunetę
przygarniam do siebie
zaczynam lecieć w przepaść
do wnętrza hiszpańskiego miasta
upadam jednak na powierzchnię Księżyca
tuman kurzu zakrywa
moje nagie ciało
staczam się po zboczu krateru
turlam się z lunetą
z kwiatem wbitym w serce
na dnie turlam się
do białych noszy
dotykam ich
zasypiam na zawsze
śmiertelnie poraniony
kwiatem nocy
jej nocy
>>>
DSCN5874af
Wiele wskazywało na to,
że cukierkowe spoty skończą się
wraz z tą kampanią
jednakże po kampanii zaczęło się
w tiwi oziębiać
celebryta znalazł bowiem
kulę śniegową
i zgodnie ze znaną zasadą
otoczył się ujemnymi ładunkami
i przybrał na wadze
spoty stały się tylko bardziej celebryckie
i nawet premier okazał się
bardziej ohydny od publikatorów,
które polewano gnojówką
w okienku pojawił się miś satanista
zebrał brawa i zabrał krzyż
najpierw plakaty jak zombie otoczyły miasto
wypełzły z bieda-dzielnic jak bieda
i zadomowiły się na domach centralnych
ktoś krzyknął – to już było
ktoś odpowiedział – był brąz było żelazo
czas na epoką złota
miedziane czoła wyzłocono więc
znany epicki aktor wyciągnął rękę
pomalowano mu złotolem paznokcie na początek
założono pilotkę luzaka i tokszoł na wieczór
gadające głowy potrząsnęły głowami
i tłumami
zamrugały gały gawiedzi w studio
i zawyła – yeahh
zbawca wysp wystąpił w ostatnim spocie
po czym przyjął pozę gladiatora z boiska
dożywotnio już
zombie prawdziwe w centrum systemu
wyszczerzyły dwa zęby
dożywotnio
nieosądzone niezwyciężone
już bezsmakowo celebryckie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tym jednym ruchem
zrzucił odzienie
z króla purpury
sam odebrał mu berło
sam powalił straże
tym jednym ruchem
skrzyżowanych palców
rozdarł zasłonę dziejów
błogosławieństwem
rozjaśnił bazyliki lądów i mórz
ruchem nad głowami miliardów
płynnym spokojnym czułym
okrwawioną dłonią
dobił króla w szkarłacie
unicestwił karmazynowego władcę
i westchnął
po skończonym dziele
życia
synowskiego
cicho zapoczątkowując uśmiech
zanucił melodię wolności
co zabrzmi jak fanfary
na wejście pasterza
nieśmiertelnego
(na wejście zwykłego
– człowieka)
>>> 
?????????????????????????????
Skała stworzenie wydobywczy areszt
kusze
bezsłowny manekin
zmiana
maskonur
piorun nad Arizoną
burza nad pustynią
kaktus mazowiecki
uderza kamień w kaktus
siła
znoju
między nowymi księżycami Jowisza
nielot
nietoperz
słodki owoc kaktusa
nietoperze z Polski
odlatują zapylać kaktusy
w USY
znowu szkoła
chińska teoria
podkupu
Tajowie kopią w głąb
Chińczycy w poprzek
mur dochodzi do Księżyca
to księżyc w nowiu
księżyc Jowisza gorący
skała nieprzepustna
burza zwrotna
trójkąt łódzki
kwadratura koła Jowisza
Idy marcowe
idą Galowie przez Arizonę
gęsi lecą w miejsce nietoperzy
tym razem się udaje
tylko pióra pozostają
po tej stronie
z piór wiadomo co można zrobić
ale z czego procę wyrzutnię miotacz
z czego?
z aresztu wódz wzywa do innowacji
z aresztu pisze listy
matka wynalazku odwiedza go
wnosi paprotki, tuje i figowce
wnosi kaktusy
wtedy dziewczyny lądują
przedłużają wszystko do końca
zabierają plany i matkę wynalazku
odjeżdżają rydwanami na piorunach
ciągnionymi przez nietoperze
Jowisz jaśnieje by po chwili
zajść za kamień gorący
>>>
DSCN5851 (2)d
Tej nocy stanąłem śmiało
w oknie swojej bezsenności
z szeroko otwartymi oczyma
by horror dnia wystrzelił
w stronę księżyca
i konturów sadu nad rzeką
by lęk pobiegł za szumem liści
na srebrnej tafli ogrodowej ścieżki
gdy zamajaczyły krwawe ślady obcych
to okno tęsknoty zmienione w okno bezsenności
jak brama dzieciństwa otwarta wprost na cmentarz
klony strachów na wróble przedszkola
chwiały się na wietrze sylwetkami modrzewi
skrywających nietoperze
a pisk sowy i ryk jelenia zmieniał się w odgłos
samolotu schodzącego do lądowania znad Karpat
treść trzewi zgniłego dnia
pełnego nienawistnych spojrzeń
agresywnych słów i nieprzyzwoitych gestów
zakotłowała w mózgu
zarechotała jak ropuchy
zakipiał reaktor bolesnych sądów
w ciszy stałem w oknie
a jazgot szatańskiej kawalkady
nadciągającej hałaśliwie z historii wieków
złączył się z odgłosem
kosmicznej bitwy w planetarium duszy
wpatrzone w ciemny ogród przerażone oczy
dostrzegły w końcu białą postać kobiety
jak ognisty miecz Archanioła
wyłaniający się z chmur modlitwy
rozpruwający wszystko
brzask zagłady
nocy
>>>
DSCN5853 (2)d
W zimowy płaszcz zanurzył się
blady polski Eskimos
nie żeby był zmarzniętym żeglarzem śniegu
był po prostu beznadziejnym obywatelem podkategorIi:
oglądanie się za siebie –
na gazety wiece i wybory
wyczerpało go to termicznie
poczuł się jak rozbitek śmieć
nic nieznaczący, szeregowy członek partii
wychłodzony na stacyjce kazachskiej w pustyni zła
wiatr nim miotał poglądów niewczesnych
przez ostatni tydzień
bo premier zarządził wybory
by pognębić demokratów ostatecznie
w płaszczu żołnierskim chodził
jakiś czas
potem w ornacie
a ostatnio w samych stringach
stał na platformie kolejowej
mknącej ponaddźwiękowo ku tęczy z bibułek
dzięki lokomotywie sloganu
po propagandowej koleinie przyszłej drogi
przemarzł, zrosił się
bo lato odeszło jakoś nagle
premier wygrał wybory na trąbce
i zakazał kolejnych koncertów
z wieży piastowskiej
a orkiestry internował
i wszystko zapadło w sen
zanim zacharczał i odszedł grać gdzie indziej
więc nie mając schronienia
kolejowy płaszcz zamienił na krecią norę
i afrykański odlot w pilotce z lamy strachu
wtulił się w nią
by przeczekać wieczną polską zmarzlinę
ciekłe witraże zatrzymane w kościelnej pieśni
wiatr zatrzymany jak sopel lodu
w skansenie zdziwionych mariackich strzech
metalowe dźwięki organów
zamarłe na mgłach Myślenickich Turni
krzyż nieruchomiejący z przerażenia
od Tatr do Bałtyku
zahibernował się w przetrwalniku wolności
wywalczonej w czasach studenckich
przedeskimoskich
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Ja magnificencja i eminencja
do ciebie ekscelencjo
piszę te ciepłe słowa
bo detektor moich nastrojów
nie wykrywa gniewu
irytacja z korków na autostradach
peregrynacja bólu po infostradach
z pni i gałązek
lewitacja beznadziejności
z państwowych myśli
że
piszę do ciebie wybacz
kacie mój
za zbyt ostre słowa
w czasie egzekucji wypowiedziane pod gilotyną
moja głowa
potoczyła się wprawdzie wściekła
lecz w koszu obok innych
rektorskich, biskupich i królewskich
zrozumiała
że na koniec kwestii
ciepło wybaczać trzeba
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Czy widziałeś kiedyś
las na szczycie góry
zza którego wyłania się
zmrożone wschodzące słońce?
Czy widziałeś kiedyś
prześwietlony pomarańczowymi promieniami
leśny klon
bez liści jak pylon lub obelisk?
Czy widziałeś kiedyś w złotej poświacie
gałęzie drzewa wyrzeźbionego
jak mała piramida piękna?
Czy widziałeś kiedyś
ogromne słońce wstające z horyzontu
jak z kuźni Hefajstosa
jak Afrodyta z kąpieli wulkanu
wyłaniające się z listopadowego budzenia
przesłonięte samotnym drzewem
jak ręcznikiem?
Czy widziałeś złotą kulę
na której wymalowano
prążki i desenie jakby była
pstrym cętkowanym zwierzęciem?
Czy widziałeś kiedyś
drzewo Jessego, z którego jesienne
wschodzące słońce
uczyniło bramę w zaświaty pokoleń minionych
i przodków?
Czy widziałeś kiedyś
o wschodzie słońca powoli
rozświetlające się drzewo
na szczycie wzgórza
oddzielone wiatrem
od firanki lasu?
W świątyni Bożego Miłosierdzia
możesz je zobaczyć
zobaczysz je na pewno
i korzenie swoje i liście
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Porównywanie narodowych klęsk
renesansu i złotych wieków
ma sens
trójpolówki
rzezi i rewolucji
też
gdy w głębokim przekonaniu
kłamców cynicznych
powstańcy to przegrańcy
porównywanie bitwy aniołów
i bitew ludzi
ma sens
otrząsania się z brudu
i błagania o wybaczenie
też
po osobowym piekle
następuje galaktyczny deszcz
jakieś przeloty niesubordynowanych meteorów
błędne ogniki mydlące oczy
mydła kalające a nie czyszczące trony
klejące oczy trupów
porównywanie zwierzchności
przed tronem Bożym
i tyranii ludzi głupich i nieczułych
na tronach
ma sens
tym ostatnim najczęściej się wydaje
to i owo
potem spadają ich gwiazdy
a zwykły człowiek zaczyna opływać
w dostatek rajskich jabłek
na swą zgubę
>>>
DSCN1762f
To, że gremialnie wyludniły się
przymiotniki
nie zawdzięczamy profesorom
z Nowej Młodej Polski
ani kolegiów gorajskich
lub ich pińczowskim obrazoburczym
prywatnym objawieniom
To, że ciągle mamy
chęć na malowanie ikon
na okapach kominków
szeptania za filarami kolorowego kościoła
pod figurkami biedaczyn w łachmanach
i książąt kościoła w powłóczystych
szatach
nie zawdzięczamy profesorom
z kamiennych miast karolińskich
nieokrzesanym handlarzom jedwabiem
lub uległych barbarzyńcom
ani medyceuszom niosącym światło
To, że skandowanie idei
nie zostało zaprzepaszczone
ani zatrzymane w pół słowa
indiańskiego hawk
zawdzięczamy profesorom
z Nowej Anglii
z wysp i zatok
wykupionych od barbarzyńców
tylko za pieniądze awangardowych
lingwistów
>>>
Obraz (448)d 
W ciszy
w nocy
w głowie
kur piał
gdy ktoś kazał potrzymać
gwoździe i sznur
potem Dyzma kasłał całą drogę
ledwo osły patrzyły
w zupełnej ciszy
w samo południe
szli złorzecząc
żołdacy
w czasie okiełznanym
grzechem
Longin popychał jak każdy
miasto zamarło nad doliną
mury przestały rzucać cień
krew wieków
znalazła się w jednym miejscu
bez szmeru
Arka opuściła świątynię
z cierniem i młotem
w spiekocie
nie radził sobie Szymon
poprawiając belkę, co chwila
Marie z Janem stąpały patrząc
ludzie z placów i ulic z podcieni
bez oczu i uszu
zwieszali głowy
błyskawica bezgłośnie
przebiegła przez niebo
zawył szatan trzeci raz
i runął z narożnika świątyni sam
taka sama wizja błyskawicy
przeszywała moją głowę
każdej nocy
dzisiaj dopiero
zaczął padać deszcz
zmywając z Cardo
mój grzech
>>>
DSCN0527s 
W ruinach wspomnień
spalonych miasteczek
błąka się kulawy koń
chromy, pogański, biały
zlitowania szuka
jakiejś rzeźni wypatruje
i ciała zabitego husarza
rany zadał mu zakłamany czas
krwawiący koń samotny
wśród zgliszcz kamieniczek i kapliczek
szuka jeszcze zgiełku bitwy lat i dni
W ruinach wspomnień
spod gruzu połamanych cegieł
nadpalonych belek
z gasnącej pożaru łuny
wygrzebuje się poraniony chłopiec
na czworakach przez kałuże krwi
pełznie powoli
do studni na środku rynku
W ruinach wspomnień
ze szlamu powodzi
wyczołguje się ostatni anioł
posklejane błotem skrzydła
nie pozwalają mu się uwolnić
wyszarpuje je tracąc zniszczone pióra
unosi się ponad ziemię
ociekając brudną wodą jak grzechem
Anioł sadza chłopca na już prawie martwym koniu
a sam usiada za nim
rozwija skrzydła, trzepocze chwilę nimi
strącając zasychające płaty mułu
gdy z głębin pamięci odzywa się dzwon
rozhuśtany dźwięk unosi ich w górę
odrywają się by poszybować w dymie i smrodzie
ku słońcu zapomnienia
Miasto zniszczone przez czterech obscenicznych analfabetów
w różowych tiulach dwudziestego wieku
podających się za jeźdźców pokoju
już nigdy się nie odrodzi
jak Palmira i Troja
jak oaza zasypana piaskiem przez pustynny wiatr
anioł, koń i chłopiec opuszczają to miejsce
przeklęte przez prawdę
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Otoczaki obracane przez
galicyjskiego Syzyfa pięły się w górę
Protoeuropy
po ogień z Olimpii
i dym z wyroczni delfickich
jeden kamień literatury
pięknych łez narodzonego
drugi kamień samej poezji
snów zamarzniętych czterolatka
trzeci kamień muzyki i rytmu
snów nadąsanego czternastolatka
czwarty kamień filozofii
spojrzeń i wglądów czterdziestolatka,
które obrosły mitem
toczony kamień jest jak sam mech
objęty ścisłą ochroną
po dziś dzień
na terenie Posteuropy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
lateks
dzielony
z
murem
zęby jak cegły
w barbakanie
latawce
dziewczyny
w skórach
kosze
limuzyny
bladolice
gwintówka
do
brama huty
słuch sowy
na kopule
szybowce
nastolatki
w dżinsach
nuty
pocie ranie bosych stóp
obcisłość
przyleganie
cel
w namiocie (tu)
szeptanie pod lasem
w bramie
flagi
uczennice
w minispódniczkach
kochanie
dorosłość
 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
To polskie miasto zatopione
kolejne tej wiosny
swoje ruiny zmieszało z błotem
nędzę zmieszało z błotem
cmentarze pokryło błotem
kolejna parafialna Atlantyda zniknęła
kolejna diecezjalna cywilizacja ukryła grzech
we wstydzie nicości
ręce poetów żyjących tam
zniknęły pod falami bezczeszczenia
nadziei i chwil odkupionych
możliwych końca
filozofowie drgających w spazmach
śmiertelnych wyroków
odwołali niewzruszone poglądy
przed sądami żywiołu
kolumny świątyń przewróciły się
a posągi boskich sięgnęły dna
wiekowe dęby wyrwały korzenie
zanim wciągnął je wir odmętu
burze szalejące nad miastem
przeorały okolicę żelaznym hakiem
odwieczne, kosmiczne, nieludzkie
pioruny i trąby powietrzne złączyły się
jak wątki i osnowy na sztalugach nieba
zgasły witraże i lampki nocne wraz
malutki zwierz futerkowy
przygarnął łapkami swoje dzieci
i zamknął oczy na zawsze
kwiaty literatury i muzyki
oblepione błotem
solarnie i lunarnie odwołały światełka w tunelu
miasto pogrążyło się w powodzi historii,
gdy oto Papież ogłosił beatyfikację esesmana
w przygranicznym mieście
na styku cywilizacji
Celtów i Chorwatów
>>>
DSCN0667d
Mój rower z Sumeru
czterokołowy
symboliczny
mezolityczny
dzban z winnicy Boga
patriarchalny
dziesięć dzbanów
dziesięć latarni morskich
dziesięć strażnic i oaz
dziesięć kan
dziesięć posterunków
moje oczy oddane dziecku gwiazdy
o której godzinie nastąpi zaćmienie Księżyca?
pytam, bo obserwuję go
i ustawiam ostrość w mojej lunecie
trochę za jasno
w tej pełni szczęścia i pełni czasów
znad powierzchni morza
znad powierzchni pustyni
znad powierzchni asfaltowej drogi
znad grobu Europy zeświecczonej
obserwuję świat nienawiści
cały w kolczastych drutach
przez lunetę jak peryskop
z wieży Dawida w Jerozolimie
wędrówki ludów się zakończyły
ludów morza i ludów ziemi
runęły mury Jerycha i Kremla
runął w części mur chiński i berliński
trąby jeszcze grają
jeszcze gra Pink Floyd
kałasznikowy strzelają na wiwat
Mongołowie szyją z łuków
w jurty sąsiadów i Wrocław
kule i strzały lądują na Marsie czerwonym
drony atakują peletony
w powietrzu i w wodzie
kolarze kończą etap prawdy
z Nazaretu do Megiddo
a ja z ucieczki już dawno na mecie
ponad drogą na wzgórzu w ruinach
łapię zasięg ifonem
dzwonię do Brukseli
pytam o zaćmienie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Podróżowanie parostatkiem przez życie
dziecko
podwodne umieranie
Bliski Wschód
Jerozolimy
Podróżowanie dyliżansem przez życiem
wielokrotne dziecko
lekki strój
harfa
nanizane na sznur
gliniane wazy Greków
(nanizali je Scytowie przewlekając
przez ucha sznur do wiązania koni)
Podróżowanie koniem trojańskim przez życie
plaża dzieciństwa z Itaki
strzelanie z procy do Persów
a potem do turecki plemion
gawrony przemówiły
Turcy i Persowie urządzili rzezie
krzyż rozbili na części i rozesłali je po świecie
Podróżowanie balonem przez życie
zamarznięte dziecko
spalone w piecu dziecko
utopione w bagnie dziecko
omułki i chleb na śniegu
szczeżuje i rogale na piasku
blade palce poety
okrążającego życie i krainę zmarłych dni
Lewant to śmierć
i zmartwychwstanie
wędrującego w sobie
żyzny półksiężyc rewolucji
początek wędrówki w sobie samym
do dzisiaj
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Otoczaki na moją twarz
za kłusownikiem pamięci
beton beton dom
beton beton Sejm
oto kat na cokole
sumiasty pokręcony zbój
lewa lewa lewą
sobota komuniści
wciąż ładują drzewo
a ręce polityków aż lepią się od brudu
nie to nie to nie czekolada z orlika
to wciąż brud
myśliwce wysłano
niszczyciele wysłano
zomo wysłano
złomy wysłano
a przyszła pocztą nadzieja
z Watykanu
muzyka potoczyła się jak
zardzewiała miłość Tatarów
mchem obrosły wrzeciądze
Barbakanu w Warszawie
pleśnią pokryły się drzwi
Katedry świętego Jana
Brama Lwów przywieziona z misji
stanęła naprzeciw Namiestnikowskiego Pałacu
urzędujący rzucił nieczystościami
w tablicę Lecha
kura zwykła wojskowa kura
uraa zakrzyknąwszy
biegła biegła przez Nowy Świat
i wystartowała
poleciała na południe
pierwszego września
drugiego września skręciła na wschód
po skręceniu pozostała dwugłowa
i zniosła czerwoną gwiazdę w locie
Polanie-Lędzianie z Podola poderwali się z miejsc
przesunęli pionki na zachód
podle się dzisiaj czują
otoczeni w padole
Giecza betonowym
>>>
ZS Betlejem 20bd
W niecnocie… niesie zima
pracę
w krótkich spodniach
brr
zębata soplami
ręce grabieją
posiwiała Matka Boska z jasełek
przestrzega
pastuszkowie nie słuchajcie
harf tylko piszczałek
dzieci bądźcie dziećmi
w zgrabiałych rękach proca Heroda
chciał być Dawidem
niecnota nie pożył długo
przez tą sprawę Młodzianków
Święty Józef z szopki
stary komandos
ukrył Zbawiciela w kępie papirusu
za bazą ONZ-tu nad Nilem
poprószył śnieg i zaczęła się
burza piaskowa
niecnota Herod uciec chciał
na Wschód
ale tam już czekali Mędrcy
z pierwotnego kościoła syryjskiego
został rozpoznany zawrócony do Idumei
no i klops
bez wyjścia zestarzał się w jeden dzień
wyrzuty sumienia
proca jednak zadziałała
pomimo mrozu
jak na Szczepana
z jaźni kamień poleciał
a potem rozsypała się w proch
babilońska zawierucha
Polacy opuścili Ghazni
a Maryja, Józef i Dziecię
wyszli z Egiptu do Gazy
pewnej ciepłej godziny
>>>
Obraz (96)d
Upodlony potoczyłem
kulę gnojową do Egiptu
przez pięćdziesiąt lat tkwiłem
w ciele skarabeusza
potem przepoczwarzyłem się
w Faraona z drugiej katarakty
porzuciłem miejscowy gnój
przez chwilę podróżowałem po Afryce
na koźlęciu
zastawiając ogniste odchody za sobą
innym stoczonym
potem powróciłem samolotem
do Warszawy
porzuciwszy nawracanie Zulusów i koźlęcia
na drogę dobrobytu
na późno egipski dżihad
ze skarabeusza wyszedłem
z defektem
drganie lewej powieki było udręką
tik nerwowy w czasie wywiadów na żywo
był nie do zniesienia
obrzuciłem, więc Polaków
tamtejszym błotem
wślizgnąłem się na powrót
do rajskiego ogrodu
w żyznym Edenie na Wschodzie
za szmacianymi pałacami Jerycha
wcześniej ugryzłem gnojową kulę
tuż za Moskwą
i Ural się przede mną rozstąpił
zajaśniała droga do Syberii
ucieszyłem się prawdziwą
krainą śmierci
zmałpowałem nietoperza
zamarzłem na sto lat
aż do kolejnej rewolucji Żydów
>>>
DSCN0182f
Nad moim krajem
nie krążą już duchy
z wieków rycerzy i poetów
z chmur wyłaniają się
drobne przedmioty codziennego użytku
z ambon słychać głosy
proroków z giełd samochodowych
znawców wszystkiego
a patriarchowie doby obecnej
to smakosze taniego wina
i snobujący się na jotpedwapokolenie
nad moim krajem
nie słychać odgłosów
burz powstańczych i okrzyków
zagrzewających do boju
smutni łapówkarze biją się
o miejsca na okładkach pism
i codzienne informacje o ich
romansach na portalach internetowych
grzmot burzy nadciągającej
z czarnych chmur
nie niesie przesłania wieszcza
jest tęsknotą za
prywatnym odrzutowcem
nowobogackiego esbeka uwłaszczonego
na państwowym groszu
byli księża i zakonnicy
potrząsają litościwie głowami
nad losem krwawego tyrana, którego nikt nie ściga
nikt nie próbuje zrzucić
z tronu historii dziejów narodu
wszyscy wołają – chcemy
słodkiego miłego życia
i robić pod siebie
w psiej budzie demagogii
trzech wieszczów dumnie
patrzących spod spiżowych powiek
kiedyś
dziś patrzy błagalnie
spod stosu gołębich kup
gdzieś pomiędzy parasolami piwnych ogródków
być może usuną to niedługo
usuną też tych smętnych przegrańców
z miast szykujących centralne place
na sylwestrowe fajerwerki
dla mas zarażonych niewolnictwem
>>>
DSCN0200f
Bolesne dotknięcie ognistych dłoni
w zabawach przedszkolaka
ktoś uderzył uszczypnął przewrócił
bolesne dotknięcie ognistych dłoni
ktoś objaśnił litery i podarował książkę
bolesne dotknięcie ognistych dłoni
w letnim strachu zagubionego dziecka
które zmyliło drogę do domu
w czasie rozpoczynającej się burzy
bolesne dotknięcie ognistych dłoni
pieszczota dziewczynki i komplement chłopca
w szkolnych chałatach
w nagle otwartych oczach
bolesne dotknięcie ognistych dłoni
wizja końca świata i szatana spychającego wszystkich
w pumeksową przepaść bez dna
w wizjach sennych nastolatka
bolesne dotknięcie ognistych dłoni
polityczne katastrofy kraju
w studenckim balansowaniu nad obywatelską anarchią
i wreszcie wykład Ducha Świętego
który jednym słowem zbudził duszę
z ułudy życia ponownie do życia
w prawdzie
dotknięciem ognistych dłoni akuszerki
w prawdzie
równie
jakże
wciąż
bolesnej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Astrachański płacz
wyschnięte oczy
radziecka przyszłość
Kipczaków i Sarmatów
bez kawioru nawet
płacz dziecka stepu
w warownym zamku Europy
w weneckiej bibliotece
w brytyjskiej gnijącej wiosce
bez koni bez wody
bez łez płacz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
(Twoja) Moja obecność
(nie) jest wymagana w tym świecie
raz dwa trzy …
(Twoja) Moja obecność
nie jest oczekiwana (w tym świecie)
abc …
gdyż jestem (jak ty)
początkiem i końcem
a nie środkiem
>>>
 
(Amor i Caritas
Ciemna noc)

2000-2012

Posted: 01/09/2014 in Wiersze

2000

 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* O modlitwę Jana Kowalskiego*
Modlitwą i pracą
wizje się tłumaczą
na język Padołu
między Indianami na język Manitou
między jałowcami i kolumnami Edypa
na przesiadywanie w beczkach.
modlitwą pospołu
jak mnogie zastępy bogatą
w aniołów
w ludzi
w zadumanego młodego człowieka
który musi umrzeć
zaraz
pożądania się tłumaczą
w społeczeństwie nastawionym
jak tokarka albo dziennikarz
modlitwa dzierżyć może prym
w środkach przekazu nakazów
w wewnętrznej potrzebie Jana
nie musi zwyciężać Kowalski
pędzący autostradami najszybszym samochodem
na polowanie na dziewczyny
gdy modlić się zacznie nie tylko ustami
spuścić racz Panie odrobinę łez
na Padół, ten Padół w czasie deszczu
niekoniecznie powodzi
niekoniecznie wichru
zwykłego dżdżu
odrobinę łez
z powodu sąsiedzkiego krzywopatrzenia
z powodu pomyłki kosmetyczki
odrodzi się prawdziwa modlitwa wówczas
w każdym Janie Kowalskim
ja akurat jestem w to
wierzący
>>>
*Ararat wybranych*
Jestem na mentalnym zesłaniu z poczucia obowiązku
moje serce wygnało mnie z kraju transcendentalnych przodków
ściskam w dłoni przesłanie Jafeta i idę na wygnanie dobrowolnie
razem z Lotem wędruję z Maszkowic po sól do Bochni
Elamici z Moraw wciąż mi zagrażają, tak jak Amalekici z Komi
Lucice ze Szczecina razem z Prusami z Gdańska
domagają się restytucji pogaństwa
a ja mój lud wyprowadzam z Giecza z wyroków jedynego Pana
nie dam się zwieść, nie dam się zatrzymać, zastraszyć Trzygławom
gdy jeźdźcy Apokalipsy Persowie zniknęli za murami Kremla,
odetchnąłem na krótko
w karczmie grzechu uznanego już powstaje
nowy Attyla, nowy Szela historii
na szczęście dawny Attyla oszczędził Rzym, kto oszczędzi mnie i myśl
muszę uciekać z Sodomy, muszę biec na pomoc obrońcom Syjonu
muszę znów skrzyżować miecz z ludami stepu i morza
muszę wyznać wiarę delt i prorockich gór,
złożyć najdroższą ofiarę, zaginionemu bratu kurhan zbudować
serce wygnane chce powrócić na Ararat, górę narodów,
ale nacji wybranych już nie ma, każdy wizją ze snu walczy sam
 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Wino na Poniatowskim*
Czemu tego nie powiesz… jemu?
jego pies tak łasi się do ławy
lewy tytoń z Bałkanów dał ci
na drogę dzisiaj
a ty kryjesz przed nim konieczność
wycięcia suchych drzew,
które zasadził w młodości
skuteczne korespondencje lotnicze
są pierwowzorem demokracji
kulawa czereśnia spadła z dinozaura
ale na szczęście to nie był
jego dinozaur
jaki chleb, jaki schab, jaki joker?
przeplatane psy przeplatane powroty
no, czemu, czemu, no, czemu
szmaty, butelki i tektura – temu
Polska buduje sobie dom
a niech te żółwie Madagaskaru
wreszcie dojdą do imperium
Ural, jaki Ural?
zimno, jakie zimno?
następna rewolucja Pana Miszki zwali
cokoły i wreszcie skończy nieopłacalną
produkcję suszu i korków z czereśni
szatan pytał się dziś o duszę słabego
nie otrzymał jednoznacznej odpowiedzi
ze strony środowiska trucicieli
zgrzebne banki w paski niebiesko-zielone
kłusownicy eksportujący zasady moralne
i wnyki do puszcz pełnych sitowia
Kierbedź na winie
wino na Poniatowskim
luksusowy temat na wieczór w Bydgoszczy
zapal już tego papierosa
i idź na spotkanie
jego otwarcie kiszek nie jest oczekiwane
przez skrzydlatego
>>>
DSCN0420a
* Moja dzikość ucieka *
Pocałuj tego pająka
w sieci go odnajdź
to zaczarowany pająk
obdarzy cię złotą rybką
korytem i legitymacją
gdy zmieni się w wodza z wąsami
liny, trakcje, przewody
muska je jaskółka wiatru
uciekając od opola do opola
pospiesznie moja dzikość
nurkuje w lata dziecięce
przerażająco
ty nadchodzisz z gór cienia
chcesz do światła
nie widzisz sieci
nie boisz się pająka
>>>
DSCN0556s
Kotwice na wichry epoki Mdlący zapach kotwic wydobytych z mułu stulecia na dnie pozostały czaszki bohaterów, po tamtej stronie epoki ich losy morze wyrzuciło kolor nieba, niepotrzebny wrak statku z napisem „MS Zemsta” na burcie i posągiem pogańskiej bogini wojny na pokładzie i zardzewiałego kapitana z wąsem sumiastym kotwice historii na wichry epoki całe w glonach i omułkach stały się symbolem walki o suwerenność każdego człowieka morza wolności
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Marnie się czułem*
Towarzyszyłeś mi w ciemnej kaplicy
pod betonowym baldachimem
postmodernistycznej śmierci
W ciemności przed Twoim Boskim Sercem
wpatrywałem się modlitwą w siebie
w własną marność – cóż za pokuta –
marnie, marnie się czułem
Pokrzepiony prywatnym rozrzewnieniem
podbudowany głazem miłosierdzia
wydobytym z sumienia i wiary
wziąłem na siebie ten przeciążony grzechami kościół
Cały czas czułem na sobie Twój wzrok
tak jak kiedyś znów trzymałeś mnie za rękę
przez czterdzieści lat na Górze Tabor
w tym właśnie kościele
Z tyłu na chórze rozległy się kroki
ktoś otworzył drzwi, zapalił światło
zszedł po schodach na dół
Święty Paweł przeszedł obok mnie
skinął ręką na mnie
powiedziałem – marnie się czuję…
ale powstałem z klęczek
poszedłem za nim do Afuli
>>>
Obraz (154)f 
* Tak i nie *
Maryja znad brzegu Galilei
czyż mogła Bogu samemu powiedzieć – „nie”?
Chrystus znad brzegu pustyni Judzkiej
czyż mógł szatanowi powiedzieć – „tak”?
Czy ja mogę powiedzieć – „tak” lub ”nie”
proboszczowi w czarnym jaguarze
pozującemu do zdjęć przy molo w Sopocie?
Gdy stanę na klifie jerozolimskiej świątyni
przy Jezusie i Maryi
pomacham mu ręką,
przelatującemu obok nas skrzydle spadochronu
by zniknąć za Jordanem
z wykupionym karnetem na sporty ekstremalne
>>>
Obraz (175)f
* Na falach *
Czuję, że duch kołysze się we mnie
jak mewa na falach
wewnętrzne skłonności
zagłębiają się w moje ja
jak grotołaz w jaskinię polską
duch niespokojny polatuje
i siada na falach
nurkuje w odmętach
nawiedza kopalnie podwodne
bryłę węgla lub soli
albo rybę wydobywa
Mój duch karmi się
dwutysiącletnią rybą
żyje prawdziwie to boskie stworzenie
lotne i drapieżne
udając gołąbka pokoju
pozwala mi cieszyć się
wodnym światem błyszczącym w słońcu
za przyczyną samego Boga
rozkołysanym jak ludzkie – „jestem”
>>>
Obraz (140)f
*Czy zauważę, że jestem w Niebie?*
Wybacz Panie moją nieufność
Ty zawsze ulegasz mi
a ja nie zawsze to zauważam
Ty zawsze wysłuchujesz moje prośby
a ja nie zawsze to zauważam
wczoraj kotka powiła młode
na moim strychu
jeszcze ich nie widziałem
wczoraj zakwitła jabłoń na mojej działce
jeszcze w to nie uwierzyłem
zmieniły się pory roku
zmieniły wieki
nawet tysiąclecia
wpatrzony cały czas w kalendarz
nawet tego nie zauważyłem
moim marzeniem jest tulić miłość
jak młode kocięta
wdychać zapach wonnego kwiecia
obcowania z Tobą
ale czy zauważę to, że jestem
już w Niebie?!
>>>
Obraz (108)f
* Opuszczone groby *
Panie, Twój Grób w Jerozolimie
ponad moim grobem
ponad grobem ludzkości
przenosimy, my ludzie, swoje groby
w nowe miejsca bitew
zapełniamy je w nieskończoność
ciałami nieprzyjaciół i ludzi, których kochamy
Twój Grób, Panie, wciąż ten sam
jedyny, u stóp Golgoty
na Miejscu Czaszki Adama
Twój Grób pusty jak grób Adama
cała Jerozolima jest cmentarzem
królów, narodów, państw i mitów
pod jej murami spoczywają
wszyscy herosi od czasów Ewy
w jej Dolinie Jozafata czekają oni na sąd,
na Twój sąd Panie, który jesteś stąd,
tego, którego wykarmiła Kolebka Jezreel
walczącą o trony ludzkość zrównują groby
zabijających w imię religii jednoczy ziemia,
która przyjmuje ich prochy jak zbędne kadzidło
kiedy nastanie pokój pod tym
wciąż czynnym wulkanem cywilizacji,
wtedy nastąpi pokój na Ziemi
Ty schodząc znów z Góry Oliwnej
wejdziesz przez Złotą Bramę do miasta pokoju
mijając w szpalerach salutujące groby
i nas synów człowieczych
błagających o miłosierdzie
błagających wreszcie o jedność w Tobie
rzucających liście palmowe, ścielących płaszcze,
składających dary i kadzących jak zawsze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Czerwony sztandar *
Wyrwany z koszmaru tuż przed świtem
porwałem się na komunę
po jakiejś pile wchodziłem
by zerwać czerwony sztandar
poraniłem kolana, poraniłem ręce
sztandar splamiła moja krew
i jak śnieg wybielał
ale nadal łopotał dla ludzi
bez nadziei
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Słowa wyrwane z kontekstu *
Słowa wyrwane z kontekstu
lecą ponad łąką historii
jak ptaki szybują ponad miastem
osnuwają jak mgła więzienia, pałace i zamki
sadzają szronem na chłodnych marmurach pomników
Słowa wyrwane z kontekstu
wylatują przez okna szpitali
strzelają jak race z trybun stadionów
startują jak rakiety z grobowej ciszy cmentarzy
Słowa wyrwane z kontekstu –
Ratunku! Pomocy!
>>>
DSCN8184d
* Kocham sąsiada *
Porozumiewam się z moim sąsiadem
wyłącznie za pomocą ulotek wyborczych Krzaklewskiego
ja wieszam je na klatce schodowej
on zdziera i targa to w strzępy
ja je wieszam codziennie on je codziennie zrywa
wybrałem się wczoraj na wieczorny różaniec
przed wyjściem zawiesiłem zdjęcie Mariana
w kościele spotkałem sąsiada
obok mnie klęczał i modlił się w skupieniu,
gdy wracał po nabożeństwie znów potargał
ten spłachetek kolorowego kartonu
i rzucił pod moje drzwi
domyśliłem się, że bardziej niż diabła
nienawidzi Solidarności i Mariana
a ja znów rano zawieszę nową ulotkę
bo kocham sąsiada-katolika, bo chcę go uratować
z okropnej paszczy lewiatana Kwaśniewskiego!
>>>
?????????????????????? 
* Hieroglify nienawiści *
Zachód słońca nad koronami drzew
przypomina mi czerwień wzgórz Galilei
lecz tam w oddali nie widać jeziora za lasem,
tylko światła Krakowa
nad lasem, który oglądam z balkonu
nie szybują lotniarze jak nad Górą Tabor,
co najwyżej ledwo dostrzegalne
dusze rozstrzelanych przez Niemców
to one kreślą smugi na niebie jak odrzutowce
białe krechy układają się w krzyże
Galilea podzielona dziś pomiędzy Żydów i Arabów
a moją ziemię najechali przed tygodniem
tym razem Hunowie z koszalińskiego
zadomowili się tu szybko
i spłodzili potomstwo ze Słowinkami,
które wolą żyć niż zostać rozstrzelanymi,
które wolą poniżenie niż skazanie na poniewierkę w Saksonii
przepustkę na sąd ostateczny Słowińców
już rośnie następne pokolenie,
które będzie profanować świątynie
i stawiać gontyny
a na niebie zobaczymy – hieroglify nieufności
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Ameba nad Zachętą *
Cień ameby nad Zachętą
animatorka mieni się jak witraż antykościelny
przed ołtarzem całopaleń autorytetów
ołtarzem na cześć Lenina
nikczemny cień ameby
wyliniałej, choć podmalowanej
z kredką na wargach
z leśnej głuszy
z Bitwy pod Grunwaldem
w Muzeum Narodowym Kordian
wymachuje halabardą nad głową afiliantki
halabarda frunie do wyspy magnetycznej
wyrwana z ręki
ścina po drodze przypadkowo głowę Lenina
a wolny kat Jaruzelski przemawia w telewizji
znów w dniu 13 grudnia 2000 roku
Polska Akademia Nauk zastanawia się
nad wnioskami o tytuły naukowe dla byłych esbeków
kobiety odmawiają różaniec
pod kinem „Wanda” w Krakowie
przed premierą filmu o wypaczeniach Chrystusa
po Jaruzelskim występuje w telewizji wściekła krowa
z loży P2 i oskarża Wielki Wschód o skażenie paszy
teatralna kłótnia w rodzinie animatorów
ameba niepolska stoi w Sukiennicach
na dwóch nogach i na jednej ręce
wymachuje pawim piórem jak czapką
śmieje się i rzuca oskarżenia
wprost w Kordiana
oskarżenia przyklejają się do jego twarzy
on stara się je zdziera i odrzucać na bok
jednak bardzo kaleczy tym twarz
niespodziewanie Leszczyński klęka
obok Kościuszki na Rynku
coś szepce mu do ucha
animatorka rzuca macewę i meteoryt,
który leci przez historię
i upada do stóp Karola Wojtyły
nie czyniąc mu krzywdy
w Kalwarii Zebrzydowskiej
Szatan kusi papieża
– daremnie
Szatan kusi naród
– nie nada…
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Bankructwo*
Jasne miecze jak rozchlapywana lawa
lecą na miasto
jak spadające gwiazdy nadlatują grzechy
tego stulecia
w strzechy i drewniane dachy
wbijają się płomienne sople
deszcz nieczystości i śmierci niewinnych dzieci
uderza w domy i stajenki
miasteczko pasterzy pogórskich
dosięgają wyroki spóźnione
dzieci widzą koniec świata
swoich rodziców
dzieci przeżywają sprawiedliwość Opatrzności
uświęcają się płonąc w Pompejach Beskidu
wioskę w skansenie spopiela kara
dziś to nie Swarno Chmielnicki ani Ugedej Teleboga
dziś to nie strzały Amora ani miecz Michała
dziś to lecące z nieba jak deszcz
pozostałości sowieckich sputników
i stacji kosmicznych
bankructwo sowietyzmu w sercach
wywołuje ten kataklizm
>>>
 

2001

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Człowiek godzien Matrixa*
Znamię rewolucjonisty na czole
w oczach błysk pioruna
aura wokół niesamowitości
oto wielki człowiek Stalin
 
Jego imię zna cały świat
o nim dzieci śpiewają pieśni
on zna serce człowieka jak nikt
oto wielki człowiek Stalin
 
Wiele uczynił dla ludzkości
wyzwolił ją z odwiecznych okowów
pozwolił śmiało popatrzeć w przyszłość
małym dzieciom darował radość
 
I choć działalność dla ludzkości prowadził pod pseudonimem
możemy odważnie głosić na dachach, że Stalin:
„To nasz Wielki Odwieczny Brat!”
godzien Nagrody Nobla
godzien statuetki Oskara
godzien statuetki Feliksa
godzien statuetki Matrixa
godzien statuetki Urbana
godzien diamentowej spinki
godzien czerwonej gwiazdy z szarfą
godzien szarfy i fartuszka
godzien młota i sierpa
godzien młotka i kielni
godzien ekierki i cyrkla
godzien Orderu Uśmiechu
godzien Medalu Drogi Mlecznej
godzien wszystkich brzęczących medali
godzien nagrody polityka roku w Europie i Azji
godzien nagrody Gospodarza Roku
godzien nagrody Gościa Wyczekiwanego
godzien nagrody Przedsiębiorcy Miasta i Wsi
godzien nagrody sołtysa roku
godzien nagrody kapłana roku
godzien nagrody strażaka roku gaszącego o zmroku
godzien nagrody samorządowca tysiąclecia
godzien nagrody prezydenta tysiąclecia
godzien nagrody stratega milenium
godzien nagrody największego przywódcy ludzkości
godzien nagrody filozofa wszechczasów w całym świecie
godzien nagrody pisarza wszechczasów Pen Club
godzien miana największego społecznika
godzien miana Kosmonauty Uciskanych Zwierząt
godzien Wielkiej Nagrody Leninowskiej
godzien Nagrody Rewolucji i Postępu
godzien Nagrody Kochających Wszelako
godzien Nagrody Niosącego Światło
i wreszcie
godzien Wielkiej Nagrody Stalina
i w końcu
godzien Wielkiej Nagrody Węgrzyna
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Moje klaustrofobie*
Moje klaustrofobie w dorzeczu Wisły
okazały się cennym balastem
opadnięcie na dno Narodu
okazało się cennym doświadczeniem
Przybyłem nad tamę, z której zrzucono ciało
Księdza Jerzego
popatrzyłem na błyszczącą wodę rozlaną szeroko,
w której przebywał święty z workiem kamieni przeszłości
moje serce zapałało wiarą i nadzieją
ściśnięte serce nie uroniło krwi
wody mętnej Wisły obmyły moje rany,
które były tymi samymi
tysiącletnimi ranami Narodu
Moje klaustrofobie przy ujściu czasów
okazały się cennym balastem,
który pozwolił mi opaść na dno sumienia
zaryłem w mule grzechu i rozpaczy
i zobaczyłem zmartwychwstałego Chrystusa
w delcie Otchłani
Moje serce zapałało tym samym ogniem Księdza Jerzego
z syczącej wody wydostałem się jak morska torpeda
by poszybować do Warszawy parabolicznym lotem tęsknoty
wyrwany z klatki światowej beznadziei
znalazłem się w milionowym tłumie na Placu Piłsudskiego
naprzeciw krzyża i stuły – kotwicy narodu
Moje klaustrofobie upuszczone na schodach
Saskiej Kępy znowu potoczyły się
w kierunku nadbrzeżnych zarośli nie wytrzymując
presji niebieskiej kopuły nad bohaterskim miastem
wrzuciły w błogosławiony nurt nieśmiertelności
ten sam gejzer znerwicowanej nadziei
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Wiosna wolna w negliżu*
Lekki kwietniowy deszczyk
skrapiał czarną dermę
mojej dziurawej tureckiej kurtki,
gdy śledziłem tokujące czajki
na łączce pośród wzgórz
rozczochrane wierzby
wypalone przez młodych pogan
zamiatały niebo naprędce,
gdy mijałem je schodząc do ludzkich siedzib
skowronki – obywatele wiejscy – dzwoniły na nieszpory
jeszcze nie w niebie, jeszcze w gałęziach drzew
pierwszy żonkil w ornym polu eksplodujący jak wulkan
zszokował mnie bardziej niż
skromne mlecze i zawilce na środku błotnistej drogi
jasnozielone przykrótkie listki brzozy
nieśmiałe nastolatki
migocąc zalotnie sprawiły, że odwróciłem wzrok
wstydząc się patrzeć na wiosnę w negliżu
złamałem łodygę zeszłorocznego suchego ostu
raniącego dziewiczość wielkanocnego popołudnia
czystolicej pogórzystości
schodząc w oczerety życiodajnej narodowej rzeki
mając przed sobą komin w Połańcu
musiałem ustąpić drogi motocyklistom
z warkotem wdzierającym się na Yamahach
w ostatni wolny lasek, w ostatni swobodny wąwóz
w ostatni niepokalany zawstydzony krajobraz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Morwa zaczyna szaleć*
Wiatr wieje
leszczyna rozpędza się
morwa zaczyna szaleć
zmierzwione witki wierzby
układają sie w portrety
z okładek winylowych płyt
moja głowa zmęczona porannym bólem
napina się od tęsknoty
tężeje jak cięciwa łuku refleksyjnego
zatrzymana dla światowej energii
strzały miłosnej
nakierowana w kosmos
w wietrze budzą się rude samochody
terkoczące jak cietrzewie i klekoczące jak bociany
ostatnie z epoki przedpoduszkowej
ryby i pluszcze w chmurach
pierwsi górale przytupują pod sklepami
tam gdzie krzątają się jeszcze
roratni sprzątacze i księża
blady księżyc rozpływa się
nad stropami blokowiska
w chmurze gołębi
puszczyk na kominie piekarni
wydaje ostatni ostrzegawczy pisk
robotnicze myszy uciekają gdzie mąka rośnie
zanim słońce wstanie
wiatr wyczesze skwer z papierków po cukierkach
i pozrywa z drzwi plakaty nienawiści
morwa się znów zazieleni w październiku
a moja głowa powróci od morwy do normy
nad gazetą z artykułami o wschodach słońc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Między cierniami*
Nastała światłość świata
widzę lilię między cierniami
w okolicach miasteczka pasterskiego
w drodze na szczyt
pozostawiam smolne szczapy
na swojej ścieżce nadpalonej
jak wątpiące serce
Pan jest w gorejącym krzaku
widzę rozradowaną twarz dziecka
żebrzącego na ulicy miasta,
które buduje pierwszą linię metra
jeśli Pan nie powoła
któż zdoła dojść na szczyt
a to dziecko jest już na szczycie
>>>

2003

DSCN0105d
*Myślenie tobą*
Myślenie tobą
nacinanie brzozowej kory
płócien Renoira
ale tylko do miejsc niezabliźnionej wilgoci
zwijanie na przekrwionym kciuku
prężącego się żagla
z tkaniny twego biodra nazbyt spierzchłej
farbą
zabłąkany w tobie
w dźwięczne mrowisko
grudek
na odwrocie łydki
zwiany z suchą watą przesilenia
dostrzegalny w listopadach świateł
wzbierający
w sypką łachę
przyśnionego tobie ciała
oboje powtórzeni w sobowtórach naszych ust
– niepowtarzalni
wydobyci z ciepłych kropel snu
– niedocieczeni
przygarnięci w popielatej wnęce
– czasu? siebie? snu?
ogarniający wnękę
czasu-siebie-snu
pejzażu serca
>>>
 

2006

DSCN0008f
*Feniks*
Z  niebios
doleciał
na  czas
i  zamknął mi usta
płomieniem sparzył  język
wcześniej
westchnąłem ogniem
i zamilkłem
męki spadły na moje
trzewia
i właśnie wtedy
w zupełnej ciszy
Feniks wzbił się
na  skrzydłach duszy
i poszybował we wnętrzu
ciała
jak w kosmicznej przestrzeni
kryształu wszechświata
do celu  
mojego życia
na skale litej
dotarł
na czas zwątpienia
ognisty język spoczął na mnie
w ostatniej chwili
>>>

2008

DSCN0208d
*Ostrowy serc połączone mostem łaski*
(Wszechczasowe, wszechprzestrzenne pary ostrowów wieczornych)
Dwie odnogi rzeki padające sobie, co pewien czas w objęcia
na pożegnanie na powitanie na pożegnanie
Dwie wielkie stopy Sokratesa smagane wilgotnym wiatrem
pomalowane czerwonym sprayem przez prawnuków Bolesława
Dwie zasuszone gałązki jemioły przywiązane do zielonego przęsła mostu Tumskiego
kołyszące się w takt kroków zakochanych wchodzących na most
Święty Jan Chrzciciel oblewający wodą z muszelki
beanki uczuć niespotykanych
naprzeciw świętej nastoletniej Królowej rozdającej
indeksy, certyfikaty i dyplomy
mężczyznom dzielącym wiek umysłowy przez wiek życia
Ojciec grający na flecie pastuszka
obok swej córki wystukującej rytm na bębenku dawidowym
przycupnięci na ławeczce przy nadbrzeżnej alejce
Narzeczeni kręcący się jak bąk w kajaku na środku rzeki
Siwobrody staruszek z gitarą w ciemnych okularach
grający „Barkę”
Czarnobrody zdezintegrowany aktor bez spadochronu
za to w czarnej pelerynie
przy fontannie Nepomucena uczący się roli na głos
Zakonnice niemymi ustami szepczące rozgrzeszenia
wystraszonym kochankom wieszającym kolejną kłódkę na moście
Transkrypcje Segovii dźwigające na sobie strofy Szekspira
ponad głowami spacerujących katedralnym traktem Bolesławowem
Dwa rzędy nadbrzeżnych latarni
nurkujących za swoim światłem w ciemnobrązowej rzece
Dwaj chłopcy na drugim brzegu rzeki
spotykający się na muzealnej górce
by rzucać gałęzie akacji do aportowania swoim psom
Dwa łabędzie z pokrzykiem tęsknoty
przelatujące szybko nad wyspami
Pięknie uformowany cisowy krzak w biskupim ogrodzie
i dziecięca czapeczka z włóczki kiwająca się na jego gałązkach
w rytm zielono iglastych podrygiwań
Para młoda klęcząca w katedrze
przed świętym Janem Pawłem II udzielającym im ślubu
w kolorowych zonach witraży przepuszczających światło Wschodu
w kierunku kaplic i ołtarzy Zachodu
Polski latarnik i latarnie gazowe
ze swym mistycznym światłem historii kluszczanej
Wieże katedry smagane elektrycznością
pulsujące jak atomowy reaktor
szykującej się do startu w ciemnogranatowe przestworza
Załzawione lekko zmrużone okna Uniwersytetu prawie z iskierkami łez
podglądające stado kaczek przy kolacji żerujących na środku Odry
i szykujących się powoli do chybotliwego snu
na przewalających się szumiących skibach
Rzeczna toń dziewiczego falowania
w której zagłębiają się świetliste słupy miasta
Księżyc pod rękę z gwiazdą wieczorną pojawiający się nagle nad miastem
jak przypomnienie żłóbka, jak wspomnienie Orientu kolebki ludzi i ptaków
sprawiające, że oczy świętych na cokołach zwracają się nagle w jednym kierunku
a ich spojrzenia otulają mężczyznę i kobietę
dotykających w tej czarownej chwili swoich bladych dłoni
Dwa anioły pląsające na ceglanym murze łączącym
taflę wody z ławeczką w biskupim ogrodzie
Dwie gotyckie dusze zachwycone sobą
przelewające się powoli do jednego kielicha wspólnego życia
oraz
cienie poetów i rzemieślników
nawiedzających od tysiąca lat kamienne zaułki
ciągle żywej tumskiej starówki
wyłaniających się z jej duchowego światła
jak na nowo zrodzone nadzieje
>>>

2009

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Ty i ja*
Feniks górnych dróg powietrznych
sfrunął wieczorem w centrum
elektrycznych spraw wirtualnego megamiasta
rozsypał iskry, a płomienie
pognały za jego zamiatającym ogonem
 w oknach domów
i na szklanych taflach wieżowców
zatańczyły pomarańczowe wstążeczki
ruch serc i umysłów zamarł na ulicach
zatrzymały się w locie pojazdy powietrzne
twarze milionów zastygły
tylko ty i ja
szliśmy wciąż przed siebie
z odległych od siebie dzielnic
w kamiennej metropolii zatrzymanego czasu
Feniks w kolejnym nawrocie
przeleciał tuż nad naszymi głowami
gdy wyszliśmy na główną ulicę
zobaczyliśmy wreszcie siebie z oddalenia
z płomieniami we włosach
z rozpalonymi oczami
zaczęliśmy biec do siebie
miasto rozsypało się w popiół
gdy padliśmy sobie w ramiona.
zapachniało akantem i mirrą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Transcendentny kwiat*
Transcendentny kwiat
zakwitł w świętojańską noc
pod jasnymi gwiazdami
nagimi symbolami czasu
kwiat rozwinął pierwszy różany płatek
– czerwony – nostalgii i wspomnień
potem wzrósł drugi różany płatek
– żółty – pragnienia i rozdarcia
wreszcie pojawił się trzeci różany płatek
– purpurowy – podróży i namiętności
po chwili uniósł się w górę
płatek pachnącej lilii
– kremowobiały – prawdy i dziewictwa
za nim rozchyliły się nieśmiało dwa jęzorki lilii górskiej
– pomarańczowe, cętkowane – emocji i pieszczoty
a wówczas począł wysuwać czubek noska
płatek lilii pachnącej jak cały Orient
– złoty – poznania i odnalezienia
z dna kwiatu w końcu wychynęło
wiele delikatnych płatków niezapominajek i bławatów
– niebieskich szalenie – jak podróż w górę zmartwychwstałej miłości
by w końcu ukazać się mogły skłębione fale morskie
płatków najrzadszych ziemskich orchidei
– we wszystkich kryształowych kolorach tęczy –
tęsknot, oddania i zjednoczenia
kwiat transcendentny zachwyca
kwiat transcendencji pachnie
kwiat miłości odwiecznej
oddanej ludziom
nieupadłej pomimo grzechu
na zawsze w nim zaklętej jak absolut
wciąż się rozwija
wciąż rodzi nowe kształty, kolory i zapachy
gdy zakochani prawdziwi poza czasem
patrzą sobie w oczy
w kolejną świętojańską noc
>>>
DSCN1353c
*Bicie serca*
Mój anioł zwiastowania powiedział –
popatrz w te dwa nieba,
to twoje przeznaczenie.
zbliżyłem usta do jej ust
potem pocałowałem delikatnie w szyję
musnąłem językiem mleczne guziczki
by rozkosznie przylgnąć do białego łona
i usłyszałem bicie serca
syna
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Postsowieckie nieszpory *
Rozchwiane serce
stary zdezelowany rower
rozkołysane serce łkające
jak pęknięty ze spiżu dzwon
cerkiewka na wzgórzu
z dziurawym dachem
po której zmurszałych ścianach
płyną strugi deszczu
serce ikoną świecącą
w niej
ktoś klęczy
ktoś pozostawił rower
pod drewnianym parkanem
to staruszka przyjechała
z zapadłej wioski
w deszczu rozpaczy
w błocie samotności
wezwana na nieszpory
do ruin swego
postsowieckiego życia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Ktoś powiedział*
Ktoś powiedział –
wzgórza nieutulonego żalu
mlecznej delikatności, której
nie dotknęło wschodzące słońce obłudy
nie spiekło zachodzące słońce zwątpienia
Ktoś powiedział –
piramidy radości
kryjące szczątki ziemskich ograniczeń
Dotknąłem twych piersi
opuszkami palców, wilgotnym językiem
musnąłem łaskoczącymi rzęsami
bladoróżowe drżące kuleczki życia
wtedy nad doliną utulenia
zapłonęła tęcza naszej jedności
my wpatrzeni, zachwyceni
przesunęliśmy spojrzenia w górę
w zenicie odkryliśmy nasze oczy
oddane sobie na zawsze,
wpatrzone w siebie odwiecznie
Ktoś powiedział –
to zakochani nieśmiertelni
nie żałujmy im szczęścia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Lorelei dzowni do mnie co rano*
Lorelei dzowni do mnie co rano
ze swojej skały na Renie
ja odbieram te telefony
coraz to w innych miejscach
a to na Krywaniu Baców i Janosików
a to w Grocie Króla Gór
a to znów na statku Waza
a to w karawanie do Petry
Gdy właśnie byłem na kosmicznej stacji Alfa
dostałem mmsa wstrząsającego
zobaczyłem ją jak szlocha
nad przepaścią pośród burzy
a jej włosy jak warkocze wszystkich komet
wplątane są we wzburzone fale rzeki
zmarłem z przerażenia
Natychmiast zrobiłem słodką fotkę
z wiatrem słonecznym nadlatującym
od strony supernowej królów
i spróbowałem wysłać
mojej nagiej drżącej Lorelei
nie udawało mi się to
traciłem wciąż zasięg
przelatując nad Syberią i Workutą
W sumie to dobrze się stało
jak się okazało po chwili
na mojej fotce była jakaś kometa,
która w powiększeniu jawiła się
ogromną bryłą lodu
a jej warkocz śniegiem białym
na ciemnej stronie komety
widniał wielki czerwony symbol –
skrzyżowany sierp i młot oraz broda starca
Zasnąłem przy próbie skasowania foty
telefon wypadł mi z rąk
a potem z Alfy gdzieś nad Donem
poleciał ku ziemi pomimo braku grawitacji
przestraszony wyciągnąłem moją
kilometrową rękę jak manipulator
nie zdążyłem go złapać
zniknął w atmosferze
odetchnąłem jednak widząc rozbłysk
historyczny krwotok z mózgu cywilizacji
Lecz Lorelei płakała wciąż,
gdyż nie otrzymała odpowiedzi
łzy zmieszały się z wodami powodzi
wir pochwycił cudne kędziory
wezbrany Ren zlitował się nad ukochaną
otoczył ramionami i zaniósł daleko
opadła na dno Oceanu
tam spotkaliśmy się i utulili
w łodzi podwodnej Kapitana Nemo
>>>
DSCN0051d
*Dzieciństwo ostateczne *
Samolociki na gumkę
nielatające dzieciństwo
odpustowe śmigiełka z blachy
wypuszczane ze skręconego drucika
raniące palce jak żyletki
dzieciństwo krwawiące
rozsypujące się piaskowe babki
nad brzegiem królowej rzek
dzieciństwo upokorzone
zachowanie na przedszkolnej scenie
dzieciństwo nieporadne
wigwamy z koca i strzelanie do ptaków
ognisko rozpalone przy ścianie domu
dzieciństwo zbuntowane
zakochanie w dziewczynce,
która stała się na zawsze aniołem
skaleczonej duszy
dzieciństwo ostateczne
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Dziewczyny z Karyai*
Dziewczyny z Karyai
powróciły w wizjach retrospekcji
dojrzałego mężczyzny,
który zasnął na plakacie pożądania
leżącym na moście
wciąż pijany miłością nie dowlókł się
do zarośniętego dziki winem
domu samotności duchowej
ułożył się do snu na szczątkach serca
zerwanego z ogłoszeniowego słupa
rzuconego dramatycznym porywem wiatru
na środek dwudziestowiecznego mostu
zdobnego w pylony egipskich i babilońskich świątyń
i posągi boginek płodności
samochody i tramwaje omijały
truchło zakochanego władcy snów
anioły stanęły w locie nad nim na rozkaz
mędrcy z magistratu przyszli wręczyć nakaz
on otworzył nagle oczy i wszystko zniknęło
poza jedną niebieskooką dziewczyną
dotykającą spracowaną dłonią jego policzka
>>>

2010

 
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Książę zasnął tam w dole*
We śnie czy w marzeniach?
Książę sam już dziś nie wie
widział ją w kosmicznym świetle Drogi Mlecznej
była jego Różą, lecz białą jak lilia
nie była królewną a nawet księżniczką
jak męczennica spięta i czysta
dzieckiem przystępującym do Pierwszej Komunii Świętej
i Chrztu jednocześnie
była Panną Młodą w bielutkiej sukni do ziemi
lecz Książę nie dostrzegł bucików
nawet jednego pantofelka, ach bosa dziewczynka
przestępująca niecierpliwie z nogi na nogę
Książę wytężał wzrok by lepiej ją dojrzeć
by rozpoznać rysy jej twarzy
lecz delikatny obłok zasłonił mu ją –
co więcej, w oczach dym
nie dawał się spłukać łzami tęsknoty
i Książę stał się niewidomy
– do czasu – zagrzmiał nad nim głos Archanioła
a dziewczynka już żywa,
oto z ławeczki się podniosła, gdzie była przycupnęła
cichutko przeczekała tu w kolejce wiek cały
zarzuciła na plecy różowy plecaczek z misiem
kryjący wiele niebieskich skarbów
spakowany na drogę przez samego anioła,
lekko podbiegła do diamentowych wrót miłości i życia
przymierzając swoje ziemskie ciało
zmieniła się cała w słuch
zerkając w zieloną przepaść za progiem,
gdy Książę zasnął tam w dole
ona usłyszała nareszcie jak Jezus
wymówił głośno jej imię
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Rozstanie róży*
Samotna herbaciana róża
biegnie radosna przez asfaltowe ścieżki
miejskiego parku
skulonego w drzemce styczniowej szadzi
trąca każdą z rozespanych latarni
wychylającą głowę z ciemności
zmieniając kolor ich księżycowy
na złoto-pomarańczowy
za sobą zostawia niecodzienną aurę
nieśmiertelności i kuszącej nadziei
herbaciana róża napełnia park
uniesieniem miłosnym przeżytego rozstania
niosąc na płatkach zapach ukochanego.
z jej rozchylonego serduszka
wylatują świetliki słodkich pocałunków
a w środku zimy na klombach tuż po północy
wyrasta dla nich bursztynowe kwiecie
by mogły podzielić się czułością, która nie przeminie.
złociście rozmarzona
przysiada na ławeczkach wspomnień
i wtedy śnieg przestaje padać na kwiaty
a wprost ze snów zakochanych
przylatują ptaki i pszczoły
natchniona słucha ich powtarzających
jak echo bezdomne
słowa szeptane tylko dla niej
jeszcze sekundę temu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wiele serc
Wiele uczuć spłonęło tego lata
w pożarach rzek
wiele serc spopielało
w smogu namiętności
oczy widzącego są jak gwiazdy
gwiazdy patriotów zabitych nieludzko
ręce wyciągnięte z potrzasku
ku światłości
usta nieme otwarte
gdy miecz przeszywa miłość
wielu ludzi zwątpiło tej jesieni w przemijanie
uszy słyszące są jak dęby święte
wsłuchane w modlitwy
szepty pomordowanych
w Smoleńsku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Alchemia nieba*
Spojrzałem w niebo
a tam, nade mną
wielka srebrno-zielona pastylka
z dodatkiem arszeniku
jakiś cień przemknął obok mnie
góra zadrgała na horyzoncie
poczęła się wznosić wyżej
na tle wielkiego zmysłowego oka nocy,
to rósł wulkan
zrodzony w noc dziecka
pastylka na niebie pomarańczowiała
gdy zapach światła gorącej lawy
zbliżał się do zmaterializowanego smaku mięty i szafranu
wtedy wielki kreator snów
zakręcił światem
ze snów wypadła dziewczyna
wprost w moje ramiona
już jej pierwszy pocałunek
był odtrutką i antidotum
które uratowało moje dogorywające sczerniałe serce
wulkan eksplodował
lawa zalała księżyc strachu i uprzedzenia
i srebro zmieniło się w złoto
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
 *Polska*
Trzynastego po południu pada deszcz
leżę na tapczanie zbity aurą jak pies
wymoczony w martwej solance okna
w gwarnym bloku szepty ludzkie
 ujadanie psów polskich
zza ściany dolatują dźwięki marsza żałobnego
spiker w telewizji wypowiada imiona i nazwiska
w różnych odstępach czasu
zegar odpowiada – amen
dziecko gdzieś na parterze kłóci się z matką
zegar dopowiada – amen
lepka krew sączy się na szare płytki
ze szpar w drzwiach lodówki
stopy pieką, w głowie szum wiatru
katyńska mgła spowija blokowisko
deszcz bębni o blaszane parapety
stuka w cembrowiny głów i parasole
kolejne nazwisko i  imię
rozdziera mgłę
na latarni nagle rozśpiewał się kos
Jezus otwiera oczy
na karcie ściennego kalendarza Radia Maryja
ze starej tapety patrzy i nasłuchuje – Kwiecień 2010
kolejne nazwisko i imię wypowiada spiker za ścianą
katyńska mgła wczołgała się już do mieszkania
krew powoli przepływa z kuchni do pokoju
nagle rozjaśnia się aureola wokół głowy Jezusa
jedna ręka cała w strzępach
porusza się by wskazać serce w cierniach
druga powoli unosi się w górę
prostują się palce
złocisty płaszcz wypełnia się czerwienią
a królewska tunika bieleje jak śnieg
Jezus wypowiada słowo – Polska!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Nie rozdziobią nas kruki i wrony*
Obudzony dudnieniem głuchym stukaniem
pomyślałem w chwili świadomości –
moje serce bije ciepłą miłością
skowyt mroźnego wiatru nakłonił ucho
ku Męce Ukrzyżowanego w spiekocie
jak wielkopiątkowe drewniane kołatki
echem rozległo się nawoływanie
w katakumbach grzechu w jaskini usprawiedliwienia
w duszy skutej mrozem
otworzywszy oczy zobaczyłem naprzeciw siebie
wielkie czarne ptaki kołyszące się
na balustradzie balkonu za oknem
niezgrabnie jak chochoły narodowe
tracące równowagę w porywach styczniowej zamieci
podszedłem bliżej do balkonowych drzwi
lecz nie wystraszyłem ptaków
wielkich jak sępy lub orły
z tupotem twardych łap
ze zgrzytem szponów po metalowej oblodzonej barierce
buńczuczna horda najeźdźców
przysuwała się do karmika sikorek
carsko-asyryjska sotnia schodziła w dół
okraczając linki suszarki na pranie
by skraść ziarna lichym ptaszkom polskiej demokracji
stojąc tuż za szybą mogłem
z bliska dostrzec tę ohydę
panoszącą się nad polskim żłóbkiem
odwieczne wojska Babilonu, czarne zagony Rosji
nie zatrzymały się za oknem
przeniknąwszy przez szybę obsiadły mnie całego
jak w scenach z horrorów wczepiły się w pidżamę i ciało
szybkim uderzeniem dzioba ptaszysko
rozpłatało moją pierś i wbiło głęboko w serce
zakrzywiony kieł czasu, dziób krwawej historii,
katyńsko-wołyński miecz pogromu
wtedy jak piorun z jądra bólu okrutnego
z jestestwa myśli męczeńskiej
idea uderzyła w mózg
uczucie zmienione w jaźń
i zajaśniał sztandar świadomości i napis –
nie, nie, nie –
nie pognębią, nie zabiją nas
nie rozdziobią nas nigdy… tak jak WRONA

2011

 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Poematy dla pszczół*
Miłosierdzie i miłość w jej zapachu
prawda i sumienie w jej przeznaczeniu
wijące się zorze dusz jak bukiety
jej kwiaty kwitną
jej łąki zachwycają
owady ze snu letnich łąk
ptaki kolorowych krajobrazów
i płowa zwierzyna wylęknień
jej bladość jak lilii
jej rumieńce jak róż
z błękitu wypadają pokręcone
stwory chmur i przeskakują
most tęczy tam wysoko
nad głową zadartą do góry
droga, pastwisko i atelier artysty
na chmurach siedzą skrybowie cierpliwi
balonami nadlatują jak motyle
baletmistrze realistycznych poematów
by nad kolorową doliną
rozpinać parasol idei
w miłości i miłosierdziu
dla pszczół
strażniczek kruchego życia
w światłości
>>>
Obraz (92)df
*Ucho igielne*
Schodziłem z Góry Oliwnej
trzymając za ręce dwie kobiety
ja wracający z Betanii w zielonej tunice
one w białych powłóczystych sukniach
z Meah Shearim i Ein Karem
ich błękit i ich czerwień były naturalne
żółty pył drogi i szary kurz na grobach
złoto świeciło nad nami sztuczne
Archanioły i ludzie
witali mnie jak nawróconego Heroda
mój smutek dźwigany na kiju kurczył się,
gdy zbliżałem się do Złotej Bramy
osiołek przyprowadzony przez czarnego islamistę
zastąpił mi drogę
dziwny osiołek, który pod derką
był obwiązany pasem szachida
a z boku miał wiązkę siana
puściłem ręce kobiet i wsiadłem na to bydlę
ująłem gałązkę palmy w dłoń
w tę, na której miałem kardynalską rękawiczkę
i skierowałem się do Złotej Bramy
ludzie zgromadzeni wokół murów Jerozolimy
rzucili się do panicznej ucieczki
z Doliny Gehenny na pastwiska Scopus
głosy trąb zagrzmiały metalicznie na Wzgórzu Świątynnym
słyszalne nawet podczas huku eksplozji
gałązka palmy nagle stała się kałasznikowem
Złota Brama zamieniła się
w ucho igielne dwudziestego pierwszego wieku
>>>
DSCN5168 (2)d
*Łut świąt*
Po tańcu śmierci
zapracował elewator miłości
na zakończenie płaczu
zwanego jesienią
onomato wiatrem
peistycznie splinem chorych na pojedynczość
podbiegliśmy pod choinki
wczołgaliśmy się pod żłóbki
zakryliśmy się sianem
zamaskowali bydłem       
skuleni w kątach strachów
w pobudowanych wytrwale piramidach
labiryntach dni minionych
wspomnień umarłych
załzawione tęsknoty wtórują duszom naszym
zawodzą z nami znicze niedoczekań
i gdy rozbłysk kosmiczny znika w piachu
wzbudza ognisty grzyb pustynnych namiętności,
co wznosi się aż do komunikacyjnych satelitów Ziemi
łącza niewidzialne wypełniają się słowami
rozgrzewają się świątecznymi bajkami
a szepty stuleci szepty miliardów
od czasu Adama bez żebra
mieszają ukorzenia, spopielają nadętości
dzwonią bezbronnością
na to nam przyszło
na pierwszy Dzień miłości
tyciej tylutkiej
jak pierwsza cząstka materii Wielkiego Wybuchu
bozon myśli łut słowa ciut światła
łut świąt
ciut przebaczenia i nadziei
supernowa uśmiechu
>>>
DSCN1579f
* Garść światła*
Garść światła
garść wody górskiej
garść chłodnych iskier
z wnętrza Giewontu
zaczerpniętych w Dolinie Strążyskiej
Garść światła
garść lawy
z islandzkiego wulkanu
z mistycznej kuźni greckiego boga
Europy
tego, który stał się legendą
za życia
zamienił się z prawdą miejscami
był od początku Achajów i Dorów
mitem
Garść światła
garść jasnych włosów
w których igra zalotna miłość
uniesionych w zachwycie
do ust drżących w ciemności
Garść światła
garść spojrzeń przemieniających duszę
przemieniających świat
z zaprzeczenia świata w miłość
młodzieńca, co płonie
mężczyzny, co cierpi
Garść światła
garść gwiazd wirujących
z serca Mlecznej Drogi
wyrwanych
jak krople myśli samego Stwórcy
rozsypane
scalające się
Garść światła
garść dobrych uczynków
wiejskiego pastuszka
klęczącego przy kapliczce
na rozstajach polnych dróg
widzącego Ducha Świętego
w płonącym krzaku głogu
pod postacią
błękitnookiej dziewczyny
garść pocałunków
jak korale
za jej zasmuconą twarz
>>>
 

2012

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Pustynny kwiat*
Zdumiony pustynny kwiat
smutny rajski ptak
nad pustynią przeleciał
samolot z moimi marzeniami
rozsypał tęczę
spektrum umierania w spiekocie serca
kolory opadły na kolce kaktusów
wzbudziły zapachy jednego lata
zakwitły ich kwiaty
kwiaty jednej nocy
wiatr w ciemnościach potoczył kule starożytności
przez zasuszone sny
przez puste koryta rzek bolesnych
zaleczonych rozpaczy i miłości
wiatr muskał kolce kaktusów
rajski ptak z pobliskiego
poligonu dojrzałości
zniknął w puchowej skale
zmieniając się w Feniksa z nicości
nieśmiertelnego ptaka bez imienia
pustynia życia może skrzywdzić wędrowca
pustynia życia może zakwitnąć cierpieniem
pustynia życia i tak    
jest fascynująca i tajemnicza
każdej nocy
pomiędzy stuletnimi kaktusami
przejeżdża kawalkada aniołów w sombrerach
na czarnym niebie
całują się komety
patrzy na to samotny kwiat
nadlatuje nietoperz
zamienia go w kamień
wieczysty owoc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Oto jestem w raju
na dnie martwego morza
statek przybył za późno
żeby ocalić mój gatunek
oto jestem w polskim raju
na dnie Wisły
zaraz ukażą się moje stopy
nad powierzchnią wody
rzeka wysycha
żaden statek już nie przybędzie
oto jestem w powiatowym raju
na dnie baru
woda wdziera się każdą szczelinę
do mózgu i do kościoła
papierowe łódki pod mostem
woda czarna, skażona
woda z martwych sumień
utracony raj to czy Sodoma?
gromnica wpada do wody
łódki zaczynają płonąć
Pearl Harbor to czy Lepanto?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pustka wszechświatów równoległych
pies zaszczekał w jednym z nich
mroźna noc
księżyc
dzban
światło
w dzbanie życie
i jeszcze życie w psie
życie równoległe
wszechwładna trauma narodowa
Polska równoległych grobów
ciemność nad Warszawą i Pułtuskiem
ryby płyną w ciemnym nurcie
kule staczają się po zboczu
myśli pulsują
w elektronicznym mózgu,
który rozbłyska
w jednym ze światów
najbardziej pustym
życie jak pies
pustka równoległych światów
Polska znika tutaj
by pojawić się pośród innych galaktyk
obok martwej gwiazdy Rosji
>>>
DSCN0902a
Hotele Las Vegas
sfinksy, raje, lwy, czaszki i neon: kaplica
spa, jacuzzi, sklepy, sklepy, sklepy, bary
ruletki
miliony zagubionych ludzi z całego świata
dziesiątki tysięcy jednorękich bandytów
 
Sklecony z kamieni kościółek półlegalny
w wiosce wśród gór nad rzeką Hu
legalne kury, świnie, wódka i tytoń
półlegalna bieda narodu chińskiego
legalna bezpieka
 
Kolorowy targ w kolumbijskiej wiosce
biała fasada kościoła
wokół dym, smród, błoto
bose nogi, narkotyki i broń
 
W Las Vegas, Chinach, Kolumbii
ludzie leżą przy drogach
trędowaci, nieprzytomni, zapomniani
bogaci i biedni w jednej lawie katastrofy
z nędzy natury, z nędzy jadła
z nędzy pragnienia, z nędzy zaspokojenia
wyciągają ręce krwawiące
i dłonie z sinymi palcami
kurczowo zaciśniętymi na różańcach i banknotach
>>>
DSCN2417aa
W tonacji wybuchającej supernowej
(jak ja lubię te tajemnicze zakątki wszechduszy)
rozbrzmiała pokusa
jesiennej miłości
po śmierci wszechświata rządowego
oto kolejne odrodzenie prywatności
na skrzydłach wiatru słonecznego
wśród fal melodii
rzek rozśpiewanych jak Wisła,
które uleciały w sumieniach
rzek jednak podniebnych
płynę lecę faluję
unoszony przez podmuch nowego życia
przemierzam obszary serca
pustki niewyobrażalnej dla słowa
mojej własnej natchnionej
samotności
gdy pada pytanie –
„czemuś mnie opuścił”
a potem wybucha światło
w niedzielny wczesny poranek
a potem kosmiczna eksplozja
wolności dla wszystkich wyznań i szeptów
supernowa era miłości
płynie jak manta ku światłu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Pod chórem*
Patrzę na hostię w tabernakulum
patrzę spod powiek posępnych
przywleczony do kościoła jak
strzęp ludzkiej nadziei
przez zdesperowane anioły
białka oczu
spuszczona głowa
lęk
poszarpany przez katolików
znienawidzony przez siebie samego
Patrzę na hostię klęcząc przy filarze
pod chórem
patrzę i widzę księżyc w pełni
na firmamencie gwiazd ponad pustynią
spokojny ciepły jak sen
bajkowy
dziecka
oczekującego Bożego Narodzenia
Otwieram oczy szerzej
otwieram drzwi duszy
otwieram sejfy, piwnice, lochy
otwieram walizki dawno już spakowane
otwieram dzieciństwo i młodość
otwieram radość z prezentów
otwieram korytarze weselne
i pokoje światła
pióra białe spadają z chóru na moją głowę
wstaję
wychodzę
przydeptuję samego siebie
w przedsionku kościoła
lęk odpływa na środek oceanu
jak solna bryła
Atlantyda
>>>
DSCN4989 (3)
Pęka nić
tama pęka
pęka naręcze kwiatów
na końcu serce
w mglistym lesie
na taflach łąk ściętych mrozem
Szerszeń biedy jak lis
okopany w wosku
dziewczyna nie jest królową
nie ma własnych zastępów
owadzich
nie ma owoców chwil jasnych
nie ma już spożytej wczoraj słodyczy
przez chwilę chociaż widzi anioły pieszczot
fruwające nad łąką
wszyscy jej mówią, że to mgliste opary znad rzeki
że to łabędzie
że to płatki śniegu –
jest zima przecież
a jej serce pęka
a jej sny oplatają ją jak ciernie
widzi je, jako zamróz kwietny na szybie
płacze, bierze aparat i robi zdjęcia
zamarza pęknięte serce
w każdej fotografii
wspomnienia uczucia minione chwile
powstaje niezapomniany witraż
wniebowziętego serca
>>>
DSCN1457ff
Skoro nawet
głowy potracili
skoro
ja ty mama tato
mamy głowy
urodzeni z głowami
w miastach
skoro do wiosek
no niech tam
pędzimy
by wyciszyć serca
głowy w miastach
zostawiając
serca za górami lasami
Skoro nawet droga daleka
nawet pańskie przyłbice
ciastka z kibucu
klimatyzacja w zbożu
skoro już jesteśmy
w wiosce
zwalniamy
zwolnijcie
hej!
wy też
skąd tu czołgi
w Dolnej Polsce
skąd tu tyle czołgów
uważaj!
to nie komar
czołg nie motyl
uważaj muszka!
uważaj na głowę
>>>
DSCN1196s 
Pisałem o Ledwożywie
w młodości
potem modliłem się
o przebaczenie jej grzechów
z pisania mogłem umierać
z przebaczeń mogłem żyć
Ledwożyw wskakiwał mi na barki
częściej niż siedem razy
w tygodniu
gdy z psem płoszyłem Indian
plącząc się po samotnej okolicy
krew lała się z samotnego serca
okna otwierały okiennice
by szyby mogły odetchnąć
bym zrzuciwszy Ledwożywa
mógł wreszcie poszybować
pokaleczony, ale przewietrzony
za Indianami, którym nie straszna
męka ani długi marsz
ku świtaniu ludzkości
ku świtaniu męskości
Ledwożyw był inicjatorem
stawania się
z psem z łukiem z lekturą
okna otwarto jednak na cierniowy ogród
wyszedłem tam
wpatrzyłem się pozostałem
z Ledwożywem sam
z bliznami i otwartymi ranami grzechu
by kreślić słowa
oliwną gałązką na piasku
>>>
DSCN4971 (3)d 
Małe złudzenie
w jesiennych szatach
wpada jak muszka w abażur
samotności
śnij
imam się kowalstwa
na dnie oceanu
wykuwam gwiazdy i jeżowce
małe poirytowane
tuż w grudniu
tuż za mną
już znowu
wyklepuję kopułę
zaspałem w muzeum
tuż przed bitwą
miałem dołączyć miałem polec
miałem zasłużyć
zaspałem w okopie
z głową w piachu i torfie
Małe marznięcie
na jednej nodze
tuż przed Wigilią
gdzieś na polskiej Syberii
a może w Kanadzie
by przetrwać by zachować religię
zabrałem pisma i przepłynąłem
Bajkał i Zatokę Hudsona wraz
Małe serce wstrzemięźliwie kochało
małe serce kryło się po krach
i przyszła nadzieja
złudzenie poirytowane
>>>
DSCN5174 (4)c 
Nawet wrony
ze mną nie zginą
ani żadna rzecz
która się odnalazła
w Seleucji
po Aleksandrze
słonie nie zginą
w bitwach starożytnych
nawet pamiątki świętych
po przejściu Persów
nie zginą chusty
w Rosji po wtargnięciu Arabów
nawet matrioszki komunistów
ale czy wiara nie zginie
po totumfackich postpapistach
>>>
????????????????????????????? 
Dostrzegłem w jabłku
zaklęte
kształty pięknego kobiecego ciała
krągłości i słodkości
aseksualnie smakowite
rozpocząłem jak Michał Anioł
wydobywanie z materii
piękna ukrytego w niej od wieków
Używając paznokcia
wymachując kciukiem
formowałem wyobrażenie kobiety
z mozołem
na ławce nad Wisłą
woda przepływała u moich stóp
woda samotna jak ja
szumiała w swojej nazwie
ja zastygałem w swojej
Dłubałem w jabłku cierpliwie,
gdy z rzecznej piany wyszła Afrodyta
odsunęła nogą szczeżuje
rozchyliła tatarak rękami
usiadła mi na kolanach
objęła ramionami i odebrała jabłko
uśmiechnęła się rajsko
i ugryzła raz
po czym podała mi tablet
z jego słynnym logo
przestałem myśleć
czegoś dotknąłem
po czymś przesunąłem palcem
straciłem rozum
zapatrzyłem
wtuliłem się
wziąłem z jej ręki
i ugryzłem jabłko drugi raz
>>>
??????????
Pozdrowienia klaustrofobiczne  z obmywanego deszczem auta
śle Jim Morrison z radia na falach oślepianych drzew
jesienna nostalgia wdziera się do środka,
podczas gdy pamięć wyrywa się w dal za znikającym miastem
mrok rozstania powoli, struga za strugą, zalewa serce
łzy na szczęście szybko zbiera wycieraczka-strach
>>>
 

1995-1999

Posted: 01/08/2014 in Wiersze

1995

 
DSCN5534a
 
*Piekło każdy może mieć *
Piekło dzisiaj jest wszędzie, każdy może mieć to w domu,
tylu stara się je tworzyć w licznych fabrykach i pieleszach na bieżąco
nawet piekielne widżety z pulpitów i gadżety z drukarek 3D schodzą szybko
tego towaru nigdy nie zbraknie, podaż tu zawsze przewyższa popyt
a może lepiej nosić nauszniki i nie słuchać wycia wiatru mrożącego krew w żyłach
a może lepiej założyć ciemne okulary i nie obserwować gwiazd wschodów
na antypodach przerażających praw babilońskich i rzymskich,
gdzie wykluwa się jajo bezdusznego kataklizmu,
a pies pod wieczór powraca do tego, co zwymiotował rano
z moczu obcych wychodzą robaki apokalipsy rosyjskiej sztuki wojennej
pies obwąchuje ekskrementy kota europejskiej burleski
nietoperze wylatują z obrazów latynoskich wolnomyślicieli kluczem
ze szczątków ludzkich i nadgniłej żywności wychodzą larwy muzyki stulecia
Piekło każdy może mieć w domu,
ludzie zwykli kultywują śmierć na okrągło, biegają w niej jak chomik w kółku
jak fajne smoki przelatują przez filmy wieków:
libertyni, sataniści, sankiuloci, deathmetalowcy, nihiliści
ajgajonowe psy baskervillów i putinów biegają w podwórzach kampusów krzemowych dolin
światło tkliwości w przestrzeni uczuć jest tylko zjawiskiem nudnym, złudnym
niebanalna ciemność zaś przeciwnie, wciąga
całą wypełniającą ludzkość próżnią piekła zachwycić się można, jak tajemnicą
szkarłatno-purpurowe płaszcze i pióropusze króla Internetu są najmodniejsze dziś
każdy takie chce mieć w swoim własnym domu – swojej twierdzy i rządzić
>>>
*Manifest Nieznienawidzonych*
Śródziemnomorskie Wybrzeże Dalmacji słowiańskości i tysiącletnich wojen pełne
klif normandzki Świętej Teresy symbolizujący Norwegię kościołów płonących
bielejące z dala wybrzeże Albionu dumnego ruinami filozoficznych klasztorów
skaliste sumienia prawosławnego Wschodu utopionego w Białym Morzu czerwonego komunizmu
puste plaże Morza Północnego z militaryzmu niemieckiego „Gott mit uns” wywdowiałe nagle
w Ameryce wyspa u ujścia rzeki Hudson z Niosącą Światło Opatrzności wolnego panteizmu
mała aktówka pełna tekstów Izajasza porzucona na brzegu Morza Martwego żywy Manifest Nieznienawidzonych
serca krwawiące skruchą ponad oceanami chrześcijaństwa grzesznego jak Adam i Dawid
1999
>>>
*Modlitwa pochylonego*
Przed siebie wciąż, przed siebie
rok za rokiem, ze spuszczonym wzrokiem
krok za krokiem, metr za metrem, mila za milą, za słowem słowo
kilogram, litr, kęs, sekunda, spot, paliwo, emota, post
ciemności nie ogarną spojrzeń i wynurzeń
ciemności nie ogarną percepcji mów
ciemności nie ogarną polubienia ciał
ciemności nie ogarną nieporozumień
ciemności nie ogarną nastroju niezrozumień
ciemności nie ogarną podniet i czuwań
ciemności nie ogarną odsłon i zdrad
ciemności nie ogarną ani ciebie ani mnie
ciemności szaleją nadaremnie
nasze laptopy działają na baterie
nasze iPhony ładują się słońcem
* Serca*
Nie wiem na ile jest to prawdą, że ich serca skonały z głodu
nie można poznać po nich, że mają serca
szkielety suną jak zjawy nocą wśród traw
nie chcę na pewno by mnie dogoniły
wykonuję gesty na rozkaz sumienia, lecz zbyt powolne
ptaki umierają na czarnych gałęziach
po i przed konwulsjami czekam na samoloty,
które mają wykonać dla mnie specyficzny spektakl na niebie
słyszę, że nadlatują, choć jeszcze nie wyłoniły się z za wzgórza
i oto wyłaniają się ponad zielona ścianą lasu na horyzoncie
w chwili przelotu nad doliną obrzucam je marmoladą
dobrze wiem kto w nich siedzi
mógłbym wymienić nazwiska, lecz sumienie każe się na razie wstrzymać
igła wbija się w sumienie moje i brata
igła rozpala wzrok, odlatujące samoloty odbijają się w szklistych oczach
kapie z nich marmolada wieloowocowa
życzę moim wrogom wszystkiego dobrego tak jak każdy normalny anioł
przełykam ślinę, karczuję nożyczkami pelargonie, stojąc w oknie
nie wiem jeszcze nic o ich sercach i już nie chcę się dowiadywać
niech miotają się te ciała, niech słońce wreszcie zaświeci dla mnie
igła wbita w piętę jest kroplomierzem krwi dla serca
>>>
DSCN4988 (3)f
* Oskalpować duszę *
Dziecię moje racz wspomnieć lekcje logiki
tak, tak!
właśnie te z odpustem związane
fajerwerki to prawie ale nie wszystko
logiki niearystotelesowskiej a romantycznej
konie spragnione wody i ludzi takich samych widziałeś
w stepach i śniegach,
ja wiem!
dziś lepszy w garści ubek niźli na dachu kat
oskalpować duszę to jak oskalpować wiatr
skopiować do pamięci samochody, głuszca i serce
dzisiaj się da
pędzące serce, pędzące serce, pędzące serce
na Litwę i Żmudź
przez Krzemieniec
po slowa prawdy
do życia przywrócone cudem
>>>
DSCN1084a
* Wykukałem grzechy *
Napięcie mięśni twarzy
przyjęcie Komunii
mała jadowita kobra na każdą okazję
nie ustępuje spod balasek
Jebusyci nadarzają się, co i raz
lewa duża, szaty białe, wąsy, dziecko nieślubne
            Marmoladę serwuję na Małym Rynku
            wykukałem swoje grzechy teraz wybiję sobie świętość
            lemiesz tnie ciepły asfalt przewrotności
            traktują mnie poważnie, chyba zgłupieli
            chcą uczynić ze mnie preliminarz dociekań przyszłego posła
            jakie są dziś okoliczności każdy widzi
Gnębią nas choroby mózgu, gnębią spinające pierwsze noclegi
tam nad Popradem chciałbym się widzieć z nią jeszcze raz
na Jaworzynce jeszcze raz wejść w baranią kupę
ręka w rękę z dziewczyną schodzić z gór
watra niestety nie płonie, rzadkie lasy państwowe
a chłopy i juhasi w Warszawie
            Taki rzeźbiarz, co przyznaje się do wojny
            a ja mu nie mam za złe, po prostu mu to wybaczam
            taki malarz, co przyznaje sobie rację może czasem cierpieć
            w ubikacji publicznej, może drapać drzwi lub rysować na nich
            pompa ostygła, wielbłąd wyszedł z bramy
            butla gazowa poleciała przez okno i doleciała do Huty
           napięcie pozostaje
>>>
DSCN0529s
* Kaptury niewinnie nałożone na głowy *
Zeznałem dziś w sądzie przeciw koledze pijakowi
zeznaję teraz przed świętym obrazem, jest wieczór
kaptury niewinnie nałożone na głowy
co można rozstrzygnąć, to można,
jednak ten dylemat odwieczny, czy wypasać na cudzym
czy też z głodu paść, jest jak orzech
mówią, ekspresjonista to chyba jest
ja na widok łódki przybijającej z jego dziećmi
do mojego brzegu rzuciłem krótko: cukiernik!
ogólne wejrzenia na problem zabijania
przynoszą stwierdzenie następujące:
sroczka jest myślą i pagórek jest zawiścią
okrzyk na pagórku falującym jest tylko powietrzem
kropka nad i to głodująca rodzina w szczęściu
teraz nie pomoże nawet prom kosmiczny
pewnie zgodziłbym się na podróż kosmiczną
za te trzydzieści lat gdybym wiedział, że moi dzisiejsi
pracodawcy nie zabiorą się tym samym kursem
zatoczył się pod mój samochód stojący na parkingu
nadepnął na mojego koguta
o tym tylko zeznaję
schizofreniczne wycieraczki zaczęły nagle pracować
wiatr podrzucił w górę informacje zignorowane
przez biznesmena w todze
porządnieję, gdy ich nie widzę, nie mówię o nich
i nie osądzam
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zatocz się i ty *
Obiecywałem sobie, że nie będę wymieniał jego imienia
lecz tysiąc razy wychodziło inaczej
zdradzałem tajemnice publiczne, za które grozi śmierć
i jeszcze ten sąd
dałem się ponieść fali, drgnieniu alfa i o mały włos
nie wylądowałem w barze jak on
zatocz się i ty psie, rzekł do mnie,
pomyślałem wtedy, że ma rację, coraz gorzej ze mną
stoję sztywno jak Pałac Kultury i Nauki
i idiotycznie wyglądam tak na Chmielnej 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Pocałunek nadziei*
Zaledwie cień rzęsy wskazuje mi drogę do niej
zaledwie jej spokojny sen
okna zarastają kamieniem
przybywa pajęczyny na drzewach wokół domu
mam jakąś taką nadzieję i wiarę jakąś
mam podczas wieczornej kontemplacji krótkie obfite wizje
drepcze mały człowiek, drepcze do mnie niezdarny człowiek
jasna linia z lewej na prawo, przesunięcie dźwięku z góry w skos w dół
puszcza miłości jak gdyby odwieczna nie jest tą samą, co obecna
lecz ja wierzę w nią stojąc na kopcu młodości i spoglądającą ku śmierci
ja wierzę w kłębiącą się zieleń wolności wśród wieżowców strachu
ona i ono krzyczą radośnie skacząc z wersalki na stokrotki i fiołki
sen unosi radio, sen unosi światło, sen unosi ich oboje
czołgam się w cieniu jej rzęsy do linii drzew i zarośli
pocałunku nadziei
>>>
DSCN5444df
*Idziemy z ludźmi na nocną zmianę*
Tędy idziemy do ludzi
skądże znowu
na ten wieczór
 pełno niezadowolenia
gawęda na całą noc
skromne a wręcz nędzne szaty
samotne spacery nocą
ludzie niechcący klepią biedę
zesłani na wyspy szczęścia
nie widać nawet kominów
potworne serca za chmurami
zbliżamy się do wiedzy bez świec
zasłony ciężkie haftowane
ukuty spisek na żużlowej drodze
lepkie wspomnienia na wysokości podniebienia
idziemy z ludźmi na nocną zmianę
według dzisiejszego zegara lekko spłyną sekundy
wzbiera powódź tak jak przed każdą rewolucją
wypinamy piersi po hiszpańskie odznaczenia
nikt nie strzela, nikt nie strzela do bociana
słychać odgłos przejeżdżającego autobusu
wypełnionego ludźmi
autobus wpada do rzeki na końcu drogi
zabawny ssak leży w kałuży księżyca
znów zasłabł ten, co obserwował krzywe linie
w poświacie boskiej
człowieka cień na każdej ścianie bloków
miasto tonie w mroku
pogrzeb posuwa się o północy
skrajem cmentarza zdąża do kościoła
za chmurami
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wrażliwy mężczyzna *
Jaki z niego wrażliwy mężczyzna
już jako dziecko był taki
był przez krótki okres zakonnikiem
ale cóż, później odszedł od ołtarza
przystał do rewolucjonistów
miał w oczach krzywdę robotników
wcale nie chciał z początku rozlewać krwi
zjadł lody, lody fruwające w kosmosie
zanim ocenił ich smak
wytrysnęły z nich długie gąsienice motyli
popatrzcie nie może przełknąć tego bogactwa
jak się czujesz patrząc na walkę idioty
samotna noc po białym rozdrażnieniu
rzeka płynie ze wschodu, chciałbyś przedrzeć się
wśród trupów do źródła
wiesz że to niemożliwe
nie ostygnie ziemia ani serce
dopóki konwulsja nie rozszarpie tkanki czarnej
jezioro wypluwa wspomnienie, cierpienie, lewiatana
drzewa z lasu zderzyły się w kosmosie
drzewa z morza stuknęły o siebie sękami
wieża w tobie największa na świecie
szkoda, że nie możesz tego ścierpieć
jesz małżę, chociaż w ustach krew, rana
zjadłbyś i jej wrażliwość
by stać się wrażliwym rewolucjonistą
w oczach masz ból
stajesz się powoli zakonnikiem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Dźwigaj swoją głowę*
Ciężar sumienia jest wielki
gdy boli cię głowa myślisz, że to ono
stuka gdzieś w zamkniętych strefach zimna
pod skórą i trochę głębiej
zamykasz oczy słyszysz krzyk gęsi
Kurczy się twoje ciało, boleść jest wszechwładna
zamykasz swoją przeszłość we wstydzie
jak jabłko dojrzałe na gałęzi drzewa
twój mózg zaczyna się kołysać
Masz swój ekran w oczach, w szyszynce, w przeskoku iskry
oddala się w kosmos, lecz nie pokazuje ci nic
nic prócz zwariowanych zabaw z dzieciństwa
reszta umyka zbyt szybko by zasłużyć na szacunek
Lament nad rzeką nie nazwaną jeszcze
konie lub koty płynące korytem w roztopionym żeliwie
lament nad rzeką wyłaniającą się z chmur
plakaty zniszczone w nadbrzeżnych szuwarach
śmierć ukryta głęboko we śnie
sen zanurzony w świadomości
świadomość tkwiąca głęboko w mózgu
Mózg, jako temat opowieści sprzed miliardów lat
zegar stymuluje dwie rzeczy: strach i nadzieję
i to przychodzi jedno po drugim
dźwigaj swoją głowę, dźwigaj cierpienie
przepaść dobroci głęboka tak samo jak ból
co ci zależy i tak jesteś straceńcem
skacz nawet w to żeliwo
>>>
DSCN4254a
* Moje serce wystarczy na opus magnum  *
Moje serce wystarczy jeszcze na wiele, wiele lat
pojemność mojego domu jest prawie nieograniczona
kubatura życia w ogóle nie do zatrucia
jasne wierzby grają country musik na gitarach dobro
słońce dla braci i sióstr świeci, więc wszystko gra
moje serce wystarczy na opus magnum
przyszli wypełnić je cynizmem,
przyszli wypełnić je kłamstwami
zataiłem przed nimi prawdziwe zamiary
znów przyczaiłem się jak za dawnych lat
opłakałem poręcz mostu, rzuciłem listek do rzeki
zebrałem myśli, oni wciąż wracają i wracają
nie uwierzyłem i nie uwierzę
w miny kwaśne na życie całe
tym bardziej teraz, kroplo dżdżu, jakżeś potrzebna
numizmat leży na szybie na łasze wiślanej
to ja zagubiony przez Krzyżowców z Sandomierza
spada mewa z chmur, nie, nie, nie przejdą
szyba pęka
będę jechał, jechał, jechał nowym samochodem
do nowego domu w Zawichoście
zegar stanie, kopa siana spłonie,
za górą wskrzeszę diament
serce rośnie samą tylko pulsacją
wychodzą goście spoceni, nie masz chwili zieleni
a wierzysz
malowanie farbami czasu staje się mniej skomplikowane
wiem, w tej dziurce jest skołowana mysz
drżą ręce, rosną ręce, przemiana następuje
cynizm nie ustępuje, mina kwaśnieje, wokół mina kwaśnieje
za łagodny jestem dla słodkich nagietek dzisiaj
gorzknieję w wymysłach lotnych
bij głupszego, wal go witką wierzbową – woła rozum
towarowy pociąg zajechał pod pałac namiestnika
towarowy pociąg zmieścił się cały w tunelu duszy
skomplikowany poród stanu ducha
serce wyjechało na słoneczną nizinę polską
ciągnąc czterdzieści wagonów szarego rozumu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Literki po makiwary *
Jakże stęchłe zeszyty przy lampie
kochasz, że ślimaki i makiwary?
lufy na dół potem koleś kogoś wyprowadza
jego skarpetki, nienawiść ta sama do tych samych
Lukrecja idzie alejką w ogrodzie cyprysowym
podjeżdża kwadryga i wysiada z niej Pogromca Słowian
otwierają się bramy na arenę wypada biznesmen
kwitną kwiaty, ale nie jest ich zbyt wiele
chociaż chcą nie są w stanie stworzyć
niczego, co przypominałoby łąkę
drży ręka Hortensji, drży ręka w sławojce
jakże stęchłe książki na ekranie
kurczy się arena
pozostają na niej mrówki
jak literki po makiwary
>>>
DSCN1199d
* Figurka z brązu  *
Jesteś Finem kolego
jeszcze nie wiesz, że jesteś Finem
ja pierwszy zawiadamiam o tym twój mózg
ty jeszcze o tym nie wiesz
jawne są chwile poniżeń
tragiczne są chwile odłożonej tortury
Komiak jak Malaj jedzie rykszą, ryba płynie rzeką
kocham ciebie sercem całym
– na makatce
Lelum Polelum – na kromce chleba
kiedyś pajęczyna ratowała życie
topiła się kobieta, nie Finka
kawałek antracytu u podnóża góry
swędzi przegroda w nosie
gęsi znów pod murami a na murach
Finowie
przeciwnicy badają opinię publiczną
ja szukam przyjaciół i brodu
poniechaj zemsty Hamlecie z Danii
jawnogrzesznica rozpuściła włosy
udano się do kościoła
przy księdzu stoi plotkarz, na nim dudy i gęśle
jeżeli nie chcesz być Finem zapłacz nad ludową Brzezinką
w Galicji Austriaków
nasza wieś spokojna kręci powrósła
kwaśne mleko, zapadłe w pamięć bociany i prochy
bocian odwraca się tyłem
kle, kle, coś leci, my lecimy w kurhany
wtedy właśnie Fin czeka na zimę
po niewczasie teatr spłonął
teatr wojny Estów
wyczytano nazwisko, zakrzyknęli zboczeńcy –
kochać, kochać, kochaś
Samojed ma na pieńku z twoim wspomnieniem
burzenie jest czarnym bocianem w Druskiennikach
są nazwiska pełne dreszczu, pełne Junga i Freuda
nos jak rynna, dogorywa szczur na środku ulicy
mówię o tym, słyszę o tym
bardzo dojrzałe ptaki spadają z drzew jak larwy
ojciec dojrzewa do syna, syn dojrzewa do matki
zakołysały się łany traw od horyzontu po horyzont
Ungarzy przekroczyli Karpaty
zemleć ściśnięte słowa, stworzyć nowy język
w zgiełku racja, jabłko, ptaki, ptak
kochają ciebie, ale jako Fina, ja ci to mówię
wychodź, że z tej piwnicy, uważaj na strop, uważaj na głowę
w której masz jakie takie poglądy
źdźbła zbliżają się do siebie jak falanga do jazdy
oni plwają na masy, plwają na ulicach, plwają na uroczyska
nie mszczę się na maluchu, oni są zawsze w mniejszości
ty wysiadasz z auta w korku, biegniesz ulicą do mnie
krzyczysz cały czas uraaa
po chwili uderzasz mnie w twarz, umieram natychmiast
wzrasta kwiat, rośnie, rośnie aż do nieba
łopocą flagi, kury bez piór, krew lepi się do asfaltu
z czerwoną brodą, jako Fin nachylasz się nad moim ciałem
w agonii
nie, nie będziesz deptał tym razem, boisz się
mojej figurki z brązu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zwędzić coś*
Zdałoby się trochę słońca
Janosik siedzi na kominie
cały czarny
sadza wali, wali i wali z komina
zdałoby się trochę światła – tako rzecze
czarny most, pod mostem butelka,
żołnierzyk z jedną nogą, szczury cztery z dwoma
Janosik już nie siedzi w fotelu w podartym szlafroku
na kominie
Janosik już wisi sobie półnagi
na haku
szuwary telewizyjne, telewizor płynie w rzece
kołczan nocy zapchany gwiazdami
pieniądze świecą na niebie
czarne ściany robotniczego miasta jak strzały zatrute
ktoś skulony je margarynę za garażem
czekając na Janosika
statek spacerowy wyprzedza telewizor
ktoś kładzie rękę na szynie
potem głowę
serce nad brzegiem czeka jeszcze na oddech
komin pada razem z ciemnościami imperium
ludzie chodzą, deszcz pada, ludzie wspominają
dobre czasy upodlenia z wędzonką
modlą się do Janosika
Janosik już wisi i wszystko na to wskazuje
że jest martwym symbolem
ktoś wędzi węgorza elektrycznego
w wieczornych szuwarach propagandy
 
* Zwędzić los*
Zdałoby się trochę słońca… nadziei
Janosik siedzi na kominie cały czarny
sadza wali, wali i wali www komina
zdałoby się trochę światła – tako rzecze
czarny most, pod mostem butelka po czymś mocniejszym
żołnierzyk z jedną nogą, szczury cztery z dwoma
Janosik już nie siedzi w fotelu w podartym szlafroku
na kominie
Janosik już wisi sobie półnagi na haku
szuwary telewizyjne, telewizor płynie w rzece ścieku
kołczan nocy zapchany gwiazdami samymi
pieniądze świecą na niebie jak strzały zapalające
czarne ściany stołecznego miasta i cienie jak strzały zatrute
ktoś skulony je margarynę z chlebem za garażem
czekając na Janosika
statek spacerowy Bajka wyprzedza telewizor Rubin
ktoś kładzie rękę na szynie, a potem głowę
serce nad brzegiem czeka jeszcze na oddech
komin partii pada razem z ciemnościami imperium
ludzie chodzą, deszcz pada, ludzie wspominają
dobre czasy upodlenia z wędzonką w portfelach
postmoderniści modlą się do Janosika
Janosik już wisi i wszystko na to wskazuje,
że jest martwym symbolem nadziei gawiedzi
ktoś wędzi węgorza elektrycznego
ze szlamu wyłowionego
w wieczornych szuwarach zielonej propagandy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* To jeszcze nie kataklizm*
Zamążpójście przeciwnika to jeszcze nie kataklizm
wydziobano katolikowi oczy w urzędzie stanu cywilnego
wyłączono na chwilę rozum w Polsce
trzy kilogramy marchwi wrzucono do urn
Zarzynanie cietrzewi to jeszcze nie kataklizm
prawicowy zakrystian jest ostatnią osobą
kultywującą tradycje narodowe
wyłączono rozum, pozostał uśmiech młodego socjalisty
Jarzębina zwisa jak kiść winogron
lecz nie będzie z niej wina
kalesony zwisają na marszałku
ale nie będzie z niego mężczyzny
Zarzynanie karpi złocistych to jeszcze nie kataklizm
cios w stos kart kredytowych,
zbiegły naprawiacz chce powrócić
Jezus puka do drzwi,
niektórzy katolicy przebrani za Dziadków Mrozów
udają, że niczego nie słyszą, myszkując pod choinkami
chleb wzywa pracę, praca sprawiedliwość,
sprawiedliwość wzywa towarzyszy z niższych pięter
towarzysze z niższych pięter klnąc na kler i Solidarność
idą z torbami na Betlejem
Zarzynanie Polski to jeszcze nie kataklizm
>>>
DSCN5433c
* Na dnie Morza Białego *
Przemieściłem się w kierunku swoich słabości
na lodowcu wielkim jak kontynent
przepełzłem na Półwysep Kola
zapaliłem papierosa, czarny dym wypełnił płuca
smród rozszedł się wokół
ani przez chwilę nie poczułem ciepła
żarówka zakołysała się nad Syberią
ziemianka zatrzęsła się
Podano kergulenę za lasem, wszyscy tam pobiegli
nogi akurat mnie odmówiły posłuszeństwa
przemieściłem się znów w kierunku nienawiści
popadłem w nią na amen na chwilę
wezbrała we mnie gorzka fala
prawda pobita, zgwałcona stanęła przed mną
Stolica morderców gdzieś na północy, za kołem podbiegunowym
przywołała mnie na plac defilad
kartka upadła na podłogę
góra zawisła nad Atlantykiem
zawyły maszerujące demony Rosji
rozglądam się za strzelbą a jestem już w Murmańsku
rozglądam się za różańcem a jestem już na barce 
rozglądam się za miłosierdziem a jestem już
w krasnym kraju na dnie Morza Białego
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Jest ciemna noc*
Jest ciemna noc
idę ulicą
jest ciemna noc
idę ulicą
jest ciemna noc
wchodzę w duszę świata
idę, idę
wchodzę do lasu
nie mogę opuścić tej ciemności
błagam samego siebie o wytrwałość
zapuszczam się w dżunglę niebezpieczną
nie ma mnie na ekranie
patrzę w tunel wojny
słyszę pomruki lewiatana –
szydzić, domorosły, skrzywiony
tunel Hitlera pod Krosnem
echo – wspomnienie, szpieg, olcha, całować stułę,
idę dalej,
jaśniej
jeszcze nie rozpoznaję konturów strachu
groch pęcznieje pod ziemią, wypuszcza pęd jak ząb
wyjście z tunelu przed świtem
przecież to kanał na Starówce
ścieki nie płyną, suchy kanał
słychać nadjeżdżający tramwaj
wczorajszy strach zatrzymuje się zamiast tramwaju
wysiada teczkarz w peruce i perukasz z teczką
motorniczy to anioł
śmierdzi nieświeża ryba smażona na szynach
idę, idę
wychodzę z kanału nad brzegiem rzeki
szarzeje noc i zmienia się w świt
obcy kraj zmienia się w kraj matki
sowa czeka na mnie na kolumnie
rzucam się do rzeki, w jej chłodny nurt
płynę powoli w ubraniu
płynę ku fabrykom na drugim brzegu
ceglane mury pokryte sadzą są moim celem
dzieci na nabrzeżu z bali
kończy się noc, słabnę zziębnięty, lecz dopływam do celu
ociekający wodą wchodzę w robotniczą dzielnicę
sam skręcam za róg
sam przechodzę przez ulicę praczek
szyny tramwajowe srebrzą się jak mydliny
wchodzę po drewnianych schodach na pierwsze piętro
wchodzę do mieszkania
siadam przed telewizorem czarno-białym
za oknem świt
cichną odgłosy powstania
dolatuje delikatny pogłos silników i stukot gąsienic
nadjeżdżają sowieckie czołgi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Cóż można zrobić*
Cóż można zrobić z całkowicie polskim mózgiem?
czy można na przykład z trzynastu miliardów komórek
tworzących w sumie galaretowatą piłkę
uczynić wykałaczkę na tyle twardą
aby mogła się zdecydowanie wsunąć w dziurę w zębie?
Cóż można zrobić z całkowicie polskim sercem?
czy można z wypełnionego krwią ludzkiego strzępu
uczynić bagnet niezłomny tak długi, żeby można nim było
pogrzebać w księżycowym gruncie?
Cóż można zrobić z całkowicie polską duszą?
czy można ją zawrócić z Drogi Mlecznej?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Litwor*
Jednym z elementów nadziei jest zielony litwor,
gdyby czajnik nie zagwizdał to by słońce nie wzeszło
i lud by nie zatańczył
Jednym z elementów wyposażenia policjanta jest pogląd,
gdy kiedyś zdrzemnąłem się nad brzegiem jeziora
czarny kaczor usiadł mi na kolanach a witka wierzbowa
potrącona przez wiatr smagnęła mnie w kark
to był powód załamania
wtedy zobaczyłem litwor nad brzegiem
zdjąłem mundur, odpiąłem kaburę i medale
zatańczyłem wśród ludzi-ptaków
brzask zmienił myśli w słońca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Za okruchem*
W okruchu bułki, suchym jak tylko może być okruch
leżący podczas upałów na chodniku, dostrzegłem
całą literaturę Europy oraz sny Europejczyków
sam nie wiem jak mi to się udało
Podniosłem okruch z chodnika obróciłem go do światła
ujmując pomiędzy kciuk a palec wskazujący,
ścisnąłem tak, że aż wbił mi się w miękką skórę,
jego struktura wewnętrzna zwróciła się przeciw mnie
jak grań górska wielka była jego mączna trwałość
Okruch przeniknął do mojego ciała i począł w nim
wędrówkę jak dusza we śnie, jak głębinowa ryba
przez światy podwodnych koszmarów
Wewnętrzne arterie przepuszczając go informowały
mnie o jego bytności cichym szeptem bólu
za okruchem posuwały się w głąb mnie betonowe
płyty chodnika, kiosk Ruchu, przejeżdżający tramwaj
niszczące spojrzenia zza szyby zielonego auta,
i wściekła myśl o starciu mnie na prochu, jaka zrodziła się
w umyśle mojego wroga, wroga Europy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Łzawe terminy*
Skumulowane ładunki komercyjne
łzawe terminy bez skojarzeń
lewe buty na stopy
rozkołysane mniszki zrywające łabędzie
ledwo żywe rybiki na lampach
tatuaże na dziobach kormoranów
łodzie na poligonach największych
płynące linie na wzgórzach
zgromadzone chmury na placach
stolice zamknięte w kraterach
łzawe tereny skoczni
kamuflaż planów niecodziennych
patrzenie przez szybę wystawową w niedzielę
rzucanie kamieniami w przyszłości
zwisające szyszki dla draki
węże kolorowe w mieszkaniach
stawy na głowach w ramach na kanwach
spadające z rzęs cukierki
łzawe wspomnienia nad wielkimi wodami
głębia bagna czerwonego nieprzejednanego
łzawe terminy wieczornych niewybaczeń
głębia sumienia zapomnianego na jakiś czas
grudniowe dni corocznych terminów
łzawe oczy dzięciołów w czołgach
komnaty błędnych rycerzy w tunikach
łzawe bariery mostów aniołów
ciemnota terminowa partii nieodległej
>>>
DSCN1255f
* Teoria cnoty *
Kiedy zacznie padać deszcz?
pytasz swojej skalanej cnoty
cnota nie boi się nawet blasku gwiazd
z marzeń droga staje w kwiatach
olśniła miłość wielkie twarze
jakże możesz patrzeć bez wzruszenia
na skapywanie słońca z dźwięków
jakże możesz patrzeć i nie ruszać
do tańca
deszcz bogów azteckich już nie czeka na krew
jest kamieniem, labiryntem
jest początkiem zapomnianym wyuzdania
Kiedy deszcz zmyje dzisiejsze wyuzdanie?
z wierzb wyzierają podziękowania
po powierzchni złota ślizga się wodny pająk
Mamy teorie słońc,
mamy teorie kpin,
mamy teorie nienawiści
nie mamy teorii cnoty
>>>
 DSCN0498g
* Ani anioł *
Na pozór wydawać by się mogło,
że w Izraelu należy szukać gór, jaskiń lub kawałków pustyni,
które zmieniły się w komórki nerwowe kosmitów
lub odwrotnie
a jest chyba odwrotnie
Nie wiesz nawet jak wysoko sobie cenię piasek
w głowie a nie ten w głębokiej studni
ja tam nie chowam światła, lecz chronić go
muszę przed wiatrem
ledwo, co wicher przeleci przez głowę
a ja już wystawiam kosmodrom na zewnątrz
 i to nie moja wina, że nikt tego nie dostrzega
Wcale nie grzeszą pychą skorpiony z Libii
wcale nie są zagrożeniem papirusy z Egiptu
kumkanie żab pod tuniką
to nie dowód, że zaraz wyleje Eufrat
Na gwałt wezwano niebieski rydwan,
który zjawił się pośród błyskawic i grzmotów
wsiadł do niego ktoś inny a ja miałem taką na to ochotę
z ziemi podziwiałem jak zmieniał się w ptaka
odszedłem na Północ, gdy odleciał na Zachód
Kolego – powiedzże mojemu Hammurabiemu, że nie
jestem winien temu, iż Lew pozostał na niebie
mam niejasne przeczucia, że nienawiść wcale
nie leży do dziś na dnie morza
przeczołgałem się na Północ, pokochałem inne miejsce
palec skierowany w górę jest teraz moim symbolem
nie szukam suchości w gardle, po przepłynięciu
morza, wysuszeniu papirusu, odkorkowaniu butelki,
zorganizowaniu krótkich szkoleń z zakresu zastosowania pieniędzy
Z żoną leśniczką miłą wybudowałem chatę na polanie
pierwotnie cięciwy zastępowały mi oszczepy
lecz dziś mam taką samą armię Tysiącletnich Sokołów
i gotowych na wszystko aniołów
co chcą polować ze mną bez broni
nienawiść dalej czuwa w środku wioski,
a nie na skraju lasu, gdyż drzewa wymierają latem
zimą odrastają i zielenią się bym mógł dowieść,
że nie jestem już w Izraelu pełnym paradoksów
Opanowałem sztukę rzeźbienia w górach, malowania ścian w jaskiniach,
lepienia garnków w deltach, pisania w pałacach,
śpiewania na pustyniach, kiedyś żyznego półksiężyca
mogę robić to wszystko dziś, czego nauczyłem się czołgając
nie podniosę głosu, oczu i ręki na Boga jak Jakub
nie podniosę nawet komórki mózgowej na Europę
ani jej anioła
ani mój anioł
>>>
DSCN0510aa
* Tłamsić w sobie *
Zdziwienie  mnie ogarnęło skutkiem czego
otworzyłem oczy bardzo ale to bardzo szeroko
kaganiec zsunął mi się na koniec nosa
zmarszczki pokryły nos
żona zasnęła widząc co się ze mną dzieje
nawet sobie nie wyobrażacie jak daleko posunęła się
w namawianiu mnie przez sen do porzucenia rocka
uciekałem w jałowce rytmu by nie słuchać jej wezwań
dobra z niej dziewczyna, dba o moje zdrowie psychiczne
i częściowo fizyczne w kagańcu oświecenia
nie pozostaje obojętna widząc przez sekundy
pentagram w moich oczach
nie wie, że pentagram to odpustowo-jarmarczny
zdziwienie ogarnęło mnie,
już doszło do tego, że o psychodeliczne eksperymenty
pytam się samego siebie
siedzącego gdzieś na ławce w jakimś węgierskim mieście
popatrzeć na dziewczynę i zachwycić się to jeszcze nie
znaczy narkotyzować się lub kaszleć nad ranem opiłkami
w letnich trawach kładąc się z lupą na świerszcze
zrywać z ludźmi na zawsze
po powiększeniu własnego bólu nie ma miejsca na ludzi
po powiększeniu własnej jaźni nie ma miejsca na ludzi
po powiększeniu pochodu pierwszomajowego
nie ma miejsca na własną dróżkę
po powiększeniu własnej niedyspozycji
skorzystałem tylko z kwadratury i obojnactwa samotności
spokojny to przecież rytm i nawet tego mi nie wolno
– restrykcje zdrowotne jałowcach
tłamsić tylko mogę w sobie, co? nikiel, stal? cywilizację?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Co tam śluzy*
Co tam śluzy
trzeba spławiać koszule
lepiej jest jeść co prawda
lepiej jest pić co prawda
boli głowa o przodownice na śluzie
cement wysypał się do rzeki
podziękował śluzowy za pieniądze
trzeba spławiać te szmaty do Gdańska
akurat jeziora wyschną, akurat
zanim urodzisz kapelę podrap się w dziąsło
zakładasz szkoły w wannach z korkami
zakładasz akademie w lepszych czasach
twoje kroki słychać na bruku, odchodzisz
ciemne są fatałaszki na dnie jak kreacje zjaw
za bardzo się rozpłakałeś, za bardzo zbladłeś
kierownicze dudnienie załamało się na uszach
ptaki czarne mściły się na chmurach morskich
legwany szare dreptały w twoim śnie wodnym
łzy porwały w swój wir tęsknoty jak dni
łzy zmoczyły śluzy
kaniony niespotykane w tych stronach
otworzyły się tworząc nowe kanały
jakiś człowiek stanął na brzegu
jakaś wróżka popatrzyła  na wyspę
kawalkada kioskarzy poruszała się pod prąd
z gołymi torsami
koszule spłynęły na śluzy
>>>
DSCN8187a
* Mam tremę *
Mam małą tremę
dziś wieczorem
kolega wyfrunął z gniazda
zanim dopełnił się czas
gladiatorzy pozabijali się
a zwierzęta opadły ich trupy
jest taka skała z której startują
w niebo nadzy ludzie i to bez silników
mam tremę przed tym spotkaniem
dziewczyna poszła po jaja
wtedy pokrzyczał, pokrzyczał
i zatkał majonezem
jedyne wyjście na arenę
dzwony rozkołysały się
na czerwonym niebie
mam cię naciągnąć na serwetkę
i nie wiem jak to zrobić
trochę się denerwuję
trę mały palec kciukiem
ale zrobię to dziś wieczorem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Przy judaszu *
Skamieniałem ze strachu przed złością
złość przykucnęła na klatce schodowej pod moimi drzwiami
wprost na wycieraczce
coś buchnęło, coś wisiało w powietrzu i coś zapowiadało się
na zewnątrz
od palców czerwieniałem po oczy
od ogniska domowego po iskry
od sąsiada po myśli
ale, od których?
od twórcy jaskiń zakupię cały nakład strachu
modlę się o miłość jak posąg z kamiennym nosem
przy judaszu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 * Nie doczekacie*
Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam
nie doczekacie się Oleksandra na koniu
mamuty przejdą z wiosny do jesieni
mamuty przejdą z Syberii na Alaskę
a wy nie doczekacie Oleksandra na karym koniu
kamień idzie z lekka kuśtykając,
przemierza Góry Pieprzowe,
wlecze się środkiem doliny Wisły
kamień zaprogramowany na wydmę się wdrapuje
my go nie zbudzimy, my go nie zbudzimy
jak się zbudzi to nas zje, jak się zbudzi to będzie sensacja
a kiedyż to, a kiedyż zwolniłeś się ostatnio
z basenu żeby podziwiać Oleksandra
jam jamnika sprzedał żeby kupić telewizor
przed wystąpieniem biedaka w Sejmie
skoro dał tak do wiwatu, skoro odpadły mu łupiny
to niech zjeżdża w dół, to niech zjeżdża na nartach
patrząc szeroko jak to tacy jak on
od Kasprowego po Liptowski Mikulasz
zaprawdę powiadam wam, nie było lepszego
od niego wtedy na tej kupie żwiru
a może to było wysypisko, a może
patrzyłem na jego łeb raz łysy, raz nie
gdy mnie mijał bezkonnie
ledwo podniosłem widelec do ust
a już zajrzał mi w kaszę, nie dałem mu jednak
napluć, napluł więc w Kościół dyskretnie
zza duszy wyjrzał żeby pochwalić swoją partię
z  duszy zrezygnował żeby
Nasza Partia mogła powrócić
na kasztance ze śniegu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Reset dnia*
Nogi pod stół, siedzenie na fotel
ręce na klawiaturę
brzuch wypnij, pierś wypnij
kawa w gardło
oko wykol, sumienie rozpal
rozum ukorz
nabierz powietrza, wyluzuj się
odsapnij, odsapnij
jadą tramwaje po ścierniskach
to Waszeci problemy, rzecze Twardowski
luzak, biegacz, stonoga
kawa bulgocze w brzuchu
jakieś serpentyny wiją się w głowie
plastry sklejają pękającą czaszkę
pierś faluje
idzie mól po fortepianie, gra miejscowy hitler
już wiesz –
Boże broń nas przed księżycowymi dążeniami do władzy
wewnątrz żyrandola czernieje krążek dziesięciogroszowy
drga ulica wisząca nad miastem
jedzie auto ośmiodrzwiowe z Belfegorem za kierownicą
jakże długa ta ulica, nie dojedzie do końca
powietrze nadyma pęcherzyki płucne wchodząc w szczeliny
odrywają się dachy wież pokryte blachą,
dachy pokryte papą zapadają się na strychy
dachy na niebie błyszczą, kurz opada na głowy
likwidacja poranków,
kiełkują ptaki, głowy z dziobami wychylają się
ze snów
już wiesz –
Boże broń nas przed snami o władzy
resetem dnia
 
*Reset dnia*
Nogi pod stół, siedzenie na fotel, ręce na klawiaturę
brzuch wciąg, pierś wypnij, kawa w gardło
oko wykol, sumienie rozpal, rozum ukorz
nabierz powietrza wolnego, wyluzuj się, odsapnij, odsapnij
jadą tramwaje po ścierniskach miast
to Waszeci problemy, tako rzecze Twardowski
luzak, biegacz, stonoga faktów
kawa bulgocze w brzuchu
jakieś serpentyny wiją się w głowie
plastry sklejają pękającą czaszkę
pierś faluje jak morze flag
idzie mól tanecznym krokiem po fortepianie
gra na bałałajce miejscowy hitler stanu
już wiesz –
Boże broń nas przed księżycowymi dążeniami do władzy
wewnątrz żyrandola czernieje krążek dziesięciogroszowy
drga ulica wisząca jak wstążka nad miastem
jedzie w dole auto ośmiodrzwiowe z Belfegorem za kierownicą
jakżeż długa ta rozpustna ulica, on nie dojedzie do końca
powietrze nadyma pęcherzyki płucne wchodząc w szczeliny
odrywają się dachy wież pokryte blachą,
dachy pokryte papą zapadają się na strychy
dachy cmentarzy na niebie błyszczą
kurz opada na głowy obce, likwidacja poranków poetów
kiełkują ptaki, głowy z dziobami wychylają się z dzikich snów
już wiesz –
Boże broń nas przed snami o władzy nad światem
reset dnia świętujesz
>>>
DSCN3514f
* Czysty sygnał *
Pomiędzy życiem a śmiercią
zbudowałeś swoją pajęczynę
swoje radary spiąłeś w jedną sieć
pomiędzy życiem a śmiercią
szukasz chwil bez ohydy
szukasz miłości nie pokrytej wymiocinami
żelazne drzewa chwieją się nad twoją rzeką
czekasz na pierwszy sygnał, czysty sygnał
patrzysz na zegary, monitory, wskaźniki
rozżarzone węgle spadają w nurt rzeki
czekasz na dźwięk, czysty dźwięk z serca
nasłuchujesz w ciszy nocy
pęcherzyki trującego gazu pękają na powierzchni rzeki
czekasz na słowo, pierwsze słowo pozbawione podtekstu
ręce poruszają się po pokrętłach urządzeń
wyrzeźbiona w skale twoja twarz przegląda się w rzece
czekasz na szepty dwóch aniołów z Mamre
patrzysz w niebo gwieździste, patrzysz prosto w twarz Boga
Bóg wysyła promień laserowy, który pędzi poprzez kosmos
dostrzegasz go jak wyplątuje się z gromad galaktyk
zanim dobiegnie do ciebie w tobie zrodzi się miłość
 
* Sygnał *
Pomiędzy życiem a śmiercią zbudowałeś swoją pajęczynę
swoje nieskazitelne radary spiąłeś w jedną sieć
tak, pomiędzy życiem a śmiercią szukasz chwil bez ohydy
szukasz miłości nie pokrytej wymiocinami świata
żelazne drzewa chwieją się nad twoją rzeką
czekasz na pierwszy sygnał, czysty sygnał z gwiazd
patrzysz na zegary, monitory, wskaźniki
rozżarzone węgle spadają w nurt rzeki białej i czerwonej
czekasz na dźwięk, czysty dźwięk z serca
nasłuchujesz w ciszy nocy
pęcherzyki trującego gazu pękają na powierzchni rzeki
czekasz na słowo, pierwsze słowo pozbawione podtekstu
ręce poruszają się po pokrętłach zbuntowanych urządzeń
wyrzeźbiona w skale twoja twarz przegląda się w rzece przełomu
czekasz na szepty dwóch aniołów z Mamre
patrzysz w niebo gwieździste, patrzysz prosto w twarz Boga
Bóg tylko tobie wysyła promień laserowy,
który pędzi poprzez kosmos jak jedna prosta myśl
dostrzegasz go jak wyplątuje się z gromad galaktyk
martwisz się czy w swojej nędznej pajęczynie zdołasz go zatrzymać?
zanim dobiegnie do ciebie w tobie i tak zrodzi się miłość
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Skamieniałości w naszych rodzinach*
Skamieniałości w naszych rodzinach
pozbierane perswazje i sprzeczki
naleciałości w naszych rodzinach
eksponowane dąsy i fajne bójki
drzewiej bywały kosy, drzewiej bywały kłonice
koła młyńskie rozbite na pół
jakiż przodek nazwał się wujem
jakaż przodkini nazwała się stachan
ledwo zagrają surmy już wszyscy lecą do uli
bartnicy?
Szumowiny w naszych rodzinach
na brzegu wiseł łajna krowie
targowice nie żydowskie, targowice nie ukraińskie
jakieś błędne koła nie rozbite w czasie powstania
Korony i jabłka zewnętrzne oznaki władzy
to w naszym domu nic warte bibeloty
zwada przed pielgrzymką
charakteryzuje linie życia
a te zmieniają się często w parabole
strach przed biedą i niewolą
truchła bocianów na kołach od wozu
koła od wozu na szczytach kościółków
bicze strzelają nad głowami
w ciszy modlitwa, w ciszy seriale
gęsi się lęgną w fordach
akapity najważniejsze
w modlitewnikach
jakiś przodek idzie za koniem, jakiś parobek niesie dwojaki
szczęk broni na plebanii, kromka chleba w trawie
bieganie po łąkach strachu, bieganie po podworcach pałacu
dęby rosną rosochate, pnie gniją po kradzieży drzewa
nie ma skrupułów w naszej rodzinie
dziadka wyniesiono do komory
zapomniano przenieść tam krzyż
krzyż upadł w pokrzywy
krzyż na mogile powstańca 
>>>
???????????????????????????????
* Jezus za obrazem *
Sam już nie wiem czy to dzień czy noc
Jezus ukrył się za obrazem
nie widzę krajobrazu w oknie i na obrazie
napisy kredą nabazgrane na chodniku
wydają się czarne jak nigdy
płonie krzyż na ścianie
włącza się nagle kuchenny robot
król jaskiń w mojej duszy wychodzi
na światło dzienne
sam nie wiem czy to starożytność
czy też futuryzm wieków?
modliłem się całe popołudnie
trzymając głowę w dłoniach
głowę owiniętą w koc
patrzyłem na Jezusa w myślach
on stał jak zwykle z raną w sercu
i uśmiechał się
syn wskoczył mi na plecy
przewrócił mnie na ziemię
Jezus odszedł z obrazu na swoją Golgotę
pozostałem sam, pozostałem samotny
zrzuciłem koc z siebie
popatrzyłem na syna
zachwyciłem się nim
czerń minionej gehenny pokryła krew
oczy zaszły mgłą
ból pozostał w jaskiniach
król zaczął zamurowywać wejścia do jaskiń
ktoś tam pozostał klęczący
plecami do wyjścia
>>>
?????????????????????????????
*  Ludzkie serca *
Ludzkie serca nie nadają się do transportu
bez opakowania są zbyt delikatne
Ludzkie serca nie nadają się do pokazywania w TV
ociekające krwią mogą przedstawiać straszny widok
Ludzkie serca nie nadają się do ekshumacji
najczęściej są przestrzelone i szybko się rozkładają
Ludzkie serca nie nadają się do wystrzeliwania w kosmos
eksplodują w stratosferze przedwcześnie
Ludzkie serca nie nadają się do konkursów
zdradzają rezultaty ustawione pod teściowe
Ludzkie serca nie nadają się do nominacji
utyskują na władze podczas uroczystości
Ludzkie serca nie nadają się do koszenia
najpierw pokładają się przed ostrzem a później powstają
Ludzkie serca nie nadają się do transplantacji
chociaż jest w nich życie, lecz nie ma miłości
>>>
??????????????????????
* Ona jeszcze jest twoim dzieckiem *
Ona siedzi na starej zdezelowanej kanapie
w krzakach za wodnym młynem Schnepsa
Jezusie, jesteś tak blisko
brudną chustkę zawiązała pod szyją
starą podartą torebkę położyła obok
wyjęła butelkę z winem
Jezusie, ona jeszcze jest twoim dzieckiem
słońce zaszło za częściowo zwalony mur
odsłonięty przez Piotra Kołodzieja
rozglądnęła się wokół szukając miejsca do spania
Jezusie, przyjdź do niej we śnie
nad ranem, gdy będzie zamarzać
>>>
DSCN3534e
* Czerwone hostie *
Ja sobie wyobrażam to tak:
– tablice postoją, postoją i przewrócą się
– tabernakulum zaświeci, na pewno zaświeci
– tomahawk-pocisk przeleci, przez scenę, przeleci
Mam na  myśli taką sytuację:
– tam w drewnianej szopie księżyc
   blady wschodzi
– tam dziewczyna śniada do moich
   ust się skrada
– tam na worku szarym czekam
   wynędzniały
Wtedy ty odpowiesz tak:
–  jejku, jejku otworzyli sklep
   a w nim hostie sprzedają
–  jejku, jejku hostie nie są białe
–  jejku hostie są czerwone,
och nie, nie to profanacja,
(chociaż) mówili, że
Chrystus był pierwszym komunistą
>>>
DSCN4467g
* O orły w Polsce *
Moje serce niespokojne
moje serce skacze jak pchła
rwie się do walki
            – o zamek Draculi w Transylwanii
            – z Amazonkami w Kapadocji
            – z samolotami pod Peczengą
            – z Czerwonymi o kościoły
            – ze Światłogrodem pod Wandeą
            – o orły w Polsce
>>>
DSCN0580f
* Na skórze wołowej *
Zanim poniechacie kota przeszłości popatrzcie w kamerę
ledwo, co zamieniłem przecinek na muchę a już odleciała
zagadnienie zasadnicze prawie jak malowanka
zapadł zmierzch nad cudzysłowem
wtedy ona wyciągnęła miecz i zrobiła – ciach
z pozoru to nie jest takie łatwe jak ulice
o zmierzchu powiedział jej – to już koniec
jakiś taki niecodzienny zwierzak
wynieś to drzewo – szepnął przez sen
akurat Kleopatra musiała wtedy zaatakować
podniósł tego grzyba i zaczął udawać las
no cóż, może i to jest dobre w puszczach, ale wiesz….
zewsząd zleciały się wrony a ja to wytrzymałem
pospolicie nazywa się berberys
długie brody czasem wyglądają jak śnieg
i cóż z tego, że spadał z wieży katedry
przecież modlitwa nie idzie w las
tam na krańcach złudzeń poznali się
miłość takich drobiazgów w niewoli jest zbędna
skrawek podkładki może się zawsze, ale to zawsze przydać
nie rezygnuj, więc jeżeli deszcz spadnie zbudujesz samochód
na pewno dostaniesz wolne nad morzem lub nie na pewno
tak się to waha, tak się to waha, tak się to waha
ciemne ściany wywołują wilka z lasu
przecież wino nie jest dla wszystkich
w poszarpanych ugorach mogą się kryć śmiało Murzyni lub Berberowie
wedle stawu przejeżdża na motocyklu rozerwany pociskiem wczoraj
ja nie wiem czy można tak siedzieć z założonymi rękami
przecież możesz zdjąć nogi ze stołu a nie czynisz tego
krewkie zagadnienia w tłumaczeniach nie wychodzą
znój jest kwiatem przyszłości a nie przecinkiem
można wziąć kaczki, ale można też ogary
stał nad swoim prądem morskim i zastanawiał się nad sobą
wystrzelił raz potem drugi i trzeci, spadł mu powojnik na głowę
zaczęło się od prześmiewców a skończyło na zakale
nurt był bystry porwał spacerowiczów – ja oniemiałem
ze skarpy stoczyły się lata wspomnień i dewocjonalia
lekarze uświęcali środki a dziewczynki skakały
otworzono skarbce i okazało się, że tam jest na tyle
z uwagi na te prognozy nie skoncentrowałem się na ichnich skojarzeniach
będą zawsze takie, nie martw się, zawsze takie
pewnego razu usłyszał spadochrony, choć to takie trudne
oczy świeciły w przekonaniach i w skargach
zwątp mi tylko, zwątp a zobaczysz, co ci zrobię
tułanie to nie takie znowu byle, co, trzeba tułać się dzieci
wejdź, skończ, co zacząłeś i nie mrucz, że cię gonią
zabawne są mrówki zwłaszcza na horyzontach
lapidarnie określić a potem równie lapidarnie skwitować
czemu lub dlaczego lub po coś przyszła lub z czym?
krwi – zawołał, stanął tylko po to, aby wyskoczyła w życiu pauza
kichnąć można czasem politycznie, ale nie można wysikać się nie politycznie
zrujnowana żaba weszła pod siodło, gdy koń zluzował
przyprawy popłynęły północnymi jeziorami – wyrzucone
zgaś światło – przerażony morderca rzekł – moje ordery widać
skurczykoń z niego a jaki nieśmiały a jaki zabawny
tak rączkami klaskała, biadoliła, parskała i odleciała
po nocy zszedł przewodnik do groty i zasnął
kule odważyły się przelecieć nad grobowcem milionów
zapaśnik kucnął i udał starożytnego satrapę w mieście baranów
nie chichraj się, cóż ci z tego przyjdzie, że się chichrasz
lewy kanał potrzebny barkom, prawy kanał wolności
machasz ręką płonącą jak za dawnych lat i cieszysz się
zabawa przechodzi w kadzenie a dni pokładają się z miesiącami
kino za ciasne pod ratuszami zamiast katowni
a jakże, mogę sobie spadać to sobie spadam
zapuść wąsy, zapuść je do rzeki, niech zwisną nad samym dnem
krupnik lizali pod zamkniętymi drzwiami i otworzono im
ja będę spławiał, mówiłem to już wielokrotnie
bicie się o klienta lub przeciwnika ma głęboki sens
ławy zajęte przez ławników i radnych
cmokanie na planie demokracji jest smutne jak pokrzywy
odwołaj się do narodu i do tych, co są samą rewolucją
zaszczuty człowiek – nie, przecież, że może być zaszczuty jeszcze bardziej
przylaszczki są przed sądem, akurat tu, lecz nic to zmienia
pikuje orzeł tak jak gdyby nie rozumiał prawdy o grawitacji
sum podpływa do źródła rzeki zatyka płetwą dziurkę
po coś te wołki pasała gęsiareczko, przecież to nie dla ciebie one
słońce już zaszło, słońce zagasło a gdy ja chciałem to mnie nie słuchało
plwaj na skorupę, podaj ręce biedakowi, pożegnaj odchodzącego przez ucho igielne
stymulowanie kobiet do polityki jest tak samo nudne jak oprawianie mężczyzn
pech chce, że ja też jestem kanarkiem jak wół w Odrzykoniu
lepiszcze mi wpadło do głowy i zrobiło swoje
kochajcie to, co złowicie nawet w centralnej Polsce
jest takie siedlisko dobra i zła gdzie kończy się nietolerancja
rzekłaś – stój że, kwiaciarzu, stój, bądź moim sumieniem – no i jestem
zapadła noc, psy się uśpiły, gwiazdy straciły cnoty, semafor się zaciął
w twoim śnie jest bardzo ale to bardzo dużo krawędzi
ławice gier prostych niewątpliwie przeszły obok nałogu
zapuszczaj więcierze kobieciarzu, tyle już masz doświadczeń i żeber
szkło jest podatne na choroby, nie każdy o tym wie
poczekajcie do czerwca, to nie przelewki, poczekajcie tylko
jakieś zestawy marzeń, szewc podał odnowione zestawy marzeń
na skórze spisane wołowej oprawionej przez Benedykta
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wierzba wysokogórska*
Sczezła wreszcie wierzba pochylona nad rzeką gór
wiecznie trwać przecież nie mogła
mam ja dziś swój mały intymny półświatek w wazonach bazi
ta wierzba tam rosła  nic nie robiąc sobie z kolei
z fotoamatorów gapiących się przez obiektywy na przełomy
a ja mam jeszcze w oczach ten jej ślad, ślad zrobiony korzeniem
pobiegłszy w usłużne kosodrzewiny, skrywszy się
pociągnąłem łyk wina z butelki, fe, co to za smak?
nie taki znów mały cmokałem z zadowolenia patrząc
na zachód słońca, który mnie dotyczył
a nawet krewni przez chwilę huśtali się
na giętkich gałęziach wierzby, mam tą świadomość,
że mogli wtedy spaść w szybkie efekty krynic
i byliby wtedy oniemiali z zachwytu widząc mnie
spokojnego na brzegu, niemyślącego być może
ale i niepalącego
wyskoczyłem z krzesełka i jak baletnica pobiegłem
świnić, kozić, percić, no, ale cóż tym razem mi się nie udało
gdyż stwierdziłem, że wierzba się wykopyrtnęła, to mnie zatkało
więc ponownie napiłem się wina, tfu, co za breja?
rozdarłszy koszulę popędziłem z wiatrem, zobaczyłem
ściany jak w Iranie lub Libanie, może Gruzji, zobaczyłem lasy takież
moje serce ciosało, moje serce obracało, ledwo koń wyskoczył
na skalną grań a ja byłem tam już z muzyką
gdy wierzba sczezła i doczekałem się rachunku sumienia
na wysokościach, popatrzyłem jakby mnich
na doliny różańcami czekające, klęczniki marzeń facetów
niedopitych aczkolwiek bardzo już zdecydowanych na świętość
i do tego jeszcze wyniesionych nad rzeki gór
do piękna bazi
>>>
DSCN3355c
* Dziewosłąb kosmicznego zła *
Kowaliow onegdaj dziewosłębił
bohaterski osaczony wracał na Ziemię z orbity
by dziewosłębić jak Archanioł
napisał książkę o ucieczkach z gułagów w chmury
wtedy go nazwali Gagarinem tysiąclecia
nie doczekał rocznicy bo go sprzątnęło KGB
pod biały dywan
leciwa Lenina leniwa rzeka wylała na pustyni
krakaniem wezwał ludzi ptak srebrny
przyszli i nadziwić się nie mogli
jak bardzo się rozlała po pustyni
przyszli z pustymi rękami, raziło ich słońce
śmierć morza zeswatana ze śmiercią pustyni
zatroskany mamut tonący w smole wieków
i oto ktoś zaszczuty przez szakale przyrody
to biedny Beria kawaler czarnych wołg i zamurowań
odmawia wszystkiego, czyżby był ochrzczony
cmoka szyszka jak Chruszczow, czy coś takiego
w lesie jodłowym słychać cmokanie
niedźwiedzie drapią korę drzew żeby
dowiedzieć się skąd ten odgłos pochodzi
spada satelita zepsuty jakby bezużyteczny
jak ślina spada w dół wprost pod nogi Berii
to dziewosłąb kosmicznego zła
konnica-wszawica cwałuje w kierunku jeziora Bajkał
szkielety wychodzą ze statków kosmicznych
szkielety wychodzą z ukrytych w tajdze miast
taki jest tego skutek 
>>>
DSCN3006d
*Za mną riebiata *
Za mną riebiata
krzewinka jest krwią
zgadzam się na klęczniki
gdzie ten Kierbedź na chrzczonym winie
Za mną riebiata
zgładziłem znanego aktora
we mnie sen, we mnie katusze
kosztowałem masztów i  porodów
Za mną riebiata
mydło z generacji i mydło z cywilizacji
zaczadział szef bezpieki
kochany stary czarny lud
Za mną riebiata
noże poszły w kierunku sadowego okręgu
na przedmieściach rozgrzebanych śmietnisk
kursuje ostatni autobus
lepszy każdy zgred od zrzucającego gwiazdy
Za mną riebiata
spada ryba, plecy dotykają, lekko
zapada się potańcówka
stoik na wzgórzu, na skraju lasu
szkło przed oczami pastucha
Za mną riebiata
klął szczeniak i podupadał na zdrowiu
skradzione mniemania, skradzione kręciołki
zaproście mnie do pocałunku
skrzywiony towarzysz dębu
Za mną riebiata
skoro nie ma samochodu pójdziemy pieszo
do Wojwodiny a może i dalej
popatrzcie ludzie leci Nikifor
struchlałe rzeźby w dłoniach
kwiatki na poligonach
czekałem na majątek otrzymałem psa
zaszczekał ten pies wściekły nie tak bardzo
ale za to głupi
na widok wschodu słońca
słońce będzie zawsze jak krew
riebiata
>>>
DSCN5112 (4)d
* Misie *
Zerwałem kaptur misiowi
skamlał o coś, ale nie miałem litości
sikał potem zły pod sosną
latoś dziewięć panien robiło to samo
w tym lesie
nie wiedziały jak a jednak sikały
pod lasem wchodziły w gęstwinę wilczą
na chwilkę
zapadał zmrok nad czubami drzew
gdy dzika świnia wydała okrzyk –
rozwiążcie chlew dajcie szansę wszystkim świniom
ja odżegnałem się
Kaptur rzuciłem na łóżko zapierzynione
i sam na niego, hop
wziąłem po chwili Biblię w dłoń
odetchnąłem po południu
by zebrać się skoro, zebrać się wraz
odkryć to, co pod poszyciem
zacząć od jaj
pogładzić misie w miastach
i wszystko bezkapturowe
>>>
DSCN5151 (3)g
* Rządzą *
Na ulicy jest nijako
rządzą bile
na ulicy jest bezpłciowo
kierują bile
na ulicy jest wulgarnie
zapraszają bile
na ulicy jest jeszcze pusto
nie ma chętnych ludzi
pod grzybkiem
z kijami
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zapada zmierzch *
Zapada zmierzch, sombrero rzuca ostatni cień
moja żona łuska ryż na balkonie
moja gitara brzdąka sama za murem
Zapada zmierzch, koń niecierpliwie zamiata ogonem
on chce do stajni a ja nie
moje zakurzone spodnie, moje zakurzone obcasy
moja piosenka nuci się bez papierosa
Zapada zmierzch, ulicą wracają zmęczeni ludzie
wracają z pierwszomajowego pochodu jaki odbył się
jeszcze w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym
to zmierzch bogów tych ludzi
jak wesoła piosenka na dobranoc
 
* Zapada zmierzch w 1984tym*
Zapada zmierzch, sombrero rzuca ostatni cień
moja żona łuska ryż na balkonie
moja gitara brzdąka sama za murami naszego getta
Zapada zmierzch, koń niecierpliwie zamiata ogonem
on chce do stajni a ja nie
moje zakurzone spodnie, moje zakurzone obcasy
moja piosenka nuci się sama, bez papierosa
ja gringo socjalizmu zwieszam głowę siedząc oparty o ścianę
Zapada zmierzch, ulicą do domów wracają zmęczeni ludzie
wracają z pierwszomajowego pochodu jaki odbył się
w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym
oto nadciąga zmierzch brodatych bogów tych poirytowanych ludzi
a wesoła piosenka na dobranoc przeskakuje mury
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* To zasługa rewolucji *
Martwa cisza to zasługa rewolucji
rewolucja to zasługa pychy
lepiej polecieć gdzie pieprz rośnie
i przywieźć stamtąd korzenie ziemniaka
niż kawki grzebać w ziemi
Dzwoniąca cisza to zasługa Kościoła
który stawiał zbyt długo opór
ledwo z karczm wyrzucono Żydów
a już wszystkie dzieci poczęły
wypluwać gumy z ust by mówić
Patronująca cisza w oczach jest kosmodromem
dominacja ekstazy nad Niemnem i Prutem
poleciały bociany w radioaktywne chmury
musimy sobie pomagać
my przeciwnicy rewolucji
skończ gumę, przestań rozstrzeliwać
tańcz, w rytmie techno
przemów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Prześcieradło grzechu*
Rozścieliłem prześcieradło grzechu
na placu gdzie mrok dopadał miasto
na kamiennych płytach przyszłości
ułożyłem puste butelki i zwaliłem tobół ciała
dzień spoczął w parku
lewackie historie wypalone na murach
wniknęły w moje modlitwy, warczałem
spleciony z myślami, które traciły pamięć
leciałem w otchłanie równe nienawiści
miliona ludzi
bogate kwiaciarki wylały na mnie wiadra pomyj
śnieg spadł zamiast kwiatów zaraz po tym
kamień wznosił się w niebiosa
czas zaiskrzył w zębach kwiaciarek
sto lat, sto lat – rozległo się nad placem
to śpiewały nocne gołębie wyruszające
na żer jak sowy
>>>
DSCN1238f
* Nie wiedziałem *
Że boisz się ciszy
że grzebiesz w ciszy świętość
            nie wiedziałem
Tam na grani sadzi góral rojniki zamiast rosiczki
że wyrwiesz go ze snu
            nie spodziewałem się
Mentalne meteory pokazały się nad miastem
że zgłosisz policji swoje wizje
            nie myślałem
Zgarnąłeś dźwięki i odpryski szumów
że wchłoniesz przez skórę ocean
            nie oczekiwałem
Zaznacz tęczę choćby skamleniem na dachu
zapoznaj się z cierpieniem w piwnicy sumienia
że jesteś tak ludzki w upadku
            nie wykluczałem
>>>
DSCN1404g
* Ależ skąd *
Ależ  skąd
to trwa już wiele lat
Skądże znowu
to trwa już wiele lat
zaokrąglenie nie jest mile widziane
ja tam wolę wyrzucać samemu sobie
goryczka na płucach
rzeka w lecie
jakże smutne są pasty
w popołudnie poobiednie poniedzielne
skądś wytrzasnąłem drzwi
i za nimi zawyłem jak Bono
lewy znienacka wyskoczył but
skamieniała zbrodnia się rozeźliła
spadła, potłukła się w wykroczenia
skubnąć targnąć zapłakać
rozpaczliwa jest przecież sytuacja
białych chłopów wśród ugorów umysłu
palił znów te lejce?
Ależ skąd
>>>
??????????
* Krawat poborcy*
Mam dziewięć słabości na moście
lekkie obrazy ciskam do rzeki
zaczerwienione nadhoryzoncza błagają o litość
lapidarnie odrzucone ścieki terkoczą przy brzegach
dzień na wyścigach, pluję w nurt
Mam ogromną ochotę odgryźć krawat poborcy
wkładam swoją sztuczną szczękę
może to się wydarzy właśnie dziś
muszę być gotowy na wszystko
Lew, lewa, wiatr piosenkę śpiewa
jakiś Nemeczek tonie w malignie
patrzę z mostu na dzieci takie jak on
złudzenie czerwieni bawi mnie trochę
Dawniej zostawało się krową, gdy chciało się pić
karmiąca matka wyciągała pierś w pociągu,
który spadał na dno w miejscu gdzie zerwał się most
Skręciłem ze słabości wiarę i czekam
na pierwszą mieliznę, wiem jak wybrnąć bez pagaja
złamię wszystko i ster i miecz i maszt
No, wyłazi, wyłazi takie mokre stworzenie
a to uczony z Kambodży Sorbony
francuskie ciasteczka są tak niebezpieczne
decyzje profesorów wybielają nawet czaszki
mam nadzieję, że sczerwienieje do reszty ten kolos
między łyżki włożyłem swój włos
Mała nie fikaj nóżkami – wspominam jej nóżki
tak, tak – na poręczy mostu machała czym mogła
o włos od upadku, o mój włos
Papieru i wody – wołają kandydaci w krawatach
oj, uciekli mi kiedyś, oj, uciekli
dziś przechodząc główną ulicą zachowywali się
jak gdyby wracali z kościoła a przecież po pochodzie
szli topić boga Bęcwała, czyli swoje smutki w wódzie
i trafili na mnie na tym moście stojącego
i jeszcze z nią na poręczy
Zgasiłem to, co zapaliłem, nadąłem się,
zmądrzałem, utopiłem jednego z nich
i za nim w te pędy skoczył drugi
pod siebie powietrze, pod siebie woda, pod siebie słabości
chciałem powiedzieć naszej o determinacji pod kościołami
ugrzęzło mi w gardle prawie to, co zawsze
mam mała niańkę będą z nią spał – powiedział skaczący
ścieki zaterkotały na koniec
bo to był poborca
>>>
DSCN3478b
* Odpowiesz za to *
Odpowiesz za to kochasiu
odpowiesz za rzekę zatrutą
odpowiesz za nie nauczony pacierz
odpowiesz za komputerowe wirusy
napisane przez twoje dzieci
wirusy niszczące zdrowe systemy,
gdy na ekranie monitora wyświetlany jest komunikat:
„Glemp …, – podziękuj Kościołowi – zawsze po dwudziestej drugiej”
Jakże wiele śmierci na wyciągniętych rękach przywódców
komuniści ich nie prześcigną
zasłużą na karę kryjący
morderców twardych dysków i zapisanych słów
niepowtarzalnych jak ziarenko dmuchawca
i piórko sójki
>>>
DSCN5718 (3)f
*Mądry biada *
Mamią grudzień lisy rude
będzie ostry mróz i tak
będą białe Gdynie białe Podlasia i Lubusz
mogą skarcić za to ich opiekunowie
Mądry styczniowy kieł
zacznie rosnąć tak późno
a gąski już wygonione aż na szczyty Tatr
Biedne te kułaki, co wiosny nie doczekają
za mną stał i Beria i Jagoda i Sołdek
ale zerwał cumę
Mądry Jaś po szkodzie
dziewczę winne zapłacze
kiedy pierwsze łozy się zwiną?
w tataraku zaświszcze czerwony pies
jak niebieski bies
Będą biadać nad armią
trzosem pobrzękiwać
nie dajcie  się zwieść Dziadkom Mrozom
to nie Mikołaje, to działacze
lecą odłamki po wybuchu Sojuza
lecą aż na Kaukaz
biedne dzieci w chustach ronią
krwawe łzy
a nieposiani wciąż łysieją na Kremlu i w Warszawie
Mądry biada – biada duszom zabitym na głucho
biada, biada sercom otwartym dla kasy tylko
śniady Premier, śniady Prezydent, śniady Minister
a śnieg biały, biały, biały
w tataraku polski Tatar z polskim Żydem układają się
pewnie pójdą na Ukrainę
pewnie pójdą na Bizancjum
odbierać swoją wolność
wolność bez rodzinnego kraju
wolność wieków
ani się spodziejesz bracie
a już cię osaczą nowi łysi siewcy
z czarnymi teczkami
nowi sędziowie pokoju
milczący jak zamarznięte żaby
łódź tonie w bladym świcie
marmolada nie smakuje jak w sześćdziesiątym szóstym
marmoladę wyjada smok wawelski z rzeki
Mądrzy w bębny bębnią, dyniami dudnią
a zieleń zamiera powoli wszędzie
mają nadzieję, że zamrze ta stara,
że zamarzną pałki tataraku
lód skuje wszystkie psy
a pod lodem usną płazy i larwy
>>>
DSCN5544 (3)
*Iść na ludzi *
Stamtąd zdjął rękę
bądź jego krawcem
zawierucha jakaś czy coś
ledwo odpuściłem bałwanowi
a już on przyszedł
mam białe rękawiczki
przebacz mi
Ledwo zapytałem żołnierza o jego skarby
a już krew wypuścił z ust na wiatr
mam małą drewnianą zagadkę dla pułkowników
codziennie piję z kranu atrament
boję się o towarzyszy
nie zawsze plucie pomaga
czasem tylko marchewka duszona
a czasem znów topienie lwów
popatrz na te gwiazdy w sedesie
jakże blade te róże na dnie
kupić telewizor jest łatwo
a wcale nie łatwo kupczyć telewizją
popleć sobie na drzewach
poczym skróć strzałę
mam małą blaszaną odznakę na szycie
to ty możesz być studnią
to ty możesz być żabą
wierzę w ciebie słoneczko
kawał drogi do miasta
kawał zza węgła
wyrzucone nadzieje na murach
mury łamią się w sobie
odsłaniają trzy krzyże
zapalona zapałka łka ciepłem na wietrze
skupione króliki skowyczą w hałasie
miasto podsuwa się podsuwa się
matko ranna na szybie popatrz mi w oczy
chlebie suchy podsuń się
zakochana trawa nad brzegami rzek
a w niej mgły i moszcz
z księżyca ten rower wyjeżdża – spójrz
on siedzi na siodełku
jakiś taki listonosz
zapytałem pracownika o godzinę
asfalt – odpowiedział
zapytałem nurtu o szansę
szyj – odpowiedział
 zawsze krawcy będą czerwoni i nalani
a nie zawsze czekać będzie paląc
drżą szyby jak sierść
drżą białe nasturcje w klasach
kości spadają ze szaf
miałki stróż nie wytrzymuje poranków
płacz słychać i argumenty
brakuje szybkich spychaczy za górką
maszty wyliniałe głuche
ucho szklane dość stare
a tu klną za oknami
a t u dziewczyny wchodzą do toreb
sklepy pustoszeją
ja jadę w góry na szmaty
plącz, nie plącz, spajaj
w rzeźbach siedź do rana
zawsze coś wynajdzie taki skurczymotyl
biada na letnie dnie
biada na letnie pola
ziemia służy wykałaczkom i co z tego
miała ci ona biedę, miała?
zapomniała już i o biedzie i o partyzantce
mech porósł grzyby wysuszone
w wojskowych lasach
zięba przeleciała nad stadionem
oszczep przebił jej serce
młot zaczepił o jej ogon
popatrzcie na faszyzm i komunizm
czy widzicie to, co ja?
na drogach się plączę
włóczkę ciągnę i już
mam małą trąbę i małe zauszniki
miejskie rzeki to nie rzeki podmiejskie
ja widzę tu dużą różnicę
kawa nawet stygnie w dzbanie
a on peroruje jak w Akademii
brak mi ciebie, bo śpisz obok
brak mi ciebie, bo miłość na dzieli
statua na wzgórzu obwieszona medalami
garbarze oceanów w muzeach
szukają starych statków
mysz trzyma w łapkach petardę
wrzuca ją do worka z kotem
skręć w gazecie herbatę
popal na żaglówce i idź na ludzi
promenadą na stalowych linach
zakup gorzałkę, oderwij się
uczcij wieczorne spotkanie
idź na odlew
przebacz – pocałuj ją we śnie na odlew
>>>
DSCN5169f
* Skończ w domu wszechświata *
Skończ z tym od zaraz, skończ z tym raz
pewno, że mogłem skoczyć do  rzeźni żywiołów
zmasakrować świętego, bo plecie
nie skończę jednak z tym gdyż królowie
giną wciąż jak Tiamat
beze mnie nie cierpisz już tak
jak dawniej i nie pleciesz już tak
jak kiedyś
po co te zesłania na skrawki pościeli
to nie jest bajka taka melodia śniegu
bądź, co bądź
zepsułeś wiadro i nie masz dostępu do serwisu
zrozum to nie nalejesz, gdy jesteś zbyt wolny
małe łapiduchy to są woły skarabeusze
 długie włosy dziewczynki na poczekaniu
się przenoszą przez ulicę zanim zdążę westchnąć
i to ja, jako następca tronu nie mogę nadążyć
skończ ladaco te bóle
skończ wreszcie zaokrąglenia
zmacać kostuchem czasy i uśmiechać się
jeszcze przy tym
na rynku z anarchistami wieść spór jak Anszar
to nie jest proste gdyż pomidorów
tyle wokół na wózkach
gadzina ten czas popatrz na muzeum śmierci
na czaszkach szmatki zwisają jak na dziewczęciu
beze mnie nawiązujesz do spowiedzi i snopowiązałek
społecznych
pójdź uczyć i obić cię każę
westchnij sobie jeszcze i idź
skończ z pracą u podstaw zacznij wystane życie
niech wiatr budzi się w snach
niech kołysze się popiół
u warg pod zadumanymi oczami
korepetycje bażanta są w kolorach
oświecenia
świątynie mądrości stanęły na czaszkach oddzielonych
ty spociłeś się przy gilotynie
skończ z przedawnianiem zbrodni w mitach
zjedz Woltera jak Ea
skończ w domu wszechświata
>>>
DSCN0776c
* Łagodnie to rób *
Łagodnie to rób
nie czerp z byle czego
łagodnie stawiaj banki tęczy
patrz jak ładnie wokół
gdy kocha cię świat
podtrzymuj szlachectwo nocy
nawet gdy szaleje dzień
prawie zasypiaj na
boisku piłkarskim w Krakowie
ładne oczy zmruż
pęknij ze śmiechu wewnątrz
tocz się gdy ziemia ucieka spod stóp
za jakimś dziewczęciem poznanym
zanim zaczniesz tęsknić za cierpieniem
pochyl się nisko
ziemię wręcz całuj przy ulicznym zdroju
wyzwisk nie podnoś z rynku
zaczniesz otwierać kabarety w Berlinie
zanim się spostrzeżesz
olśnić się daj snom
konopnym żytnim gryczanym
pieska pogłaszcz i Kościuszkę
zawadź parasolem o kasztanowca na Plantach
kołysz się w takt wypadających zębów
nietracący nadziei jak baobab
spokojny na wieki
chroniący bez schronienia
pod czapką i pod dachem
w cieple namaszczasz paleniska duszy
plamisz ogień tkaniną rosołu
zdobywasz fragmenty narządów
przy pomocy programu
pogrzebaczem zdzierasz pajęczyny
dłonie bieleją od tynku
sen zamienia się w kota gitary
zadowolenie po wielkim cierpieniu
zakatarzenie po jakimś zamążpójściu cieni
cierpieć bo jakoś niewinnie jest
z winem w lesie
cierpieć łagodnie bo jakoś
schludnie po ciemku nad miastem
docierasz do krańca spokoju
zawracasz aby wyczyścić zęby
zanim zrozumiesz
to nic
>>>
DSCN2626c
* Pidżama Dalajlamy *
Zagadnąłem kapustę i jakieś zwierzę
co wy na to towarzyszko materio
co myślicie o pidżamie Dalajlamy
o jego rączkach i w ogóle
jaki piękny człek i jak się uśmiecha
choć ja mu współczuję
Co wy powiecie o takim na przykład Pol Pocie
– towarzysze?
o panu doktorze – zachwycająco
elokwentnym w śmierci Wschodu
o ofiarach w Stonehenge
coś mi wyrosło pokoju
i powiem wam, że nie wiem co to jest
jakaś wierzba czy coś?
wy materio towarzyszycie ideologii
od lat, więc może wy udzielicie mi wyjaśnień
spudłowałem za pierwszym razem,
gdy strzeliłem do szeryfa w zoo
kapryśnie zakasłałem zanim opadły płatki
kędy ziemia czarna, kędy Himalaje
zagęgałem na samą myśl o pacyfizmie Lamy
napisałem na plecach stworzenia
stój – nie podnoś ręki na całusy
zamęt w kieszeniach i w bieliźniarce kaplic
klękaj na wybiegu dla tygrysa
udaj Dalajlamę i gryź trawę przed bestią
skamlanie to nie wybawienie
kapłanki to takie małpy zamyślone
zadość uczynienie Sorbonie
zadośćuczynienie za grzechy młodość
tak dozwalane, dozwalane przez władze
preferowana kapusta i pouczenia w sprawie nacjonalizmu
kapryśnie wyartykułowane zadufanie
cham – oczy do nieba
kości w piach
korzenie do nieba – głowy w piach
nie ma wybawienia, gdy nie ma nawozu
nie ma wysokich grani na wczasach
po co komu byk po łacinie
po co komu biblioteka
kolumna przed wojną ruina po
zanieś wiatr na szczyty bo zdechnie jak lama
tu w dolinie sam nie wychynie na grań
babuleńka i pieniądz
po równo
po równi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Obłoki nad jeziorem *
Zamówiłem dla ciebie obłoki nad jeziorem
i szuwarów niezwykły czar
oraz jaką taką łódkę płynącą z silnikiem w strefie ciszy
Ja nie wiem czy można przejść mostem odległym
w chmurach bądź co bądź dwudziestoletnich
z wódką bez zakąski w niebieskim worku po śpiworze na głowie
Zamówiłem ciast gromkie brawa w kokpicie
tonięcie obok glonów i burt nieopodal strachu
odległości w przeszłym kraju spocone były jak wydra
lecz kawałek ich nie należał do spoiwa ciemności
zakręcone uczucie na temat urodzin było widoczne
Kniaź z ciebie kolego – powiedział karateka walący w wargi
nie wieszaj się przedwcześnie
dziewczyny nie są odwieczne
kaczka krzyżówka wciąż dynda na moście
niebo schodzi w głębinę jaźni
a ty czuwasz trzeźwy
Zamknąłeś spacer po brzegu w slajdzie
podczas gdy on
poszedł zaspokoić pierwszą potrzebę
zamknąłeś krętactwa przed sobą i dobrze
kowalstwa na jeziorach nie było co prawda
aż tak możliwe jak obmawianie dzisiaj
lecz przecież było folusznictwo
wichry z piorunami waliły jak trzeba
w zapamiętanie twoje
i to było walenie godne kowala czasu
Zamówiłem nazwę w pamięci i przyszła na czas
puka knykciem w pagaj
stukanie przenosi się do ust
– zęby dzwonią, język dudni
– wstawaj już (ze złud)
– w kokpicie
>>>
 ?????????????????????????????
* Kawalkada przeszła bokiem *
Precyzyjnie zaplanowałem ten tętent
kawalkada przeszła jednak bokiem
złudzenie tylko pozostało, że bohaterowie odjeżdżają
Usiłowałem przewidzieć jak rozłoży się
bieda po tej wojnie, wojna nie nadchodziła
a potem nadeszła niespodziewanie i wybiła wszystkie konie
Zaparkowano czołgi w ujeżdżalniach koni
zatęchłych tak bardzo, zagrzybionych jak nic
gdzie mordowano sekciarzy i chrześcijan
narodowcy wynieśli się w ostatniej chwili
Pikujące samoloty nie potrzebowały nocy
waliły w serca z karabinów i zrzucały bomby atomowe
na klomby kwitnących kwiatów
To też i ja powstałem w końcu z klęczek
powiedziałem sobie – nie dam się
i dopadłem konia, wskoczyłem mu na grzbiet,
uniosłem łyżkę nad głową i popędziłem za swoimi planami
gdzie indziej, tam gdzie jest inaczej
a to przede wszystkim bezgranicznie
do niepalących i celnych w planach swoich
kamieniarzy zbawienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wtedy płakał Jaruzelski  *
Konfederaci poranni otworzyli beczkę prochu
kapuśniak leciał z góry gdy wyruszali do boju
zapatrzeni w siebie zapatrzeni w zwycięstwa czar
Wodzowie Wolinian skrytykowani na zawsze przez życie
byli więksi od niejednego muzeum
Oszołomy z wielu sotni kucali w bunkrach
lecz nie zrobili niczego tak jak trzeba
Białe szyki zomowców łamały się by się odradzać
na tle czarnych fabryk – wtedy płakał Jaruzelski z zachwytu
Bojówki socjalistów pacyfikowały ulice miasta
dobijały leżące na nich robotnicze dzieci z ONR-ów i NOP-ów
lecz bez zastanowienia i Boga w sercu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Pobiegłem co sił w nogach*
Pobiegłem co sił w nogach do Matki Boskiej
to już nie ten czas by czekać aż krew spłynie z kota
na próg domu
moje chmury z miedzi nie spalają kościołów
nie bawię się w Czterech Pancernych i psa
dopadłem ogrodu nad rzeką gdzie zdarzył się cud
nadinterpretowałem swoje przybycie tam
upadłem na kolana w pokrzywy
Na Wiśle pogłębiłem koryto
opatrznie zrozumiałem dobre intencje Cyganów
kapliczki stoją dla mnie otworem
dojrzawszy do strojenia w kwiaty
upadłem na kolana w zboże zielone
Jawnogrzesznica przebaczyła mi już a ja się jeszcze dąsam
sumienia przeżarte zhańbione nie dają mi spokoju
jestem ponad to i idę ulicą z podniesioną głową
ludzie uciekają lub milcząc odwracają głowy
upadam na kolana przed nadjeżdżającymi autami
Pobiegłem co sił w nogach po rozum do głowy
dopędziłem go po jednej z majówek
wsiadłem do tramwaju rozgrzanego pachnącego
nie zaniedbałem niczego nawet zemsty
węża miałem przecież ze sobą – mój wąż jest jak pies
upadłem na kolana rzuciłem go przed siebie
ktoś delikatną stopą przydepnął mu głowę
>>>
DSCN5800 (3)v
* Wciąż wysysają krew *
Zamknąłem siebie w karcerze –
a co siebie ukarać już nie można
ja tam sam dobrze wiem za co
któregoś popołudnia zdrzemnąłem
się po prostu niepotrzebnie
zimno mi było w tym karcerze jak nie wiem
ale anioł mi towarzyszył
dotąd dopóki napaskudziłem władzy
potem jakoś odpiłował się ode mnie
zerwałem kawał skarpy nadbrzeżnej
co omal nie doprowadziło
do osunięcia się razem z ziemią
niedużego pensjonatu dla katów podziemia
za to właśnie się ukarałem
zamknąłem się w karcerze czyli przed telewizorem
musiałem to zrobić, gdyż i tak
uczyniłby to albo Milczanowski albo Jaskiernia
jak Kiszczak zamykał kiedyś skrzydła
komary teraźniejszości wciąż wysysają krew
cóż to dla mnie takie komary
przy tym moim zimnie
>>>
DSCN1393b
* Obawiam się że nie zdążycie na czas*
Obawiam się że nie zdążycie na czas
węgorze popatrzcie na terrorystów
jak śpieszą się i mimo to przegrywają
absolutnie nie będę już obiegał lasów
koło Tolkmicka
wyszło mi to bokiem
to obieganie
głowa mnie boli do dziś po piwie, jakie wypiliśmy
i obawiam się, że nie zdążycie na czas jak my
by zapobiec tragedii
rozdwojona jaźń komunistów legnie pod gruzami myśli
i nie obroni jej ani telewizja
ani młynarz ani szewc, co bez butów chodził całe życie
absolutnie nie podam już łapy niedźwiedziowi
i nawet wtedy, gdy ziewa
to nie ma sensu już teraz
po niewczasie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Krzyż trzeba ponieść *
Mam tę świadomość, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata by przeżyć
mam to zakodowane, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować by przeżyć
mam przed oczami to, iż krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować przez
jakiegoś gbura by przeżyć
mam to przekonanie, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować przez
jakiegoś gbura krzywo patrzącego na człowieka 
zbyt niezależnego w swym cierpieniu by przeżyć
no oczywiście, jeżeli będzie koniecznie trzeba
no oczywiście przez całe życie, czyli plus minus sto lat
taka konieczność wcale nie musi wystąpić
przecież wszyscy mogą kochać wszystkich, ot tak bez przyczyny
jednakowoż wice wersa umoralniająco krzyżować noszących
 
* Mam przeczucie *
Mam tę świadomość, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata – by przeżyć
mam to zakodowane, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować – by przeżyć
mam przed oczami to, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować przez
jakiegoś gbura – by przeżyć
mam to przekonanie, że krzyż trzeba ponieść aż
na koniec świata i dać się na nim ukrzyżować przez
jakiegoś gbura krzywo patrzącego na człowieka
zbyt niezależnego w swym cierpieniu i szukaniu prawd
– by przeżyć ten świat
no, oczywiście, jeżeli będzie koniecznie trzeba to zrobić
dla jakiegoś w końcu porządku tutaj
no, oczywiście przez całe życie jednostki osobo ludzkiej,
czyli plus minus jakieś sto lat
taka konieczność jednak wcale nie musi wystąpić
przecież wszyscy mogą kochać wszystkich, ot tak
bez przyczyny i tolerować ich ekstrawagancje w końcu
jednakowoż vice versa mogą dyscyplinująco krzyżować noszących zbyt irytująco te oznaki desperackiego buntu
– i takie mam przeczucie dzisiaj
>>>
DSCN0728x
* Kocham to, czego nie widać  *
Namiętnie kocham to, czego nie widać
i przyznaję się ze wstydem, że ja kocham to
jeżeli poznałbym siebie do końca
co czasem udaje mi się, lecz nie na długo
i nie w taki sposób abym nie naigrawał
się do woli z woli, to pewno kochałbym tylko
siebie najbardziej, gdyż obcuję z sobą
już tyle lat i widzę siebie najczęściej
cokolwiek bym nie kochał to zaraz znika
mi z oczu i pojawia się w to miejsce
coś, co jest materialne jak rozkoszy chwila
i nie o to chodzi, że uczucie słabnie
tylko raczej przedmiot miłości
rozpływa się w mroku wyobrażeń o nim
mętnie jest w głowie czasem i to od źródła samego zazwyczaj,
gdyż nie wytrzymujemy zbyt długo w strumieniach górskich
zaraz spływamy w doliny
i taplamy się w tym wszystkim, co gromadzi depresja,
czyli w nieczystościach własnych delt
one przesłaniają nam obiekty i powierzony nam czas
obyście, to co kochacie widzieli do końca
 
* Kocham to, czego nie widać *
Namiętnie kocham to, czego nie widać
i przyznaję się ze wstydem, że ja kocham to
jeżeli poznałbym siebie do końca
co czasem udaje mi się, lecz nie na długo
i nie w taki sposób abym nie naigrawał
się do woli z woli, to pewno kochałbym tylko
siebie najbardziej, gdyż obcuję z sobą
już tyle lat i widzę siebie najczęściej
cokolwiek bym nie kochał to zaraz znika
mi z oczu i pojawia się w to miejsce
coś, co jest materialne jak rozkoszy chwila
i nie o to chodzi, że uczucie słabnie
tylko raczej przedmiot miłości
rozpływa się w mroku wyobrażeń o nim
mętnie jest w głowie czasem i to od źródła samego zazwyczaj,
gdyż nie wytrzymujemy zbyt długo w strumieniach górskich
zaraz spływamy w doliny
i taplamy się w tym wszystkim, co gromadzi depresja,
czyli w nieczystościach własnych delt
one przesłaniają nam obiekty i powierzony nam czas
obyście, to co kochacie widzieli do końca
>>>
DSCN0566f
* Gaduła  *
Gaduła z niego ledwo dał spinkę już zasnął w Panu
przestał mówić, mleć jęzorem i odszedł w zaświaty snów
popierajcie kuchnie francuskie, oj popierajcie
może każą w zaświatach zjadać swoje znaki zodiaku
mignął w luminoforze jego głowa jak kapusta zielona
coraz mniej słyszalny udał się po motywację życia
czyli śmierć
korzystajcie z jego doświadczeń póki echa brzmią
póki góry odpowiadają jego głosem za chwilę
wszystko ucichnie i zaśniecie razem z jego światem
który przeminął
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zesłałeś Ducha Świętego*
O Panie! Zesłałeś nam Syna
popatrzyliśmy z niedowierzaniem
– powiedzieliśmy – nie znamy języka, w którym do nas przemawia
Ty nauczyłeś go nas a my powiedzieliśmy
– musimy najpierw to, co zostało powiedziane zapisać w książkach
książki napisano a my powiedzieliśmy
– to jeszcze trzeba w życiu sprawdzić
Poświęciłeś Syna dla nas  a my powiedzieliśmy
– no dobrze, a co z Duchem Świętym?
Zesłałeś Ducha Świętego, a my stwierdziliśmy
– jeszcze tylko musimy zobaczyć Ojca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* W kurhan chan *
Zapłacze ojciec, zapłacze matka
zapłacze cała makatka
nad sto-łem w kuch-ni
Zapłacze w nas sędzia zapłacze stepu człł-ek
zapłacze cała rodziii-na
Zapłacze bębniarz, zapłacze sprawca
zapłacze koło komina
Zapłacze Wojciech, zapłacze Ziutek
zapłacze cała Milicc-ja
zapłacze w zbożu też szara myszka
a ja pochowam ofiarę
czy ja zapłaczę dziś jeszcze nie wiem?
na razie nie mam ocho-ty
jeszcze nie jestem całkiem sfrustrowany
jeszcze w coś wierzę i ufam
niech się zapłaczą na dzień dzisiejszy
niech się zapłaczą w obłudzie
ja tam nie kwękam nie rwę paznokci
nie posypuję popiołem swojego ego
a ja go pochowam, a ja ich pochowam
ja się nie boję chowania
niech się dopełni, co ma dopełnić
niech idzie w kurhan chan
niewoli
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Gdzie nie ma wolności *
Co było a nie jest do pokazania
to oni mali
za każdym razem zrywam czereśnie
to oni niedbający
płótno jest szare
to oni zakatarzeni
moc tego żelazka jest nieznaczna
to oni zapluci
zewsząd zbliżają się pajączki lata
to oni biedni
dlaczego kosmate stworzenia są ludźmi
to oni wybebeszeni
zapłacone, można wychodzić powoli
to oni krótsi
drgające grdyki w kotłach
to oni odrażający
co mieli a oddali mają nadal
 to oni zepsuci
kucają przy stosiku pieniędzy
to oni zaprani i zapaprani
lukratywne posadki atakują
to oni mącący wodę
są wszędzie gdzie nie ma wolności
mali kucający z przyzwolenia
>>> 
??????????
* Osły wydeptały zboża*
Ba,
ruch to dopiero
był za wsią
nakłoniłem więc sąsiadkę przyjaźń
do skorzystania ze mnie
zapomniałem o ustach szlachetnych
Ba,
za każdym razem zapominałem
bo tędy przeszły osły
patrzę jak wygląda dziś
ten kraj
a jak serca sprzymierzonych z rzeką
Ba,
zagadnij więc sąsiadkę prawość
nakłoń do wyjazdu nad Bosfor
tam ją dopadnij
Ba,
wiele można zdziałać myśląc o jednym
ale nie tu gdzie osły
wydeptały nie tylko zboża
i wsie wydeptały sumienia
za płotem
>>>
DSCN0754a
* Nie można mieć Morza lecz można mieć miłość *
Demonstracyjnie wyszedłem ku miłości
pochwaliłem się nie byle czym
samym Chrystusem i jak sprytnie zauważył
Święty Augustyn nie można mieć Morza
lecz można mieć miłość
Pokazówkę urządziłem nie na darmo
z procesją wyszedłem na wywieszone transparenty
członków rady parafialnej składającej się
z dawnych dygnitarzy partyjnych
to mnie gdzieś zadzwoniło nie im
Zatańczyłem, zapłakałem, skorzystałem
z kilku upokorzeń i ozdobiłem się
medalami
pokój poczyniłem w domu, zjednoczyłem się
z dziewczyną
w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego poszedłem
stworzyć podwaliny Nowej Ojczyzny
maszerowałem długo i kłaniałem się ludziom
dotarłem do balasek i wmurowałem
co potrzeba
swoją historię, swoje uczucia minione,
swoje zaskarbione tęsknoty, swoje upragnienia,
swoje dostojeństwa ministranckie,
swoje złudzenia ministerialne,
narodowe – wmurowałem nowe: OK (okay)
zamiast: SB (stara bieda)
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* A jednak kochać – woła on  *
Rozkochany w zbożu rozkochany w pniakach
ciąży kolektywnie ku zapowietrzonej Ukrainie
mam z czego się naigrawać ale nie będę
on i ja to wychowankowie pokrzyw i krasne mamy lica
z dziewięciu nas było z Albatrosa i zewsząd wiało chłodem
szkielet konia poczwórny gonił przez step
a fale historii uciekały spod kopyt
w oczach miałem słońca blask dopóki mnie nie dopadł
potem siedziałem zgaszony na jakiejś grzędzie w Austrii
rozmiłowany w zbliżających się wyborach marchwi
czegóż mógł oczekiwać od swojego spowiednika
zapłacił za grzechy więc wyszedł z klasztoru i tyle go widzieli
Zarąbali mu szkapę, dopuścili do rozeschnięcia się łajby
zalali mu wóz strażacki jakąś pianą bez sensu
nie mogąc wypełnić rozkazu przeoryszy postanowił
kochać bez ograniczeń a ja mu na to tak:
ciężki z ciebie ciemięzca i nie wiesz nawet co to Biskupin
będziesz czkał i czkał i nie doczekasz się w Gileadzie na ser
a dzwony biją w małej katedrze a drakkary płoną
w Szwajcarii spadły skały na swoje odbicie w wodzie
i wiecie co się stało potem
wieszcz spłonął w purpurowej dyskotece
i nie napisał o tym jak wyrywali mu żebra, skrzydła
i paznokcie w Kazachstanie w dowolny sposób
poskromiłem szczękanie broni i strzykanie nogi lewej
zasłoniłem bagnety wiernych muzyków i zrobiłem
to w miarę poprawnie
gdy dzisiaj wspominam o strachu to mówię sobie
gładził on gładzę ja sumienia czekaniem nie czkaniem
na niewiele się to zdaje ale przynajmniej
ryby biorą w rzekach wspomnień przedszwajcarskich
kopyto podkute to i większa pewność siebie
kochać jak to łatwo powiedzieć, nie operuję datami
terminy nie obiecują a jednak kochać – woła on – dzwon
jakbyś mógł podać mi to, jakbyś mógł podać mi twarz
ręcznikiem wytarłbym ci ją na zawołanie
i książkę bym wydał z kawałkiem tego ręcznika
pędźcie dzieci pędźcie na łeb i na szyję na Ukrainę
i co opowiadali to opowiadali o Zachodzie
i porobiło się nagle w miłości, w portykach stepu
kap, kap, toczy się w snach, toczy się łza, łza starca
nad brzegiem samotności
gdy nie ma wolności w wierze
>>> 
DSCN1233d
* Komin fabryki  *
Komin fabryki majaczył betonowy
wystawał ponad zabudowania rolnika
a rolnik jeszcze bardzo młody
rozmawiał z obcą kobietą o Nowym Jorku
a wyglądał z daleka jakby
zjadał komin który ich dzielił
pod wielką jabłonią zagnieździł się
chrząszcz typowo polski
po remontach stu utrzymujących go
przy życiu
W skrajnym przypadku młody rolnik
nie wstępuje do partii chłopskiej i wypluwa komin
popatrzcie jak wypluwa komin
nie znajduje niczego nowego
poza ciągotami do nowojorskiego biznesu
nowego lecz korzystnego bez szpanerstwa
komu uda się zwalić komin polityki nie warty nic
by nie wystawał ponad te czasy 
>>>
??????????
* Leć biała gołąbko *
Zagrzać miejsca Jebusytom lub Waregom
zapełnić dziuple koczkodanami lub węglem
on to wiedział, ale nie ty
jakże ona miała wszystko załagodzić
jakże biała ptaszka miała to uczynić
przecież poleciała za Jasiem do Śląska
a Jasio Bóg wie gdzie?
teściowa nic nie wie na ten temat
a jej pies warczy na mnie
biała gołąbka i rasowy pies
ze wzgórz porośniętych winoroślami
przepięknie rozpiętymi na stalowych drutach
kręciłem film niezłą ręczną kamerą
gdy zapadł zmrok zastanowiłem się nad grzechem
odpuściłem moim winowajcom
i schowałem kamerę a życie potoczyło się dalej
jak butelki po rieslingu
o krok dalej potoczyło się życie
błona bębenkowa w uszach muezina pękła
pod wpływem śpiewu, jaki rozległ się z minaretu
i to był jego własny śpiew
o dziwo minaret nie poszedł w bagna
stał ciągle na niewinnym wzgórzu
skąd rozciągał się niezły widok
i skąd zawsze rozpoczynano bitwy
ostatnio nawet pobudowano tu stację telewizyjną
bocianów pełno i pocałunków doczekanych też
lecz sporo mniej niż bocianów
gdy rozdano karty dobra wróżka męskim głosem rzekła
spójrzcie to śmierć a to życie
a to dodatkowy As to jest As Ali
ale baba nie dokończyła i odleciała na miotle
i co się okazało nie była to dobra wróżka
tylko samiec Beria w przebraniu
a Ali był z minaretu
seler wystawał z kieszeni jednego kuternogi
drugiemu kuternodze dano szansę
przeproszenia za to, co uczynił bliźnim
pierwszy kuternoga a było, za co przepraszać
kuternoga odkręcił zapasową rękę
i tą, która mu pozostała wyjął seler
i zaczął gryźć powoli jego biały miąższ
szansa na szantę przeprosin zniknęła
jeden taki nie duży zapalony myśliwy
pochwalił się wyczynem nie lada
upolowawszy swojego przeciwnika
i zawiesiwszy na ścianie trofeum, powiedział –
toż to był wróg ludu pracującego miast i wsi
i cóż się znowu okazało – ten zastrzelony niby
przeciwnik nie był wcale martwy tylko udawał
będąc postrzelonym i w jednej chwili zszedł ze ściany
opluł tego nie dużego burmistrza jak się okazało
a potem przeprosił i powiedział – leć biała gołąbko
>>>
DSCN5732a
* Rumpelstiltskin i Syberia  *
Pomyśl, co z wyrokiem, pomyśl co ze mną
Karmazynowym Piratem miałem być
została mi tylko nienawiść, ale zmienię się
z szablą miałem pobiec na szaniec
zryłem tylko kartoflisko jak dzika świnia
Pomyśl, ile czasu zajęło ci dźwiganie zegara
a we wskazówki piorun trafił i tak po drodze
jakieś wąwozy sprawiły że zgubiłeś je
lub zamieniłeś na pomarszczony krajobraz
Zapytałem tylko, co z wyrokiem dzieży
tak jak piec dymiący, grzejący, samotny
Rumpelstiltskin zbudził mnie ze snu
ale tylko jeden raz i wiedziałem co mu powiedzieć
pomyślałem i szybko odpowiedziałem
w zamian czekoladkę czy coś dostałem
Zapchana droga zepchnęła moją ciężarówkę
a ja podążałem na wojnę i nawet miałem pamiętnik
chciałem bandaży i pielęgniarek a oberwałem
tylko jeden guzik od rozporka zapinanego pod KC
Zamyślony w śladzie czołgu dopijałem kompot
a Pan Propper strzelił z palców i pękła z trzaskiem
mucha siedząca na moich szarawarach
Jakiż ciężki był los upadłej kobiety myjącej się
w rzekach nieznanych wcale nie małych, kamienistych i rwących
jakiż ciężki był los plastykowych lalek
pogubionych leżących przy żelaznych traktach
wiodących na Syberię do Magadanu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* 2000 rok  *
Lecą małe pomarańcze
jakiż cel tego lotu
lecą kabarety
jakiż piorun to przerwie
maleńkie zęby na trawie
kiedyż to ciasto zapiecze
ulica omdlała na wietrze
biegną zalani towarzysze
niedola ich matką
mądrość obca ich rozdartym sosnom
rządzić tego im trzeba
kule nosi jeździec chmurny
kule lecą poprzez świat
towarzysze lepią pomarańcze
z czegoś pomarańczowego
na jajach usiadł ptak
wspiął się na gniazdo niegodny
zegarek zgubił mniej niegodny
nad jeziorem zgubił tenże zegarek
a oni się kochali wtedy na łodzi
wulkan o mało co nie wybuchł
w jednym z ich miast
z pozoru były ich
tak jak i wulkan
nic z tego mały –
powiedział bez do mlecza
twoja koncha pełna mleka
zniknie przed czasem
rodziny pełne łez, a jak
rodziny pełne miłości, marzą się
zbliża się to co nieosiągalne
jeszcze wydawało się sto lat temu
zbliża się dwutysięczny rok
jak lot elektrycznej pomarańczy
>>>
DSCN1384v
* Piratów tragedia *
Zazgrzytały łańcuchy pirackie
zerwał się statek z cum
kotwica odpadła z pluskiem
łysy kapitan krzyknął
straciłem oko – ruszamy
różowa papuga zazgrzytała –
Naród z Partią – Partia z Narodem
i pofrunęła na ląd
bezdenny kapitan wzruszony odpływem
zapalił wrogą łódź
statek wyszedł na redę
ci, którzy nie zdążyli na pokład
rzucili się wpław, ale nie wszyscy
niektórzy odpuścili tą sytuację
i poszli od razu zgłosić się na policję
po falach potoczył się zgrzyt
piana porwana w powietrze
zmieszała się z dźwiękiem
i osiadła na wąsach kapitana
umysłowy kuternoga
przemówił ładnie do załogi
– jak nabiorą w usta wody na nasz widok
to łupy już prawie nasze,
tylko wy nie zróbcie tak jak ostatnio
– zwalniając spinakery, gdy wstała tęcza
na pełnym morzu flaga poszła w górę
piękna czerwona trzepotała na wietrze
sierp zgrzytał o młot
a w bocianim gnieździe
zieloni majtkowie rżnęli w karty
aż puch sypał się w dół
po przebyciu oceanu wielkiego jak wanna
piraci napadli na rybacką osadę chodowców konopii
chłopi rzucili kosy i sieci by
przyjrzeć się atakującym
baby odwracające flądry popatrzyły
pod słońce
zgrzytnęły kurki w pistoletach
łodzie dobiły do brzegu
bose stopy zetknęły się z mokrym piaskiem
wtem na dźwięk dzwonu
eksplodowały płynne ładunki jądrowe
zakopane na plaży
Partia bez Narodu poszybowała w niebo
na zawsze
po chwili tylko zgrzytanie zębów
łysego kapitana rozmodlonego
nie wiedzieć czemu na topie
przypominało o niedawnej
piratów tragedii
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Zakrwawiony świat Plastusia*
Zakrwawiony świat Plastusia
Plastusia trzeba wychować bez
krajobrazów śmierci
nie można zapomnieć o tym
że na froncie jest Plastuś
chciał być uczciwy niech wie
że atrament to coś, co plami
gadulstwo małych obywateli
czai się jak wąż na ulicy
będzie głupota szaleć
ludzie szykują się
do wyjazdu do Warszawy
kocha Plastuś wroga
kochać Plastusia tylko dlatego
że uczciwy, ale jeszcze
nie przecierpiał swojego
proboszczowie idą na współpracę
aby przeżyć i giną pomimo to
lewicowość małych obywateli
zamknięte karły jak zwykle
w księgach zdrad pełno
co w niektórych dużo autentyzmu
nie można nienawidzić Plastusia
Plastuś nie nienawidzi
zagadnął lisa rudy złoczyńca
wrzucił granat do kościoła
były komunista jest proboszczem
a były proboszcz komunistą
nawet, jeżeli bzy nie przystąpią do programu
to i tak nie uwierzę w ludzi zadających ból
ale po co cierpieć nadaremno
ku prawdzie trzeba iść
nawet jeśli liść zakrywa udo Plastusia
koniecznie Plastuś musi zjeść swoje akta
przecież feudalne rewolucje się ciągną i ciągną
mamuty się zdarzają w smolnych trzęsawiskach
a co dopiero pasożyty w strukturach żywych 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Nieopodal Pireusu*
Zakopano końce jak grule
nieopodal Pireusu
zamknięte zjeżdżalnie zardzewiały
byle jakie drzewce wbito w szczyt
zagadnięty Achaj wyjął fajkę z ust
i rzekł – to ona mi tak dopiekła
że uciekłem na tę wyspę
język tu niczego sobie i trawa
prawie zielona
kupczyć można byle czym
bo zjeżdżają Persowie co dzień
lato prawie każde wydaje się większe
miękkie części pilota są widoczne
na falach i szczytach
zakończenie stalowej sieci
zwisające z portyku dynda jak trzeba
dzieci wybiegają doić owce
na podwórzach akademii
z piórkami czekają najeźdźcy
z duszami na ramieniu tubylcy
węszą za złotą kaczką
otworzyli wreszcie hamburgerodajnie
oszczepami
otworzyli wrota portów bezcłowych
ser i kolumny weszły w piąty wymiar
rzekł pasterz broniący ojczyzny
– pieniądze mogą wiele zdziałać
dla urzeczywistniania idei
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Włączyłem baterie czuwania*
Gdzieś w przestworzach
zacząłem myśleć za dnia
włączyłem baterie czuwania
jak jakiś statek kosmiczny półautomatyczny
jak wół roboczy bliskiego zasięgu
wysłany dla bladych jaj wylęgu
zdumiały się moje oczy
na widok cierpienia
tam daleko od Ziemi
wyszły z orbit nie całe
gdy wchodziłem w strefę cieni
Gdzieś w przestworzach
natknąłem się  na własne przeistoczenie
nigdy bym się nie spodziewał
że może tam być
nie wierzyłem że może mi się to przytrafić
byłem przecież osłem
jak zwał tak zwał
Nadąłem się jak baca
z czułkami jak jakiś odludek
zakląłem, zrzuciłem co miałem zrzucić
cofnąłem maszynę
dmuchnąłem świeżymi spalinami
na blade jaja
Przecież przestrzeń jest taka przestronna
a mnie akurat udało się
natrafić na cenne znalezisko
tak potrzebne jakże prywatne
o wydźwięku totemu lub idei
ale ideologia zaspała nie wyczuła tego
czegoś mi było brak a jednak
ona we mnie nie wyczuła
co się święci
W przestworzach zabrakło
miernika i zwykłego odczucia piękna
przerażony pchnąłem maszynę ku Ziemi
zerkałem jeszcze za siebie
na cudowne blade jaja pozostawione
na planetoidach dla wylęgu
może beze mnie nie zginą
a ja cóż muszę wracać
w końcu stałem się odważny
to oczywiste, że i konsekwentny
to normalne, że i prostszy
nastawiony na powroty choćby takie jak ten
zawróciłem, gnam jak szalony
jestem zdumiony przeistoczeniem
walę na oślep dłońmi po przyrządach
nic mnie nie obchodzi oprócz radości
zwycięstwa
wszystko na szalę zwycięstwa
miłość tam czeka obok hańby
wiem co wybrać wiem co zwyciężą
jaja inteligencji i tak się wylęgną
ludzkość i tak zbuduje te domy
nie ma mowy o strachu, gdy chodzi
o przyszłość
>>>
DSCN2172s
*Przybysze*
Zamieszanie powstało wskutek
niezrozumienia opcji górnolotnych
w kwaśnym mleku pływały bowiem
lodowe bryły a w kakale odbijały się
szczyty gór
to nie prawda jakobym był wędrowcem
od dziewięciu miesięcy
kolegę stworzyłem sobie sam
i za dryfowanie wiedźm odpowiadamy razem
kolejne miesiące wspinaczki
stały się gehenną zabezpieczeń dzwonnic
zawsze mówiłem – oni powiadają,
że prawda to, na co dzień zbędna rzecz
wystarczy plwać na skorupę
ale ja się pytam kolejny raz –
czy to zmieni jaja w coś innego?
bociany odlecą ze swoimi rocznymi dziećmi
a ja będę czekał znowu w Sudanie
nie mogę streszczać cudzych błędów
swoich wystrzegam się, lecz dopiero
od niedawna
odkąd pokochałem ranę mam w ciele
głęboką na cztery rosyjskie czarne wiorsty
spójrz – oni są przez coraz mniejsze „O”
a prawda i tak jest nie na pasach
co prawda ja nigdy nie byłem na pasach
a chcę być na terenach wypalonych
przez dobrych komunistów
jakaż panie kompromitacja te składy rady
jakież panie zgorszenie ci niewierzący u władzy
toż to bocianięta nie ludzie
a jak podkręcają wąsy jak cesarz Franciszek
albo jak Piłsudski a niektórzy znów jak Wałęsa
a przecież to przybysze
ziemniaki zawrzały w kotłach
po przestygnięciu wypłynęły
na powierzchnię oliwy
po dopadnięciu do nich mlaskali
dłuższą chwilę
dzięcioły stukały
przywożono komputery
do chat gdzie wymieniano je na kolorowe szkiełka
właściciele chat poszli po rozum i po powrocie
przestali zakładać komitety gminne partii
skończyli z tym i wypromowali wieszcza
Panoramixa, który dał im eliksir z jemioły
padły wszystkie koty od jego zapachu
padły wszystkie w całym państwie
no i bardzo dobrze
one też nie widomo skąd są
gdy nadejdzie noc można je pomylić z wszystkim
>>>
DSCN5403c
* Tablice na Wschodzie*
Zamknięcie tego typu
nie było przewidziane dla
ludwisarzy
o, dziwo
kędy lał się żar
Czeremosz błyskał z dala
a ja jak zwykle
biedny ogorzały antykosmita
nie widząc gniazda
szedłem krainą skrajem
zamknięcie jakoś nie pasowało
do formy zwiniętej
w skrzydło Belfegora
manny nie było na grani
nie było po co tam iść
ledwo spadły pierwsze
dzwony jak deszcz
zerwał się kaptur z oczu
zobaczyłem roztrzaskane tablice na Wschodzie
popatrz matko tam
mordują Ukraińców czy naszych?
nie waż się im przeszkadzać
to dusz wyłuskiwanie jeno
mieszkaj w nędznej chacie
póki ci pozwolą
bo jak braknie im łań
na tych pustyniach przyjdą po twoje
wszystko
lecz potem spłoną na szczytach zbrodni
zamknięcia przechodzące
w zakończenia blednące
są całkiem podobne do gwiazd
a ty wymawiasz gniazd
jeszcze straż i wielkie głupie narody
co nie usiądą aż zapomną
międlisz w ustach – ledwo ledwo
pal się nie naostrza sam
przeszły głodne dropie i perlice
zawaliły się mosty po powodziach
tętent usłyszano nawet w kuczkach
czterech jeźdźców
biada biada usłyszano na strzechach
dyrygujących w rządach nienawiści
kły zwisają od uszu by wyseplenić
pouczenia
makabryczne odkrycie hańby
całego narodu, który dał się stłamsić
widłom i siekierom
przeżywają stłamszone narody
w górskiej dolinie cię opije
potem zedrze skórę
nabije na czubek gwiazdy wieczornej
zamknięcia tuż przed
i tuż obok
zamknięcia ciał po wyjściu dusz
a nawet nie drasnął go kot jak ktoś
zaczekasz – to i tak nic
to nie da tobie
nie zaczekasz to i tak
państwa ci nie da
lisie kity odróżniają
Samojedów od skinów
powiesz – kocham Żydów nieeksmitujących
chciałbym widzieć ich sławę
na Synaju po powrocie z niewoli
gdy wydadzą swoich morderców
wskazując ich palcem z Ukrainy
w Megiddo
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Kawałek zagrody*
Kawałek zagrody czy to kawałek niepogody?
jadę bardzo szybko z przeciętą oponą
jakaż zemsta na usta się ciśnie?
w rękach nie pozostaje nic –
czekaj na mnie na Ibizie
smród jak tęgi rosyjski mróz
wielu się uratowało z pogoni
wielu nie dojechało
ja dojechałem
jednego drzewa mi trzeba
powietrza słodkiego po burzy
kawałkuję serca i odklejam sumienia
jej oczy zaplątują się, choć jest
już po ślubie
mewa stanęła w pracy na wentylatorze
są to jej piersi
czy ja wiem, co się święci?
kandydat nie zrozumiał, że mówię do niego
ale zapłon zdecydował o tym
że odjedziemy na czas pożogi
tam miota się złotowłosa bez przyszłości –
za plecami miota się złotowłosa
bez przyszłości
dlaczego ja patrzę na to?
nie wiem
nie kocham jej
nie kocham nawet szybkości
jej piersi w kąpieli
skojarzenie uczucia z piaskami
i w tym samym momencie
z Tatrami
jedź – powiedziała – tam gdzie nie ma wyrzutów
i spotkaj się ze mną
nie powiedziałem – trawa już porosła
ścieżki do twoich panowań i pęknięć bosych
nie piję – podczas gdy ptaki zniżają się
w okolicach grani siadają jak czarne cienie
dziecko na rękach jak na noszach
ma bieliznę w zębach
skalny uśpiony nie okrywa biednych deszczowych
zetrę na proch myśliwych polujących
na ranne zwierzęta
o czym tak naprawdę myślała Caryca Zydeco?
gdy ten z harmonijką z Missisipi dukał poezję
dokończono na winie usmażone jedzenie
zawołać kelnera pędzącego – rzeczono –
doprosić będących na szlaku –
kłaniać się kłaniać
zaśnij – zaszemrał górski strumień
wielkie jelita ciągnęły się od Krymu do Rzymu
więc podniosłem je a nóż są święte
nocą stanęła jak wybawicielka
po tym jak zastukałem w ścianę
otworzył się znowu na rany
zmartwiony człowiek
odważył się przemówić do ludzi
po raz trzeci
w opłakanej skale
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zawiodła mnie mięta*
Zawiodła mnie mięta
spuściłem oczy na ziemię
w zdewastowanych chruśniakach
chruściele westchnęły cicho
i powiedziały wreszcie, że
faktycznie są też zdewastowane przez wiatr
mały piaskowy skrzypłocz poddał
ton takim jakimś spróchniałym
dentystom i zaczęło się
blaga goniła blagę w tej niby kaplicy jesieni
zeschłe liście służyły za ławki
koklusz był spowiedzią
metodycznie odsuwany w zarzecze
zdenerwowany tym okropnie
walnąłem wreszcie pięścią w lustro wody
kogoś macie, przyznajcie się
czy to pasterz, czy to chłopski
przewodnik czy to może baca
ja to wyniucham wcześniej czy później
jak już miętę nie raz
i nic nie osłoni tej tajemnicy
kopać dżdżownice w taki deszcz
wykopać metro i foremkę do pisaku
to zbyt mało żeby posłyszeć niesłyszalne
na co dzień klaps, klaps
to idzie letnio obuty reżyser z Nowej Huty
międli lebiodę i chłepce z manierki
targać mu brodę – rzekłem – targać mu
zdecydował się na przekroczenia stanów
przestano wtedy spychać gniazda
wyeksponowano na perci
wyeksponowano na gruszy
jechać – padł rozkaz nawet i pod górę
zachwycony rynkiem zabytkowym
podciąłem konie i zapuściłem silniki wraz
zaczesany stróż zdenerwował mnie
koniecznie chciał obejrzeć jasełka ziół
i nie straszne mu były jutowe worki suszu
co przykryły oczy
zapatrzył się na śmierć
poczekaj kochanie kolego
poczekaj na maj i rożki do pierogów
w łopianach jak drzewa
w szalejach jak telefoniczne słupy
miała być mięta a nie całująca
nachalnie dziewczyna
miała być rodzina a przez chwilę
była odlatująca łyska
rodzina jednak zwyciężyła
i wystartowała jak chruściel
sponiewierany, potargany, ale prawdziwy 
>>>
DSCN1377d
* Wyspy Dziewicze*
Zdecydowanie zaszczepiono lekkim sokołom twardość
pozbyto się helikopterów w sercach jest pusto
męczenie kapusty stało się niekoniecznie okrutne
ponieważ dzieci ubyło i dzieci nie wystarcza
gdzieś koniunkcja dąży do alternatywy i poci się
żeby zobaczyć to wszystko trzeba wielu lat bezustannego
patrzenia w okna jesienne a nie tylko także białe wiosenne
Tyniec popłynął rzeką w dziesiątym wieku jakimś promem
zebry spłoszone w Krakowie zapłakały po cegieełach
rzuconych niedbale przez kochanieńkich milusińskich
Długi Targ zrobił się jak kiszka i kawa smakuje lepiej
dziecięce poglądy w takim miejscu służą wytryskom Neptuna
popatrz jak kołują nad miastem Kant i Siemens drewniany
a Memling memłał – miałem te notatki przed katedrą
pięknie grają w Kamieniu na chórze piszą w prezbiteriach gaszą w ścianach
nawet baca nie może na Montrmartre zaśpiewać „Bo jo cie kochom”
taki tu rozgardiasz hałas memento mori i szelest w Okręcie Pralni
że trzeba przepłynąć Bałtyk wolności
Sokoły defilują wręcz lub homoseksualnie paradują nad górami
w Nowym Jorku prawie tak samo jak gdzie indziej
pomarańczowi przenoszą się na okręty wypływają w najkrótszą
drogę do Polski poprzez Gdynię – Wejherowo – Lublin i Stanisławów
marne te czaszki powiedział ukochany nie warto ich szukać
produkować nowe zewnętrznie podobne do tamtych bardziej brudnych
zachciało się rodakowi zachciało się rodaczce zachciało synowi takiemu
lepią żołnierzy wysyłają sprośne kartki lepią kolorowe bałwany
ciemnieją pamięci umierają na szosach nie tylko cykliści padają pszczoły
wybuchła zima cudowna i radosna mafie zakochane w miastach i ministrach
jeżeli zdecydujesz się zastawić miłość i życie choroby będą omijać cię
do czasu a kapusty nie będziesz musiał nosić w beczkach tylko w butach
ukryta nienawiść paskudzi miejsca w parkach krytyka nie twórcza
staje się obmową wyzwiska tworzą aureolę dorosłych trawa więdnie
praptaki kołują nad polskimi górami spadają jaja jakieś na sklepy
bieda-szyby nie są powszechne na przemyskich wsiach
nazwiska polityków zdobią ściany kościołów jak symbole szatana
atakującego Chrystusa ze wszystkich stron przerażonego Lucypera
skręt skręt jeszcze raz skręt kierownica urwana skręt nie wyszedł
dzieci płaczą na reklamówkach dzieci płaczą w reklamówkach
krokodyle czekają pod statkami sępy czekają na grani Pałacu Kultury
kochać tendencyjne programy kochać tendencyjne czasopisma kochać tendencyjnych ludzi
ależ to skomplikowane gdy drżą ręce z przepicia przepalenia i głodu
Wyspy Dziewicze wzywają trzeba kupić nowe buty
Miles Davis gra po cykucie właśnie w Komańczy sennej w łunach
zapadła w pamięć grzybówka pozwala umierać godnie trzy tygodnie
lukratywne miejsca w siatce społeczeństwa przed telewizorami
sprawiły że wielu wybitnych przedstawicieli i członków zdarło sumienia
kora była kiedyś sumieniem drzewa jak ubranie lasu jak trwanie
niewinne decyzje przyrody daleko mają do okrucieństwa
zdecydowanie nie można zjadać komarów tak jak hamburgery
to nie to samo w pępku świata może tak ale nie tu w Polsce
trawestacje Toski w wykonaniu Hendrixa nad Wisłokiem w Babim Dole
po cegieełach
>>>
?????????????????????????????
* Penicylianie*
Skonsolidowałem moją teczkę zabrałem dwa pióra po prostu
ona dzielna kobieta wyszła właśnie ze szpitala a ja
zapadłem na uszy wyjechałem przez kiszkę z miasta
nie śniłem wtedy tak często zgadywałem co jest z tym pasztetem
zanim dopytała się o jakieś jestestwa już miałem własną Summę
nadzwyczaj korzystne jaja wysublimował wczoraj czarnoksiężnik
nie wiem jak mu było na imię i nie dowiem się pewnie
ponieważ został nad ranem zabity jakąś deską przez nasłanych
od króla zbirów ale to już tradycja tego dworu gdakanie
i zabijanie nawet nad ranem co się nie mieści w głowie
tu nawet masłem się myją i uprawiają bezpieczny folk
w samo południe Asyria mi w głowie przestawiła głowy ścięte
w głowach sprawiają że ludzie się obijają długo się obijają
skonsolidowałem piechotę i klawiaturę mam ich teraz dwieście
w każdej kieszeni bez obrazy snują się jak dym
nad jeziorem byłem teraz myślę jak to dobrze że nie jestem
dymem snującym się po tafli jeziora po pożarze dyskoteki
martwić się w takiej chwili nie wchodzi w rachubę
modlić się w takiej chwili to jest na miejscu modlić się trzeba
byli już Szwedzi byli już Rosjanie byli już Tatarzy
teraz przyszli Penicylianie i napaskudzili odgryźli łeb koniowi
i rzucili go w stronę Polaków nie jedzących koniny nie doleciał
zaznaczam nie doleciał mam starte kości i dokumenty nawet
zewnętrzna powłoka statku z pierza była jakiś czas
przerobili oj przerobili dali drzewa hebanowego i trochę cieciorki
gustował pancerny w zbożu ale pan Jemiołuszka powiedział
kiedyś w telewizji że tak jest nie zdrowo i przestał teraz
myje gary w Londynie i dojeżdża tam Syrenką gdyż Premier
nie kupił mu Poloneza jak obiecał a zamiast tego puścił bączka dzieciom
jak to Premier zepsuli moje przesłania w mieścinie w wysypisku
jednak nie mszczę się już od dawna już od jakichś trzydziestu godzin
powiedziałem sobie koniec z tym przysiądę fałdów usiądę na stolcu
skonsoliduję zasiądę nareszcie no i stało się macie powiedziałem ja powiedziałem
macie rodzino nie tłumaczyłem sobie po północy tykania
i plumkania lecz prosto z mostu walnąłem zebrać się w kupę i w kułak
i ruszyć ławą na pastuchów i łańcuchy pogubiwszy ruszyli
no i wyszło z tego ni mniej ni więcej tylko jak się już sami
domyślacie korridzisko biurokratyczne
>>>
Tarnów 97 2f
* Popielate słowa – kolorowy taniec*
Popielate słowa mi mów
popielate serce mi daj Cyganko moja
w kręgu ogniska tańcz
ja będę upijał się tańcem
zwęglone sny w ucho mi kładź
uderz w kule nad ranem
po pewnej niedzieli zastygnie koguta czar
my nie przestaniemy tańczyć
zza płotu wyjadą wozy
kolorowe przeważnie zielone
skończy się świat nad Wisłą
tabory zgotują się do drogi w Puławach
już koła zdejmują z drzew
dzieci zaganiają do bud
Popielate słowa mi mów Cyganko
oczy moje zabaw grą
pęcznieją wikliny i gniazda spadają
Sandomierz czerwony Sandomierz
ochrzcił was Cyganów dziś
ruszajcie z Bogiem niech prowadzi was świt
Polska płynie do morza
jak tabor kolorowa w tańcu  
>>>
?????????????????????????????
*Wolność w koszu nad Rawą*
Sam stóg paproch kurdesz idą przez plac
dwa gołębie piją wodę z kałuż
jak w Kuropatach ciemno jak nie wiem
to ludzie to ludzie to nie gołębie kopalniane
gołąb oddał obrączkę i pożegnał się
fedrunek i malowanie jakaś cepeliowska
koronka ze Śląska mandatowa strefa
ubodzy duchem zniemczeni zapadają
na grypę pod krzyżami jest ich trzech
ludziom dobrej woli można pogratulować
cenny złom i fujarka skrępowanego
w błocie krwi dosyć poniemieckiej
porosyjskiej popolskiej
Katowice zimne jak neon betonowy
znak cnoty nad wielkim centrum
Chrystus w dymie oddalił się do Giszowca
nie widać go teraz na jasnym niebie
nad hutami pancerzownice huczą
Zurik gazeciarz zdrzemnął się na chodniku
ślusarz go zbudził obu chodziło o polskość na przodku
padły pierwsze strzały to koła strzeliły
autobus się przechylił i palić się począł
potem wyskoczył górnik i zaczął walić oskardem
potem wyskoczył azylant począł przepraszać
potem wyskoczył Jaworowski z gołębiem nowiny
potem wyskoczyła Glewczyńska i poczęła
wolność w koszu nad Rawą
>>>
DSCN5458d
*Jeżeli nie ja? *
Jeżeli nie My to kto
jeżeli nie kwiecistość mowy to co
papugi decydują na ten czas to i co
skrewi – tak powiedział Miller Niemiec
skrewi – tak powiedział Janosik Słowak
skrewi – tak powiedział Pawlak Polak
skrewi rząd
nawet wet wet
gdyby to i co
za
podzielmy się tym co mamy
podrywaniem bez przerwy i bez końca
Jeśli nie Oni to któż
skorzysta z miejsca przygotowanego
w nicości i wieczności lecz czy wyjdą
z Otchłani Oni tak jak My
niezawodni
Posilcie się wy stróże porządku
czas będzie wyruszać na przejażdżkę
może po ucieczce zginiecie na czczo
a może po zatrzymaniu będzie
wam burczeć w głowach
Zaprzestano rozdawania krajów pod zastaw
Oni chcą mieszkać obok nas
My nie chcemy mieszkać z nimi
Oni wracają pod swoje grusze
strach jest zrozumiały
to szalony naród
Jeśli Kościerzyna zbliży się
do Kobierzyna a Kobiór do Łomży
to wtedy można będzie liczyć na
spłynięcie po sobie odstających uszu
Jeśli nie My to Oni zbudują
redutę taką jak zbudował we Lwowie
Ordon ale bez niepotrzebnego śpiewania
po nocy i bez niepotrzebnego sądzenia
katów winnych krwi rewolucyjnej
w kompletnej piramidalnej ciszy
Wandeę pod Kolbuszową
gdzie sam Maczek został wujkiem
zdecydowanie odtrącając swoją pozycję
pokurcze i mdłe muchomory
w rządach
ja im dam przykład solenny
ja im dam kawałek stali do obrony
Jeśli nie Ja to kto
jeśli nie ja to kto policzy kości
jeśli nie ja to kto policzy im kości
tym co skrewijają
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Ojcze! Ocal*
Marzyłem, Pragnąłem
serce spłynęło krwią
Ojcze! Ocal chociaż moje grymasy
Wierzyłem, Kochałem
serce sczerniało w bólu
Ojcze! Ocal chociaż moje gesty
Dążyłem, Walczyłem
serce jak szron mieniło się w słońcu bielą
Ojcze! Ocal chociaż moje milczenie
serdeczne
 
*Ojcze! Ocal!*
Marzyłem, Pragnąłem
serce spłynęło krwią czerwoną
Ojcze! Ocal chociaż moje ludzkie grymasy
Dążyłem, Walczyłem
serce sczerniało w bólu
Ojcze! Ocal chociaż moje prorocze gesty
Ufałem, Kochałem
serce jak szron mieniło się w słońcu bielą
Ojcze! Ocal chociaż moje milczenie
serdeczne powszednie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Poniewczas*
Zasnąć poniewczasie
jak prawdziwy Polak
wpaść w przeciętność Zamojszczyzny
z wyjątkowego Szczebrzeszyna
do przyjęcia sloganu w wystąpieniach
wystarczy popatrzeć na Kerouac`a
zdmuchnąć powodzią statek
zapragnąć deseru znowu po herbacie
w górach na szczytach liczyć lawiny
jak kiść ścisnąć prawicę Mikołajowi
jak prawdziwy Polak
nie wytrzymać i puścić się w te pędy
w zepchnięty z Lidy Mohylew
powiedział spiker piłeczek –
zaczęte drzewa mają się ku sobie
pewnikiem jedzie Zazu z Zawichostu
śpiewa w kinie w kabinie –
muszę odejść sam
bo żadna praczka nie wyszła za filozofa
a mamałyga Hucułów zadzwoniła
nie, to łyżka, kumo, to łyżka – rzekła Bojka
kurhan począł się pocić
prawdziwi Polacy zbezcześcili jego otoczenie
odpadkami po bitwach
wybuchł jednak wulkan emocji
w środku Europy jak w szkole
Zenon stał nad brzegiem stawu
poruszał spokojnie patykiem w wodzie
gdzie lśniły rybie ogony
z dębów podrywały się żołędzie
jak ostatnie Su siedem
to bezczelność, na Boga – wołał
bezkościelny syn Partii
Niewielkiej Niewielkiej Nieczasowej
bez matury z filozofii stoickiej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zemleć czas *
Znowu mielenie ziaren czasu
znowu ciasnota zegarów
poprzednio stłukłem białego gawrona z porcelany
w młynie
poprzednio wniosłem do ogrodu strach
jak kamienie
znowu dało znać o sobie mielenie
jakiż powód ku temu by w śniegu się nurzać
grawitacja w śniegu lewitacja po obiedzie
Skądże znowu moja panno nie ja tym kieruję
przecież nie stałbym na beczce
choć w niej właśnie zamieszkuję
Ledwo zamknął się w tym więzieniu
ledwo zdjął kalosze a już go napadł zbój okrutny
pożeracz prochu i sekund
z lewej strony sceny aż poleciało pierze
dla równowagi
Nie poruszysz się w Paryżu
nie poruszysz w Twerze
czas pomiędzy nie istnieje starty wojną
jakiś olbrzym trzyma wiśnię
zęby do ciebie szczerzy
zęby jak stępy
do miażdżenia godzin
Pościła ta tłuszcza pościła aż
wreszcie wkurzona się obnażyła
i sięgnęła po władzę jak gdyby nigdy nic
Zapada w pamięci ciasnota zegarów
pamięć pamięci nie równa trzeba
kochać nam na kresach trzeba
i w centrum obejmować Południowców
Zmielone organy nie wystarczają
na wieczór i trzeba lecieć po jeszcze
a ja mam tam intymny
podworzec co czeka na stangreta
nie leć, więc na oślep i na piechotę
popatrz w lewo popatrz w prawo
zgotuj to przymierze ja ci odpowiem
gdy zapieje kur a ja miotłę złożę
i słońce zaglądnie do gumna
gdzie nie ma już czasu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zapłać i idź*
Zapłać i idź
zapłać i jedź na wakacje
rzekła i jaka szkoda, że pękła
zmniejszyła się potem, o jej
zewnętrznie nie do określenia
pogardzała małymi uszami
zakatarz się nawet, jeżeli
taka potrzeba wystąpi
manna pada na falę rzeki
cebula kwitnie i pachnie
zakaź i idź
zakaź i idź na wybory
wrzuć do urny prerogatywę
gminną i ludową
przeoraną łapówką jak lemieszem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nosy*
Zepsute kości w nosie
karmienie deszczu miasteczkami
pospołu z drewnianą nogą
małe miasteczka kostnieją
popularne zamiecie są jak poryw
kwiaty wąchane jak chmury
pełen kosz baranów
struktury węgla w bryndzy
na łąkach leżą skoroszyty
zamknięte dziewice na szczytach
poruszony statek powietrzny
ledwo idące zegary z ptakami
zaproszono kiedyś ten wiatr
oto i on nad połoninami jak echo
bednarz spokojnie studzi wodę
skorzystała na tym wiewiórka
podeszła pod zagrodę mistrza
popasał popasał odszedł pod studnię
spodziewany dywan rozsnuł się jak mgła
ponad małymi górami nad morzem
spodziewany koklusz dziecka małopolskiego
zapadły bierwiona na capstrzyk
popędzić skamielinę stąd
zewsząd bociany na wieżach
wystające władze szurają słomą
wysoki profesor doi małą owcę
helwecki deser w zepsutej kaszubskiej wsi
koniec studni jest świtem bladym
zakochany drewniany ślusarz
skostniałe dewocjonalia państwowości
zamruczały telefony postsomnambulistów
 nie byle jaki dochód na kolebkę tyrana
zepsute kości w uszach łysego
krzyż stoi na szczycie
krzyż stoi na szczycie
krzyż przymocowany jest na szczycie
krzyż wznosi się ze szczytu
zadarli nosy obolałe
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Na grzbiecie*
Maltretowanie misia na grzbiecie
pocieszenie towarzystw miejskich
blaga na całego w części północnej
niegdysiejsze nadzieje drapichrustów
gołoborza ich mózgów
melodramat za duże pieniądze
otumanienie sporej grupy
pewnie, że obywateli a nie zwykłych ludzi
skuteczne stworzenia czasu
potem zstąpił anioł ciszy krwawej
trzeba się wynosić stąd, ale gdzie
koledzy zastępują zwykłych ludzi
drzewa wiją gniazda w ptakach
oto twierdzenie na obraz i posłuszeństwo
pośrednie definicje kanibali
łodzie płynące na skróty
zebry w kolorze czerwonej Sahary
sekty na polanach za górami
myszy i obywatele buszujący w kukurydzy
kopcowanie zboża na dnie rzeki
przed zaporami przed elektrowniami
przewrotne ludziki idą od wsi do wsi
robią dokładnie to, co im kazano
zakopcowani stworzyciele cywilizacji
czernieją czaszki w ziemiankach
pelikany twardnieją na widok uniesień
dzieci wszystkich stanów
nad ranem pada deszcz przepiórek
niosą baldachim przed monstrancją
poprawne decyzje wygoniły żubry
buki pikują wprost na helikoptery
zapachniało sosem miedzianym
na krańcach zdrowia zakwitł grzyb
w popłochu uciekają politycy
gonią ich żółwie z mieczami w pochwach
śpiew dokoła pnia, na którym
ukazuje się rzecznik prasowy
białe chusty dojarek białe ręce naganiaczy
chwalą kandydata chwalą pierwszego
zbója w tych górach mówią, że
oddany sprawie pomaga biednym
łupić topić bić skamleć skórować
pomaga biednym wymachiwać członkami
odciętymi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Dziękuję ci malkontencie za twoją krew*
Zapadają czasy zapada krew
w potulnym człowieku drzemie mecz
spadły już kogutki dzieci wyczołgują się
z bogatych miast dążą ku wsiom
Zrywa się garść ptaków ciemne góry płyną
niebem w kierunku wsi
małe baranki przenoszą się razem
z dokumentami osobistymi i flaczkami
kucają pod biernymi mostami przez chwilkę
poczęty wieczór reklamowany w prasie
przedwojennej zmięty jak gazeta
więźniowie szykują się do snu
Modre drzewa nachylają się nad grzybami
serca serca serca czekają na malowanie
kurczy się każde działanie w zamian
orkiestry wychodzą na łów ku centrom
miast ziejących kraterami i braterstwem
poprzednie zioła zamykają pałanie i duszności
zagadkowe miny prezenterów przeradzają się
w perłowe uśmiechy ciągłych kandydatów
mający rację jedzą jedzą w otwartych oknach
dziękuję ci malkontencie za twoją krew
woda tryska z dziur w rurach kochają myszy
startuje latarnia startuje pogoda spada
pokraczny niewybredny śnieg jak
indiański taniec nie na tę okazję
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Zawróciłem spod Golubaca*
Zdecydowany na likwidację Golubia-Dobrzynia
zawracam spod Golubaca
rzekę wyzwoliwszy przerwaną tamą
pokochałem folklor zniszczenia
zostałem na dłużej pod dnem
obserwując szalejące żywioły
pchnąłem we śnie Turka
Komendant wezwał mnie celem
uskutecznienia spowiedzi i to tej
bez bólu głowy po i przed
natychmiast wyznałem jak dziecko
swoje przesłania zapomnienia podniety
Oko zmrużyło się zadzwonił dzwon
poszły spać brednie zbudziły się we mnie
zadośćuczynienia krople i bekasy
Nie zdążyłem wrócić przez Pusztę
zamknięto Uniwersytet Gołębiowski
Popatrzcie jak oszukują spokojnych ludzi
popatrzcie na ich sterane bronią ręce
krew wypływa spod murów
obserwuję smoląc szczapy jak Gedeon Jerrubal
wkracza w granice Polski ze swoim swojskim wojskiem
Perpignan do dyspozycji Zawiszy Czarnego
było jak zwykle w tych latach
wyprawiłem się zamiast niego na ichnich Szkotów
jedno pchnięcie spadł z konia Szkot Turek
Żyd i Czech i Europa zadrżała konie zarżały
rapujące konie odjechały ku granicom
Zewsząd nadzieja matka zewsząd dobre chęci
malkontent zdrajca żyjący w Kijowie
malkontent zdrajca żyjący w Chorzowie
malkontent zdrajca żyjący w Spychowie
przeprany wrócił z zagranicy i usiadł na zydlu
sowa spod okapu przeniosła się pod wielką krokiew
kręcąc głową słuchała i notowała w swym
asfaltowym notatniku wojny
Psiakrew! Zaklął wierny druh, miałem sen
w czasie bitwy, gruchałem z jakąś snajperką
pokalane jej nogi widziałem przed śmiercią
gdy kula trafiła wyjąłem miecz rozciąłem
otwór wlotowy i wydłubałem pocisk
odrzuciłem go
w kierunku Garbowa i Goleniowa jednocześnie
i tam eksplodował raz jeszcze
zaszyłem ranę jak Rambo wsiadłem na motocykl
i pojechałem za psem biegnącym obok konia
Psiakrew, zaklął wierny druh i umarł
w sali rycerskiej, pochowano go
na środku piwnicznej izby w Opatowie w centrum
w jakiejś starej kamienicy nogami
w kierunku Wisły Malinki i Dunaju jednocześnie 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Na terenie przylegającym do więzienia*
Pełnił zaszczytną służbę na terenie przylegającym
do więzienia
stary dąb chronił go przed deszczem
piękny rozłożysty stary dąb nad strumieniem
wystrzelał wszystkie naboje i usiadł
otarł czoło podczas spożywania drugiego śniadania
również w trakcie spożywania kichnął
zakrakał kruk na czubku drzewa
zza góry wyleciały trzy helikoptery
i przeleciały mu nad głową gdyż leciały
bardzo nisko jak w Wietnamie
nie przerwał jedzenia gdyż był
bardzo ale to bardzo głodny
a poza tym był po przepiciu i pragnął wciąż
Niewiele brakowało i porzuciłby tę służbę
w młodości zaczętą
poproszono go do zdjęcia i stanął za
szczotką do zamiatania podłogi
nie wyszedł na tym zdjęciu oj nie wyszedł
miał niezachwiane poczucie płci
i nie oddał się nikomu ani w więzieniu
ani przed
jego oczy wyrażały ból egzystencji o poranku
a wąsy umoczone sztywniały na wietrze
Powiedział po jutrze wyjdę z tego miejsca
ale wtedy to już nie tylko tu nie wrócę
ale nawet więcej będę wędrował po Wielkim Świecie
do końca życia wypełniając się świeżą wodą
po horyzont
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Krucjaty skończone *
Skończone absolutnie krucjaty
najpierw decyzje potem oskubanie
zabawa dla wszystkich wszyscy dla zabawy
Budionny pożarł dinozaura to takie modne
skąd zepsute gady wtargnęły na posady?
okrutnie zdeprecjonowane ludzkie zachowania
kochaj albo czuj to samo na wszelki wypadek
żeby mojego kolegę mysz kopała
zastanów się nad pamięcią tego tam
koniecznie zaniepokoić konduktorkę na zakręcie
jeden dodać jeden to dwóch lekarzy
jeden choruje drugi nie, ale perspektywa kolego
pokażcie, na czym jedziecie pokażcie coś
zerwane sztandary poszły w las
odłożyć kopie miecze wysmarować zakopać konie
Brzetysław krąży w okolicznych lasach
kiedyś Japończycy wyjdą z beczek pójdą w obce kraje
proste słuszne krewkie i na domiar tego absolutne
jak Jowisz jaśnieje pomarańczowa mgła
ponad Etiopią ukazał się deszczowy samolot smoka
Bajdar zapadł się w las kędy zwijała
się skóra czarna jakiegoś podolskiego węża
powiedzieć na wskroś to jeszcze nic
o kogóż walczyć, gdy naród tak wspaniały?
nocą kazirodczą przewidywać wykorzystanie robotników
wieszać wilki na skałach pędzić terapeutycznie
po wielkie kamienie do stacji benzynowych
powiększenie jakiegoś domu powiększenie pieśni
tam skrył się Batu jakże smutny
Pol-sport
Pol-sat
Pol-ka
Pol-ak
po krucjacie 
>>>
DSCN1317c
*Pocierpieć chciałem*
Żaluzje i story zasunąłem
pocierpieć chciałem
w samotności brakło smutku
ich szyderstwa zastąpiły pamięć i prawdę
Pomalowałem szyby na czarno
pocierpieć chciałem
w samotności brakło skruchy
całowanie ścian i portretów przodków zastąpiło jasną przeszłość
Zabarykadowałem drzwi regałami z książkami
pocierpieć chciałem
w samotności brakło nawet łez
leżenie krzyżem w kuchni zastąpiło ich poniżenia
Wyłączyłem prąd, zakręciłem wodę i gaz
pocierpieć chciałem
w samotności brakło prawdziwego eremu
nagłe mistyczne olśnienie zastąpiło drapanie podłogi
ktoś zapukał do drzwi
zawyłem z bólu
 
*W samotności*
Żaluzje i story zasunąłem
pocierpieć chciałem
w samotności brakło smutku
ich szyderstwa zastąpiły pamięć i prawdę
Pomalowałem szyby na czarno
pocierpieć chciałem
w samotności brakło skruchy
całowanie ścian i portretów przodków zastąpiło jasną przeszłość
Zabarykadowałem drzwi regałami z książkami
pocierpieć chciałem
w samotności zbrakło nawet łez
leżenie krzyżem w kuchni zastąpiło poniżenia
Wyłączyłem prąd, zakręciłem wodę i gaz
pocierpieć chciałem
w samotności brakło prawdziwego eremu
nagłe mistyczne olśnienie zastąpiło drapanie podłogi
ktoś zapukał do drzwi
zawyłem z bólu
%MCEPASTEBIN%
>>>
DSCN1336g
* Poskromiłem czarne łabędzie nocy*
Poskromiłem czarne łabędzie nocy
dotarłem na nich wszędzie
popłakałem się na obcej plaży
stworzony obraz człowieka wymknął się spod kontroli
będzie mała kolektywna korekta na słońcach
świat zamknął się w czerni
łabędzie zatrzepotały wielkimi skrzydłami
po pachy zapadłem się w piach
kogóż można tu odnaleźć samemu będąc
zagubionym tonącym w oczywistej słabości
Perłowe mechanizmy wodne wydostały się
na powierzchnię morza całe w wodorostach
pędźcie kochani ja pogonię za wami
zęby szczękają z zimna jak małża
pewnie lunie tropikalny deszcz
sputnik odkrył serce burzy
chmury wybiegają na demonstrację
czerń nade mną pióra rozrzuca wiatr
klaustrofobiczne wspomnienia z przebytych piekieł
nade mną miotają się pękając
pragnę odmienić stracone chwile
pragnę odmienić biegnące chwile
peryskop wystaje z dzioba ptaka
markuję powrót nikt na nim się nie poznaje
grzęznę dopingują mnie ptaki ptaki
popatrz na jej sen nie oddalaj się
śmierć na plażach Falesy to nie twoja sprawa
to sprawa żółwi to sprawa stalowych żółwi
to sprawka żółwi z Warszawy żółwi telewizyjnych
udających pacyficzne
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Gniazdo ze styropianu*
Ze styropianu gniazdo spoczęło na dachu
dobiegliśmy do tej chaty w samo południe
my do bocianów urnami innej nacji
a bociany do nas swoimi odchodami
jakże długo trwała ta wymiana ciosów
odchody spaliły jedną stronę domu
krzew bzu i starą syrenkę a my
nie wcelowaliśmy ani razu
potem odeszliśmy do lasu po grzyby
myśląc, że może jakimś zasuszonym
mleczajem uda się dosięgnąć te ptaki
zanim osiągnęliśmy pierwszy zagajnik
z wioski nie pozostało już nic
ogłuszający klekot poćwiartował zabudowania
ptasie kupki wypaliły wszystko, co zielone
na ziemi i w powietrzu
łopot skrzydeł wzbudził huragan
który zmiótł tą polską wioskę
pozostały tylko w okolicy żydowskie cmentarze
klekoczące niegdysiejszą rozpaczą
>>>
DSCN1677x
* Skuteczny dzwon katedry nadmorskiej*
Jak to było z tym morzem?
jak było z wybrzeżem?
grzecznie
w otchłaniach świadomości
wertując czasopisma na plaży
z pozoru rozkoszne dzieci zabawiały się
jak truskawką małym palcem
rozebrane glony wypłynęły na brzeg
ona jedna z blizną w kąciku ust paliła trawkę
siedząc przed Grand Hotelem
jakimż to zamiarem było połyskiwanie
w słońcu na molo
białą koszulą swetrem rozwianą blond czupryną
czemuż to wyszywany dżins wstydliwie
okrywał muszle krabów
ze schodów na górze wyfrunęły kawki
mam wciąż nadzieję – rzekł latarnik
radary obracały się jak gdyby nigdy nic
wzdłuż siatki ogrodzeniowej
pod ciągłą obserwacją żołnierzy,
którzy wysiedli z autobusu podjeżdżającego
właśnie pod bramę jednostki jak jakiś
attache Ukrainy
bębniąc na puszce po oliwie
tykając wzdętego konia na zwodzonym moście
patrzysz na ostatnią parę na piasku
kochającą się oddalającą się ku wydmom
sen w pianie cały dociera do kocy
spadają staniki żubry podnoszą łby
mówisz – idź dziewczę tędy prowadź elektrowozy
przez mosty i wiadukty do brzegu stromego
założono kaftan na blade ramiona
zaprowadzę cię Syreno na kamień posadzę
przyprowadzę ci Syreno rycerzy stołów okrągłych
zaśpiewaj stołeczny kwiecie wysłany za rybą
powiedzieć o bałwanach to jeszcze nic
popatrzeć na majorową opalającą się jak glony
to móc przebiec jedną noc jak kostucha
pelikan na przystanku tak zdewastowanym
obok przeszłości obok przyszłości
padają na wodę już trupy lub jeszcze żywi ginący
z barek desantowych
lapidarnie przebiegli marynarze w słowach
do mety przy latarni przybiegł Polak Biedny Pierwszy
skuteczny dzwon katedry nadmorskiej
niesie wezwanie pogan i echo morszczynu
popraw lata bukłaki i sieci nad wpadającą rzeką
komunikacja zorganizowana w dworce i przystanki
rybami smażonymi powiewa w kurortach
jedzą lizaki patrzą na chińskie smoki
łodzi podwodnych na lekarstwo
desant wysiada z zaświatów
by uspokoić sumienie wodorosty pływają jak ryby
docierają do czekających sieci
pęcznieją piosenki dziewczynek
po powrocie gryzą komary
to potępienie jaźni
tam na dnie lochu spotykamy Neptuna
ani słowiańskiego ani germańskiego
ani nordyckiego ani fińskiego
tylko aliancko uniwersalnego
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* W hełmie z butlami i detektorami*
Początkowo polatywałem na podwórzu
ona patrzyła z okna
czerwone maki padały do jej stóp
krew tryskała na nie
jechać kazałem wszystkim czołgom
wozy strażackie ruszyły same
statki kosmiczne zamieniały się w placki
petardy wybuchały jak Elvis
blues towarzyszył mi pod jej oknem
jeżeli kochałem cokolwiek to ptaki
zaśmierdziało za bramą pokazał się diabeł
popędziłem za nim w zboże
kora odpadała od drzew
wierzby płonęły gdzie stąpał
ziemia wybrzuszała się gdzie tchnął
poszedłem w skafandrze do bitwy
w hełmie z butlami i detektorami
wspinałem się na konie i przyczepy
zegary spadały jak gwiazdy
blues towarzyszył im, gdy kaleczyły mi uszy
Ziemia jak miednica dzwoniła
uderzana patykiem jak kością
a kościoły frunęły w powietrze i spadały
muzyka ludowa siadała na piórach
kręciły się siły państwowe
zamiatały sobą towarzyszki z obozów
po każdym skurczu demonstracyjnie
upijały się nauczycielki i biły uczniów szpicrutami
szkoły przemienione w centra
światowych namiętności rosły w oczach
obradowano dzielnie tygodniami
obradowano dzielnie nad kokosami i nacią
małe rzeki w Afryce były na widoku
malowano krzywe historie wieczności
zebry wracały do Kapadocji z Cylicji
lwy ryczały z bólu zębów
wychodzili z Hadesu i wchodzili w Styks
śnieg padał na kwitnące sady jabłoniowe
mrówki wytaczały przeciw termitom
propagandowe działa prasy
małym sercem miotałem się na greckim targu
widziałem ją w koszach pomarańcz
ona wychylała się z każdej oliwki
śpiew muezina jak ryk rakiety-lwa
pacierz już na Księżycu
tak nie długo już polecimy
by spotkać ją
polecimy całą rodziną
>>>
DSCN5722 (2)c
* Drżę dziś jak Ezra*
Drżę dziś z powodów przynależnych poetom
drżę dziś jak Ezra w szpitalu dla wariatów
mając rację nie więdnę jeszcze pokryty śniegiem
ludzie poczęstujcie się świeżymi bułeczkami
wędzonymi na wietrze historii w sposób tradycyjny
jakbym widział  nietoperza mam w tym udział – rzekł
na bagnach nie tonęli Polanie, lecz stali na palach
kapelan pali bożka kapelan umiera na przedpolach
wschodnie soprany nad brzegami rzek
zimne kry z dziećmi zimne sanktuaria opustoszałe
czekam na Cyganów, którzy mają dziś
przypędzić konie z nad Cisy
Drżę przywalony ping-pongami po same uszy
tonę w ping-pongach jak w jajkach
nad nimbem księżyca dostrzegam duszone selery
nać zwisa nieodcięta zasłania jakiś ocean
cisza w tej zgrozie ludzie idą do szkół i przedszkoli
coś ich niesie jakieś licho
a może to sam Duch Święty w sprytnym przebraniu
wyrażenia są jak sowy polatują nad urnami
cmentarze świecą oświetlają twarze polityków
naród bez nadziei lud bez nadziei dźwiga
na barkach swoich ciemięzców
Drżę na ich widok 
>>>
DSCN1680f
* Koczował w urwisku*
Pomyślny – tak go nazwano, gdy koczował w urwisku
zdychaj – słyszał jakiś głos na kirkucie
zaczepiony na moście kopnął konia z zamachem
poleciały kwiaty w bukietach wprost do rzeki
zapanowało zamieszanie na przyczółkach
posypały się stare kamienie i zatrzymano autobus
wysiadł z niego zdesperowany mnich i splunął
w twarz komendantowi, który nie chciał zasłonić
tablicy ku czci funkcjonariuszy strzelających
do Semitów w sposób specyficzny i narodowy
Zewsząd nadchodzili ludzie i nieśli płyty kamienne
nowego typu
zamaskowani ludzie Wschodu
Pomyślny niezadowolony z przezwiska
zdeptał żmiję niechcąco i podkasał nogawki
był gotów znowu zaskoczyć
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Lepszy w garści ssak*
Lepszy w garści ssak niż wróbel
lepszy najmita w domu niż Aborygen na wygnaniu
męskie piersi opalone są porywające
na katamaranach płynących do Australii
zwisają transportowane ryby latające
wczepione w wanty jak w makaron
lepsze czterdziestki niż trzydziestki
po co tam aż zawędrował Dżingis Chan
mur przeszedł jakby go nie było
potem się wycofał przez jego pozostałości
dziecko służyło w zastępach
posłużono się dzieckiem zanim urosło
więźniowie narzucali głazów w parkach
pogonione wiewiórki założyły sprzysiężenie
lepszy orzech zgnieciony niż żaden
tymczasem mleko wylało się z Chin
surowe mięso wystawało z ust Aborygena
i to go zgubiło
wyrwali mu je wraz z językiem
przyszli więźniowie i założyli obozy
pomodlili się do Dżingis Chana Onego
padł rajski ptak i zsunął się z dachu
wprost w dłonie bohatera narodowego
a ten zawołał – spójrzcie jak śpiewnie ryczy ocean
jak ryby powiewają na wantach
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
>>>
* Idealny człowiek świata*
Stworzyłeś coś, co nie miało ulec zniszczeniu
stworzyłeś idealnego człowieka idealne państwo
a przepadło jak mara
Powiedziałeś – odwiedzę cię w więzieniu
samotność pozwoli ci dojrzeć nieznane
a umarłem nim ty się zjawiłeś
Skorzystałeś z jedynej nadarzającej się okazji
podniosłeś sztandar wysoko
a niespodziewany atak mrozu usztywnił płótno
i nie załopotał nad głowami
Miałeś podziwiać mnie i moje dzieła
ja miałem pracować dla wszystkich wyzwoleńców
a ostał ci się jedno krzyż
na szczęście niezniszczalny
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Jaworowi ludzie*
Hej tam pod jaworem
jaworowi ludzie czerwone ich nosy
wskazują na samobójców z Bieszczad
uciekali przed życiem uciekają do dziś
prostowali na beczkach wszystko
nawet dewocjonalia z Jasnej Góry
wyprostowali krzyż na beczce
oto Polska niezwyciężona przez obcych
zgnieciona przez odmrożeńców nowobogackich
zakasłali pod jaworem z głodu
zarzucili wory na plecy
w słońcu jak skansenie
zadzwoniły pogięte mosiężne krzyże
połamane orły cynowe
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Sprostowanie*
Sprostowanie, czas na sprostowanie
sukces przychodzi po niewczasie,
gdy już wszyscy wyleczyli kaca
mam mambę na takie sukcesy
stolica jadu zamieniła się w klub
herbaciany nowalijkowy, ale cóż
dobre i to na długie zimowe wieczory
patrzcie jak w muszlach kwitną różę
nawet nie wiedzą o tym i nie wiedzą
kto, w co gra na olimpijskim stolcu
pewien zadufany w sobie skamlacz
obudziły duchy wysłał na tamten świat
tych, co nie potrzeba
kazał się chwalić
a nienawidziła go większość
poczuć wolność i swobodę nie będąc w górach
kazać sobie podać całą krowę w oliwkach
będąc w bardzo wysokich górach
gdy rzeki płyną, płyną i stają
zamiast kruchych chrustów zeszklić smalec
trociny się mogą wysypać po wybuchu
całkiem realne zagrożenia stolicy
lecz nie całego kraju, gdyż będą wyrywać powoli
złorzeczą strumienie a armia nie przekracza
a armia nie rzuca kości
armia podjudza
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Dewocjonalia kremlowskie*
W zapadłej mieścinie czas dłuży się gąsiorom
ich pułap sczerniał od sadzy
dewocjonalia kremlowskie spaliło słońce
nie ma co pokazać wieśniakom ze Słowacji
odwiedzającym kurnik o wczesnej porze
Truchleją na połoninach konie
lekko oswojone trochę wolne z natury
dosiedli ich wieśniacy z Polski Południowej
Membrana nieba drgnęła wypadły śmigłowce
po niebie jak meteory przemknęły
nieostrzelane oddaliły się w kierunku
krakowskiego Dien Bien Fu
Stolnica wypadła z rak leśniczce
pierogi potoczyły się pomiędzy kury
i pijanych drwali leżących pod progiem
ktoś w kapturze na głowie zapalił papierosa
pod stogiem siana puścił dymka
Zahuczało zapachniało karbidem
żona sekretarza partii pokazała rogi
telewizor rozpadł się na dwoje
zakrzyknęły zwierzęta lasów i pól
lasy wydały westchnienie i zwiędły
sekretarz partii wyszedł z wybuchu
z uniesionymi rękami pokazując rogi
>>>
DSCN1347d
* W drewutni na księżycu *
Znajdziesz wszystko co zostało zgubione
ciemny las i suche wierzby przy drodze
twoje korzenie już nie zatrzymają cię
na skraju wioski lub miasta
Biały dym snuje się pośród bezgłowych
mały kotek rozmawia z osłem
dopiero będą robić zakupy w geocentrycznych
sklepach na dnie piramid
dopiero w przyszłości
Znajdziesz złoto w koniunkcji zebry i kotła
zadrzyj głowę popatrz przez spódnicę
męczona samica jest obrazem Ziemi
skąd wiesz i skąd przychodzisz
skąd go znasz
to nic, że wierzby uschły możesz spalić wszystko
możesz iść nad skraj gazety wielkiej jak kosmos
znów tętni życie w sercu ptaka i sen
pojawia się znowu
blade kominy i kaniony w głowach
sam zapalisz znicze na wulkanach
sam powiesz zjedzmy parlamentarny ser
Zewsząd biały dym dziecię choruje w tym
poważne gazety stają się słupami Heraklesa
potem zgasły świecące nogi weszły w ciżemki
postawiły spody na schodkach, gdy dym biały
snuł się po kamiennych płytach
drzewa poszły i tyle ich widziano
drzewa poszły w górę
zadarte głowy zadarte sumienia
nie korzystaj ze słabości poćwicz
idź długo idź
zasmarkany na drogach nie zatrzyma cię
powiesz – gwałtu rety, co się dzieje
drzewa się przewrócą pioruny pójdą w hel
ale zawsze łzy prowadzą i wiesz, że
po mgle następuje bitwa czołgów na płaskowyżach
lub pod wzgórzami tam się to wszystko skończy
i będzie jakiś czas spokój
w drewutni na księżycu
za słupami
>>>
 

1996

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Napić się cieni w klasycznej Grecji*
Czy mamy dzielić się codziennym chlebem
z poszarzałymi stworzeniami kłamstw?
czyż nie lepiej napić się prawdziwych cieni
w klasycznej Grecji?
pobitej Grecji
polec w Termopilach
uczyć się trzeba jak ginąć w walce
na redutach Warszawy i szańcach Lwowa
cóż, czy sczezniemy na kopalnianych hałdach?
zmiażdżeni przez czołgi w bramach stoczni i hut
czy padniemy jak rybitwy na wiślanej łasze w Sandomierzu?
zatrute słowem Podstolego
czyż nie lepiej
z Lacedemończykiem Nowosielskim na Ochocie?
 
*Napić się cieni w klasycznej Grecji*
Czy mamy dzielić się codziennym chlebem
z poszarzałymi stworzeniami kłamstw?
czyż nie lepiej napić się prawdziwych cieni
w klasycznej Grecji?
nawet pobitej Grecji
polec w Termopilach jak zwycięzcy ducha
nauczyć się trzeba jak ginąć w walce
na redutach Warszawy i szańcach Gdańska
cóż, czy po prostu sczezniemy wszyscy na kopalnianych hałdach?
albo zmiażdżeni przez czołgi znikniemy w bramach stoczni i hut?
czy padniemy jak rybitwy na wiślanej łasze w Sandomierzu?
zatrute słowem Podstolego i Podsędka
jednak lepiej
z Lacedemończykiem Nowosielskim na Ochocie lec
w walce
>>>
DSCN4380c
* Pominąć schody *
Pominął schody
w kwestii niewygody
jaśmin za załomem przepadł
na wylot ścierwo tchnęło
w akademiku jak w jamie
trolejbus za załomem
spadał samobójca
                        Ledwo żywy wyszedł z opresji
                        prędzej go obniosły
                        przekupki na mostach
                        prędzej go wykształcił prezydent
                       z memorandum nad wodą
Pokrewieństwo z diabłem
jest na językach
nie był w Palestynie
nie zgubił paszportu
nie najadł się do syta
                        Po czym zapachniały pomarańcze
                        temu na miseczkę
                        a temu łyżeczkę dziegciu
                        załopotały wielkie liście
                        wyrastające z ziemi zafajdanej
Zetknął się z jaśminem w końcu
buszmeni przyszli do tego wielkiego domu
krzyczeli grozili rzucali dzidami
serce się rozwarło za kolejnymi drzwiami
których nie było i zdecydowanie
niepamiętliwy łkał w kotłowni
kurczące się węgle wychodziły mu na płótno
jednak się wykaraskał
choć pominął schody
>>>
??????????????????????
* Domagam się powrotu zewnętrznych oznak burzy *
Zwróć mi moje plany moje zamieszki
zapalczywością znaczone domysły i wybiegi
popatrzyłem na bitą blondynkę
zdecydowałem się w sekundzie zostać premierem
i poświęcić się dla blondynek społeczeństwa
demolujące spojrzenia demolujące ruchy
goście w kaskach z tarczami pod wpływem narkotyku
ona jak na paradzie prowadzi siebie prowadzi swoje nogi
stocznia staje Kędzierzyn Koźle wyłania się
obcy przekazują sobie kluczyki od polskich drzwi
ja szemrzę uderzając o brzeg smutku
przepaście zamieniają się w klify
błędne ptaki kołują nad demonstracją
telewizja nakręca wszystko ze strychu
tam gdzie serce toczy pianę – mówię
– chcę mieć na powrót ucieczki z flagami
jakie lapidarne uśmiechy pomieszają się
z byle jakimi bliznami na policzkach blondynek
Zwróć mi moje cierpienie na dojściu do wejścia
bez pieniędzy bez oscypek bez myślenia o niemożnościach
powróciły w furtce skojarzenia ze statuami
powiększył się sezonowy upływ krwi w dziąsłach
zaprzepaszczone modlitwy stały się wyzwoleniem dziś
to dziś skakało na widok okutych zomowców
dziś domaga się poszanowania wolności miłości zeznań
bałagan w kolanach pewność krążenia
jakieś biurko przed stocznią na plaży jakieś pudła
domagam się powrotu zewnętrznych oznak burzy
na zamkniętych koncertach przed halami
na zdjęciach beznagich beznowych na bezgałęziach
zabrano odtwarzane portrety telewizyjne
skurczyły się komórki gwiezdne muzyczne patriarchalne
po co więc zaczynano – żeby nie kończyć?
i to, kto? MY – spowiednicy blondynek
samych wolności
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Śmierć złudzeń *
Żeby krwawy sen zamienić w krwawienie
nie wystarczy potrzeć różą skroń
Żeby zdecydować o śmierci złudzeń
nie wystarczy pomacać bałwana
Kurczą się moje pola hasania i płakania
modlitwa je zastępuje i ukojenie
jak mam cierpieć teraz, gdy wolno mi
tylko cichnąć cichnąć lub błogosławić ludziom
Mam małą drewnianą kołyskę
układam w niej instrumenty muzyczne
raczej staroświeckie i raczej ludowe
gdy krew wciąż wylewa się z kołyski
do kurnej chaty gdzie stoi kołyska
wpuszczam kury by przyglądały się
temu, co nazywa się pieczeniem chleba
po polsku dla maluczkich dla pokoleń
Żeby tak raz zdecydować o śmierci złudzeń
i bogacić się bogacić w nieskończoność
nieskończenie kochać wszystkich
i zapominać o bożym świecie
na planecie bez krwi
żal jednak umierać bez cierpienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Mydlenie jaskini podczas zamieci *
Jutro nadejdzie jutro
potem spory kawał kosmosu uczyni zadość kamieniom
pomodlić się można wtedy do toporów
czyżbyś słuchał mnie?
omdlewa księżniczka pomorska
jak miałem na celu zniszczenie to stałeś przed tarczą
jutrzejsze młyny w tobie drzemią
koryta porastają mchem
mogłeś zabić a jednak nie zrobiłeś tego
potem ona rzekła – z kolei ty
meandry rzek
pod prąd zimorodki
nawet krzyżodzioby nie śpiewają
przed bitwami z komisjami kosmitów
potężne grejpfruty i słodki uśmiech ze śmietaną
szałowe gofry na dworze wiatru obok turzycy
i jakież te kobyły były sprytne na grani!
rzucając do kosza trafiały zawsze dwa razy
polepszony barszcz bez czapki w telewizji
denne zapytania na wizji
on wiedział, że marnotrawi
mydlenie jaskini podczas zamieci
mewy tam nie zamieszkają
wywiad przeprowadzony z kustoszem państwa
małpa na łańcuchu na monitorze
śpiące drewniane lalki w Dwerniczku
czyżbyś wysłuchał mnie?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Koniec epoki karłów *
Skoligacony z kołtuństwem
patrzący nań mam od wczoraj torsje
zapadam się w gniew chwytam się
żeber wystających z brzegu rzeki krwi
wichry porywają wszy do miast
karaczany polują na koczkodany
ktoś zapomniał o metodach
jakiś bohater miał dość na dziś
wystawiam bociany na strzał
pradawne zamiary dziewic
tonę w zawiści chwytam się
warkoczy rosnących na brzegu stawu łez
popadam w osłupienie osuwam się w gnuśność
skrzykniętych na pokaz rac ludzkich
zerwij totemy – woła Pradawny
ja skomląc pukam do drzwi Baranka
ich wejrzenia nie przerażają mnie
na mnie nie pada cień
na mnie padają ich spojrzenia pełne oczekiwania
zdecyduj sam jak prowadzić dalej
lute spory na korzyść kamienicy
pełnej wzbierających ciał zamiast
pęczniejących mózgów kamienicy
wezwanej do nieba wyrywającej
swoje fundamenty z ziemi i udającej się tam
biorę odwet na kołtunach
przewiduję zamianę szaleństw na świętość
i koniec epoki domniemanych karłów
nie rozstrzelamy kołtunów
nigdy takiej mody nie było i nie zanosi się
na to, lecz coś z nimi zrobić będzie trzeba
i z ich partiami przy władzy
jak zmienić ich w gigantów tablic
depczących karaczany?
>>>
DSCN0632d
* Powiedzieć kocham to zbyt mało *
Powiedzieć kocham to zbyt mało
najważniejsze jest sklepienie nieba nad morzem
lekkie nuty płynące jak życzenia po falach
poprzez popołudnia ciekawości
powiedzieć pocałuj mnie
to jeszcze tak niewiele
zewsząd znudzone damy w samych kapeluszach
krajobrazy w doniczkach przedokiennych –
popatrz na tę łanię jak czuwa
zrównałeś z ziemią księżyce pobożności
potrzask uczucia okazał się
całkiem przytulny dla chcącego
marzenie ziściło się jak kolory
na rynkach i forach
jak kolory na wzgórzach
jak wzniesienia na tęczach
jak palec w oku cyklonu
popatrzeć na pewność małych zwierząt
goniących się na wzajem
po pustyni
pod brzegiem rzeki powiatowej
lub wielkomiejskiego nilu
mędrcy kochają popołudniami
czekają na drabiniaste bankowozy pieniędzy
i drzemią spokojnie
popołudnia przechodzące w wieczory
jak słowa w sen
to miłości
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Wyjąć strzały z sumień *
Zapadły się genetyczne sumienia
ludu mój ludu po cóż ci te strzały?
jakieś drzewce i tarcze wbite w ziemię
czaję się jak druh na dębie wśród gąszcza
będę napadał mimikrą
upodabniam się do otoczenia
wymierzyłem kolejny raz wyszczerzyłem zęby
okiść na jeziorach dumnych
leci ten mój prom na księżyc pływający w wodzie
ślizga się jego odbicie startowe
gorące palce u nóg i serce wielkie
w marnym, ale to marnym ciele
ciemność dostępna dla sumień
po pewnym czasie na jeziorach łysi
i niewykształceni w śnieżkach ślubować poczęli
meble się przesuwały same w pokoju
gdy orędowali –
zęby w ścianę zęby w ścianę
zapaść gęgniętych perkozów na takich
wyspach jak to molo wypadło przed
stromizną pojezierza
siedziałem w gnieździe poety
zapadły się historyczne tezy w chłopach
ale jeżeli będziecie przezywać chłopów
to ja wyjdę z tego miejsca,  czyli z Sejmu
wprost na Wiejską
pogoniłem kota na wschód odbił się
od częstokołu uderzył o bramę zębem
poczwarki wychyliły się
z organizacji wiecznie żywych
plwają na nie zebry
plwają na słusznych
obydwożerca jeździ autem a nie czołgiem
– powiedzmy sobie to –
powiedzmy wreszcie sobie to –
czas wyjąć strzały z sumień
>>>
DSCN0535f
* Na moście w Awinion*
Ostatnia wybiła godzina
na moście w Awinion
ostatni przejechał pociąg baletowy
z Biskupina do Budziszyna
wedle stawu posypały się razy
przeszedł wykopany majster
po pewnym czasie spopielone szczątki
przemówiły, bracie, oj przemówiły
ostatnią wole wyraziły
na zebry weszły wbrew kwiatom
oprócz koneserów ciężkich przestworzy
zmuszony jestem zapraszać
niewybredne sprzątaczki lewych patronów
spójrzcie chociaż na ciemięzców
oni biegają po klatkach zachwalają rady
odezwij się do takiego, to ci zapłaci
i wykona przysługę
ostatnie szelki nad oceanem trzasły z bicza
 wtedy, gdy był to moment
najbardziej nieodpowiedni
zgromadzenia guru podeszły do sprawy
nader siermiężnie i siarczyście
podejdźcie no tylko – wykrakali Polacy
– podejdźże no tylko – wykrakali  Polacy
z nami jest Niemiec, z nami brat Wandal
wielkie smutki i oczywiście nie nadworne sumienia
z nami zanim znikąd krew
ostatni Moskwianin tarmosi Europę za poły
wy mię wy mnie poznacie towarzysze
Kujbyszew nie zawierał w sobie
nic a nic wulgarności
zaprzepaścił grzebień
nie mało strąceń za to
ostatni raz podaję ci raphaholin
komuś trzeba skraść komżę
zakończyć razem z gawronami
jestem dudek jak trzeba
umiem się stroszyć w trawach i czekać
jak Basajew jak Yehudi jak Pendżab
jak wszyscy na moście z Pięcioksięgiem
>>>
DSCN0806g
* Among *
Ameba
Armstrong
Among
                        ludwisarz klawikord
Antoine
Amerigo
Apostrophe
                        piszczałka strzelista
Andegawenki
Asztarot
Amur
                        szczęk łańcuszków i zameczków
Anno
Aprecjacja
Aszu
                        ciągle dzwonią brodaci naciągacze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Moje Ja *
Wdał się w pyskówkę
jak długa jest rola pewnego tułacza
a tego mi nie żal, co nie czuwa
zmień teraz serce
po którym spotkaniu wystąpisz
nawet nie wiesz jeszcze
jak wielkie są oczekiwania Teresy
wypaplała, co wie i nie wie zarówno
sowicie nagrodzony i popularny
z którym porównasz się
z którym wygrasz tę bitwę
moje jawne kontakty są skończone
dumne tłuste ryby we wnętrzu ucha
pokaż mi drogę
a nie mówiłem
a nie mówiłem, że z tego nic nie będzie
po twym mleku można się spodziewać
już dokładnie wszystkiego
spójrz na dziewczę i piorun
skończył podstawówkę i pod wieczór
zerwał z niej odzienie
powiedzmy o wierzbach
jak na złość jej wierzbach
podjechać czy nie podjechać
ludowe skamlenie w Zawichoście
tam dają ludzie prawdziwi
moje skamlenie się nie liczy
według Wisły kolejarze rządzą
czerwonuch płynie do nurtu głównego
piasek przestano wydobywać
czerwonak stoi na czatach
jesiotry wykończone turlaniem stanęły okoniem
czarownym
po kolejnym krachu ocknięta
tam slipy leżą po niewczasie
zaiste spadł z drabiny
ocknął się i rzekł –
a moje ja to już się nie liczy
>>>
DSCN1802f
* W mezozoiku *
Spróchniałe rzeźby dewocjonalia małe
zaprzestałem ich nazywać
są i bliscy i pukają do drzwi nieba
w zielonych płaszczach i kapeluszach na
łaciatych głowach nieobraźliwych
przede mną drżą w świetle ołtarze zaprzestania
naprzeciw zgubne ich czupryny i zegarki
mam świadomość, że nie żartują
gazety weszły tylnym wejściem
czuwam nad ich uczłowieczeniem ostatecznym
wierzby zaskrzypiały w dewonie
poświeciło poskrzypiało puściło
kartki papieru na podłodze
deski zostawiają ślady
zmożona chorobą sieć
zmrożona śniegiem Ulena Rosjanka
potwarze na zebraniach gdaczących
zaokrąglone twierdzenia biednych robotników
wezwany karnista struchlał na wiecu
po pewnym czasie zatrzymała się kolumna
za załomem zaczęli się myć i pienić
on wytonował wypowiedzi a ona
go zaczęła naśladować
poprawnie skrzeczące łapserdaki
na plaży w lutym na plaży bez psa
jak odludnie jakby organy przestały grać
jakby harfy zatonęły przed klifem
w mezozoiku
>>>
DSCN1083d
* Z peronu na Marsie *
Z peronu na Marsie wyruszył pociąg
to nie była stacja to był peron
po pewnym czasie zastopowany
przez wieszających kiełbasy – stanął
W tunelu śmierci  zakłamani politycy
zaczęli budować drezynę na prąd
wyszedł z tego wieloryb stalowy
na kołach żelaznych i dało się nim jechać
ruszał płetwami jak anioł
Śmiało podnieśli szlabany
ludzie zapłakali nad rzeką, gdy
wjechało to to na przedmieścia ich wodnej wioski
Z oazy na Marsie wyruszyła karawana
sen morzył po drodze dźwigających
łzy nie dawały spokoju jak purpura
otaczająca chytrze krajobraz
dostrzegli spadające ze skał nagie dzieci
Pod górą zaczęto wyrąb przedświąteczny
kobiety zerwały się do życzeń
mężczyźni nie byli tacy zadufani
o potem to ich już wcale nie było
Uderzyła na alarm Wenus
dosłyszały to inne planety
pogalopowały telegramy i kondolencje
Pierwotna śmiałość dzieci w tunelach
zmieniła się w zakłopotanie nastolatki
tunel świecił pustką, gdy świece gasły
Pokaleczone warkocze skręconych rakiet
spocone karki stojących w oczekiwaniu
na wędrowców
banalne chwile skupione w kulach
pożądanie Słońca na szczytach wulkanów
omdlewające dziewczęta w ramionach chłopców
wielbłądy w ramionach kobiet z Marsa
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Planeta do budowania kościołów *
Zerwałem mosty na Sanie
panie przeszły wcześniej zostałem sam
pod drugiej stronie ja łowca łopianów
Dziękowałem za deszcz dziękowałem za pamięć
podszedłem do brzegu by się zachwycić kobietami
Nie dane mi było poprawić się w siodle
siodło odpięło się odpadło
zostałem bez konia, który pierzchł
Szkielet spadł z konia jeszcze w stepie
na kurhanach płakałem i patrzyłem
na dziurawiec smętny w rowie
Po kolejnym wyroku Kozaków
poszedłem z procesją pod sztandary
Sobieskiego po to by się napatrzeć
po to by się nie spalić ze wstydu do cna
Mała moja z włoska się wołała
pieliła sałatę i karczochy zanim przyszedł Attyla
i zabrał do haremu trzystu
Podpaliłem Grody Czerwieńskie zanim
zniknęły w bagnie jak Biskupin
zaopatrzyłem mumie Słowian jak jakiś profesor
pograłem im na gitarze zaraz po tym jak
spadł śnieg i zamarzły pierwsze kawki
zanim jeszcze zanim zamieniono ich w mumie
Nasz niesforny brat Abimelek poszedł
obrażony nad rzekę Moskwę i odgrażał się
ja stałem i patrzyłem jak odchodzi
z zielonych moich wzgórz wytęsknionych
grałem na gitarze bogaty patrzyłem na samolot
ostatni polski samolot jak Broniewski
na Broniuszyca pod Grunwaldem przed bitwą
Za mną drgające kogucie grzebienie
pode mną łamie się powierzchnia jeziora
po którym zacząłem iść
włóczędzy wołają mnie nad Bajkał
kobiety częstują ogniem na odległość
poczekajcie jeszcze muszę pokochać dzikusów
nie pozwala mi sumienie zwiedzać
planety bez miłości wrogów
z dziesięciu przykazań któreś obróciło się
przeciw mnie i jestem biedny tak samo
jak Chińczyk obecnej doby
nierobotniczy, ale jakże wschodni
choćby księżyc był jak kobieta
mnie planeta się marzy do budowania kościołów
stamtąd wyruszyć można bez płaczu
w zaświaty
DSCN8196f
* Tam tamy słów *
Żeby mówić skromnie nie tylko się trzeba urodzić
ale także trzeba umieć się uśmiercać w sekundach
ponadto, co wystaje z trawy nigdy nie dostrzeżesz
zbędnych myszy mających ślinotok
Jak każde dziecko skorzystasz z lotów jastrzębi
a po niewczasie skumulujesz zawartości chmur
i powiesz: oni nie są małostkowi oni nie mówią nic
Jednakże krew w żyłach rytmem daje znaki
całując usta gorzkie nachylając się nad grzybami
czujesz tam tamy słów i ucieczki uczuć jak krowy
Po co wędrują cienie do gór srebrzystych
 po co może ty to wiesz może, lecz czy powiesz?
Pewien mleczny starzec tarmosił kolana gładkie
nie nie mówił oczywiście nic robił to w milczeniu
i zasłużył na miano strajkującego prezydenta
Fajnie to powiedział jeden zjadacz kapuśniaków
w jakimś sklepie z wannami i masłami w kącie
ucz się dziecino ucz skromnie pracuj na jutro
po jakimś czasie jastrzębie się zatrzymają na niebie
może usiądą na brzegu wanny może na parapecie
Grzebalne wiatraki na wzgórzu majaczą w oczach
ostatnie podrygi wiatru przemiana kontynentu
po każdym lecie w lesie po każdym lesie w świetle
Nie kop w dekadenckich miastach szukając rur
nie wgryzaj się w ziemię przed księgarniami
naprzeciw restauracji najlepszej w kraju
zamiast  poematów i ciszy ślina ślina ślimak
w skorupie
DSCN0312e
* Zaanektuj pierworodne skamlenie *
Zaanektuj pierworodne skomlenie i miłosierdzie
z Kitajcem przysiądź się do stolika nad brzegiem rzeki Amur
oj, brzegiem – jak Grudziądz cały
mewy skośnookie będą siadać ci na wytatuowanym ramieniu
brawo decydent, brawo – tak zawołają
dziecko tonie w bieliźnie – otrzaskany w pianach
tym razem zaniemógł z miłości – uratował dziecko
ponownie można istnieć, ponownie można zjeżdżać
przerzucając się z tematu na temat
po jakimś czasie wsiąkną wrogowie w woalki
jakiś król napoczął tort w kręgu betonowym
przykucnął jak błazen nad szeroką rzeką
oj, szeroką – jak lotnisko w Królewie
poprawione zeszyty poprawione przemówienie
to jego twórczość to jego nie odejście w cień
tylu było patriotów, tylu było utyskiwaczy
na litość Hitlera, na litość Tantala
powąchać różę skorzystać z zamieci trafić w ten czas
rzeka jeszcze płynie mróz krzepi ją
oj, mróz – jak skomlenie węglarek
>>>
DSCN4266c
* W Niedzicy *
Kaptur zerwałem
stanąłem w Niedzicy
pomarszczyłem flagę na pewno
W kiosku pod zamkiem grali w zechcyka
kusił do kamaza gliniarz
Berło ci dam – rzekł diabeł
wejdź ze mną tylko na górę
ja zeskoczyłem z tamy
wprost w słowacką dziurę
Zaczepiony na brzegach tęczy
rozwiodłem się ze Słowaczką
nie ze swej woli, gdzieżby tam
z woli samego Otręby
Pobladła matka
dziad puścił laskę
ciupaga pod ladę się schowała
dyszel wybił dwa prawe zęby
woda zalała odcinek
Pomarszczyć da się da i nic więcej
pokątnie sprzedawać włóczkę
bladzi tartacznicy spijają denaturat
pokurcze dymią
mielerze
orły zawzięły się na eskulapy
pofrunęły za miedzę
biedne skręcone latarnie Bojków
wiszą ponad tym lasem
Mam małą składaną kózkę
i granatów coś ze trzydzieści
powiem jej – tak przyszedłem k-tobie
moja dziewico z Zawratu
k- tobie moja Niedzico sucha
Jak amen
tak skończę
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Martwe oczy Buddy *
O Panie!
Miłosierdzia wzywam
potem skaczę w otmęt skalny
jak desperat czarnych róż
Boga wzywam z ekstazy
pewien nastrój może zabić
konieczność zbratanych róż
jak eskulap na rozgrzanym kamieniu
potęgom urągam zasilony spokojem łez
spokojem cudów
mam w kącikach oczu świątynie
odeszła kolumna i popiersie cesarza
jestem jak studnia rozpaczy
bez dna wypełniona Jezusem
niechaj Cyklady i fiordy wespół
niechaj cedry Libanu
tylko raz popatrzę w oczy Buddy martwe
potem Bóg mój spotka mnie
umorusanego pijącego wodę
na zakręcie historii
zabierze leżącego
wprost z łąkowego ruczaju
meandry mórz śródziemnych
poczynam sobie żwawo
bo wiem, że jestem nieśmiertelny
a po tym jak skupiłem swoje myśli
ufam westchnieniom
białe karty żółte place boju
wzywam siebie do powrotu z idei
pomiędzy stworzenia
Miłosierdzia, Miłosierdzia
dla stworzeń nieidealnych
>>>
??????????
* Od głowy zaczyna się wszystko*
Od głowy  zaczyna się wszystko
serce przebite na wskroś
od głowy ryby i człowieka
dynamit w sercu skrzata
stojący na wzgórzu rzuca hasła
lecą ponad bagnami
zaprzedany nie cierpi a jęczy
zaprzedany pulsuje życiem perwersji
Od uszu zaczyna się koszmar
na cienkich linach stanąć
zakołysać się zdecydowanie
na wszystko opaść na wszystko
pewnego razu omdlałe koty
nie zdążą przed zmierzchem
gdzie nie zdążą?
od głowy można wymagać
że przestanie ręka
katować człowieka
od uszu nie
>>>
DSCN1567f
* Działa jak utleniacz na korę mózgową *
Otwarte są przestrzenie śmierci
dla wszystkich otwarte, tak jak
przestrzenie życia wiecznego
można rozbłysnąć gwiazdą w sercu
kosmosu lub w sercu dżungli
miałem słuszne poglądy nawet
dzieci je tolerowały, ale to były
dzieci kosmiczne
miałem czarne westchnienia
mogłem je zanieść do Harlemu
ale gdzie go znaleźć w Szopienicach?
po tym trzęsieniu ziemi, gdy spadł meteor
i ukazała się kometa
podszedłem do ciotki by opowiedzieć jej o symbolach
czasu i archetypach czasów
zrezygnowałem jednak z tego
i wypowiedziałem tylko jedno słowo – przestrzeń
ale i tak wyśmiała mnie różańcem
twierdzenie jeźdźców przekraczających rzekę,
że Dziki Zachód jest dla wszystkich
wydawało się przesadzone na wskroś
jednak po namyśle uznano je za słuszne
kogoś można się wystrzegać zawsze
Boga nie można się wystrzegać dłużej
po prostu pewien rodzaj czasu
pewien rodzaj przestrzeni
działa jak utleniacz na korę mózgową
jeżeli nie wpuści się kosmosu przez
dziurki w nosie do chińskiej dzielnicy
to sam Konfucjusz nie będzie w stanie
bez pomocy Jezusa powstrzymać rdzewienia
luf myślenia
i zamilkną na tej wojnie światów
>>> DSCN1358g
* Sagittarius *
Sagittarius czuwa, nie śpi
nie można go zaskoczyć
choć czołgi można wytoczyć
zza wzgórza, gdzie stoją szklarnie
padajcie cietrzewie Puszty
kulejcie byki Baszanu
popiskujcie ranne łosie Karelii
zasypiajcie niedźwiedzie Uralu
niech zadrży grot srebrny
Sagitarius zza siedmiu mórz
przybył do nas statkiem-arką
zmęczony zasnął jednym okiem
jak to możliwe?
podtykają mu pod nos
wodę mineralną z solami świata
dziecko tarmosi go za ogon
lecz jego ręce opadły wzdłuż ciała
cięciwa nie dzwoni
czarny pień przy nabrzeżu
rozbija falą niesioną meduzę
a piasek na plaży rozciera jej resztki
Sagittarius pomału zaczyna domyślać się
początku i końca swoich snów
 
 
>>>
DSCN0053f
* Wyniosłe dzieło *
Wyniosłe metasekwoje to więcej niż dzieło
wyniosłe kobiety to pozy i pozowanie
stojąca z pięścią licząca na kochanie
nie jest arcydziełem, lecz jarmarkiem próżności
potężne nieba potężne tęcze potężne błyskawice
niewyniosłe potężne kobiety
deszcz do potopu podobny zaskakujący na piramidzie
stwórzcie coś na kształt ucieczki
klatki większej niż historia lub serce
sosny na maszty szyszki na granaty
to mi dajcie, gdy zdrzemnę się przy wiśni
pomiędzy olbrzymami z bajek
wyniosłe wieżowce nie będą mi nigdy dziełem
dinozaury spalone w kaprysie kosmosu
i ja w ucieczce odwiecznej z talentem i gniewem
na purpurowym tle – to jest arcydzieło
ostał się zgnilizny czad
ostał się po czasach niedawnych
ostał się pień i węgiel z sekwoi
a w nim otwarte szyszki
to miliardów milczących nadzieja
arcydzieło zasypia za drzwiami dziecięcego pokoju
lulajże mały piorunie, kometo, zesłańcu, metasekwojo
lulaj!
>>>
DSCN6166v
* W kręgach niebieskich *
Zamknięci w kręgach niebieskich
pamiętamy o władcach tego świata
żmudnie przewracamy skiby czasu
do znudzenia do znudzenia
dewocjonalia dzielnic i wsi zapomnianych
kołyszą się ponad głowami lasami
zaprzedajemy historię wynaturzamy wspomnienia
luksusowe nastroje niosą nas jak latawce
po jakimś czasie wracamy w snach
tam gdzie rozbita budka telefoniczna
a w niej dzika gryka i lebioda
pewni swego dusimy indyki klęsk narodowych
rozwijamy sztandar śpiewamy
od twardych skał przyjmujemy pouczenia
od skał wulkanicznych uczymy się modlitw
żeby ciąć równo podglądamy nauczycieli w domach
wystajemy na dachach oparci o anteny
zdmuchnięci w końcu przez byle zamieć
łapiemy się parasoli lub dojrzałych dmuchawców
po co żyjemy dobrze wiemy
po co żyjemy zapominamy
zbyt pewni siebie niebianie
>>>
DSCN1626v
* W rozbitej szybie *
Smutny dzień w końcu lata
ukraiński barszcz płynie po schodach
krewki uchodźca skacze do oczu
jakiś cygan rozbiera się w oknie
smutny dzień w rozbitej szybie
niemieckie sztandary zwisają podarte
litewskie strzały wciąż lecą ze Średniowiecza
po takich samych letnich burzach
nadchodzi taki sam zwiastun pokoju
smutniejsze od Dziewiczych Wysp
po sezonie kurorty Syberii
tam bezrobotni łudzą się nadzieją
betonują nogi cmokają i gotują się
w międzyczasie Abraham ponownie
wyrusza z Ur i idzie tym razem na Wschód
na wycieraczkę kapią krople barszczu
tętent konnicy czasu słychać wciąż
rosa na brwiach jest jak pot
rosa butelkowana w cieniach i lasach
sponiewierane obrzmiałe ręce
klaszczące za naród
tłuczone jak mięso na kotlety
zsiniały całe
pancerniki cumują spokojnie w Azji
omułki pacyfistów zbliżają się do ich kadłubów
smutny dzień w końcu lata
jest jak pocałunek zasypiającego konia
w policzek śpiącej królewny
modre natchnienia ulatują
barszcz wzbiera
>>>
DSCN1407d
* Poczęła skruchę *
W zaokrągleniu powierzchni poczęła skruchę
w zepchniętych z drogi wrakach zakotwiczyła
małe dinozaury na wymarciu cmokały w łopianach
nie wymarły jeszcze długo jak się spodziewano
miliardy złotych i srebrnych dusz wypełniło się
jak mgłą zarzewiem okropności niedzisiejszych
mądre ranne rosy zrodziły bielmo dla oczu
skoro świt wstałe zdmuchnięte jak świeczka
po upadku planety na planetę
poczęła skruchę bezwstydną na długie wieczory
znienawidzono ją w kręgach organizacji
zdrzemnęła się podczas obrad w kirkucie
i wykluczono ją definitywnie pozbawiając
pokuty, legitymacji i środków pikadora
słuchajcie jej jak zawodzi niewidoczna
po co tak zawodzi, dlaczego tak zawodzi?
powodzie wywoła i zaczną śpiewać o tym pieśni
protestujący od zawsze, protestujący w każdym pokoleniu
zemsta w łazienkach czeka jak sztuczny kwiat
pewne ręce niewidzialnych osób wyłaniają się
pośród liści jak realny celuloid marzenia
porwij ją na księżyce zasłuchania z wanny
porwij ją podczas zaćmienia porannego
zwycięży i tak w każdej sytuacji rozetnie
każdą mgłę będącą wyrzutem
>>>
DSCN1303c
* W miejscu dawnej katowni *
Pocisk i Jaźwiec
Biodrowicz i Rawicz
nazwiska wydrapane na tynku
ratusz mieści kawiarenkę
w miejscu dawnej katowni
jak tu miło dziś
spotkać można kumoszka jak chmurkę
wesołego jak wicherek wesołego jak zbirek
i Sklęczan i Drwęczan
i Hanus i Zacios
nazwiska wydrapane na tynku
Pod papugami jest długi cętkowany
oburącz przyciśnięty
i rozparty o bar konfederat kujbyszewski
ten ma nie daleko do klasztoru
ma nie daleko do broni
ma nie daleko do grobu pod krzyż
i Specjalnościowy i Faktowicz
i Mazan i Lubicz
nazwiska wydrapane na tynku
kaczan na frontonie, a kysz
stara frajda stara jak szkapa
ona nie nasza gdyż
biegnie po falach
a kysz takie kawiarenki
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Międlenie na słońcu *
Zaprzestanie międlenia na słońcu
to jest pewien proces
tego się nie robi, ot tak
międlenie różni się też od zaprzestania
Tejkowski, Tejkowski, Tejkowski
Żydzi to Syjoniści, Żydzi to Syjoniści
to zbyt logiczne chyba
więc
międlenie przenosi się na tereny
lenne
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Miki do Herszta Piratów*
Abrarakurciks zagadnął Wercyngetoryksa
– powiedzże mi bracie, jak to zrobiłeś,
jak wyprowadziłeś w pole Juliusza Cezara
Wercyngetoryks mu na to – brachu,
sam wyszedł, samiuteńki – po latach
Miki skorzystał z okazji i podszedł
do Herszta Piratów – nie uderzał go tylko
spytał delikatnie – jak ci się wiedzie
herszt piratów mu na to – brachu,
wiedz, że piracenie nie jest łatwe – i zniknął
>>>
DSCN1861g
* Odejść bez ciebie *
Zrozumiałem, że nie mogę odejść bez ciebie
zrozumiałem, że mogę zrobić tylko to
na co ty mi pozwolisz, że mogę mówić
tylko to, o czym ty pomyślisz
zawiodłem się na samym sobie, taka
plażowa słabosilna wola
Powiedzże kokietko, co myślisz o mnie?
wstaję w nocy podchodzę do okna
wypatruję ciebie tam gdzie osiedle
przechodzi w buraczane pola
gdy tak stoję w pidżamie jak Zappa,
co myślisz o mnie?
Wietrzę podstęp, kupiłem konia
pogalopowałem tam gdzie kazało mi przeznaczenie
skąd dolatywał twój zapach
skurczyłem się jak tylko mogłem najbardziej
pokurcz z ciebie – powiedziałaś
ten twój głos dolatujący z fabryki
te twoje okrzyki dolatujące z zagajnika
chciałbym poszukać tego ptaka
chciałbym się ruszyć wreszcie
i nie mogę, bez ciebie nie mogę
ruszyć z mojego miejsca przed oknem
z którego widzę wszystko nawet nocą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Pomniki *
Rzeźba kaktusa, kaktus jest sumieniem
heloderma zasypia w jego cieniu
ja nie mógłbym zasnąć jak ona
chociaż jestem w samych plamach
skamieniałe wypowiedzi historyków
zamienione w marmur postaci
Neron najpiękniejszy tam ze wszystkich
niezapomniany podpalacz i żona Justyniana W.
wielki kamieniołom nie zawsze jest świątynią
wielkie samochody wywożą pokruszony materiał
na drugie wcielenie Breżniewa i Jaruzelskiego
a szczury są większe w lochach Ławry Peczerskiej
już ostrzą zęby na ikony
podźwięk nad wielką wodą sunącą do nikąd
nikt wpław nie przeprawia się dziś
koniki kosmate nie niosą strzałobrewych
czekam przy brodzie na lewiatana żywego wciąż
albo go zatrzymam, albo zginę
zamieniony w słup soli kamiennej
nie oglądając się na innych
toć, męczennicy nigdy nie umierają
kardynałowie czekają zawsze na śmierć
toć, święci nie mają pomników
tylko ludzie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Tu nie poili *
Zewsząd przybywszy napoili konie
poniechaj złota, to nic, Bonanza może poczekać
zapłać, co masz zapłacić i spadaj w kanion
jest taki stolik we Frampolu, stoi w barze
samotnych pijaków, na zapleczu oblegany grill
ty tam siedzisz, wielki Grizzly ze swoją rodziną
złotodajne dziecko nie sięga głową blatu
twoja pamięć w sosie na talerzu
rosyjskie wspomnienia, oj wspomnienia
Zewsząd przybywszy, zerwali pagony
rzucili je do stóp, nie, nie moich
do stóp kelnerki, kierowniczki urzędu strachu
jest taki odpust we Frampolu, nieopodal
cmentarza, na dojściu do kościoła
ciągle słychać tam – jedźmy, nikt nie woła,
pójdźmy do klasztoru w Leżajsku
zapytajmy brata furtiana o punkt zwrotny
w dziejach
dobrze trafiliście złotoszukacze – powie
Odzyskawszy wiarygodność sięgnęli
po narzędzia zniewolenia, i jeszcze
ten kompot na stole i słowa – tu nie ma
i nie było ich koni, tu nie poili,
zdawało ci się
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Otworzył Anioł *
Zapukałem do drzwi
otworzył anioł –
czyżby to już się wydarzyło – pomyślałem
nie przypominam sobie
tych dziesięciu kroków
zapukałem do drzwi nieba,
otworzył mi Archanioł Gabriel
popatrzyłem na jego ognisty miecz
na którym wsparty stał jak Michał
zdjęty strachem pomyślałem –
chyba jednak coś się stało
zapukałem do drzwi nieba –
ktoś stamtąd zakrzyknął – czego?
zemdlałem z wrażenia
cucony energicznie przez
zawrócone z drogi diablice
otworzyłem oczy –
stał nade mną Jezus
taki czuły, uśmiechał się
podał mi rękę i rzekł
– popatrz nawet stracone anioły
odzyskałem dzięki tobie –
i ciebie dzięki nim
>>>
DSCN0605a
* Co z wyrokiem?*
Trefniś zaszedł dziś na rynek
przechadzał się pomiędzy kupcami
pobrzękiwał trzosem
król go dostrzegł w tłumie
kiedy był przechodził i domyślił się
po co on tu jest
kazał go przywołać i podarował mu krowę
co mu przykuło uwagę
Samica krewetki wyszła na łów
stąpała nowymi nogami ciężko
szukała błota i chłodu
lecz gdy nie znalazła wyschnięta wywiesiła jęzor
stułbia się tym zachwyciła
to jej przykuło uwagę
Kolejarz zwrócił mundur
po naprawieniu awarii sieciowej
rozpłakał się, wbił sobie żelazny pręt w brzuch
krew wypłynęła szybko i była widoczna
na białej koszuli
to przykuło uwagę wszystkich strażaków,
którzy ochotniczo byli w podobnych mundurach
Sekwencją filmu była budowa huty
w jakiejś wsi zatrzymał się autobus
pasażerowie wysiedli  z niego pokazali rękami – tam
i już po chwili poszli podziwiać piece do wytapiania żeliwa
okazało się, że tę zagadkową budowlę
przystosowano ostatnio na wylęgarnię bocianów
bo to przykuwało uwagę bardziej
Pochwalono rzucającego oczami
i ten zaśmiał się rubasznie
na okna wyszedł mróz a na kominy Murzynek Bambo
słońce stanęło w tej samej chwili, gdy spóźniły się zegary
ciało jamiste pokazało się na księżycu w kraterze
a pijawka zaczęła ssać poziomkę
i tylko to przykuwało wtedy uwagę
Turbulencja boczna spowodowała  opadanie balonu
nietaktowne na kwiaty w zimie
upadku nie złagodził agent ze łzami w oczach
cieć chciał mieć stanowisko, pieniądze i rację
więc donosił na baloniarzy
wszystko przykuwało jego uwagę
a co z wyrokiem formy?
co z wyrokiem, który zapadł tak dawno?
co z karą nieodbytą ani w niedzielę
ani w poniedziałek?
a co z cieciem, na którego nikt już nie zwraca uwagi?
>>>
DSCN0719ad
* Stowarzyszenie Niedoszłych Kangurów *
Stowarzyszenie Niedoszłych Kangurów
jest dziś rozwiązywane w sądzie
przyjdź popatrzeć na piękną rozprawę
stary mniszek lekarski został zasypany śniegiem
kawałek tortu pofrunął ponad doliną
otworzyłem usta chcąc go złapać na ząb
ledwo uszedłem z życiem
przed rogiem zwisającym celowo z chmur
nos mi na kwintę się przekręcił
skoczyłem więc po obiad to znaczy po kotlet
do baru SNK
>>>
DSCN0557f
Wykopano w jamach szkielety robotników
na czaszkach chwiały się kaski
sosny w dolinie chwiały się, oj chwiały
zawadiackie chmury jakieś takie czeskie
lont sprzedano dzikusom zapałki sami dorobili
a ponieważ nie znali słowa nieśmiałość
osmalili sobie wewnętrzne strony dłoni
krew się kąpała w osoczu, gdy nadchodził czas jej i jego
za szafą się ziściły plany podboju lądu
za szafą zszarzały oczekiwane realizacje planów
tak źle jeszcze nie było w torbach
zewnętrzne zebrania skusiły tancerki
mniej było nagości więcej wirowania
mniej było inteligenckich dąsów
za to więcej trwogi w losie jak księżyc
bieda się rzuciła na wędce
oczy otwarły się szeroko na biedę
i dostrzegły miłość w małości
>>>
DSCN0805d
* Materializm nie wytrzymał kolejnej próby *
Wyrzuciło tę skargę na brzeg
wyrzuciło miotłę
bracia syjamscy oderwali się od ziemi i opuściwszy ją na zawsze
udali się na poszukiwanie wolności
każdy w swoją stronę
Materializm nie wytrzymał próby kolejnej
będąc człowiekiem bojaźliwym oddał się na służbę
nie skorzystał z prawa łaski
Zakręcono statkiem powietrznym
zakręcono ludźmi znajdującymi się w nim przypadkowo
łatwy proces rozmnażania przestał być łatwym niespodziewanie
zniknęły prawie ruchy wskazówek z cyferblatów
rozszalałych w dwójnasób
Totemy kambodżańskie przestały być kamieniem
w kierunku zachodnim przerzucono je ponad Tybetem
totemy zaryte w stepach nad Donem
jawiły się monstrualnym meteorytem
jawiły także się wyrostkiem robaczkowym Azji
Ośmiornice oceanów zmalały również
jednak zostały tak podzielone
że przypadło ich milion na jeden litr słonej wody
to spowodowało ich ekspansję od portów
w kierunku wulkanicznych, ale młodych i starych gór
Zaprzestano produkować plwocinę
zakasłano na cześć wiatru
potrząsano buzdyganami tatarskimi
rzucano oszczepami bambusowymi
targano kołtuny ludzkie
Zdrój leśny uciekł do miasta
nienawiść zduszona przez ośmiornice
nie stała się pożałowania godna
pewni mnisi donosili zwycięstwa do głównego placu
pozytywne kule zanurzyły się w wodzie
i nie wyparły jej –
to były idee
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Teraz nawet konwalia płacze*
Teraz nawet konwalia płacze
            materiał ludzki zrobiony ze słowa
                        widziano młynarza w kuźni
                                   widziano wóz przed koniem
Teraz nawet mysz płacze
            mimetyzm człowieka potrzebny jest wiekom
                        w porcie stoi okręt
                                   w przystani stoi żaglówka
Teraz nawet strzecha roni łzy
            gniazda ludzkie pełne są odchodów
                        rozcięto kaszalota na pół
                                   rozcięto młynarzowi łuk brwiowy
Teraz nawet zima płacze
            puch ludzki nie może wciąż opaść na ziemię
                        radzieckie młyny zmieliły mózgi
                                   Boga utożsamia lud z kaszalotem
Teraz nawet tęcza płacze
            duch ludzki wciąż jest jajem
                        na stu młynarzy tylko jeden miele
                                   na stu młynarzy tylko jeden nie donosił
kowalowi
Teraz nawet dziecko płacze
            rodziciele zapominają o czasie, przyczynie i słowie
                        po stu latach spędzonych w kaszalocie
                                   młynarz jeszcze nie dojrzał do prawdy
w wątpiach zanurzony
>>>
DSCN0830d
* Tędy przeszedł wiatr *
Tędy przeszedł wiatr
nadęty jak upiór z piramidy
korytarz dla niego ma specjalne zakręty
nietoperz dla niego z najgłębszych jaskiń
laweta służąca wiatrowi zepsuła się niespodziewanie
legenda śmierci i pogardy poległa na dnie
czarna konnica przecwałowała podziemną katedrą
korzystna pogoda zmarnowana trwale
jeżeli deszcz podjął temat symfonii
jeżeli sen podjął temat symfonii
jeżeli ciemność udowodniła, co udowodniła
to czas na wyznania żyjących skrzypków
majaki wiszące, kościoły olbrzymie, wieczystość
ciepło poszło za cieniem wiatru
serca kolejne nie wytrzymały cięć inteligencji
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Smętek*
Zamieszczono kolejarskie rymy w czasopiśmie dla kobiet
przeczytały je emerytki
z dwóch ich jedna zasłabła, z dwóch ich jedna pokochała
sumienie odezwało się w jednej
Smętek czający się w szuwarach rymów
wyskoczył nagle przed drugą, co ją przeraziło
Zamieszczono kuchenne reprodukcje w kalendarzu dla premierów
jeden kwadratowy poeta amerykański syczał,
grał na czymś i pojadał ser
weszły wysokie-śliskie eremitki i podjęły temat
wślizgnęły się obrotne i skutecznie omówiły problem płci
Zamieszczono drewniane grafiki w czasopiśmie dla wchodzących
kolejarze całowali na śmietnikach bardzo odważnie
nieprzespanie stali za szkołą
zirytowali i zestarzeli się czołgając
jeden zdenerwowany, jedna pałająca
DSCN0989d
* Tewje *
Tewje wyszedł z portretu dziadka
– za mną batiary
zadzwoniły witebskie moździerze
śmiech mierniczego padający na deszcz
Tewje wysiadł na bocznicy
– nie widziano zdenerwowanego psa
w starym edytorze tekstów jakieś „Q”
za prymulą utworzony doniebny połysk
przez drabinę widać anioły
precz uprzykrzone muszki
Tewje zjechał na zawsze w nowy świat
– akurat tyczka utrzymała wiatr w powietrzu
kroczy w oficerkach bekas
załomy snu w takich wiekach
z łańcucha, kotwicy i kul armatnich
powstał TEWJE
zanim wszedł w portret dziadka 
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Gorycz po latach *
Skądś muszę to wziąść, ale skąd
jakieś suknie księżycowe, jakieś zestawy planet
skądś muszę to wziąść, ale skąd
ledwo odpadłem w niebiesiech od siebie
już każą mi na powrót przyodziać się w jaźń
i to nie byle jaką, moją własną jaźń
Skądś przyjdzie to, co jest przeznaczeniem orła
wtedy wystrzelą korzenie zerwane
kościoły polecą za grobami
Kiedykolwiek zetkniesz się z cokołami
jeśli kiedykolwiek zetkniesz się z mauzoleami
pamiętaj o niewdzięczności, lecz nie chowaj urazy
Jeszcze zielone anioły nie sfrunęły w to miejsce przegrane
jeszcze skrzydła nie dotknęły ziemi
jeszcze wiatr nie osuszył śliny na wargach
polowanie rozpoczęło się znów, polowanie na ziemi
Muszę wziąść jakieś rzeczy by wypełnić tę pustkę
muszę mgłami dopełnić magazyn czasu
nie wiem gdzie niejasności kryją się takie
nie wiem jak porwać się na komety
pasujące do pełni
Zmurszałe tchnienia człowieka idącego po szczytach
nie na wiele zdają się dziś
dziś potrzeba goryczy spływającej ze snów
snów wysyłanych w galaktyki, co noc
goryczy powracającej po miliardach lat
tak spokojnej jak miłość
by wziąć udział w misterium trylogii istnienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Oś waszego mózgu *
Nie wierzcie tęsknocie, nie wierzcie lebiodzie
            obie rosną bez sensu na rozstajach dróg
Nie wierzcie politykom, nie wierzcie obskurantom
            oni dmą w rogi na wiatr na rozstajach dróg
Nie wierzcie mężczyznom, nie wierzcie kobietom
            oni i one czyhają na waszą cześć
Nie wierzcie zasługom, nie wierzcie i biedzie
            jedno płynie rzeką, drugie pije wodę
Nie wierzcie księżycom, nie wierzcie łunom
           „ to tym jeno jest, co jesień zamruga na ścianach”
Nie wierzcie konnicy, nie wierzcie sztandarom
            duma rozpiera wtedy, gdy rozumu brak
Nie wierzcie rewolucjom, nie wierzcie kaktusom
            z zawziętości na świat tak blisko do kłucia
Nie wierzcie pauzom, nie wierzcie falowaniu
            stan waszego serca temu nie odpowiada
Nie wierzcie ludzkości, nie wierzcie narodom
            oś waszego mózgu wiarą w Boga jest
On tylko czeka z jakimś sensem na rozstajach dróg
>>>
??????????????????????
* Szeptała, szeptała *
W świetle osiedlowych latarni
zaznaczyła się sylwetka z dziecięcych marzeń
odnalezionych w małym pokoiku
nie rozbłysły fajerwerki na niebie
nie zagrały fanfary
ona przyszła wprost z ogrodu socjalizmu
strzeżonego przez chłopskich synów
zrzuciła ubranie na podłogę
jej nogi w tę noc, cudowne nogi
zaznaczyły moją bezsenność
skromny pacierz opuścił ją
i wszedł we mnie
sunęły te nogi jak dwa węże
po białej pościeli, sunęły nogi cicho
by dotknąć nieśmiertelności mojego oczekiwania
by zagłuszyć wycie fabrycznych syren
z demonami, ze śmiercią wtuliła się w moje ramiona
krojąc każdym ruchem półmrok
wyzwoliła się ze wszystkich wspomnień
oddała mi całą przeszłość, szeptała, szeptała
słowa jej zrywały się jak nocne ptaki
szybowały w pokoju, szybowały nad miastem
uleciały do nieba, aby dziś właśnie powrócić
>>>
DSCN0851f
* Nie sarkać, gdy przeszłość jeszcze przed nami *
Kultywowanie sarkastycznych obruszeń
nie prowadzi do niczego
ten spacer nad morzem nie może być sarkastyczny
może też nie być fali na wybrzeżu
podczas wymiany poglądów
mewy  narzekają, śledzie  narzekają
na pustej plaży każdy może być samotny,
ja zawsze jestem samotny na plaży
niebezpieczne są  puste domki kampingowe
i sale kasyn z kłócącymi się żołnierzami
zawijające do kanału kutry z makrelą
normalni rybacy z okolicznych wsi klną na Rząd
To wystarczy, nie trzeba być nie w pełni aniołem
czuć się jak pies przechodzący przez ruchliwą ulicę
a można też sarkać na pogodę i na siebie
podczas pielgrzymki do Lichenia
Suchy piasek w październiku, ciesz się
suchy piasek w maju, ciesz się
jaskinia sucha, ciesz się
nieba zachmurzone, ciesz się
śmierć uśpiona w bagnach, ciesz się
tatarak, świecące bagno, mokradła, dojście do morza
Nie wolno sarkać, gdy przeszłość jeszcze przed nami
łapać złamane latawce, łamać motyle latające
sojusz starych koni, krokiew za molem, w koszu na plaży keczup
– niech to wszystko leci ponad falami
Miłość wbita w piasek, chusta zmoczona ciśnięta w kosz
czule głaskać psa, muszlę, czule głaskać helikopter na  niebie
cierpienie w nocy obok radaru nie może być przyczyną
narzekania na ustrój człowieczy i nastrój nieboski
przecież można zdeprawować nie tylko dziewczynę
ręce mogą zaplątać się w liny
nie plwaj, nie wyrzucaj sobie, nie krztuś się otulony gazem
zapal jeszcze ognisko nad morzem
zapal stos gazet na betonowym nabrzeżu
pomyśl o wielorybach samotnych bez ciebie
>>>
DSCN2187d
* Kadłuby funkcjonariuszy zawisły na basztach*
Rynek przebiegł przed traktorem
osły zaryczały na widok mułów
ciupaga została wbita w pień drzewa
piorun przeleciał obok
wielka ciężarówka skręciła w polną drogę
Jaś zachichotał w Oświęcimiu
kapelusze pospadały z głów
zamęt stał się naturą pewnej partii
pewna partia ludzi wynaturzyła się
kura wypadła na Rynek, krwiożercza kura
zaszumiały wierzby płaczące
pod pomnikiem żołnierzy radzieckich
ludzkie kości wysunęły się spod łopat
z odkopanej rury zamiast wody trysnęła krew
Jaś zachichotał na dziedzińcu pewnego zamku
odbudowanego z popiołów zdrad
głowy jego rezydentów obsypał srebrny pył
lampiony zakołysały się
księżyc zakołysał się, sczerniał rozstrzelany przed laty
jakiś facet o nazwisku Sobiesław Klepacz
sikał na skałę z urwiska za miastem
wielkie rzeki podmyły swoje miejskie skarpy
wielkie rzeki wylały i przeniosły brudy na ludzi
muły rozpierzchły się po starówkach
kadłuby byłych funkcjonariuszy bezpieki
zawisły na blankach i basztach
do wyschnięcia
ich żylaste kończyny na kablach do prania
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wiśni kiść *
Deszcz objaśnia stany ducha
niech nad moim gniewem zawiśnie
posmutniałaś, wiesz, że się gniewam
nie poradzę na to nic,
że wciąż widzę spadające z nieba
owoce kaktusów
niech nad twoim smutkiem zawisną
ukorz się, teraz, właśnie teraz
wciąż widzę spadające z nieba króliki
niech nad twoim smutkiem zawisną
powiedziałaś – dziś jest twoja szansa
rzucaj piłką do kosza obfitości
albo napisz przemówienie
na przyszłą sesję parlamentu
lecą znów, lecą z nieba topory
niech nad twoim smutkiem zawisną
łzy pokazały się w oczach,
czyż nie, nadchodzi wieczór
kabała czeka na Żydów w Rymanowie
niech nad twoim smutkiem zawiśnie
pokaźnych rozmiarów cień
pokazał się na suficie nad tobą
niech nad twoim smutkiem zawiśnie
tak ciemno już jest na dworze
chociaż wieczór długi
masz mi za złe, że wciąż żyję
niech nad twoim smutkiem
zajdzie słońce
a ja spadnę ci w wyciągnięte ręce
jak wiśni kiść
>>> DSCN2133sd
* Wykopana kość *
Spokrewniony z lisem
zapas na całe życie
móc, mieć, potem brodzić
zabrano spocone dłonie z książki
spokrewniony z obsługującą
temu krzynkę, temu na koniuszek
od tamtego czasu fundują lewatywy
spokrewniony z licytującym
ale to nie jest nisza czapkującego
za tego jeden, za tego dwa
spokrewniony z rolą i solą
długa podróż do Krakowa
pokierować wspomnieniami
zapadła w śpiączkę, wyrosły chaszcze
spokrewniony z rytmem Milesa
cienko kogutom, zabraknie ukłonów
dłonie czepiające się skał
spokrewniony z kopaczem
mieć na całe życie
gadulstwo ukarane przez psa
wykopana kość
wykopana kość
wykopane pudełko i coś
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nad oceanem krwawi lewiatan *
Kupujcie w jedwabiach
na południowej półkuli
tam zamontowano malujących w cudzysłowach
wypiętrzone jak markety
miętą pachnące w środku miasta
dźwigające się pięści
decydujcie na rogatkach
tam wyciągają ręce
nieplujący, nienękający
wszy na południowej półkuli
oprócz twoich łez
możesz stracić tak niewiele
tiul trenu powiewa na schodach
patrzy ze stacji kosmicznej
otwiera się dłoń jak nieboskłon
nad oceanem krwawi lewiatan
to łódź żaglowa uniesiona
ponad zmysły Neptuna
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Niewyspany biały legionista *
Skory do gniewu i nie taki łaskawy
memorandum wysłał na księżyc
już w piątej klasie
opublikował wspomnienia swoje
napisał w nich o rogatym dinozaurze,
który jest jego przyjacielem oraz
o filatelistyce i alpinizmie po lekcjach
nadąsany na widok i nadąsany z daleka
widział pochody napawające odrazą
szarych ludzi pędzonych na śmierć w odświętnych strojach
przed wstrętnymi trybunami ludowymi
szukający kamieni, duszący gwiazdy
pędzący za bażantami młodości, prawie wychowany
pieniący się przy byle okazji
spiął dwa pasiaki oświęcimskie
i podarował grającemu w kości cyganowi
zerkał, zerkał w trakcie na nią
na niewymowne spędzanie czasu i przyjaciół
mogli być oboje roznosicielami ulotek
tylko jego prywatnymi
roznosicielami tylko jego ulotek
a zostali podpalaczami, koksowymi, wajhowymi
walczącymi z aniołem, napinającymi mięśnie
brykał, brykał na bulwarze Waszyngtona
targał szmaty zwane szturmówkami
i wrzucał do Warty
szturmował bezowocnie życie psa
przeżył, o dziwo, atak czołgów
na jego harcerski obóz
dziś spisuje w memorandum żądania
niewyspanego białego legionisty
coraz łaskawszy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Spichlerz *
Zawalony spichlerz
takiż sam meliniarz Paproch
i ta Luba, co podeszła pod drabinę
weszła na nią
zaśpiewał ten gość z Ljubljany
zaśpiewał zauroczony
zamroczony wspiął się za nią
spichlerz przewrócili
gołębnik przewrócili
gołębie uleciały
nie bacząc na widoki z dachu
i na wieżę kościelną
 >>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Po morze *
Spojrzałem na pole
siedemset lat zleciało
poleciwszy Wedy poleciawszy na Pomorze Zachodnie
spojrzałem jeszcze raz dokładniej
przemądrzałe panie na czubku palca
wyspie
robota giganta
jednakowoż męskiej części doliny
spodobało się przejście
przez Morze Czerwone
i zalała się aż po piach
zawrócili świnie z drogi
poszli jeszcze raz po panie
zaczytane zapatrzone zapomniane
>>>
??????????????????????
* Tioma i ja *
Spotkałem swego anioła w dzieciństwie
Tioma się zwał, gdyż Breżniew go wymyślił
powiedział mi, że kołchozy to raj
ja zapytałem – co to kołchozy?
nie umiał mi bliżej tego wyjaśnić, więc skrewił
to nie był anioł, na pewno nie, choć tańczył,
ale tak jakoś pokracznie w półprzysiadzie
Spotkałem żurawia frunącego tuż nad moją głową
ciągle za mną jak cień, ciągle obok mnie jak pies
złapałem go za nogi i ściągnąłem na ziemię
stój skurczybyku, krzyknąłem, szpiegu jeden
ja do ciepłego kraju tylko na wakacje
Spotkałem jakieś monstrum w lustrze górskiego potoku
natknąłem się tam na niego zamiast własnej twarzy
skoczyłem w nurt rzeczki ciężkimi butami
jak motyl zamachałem skrzydłami
mój prawdziwy anioł złapał mnie za kołnierz
moje nogi przebierały pod powierzchnią bystrza
jak po klawiaturze fortepianu
zagrałem hymn radziecki z przyzwyczajenia
>>>
??????????????????????
* Naprzeciw witryny z bielizną*
Wiem, że muszę zdecydowanie wyjść naprzeciw
tej samotnej ulicy w Krakowie
wiem, że stanę na pewno naprzeciw witryny z bielizną
powiem do siebie – to ja w stanikach
mógłbym nie przestawać modlić się idąc
ale przystaję by pomodlić się na prawdę głębiej
wierzba za Kościołem Mariackim szumi a ja nasłuchuję
małżowina uszna rozrasta mi się nieprawdopodobnie
kości rzucono na bruk, kości wołów
perły rzucono na bruk, potoczyły się jak muszle
wprost pod nogi ojców założycieli komunizmu
jak każda pielgrzymka, tak i ta przez Planty
wiedzie do Sanktuarium pod figurę Maryi przy Collegium Novum
szkoda, że to czasy stanu wojennego
szkoda, że to czasy wrogów Papieży
pijani zomowcy, pijani profesorowie, pijani dorożkarze
kandydują
święci piją piwo, zwołują się pod wieczór na Brackiej
wyruszają pod Hutę a potem na racławickie pola
wiem, że potoczę się z wału wiślanego
 jak pusta beczka po kleju
 i wpadnę w wodę jak nic
wiem, że popłynę do Gdańska po zwycięstwo
rusałka patrzy na mnie z toni
rusałka w samym biustonoszu
jak ja
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Schody do nieba *
Ze spokojem serca patrzę na łanie
przechadzające się wśród regli
czyżbym odczytał coś na ich bokach
Widzę też kózki skaczące po skałach pustyni
– po skałach pustyni Moabu
spadną, nie spadną
a ja nic sobie z tego nie robię
a one ani tyle
Zęby wyczyszczone
czas przegryźć czystym kłem
pępowinę
jaskinia ciemna to nie dla mnie
jaki ze mnie Dawid?
czas na świat Chrzcicieli
Moje drewniane myśli
pomieszczą larwy, ale nie pomieszczą gniewu
według słońca oceniam cienie
Te schody prowadzące do nieba
jedni schodzą drudzy wchodzą
ja wchodzę z trąbą jerychońską
Na stromej dróżce pnącej się ku szczytowi
kolumna wojskowych ciężarówek mozoli się jak karawana
na ich bokach widzę czerwone krzyże
Na odległym zboczu góry
dostrzegam grupkę dzieciaków arabskich
z izraelską panią przedszkolanką
na szczycie stoi krzyż
 
* Schody do nieba *
Ze spokojem serca, ale z zainteresowaniem patrzę na łanie
przechadzające się ostrożnie wśród regli pod Giewontem
czyżbym odczytał coś na ich bokach, jakieś symbole?
Widzę też kózki skaczące po skałach pustyni
– po stromych uskokach pustyni Moabu konkretnie
spadną, nie spadną, spadną, nie spadną
ja nic sobie z tego nie robię a one ani tyle.
Zęby wyczyszczone
– czas przegryźć czystym kłem Orientu pępowinę
jaskinia ciemna – to nie dla mnie, jaki ze mnie Dawid?
czas na świat Chrzcicieli stojących w rzekach Europy.
Moje drewniane myśli pomieszczą larwy korników,
ale nie pomieszczą gniewu millenium
według słońca oceniam cienie ludzkich sumień.
Te schody nad górami widzę prowadzące do nieba wprost
jedni schodzą drudzy wchodzą w ciszy
ja wchodzę z fasonem z trąbą jerychońską
na stromej dróżce pnącej się ku szczytowi
kolumna wojskowych ciężarówek mozoli się jak karawana
na ich bokach widzę czerwone krzyże, uff!
Na odległym zboczu góry Skopus
dostrzegam grupkę dzieciaków palestyńskich
z izraelską panią przedszkolanką
prowadzącą za rękę pierwszą ich parę
na szczycie stoi krzyż złoty
>>>
DSCN0821d
* Na palu Napoleon *
Podjęto tę rękawicę
jak zniewagę
purpurą strojne lica
oburącz przysunął go do ust
to był pal
miękki jak aksamit
z ogniska na wzgórzu
wyskoczyła żaba wskoczyła dzikusowi
to należy stwierdzić
to domaga się stwierdzenia
jak gdyby samo
Podjęto rękawicę i wsunięto z tyłu za kubrak
ręka tam została
wino polało się po stole
nie miał kto utrzymać kielicha
Zagrzmiały armaty
jako dziecię powiedziałem –
mogę wspominać zarzewia wojen światowych
mogę się wstydzić za nie
mogę przetaczać armaty przez Europę
lecz tak naprawdę nie chcę gnić
moje myśli okrążają hrabiego de Sade
i po chwili wykrzykują – Aaa! Fe!
Taboret zbombardowany jak kościół
gołębie Montmartru się podniosły co nieco
ponad stoki
miednica zabrzęczała na schodach
rozstrzelani z armat potoczyli się na dół
Podjęto z ziemi rękawicę nadziei
odjęto pokutę lecz czy to dobrze
ustawiono naostrzony pal
Europa spiekła raka
ja razem z nią wciąż żywy
patrzę na wbity pal
na kurhan w deszczu
na palu Napoleon
a pod nim de Sade
>>>
DSCN0843a
* Tam droga, gdzie droga *
W którą pójdziesz stronę mój smoku
nie wiesz gdzie udać się na rozstajach dróg
pewnie myślisz, że jesteś zbyt głupi
by zanurzyć się w pracy dla innych
pewnie nucisz dla innych piosenkę
służącą do marszrut przez świat
W jakich będziesz jeszcze opałach aligatorze
tobie pieśń śpiewają bosonodzy
nie podobasz się tęsknotom
gdyż podrywasz, co raz, co raz się
co raz się podrywasz na próżno
pucołowaty zbyt jesteś na żniwo
Po twoich drogach czołgają się beznodzy
zostawiasz ich za sobą w trawie
gdzie spojrzysz tam droga gdzie droga
gdzie droga tam księżyc tam księżyc w kałużach
zabójca smoków
>>>
DSCN1321d
* Zapada noc *
Powoli zapada noc
gasną reflektory na scenie
a zapalają ponad miastem
ludzie padają tak jak stoją na ulicach
sekty podpalają zabudowania
stojący z baldachimem przebierańcy
wygrażają Jezusowi
zapada noc koty karmione są kulkami mleka
na asfaltach rozgrzanych
nie wracające do domów
koty wyzwolone drapiące łopiany
koty szarpiące szaleje na dzikich skwerach
do pierwszej cykuty
powoli rozlewa się nowa trucizna
powoli umiera Sokrates
jak socjalizm
 
* Koty drapią łopiany *
Powoli zapada noc
gasną reflektory na scenie polskiej
a zapalają się jedynie ponad stołecznym miastem
ludzie padają na kolana tak jak stoją na ulicach
sekty byłych ormowców podpalają jeszcze zabudowania przedmieść
stojący z baldachimem majowi przebierańcy
wygrażają jeszcze Jezusowi nie doczekawszy się wyreżyserowanej procesji
powoli zapada noc
koty bezpańskie karmione kulkami mleka na asfaltach rozgrzanych
nie wracają do domów sloganów i utartych haseł
koty już wyzwolone drapią łopiany
koty szarpią szaleje na dzikich skwerach
ranią do pierwszej cykuty wszelkie kudłate zielsko
rozlewa się wokół nowa trucizna sądów nieoklepanych
umiera w teatrze telewizji nominowany do Oskara Sokrates
wreszcie zapada przezroczysta noc
dzień jak postkomunizm gaśnie
>>>
DSCN2067c
* Wrosnąć ze smutku *
Zasmucasz kolejny raz, zasmucasz małe dziecko
matka płacze po kryjomu
żona po kryjomu wyciera łzy
twoje gepardy zasypiają na drzewach głodne
ślina z pyska im cieknie jak wodospad
podszedłeś pod skałę tam była jaskinia
wszedłeś by popatrzeć w oczy nietoperzom
naraziłeś swoje życie zbytnio
dlatego zapłakali najbliżsi właśnie dlatego
jeden gepard spadł z drzewa we śnie
zbudzony nagle pognał co sił przed siebie po sawannie
a to dlatego, że upadł na jeżozwierza
nietoperze z wielkim krzykiem wyfrunęły
z jaskini i poleciały na księżyc jak wampiry
w to nikt by nie uwierzył lecz zrobiłeś zdjęcia
zostałeś bohaterem i nic ci się nie stało
tych parę uczuć tych parę chwil
cóż małe dziecko powoli dorośnie
wyrośnie ze smutku
oj, ty chyba nie!
gepard goni, wciąż gooni…
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Przodkowie *
Począłem martwić się z byle powodu
ty wiesz o tym i ja
a stało się to w młodości
stwierdziłem, że pośród moich przodków
zbyt mało jest carów ze Wschodu
i jak Kain zamartwiałem się dymem
Deszcze przyniosły potop to oczywiste
jednak moją arkę zdążyli spalić carowie
cóż miałem tym razem rację
a ty mówiłaś – nie zamartwiaj się
Gawędziłem z braćmi o poczęciu
rewolucję chciałem zacząć
potrzebna była ściślejsza niewola
potrzebne były pułapki na cywilizatorów
dostarczono wszystko pobito wszystkich
i tak można było zacząć tę pszczelą pracę
Nad oceanem barszczu w lodówce
zaczaił się pająk sfrustrowany
jak tam się dostał?
to było nieprawdopodobne
nie był chłopem przecież
nie był plebanem ani panem
nie był zdecydowany na żaden biznes
okazało się, że lodówka jest wyłączona,
że siedzi tam z indiańskim wodzem
z zaklinaczem deszczu z Zachodu
Popłakałem sobie w kącie
zjadłem tubkę pasty do zębów za kotarą
wyszedłem znienacka by nagrać na magnetofon
głos usłyszany w ciemnościach
to był głos trąbki w mojej głowie tylko
Spokojnie począłem wycofywać się
nawet spuszczone psy nie przeszkodziły mi
w podwórkowej akcji
małe pijawki podrosły i przegrodziły
mi drogę do krainy przodków
poczuwszy odwieczny zew krwi
narysowałem drzewo palcem na piasku
drzewo Jessego
>>>
?????????????????????????????
*Nie Politbiuru*
Pośrodku politurowanego mebla wbito gwóźdź
pośrodku ściany śmiechu wmurowano stołową nogę
krasnal przysiadł na suficie
w fotelu przyklejonym do sufitu
ciułam komiksy?
ale to nie ważne
po cóż miałbym tak czekać
i nic nie robić, choćby nad rzeką
rzeką wielką jak Cisa?
patrzę na mieszkanie swoje nie swoje
siedzę jak krasnal na Kremlu
boję się nie boję
ufam NIE POLITBIURU
>>>
?????????????????????????????
* Duch z Ur *
Spada jak szalony z podniebnej przełęczy
ja mam na to patrzeć
ja widzę oczami sumienia Trójcę Przenajświętszą
spada z najwyższej góry
oczy ma jak gwiazdy i księżyce w pełni
nie podobny do mnie
ja mam na niego patrzeć
ja widzę oczami sumienia Trójcę Przenajświętszą
spada z najwyższej kopuły w mieście
rzuca się pod tramwaje
ogon ma jak kometa
zamiata nim ulice Krakowa
ja mam na to patrzeć
przykro mi demonie z Ur
nie widzę nic oprócz wiatru
nie widzę nic oprócz halnego
nie widzę nic oprócz zamieci
a oczami sumienia widzę jedynie Trójcę Przenajświętszą
nie czuję się winny cywilizacji
ani ogłupieniu narodów
>>>
DSCN1628a
* Żołnierz polski *
Żołnierz polski jest tym, co zbędne
w mniemaniu o sobie
żołnierz gruchający wśród jastrzębi
na obrzeżach Ukrainy
mądre niechciane sieroty
postanawiają skruszyć jego serce
a ty wzleć biała sroko nad poziomy niecnoty
przeleć porohy powróć z witką
w dziobie, na który nałożono uzdę
wysmagaj generałów
z piętra na piętro w dół
z balkonu na balkon w dół
spada sombrero mongolskie
łapaj, chwytaj konie i jaki na lasso
pod Zawoją nie ma już wojska słowackiego
pod Zawichostem Batu
w Bytomiu Barbarossy
a pod Ujściem Karola
każdy żołnierz wystawia się dziś
na czacie pod Szczebrzeszynem
czekając na samego Chmielnickiego
na próżno
nadchodzą tylko jacyś ludzie z Gaci
mniemam o sobie patrząc z dachu
wydaje mi się, że jestem Wielki Olek
z k na końcu każdego słowa
karabin mam na plecach przywiązany sznurkiem
trzymam straż krótko
gryzę ziarna  kminku
gdyż ryżu nie dowieźli z marketu
po jakimś czasie zamojskie zabytki
przemieniły się w kopy siana na rzadkich ścierniskach
orzełek przekrzywił się na furażerce
a ja poczułem się zbędny
i zacząłem strzelać do tych kop
jak do srok udających gołębie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Góra objawień *
Po dziś dzień ją pamiętam
była Złota i Błękitna
była dumna pośród kwitnących lip
wyciągała do mnie ręce
dziś to widzę dziś rozumiem
            Po dziś dzień majowe słońce
            jakby dla mnie stworzone woła mnie
            w każdy wieczór, o jak woła mnie!
            jakbym żył we śnie
            moje narodziny to modlitwa
Nieustannie dzwonią dzwony
nieustannie drży dzwonnica
zapach kadzidła umyka
w szuwary nad rzekę
niosę do domu pieśń
starą pieśń z rzymskich czasów
            Nieustannie kwitnie dziki bez
            nieustannie kręci w nosie zapach czeremchy
            iluż ludzi biednych wędruje
            na iluż drogach tego świata
            szuka swojej góry objawienia
            ja biedny dotarłem do jej stóp
           i czekam
>>> ??????????
* Zamieć *
Spodziewałem się nawrotu zimy
w środku lata
spodziewałem się, że zmienisz się
wreszcie jak ja
niebawem spadł śnieg, piękny lipcowy
śnieg padł na szczyty gór i na oceany zbóż
mały chłopiec zanurzył się w łan
strzepywał płatki śniegu z kłosów
tak spełnił się sen
tak rozpoczęło się najkrwawsze lato w historii Wschodu
Nie ważny rok i dzień, ważny fakt
tuż po rozlaniu krwi rewolucyjnej
nadleciały anioły by posprzątać ziemię
mogłem tego oczekiwać, zerwałem się
jak wiatr, runąłem sam na twoje łzy,
z górskich kotlin jak cięciw wypuściłem się
oszroniony
Zanim anioły dokończyły dzieła
w moich zeszytach pełno było pieśni
takich pieśni, których tylko rewolucje
mogą wyzwolić w sercach
zamarznięte ziarna, zamarznięte krople krwi
zamarznięty na ustach śpiew jak ból
to wszystko znalazło się w koszach
to wszystko pozostało tylko dla mnie
na zawsze i nie wróci więcej już
ani zimą ani latem
>>>
??????????????????????
* W stronę wieloryba *
Skończyć z pewnym rodzajem zła
o tak, jakże łatwo zawołać – Moby Dick!
skończyć z pewnym rodzajem zła
rzucić harpunem, ot, tak
w coś monstrualnie niepowtarzalnego
stoję na rufie statku wielorybniczego
słucham słowiańskich syren
nawołujących do zasadniczego zwrotu
w życiu dotychczasowym,
życiu nieuporządkowanym jak ocean
pełen przypływów i odpływów
głębin i niespodziewanych raf
Skończyć z jakimś rodzajem zła
wykonać solo na złotej trąbce
solo Dizzy`ego, solo Milesa
dokończyć je już na gitarze
po czym cisnąć oba instrumenty
w stronę wieloryba
białego, uśmiechniętego
>>>
DSCN4722d
* Gwóźdź w dziąśle *
Zaparło mi dech
zaparło mi dech w piersiach
pojadę samochodem
pojadę samochodem po naukę
wszedłszy do zegara
wszedłszy do zegara po wskazówki
po jakimś czasie zadzwoniła
po jakimś czasie zadzwoniła do mnie
ale żeby miotać się
ale żeby miotać się jak pijak
gra na kongach
gra na kongach łokciem knykciami nigdy palcami
oto ja powstaję
oto ja powstaję na horyzoncie
potem kucam w kącie
potem kucam w kącie za firanką
ona powiedziała
ona powiedziała to zamiast niego
podświadomość go powstrzymywała
podświadomość go powstrzymywała przed zerwaniem
zakotwiczyło moje jedyne
zakotwiczyło moje jedyne dziewczę
huta toczy, walcuje, kłuje, roztapia
huta to wszystko przetapia w nas
i kotwice
kot dmucha na zimne
kto dmucha na zimne jak kot syberyjski
galimatias amerykański
galimatias amerykański jest jedzony jak gulasz
jedzenie smakowało i poszli
jedzenie smakowało i poszli po łyżkę z drewna
gwóźdź w dziąśle
gwóźdź w dziąśle to jak niespodzianka
zaparło mi dech
zaparło mi, przeto dech
sztachety służą w Polsce
do gry na kongach
do jedzenia
do rozmowy
gwoździe między zębami ranią
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Podwoje butiku *
Zdumiałem się na widok twojego lasu
powiedziałaś – zaufaj mi
wszedłem, więc weń
drwa leciały, wióry leciały
gniazda rozbijały się o ziemię
rozszarpane wcześniej przez świerkowe gałęzie
w lodówce siedział niedźwiedź
cały struchlały ciemnościach
czekał na mnie
zdumiałem się na widok twoich mchów
po rannej rosie poszedłem śmiało
przez pajęczyny traw wszedłem na te poduchy
zatonąłbym w tych mchach
gdyby nie buldożer dziki jak ryś
on wyciągną mnie stalową liną
gdy byłem już blisko dna
otworzyłaś swoje podwoje
to były podwoje butiku
zaproponowałaś mi układ a potem umowę
zawarłem i podpisałem
obiecałem dostawy drewnianych garniturów
poszedłem na śniadanie by zapomnieć
oparty o ratusz jedną ręką
wspominałem góry i lasy
wszystkie, które poznałem
twoje orły kołujące nad historią
moje przemoczone buty
moje kapelusze pełne kleszczy
moja siekiera uśpiona
były jak krata i zwodzony most
>>>
DSCN4710f
* Jak druciarz *
Nie idę drogami Beskidu jak druciarz
smutny koniec druciarstwa nastąpił
jest to po prostu nie możliwe
Nie idę polną drogą beskidzką jak Świadek Jehowy
zdobywający zapadłą wioskę polską
dla religii wielkiego amerykańskiego biznesu
Ale wiem skąd wzięły się aligatory
w Popradzie, Rabie i gdzie indziej
są szybkie trudne do podpatrzenia
łatwiej obserwować jest porzucone dziecko
płynące na krze lodowej – po Dunajcu
Wiem też jak przeorać skroń Olka
zmarszczką głęboką od troski
załatwię mu tę troskę – nie wykupię
polisy na swój uśmiech
Wiem jak przeorać policzek Olina
paznokciem wielkim i tępym
jak laska sejmowa
będę się bronił jak ryś z Magury
i nigdy nie pozwolę im podobnym
pogładzić się po policzku
 
* Na krze *
Nie chodzę już drogami Beskidu jak druciarz
smutny koniec druciarstwa nastąpił przecież
jest to po prostu nie możliwe
bo nieopłacalne i bezsensowne
dla racjonalnie myślącego człowieka obecnej doby.
Nie chodzę już polnym traktem beskidzkim jak Świadek Jehowy
zdobywający w garniturze zapadłą wioskę polską
dla religii wielkiego amerykańskiego biznesu.
Przewędrowałem tutaj jednak wszystkie szlaki i drogi
dlatego wiem skąd się wzięły gigantyczne aligatory
w Popradzie, Rabie i gdzie indziej,
choć są szybkie, zmyślne i do podpatrzenia trudne.
Łatwiej jest zaobserwować pociętego skalpelem
krwawiącego człowieka porzuconego w reklamówce
płynącego na krze lodowej po Dunajcu
ojców Sarmatów
>>> DSCN1387x
* Chórem z Babilonu *
Spokój tylko śniętych elektrycznych węgorzy
na Jeziorze Genezaret
podszedłem do sieci
podniosłem je
zarzuciłem z molo w Kafarnaum
Żydzi przerażeni pierzchli
do Nowego Jorku
spokój tylko syreny
zaplątanej w sieci w Tyberiadzie
akurat zagrzmiało
deszcz deszcz deszczowe uspokojenie
strach na dnie
nie dawał znaku
spojrzałem w głębię grzechu
z satelity zawieszonego
ponad Palestyną
spokój czołgów zardzewiałych
pod Bagdadem
gruzy gruzy o czymś świadczą
ziggurat był, czy go nie było tutaj?
wieża Babel była, czy nie?
jem kisiel na schodach
nie widzę ich końca
manna, o tak, manna
grzmi jeszcze?
nie – odpowiadają  chórem
Żydzi z Babilonu
>>>
pozn2
* Mój zamek na polach *
Po ubogaceniu wszcząłem rewoltę
mur postawiłem w dwa miesiące
skorzystałem ze światła księżyca
zdobyłem ostrogi i doświadczenie
na stepach zbudowałem zamek
całkiem podobny do tego, co uprzednio
sczezł na wiszącej skale
pawie pióro sobie wetknąłem
i powróciłem do korzeni by
ubogacać się ponownie od zaraz
kiedy się zagłębiłem w puszczę Drewlan
wciąż myślałem o stepie
kiedy z niej wyjeżdżałem na bułance
nikt z jadących Tavriami
nie chciał ustąpić mi miejsca
zgnieciony tuż za Przemyślem
posuwałem się nadal na Zachód
już dwukółką przez bagna
miałem wizje i widziałem już nowe pola
lądowałem i wzbijałem się nieustannie
potem na ostrowach czatowałem z pełną piersią
zaczytywałem się gazetach
wciąż zabrudzonych skandynawską smołą i ropą
jakieś nadobne zające wyrywały z krzaków
sarny migały między świętymi dębami
zęby się ruszały na szczytach
korony nadlatywały w helikopterach
dmuchałem na zimne bagnety
zadośćuczyniłem na stogach
pogłaskałem dzieciątka i wrzuciłem pieniążek
do źródła poezji i pracy natchnionej
pokiereszowany stałem u bram
jak Rakoczy jakiś albo coś?
wygrażałem pięściami sowieckim bramom
jak jakiś Chazar albo coś?
przecież i nie mnich kijowski
choć z brodą, muszlą, z laską i z worem
zasnąłem wypełniony snem słowa
w Gieczu
>>>
DSCN1505d
*Postanowiłem zasadzić skośne wiśnie*
Postanowiłem zasadzić skośne wiśnie
wstałem skoro świt, odkopałem ze śniegu
krzewinki i wyszedłem do sadu
przebrnąłem przez dożynkowe wieńce
odkopnąłem na bok pierwszomajowe szturmówki
stanąłem nad ruczajem
zacząłem kopać pierwszy dołek
na jego dnie odnalazłem złoty róg
po chwili zastanowienia
przyprawiłem go sobie do czoła
a wiśnie wkopałem skośnie
udeptałem ziemię i posikałem ją
z tymi skrzydłami z papieru,
które kołysały się przypięte do pleców
i tym rogiem dyndającym z czoła
wracałem niezbyt szybko do domu
wracałem sflaczały i zadumany
nad losem pioniera w czasach
jurajskiego socpostmodernizmu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Nowe krzywdy wybaczyć daj*
Powiedziałaś – stój
na zielonych pastwiskach – zatrzymałem się
powiedziałaś – skacz
w pustynię – skoczyłem
łatwe zebry poczęstowały mnie krówką
niebne rozstępy były nadmuchane wiosną
po pomarańczowym kokluszu pojawił się błękitnawy bronchit
złamany kasłałem, aż wiatr zawył z zazdrości
komin zachwiał się i upadł obok sfinksa
nie zdążyłem go złapać w fartuszek
Palestyna wzywała przez radio
była wojna chwiąły się katedry jak kominy
stanąłem na wzgórzu –
nad murem płaczu zjadlem loda
założyłem związek zawodowy
rosyjskich pisarzy piszących w języku hebrajskim
– bo to język sztuczny
ja zapisałem już pismem klinowym
kolumnę w niewoli, tak to ja, ja
teraz zapiszę się do NKWD
z takim losem, z takim posłuchem
co powiesz to zrobię z sobą i z tobą
Palestyno obiecana Piastowi
nowe krzywdy wybaczyć daj
powiedz – wróć 
>>>
DSCN1620f
* Przejdź *
Zanim skończysz te swoje lata
przejdź na chwilę do porządku dziennego
nad tym, co nagromadziło się
i w suchej i w wilgotnej pamięci
oświeć iskrą bożą te pokłady grzechu
i po rozhuśtanej kładce
przejdź nad nimi jak nad przepaścią
Podpatrywane czajki, w które
zamieniły się pulchne sąsiadki
wiklinowe witki wystające z zielonej łąki
nad ruczajem, to małe dziewczynki
samotne i zagubione trzymające cię za rękę
Wrzeszczące gawrony na drugi dzień
grzebiące w zgliszczach twojego ogniska
to nastoletni chłopcy uciekający
przed samym sobą, goniący samych siebie
rzucający w ciebie grudami ziemi
Jakiś skromny ciężar wymodlony
przed kapliczkami w brzegach i urwiskach
kapliczkami z ziemi i polnych kwiatów
Ryby po spuszczeniu wody ze stawu
ryby na patelni stojącej na rozgrzanej blasze
skowronek na tle słonecznej tarczy
zraniony zwierz, zraniony człowiek
człowiek przygnieciony ciężką maszyną
Łąka wzbierająca kwiatami to przeszłość
dziś łąka wzbiera krwią niesprawiedliwości
dziś strumyk niesie zamiast larw  i wodnych pająków
zwały lodu dając początek lodowcowi
rozorywającemu narodowe doliny
A gdzie indziej, tam gdzie stąpasz
otwiera się ziemia grzechu upaństwowionego
– niewybaczalnego
Przejdź modlitwą przejdź wzdychaniem
przejdź ostatecznym oddaniem się Bogu
jak twoje dziewczynki na ruczajem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Po przygodę *
Poszliśmy więc po przygodę
ciemne mury podświadomości zatrzymały nas
przez bramę musieliśmy przejść
przeszliśmy przez nią nad jakąś rzeką
mam mało czasu mówiłaś – pośpiesz się
brak ci wiary – odpowiadałem
ziemia trzęsła się wszędzie
ja twierdziłem – to bagna podświadomości
ty – nie, to Barbados!
dlaczego akurat Barbados?
– ja nie muszę widzieć tego tak jak ty
skoro zostajesz z tyłu i nie jesz tej
pieczonej od rana gęsi, to zauważ,
że przygoda czeka, że deszcz może zacząć padać
że wszystko to, co jest przed nami
wzywa, wzywa i wzywa
nie narzekaj na żubry w Niepołomicach
nie narzekaj na tamę Dobczycach
ściśnij mózg, wyduś wiarę z serca
Bóg ci dopomoże, znajdziesz ludzi
którzy cię poprowadzą przez tamy
znajdziesz bladych i krwawych,
którym ty z kolei dopomożesz
wyjmiesz im te noże z ich pleców
albo zaorzesz im pole leżące sto lat odłogiem
a, ta przygoda jak grzyb po deszczu
będzie rosła – szkoda, że tylko jedna
ale za to duża
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Mruczaj leśny *
Mruczaj leśny stęchł w niedzielę
poszły jeże po mchu
za którąś miejską paprocią
osiadłą w lesie
przewróciły się na plecy, czyli na kolce
stoczyły w wodę
z zaczęły mruczeć
stąd ten mruczaj leśny
Śmierdzi, to las ci czy nie?
siarką zalatuje, grzybów i tak pełno
gdyby tak na rynku, ale tu są blisko lasu
pij piwo, jedz ogórki, wąchaj
jeśli chcesz, choć nie musisz
powiadam ci – niezłe są leśne mruczaje
zamiast wąchać możesz słuchać
po co czekać, po co wzdychać, po co?
Niedziela jest po to by się cieszyć
i świętować, bądź nabożny
las nie jest wrogiem, ani jeż, ani kolec
zarodniki paproci się starzeją
a ludzie są nieśmiertelni
nauką ganiaj w las po naukę
mruczysz coś pod nosem – słyszę
nie dręcz lasu i nie dręcz mnie
powiedz wreszcie głośno to słowo
STWÓRCA leśny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* MI*
„A imię jego …”
i od tego wszystko się zaczyna ….
jeśli to wiesz to nie zabłądzisz ……..
i nie dopytasz się jak nie wiesz ………
JESTEM, KTÓRY JESTEM
nic dodać nic ująć
i czego tu szukać więcej, jeśli to zrozumiesz
A ponadto angielscy policjanci
nie mogą należeć do masońskich lóż ………..
a co z Mickiewiczem i Słowackim …….?
co z współczesny – MI……………?
co z kraksami na autostradach…..?
co z polskimi policjanta – MI?!
JESTEŚ?
>>>
DSCN0549f
*Co w twej otchłani tkwi?*
Co w twoim sercu czai się?
czy pamiętasz, kiedy tam się to wkradło?
może to było w szkole podstawowej a może w liceum?
może na jakimś studenckim rajdzie?
pomyśl dziecino – kiedy to było?
pomyśl dziecino – co czai się?
miałeś być przewodnikiem maluczkich
miałeś nauczać, miałeś chrzcić
miałeś iść prostą drogą do Pana
i skręciłeś przy ognisku w lesie
tam cię zabrał bies
gdy nie miałeś sił już bronić się
tam cię porwał w siebie
wypluł dziś samotnego i skruszonego
jeszcze patrzysz na popiół ogniska
i zastanawiasz się, co pozostawił
w tobie ten rajd
otchłań strachu, otchłań, otchłań
co w sercu czai się już wiesz?
jest tak odległe, lecz wiesz, że jest
będziesz przewodnikiem maluczkich
będziesz nauczał i chrzcił
będziesz szedł prostą drogą do Pana
lecz nie zapominaj, co w twej otchłani tkwi
>>>
DSCN0889f
* Na przesiece sobie gram *
Gram i gram, coraz lepiej gram
nie mogę skończyć
wpadam w euforię na przesiece
czekam już tu od trzech dni
Henryk nie przyjeżdża
o mamo, nie przyjeżdża
Barbarossa nie przyjeżdża,
o tato, nie przyjeżdża
ślęczę nad elementarzem Falskiego
już  smrodem Nowej Huty
przeszły mi rajtuzy i nic
walę w perkusję i targam struny
coraz lepiej, wszyscy widzą postępy
zmarzłem już – jak to tak?
w samych slipkach na przesiece
nie wysiedzę
tam na przeciw na bilbordzie
twarze Hitlera, Stalina, Szeli
odwracam się wstaję – gitara pod pachę
perkusja na plecy i w drogę
do Częstochowy
nucę sobie, nucę sobie arie Rossiniego
i przyśpiewki Slayera
tłumaczę z frankońskiego na podolski 
>>>
DSCN1659d
* W Królewcu*
Zdarzyło się to w Królewcu
Kant prawie to widział
niestety na własne oczy
demonstrując kometa wpadła
pomiędzy ciernie
głowy nic nie warte zatopiono w jeziorku
szyba brzęknęła rozbita
księżyc to był zrobił
wdzierając się do wnętrza bajorka
Królewiec zadowolił się morzem
milutki filozof pogłaskał
warkocz tejże komety
co zamierzała szyć już sztandary
ludzie wchodzili na statki
nie wielkie dla samej ryby
ryby nie tak bałtyckiej
jak pozbawionej siły
po latach przelatywały bombowce
tych, co to umieją latać
senne ich oczy zawiodły
spadły na idei stos
mój ty Kancie zastygły
czemuż nie wyciąłeś z logiki kart
głodujących dzieci Afryki
głodujących lat dwieście
a potem była Peczenga
Dniepropietrowsk i Ural
potem była Workuta, Kołyma, Magadan
Kancie, Kancie kosmiczny
dlaczegoż właził na wieżę
dzieci płoszyłeś, śpiewałeś jak kot
ja carowałem już w niebie
widząc cię jak dojną krowę
cmokałem łysiejąc z wolna
za praczką się oglądałem
lecz tylko Katarzyna była oddolna
na samą myśl dziś startuję z samolotami
z Peczengi
na samą myśl dziś wydaję
przez ciebie krocie mitręgi
bo Belzebub jest zawrotny
przez wieki idzie jak brudas
co to każdemu pachnie
gdy upity bzdur nastula
rzucanie młotem powtórzę
choć nie Thor mi na imię
rzucę nawet oszczepem i sierpem
przelecę się na strzale jakiejś
dla dobra jabłek, dla czuwań
logiki w akademiach powącham
logiki czułej
odwrócę się do ćwiczących
wybierając jaskinie gbura
modre usta marksistów
ich krew zsiniała ze złości
tak dobrze chcieli dla biednych
dziś nie pozbierasz ich kości
marnie okute dziś buty
kopią dzieci opuchłe
w Królewcu trzysta tysięcy
przeżartych, żrących, żebrzących
podrapać się po tych skryptach
protestanckie wybiegi rozpoznać
wyruszyć na krzyżową wyprawę
dać się zestrzelić nad Moskwą
mijam Mieriesjewa, niech czołga się
wiem, że dojdzie do gułagu
Rusini uciekają od Rosji
wiem, że nie dadzą rady
kto pomoże głodującym?
na Kubaniu, Kurdom lub Hutu
nie ma Wańki i Wstańki
nie ma Clintona
nie ma też Hermaszewskiego
wylatał całe otręby
całe spodnie pobrudził
dam na zapowiedzi w kościele
dam na wypominki za ludzi
buduj duszę bez KANTA
popatrz z wieży w Królewcu
300 000 ich tu jedzie – pobitych
wokół wciąż w pędzie i w pędzie
świat analityczny…………… alogiczny
>>>
DSCN1089g
* Nanosekunda *
Jego tchnienie, moje poczucie
jakiś zagarnięty, przez ekspansywny wszechświat, skarb
modlitwa w ciszy, napromieniowane łzy
skorzystałem z tej nanosekundy Wielkiego Wybuchu
miłość, a gdzież ona, tylu ludzi się urodziło
i oto jeszcze nie ma dziecka, i oto już jest
puder strząśnięty z akacjowych rzęs
poparty w lustrach, zapomniany po Wybuchu
Sekunda jak kropla, sekunda jak cywilizacja
uciekam od miłości lub raczej uciekałem od miłości
dziś na pewno nie, nie, nie
na niebie sutanna zakrwawiona, płonący las
pomruk polskiego zomowca
na przeciw jakiś wymachujący ogonem stwór
jeszcze lecą petardy, jeszcze lecą ułamki materii
żyje jeszcze poeta Herbert, żyję jeszcze ja
kwiaty jak sputniki, zwierzęta jak meteory
wszystko żyje i chwali Boga
w moich trzewiach uwite gniazdo dla duszy
dusza pływa w wodach płodowych
oby już nigdy nie przesiąknęła alkoholem łzawiącym
oby już nigdy nie tchnęła wieprzowiną haków
wyczyść szczoteczką siódmy krąg serca
odłóż szczoteczkę na półeczkę, odłóż ją
popatrz przez okno, spójrz ponad rogami diabła
nad kapeluszem chochoła zobacz
ulatującą w nieskończoność materię
dusza podchodzi ci do gardła
to twoja ostatnia nanosekunda
>>>
DSCN1632df
* Raj utracony *
Buszuję, żegluję w trawach
goni mnie mały jasnobrązowy wąż
nie jest jadowity
moje serce tęskni do Boga przestrzeni
chciałbym upaść do jego stóp
spojrzeć na jego siwą brodę wędrowca z bliska
a on tymczasem zaznacza swą obecność przy mnie
ciałem małej dziewczynki podającej bukiet
kiścią bzu rzuconą w szuwary
nad łącznym stawem
wężem co z pala zszedł
dobuszowałem do spojrzenia na siebie
oto wąż i dziewczynka
i łzy mojego ojca
czas na ważkie decyzje
czas zostawić martwe owady i sterty gazet
czas zostawić łąkę na dobre
czas ukryć się na morzu prawdziwym
>>>
DSCN5884d
* Imię *
Spocony dobiegł do krańca czasów
zemdlał na widok
spocony nacisnął klamkę otworzył drzwi
drżąc cały podniósł głowę
spojrzał i dostrzegł
w ogniu swoje imię
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Już prawie umieram na pustyni rozumu *
Sięgam intelektem po to, co nienazwane
patrzę na obraz Matki Bożej
wytężam wszystkie zmysły
patrzę na obraz Matki Bożej
suche szczegóły mojego rozumu
nienapojone konie bałwochwalstwa
patrzę na obraz Matki Bożej
moje serce nienapełnione i niezaspokojone
patrzę na obraz Matki Bożej
modlitwa otwiera mi rozum
czytam Platona i Machiavellego
patrzę na obraz Matki Bożej
kontempluję głębokie myśli Tomasza
patrzę na obraz Matki Bożej
i gdy już prawie umieram na pustyni rozumu
poruszają się moje usta
w rytm słów Matki Bożej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Lewiatan opadł *
Zdrzemnąłem się na plaży
skorzystał na tym zmutowany lewiatan
przygoda podarła na strzępy czuwanie
wiatr uniósł lewiatana
to nie był znak śmierci, choć był czerwony
jak czajnik przeleciał nad rzeczką-prypećką
lewiatan komunistyczny opadł 
na wschodnią Ukrainę
z Helu nad Prypeć za mną
w pysku jak jaskinia trójząb miał
i z jednym okiem
z wielorogiem
majstersztyk antyczny
z tych późnych zjaw Babilonu
czemuż mam zadawać się w środku lata
z powolnym sepleniącym ogórkiem z mułu
nieprzebadanym na wypadek nosicielstwa,
na którym śmierć wystrugała na skórce
– teraźniejszość
degustacja ukraińskich lodów
odpadnięcie z mola na tereny lenne
pale Czerwieni
łabędzie Zamarstynowa
oprócz noworocznych sióstr
czegóż więcej potrzeba do zaproszenia
na kolejny festiwal poszukiwań pohukiwań
Wiatyczów
odsuń pysk lewiatanie
odsuń pysk wstrętny
gdzieś tu był grób
gdzieś tu była kołyska
>>>
DSCN1340bf
* Potomkowie kosmitów obciążonych legitymacjami*
Potomkowie oby dożyli
Potomak przyjmie ich ciała potem
dziś ważą się losy mówiących w suahili
a ja mam grypę po ciosie
Męczą się z wiosną stworzenia
więdną jesienią i cóż
zawsze kreskują po jednym
potem plusują pod prąd
Dziś ładnie, dziś rozpromienia
nas blask pochodni na skale
mając rogi i sznury
możemy trąbić lub wcale
Jeżeli zdmuchną i to, jeżeli poturbują ciebie
ja powiem nic to, ja powiem nic to
śpij, lecz swoje rany
nie pij więcej kumysu
zakop się pod tym miastem
i szturchaj z sensem hołdysów
Koniecznie zagracić muszę komórki
pokrzyżować plany zboczeńcom
rzucić oszczepem w ten Sejm
zanim otorbi nad miarę kangury
Podziękował potomek i poszedł
po lesie włóczyć się juha
zamiast paść mi te owce skromne
co z radosnymi wilkami chcą się kumać
Pędzi wiatr nad Potomakiem
Pontiac mu kłania się fają
Tatanka Yotanka zaklina
a biały ucieka jak zając
Zając ucieka z prawości
zając nie czeka na koniec
tej epopei czerwonej
Czerwona epopeja rozgrywa się
w sercach i sumieniach potomków
kosmitów obciążonych legitymacjami
niebieskokoszulich brzdąców
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Bordowotwarzym*
Skończyłem z tymi tortami
nie rzucam i nie jem niczego
co przypomina pianę
za młodu napatrzyłem się zjazdów
popatrz na skalne kwiaty – rzuciłaś
załapałem, popatrzyłem, skamieniałem
powąchałem – byłaś w cuglach
dotknąłem cię, ruszyłaś z kopyta
przesłanie prawdy, nad Niemnem
rozesłanie kłamstw, nad Moskwą
a my bieżymy żebracy zaświatów
skończyłem z kwestionowaniem zasług
pokurcze niech mają się dobrze
mieć za nic to jeszcze nic
tylko oddawać, oddawać, to coś
kiedyś kwiaty przemówią z nagrobków
zdecyduj się wreszcie staruszku – syknęłaś
obiecałem, cmoknąłem
krawat zaciągnąłem na obcej szyi
krawat beżowy na karminowej koszuli
piana wyszła na usta
a tak od lat chciałem poluźniać
po latach poluźniać wreszcie
dać poluźnienie bordowotwarzym
a tu trach, poleciał tort
kolejny tort na cześć
wykrzywionych gęb
a teraz muszę modlić się za rzecznika
całego w ptysiowo- wuzetkowym cieście
modlić się wreszcie ostatecznie
w piwnicy
na Starym Mieście!
>>>
?????????????????????????????
* Przydałem się w końcu *
Zapomniałeś o mnie
a ja czekałem cierpliwie
i byłem pod tak zwaną ręką
cichutko w kąciku
podjadałem pastę do zębów
wyciskając ją chłodną
na ciepły, drżący język
wcale nie podglądając w tym czasie
nauczycielki zdradzającej
męża, dzieci i wartości
mógłbym opisać skupienie
jakie mi wtedy towarzyszyło
mógłbym strofować mrówki
włażące mi na gołe nogi
opisując zdziwienie
jakie mi wtedy towarzyszyło
mnie odwagi nie zbrakło
siedziałem jak trusia
wiedziałem, że zapalą się światła
wiedziałem, że wcześniej
czy później zapalą się
te reflektory prawdy
a ja opowiem, co widziałem
zawsze byłem pod tak zwaną ręką
skończyłem rajtuzy
skończyłem trampki
bagna zaliczyłem
szczyty zaliczyłem
i urwiska
i przydałem się w końcu
olśnieniu zmysłów wielu
DSCN1700f
* Modre usta ideologów *
Modre usta ideologów
ich krew zsiniała ze złości
tak dobrze chcieli dla biednych
dziś nie pozbierasz ich kości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Gmach prawdy *
Stwórz miejsce czyste
nieobdarowane ciemnością gwiazdy zła
gmach prawdy
ty wiesz, czego mi trzeba
ja skorzystam z wszystkiego
co nade mną się otworzy
każdego i tego wieczoru
stwórz dla mnie zimę dnia
bym zadrżał na widok słońca
odpieram ataki i wylewy kłamstw
po czym spadam, spadam, spadam
oczekując dna świętości
moje łzy nie mogą mnie zdradzić
nie mogą
wierzę, że czyste obłoki faktów miłości
stworzysz tylko dla mnie
ja poprowadzę tam ludzkość
jak to zrobię jeszcze nie wiem
dla czego ja – tego nie wiem też
lustrzane odbicie złego świata w fotozjawiskach
jakie to przyjemne patrzeć, patrzeć
gmach prawdy taki ogromny
zawsze stał w tym miejscu
zmieniało się jego oświetlenie
nocą przecież
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Serwilizm paszy*
Serwilizm paszy miał skazę antymoskiewską
zdjęto z niego ukute osądy
spławiono Donem o w pół do dziewiątej
meandry paszy były psychologiczne
wpadł w ordę na końską uzdę i skwaśniał
niektórzy napadnięci nie przypuszczali
że to nie Goci ani piloci tylko Rusini
przegnali miśka przegnali w pielesze
serwilizm mlaskającego na modłę tatarską
poczęstowano zatem czudiesną horiłką
na czosnku i końskich gnatach
to nie były gnaty końskie daję głowę –
rzekł eksportowy car, toż to gnaty
nie cygańskie nie pańskie to gnaty zawołżańskie
sąsiednie porohy spieniły się w nędzy
parskał szkielet hucuła nad brodem, nie chciał iść
jaśniał księżyc nad stepem grzyby rosły
w nieskończoność jak drzewa tajg
mędrek z Krakowa przez Zamość dotarł do
Siczy, serca Kozaczyzny i oszczekał
przybyłego Żyda jak Dzieduszycki i Winnicki
lubisz parzyć gnaty – rzekł ten z kicką
potrząsając buńczukiem i łukiem
lubię z kaszą i dziewanną – odrzekł ten
co siedział w turmie przedkomunistycznej
w samej Moskwie carów, ogarów
i groźnych samozwańców
o jej!, dziewczyno, branko ty moja!
paszy nie ma, wina nie ma, łodzie jeno
więc wsiadaj, czekają, Rublew namaluje cię
i na ikonostas
jego bracia w aureolach, nasi bracia tożto
pasza w ordzie bierze co swoje
więc my tymczasem wyzwolimy się cichaczem
pobudujemy miasta nad lochami
i zakotwiczymy na czarnoziemiach i skałach
jak prawdziwi Lędzianie
>>>
DSCN2429a
* O! Rozkolcu! *
Spójrz rozkolcu na tą mątwę
jak mąci wodę
Stalin by jej nie dorównał
w mąceniu na dnie
jak tu koralowo jak na Kremlu
słowo Kreml pochodzi
z dawnego podwodnego język
a
zatop
ion
ych
Scytów
i oznacza czaszkę w przezroczystej wodzie
płynacej ze szkierolądu
jako podmorski prąd 
wulkan z morza był dla słabszych
takich jak Perseusz
dla pozostałych drętwe wody mątw
ty to jesteś chyba konikiem huculskim
podobnym do morskiego
co czyta, co wieczór podrzucone
tek
sty
w telewizyjnych dziennikach
oj!
śśś siczy coś pod kamieniem
a to głębia Rowu Mariańskiego a nie
poroh Dniestru
obok wysp gdzie doszło do wsyp
kozackich
chciałoby się powiedzieć
jam ci sułtan
a
nie
jak ty
rozkolec miękki
albo np
jam ci ostrosz Wipera
a
nie kogut Twardowskiego
co niesie nad stepy
nie dotykając ziemi
a nie
rozkolec jak ty
ja nie mącę
ty mącisz
on oni mącą
w Mullin Rouge śpiewają
a kysz a k
ysz
a pójdziesz ty
maniaku den
miękki jak usta Mariana ze Żnina
suszą się sieci na wantach szkunera
krząta się bosman rybacząc
bosakiem nakłuwa powierzchnię
nie wiedząc
że dno jest tuż tuż
zielone sekwoje rafy
falują pod brzuchem manty
zaskakują Orwella wieprze wostocznyje
które nadziewane melancholią
preparują muzykę
do tańca
w kuchni zmytej świeżo
dzwonią talerze i szklanki
jak zęby rekina
toż to sygnał dla Kozaczyzny
wyruszać na złotoustego syna
miauczą kotki miau miau
ja spowiadam Zosię
zadaję jej dodatkowe pytania
o głębię, rozdennienie, itepe
leżeć rozkolcu leżeć
ty się wzbraniasz a
ja
kupiwszy płetwy w supersamie
rozciągam się tam i siam
w grocie wierzgając nogami
głowę mając w paszczach rekinów
a nogi w atramencie mątw
no i czyja to robota
ta koralowa robota
Stalina
czy
jakiegoś neptunowego syna
od Morza przez porohy do Morza 
>>>
DSCN0856c
* Bank Niestałych Serc *
Znalazłem w wierszach osiemdziesiąt milionów szkieletów zaufań
samych Europejczyków
zadzwoniłem do stryja literata w niebie
– co słychać w kwestii zadłużenia natchnionych w Banku Niestałych Serc?
nie wiem czy dobrze wybrałem numer
dziwny głos w słuchawce wycharczał bez zająknięcia:
wszystko w porządku, zapraszamy ponownie z nowymi przyjaciółmi
oferujemy jeszcze szesnaście innych form niewiernych usług bankowych
a obsługujemy aż do całkowitego wyczerpania
ludzkości
 
* Bank Niestałych Serc *
Znalazłem w wierszach osiemdziesiąt milionów szkieletów zaufań
samych Europejczyków
zadzwoniłem do stryja literata w niebie
– co słychać w kwestii zadłużenia natchnionych w Banku Niestałych Serc?
nie wiem czy dobrze wybrałem numer
dziwny głos w słuchawce wycharczał bez zająknięcia:
wszystko w porządku, zapraszamy ponownie z nowymi przyjaciółmi
oferujemy jeszcze szesnaście innych form niewiernych usług bankowych
a obsługujemy aż do całkowitego wyczerpania
ludzkości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Droga coraz prostsza, gdy krew tryska z kolan *
Dla mnie to już prosta droga
choćby na kolanach
serce nie chce słuchać chcę się wyprostować
dla mnie te lasy to już drzazgi
mogę podpalać sercem wszystko
dla mnie domy nie istnieją
gdzie wychynęły ze strzech płomienie
mogę tkwić miesiącami w karcerach
gdyż modlitwa nie jest mi obca
chciałbym tak kochać jak zesłańcy
dźwigać wszystkie wyrąbane lasy
jak zesłańcy na plecach
ja na kolanach a na grzbiecie tajga
ja bosy a pod stopami
chłodny beton placu defilad
płoną kraty w oknie
oj dobrze, dobrze
płonie krajobraz nienawiści
płonie dzieciństwo bez marzeń
droga coraz prostsza
gdy krew tryska z kolan
płonie asfalt pierwszomajowy
od drzewc jak zapałki
niech spłonie ta droga do piekła
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wisła płynie…*
Zdruzgotany po spojrzeniach
za ciemieniem zerka
poniżony w spacerkach
ogłady szuka w partyjkach
zamiast ruchów zaprezentował czołganie
nie jeździł sam na nartach wodnych
spostrzegał ważki nad morzem
lody w kasynie
brody w kinie
na rzece czeskich idoli
jakież muszą być koniki szwejków
skłony prażan
gdy na przedpolach Małopolski
jeszcze dymią forty
zerka zza włosów
jak na jakimś pokazie
opresją zasłania się przed światem
tendencyjnie kusi los w pokoju
zaspokójże swe namiętności
barem czarem skwarem
Wisła płynie pod górę
mleczne bez pulsowania
światła na południe
bociany wstecz
Śmiały na południe
Wawel w górę
zdecydował się dopolszczyć
społłeeczeńństwo
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* W polskiej tajdze*
Poświata w łagrze
księżyc jak ja pada ze zmęczenia
a jednak świeci
śnieg pada na rozbite wojsko
to drzewa padłe pod ciosami
zdrzemnutsa, zdrzemnut..?, achtung!
            Miętlik – świetlik pośród łanów krzyży
            chylą się świerki albo sosny
            chutor został daleko na Ukrainie
            wolni umarli w nim z głodu
            tutaj jest lespromchoz jak to na północy
Poświata na grobach jak czeremcha
małe, zbyt małe buty i ubranie
słoma wszechobecna, słoma
gnijące kołki i darń na głowie
nie uświadczysz tu Lenina
on w rozkładzie gdzie indziej
            Grają w karty strażnicy
            grają o czyjeś zdrowie
            doświadczeni jak żółwie rogate
            pijani czołgają się beznamiętnie
            te cienie w lesie
            to owi byli funkcjonariusze KPPZPRKPZBRrrr..
Mogą to być ćwiczenia
może to być śnieżne piekło
tak, tak to piekło Syberii,
które może się powtórzyć
w każdym polskim lesie zimą
w każdym czasie
zdrzemnutsa, zdrzemnu..?, achtung!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Uf, jak gorąco! Uf, jak śmierdząco*
Zatrułem się w tych czasach
dymem, pastą, słowem
przez to merkantylne stawanie się, co dzień
mówi Marszałek, mówi zdrajca –
zapatrzyłem się na bijących
zapatrzyłem się na tłukących
z otwartą gębą stoję
naprzeciw walących głową w mur
Uf, jak gorąco, uf, jak śmierdząco
robi to belfer, robi to jakiś jeden ksiądz
robi to robotnik, robi to nawet
chłop z Bieszczad powtarzający
oj k…, oj k…, oj k…..
oni wszyscy trują
się trują głosując w te i we w te
w duszy gra struna smutku
polska dusza przecież
łany się śnią białe jak marmur
a to zima serc, a to zima czynów
bełkot chochoła i rechot czarta
w studniach kawalerii
w partyzanckich studniach
w cembrowinach internowania
szukam elegancji w śpiewie i echu
zaglądam w przezwiska,
które dziś zastąpiły pseudonimy
w tym fetorze zmysłami nie poznasz
kto jest kim?
>>>
DSCN0662s
* Jak szalupa Batorego*
Zacząłem spokojnie tyć
narzekać na zegarki
klęski począwszy ode mnie
skończyły się na kimś tam
zaproszono na klęski cały naród
przyjęto zaproszenie na klęski
wystraszeni bracia
po cóż ta mata
po cóż ta wataha
po cóż nóż
Zacząłem porządnie tyć
wierzgać językiem i mleć
w ciszy reaktora
pod stogiem siana
ja polna mysz
a kysz, a kysz
Z drewutni wyszedłem  z naręczem
zapamiętałem naręcza
pokłóciłem się o drzewa
jabłka i obierki
z niańkami
Konieczny był skok
na koronę Polaków
co go to obchodzi? – mówili
co go obchodzi patriotyzm? – mówili
a ja tyję a oni nie
ja tyję z powodu gazet
ja wyprawiam się
na wieloryby partyjne
po przygodę i tran dla dzieci
już sam jeden
jak szalupa Batorego,
który zatonął
>>>
DSCN0464c
*Wezuwiusz dla Europy*
Zdobyłem ostrogi czasu
jak Wezuwiusz dymię od czasu do czasu
trzymam pikę w kanale
jak Wezuwiusz mam za plecami wiedzę głębin
węże krnąbrne wygrzewają się
na stolikach żłobionych przez lawę
zbrojną rękawicą na odlew w lej
a jak strzepnąć czapę Wezuwiusza
to na Europę leci czad
są tacy, co bez broni zaglądają
w oczy smoka i ptaka śmierci wraz
erupcja tradycji z kraju Eneasza
Cyklop Wezuwiusz macha do mnie ręką
po co śmiga biały ptak nad kraterem,
który przykryłem tarczą Jozuego
nie zmąci spokoju kwiat
na stokach ostrych z żużlu
czołgam się w zbroi przepasany kirem
jak nie ja to ktoś inny
odetka ten komin dla prawdy
z głębin
>>>
DSCN2026f
*Priap Polski – 1996*
Zmuszony do porwania się na Troję
ze słusznym gniewem bez najmniejszej racji
popędził Agamemnon, popędził Achilles,
rozgardiasz zrobili pod wrogimi murami, że hej!
On stał na murach, on ogłosił się Priamem
zszedł na dziedziniec zamku, włączył się w biesiadę
on miał być Priamem, a został tylko Polski Priapem
lecz nawet złodziei nie odstraszył
to jak miał zatrzymać falangi Jaruzelskiego
złóżmy mu w ofierze …aferze… jurnego
OSŁA WYBORCZEGO
 
*Ofiara dla Priapa*
Zmuszony do porwania się na Troję
ze słusznym gniewem bez najmniejszych racji
popędził Agamemnon, popędził Achilles
rozgardiasz zrobili pod wrogimi murami, że hej!
On stanął na murach, on ogłosił się Priamem
zszedł na dziedziniec miasta, włączył się w biesiadę
i pląsy wokół jakiegoś monstrum obcego.
Miał być Priamem, a okazał się tylko Polski Priapem
lecz nawet złodziei nie odstraszył
to jak miał zatrzymać falangi Jaruzelskiego
złóżmy mu w ofierze …aferze… jurnego
OSŁA WYBORCZEGO
>>>
 

1997

 
?????????????????????????????
* Króle witają *
Jego cygaro
posłuszne w ustach
między wargami
stworzony na obraz
wojska Czeczenii
skała nad oceanem
Montserrat
Mołdowa
Mediacje
Monter jak Monster
Jej usta czekają na świt
stworzenie kuleje w lesie
pod obstrzałem
iluminacje sylwestrowe
w Krakowie
Gandhiego
odwieczny konflikt osła
ze słoniem
badacze pisma utknęli w Warszawie
zanosiło się na lancz
ale cygaro spłonęło
Można było się piąć
dopalać leniwie
lecz stało się inaczej
Jego usta rozchyliły się bardziej
cygaro wpadło w gardziel
dziwne to jak tanki na ulicach Delhi
gąsienice jak mszyce
nie do jedzenia a nie święte
za tym pustym dzbanem
nie ma miejsca na wyrzeczenie
korzystne decyzje
terminatorów w Polsce
Jej usta rozchylają się namiętnie
bo styczeń ma na głowie
a tu zdecydowanie wolą blondynki
kuchtę na gałązce rozmarynu
jak ptaszek zmarznięty
i cygara
Orkiestry już grają a króle witają
ale to królowie już niekomunistyczni
z cygarami
jakby trochę kapitalistyczni?
>>>
??????????
* Poświata *
Poświata na parapecie
skoligacone wróble też
dokarmiam je, czym mam
skórką chleba, igliwiem
ścieka z serca poświata
wypływa za okno na gzyms
dlaczego mam być radosny?
i dlaczego wyprzedawać krzyże?
dzisiaj skarżą się na księży
bo śnieg depczą w zimie
i choć dynamicznie rozwija się lebioda
w środku stycznia
to wróble nie chcą jej jeść
mili milusińscy milionami szczękają w sejmach
straszą wróble nabici na kołki
poświata zmienia ich
w wilkołaki łase na wszystko
a moje wróble stęchnięte
dziobią serce świtem jęczące
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Jestem niewierzący i nieczuły *
Niech mi nikt nie mówi, że nie ma Boga Ojca
nigdy nie uwierzę, że wszystkim jest
Wszechświat i Przyroda
jestem na to zbyt cwany i podejrzliwy!
 
Niech mi nikt nie mówi, że nie było i nie ma Jezusa
albo, że Jezus to healer
kontaktujący się z Wyższą Energią
Nigdy nie uwierzę, że świętość to
aura ludzka, czyli promieniowanie ciała
w formie mglistej poświaty
już jedna Wyższa Energia okazała się
zaledwie – Dynamem Moskwa!
 
Niech mi nikt nie mówi, że nie ma Ducha Świętego
jakoś nie odczuwam mimo wszystko we Mszy świętej
BIOENERGOTERAPII
choć dreszcze i mrowienia czasem, fakt!
>>>
DSCN3002f
* By i oni nie odlecieli *
Moje proste słowa odleciały jak śpiewające ptaki
do ciepłych krajów
teraz kraczą czarne gawrony na podwórku
targają skórę słoniny, kłócąc się o nią
nie mogę zrozumieć żałobnych tych dźwięków
wydobywanych z omszałych cembrowin czasu
Moje proste słowa skrzypią jak rozeschnięte żurawie
przy zasypanych studniach
i dziadkowie odfrunęli stąd jak ptaki
i stryjkowie na latających dywanach
zabrali stąd spiekotę, kurz polnych dróg
i podążyli zawczasu na południe
Moje proste słowa wyruszyły przez winnice
do bogatych w perkal miast śródziemnomorskich
na zasypanym śniegiem podwórku
chłopcy siadają na ławce jak na koniu
spluwają bluźnią rysują swoje graffiti na ścianie bloku
bluźnią przemocą przesłań
bluźnią spojrzeniami na obcych
zaczynam się modlić tak jak potrafię
snami, przeliterowaniami, westchnieniami
by i oni nie zamienili się w słowa
i nie odlecieli
 
* By i oni nie odlecieli *
Moje proste słowa odleciały
jak śpiewające ptaki do ciepłych krajów
teraz kraczą czarne gawrony na podwórku
targają skórę słoniny, kłócąc się o nią
nie mogę zrozumieć żałobnych tych dźwięków
wydobywanych z omszałych cembrowin czasu
Moje proste słowa skrzypią jak rozeschnięte żurawie
przy zasypanych studniach
i dziadkowie odfrunęli stąd jak ptaki
i stryjkowie takoż na latających dywanach
zabrali stąd spiekotę, kurz polnych dróg
i podążyli zawczasu ku pradawnym ogrodom
nawet echo nie woła już w cembrowinach
Moje proste słowa wyruszyły przez wirtualne winnice
do bogatych w perkal i mirrę miast śródziemnomorskich
na zasypanym śniegiem polskim podwórku
chłopcy siadają na ławce jak na koniu
spluwają, bluźnią, rysują swoje graffiti na ścianie bloku
bluźnią przemocą ojczystych przesłań
bluźnią wrogimi spojrzeniami na obcych i siebie
zaczynam się modlić tak jak potrafię
przeliterowaniami, westchnieniami, snami
by i oni nie zamienili się w moje słowa proste
i też nie odlecieli stąd
>>>
??????????????????????
* A bracie fakty *
Zwierzchnik piekieł zapytał karłowatego namiestnika
czy wiesz, że nadymanie pochwał jest skuteczne?
owszem, wiem – ten mu na to
to twórz fakty dokonane zanim Michał zejdzie z pomnika
po prostu puszczaj je jak latawce i dmuchawce
ten zaczął pompować, nadmuchiwać, rozdmuchiwać
i tak to bywa do dzisiaj w krajach
postskandynawskich zaliczanych do średnio-
zamożnych arbuzowato-konfesyjnych
pneumatyczno-mniemanych imperiów
>>>
DSCN3055d
* Seplenimy ze wstydu *
Pod Twoją obronę uciekamy się
co wieczór
ciężko jest nie seplenić
uklęknąć jak należy
i nie ziewać w kierunku pełni księżyca
Pod Twoją obronę uciekamy się
myślami krążymy po kontynentach
szukamy objawień tylko dla nas
i wciąż stukamy, pukamy, wiercimy dziurę w czymś
Pod Twoją obronę uciekamy się
obrazy mając w sercu
myślami opływamy wyspy naszych grzechów
wczorajszych, zamierzchłych
i seplenimy, seplenimy coś ….ze wstydu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Cmentarz jest dla świętych*
Czy strach zgromadził nas czy wiara?
oto pytanie Hamleta
demony idą z nami na spacer
demony idą z nami na zebranie
czy widzidzie je wszyscy?
ja nie wiem
ja chcę zostawić je na cmentarzu
lecz cmentarz jest przecież dla świętych
chcę zostawić je w urzędach
i to mi się dopiero udaje
stają potem z daleka w pozach zatroskanych o ludzkość
lecz tylko ja widzę je w wyrazistych kolorach
zgromadzeni w imię Jezusa
czasem wątpimy strachem
czy tylko ja widzę demony w kolorach?
o dziwo nie boję się ich wcale
cmentarz jest przecież dla świętych
cmentarz jest przecież dla mnie i ciebie
opuśćmy urzędy – idźmy na cmentarze
 
* Cmentarz jest dla świętych*
Czy strach zgromadził nas czy wiara?
oto pytanie Hamleta
demony idą z nami na spacer
demony idą z nami na zebranie
czy widzidzie je wszyscy?
ja widzę
ja chcę zostawić je na cmentarzu
lecz cmentarz jest przecież dla świętych
chcę zostawić je w urzędach
i to mi się dopiero udaje
stają potem z daleka w pozach zatroskanych o ludzkość
lecz tylko ja widzę je w wyrazistych kolorach
zgromadzeni w imię Jezusa
czasem wątpimy strachem
czy tylko ja widzę demony w kolorach?
o dziwo nie boję się ich wcale
cmentarz jest przecież dla świętych
cmentarz jest przecież dla mnie i ciebie
opuśćmy urzędy – idźmy na cmentarze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zieloność w Bieszczadach *
Melduję w ziemniakach
tu miedza tam miedza
obieram ogórki
zieloność w Bieszczadach
obierki delikatne obierki
lecą z Tarnicy
nacieram na kruki ukryte
pod skalnym szczytem Krzemienia
to przyszli przywódcy partyjni
więziony w Kalnicy
obrywam kupony
obrywam pagony
spadają deski z kościelnych wież
łapać składać sklejać
jak kuglarz poniemiecki więziony w namiocie
ze smyczy spuszczony wilk
zakąszam chleb z mielonką
cały czas słyszę nad Soliną
warkot czołgów jak motorówek
banderowiec a może zwyczajny chłop
bratanek Bojko czy brat Bolko
wita czyta częstuje puszcza oko
pijemy w leśniczówce jak krewni
nie ma zacieśniania kręgów wokół serca
przez tych, którym się wierzy
nie ma obaw, gdy wykonuje się
rozkazy dla wyższych celów
ryzykując nawet śmierć z ręki brata
>>>
DSCN6147a
* Spulchnianie w kosmosie *
Lepiszcze statku kosmicznego
z pierza jest
moment przed startem, gotowość najwyższa
zdecydowani na wszystko na kosmodromie
mleko na do wiedzenia
ona jest na tyle duża żeby płakać
na piersi krzyżyk
pióra sięgają do ramion
opadają nawet na plecy
grzyb na górze będącej półwyspem
czyta robot – robot czyta książkę
mewa to pewny symbol polotu
wolność pośród pobierania
Spulchniamy meteoryty
tam gdzieś na podniebnej podłodze
dojeżdżam, serce matowieje
tam gdzieś wybieram się – docieram
o tak, tak jest to możliwe
step płowieje pod wpływem ognia
z ogona rakiety wydobywającego się
mogę stwierdzić, ocenić, poczuć
za jedno
ryję w komecie, nakłuwam planetoidę
skumuluję ból i zgaszę nim
samo słońce
czy to możliwe na starcie?
płonąć można
spłonąć można
drętwe kwanty nie pozwalają
poszaleć
ducha ratuj, nie startuj
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Na kośnych łąkach*
Motywuję siebie samego
chlebem powszednim
słucham serca jak nigdy
patrzę na obcych bez obrzydzenia
ultras, contras, hools
to też baranki boże
częstuję ich papierosami
których sam nie palę
kwitnie palma na stadionie
podlewam ją z mojego balkonu
dosięgam ją strumieniem z węża
Peregrynują moje modlitwy
wiem, że zdążą na czas
w tłumie ludzi pogryzam bułkę
bez pasztetu i marmolady
studiuję wycieki mózgowe
nie denerwuję się z powodu
nieznośnych pomówień
tak chciałbym nie odpłacać
marmoladą za pasztet
Jeszcze dziś modlitwy peregrynują
kośne łąki na wzgórzach czekają
ja z pasterzem i plemieniem
idę drogą chleba
na końcu wloką się malkontenci
kocham ich
jak marmoladę
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Właścicielki oczu czarnych *
Pomyślałeś o wychowawczyni
w sposób, który przyprawić mógł ją o rumieniec
gdybyś wtedy na nią spojrzał?
Z internetowym adresem wyszedłeś do niej
nie tak znowu wiele, ale jednak starszej
zaprosiłeś do przeżywania ukrytych miłości
na ekranie wspomnień – nie – snów
Sen nie ziści się nigdy
nawet, gdy ptak z wiosny zaśpiewa
a ona rozpozna w nim ciebie
popatrzy ci w oczy głęboko jak nigdy
o wiele za dużo cielesności
romantyczności – nie – erotyki
Zerkała na ciebie w przedszkolu
twoje ja zagoniła znienacka
w kozi róg w otchłani źrenic
przyprawiła cię o rumieniec spojrzeniem
Skala uczuć kosmiczna
za oddalającą się kometą
pomknęły wstydliwe westchnienia
do właścicielek oczu czarnych
jednej wschodzącej drugiej zachodzącej
wespół wychowującej – wychowywanej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Do domu gdzieś poza Ziemią*
Pomyśl chłopcze o wystrzelonych na Księżyc
gdzie ci się śpieszy – ilu z nich
tak naprawdę wróciło?
marzysz o mieszkanku małym spokojnym
na Manhattanie Trytona
ale zważ na jedno
jacyś bogowie może tam i są, ale  spokoju nie ma
stamtąd wracają tylko niewolnicy
a i credo powracających –
pozostać na zawsze na Ziemi
meandry kosmosu przyciągają cię
jak delta każdej rzeki muł
przemierzając ją statkiem rozumu
widziałeś ptaki na falach
owce pijące z brzegu wodę
krowy wylegujące się nad brzegiem
kąpiących się w nurtach niebezpiecznych
dusza rwie się
w przestworza wolności i miłości
każdy ma takie chwile porywu
twój zegar smutku tyka inteligencją kosmosu
chcesz popędzić za kometą
topniejącą od ziemskiej zazdrości
pomyśl ile czasu musiałbyś mieć
by ją dogonić  – w nicości?
a dusza tęsknoty pełna
zraniona przez złych ludzi
a dusza płacząca wzruszona
widziała Zstępującego z Niebios
posłuchaj duszy – ona chce za nim
w przestworza miłości i wolności
chłopcze, ja wiem, wciąż chcesz
domu gdzieś poza Ziemią
ty o tym nie zapomnisz
bo to miejsce czeka na ciebie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Zdrzemnąłem się na wulkanie*
Mogłem zdrzemnąć się na wulkanie
ale ledwo zasnąłem wulkan wybuchnął
przeleciałem parę mil w powietrzu
spadłem na salami na twoim stole
Ktoś powiedział – to gość z przestworzy
przywitajmy go jak przystało na opozycję
na gwiezdnych awanturników i robotów
Miąłem czapkę stojąc na przeciw tronu
ty gapiłaś się na mnie
zadrgały struny w gardłach tak samo
jak w gitarze glissando
dzieci posnęły ty śpiewałaś wciąż
ja słuchałem po locie
Trzymać krnąbrne dzieci, trzymać krnąbrne dzieci
– tak śpiewałaś kochana
salami odkleiło się od moich ust
zaszczebiotałem i ja
a jednak jeszcze zionąłem ogniem
spaliłem tych twoich dworzan
roześmialiśmy się wtedy wraz
Popiół powoli opadał na liście oleandra
papuga poruszyła się w gęstwinie
rajski ptak przefrunął na gałąź
pocałowałem twoje usta karminowe
odpiąłem rękę całą
zmieniłem coś w programie
i zdrzemnąłem się przy twoim  wulkanie
>>>
DSCN5046 (3)f
* Otworzyło się Niebo w tym roku *
Otworzyło się Niebo
spadły anioły na ziemię
ludzie powsiadali, na co tam mogli
a co służyło do latania
i wdarli się przez pozostawiony otwór do Nieba
anioły podjęły pracę na ziemi
i od razu zrobiło się przyjemniej
niebo błękitniejsze zieleń drzew zieleńsza
w niebie  ludzie na przeciw Boga
uciszyli swój gniew
powstydzili się zawiści i przekory
w Niebie ludzie padli na twarz
zrobili wreszcie to
na co nie mogli się zdobyć na Ziemi
otworzyło się Niebo w tym roku
i sporo aniołów przetrwało
w zapomnianych wioskach
>>>
?????????????????????????????
* Oddziaływanie biopola *
Healerzy
Feng-shui
Yin i yang
oddziaływanie biopola
kontakt z Wyższą Energią
przekaźnik Wyższej Energii
wróże i spirytyści
wróżenie z barwnych plam,
które rozciera się na kartonikach
aura ludzka – promieniowanie ciała,
widziane przez niektórych w formie mglistej poświaty
– o zarysach kształtów ludzkich
/niektórych nie można wyleczyć
bo ich aura stwarza zaporę
i broni się przed przyjęciem energii uzdrowiciela/
dobieranie zgodnie z znakiem horoskopu biżuterii i ozdób
zdrowa żywność
oczyszczanie uszu płonącymi świecami
bezkrwawe operacje bez skalpela – dłońmi
Scjentyści New Age Bahaia
zapaść mózgu to pół biedy
zapaść duszy to dopiero cała bieda
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Coraz bliżej Matki Bożej *
Płacz, dziecino płacz
rycz, dziecino rycz
jesteś taka słaba, że nie możesz unieść
swoich własnych myśli
więc podrzucasz je
Matce Bożej
i słusznie
Opromieniona sławą
opisującej Wielki Wybuch
łkasz na ławce w parku
zrujnowanego przez ateizm miasta
coraz bliżej apokalipsy wyludnienia
łkasz w rozpaczy
coraz bliżej Matki Bożej
i słusznie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Ocalenie *
Modliłem się za nią
modliłem za niego
ciemności otoczyły mnie zewsząd
piorun uderzył nieopodal
błędnie mierzony
błędnie wyprowadzony
trafił w modlitwę
ta rozpadła się w pył
ja ocalałem
ona ocalała
on ocalał
>>>
Wilno Druskienniki Niemen 97 1s
* Nad Niemnem *
Lepki wiatr usiadł
na moim przedramieniu
skleił włosy na ręce
zdmuchnąłem go do Niemna
połknąłem kamienie powstańców
wychyliłem kielich wody
za kolejnym zakrętem pośrodku rzeki
czarny bocian podleciał kilka metrów dalej
ktoś zakrzyknął po rosyjsku –
cziornyj aits!
Gdy łódź się zatrzymała
poczułem, że znosi nas prąd
na poziomkowy przeczysty brzeg rozłąki
powstały zrujnowane kościoły Litwy
i przyszły tu do mnie nad rzekę
pokaleczone, całe w rusztowaniach
na stromej  skarpie otoczony zewsząd przez las
zapłakałem jak to zwykle ja
łódź kołysała się nieopodal jak wyrzut
miałem wracać przez historię plemienną
wybrałem bystrzejszy nurt
poprzez religię miecza
Zgodziłem się nie tylko na płacz
zgodziłem się na prawdziwy wspólny
polsko-litewski ból
>>>
DSCN1471f
* Na skróty przez niebo *
Począwszy od pierwszej kropli
zachowywał się jak prawdziwy deszcz
pomogłem mu unieść się ponad chmurę
pierwszy raz
drewniane błyskawice klekotały w niebie
drewniany koń ze skrzydłami zmieniał tęczę
piekielny żywot mitu
zapłonęła  tęcza zapłonęła planeta
z wizją końca antyku zaraz po potopie
poszedłem na skróty przez niebo
otworzyłem arkę
odtworzyłem rajski ogród
dla zapłakanych
 
* Po potopie *
Począwszy od pierwszej kropli
zachowywał się jak prawdziwy deszcz
pomogłem mu unieść się ponad chmurę
pierwszy raz
drewniane błyskawice klekotały w niebie
drewniany koń ze skrzydłami zmieniał tęczę
w piekielny żywot mitu
gdy zapłonęła tęcza zapłonęła planeta
z wizją końca antyku zaraz po potopie
poszedłem na skróty przez niebo
otworzyłem arkę serc
odtworzyłem rajski ogród dla zapłakanych
zwyczajnym ludzkim gestem zatrzymałem deszcz
łez
>>>
DSCN1219c
* Widziadła *
Stworzenie – marne obiekty, widziadła
perspektywa – rośnie dzika gryka
przed jaskinią ust
Stworzenie – marne obiekty, widziadła
okólnik z mrowiska dla matki
zbiega się wszystko, co obce
przed jaskinią oczu
Ruszam na przeciw przygodzie
politycy drżą ze strachu
to nie robotnice przecież –
widząc moje ruchy i moje determinacje
Perspektywa przeraża –
stworzenia przecież boskie
>>>
DSCN2032f
* W szuwarach *
O jej!
jezioro i przystań
płyniemy, zatrzymujemy się
głupiejemy w portach
wyruszajmy jak najszybciej
łabędzie w portach
zjadają nasz chleb
nie, nie!
musimy wspinać się
po stromych drewnianych schodach
do tawern i leśniczówek
Szatan szepcze w prasłowiańskich szuwarach
szmmmmmurrrjaaa
miłość na pokładzie znów
to wynagrodzona cierpliwość
memento – nie
ten akurat pieklił się wśród lasów
DSCN0717d
* Drewniane mózgi *
Można skrzyżować świnię z owcą
Można sklonować Lenina i Matkę Boską
– ku uciesze ortodoksyjnych
Można nawet uwieść dzieci sąsiadów
i cieszyć się z powodzi
Złote Stoki – Złote Kamienie
– Złote Młoty – Złote Jabłka
– Złote Kopuły – Złote Zęby –
wszystko
i drewniane mózgi
>>>
DSCN0524d
* Na Marsa by.. *
Skulony we wnętrzu maszyny czekałem na sen
modlitwa przyniosła ulgę – sen nie nadchodził
potoczyłem się po raz pierwszy po powierzchni
czerwonej planety na kołach z rzęs
zamieszkałem tam na stałe
drzewa omijałem z kamienia i włosy z pyłów
grzebałem się w świadomości zbiorowej
nacji Marsjan
>>>
DSCN1382d
* O jedność *
Tyle grzechu w Czechach
oni wyjdą z tym na drogę do Gniezna
potem wprowadzą swoje dzikie zwierzęta
do polskiej katedry i stwierdzą –
najpierw chrzest potem hańba narodu
Tyle grzechu na Rusi
oni przekonają do prawosławia wszystkich
zbudują na tym potęgę Cara, Lenina, Stalina
albo imperium Pimena-Aleksego z wyjawionych spowiedzi
Tyle grzechu na Ukrainie i Białorusi
okrucieństwa wobec swoich i obcych
oni wyciągną rękę po polskie skalpy
po skórę polskich księży jak po macewy
Tyle grzechu u Niemców
pomału wykupią u nas wszystko jak Sztynort
wyłowią poolskie ryby o zmierzchu
pociągną za sobą zarazę świata
i wprowadzą się na Mazowsze
A my do udamy się do Rzymu
albo na wydmy Słowińców, którzy wymarli
>>>
DSCN0375f
* Kto steruje mózgiem?*
Neurony ta moja wielobilionowa zagracona pakamera
stworzona dla mojej reakcji na próżnię uczuć
przeładowana dziś znów
Świadomość nieokiełznanego wirowania całego kosmosu
w ciele jest katorgą gwiezdnego pilota
połączyć głęboką wiarę w cel
z mniemaniami o sobie i świecie
jak o katastrofie
staram się
na próżno
to nie wykonalne
Lepiej zahaczyć o słońce skalpelem
lepiej o duszę zahaczyć skalpelem
skupienia
Kawałki ciała jakby porozrywane
a jednak stanowią całość przedśmiertną
czuję fizyczną niemoc i fizyczną potęgę wraz
zaciskam pięści, napinam muskuły
nie mogę skomleć, nie mogę mówić, nie mogę wyć
mogę myśleć, mogę walczyć, mogę działać
Mózg jest jak akcelerator
szukam duszy w nim pospiesznie
szukam ostoi światła
kto steruje tym mózgiem po 0macku?
jeśli nie moje neurony i moje ja
to może oni
 
*Manipulatorzy*
Neurony ta moja wielobilionowa, zagracona pakamera
stworzona dla mojej reakcji na próżnię uczuć
przeładowana dziś znów
Świadomość nieokiełznanego wirowania całego kosmosu
w ciele jest katorgą gwiezdnego pilota
połączyć głęboką wiarę w cel z mniemaniami
o sobie i świecie jak o katastrofie, która nas ominie
staram się na próżno, to nie wykonalne?
Lepiej zahaczyć o słońce skalpelem proroczym
lepiej o duszę zahaczyć skalpelem skupienia
Te bolesne kawałki ciała jakby porozrywane
jednak stanowią całość przedśmiertną
dzięki nim czuję fizyczną niemoc i fizyczną potęgę wraz
zagryzam wargi, zaciskam pięści, napinam muskuły
nie mogę skomleć, nie mogę mówić, nie mogę wyć
mogę myśleć, mogę walczyć, mogę działać
Mózg jest jak akcelerator materialnych uczuć
szukam duszy w nim pospiesznie
szukam ostoi światła niezawodnej tu
kto tak naprawdę steruje mym mózgiem po omacku?
jeśli nie moje ja i nie moje neurony
to może oni – MANIPULATORZY!
>>>
DSCN0755f
 * Wytrwać do wieczora *
Pałałem miłością w zamierzchłych czasach
czasy się zmieniły
a może miłość się zmieniła
moje snobistyczne miłości
moje martwe miłości
moje oszukańcze miłości
egoizmem napełnione, choć szczere
Pałałem miłością jeszcze wczoraj
Ojczyzna mi była tylko w głowie
Ojczyzna się zmieniła
a może moja ofiarność
choć wiem, że rozstań żadnych już nie będzie
Pałam miłością od rana do obiadu
pałam i przy podwieczorku
teraz chcę oddać życie za wiarę
w to, że żyję
czy wytrwam do wieczora?
 
* Wytrwać do wieczora *
Pałałem miłością w zamierzchłych czasach
czasy się zmieniły
a może miłość się zmieniła?
moje snobistyczne miłości, ech!
moje oszukańcze miłości, ech!
moje martwe miłości, ech!
egoizmem napełnione, choć szczere
Pałałem miłością jeszcze wczoraj
jak dziewczyna Ojczyzna mi była tylko w głowie
Ojczyzna się zmieniła a może moja ofiarność
to wiem, że rozstań żadnych już nie będzie
ech! ech! ech!
Pałam miłością nadal
od rana do obiadu
pałam i przy podwieczorku
teraz chcę oddać życie za wiarę
w to, że jeszcze żyję
ale czy wytrwam do wieczora?
ech!
>>>
DSCN1014a
*Miota siebie*
Szaleje i miota się jakiś czas
w przydrożnym rowie jak zwykle
miota miota siebie
ledwo, co odrosło od ziemi
a już miota hymny
przygotowane na wszystko
patriotyzm, religia, poezja
można je wysłać do Korei lub Kazachstanu
miotać będzie obrazy i dźwięki i prawdy i wolności
– ciemno w Szwajcarii – ciemno i w Turcji
kuzyn na lawecie
a księżyc czekający na żywych –
mam sambę na statku – aha!
koluszki, co to takiego?
meandry wartości
modląc się modląc się
i pierogi i kopytka i gołąbki
i piekielne kotły gulaszowe
śniegi zabójców niezrzucających
jadą pany jadą panny jadą any…
tańczy z pełnym szacunkiem
tańczy już on – nie zwierzę
nie można wywabiać nie można osłabiać
nierealny tętent gąsienic w wysiedlonym mieście
anioły w bunkrach
historia na zawołanie
powodzie na zawołanie
kończy się jakiś rodzaj kraju jakiś rodzaj powiatu
jakiś rodzaj kontynentu jakiś rodzaj ulicy
po księżycowej tafli para parę goni
w sto koni po Ukrainie –
Montrmartre –
MO –
Mo-ment wyzwolenia rac, czyli opuszczenie cyrku
po co kukiełczyć, gdy można topić
po co psioczyć, gdy można ledwożyć
sto koni zdecydowanych jest lepsze
od konika garbuska z bajki
dajcie mi sannę dajcie mi dywan
jadę właśnie po samochód
kogóż właśnie zaprezentować
mogłem upić się winem i
nie zrobiłem tego
rozmnożyłem tylko piwo
popatrzyłem na Kościuszkę raz
popatrzyłem na Kościuszkę drugi raz
czkając podziękowałem za błogosławieństwo
mimo wszystko mimo proroków w nie swoim kraju
Słowackij i Mickievicius nie dorośli do zwycięstw,
jakie ja mogę dać trzeźwemu
społeczeństwu polskiemu na emigracji wszelakiej
szkoda im tylko, że ja nigdy
że nigdy, że nigdy nie wyemigruję na serio
jak prawie wszyscy oni
uciekam w dziecka ciało uciekam w ono
do Paryża za Towiańskim
do Paryża za Wyspiańskim
do Paryża za Boznańską
do Paryża za Łempicką
tam gdzie malował polski malarz pokojowy
rodzę się na nowo z Papieżem
gdy dorastam do drogi
za rączkę wyprowadzam ego z przydrożnego rowu
ciągle w hymnach całe
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Musorgskiego w bramce zastąpił Romanow*
Pornografia i narkotyki
wszystko złe, co stamtąd przychodzi
wszystko, co szkodzi Rosji
z Polski według muminków pochodzi
 
A oto dwudziesty pierwszy wiek
próg albo szczebel, jak kto woli
jest prawie pewne, że ty i ja będziemy za tydzień na Księżycu
jeszcze trzeba tylko wyzwolić Rosjan w nowiu
 
Już szczupaki wypłynęły na powierzchnię
już żaby wypełzły ze skrzeku
stanowiska już prawie do objęcia
jeszcze tylko poświęcić wszystko dziecku
jeszcze Rosji posłużyć, co nieco
 
Jak Borodin i Dostojewski
Tołstoj, Gogol i Riepin
rozdaję mydełko FA i jak RMF
kondomy na zabawie w chutorze
Rosja! Rosja!  – Radnaja
 
Mozolnie zdobywam Pondicherry
mozolnie zdobywam Kabul
mozolnie tłukę w tykwy w Addis Abebie
i wspominam szesnaście tysięcy szybów
gdzie zasypywano radzieckich ludzi
 
Czytam Babla i palę
czytam Puszkina – Jesienina i palę
toczę kulę na tokarce
Rosji oddaję cześć dymem
 
Hokeista nagły przemknął przez staw poezji
Kuskin i Zajcew jakiś
a Musorgskiego w bramce zastąpił Romanow
padł dobity gol jak Israelian –
minister spraw zagranicznych
Rosji!
 
Kiedyż, ach kiedyż, powrócimy znowu do naszych pól
chociażby z krzyżem w Internecie
dojdziemy do brzegów pustyni i Bajkału
z nimbem my Polanie znad Donu
>>>
DSCN0669s
* Ratuj ciuchy *
Ratuj ciuchy
a może tylko cyrkle
jakże serce krwawi
na stepach Arkadii
wypuszczać tylko królika
moja sercubliska
moja cersublizka
wyjeżdżam na tymczasem
za mną rytm – memłany skrzat
motown
jam ci to i moje rany zmienione
tewje ripdal
ammon kuchta
 i ta inteligencja od ostatniej niedzieli
mensa jak wrota gwiezdne
co za bzdura
memłać w ustach rytm – pić
chodzić po mieście zmoczony
moi drodzy moi krewni
jakiś Ka i Kraków Kraków
jechać w korku
by pić
powystrzelać skoczków i zusowców
ledwo trzymać się środka
nigdy z żulikami
głosować na żołnierzy
na progu Podgórza
plan Paryża i cyrkiel w uchu
glissando jeża
za mną piasek – rozmemłany wczesno rynkowy
sound?
>>>
DSCN0694f
* Stolica otchłani *
Głębia odczuć stolicą otchłani
piszę o nienawiści, która nie wiem czym jest
liść spada z dębu
gdzie nienawiść a może odwet śmierci
splamione fartuchy zamiast peniuarów
toniesz w odczuciach
jakbyś był Szwajcarem Watykanu
jakbyś był Szwajcarem, to byś
siadał przy wrotach tysiącleci
po niektórych można się było spodziewać,
że skoczą w głębię
tymczasem gołębie tylko przepłoszyli z dachów
dobre i to
gołębie płoszy się najlepiej orłami
można sępami lub chimerami – nigdy maszkaronami
szwajcarskimi depozytami
ja mieszkam na górze
ty mieszkasz na dole
zamieńmy się miejscami i kluczami
lwia paszcza leży na wersalce
jest piąta rano koniec września
terkoczą czołgi rżą konie
słychać z piekieł huk motorów
odczuwasz cienie słyszysz dźwięki z otchłani
mlenie na przekór młynom trudno przekroczyć
mlenie na darmo łatwo ponieść
w przyszłość
nienawiść trzeba zostawić przed wrotami
czasu
 
* Szukam wiary w świecie inteligencji *
Skorzystałem z Namibii
to tak jakby rewolucjonistów skusić
przykład idzie z góry
 
Skorzystałem ze zwyczaju
odpokutowałem w skansenie
tworzyć lepszy świat w dziełach
Mam Pana na co dzień
 
Skorzystałem z derwisza i psa
poczułem zew puszczy
Pan  stał tuż za mną
ciemne interesy w puszczy mózgu
 
Poprawione teksty dla sekt
ciemność puszczy w duszy
mentalność  Nowosilcowa symbolicznego
od kaduka do kaduka
Skorzystałem z cieczy w Marrakeszu
przybyłem na odsiecz
pożyczyłem miecz w raju od
najsłynniejszego archanioła
dowódcy naszych sprzymierzonych wojsk
 
Podarowany meander na antenie
czekajcie towarzysze na stułbie  napięcia
to nie napięcie to wiara to wiara
Ala i omega skutecznych powiązań
 
Spluwając w Orinoko z zezem
poczwarka telewizji dzień i noc przędzie
tu nie ma nic wolę się przemieścić
dorzecze myśli słów czynów
wiary wiary w Casablance
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nie byłbym taki pewny *
Dzień i noc drepczę po piętach
stawonogom dumnym, a ja skromny
Po prawych dniach stawonogi zasypiają
ja drepczę dalej po śladach
Mija kolejny rok szczęścia nad Orinoko
przyszły w Tybecie a później Czarny Ląd
Mamaja oczekuje Magomajewa
ten śpiewa w Stalingradzie pieśni i arie
o strusiach o brzydocie o krwi
Po czwartej spuszczam kurtynę
po piątej spuszczam z tonu – odchodzę
podziwiam w stawach rechot żab
a to tak naprawdę echo historii
Muzycznie – perfecyjnie muzycznie – ból bul
Idą wprost przed siebie karawany prawosławnych
idą wyprawy kołchoźników po zapłatę
do Moskwy do Aleksego II
Doczekać się nie mogą i nadziwić się nie mogą
że w Abisynii nie ma już wpływów generała Zoszczenki
nigdzie go nie ma a jest Lew Lechistanu ooo
bo tak chcę patrząc na ssaki
uskok Somosierry głęboko skaleczył dzieje
do stworzenia świata daleko
tak samo jak i do Apokalipsy Jana
Płazy szydzą a ja czuwam patrząc na rośliny
nie byłbym taki pewny
nie byłbym taki pewny siebie
widzę jak stawonogi rozbrajają atomową walizkę
nie byłbym taki pewny siebie nawet za chińskim murem
nawet w torbie u kangura
za bardzo się te nogi trzęsą w stawach
>>>
?????????????????????????????
* Staw ciemnej miłości *
Stworzyłeś rozkosze podniebne
latasz samolotami by je dosięgnąć
przesiadasz się do rakiet
Stworzyłeś koterie podniebne
masz zamiar kochać, kochać
żądasz miłości, nikt jej nie planuje
Meandry podniebne, bagna podniebne
dla kogóż to, dla kogóż
miesiączek jasny świeci
ty wędrujesz z kogutem po stawie
Pokolenia dziesiętne pokolenia chwalebne
nieme stojące stawy wiary i nadziei
staw ciemnej miłości w chmurach burzowych
posrebrzonych księżycem
a ty toniesz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Szeol jest jak telewizja *
Otrzymałem nauczkę sensowną
zatrzymałem się
pozwoliłem koniom odpocząć
nauczyłem się sensu tchnienia
pozwoliłem odpocząć lwom
Pouczony na okoliczność wolności
zdecydowałem się przejść przez piekło
na ziemi ludzi niczyich
Dantejskie twarze zastygłe w bryłach kwarcu
nadlatywały lekkie jak balony z krzywymi uśmiechami
stanąłem tam gdzie stąpała ludzka stopa
nad miejskimi kanałami zaszlamionymi
patrzyłem w przeszłość zwycięstwa słowa
kolejny dowód istnienia Boga
Mimo szans, pomimo kolejnych przykładów
ciągle w strachu przed śmiercią
ciągle wątpiący w ratunek dla siebie
widziałem Szeol, który jest jak telewizja 
– zawsze bardzo przekonujący, stąd ten strach
Czy dniem czy nocą śniłem dotąd
teraz zamiast snu mam silną wiarę potwierdzoną
nie mogę jej nazywać tak jak dawniej wizją
to natchnienie nie jest tym samym
wyobraźnia mistyczna nie tym samym
Napięta cięciwa zmysłów nie mogła wypuścić
strzały w kierunku Nieba – to oczywiste
wszystko wówczas spadało na ziemię
moje odbite strzały żłobiły podziemne korytarze
Wyraziłem żal, że nie błąkałem się po pustyni
40 dni i nocy i nie pościłem wśród skorpionów
potraktowałem więc obecne czasy jak przejście przez Szeol
ale niewinne zastygłe w moich spojrzeniach twarze
zbyt często były nie rozpoznawane w bryłach
choć tak się napraszały z powitaniem – czyż nie?
Zatrzymawszy  konie szaleństwa w polskiej wsi
zobaczyłem, że odrazu zaczęły skubać trawę na błoniu
ignorując zniecierpliwionego proroka
Uwolniłem więc lwy zwycięstwa, ich skrzydła
poniosły je w przestworza, w chmury
sam odpasałem miecz pokrwawiony
ległem na stogu niebieskiego siana – zasnąłem,
aby zbudzić się, jako eremita naznaczony ludzką klęską
Otworzywszy oczy zobaczyłem nad sobą
niezwykle jasną twarz Króla Zwycięstwa,
który będąc całym Niebem
schodził po moją duszę samotną
po jakubowej drabinie wśród pegazów
z ludzkimi twarzami
>>>
?????????????????????????????
* Moje siano tegoroczne dla ptaka *
Spójrz na ten stóg
siada na nim raróg
głównie po uderzeniu pioruna
zapala się siano
czy ptak zdąży odlecieć
tym razem?
ptak jest w ciemnościach
i Morze Białe jest w ciemnościach
toną tysiące
ktoś przechodzi po lodzie
zamarzniętą cieśninę Beringa
czy wróci z sianem?
dlaczego piorun nie uderza?
Cokolwiek spyszniało
w tym naturalnym świecie
to głód i śmierć
długie kolejki po siano
nawet alert wśród łąk
nie pomaga na ospę
a tylko straszy rarogi
tak jakby zepsuł się kolejny
statek kosmiczny w pobliżu księżyca
mizantrop pilot – ktoś rzekł
Berezyną pachnie łotrze
już grudzień na karku
czas spalić lub zjeść –
to siano
czas najwyższy nietypowy rarogu
na stogu na zasiadce
ducha upolowałeś?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Przez rzeki Polesia i drogi Podola *
Płacz nic tu nie pomoże
siedzących w szlafrokach
nie ukoi bukiet róż
mniej więcej cisza
najwięcej cisza
wierzbowe rzeki Polesia
dzwoniące ze wszech miar
Mogę kucać nad ruczajem
możesz ze mną, możesz?
tam dziewicze karpie pływają
harpunem wielorybniczym mierzysz w nie
łzy kapią do wody, kap, kap
harpie na dnie skomlą
wypuścić je?
Len zmęczony czytanką
dym zmęczony szkołą
mit owiany dymem
polska szkoła pod strzechą
róże koją kaszel znośny
Na piedestałach świata
staję nagi, prosząc o miłosierdzie
przed tobą stoję nagi na poleskiej drodze
zakrwawiony, obandażowany
obok ciebie kucam jak Tatar i Litwin
zabiłem stonogę nie mam
prawa do karpi?
ale do harpii tak
wierzbowe drogi Podola
czarnoziem i drzewa przy drogach
rzeki te same, swojskie
czuwam, czuwam – ty odpływasz
na Krym
po morzu traw jak apostoł pogan
>>>
DSCN4290f
* Ku Tobie krok za krokiem *
Każdy krok Twoim krokiem
Każdy gest Twoim gestem
Każdy szczyt Twoim wyzwaniem
Każda głębia Twoją próbą
Przed siebie wciąż, przed siebie
Mila za milą, metr za metrem
Kilogram, litr, sekunda,
Ciemności nie ogarną czuwania
Ciemności nie ogarną ufnych spojrzeń
Ciemności szaleją nadaremnie
Idę ku Tobie – wybrany pośród narodów
Poza przestrzenią i czasem
>>>
DSCN4599f
* Dokarmiasz szeol!*
Dokarmiasz szeol w swojej duszy
codziennie rano i potem w pracy
w południe, o zmierzchu i w nocy
Sycisz go kosmiczną ilością postrzępionej materii
albo sfermentowanych idei
ale domaga się więcej i więcej
Lejesz w niego wodę stołową i toaletową
gazowane piwo i cytrynowe wino
sypiesz tony wołowiny i ścięgien
łuski rybie i ości a on woła – mało!
Szeol ogniste wargi rozchyla w tobie
i ryczy basem – maało, maało!
Jedni posyłają tam ludzkie ciała
narody całe, inni dusze całych pokoleń
ty tylko jadło i napój, ale nie możesz
nastarczyć go bestii
Gdybyś więcej palił lub pił
miałbyś chwile wytchnienia
gdybyś, chociaż narkotyzował się
lub wąchał klej podczas czarnej mszy
– miałbyś chwile wytchnienia
Gdybyś, chociaż deprawował dzieci
gdybyś, chociaż więcej wpatrywał się
w kobiety upadłe i mniej upadłe
cięższych obyczajów
– to wtedy miałbyś wytchnienie
Dobrze, że ślęczysz przed szklanym ekranem
całe wieczory pochłaniając przy tym tony gazet
– to koi cierpienie z otchłani
Rano kawy, potem kawy, potem mięsa
potem mięsa, ciastek, ziemniaków, chleba
wieczorem smalcu, jabłek, migdałów
nad ranem całych koni i świnio-ptaków
na koniec kłamstw, kłamstw, obłudy i pychy
– domaga się i pochłania szeol to wszystko,
to wszystko niknie w tobie
przez innych i przez ciebie
to spada w twoją duszę
spragnioną świętego postu
 
[To Pan daje śmierć i życie,
wtrąca do Szeolu i zeń wyprowadza. (1 Sm 2,6)]
>>>
DSCN0896f
* Swobodne marzenia *
Zwolnione z uwięzi latawce
a może wściekłe psy
pędzą jak oszalałe – marzenia
Będziesz wierutnym weteranem
jeżeli ich nie powstrzymasz
– nie mogę, nie mogę,
nie panuję nad nimi!
Jak tęczowa szmata zawinęły się na widłach
Posejdona czy Lucyfera?
jak klucz kolorowych samolotów
przefrunęły lekko pod łukiem triumfalnym
wolnościowym czy gnostyckim?
jak żółta łódź podwodna kłamstw
popłynęły czerwoną rzeką
rozkoszy czy bólu?
Moje marzenia ludzkie
swobodne jak
Adam i Ewa po wyjściu z raju!
 
* Swobodne marzenia *
Zwolnione z uwięzi latawce
a może wściekłe psy spuszczone ze smyczy
pędzą jak oszalałe – marzenia moje tęczowe
będziesz wierutnym weteranem beznadziejnego wiatru
jeżeli ich nie powstrzymasz
– nie mogę, nie mogę, nie panuję nad nimi
jak tęczowa szmata zawinęły się na
trójzębie Posejdona czy widłach Lucyfera?
jak klucz kolorowych samolotów
przefrunęły lekko pod świata łukiem triumfalnym
wolnościowym czy gnostyckim?
jak żółta łódź podwodna pełna pospolitych kłamstw
popłynęły czerwoną rzeką
rozkoszy czy bólu?
moje kolorowe balony
marzenia ludzkie pędzą jak oszalałe
swobodne jak
Adam i Ewa po wyjściu z raju!
>>>
DSCN0840a
* Zadufany w wolności *
Stworzyłeś mnie na obraz i podobieństwo Swoje
kroczę, więc ulicą cieni domagając się boskiej opieki
poddaję się złu i mniemam, że pancerz Twój
mnie i tak ochroni
Poddany wojnom świętym przechodzę prawie na islam
przechodzę w stan spoczynku
przechodzę na słoneczną stronę ulicy diabła
bo uważam, że wolność jest racją samą w sobie
Stworzyłeś anioły i mojego stróża też
zapominam o upadłych aniołach
unurzany w rozkoszach ziemskich
pędzący w sto koni ze Lwowa
przez Wiedeń do Paryża na bal
pędzący w sto słoni na aukcję starodruków
do Babilonu
Lecz śnieg miłości, lecz piasek miłości
skrzący się w oczach wpatrzonych w dal
jest realnością wnikającą w moją duszę boską
otacza mnie, otacza moje stada,
otacza moje kobiety i dzieci
zniewala mnie jak śmierć jeszcze wczoraj
Poddaję się kolejnej niewoli,
chociaż jestem człowiekiem
zadufanym w wolności
ciągłym jej niewolnikiem
>>>
DSCN0756d
* Mikroprocesory wolności *
Mikroprocesory nastają na moją duszę
rtęć połyskująca trucizną
w dziełach wiekuistych człowieka
nastawianie serca i nakłanianie rozumu
pochówek czarnych myśli
bezkres zniewolonej miłości
logika starożytnych, względność XX wieku
Mikroprocesory nawracają moją duszę
na stechnicyzowane dzieła obstrukcji
karłów dusznych
moment śmierci styka się z momentem olśnienia
w kosmicznych światach serca
na to liczy słaby kosmita o imieniu człowiek
wolny wśród gwiazd, wolny wśród myśli
Ja dostrzegam sterowanie mikroprocesorowe
w głębi sumienia ludzkości
to lekkie zaczerwienienie społeczeństw
jest objawem zaraczenia tkwiącego w mózgach i sercach
temat na walcowanie stali
głębsze oddziaływanie Koranu
łyse medytacje w Himalajach
rtęć w morzach, ryby wynalazków
w sodowych jeziorach
Jedyne olśnienia stykają ze się ze śmiercią
sam Bóg wychodzi z niej
aby ofiarować pokój sercom, umysłom
sam Bóg wychodzi z mikroprocesorów
by nam wskazać ogrom pustej wolności
prowadzącej do inteligentnej wojny światów
bez Niego
>>>
?????????????????????????????
*Wszechobecny*
Miałem małą lalkę do zabawy
układałem jej loki, układałem ją w kołysce
lalka była podobna do księżyca
świeciła przykładem, zadbana, ładna, przyjazna
Wojny w dziecięcym pokoju
toczono o rękę lalki
piosenki nucono w żywopłocie
na chwałę małej kobiety
Ilekroć zaczynałem modlitwę
laleczka roniła łzy
ilekroć odmawiałem zdrowaśkę
lalką dostawała drgawek
Gdy przyjąłem Pierwszą Komunię
lalka sczerniała, wylała czarną krew
zawirowała, podskoczyła jakby chciała
rzucić się przez okno otwarte w noc
Gdy pojawił się we śnie moim
wielki krzyż na niebie nad miastem
i ludzie biegnący do kościoła
i niebo spadające na głowę
lalce wyrosły piersi, wydłużyły się nogi
zaokrągliły pośladki, na palcach zabłysły
srebrne wężowe pierścienie
księżyc zamigotał jak nigdy dotąd
czarna chmura podeszła pod samo okno
ze strachu cisnąłem w nią lalkę
otworzyłem szerzej dorosłe oczy
na wszechobecną śmierć
na wszechobecny grzech
>>>
Obrazf
* Żniwa u stóp Syjonu*
Połyskują starocie na żniwa
idzie pielgrzymka przez pole
dzyń, dzyń dzwoni ptak i kosa
ludzie nie czekają na kombajn
Gawrony z trudem podnoszą liszki
sczerniałe ze starości
ludzie wędrują ku przyszłości przez ścierniska
modlą się w przyjaźni z Bogiem
chrum, chrum chrzęszczą łamane źdźbła
Między stare a nowe
zamiast kombajnów wjeżdżają
skoty z Meggido
orły ulatują w Karpaty by się skryć
pielgrzymka wciąż podąża przez łany
pielgrzymka łamie kanon
bez strachu, dzyń, dzyń, dzyń – do Kany
siwe brody ministrów nosiwodów
szpiegów i kolaborantów
w ustach generałów ciężkie kłosy żyta
a na nich sporysz i tłuste larwy
strzelają szampany, warczą karabiny
terkoczą maszyny do pisania, klawiatury
propagandzistów komuny, którzy przetrwali
w jarach i ruinach sprawiedliwości
Pielgrzymka zbliża się do Jasnej Góry
tysiące, miliony, pokolenia
szwedzkie muśliny, chińskie waciaki
francuskie rydle i przebogate w smród
wnętrza rosyjskich czołgów
Żniwa tuż, tuż, nieopodal prawie
krew płynie polną drogą do spichrza
polskość śpiewa pieśni wejścia
do Jasnej Góry jak wyjścia z Egiptu
przemawia Prymas Wyszyński
na kolanach
powalony ostatnimi ciosami propagandzistów
>>> 

1998

 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Tatuaże *
Stosowane jak silnia tatuaże na wstępie matematyki
były nowelizacją korzystnych apanaży nieuków
tamtejszej Genowefy sprzedajne zwierzęta
mogły osłabić nacjonalizację piramid
gdyby nie jedna amerykańska stołecznica
nie wydoliłby na wstępie
ani potem nie skorzystałby z memuarów
niewielkie widzimisię kosmonauty
wychodzącego w kosmos nie wiadomo dlaczego
powodowało kołysanie w buduarach
ledwo żywe sprzedajne koty Genowefy
popatrywały na mięsożerne w peniuarach
kołysanie ustawało na widok tatuaży
wielu zaangażowanych kołowało nad sanktuariami
jak sępy nad ledwo żywymi
chciano spełnić klątwy
chciano spełnić trójjednię perkusistów
w nocnych klubach tęsknoty
palono trawkę, smrodzono
i to tylko pozostało
po oświeconych władcach dusz
dyskutantach mało inteligentnych
i bezwynikowa kombinacja tatuaży
>>> OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Na odwrót *
Na odwrót robią wszystko
i nawet się żenią
na odwrót sadzą drzewa i nawet rodzą
pełnią obowiązki na odwrót
mienią się wysłańcami
kołyszą dziecko czartu
i to jest tylko jedyny fakt
Gdyby wystarczyło kolejnych przeinaczeń
na pewno pozwoliliby na
podniesienie pokrywy lochu
na pewno miesiączek ozłociłby kratę
z resztkami dla ludożerców
w lochu ogromne czarne coś
lata trzymane na uwięzi strachu
posyłające na świat
czarne smugi nocy
tryskające żywotnym grzechem
śmierdzące, używane, na co dzień
gotowe do unicestwiania
Patrzę z wysokiej góry
na duszę skrywającą somnambulizm
 >>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Niezgorszy moment *
Moment wybrałem niezgorszy
twarz odwrócona i grymas
cierpienie i brak nienawiści
powiadam – pocałuj mnie proszę
Wrogowie sosen i wojny nieletnich
pokiwają głowami zapewne
zdecydowanie wolę mieszczuchów
zdecydowanie wolę nadzieję
Moment wypadł tuż nad ranem
poczołgawszy się parę kilometrów
wrzuciłem granat do ziemianki
małego Koniewa i Żukowa
rozerwało towarzystwo bez walki
ja zdrzemnąłem się potem
grzyb wyrósł na brzegu skarpy
nie byłem wypełniony nienawiścią
to była walka z szatanem
obaj już dawno zostali straceni
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Owoc mojego ja*
Pouczasz mnie Panie jak mam napisać
to krótkie wypracowanie –
mówisz, pisz spokojnie do rana
nie licz gwiazd ni piania kogutów
raz, drugi i trzeci
masz za patrona słońce, czyli promień jasności
nie śpij podczas pisania, choć sny przelewaj na papier
Mówisz mi Panie  – pocznij wreszcie to dzieło
mam się niezgorzej, gdy strofy
stają się moim mieszkaniem
moim spojrzeniem codziennym
moim zamkiem warownym odebranym wikingom
Ręka nie drży, gdy wrzosy kwitną na poligonach
wrzosy kołyszą się
podczas pszczelej inicjacji
miarodajne usługi życia wyczerpują znamiona rozsądku
podczas ćwiczenia
Mam kochać za wszelką cenę
myśli, które nastają na moją jaźń
Ty jesteś słońcem dla jaźni rozległej jak wrzosowisko
bądź miodopodobnym owocem mojego ja
którego nigdy nie zerwę na próżno
>>>
DSCN2163f
*Stworzony z niczego*
Stworzony z niczego prócz gliny
jakby zawieszony pomiędzy fosforanem a trójnitrotoluenem
pomyliwszy kadzie znalazłszy się retorcie
opuściłem srebro i alchemika
potajemnie ochrzczony w baptysterium ze złota
sławę przyniosłem widzialnemu światu
swoim nawróceniem na pisanie formuł
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Lustro wawelskie *
Brnąłem przez Arktykę i Syberię
z butelką piwa w ręce
zasłuchany w skowyt ciała
Brnąłem przez piachy Gobi i Sahary
w ciemnych okularach wiedzy
w czasie postoju
drapałem strupy, rozrywałem historyczne rany
Toczyłem intuicję narodu jak Syzyf
w górach Harzu i na Śnieżkę
wystarczyła za nadzieję, za intelekt
Chrystus płakał policzkowany przez system
czekał na mnie wśród traw dzieciństwa
czekał na ławeczce na d Wisłą
Słuchałem głosów proroków w tajdze
przebierałem ziarenka różańca w oazach
wiele dałem za sen, wiele dałem za fatamorganę
Modliłem się w Arkansas i Arras
duszy szept był moim echem
skały czerwone odbijały twarze
jak lustro wawelskie tapiserie
Zielone pastwiska niebieskie
znów falują morzem traw
idę zanurzony w nie po pas
świerszczy słychać tylko dzwon
idę naprzeciw Chrystusa
Wielka rzesza świętych zatrzymuje się
przede mną – Chrystus na czele
łzy obeschły już na jego twarzy
upadam mu do stóp
wtulam głowę w jego długie szaty
świerszcze dzwonią kosmicznie
kometa nadlatuje jak Alfa
wyją międzygalaktyczne wilki
– to moja tęsknota
minęło czterdzieści lat
dobrnąłem do Jordanu
wyrwałem się z oczeretów i skowytów
jaźni
>>>
DSCN2767f
* Mangrowce w piramidach myśli *
Malowany w akupunkturze
zaczarowany śliską powierzchnią na skale
z kulek z komórek zebrał się w sobie
mniem mniam
Poczwórny kilogram tłuszczu
nad miastem jak feniks
mortalny w zawieszeniu
ponieważ zdechł ani rusz ani rusz
konwencja wzgórz nad kamieniołomem
w nim miasto smoka
jadę na południe na ośle
ponieważ słońce zachodzi
maluję strachem ruiny miasta
dusza spowiada się nad rzeką
za wierzbą za zakrętem
jedziemy po czereśniach
stoczona bitwa do cna wyczerpała nasze zasoby
walą się wieże głodnych diabłów
jest nadzieja wyjścia
z piramidy myśli powstają
piramidy zamieniają się w labirynty
myśli zachowują się jak
omułki w cieście
lub niejadalne zwierzęta mangrowców
wychodzi
Tuszów mangrowy i Jarocin w zimie
>>>
Przeworsk-Dynów 0898 12f
* Późny dzień *
Bydło nierogate szło wczesnym rankiem
na nadsańskie łąki
gdy szlakiem na Wschód zbliżałem się
od Muniny
za Jarosławiem grzało za Orłami dęło
czambulików ani śladu
moje myśli wracały do Sandomierza
moje myśli wymyślały autostrady obok Zawichostu
moje myśli spolszczały nazwy miejscowości
czarnoziemy i lessy od Zamościa po Brzozów
a skarbów tyle ile jasyr nie pomieści żaden
mdlące łopiany i szaleje
pośród przydrożnych lebiod i pokrzyw
gdzie mnie dzieckiem zabrano
gdzie mnie dziecku pokazano wypalone miejsca
gdzie zostałem porwany do siódmego nieba
po stodołach, na których krzyżowano Polaków
nie zostało już ani śladu
gawrony tylko krakały, gdy zjeżdżali młodzi
z nakazami pra pra pracy na te te te tereny
a witały ich tylko ruiny dworów i folwarków
czarne place pośród zielonych traw
resztki ziemnych piwnic i opuszczone sady
krew polska wsiąkła już w ziemię
to nie Litwini, to nie Tatarzy, to nie Turcy
to Słowianie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Nad dachami Rzymu iskra leci
nad Krakowem pokazał się czerwony kur
od Dębicy nadlatuje kometa
trzęsienia ziemi i powodzie wieków
od Ziemi Ognistej po Ełk
Kopiec pobudowano na cześć ludzkich wodzów
i to nie dało nic
kopce pobudowano wszędzie
jak piramidy, jak zigguraty, jak wieże
to nie dało nic
Lodowe sople wciąż kaleczą duszę
wilki rozszarpują świeże ludzkie mięso
pouczeni w tajdze, pouczeni w dżungli i pustyni
pouczeni na morzach, w brzuchach ryb
szukający Biblii wszędzie i zawsze
rozpaczający, rozdrapujący rany, niepewni
liczący egzotyczne ptaki, obserwujący rzadkie
zwierzęta, które giną, co dnia –
podróżowaliśmy w wyobraźni
modląc się szukając miłosierdzia –
łodzie zaryły dziobami w brzeg
komety mędrców odleciały
a planetoida wciąż zbliża się do Ziemi
Liczymy na polityków
budujemy na gwałt kosmiczne stacje i rakiety
to nie da nic
Serce kamienieje ze strachu i żalu
wiara leci pod sklepienia kościołów
coraz więcej kościołów
coraz więcej modlitw
coraz więcej ludzi kochających
od Ziemi Obiecanej po Uherce –
a może to coś da?
>>>
DSCN0452f
* Dawka cienia *
Może by tak zaaplikować pacjentom
solenną dawkę cienia w palącej nienawiści
korzystanie z miłości stało się niemodne
cały wiek temu
zarazy
głodne góry
piskorze ideologii
zarazy
chłopy i powietrze
przed hakiem wykonujący wyroki ludzkie
Szela postąpił pół kroku w światłość ziemską
to wystarczyło by spuścić psy rzeźnicze,
które biegają wokół domu do dziś
dwudziestowieczne psy zła ujadają w mediach
Szela poszedł jak Jarosław Dąbrowski
za pieniądze strzelać do baszty w Zawadzie
jakby chciał ustrzelić samą Matkę Boską
a Janosik?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Monstrancja *
Zmiłowania godni idą wciąż pod górę
zjednoczeni w spiekocie dnia
niosą monstrancje i dzieci
są jak karawana wędrująca przez pustynię zła
Wierzący niedzisiejsi
przyzwyczajają obcych
a oni tutejsi
boją się samych siebie
Rozmnożeni
niewspółmiernie do strachu
policzeni
idą pod górę
służą prawdzie pośród nieprawdziwej prawdy
świerki jak stułbie, jak świetliki świece
oceany żywiciele w sumieniach
Chlupie ryba w misce głowy
nad rzekami stali za młodu dziś są procesją
najdłuższe dni pośród dążenia
wiara ich mocna jak akacje mijane w spiekocie
ponad głowami gołębica biała
pod stopami kramarskie płótna
Wczuwasz się w wiatr śpiewasz psalm
dziękujesz zły i gniewny jak osa
prawdziwy jak muchomor pąsowiejesz
bez samochodu
bez konkretnej barwy
poplamiony zmieszany wierzący
pod górę się pniesz za swoim Papieżem
do grobu babki idziesz mijając groby
Bełzy, Lelewela i Konopnickiej
w spiekocie galicyjskiej toczysz stary dzwon
polną drogą
w dzwonie pamięć
przed tobą monstrancja serca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Kwiaty pokoju i mój strach *
Na dowód, że miałem uraz
pokazuję bliznę za uchem po białaczce
montuję strach na skoczni
montuję strach na wyżynach
ledwo spojrzałem na okopy
natychmiast wystrzelono przepiórkę
po ukraińskie nadania na Wołyniu
musiałem o to toczyć boje z sokołem
skończyło się na głębokim Wschodzie
gdzież to kazali mi wtedy iść
gdzież to dziś każą mi iść narodowcy
Na dowód, że zmierzyłem się kiedyś
z lewiatanem zostały mi żółte kalendarze
drzewa skojarzone z armatami
liście skojarzone z zielonymi mundurami
pociski jak lalki
trzy messerschmitty jak gołębie
strach nadleciał z obu stron
krzyże rozpierzchły się po niebie jak ptaki
po kolejnych zmaganiach umysłowych
serce odżyło pokarane smutkiem
teraz czasy serca
więc nowy kwiat i ptak
pokoju
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Sferyczne namioty Boga *
Z pomiędzy ludnych sferycznych namiotów Boga
wyszedł lekki wiatr
podniósł dziecięcą czapkę
wiatr pocałunkiem uśpił dziecko
cisnął czapkę na jego łóżeczko
rozkołysały się śródleśne konwalie
dzieciak spał bez przerwy
bez przerwy na ojcowskiego papierosa
serce zmięło swoją czapkę
jego sny powędrowały
nad czyste wody
wiatr nucił piosnkę jak dorożkarz
motyl tłumaczył dźwięki sferyczne
miłość senna zielona falowała
miłość żywego dziecka
które ojciec pijak głodził do dziś
brakiem pocałunku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Krzesło arytmetyczne *
Moim zadaniem jest miłość
nie poradzi tu nic nowe krzesło arytmetyczne
ani świadomość z Czomolungmy
moim zadaniem jest miłość
dźwiganie krzyża z Szymonem
ciesz się, że cierpisz
bodaj byś cudze krzyże nosił
tak rzec trzeba
nie poradzi tu nic nowe auto
podarytmetyczne
na nic świadomość z Czatyr-daha
– dźwigaj!
ponagla facet z Cyreny
>>>
?????????????????????????????
* Żegnam dzieci wrzasku *
Jeszcze wczoraj żegnałem jakąś ciszę
dziś żegnam inteligenckie dzieci wrzasku
pouczony przez skrzydlate stworzenie
o wiele lepsze ode mnie, bo mocne Bogiem
wiele jest do nauczenia, wiele do pokochania
o wiele więcej do wybaczenia
Jeszcze wczoraj korzystałem z ciszy obcej
jak tylko może być cisza w więzieniu
dziś wolny jak wyspowiadany z kraty ptak
miesięcznie wykorzystuję jakieś ćwierć mózgu
to bardzo wiele jak na dzisiejsze czasy
to wiele jak na stan duszy i sumienia
aniołowie grają przy mnie wolniej
nadal bardzo głośno i szybko, ale już
wolniej i ciszej niż w czasach komuny
pomimo wszystko
jest czas na miłosierdzie – to ten spokój
brzegi Wisełki, Wisły, Wisłoki i Wisłoka
po prostu państwo Wiślan ze stolicą w Wiślicy
która powitała mnie orkiestrą Cherubinów
Tu urodziłem się w kajdanach
przywieziony z emigracji
i emigrujący przez całą młodość
tu umrę wolny i szczęśliwy
w Polsce wolnej choćby na gruzach
cywilizacji
przejdę przez bramę ciszy – źródła bólu
Jeszcze wczoraj
kradnący obraz Chrystusa,
który idzie po powierzchni polskich rzek
kradnący mękę Chrystusa,
który idzie ponad polskimi zbiorowymi mogiłami
kradnący miłosierdzie Chrystusa,
który przemierza wyboje ulicy Uroczej
Czy można ukraść swoje własne dziedzictwo?
czy można ukraść miłość syna
albo ojca?
żegnajcie funkcjonariusze wrzasku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Spisek dzieciństwa*
Sięgając do zarzewia dzieciństwa
można ukuć spisek
dziś już nie wiem jak to się stało,
że stworzyłem hybrydę dzieciństwa i starości
w czasach pogardy dla mężów stanu
hybrydę myśli i czynu bez serca
modlę się teraz, błagając o przebaczenie
nie było miłości, nie było porannych słońc
rozgrzeszenie przyszło jak skok z mostu
na poduszkę rozłożoną przez strażaków
mędrcy świata – monarchowie
wszelkich maści
zaczynali jak ja
lecz ja
lecz ja
nigdy nie zdradziłem dzieciństwa
wspomnienie dzieciństwa tliło się w sercu
a tam kolejny skowronek polatywał
w wiosnę dojrzewania z tym samym trylem
hybrydy socjalizmu i rzeczywistości
pozwoliły na przeżycie stanów wojennych
nie przeżyły jednak same
„nie dziwota” – jak mawiają drwale z Górnych Lasów
nie poszedłem z czarnymi flagami pod plebanię
nie stanąłem z wyćwiczonymi psami
na rozstajach politycznych dróg
nie palnąłem kazania dzieciom satanizującym
w miejskich strzelnicach i siłowniach
żałuję wielu zgubionych cnót, lecz nie wiary
wiary nie zgubiłem
lecz nie nadziei
nadzieję miałem zawsze
lecz nie miłości
miłości służyłem zawsze
pognany z bułankami aż za porohy ojczyzny
biegnący za antylopami w snach
dosiadający jaków i dzikich wielbłądów
w końcu zasnąłem na Wierzbie
pośród tarpanów
tliło się w sercu zarzewie
wybuchło płomieniem, gdy zechciał Bóg
gdy moim zmianom nadeszła pora – rzekł
– obywatelskie dziewictwo wartością
dziś prostota i ufność wartością
apostołowanie koniecznością
jak zamazywanie enerdowskich symboli
jak fotografowanie satanistycznych napisów
na murach w jakiejś pipidówce
rzeki płyną a my po nich
lecą obok czarne bociany w Druskiennikach
mewy rzadkie jak złote karpie w Puławach
i umierający narkomani śpiewają
pielgrzymi ze swoimi bólami
niedoinformowani
spisek ciasnoty z bezsumieniem
wykluły się maszkary
na murach katedr
wędrując z cisem w rękach
niosąc bukiety bławatów
przekraczając małopolskie strumienie w Ojcowie
budując w skarpach kapliczki
prowadzony przez anioła z brodą
dotarłem na pole bitwy
przed pierwszy szereg
stanąłem jak pod Troją pod Pałacem Kultury
popatrzyłem na tiary niemodne
zdecydowany na wszystko
polski Centaur i z brązu i z żelaza
>>>
 

1999

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Lekcje w historii miasta*
Prowadzący zaległe lekcje
jako poprzedni nauczyciel
wszedłem na katedrę
pomruk ustał w suwakach
zamknęły się kałamarze
dzieci piszczały pod ławkami
a ja waliłem szpicrutą w pulpit
koń do taktu zamiatał ogonem
Fredek kreślił kredą koła
kolorowa kreda olimpijska łkała
na ścianach, zasłonach i czołach
nadjechało ZOMO i otoczyło szkołę
głośne modlitwy odstraszyły Panów Poruczników
i całe watahy psów, wilków i tajniaków
na końcu zarządzono odwrót zomowców
pięknych dorodnych wysokich i czerstwych
nadleciały ptaki podczas doświadczenia
porwały nadmanganian i podsód
usiadły na szkolnych dachach i dziobały jak orzechy
następowały, więc eksplozje dziobów
następowały oczywiście po sobie
podprowadziłem lekcje do południa
zawołałem na woźnego – Honotu
ten porzuciwszy kablowanie
na wszystkie strony krzycząc
stawił się z pianą na ustach
rozpoznałem go to esbek noszący baldachimy
na procesjach
rzekłem do niego – idź precz
wielbłąd szkolny podszedł do tablicy
zrobiło się słodko, dziewczynki zaczęły się chełpić
a chłopcy czkać po miętowej paście do zębów
nie zwracając uwagi na nikogo
wstawiałem oceny do dzienników i dzienniczków
rżałem razem z wielbłądem polskim
kuliłem się na samą myśl
niechcący otworzyłem sezam uczucia
w którym szkoła znalazła swoje świece
a w końcu i kaganki
moje lekcje przeszły do historii miasta
kronikarze piszą już pięćdziesiątą dobę
wypociny na mój temat
niestety beznadziejną łaciną
>>>
DSCN0798f
* Auto się stoczyło *
Rozpocząłem naprawę auta
po wypadku przedwczoraj
stoczyło się bowiem jak nie wiem co
z górki po stoku namiętności
bez kontroli straciło stabilność
nikt nad nim nie zapanował
wyjąłem dwa zardzewiałe błotniki
aby wyklepać i pozłocić
silnik nieremontowany od lat
sam wypadł na bruk jak fortepian
młotek fruwał nad głową
kawki spadały jedna po drugiej
z pobliskiego drzewa
a bez kołysał się w zimie
w takt melodii narzędzia
auto rozłożyłem na części
blachy wyprostowałem
jest okazja by się tym zająć wreszcie
po wczorajszym stoczeniu
dziś jest czas remontu
nadania blasku temu, co pogięte i przegniłe
złom ląduje w dobrych intencjach
a przydaję apetycznych modelowań
stroję w nowy lakier i zalewam olejem
po wczorajszym stoczeniu
dziś jest czas ekskursji
dziś wieczorem wyjeżdżam
do ukochanej
obym się nie stoczył
>>>
DSCN0408 (2)d
* Skrucha skarabeusza *
Skrucha małego skarabeusza
modlitwa dziecięcia jak kwiat
niewinnie naiwnego pacyfisty
był spokojny podczas snu i podczas ataku
czerezwyczajki
przy tym bledną miałkie pejzaże
francuskich impresjonistów
wilgotnieją myśli w winoroślach
usychających na wydmach
mądre mierzeje nadmorskich sław
oczekują stóp Czirokeza
takiego jak ono – bosego z czubem
powrót z odwołanego koncertu
będzie lekkim stąpaniem
po plażach poczekalni dworcowej
powrót będzie pływaniem w borowinie
na posterunku
powrót w młodości zasady będzie wyławianiem z tłumu
przez zwyrodniałych esbeków
a potem skrucha upartego skarabeusza
krzyk wolności poprzez bicie
śmiech wśród lasów
kula na torach w Babim Dole
i plucie krwią w Gdańsku-Oliwie
w już nieodwołalnym 1982-im roku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Powtórka z inicjacji *
Powtórka z inicjacji
temat zero
począwszy od kościoła dreptałem
przez życie
począwszy od małej rzeki
kulawiłem codzienność
zgrabnie odkrywałem bzy i czeremchy
nieopodal Źródła Łask
tak dobrze było siedzieć na Wysokościach
Powtórka z całonocnych walk
z czarnymi chmurami w ciemnych oknach
zjeżdżania po pile cierpienia
dojrzewanie wśród ptaków i kwiatów
małe pagórki
mali chłopcy
tortura wielka jak las
mądre nauczycielki
książki o podróżach
Inicjowałem leśne echa
podnosząc głos w głuszy
uderzeniem woźnego pośród łanów paproci
obrywaniem skarp w czasie przerw
lotem w przepaść wąwozu
małe powodzie wielkich roztopów
niecne widoki wiosny
Źródło Łask promieniowało na ręce i głowę
pozostawiło wdzięczność dojrzałą
napiętnowało niewidzialnym pejzażem
Inicjowałem nowy system wartości
system jak echo
w lesie
z Wysokości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Jedź Jadwigo *
Jedź Jadwigo ku lepszej przyszłości
nabawiony kokluszem
nabawiony bitwą
przerzucony przez mury trzech więzień
Jedź koniu mimo kaktusa obozowego
po kawę, ser i pieprz
ziemia ognista to ta znad Orinoko
między zębami pieśń
jedź Iwanie jedź
mogłoby się wydawać, że skromność
dotyczyć może igły
a nie kłucia zanim deszcz spadnie
te pomniki na prerii, te pióropusze
z NRD
seans jazdy jak na szpilkach
całość kominów zniewoliła Jadwigę
zatrzymała się nad śpiewającą rybą
koło Płocka
pieśń zamarła na zatorze lodowym
Jadwiga nabawiła się grypy
jak Tomkowa społeczność
zbyt gwaltownie przemieszczana
w strefach
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Do Nawakszut *
W dzień radosny
w dzień pogodny
świeci słońce kędy chce
miałem lecieć, lecz zostałem
prześwietliło mnie
Morze wielkie mnie oddziela
od Mauretanii i od Maurów
tam moje myśli biegną
ale, po co, ale, po co,
co tam jest?
W dzień świetlisty
w dzień kolejny
Jowisz z Wenus tańczy znów
ja nie widzę tych zalotów
ja już lecę do Nawakszut
W dzień bolesny
w dzień nijaki
już ląduję w dole skwar
jakaś stacja towos kolei
jakiś Tuareg ssie tu piach
ja oclony z burzy
ruszam skrótem przez pustynię
gnam jak Pyrrus na, na… Kartaginę
w dzień powrotu walczę skatem
z jakimś turbanem
Dzień już mija
znów tu siedzę
choć nawet dżdżu nie ma
pośród książek, nut, dyskietek
patrzę w okno – widzę kościół
Chwała Bogu!
widzę krzyż!
 
* Do Nawakszut *
W dzień radosny, w dzień pogodny
świeci słońce kędy chce
gdzieś lecieć miałem lecz zostałem
– prześwietliło mnie
morze wielkie mnie oddziela
od Mauretanii i od Maurów
lecz tam moje biegną myśli bose
ale po co, ale po co, co tam jest?
w dzień świetlisty, w dzień kolejny
Jowisz z Wenus tańczy znów
ja nie widzę tych zalotów bo już świt
ja już w myślach lecę do Nawakszut
w dzień bolesny, w dzień nijaki
już ląduję, w dole skwar
pas, terminal, jakaś stacja towos kolei
jakiś wielbłąd i Haratyn ssą tu piach
ja oclony z burzy ocalony
ruszam skrótem przez pustynię
gnam jak Africanus na, na, na, … na Kartaginę
gdzieś między Casablanką i Tunisem
w porze powrotu walczę skatem
z jakimś rozwianym turbanem
dzień już mija, wciąż tu jestem
na pustyni mej zmyślonej
choć nawet dżdżu nie ma od millennium
wilgotnieję pośród książek, dyskietek, nut
Noc w Tunezji mnie obchodzi – z prawej i lewej
Dizzy, Charlie, Miles za plecami skradają się
patrzę w okno – widzę jakby kościół
ni gruzów Kartaginy, ni meczetów
Chwała Bogu, widzę krzyż!
>>>
???????
* Powołanie *
Powołanie moje jest jak wiatr
nieustannie pojawia się z wiosną
na szczytach Tatr
pędzi przez hale
turla barany Gąsienicowe
Powołanie moje jest jak pszenica
rosnąca tylko po to
aby ukrywać przepióreczkę
jastrzębie głupieją w błękicie
gdy śpiewa jak ja tańczę
Powołanie jest jednoznacznym znakiem
zaznaczonym dość znacznie
w przeznaczeniu
– tak rzecze żartobliwie o rzeczach ostatecznych
i z uśmiechem o platonicznej idei – sam Sam
Skierowany w dzieciństwie na kosmodromy
mogę tylko wystartować
moje powołanie nie jest drogą
jest nim cel ponad głową
cel tyle strzelisty co stroma droga
Życie nie jest śmiercią
chociaż do niej prowadzi
śmiej się ze starego roweru,
którym przyszło ci jeździć po kosmodromie
szukając ukrytej rakiety
śmiej się z ran i łez
jeżeli masz pewne miejsce w kosmolocie
Jezusa Chrystusa
jeżeli masz miejsce w prawdziwym życiu
na tylnym siedzeniu aczkolwiek
Krywaniu nie do ukrycia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Utrwalacze na mszy *
Spokojny dzień dla Pana
zapowiada mniejsza skromność
więcej dni takich przed nami
mogłeś zbliżyć się do szczęścia
jeszcze nie wiesz, z czym wyjść do Niebios
jeszcze spożywasz śniadanie
krzew zielony i zieleńszy
ogień w domysłach
Spokojny dzień nam Panie daj
niech słońce plami nasze twarze
nie będziemy pić piwa
ani gonić kotów po dachach dziś
z grzybami też nam nie wyjdzie
dzieci idą skrajem szosy
dzieci idą do kościoła
z lampionami z wieńcami z kwiatów
na szyjach jak w Papeete
w Wólce święty dzień
w Warszawie pracują żółte żurawie
skromnie wychodzą żebracy na łów
rodzina wyjeżdża na wieś
płacą za gazety płacą za potworności
szatan nawet kiosk ruchu wykorzystuje
w niedzielę w niedzielę w niewidzialności
płoną płyty i płytkie żleby pod blokiem
od jego zachęt niemych i nawoływań
olej z Amoco Cadis wylewa się
pod urzędem gminnym na bratki
pastuch pędzi bimber w piwnicach komendy rejonowej policji,
która pracuje w niedzielę i święta
lecz już nie zabija i nie torturuje w te dni
wciąż chwalą tu bohaterskich utrwalaczy
ale utrwalacze są na mszy
utrwalacze niosą baldachim
z wyhaftowanym złotym napisem
Amor Caritas
>>>
DSCN1383f
* Dzień przedostatni *
Mam nadzieję wiejską
chcę dotrzeć do sedna
mam ochotę miejską
chcę biec ku przyszłości
moje łany falują ciepłem serca
moje łachmany słów powiewają
na mnie jak na służącym
Oto nastał dzień przedostatni
wiele można zrobić jeszcze dziś
dla uratowania swoich najbliższych
najbliższych setek milionów
wyrazić nadzieję
wyrazić miłość
tę ciepłotę serca
wysłać na orbitę
niech rozjaśnia sądny dzień
i zostać nagim dla bliźnich
 
* Dzień przedostatni *
Mam nadzieję wiejską
chcę dotrzeć do sedna strachu
mam ochotę miejską
chcę biec ku bezpiecznej przyszłości miliardów
moje łany myśli falują ciepłem serca
moje łachmany słów powiewają
na mnie jak na służącym wieku
Oto nastał dzień przedostatni dla Ziemi
wiele można zrobić jeszcze dziś
dla uratowania swoich najbliższych
najbliższych setek milionów
wyrazić wiarę
wyrazić nadzieję
wyrazić miłość
tę właśnie ciepłotę serca wysłać na orbitę
niech rozjaśnia sądny ludzkości dzień
zostać nagim i bezbronnym dla bliźnich jak noc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Dyktator w każdym z nas *
Toczy się łez pociąg
przez kontynenty
ledwo spojrzy dyktator
już umiera setka dzieciątek
Karawana nienawiści
bieży przez pustynie ludzkie
gdy tylko wskaże dyktator
płaczą miliony gwiazd
Kosmiczne pociągi przyszłości
zdążają do Saturna
zanim zamruga dyktator
już drugi miliard istnień znika
wyludnia się planeta
I oto
parę paciorków
i jeszcze kilka zdrowasiek
z murzyńskiej chaty wylatuje
i spod świerka w Swierdłowsku
I oto
nagle dyktator w każdym z nas
zaczyna drżeć i blednąć jak księżyc
już
Jezus nie krwawi na krzyżu codziennie
nawet po zmierzchu
dziecko się do nas uśmiecha
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* W Bieszczadach zmiany *
Miałem róg miałem sznur
peregrynowałem w Bieszczadach
pędziłem na złamanie perci
dopadły mnie zmory w Trembowli
nie dotarłem na Bukowinę
Moje serce pozostało we Lwowie
moja chata z kraja rozbłysła na chwilę
porodziłem dzieciątko
pochwaliłem Matkę
wydałem z siebie okrzyk jak kania
po okolicy przeleciał dreszcz
drobne stworzenia boże zielone
z piskiem rzuciły się do ucieczki
spadł deszcz i rozmył ich ślady
dziecię wstąpiło na próg chaty
i popatrzyło z Harty przez Bojanów
w kierunku Gwoźnicy i Rogów
już nie było Wandali i Galów
już nie było czerwieńców Szeli
już nie było zielonych żabek skrzekliwych
tylko czyste niebo nad Bieszczadami
i wzgórza….  błękitne nad Soliną
zachwycały wolnością
 >>>
DSCN1423f
* Zaćma *
Miałem zaćmę i to był powód
miałem zaćmę i to wszystko
bałem się myśleć o prawdzie
bo cierpienie zawsze wzbudzało we mnie strach
niewygody omijałem
egzaminy przekładałem
w swoich ogrojcach trwałem w nieskończoność
egzamin życia trwał a ja spałem
jak ptak kląskałem nad ranem
nocny ptak czuwania
zamieszkujący nieopodal świętych miejsc
kaleczyłem prawdę, profanowałem tradycję
miałem krótkotrwałe odloty w słońca
miałem krótkotrwałe poloty na kometach
pokaleczony wracałem z przegranych dróg
które miały być spokojne i radosne
dziś święty za świętymi
idę w dal na spotkanie całego nieba
po krwawej operacji oczu
idę cierpiący w kolorowej prawdzie
trójwymiarowej
>>>
DSCN5880 (3)g
* Narzędzia *
Będziemy powracać ze spuszczoną głową
niewiele bohaterstwa w nas
kto więc stworzył te bohaterskie czasy
jeśli nie my
tak, marnymi narzędziami
byliśmy w rękach Boga
toczyliśmy nasze omszałe kamienie
po drogach tego świata
nieśliśmy zerwane kajdany dla władców
gdy władcami zostaliśmy
zakuto nas w te kajdany
mały lekki przytulny czołg
nasze życie
nad nami śpiew
nad nami czysty ciepły wiatr
wilgoć sierpniowa polska
w trawach i na rzęsach
komputer do góry – to my
 
* Zwycięzcy z konieczności *
Będziemy powracać ze spuszczoną głową
– maszerujących przestrzegał ktoś
wiele konieczności i niewiele bohaterstwa w nas
– stwierdził ktoś
kto więc stworzył te bohaterskie czasy
jeśli nie my?
– pytam się, więc
tak, marnymi narzędziami byliśmy w rękach Boga
toczyliśmy niepewnie nasze omszałe kamienie
po wyboistych drogach tego niecnego świata
toczyliśmy uparcie w górę nasze nieoszlifowane dusze
ponieśliśmy zerwane w końcu kajdany
dla znienawidzonych władców ciemności
zakuto nas w te smutne okowy,
gdy niespodziewanie sami staliśmy się władcami
dziś mały, lekki, przytulny czołg
– to nasze duchowe życie
utajone pociski diamentów skrywa
nad nami śpiew serafinów chwały i łabędzi zwątpienia
nad nami czysty, ciepły wiatr wolności
wilgoć sierpniowa polska w trawach i na rzęsach
wzrok na kwiaty, wzrok na skały, wzrok na chmury
– podnieśmy
komputery pochodnie do góry – to my
zwycięzcy odwiecznej bestii
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Kazamaty głów *
Mątwa w Morskim Oku
i lajkonik na dachu ratusza w Toruniu
mądrzejszy niźli Bismarck, który
z półek zdejmował gotowe plany wojen
– może być większy głupiec?
W każdej kałuży jest pełno życia
drogie pijawki i larwy much
mchy i porosty jak goryle górskie
żremy to, co u progu chaty
jej próg, czasem jej dach
wpadamy w ten dawny raj
płynie nad Ameryką żagiel
to skrzydło orła lub prom
kosmiczny jak wypowiedź indiańskiego wodza
zamiast walczyć inwestuje na giełdzie
myszy w kanałach tokijskiego metra
nad światem ludzkości strach
każda data rozbraja
każdy rok podwaja rozbestwienia
Jezus patrzy na to wszystko
siedząc na kaplicy Boimów we Lwowie
ze spuszczoną głową
opiera się o krzyż
po swojej walce
jak bokser w narożniku
ludzie walczyć już nie powinni
po jego kaźni
nie powinno być zakamarków
zmieniających się w kazamaty
w głowach w sercach w miastach
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Na lotni serca*
Doszedłem do swojego przeznaczenia
jak Adam do Alberta
wiem, że niecni ludzie
są na spytki
a cni nie znają odpowiedzi
a białe brzozy nadają się na ziemskie krzyże
by zbudować krzyż trzeba mieć tartak i hutę
wystarczy wystartować na lotni serca
by przelecieć ponad nimi
zostawić przeznaczenie za sobą
 >>>
DSCN1086f
*Potknąłem się o miłość*
Potknąłem się o miłość
tego dnia, gdy maszerowałem w kolumnie
Pigmejów sercowych i Eskimosów uczuciowych
jasne horyzonty zwiastowały
sen jak płonącą trawę po wybuchu meteorytu
a moje sny zardzewiałe statki w portach ukrytych we mgle
a moje sny księżycowe unoszone przez maszyny na gumkę
a w sercu tylko spojrzenia wielbłądzie
Wstrząs po potknięciu
był rozstaniem kochanków
był narodzinami, był śmiercią, nie kłótnią
miłość pozostała w pyle drogi sama
szara niewidoczna jakby nieistniejąca
ale realna, jedynie realna
a ja nieistniejący, jakby nierealny
potknąłem się o życie warte snu
i przebudziłem na chwilę
>>>
DSCN2121f
* Koniec pogaństwa na tej ziemi *
Zmierzch słonecznych gawronów
nad łysą rzeką bez dna
modły szczere jak zboże
modły wielkie jak spektakl
już nadchodzi przełom wieku
gdzieś w górach
odnajdujesz wielką Świętą Kingę
na lotni szybujesz nad przełomem
patrzysz na swoje życie
zmierzch odlatujących bocianów
ciepły koniec wieku
niechętnie odlatują bociany
do muzułmanów w Sudanie
rzeką płyną włosy wplecione w wianki
to włosy Marzanny
pogańskiej boginki śmierci
to już przełom
koniec pogaństwa na tej ziemi
czyżby koniec pogaństwa
na tej ziemi?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Milczę pocieszony *
Możecie mnie pocieszać w nieskończoność
jestem do pocieszenia
niewiele słów potrzeba
prawda wymaga trzech
kto dużo gada
płaza wygada
prawdę prześwietli jak w oświeceniu
zmieni w negatyw
i człowieka i ptaka
Pod skorupami sumień
milion poziomów pychy
pod skorupami łez
jeden poziom modlitwy
czułość w wierności
delikatność w łagodności
gotowość na cierpienie
głaskanie małego ssaka
zamkniętego w dłoni
dmuchanie na dmuchawce
Możecie dmuchać na moją twarz
w zimie i wiosną, gdy marzę
szczególnie wiosną, gdy marzę,
gdy wracam z poligonu
bez broni
wtedy jestem jak jajo pterodaktyla
skupiony cierpliwy oddany
matce
milczę czekając na ponowne wyklucie
po krwawej walce z sumieniem
z nieumiarkowaniem w gadaniu
o prawdzie
>>>
 
DSCN4329f
* Lawina *
Żeby ruszyła lawina
potrzeba okruchów skał na szczytach,
które tworzą jedno serce niewieście
żeby ruszyła lawina
potrzeba męskiego kopnięcia kamienia
w przepaść
a potem potrzeba piękności serc
piękności porywajcej
jak lawina uczuć spadających w otchłań życia
 
* Lawina *
Żeby ruszyła lawina
potrzeba okruchów skał na szczytach,
które tworzą jedno serce niewieście
żeby ruszyła lawina
potrzeba męskiego strącenia kamienia
w przepaść
a potem potrzeba piękności serc
piękności porywającej
jak lawina uczuć spadających w otchłań życia
>>>
??????????????????????
*Zmniejszając tramwaje w myślach*
Zmniejszając tramwaje w myślach
błądziłem po liberalnym Krakowie
w smoczej jamie byłem przechodniem między kloszardami
maszkarony Sukiennic pozdrawiałem tępym spojrzeniem
i fascynata i ordynata i predystynata
Natknąwszy się na rekruta w fartuszku udałem się
pod siedziby gazet rozpowszechnianych na papierze czerpanym
Odnowionym spojrzeniem zlustrowałem
przechodniów-stańczyków z Londynu
poprzedzanych przez lewe interesy zurbanizowanych cietrzewi
Z dawnej miłości pozostały zakochane spojrzenia zza krat
wielkie tramwaje w oczach
wielkie katastrofy duchowości Krakowian
w witrynach i bramach
Na rynku rozglądałem się za miejscem
na pomnik dla Chrystusa Króla
ale zobaczyłem tylko zbyt wielu przekupniów,
zbyt wielu bankierów,
zbyt wiele za dużych tramwajów
zmniejszając to wszystko błądziłem w myślach starych
jak hołdy i rozbiory
kroczyłem wśród przechodniów w kierunku przejścia
podniebnego
Na dworcowym placu kosmodromie rozglądałem się za miejscem
na pomnik dla Chrystusa Króla
ale zobaczyłem tylko zbyt wiele wielbłądów
zbyt wielu Madianitów i Elamitów
zbyt wielkie teatry i saturatory
cofanie się przed tym wszystkim
zaprowadziło mnie w okolice muzeów
rozdeptane butami kapitulantów
w muzeach święci krzyczą i w winiarniach zwyczajowo
święci krzyczą nadal w tym mieście na każdej ulicy
lecz nikt ich nie słucha
malutkie tramwaje wożą serca
zbyt małe
malutkie tramwaje wożą malutkie serca
rosnące stale
Zwiększając tramwaje w myślach
odnalazłem się w liberalnym Krakowie
 
*Zmniejszając tramwaje w myślach*
Zmniejszając tramwaje w myślach
błądziłem po liberalnym Krakowie
w smoczej jamie byłem przechodniem między kloszardami
maszkarony Sukiennic pozdrawiałem tępym spojrzeniem
i fascynata i ordynata i predystynata
Natknąwszy się na rekruta w fartuszku udałem się
pod siedziby gazet rozpowszechnianych na papierze czerpanym
wyczerpany emocjonalnie zawróciłem
Odnowionym spojrzeniem zlustrowałem
przechodniów-stańczyków z Londynu
poprzedzanych przez lewe interesy zurbanizowanych cietrzewi futuryzmu
Z dawnej miłości pozostały zakochane spojrzenia zza krat
wielkie tramwaje w oczach naiwnych
zliczalne katastrofy duchowości Krakowian
w witrynach i bramach
Na rynku rozglądałem się za miejscem
na pomnik dla Chrystusa Króla
według projektu A.Chmielowskiego
ale zobaczyłem tylko zbyt wielu przekupniów,
zbyt wielu bankierów, zbyt wielu celebrytów
zbyt wiele za dużych tramwajów widmo
zmniejszając to wszystko błądziłem w myślach
starych jak hordy, hołdy i rozbiory
kroczyłem wśród przechodniów w kierunku przejścia
podniebnego acz wąskiego
Na dworcowym kosmodromie rozglądałem się za miejscem
na pomnik dla Chrystusa Króla
według projektu A.Salawy
ale zobaczyłem tylko zbyt wiele wielbłądów i dromaderów
zbyt wielu Madianitów i Elamitów z Podlasia i Podhala
zbyt wielkie teatry, sanitariaty i saturatory
cofanie się przed tym wszystkim
zaprowadziło mnie w okolice muzeów
eksponatów rozdeptanych butami kapitulantów
w muzeach święci jak zwykle krzyczą
a w winiarniach zwyczajowo klaszczą
święci krzyczą ciszą nadal w zaułkach i pasażach
na każdej ulicy, na każdym skwerze
lecz nikt ich nie słucha
malutkie tramwaje wożą serca
malutkie tramwaje wożą serca zbyt małe
malutkie tramwaje wożą malutkie serca
rosnące stale
Zwiększając tramwaje w myślach
odnalazłem się w liberalnym Krakowie
według projektu A.Mickiewicza
>>>
 
 

1990-1994

Posted: 01/07/2014 in Wiersze

 1990

 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Nachodzenie*
Po mojego dziadka przyjechał niejaki von Kleist
ze swoimi zadowolonymi z siebie chłopcami z Dolnej Saksonii,
i wytłumaczył mu, że jego miejsce jest w ziemi
a nie przy rodzinie, więc nie wrócił już z wojny z nimi
Po sąsiada partyzanta przyszli do domu z kołkami,
od południa i zachodu Ukraińcy na usługach Waffen-SS,
i zabawili się z nim przed śmiercią w kończyn łamanie.
Po naszego śpiewaka kościelnego, oficera AK, przyszło NKWD
podległe pomnikowemu wyzwolicielowi Koniewowi, i odwiedził nasz tenor
rozmodlone sowieckie kurorty gułagowe w Tuła-Kaługa.
Po księdza, wychowawcę młodzieży w mojej parafii,
przyjechali uzbrojeni po zęby Ubowcy kilkoma dużymi samochodami,
zabrali go na męki, po przeszukaniu plebani, ze zrywaniem podłóg włącznie i podrzucaniem broni.
Po przewodniczącego Solidarności w pobliskim zakładzie pracy
przyjechali Zomowcy i Esbecy długą kolumną gazików i Nysek, jak po wampira z Zagłębia,
by polewać go wodą na mrozie za więziennymi murami Załęża.
Po mnie przyszła właśnie zorza wolności i wiosna uzbrojona po zęby,
zastały mnie z synem w sadzie, jak pszczoły bezbronnych
– czy mamy się bać? czy mamy uciekać na wzgórza?
*Jasełka 1990*
Przy żłobie narodzenia Polaków klęczymy
jak trzody wybrane tej zimy
słuchamy papieża nareszcie
bez much w nosie nareszcie
i wietrznie jakoś wszędzie od górnej jaźni
świetliście od aniołów nareszcie
nagle bez natręctw i smutku
władców ze Wschodu
przybyli i odjechali kuligiem
własna gwiazda przemierza zakopiańską noc
nad skocznią i Giewontem
przegląda się w Dunajcu i Wiśle
staje w locie nad Wawelem
Wyspiańskiego chochoły tańczą poloneza
ludycznie zbawieni n a r e s z c i e
>>>
* Mary na pogrzeb *
Wiśnia płacze we wnętrzu czarnego
z bielą chce mieć coś wspólnego
jest koniec zimy
moje bieguny tej nocy
naiwnością zaindukowane zwarły się jednak
klucz w serce się wsunął
pierwszy wiek, pierwszy wiek
kolejna zagadkowa zima i noc
w kolorach dzwoni czernią
we wnętrzu czerni zapach
jak grzebanie mar
jak topienie Marzanny
jest piątkowy wieczór niewolniczej śmierci
choćby i tysiąc koni, złotych rydwanów
piór rajskich ptaków i kobiet
na śmierć satrapy
nic to
ta jedna gorzka śmierć najpotrzebniejsza
już idziemy kwitnącym sadem
już wchodzimy w młode zielone zboże
przekraczamy płytka rzekę
pniemy się na wzgórza otaczające miasto
niesiemy mary na pogrzeb
każde miasto ma swoja winnicę lub sad
każde miasto ma władcę, którego
chciałoby zrzucić ze skały
jak demona ze snów
każde miasto otaczają wzgórza śmierci
w kążdej rodzinie przyczaił się lęk
pod kaloryferem w sypialni
o drugiej w nocy na liściu figowca
zapiszczało tysiąc diabłów
mary na pogrzeb wynosi w płaczu
noworodek
wiśnia płacze we wnętrzu czarnego
wrasta w drugi wiek, drugi wiek
>>>
DSCN0859a
Jak jestem stary pisząc w łóżku nocą?
jestem stary jak polskie pytanie – kiedyż?
Kruszwica w chmurach znika
hula-hop amerykańskiej historii Europy wiruje
słychać tryl skowronka w wielu punktach obrazu
malarskie chmury na berecie mojego dziadka
powojenna walka ojca
(ojciec kupił starą Skodę za te polskie dwa tysiące)
pokrzywy na księżycu jak łan żyta
skowronek w słonecznej wizji
jego stójka w błękicie rzuca cień na księżyc
Egipcjanie jadą do Lwowa
taborami rydwanów ciągną
Lwowianie jadą do Syrii
pokrzywy na głowie Gomułki
harapucie na głowie Gierka
kobieca dłoń na powitanie Gabriela
leśne skrzaty oddają komitety biedronek mrówkom
Lukullus stoi na ziemi weselników wiejskich
wierzby z koszatką na dłoni
stare jary od Dyneburga po Drezno
łuczywo socjalne zaczyna kopcić
unia Tarnowa z Dubrownikiem
jagły na wozach ciężkich wielozaprzęgowych,
ciągną na pstrowski Kraków, Panie!
śnieg pokrywa lód na brodach
do Księżyca przybywa Trismegistos
do Ameryki Trzygław
do Polski dojrzałe dziecko trzyrękie
Trzyosobowe
>>>
DSCN0973a
Floryda przyjmuje do garażu szlam
potwór z bagien zdobywa nadzieję
błotne gejzery eksplodują w klubach i gardłach
beczki smoły kryją sztandary
kolory tortur wracają do łask
bardzo szybko
stanął dzień
w Berlinie wryty w żużel
czarny jego oddech rozedrgany w końcu
masz tą czarną chmurę po latach
na taśmach
stroje przydały się ślimakom na pustyni
nie zniszczyły wszystkiego
w wieku swoich strojów
historii zaprzęgu Thora
dzieci do hut do kopalń
inteligentne do
walcowni i elektrowni
w koszulkach z młotami
sam chciałeś czerni możesz nie bać się raka
węża, aligatora
pająka możesz zignorować
smaczne cyniczne brodate stwory wygrywają pozory
niesmaczne delikatne dzieci wygrywają racje
sekstans morza wyczerpuje znamiona udręki
słynny kozioł niespieszny zaskoczył
uśpione społeczeństwo
wiara od święta to mało
potrzebne są też elektrowstrząsy dla białych wiernych
czerwoni wierni są ekscentrycznie bezpieczni
lampy na molo rzucają mocne strumienie światła
odpychające fale
morze cofa się do podwodnej groty
czarny pozostaje na molo sam
na sam z ludzkim szlamem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Nagle w mózgu wylęgła sie mysz
stanęła na stole na tym pojezierzu zieleni
rozglądnęła się, krzyknęła
urodziła górę
i to wszystko
nagle w mózgu błysnęła jutrzenka
barykady na ulicach Paryża rozstąpiły się
z księżyca spadła mroczna skorupa
na orbitach krąży wokół sen
wewnątrz snu chciałeś spłonąć jak wielkie miasta
koniec epoki zaskoczył czołgi
w trasie na górach stalowych śnieg zrobił pianę
ze zbędnych cząstek materii
ogłupiali ludzie wspięli się na szczyt wieku
tak, tak, słów ogrom w tym worze
Święty, Stalowy, Stary Mikołaj dźwiga go
drepcząc wokół pałacu
trzydzieste koło trąby
małe kwiatki z sadzy cieszą uszy w oczach
myszy w kominach rozpaczy
nad ciemnym granatowym jeziorem
zachodzi wizja zachodu
inteligencję pożerają krwiożercze koty
krew sie leje pozostają szkielety
mała duszna wielkowizja wielkopaństwa
chciałeś iść doliną żółtą
przeskoczyłeś zwalone drzewo
dziewczyna wybiegła nad brzeg
rzeka wskoczyła w jej pierś
stal popłynęła doliną kowali
mały zimorodek oskubany przez wiosnę
usiadł na dźwigu epoki
hitlerowski sentyment do młodych Prusaków
wywołał torsje oczekiwane na scenie
w Kontrakcie Wschodnim Gogola
samemu ciężko wykuć jest gockich wojowników
unoszących Anglię ku naftowym toniom
tylko z plasteliny przemocy
znak wojny na niebie to nie wszystko
trawa też bywa na niebie
razem ze śladami wymiocin
skuliłeś się w myszy na dnie nocy
przyczaiłeś się w wentylacyjnym przewodzie
skąd przyjdzie pomoc gazowa
zanim powiesz: wiecha platyna spinacz
świeci to wszystko
elektrownia dla huty pracuje
młoty uderzają lecą iskry z krajobrazu
o piekle nie ma mowy
czyścimy zęby Leninem
czkamy Stalinem
na skróty idą krasnale w hełmach
przez zatrutą rzekę
za sprawiedliwością pędzi husaria
spada koń Macedończyka
spada na cztery gąsienice
sierpy wbite w młoty
>>>
????????
* Światło runęło na groby *
Światło runęło na groby
na Pęksowym Brzyzku
muszę dotrzeć do Tatr
uderzyć w skałę
i utoczyć krwi uprzedniej, następnej
muszę się ukorzyć
przed ołtarzem matek i sióstr
przywiązanych sznurami do dębów
delikatnie
na halach narodzin
światło wypłynęło z ust dziecka
w klasztorze w Starym Sączu
muszę z osobistych kart wyjąć
zasuszony kwiat plemiennej goryczki
jak jeż jest w oku
Cedynia nad Bugiem
cóż, nie można jej wsunąć na rękę
cóż, nie można ręki uzbroić kuszą
cóż, Kantor banita w opolu
to więcej niż Głogów
oblężony przez rzymskiego cesarza
cip, cip wołała zwyczajna kura
a nie gęś kapitolińska
na tego gbura
a jak Junak, jak Jah, jak Jet
przyjechał z Pomorza Bolesław
a jak osiołek z Poznania do Egiptu
niósł Jezusa Barbarossa
na sobie
dzisiaj ja niosę polską kolebkę
aż pod Baranią Górę
potem pod Babią
a jak Gazda
otworzę strążyską siczawę zwycięstwa
>>>
DSCN4426af
Mówię po raz drugi
nie będę szydził z życia
tym bardziej teraz
gdy narodził się drugi Platon Ojczyzna
zakrzyknę tylko zachwytem jak orlik
i niech step odpowie mi echem
westchnieniem ziemi
na moje wołanie wśród nocy
step miłości niech zaszumi
pijany patriotyzm otrzeźwieje
mówię po raz trzeci
tam w głębi nocy
czyha bezszelestny morderca
wsadziliśmy go w tę noc
by mógł polować na zło
na drogach Platona
puchacz na głupców jawy
 
*Po raz drugi*
Mówię po raz drugi:
nie będę już szydził z życia
tym bardziej teraz,
gdy narodził się drugi Platon Ojczyzna
zakrzyknę tylko zachwytem jak orlik
i niech step odpowie mi echem
westchnieniem zatrwożonej ziemi
na moje wołanie wśród nocy
step miłości niech pełnią zaszumi
po raz drugi
>>>
DSCN0549a
* Bracia rewolucjoniści *
W swoich ciemnych „ale”
nurzam się w zieloność
i jak kłódka wiszę nad przepaścią
jak jakiś Czatyrdah
albo łupina syna ósmego Lameka
rewolucję z otchłani białych wód
wyrzucam jak pocisk
ociekający wodą z płonącym ogonem
panią rewolucję cygarniczkę ciał
w moich snach
w paryskiej mansardzie emigranci
słuchając ćwierkania słowiańskiego wróbla
który wrócił z wojny
stawiali na kogokolwiek z młotem i ogniem
strony w jego wnętrzu
wschody od ogona
słońce jak słońce
jak to w dziobie
ale ewolucja ale
wejdzie, nadchodzi z Kleparza Aten
po schodkach do rakiety tam
gdzie czerni zieloność stojąca
w Uhercach w Zambii w Magadanie
nad polowaniem zawisł kuguar drapieżny
w kolejowym płaszczu z torbą dżinsową
w stenogramach sejmowych
nurzam się w zieloność
jestem wreszcie pionowy Polak
w horyzoncie Syberii ujęty
jak Sieroszewski jak Słowacki
miażdżę ją swoją dumą
piszą w ruskich kronikach,
że zbrodniarz to niewinne dziecię
boję się tego zbyt licznego przedszkola
Dostojewskiego
brodą wskazuje i zasłania nas
kwaśny jak pigwa czas
z ich pulsującego „bracia”
Giaur wypada na galopującym koniu
tęsknota wiedzie go na Wschód
po dzikość traktu
jego twarz to twarz trupa zemsty
końska słonina trzęsie się pod nim
jego oczy to oczy smoka mnicha
klucz żurawi przeciąga nad nim
by zniknąć w słońcu Ur
zębaty przywódca gryzie wąsa
ale własnego
czasy inne
fajkę wkłada między wargi inny wódz
światło pada na płytę gazety
kłódka intencji w swą dziurkę je wpuszcza
światło stuknęło w mechanizmie
światło, ale konie Dzieduszyckiego
z Placu Pigalle wypędzone
nie zatrzymały się w Gdańsku
minęły Warszawę pognane na południe
z czarczafami na pyskach mokrych od łez
nie zginęły w lasach bieszczadzkich
przez bandy rozproszone
ale by słuchać śpiewu siekiery
demokracji pańskiej
rozbiegły się po Europie
z błyskiem sumeryjskiej wolności w oku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W jakich skałach spotykam ten dzień
nawet wykrakać się nie chce
by potem poprawić błąd
kuźnia małych spiralnych westchnień
opisana jest w podręczniku abstrakcyjnego malarstwa
nad rzeką ciemności
o trzeciej nad ranem stanąłeś
i ciskasz w nią kamienie
ślimak kołysze się na listku nieopodal
krzak wypływa na powierzchnię wody jak ryba
do kaskad wiślanych zbliża się sen
z kopalni wychodzą krasnale
jaki piękny jest syberyjski las
sza! to enkawudzista to nie krasnal!
w trudzie budujesz rzekę
w trudzie budujesz kamień
w obłędzie budujesz sen
stygmaty na wierzbach ojcowskie serce
ptaszek letni twoja twarz
wielkie przestrzenie tłuszczu
skąpe kartki dywizji wódki
jeden człowiek odgadł marszrutę zbójców
powiesił swoje jelita na gałęzi
zaczaił się w krzakach
zamiast nich ujrzał krokodyla sezamu
mnich niósł na rękach białą pannę weselną
płaczącą w ogniu, płaczącą o brzasku
w czerwień ją niósł
sam skrywając twarz pod kapturem pisma
w twoich berłach jest paleta cesarskich krain
gdzie wyrabia się wino z wody?
czy w Austrii? czy na Węgrzech?
ty zaczerpnąłeś z rzeki
zabrałeś wszystko krukowi dnia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Poemat w pomidorach *
Chcę rzucać pomidory zamiast kamieni
w ciemny las gdzie tym więcej gwiazd
żyję przedbitewnym napięciem
o! mogę go strawić
mogę go wytrzeć i ścisnąć
czy mogę pokonać?
Polska nie stawia szubienic
o zachodzie słońca
Polacy nie patrzą na egzekucje
jednak bywają okrutni
ich wszystkich mam na dnie duszy
duszy dużej jak przysiółek Rosji
złoty róg biały koń dziewiętnasty wiek
krzywy róg eszelon dwudziesty wiek
na Panonii do Taszkentu w pierwszą armię
na Jawie do Pragi w drugą armię
wbrew dowcipom na lotnisko
z centrum Krakowa na Junaku z przyczepką
w studni czarnej mieszka połykacz
skośnego spadania
lata sześćdziesiąte studnie zasypane
żurawie zrównane
robotnicy zrównani
krok w krok do złupionej komory
przez zakazane komunie
nabieram odwagi
moje zęby zmieniają się w zęby smoka
krzyżu mój nie oddalaj się
nie znikaj w doczesnej ojczyźnie
za płotem pochodów i wieców
rzucam w gwiazdy pomidorami
ciskam krwawymi bandażami w planety
i w rozdziawione usta małomiasteczkowego hitlera
wieszam go rozbawionego
obok kiełbasy w kościele
w Krynicy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Szczegółowy plan plam
lub panna młoda
w kreacji z czerwonego pierza
jak Polska długa i szeroka
jamnik w ciemnych okularach
przekopał lisią jamę
nie znalazł w niej Dmowskiego
och! Mazury, Mazury!
malowane smutki serca kogutki
jak w stogu siana
można szukać Warmów i Bartów
z zapaską na głowie
gdy z tyłu zając lub czołg
pod Białą Piską stoczyłem bój
pod sztandarem namiestnika
z wieśniaczką na zabawie
malowana była a ja za mundurem
dotknęła w tańcu peemu
a stąd nie daleko już było
do grających wierzb malowanych pól
Czerwonych Borów
malowanie moje
kulturo, sztuko i nauko
warszawska niepodzielna niezłączalna
nie tam gdzie trzeba
w ministerstwach w pałacach
nie moja
Kopernik trwał na katolickim murach
ciskał na Albrechtów astrolabia
a wrzesień polski upadł w ukraińską kałużę
dziś dziadek przed mundurem razem z Papieżem
unieśli z niej tarczę Madonny
ponad wieżę jasnej klasztornej katedry
gołębie wzleciały z kasztanowców
wzbiły się, otoczyły wianuszkiem jej głowę
głos donośny, spokojny dźwięk wydobywający
się jakby z rogu
z małżeńskiego wschodu
obwieścił koniec socjalistycznej służby
poplamionej planami zachodu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na dnie tego narodu
stoi zielona skrzynia
w skrzyni piramida
w piramidzie płonący stos                      
od Ziemowita dym rozniósł rżenie klaczy
od dębów powiał wiatr
i rozwiał jego prochy
zabrał tęsknotę i wcisnął ją
w kiszki konia
Jak malowana jest ściana geniusza
a niej malowidła
z soków owoców południowych
zmieszanych z brzozowym na miodzie
za sto lat sto lat
zza niebieskiego pierzastego parawanu
tysiąc 
>>>
DSCN0659s
W moim oku odkrył ziarno
namacał je kciukiem
wzeszło w wilgotnej senności
jakże ja mam siać
kiedy przysłowia
nie ma mi kto dać
w moim oku tęgie grusze
chłosty wiatru
warkocze wiatru na gruszach
ich wielu on jeden
zgrabny skalpel paznokcia
kruchy paznokieć pęka
operacja po niewczasie
za drugą światową sie skryła
ich krzyki
i rżenie koni
ziarno wschodzi
deszcz ustaje
błagalna figura
dama w hełmie
prorok w Chełmie
kwitnie groch
strąki zwisają na uszach
słowo się zsuwa na oczy
jak przyłbica
pięść się zaciska
dotyk znika
ziarno wypływa
z pierwszym listkiem
>>>
??????????????????????
* Bo to nadzieja właśnie *
Ta goryczka niebieska
na spadających pokrywkach
Syrenka, Giaur, Syrenka
szlaczek w pierwszej ławce
on na ekranie drgającego województwa
kazałeś mi wymalować wąs
więc wymalowałem
dynda pająk na nitce ze swojego kupra
wymalowałem i to jak dyndamy z nim
ciepło coraz cieplej
jak w pudełku z herbatą
i śnie oceanicznym na rafie
takie lasy czerwone
spoza gór spoza rzek
ta strzecha w spadających chmurach
mały raczek zsynchronizowany z monitorem
kawał czasu jednak nie powiesili
Jugosławio wróć do nas Jugosławio
szczebiotko kaczanowa
albo leż w bałkańskiej misie cicho
wtem zadrżał las, potoczyły się kamienie
to grypa narodowa
cesarsko-rzymska grypa
postawiła na nogi pogotowie
ciąg wolności
jedzie pociąg z daleka
żwawą myśl maszynista ciska w palenisko
toczy kornik informację przez ekran
od początku do początku
jedźmy wołają Galowie, Goci i Germanie
jest ciepło
wzięli zieleń wzięli czerwień
pozostał błękit żywa pamięć
Żyd  skłonił biczysko
w kierunku króla
wjechały szkapy carskie
naści garstkę światła sokorszczaku
to do dziś
szkapy wciąż na Woli i w Wawrze
Alemanowie pod Janowem gotują zupę w kotle
z polskich kości
naści garść naci Chmielnicki
ciaptak Rakoczy przefrunął jeszcze ponad lwem
co z tego będzie
gdzież ten Kraków, gdzież
czemu śpi w czasie powodzi
w pajęczynie utknęły nasze czołgi
Batu Battery Batory 
galeria już jest
portrety jeszcze ciepłe
składane pióropusze i rozkładane lufy
nie pasują do siebie
pomocy Lwowszczyzna wzywa
Francja głucha
zakonnicy przybywajcie na wybory
gitara zagra w każdej chwili
jest pod ręką na drzewie
fujarka zapiszczy w lasku bulońskim
tylko zejdzie z łozy
kamienny lew ratuszowy pozostanie
wszędzie
by czuwać od Wadowic do Gryfic
do Sobiboru do Wronek
czego się Jaś nie nauczył
gierkowszczak nie pojmie
Cyganie! Czardasz z Satoraljaujhely
gorąca iracka niewola
wierzba urośnie wszędzie
wierzba rośnie zawsze
bo to nadzieja właśnie
zdejmijmy z niej te gitary
siedzący nad rzeką i mamroczący
>>>
DSCN0331aa
* Znalazłem cień *
Znalazłem cień, o który pytałeś
pod gazetą
szczęście, że znów jest ze mną
jutro ci go dostanę
twoje możliwości się już skończyły zegarze
kotka na skrzypcach śpi
Iksiński wali głową w inną głowę
zachodzi za mur zasłonić się
coraz ciemniej, ciepło, ciepło, ciepło
nic nie zimniej
natenczas on odpiął
natenczas on przyłożył
natenczas popatrzył przez lornetkę
bo tam pod strzechą w cebrzyku
wganiała Kasia nożęta w rosę drgnienia
kamienny lew się zbudził
ponad tą ostatnią łuną
lew zniebapatrzenia
z gruszki wyrwano gniazdo
chłopcy przebrali miarkę
a wiedza, wiedza zadyndała z powodu kłonicy
i głowy podglądacza
„bijcie się o polską Syberię,
nie zostawiajcie tego Serbołużyczanom
potomkowie Chorwatów, Wieletów i Lędzian
– wzywa was Lew Lechistanu
nie z ten Karlskrony lecz z Kahlenbergu”
– taki głos usłyszano nocą w dzbanie
świadkowie Jehowy opanowali miasteczko chasydów
dają na tacę jajko
cóż jajko do jajka
przebrała się miarka
Solidarność wykupiła znowu Karolka
jak kiedyś pod Warką
serdeczne dzięki Matko Boża
za mostek arendę, babkę i kalinę
– zawołał błękit wiślany
na Zabeziu ruszyły wody, ciepło na Ponidziu
łódź i peryskop przylgnęły do tynieckiego baroku
po cenie czerwieńca lat osiemdziesiątych
jeżeli Syrenka to może i anioł
jeżeli motyl duży to może i umysł
drga rosa na piersiach damy z tchórzem
krew na palcu, łza na czubku brody
słońce strzela w dziesiątkę na koniec
odstrzeliwując całe wieki, całe pokolenia
zamczysko, kościelisko, kurhanisko
i tu przebiega kucyk z jezior
zbliżając się jawi się koniem boskim
na nim skrzydlate stworzenie
Teleboga Rakoczy Tuchaczewski
już zawrócili konie
cień zmienił ich nie do poznania
wieją jak jeźdźcy z wojen gwiezdnych
a nie Apokalipsy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jest zorza na południu jak gniazdo
tam płyną wszystkie ptaki
my w dole patrzymy na ich stępki i kile
nie możemy odróżnić ich od lotni
zorza wstaje z niewoli, lecz nie jest niewolą
niekonieczność wyżej wznosi się w niebo
okrutne polityczne zwierzęta pozostają na zimę
żyją w dolinie razem z naszymi marzeniami
według nieznanych map
za wskazaniem pijanych kompasów
przez drgające w złudzeniach gwiazdy
przejść trzeba i przeszło się już
razem z bandami
razem z podziemiem
razem z bezpieką
idąc za Łemkami dochodzimy do wiatraków
zeschnięte deski klekoczą jak bociany
nieoliwione piasty skrzypią jak las o świcie
we łzach wszystko we łzach
pajęczyna rozsnuta na paprociach zroszona leśna
jak radar wychwytuje
wciąż dolatujące odgłosy przejeżdżających za lasem „Tygrysów”
wtedy dzwonnik strzelał do lotnika z wieży kościelnej
przestrzelił własna zorzę i zeszło z niej powietrze
zwiotczała jak mundury katyńskie
krew z południowego-zachodu
spadła na konie i ludzi uciekających od słońca
akacje wzbudzają dziś swoją żywotność
z ich kości po pięćdziesięciu latach kwitnienia
idąc za Winowcami dochodzimy
do opadających ku brzegowi Wisły
ogrodów brzoskwiniowych i tercjarskich winnic
w których zorza uwiła gniazdo
 niegasnąca dla ptaków
>>>
?????????????????????????????
* Afryka  *
Afryka w elementarzu czerwona
umarła z głodu bez ciebie
wyzwolić chciej dzisiaj, chociaż Lesko
twoje układanki słowne
dziś są bestsellerami
mistrzu robotników i hut
wyzwolić chciej choćby dzisiejszy Śląsk
z głodu i nędzy
elementarza
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Na dnie tego oka *
Na dnie tego oka
w kanale widać szklistość całego ciała
liście belgijskie wokół gondoli
oko dotykane dziecięcym palcem
wzrok skierowany wzrok wzburzony
jaki Indianin na skalnym Podhalu
nawraca owieczki
i patrzy na halki
jak Witkacy
zieleń morza, zieleń omszonej grani
wielki nos snu
oczy zamknięte dębu dalmackiego
dąb wyrasta w kolebce
patrzę codziennie na listek
eksplodujący z żołędzia
w morskie oczy wieczności
odwzorowanej rysami na duszy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Apetyt *
Apetyt zwiesić na pająku-języku
ręką podnieść go do żyrandola
tak kryształowo jest twierdzić w sobie
spać w międzyleśnych grzybach-myślach
tylko w słowach jedenastka – pierwsza
ślina w gnieździe jaszczurki-języka
modrzew w sosie szyszek
w tych strukturach węgiel nas pochowa
w skrzypach zanim zaświeci
jakże to tak świecić w kablu
śpiewać w kablu
fala jest nitką
nitka jest śliną
wieczór jest jedzeniem światła i muzyki
wieczór jest kochaniem starych
słupów powietrza, skalistych wybrzeży
nad szklaną skarpą Kawczej Góry
komandosów jak jaskółki
konia wymienianego z pragnienia
na zwodzony most
karb apetytu na morze morskie
koniki-języki pożerają kościoły
morszczyny i stułbie walczą o Polskę
znad morza ich nerwice przyjeżdżają
pociągami, pociągami, pociągami
do mieszkań zwykłych ludzi
jak ssaki stojąc w korytarzach zatłoczonych
pająk to radio, rozumiem to
radio to zwykły zyzuś tłuścioch
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*  Skowyt  *
Skrwawione serce z żalu kwacze
wyłączam je pod górę i podpieram świecą
skowyt Księżyca, wicher w głogu nie wieje
jestem skulony, kiedyś krzyż
nagie serce w białej poświacie
nagie serce w ultrafiolecie
liznąłem płomieniem czołgi burzy
czy jeszcze ciebie zobaczę
psie góry, wąwozy tarniny i głogu
stan wyobraźni w żalu
Stokowski dyryguje z wyżyn
kwa, kwa, kwa, szszsz
zgadnąć miałem go o to , co i gdzie piszczy
ale z żalu się rozchorowałem
i na morskim koniku wyjechałem w staw
reklamą mając obrzękłe wargi
toczyłem ślinę pod górę bez płonących żyraf
a gwóźdź w sercu jak sekret
dajcie mi Księżyca jedną łyżkę koparki
skąd mam tutaj wziąć skowyt
mała wierzba potrafi zapłakać jak Broniewski
czy jeszcze ją zobaczę
poraniona rozpita brzoza
może rozmyć skostniały ból
romantycznymi sokami dla życia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Krzysztof krzyż twój bierze
jak laskę i przechodzi przez rzekę
jam ci dał chustę
dałem ci cień
machasz na brzegu
gdyby szmatą była zrosiłaby
jasne włosy jego
jasne włosy jego spikerki
plwociną w budce telefonicznej
orzeł wziął krzyż mój
poniósł go poniósł na skałę
jam słucki pas zawiesił jak głos
kret zwykłym jest blaskiem piekła
oślepiony jak ja w 1983-cim
znaczek na list, pochwała na rumieniec
senny koszmar dziewiątej
oczy dziś w krzyżu, oczy
a wówczas pociąg do Częstochowy
jeziora, szable na ścianie rotundy
wiewiórka na statku
z przyzwyczajenia płonący Wielki Wóz
brzoza dwanaście Gajcy
płyta nagrobna
w tramwaju broda na zakręcie
w ulicę Marchlewskiego wjechał
szwadron w tiarach
zagrały surmy
cień przemknął po krzyżu
w zegarach kupidyn zaśmiał się
ciągle brak czasu
nie dnieje, choć brzask
wiatr, ciągle ten wiatr
mam guza od śliwki
mam jątrzące przemówienia
jawę mam od nienawiści
mam śliwkę od czereśni
ciągle coś spada na mnie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Las gęstnieje w trzecim rzędzie zębów
brzytwa zsuwa się po policzku
spada na zajączka
tnie język, puchowy tren słów
mam nasz wiatr w puszce dusz
jak gdyby senny skok
na ścianę gąbczastą wspiąć się
do Nirwany spokoju
wyleźć na wolność Czyśćca
walczymy, walczymy, wal
już Jutrznia!
język rozdwojony brzytwą
słów
>>>
???????
* Toń nieba *
Złudzenie w nocy
w radio znika echem
złudzenie wnika w język
pobudza ślinienie
otoczka korony diabła z masła jest
cieple masło ścieka po błyszczącym złocie
na koźlim tronie
na sensownym chmurnym wietrze
odrzutowiec gdański
zbliża sie do Kłajpedy
azaliż bracie małpy
azaliż pątnik
a za ileż bracie
Cze-ka czeka na twój czekan
widzę zęby w radio
uczę dziecko wieloryba
zdechła mysz w echu
Janosik mój zbójnik skacze
z Lubania na Krywań
pali za sobą watry
pali za sobą połoninę
pali za sobą naszą bacówkę
jak pochodnię
oj, kochani
gdzie ten nadwiślański stadion
gdzie smok z krawcem
gdzie stara Wisła
gdzie stare koryto
gdzie czarne bale dworzyska
w onegdaj ukryte jest echo
koń Doorsów stąpa, wlecze się po lodowcu
jest szkieletem burzy
przez pierwszą i druga godzinę
śnieg a może już deszcze
dziecko w poświacie księżyca
krzyż oparty o jego łóżeczko świeci
krzyż odłożony przez Janosika jak hak
trzeba przełknąć ślinę
i napić się zimnej wody
smuga srebrna na czarnym niebie
widziana przez moje serce
rozwiewa się
ciężar opada na dno serca
Słowianie skaczą po górach
skaczą dziś w nocy
czy toń nieba prawdziwa
w czarnych stawach
sprawdzają
>>>
DSCN0593s
*W ciemnym lesie walki*
Jesteśmy w ciemnym lesie walki
nienawiść rozlega się echem
skrada się krew drwala
po nasze sumienia
samochody w gąszczu
wieje wiatr rozpaczy
własne myśli nadymają policzki
o jutrzenko wolności
zabierz nas w swoje ostępy
w rogach jelenia
rozbłyśnij jak gwiazda
wyjedziemy kabrioletami w mchu i paprociach
wprost na Piotrkowską
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nietoperz *
Ciągle wierzą, że nietoperz to ptak
z piekła
moja mała miła mi to rzekła
gdym w studnię razem z nią
żurawia zapuszczał
ja też wierzę w nietoperze
ale nie w nieodkryte jaskinie
pełne miłości
>>>
DSCN0435as
*Strzępy Wałęsy*
Poszarpany przez wiatr
plakat Wałęsy świeci jak neon
nawet sam halny nie niesie dziś ciepła
uderza w witrynę szorstkim kłamstwem
kaczki ćwiczą loty na podwórzu
są tu wciąż, choć jest już styczeń
zgrabny cień komina kotłowni
zaskakuje maszt radiowy policji
lodowymi szpicami choinek
zamieszkamy w ziemiance żeby
w te święta poczuć się jak za dawnych lat
Kołyma znowu nas wzywa
dzieci rozrzutnych bojowników
po latach w sumieniu stygną
zęby wieloryba to ludzie w tłumie miasta
patrzący na strzępy Wałęsy
ludzie stąd i stamtąd
łańcuchy Jankowskiego błyszczą w słońcu
dzwonią ponad dachami
my skuleni w ziemiance z papier-maches
lepimy kule oczu
wieś uznaje przedwiośnie
miasto chłodne ody rzek
język szuka ciepłego łoża między zębami
Magadan czeka na Papieża
koszula Kościoła rozdarta przez szalony wiatr
leży na schodach urzędu
skazańcy przechodzą obok i patrzą
nie dostrzegając w niej ciała
moje usta rozchylają się
na widok czerwonych tarcz w perspektywie ulicy
kto nie sam przybędzie
w te święta do tego miasta
będzie wolny
>>>

1991

 
DSCN0315a
Jam wielki smok w dzbanie
jam dzban jam wielki
gniew mój, o tak mój
zwichrzony włos, grzywka
szkorbut światła Nogatu
dopada wód Wilgi
koń wychodzi z Krakowa
wiezie sobie króla do Biecza
króle są wielkie! panie!
one są z Warszawy
albo panie
one są z Gąsawy
te upadłe
reszta żyje
jedzie koń z daleka
wiezie sobie kata do Zantyru
w kotłowni czekam umorusany
wyglądam serca po odejściu
ze smoczego dzbana
jam wielki jam król
jam, panie!
>>>
 DSCN5026b
Rewir na desce na szczycie słupa
walka o powietrze dla siebie
walka z samym sobą
ślady kłów na słupie i desce
szatana i ludzi
oddam dziecię w niewolę
by wolny starzec powiewał
cały w brodzie
tylko w brodzie
wysoko nad ziemią
pustynny wiatr wkręca się w skórę
słońce zatrzymało się na niebie
i drepce w miejscu
cień ukrył się we wnętrzu starca
gromkie okrzyki nieba
przelatują nad tym miejscem
gdy niebo ciemnieje burzą
łabędzie wojny zrzucają łzy
do tego obcego gniazda
brak mi akceptacji cierpienia i niewoli
jak samotnego pioruna
szukam jednego i drugiego w życiu
wydaje mi się, że jestem wolny i szczęśliwy
gdy patrzę na słup z daleka
lecz po chwili chcę
wdrapywać się na słup Szymona
wydaje mi się
że dusza eremity
wystarczy by wygrać walkę z cierpieniem
>>>
DSCN0499a
* Polska jeszcze tańcząca z kogutem w zębach *
Piorąc pieluchy w łazience
słucham Sepultury
dawne obsesje znowu mnie torturują
mimo, iż jest maj dziewięćdziesiątego pierwszego roku
wciąż czuję na sobie wzrok
czerwonego Al Capone
w znakach zodiaku ukrył się sierp i młot
dziś rano chór kwiczołów przypomniał mi
zawsze żywy jak Lenin
Chór Aleksandrowa
mały księżyc zgasł zasłaniając uszy
róże wyrwały swoje korzenie
i odeszły do Moskwy na śmierć
jak zgrabna tancerka Degasa
jak tancerka hiszpańska Trakla
Polska jeszcze tańcząca z kogutem w zębach
w brzuchu maszyny
wyzwala się ze zła
magicznych układów kosmosu
>>>
DSCN1057a 
* Nasza wiara potrzebuje galopu *
Modlitwa w gitarze domaga się schronu
moja gitara go nie ma  a może ma
nie wie, na co ją stać
jeden miesiąc rosyjski dopiero gra
gitarzysta wepchnął sobie do oka gazetę
ma gazetę źrenicy, a może to nie gazeta
złudne moje marzenia
kabina dźwiękoszczelna jak dół z wapnem 
garnek na płocie jak studio
modlitwa w krzyżowym ogniu prasy
zdominowała senne marzenia
szept cichy wyszedł na cerkiew kakofonii
potem na niebo w dzikich stepach melodii
anioł siedząc w kucki na trawie
wskazał go skrzydłem
motyw przewodni płyty
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Duch unosi się nad wodami *
Ożyj mój świecie
duch unosi się nad wodami
w wizjach oczy się nurzają
w srebrnych drganiach
toną łabędzie świtów
mgły jawy owładnęły
kolebkę mojego dziecka
patrzę na wschodzącą
jego wielkość
z krwi, kości i burz
jego duch unosi się nad światem
zaraz stworzy mnie
z mojego i swojego ciała
 
* Dziecko *
Ożyj mój świecie na zawsze
niech duch unosi się nad wodami płodowymi czasów
w wizjach nowych światów wciąż oczy się nurzają zamknięte
w srebrnych drganiach prawd toną łabędzie niepowstrzymanych świtów
mgły jawy zawładnęły już kolebką śpiącego nowo narodzonego dziecka
patrzę na wschodzącą jego wielkość z krwi, kości i burz
duch życia unosi się nad światem jego wielkości zapisywalnym
zaraz stworzy mnie niezwyciężonego
z mojego i swojego czystego bytu nieodwołalnego
%MCEPASTEBIN%
>>>
DSCN0685d
*Ona we mnie*
Ona we  nie wężem kładzie się na gałęzi
dzieciństwa
prześlizguje się w dół ku moim łzom
które spłynęły do sokolich szponów
ona gładziła czerwone lwiątko
śpiące w moim Danielu
w każdej chwili gotów byłem
na Sokratesa, Chrystusa, Bruna
w ciemnościach odkryłem świat, w którym
do dziś siedzę na balkonie
patrząc w mroki-smoki
miasta trwającego w królewskiej dolinie
jej historia jest historią miasta
małe tramwaje przewożą pytony
na wpół wylęgłe z jaj
z roślin wyjąłem słowa
to nie były słowa
w zwierzętach chciałem się schronić
a to były kamienie a nie zwierzęta
w niej chciałem czytać zaklęcia
a ona odeszła
wstąpiła z ciałem Dawida na krzyż
czerwone wino rozlało się wśród lasów
powstało pojezierze krwi
i cenotaf w Wieczerniku miasta
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Zło i dziecko *
Jeżeli zło się słania na nogach i czołga
oddaje się w moje ręce
to ślimak w moim języku
robi się czarny zamiast czerwony
dziecko krzyczy ślimak! ślimak! wystaw rogi!
i ślimak wystawia je z zaświatów
ja, jako mały chłopiec płynę w zbożu
nie znajdując brzegów
wołam do swojego anioła stróża
– czy stamtąd się już nie wraca
krzyczy sokół nad głową
bitwa powietrzna ptaków nad stadionem
przerywa dzieciństwo
zło rozczerwienia muzykę ogniem
płomienie sięgają górnych pięter serca
popiół pojawia się później
żydowski a nie sarmacki
na krańcu zaświatów mieszkania
utkwiło wezwanie
ze ściany odpada
gdy dogania go poświata telewizora
wezwij ślimaka!
krzyczy niespodziewanie dziecko
w środku nocy
 >>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Skoty poszły w las *
Piątkowa noc na Riwierze
Śliwiak z gitarą w Tercecie Egzotycznym
Sam bór – gniazdo Sawy
środek drogi bezrobocia
księżycowe piersi przypomniane w telewizji
płomienie wodospadu
toczy się Rumun, drżą cygańskie szkła
w perspektywie cień spadającej gwiazdy
nocnik wylatuje spod łóżeczka
królik stał się mastodontem
w duszy ogromna nisza wypełniła się wodą
pokarmu brak
są do zjedzenia właśnie brontozaury
uroda tego to, cóż, ech!
malec kolczasty, pepesza
popioły nad Odrą
w górach i na wybrzeżu
szelmowski topór kata
uśmiech Kuroniomichnika zza krat
wierzby padają nieprzemieszczone na Sybir
w Polsce na polskie drogi
w moździerzu zamrożono szatana i utłuczono
dzieci, dzieci piszą na ścianie „Ave Satan”
tylko ocean jest w stanie oczyścić
dzieła telewizyjne i Hitlera
przyłbica podniesiona
getta wychodzą z kraju
strajkują granice
zło wchodzi poprzez dobrobyt
wieje luksusem od przesieki
stuknięte dziewczynki na barykadach obnażają się
dla obcych
szczek! szczek!
nad III Rzeczpospolitą
wejście przez ścięty dąb
wejście przez białego konia
modny, nowojorski, serialowy
a skoty układu poszły w las
na przeczekanie
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA            
* Nad Nilem *
Ohydne nazwy tworzą aureolę fantazji
wokół sennego ołtarza pragnień
sine brwi, miecz, skrzydła
wyjście poprzez nozdrza
sama błona między palcami
nie czyni jeszcze nietoperza
nad rzeką spotkanie
ona w czerwonych spodenkach
mówi jak dziecko
sitowie zamiera, gnije
nad Nilem szlam
w koszu płód
naszej poronionej miłości
>>>
DSCN1276a
* Siedzisz mi na głowie *
Mam gdzie ciebie ujrzeć
w kąciku w szafie
deska ma dziurkę
w pięcioletniej głowie się zmieści
twoja fizyczna miłość
wchodzisz we mnie przez dziurkę w desce
pozostajesz na zawsze
siedzisz mi na głowie
owiniętej twoją sukienką
nawet wtedy, gdy przechadzam się
w holu dworca lotniczego
pełnego pasażerów i terrorystów
kot się łasi do mojej walizki
otwartej jak sezam
z której wypada twoja bielizna
>>>
IM7s 
* Czerwony kapturek *
Odpychać i świecić przykładem
w zajadłość wejść i wrócić pod wieczór
wycofując się tyłem
z krasnej apokalipsy
wywołano wilka z lasu
po to by
Czerwony Kapturek go uśmiercił
jaki kapelusz z piórem
nakryje traszowców
w postrzępionych waciakach
dym czernieje w oknach
sadza czernieje w oczach
z archipelagu Gułag
wracają prawdziwi metalowi rycerze
w prawdziwych zbrojach i kolczugach
mały Karol uwiódł Wielką Europę
którą stworzył Wielki Karol
i zmalała do rozmiarów Podziomka
dzień na wagarach nad zalewem wapna
czy co, czy coś, ale co?
jak ucieczka z seminarium
przyszłego kata Wschodu
dzień na wyścigach za blokiem
mali i duzi w nonszalanckich pozach
co z nich wyrośnie, już nie genseki
kto kocha matkę?
partię ojczyznę armię
tam jest podłoga tam jest dół
a tam góra tam jest powietrze
pustynie zostają za drzwiami w duszach zamkniętych
teraz ludzie niech noszą balony
i chodzą w morwach
wychodząc na scenę zakładają
czerwone peleryny
plastykowe świecące zbroje
i trzymają na postrach
widły z masy solnej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Skocz po konia
wyobraźnia poda ci lejce
kułak na wozie
ktoś w topolach stoi z batem
słońce nad holenderskim nastrojem
jak wiatrak roztańczony
małe eksplozje spod kołysek
żółw osiodłany
mała konina lub stadnina
boberek za ogon powieszony w pułapce
ależ ogrom pracy Zuzanno
Stany Zjednoczone też mają
już za sobą obozy koncentracyjne
jak Rosja, Francja i Niemcy
czy tylko Polska i Watykan
nie będą koncentrować
na wyspie tej
łamigłówka filozofa na greckiej
wskoczył do studni mądrości?
a tam nie ma żyły wodnej
to lita skała
delfiny z jaskiń podwodnych
na falach wokół łodzi
dziś nasze wioski bez kóz
już nie podpadają pod Cyklady bez studni
owce dają szansę pokojowi, jeżeli
świeci słońce i wspina się na grań
złote konie, konie z kamienia, mięsne konie
jak maszkarony katedr
koła toczą się, minęły ziggurat-piramidę-kopiec
marzenia się spełniają
pieni się morze greckie w głowie dziecka
dziecko woła – demokracja
echo odpowiada – kracja
kamień leci przez wieki
sam orzeł, ten sam jednogłowy
matka słoneczna, wschodnia
siedzi na kolanach dziecka z zachodem w oczach
mały ksiądz wyjechał z kościoła autem
ten duży wjechał tam przez wieki głodu 
mały ksiądz biznesu na wiejskiej uprawia
ładny kolec wojska kłuje rzeki
srebrne kręgi na nich
srebrny czubek terenu
gąsienica brązowa
pasterze w pancernych wozach
opuścili Wilno i Kujbyszew
wozy wjechały w lasy nieznane
pozory zmyliły radary
gdy filozof zbudził się w dziecku
Jezus Chrystus wyjrzał na świat
przez dwa okna małego czasu
na kwiaty, stuły, na całusy, cmokania
popatrzył jak na slucki pas
i zobaczył ornat
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wyniki wyborów do Sejmu „
Ze snu ich wyłowiłem
małych żołnierzy
dla bajek
pozłociłem i sprzedałem
historii
przyszli wczoraj do moich drzwi
któryś walnął kolbą w nie
obudziłem się drugi
przy drzwiach byłem pierwszy
przez wizjer wdmuchnąłem sen
który był tobą
aby wchłonął i zabezpieczył korytarz
a sam z dzieckiem
i z żoną wyskoczyłem przez okno
uciekaliśmy przez łąki do lasu
frunęły za nami jaskółki
biegły obok sarny
brzęczały pszczoły
kuśtykały chochoły
dopadliśmy pierwszych drzew
gdy radio podało wstępne
wyniki wyborów do Sejmu
>>>
DSCN1152s
Ledwo dostrzegłem iskrę bożą
a już zagrałem
i wciąż gram jeszcze w szkole jak echo
gdzie noc gubi wagę
gdzie ciasno jest nawet Tatarom
tam pójdę po konie nie wybrzmiałego pisma
nasza wiara potrzebuje galopu słów
wiatr smaga ciało i gitarę
jasne kaliny nad białym wapnem
słoma, wiechcie, kiczki
niosę w oczach polski skansen
czy doniosę do schronu
jedni mają pieśń zwycięstwa
ja mam kurhan i balladę cieni
gram i śpiewam sobie
gdy świat zaczyna galopować
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Moja mała, wieje wiatr
niebieski przechodzi w szafir
zimny płyn w kryształ
żywica kapie z osierdzia
saladyni sztuk
polscy Żydzi
polscy stalinowcy
śledzie szepczą
za Lublinem
za Rzeszowem
za Lubartowem
za Równem
za koniem
biegnij pod wiatr
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA             
Wykradziono ze stepu energię elektryczną
przerzucono nad górami i wodami
Sodoma wyzwoliła się z gitar
dzięki solance ze zgnilizny
słyszę jak węgierskie konie
idą parskając do wodopoju
Krywań rozsypuje się
kamienie toczą się na Krakowski Rynek
Tatarzy u stóp Wawelu poją konie w Wiśle
Arpadzi wkraczają do Bawarii
Sodomę odkopują Izraelici
świeci hałasem i ostrzega
>>>
DSCN1467s 
* Kruchy Premier *
Skrajny racjonalizm
to jak gorący osioł
w grubszych rurach mały
sąsiad kapturkowych sędziów
do wczoraj chętny, czarny
w okultyzmie się zawahał i stanął
jakby w wiśniowym sadzie zajął armaty
ze skał runął w burzliwe fale
ona była zawsze w jego pamięci
lecz one małe ludki
obwołały roki gajone
wyfrunęły zostawiając smród
 jasny dzień po błyskawicy
jak zeschły liść  spływa z lasów karpackich
nieznośny suchy milicjant
czernieje spadając
wielkie kąpiące się
w keczupie
wystają rybie głowy z psychologicznej pamięci
świeć się krzyżu ponad stepem południa
jedź czołgu, rydwanie pędź
senna sowa w dziupli w wierzbie
pali się próchno, świeci w noc
dym, żar i jakieś błędne ogniki
ze wsi przychodzą do miasta
tam gdzie powodzie wchodzą w zboża
głodny anioł czeka na falę w czerwcu
wszystkie grupy ludności tubylczej walczą ze sobą o dynie
prawie wszystkie, prawie wszystkie
kruchy Premier ze wsi jak marionetka ze słomy
czeka na ruch mistrza
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Sam dawno *
Sam dawno nie byłeś
nie byłeś też na dnie
chciałeś długich głupich chwil
chciałeś pustych pokoi i krajobrazów
zagwizdał bat
niewprawną ręką zakręcony
podszedłeś bliżej
popatrzyłeś jak dawniej zaciekawiony
uniosło się spojrzenie pełne winy
trąbka zagrała przed twoim nosem
przemaszerowały miedziane żurawie
przed twoim zmiennym losem
i sam zostałeś
z raną ciętą na czole
>>>
DSCN1920s
* Wieczorem wybaczamy wraz*
Odkąd śnieg spadł na rzęsy twojej nocy
mieszkam z tobą
gdzie gwałtem wzięta piekarnia
wzywa chlebem świt
jeszcze opłotki metropolii,
jej kurne biurowce i malwy na skrzyżowaniach
marsz dzielnych legionów
jeszcze rytm i pieśń ich
i w naszym spaniu pojawia się odrobina ciepła
koronki, brody bojowników, piersi matek polskich
w ten zimowy wieczór podziwiamy wraz
na niebie
od gwiazd oddalają nas rzęsy
biały niedźwiedź robi sobie zdjęcie
z wąsatym przywódcą
potem defiluje naturalnie zgarbiony
w kierunku alei
gehenny ciemnej obozy
zniknęły w jaskini historii
a po chwili wyleciały gołębie
zagdakały kury
i nie zaparł się siebie Polak
a my razem zapieramy się siebie, co dzień
i wieczorem wybaczamy wraz
ugody gorące, serdeczne
mrówki jadalne na ścianach salonu
w naszym pokoju błogim
nietoperze, byki, półksiężyce
na witrażach pracowitych dni
jakże dawno odeszli  stąd
ci, co poszli walczyć pod Pszczynę
ginąć za Ukrainę
krwawić za Londyn
dzisiaj nasze spadochrony czekają w kącie
a my idziemy do łóżka
popijamy wysowiankę, wyłączamy silniki tankietek
piekarnia dymi, chrzęści, dzwoni, mruga
jak krążownik na redzie naszej młodej wolności
ledwie tuląc się do siebie
dostrzegamy jak podpala las
kolejny pijany piekarz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Attache na stepie kozaczym *
Attache nasz na stepie kozaczym
którego okiem jest Sicz
w małej salce kukułki
znoszą jajo czerwone
kiełbasy wiszą przyczepione do żyrandoli
dzięki wentylatorowi
rozwiewają się włosy żony chana
w saraju nieuporządkowania
orzeł usiadł na wieży kościelnej
słowa myszkują jak ambasador
więc orzeł spada jak piorun
czerwony kogut malarski przyjechał
śpijcie mieszczanie spokojnie
gęsi czuwają na murach
jaja i pióra w chutorach
kukułka odlatuje
z lewa lekko na prawo w dół
prezydent nasz okrąża radzieckie sputniki
tym razem
śledzie wychylają się z cholew
kangury z konwi najazdów
urocze słowa na konferencji prasowej ministra
attache warknął wskoczył zsunął się w dziupli
jak sowa
mały wóz strażacki
małe planetoidy w gniazdach
na stepie wolności
uporządkowanej dyplomatycznie
>>>
DSCN0500s
* Na zielone dmuchać *
Ja wolę tą krótką żabę
a dzisiaj wysmażono mi raka
fala przyniosła długonogą dziewczynę
karę za słońce i wiatr na twarzy
wolę żabę? a za to las przyjdzie
do tych schodów
i położy się na nich czerwony
by zgnieść cię
czy nieść
w zamian skazany za kaptur zły
kogo masz w zanadrzu
bękarcie Stalina
pieką oczy, bolą oczy w stawie
stąd do flagi europejskiej jest jak
z Budy do Wiednia
za ile mgła
za ile ranna
serce twoje piosenką żaby
na zielone każe dmuchać
to jak na byka wsiadać
Katalonio śpiewaj do śmierci
Galicjo nuć błękitną piosenkę
>>>
DSCN1903a
* Kto zacz? *
Wejściowa granica cienia
na tle wejścia światła
przesuwa się ponad kułakiem dnia
a ja brodzę w kaloszach nocy
nasłuchuję deptania księżyca
miażdżenia snów
ty jesteś o milę stąd
na sąsiednim tapczanie
za górą gór
w wieży mieszkasz
co rano wyciągasz rękę
przez otwór strzelniczy
i machasz białą chustą
kto wynajął tę karetę
mknącą wśród zbójców
przez puszczański trakt
kto siedzi w jej wnętrzu
co za forysie z przodu
Herkulesie uderz maczugą
w karetę, w pieśń
dowiemy się kto zacz
sztandar rozwinął się i zrodził
majowy cień
chlusnął mnie w twarz
i zamarłem z przerażenia
nad biurkiem pełnym słońca
i widokówek w szufladach
jak się nazywasz? gdzie jesteś góro?
czy pośród dziewczyn w tej
jedynej dolinie światła?
>>>
DSCN1979a
* Amen nad syberyjską rzeką *
Amen
tak nad tym zatrzymałem się
to nie była rzeka ani cokolwiek do niej podobne
zatrzymałem most kolejowy i samochodowy
przepuściłem rzekę
przepuściłem syna dożyciawstałego
sekcja wystukała w przerwie
przejście do syberyjskiej ciemnicy
skąd tyle ciemności
wierzby płakały a rzeką płynęła trucizna
z samego tylko westchnienia
jurny byk nie wyskoczy na arenę
westchnienie musi wyjść z ust
zanim słonie znajdą wieczorne horyzonty
tęgi klakson leży na masce
potrójny asfalt leży na wersalce
jakby sen czerwony zszedł ze mnie
zatupał bosymi stopami
poszukał drogi i poszedł w gęste skały ustroju
jasny jak polana mój dzień
z jednym i drugim życiem
z ciemnego mnie buduje
iluminuje wężami z niewielką pomocą światłowodu
wewnątrz korzeni mam laskę wodną
ona parzy
ale rozgrzewa grzebalną ziemię nie skałę
idę w parze na słońce
poprzez bojarskie wszy poprzez – jak gdyby
Amen nad rzeką syberyjską
ale to już inna przeszłość
co by nie wiedzieć coś się wie o nowiu
nowiu nowiu nowiu
to początek karnawału
Amen w pacierzu dla Świadków Jekaterynburga
i świadków Wołgi świadków Bajkału światków Katynia
ja bym ich kochał wszystkich, ale nie mogę
jasne jak polana moje uszy i oczy prawdziwe
w grudniu je głaszczę
chciałbym żeby ruszyła lawina nadziei
rusza powoli, ale nie w dolinę
popchnij ją Panie gdzie potrzeba
popłynę na jej fali na drugą stronę
azjatyckiej doliny
z językiem na brodzie lodowca
za drzewami tajgi
w cień szkieletów
Amen dla niej 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Jego zęby to zęby smoka *
Tak to było na pewno w tym sezonie
jaka to była wielka kula
balon czy coś takiego
ze środka nowej rzeki
z indyka pod mostem
wydostała się jak motyl z kokonu
jego zęby to zęby smoka
jego oczy to oczy smoka
dziewięć ramion, dziewięć oczu
gdzie ojciec
on niesie raka
on niesie wylewy
na skały on się rzucił
mam mały balon z osadu wyzuty
od niezatapialnych
księżyc czy coś takiego
ma oczy i zęby
>>>
DSCN0619a
* Ulice weszły do kronik *
Ulice weszły do kronik
zjadły mole średniowieczne
popchnęły socjalizm
i wpadł w posłowie
orły poszybowały nad głowami uczniów
nauczyciele zakwilili w hełmach
Platon otworzył Akademię w Niebie
na widok publiczny
na kolejne tysiąc lat
hej osły hej kaktusy biegnijcie już ósma
zewsząd ze stanu z racji
zaułek włoski jak makaron
w takim na przykład Sosnowcu polskim
kręte schody modnych czołgów
dzisiaj w krakowskich kamienicach
w Chełmie ulice widelce
wyginają swoje zęby
na zewnątrz ku przyszłości
posłowie ludowi rozrzucają ulotki na rynku
nawołujące do walki z Rządem polskim
tak jak za sanacji
ulice agory ugory
>>>
DSCN0701s
* Strażacy i radni *
Ulica w jadłospisie się znalazła
radni ją zakwalifikowali
radni o płucach jak miechy
w przedszkolu przyszedł na świat
Pan Jezus po raz kolejny
nazwano przedszkole jego imieniem
we wszystkich polsko-radzieckich miastach
amerykański ser podążył do magistratu
i nie zastał go na dawnym miejscu
wcześniej był pożar a strażacy byli na treningu
jadłospis podano władcy
a on wybrał koninę prosto z mostu
Polaczkiem wionie –
jeszcze nieprzypomniane
a już ze łba się dymi – powiedziane
ławy latają nad wieżami kościołów
a kościoły na palach robią uniki
dobrze, że chociaż strażacy
głupsi od radnych
>>>
 

1992

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Lodowato *
Ksz lodowato kra kra
nagle z lewej malarz
a jakże, senny Judasz
słońce w Palestynie jak ogień
pocałunek studzi
mały telewizor
pogoda na Borneo
wilgotny przekaz
jest ślisko z tą rybą na statku
nocą kra krze szepcze
mnich tyniecki pije kawę
turecką po nieszporach
Zagłoba przeprawia się
przez podtopiony Kazimierz
spada na spadochronie
jak gdyby żona
po męża w Lutym Turze
nad Krakowem zamęt wieczny
lodowato w noc świętej Północy
synek zjawa w „jeść”
tratwa płynie po Rudawie
jasny gwint ciemny piorun
Walgierz Wdały
dzisiaj szedł z góry koło starego cmentarza
dzisiaj szedł pod górę koło nowego cmentarza
niósł trójkąt z żelaza
motel bazar reklama
właz do kanału
samochód w bananie
banany banany ranne na ulicach
jest deszczowo ostatecznie
szumi styczeń
w lutym też jak w styczniu
jasny piorun ciemnego nieba
krzyk zdradzanego narodu na krze
kra kra lodowato
pusto biało oświeceniowo
prawie porozbiorowo
>>>
DSCN0886s
* Według jasnej nocy *
Według jasnej nocy
kręty księżyc się zapala
jego bukiety zrzucają pióra
jak gdyby przepoczwarzały się
we mgle w malowane wozy
ja mam kawałek nieba
w wideodługopisie
mam kawałek nieba                      
gdy oni wyprzedają
wszystko inne
moje zasoby bez mojej zgody
zanim z nosa skapnie księżycowi sen
a kury zejdą z Big Bena
zanim bukiety zmienią się w posągi
będę szedł mimo cmentarzy
wśród wycia wilków
w wąwozy szkieletów
do lasu żywego jak film
mały kleks na poduszce
uwypuklił duszę
usta otwarte drżące wargi
dwie latarnie na niebie
śmierć płynie od anteny
mija kołyskę płynie na Antypody
nad Ukajali śpiewa kruk
leci żółw morski macha płetwami
zniknął w niebieskiej dżungli
do dna zszedł językoznawca
złapał rybę w usta
wypłynął na powierzchnię
wypluł już ptaka
gęsta oliwa na rzece
księżyc płynie w oliwie i śpiewa
– jestem labiryntem
>>>
DSCN1827s
* Pokaż żmii kły *
Zanim alternatywa znajdzie twoje drzwi
ziewnij pokaż żmii, co potrafisz
pokaż żmii kły
twoje serce jest twarde jak skała klifu
ciąży latarnia, która nie świeci
czołgając się do drzewa
zmurszałe kości znajdujesz
wskazówki jak widły
dzieci lewych chłopów maja ręce długie
dzieci odumarłe rodziców prawych
sen na drzwiach przetacza klawiaturę fortepianu
alarmuje basem ptaszyna góreczna
w psocie dopełzłeś do czoła Petrarki
namalowane żmije drgają w świetle gór Libanu
na cedrach gadożer
zamiast Adama Marduka Ra i Abrahama
w nocy w luk pamięci wfruwa jak w złudny statek
motyl rozpalonej ziemi ożaglowany namiotami
tam gdzie oczy bolą z miłości
musisz wybrać ten gest
puścić drążek pierwszomajowy
zaakceptować skałę Lorki lub pokorę po północy
jakim będzie dziecko, gdy je nie ucałujemy?
po raz tysięczny
jakim będziesz bez pala?
tak nagle spadł z gór
skatem wyraził zachwyt dla wierzchniej skorupy
jemu skrzaty jemu jemu
to nie żart to skrzat
wielki pożeracz kocha jak ty
nie dajesz się we Fromborku i Ornecie
budujesz cokół dla Robaka patrioty
lat dwadzieścia śpiewasz pod balkonami
lat trzydzieści malujesz ściany
jakże to tak, tylko prowokacja?
odchodzisz w to lub w to
na pustyni nie ma już osła ofiarnego
wyrósł kaktus z czerwonym kwiatem
ptakiem i ssakiem popłynąłeś
więc bądź tam z wiatrem
nietoperzami i żmiją
dopóki nie pojawi się słodki owoc,
którym zawładniesz szczerząc kły
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Skat *
Skat komunistycznych rządów
umiarkowany optymista Wałęsa
jeszcze brakuje tylko Piekarza do duo
a co z TSA? a co z karpiem?
nie ma już nic w KW w Krakowie
pamiętam jak spałem tam, na czerwonym
dywanie
bezdzietny
Babinicz wypił denaturat
wyciągnął trójkolorową flagę Serbii
przeżegnał się
rzekł
daj Boże zdrowie Jelcynowi
a ja, co mówię?
a ja, co jem?
a ja, kto jestem?
w Łebie zbieram jeżyny
w Tatrach możliwe opady śniegu
na jeziorach możliwe połowy
partyjna muzyka rozbrzmiewa
mogę jej słuchać nie maszerując
wiodąc życie słodkie jak
morskie trawy z Białowieży
skat TSA tak
umiarkowany optymista Minc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Więcej, lepiej, mocniej *
Więcej, lepiej, mocniej
Julia chciała w łóżku połknąć doniczkę
tej książki tej nocy
kolki w oku dostała
koty włażą na kolana
w nosie słomki
wolą siana woły wołaj
jest grzeczny tchnie siłą
nocny
chuch drogi chuch nagiego wszechświata
ludzie w garniturach połykają lokomotywy
łapiduchy
sieć wisi nad łąką
Julia nie dorosła jeszcze, lecz robi, co może
oni już targają łańcuchy na skałach
paproć współczesna
połknięta opieńka
z sześćdziesiątego czwartego
jak jabłko jest kolano Julii
trzeba skakać na dachy
anteny naginać do odbiorników
mosty łozy zakola
weźmy taką langustę połóżmy ją
na książce kucharskiej
boli oj boli libido
mała jest w kącikach ust
mała jest w mieście
chucha bałwan
wrona przejeżdża
zacierając szpony
mimo cmentarza na łyżwach
morwowe manowce
ten krzyż przestał się dźwigać
jabłko dotknięte uważa się za schrupane
jej interes to
poślizgać się po sercu
idzie w czerwonym kapturku przez las
mija jakiś czas
wraca bez koszyczka
obrus zsuwa się ze stołu
mały sęk ukazuje się na środku stołu
mizerne śniadanie
małe płuco
zakwitnij nocny kwiecie
z sześćdziesiątego czwartego
zasnute horyzonty
ogień w kominach
tegoroczny sen marzy się
ta siła jest silniejsza
ta dusza jest za duszna
lepsza, ale sza
grawitacja cielesna
jest do wytrzymania
wystarczy
więcej, lepiej, mocniej
>>>
DSCN1861d 
* Stuknęło drzewo *
Wewnątrz siedzi głuchy
stuknęło drzewo o drzewo
wewnątrz satelita
biały sczerwieniał
krok za krokiem
tam plama tam kropla
lekkie kołysanie
ciężkie tratowanie
kamień jest pulsarem głowy
ciemność stuknęła o ciemność
szarzeje
wejdź
załóż mu kapelusz na głowę
pogłaszcz po kapeluszu
wewnątrz ciepło
skalna nisza nad półką
siedzi cicho
las w kieszeniach
jadą samochody
lekkie zabawne kołysanie
ciężko z góry
ciężko z pagórka
biało z jedności
w czerwień
jeśli chcesz dotknij jego włosów
nagle krzyknął
wstał otworzył drzewo
zachłysnął się
podniecił
kamień wewnątrz
eksplodował
dotknięty do żywego
>>>
DSCN1691s 
* Na początku był raj *
Na początku był raj
piekło przyszło później
z drewna wyszła dusza
by po latach zmienić się w kamień
lekkie konnice cwałują po blaszanym dachu
jakże sprzedajne dzieci
wygnane z intelektu w cienistych paprociach
zjełczałe szpiki kostne w garnkach dinozaurów
w atomach kiełkujące farby
ona potrafi pocałować
zejdź pocałuj
strach przed matką wgania pod miecz ojca
kaskady paproci z hal szwajcarskich
ze snów mały książę
ze snów gęsi rzymskie
wycinka tłumaczy w Pirenejach
zanim koza weszła na tron
mieliśmy młyny nad potokami
roztopionej surówki płynnego żeliwa
mamy rzeki płynnej stali kwasoodpornej bez młynów
węże prowadzą do ciepła
zgniły już letnie szympansy
spadły banany
deszcz gwałtowny zamienił się w ciągły szmer
pokrzywy szeleszczą pod pachami dzieci
gęstnieją brwi
małe oczy odpływają
ten tłum milionowy pławiący się nago
w jeziorze wieku
wręcz się w sobie tapla
makabra losów środkowoeuropejskich
żelazo po brązie żelazo po drzewie
żelazo po gazie
po schodach karły się pną
ludzie widzą ich na żyrandolach
małe pestki w inkubatorach
gaz ponad głowami
dym spod nóg
mały książę ciągle na orbicie szpiegowskiej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Sikanie w mgłę *
Jest jesień data data
podejdź do passkka
wiszącego u lampy
lepiej będący na księżycu klepie odę
w wagonie leśnym
zaranne skrzaty
będzie porządek
gdzie czekam na niego
znam to – paproć gołoborze mgła na szczycie
zejść w mgłę
mokre kamienie
pokręcone korzenie kosówki
piasek kamienie mgła
znam wyjście na szosę
małe światełko żarzące się w oddali
przybliżające się w samo południe
sikanie w mgłę  pędzenie za hałasem
oczami zagłębia ziemi
znajdź mi serce tętniące
tam jest tam jest gdzie mgła
powiedz jej nie odchodź
popatrzę tylko z góry i wrócę
czarne te dni zalane piekłem wysokości
kamień ledwo ociosany przechodzi w drewniana rzeźbę
a ta przenika wodne dźwięki
na fali górskiego pejzażu
w jesiennnej mgle
>>>
DSCN1299s 
* Kwanty mego ja koziołkują *
Odbiło się śmiercią
we śnie duch zmarłego
podszedł pod drzwi spokoju domowego
jego elektryczność
zaśmiała się szyderczo
kwanty mego ja koziołkują
z góry na dół z wizji w obraz faktu
zagadkowe ściany łapią motyle
dotykam śmierci jeszcze
już patrzę na dziecko
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Pogodny seks lekkich czołgów *
Długoręki przy lampce nocnej majstruje
tobie w twoim
jagody
a tu las nie słucha
pogodny seks lekkich czołgów
mały kolorowy
zacięcie wieczorne w ozonie
jamb kolumny
antytrochej architrawu
świeczki w miejsce lampki
ja patrzę na całość domów
widzę nożyczki na stole
wydaje mi się, że to protuberancja
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Tramwaj za tramwajem *
Możesz mówić co chcesz
możesz nawet się śmiać
nie znalazłem we Lwowie jeziora
a tramwaj za tramwajem jest
jak B-52 na jeziorze Erie Mohikanów
mam już tyle lat w zapasie
a wciąż jeszcze mam wstyd
schowany w karmanie Odessy
jak Krym
ja to wzgórza ja pies
ja to biały kurhan
ja to gies jak gies
mały zdecydowany na nimb atol
już świerszcza wysłałem do Gniezna
zszedłem z Kasprowego przez szarotki
widziałem Atmę tam gdzie zginął Karłowicz
nie straciłem ani chwili
nawet wówczas w Lublinie
przed tysiącem lat
w Czwartku
ta joj!
>>>
DSCN5553 (3)s        
* Tęsknoty nie sinieją *
Staś jest jak jabłoń
głęboki jest nagłówek w gazecie
gazeta przyklejona do szyby
kolejne nowojorskie orły znoszą jaja
za lasem łagiewnickim jest jajo
ale tu sklepy są czerwone
ja kocham we wnętrzu markizy
tęsknoty nie sieją
w smutno deszcz
jasno w głębinach oceanu
jest właz jest ciemność, ale jest i ulica
a ta musi upajać
w głowie się kręci
w komentarzu szyny
w szynach telegraf pociąg
biskup i dzień
prezydent część pierwsza
ja cię kocham
biedny bałwan
komu dać jabłko
wierzbą kulą się
w kulki zmieniają swoje myśli
wchodzą w ziemię
wróć bałwanie popatrz w górę
niechże tam bimber ścieknie
po nagich poręczach nagich mostach
w doły filmowców
przed milicjantów
przed ormowców
w byłą sympatię Nel
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nocny korytarz *
Ten nocny korytarz
jest długim tunelem w komputerze
dziecko w sześcianie wzdycha
cienie lgną do boków w kątach
migają światła samochodów policji
z dwudziestego piętra wypada na ulicę
ptak dziecko
słuchaj
cisza
pofrunął
korytarz pamięci
lód topnieje
góra ze śmiechu
wolą jego siedzą w gmachu zgrzebła i sierści
sam ze spuszczoną głową stoi prawy
biel wychyla się z ciemności
pustka ptaków cierpiących w miedzi
szamoczących się, których już nie ma
zegar w komputerze wędruje po dachach
bitwa dusz na ukłony
małe wyspy wielkanocne
okrągłe jaśminowe twarze dusz
zamknięty za sobą w jaźni
krasnal gęgający po jutrze na darmo
ze snu nić
sam Urban by tego nie wysnuł
a to prawda
lodowce znikają nocą
w korytarzach byłych komitetów
jak ptaki i dziecięce sny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Sto lat *
Sto już lat stoi ta piramida
z kukurydzy i ryżu
mały szczur wędrowny
wdrapał się dziś na nią
zatknął na jej szczycie sztandar
starym okrzyknęły go inne szczury
storczyk zapachniał obok nagiego ciała kobiety,
która położyła się na plecach na stoku pagórka
obserwując mężczyznę w przebraniu pilota
krowy odeszły od wzgórza na łąkę
czereśnia dzika sczerniała
ćma usiadła na zgaszonej świecy
komin w dymie z serca
wygiął się wyprostował zmiękł
osunął się zemdlony
legł u stóp dziecka
płynie plama atramentu na powierzchni rzeki
miasta zsuwają się z nadbrzeżnych skarp
toną w opasłych wodach
pod atramentem
dzidy, łuki i strzały zafarbowały na granatowo
kapelusz jakoś wcisnął się w szyszak
tarcza cofnęła pod bark
gorliwy stwórca pijawek
odszedł od rzeki w zarośla
zagadnął kaczora w nadbrzeżnych bagnach
ślepe jesiotry zawitały w ślepej odnodze rzeki
grudzień niesie hałas ptaków żelaznych
jaja spadają na Polskę jak granaty
jest południe bez hejnału
Żagiewko kosi trawę dla gęsi
błędne ognie świecą w telewizorze
księgi święte leżą w Bibliotece Jagiellońskiej
do góry brzuchem z odwróconą kartą tytułową
rzeczni a źli
jeszcze żywi na dnie topieli
a szczury na piramidach
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA  
* W pokoju *
W pokoju komisarza ludowego
stoi bretońskie łoże
wąż hańby wije się wokół psa
psy niebieskie zamarły na posadzce
węże trwają nad drzwiami
na gitarze
na piecu
na szafach
ptaki w pasiastych szalikach
drepczą po pokoju
wciąż mało nas mało nas
do wicia się wężem
w pokoju komisarza
wisi wciąż tu
portret żelaznej dziewicy
obok bretońskiego brak norymberskiego
łoża wieku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Stać w istocie *
Gdy pada deszcz
jęczę w skrawek gazety
oświetlone serce
jakże wspaniały trabant
odjeżdża ostatni raz
rozmazać na rękach rozmazać powoli
naprzód kury naprzód
rozmazać upadło podnieść
Marx jakże już ranny
w głębi wiedzy modry efekt motyla
jego koszula  plami się błękitem
rozgorycz na hali
na jutrznej hali w grocie Saula
słoma nad wieżą strażniczą
Brytowie atakują palą
Waregowie i Warmowie
jakże bym chciał
nawet w lekki mróz
zziębnięty jak latarnia
stać w istocie
ponad skrawkami gazety
>>>
DSCN2069d 
* Zwisły jego wąsy *
Dlaczego właśnie ja
mam burzyć mur w Johannesburgu
gdy mówi o wolności szaman
jego wąsy to wąsy Jupitera
swobodne
delikatnie nakładał mi
te kajdany śpiewając Marsyliankę
drzewa lśniły nad rzeką
w oczach ciemność
muzyczne kręgi w dymie
przechodziły przez głowę
łabędzi śpiew w deszczu
dlaczego właśnie ja
w rynsztoku
chęć zabrała mi dzieci
małe larwy czekając gadały
a tego wieczoru padła Irlandia
zwisły jego wąsy w parlamencie
potoczyłem wzrokiem
utoczyłem piwa
tęsknota bez kajdan to wygnanie
bambus wbił się nocą w plecy
koty w okratowanych oknach
dlaczego mówisz, że z tobą nikt nigdy
las płonie a błękit toczy się po świecie
wy świnie – padło – pracujcie
będziecie wolni
usłyszałem to
co znałem
>>>
DSCN0927d
* Kwiaty i rury*
Letnie w krąg kwiaty
słońce letnie
rury za oknem
w polskim mieszkaniu szukam
starych gazet z informacjami
o posiedzeniach Biura Politycznego
praca nie doszła do nowych osiedli
zdechła pod mostem w szlamie
fascynacja wieloma postaciami Mao
letnią porą powraca do mnie
ekshumowałem moich przodków
razem z pięćdziesięcioma malarzami
w sercu Montmartre
winnice i wiatraki wymalowały mi serce
szukam na Górce Męczenników
śladów miłości pradawnej
nastrój wiejskości pomyka
gdzieś przed moim wzrokiem
mimo cmentarza, pralni i wiatraków
ku burleskom Śródmieścia
ku kwiatom i rurom sztuki
ku trującym sorbetom Sorbony
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Pomiędzy pniami *
W lesie złoty cielec
pomiędzy grzybem wsi
a grzybem miasta
błyszcząca peleryna niedźwiedzia
mignęła uciekająca
pomiędzy pniami drzew fioletowych
druty wysokiego napięcia
wcisnęły się w koronę dębu
małe myszki uwiły gniazdka
w elektronach
zniosły jaja
serce osiwiałe od walk
na fotografiach
ciało jest sercem
gdzie mury Krakowa
gdzie mury Romanowów
gdzie mury Jarocina
leśne zbocza w mojej duszy
zrodzonej w lasach Beskidu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* ZZTop z Istebnej *
Nawet Broda z Istebnej
nie okulał jeszcze
a ty mówisz, że każdy koń już okulał
cegły są pełne zgnilizny
och, gdyby Broda z ZZTop okulał
wsiadł na Harleya
jak na ćmę i zniknął w nocy
gwiżdżąc – swoboda
och, gdyby
pod kloszem dymi pularda
ponury cień skacze z galerii
do salonu
wejdę w talię kart
mój duch uskoczy przed treflem
mogę nawet wypić Wisłę
pod Szczucinem
jestem w stanie
gorączka mojego konta
wypala rodzinne spojrzenia
przenikliwe zimno skał
zachodzące na siebie mózgowe zwoje
Hydra Koszałek-Opałek Wielkie Gęsi
po otwarciu Sukiennic
kura w zielone świątki
zgadnij czy jeszcze piekę chleb
sierpień już
wiele trawy wiele telewizorów-ściernisk
wypaliłem
zagarnąłem, co było do zagarnięcia
razem z cierpliwością
małe spodenki wypadły z okna
lecą malują powietrze
z jaskiń świadomości sprganionej
wyglądam ku tobie w dzień
swobody
>>>
????????????????????????????? 
* Skąd idziesz? *
Skąd idziesz przechodniu
ja z wioski w dolinie
podniebnej
godzinę drogi stąd
ja z przedmieścia
gdzie mieszkam w chlewiku
ja z bloków za supermarketem
tam małe mieszkanko mam na dziesiątym
ja z akademika
gdzie wystaję w oknie na piątym
i patrzę co rano ponumerowanymi oczyma
na windę dźwigającą ugory
pod nieba
ugory lotnisk i poligonów
ja z łachy na środku wielkiej rzeki
ja z depresji w delcie
gdzie pudło mam przytulne
ja z ceglanych kontenerów
gdzie chodzę po drabinach i dachach
by patrzeć na wyrzucone z mieszkań dzieci
i bezpańskie psy
ja z willowego osiedla
gdzie zabito właśnie żonę i noworodka
skąd jesteś przechodniu
ja z Ur Lagasz Babilonu
biłem biję zabijałem zabijam
idę tłuc naczynia
do wioski podniebnej
>>>
DSCN4499d 
* Kreci instynkt twój narodzie *
Chociaż na skraju lasu
znalazłem ciebie zeschniętego
trącego duży palec u nogi
nie umierałeś
piśmienny osioł latał nad lasem
jak płonący samolot
nie chcąc spaść
ciepłe błękitne czerwienie
pozwalające się umiejscowić
na twoich drobnych łuskach
odradzały się żarem
jakiś rodzaj cierpienia
podtrzymywał to wszystko
wtedy ze ściany ciemnej jak tabaka
odpadł jastrząb i wzbił się w górę
ty poszybowałeś za nim
jak feniks
widzę ciebie w ekstazie
kończącego dzień wzlotem
skądże, nigdy nie miałeś
płytek rogowych
i twarz nie odwracała się
kostniejąc w płaszczyznach
bodajże siedmiu
nie płakałeś
widząc zielone jabłuszko
przenicowane czasem losem
– część socjalna tej powieści
spada kupką ptasią na
liść kapusty Kościuszki i Bartosza
kreci instynkt twój narodzie
w pieśni
– a niech to żebrzące polskie ptaki
>>>
DSCN1432s 
* Wiatr wyjąłem z jaja *
Wiatr wyjąłem z jaja
oswobodziłem go z dłoni
zaśpiewał mi Sanctus
ledwo go dostrzegłem
znikającego w głowach władców milczących
jak małe makabryczne główki
potrząsane szyjami flamingów
szkoda, że w Czechach tak jasno
teraz nie da się zasnąć
łuna na horyzoncie
cirrusy zaginają parol na Karpaty
ledwo żyjący wiatr narobił zamieszania
rodząc się dla rządzenia
gdybyż wiedział o obstrukcji
kwiatów batut win
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Władza wyje zapamiętale *
Sałata i krzyk
kolebki nawet krzyczą
w betonowych blokach
kolebki krzyczą
w metalowe tuby
sałata
skandale
kraj toczy się od oddechu do oddechu
dźwięk om nieosiągalny w Tyńcu
jednak władza wyje zapamiętale
skandale
skandale
wierzby pstrokate
kolby kukurydzy jak tęcza
miastach nad rzekami
lasy sałaty w portach
masz za złe kotwicom
że rewolucja im obca
jesteś wściekły na tygrysa
że nie zżarł sałaty
tylko ryczy głodny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Z jakichś przyczyn kucam *
W miękiszu strzyka
skórka się marszczy
nocne krzesło potrącam
z jakichś przyczyn kucam
w takim razie jedź – słyszę
z telewizora wyszły podkolorowane grafiki
sen na oczach tego miasta
w mękach liści zakony powstają
męska część drzewa jęczy w parku
stagnacja słupnika na rynku
jakaś nora jakiś lis pod ratuszem
pewien rodzaj ucieczki pierwszomajowej
dla mnie i rodziny
coś z pamięci jeszcze w nocy mówi do mnie
nocnik potrącony przez czołg
przed komisariatem
błysnęło znowu i miasto w wichrze znika
tuli się do neonów
strzyga klęka przed mostem
pod mostem impreza
jakiś łopian szeleści za niwą drucianą
podnoszę się z kucek
o północy rozpływam się we mgle
wyjeżdżam
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Rana w murze *
O Jonaszu zapomniałem
popłynąć czy nie
stal i węgiel sypały się na głowy
kiedyś ze śniegiem w grupie płonącej
przeczekać czy nie
Jozue zapisuje wieloryby na akcję
maszyna do pisania usłuży
gdy trzeba dzwonić jak dzwonnik
zdeptane trawy odżyły
klej z grobów zastygł
ciemne wnętrza przenicowano w jasny dzień
na równinie bitewnej przed stolicą
bieleją pechowe zęby
powybijane przez wierzących w Armagedon
krzew manifestu rośnie długo
zakwita na chwilę
zmienia się w epos
stamtąd wycieka jeszcze krew
w murze jest rana
przejść przez nią czy nie
>>>
DSCN5623b  
* Brnę w śniegu *
I Jerycho się powtórzyło
i Jonasz dotarł na miejsce
i kwiaty kwitną dziś w Warszawie
choć zima
Wałęsa z kosą biega po łące
ja nadal brnę w śniegu po pas
wygramolić się jakże łatwo
a ja nie potrafię
wolę zanucić tu
pieśń Sumeru i Peru
wyłączyć radio Wolna Europa
kondora wypuścić z paszczy lewiatana
niech przypomni chwałę Inkom
i nam
jak Szymon
>>>
DSCN5646f
* Narkomani łysi jak Urban *
Zgarnął chłodny poranek z parapetu
gołębia wypytał o ostatnią noc
drzwi balkonowe domknął
popatrzył na skrzyżowanie
z dziesiątego piętra
przykucnął, powstał, wziął
musztardę stojącą przy oknie
ścisnął chłodny słoik w dłoni
podrapał się nim po ramieniu
z oczu postrzelał po dachach i murach
wystraszył wronę
wbił dzidę w znaną mu malutką ławeczkę
bielejącą pod krzakiem na wprost wejścia do bloku
pijani studenci gasili właśnie
gazowe latarnie, gdy narkomani
łysi jak Urban wyjechali
na bułankach na skrzyżowanie
rozglądali się trzymając w rękach
napięte tatarskie łuki
popatrzył jeszcze raz na skrzyżowanie
tym razem uważniej
– tak, stan wojenny wciąż trwał
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Uzda zwisa *
Stąd stamtąd
wie to ktoś
o czym śni błogi kaktus
dziupla w nim
pustynia z nią
a my wciąż razem
błoginia i welesboh
ta noc od innych czarniejsza
rządy wszak kosmitów
Mars tak ślicznie lśni
nad zaspą pod rożkiem
kościół się wystawia do walki
razem z dzwonnicą
połyskuje zbroją dachu
ciężko duszy zgroza w gęstwinie
włosów na ciele człowieka
boża krówka zamknięta w żarówce
blada nać naszego ustroju
rzodkiewki jak arbuzy
musimy żyć w związku z nakazem
wciąż razem miłością stymulowani
kłuci telewizją
jasny dzień to odległość
bieda to balon – „Stalowa wola”
karmel to solo na perkusji
stąd to bierze kierowca
skąd to wie elektryk
gdzie byłem
gdzie bawiłem się bronią
za skarp wiślanych skakałem
prosto w rzeki Syberii
wiele bym dał za wolność
kości
by złączone z sercem
z chrystianizowały kolej
powrotną
gdzieżeś ty bywał baranie
kontrabas by zatrzmielił
nie pomoże truskawka
gdy kula nadleci jak strzała
jakże to z nią bez niej
lekko z Marsem
ciężko bez niej
ledwo dyszy pies
zwisa mu nawet kaganiec
a nam idącym stępa
uzda
>>>
DSCN1772c
* Ciemny duch piramidy *
W cieniu kolumny czai się patriota
okiem na niego łypie koza
ciemny duch piramidy
ledwo dziś głowę wznosi
mam cię
w takim odludnym więzieniu
daleko na równiku
daleko od sumienia
mały nagłej nocy splot
we wcięciu prawdy cieszy się jak pies
zamknij tą bajkę
wydaj wyrok
sam chodzi ten skazany
za miłość ojczyzny
ledwo
>>>
 

1993

 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Lament *
 W kratę wplatam spojrzenia jak więzień
 łeb mnie boli
 siedzę na gazecie w betonowym bunkrze
 w uszach mam zgniecione puszki po piwie
 a nos zapchany plastykowymi butelkami po oleju
 legenda zdejmuje mi buty
 namaszcza je resztą mazi
 kładzie kompres na głowę
 myszka przybiega do stóp łasi się
 Homer to napis na ścianie
 leki stoją na szafce
 dzwon daleki dzwoni
 gołąbek Picassa wyfruwa spod paznokcia
 lament lament
 łzy w oczach
 trabant po rewolucji
 uwięziony za lojalność
>>>
DSCN0570s
* Na gie *
Jest glista na gie
mała chmura fe
która ją skropi be
kto ją posiądzie
zapewne kret planety
albo człowiek o bogatym życiu wewnętrznym
lekkie piersi pod lekką suknią
dąb cienisty wykrzyczał białego konia
lekka jazda pomiędzy włóczniami
filmy zubożały kultowo
tyle lat w wytwórni
centrum grzeje ławę
oranżada wypada z fontanny
na całe miasto
konduktor zapuszcza wąsy
aby je opuścić w dół
na wolne miejsce
toast wypity
czas na skok
kto połknie glistę
ludzie nie gustowni
i ja raczej nie
moja mała armia ciemnieje
mam małe rozterki głupiej baby
ledwo przeprawiłem się przez zatokę
i dotarłem do Sziraz
a już obskoczyły mnie koniki zwrotne jak czołgi
dałem cukru
rękawiczki poprowadziły samolot dalej
wyciągnąłem ręce
przygarnąłem go do siebie
nie bój się muzyku
glisty nie dla ciebie
od takich rzeczy jest drób
ministerialny
glissando rządowe w naszych trzewiach
lecz nie w umysłach
>>>
DSCN1705d
* Garść wiedźm *
Także i to, co nie pływa w ciemnościach
palec u nogi jest spławikiem
a żar przynętą kreatur
cwałuje śmietanka husarii
cwałuje zieleń pod derką
jagody są już na dwunastym poziomie
punkty muzyczne w czarnych jagodach
kłują myśli w robakach
studnia jest do zapadania się w szarość
wujek kozak do opowiadania o spadaniu
ojca posadź na jabłonce
zagraj na jego samochodach
hiszpański nastrój wywołaj przytupem
zamknij usta nad przepaścią
pastorałem chciej zmacać
po omacku dno szybu
drzewo jest wszędzie na szczytach
rodzenia i umierania
w kolebkach i trumnach
grzyby na dnie
tekstylne psy mogą zwijać się w blachę dachową
natomiast barykady kocie otwierać się na Paryż
reguły sztuki na pędzle i sztalugi
granaty na cienie północy
pomarańcze na widma stepu
weź garść wiedźm stamtąd
daj dziecku
ono je pokocha
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Przepaście *
Za i przeciw
w kolorach
gra w czerń i biel
dywan kłujący pod moimi nogami
paznokcie w szampanie
lekko dziś obrażałem myślami
zbyt lekko przeklinałem zjawy
na tym wiecu bez słów
cierpię teraz przed północą
wczuwam się w kraty i baszty
które powstrzymują życie
gdyby anioł przyszedł
te przepaście byłyby niższe
raz już je widziałem
raz już widziałem anioła
na ich tle
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Trójkątem szczeka *
Musisz go wyłowić
znowu łowić
spirala kodu genetycznego
a w niej złość
na samego siebie
bo bochenek chleba
bo ciemna noc
złam tablice
by olejkiem wymościć płomienie
z Węgier weź górę
i zanieś na Bliski Wschód
bocian ci powie
mam czerwone nogi
muszę tak głosować
wędkuj wędkuj w przerębli złotówki
to pierwsze to drugie
ale zdrowe
chleb w latarni
zygzakiem wracają psy sny
szczeka pijak
wybrano go na psa
on nie może być w Egipcie
trójkątem szczeka
lekkie brzozy mówią jak spokojna ta zima
można się nienawidzić do woli
lustra dajcie a nadto jeziora
brat z nich
kosz z nas
Albert, Cham i reszta
musi to być chyba
zdrowa nienawiść
ktoś musi być mieczem
ktoś musi być ogniem
ktoś Archaniołem
w bramie Raju
>>>
DSCN1953x 
* Po glazurze *
Jamb w brzozie 
jedź towarzyszu ksiądz patrzy
lekko jak śnieżki ruszyły konie
pojedynczo po okularach
jeden taki pociągnął po glazurze
brzozowym sokiem
>>>
DSCN1188f 
* Do beczki *
W krainie czarnej
siedzisz na beczce
nogi, pilnuj nóg
tam bariera tu droga zachodu
gram w kotka z policją
w księżyc w panie
latem siano zamiast nocnika
leśne siano zamiast dziennika
latem siano, wierzby, tarpany
brzdąkać potrafi na harfie i świerszcz
goryl może nawet zagrać na wantach
muska motyl cięciwę wąsów
lecą nad grzbietami dzikie gęsi
atmosfera się robi
jest już, gdy jedziesz
przez bieguny zauważ należałoby
Tomcio jest wszędzie
grozi paluchem
grdyka jest powiązana z szybkością
jakże nie paść w tym momencie
nie poniewierają żeńskich nazwisk
idź do beczki demonstracyjnie
nie stawaj nie siadaj
idź
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zielono, zielono, prymitywnie *
Zielono zielono prymitywnie
nie lubię kpin
a tu są konieczne
Giżycko dworzec PKS
Giżycko cmentarz
Giżycko park
a lustro w Wilkasach
zieloni węgorzowie
kanałowe kotki
małych rozdzwonień mały ślad
sekstans żeglugi chrześcijańskiej
kilwater niepogody
bryza żalu
te wodne ptaki są tak cienkie
na wymarłych wysepkach i tyczkach żywych rybaków
mała kawa w Nidzie
rana w Rynie
Grudziądz, oj skarpo tak duża
za duża na skok
tramwaj zabiera ludzi
wybrałem się nad brzeg sam
listowie kryje partie
listowie szyki zwiera
a ja sam
Nike na drzewie
macha mieczem
ugodzony w spodnie
dopiąłem się
strzelaj gnomku z fortu
ja z zieleni nie wyjdę
maskuję się na wierzbie walecznej
>>>
??????? 
*Stara góralka mówi*
Tak cicho, stara góralka mówi
a sklepowy chce kupić tomik
jemu też wolno
byle bez upokarzania poetów
sił już nie ma
jednoczących z wrogiem
czy co?
wał duch historia
lepkie myce kocie oczy
zjednoczone z rzęsami
legły w gruzach kolumny cierpienia
miłość runęła
czy co?
jakiś bałwan stopniał
jakiś telewizor stwardniał
skalpel otwiera klasztory
w domyśle sale gimnastyczne
bardziej jednoznacznych jelenie
wybiegasz nogami przed stara
zaklęcia żab
wykresy ustępujących
gdzie te szlafroki?
kapcie urzędnika
cierpienie, jakie cierpienie
pomiędzy koncentracją Wersalu
a westchnieniem Fontainbleau
gruba decha
jeżeli stać cię na piersi to i na ręce
w ziemiance rączki rączki
w amerykańskim więzieniu gadu gadu
ot taka jakaś rzęsa ludzka
buczyna na bukowinie się rozwija
bukwie są w dechę
zamknięte poddasze przed Dostojewskim
Kołomyja nie wzrusza już kotów
i brody nie te same
jakby krótsze w otoczeniu władzy
oczy kocie grają w tenisa
zmartwienie nie moje
mogę iść spać
Kołyma czy co
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Pramyśli *
Zamień na słowa rzekę surówki pramyśli
Ziemia pod nazwami planet
komórki pod nazwami gwiazd
mózg w nawiasach pod sklepieniem
zamień go na sfotografowane freski
tam na firmamencie
cicha rzeka
w cudzysłowie
podejdź do wahacza oka
weź go do ręki
co to jest?
zbójcy po wyjściu z szuflady
udali się w kierunku drzwi balkonowych
morderstwa i łupiestwa pozostały w podręcznikach
lewostronne krzesło stoi na środku pokoju
ta z ciążą poleciała do gwiazd
posolone gitary obok pieca
ogolone głowy kręcą się jak piłki
wokół Jupitera
płynnej wewnętrznie
zmiennej zewnętrznie
planety pod imperialną nazwą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zdjęcia  *
Aerozol wciska się w myśli
plamy pozostają po nim
trwałe o tyle o ile osiądzie
na nich modlitwa
nie takie złe
co wpadnie w ręce do żołądka do serca
powoli odchodzi chór
krabów i stalowych gąsienic
zdjęcie Faulknera strzelającego
sobie w głowę na Golfsztromie
mur jakiś pylon
teleskop na królika
zdjęcie Hemingwaya strugającego
drewnianą trumnę w sierpniu
germańskie krzesła wodzów płoną razem z nimi
z Carycy nie pozostaje nic nawet próchno
a z mnicha zawsze coś
zdjęcie Wałęsy strzelającego sobie w głowę na Łubiance
maluch hamuje policja nie
skacze na kości
piana oblepia mózg uczula go
ledwie ledwie kanapka
mieści się w otworze gębowym kraba
wyliniały atol
zdjęcie strzelającego sobie w głowę
Witkacego na przedmieściach zbombardowanej Warszawy
zdjęcie Warszawy z wieży Eiffla
płynącej na atolach chmur
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Dawno nie byłem torturowany *
Rzęzisz jak beerdeem na poligonie
przejeżdżający obok jeziora, w którym
stoję zanurzony do pasa w wodzie i jem smażoną kanię
czyżbyś był chory na armię
a może uczulony na kanie
widzę płonące strażnice w twoich oczach
beerdeem skręca i wjeżdża do wody
twój kierowca sepleniąc woła – wsiadaj pan!
zaplułem się kochani,
gdyż dawno nie byłem torturowany
może teraz nadarzy się okazja
karleję bez tego
>>>
DSCN4910 (4)x
* Makatka niezlustrowana*
Mułła przyprowadził drewniane araby na Ukrainę
spytał chłopa czy Dzieduszycki jeszcze żyje
odpowiedziano mu, że spłynął właśnie do Konstantynopola
a makatka jest jeszcze nie wyszyta i za konie nie dostanie nic
mułła zapalił wodną fajkę i podkręcił chłopu wąsa
narobił w spodnie i odwrócił się na wschód
wsiadł na wóz galijski i zakrzyknął na oślicę
z bezpieki – wio, wiśta!
>>>
DSCN0693f
Światło kamera bezruch
Same na liberalnych deskach
krygują się
światło kamera bezruch
ludzie chcą spokoju
tyle mil podwodnej podróży
i jem dziś zmianę
grawitacja polubi mnie w pochyleniu
w łachmanach skląłem sklepienie uczłowieczone
bez much byłem z nią w szopie
jak ci się zdaje?
dziecko i już
w ten dzień pustka zaplątała się
w dotychczasowej pełni
słodycz wyciekła do ust
serce pozostało gorzkim
junak w zagajniku
zarepetowałem psa
kogo wybrałem, kogo to obchodzi
but na jednej nodze
witka i gałązka świerkowa
wypuszczony utytułowany
z lewej strony ekranu kółko krzyżyk
przesunęły się po skosie na dół
ekran zapłonął
to zza muru wycelował mech do paproci
ja znoszę to, co mi dajesz w lesie
kłębki cmentarne
omijam
w berecie czarnym skórzanym
słucham bluesa zamiast pić wódkę
Polska Ludowa przez to upadnie
nie wojna o pledy a o mary
doliny zbombardowane kogut przeżył
najeżą się czarne czerwie w zielonym
z białym najesz się
jantar świeci w szafie
na dywanie wyciągnięta kobieta
światło kamera akcja
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Już ci niosą rzekę za długi *
Już ci niosą rzekę za długi
w dłonie ci przekażą
wypiszą zet na czole
chciałeś wypić piwo ze złotego pucharu
obyś nie wypił i całego złota
w brzuchu ryby czy na grzbiecie wielbłąda
tulisz małego Alkibiadesa
w gębie strach, w oczach otchłań
mgnienie oka
ryba zmienia się w bliźniacze rzeki
dojrzały śliwy na weselu
prawie czytelne Vistule
a ja ląduję znów na dymie
od Kalisza do Ostrowca jadę
wymachuję kominem i pióropuszem
Pedro od zet mnie goni
jaskółcze przesłanie ląduje w zupie
migdały w radio zostały przepowiedziane
grudką się posługuj a zobaczysz
że wszystko będzie w porządku
lament dziś
to nic, nie słuchaj
przecież zmieścisz się jeszcze w drzwiach lasu
tam katedra brzęczy zajęcza
ludzie mówią, że masz dobre warunki
w fiszbinach i w hamakach humbaka
lecz słońce nie może się wylęgnąć bez ciebie
a bez niego to jak bez belki w oku
szukasz w zbożu
alchemicy poszli spać przecież jest już noc
zmienia się niebo ponad światem
Andromeda z Tokio dociera do Warszawy
trawy się budzą
alchemicy tańczą znów w trampkach
jezioro pogłębia się do trzydziestu pięciu metrów
udar nie grozi ustom
schowały głowy w hełmy
pić z morza na Wybrzeżu 
pić z jeziora na Pojezierzu
i pić z rzeki w Warszawie
poza tymi miejscami nie jest konieczne picie
bezpośrednie
w Krakowie pod smoczą jamą
już tak nie piją
anioły maczają pióra w rowach melioracyjnych
z dnia na dzień noc jest coraz bliżej dnia
de Kooning w Sandomierzu
w Bambergu zakonnik
a ja chwilowo w Sobiborze szarym jak proch
jedna wielka autostrada wyznaczyła drogę poprzez historię
Walduś wyjął oko i włożył je sobie do nosa
wypuszczając z niego pszczołę
glissanda w takim momencie
pistol shoot Hendrixa i krzesła gięte na miarę
nie lubię wielu koni do karety
sikam i  wymiotuję w biegu
konstelacje to łuk
tego się nie obawiam
wszyscy mówią, że zostanę Sokratesem
legendą Południa Europy
legendą ulicy Rejkiawiku
legendą dużego pokoju w mieszkaniu Piasta
legendą biurka i klawiatury komputera
legendą Intela po zażyciu klonozepamu
legendą łazienki i pasty
>>>
DSCN2158s
* Na kupie chrustu *
Za ogniskiem schował się przywódca
przebrany za strażaka
zawiązał buta, którego wcześniej rozwiązał
mienił się być zastępcą
ale ponieważ był strasznym szują
Kantor rozmienił go i wylądował w kiciu
czyli na kupie chrustu
zeskoczył z niej tuż przed zażegnięciem
krzyczał – trzymaj, łapaj
a sam kucał – za ogniskiem ze sznurkami
satrapy tego co zwykle
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Łuk Kurski *
Lukullus zjadł kolejną koszatkę
Mozart przestał grać z głodu
Osóbka-Morawski przyszedł z pretensjami do urzędu
Witos przewrócił się w grobie
na widok chłopskiego państwa
trzeci Wałęsa zapiał
Łuk-Kurski wypiął się na Wałęsę
Kwaśniewski nie dopił szampana
>>>
DSCN1017a
*Przez Ostrą Bramę*
Zjedzone zające nostalgii
Wilna nie ruszę nie obawiajcie się Litwini
nie jestem szczypiornistą
ani koncentratorem jak Piłsudski
obie moje eskadry z Królewa
czekają, co prawda grzejąc silniki
ale nie mają zrobionych jeszcze pełnych prób
więc mogę jeszcze potęsknić
do białych niedźwiedzi z Kuźnic
do borówek ze śmietaną w Morskim Oku
do rozśpiewanego górala na Krupówkach
do mszy w kościele Świętego Ducha
do dziurawej drogi do Szawli
do łabędzia w Kownie
samopały na powódź
załadowany suknem wóz
nie może wydostać się z Tarnogrodu
woźnica podkłada korony pod koła
lecz jest zbyt stromo
i zbyt ślisko jak na zad jego i konia
wrzeciono ukłuło pszczołę matkę i zasnęła
zostawiwszy pracę na pastwę losu
za kogo ty mnie masz
powiedział Berlin Pradze
pełny szacunek
powiedział Kraków Wilnu
za jarosza odpowiedziano znad Wełtawy
racz nie gardzić naszymi prośbami
doleciało znad Wilii
z tego drzewa już zejść nie mogę
dobrze, że jabłek tu pod dostatkiem
tak jak i węży
od Fatimy przez Ostrą Bramę
po Pola Elizejskie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nie możemy być wyżej *
Tik tak tik tak synku
śpij
tylko tak
tam jest Mleczna Droga
a Wieli Wóz tam
a tam jakiś pan grzebie w śmietniku
popatrz, jaki wielki księżyc za oknem
ponad miastem świeci
my jesteśmy na górze
a tam w dole śpią ludzie
jesteśmy wyżej od szkoły i pałacu kultury
jesteśmy wyżej od Komendy Policji
jesteśmy wyżej od wieży kościelnej
jesteśmy wyżej od cmentarza
tak synku, nie ma już Miejskiego
Komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
tam w dole
nie możemy być już wyżej
od pierwszego sekretarza
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Przesadź górę *
No to i co
ikony nie ma na zawołanie
masz lupę popatrz w słońce
kto zgromadził te chmury nad nami
ten odpowie za burzę
z perły stworzysz macicę nawet
jeżeli będziesz bardzo chciał
jeżeli zainwestujesz w świeczkę
nie w ogarek
raz kozie śmierć a raz tobie
masz kartę zagłosuj
naciśnij przycisk natenczas
przesadź górę w morze
i co? 
>>>
DSCN1698d
* Zanim niebo się zamknie *
Zanim niebo się zamknie
goń tam i skacz
zanim niebo zardzewieje
jedź
ludyczne manifestacje
targanie za włosy
zanim niebo odpowie na okrzyk mordercy
idź
nie patrz tylko zza firanek
jak uderzają pałkami
zanim niebo się zapadnie
rzuć się w przód
zefir wolności
daje się odczuć na powiekach
kula w lewym płucu
zanim syreny zagłuszą niebo
przedzieraj się przez gaz łzawiący
nędza zmieniona w lewiatana
nędza zmieniona w zło z lasów
nędza sięga nieba
nędza sięga aniołów
nędza zabiera życie
>>>
DSCN0663d 
* Zanim odejdę *
Zanim zejdę na ścieżkę ku drodze
zdejmę nagrzane skarpety z butów
jestem nagrzany jak skarpety
siebie nie zdejmę   
na drodze mojego wejścia na trasę
nie może zabraknąć schematów
tuman kurzu nie przestraszy
gdy słoma zapala się w butach premierom
skądś znam bariery mostów
śmiertelnie poważny reżyser
wykupił sobie wiejską chatę
w sołectwie polskim Kugórze
w sołectwie tym brakuje chłopów
jest święty spokój rozstajów
poszliśmy z nimi na wiejskie zamachy
z ósemek niewiele zostało
to nic, pójdę nawet sam na tę chmurę
żeby zobaczyć drogę
zniknę tymczasem z Gdańska
z Pucka wyjadę razem z Rosiewiczem
ku stepom pustym jak ściana bez tapety
bez butów bez skarpet na oklep
okleję swoje stopy pierzem
Pawlak mi go będzie darł przez jakiś czas
na skale złotodajnej
nad rzeką nie będę czekał
na witkę nie mam ochoty
rozum suszy się jak świeża cegła
użyję lebiody na dom
hycle się kręcą po Warszawie
na Pawiak zaginają parol
ze mną nie pójdą bez wahania
ze mną nie pójdą po drogę z wiadrem
wolą basen ekshibicjonistów na Łazienkowskiej
zdechły piorun zawisł na tęczy
lasso zarzuciło się na byka
zamknąłem usta na chwilę nietoperza
telewizja sobie zdążyła naprawić
ubiegła mnie przed drogą
spadł boks z rankingu
zaniemógł sędzia z lat ubiegłych
lecz i to nie pomogło
trasa droga znów bezdroża
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Snopowiązałka związała społeczeństwo *
Z wielu ich niskich pobudek miałem ubaw
z każdego stworzonego bawołka
miałem oprawione spodnie
bomby we wschodniej stronie miasta
ku mostom zdążały
teraz hordy Szeli
przeszły przez Tarnów i wpadły w leje
na nielichym gruncie zakopano głóg
a pod nim kościółek
będą dziś szukać dzwonów
słuchając harmonijek
patrząc na budowane studnie
zamierzam obwąchać trupa Jaruzelskiego
zabalsamowanego przez Michnika
łykające żurawie przeleciały nad miskami
tuman wzbił się z okularów ku urzędom
z konia spadł zdechły szczur
chociaż snopowiązałka związała społeczeństwo
jeszcze zadość uczyńcie padłym po wsiach
od ubowskich kul
i idźcie na bimber
>>>
DSCN8194g 
* Zdmuchnąłem świecę *
Zdmuchnąłem zaloty ze stołu
po tylu latach jeszcze tu były
zamieszki szykują się w tej rodzinie
zbuduję sobie tratwę powiedziałem jej
popłynę rzeką w dół daleko od ciebie
zdmuchnąłem świecę stojącą na stole
zrobiło się ciemno jak u źródeł Wisły
na pewno masz mi za złe powiedziała
że do chleba wzięłam nóż
skoczyłem do niej i wziąłem jej sztuczne brwi w ramiona
nóż wypadł jej z ręki i upadając  wbił się w krasnoludka
to krasnoludka zaskoczyło swojsko
mały skok i już byłem przy nim
uratowałem go recytując mu swój wiersz
zatoczyłem się znów na środku pokoju
malownicze oczy wyszły z orbit
i znalazły się w mojej kieszeni
wyszedłem za drzwi
rzuciłem się ku kapliczce
wtargnąłem do niej na środku alei
potknąłem się
nabiłem się na lichtarz
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA               
* Tam jest piracka zatoka *
Tam jest pirackie jezioro
a tam była piracka zatoka
ale cóż umarła
Tam stoi statek na uwięzi
a tam beczki wytoczyli
spuścili na sznurach do podziemi
Tam kryją się piraci
a tam pozostał popiół ich ognisk
ucz się dziecię na umarłych krajobrazach
bo zostaniesz piratem na uwięzi
>>>
DSCN2004s 
* Ze względu na knowania komunistów *
Ze względu na knowania komunistów
musiałem zwolnić dziś konika na biegunach
spaprali mu papiery i obsmarowali w gazetach
Ze względu na knowania komunistów
musiałem dziś puścić słonia w trąbę
wytoczono mu proces o faszystowskie podejście do mydła
Ze względu na knowania komunistów
musiałem zadośćuczynić Plastusiowi
za krzywdy doznane w moim piórniku
>>>
????????
* Tam nad granią *
Tam nad granią rośnie paproć
kozica obgryza ją właśnie
jestem w jej żołądku, bo czas mnie tam przeniósł
patrzę a tu Janosik siedzi w kucki jak Turek
załamany brudny i zarośnięty
ukryty przed światem jak eremita
skalnica zwana Świnicą wpada
o wpół do szóstej wieczór
do wnętrza kozicy
kolejny porost wprowadza trochę czerwieni
balon zmierzchu wypełnia się o ósmej
kozica powoli zdycha
Janosik kiwa na mnie już z Granatów
wygląda jak dziewięćsił
skaczę na skałę odbijając się
od rogów
>>>
DSCN2166d 
* Kolonia *
Hymn jak na zawołanie
pieśń kolonisty wyruszającego z Lasku Wolskiego
na Madagaskar
szkolne szałasy
wytrzymują spojrzenia niszczycieli
dziewczyna zaciąga kredyt u chłopca
staw oblewa cypel, na którym oni oboje stoją
w mundurkach
„Międzynarodówka” rozbrzmiewa nad Rabą
kolonista wpada w pokrzywy
naród po raz drugi wpada w dzieciństwo
>>>
DSCN0967 (2)d
* Na każdym kroku słowa *
Ze mną nie przetrwasz Salome
bo ja tęsknię do świętości
odległej jak ujście rzeki od źródła
zamknąłem siebie w palcach
maluję kukułki z twarzami mędrców
namnożyło się tych postaci pod okapami Krakowa
zebrałem je tak jak się zbiera literaturę w ogrodzie
doniosłem do Raby, puściłem jak wianki na wodę
ze mną nie przetrwasz Attylo
tyle stepów we mnie ile kar za nieposłuszeństwo
tyle dunajów w oczach ile słabości jak tam w sercu
stukam knykciem w szubienicę jak w drzwi
na każdym kroku słowa jak sznury
czy nie można ich zapalić jak opony?
czy nie można płonącej opony stoczyć ze wzgórza?
Gorce są prawie takie jak Delta Missisipi
tyle tu bluesa pijanego zwłaszcza jesienią
opony potoczą się jak błyskawice i zgasną z sykiem
zamiast Husajna zaproszę siostrę zakonną
zamiast prognozy pogody
radio poda dobrą nowinę
Joanno d`Arc
ze mną nie zginiesz
>>>
DSCN0643d
* Polub wreszcie monologi *
Zgaś ten przykład istoto
twój zegar nie tyka
polub wreszcie monologi
w pierwszym akcie rozwiązano problem
w drugim akcie zawiązano sprzysiężenie
w trzecim akcie połamano się opłatkiem
na szczęście
stolarz przyszedł trochę za późno po epilogu
gdy ptaki już spały
zatrzasnął więc wieko trumny i wrócił do domu
z czego buduje się jednostki wojskowe?
czy  z mojego psa będzie nurek?
taki Czerkawski, czy zadomowi się w reklamie?
jedni mówią, że dzieci należy trzymać długo na mrozie
inni postulują ponowne wybory
w cieniu swastyki pozostaje uśmiech spikera
gdyby księżyc zapłonął wstydem
to by piramidy zalała turkusowa krew
ziemski pisk kamienia wysłanego w kosmos
przy pomocy procy
wytłumione drzwi domu pogrzebowego
stłumione psy na Marsie
stłumione chmury w mieście
 wyciszonym
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*  Problem nieobecności  *
Nie jest to najważniejszy problem Picabii
łowić ryby chustą wybrzeża
eureka, powiedziałem, eureka
skróć Szymonie ten pal bo nie zmieści się w niebie
nie pójdziecie za niewolnikami, gdy oni odejdą
z lewa pofrunął zaanimowany orzeł
no wtedy już nie wytrzymałem
powiedziałem – teraz ukarzę was swoją nieobecnością
będziecie mieć to, czego chcieliście
będziecie tego żałować
Nie jest to najważniejszy problem Picabii
zjeść watę cukrową wielką jak cukrownia
stuknęło, powiedziałem, stuknęło
nie wytrzymam wielbłądzich spojrzeń Wachowskiego
wkładającego delikatnie mówiąc buzię w kadr
Szymonie skróć ten pal, bo ci wpadnie Ikar do eremu
intel odezwał się we mnie i to gdzie
w pęcherzu albo  jeszcze niżej
niewolnicy odejdą w lasy i my wszyscy będziemy temu winni
powiedziałem – teraz ukarzę was swoją nieobecnością
i odwieszę swoją emeryturę
odwiozą was wszystkich w kibitkach, jeżeli tak chcecie
w Szwajcarii na Alpach niejeden Rilke patrzył śmiało
jak gotują mu hak władcy
i co, znowu zawieszono na nim pasztetową
przyrządzono flaki, odwieszono eksport cieląt
zanim mruczek został zakupiony dla rodziny
zabrakło pieniędzy na zieleninę
nie będę stosował wyborów, gdyż nie chcę trafić na
ormowca przy balaskach
mogę jednak głosować w szpitalu na reżyserów
tak na niby
Nie jest to najważniejszy problem Picabii
widziałem go na wybiegu w Lasku Wolskim
teraz tylko karty tasuje
na maszynie do malowania krat
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Ledwo jesień nastała *
Skąd te smutne oczy
skąd te smutne brzegi
ledwo jesień nastała
już zaczęłaś kopać grób
zdejmij nogi ze stołu
sąsiad czeka na ciebie
już idź
Zewsząd pełno stworzeń
w nocnej lampce kołaczą się ptaki
kłamstwa szaleją jak lekarze
kłamstwa szaleją jak grabarze
zdejmij nogi ze stołu
Koszula przemokła już
krew wylała się z ekranu
dzieci siedzą pod ławą
w dużym pokoju
lampka skacze z parapetu
zdejmij nogi ze stołu
Z góry nie dziękuj
temat jest nadal aktualny
odwal kamień, wyjdź
i daj mi wreszcie spokój
sąsiad czeka na ciebie
lato nie czeka
kajaki nie pochowały nóg licealnych
szuwary nie rozkładają nastrojów
rozłożył się żeglarz
na pokładzie omegi
Zagadnęłaś psa
kwiatki nie czekały na proces
wyznały swoje winy
zwiędły zaraz potem
gdybym mógł odszedłbym pierwszy
skąd tu te schody do ciemnicy
skąd twoje zeznania opłacone
dzieci na zapleczu znalazły dom
ale były kalekie, więc dały się oćwiczyć
przez Panią Pedagog
przez ciebie
cerata zrudziała jak pole
bocian zakrzyknął – hej
obiboki poszły z wodospadem
ramki się przekopiowały w okna
serce straciło kropki
po iluś razach
a nogi rozwichrzone na stole
zmartwiały
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Samica orła wypuściła strzałę na Warszawę*
Zemdlał samolot nad górami
chmura przybiegła z pomocą
zmoczyła mu pasażerów
sępy usiadły na ogonie
dyrektor powiedział, że jest po zawale
górnik umarł bez słów
pilota ocucił chłopiec
w kurniku zebrał się Naczelny Komitet
i uchwalił jazdę po pijanemu
dzieci weszły do gniazd
z prześcieradłami
samica orła wypuściła strzałę na Warszawę
strzała przeleciała ponad rzeką Wisłą
i utkwiła w Pradze
dziadzio podkręcił wąsa
wysłał umyślnego po tysiąc żebraków
sam zasiadł i siedział
wybuchła epoka Litwinów na wschodzie
spadł Dziunio ze stołka na dno
znowu rzeka wybrała mnie na topielca
nie zasięgnęła opinii Komisji Centralnej
z gruntu fałszywa ta góra
dała się okolejkować z goryczką
za mało jest ptaków
powiedziałem, za mało jest ptaków
w białoruskich opłotkach
i dzięcielina pała zbyt sama
w Praniu nie ma już spokoju Dzierżyńskiego
szkoda wysyłać tam drakkary
pomost się rozsypuje, żeglarze szukają zgubionych kotwic
na topach cielęcina i fajka
z góry dziękuję za krótki kurs
stwierdził leśniczy w Lutowiskach
za mną chodźcie internowani jestem chirurgiem
przeszkolonym półrocznym kursem
za mało jest bystrzy na pograniczu
powiedziałem, za mało jest bystrzy
a wysp i pseudowysepek jak zwykle jest wiele
za sklepami i w krzakach wypalonych
gdakała, gdakała i przestała ta ograniczona,
tłusta bestia kurza
jest wiele wysokich metalowych ogrodzeń
i w Łupkowie i na końcu plaży w Świnoujściu
na przykład
i na przykład w Siedliskach za fortem
i w Krynicy Morskiej
z Renu nie wyjdzie ren tylko dlatego,
że ty tak chcesz
na twoje zawołanie wręcz
z Rynu nie wyjdzie na przykład bolszewik
w onucach szarych
a pijany Gal sprzeda wina dojrzałe
ośmieszy dwulicowych księży wspaniała kobieta
prąca do władzy porzucająca rwące konie
rącza blada twarz zabije muchę
myśląc, że to samolot
skąd ta pewność, że mówię
– powiedziałem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA  
* Ledwo słyszalny katolicyzm *
Z zewnątrz te źdźbła tu wchodzą
jarmuż dobry z kaplicy i z rynny
to taki sam lew w tym samym gnieździe
w mojej krótkiej kurtce nie zmieści się zawód
w mojej głowie zmieści się natomiast
stowarzyszenie katorżników
jedz długo, gdy możesz
w głębinach mórz kryje się murena
i ty nie wiesz gdzie czyha na ciebie
z zewnątrz mróz wchodzi do mieszkania
ciepła nie uświadczysz
zieleni się towarzyski tkacz w klatce
mało ma żółci
chociaż w sam raz na Paryż
witalny Nelson strąca gniazda i klatki
strunami
wszędzie krostki na całym ciele
dziecko woli Aidida za nasze pieniądze
kot nie wystawia się jak za dawnych lat
na błoniach
któregoś dnia ruszy pociąg z dźwiękami
do Łeby
mała czarna koszule jak pierze
Montserrat popedałuje na koncert
dolatuje tu ledwo słyszalny katolicyzm
dobrze, bo już kaftany zakwitły
na drzewach
pociąg zarył w piachu
zaraz wyskoczy murena w moro
i go połknie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA               
* Za mną ciężkie więzienie *
Za mną sto lat pracy
za mną ciężkie więzienie
ledwoczyn zza wału
tam ci grają w szachy
skróciwszy drogę do Reszla
wyszczerbiłem brzeszczot
tomahawk mi pozostał
rzuciłem nim w ostatniego polskiego bizona
w zbożu
za mną ortalionowy płaszcz
i żużel w golfie
gdyby nie stało ciasta kolejowego
sam obstanę za słodycz
przykręć trochę gramofon
za blisko jest torów
gromowładny grzmi
gromowładny robi już teraz tylko kupę szmalu
za torami nie ma już granatów
Rusek wyniósł przez konsulat prawie wszystko
sto lat katorgi za nami
sto lat picia za nami
kormorany usiadły na dachu katedry
to dobry znak dla kożuszników
to znak dla Quasimodo
spód derkę odwrócił
lodowce omszały z wyczekiwania
grdyka konia przemieniła się w grdykę bociana
bociany uwiły gniazda w krematorium
z którego wagonu wysiądzie żubrobyk?
a z którego wódz Wolinian Tur?
pytanie w zestawie narodowym
zadano mi dziś rano do strzelania
zbratałem się w Satoraljaujhely
panda w bambusach i oskard w kamieniołomie
to prawie to samo
nocny patrol skrwawiony
dziewczyna dała krwi dziesięć lat temu
ktoś umył ręce
moja praca jeszcze nie poszła na marne
moja praca została skodyfikowana
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Dobre warunki do złożenia jaja *
Stwórzmy mu dobre warunki
dla złożenia jaja
a potem to już jego sprawa
może zostanie filozofem
jeżeli to zwierzę nie może tupać
to trzeba mu nie tyle zdjąć kaganiec
co zrobić na drutach botki z włóczki
miałem nadzieję, że po wyjściu z cmentarza
pójdziemy drogą conajmniej słuszną
tuż poza wioską miedzą porośniętą dzięcieliną
pójdziemy obok krzyży
i to się spełniło
maliniak był tylko niespodzianką
jeżeli trzeba zabić człowieka
wystarczy spojrzeć na niego krzywo
nie potrzeba Labudy ani wystawiania
go pod postacią noworodka na mróz
w samym tylko pudełku tekturowym
tym razem kot nie struchlał
zadął w trąbę Piernika
z nut zaszczebiotał ptak
po mojemu to dzika polska papuga
ojciec twierdzi, że to czarny zimnolubny dzięcioł
sam go pasłem, lecz go nie malowałem
sam go wiozłem, lecz go nie zdradziłem
sam go oczekiwałem, ale go nie dałem
sam mu pomogę, ale go nie zastąpię
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Obeszło się bez dintojry *
Zgódź się niecnoto na Cisnę
zgódź się!
ledwo wróciłeś z Krk
a już mnie molestujesz o Kraków
o rozdartą wierzbę
o rozdartą wierzbę Słowian
Południowych
pójdź dziecino ze mną na Karpaty
ze swoją przepiórką dąbrówką!
włączymy sobie CB-Radio w lasach
i będziemy nasłuchiwać czy ktoś
nie wzywa przypadkiem pomocy
trudna rola jest za lasem
króla by nie zmusił do pochylenia się
nad nią a co dopiero nawigatora            
skubnął Pietrzyk płaszcz, skubnął drugi raz
i patrzy a tu masz ci los
od Wałęsy ludzie jadą
z tasiemcami w teczkach
niedożywione dzieci ciśnięto w kąt sań
Kmicic tam dopadł Oleńki i odparował
ludzie przeszli przez asemblery
i znaleźli się w rowach tęsknoty
na szczęście zbyt ciemno było na walkę
obeszło się więc bez dintojry
pierwszych Słowian zastąpili drudzy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA  
* Tosca  *
Maksymalny duet na trojkę
śpiewa Tosca wysmarowana wazeliną
Scarpia w paście
krótsza droga bez proszku
Maksymalny samochód na kołach
żmija została przetrącona na drodze
kręgosłup wplątany w krzak tarniny
gdyby jaskinie umiały mówić
to powiedziałyby – „Izrael”
Z głodu do ust jest daleko jak nie wiem
mogę zareklamować psa i prawa człowieka
przed stwierdzeniem Ministra Sprawiedliwości
przed jego publicznym wystąpieniem
przed jego zdjęciem
paszcza ma już ponad sto lat
i zmniejszyła się znacznie
cienko śpiewa
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA               
* Za mną Sicz *
Za mną marzyciele
do Doniecka dotrzeć czas na skup koni
to znaczy partia
to znaczy chciałem spławić konie do Konstantynopola
może by tak na lewo od Siczy
zgódźcie się na koniczynę z Luzerny
za mną na Czarny Ląd
charytatywnie przeprawić się proszę
tudzież złodziej się zmieści
kawał solidnego czasu zabrano na obchód
od Madagaskaru do Magadanu
klucz żurawi poszedł piechotą po upadku Meteorytu Tunguskiego
fordem naprzód do Częstochowy w celu zarobkowym
ku ideom, ku zmierzchom, ku Akropolowi
żeby królowa kopała leżącego?!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA              
* Nie zawsze jest jak jest *
Zamczysko to może nie jest
ale zawsze robocizna jakaś
długie noże Wikingów
zastąpiły rano fajki Seminoli
wspiął się Cezar na obelisk
lekko potem sfrunął na chleb
takie coś nazywa się kruszec
stamtąd skąd Skalbmierz
ochrzczona Rosja się żegna ze światem
bezwstydna Ameryka oddaje haracz
koty przyjmują mleko od nosiwodów
zamczysko Filipa zdobyto i oddano
dziewczyny się nie ucieszyły
ale cóż, nie zawsze jest jak jest
>>>
DSCN2055s
* Mam tu mary *
Mam tu mary
jeszcze puste
mam tu nastrój
do ofiarowania
mam tu maniery
do kładzenia na marach
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA               
* Mróz ściął dzieci *
Z trzech nocy wyszła jedna
imieniny się rozpierzchły
na dwoje babka wróżyła
mróz ściął dzieci
ławka załamała się pod bezdomnymi
cmentarz udał się do noclegowni
kaszka spadła na łóżeczko
koszula nie wystarczyła ojcu
dziadek podskoczył do konara świerka
obierki dostały się do żołądka
szmaty przeniknęły przez wysypisko na dnie rzeki
kruczoczarne włosy zostały ścięte razem z głową
>>>
DSCN2082s 
* Ty jesteś synem Boga *
Ty jesteś synem Boga
i nie wiesz skąd dokąd sięga twa władza
w glinianym garnku trzymasz atomowy stos
w jaskiniach Gehenny robisz doświadczenia
z przyśpieszaniem cząstek
Ty jesteś synem Boga
i nie wiesz gdzie port dla twojego jachtu
z włókna szklanego
stoisz na nim wpatrzony w zachód słońca
na oceanie niespokojnym
Ty jesteś synem Boga
i nie wiesz gdzie postawić stopę
lądując na kolejnej planecie
wracasz z drogi kosmicznej
lecz Ziemi już nie ma
dziedzictwa już nie ma
>>>
DSCN1314s
* Co wymyśli nam towarzysz *
Co jeszcze wymyśli nam towarzysz?
co jeszcze?
zgubny ten nałóg, oj zgubny
ze mną, ze mną, ze mną
głodny ten człowiek, oj głodny
co jeszcze wymyśli towarzysz?
zjedliśmy Bielika bez śniegu
według mnie świeci się na wschodzie
wy twierdzicie, że na zachodzie,
to może być prawdą
to ty kukuruźniku, to ty?
ze mną odgadniesz Sfinksa i kamień
musisz tylko stepować w rytm moich wierszy
>>>
DSCN1492f
* Luksusem *
Luksusem jest nie robić szkód
za wschodnią ścianą z desek
zakwitły arbuzy
na ścianie dzieci wymalowały arbuzy
Luksusem jest nie robić wojen
za wschodnią ścianą z traw
okręty przybiły do nabrzeży z czaszek
na ścianie dzieci wymalowały łodzie podwodne
Luksusem jest nie robić nędzy
za wschodnią ścianą z zardzewiałych drzwi
upadły kobiety i kapłanki
dzieci je podniosły i namalowały na ścianie
dziewczynki
Luksusem jest nie robić ekshumacji po latach
za wschodnią ścianą z krzyży
Żydzi pofrunęli ponad drewnianymi miasteczkami
na ścianie dzieci namalowały motyle
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wydłubałem spojrzenie  *
Z tomu szóstego przywiezionego z Japonii
wyłuskałem bluszcz
jego oczy to oczy dopiero
poświęcenie nienawiści dla korzyści
jej oczy to dopiero oczy dziecka
glinianka płacze nad rozbitym dzbanem
zawierać zardzewiałe żelastwo
za mąż ją dać – kolegialnie na ulicy
skupione żądze japonistów
Z tomu czarnego przywiezionego z Akwizgranu
wydłubałem spojrzenie
jem to, co da – kolegialnie w barze
z tego tytułu nie można wynieść nic oprócz polowań
na ludzi
siwy starzec otworzył oczy carowi
siwy starzec otworzył oczy łysemu zdrajcy
ja otworzyłem oczy
ja nie otworzyłem oczu na to
ze względu na pieczeń
jeża nie można tutaj złościć
i cóż z tego, że zginęło tyle niewinnych dzieci
trzeba być miłosiernym
Pol Pot nie denerwuje się tak jak Ginsberg czytający Miłosza
jego wysokość Pat i mały Pac
w oceanie słychać sapanie mureny i słodko brzmiące gitary
nie uwierzyłem i nie uwierzę w przebaczenie muren
jestem niezależny
Z tomu errat wyłowiłem ukulele
otworzyło oczu wielu
>>>
DSCN0002x
* Nad Europą  *
Ja wiem, że to nie jest tak
to nie takie proste
zgubny jest szalik i kąt u profesora
nad Krakowem
to nie to samo, co szybować
nad Lwowem
to nie to samo, co malować
nad Paryżem
to nie to samo, co rytm myśli
lecz czy ty to zrozumiesz
schody
bazylika
łatana kołdra pracy
piaskowiec na Komitecie Centralnym
źle zamocowany
kwiaty na asfalcie
przekwitają
grube serce
taran
nad Ładą mostek
zejście z bocianem i czekoladą
zawirowały krzyże
parkany przede mną
cmentarzy
to nie to samo, co panować
nad Europą
>>>
DSCN2141c 
* Krokodyl w łazience  *
Tu jest nasz świat – rzekł Hermes, Jadwigo
już tyle lat, Jadwigo
zamaszyście ze mną postępują
ja wiem swoje
krokodyl jest w łazience
ja wiem na pewno
on tam jest
punkt zwrotny wyszedł mi na przeciw
nad Argentyną
nad księżycem Jowisza
z uwagi na latarnie wracam dużo wcześniej
Ja się nie boję upić
przeżyłem podróż tratwą dwa razy
zgubne mewy
łachy
dziecko na ruinach zamku
moje dziecko
jeżeli będę potrzebny krajowi
stawię się na rozkaz
wszystko wysprzedam i kupię broń
odstawię na miejsce
i grób i działo
olszyny wyruszają czasem na spotkanie podręcznikom
nauki latania
o, już leci!
ze mną też tak było – spadłem z drzewa
wprost do samolotu
wbij jajko
uczesz się krokodylem
jej Jadwiga staje w drzwiach
zakukana – deska odkształcona na ryjku
załódzić się też publicznie
a kolejki chociażby
a prehistoria nienawiści
niewielu jest kapłanów
astronomów niewielu
stąd to znam, że mnie boli
wielu księży i naukowców donosicieli
jak już powiedziałem Jadwidze
gram na zwłokę
bo piszczele zaginęły w piramidzie
a ziemia pokryła piramidę
jak piramida ziemię
a język wypluła luneta
a język spłynął z kolumny przestrzeni
wiele lat spłynie zanim
czas ujrzy światło dzienne
kukułka ma robotę dla rodziny
krokodyl chce wyjść z łazienki
już wiosna
już tyle wiosen, Jadwigo!
>>>
DSCN1777s 
* Iguanodon po herbacie *
Iguanodon
po herbacie
skostniałem
ledwo mówię tymi ustami cienia
traktorami tratują buki przed świętami,
aby zdobyć choinkę
zemdlał redaktor naczelny w choinkach
skuter nałożył czapkę
zakatarzony ślubnik poczuł miętę
jak gdyby flirt w jej ubikacji
na szczycie bieszczadzkiej połoniny
kret zrobił kopczyk
nawet świnia nie zjada swoich dzieci,
a cóż dopiero Iguanodon
no, więc co?
niezamarznięty płód jest dowodem naszej
nieśmiertelności
redaktor naczelny herbacianej gazety
niestety nie
>>>
DSCN1441d
* Drogi szczurów  *
Stanąłem na dużym lejku
jezioro to odprawiło nabożeństwo
jesiotry służyły do mszy
potem ikonostas zatonął
Mikojan jeszcze nie był taki zły
ale cale Biuro Polityczne tak
nie wiadomo, co teraz
zdecyduj kochanie, co zjemy na śniadanie
ledwo odrośnie to od ziemi
zażąda głowy Hydry
tak powiedziała do rodziców wróżka
wielu strażników pisało wiersze
kowboje po zabiciu Indian tylko pili
zdecyduj, co będzie ze śniadaniem
o kurczę! leci wygłodniały dzieciak z Bośni
o kurczę leci!
Jewrej stał na górze słomy na Kremlu
krzyczał, lecz nie odgrażał się
o wszystko go obwiniali – lecz czy nie mieli racji?
zewsząd dopuszczono szczury
jam je wyprowadził z zamku
nawet nie grałem
trochę kopałem
jej dziecię niosło szczura na głowie
i  wcale się nie bało
teraz kolej na dworce
z czerni niech wyłoni się fontanna w podworcu
z tego krajobrazu dworskiego nic dobrego nie będzie
zagadnąłem kolejarza
zemściłem się na podróżnym
zawładnąłem zamkiem
zakopałem górala
w kurniku zawył kojot
na moją trawę upadł meteoryt
i wypalił ją do końca
janczarzy z janczarami
zemdlał jednak ten kogut w niedzielę
sikorka zdmuchnęła bluszcz z balkonu
taka to ci sroga zima była
zewsząd ptactwo i kierownictwo
peluszka nie marznie na polu
masło się robi w kabaretach
a jakże!
jakże to tak?
Mona poszła na koncert
Zappa się rozchorował na zawsze
kiedyś przegoniono dzieci z drogi szczurów
renesansowych w koronkach
>>>
DSCN1704d
* Zewsząd *
Zewsząd doszedłszy postanowili w lesie zbudować Warszawę
i stało się nieszczęście w przywiślańskim kraju
koszyki postawili przy więcierzach
krowy przywiązali do łodzi
łódź przywiązała się do cna
na Ostrowie Lednickim
w koszyku był Popiel
Zewsząd przyszedłszy zagrali na Wielopolu
puścili sobie ważkę w świetlistość
wydłubali Krakowi bank z ucha
zatamowali Wisłę węglem i siarką
zmienili jej bieg
uratowali miasto przed zejściem
w piekielny jar Kazimierza
Zewsząd doszedłszy zajęli Rewal
kosodrzewinę zasadzili pod oknami niemieckich domów
w hełmach przywieźli sadzonki
litwor kłaniał się dzieciom
lecz nie wytrzymał wiatru od morza
Zewsząd doszedłszy zajęli bydgoskie wsie
malwy wymalowali na Lanciach
zdjęli hełmy z końskich głów
skurczyli głowy i zawiesili je na nitkach
przy rondach profesorów gimnazjalistów
>>>
 

1994

 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Bez Prometeusza*
Stworzenie jest kruche jak małpa górska
to udowodnię na przykładzie
oto zostawiłem Wikinga i począłem Galicję
zemleć mi wiosła kazano
spalić drakkar
proch załadować na wóz
kazano głowę małpy wyrzeźbić na górach
wnętrze pyska skądinąd na wesoło się udało
zęby na smutno mniej
pod Gadami Arkadami zefir rozwiał brodę białą
pasek z ikonami zabrał
brązowawy osobnik z czarną brodą
w lejku się zrobiła dziura
kiedyś skała zasnęła bez Prometeusza
i teraz żałuje jak ty
>>>
DSCN0473s 
* Mężczyzna wychodzi z czyśćca*
Gdy pali się sucha trawa na łące,
                                   raduje się chłopięce serce
gdy płoną stogi,
                                    cieszy się bociani chłopiec
gdy gorzeje stary las,
                                    cieszą się oczy młodzieńca
gdy czernieje w łunach zboża łan,
                                   wesołość rozpiera duszę młodego mężczyzny
gdy płonie stara strzecha,
                                    uśmiecha się dusza chłopca
gdy topią się w martenowskim piecu kwartały miasta,
                                    faluje zachwytem pierś urwisa
gdy ogień unosi pod chmury strzępy ludzkiej skóry,
                                    błogość zagląda w oczy chłopięce
gdy wulkan zalewa narody,
                                    rechocze się owłosiony człowiek
dojrzały mężczyzna wychodzi z Czyśćca
wciąż tęskniąc za ogniem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* To  nic *
To nic że płoną drogi
                        to nic
To nic że płoną samochody
                        to nic
To nic że płoną lasy
                        to nic
To nic że płoną góry
                        to nic
To nic że płoną rzeki
                        to nic
To nic że płoną morza
                        to nic
To nic że płoną konie
                        to nic
To nic że płoną ptaki
                        to nic
To nic że płoną miasta i wsie
                        to nic
To nic że płoną planety
                        to nic
To nic że płoną narody
            `           to nic
To nic że płoną zwykli ludzie
                        to nic
Jeżeli po śmierci jest tylko sen
                        to nic
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Kiedyż wymrą komuniści w nas?*
Skromne milczenie pozostało mi tylko
czekam aż wymrą komuniści
skromne milczenie pozostało mi tylko
czekam aż wymrą moje grzechy
skromne milczenie, zadumanie nad losem
wobec krzywd, krwi i zdrad
kiedyż uderzą się w piersi i zapłaczą na sobą – komuniści
skromne milczenie, zadumanie nad losem
wobec krzywd, krwi i zdrad
czy my w tej chwili mamy pierwsi to uczynić?
kiedyż wymrą komuniści
w nas?
>>>
DSCN2074s 
*Skołatane głowy*
Skołatane głowy odrywają się od ciał
pozostawiają gusty na środku rzeki
spływają z gęśmi do ujścia młynówki
skorzystałem z szansy oderwałem się od gnijących patyków
wir na rzece zakręcił nimi i wypchnął w szuwary
zgnieciona szczypawka znalazła się w wodzie
z odwłoku sączyły się jej trzewia
natychmiast została połknięta przez rybę
kamień oderwał się od nadbrzeżnej skały
i z pluskiem wpadł pomiędzy głowy
Księżyc pojawił się na dnie rzeki
krople czerni wypełniły krople wody
rzeka rozpadała się w zwolnionym tempie
na punkty małe jak elektrony
z ustami wypełnionymi mydłem
znalazłem się na wprost księżyca
a to była moja głowa na dnie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Padłem w ciasto *
Zemdlałem niewieście
padłem w ciasto
szkoda słów
mrówki włażą do tego ciasta
a ja nie mogę wyciągnąć ramion ni głowy
cały nim oblepiony
nie zjem dziś placka i nie poderwę autorytetu nikomu
spośród młynarzy
nie utonę z pianinem ani z balonem
ani z talerzykiem latającym
zbyt słaby jestem by wydostać się
z jej ramion
utonę sam
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Tyle Kuropat ile Cuzco *
To muszę zobaczyć
jak ten Inka kuca w cieniu historii
tyle Kuropat ile Cuzco
jego zgubny pociąg atomowy
spóźnia się do Bydgoszczy
jego podręcznik nie wiedzieć czemu leży
pod krzyżem we krwi
lepiej nie mówić jakie to były mundury
stamtąd węzełkowe niezrozumiałe pismo
stamtąd kucanie nad grobem
lekkie szkło i trochę złota
wierzby w Warszawie nasłuchiwały
Mozart nawet nie poruszał ustami
Staś przystrojony jak choinka
wpadł do zbiornika wodnego w Łazienkach
z czasem wytrzeźwiał Pizarro
z czasem choinka wypłynęła na wierzch
na Placu Zamkowym
temat na skazanie ominął środki przekazu
nad końcu języka lud miał nóż
na kółko nałożył księżyc
na sznur ręce
za Uralem nie było symfonii
step, step, Requiem
a później Himalaje
za Himalajami nie było piramid
tak, tak!
pustynie owszem, oceany
a później Andy
>>>
DSCN1591c
*Pokojowe napisy*
W drugim życiu młodzieńca
rodzą się i zewsząd przypełzają żołnierze fortuny
temu podobni są sowami w kraju wschodzącym
jeżeli genialne gdybanie się ziści
o, ja nie mam, co tu robić
powiedział Josemi
powiedziałem ja
z niegdysiejszych stron wyruszył kolega śniegu
gęsi Gęsiareczki mama znała jak swoje
konia nikt z rodziny
w życiu, któregoś dnia uściśnięto dłoń pradziadka
za potokiem wojny Słowacja się odkryła
lepiej nie wspominać storczyka na grobie
nowy płód się może zbudzić
ledwo trzyma się kurz na krzyżu
to tam murzynek siedział na gałęzi
nad szkolnym boiskiem zaczadzony
to tam ze skoku zrezygnowałem
poszedłem w dal
jakiś deszcz i metalowa bramka
za potokiem nie ma boskich wyroków
jak dawniej
nowe państwo nowe groby
może nie głodny, może nie spragniony
w rzędzie małych uwag spotkałem ją
jądro spotkania było pompą
szyba spotkania była kością
klęczenie przed nią było kościołem
kiedyś ledwo kiosk
ledwo czapeczka
ledwo jej dłoń
skonsolidowane ciężarówki i mosty
zbyt młodzieńczy zgrzyt
mała namydlona kawka strzygła piórami
fryzjer wykorkował, na zewnątrz przeniósł kalendarz
w śniegach utknęło auto dziecka narciarskiego
spełniło mały marsz witkowy
do dzisiaj lubię jego czapkę i spodnie
z kokardą przed balaskami
mlaskanie wśród drzew Jordana
lepiej nie mówić o skale za miastem
krzyż odskoczył dość daleko od niego
złupiony na starcie
rozpocząłem targanie się na życie
a tu walą się domy, walą się komitety
katecheci przekonują, o dotacjo!
jabłko moje nie toczy się jak morwa
a co dopiero krzyże na cmentarzu obok
tylko raz nie dałem jeść staruszkowi lisowi i co?
jamę wykopał saperką, jamę sporą
w sam raz na czołg
teraz nie mogę chłopca samego wysłać po runo
z tego to nic
z tamtego tak
skrzekliwe telewizory ściągnęły konie z dróg
jadowite wróble nie doczekały końca pochodu
padły bez wojny i strzałów
od pokojowych napisów
od ściany
rzekłem
w nowym życiu
>>>
DSCN1502d 
Chłodny las zepchnął słońce
w narkomanię Ameryki
chmury uniosły na sobie odległe góry
tasiemiec podwoził nas przez wodny dział
zgórowałem trochę
zegar odwiercił trochę ropy
przez to wężowisko węży ześlizgujących się po zboczu
doszła do pryzmy podróży
tam powstało mrowisko mrówek
z odnowionym jadem
temat zachwytu nie donosił czasu
małe rakiety zmieniły się w buki
rudy łeb lisa wychylił się z wiatraka
kandydaci na władców Europy telepali się
bez marihuany
prześwietlani wskutek depresji
>>>
DSCN1157c 
* Kurtyzany Europy *
Z muralu „zygzak” wychynęła
ledwodająca serce
za którymś razem na czatach
nastała na węża
lepiej nie mówić jak ciężkie te skrzynki
z farbą
lepiej nie mówić jak daleko stąd
te butelki opróżniono
koszula bliższa była ciału niż ona
po tułaczce on legł w gruzach Warszawy
a basketu wciąż mu było mało
raz karmił ptaki wyłażące z klatek
a raz dzieci na murach
to konieczne byłoby w piaskownicy siedzieć
za tych tam nie można było
za tych tam można było nie być
na moście granicznym zawsze widać rzekę
do płaczu do tęsknot
jak górę skłonu
tudzież na saksofonie tudzież na trąbce
odzywał się z kosza
ja wiem, że to niewolnicy, ja wiem
Lukrecja zaprosiła kraba
mrówki poszły za krabami
z piramid Paryża wyszły kurtyzany
to takie nieduże w lesie po ciemku
ale gdy leci oszczep staje się jasno-śpiewne
za to okaflowanie pałacu schował się lis
za to opęcznienie oranżerii uciekł stadion
ledwo żeśmy go dostrzegli
nie bój się ludwisarzy ani marmuru
nie bój się plebanii w pałacu
ktoś tam czuwa w noc, oby swój
ktoś nad tobą czuwa śpiąc na dyżurce
z ręką na przycisku
wzgarda całej Katalonii nie oddaje nienawiści Galicji
jedna przeputała już przecież Wandaluzję
przeputała przecież strzelbę opisywacza delfinów
Frankonii i Burbonii
za marny grosz wydano beczki Bolszewii
konie pognały przez wzgórza chełpiąc się grzywami
pod maską skryty anioł
ja tam nie muszę pić
ja mogę na wielbłądzie
za to traktory podenerwowane likwidujące spółdzielnie
streep-teas tancerek po spektaklu w gumnie
jadą goście z góry
przez te jamy i kabarety Krakowa
przechodzą cało
przechodzi Kazimierz przez tory
wyścigi niemieckie w potrzasku
lamparty na łachach wiślanych
zdecydowany układ parlamentarny
kochanie, gdzie położyłaś walizkę tę odchudzoną
po podróży
z tej kładki zejdź ostrożnie
nie tam gdzie suche pokrzywy
lecz tam gdzie kończy się toń Renu
biją dzwony południa biją dzwony zachodu
śmiech to zdrowie kurtyzan
w ten wieczór trzech kolęd w domu publicznym
w Norwegii
i w kolebce faszyzmu
serce wypalono na piersi jakiejś damie
podrzucona w górę ze schodów stoczyła się do Bilbao
najstarszego
>>>
DSCN5616f 
* Spraw by bym był wolny *
Zewsząd to nicponie gdaczą
jak kazałaś wykonałem
ściemniło się w butelce
za każdy skuter oddawał życie
z uwagi na pięty
truchtał osioł
jemu trzeba cnoty
lapidarnie skrócił płacz dziecka
jednym kopnięciem w kołyskę
jak prawdziwy komisarz
niezbyt zrozumiale tłumaczył tuńczyka
na język zębów
Toulouse jest miastem karcącym
strzemiona przybliżają mnie do piasku
taki sam piasek jak nad oceanem
taki sam piasek zsypuje się nadaremno z wydm
likwidacje majątków są już ordynarne
zawsze są ordynarne, choć dzisiaj nie wie nikt
czy potrzebne?
i ja miałem chęć na rąbnięcie, ale wiesz jak to jest
zamęt prowokacje są dobre na szachowe kwartały Elbląga
zamienić gry na tramwaje
Tokkata precyzyjnie wyszła dymem z mansardy
wiele lat na Ukrainie bez dymu
i ten capstrzyk w całopalnym stanowisku
niekoniecznie w piaskownicy
niekoniecznie w pokrzywach pod kopcem
tędy konie przebiegły depcząc strogonowa
tędy psy przebiegły niosąc strogonowa
lat temu sto królowa Zima zeszła w kosówkę
i pozostała jak hala
na jawie wywiózł na nią barany
ale jaki ten plon kukurydzy w stoczni
uzyskano i zapisano
spraw by bym był wolny
mimo to
odłańcuchuj mnie z Perci
wykonam resztę
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Czołg za horyzontem *
Skądże znowu dziecko,
tu leży tylko długopis
szklanka z wodą stoi obok monitora
przecież wiesz kochanie,
miś zsiusiał się dziś na dywanie
kran cieknie i woda kapie znów do studni
tam za horyzontem stoi czołg
wiesz zapewne, że czołgi mają lufy
jak gdyby temat nie twój, wiem
po rękawice się wróć
to twoje życie jasne
kuma z powstania styczniowego odrzuciła czapkę
batalia o baterię po ciemku spowiła przedmieście
ku temu zmierzam krzyżowi wciąż
nie słuchaj zaspanych lalek, więc
sięgaj często po grzechotkę z tworzywa pokoju
skonsumuj krem mamie
bez czołgów jest bardziej twarzowo
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Po filmie rana  *
Kiedyś cukier był w modzie
błyszczał tłuszcz, lecz nie tak jak dziś
na klawiaturze
ze mną ty
kiedyś pomiędzy statkami było trochę wydm
łuskane ptaki uciekały z ukraińskich placów
ze mną oni
bawię się lipami jak emerytowany dworzanin
a kiedyż to wuefemka podskakiwała z radości
a wtedy, gdy ścięte lipy przyrosły do pni
sadzawka pod miastem w lasku błyszczała
pływała tam ta nocna złota kaczka
dziecko było szukane po nocy jak skarb
komin sypał cukrem
pociąg zatrzymywał się na wyspie lisa
wiem, że mam temperówkę
położę ją na parapecie za oknem
dzieczyny stały na apelu
do gór było daleko, choć winnice tuż obok
na stoku cmentarnym
glina na wieży kościelnej
ognisko w auli liceum błyszczało
motolotnia nad dyktandem
rozbite butelki pozostały już na zawsze za cegielnią
gwałtu, zaraz wpadną Niemcy
i zlutują stare garnki w lejach
kapitalna tiara wzięła się nie wiadomo skąd
teraz będzie film o tym a po filmie rana
zdeptali gruszki niosąc trumnę
wózek się przewrócił pod cmentarzem
bochny chleba potoczyły się do porodówki
słodycz wyniesiono z klawiatury
jak stoczni i wodowania
>>>
DSCN5242s                                                                  
* Dziewczynka sumienia *
Ledwo cień spadł na miasto
rozpoczęła się wiosna
którędy dziecino niosłeś ten bukiet?
tumult w rodzinie w bożnicy
stare drewniane domy z balkonami i wieżyczkami
wstępnie ustaliłem opalacz dla ciebie
stajesz do zdjęcia w czerwieni
prawdziwa dziewczynka sumienia
nad ranem płonę już cały przy ścianie
jęknęła ziemia jak mawiał Przymanowski
rękaw podskoczył w górę
zaczęto podejrzewać moje blizny
z dzieży należało wyjść a nie spadać w niej wciąż
lub ku modlitwie ku drugiemu brzegowi płynąć
a potem w cień drzew zachodnich
skupiona na sianie Tymoteusza
odwieczna jak skarabeusz dusza
ja podałem pas transmisyjny do telewizji
petardy nie zachowały się
to dobrze, bo dziś bym się nimi obrzucił
z pożądania można zrobić coś nieracjonalnego
i to za darmo
nawet kos nie dotrzymywał towarzystwa
oblano mnie modlitwą mówiąc –
dziecino idź się przewietrzyć –
idź pomieszać olszynę z małpim gajem –
skocz na towarzysza
lepiej jest grać na czymś niż spać na niczym
niektóre wspomnienia mają coś do siebie
w Ornecie można nawet wejść na strome schody
i sfotografować się na nich
w Bielsku można nawet wejść na strome schody
i sfotografować się bez nich
gdybym był żeglarzem wypłynąłbym na morze
abstrakcji
lub gdybym był sobą to na morze
Sumerów
teraz połóż to na chudej nodze
teraz połóż się z ręką na niej
i nasłuchuj
dzwony miasta odległego
są jak cień
zbawiennej wiosny
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Ze mną także *
Ze mną także i dla niego – zawołałem
skuła się w te pędy
jak Leon przy nadziei – zawołała
z kokardą pasuję jak ulał
ze mną Niemen zawrócił z drogi
ja nie wiem czy ta ciżba to Polacy czy nie?
ja tego nie wiem po prostu
ja modlę się za nich
wyrozumiały nad Morzem Białym
i nad Neretwą
za balon schowany, za balon umierający
czemuż, ach, czemuż dano odpór dobrym prądom
zawadiacko chłop zawadiacko robotnik
zawirowali jak skrzydełko klonu
a nauczyciel albo za księdza albo za komunistę schowany
za mną na Niniwę – woła
kluczem otwarty na gwiazdy w Hippiaszu
kluczem otwarty na dziewki przaśne na uczcie
Tomasz wycedził przez zęby, że ma gdzieś braci i je
zawód kobyły – ogrodniczka
wiedzie dzieci na grządki
tam przyucza do chamstwa
a As za nimi
a za mną stoi T.Rex jak syn i ani drgnie
Zacheusza widzę pomiędzy wami
chociaż na ziemi
niech skojarzy jeden z was te oliwki
zanim wsiądzie na statek do Tyru
konie Przewalskiego widzę pomiędzy arabami
grzywy i kołtuny zielone na pastwiskach zmierzwionych
zgrzyt przed konfesjonałem
zajechałem tam autobusem czerwonym linii 119
z piskiem opon zahamowałem ledwo pod amboną
wyskoczyłem zza kierownicy na stertę banałów
leżących kiedyś na środku autostrady
prowadzącej do Belwederu
stanąłem w kolejce dla niego
a ona za mną
>>>
DSCN5337s
 *  Włodawa – miasto frontowe  *
Marzanna rzuciła się wpław
do drugiego brzegu dopłynęła przed wieczorem
kulturalny bies czekał o świcie
umierający krawcy dopingowali
mała łódeczka unosiła się na powierzchni wody
duży rybak zarzucał sieci
Witold opuścił miecz
fajka wpadła do łódki
dużo wcześniej jagody struły psy
kamienie poleciały w niebo
w skutek zaniku grawitacji
drogi rozpłynęły się w upale
głęboko asfalt wniknął w ziemię
konie znalazły się niewiadomo skąd
na polnym trakcie
niosły na grzbietach wielmożów
lecz nie Żydów
teraz nadszedł czas posłowania na wschód
gdybyż Czerwień się obroniła
nie byłoby by dziś słów
nie opowiadano by o rzece
gazety nie wykorzystywano by jak
materaca do spania
nie rzucano by butelek w potoki lawy
świętopietrza przez porohy nie toczyłyby się
jak ostatnie jesiotry w dół rzeki
lenno zawiezione do stolicy
przez trzeźwych burmistrzów Mohylewa i Połocka
nie zostałoby przyjęte
gdybyż kanarki nie zżółkły
gdybyż dziewczyna przeszła bez strachu obok konia
strzała wystrzelona przez Tatara
przeleciała przez miasto frontowe
wpadła do grobu Schulza
pociąg zajechał moi państwo do Sobiboru
koniec podróży na wschód
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Jeżyny ze snów*
Jeżyny ze snów
kominy ze snów
na grzyby nie ma czasu
buty pozostały na Hanukkah
spłonęły, choć były hiszpańskie
temat pierwotny – niebo
zamiast sztandarów żagle na jeziorze
zamiast jeńców bociany
zamiast handlu karuzela
zamiast feretronów film pod rozgwieżdżonym niebem
karuzela kultur tuż obok strzelnicy
strzelanie z piekła do pieca
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Cerkiewka stoi na skarpie nadbużańskiej
podobnie jak kościół
bożnica funkcjonuje już tylko, jako muzeum
i tak, najpierw dzieci w kaczym stawie
na gumowej dętce nam pomachały witką
potem samotny koń na moście drewnianym
przysunął chrapy do ramienia
dalej młody wróbelek chwiejący się na drewnianym płocie
wpadł w otwartą dłoń
krowy wracające wałem przeciwpowodziowym
zadzwoniły łańcuchami
słońce spadające na jedną jedyną wierzbę
rosnącą na błoniach pomachało czerwoną chustą
czterech koczujących pod nią pijaków
kłócących się po nocnej libacji
wyciągnęło ramiona ponad głowy
doszliśmy z kamerą do brzegu rzeki
spoceni i zmęczeni
doszliśmy do niej po tysiącu latach
a tam koniec naszego świata
Polan i Lędzian
tylko woda i woda
jak to na filmach
>>>
DSCN2048x
Spławiały i śpiewały piosenki
Rewanż wypadł z układanki
moje palce, popatrzcie na moje palce
jakie zziębnięte
a jak usta mi sinieją
choć się śmieją
wkurzony jest przecież każdy
lecz nie należy tego okazywać w czasach ostatnich
Jugosławii
jej rewanż nie dojedzie do Przeworska
ani do Orłów ani do Gaci
ale trackie wino do Przemyśla
kluski z makaronem
kluski lane na krupnik
kluski w bramie
chwieją się świerki w lasach pod Tolkmickiem
łódź radziecka płynie sobie przez Zalew Wiślany
łódź podwodna
koń skręcił w Chełmie kostkę
koń polny
na zamku w Lublinie założono się o istnienie
generała Odmawiam Łaski
za każdy dzień jeden katar
za kapustę ciemne okulary
za każdy dzień w Nikiszowcu jeden Korfanty
za każdy dzień w Mokotowie jedne nadpalone akta
we wnętrzu zdechłego jeża leży zdechła mrówka
na szczęście
dla malarza pancernych żółwi
czemuś nie przyszła dzieweczko na Trzy Korony
z dwoma warkoczami
Sromowce całe spławiały i śpiewały piosenki
Sromowce paliły ognisko i czekały w tańcu
pogruchotane ogrodzenia wydały się Niemcom
takie bliskie
przez lornetki
szczekał do końca
niewierny pies
>>>
 DSCN0403de 
Ostańce
Labrador, masz pojęcie!
Lubań, pamiętasz te czasy!
choćby Skid Row
pamięta ciebie
a ty pamiętasz?
mara, lew, koka
policjant czapkuje
zemdlona na Kawczej Górze
tyle alkoholu, no nie!
skamleć przed żołnierzem
tutaj, właśnie tutaj
konga, mocno, szybko
nie ma czasu na sen
nie ma czasu na protest
ciągle, ciągle, ciągle rhythm
popatrz, zachód słońca!
zniknął krąg w innym kręgu
lepiszcze pościgu
w zatopione łąki żnińskie
ledwo uderzył grom
konnica zjawiła się na festiwalu
lekko uderzył piorun
czapki spadły
ostały się berety i nazwano je ostańcami
tętent przechodzący w bum, bum, bum
za ile oddano korowód i ornat?
na strajk
>>>
DSCN6140s 
* Kozak na drugim brzegu  *
Zgotowałeś koński ogon i totem ojczyźnie
jedlina była dobra dla sowieckich młodzieńców
pan powiedział na ekranie, że nie wolno ich palić
oleista maź bazy
logo kosmonauty z brwiami
jemu dałeś łysinę jej łzy
kędy ta ścieżka? a kędy lew?
Tokarnia stanęła nad rzeką
smutny dzieciak we wraku samochodu
Kozak stoi na drugim brzegu i wygraża pięścią
koń nie ma szyi i oczywiście grzywy
lapidarne osiągnięcie językowe tego, który idzie
przed wszystkimi
Breżniewa
nawet dzięcioła oskubali
pisali, że lebioda jest dobra na wszystko
Mój brat zginął w Kazachstanie
lepszy ser niż lebioda
sprzed nosa sprzątnęli mi Akowców
szczebiotał ptak, odmawiał się różaniec
gdy ciężarówki odjeżdżały do Sokala
teraz hipnoza teraz hipnoza
i logo Platona Mniejszego
Zapisano cierpienia?
zagadano wieczór czy ognisko?
wytoczył stary swoją armię
a tu wojny ani śladu
gwiazda na czole wypaliła się
niektóre książki z dworów się odnalazły
po parcelacji
lepiej nie mówić co z resztą
ludwisarze wzięli się za roboty i za przekroje
poczciwa O`Connor spaceruje po wiejskiej plaży
zając siedząc na trzepaku mruczy coś pod nosem
kobieta za ścianą śpiewa chorał gregoriański
Jest taki bluszcz
jest taki obraz nad morzem
ksiądz jeszcze żywy, malarz zagniewany przez nich
po Zagłobie szabla
po południu pejzaż drżących rąk
sędziwy bożek słowiański dogorywa na cudzym
Tatar kopie dołek dla konia
zamartwia się, jak teraz wróci do Ordy
ginącej w nawiasach z głodu
a jeszcze Kozak na drugim brzegu
 
(post- osu-wisko)
>>>
DSCN0584as 
*Obiektywna świnia*
Istnieje obiektywna jakaś świnia w końcu
znowu się role odwracają
skiba po skibie
poszła noga za nogą w siną dal
poszła łysa za bosą w siną dal
ledwo dyszy człowiek od skarg
złapano nie tego za ornat
dodusić księdza woła Młynarz
egzamin z nieprawidłowości pięknie zdał
ekskluzywny gość z niego powiedział Budowlaniec
zawaliła się remiza i wydała na świat chłopca
jak marzenie
zgnuśniał piec razem ze świerszczem
zapiecek wylazł na zewnątrz
nachalni byli przez chwilę, no to i co?
A w górach nie ma już nikogo
Czerwone Gitary odleciały na Mazury
ze śniegiem jak gdyby
po jednej literce, kotku, po jednej
nagi miecz jest nieprzyzwoity
czy ty się uważasz za geniusza
z Lasku Wolskiego wynurzył się oddział
moździerzowy i skierował się nie na Balice
lecz na Tunel
Gawędzą w zwierzyńcu świnie
oj gawędzą, gawędzą oj
ilu pokochałeś wrogów i knurów
dla ilu przerzuciłeś kładkę
jesz te pierogi w Warszawie i nic ci już nie zostaje
Pieronik, Gawronek i Szelążek może się dogadają
jak wtedy będziesz wyglądał w Knurowie
a no chyba jak Wałęsa z Matką Boską
>>>
DSCN0551x 
Kakao Partii
Oprócz nieba
Gdańsk oprócz
Stelmach zniknął
gawęda Gniew
za którąś gwiazdą
zgaduj-zgadula
w kiszce krew
młyny mielą jeszcze na Wieprzu
ich wejścia z UN
zbiórka na pedały
kulawy senator chętnie zamieni się z więźniem
oprócz mąki
na noże na płoty
zejścia ich ze świata
klawe ryzyka w Karwi
ławeczka w łodzi
cieśla ociosuje słowo
żyrafa się patrzy stojąc w wodzie po pas
Gdańsk i meble pod nazwą helwecką
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Ku gwiazdom otwartym na wszechświat
wyleciał zdalnie sterowany pies
ku obłokom poniósł go silnik zamontowany w ogonie
ledwo zniknął z oczu zaczął wystrzegać się gwiazd
              
Ku piwu podążył szczur
wlazł do butelki, gdyż był wychudzony
zanim się Soso zorientował
już go miał pod paznokciem
              
Ku trumnom spławianym rzeką
popłynął dudek mocząc pióra
ciężko mu było zwłaszcza w górę rzeki
nim dotarł do celu zatonął wypełniony wodą
              
Ku swoim na piedestałach
knur potruchtał ulicą
siwy Sykuła westchnął do Urbanatora
i rzekł mu do ucha – ty jesteś wiejskim kowbojem
>>>
DSCN8175s 
Zmąć tę rzekę białym arszenikiem
niech wypłyną siostrzane trupy
w nienawiść obrosłe jak w szczeżuje
gdybanie nic tu nie pomoże
jego powalenie nie zmieni nic
zbyt wiele nienawiści w chórze
Zamąć tę kałużę za magazynem
i powiedz łysemu – to nie łeb to pierś
nie uwierzę jeśli nie wystartuje starym samolotem
i szewczyka sowieckiego nawet nie zabierze
Zamąć w sakramentalnym kakale partii
wypłynie człowiek-dusza nadgniły i pokąsany
reszta jeży przecierać będzie oczy
a krawiec wyturla się spod łóżka
by skroić łzę i skłamie jak zwykle rzucając kamień
bydlę skubnie kapelusz lorda
krew poleje się z beczek do cynowych naczyń
nadstaw swój kubek czasu
i dla ciebie pora
na łyk ludzkiej krwi
>>>
DSCN0852x
*Mniemam, że nadążasz za sobą samym*
Mniemam, że wybierzesz wzorzec godny czasu
techniczny wałek ominie cię za to
pewnie lepiej nie mówić
fascynuje mnie w polityce wiatr
wspominam zza wzgórza czarnego Wondera
tekturowe pola europejskich zamierzeń
czekają na twoje kleje
stary aktor zabija na scenie gangstera komuny
za czym stoi luksusowa rodzina dyrygenta
podczas gdy Cyganie wracają do pałaców
najeżdżasz na jakieś drzewa skutecznie
Baudelaire trzyma ciebie tydzień na parapecie
chociaż nie jest już tak skuteczny
tam z wiaduktu skoczył akrobata
omsknęła się noga upadł na gwiazdę sojuszu
wyrzeźbioną w kamieniu
oddać redaktora za Barabasza a tego za naczelnego
te przylaszczki na parapetach rozgrzanych
to ja skruszony
te kości zbierane po podłodze
to moje namiętności
pracowici katecheci czołgający się w błocie
za karę nie sami
to racjonalizm
w środku kwiatu, w środku zimy, w aucie KBW
ciężarowym z plandeką i drewnianą ławką
słyszę księżniczkę umierającą
ożywiającą jazz swoim tragicznym głosem
temat ludojada, ale nie dla Jelcyna
punkowca sowietyzmu
dla lewych wiatrów i tabaki w rogu
skutecznie kochać z konia dzisiaj
skutecznie kochać z lewa z prawa
toż to niewykonalne
mniemam, że nadążysz za sobą samym
jednak spadasz z parapetu jak z konia
za swoją miłością lecisz
jak wiatr w politykę
>>>
DSCN0656c
 
* Skamandryci *
Skamandryci nie żyli z byle kim
lewych dochodów mieli pełno
temat wypisywali kredą na tablicy
a potem uciekali w ostępy leśne
Kabaret Woltera ma się dobrze
świetliste niebo nad głową
kąty i konie jakiegoś Cygana
po takim wstępie zjedli wreszcie kapustę
krewki jaszczur stąpał tępo po    
potłuczonym szkle
żaglówki dopłynęły do przystani
a raczej do pomostu
łabędzie podpłynęły do łódek
karmili je przed wyjściem
na płycizny poezji
kwiaty na topach się kołysały
prawe  sny pokruszyły dotychczas powiewający ser
zagrali o życie w zbijanego
któregoś dnia kamienne pomosty im wyruszyły na spotkanie
a oni byli  już przy biurkach
z tajnymi skrytkami
>>>
DSCN4652f
* Stowarzyszenie rozstrzelanych Indian*
Kamienna twarz Siedzącego Byka
fajka Geronimo
warkocz Szalonego Konia
posępna mina Czerwonej Chmury
kto założy stowarzyszenie rozstrzelanych Indian?
moich Indian zamkniętych w tornistrze legend
Mam prerię przed oczami
ale widzę na niej Niemców w Tygrysach
kości, kości, krematorium, komin
widzę Attylę niesionego na marach
Armia Czerwona tyralierą rozsypuje się wśród wysokich traw
z zewnątrz przychodzi Eskimos-dziadek
Jan XXIII błogosławi Długie Nosy
przed ostateczną bitwą z Mormonami i Kwakrami
z popiołów powstają mordercy i ofiary
wojownicy i uczniacy
przepływają oceany
przemierzają stepy
stają na Kasprowym Wierchu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Wodoloty czekają na Wolinian *
Skwierczy, kulawi, krwawi i płonie
na Wałach Chrobrego
a w dole wodoloty czekające na Wolinian
Tam w samym rogu zza wysokiego ogrodzenia
żołnierz patrzy przez lornetkę na niemieckiego golasa
drzewa spadają z klifu, koziołkują, tak, tak
skaczą w fale marząc o sieciach
Bataliony już nie mają tej szansy co Kuba w wolierze
ryby śmierdzą w Międzyzdrojach
a radzieckie okręty w Świnoujściu
Bada, pyta, wypatruje i kocha
w Trzęsaczu pędzącym do Szwecji
ach, gdybyż właśnie była tutaj latarnia morska
niestety są tylko pokoje do wynajęcia
z wężami, skarpetkami i jakimiś takimi
dziwnymi słowami
Bez litości dla lotniarzy i kolonistów
kościoły się doczekały w przeciwieństwie do galerii
biusty tak przez Pomorzan lubiane już nie są
kelnerek lecz Litwinek
Jakiś oficer, jeszcze nie rezerwista
rzuca z góry kamienie na spacerujących u stóp klifu
radary obok pracują
dopóki się nie zepsują
>>>
?????????? 
Czwałk
Skuteczny czerwono-niebieski wąż
zwisa nad drzwiami
a pies się łasi do nogi od stołu
kamerraden gottujen zupen z rzepenn
w telewizji ktoś dziwi się  –
żeby mojego ojca mysz kopała?!
nawet nocnik jest na innym miejscu
i tancerka hiszpańska zapomniała
o rozstrzelanym Lorce
kapusta się kisi w kącie
i wino fermentuje jak sądy
mysz się boi kota jak gdyby to był jakiś potwór
lemieszem posługuje się malarz
Żydzi w kuczkach na dachach
w centrach wszystkich miast
sowieci na baczność w pociągach
lepiej nie naciągać na głowę skarpety
długiej na kilometr
zimno temu, co nie zna szczęścia
lepsza bieda niż pustynia
miłość moja głębokie uczucie
we włosach liście i źdźbła suchych traw
Kammeraden ludojaden pod Tobruken na filmen
we śnie zobaczył krwawy strzęp Rosji
a Argentyńczyk w Pampasach napisał
wiersz o Ludwiku XIV
lament się podniósł nad Prypecią
Ruś Biała zlała się z Czerwoną
pale wyciągnięto z bagna
kot przesunął nocnik goniąc mysz
pociąg przejechał przez pokój
sowieci machali
kartka upadła na deskę podłogi i przykleiła się
na obraz i podobieństwo
słojów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Pizzą piszą
Lustrzane odbicie Pana Jemioły spodoba się w Luwrze
na pewno
czapka ze słomy skradziona w zagrodzie niech będzie pochwalona
w Krakowie
umarły naród czy dojdzie do głosu, być może w świecie nieznanym
tam gdzie dziecięta słabe, zdradzone przez rodziców
malują jeszcze i piszą
pizzą
>>>
DSCN0914f
* Lantastyczny przekaz Ważniaka *
Lantastyczny przekaz Ważniaka
to leci i leci i leci prawie jak w USA
nasz ogier ostatni wierzga, macha ogonem i domaga się klaczy
z satelity spadł symbol śmierci
taki na niby, nie przejmuj się zbytnio
to Slayer
to czemu wasz krótki szpic nie dosięga szpiegów
uśmiecha się wariat nasz dowódca
odkąd wróciłem do Krakowa z papierami w komplecie
boję się mówić Wy
wpadłem w to jak informacja w ten przekaz
zewsząd Oni włażą we mnie i coraz rzadziej miewam rację
Car Aleksander jeszcze ma coś do powiedzenia
ściany szepczą w Puławach jego srebrnym głosem
Modemowy przekaz Ciułacza
jakieś marne biliony lecą jak oczko dyrektorce banku
wsadzą, nie wsadzą, mają rację że radzą schwytać żyrantów
Lacrimosa na topniejący na polach śnieg
biblioteki CD w kieszeniach Kamedułów Bosych
ale telefonów nie można wykonać do Moskwy
bo już jest za późno
Jamb i zefir zapładniają oślice
na którąś gałąź wszedłem raz aby posłuchać koncertu
za murem
tym razem oni słuchali pajacowatych tekstów Slayera
tak jak ja
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Nasz morderca się źle czuje *
Stu parobków ministrantów
stu lektorów Rady
stu Kielczan zmarzniętych
stu watażków bladych
za ile te pomysły pójdą?
skoro blada twarz mordercy
skoro słaby puls mordercy
skoro złe samopoczucie mordercy
to co z ofiarą?
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Na drogach *
Zawadą na drodze do Moguncji
może być winograd
zawadą na drodze do Mohylewa
może być pomnik
zawadą na drodze do Dubrownika
może być Metody
>>>
DSCN0695x 
Za chmurami jest pałac błazna
klasycznej figury dworu
przeniósł się tam i porzucił pracę w polityce
a królewskie działania są tak samo opłakane
jak kiedyś
i niczym się nie różnią od machania kijem
obrosły legendami kraje zimne
 jak kadłuby statków omułkami
kto zbawi wiek dwudziesty, wiek eksterminacji narodów
drogi przetrze na wschód, zachód, południe i północ
drogi zasłane trupami
>>>
DSCN1781f 
*Stereotyp (Wolę karibu)*
Lemur nie jest tym co sobie wymarzyłaś
spotkam cię jeszcze na pewno
lubisz mroczne jaskinie, lubisz jamy i piwnice
stereotyp jasnych przestrzeni nie pasuje do
obecnej Kalifornii
stereotyp łanu zbóż nie pasuje do dzisiejszej Polski
Wół piżmowy nie jest tym, co sobie wymarzyłaś
ja wierzę, że spotkamy się gdzieś
lepszy skuter, a może lepsza derka
skojarzy nas w blasku zorzy
w kreskówce wzięłaś udział
a potem cię Utrillo malował
ugryzł cię goryl  zanim ujął cię Kloss
tym, którzy dybią na twój balon
pozostało mi powiedzieć stop
zabierzcie kolce
Niewidzialna śnieżna gęś nie jest tym
co sobie wymarzyłaś
chociaż lekkie falowanie wloskow na skórze
przyprawiało cię nieraz o dreszcze
ja tam woląc wulkany ciągle wierzę
w spotkanie, samotne spotkanie
na kamienistej pustyni
spotkanie samotnika ostańca z piargiem szczytu
wyżąłem gęś, wyjąłem z niej wątrobę, wyjąłem jej pióro
napisałem na żywym wole – wolę karibu
i tak rozstaliśmy się jeszcze przed spotkaniem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Strzępy dziewczęcych ciał spadające w niemym oknie*
Lepsze życie w skrajnym przypadku
jest możliwe tylko w momencie kochania
harmonia jest możliwa wyłącznie w paprociach
nocą
ja nawet plony mogę poznać po wąsach
zgrabnie ujął lejce w dłonie
szarpnął a potem ściągnął w lewo
te sztandary takie zwiewne ponad Beskidami
niewiele mówią o Polsce Dolnej i Górnej
najpierw w miłość zmienia się biel
nie mrucz tylko wierz mi
skumulowałem prenumeraty serc
i nie pytaj, po co
wszedłem w szczura lub w magistrat, jak kto woli
dla poznania przestrzeni dla nich
lepiej nie mówić jak biegali ci,
na których patrzyłem z okna
otworzyłem okno  wyrzuciłem granat na podwórko
dlaczego akurat na kwiatek
i to granat cienia
przechodzę przez konia i odcinam się od nawołujących
jeszcze kara za zbierania płatków snów
jeszcze zmowa milczenia w sobie
płatek nawet jeden przynosi przyjemne wrażenie nocy
zmieszany z piaskiem ser i gomułka
może ostać się jedną noc
resztki jej bielizny będą zaczynać się od jedenastu lat
skutecznie kochaniem zaprzeczać
mogę zasłonić się kochaniem przed paprociami
nie mogę zasłonić się paprociami
przed chmurą rozerwanych na strzępy dziewczęcych ciał
spadających powoli w niemym oknie
>>>
DSCN3020s
* Wieczorze zlituj się *
O wieczorze ulicy
zlituj się nad powrotem tej dziewczynki
ma piętnaście lat i jest kompletnie pijana
moje oczy widziały jej idola
Nabuchodonozora Techno
nocy mojego osiedla
zlituj się nad chłopcem-ojcem
grzebie w śmietniku zamiast modlić się
a ja mam karnawałowe fascynacje dla niego
z Sepultury
strzały samochodów przelatują ponad wzgórzem
w moim kierunku pędzą jak psy gończe
mówię szeptem do siebie
i nie tylko dlatego
że jest środek nocy
że jestem sam w mieszkaniu
że z kosmosu cmentarza
dolatuje stukanie dzięcioła
a kroki złodzieja i policjanta
na połamanych płytach cementowych
w dzisiejszych czasach są nie do rozpoznania
Głos sumienia i głosy ulicy
w dzisiejszych  czasach są nie do rozpoznania
ciemne chmury z płonących kontenerów na śmieci
jak sowy przelatują nad przedszkolami
osłaniają przed pożółkłym światłem latarni i księżyca
krasnoludki wychodzące na świat
całe zziębnięte przeciskające się przez szpary
w żeliwnych, potrzaskanych pokrywach
studzienek kanalizacyjnych
idą popatrzeć na upodlonych mężczyzn
domagających się wysokich urzędów
na dzieci wyrzucone z przedszkoli
zbyt wcześnie
moja noc kona na moich rękach
nie czeka do telewizyjnego wystąpienia Ministra
aż wszystkie brudy teraz przejdą przez brzask
moja pijana dziewczynko, moja wróżko
weź z mojego serca pieśń
mroczną lecz prawdziwą
czystą i ciepłą
ogrzej się na ulicy
mój chłopcze wróć do przedszkola
>>>
DSCN1331f 
* Można było głaskać *
Zaraz, zaraz, to  nie parking temu winien, lecz sierść
jaka sierść? a no taka jak na tym obrazku
ledwo szyszki pozbierałem pod masztem szkunera
a już oberwałem od pająka
geriatryczne policzki tancerza były sporo większe od borówek
jednak nie poddawałem się w wyszukiwaniu paliwa w rezerwacie
jakimś sposobem zamknąłem się w sobie
i wcale jej nie podziwiałem, chociaż zaczynała właśnie dojrzewać
kogoś ma? kogoś wymarzyła?
lody przenieśli z nad stawu nad morze
nie poradzili sobie z bocianami i tarpanami
to nie folder winien, że zgubiliśmy się na leśnej drodze
pośród porzuconych grzybów zebranych nielegalnie
samotny  tancerz tańczył  wśród sosen  na asfalcie
a czemuż bym nie miał tam się przenieść na starość
pod paprocie
mogę to zrobić wszędzie gdzie tylko znajdę czyste starocie
i młode jagnięta
kawał  ruin może mi dać satysfakcję bez zniekształcania zboczeń
uwite groby tam i tu i tu i tam
kłanialiśmy się a jakże kłanialiśmy się młynom wodnym
chmurne spacery nas spajały
jeszcze do dziś widzę przychylność deszczu dla mlenia
jeszcze czuję burzę spędzoną z kości piszczelowej do jeziora w koszu
tam i nazad tam i nazad tam i nazad
tarcie ziarna tarcie ziarna
stado kaczek dekolt topy dekolt czarnej młynarki piorącej
zatrzymaliśmy się na parkingu na chwilę i zaraz wjechaliśmy
na dozwoloną łąkę
pióra w sercu zamieniły się w sierść
można jednak było głaskać można jednak było
i odnalazł się folder z mapą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Zdradzone dzieci*
Idą dzieci drogą, idą sobie, idą
starzy królowie się mozolą, ale widać tak chcą
komuż komuch komżę skradnie, jeśli upilnują
jakbym słyszał jakąś diwę, jakbym słyszał krowę
lament podniósł się w obejściu już warchlak obraził się
a tu wiosna idzie polem przez Pusztę do Polski
i co? I co? nie dochodzi!
idą dzieci drogą i nadziwić się nie mogą pięknym Polonezom
które Rząd zakupił był dziś dla dostojnych gości
szklarnie omijaj z daleka – krzyczy chłop niebożę,
powrósło zawiąż na głowie ja ci pole zorzę
za czym dziewczynka ta płacze stojąc pośród tłumu
czy zgubiła tatusia?
nie, zgubiła zapomogę
kruchy rozejm, bój się Boga, ja tam wiem, co robię
ścielę sobie gniazdko miłe nie w Splicie lecz w Sobie
tędy dziecko, tędy, woła dobra wróżka samiec
ja cię zaprowadzę do lekarza, do którego dążysz po poradę
dziecko kuca ze strachu i unosi nóżkę
dobra wróżka zachwycona rezygnuje z pomocy
dobra wróżka kocha dzieci, lecz nie ma pieniędzy
dobra wróżka patrzy dziwnie i zaczyna się uśmiechać
dziecko już się miało zbliżyć, lecz dostrzegło zepsute zęby
skumuluj swą siłę dzieciaku z siłą naszej władzy
i tyś piękny i nasz Premier, z twarzy mu dobrze patrzy
z oczu mniej dobrze a wręcz niedziecinnie
cukru dajcie, wina dajcie niech trwa to wesele
nim chochoły poślą po narodowe flagi
nagi rzecznik, choć nie łysy już nie będzie z dzieckiem
jeszcze z butelką i pieluchą pcha się przed kamerę
a kamerzysta w rozterce
tyci program, tyci sąd, tyci są esteci
most w stolicy też się wali jak te nasze dworce
maluj, jeśli masz ochotę, maluj, czemu by nie,
maluj zeszyty w kratkę
z dziećmi ze wschodu chcesz bawić się dzisiaj
a one zbyt szybkie, zbyt mądre,
nie dała ci matka tyle woli, co im
>>>
DSCN0014a 
*Szaman ze mnie*
Szaman ze mnie z bębenkiem
Szaman ze mnie z dzwoneczkami
Szaman ze mnie z frędzlami
Szaman ze mnie z przekorą komsomolca
Szaman ze mnie, ale czy Czukcza
>>>
DSCN1343f
*Kamień w wodę*
Kamień w wodę
przekłuj tęczę bracie
w atłasie morele
statek w wodę
rysuj bacę
żebra czyste – copka ni
pluszcz w wodę
błękit okularów
Filistyn z Finem bronią wrót
naciera ten, co zawsze
mokry bałwan
>>>
???????????????????????????????
*Skąd przybył Pan Jemiołuszka*
Przyszedł do mnie Pan Jemiołuszka
już w drzwiach zaczął tłumaczyć mi znaczenie wersetów Biblii
oblałem się rumieńcem zażenowania,
gdyż już na wstępie pomylił imiona czystych duchów
choć się natychmiast poprawił
poczęstowałem go papierosem i poprosiłem
żeby usiadł na schodach a jego dziewczynę
posadziłem na progu
zieloność jej warg była nie do pozazdroszczenia
tak jak czerwień czoła mentora
spokojnie piłem sobie w drzwiach okocimskie piwo
podczas gdy on czytał odpowiednie fragmenty komentując je od razu –
Jebusyci nigdy nie nosili Arek twierdził
a Chaldejczycy zamiast Ur zbudowali Catal Huyuk
do tej pory – mówił – wierzyliście, że Noe był Gruzinem
a tak naprawdę to był Elamitą
Amalekita pochodził z Mekki, która powstała dużo później
winogrona i oliwki w Ziemi Obiecanej nie były
takie, jakich spodziewał się Jozue
choć Miriam była ciężkich obyczajów kobietą
wymowa kamiennych tablic jest inna niż podał to Mojżesz
oszczep Saula wylądował w paszczy lwa
Tytus miał rację, co do sposobu usytuowania żydowskich warowni
krzyże  to była codzienność w czasach Chrystusa, to nie było nic niezwykłego
a naiwnych rybaków należało zabijać z uwagi chociażby na
konieczność ochrony zasobów Morza Martwego
tabliczka nad głową Chrystusa była drewniana od początku
Dokończyłem piwo i zamyśliłem się nad sobą i Panem Jemiołuszką
po chwili zaprosiłem go do mieszkania i postawiłem mu jajecznicę
po posiłku zabraliśmy dziewczynę śpiącą przy wejściu
 i pojechaliśmy moim autem do Krakowa
nieopodal Barbakanu złożył kwiaty na grobach żołnierzy radzieckich,
którzy wyzwolili Polskę z akowskiej niewoli
a ja pokazałem im miejsce gdzie podpalił się Walenty Badylak
i wtedy zapytałem – skąd Pan pochodzi i przychodzi
Panie Jemiołuszka?
>>>
e-nu-ma e-liš la na-bu-ú šá-ma-mu
šap-lish am-ma-tum šu-ma la zak-rat
ZU.AB-ma reš-tu-ú za-ru-šu-un
mu-um-mu ti-amat mu-al-li-da-at gim-ri-šú-un
A.MEŠ-šú-nu iš-te-niš i-ḫi-qu-ú-šú-un
gi-pa-ra la ki-is-su-ru su-sa-a la she-‚u-ú
e-nu-ma DINGIR.DINGIR la šu-pu-u ma-na-ma
— Enuma elisz, tablica I wersy 1–7
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Biadoliny*
Wojna się skończyła raz i drugi
wojny się zaczęły w moim śnie
wojna towarzyszy zgubiła
wojny z piratami całą noc
wojna gadała i jadła
wojny patrzą przez okna i pragną zła
wojna pokazała mi bródkę
wojny splamiły pościele i prycze
mamałyga koczkodanów
Fordony
Kurozwęki
Białołęki
Biadoliny
parzygnaty belzebuba
nie jem już mięsa i mydła
koniec
>>>
DSCN8215f
*Niedowartościowany*
Kurczę blade,  
jak ja nie lubię drobnych śmieci
zegar z  wieży ratuszowej spadł wczoraj do rzeki
sowa porwała ostatnią wskazówkę
pewien pan skomponował piosenkę bardzo popularną
sądy ferowały wyroki, co drugi dotyczył mojej skromnej osoby,
a co drugi jego śmieci
wielu siedzi w więzieniach, lecz z winy umyślnej popełnili
przestępstwa, więc jest to oczywiste
denerwuje mnie to, że niektórym posągom odrąbano ręce
i rzucono krokodylom na żer
można było rzucić krokodyle na pożarcie dyktatorom,
owszem można było
i było by po sprawie
coraz więcej dziewcząt wychodzi nago na ulicę
i chociaż coraz mniej ich pali to i tak mnie to wkurza
dźwigam brzemię wyroków dyktatora,
lecz czuję się niedowartościowany,
gdyż ze strony Robespierrów wysypisk
nie otrzymuję zapewnień o niegnilności moich przesłań
>>>
 DSCN0682d
*Piętrzy się krew w pamięci*
Lament całego pokolenia, lament całego ciała
ach, jak to było dobrze jeszcze nie tak dawno
jasny horyzont, jasne sery, jasny szlak
jakże wszystko się zmieniło i tylko wiechci żal
gdzie te powidła nieśmiertelne z miedzianych kotłów, ach gdzie?
a czemuż  przemarszów wojsk nikt już nie organizuje
dzieci nie wspinają się na drzewa
kukły na koncertach łatwo jest kopać
dobić Czecha jest znacznie trudniej
jazgot handlarzy zastąpił dziś jazgot spłoszonych ptaków
a tu przepłoszyć nie można strzałem w powietrze żadnej hołoty
Cyganie nie boją się noży osiedleni w miastach
czekają na los Słowińców siedząc w kucki
przy ognisku za Gmachem Europy
Bieczanie i Sandomierzanie nie wgryzają się w ziemię
i słusznie
bo niby dlaczego
dzieci nie padają jak jeszcze nie tak dawno
od kul na ulicach
musztardy już nie te i octy jakieś obce
zakonnice boją się prasy i modlą się ze strachem w oczach
profesorowie zakładają loże i nie tylko to jest przerażające
Czuwaj, woła gensek widząc sobie podobnych
no gdzie te chłopy, no gdzie
jakże to tak, zarzucić całkiem portrety przywódców
i randki po czynach oraz czyny po pracy
ach, jak to było dobrze jeszcze nie tak dawno
kury nie były osowiałe i gdakały w południe
słysząc hejnał z giełdy
gdy pył dróg unosił się w niebo namacalne
pomimo zlikwidowania pręgierzy piętnuje się posłów w miastach
pomimo obcięcia budżetów piętrzy się krew w pamięci
pamięć piętrzy się jak propaganda gazet
pomimo wszystko
>>>
Krościenko 072001 105xd 
* Czy to jest już piorun kulisty*
Właśnie wróciłem ze spotkania z żywiołami
stuknęło w lewym kanale
przesunęło się i pozbawiło wieś dachów
nagminna wieść zabrała się z wrzeszczącym tłumem    
najpierw kibitki a potem dłubanki
na przeciw Sromowców Niżnych zostałem opieprzony
przez flisaka
a w Krościenku przywitany solą
grzmoty przeleciały przez głowę jak odrzutowce
synek pyta: tato, czy to już jest piorun kulisty
i kieruje wzrok na świetlisty obłok unoszący się nad głową
nie synku, to łysy ludowiec przemówił
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Długi marsz*
Long play zakupiony został w trybie rozkazującym
Esmeralda w gazie rzekła – kocham Johna Wayne
z zapytaniem proszę do kukułki
ta wykuka wszystko, dokładną datę
Long Island przejechany został w komputerowej grze
Zdzicho, ech ty!  w spalinach Zdzicho
niezły z ciebie numer, niezłe licho
Longosz nazywał się facet, który
szedł po przeciwnej stronie chodnika z aparatem
ulicą poniżej katedry w Kamieniu
nie Longin a Longosz
i popatrzcie, Trojanie nie umarli
wino wypite w kasynie oficerskim
dziesiątego batalionu ułanów jazłowieckich
zaszumiało w głowie
a potem więzienie
rozstrzelanie Kuronia na niby
porwanie ponoć jakiegoś Popiełuszki
tłumaczenie jakiegoś Urbana
long play grał, charczał gramofon
Dziewiątkowski z Dzięgielewskim poszli po dziewięćsił
wrócili z transparentami i kamieniami
i trala la la la
jakaś zebra wybiegła na pochód
jakiś pochód wtargnął na jezdnię
jakaś dewotka krwawiła
jakaś armatka wodna broniła dostępu
na Long Island w Lubiewie?
nie!
a potem dlugi marsz przez aleję Lenina
i aleję Pokoju do Arki
jak Odyseja
>>>
???????? 
* Czeluść *
W czeluści zagłębiłem się czarnej
jak w czeluści to znaczy nie w jakimś Clipperze
ani kosmosie tylko, co najmniej Morskim Oku
dziecięcy sen nadszedł, i cóż nie było rady
ledwo, co odciąłem ciała
gdy odpadły pierwsze palce
kamieniem położył się prywatny biznes
na wzgórzu jesiotra
i to wtedy, gdy słońce za chodziło
za kopane
>>>
DSCN3327f
* Kości w studniach Azji *
Genea
Pangea
Pramiłość
w Oceanie Tetydy
jej ciemne oczy z przerażenia
już dość tej gehenny
już dość
zakasane rękawy planet
muzyka cichnie w słońcu
milkną zmutowane kundle galaktyki
szczekają wciąż
Krew na palcach marzycieli
krew na włosach inżynierów dusz
krew w rzekach i szklankach
krew w iluminatorach ostatnich
pojazdów kosmicznych
Zamknął się czas zdrady
morze nienawiści się wylało
kaprysy zamarły
rozedrgania wywietrzały
podnosi się poziom wody w lochach
kamiennych więzień
Gondwana
Europa
Prapożądanie
zwierzęta zwierzęcość
miecze tną przestrzeń
balony pękają
torpedy uderzają w serca
nie milknie hałas rozrywanych serc
głowy tłuką się miarowo jak okiennice na wietrze
głowy tłuką się o siebie
w studniach Azji przybywa kości
Z ust wystają nogi
z ust wystają ręce
z ust wystają włosy
z ust wydobywa się jęk
Włosy matki rozwiewają się ponad górami
wyrwane siłą syna
siwe włosy matki rozwiane ponad szczytami
zaplątują się w czas
Belzebub wtłacza włosy w uszy Prometeusza
Wszechocean rodzi w bólach
wszechrzeczy rodzą się z myśli
kry spadają z nieba
kry zasypują oceany
woda zalewa kry
łzy wydostają się z pod nich
>>>
 DSCN3074n
* W miarę rozwoju demokracji dla władców przybywa zagrożeń *
Sporo tych rudych dzieci
chętnych do rządzenia
sporo pięknych oczu
pięknoduchów demokracji
ja nie mam wątpliwości
ani co do początku nowej wojny
ani co do jej końca
jak mawiał Stalin – w miarę rozwoju demokracji
dla urodzonych władców przybywa zagrożeń
>>>
DSCN0802g 
* Dziecko-T.Rex *
Może dwa razy wypowiedziałem te słowa
– krwawy łup
nie wiedziałem, że opiekuje się nimi czyjś sobowtór
czytałem podręcznik do nauki języka
a on ćpał
w brzuchu była krew i na podłodze była również
dziecko odpłynęło daleko autem ze snów
Moje okna są bardzo cenne
ścierka w moim ręku ma swoją cenę
więc zejdź mi z drogi kolego
gryząc jabłko on patrzył w jakieś oczy
gdzieś daleko przychodziło na świat to dziecko
Siedem koni przecwałowało przez step
w tym jeden niosący na grzbiecie ludzki szkielet
a tymczasem w telewizji pokazali T.Rexa
odradzającego się z ludzkich mięśni i ścięgien
zegar zaczął płakać rzewnym głosem
na wieść o pożarze w wytwórni starych filmów
Nieco dalej komin cegielni się złożył
co widząc były opozycjonista a obecnie prominent
zapłakał i stanął u drzwi
czemu żeś go wujku pozostawił bez dyrektyw i wyroków
w ten letni czas, w ten czas pokoju
Skurcz małego palca u nogi wywołał
reakcję pewności siebie
dozgonnej
czupryna zjeżywszy się pozostała dłuższy czas
zakręcona
a na kopcu krew po ichnich czasach
w kącikach oczu ciągle krew
szyny metalowe tymczasem się wygięły
Dlaczego od strony do strony lepi się przestrzeń
miałem dobre chwile nawet w tych strasznych czasach
wstawałem z kałuż
a on ćpał
śpiewka jego była ta sama
lecz tylko ja ją rozumiałem
łokcie spętano łańcuchami
reszta spętała się sama
o jej! jakiż ja ruchów nie wykonywałem
zabrakło jednego odruchu
>>>
DSCN1073f 
* Pierze *
Zewnętrzna osłona statku kosmicznego
jest zrobiona z pierza
pierze śpiewa pod wpływem wiatru słonecznego
za statkiem ciągnie się zorza
od samej atmosfery
 >>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Temat tabu *
Zakurzyłem
jej uśmiech postawił mnie na nogi
temat tabu to rozkraczona wieża
nauczyłem się skomleć
mogę skomleć wśród pól i na strychu
rozwalającej się góralskiej chałupy
ale tak naprawdę to zdrowie
dokucza tylko krnąbrnym chrabąszczom
sałata nie dokucza, lecz kryje spóźnienia królików
wysokie drzewo i śpiew
stara płyta i welon rozwiany
on z nim idzie do samu
bić pod pocztą bić na trwogę bić pijaka
pobielone ściany zostały zelektryfikowane
takimi pstryczkami czarnymi
o potem zaraz ścięte razem z pobieleniem
wywieziono rozespanych rabinów
reszta rozpierzchła się po obozach
stowarzyszony skowronek napadł znowu na miasto
wybrzuszenia mocno widoczne od strony granicy
mniej widoczne od strony bagna
uratowały niejednego jak kurz
>>>
DSCN5433f
* Nagle na stoły zostały podane trumny *
Niewyobrażalna jest Syberia
niewyobrażalny jest ogrom przemocy i bólu
uciekałem tyle razy
zawsze w powrotnej drodze natykałem się na Kozaków
struna pękła, co wywołało w gitarze łkanie
przywiązałem ją do drzewa
miś ją dopadł i zgrał
myśląc, że to bałałajka
Jest taki wielki kamień jest taka góra
tam dążą wszyscy więźniowie
na Antypody
Chore ambicje zamiast rozładowywać się
na stadionach lub pod budkami z piwem
eksplodują tańcem szeregów policyjnych
ale to może dlatego,
że nie ma już chociażby budek z piwem
Przyziemiłem helikopter, lecz nie lądowałem
byłem lepszy niż sowieckie komando
dziadek pogroził mi laską z mostu
dzieci dostały się pomiędzy czołgi
sataniści zaatakowali twierdzę socjalizmu
w pierwszej chwili ucieszyłem się
Na weselu u sąsiadów
nagle na stoły zostały podane trumny
nie byłem dokładnie zorientowany
jak świeże są trupy rywali do ręki panienki
Pewne tradycje, chociaż nie mają sensu
utrwalają się w świadomości społecznej
ktoś od kogoś zmałpował obozy
a już Lenin przewróciłby się grobie
widząc socjalizm bez uśmiercania mas
na weselach na pogrzebach na urodzinach
Wypuściwszy flamingi z helikoptera
wprost na głowy masonów włoskich
poderwałem maszynę
odleciałem w kierunku kolejnego parku narodowego
tam gdzie mieszkają Pigmeje
Nożem do konserw otworzyłem trumnę socjalizmu
zwłoki kobiece były w stanie początkowego rozkładu
nie było na co patrzeć
zasnąłem by śnić o górze złota
czy kiedykolwiek zapomnę o niej
sięgając po gitarę
dotknąłem ciepłego języka bestii
tylko nieprzytomnej
>>>
Obraz (218)v
*Pieniądze wysupłane z własnych zmartwień są chore*
Repetuj Szwajcarię
repetuj demokrację
kluczowe słowa w łamach tekstu
jeziora książek
skaliste bydło
Zaprzedały się woły wędrówce powolnej
chłop zdecydował się na cielaka
gnój przydarza się raz na jakiś czas
cielaki mają to do siebie, że nie są chłopami
No tak, chcesz powiedzieć, że mógłbym mieszkać wyżej
wtedy w każdy wieczór patrzeć bym mógł na Szwajcarię
jestem zażenowany swoim niskim położeniem
A przecież jestem zażenowany bardziej z powodu
treści mojego ostatniego horoskopu
nie wiem czy to jest takie naturalne
aby co kropkę odwoływać się do skrzywień psychicznych
w drzwiach nie zostały przepuszczone gęsi
i to nie byle jakie bo poetyckie
Można postawić na Jerycho można postawić na Okocim
można odwoływać się albo do sumień albo do demokracji
pieniądze wysupłane z własnych zmartwień są chore
dzieci hodowane na nawozie wyborów
są na starość niezrównoważone
i to wszystko
skaliste jezioro
>>>
DSCN0518a
* Straszydło tradycyjnie rosyjskie *
Kamuflaż zespołów rockowych
w samym sercu stadniny młodzieży
która wymknęła się z pod kontroli
generalnie gramy w tej samej Guberni
te same kawałki
na Wawelu zamiast Franka jakiś inny polityk
z Franciszkańskiej
Oględnie jeszcze nie mówią
ale już szykują frędzle podniebienia
nazwą łzy ministra kompetencją
nazwą człapanie ministra wybrykiem do wybaczenia
Zjechaliśmy z dziećmi na jasełka pod Solcem
a tu straszydło wystąpiło ani diabelskie ani anielskie
ani angielskie
tradycyjnie rosyjskie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Jaruzelski to taki honorowy facet*
Czy Urban może być kowbojem
spytał mnie syn patrząc na kinowy plakat
zatkało mnie
wpakowałem mu w usta czerwony pomidor
i tak miał szczęście że nie sztandar
takie to bywają odpowiedzi
Jakieś truskawki posadzono na poligonach
wytrzeźwiał jeden znajomy
jeszcze nie powieszony
jeszcze nie oswojony a już ponownie zgnojony
A Winnetou wciąż cieszy się powodzeniem w Niemczech
tak, tak Kurdowie to nie Indianie
Jaruzelski jeszcze się nie zastrzelił ale gdy opuści Warszawę
uczyni to na pewno
przecież to honorowy facet i taki inteligentny
i ciągle o tym przypomina
Czemuż, ach czemuż Ułani nie przybywają
a tu mgła że aż oko wykol
nie zauważysz człecze czy przejeżdża Urban czy Ułan
czy też samochód rajdowy na holzgas
Ten podszyty rockman nie wyglądał mi na Iwana
gawrony się zleciały na koncert
zbrodniarze cieszą się i idą o zakłady
helikoptery wpadły w koniczynkę
bieda szyby się zawaliły
umysły się zawaliły
kościół się zawalił
takie rzeczy dawniej się nie zdarzały przed koncertami
ale cóż teraz rockmanem jest Owsiak
Jaruzelski się jeszcze nie zastrzelił ale gdy opuści Warszawę
uczyni to a pewno
przecież to honorowy facet i taki inteligentny
i ciągle o tym przypomina
>>>
DSCN8185a
*Brat z sekty*
Chodzi z chłopcem
z YMCA
dał się omamić
informacja być może prawdziwa
w prasie a dotycząca archetypów
w świadomości zbiorowej
chodzi z chłopcem
a dzwoni do żony
Zygmunt Krasiński nie
czarny lud kłębiący się
na zachodzie
chodzi z chłopcem
to jego brat z sekty
lwów
tapicerka została zafajdana
przez wróble
ukuto spektakularne widelce
zamknięto w schronie proroka
zasunięto niebotyczne story
Wielki Mistrz
oddaje honory chłopcu
i kupuje mu ciuszki
Imelda europejskich szlaków
cieciorka
Malta
Sycylia
most dla osłów
tajemnica
strach
omamy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Deka-pol *
Dekapol „Effatha” – Otwórz się
Dalmanuta – Otwórz się
Zaraz otworzyły się jego uszy,
więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić
Dlaczego to plemię znaku się domaga?
Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu
oprócz ’10’
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Ja nie wiem dlaczego osiedliłem się na dnie oceanu *
Ja nie wiem dlaczego spadły na moje kolana
te jego chwile spędzone w przytułku
jest majowy niedzielny poranek
ktoś znany wyłazi ze śmietnika w futrzanej czapie i grubym zimowym płaszczu
taszczy reklamówkę z butelkami
zapowiada się upał na dzień Pierwszej Komunii Świętej
ja nie wiem dlaczego osiedliłem się
na dnie oceanu a przecież wiem, że kot śpi obok mnie
cięcia, spokojne cięcia, krew, lepka krew
na równie lepkim asfalcie wyraźnie znać ślady czołgowych gąsienic
tędy przejechały pojazdy niezlustrowanych katolików
rzeka wylewa a na księżycu bracia zakładają miasto
rzeka rozlewa swoje mleko a bracia składają puzzle
jest majowe przedpołudnie muchy zdychają
w powietrzu, którym oddychają ludzie
glina ma konsystencję śliny a ślina konsystencję gliny
konstytucja jest człowiekiem
czemu ja nie mam prawdziwego domu
lub chociaż braci na własną miarę, tak wielu
kret synonim kret wredny kret
oberwał w stanie wojennym i siedzi cicho
chcą go złapać przekupieni Apacze
nie bój się krecie ja ciebie obronię
warszawska galeria również czeka na moją obronę
spodobała mi się jedna pani
poprzez rzekę stołu posłała do mnie polityczne spojrzenie politycznej spójni
to było to przez chwilę
trawy gorące trawy blade ptaki nad łąkami
jabłko rozdwojone kosą
byleby dotrzeć do skraju szosy jeszcze dziś
pstryk, zgasło słońce w pamięci Polaków
kamień zwymiotował w ciemności na cień
kaptury opadły na głowy generałów
a ci wzięli odpowiedzialność za pas
Chrystus czeka pod blokiem
za nim stoi kaktus, na kaktusie powiewa czerwona chusta
zrzucona tam z nieba przez żurawie,
statek nie może się doczekać
blada twarz kogoś znanego
blada twarz kapitana, który wyrwał ster
koniecznie muszą przeładować zboże z tratw na pomosty
luksusowe paliwo do luksusowych aut
czy Świadkowie Jehowy są moimi braćmi pomimo wszystko
dziewczynka zadrżała uderzona ramą okna
nie zmieniła rajtuz
chleb podskoczył na wysokość czwartego piętra
by spaść na ziemię wieczorem
gorzkie spojrzenia po seansie
gorzkie usta we śnie
toccata albo rewolucja albo kurz na drodze
je nie wiem jeszcze po ile chodzą butelki
w nowym pawilonie handlowym
po którym chodzą stare sprzedawczynie
torpedy na życzenie i łyżwy na życzenie
zdjęcia na życzenie
koślawa dzielnica piecze raka
skrada się mężatka skrada się do kurnika
smaży się jajko na gorącym asfalcie
Kaziu zapala cygaro przy pomocy słonecznych promieni i okularów
co tam słychać przy torach
co słychać przy autostradzie
brat ze zboru poddaje się uwojskowieniu
wyrzutki społeczeństwa żyją i mają się dobrze
zjadają świnie a zwłaszcza pasztety
czubek kościelnej wieży zakołysał się gdy spęczniał kościół
na postoju taxi stoi ktoś znany
sztajer w Okunince z kosami i pióropuszami
lepiszcze stanu beznadziei jest lepiszczem socjaldemokracji
czasu na nienawiść mamy dość
poczekamy na lepszy moment i rozbijemy jaja
Palestyńczycy odeszli z Krakowa przeszkoleni
niecierpliwią się już
chociaż nie tak jak Żydzi w Wielkopolsce
spadł na mnie niespodzianie koklusz niemiecki
a ja mimo to doczekałem północy
i przeszedłem odrę
i zadźwięczałem na balkonie modlitwą
choć już było za późno
ktoś znany zaczyna mi towarzyszyć
od łazienki do wersalki
czyim więźniem zostanie kto to wie
bratki wzeszły, peonie wzeszły
gabaryty grzybów w piaskownicy
znowu ta kasza rozsypana przed łodziami desantowymi leżącymi na brzegu
w butelkach listy kogoś znanego,
które zostaną ukradzione przez pocztowców
wolałbym w kopertach banany
alumn składa ofiarę ku czci pomordowanych Akowców
ciuchcia w górnym rogu obrazu ale nie nad drzwiami
czas majowy na sumienia
na sumienne wspominanie zbrodni
i uczestnictwa w budowie socjalizmu prawie całego narodu,
który jest winien zbrodni, gdyż ukrywa zbrodniarzy
zbrodniarze umierają pozostawiając spadkobierców nielegalnych majątków
ktoś znany przechodzi obok Państwowego Domu Towarowego w Likwidacji
zegar powoli zatrzymuje się wskazówka dochodzi do godziny jeeedenaaastej
oj, chyba już nie dojdzie
>>>
 DSCN1692d
* Nieznane stało się to co powinno być znane *
Zdemolowane lotniska
w zdawkowej formie samoloty
wyłapane szopy spoglądające przez dalmierze
żeby chociaż poświęcili więcej czasu na dobijanie
nieznane stało się to co powinno być znane
zakłamało się pod pegeerem ciało, zwykłe ciało
swobodnie, rytmicznie
pod krzakiem forsycji jej oczy czarne
zapaliły się dla mnie, tak teraz
mogła być już babką
ale zbyt modnie się ubierała
nie ucałowałem jej dłoni chociaż myślałem o tym
przez chwilę dłuższą
popatrzyłem z balkonu na nią
mogła być moją matką
ale zbyt modnie się ubierała
trzeźwy Rosjanin przeszedł obok mnie w kwitnącym sadzie
skanował mnie ten stary szpieg
i w bunkrach jeszcze jest miejsce
i w oleju jest jeszcze miejsce
za leniwe koty nie odpowiadam
zagadką jest w bazie gitara Gibson Les Paul
repetuj broń, repetuj, ja się nie boję
mogę mieć na przykład jej oczy
rytmicznie potrącam jej struny
>>>
DSCN8268d 
* Lepszy niebyt niż życie w takim kraju *
Tendencje w nastrojach jak trzeba?
niestety
twoje okulary, twoje okulary!!
zgrabnie nocą kiwać nogami na balkonie
na usta ciśnie się słowo Judasz
pupa w samochodzie
ręce z szybą
samochód rozciąga się jak guma do żucia
tracę zaufanie do pingwinów
tracę zaufanie do własnej egzaltacji
potrzebuję zejścia z góry leśną drogą
belek w oczach, jadu w ranach, tokaju w żyłach
biedne, oj biedne, biedne robaki
proste statywy ustawiono chcąc je sfilmować
czy znajdziemy dość siły by plwać na skorupę?
przełykam ślinę
zjadam ślimaka nad zalewem
chininę zjadam razem z baobabem zjednoczenia na zebraniach
brak zjednoczenia konsumpcyjnego, nie niekonsumpcyjnego
rytmiczny żydowski powrót do korzeni
sny? dajcie spokój snom!
z rana powstanie poczwarka, ale potem
nie zastąpi jej motyl
lubieżne konie odeszły do Kozaków Donu
Janka po napadzie wywyższono
Janosiki mu pomogły i zapędził gości w widły
w róg
ciemnych okularów
płyt chodnikowych
piw na płytach grobowców
grobowców na grzebalniach
mam ja niezłą wprawę w łapaniu kustoszy
dam im popalić
ciuchcia dowoziła kiedyś
mnie na takie zawody
lepsze życie w takim kraju niż niebyt?
lepszy niebyt niż życie w takim kraju
a może tendencyjny brak okularów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Otworzyły się jego uszy *
Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały
wybrali go na Pierwszego Soskę
powiedział, co Miodek pochwalił
dranie założyli spółkę, kwaśniaki hełmofony
Miami przyjęło kilkoro w sumie uczciwych Polaków, chociaż nieco rozwiązłych
nawet taki tusz może mieć swój styl
nawet taki Kacper może być Amerykaninem
kalesony i olchy w jednym rolsrojsie
kaszanka nie jest lubiana przez górników tak jak Karolina
ledwo język giętki pomyślał a już kubki smakowe odpowiedziały
mały Indianin bawi się w Krakowiaków i Górali
dylemat znaczy Krywań
lepiej nie mówić, że Labuda jest śmieszna
skądinąd Gawryła Princip pochodził ze starożytnego rodu zadomowionego nad
Morzem Śródziemnym znowu nie na tyle zimnym żeby nie wydać prezydenta
nocny stróż stuka mi w balkon pastorałem, czy czymś takim
sąsiad się wreszcie zamknął
znowu uznałem go za brata oczywiście po namyśle
brazyliana kosmiczna, tak to rozumiem
znam się na Belo Horizonte Maxa i Igora
zaprzedał matkę, i to mam za złe Stalinowi
nie będę na koniec podpierał się znakiem
mój naród go otrzymał i sam nie wiem za co
>>>
DSCN1006x 
* Dziewczę zawodzi z pragnienia pod wieczór *
Stłumione uczucia dziewczęcia w betonie
wystają nogi z jakiegoś wykopu ziemnego
pies je obwąchuje
małżeńskie pary schodzą się nad ten wykop
sarkają
w bucie schował lody
i gdy nagle sobie o nich przypomniał to już
był po sutym obiedzie, więc przegryzł tylko pęd bambusa
umaczał biały pęd w roztopionym lodzie a opakowanie wyrzucił
na wrotkach zajeżdżają kochanki
niosą marcowych kotów wrzaski
w pojemnikach na drugie śniadanie
Czomolungma reklamuje się w supersamie
za dużo narciarzy w tym mieście
narciarzy jeżdżących na deskach dla władzy
ratrak na zboczu Czomolungmy a pod szczytem bocian ranny
dziewczę zawodzi z pragnienia pod wieczór
pod balkonem tłucze betonowy opatrunek
filozof podjechał fordem zrobił zakupy i wsadził nos do reklamówki
kamienica cała zawstydziła się z powodu udowodnienia
mieszkańcom w piętnastu klatkach zbrodni na żółtych kaczeńcach
jakie mogą być konsekwencje wiosny dla
marzycielki w schronie
dzieciak nazywa cielaka bezrogowcem
nie nadjeżdżają pociągi z lat osiemdziesiątych
generałowie pogubili mundury
i do tego jeszcze zaspali, gdyż całą noc kumkali w kompoście
rzeczka popłynęła górą
listeczek poszybował w górę
dziewczyna wryła się w mokrą ziemię,
która okazała się świeżym betonem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Nie zwymiotuję do grobu PRL-u *
Spod spuchniętych niedźwiedzi wysunął się łosoś
lapidarnie stwierdzono – te dzieci nie mogą żyć
przecież nie są dziećmi, czyżby?
jakież to piękne, ta muzyka ze wzgórza, ta polityka
jakieś śledzie, jakieś lilie złotogłów
grzebienie szpitali psychiatrycznych
wreszcie wolność w opozycji
grzebienie szlachetnych towarzyszy
wreszcie Kraków różni się od Opola
jakie skrzynki stoją na brzegu morza?
jaki pies je rybę?
lubię patrzeć na rybackie sieci
zwisające z żelaznego krzyża na Giewoncie,
to wszystko moje
nie zjem już żadnego dziecka, żadnej kobiety
polukrowanych kiedyś pierników
ani nie zwymiotuję do grobu PRL-u
>>>
DSCN0914g
* Tramwaj utknął w ścianie kina *
Ja wiem jak często coś można podpalać
ja wiem, kiedy płoną serca
ja nie wiem, dlaczego ona odeszła
kamyk czekał na mnie na niejednym
przystanku tramwajowym
kamyk zamiast jej powitania
gdyby przyszła, choć raz
tramwaj nie utknąłby w ścianie kina
takie bufory takie światła nie uratują
czegoś pędzącego w ciemność
zerwałem z przeszłością
wiem, że czegoś nie można podpalić
zerwałem z wszystkim tylko nie z tobą
dlaczego wtedy odeszłaś na szaniec
to nie takie zwyczajne płonące miasto
to nie takie zwyczajne obracające się w gruzy imperium
jakiś prosty człowiek wykrztusił obrzezane słowa
takie będą wyroki dla przemądrzałych
zawsze takie wyroki będą
ale trwaj na tym przystanku – coś mi mówi
ale łap spadające części domów i bufory
łap kawałki rodzin, łap odpadające strzępy skrwawionych serc
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Akurat zachciało mi się rozpaczać *
Akurat zachciało mi się rozpaczać
w kredce woskowej
lekko zewsząd
miałem na myśli ciebie
miałem na myśli cichą spowiedź
dreszcze przebiegają przez społeczne serce
miałem złoty róg
na deszczu przemókł sznur
na wiele lat zwalczono prusaki
na jak wiele
dmie w trąbitę wiatr górski
lament na Palestynę, lament na całą Polskę
spychaj piach na brzegi wydm
kruchy pokój rozbił się na  pięćset części
zaakceptowano ten nowy stan
nie mogę patrzeć po tych wszystkich latach
na pusty Kreml
na puste dusze sąsiadów
stać mnie aniele na taniec śmierci
ja i oni znów w tańcu
bracia spleceni bluszczem
okrwawione kosy
czaszki i kaktusy na pustyni
mam w głowie startujące samoloty bojowe
łzy jak bomby wypadają z moich oczu
wierzba rośnie nad rzeką
martwy kot płynie nurtem
na wznak
moje płetwy, co z moimi płetwami?
sosna na kraterze
kijafa na skarpie wiślanej
może odpadnę zanim każą mi służyć
nie przyjąłem się dotąd, jako giermek Gierka
nie przyjmę się i teraz, jako agent mafii
zwykli zakłamani marni ludzie jednoczą się
nad brzegami rzek na moją zgubę
a ja w kredce woskowej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Kluczowym zagadnieniem jest czystość rąk *
Całuj mnie naturo
potrzebuję wiatru jak smutku
całuj mnie natchniony wietrze od gór
ja kiedyś spłoszyłem twoje ptaki
przyznaję się, poszybowały z wolnością
jak to kolorowo śmierdząco
ledwie zakwitnie sasanka
a już polityczni przeciwnicy
nachylają się nad nią
czaruj ich, czaruj!
jakież bym nie wygłosił przemówienie
przydawka zawsze wypada na końcu
futrzana przydawka z końca języka na koniec zdania
może to zajączek z fasoli zielonej znad morza
kocham jeszcze coś
warto jeszcze wierzyć w drewno
kocham jeszcze niektórych ludzi
warto inwestować w zwierzęta
nie osądzać, całuj mnie całuj
myszo
kluczowym zagadnieniem jest czystość rąk
przy czym łan młodego zboża
może mieć w pewnych kontekstach znaczenie symboliczne
kleks na szybie
na wystawie kleks
kleks mózgu w przyrodzie
głodny karaluch jest stworzeniem wspaniałym
głodny słoń nie stawia problemów przed nazwą
jam cię widział głodnego
jam cię widział człowieku, głodnego
boję się ciebie
gdy zasypiam słowa przesuwają się przed moimi oczyma
jak zwierzęta
tymczasem zwierzęta zamieniają się w ludzi
i przychodzą do mnie na jawie
>>>
DSCN2021f
* Po wybuchu bomby *
Wiele się może zmienić po wybuchu bomby
zbiednieć można
wzbogacić się również
zbudowałem kaplicę wielkości Hagia Sofia
podgrzybka pokazała Pani
stelaż wysunął się
kamienie mogą przemówić jeszcze w tym wieku
trzeba jeszcze wydusić dzieci
te chodzące i te niechodzące
na pustyni jest zazwyczaj o wiele czyściej
niż nad jeziorem
karmelkowy most złudzeń malca śpiącego na ulicy
strzępy mięśni, odłamki kości, zgniecione gałki oczne
na każdym kroku rozstrzeliwują ptaki
dymem z nosów i czaszek oraz dymem z muszli i z wystaw
lecz nie pójdę za nią nawet, gdy odejdzie
lecz nie pójdę za nią nawet do swojego domu
lodowiec wysunął się na czoło
moje minarety spełniają funkcję wież oblężniczych
fajnie jest podpalać plemiona
lecz gdy zacznie się skrapiać żyły
to na drogę trzeba torbę brać
już tylko torbę brać
>>>
DSCN5095 (5) 
* Wysublimowany astralnie *
Skoro nie można zatrzymać deszczu
i Lucyfera pojmać nad pustynią
więc niech przemówią łzy
trepanować czaszki i przepołowić ludzkie sumienie
jest to obojętne czy jedzenie składa się z samego
drzewa czy też znajdują się w nim śladowe ilości węgla
po prostu trzeba nam patrzeć wciąż w niebo
nam stojącym w błotnistej kałuży
tam nad horyzontem, popatrz coś błyszczy z dala
czy to oko dinozaura czy to Armstrong?
czy to złudzenie twoje drogie dziecko?
nie, to słońce gadów
nie po to Platon wymyślił jaskinię byś teraz
musiał patrzeć w słońce
słychać rześkie tam-tamy i głos piłkarza-Marleya
groby się otwierają i wyrzucają  niewolników Afryki
którzy stają się pianą Francji i Anglii
ponad pustynią leci rogata żmija a sówka wije się w piachu
tak się dzieje, gdy wybucha wojna
kołysz się Ziemio w takt eksplozji
miałem straszny sen, widziałem we śnie smoka
wielkiego jak chmura, który siedział na brzegu
tektonicznego rowu i malował obraz na płótnie
metaforę starożytnej Afryki
dlaczego jakiś typ odpowiada stylowi?
kumie daj nogę z tego zagajnika gadów
sam na sam z odorem w trakcie przemian
a także pod wpływem płynów i substancji lotnych
z Lucyferem mam kontakt wzrokowy
z Bogiem, który go stworzył
wysublimowany astralnie
i stanąłem na Księżycu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Za tyle nieprawomyślności *
Zapomniałem, że nie można im wierzyć
jestem przecież wierzący
to i nic dziwnego
linia i koło w mojej metodzie
francuski język jest dobry na rozciąganie
mam w domu surykatkę srokatą
dam im niech się nie cieszą
Zapomniałem, że czas na wspomnienia
komuż jak nie mnie należy się więzienie
za tyle nieprawomyślności
za te wyzwiska we śnie mogliby mi dać
śmiało wyrok dziesięciu lat katorgi
ale nie mogą, bo jestem w trakcie odbywania kary
brązowy flamaster wzięło dziecko do ręki
może wymaluje na Giewoncie ich twarze
skuteczne połączenia konia ze skrzydłami
są nadzwyczaj trudne
w leśnej trawie udaje się połączyć
co najwyżej konia z chrabąszczem
jak zwał się ten rzeźbiarz a jak się zwał barbarzyńca?
popieram kulturę bez przemocy
mój dziad nie siedział przed lustrem w podartym szlafroku
a ja nie piłem whisky przez to wszystko
wcale nie spadły sputniki w tej ostatniej dobie
choć jeszcze mają na to czas
spłachetek podartej gazety rozkłada się jak wachlarz
przyklejony jednym końcem do ściany
muchy nie weszły mi do ucha podczas mojej
choroby i nie spełzłem na niczym
Zapomniałem, że nie można wiedzieć o tym
że oni wciąż są i to są jakże głusi
bez usprawiedliwienia dla mas
>>>
DSCN1906f
* Zamknął się świat dozorcy *
Kolosalne jaskinie moich spojrzeń
na świat pełen ułudy
gnat jeziora w palenisku wiary
ryby na ścianach płacz ryb
Z rzeźni płonących wysunęły języki
moje przepowiednie
wizje zagłady dzieckiem biegnące
po falach asfaltu i gruzów
Tętent żydowskich klaczy
dudnienie kół rydwanu
Piramidy sumień zapadły się
stwarzając niespotykaną formę architektoniczną
gady pod stopami
ziemia zbudowana z porykiwania gadów
same drzewa oparły się o horyzont
gdyby nie czekały na ptaki
byłyby wolne jak słoneczniki
Na wysypiskach rośnie marchew i brokuły
na powiekach przybywa lian
zasmucony mężczyzna wraca z wysypiska
niesie duży worek na plecach
a pod pachami dwóch swoich towarzyszy
Zamknął się czas dozorcy ruszyły zegary
z oczekiwań powstała giełda postkomunistycznych normalności
Jakże ogromne jaskinie
drżenie kumkanie przedświt mgła
kudłaci faceci przemieszczają się wzdłuż drogi imperium
lemur biegnie w poprzek tej drogi
zakaz śpiewania nadal obowiązuje
zakaz pracy dla siebie nadal nie obowiązuje
patrzę bez skargi na bolesne miejsca
>>>
DSCN1860f 
* Staw nocą*
Zewsząd ciemności, zewsząd kumkanie
nasłuchuję nad stawem księżyca skargi
mówi coś o kosmicznej spiekocie pośród gwiazd
w szuwarach pionowy cień ześlizguje się po łodygach tataraku
woda wstępuje w piąty wymiar
małe bąbelki, co chwilę pojawiają się na powierzchni
odrywają się od dźwięku i jak balony
szybują w kierunku księżyca
moje oczy zachowują się podobnie
do pustych oczodołów wlewa się cisza
trzęsie się ziemia od wibracji żab i świerszczy
olchy drżą ze strachu
czarne błoto pełznie ku duszom zabłąkanych
głębia stawu zapada się w siebie
żelastwo i trupy nikną w odbiciu księżyca
w stawie pułapce
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zgaduj-Zgadula z kapturem *
Zamknąć jak gdyby chęci
tę chęć
Lamma kiedyż zawali chodnik
zgaduj-zgadula z kapturem
lwem cię napełnia pochód
za mną stoi stary samochód
za wiele wiele lat za wiele
tędyż
komu dałem wskazówki?
lepiej nie mówić o kamaszach
chłop ci on
z kogo mam, więc brać przykład?
luksusowy w chacie bez prądu
strzał w głowę nikt nie winien
zdemolowana chata
wino rozlane na posadzkę
grota żeby nie powiedzieć jaskinia
męki nad rzeką podarowane
gencjana na szczycie
kumpel nieletni w kolejce
spadają chęci z koni spacerowiczów
jestem do dyspozycji
sen dostaje za swoje
zagadkowe zęby pokalane przez gołębie
szelest liścia na górze
tam jest mały polityczny wiec
skamielina delfina w duszy
zapadają się samochody półciężarowe
można już wieszać pod sufitem gospodynie
iskra przeskakuje
oj, gdyby nie wieszcz
lewa lewa zew nad lodowcem
remplowanie na temat europejski
porzucają naród i religię
a ja nie pozwalam na wycieczki za forinty
zgubione daktyle w lasach nizinnych
fragment całości pod nazwą Mahabharata
sklejony z dewocjonaliami wielbłąd
koszula lepi się do pleców psa
temu podobni śpiewają dość dobrze
lampa zdecydowanie świeci nad resztkami borów
zdecydowanie i speszenie dziewczyny
teraz i wczoraj
i odchodzi
zamknąć dom dziecka w jakiejś miejscowości
oto ich cel
nie popuszczę
bo mam chęć
>>>
DSCN0775 (2)v
*W Cucamonga *
Czechosłowacja to temat dla niewinnych
elementy techniki w wynalazczości świata
Japończyk to nie musi być człowiek
Syberia z fiordami
flamaster przed blokiem
kaczka pewnie, że nie dziwaczka kuca na ławce
pewien zegarmistrz z miasta nie umarł jeszcze
jest też środek Atlantyku
grzebień zatopiony
dom składa się z bloków żużlowo-cementowych spojonych słomą
dzieci się bawią w wesele i szukają sznura
Laponia już śmierdzi groszem
samochód Peugeot jest zwykłą maszyną
choć nie każdy umie zrobić dobry kuskus
słońce dla słoni jest z żelaza
zamach stanu w Nairobi
gdybyż, czemuż, jakżeby
obok Redarów polegli Celtowie
przycisk jest w każdej maszynie
prąd jest nawet w rybie
o! jest sznur, wisi coś na nim
łakomy spawacz w ruinach Wrocławia
zieje ogniem Prezydent FIFA
na Aleutach zesłańcy z Rosji niemieckiej
ten samochód rosyjski nie jest temu winien
ślady winnic na wulkanicznych terenach Podbeskidzia
małe śliczne miasteczka Europy i Ekwadoru
zbliżają się do centrum by zapalić fajkę niedzieli
nawet tam, nawet tam  są klasztory nadziei
w Cucamonga
filtry mają duże znaczenie pod koniec wieku
przełom zmalał, odsunął się na południe
taka lotnia może Sumera ponieść na pustynię
i co w tedy, czy ma przejąć jakąś misję
w dziejach cywilizacji
czy Synaj czeka na Akad?
>>>
DSCN3064n 
* Nasi fedrują krzem *
Poziom któryś tam
a nasi fedrują krzem
zalewa oczy pot
a nasi dźwigają wzorzec
gwiazda wbita w krzyż
dający się dostrzec
w źrenicach Giocondy
pompy pracują bezustannie
rzygacze wyrzucają wodę mineralną
w retortach na placu centralnym
kipią zupy na bazie benzyny
fedrunek zademonstrować warto
nasi dają z siebie wszystko
to się może podobać
jakiż wysiłek, jakie sikanie potem
ryby zrywają się z uwięzi
przynęty emitują słaby blask
nie wiadomo dokąd sięga projekt
niknie zwój za wzgórzem
doszukują się atomów i nic im w tym
nie przeszkadza
winda w górę, winda w dół
krzemu ubywa w zastraszającym tempie
w sumieniach odkłada się ołów
w sercach odkłada się nienawiść
do następnego poziomu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nad domem byłego członka KC PZPR *
Jonosfera oddaje ciepło pobliskim lasom
kopczyki zieleni na linii horyzontu
wełna żywych igieł na zboczach
brak klasztoru w tych stronach
klasztoru takiego jak w Asyżu
urzędnicy cierpliwie nawadniają
śródleśne łąki i sadzą nowe zielone drzewa
Prezydent Warszawy usypuje Nowe Tatry w suburbii
kanibale partyjni w leśnych parowach zjadają
szczątki pozabiegowych płodów
nie wierząc w modlitwy dusz
skamieniałe w parkach drzewa wyciągają
błagalnie gałęzie ku górze chcąc dotknąć
jonosfery, która im urąga
ostatni komuniści w ostatnich rządowych sanatoriach
zjadają trupy rozstrzelanych pięćdziesiąt lat temu
swoich towarzyszy
nie chcą dać ich spopielić
cierpliwość myszy duszonej korzeniami drzewa
jest tutaj do pozazdroszczenia
tam na linii horyzontu liście chłoną
promieniowanie kosmiczne
wraz z przekazem najnowszych informacji
z sond międzygalaktycznych
o, jest klasztor
a, nie, to legitymacja odrzucona za horyzont,
nie doleciała
nad domem byłego członka KC PZPR
Chrystus rozpościera ręce szeroko
od horyzontu po horyzont
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Gdzie zatopione góry*
Tam
w kapeluszach słyszące damy
kiedykolwiek zajdziesz w te strony
wspomnij zatopione już góry
na drutach robiący swetry
firanki zwisają z wież
topory naostrzone
twarze zasłonięte
klawikord na statku
stary pisarz pod mostem
jego izba pamięci w wagonie kolejowym
luźny symbol tamtych czasów
kiedy dojedziesz autem zdejmij gąsienice
trasa zwinięta
lustrzane twarze dam
terrarium w sekretariacie partii
księżyc zaopatrzony w lunetę
szczur zamieniony w jeża przez astrologa
nawet gdybyś nie dotarł tam
powiedz, że kochasz to miejsce
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Tracę cię*
Jestem bardzo znużony wypatrywaniem ciebie
Gawryła mi towarzyszył, ale zasnął
jest świt świtów a ciebie Wiera skrywa noc
gdybym miał kości Mickiewicza, ścięgna Słowackiego i płyny ustrojowe Miłosza
zostałbym poetą w słonecznym kraju
i kadziłbym Moskwie ukrywającej się pod nazwą Pekinu
kiedy tylko wyciągam rękę żeby zerwać źdźbło trawy
z zamiarem włożenia go sobie do ust
kiedy tylko na nie spojrzę, tracę cię Wiera, tracę na powrót,
tracę cię z pamięci
jestem bardzo znużony wypatrywaniem ciebie pod wieczór
no tak, Gawryła z tego wszystkiego skoczył w nurt rzeki
jeszcze słychać jego głos wzywający pomocy
nie chce się zagoić rana na palcu zdobyta na Gobi
ech! Wiera, Wiera, czymże jest szczęście, gdy prawdy brak
to ty byłaś moim uosobieniem prawdy
a dziś pozostał mi po tobie tylko ten opuszczony sklep
Wiera wróć z towarem lub z pieniędzmi
i nic nie mów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 *Łatwe wzruszenia nad dzbanem pełnym krwi*
Łatwe wzruszenia nad dzbanem pełnym krwi
jeszcze nie nadeszła odpowiedź lekarzy
a już czekają kaci
smutne oczy żołnierzy patrzących na ekshumacje
blade twarze oficerów wydających rozkazy
mur jak komin fabryki powstaje z martwych
wschodnia dzicz liczy na cud po latach hańby
czernieją w kącie farby i pędzel
kameralny nastrój przedwojenny
sięgać, nie sięgać po brzytwę
sucha gałąź wciska się przez okno
tam gdzieś gdzie domy obce kapelusz zawieszam na samowiedzy
nie mogę dotrzeć do Imperium Rzymskiego, bo go już nie ma
nie mogę dotrzeć do Cesarstwa Niemieckiego, bo go już nie ma
mogę szukać imperium Stalina wszędzie
łatwo powiedzieć diabeł jest tam albo tam
jeszcze czekam na odpowiedź lekarzy
a barbarzyńcy już podchodzą pod ściany domu
z toporami
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Święty poranek jesieni*
Święty poranek jesieni
za oknem wiatr się wzmaga
jasne plamy na ścianach bloków
to wszystko, co pozostało z lata
krew wylewa się z rynien
klucz obraca się w zamku
wiatr się wzmaga
poduszka emituje pierze wprost na podgrodzie
stare kobiety niosą na plecach siodła
przechodzą na wzgórza
w kręgach topól bezustanny szelest
bezustanne migotanie wspomnień i wielka tęsknota skał
lemiesze kroją głowy chłopów odkrywając białą kość
słońce rozgrzewa do czerwoności ostatnią Syrenkę
porzuconą na parkingu
białe komeszki fruną nad wielkie miasta
wzmagający się wiatr porywa ptaki w niebo
zachodzących słońc
i już stamtąd nie wracają
z centralnego placu hutniczego
wyruszają Lapończycy ze stadami renów
mleko przestaje się sączyć z wielkich piersi
ściśniętych kartkami książek
wyobraźnia spokojnie czeka na otwarcie puszki ze śledziem
od wzgórz i pól do centrum miasta porusza się wyciąg krzesełkowy
przewozi towarzyszy z pierwszomajowej trybuny
podryguje jakaś kobieta powieszona na balkonowej suszarce
podryguje przypięta spinaczem do bielizny
podryguje na wietrze
podryguje potrząsana
podryguje jak podmiot liryczny
w wierszach Safony
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Camelot z Merlinem*
Camelot z Merlinem na zwodzonym moście
Wawel z Chochołem na kracie
Kreml z czaszką na szczycie wieży zegarowej
>>>
DSCN5024v
 
*Zostało ich niewielu*
Zostało ich niewielu
ich serce takie słabe i płuca nie lepsze
chyba i oni zejdą śmiertelnie z boiska
i to podczas meczu Przedmieścia z Miastem
Nowy Jork broni się przed przeludnieniem
Ameryka broni się przed przeludnionymi miastami Południa
Rzym likwiduje slumsy
zostało ich dosłownie kilku
do wysiedlenia poza granice realności
ktoś trumnę ociosuje jak krzyż
tkają już dla nich białą suknię
malarze nawiązują w swojej twórczości do epok lodowcowych
malując ich trumienne portrety
Europa przysiada na ławeczce w starutkim parku
kanały w stolicach pustoszeją,
kołyszą się leniwie przy nabrzeżach puste łódki
zostało ich tylu, co terrorystów w Paryżu
co Pigmejów w Afryce
co Aborygenów w Australii
i nikt nie wierzy w ich przetrwanie
raczej Cywilizacja boi się Hunów i Mongołów
aniżeli tego, że może ich kiedyś jej zabraknąć
nazywają ich Filozofami, ale to już ich ostatnie dni
no chyba, że znowu ruszy się Wschód
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Naród musi być ukrzyżowany*
Nawet jeżeli tetrarcha to powiedział
to nie znaczy, że ja mam to powtarzać
według Mędrców Syjonu krzyżowanie jest nieuniknione
dla każdego nieuniknione
Sam w grocie skalnej przekonałem się
że tak dalej być nie musi
Tyci skarabeusz potoczył znów kulę gnojową
już miałem go rozdeptać, gdy pojawił się
obok mojej stopy
wstrzymałem oddech na myśl o jego świętości
Nawet jeżeli olchy nie mogą powiedzieć nic
to i tak nie znaczy to, iż ja mam milczeć
widząc nieposzczących rodaków
trzymających się kurczowo lian z tworzywa sztucznego
dyndających na swoim komunistycznym życiu
jak małpy w zegarach kosmicznych
Kogoś trzeba poświęcić, kogoś trzeba ukrzyżować
ta stara zasada znowu powraca w prasie
Abym mógł wieść dalej swoje spokojne życie eremity
naród musi być ukrzyżowany
>>>
DSCN6139n
*Po drugiej stronie już*
Skorzystałem z dzisiejszego dnia tylko częściowo
pomiędzy godziną siódmą a ósmą kajałem się
i biłem w piersi
potem nie czekając długo w czytelni popędziłem do pracy
roztrącając policjantów
miałem nadzieję na świętość wśród ludzi
przeliczyłem swoje siły
kolejna zebra, kolejne wspomnienia festiwali
doszedłem do rogu ulicy
wytrzeźwiałem
i chociaż już nikt nie przyznaje się do komuny
ja nie zdążyłem pozornie na pociąg
most załamał się pod ciężarem autobusu
którym udałem się w końcu do pracy
znalazłem się w rzece razem z nieszczerymi pasażerami
pijawki były komunistyczne, ryby były też takowe,
nie doniesione do plebanii
sam nie zdecydowałem się na doniesienie snu
przerwałem podróż, ponieważ nie było tam kaszalota powietrza
Jakiś głupek powiedział publicznie, że poziom kultury obniża się
pod koniec wieku
a taż czy on – siwa głowa – nie widział ani jednej wojny,
zwałów trupów, nie słyszał o Hitlerze, Stalinie, Pol Pocie
i tego typu kukłach mrugających okiem do nas z telewizora
cóż jeszcze gorszego te pokolenia mogły po sobie zostawić
Teraz już wiem, że ta jaszczurka na rogu ulicy
która co rano fioletowieje na mój widok
i otwiera pysk pokazując godzinę siódmą na zegarku tkwiącym w jej pysku
– to część społeczeństwa po czterdziestce
Jakiś zębaty odór zwiesił na pantografie piorun i poszło to w miasto
kloaka otworzyła się pełna wymiotów tym razem
zgniłe oczy pokazały się pośród plwociny na przykład
i właśnie wtedy przypomniałem sobie o pacierzu
i o tym żeby umyć zęby sobie i synowi
Ledwo żywy przysięgałem na cichą sprawiedliwość
słabe serce, w piątej kolumnie, w siódmym rzędzie
filar czy kolumna, na co zdecydować się
kawa, pycha, zazdrość, gniew, ale przecież pacierz
kap, kap, krew, pot, łzy
tu miłość a tam łysy przeciwnik –
spuszczę mu koronę na głowę z pierwszego piętra
Kłamstwa, ploteczki, trawa za wzgórzem nie odrośnie
piła poszła w ruch uliczny, zatrzymała się na kości
gdzie moje jasności w modlitwie, ominąłem jaszczura
obłęd w naci, zakonnica skręca, szkółka przechodzi do opozycji
zdecydowanie do opozycji
dzwony zadzwoniły niespodziewanie, kałamarze przewrócone
wypróżniły się na rynek
moja litość (nad sobą) rozlała się jak atrament na widok pierwszego
człowieka
to oni jeszcze żyją, jeszcze mnie kochają
a ja już jestem po drugiej stronie
zanim zostałem świętym
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Do wnętrza Ziemi
Niewiele stało się z jej powodu
nadeszła bliska miłość
kolega zapoznał mnie z bardzo grubą panią
bliska miłość przeistoczyła ja w starą kobietę
powiedziała – zaśniesz sam, zbudzisz się sam
kolega przedstawił mnie bardzo grubej kobiecie
ale to nie ja nachylam się nad nią
to ona nachyla się całą noc nad moją studnią
jej kobiecość wyszła z wody i z zimna
i juz tam nie wróci
kawał szkła wydostał się z szyby
uderzył mnie w twarz, uderzył mnie, rozciął mi czoło
nie poczułem bólu, przejrzałem
lampa zakołysała się nade mną
lampa spadła na moją głowę,
rozcięła mi skórę na czubku głowy
poczułem ciepło śwatło kobiety, gdy spojrzałem przed siebie
lustro wypłynęło z gabinetu kosmetycznego
płynęło, płynęło ponad miastem, ponad dachami
płynęło jak dobre słowa – dotarło do mnie
wypełnione po brzegi olbrzymią kobietą
ona jeszcze nie wie, że rozmyślałem o tym
aby ją opuścić i wyruszyć w świat
stąpając ścieżkami prowadzącymi do Wnętrza Ziemi
>>>
DSCN4967 (2)d 
*Ze słów wyrąbać nadzieję*
Ze słów wyrąbać nadzieję,
gdy księżyc zaszedł o północy,
gdy kamienne nastroje rodzą się w opuszczonej głowie
ze słów wyrąbać postacie
trwające jak czas ponad dolinami,
gdy potąd mam głupoty i potąd zaszłych grzechów
– wskazać na cholewki
– wskazać na czoło
to tylko mamut na górze, z której lecą żółte liście
wiatr, jak co roku przegania wołki
po to tylko by dał się słyszeć ryk stada
– nie ściemnieć na nadzwyczajnym spotkaniu z lasem
zwalone słowa leżą w tłumie serc
o jakie piękne grzyby – woła nie żydowskie dziecko
na widok czegoś w rodzaju huby na gnijącej korze
ze słów wyrąbać nadzieję
ta chwilowa niemoc krajobrazu
jest siłą przyszłej przemiany i odrodzenia
mamut zdębiał, mamut przesłonił księżyc
– wskazać na czoło
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Kilku wariatów*
Ktoś musi wyegzekwować wreszcie sprawiedliwość
koniecznym jest zdeptanie tej hydry
to oczywiste, nie trzeba sięgać po szafot poezji
to oczywiste wszędzie, ale nie tu
gdzie zbrodniarze pod kościołami mówią –
być może trzeba było rozwalić kilku wariatów
aby społeczeństwo nie ucierpiało
być może trzeba będzie rozwalić kilku wariatów
aby społeczeństwo nie ucierpiało
>>>
?????????????????????????????
*Jeszcze nie smoki* (Taśma do sklejania emocji)
Zerwałem czereśnie, zerwałem sen
kochanie moje – przewiń dziecko
zapomniałem nazwy terytorium skunksa
po omacku szukam z mapą w ręce
            Ledwo to słońce zaszło ponad spiętą głową
            ledwo zastrzyk zamarł w żyłach
            skóra zmieniła barwę i długość
            zabrakło taśmy do sklejania emocji
            to zabolało w dziąsłach gdzieś
Za produkcją nie idzie ukończenie kursów
długie joot nie podobne do krótkiego q
zemdlała krowa w kwiatach na operowym balkonie
kusy napis na larwie skurczył się jeszcze bardziej
leć ścierwniku do orłosępa i pożycz trochę waty
skrzywiła się twarz bosmana
napięły się liny statku a on przechylił się na lewą burtę
            Kiedy tylko wyjąłem to wino zaraz przyleciała ważka
            wtedy owad ten pokrążył sobie trochę, oj pokrążył
            to nic, że owo jest do wyrzucenia
            lament nad starym płotem, zmieniam skarpety właśnie tu
            lament na centralnym placu
Boginie są cienkie jak ta igła
ta Ewa jest niewdzięczną służebnicą przygody
comiesięczne nawroty zdecydowały o dokończeniu leczenia
z tego jednego jedynego zezwolenia zrobiłem sobie wygodne życie
            Nawet nie wiedzą jak wysupłać grosz na kościół
            rozwiązały ornaty wtenczas, gdy rozwinęły się sztandary
            spinka zginęła w popiele katedry
            nawet organista nie odmówił jednego
Zaprowadziłem ją będącą całkiem w porządku na grządkę
zaprowadziłem ją tam gdzie dynia dojrzewa już drugi rok
pokazałem republikę jak okiem sięgnąć
stowarzyszyłem jej oczy z imperium zieleni
            Jakiż to cień pada na ciebie, gdy gdaczesz
            jakiż to smutek dogania cię pociągiem
            ladaco ten zalew, zostawił twoje spojrzenia na wyspę
            i zajął się spojrzeniami na nią
            skurczyłem się w sobie, gdy zaśpiewała
Trąbka panie pojechał, panie a co wy macie pod nosem,
klawisz, czy co?
zapytany odpowiedział nieziemsko
bryka stanęła w połowie góry, wyprzęgnięto jałowiznę
do cebrzyka wlano śliwowicę, zapytano, przeżegnano
zapytano, rozstrzelano, nienawiść, nienawiść, nienawiść
            Nie rozmawiają ze sobą, ale to przecież dudy
            nie podobają się sobie, ale to grymasy
            mowy nie ma o palcach, ale skubie marynarkę
            zewnętrzny głos poprowadził do skarbca
            wewnętrzny głos poprowadził na jakieś piaski sumień
Opole ucieczką, Kanada stereotypem, Kraków zalewajką
wtórnie zaokrągla spacery wśród drzew
jak gdyby padły aluminiowe domy a zapachniały jeszcze nie smoki
ale już dziecięta-kocięta
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Miałem sen, piękny sen*
Miałem sen, piękny sen
żywa nadzieja jawiła się płonącą chustą
spadającą na taflę jeziora sodowego
kobieta czekała na skraju przepaści
pozwoliłem sobie zignorować tę senną przepowiednię
nie wschłuchałem się w nocy krzyk
nie słucham od lat krzyku nocy w sobie
i echa pod łóżkiem
            Jawny dąb swoje gałęzie ułożył w kształt ramion,
            które splotły się w kołyskę
            jawny ząb skorzystał z wyrwy za diamentową górą
            zatoczył koło i odleciał
            nie wiem czy mogą to zabrać i potrzymać sobie
            przecież uczynię to tylko dla siebie
            więc czy mogę?
Miałem sen, piękny sen
jaspis w złotym kole ponad diamentowym trójzębem
wbitym w chmury zbladł nagle
mój pasterz idący wśród traw ponad chmurami
zatrzymał się, ustawił pionowo pastorał z wiśniowego
drzewa, westchnął, ziewnął przeciągle
uśmiechnął się
>>>

1986-1989

Posted: 01/06/2014 in Wiersze

1986

 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Infantka *
Gołąbka
chimera
moja hiszpańska infantka
pojawiła się tutaj nagle
w grdyce aż czuję przerażenie
tu następuje detekcja podziwu,
gdy w makówkach jak dynie
odnajduję jej wizerunek
sen go odnajduje wcześniej
i sprawia, że:
muszę opuścić kino przed zakończeniem seansu
muszę wyjść z pracy przed piętnastą
muszę przestać grać zanim zdobędę sławę
muszę zakończyć wiersz zanim muza
się w nią zmieni
muszę skierować się ku wyjściu z kościoła
zanim krzyknę w ciszy na cały głos
usiadła na moim ramieniu
ona mały cichy ptaszek jeszcze z oczami dziecka,
którego piórka rozchylają się na wietrze
daje się unosić w moje kąty ucieczek
chce się przed wieczorem skryć w moim domu
chociaż jest dopiero południe,
by zejść z drogi kłamstw i zdrad
moja hiszpańska infantka każe mi siebie oglądać
w koronkowych majtkach wystających spod sukni
i z wielkim dekoltem jak dama
czyhałem sam w wieczornym zaułku miasta
pod mrocznymi murami obronnymi
znajdowałem zgubę własnego ataku
całowałem ten mrok parą wydobytą z ust
mrok pochłaniający sąsiadki
mogłem zatracić się w walce o pokój
z mordercami dobrej woli,
ale zostałem z moją infantką,
by przekonać się jak dorasta
jako gołąbka pokoju
>>> 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Bablion, Babilon, synkopowy Babilon
mroczny jak trzynastka
jest moim obiadem dziś w pałacu Nimroda
we dworze Hammurabich
pod kandelabrami przypadku Słowian
wobec stiuków chwil Polan
i Cham z Podola z harmonią na ty
jak i pasterka 
z diademem na rozstajach dróg marmurowych
tak biały niedźwiedź zaglądnął kiedyś
do mojego pokoju przez okno
samochód chciał mnie przejechać dziś na szosie
mnie autora hymnu nowego świata
przechowywanego w szufladzie głowy
przechadzając się korytarzem domu partii 
nuciłem juz wtedy ten hymn pod nosem
policzyłem do ośmiu
i zasnąłem na czerwonym dywanie
by płynąć przez wzburzone morze Sodomy
pokochałem tratwę ratunkową
i każdą z par moich myśli
teraz różdżka Biblii przegina się
w kierunku źródła wulkanu
ukrytego głęboko w legendzie
strach paraliżuje mój umysł
przed własnym doskonałym aniołem
ciągle obecnym przy mnie przedakadyjskim
i nie mogę w końcu
i nie potrafię w końcu
krzyczeć
mówię więc:
zamiast port lotniczy – poczekalnia
zamiast cięcie – kantowanie
zamiast dyscyplina – a niech to diabli
teraz mogę zaledwie szepnąć
wyśniłem srebrny róg, lecz nie wiem
co on symbolizuje?
myśli dynamizują te wizje
jakimi są dzikie życia wokół mnie
dzieckiem odbierane
sercem pokonane
progi cywilizacji
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Przyjemna woń *
Jeśli marzysz to wejdź w dym
nie przechodząc przez ogień
razem ze swoim koniem
scytyjskim, tatarskim, indiańskim
zamknij usta, czekaj, płacz
tobie jest potrzebne widzieć
skalę dwudziestego pierwszego wieku
i cynizm uprzedni
pędząc samą osiodłaną lokomotywą przez tajgę
wszystko jedno czy zesłaniec czy pionier
firanki zasuń
odłóż okulary
skup się
zamknij w sobie
ja będę obserwowal ciebie
ja będę wierzył w ciebie
nie przeprowadzaj nigdy
dzieci i koni przez ogień
wejdź jednak w dym
ze spalanych imperiów
przyjemną woń pieniędzy
pieniędzy na złoty
Dom Pański
marzenia są kadzidłem
uświęceniem życia
>>>
 DSCN5521
* W pieluchach z aluminiowej folii *
Jak kiść winogron zmarznięta na winnym krzewie
w luty poranek
kołysząca się, powiewająca
zapomniana flaga
pośród skłębionych żelbetowych zbrojeń
zamarznięty lis w leśnej jamie
zasypanej śniegiem
plujący krwią lodową
na ścieżkę pijany gruźlik
takie to moje porównanie duszy do życia
chciałem być dzieckiem północy
lecz już mam dość
przemarzłem i jestem zły
ze ść szcz
siarczyście świszcze zamieć
dziś moje porównanie jest w moich zębach
a ja skulony poirytowany
w pieluchach z aluminiowej folii
brak wokół puszcz,
które by mnie skryły
i ciszy, która zabrałaby moje ciało
w ponadświszczący akwarystyczny lęk dziecka
struny stalowe przeciągnięte nad wzgórzami
napięte na pudle doliny
czekają jak gitara z milionami watów
na moje ostatnie szarpnięcie
najsmutniejsze szarpnięcie
wiatr kołysze kiścią winogron
szkolnych niewiarygodnych kulek
tak tłucze i chrzęści wewnątrz mojej głowy
nie mogę unieść ręki
nie chcę być dzieckiem zasypiającym na zimę
chcę panować nad światem
przeszkadza mi w tym miłość
zbytnie zakochanie zbytnie wyśmianie
i wiatr
rzeką atramentu jest moje serce
wyobrażenie wiosny to mój lęk
zew wzgórze kobieta ptaki
żelazne kraty bram żelaznego nieba
symbole wschodu ołów cyfry
bałwan w cylindrze
modlitwa wyjścia
krzew winny
zasypany śniegiem
człowiek winny
zapomniany owoc
dziecka
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 * Echo *
W kręgu pulsujących miłych zdarzeń
zamykam w sercu ciepło z opuszków palców
szukam krwi w myśli i w powietrzu
wokół powiewają słowa
pustynny wiatr szuka dźwięków we mnie
czeka kołyska
i zbliżający się wielki kot na niebie
szukający mleka
atmosfera więzienia
echo w nim to echo ziemi
jądro potrzeby czekania
osłupiałem od ciepełka jak Szymon
wsłuchuję się z wysoka
w gaworzenie dobiegające z kołyski
gr! grd! grdyką!
>>>
DSCN0046a
Jasność cudzoziemska to dopiero jasność
wykałaczką stwierdzam ból
penetrując oko rodaka
naście może lat temu w kwiatach znalazłem sen
w brrr mieszkałem
tam wymarzyłem ach
och streściło się
jak to na wschodzie
taka przemowa przy świątecznym stole w 86 roku
jest usprawiedliwiona cudzoziemską jasnością
oczekiwanym wyjściem niedźwiedzia
Groźny umarł dawno dawno temu
uwierz mi to prawda
za siedmioma górami
za ośmioma rzekami
za jednym stepem stepów
tacy jak on marzyli o szklance potu
z końskiego karku niżej Temudżyna
to ich natchnęło
tak jak dziś wódka
staram się natchnąć rodaka
siedzącego po przeciwnej stronie stołu
drażniąc dno jego oka
głaszcząc siatkówkę ostrą wykałaczką
użytą wcześniej przez Turka z Turkmenii
po jakimś burłaczym obiedzie
otrzymaliśmy także pozdrowienia bawełniane
z jurty w Kazachstanie
dla wyjców stepowych
sennych odludków
wyzwoleńców ścinanych podstępnie
i ślepowronów
>>>
DSCN8291a 
Kto jest potężny w swym głosie do ludzi
kto jest potężny w swej skrytości
słyszę głos miłości
czuję się zakochany
och! gdybym wiedział w kim
słyszę jak wschodzi słońce
słyszę krew słońca rozlewającą się
za kołem podbiegunowym
poprzez znak wierzysz
poprzez znak żyjesz
ta siła duchowa w piersi skoncentrowana
ten radosny pożar
płomień wszechnieba
rozkosz samoniewiedzy
koncentrat bólu myśli
któż ciebie dotknie teraz
delfin
staruszka
gitara
lokomotywa
hieroglif zmieniający się powoli w literę
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Przepiórka *
Przebiegałem nadbrzeżne ścieżki
patrząc w wodę
widząc w niej zawsze odbicie wieży Eiffla
a jednak cieszyłem się z tego, że jestem Polakiem
jak fatamorgana jawił mi się w oddali
wizerunek postaci obecnego Papieża
szyłem na maszynie sztandar
obszywałem go frędzlami odpornymi na krew
osuszałem bagna, karczowałem tajgę
przyjmowałem nawet razy knuta
w swojej wierze w swojej wiedzy
zrywałem dzikie czereśnie prosto z drzewa
siedząc na starej zmurszałej gałęzi
z góry jak z wieży Eiffla zobaczyłem
jak Pan Bóg zmieniony w przepiórkę
ucieka w zboże coraz dalej i dalej
zapadając się w łan
z ludowym zakrzykiem
a ja chociaż nie mogę go dostrzec
to mam pewność miejsca
w którym ukrył się
jak prawda w mitach
Lędzian i Polan
>>> 
OLYMPUS DIGITAL CAMERA               
* Ziemia obiecana *
Z ofiarnych palenisk w Salem
wyszedłem
krok w krok jak
Ja Ja Ja Ja jestem
naczytałem się o otwieranych bramach
stojąc w drzwiach w negliżu
krzyczałem przez sen
czarna chmuro zgiń przepadnij
wskakiwałem na konia jak Czerwona Chmura
i odjeżdżałem na wojnę z obcymi
a potem w chmury jak Mahomet
trzymając kamień w ręku jak Mojżesz
a potem procę jak Dawid
na plecach mając powrozem przytroczoną
białą lilię Gabriela
schowałem się w żywopłocie
nie rozstrzelany przez Niemców
a potem Indian z drugiej klasy
letnią porą zbierałem
zapach czarnego bzu i jaśminu
gdy miałem go już pełne nozdrza
zaczynałem się podglądać ludzi przy pracy
a potem przemarsze i manifestacje
wydobywałem się z ich kolonii karnej
razem ze śliną, krwią i łzami
samotność i tęsknotę
umiejscowiłem na zdjęciu klasowym
ubierany w zbyt obcisłe ubranka
wierzchnie pierwszomajowe
spodnie kościelne
łkające serce w tłumie
kłułem przekorą, a jakże
tam gdzie pamięci nie było
nic a nic bolało najbardziej
moja góra w Salem
uwiła mi w oczach gniazdo
i tam zniosła jajo
bóle dawały znać
o przemieszczaniu się we mnie
Ziemi Obiecanej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W morderczych krzakach zabijakach
czekała nas fajka pokoju
Dzierżykraj, Słupia, wędrowny bocian i ja
gotowi wyruszyć do miasta pokoju
gdy w kręgu zdarzeń miernota
na placach głuchota
ja sapię, karmię i plwam
ale słyszę przynajmniej
w karczmie zastawiam
płacz dziecka i ryczenie krów
główne danie ryk plenarny
zawijać pierogi już czas
czapkę nałożyć i w drogę
a góry! o góry! o góry wysokie!
na horyzoncie
gdzie tabor aniołów
pierze król strusi pieśń w oceanie
wchodzę na statek
płynę na Atlantyk po Platona
sól i wolność bezkresu
potem poprawiam chiński mur
i wracam do domu po bagaż
po klasykę wsi i przedmieść, gdzie
zaśpiewa mi jabłonka
zaśpiewa mi jabłecznik
zaśpiewa mi stara polna droga
zaśpiewa mi zdemolowany stadion
przydrożny kurhan i pętla tramwajowa
wchodzę w obraz żniwa z bronowickim chochołem
w śpiew jak bocian z ptasią władzą
bocian, który ze stodoły zszedł
trzymając w ludzkich rękach procę jak tęcza
bocian, co zmienił się w ibisa i cisnął kamień
zachód słońca nad wisielcem
złodziejem dzieciństwa deptakiem
bramo niespełniona wieżo Babilonu
barbakanie tajemnicy moście celnika
mój pokój nie tu
na szczycie zigguratu w Ur
lecz w mieście niebieskim
to do niego wracam ze śpiewem
przechodzę razem z wielbłądem
przez ucho igielne jak w Sandomierzu
czując na sobie wzrok bogatego proroka
proroka w swoim kraju po dziadku
kiedyś nadejdzie czas, że przez ucho igielne
będą przechodzić prorocy razem z wielbłądami
i to my będziemy na nich patrzeć
odgruzowując Złotą Bramę
kaktus to poduszka do igieł
kwintesencja igiełki
jednocześnie wiadro pełne wody
krew to ciepłe wilgotne źródło samobójstwa
samobójcze myśli maja
wpływają na trwanie mostów grudniowych
mostów nad Doliną Gehenny
a Sąd Ostateczny czeka
za murem
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W krainie cieni
mur
w krainę cieni
księżyc
pieśń się rozlega w krzakach
od Eufratu po Nil
od stepów Mongolii po Dzikie Pola Ukrainy
kiszki oplecione wokół drzewa w lesie
oczy wydziobane przez kruki na rynku miasta
wokół stelli
groby
formy
w krainę sznura konopnego
okręt
szubienica
w krainę stalowej belki
wieża
podpora
serce
mózg
klinika
wiele lat żył Metuszelach
Hitler tylko sześć
rzeka płynie po kamieniach
wśród dzikich gór
runęła w urwisko
spada wodospadem
spada
dziś zieleń jest czarna a czerń skażona
pociągi zatrzymują się dziś w Sandomierzu
szkoda, że Tatarzy nie zatrzymali się tu kiedyś
pod dnem Atlantyku jest miejsce na mój dom
okrągły, betonowy batyskaf, miasto
jak balon wtopione w podmorską skałę
nie dotarł tam jeszcze człowiek ze swym Babilonem
samochód porusza się w moim nosie
wypada z dziurki jak z tunelu
autobus z wycieczką zatrzymał się na powiece
jemioła zieleni się na rajskiej gałęzi
małpka stuka się palcem w czoło i szczerzy zęby
potem pokazuje na płonący miecz Archanioła
już w mózg wkładają mi talent dla Charona
denar dla Piłata i rubla dla Lenina
złotówkę na walczący z Francją i Ameryką Wietnam
perłę na odbudowę Krakowa
po ostatniej pacyfikacji zomo
mury muszą być nowe
cień będzie ten sam
krew na Rynku inna
a plamy na płytach te same
>>>
ZS Betlejem 22b 
Czy zliczysz pary osiołku
teraz czy zliczysz je
gdy zszedłeś już z tej góry
z dwoma koszami po bokach
a w nich dwie natury
miny
skazy na nastrojach
jamy w ciszy głowy
pulsują echa
grają przepaście pod nogami
dzwony wzywają z ziemi
czy musisz nawet ty żywopłocie
wyrywać swoje korzenie
i przenosić się w inne miejsce za granicę
czy stworzyć chcesz suchy stos
mrówka
traktor w polu
skowronek i tryl
gdzie ucieka tchórz
gdzie ucieka słońce
niewiarygodny tętent
niewidzialny
niesłyszalny
niepoznawalny
tętent snów
podwójnych jak kopyta i uszy
osiołek z koszami życia i prawdy
ucieka już do dzikiej oślicy
po kamienistej drodze
żertwy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA             
* Burzenie *
Synteza kroczy ulicą a ty jej nie dostrzegasz
czy nigdy nie będziesz jej widział
wyburzają stare domy i powstają
ogromne jamy grzebalne
przerażające swym wyglądem po zmierzchu
niewyburzone domy straszą cieniami w bramach
chwiejącymi się murami
skrzywionymi okiennicami i drzwiami
schodami pijanymi nawet w południe
moje pokolenie widzi skutki budownictwa wojny
efekt urabianej przez ohydę materii
dającej światło na upadek człowieka
patrząc przez szybę napycham swój łakomy brzuch
który puchnie jak ulica
śledzie czołgają się po ulicach w gęstej białawej mazi
ludzie jak ryby pośród ropiejących elewacji walących się domów
mały chłopiec podbiega do jednej ze ścian
i jednym pchnięciem ją obala
przewraca się rudera stojąca przy rynku
potem obala dom za domem
oczyszcza miasto z przeszłości
w Krakowie
w Warszawie
w Gdańsku
we Wrocławiu
w Lublinie
dzieci są jak dzieci
moje pokolenie takie łakome
na tyle męskie by nie dostrzegać syntezy rodzenia
starca z kapeluszem
w jednej ze śmierdzących bram
>>>
DSCN3210d 
* Kto wypije ciemną miłość *
Pomóż odejść komecie
nawróć się ojcze
kwitnący znów we mnie
włącz telewizor
nie mów do mnie wciąż – dziękuję
ślimak wypełzł na moją rękę
obudziłem się
w zmrużonych oczach zrodził się obraz
śliski i rogaty lecz nierzeczywisty
komu oddam złoty łańcuszek
oplatający moje biodra
chce mi się płakać
wzruszam się na widok łuny na niebie
wypijam miłość ciemną w tobie
lub jasną, gdy tygrys jest poza ogrodzeniem
pogrzeb w górze
trumna na linie
jakiś program płynie z Warszawy
jakieś obrazy unoszą się ponad wzgórzami
krasnale urosły znów są większe niż ludzie
w stawie siedzi ukryta pod nieruchomą wodą
opozycja wszystkiego
cichutko przejdźmy jego brzegiem
razem z ważką przelećmy nad szuwarami
kto zwycięży
kto siebie zrodzi
kto wypije ciemną miłość w moim stawie
>>>
DSCN3160f
Jej oczy widziałem  w stawie
a w nich eksplozje wulkanów
i warkocz i dres i sandały
migotała tam cała
dopóki nie zbliżyłem się do brzegu
gdy przybliżyłem twarz zatrzymała się w swym kręgu
odwróciła się do mnie
jawiła mi się dantejskim lodem
lecz oczy były oczami żywego anioła
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zła i dobra wola *
Prowadzony blaskiem polityki
znalazłem się w smudze tęsknoty
w spowiedzi niejedno znalazłem przesłanie
mogę wymruczeć je już dziś
nie prawiąc kazań
płaczę i tak nad samym sobą
czy powinienem nienawidzić ludzi
złej woli
czy winienem światu walkę z nimi
jako rzecze Kadafi
Program wojen gwiezdnych
Dywizje czołgów
Iran
Irak
Jaruzelski
Wałęsa
co jeszcze
kto jeszcze
jakiś tron zamulony
na piaszczystej łasze
na środku Wisły pod Grudziądzem
siedzę na nim i zamartwiam się
trzymając na kolanach cygańskie dziecko
cygańskie tabory ciągną w telewizji
oceniam to
ocena dotyczy tylko telewizji
nie powinienem nienawidzić ludzi
złej woli
nawet w blaskach polityki
tako rzecze cygańskie dziecko
>>>
???????
* W głębię jaskiń *
Już nadszedł czas, aby uciec w mysią dziurę
odmówić pacierz za Ojczyznę
nad polami krążą jamniki błonoskrzydłe
jest tak niebezpiecznie
czekam na północny rytm,
który interferencją zawróci te bombowce
i w mojej norze zapłonie ognisko
z kupki zeschłych liści sumaka a nie z napalmu
czarno i ciemno
wyobrażam sobie niebo nad kurhanami
świadkami koczowania tu ludzi Wielkiego Wschodu
lecą lecą wciąż wojownicy wysłani z głębin pamięci
kiedyś, gdy czas istniał w pamięci
każda myśl dotykała rzeczywistości
rzeczywistość była dotykana przez myśl
dotyk był przez myśl urzeczywistniany
teraz rzeczywistość czeka na nobilitację
przecież ona jest wiecznie trwała a myśl nie
zmienia się przybywa jej puchnie wokół
razem z nocą razem z dniem
moja nora jest nowiem rzeczywistości
muszę przejść przez tę czeluść
zanim porwę się na gwiazdy
zagrożenie wsysa w siebie wizje
dobre i złe stany strachu
kiedyś człowiek w jaskiniach ogryzał kości
żarł mięso wciąż chciał więcej,
i bał się, że mu go zabraknie
tak jak teraz my
boimy się, że zbraknie rzeczywistości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Pomarańcza *
Twoja racja historyczna utopiona w planach
na wzgórzu budujesz swój dom
przykrywasz kopułą jak sanktuarium
dziecko trzyma plan
gdy wysuniesz język
na jego cień spadnie złota kropla
dzieci w skafandrach przychodzą do łóżka
prosząc o sekundy bajek
dajesz im prawdę
deszcz ze śniegiem łączy ślimaka z rogami
czart ukryty w drewnianej protezie
nad świątynią kołuje srebrzysty saksofon
Dawid unosi procę nad głową
wznosi ręce zakrwawione do nieba
harfa gra na dnie oceanu
przepływa nad nią wieloryb
w winie krystalizuje się historyczna świadomość
grzech narodu toczy się po szynach jak lokomotywa
jest jak najazd dzikiego plemienia
ziemia płonie tam gdzie stąpasz
racja znów wieje jak wiatr
lecą iskry przez chwilę
toniesz w przypadku jak w wodzie
z nocy powstaje poranek
wiesz, że to było somnambuliczne spojrzenie
śpij śpij żabo
coraz krótsza zasłona coraz większy strach
słowa są jak pomarańcze
rzucasz pomarańczę z całych sił
wprost w uśmiechniętą twarz przyjaciela
i wybija mu zęby głupoty
>>>
??????????????????????
Czwórką rozszalałych koni powozi moja dusza
bez munduru żołdak
okruszyna na liściu kruszyny
przed nią rozstaje dróg
przed nią kamienny obelisk z czasów rzymskich
na samym środku drogi
najstarszy plan bitwy – papirus
najstarszy grobowiec – piramida
mumia ptaka, człowieka i psa
ogromna kamienna łapa Sfinksa sięgająca po duszę
przetrwał Hermes Trismegistos
i jego wielka tajemnica jedności
źródło współczesnego zła
czy przetrwa nasza wierzbowo-strumykowa miłość
wchodzę pod wersalkę
by tam jak kot świecić oczami odwiecznego pragnienia
iskry z Wersalu
sucha trawa oczekująca
cudowne spojrzenia
ludzkie próby i sądy
bezpieczny cień
piękna i wyniosła we mnie
tylko ta, która staje przede mną w kinie
lub na jakimś moście w Avignon
po wieczornej mszy zaprasza do tańca
przyczajony w kącie patrzę w ciemność
trzymam lejce pod wersalką
zabandażowany razem z lejcami
trzęsę się cały
zabandażowany razem z maleńką stópką
okruszyny światła
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Tonę  *
Kawałki sera jak chlebowe okruchy
zasychają nad górną wargą
która drży odchylona
z ust płyną gorzkie słowa
nie patrz na mnie kiedy jem
w ogóle nie patrz już na mnie
idę wewnątrz siebie drogą
niknącą za wydmą horyzontu
idę nie słysząc jej słów
patrzę na jej zmęczone oczy
serce moje jeszcze poci się skwierczy
w agonii upalnego dnia
wczesna wiosna więdnie nagle
zmierzch
ziarenka ludzkości kołyszą się
jak kropelki łez na moich rzęsach
szeroko otwieram oczy
czy Bóg pierwszych i ostatnich nanosekund
pojawi się
i czy w mojej łodzi ujmę ster patrzenia
a może utonę w ukochanej twarzy
przy kuchennym stole
jak już nie jeden raz
gdy znikam jej z oczu
okruch sera spada z łoskotem na podłogę
oderwana od szczytu skała
uderza o asflat na na krętej
górskej drodze naszej miłości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 
* Państwowy wiatr*
Ulica w mieście winna zostać utajniona
przynajmniej mój jej obraz
moje oczy powinny zostać zamaskowane
osłonięte ołowiem
wszyscy ludzie biegnący ulicą po miłość
powinni zostać zasłonięci
ukryci przed upalnym rządowym wiatrem
który może im ją upaństwowić
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kadafi i Werbiści
węgiel i sól
moja praca twoja praca
chcę słyszeć coś oprócz
chcę widzieć gdzieś poza
Moskwa i Memphis
a Kraków
przy drodze przy rzece
przy tęsknocie
radio
rzeźba
pot i łzy
idę ku własnemu losowi
pozostawiony boskości bez wyjścia
donoszę uprzejmie
obmawiam uczciwie
kołuję wokół
Mozart i Metallica
a Mazowsze
wchodzę w bazylikę lasów
pośród wieków wygłaszam przemowy dni
do zapachów
do słabości
nie chciałbym popełnić zbrodni
z tęsknoty
>>>
DSCN5844 (3)s
Zło, które karły roznoszą po mieście
owinięte w Trybunę Ludu
czeka, co dzień od rana u twoich drzwi
jak butelka mleka
przyzwyczajasz się już do niego
przełykasz złe wiadomości jak kęsy czarnego chleba
jedynie złorzeczenia wlewają w twoje serce
chłodną słodycz przyszłości
dlatego starasz się kląć od samego świtu
doszedłeś już do tego,
że gdy otwierasz oczy i widzisz wschodzące słońce
rozbrzmiewa modlitwa
i padają słowa przeczytane w gazecie
„spraw Panie bym był dziś dla tego systemu lepszym
klerykalnym niegodziwcem i zdrajcą”
>>>
DSCN3209aa 
* Moja wina  *
Moja wina
generuje potrzebę
ciągłego rozpościerania kopuł nad dolinami
budowania konstrukcji w kształcie planetarium
spod hełmów galaktyk chcę wysławiać
zatopione w stali nierdzewnej
gigantyczne błękitne cyfry
czasu nieminionego
>>>
DSCN0434a 
* Obraz *
Widzę obraz, na którym w szarym tle
jawi się namalowany niebieską farbą napis:
„to już tyle godzin jak ciebie nie ma”
płótno przybite jest olbrzymimi ćwiekami
do płaszczyzny dębowych drzwi
drzwi uchylają się popychane
dźwiękami elektrycznej gitary
atakującymi ciszę ogrodu
tło jest starczo szare
a sam napis bolesny
i raniący jak gitarowy riff
>>>
DSCN0422a              
* Stary kraj  *
Liczyłem, liczyłem miłości
w liczydłach doszukałem się podkładów kolejowych
lecz nie doliczyłem się własnych wielkości
potem podkłady zostały w kraju
a ja odjechałem pociągiem przyjaźni
teraz jestem żaglowcem z postawionymi żaglami
halsującym na redzie wolności
gotowym do remontu
drzewa wyszły ze mną z miast
ptaki jednak pozostały
budują wokół pomosty
pomosty dla śmierci prawdziwych szans
wędrowcy wyzbywają się marzeń
lecz wędrowcy nigdy nie wracają
wiem, że tęsknota to idea huraganu
która i tak nie ugasi gorejącego krzaka
liczydło będzie liczyć dalej
>>>
??????????????????????
* Opluty świat  *
Chciałbym wypić cały zły świat
razem z jego wodami
w tym kuflu piwa
piana przylega do warg i skóry na twarzy
jak żęglarzowi opływającemu graniczny Horn
słońce dwóch światów pali we wnętrznościach jak złość
chciałbym powiesić zły świat jak płaszcz
na szubienicy pioruna wbitego w skały
i płakać łzami żałości wobec oceanów
źle maskowanego strachu
widzę trumnę spychaną przez strumień wody
wystrzelony z zomowskiej armatki
płynącą jak arka w dół ulicy Brackiej
nie zbliżajcie się do tego kraju – drzewa
bądźcie w bezpiecznej odległości- zioła
uciekajcie stąd – zwierzęta
mój szafot
mój ból głowy
ból zemsty
mój ból lednicki
informacje wracają jak bumerangi
uderzają w zęby wybijając kilka przednich
rozkrwawiając usta
nie mogę wykorzystać śliny do gojenia ran
ślina nie może nawet rozpuścić zaschniętej piany
jeśli nie zdoła piana zmieni się w maskę
>>>
DSCN1483d
Gdzie jest ta gwiazda na moim czole
szukam jej rozchylając włosy
gładzę wieczorne czoło
rozcieram zmarszczki
siniejące pod palcami jak zorze
z traw wielkiego stepu wybiega koń
cwałuje w kierunku mojej świadomości
dopędza ją i zabiera na swój grzbiet
unosi moje ja z prehistorycznego miejsca mojej głowy
gdy staje się jaśniej pojawia się tęsknota
za snem, utraconym rajem
wschodzi gwiazda wreszcie
na mim czole
gwiazda, która jest słońcem
>>>
DSCN1409a
* Wirus geopolityczny *
Kolczuga nałożona na wielkiego czerwonego pomidora
moje ciało
bez zaczynający pachnieć, gdy dolatują dźwięki muzyki z gramofonu
moje myśli
kura znosząca niebieskie jajko, gdy horyzont sinieje
moja droga
drzewa stoją mgławicowe bardzo ciemnozielone
w pysku psa wrogowie realnie nieistniejący
mój upór
radar odkrywający we mnie nową złą wolę
jeszcze jedną i jeszcze jedną
moja wrażliwość
wirus geopolityczny gdacze jak kura
zbliża się do moich westchnień
moja nienawiść
dziś zaczynam doceniać swoje ciało uzbrojone
zaczynam bać się o jego wewnętrzną kruchość
bardziej wystawioną na zło
>>>
??????????
*  Pokój i wolność  *
Już niewiele czasu pozostało
czy zdążymy opowiedzieć o współczesności
zwariowanej w głowach i liściach
tyle barw migoce w oczach
tyle chwastów pędzi ku słońcu pod chwilą
zejdę przez chmury w uprzedzenia wstąpię
chcę dowiedzieć się jak szybko można żyć
karmiąc nerwicę wymyślonym dynamitem
wokół wzbiera ciemność
szamoczemy się w pragnieniach pokoju
które są jak sieci dla wolności
zachodnia policja rozprawia się z pacyfistami
jak należy
w naszej rzeczywistości jest to nie do pomyślenia
i dlatego jest to nie do pomyślenia
gram swoją rolę pracuję w mozole
w kurniku siedzę na grzędzie
co wieczór tam zasypiam
nie znoszę jednak swojego cienia
i tak łaski mi nie robi, gdy chodzi za mną
przyśpieszam w kontekstach
wszystko mi się udaje
zdobywam szczęścia łut
wychodzę cało z grzędy
obdarowany złudzeniem, że wciąż można
przemówić swoim sumieniem
czytam i gram, myślę i mówię więc
chciałbym odnaleźć ślad
ślad zagubiony w duszy
podczas przeprawy z Persami przez Bosfor
podczas wędrówki z Achajami na Peloponez
ja wędruję do dziś bez przepraw
za to czekam na bociany, które przylecieć mają
by zasiąść na moim śnie-gnieździe
to, co mnie otacza jest tak nierealne
dlaczego to coś, co mnie otacza
toleruje mnie i bociany
w moich komórkach roślinnych ukryty jest nagi miecz
wcześniej czy później rozetnie on tę zasłonę
któż się wtedy zdoła ocalić
może ten, co dotrze na czas do słów
nie widzę w tym świecie żadnej wartości
może więc wojna nas ocali
przed pacyfizmem zła
>>>
 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Zapach kartofliska latem *
Zapach lebiody i ziemniaków
nowa wyspa na morzu zgryzoty
pustki życia prywatnego
takiej jak i wspólnoty
w jarzębinach oczekiwania
materializują się nerwice
plany człowieka rzadko
mdleją ręce od próżności
chylą się głowy po śmiertelnej walce
z zapachami lata
głupio, lecz może nie głupiej
na wyspie oczekiwania
porośniętej zielskiem kartofliska
oczekiwanie dziczeje
oczekiwanie nie nadąża za latem
czy zanurzy się w zgryzocie
jesiennych ognisk
>>>
 DSCN0223s
* Trzecie ucho *
Z głębin morskich wydobywam ucho ludzkie
przykładam je do czoła
przyrasta
wychodzę na ulicę
idę chodnikiem
przystaję nad kratą kanału
nasłuchuję tym trzecim uchem
goni mnie moja poranna modlitwa
pędząc ze świstem jak ptak-duch
już mnie dopadła
właśnie teraz:
„oczyścić się”
ucho zmienia się w muszlę małży
wiatr dmąc w muszlę
wydobywa z niej woli ryk
łzy spływają po policzkach
ciepło serca roztapia twarz
i oczy
Belfegora
Asmodeusza
Ozyrysa
tak teraz mam tylko troje uszu
tym dodatkowym z otchłani morskiej
słucham trwogi piekieł
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Wulgarne dzieci *
Słowa odbite od wulgarnych dzieci
zamiast ocenić szalejący tłum
oceniły mnie i moją biedę
skrzywdziwszy ciszę mojego sumienia
pognębiły same siebie
modlę się teraz wieczorem
o przyszłe zwycięstwo
ugniatam porażkę w swoich dłoniach
prawdziwą jak kula śnieżna
nie urągam ludziom
w kwiatach
w odezwach
w wodzie
pragnienia spoczywające na dnie światła
wyruszyły w ciemność
przez chwilę zatrzymały się
pod ścianą zwątpienia
bez możliwości przejścia
grdyka porusza się w górę i w dół
co mam począć z rękami
chcę dusić wulgarne dzieci
żal mnie ocenia
>>>
DSCN0425d 
*  Szept  *
W dwóch kącikach ust szept mojej duszy trwa
uciszony rózgą nauczyciela mrużę oczy
kraty rzęs uchylają się
wpuszczają do świadomości dziecko
ten mały indiański dzieciak to ja o świcie
step wolności to mój Manitou
spojrzenie oczu
moje poczęcie
mój koniec świata
wychodzę by odejść na zawsze
by spędzić życie na szukaniu
szerszeń ukłuty w odwłok przez osę
w gniazdo szerszeni wbity sosnowy kij
wypełniona wodą ryba
dzwon, który odbija echo burzy
w ustach język naciska na podniebienie
drgają wargi
falują policzki
rozchylają się szczęki
usta otwierają się szeroko jak brama miasta
z gardła
z jamy ustnej
z cywilizacji słów
wysuwa się głowa koguta z czerwonym grzebieniem
i wolność i szaleństwo
>>>
DSCN0397d
*  Starzec i dziewczynka  *
On prowadzi za rękę małą dziewczynkę
wiedzie ją przez świat, z którego wychynęła hydra
w nocy, gdy nie może zasnąć
marzy o czasach, w których zagrożenie
będzie się odnosić do miłości a nie do zła
patrzy z piramidy i widzi
jak padający deszcz wskazuje kryjówkę terrorystów
ja czekam na kogoś dorosłego
z wiedzą stosowną do zwycięstwa
kołyszę moją tęsknotę w myślach
poprzez puste przestrzenie on starzec wędruje
a przy jego boku mała dziewczynka drepcze
wilki wyją, przemykają się pomiędzy skałami przy drodze
bojąc się zbliżyć błyskają kłami
kły świecą jak miłość starca
zwłaszcza w nocy w blasku księżyca
nasze czasy są jak pająki
w ciemnościach tkające sieci
chwytające księży walczących mieczem
i żołnierzy wychowujących dzieci
on z nią idzie tam gdzie szept drga
staje się coraz bardziej nieznośny
burząc krwawe ołtarze i ohydę na nich
droga ciała
droga omdlewającej miłości
droga doskonałości
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Spowiedź w dżungli *
Spowiedź w dżungli
słowa jak dzikie bestie
buldożer sumienia taranuje dżunglę
za nim w gąszcz wjeżdżają samochody
nieautentyczne myśli wieszcza
w chatce Sybiraka w mroźną noc
krążę wokół stołu i jego głowy
na kosmodromie stawiam stopę
obutą w czerwoną skórę
filozofia podaje mi dłuto i młot
historia wabi na arenę Colosseum
na ostatnią walkę pozdrowień
chcę wymodlić w dżungli pustynię
stanąć oko w oko z Lwem Babilonu
wiem, że to mnie czeka
że to mnie nie ominie
że to mnie wybawi
od milczenia w egipskiej niewoli
>>>
DSCN0816f
* Okrążenie *
Poprzez góry swych zębów
kojarząc słowa z miłością
wysyłam klucz
w murze otwieram bramę
patrzę
węże w sadzie przypadają
po trzy na jedną jabłoń
poprzez rzekę swych oczu
miażdżąc łzy pośladkami
dni w meczetach są boże
wołają w niebo z minaretów piersi
poprzez inność kosmatych wysp
tarzają się na trawniku
na dywanie
na skórze wołu
kamienie spadają
wpadają wślizgują się w kieszenie
oczekuję
iść iść i iść
i tak słuchasz, więc też patrz
z gór spływa ślina
w potokach rwących kołaczą pioruny
jaskinie różem błyskają
karzeł wróblarz frunie z koniem
karzeł toccata zwiastuje burzę
karzeł doradca wężom ukręca głowy
w pidżamie na tapczanie
sens nurza się w plastyku
Matka Boska kalendarze ozdabia sobą
diamenty oświecają fetysze czasu
Wolin jest zgniłym drewnem
twarzą trzcin i głogu
wielokrotnie w pierś wielokrotnie
powoli w pył zza częstokołu
tytani pojmali pieśń
gburowate dziecko podzięki
prawda wydaje się usłużna główce dziecka
bo nie zabija głodem
sfora wytrwałych much krążących
pragnących
drzewa rajskie drzewa
niebieska antyzupa Fiodora
mleko matki jak kwas chlebowy
we wdzięczności jaskółki
beczka śmiechu a w niej włamywacz
dziecię bezprzytomne
poprzez sen
czystego okrążenia miłości
nie boję się wykonać
>>>
??????????
* Chmury  *
Gdy usiadłem na chmurze ponad doliną
i spojrzałem w dół
dostrzegłem chmurę, która błądzi po ziemi
ja starzec dostrzegłem ją cierpiąc
przed moim zegarem stoi kukułka
i pali papierosa
ma rogi na głowie łosia
wewnątrz wielkiego miasta
jego ulic osłoniętych domami
wewnątrz gór pradawnych
ich dolin otulonych mgłami
drzew na stokach
pajac nadstawia policzki
a wolność w nie uderza
gdy płaczę mój żal jest odwieczny stracony
gdzieś w głębi szlaku podmorskiego
terkocze dziewiętnastowieczny telegraf
rozpaczliwie jak ptak wzywa
sygnał
sygnał
wzywa
echo
drużyna pożarowa nie wytrzymuje napięcia
i umiera na zawał
koty na boisku piłkarskim biegają wkoło
dziewczyna patrzy w dół
z mojego nieboskłonu
ja nadmuchuję gumową nogę
golonka czeka dymiąc w musztardzie
ja wypuszczam kłęby pary z ust
o tak
tylko nałykałem się chmur
>>>
??????????
* Celuloidowe msze  *
W okrutnych lasach pijane żyrafy
dumne jak żerdzie
w Koluszkach kwatery pijanych żołnierzy
sale rycerskie
piwiarnie
pod kapturem mnisim głowa mnicha
ostańce
mury
pobielane rzeki przepływają przez pobielane miasta
przez bród przechodzi stado krów
mlecznych jak smoczek
kamienne skopki czekają na samoloty
i ich loty nad łąkami
kiedyś czerwone białe dziś
jak grochy wpadają w otchłań ich korpusy
przechodząc przez smród ten rodzaj dymu
o tym trzeba powiedzieć ptakom
ulatującym w żertwę zimowania
halabardy słów skrzyżowane
przegradzają drogę w kolumnadę urzędów
jeszcze egzamin w greckiej chacie blondynki
makówka dziewczynki
pajączek dziewczynki
sen i wódka chłopca dęba
wtóruje wilkowi czarna jagoda i słońce
dąbrowa
och, nieświęta
okolico kapeluszy słomianych
w czasach mlecznych jak mgła pod Lubinem
gdy ginie element wrogi
poziom zero w mózgu i sercu
złoty rozsądza
celuloidowe nazwy
naszych przedpołudniowych
celuloidowych mszy
celebrowanych przez pijane jednorożce
 >>>
DSCN1666d
* Krok po kroku *
Krok po kroku
niemowlę
Hitler Mars
krok po kroku
wyraźny zjazd
pies
ośmiornica
chrabąszcz
poprzez obmowę zawrót głowy
przez las głupoty
schizofreniczne momenty
cały wieżowiec telewizji
czterdziestoletnia blondynka w czarnej halce
na wizji
aparat fotograficzny
SB
na podsłuchu
skorupa odpada i spływa w dół jak płatek róży
opada jak chusteczka do nosa na wietrze
na moja głowę
rydwany płoną
szczury żłobią rowki
w kamiennych cembrowinach studni
korony chwieją się na głowach
brody pod
zbyt intelektualne bierwiona dokładane do stosu
krok po kroku na stos
ewolucja popchnie ku fetyszystom
teraz jeszcze popycha ku rewolucjonistom
onych
>>>
DSC00067s
 * Most *
 Jej dłonie są kwiatami w moim filmie
 nakręconym na Moście Wita Stwosza
 ona trzyma swoje ciało w dłoniach
 podaje mi je jak klucz kwiatów
gotyckie jabłuszka spadają na betonową posadzkę
 w mojej renesansowej duszy
 i zaczynam krwawić w jej współczesną ciszę
 choć mógłbym dotknąć w każdej chwili wargami jej uda
 nie mogę już być bliżej
 gdy przejeżdża na motorowerze przez most
 tuż obok mnie
 girlandy zwisają dotykając wody w rzece
 wody ubywa jest jej coraz mniej
 rzeka wysycha po powodzi
kwiaty rozsypują się
klucz upada na dno
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Tyle niewyczerpanej siły w moim gniewie
w pałających oczach
widzących jak oni piją i demolują Polskę
duszą ptaki i rozdeptują jaszczurki
panoszą się w parkach i lasach
a wiatr i lokaje ciągną losy o pasiaste kamizelki
w polu pod miedzą lisa
oni podjęli się trudnej sztuki rządzenia za nas
wydaje im się, że są dziś znakomitymi aktorami
ale tutaj gdzie się gniewam
są wciąż bardziej głupi niż ja zły
jeszcze patrzę przez kryształ na ich ariergardę
jeszcze i moja niemoc wlecze się za nimi
a już zające czekają z łapą przygotowaną do gratulacji
kilometrami ciągnie się coś w rodzaju spaghetti
wiernopoddańczych działań, które denerwują
swoją niestrawnością nietoperzy
gdy tu nawet liście nie wyrastają z gałęzi
gdy tu nawet gałęzie zamiatają ziemię
gdy tu nawet konary pomiatają gałęziami
gdy tu nawet drzewa gną swoje konary
do stóp partyjnych urzędników powracających z kościoła
pada deszcz władzy
pijany jak ona
na dywan stęchłych liści
jej sumienie tam gdzie kotłownie
piekielnych mocy przerobowych
klowni szorują wielkimi czerwonymi nosami po schodach,
które dziwnym trafem jeszcze im do tej pory nie odpadły
jak to było zaplanowane
dla śmiechu jednych
i gniewu drugich
>>>
DSCN0716a 
* Do walki z ludźmi *
To jest gwiazda miłości
którą dane mi jest oglądać               
codziennie w momencie uniesienia powiek
o godzinie szóstej rano
przychodzi do mnie
przysyła ją ktoś jak świąteczną paczkę
jaśniejąc umyka w kąciki oczu
a później za ramę okna
znakiem jest moje uniesienie powiek
moje spojrzenie moja pierwsza myśl
rama okna ramą miłości
za nią rodzi się nienawiść
Rak w konstelacji Lwa – oskarżam
gwiazdy w konstelacji lustra – moje oskarżenie
odwracam się twarzą do ściany
i tu znajduję miłość i prawdziwy uśmiech
czasem łzę i opowieść snu kobiety
pragnę dotrzeć do krajobrazu
pośród jeszcze czarnych drzew
chcę dotrzeć do prawdy
płynę w światłość, co jest jak kropla powietrza
haustem wtaczam w siebie jutrzenkę
cierpienie uderza mnie w wyrostek robaczkowy
zraniony oślepiony zrywam się do lotu ponad gniewem
ostatnia świetlna plamka umiera w źrenicy
budzę się do walki z ludźmi
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Podczas ostatnich wakacji nad morzem obiecanym
w kamieńskiej katedrze widziałem cień Peruna pod chórem
a na zewnątrz w ścianach wokół niej
otwory powstałe wskutek gaszenia o mur
pogańskich pochodni
zachód słońca nad zalewem Trzygława zastawał mnie
pijącego grzane wino z plastykowego bukłaczka
obok dziewczyny wyszywającej na serwetce
przekreślone dwie błyskawice oznaczające zwycięstwo miłości
Podczas ostatnich wakacji nad miastem obiecanym
stojąc na szczycie nyskiej baszty razem z przyjaciółmi
dowodziłem polskości chmur wiszących nad tą śląską kolebką
oni poprowadzili nas potem do pizzerii
na komentarz do Żywotu Świętego Tomasza z Akwinu
a wieczorem do Miejskiego Domu Kultury
na koncert duetu gitarowego grającego flamenco
jak John McLaughlin i Paco di Lucia
w nyskiej katedrze obok dziewczyny
oglądałem sarkofagi książąt i biskupów opolskich
tak jak Voit z Zawieruszanką
a ukradkiem opalone ramię trzymającej lilię
podczas tegorocznych wakacyjnych wędrówek
wiele czasu spędziłem z nią w pociągach
wlokących się jak karawany przez pokutną pustynię
może dlatego dziś moja nostalgia wystawiona na próbę
zmieniła się w kryształowy dzban
ukochana wsunęła się weń jak czerwona frezja
teraz w zimie u moich jerychońskich bram
obie przypominają mi
tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty rok
a ja słyszę dźwięk trąb na krakowskim dworcu
gdy pęka serce i kryształowy mur
>>>
(Dadźbog – bóg atmosferyczny, bóg pnia drzewnego,
ofiarnego, rozdawca, dający bogactwa;
Perun – bóg niebios i piorunów;
Sawrożyc – Swaróg – ogień)
>>>
DSCN0525a
* Trzęsienie ziemi *
Siedzę w swoim mieszkaniu
wciśnięty w miękki fotel
bose stopy dotykają dywanu
betonowy strop pod nim
pulsuje jak serce
ściany kolyszą się jak zwariowane
kultury narodowe
dwa kapelusze na moich uszach
przesyłają do mózgu
ciemne wibracje ludów
patrzę na swoje stopy z krwi i kości
wyczuwam nadchodzące trzęsienie ziemi
betonowej
nieludzkiej
>>>
 

1987

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Piłat w Imperium *
Określając swoje pytania strusiowe
szyjne improwizacje
gładzę gryf gitary
głaszczę główkę dziecka
i notuję gaworzenie jednego i drugiego
Po pierwsze
braki w zaopatrzeniu
dają się już załadować na ciężarówkę
i nie mogę być Czerwonym Kapturkiem
dyskutującym z wilkiem o losie babci
a poza tym to ja mam takie duże oczy i kły
jak demokracja?
Po drugie
konie idą pod nóż nawet te święte
moja analiza pnie się w górę
po szczeblach partyjnej odpowiedzialności
by dotrzeć do Ku-Klux-KC
tak to śmiesznie dzisiaj wygląda
jedynie Urban nie nosi kaptura
bo i został przez Rosjan wyznaczony
do roli spowiednika komunistów
a konfesjonał-szafot gdzie?
Po trzecie
czy ktoś wierzy w samowładztwo
wieś rwie się z wiosną do czynu
a miasto jeszcze wierzy niepotrzebnie
ustawa szyjno-kręgosłupowa wyznacza granice
tu czyn tu wiara
nie dopuszczalne jest, aby czynowiar ogarnął serca
strusie włożyły w piasek zadki zamiast głów
uniosły ponad horyzont stalowe dzioby
moje oględziny na miejscu zdarzenia przydały się
teraz będę świadczył
przeciw strusiom czy głowom?
Po czwarte
fałsz, nienawiść, niedostatek
za burtę narodu
jesteśmy lepsi do sąsiadów
rodzi się republika
rodzą się obywatele
no, ja nie jestem jeszcze obywatelem
republika nie urodziła jeszcze we mnie
i zawsze będę biednym chłopcem z placu składanej broni
choć na pewno nie małym Piłatem w Imperium
to może piłkarskim imperatorem wyborczym?
>>>
DSCN2203aa
 Precz z mięczakami
niech pełzacze sczezną
mój gniew umiera na kamieniu
kamień pozbawia uczucia wolności
uczucia rodzą się na kamieniu
sarkofag przyjmuje je w cieniu
teraz goreje słońce
teraz palce pojawiają się w wapnie
zagłada muchom pisana na ścianie
gdy moje wilki chcą być znów wilkami
wtedy wiem, że porażono mój system nerwowy
tancerka krzesze iskry tańcząc wśród planet
moje gry to program
iloraz niespójnych świecoknotów
ileż to lat jestem zagniewany
oczy już bolą
oczy zamknięte widzą wciąż rozpaloną spiralę
a w niej wąsy ślimaka, jego rożki
i oko Moskwy nieśmiertelnie spokojne
przeczesujące kamienny las moich włosów
wszystko cofa się w dal
w tył
gaśnie
kurczy się
chowa w sobie
wyłączam już Marksa i zdejmuję z głowy słuchawki
śnieg powoli pokrywa skorupy ślimaków
niedługo pokryje je lodowiec
morena czołowa dotrze do rożków
głaz narzutowy spocznie na oku
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Stój poczekaj smutku
ojcze! ojcze Dawidzie!
na cmentarzu zainstalowano wyciąg narciarski
chodniki miasta wyłożono nagrobnymi płytami
teraz nogi przechodniów zaplątują się
w hebrajskie brody
ja chodząc po nich wciąż zachodziłem w ciążę
i rodziłem arki przymierza 
ojcze! nie zabieraj mnie stąd w zaświaty
ostatnia trafika przecież nadal opłakuje
twoją śmierć
trafika wtopiona w ścianę Super-Samu
na jej szybach odbicia trzech jeźdźców
Attyla właśnie przejeżdża przez Europę na rowerze
Szela właśnie przebiega na kogucie przez Galicję
kierując się na Bukowinę
Stalin właśnie przejeżdża na grzbietach Niemców
przez Polskę
przesiada się na Akowców
nareszcie mamy głód, nędzę i zarazę
krzyże na kopcach i kopce bez krzyży
za to mniej kominów
mniej smutnych kominów
dym połykają mechaniczne Cyklopy
dodatkowo karmią się marmurami starożytnej
nieświadomości zmarłych
ludzie zmuszają się nawzajem do konsumowania
odchodów Cyklopów
cuchnących pastylek pogardy
chociaż nie wszystkie książki spalono
dzięki wspaniałemu cierpieniu autorów
proporczyki smutku powiewają
chorągiewki pierwszych komunii powiewają
sztandary ostatnich namaszczeń
czekają dumnie na podniesienie
pójdę dalej
poczekaj
pójdę jednak dalej
trafika znika mimo wszystko
pójdę gdzie indziej
żegnaj Dawidzie
pójdę nie przez narody
obrażony brrr
zasmucony tylko przez Niemców
przez chwilę
>>>
DSCN0935a
* Jaźń – Ćma *
To tylko ból w moim śnie
otworzył ramiona rosiczki
nic więcej
wprost z piosenki rockowego zespołu
przyszedł nocą i pożarł mnie całkiem gramatycznie
ty jęczałaś obok w malignie
ja cierpiałem pod kołdrą tuż obok
czyści w torturze
strawieni przez koszmarne sny
zanurzani w acetonie historii
błyszczący nocą
wystawiliśmy nogi z wanny
czułością pomalowaliśmy ściany mieszkania
położyliśmy aztecki symbole na ścianach
czerwone kolory jak modlitwy
las jest gniazdem gramatyka cywilizacji
zrozumiałem to
a sen kochanie, czym jest sen?
torturą idei?
zebrane za dnia plakaty i hasła
marsze i przemówienia
nie mieszczą się w tej dziurze nocy
wydobywającej jęki wobec grzechu w ułudzie
coś takiego jak ćma przylatuje wymiotnie
przy pomocy śmigła puszczonego w ruch
przez lata ze skręconego drutu
helikopter jaźni pożre rosiczka istnienia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Natchnienie pokoju *
Wrażliwy jak pies wyjący do kości
jest nasz nowy Minister Spraw Wewnętrznych
z tulipanem za uchem przechadza się w kuluarach Sejmu
bulwersuje mnie to, iż łzy kręcące się
w jego zamglonych oczach pochodzą od dziecka
to doradcy są szpetni
my obywatele musimy się domyślać
istnienia studni w podwórzach ciemnej głupoty
w Galerii Narodowej w latach osiemdziesiątych
powstał wielki kopiec
rośliny w Warszawie próbują się przebić przez zbrojony beton
osądzam je tkliwie jak nasz Minister
wypuszczają wiele bocznych pędów
słychać jak sapią
obrazy uszargane w ziemi, ubłocone
religia, jako model życia obnażona
ideologia przed lustrem uczestniczy w zbiorowym gwałcie
jeszcze wciskają w ręce szturmówki
jeszcze biją pięściami w mównice i krzyczą z nich
a już asfalt się wybrzusza i parkiet podnosi
wilki wyją na rogatkach Warszawy
bo normalne lasy odeszły już dawno w Bieszczady
na emigracyjne wyspy
tajniacy mają wszystko do stracenia
tak kochają kwiaty i dzieci
jak uważają na przejściach przez łąki
burza, która jest natchnieniem pokoju
przechodzi między ramami okna
w gabinecie naszego nowego Ministra Spraw Wewnętrznych
zapłakanego prawie jak rzecznik
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA                   
* W lipcowym zbożu *
Kroki w zbożu lipcowym słyszę
wtulony w skowronka tryl
kroki kąkolu i myszy
drzwi, które stały na pustyni
samotnie tyle lat
teraz cichutko skrzypnęły
na polnej drodze
w pyle pod niebem samym
na szczycie wzgórza
serce kołacze tak mocno
pieszo
boso
bez kapelusza
przychodzi do mnie
odnajduje mnie wśród pól
mój dom
wchodzi przez drzwi chmur
na nogach ulewy
omalże nie zmieniłem się w anioła stróża
wylęknionego własnego cienia
wyciągnąłem wśród pól rękę po własną dłoń
schwyciłem tęczę nad doliną
jak klamkę
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Rozpięty na latawcu swojej krwi*
W moim sercu ból rozkoszny
stwierdzam po raz wtóry
niedane mi jest cierpieć
na drzwiach społeczeństwa
więc cierpię rozpięty na latawcu
swojej krwi
owoce snów kołyszą się
na podniebnej sykomorze
wzlatuję po gest w geście już sam
z półotwartymi ustami
widzący ćmę w okrzyku ekstazy
>>>
DSCN0649a
Wrzeciądze idą w górę
a z nimi ostre bramy chwały
triumfy się otwierają
stanikowe esencje telewizji
a w nich płonące góry znikają
razem z kolorowymi taborami
wozów pancernych
***
Tak rzadko kreda odsłania
swędzenie osiemdziesięciu milionów lat
swędzenie nad rzeką Gondwany
chaos jest płonącym zielonym drzewem
przemiana płonącym zwierzęciem
miłość jest udręką czwartorzędu
tylko jeden krzak nie spłonął w lodach
by w jaskiniach mogły pojawić się
pierwsze znaki
***
Kogucik jest przy mnie wieczorem
tym pisania poezji
wczytany w pociągu
ponaglany przez schizofrenię
w drzwiach stoi jak łzawy bluszcz
w zielonych łuskach ulotnych cały
z dzieckiem włazi tu na tapczan
kopiesz w kołdrę wierzgasz by go strącić
jak w falach morza białego
płyniesz w cieple wieczoru
który nie może go zatopić
za późno
pociąg ratunkowy wjeżdża na stół
***
Zwęglone szczątki marginesów
duże, duże dynie
wąż wewnątrz
głupie dynie
schizofrenia przytrafia się w książkach
i na stanowisku pracy poety w oborze
uczucie jest splotem
kły miłości wyrastają z kości gniewu
dziś w jutro
durzenie
oswąd
*** 
Jestem jeszcze tutaj
ale już cały zbudowany z zamorskiej nostalgii
komu to zawdzięczam?
cywilizacji stepu?
trawy przed zmierzchem prowadzą mnie
po jeden kłos 
sen po łan
wokół same domy rodzinne
a przy domowych ogniskach płacz nadbrzeżny
fale smutku bezwodne
moje ja w starej opuszczonej cegielni
a może coś, w co wierzę
wiedzie mnie ku zmierzchowi
myślę o moim miejscu tutaj              
jestem jeszcze tutaj
szczęśliwy, choć w kajdanach nostalgii
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Tyle *
Tyle znaczy kręta droga
wewnątrz dzwonu
słowo jest kołysaniem
ciemność znaczy las skoszony reflektorem
fiolet wypływa z martwych pni
ona głaszcze go wśród traw
szeleści jej suknia
szumi wiatr
przychodzą po nich
zabierają ich
Tyle znaczy kręta droga
codzienność to ślub ze sobą samym
odkryjesz w skarpach historię
śpiew pasterzy
stary gliniany garnek
otworzysz księgę szczęścia narodu
i zaczniesz ją czytać
zakończenie dopiszesz własną krwią
zagadka pokolenia i tak pozostanie
pytanie rozhuczy się w bieli w chlebie
w Kanie Galilejskiej jakby pagórki mówiły
– to już tyle znaczy kręta droga
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Potrzeba patrzenia *
Widziałem w telewizji
                     spacer
widziałem w telewizji
                    moje uczucia
ach!
                    znowu katedra bez lokomotyw
i tym razem telewizja
Przekrój wśród kwiatów
                 gdzie są wierzby?
                  wycięto je?
 to czy tamto?
                   ach! znowu telewizja
 pycha wchodzi w moje serce w mojego węża
 chciałbym znowu przepłynąć cały Kraków
 podtrzymać kopce, które są jak góry
 i góry, które są jak miecz Damoklesa
                  ponad Krakowem
 jak małżeństwo wyniosłe
 choćby jedna chwilka
                 codziennie jedna chwilka
  elektroniczny przebieg wieczoru
  elektroniczny powrót do domu
  i znowu ona
                 potrzeba patrzenia
w telewizor wczorajszego dnia
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Gest *
Przed modlitwą musi być grzech
miłosierdzie, miłość i gniew
kąpiel w oceanie uczuć
gwałt jasnych kolorów
On przyjedzie w dyliżansie
przydusi łomotem serca
wręcz przygwoździ
kamień półszlachetny jest złem błyszczącym w dali
szlifowany kiedyś szorstką potrzebą duszy
słońce kryje się za dziewicze piersi
noc nadchodzi w czerwieni miłości
zabiera ostatnie miejsce w łodzi
ręka zawisa nad listkiem z drzewa
nad kulą ziemską
w geście rozgrzeszenia
>>>
DSCN1422d                   
* Droga pasterza *
Gdybym chodził jak Dostojewski
po ulicach Petersburga lub Paryża
ze spuszczona głową wpatrzony w swoją mgłę
nie mógłbym wspominając Rudawę
słuchać beczenia owiec nad Cedronem
nie mógłbym ocierać łez i przecierać oczu
dziwić się głupocie ogarniającej
czasem mnie i świat
w pasterskości palestyńskiej swojskiej
podczas gdy mniemania utknęły
w połowie drogi do nieba
na wieży Babel
chciałem kupić wiedzę świata
lecz okazało się to niemożliwe
jestem po prostu zbyt biedny i zdrowy
za mało mam mgły, ciemnej Newy i Sekwany
przed sobą
słońce wypala mi zboża w ramionach
i kochankę przemieniającą się w żonę proroka
czasem tęsknie spoglądam na czarny asfalt
jego ukryty puls jeszcze jestem w stanie odnaleźć
wyczuć upalny dzień stopą i sercem
jak głos Azji przeniesiony do Europy
ropa i mgła zestalona w kamień nadbrzeżny
w dzisiejszych czasach jest terroryzmem
słychać go w Rosji, Hiszpanii, w Irlandii, w Polsce
słychać go wszędzie
od czasów Dostojewskiego
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*  Sen – Sicz  *
Koło snu
cerkiew złota
Sicz, Sicz
wejście do teatru
my przemyślidzi
musimy zacząć to przemyśliwać
wykluczyć się nie da, że
ogniste groby odkryją przed nami jeszcze coś
może miłość słowiańską
podolską
miałkość żyzni
płynął, płyną dunaje
porohy, porohy
ech, łado, łado
„delikatnie” to jeszcze nie dotyk ręki
to słowo słowiańskie
dotyk wolny to prawie sen
złote imię
wyspa mit
ona z jasnym warkoczem biegnie ulicą
z sosnowych bali
potem idzie ulicą
z dębowych okrąglaków
oddala się w dziesięć, w trzynaście, w jedenaście
och! źdźbła! źdźbła! przepiórki!
ilu ich potrzeba wyzwoleńców
ilu potrzeba uciekinierów z dąbrów
oni okrągleją
ich, phi! dwóch, trzech
indyki jak kozaki
w różańcu utkwił plusk żalu
snu kozaka
dzikiego przed Madonną
>>>
DSCN0549a          
*  Wiatr  *
Wiatr jest ruchem powietrza
i w stawie nie chce się zmieścić
wciąż pretenduje do duszy
może kiedyś się w niej zmieści
mur jest czymś, w czym kochając się
zostaje się schizofrenikiem
no chyba, że ktoś zastanawia się
nad schizofrenią muru
przynajmniej nie tkwi w stawie
wiatr ciągle czeka na pierwszych obojętnych
na zanieczyszczenia zewnętrzne
>>>
DSCN0853q
Ja jestem słońcem
ja jestem drzewem
chcę odbić swoje promienie od muru
chcę ożyć w wietrze odbitym od muru
mówisz mi, że jestem wyalienowanym głupcem
porzucającym sympatię i dobroć innych ludzi
i co jeszcze
bolą mnie twoje słowa
lecz zimna otchłań samotności studzi ból
>>>
DSCN0868a          
* Wyruszam *
Poślij po mnie swego anioła
lecz dopiero wtedy, gdy wyruszę w nieznane
teraz, gdy czekam może mnie nie odnaleźć
kołaczę do rozstawionych wokół drzwi
jak ślepiec
jak myślę o wrogach wstyd jest mówić
a co dopiero o przyjaciołach
fikcje zaprzątają moją głowę
nie byle jak
fikcje spalają mój wstyd
brak mi już sił
na łąkach żelaznych żyłaś we mnie
dojrzewałaś od dziecięcych lat
w maju złociłaś się słoneczną tarczą
w lipcu smutniała w niebieskim płaszczu
w październiku znajdowałem cię w słowach
w grudniu pochylałaś się nade mną drżącym
stałem w oknie a ty dotykałaś mojej ręki
teraz patrzę na ocean przestrzeni bez wymiaru
groźny odpychający bez ciebie
jednak wyruszam, aby pozbyć się niemocy
muszę wyruszyć, lecz nie chciałbym sam
do ciebie iść
>>>
DSCN0817s                              
W wietrze jest pewien nieczysty duch
w kotlinach leśnych zameldowany
jest jak przyszły milicjant ludu
wschodzi jak słońce nad wzgórzami
by potem runąć piorunem na górski krzyż
w dłoni uchwycony grom
we włosach cały zodiak
brak w ustach języka
jak kula armatnia
widzę go jak rzęzi podczas wędrówek
ciemny trójkątny las lub czworobok sadu
upadek wśród łąk
krajka asfaltowa
kościół jak ambona na drzewie
to wszystko czeka na wiatr
w architekturze ostrości
stara kobieta wspina się na górę
piękna dziewczyna siedzi pod słomianym okapem
obie zmęczone w niedzielne popołudnie
jasność diabelska ucieka w strzechę
ciemność wychodzi z iglastej zieleni
w dziewiętnastowiecznym parku ukryty
wiatr cmoka ważąc  sprawy
razem z zaproszonym z centrum koleżankami
drogi spadają mu pod kopyta
dumność, klęskość i wstydliwość
od czasu do czasu unosi powieki człowieka ponad zło
i podpiera je podczas licznych pielgrzymek
do miejsc wokół mniej diabelskich
oczy widzą trud świętości
oczy wistości
powieki podparte wiatrem nieznanym ognistym
chłonięcie świata drga całe w grzechu
miłość w sercach skonsternowana
spada w dół z gór
niekarna
jak sieć na wiatr
>>>
DSCN0378ad 
To nie ciemne chmury
wewnątrz pokoju wieczorem
lecz hormonalny przypadek
w osnowie niedzielnej północy
w mojej kołysance twoje kamienie lwów
spada coś w pionie
w dole odpływa lekko w skos
cisza w roślinach na oknie pozioma
oddaje hołd lotnictwu i wątkowi
w kosmosie odnajduje się intelekt
kusi natomiast czarny rdzewiejący metal
co jest tą metalową opaską?
dusza?!
cisza i w rubinach zmienia się w mydło
ślimaki wychodzą z oczu
o ciszo!
będę rzeźbił we własnych kościach dziewiętnastowiecznych
z niewoli stworzę obsadkę do stalówek
rękojeść do finki
nowy ząb do szczerości
nowe oko do wieczności
potem to zakopię w doniczkach na oknie
w bamboszach mam program
i własną nerwowość
witam ćmy z Warszawy grube i śmieszne
co najmniej rude
co to spada z żyrandola na moją demokrację?
głowa?!
to nie pająk, lecz jego sieć
sieć powstająca wciąż na mój los
zawekuję jeszcze chmury coraz cięższe
razem z grochem i octem we łzach cały
zapuszkuję je coraz dojrzalsze
gdy odpłyną z sufitu warszawskie ćmy
gdy odejdą ciemne katowickie szczury
gdy zachód wyczerwieni się w gdańskich oczach
nałykam się własnych genów
i pójdę tam gdzie stanę się
reaktorem populacji
to właśnie uczynię
o Polsko!
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*  Z  dala  od  miasta  *
Tam w górze jest las
skały wiszą nad drogą
jak w prawdziwych przełomach gołoborzach
pośrodku droga dla motocyklistów
z powietrzem ciepłym i chłodnym na przemian
nad lasem gwiazdy świecą w samo południe
ze szczytu widać jak w oddali
kościoły unoszą ziemię w kilku punktach zwrotnych
jak pudełka zapałek przykryte gazetą
pagórki wiszą nad prawdziwą ziemią orną
pod stopy wdzierają się organowe akordy Emersona
kobieta idzie przez las do krewnych
w niedzielne popołudnie zasłuchana
gdzieś na przeciw z zapomnienia wyjedzie autobus
mignie między drzewami i zniknie
a wszystko, co pozostanie jest zapisane w dolinie
pokusa by dziś pozostać z dala od miasta
wyrywa z jej duszy gniew i ciska
autobusy, motocykle, akordy
jak ostańce skalne z legend
>>>
DSCN0475a                    
* Sen nie jest ciemnością *
Sen nie jest sam ciemnością
przebudziłaś się
opowiadasz
zegar bije
sen przenika przez skórę
wchodzi pomiędzy kości
wywołuję z własnego losu twoje myśli
rozczarowana jesteś spełnionym pragnieniem
pieszczota jest krańcem pustyni
zrób to co ja
weź szczyptę księżyca
weź ten szary worek jawy
czytaj sen na magnetycznych wyspach
sen, który oświetla godzinę przedświtu
sen, który jeszcze o północy
był krzykliwym
reklamowym neonem nieświadomości
nawet w Raju jest jaśniejszy niż śmierć
sen, w którym aktorzy grają role
klęczący połykają swoje własne
jeszcze przed chwilą wysunięte
języki
zapatrzona w wizje
przed sobą na górze światłości
przebudziłaś się 
zamilkłaś
>>>
DSCN0599a 
* W spirali *
Srebrny pantofel
szmata
ludzki strzęp
krasnal na dobranoc dzieciom opowiada
gdacze w komodzie kura
zegar wzbudza  burzę na pustyni
a echem wzruszającą śmierć
ech wy brzozy
Syberio
zatańcz kozaka na torach kolejowych
dla dzieci jadących drezyną do kraju
po torze po torze po trosze
już pierwszy kościół w reflektorach samochodowych
nocą budzi się smugą
ze wzgórza patrzy tatarski książę
siedząc na koniu nuci pieśń – Ojej
gumowy kitel
plastykowa szubienica
ludzie mówią referatami na zjazd
podają prawdy
otwierają usta z ropy naftowej
dalej tą drogą
aż do wysrebrzenia się w spirali
odległego stepu
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Jutrznia w kręgu Zeusa *
Moja jutrznia rozbrzmiewa
w kręgu Zeusa
piwo mi się kojarzy
na dworze jest pogoda rozkojarzona
a na czerwonym dworze złudna
spadają kufle na głowy łopatów
spaceruję w wirydarzu gazet
kompiluję swoje cierpienia społeczne
wtykam swoje trzy grosze
jestem kompilatorem spadochroniarzem
powoli doniczki
konie zeszły ze wzgórz
teraz ciemnieje horyzont
rozbłyskając czasem
nie ma dnia ani nocy
jak przed katastrofą szczęścia
ostatecznym sądem nad Zeusem
klauzurowym we wstępnej kongregacji
cisza w ulu chrzęści obok tui
cisza tui jak podstawówka genseka
droga
mały chłopiec
robotnice wśród topoli
siwa zbyt długa broda
jak gromy spada na ziemię
pogańskie nasienie przeniesione
w polerowany biały marmur
dysk lecący w zęby
brodatego Marksa władnego
>>>
DSCN4261a
Weź szczyptę wiatru bracie
zechciej nim strzepnąć w słupy ogniska
ty olbrzym małopolski
odchodzisz od wstęgi
zaplątałeś się w koronki Beskidu
opisz wszystko
także prostatę honoru
cóż możesz uczynić dziś innego
możesz popłynąć wśród zamieci żółtych liści
bracie duszo
wiatr ucieleśniony w krowim pysku
przyszlaku
idź poprzez deszcz spadających ziarenek
pod słońcem z żółcibieli
w liściukapeluszu na głowie
brązopodobny marsjański maskujący
niech odkrzyknie
poligon lasów wolnych
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Kołacz w moich krzakach
szamocze się jak ptak
wyrywa się jak z cierni
do mózgowej dziury z oczu
rozszarpuje pióra i kaleczy ciało
rozrywa się na gąbczaste kawałki
deszczu deszczu miłosierdzia!
zając jest rzecznikiem kołacza
brak mi jeszcze dwudziestu pięciu minut
do dwudziestu kilku wieków historii móżdżku
krzyk w moich krzakach głośny
przeciągły podniecający
czarny w kokonie gitary i perkusji
język się wysuwa na samą myśl
po kołacz
>>>
DSCN2147a 
Grafitowe pnącza oplatają
kolumny kwietne
te ostatnie kolumny
nad którymi przelatują właśnie
różowe sroki
ilu ludzi już umarło?
ilu zakwitło w ołowiu?
patrzymy na konie
którym nie wiele czasu pozostało
do lotu nad czarnymi wzgórzami
zanim zmienią się
w różowe sroki
>>>
DSCN0810z 
Wejdź pietruszko druga elegio
rozsyp swój zapach
niech twój śnieg pokryje
drogi wyboru
niech króluje biały walc
odbierający czerwień organizmom
wielu chorych dzieci
niech blady papier już
nie poddaje się ideologom
niech drżący głos
obróci się przeciw nim
niech symbolem maja będzie
kwitnące drzewko wiśni
nie mamy już dla nich nic
co jeszcze moglibyśmy im ofiarować
zanim dopadnie ich biała powolna śmierć
wśród hymnów jaśminu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wejrzenie we własną studnię
jest czasem przypadkowe
oczy patrzą na muzykę tymczasem
nogi wskakują w głębię głuchoty
po chwili słychać z oddali cichy plusk
i ciszę
nadlatuje skowronek ponad łąkami i pastwiskami
pola pod nim marszczą się jak płótna
zwijają się, wybrzuszają jak czarodziejski dywan
zaczynają płynąć na bardziej bliski wschód
ptak usiadł na cembrowinie
zaśpiewał i zmienił się w żurawia
boli mnie tu – zajęczał niecierpliwie
robotnik przed wojną
wezwano do niego komunistę eksternistę
ten przyszedł w fartuchu, gumowych rękawicach, z pistoletem
bardzo zadowolony z tego,
że wreszcie może się czymś wykazać
choćby znajomością ludzkich słabostek
skowronek zmienił się w ptaka śnieżnych bezkresów
ostatnia koszula rozdarła się na dwoje
podczas małego zaćmienia warszawsko-moskiewskiego
lud struchlał, gdy ukazały się gołe plecy
zaczął wiercić w fantasmagoriach
szukać paliwa do dyrektyw pijaków-dyktatorów
i można tu podawać nazwiska
ale, po co
są zanotowane gdzie trzeba to wystarczy
na koniec ciszy
skowronek zmienił się znów w ścierwnika
wleciał do studni, aby mnie wydobyć
>>>
??????????????????????
Kasandro czeszesz swoje włosy stęchłym wyziewem
potem nachylasz się nad moim uchem i szepczesz –
będziesz motylem i tylko dlatego nie umrzesz,
rozkazuję ci
zginienia bliski marmur kolumny głaszczę spoconą rękę
na krakowskim kapitolu
patrzę na gołębie zielonego Mickiewicza
idąc od Małego Rynku
ukołysany szeptem ulicy Brackiej gubię radość
wybałuszam z oczodołów wszystko co w nich jest
a sen jak zalane asfaltem szyny tramwajowe
zmienia się w wieki niepewności i schodzi do kazamatów
w głębię nocy łamanych kołem i ścinanych
koszmar znów na czasie
powrócił na Ruski Olimp
las gęsty zarastający orbity
zamiast Plant
wysokości mi plącze
ściąga mnie
w kałuże przepowiedni
przez las leci strach jak chochoł
dogania mnie i zatrzymuje w drżeniu
dobija mnie w szeleście i ledwosłyszalnym szepcie
z nieświeżego umysłu 
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Ile miłości może pomieścić się w jednym sercu
dla dziewcząt chłopców lokomotyw i psów
koni klubów i dojrzałych ociężałych kobiet
świtów granic lasów i treli-moreli
dziś jeszcze raz chłopca
szykuj słodkie miejsca on jest już coraz bliżej
biel jego koszulki
jego drobne uda głos i postać
rozjaśnia się horyzont zaklęty
w szare czasopisma
życie niewybudzone
miłość jak tęcza wstaje znów po innym deszczu
gdy pewnego wieczoru inaczej na niego spojrzałem
zbudziłem go 
teraz wiem co to zakon chmur
teraz już przyjemnie jest myśleć o nim
gładzę jej włosy przyciskając ją do siebie
razem z tajemnicą która nas łączy
dziwne życie wybudzone
męskie dziecko powraca w miłości
wkracza w moją płeć
>>>
?????????? 
* Mały pirat *
W monologu pirata z nią
jak z obrazka
w kredkach na ławie
kiedyś były gładkie ale i było
między nie iść
chropowato
na maszt bukolika wciągnąłem piracką flagę
w siano wyzwolone z nią 
owinięty w koc dotknięty do żywego
zminiaturyzowane samoloty nadlatywały
prowadzone przez byłych makropilotów
tupałem na nie przez chwilę
a potem z chłopcami w zboże
kipiał kichał i kisł naród wiejski wakacyjny
patrzyłem na robotniczeskoje deło bez młota
przez łan żyta przejechała dwukonna kosiarka
zabraliśmy wzruszenie i poszliśmy do domów
w końcu koło studni stanęła
ona czarnonoga nieboga malutka
tak nie długo miała jeszcze pożyć
po chwili łańcuch nawinął się
na buszowanie ciekawskiego dzieciaka 
jak łyko na drzewie ułożył się
na grzbiecie
pasjami lubiłem całować
słoiki z tańczącymi rybkami
śmiałem się choć
kurz polnej drogi zbrudził mi loda znad Wisły
i wtedy zacząłem uprawiać z tymi z piątej
piractwo i alpinizm
w piątki od szesnastej trzydzieści
koniecznie po lekcjach
gdy listonosz przychodził ktoś umierał
stary lub młody
tak jak ludzie pałace i kościoły szły głębiej w ziemię
chociaż dzwony ciągle w niej dzwoniły 
nad wszystkim czerwone flagi powiewały
nawet w młynach i stogach
psy przychodziły na podwórze jak żołnierze
i wchodziły do domu
do każdego pokoju
a później już tylko obce tygrysy 
chociaż koty byłyby tu odpowiedniejsze
gęsty sos zalewał żywopłot
wyrywałem sos z żywopłotu
strzelałem do kolegi z rowu mariańskiego
rzucałem nożem celniej niż sierpem
nóż wysuwał się z rany jak z chleba
po walce kolega powiedział
piracie mam już dość
przystanąłem więc za brzozą na wzgórzu
usiadłem na kamieniu
z oddali obserwowałem manifestację pierwszomajową
w wojewódzkim mieście
niezbyt zazdrosny o ich sukcesy
wielki pochód zbliżył się do stadionu
szkielety zgromadziły się na płycie boiska
czerwień zalała cały stadion
Jolly Roger wszedl z kartką na trybunę
i wtedy niepdziewanie
nadleciały bombowce z totenkopf na skrzydłach
i zrzucono ulotki
przedzjazdowe bardzo ciężkie
odłamkowo-burzące
z sielanki nie pozostało nawet dzieciństwo
>>>
 

1988

DSCN0870as
* W pianie *
Zaskoczył mnie żaglowcem
przemknął obok mnie gdy płynąłem tyłem
jego pióra zamakały w pianie czterdziestek
tymczasem ja niewolnik satelity
prowadzony na smyczy mikroprocesorów
jak kłoda drzewa pozwalałem się spławiać
kolorowo-tapetowy jego przesuw
hasło -wejdź mój śnie na ten pokład
ptaszek-migraszek przyfruwa
siada na relingu
zbroje spadły z wychudłych ciał
nerwowe y nawet wyszczuplało i odeszło
może utonęło gdy bitwa
przeniosła się na chwilę na ląd
ja pozostałem w pianie
on zasmucił podmuch wiatru obok mnie
przemknął na Horn nawet zwykłą tratwą
z bali
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Ogień i śnieg *
Podszedł i wygarnął z zimnego ogniska
łuski rozpalone
o nie! nie zimne
krew na stule zobaczył we śnie
gdy spali we czworo
mglisty sen
dżdżysty przezroczysty
teraz by chciał całość wszystko
a ono nie może mu dać
na wschodzie w górach ogień i śnieg
w krzakach partyzanckie szelesty
nic  więcej?
tak, chyba nic!
wejdź więc w spokój czuwania
ono jest gładkie jak łuska śliskie
mówiłem mu tak a on wciąż śnił
zielony południk Syreny przepołowił się
gdacząc weszły murzyńskie chaty
rzekły w suahili –
w ogniu się hartujesz w piasku giniesz
nawet nie rozpalonym do białości
to zimne ognisko to słońce
palmy zostały wsadzone po paprociach
gołymi rękami przez niego
>>>
DSCN0576f
 
Od wielu wieków ludzie piszą i rzeźbią
trzeźwi lub nie sięgają po pióro lub rylec
serca przebite strzałą wchłaniane przez brzozy
są dowodami ekspansji uczucia w przyrodzie
słowem odcinamy się od serca
jeśli jesteśmy trzeźwi to umysł mąci się
a jeśli pijani trzeźwieje
wszyscy to wiedzą wszyscy piszą
po jednym najeździe kamery
po kilku zgrabnych cięciach szpadą
wciśnięciu w ramy światła
wszystko zaczyna drżeć iluzją
zjawy konkretnieć szokując
kot przecięty na pół w locie
spada na talerz jak placek ziemniaczany pac, pac
krucha kreda dotyka policzka
rusza z miejsca sunie coraz szybciej
dochodzi do bariery dźwięku
mknie przez policzek pustyni
śmiech narasta w ścianach
gwałt kornika wdziera się w sen celulozy
antena obraca się jak oczy
szuka na niebie gwiazdy
kot jest gwiazdozbiorem półmiska
ludzie przysuwają krzesła do stołu
przy jednym stole nagle kilka miliardów ludzi
czarni są piękni oni mówią
arabowie są łagodni oni marzą
azjaci są pracowici oni potrafią pofrunąć z wiatrem słów
indianie mając coś w sobie gestykulując
biali cwaniacy mówią do czarnych i czerwonych byle co
kołacze się pod swetrem serce niezapisane
każdemu gdy widzi swoją trzeźwość        
balansując po kilku kroplach wina na krawędzi snu
a w oddali swoje ludzkie serce               
duszące się oddalające w gwiaździste niebo
krasnoludki orbitalne ze skuteroszalików przechwytują
serca ponad planetą z blizną strzały
>>>
??????????
Daj pokój zdolnościom
wojna w Iranie zmienia się
w niezłą już tapetę
choć żyzne gleby Rosji
zrodziły wielu wspaniałych pisarzy i muzyków
dziś widzę jak jałowieją
jak ja patrzę?
drzewo bez kory
drzewo pięcioletnie ja trzyletni
wojna pięcioletnia ja trzyletni
Rosja pięcioletnia ja trzyletni
dziewczyna i koc
wszystko jest mną
leniwie się przeciągam
gdy muszę wyjeżdżać nie śmiem zostać
czekać na wojenne baty i święconą wodę
ponoć mają odwrócić biegi wszystkich rzek
ponoć każdy ma zostać redaktorem naczelnym jakiejś gazety
ponoć każdy ma zostać przeszkolony do walki na kopie
ile krwi przebitych moja gazeta by pomieściła
kropla tłuszczu na ostrzu noża
dziewczyna zeszła na scenę w moim amfiteatrze
zbudowanym za miastem z kamieni kirkutu
rzeko czarna czarny deszczu
czekasz mnie w Iranie
jak śmierć nagiego drzewa
jak miłość dziewczyny
jaka biżuteria powstanie z moich kości
czy odnajdą stele praw w Suzie? 
>>>
DSCN0213s
* Wśród łąk *
Tak wiele musiałem wyczernić łąk
w cierniach w zielsku tyle razy
mózg mój jak dzieciństwo na pagórkach
tyle trudu spadło na mnie
za próbę odnalezienia zgubionego oszczepu
Tatanki Yotanki
wskrzeszenia ulubionego psa
i jej jedynej
popłynąłem nad morze by pobiec po falach
odtańczyć dziki taniec inicjacji
razem z Podlasiem Mazurami Mazowszem
i Opolszczyzną
razem raz razami
wytruchlałem w mundurze tramwaje miast
wystąpiłem przed pobitymi robotnikami
bijącymi przepitymi pijanymi
doszedłem do granicy śmierci
sięgnąłem warszawskiego bruku
w ataku na tamkę
by móc ciepło stanąć przed własnym piekłem
i stwardnieć jak światło
mnóstwo łąk odwinąłem z papierków lat
były moim śniadaniem
gdy jadłem je drugi raz przyszedł do mnie anioł
wygładził swe lśniące pióra skrzydeł
spoczął obok mnie leżącego bez tchu
pod wierzbą i z policzkiem przy moim policzku
nasłuchiwał echa ojczyzny ziemskiej
obejmując go poczułem zewnętrzną stroną dłoni
chłód chropowatego muru
słodkie trzynastoletnie uczucie moje
było razem z nami
byliśmy wtedy świętą rodziną
prawie płaczący ze szczęścia
dobrzy tym bardziej święci
ona pokorna moja
ja znów widzący
on odnalezienie wśród łąk
pieszczota wiatru muzyka witek i trzcin
ciepło letniej miłości
>>>
??????????????????????????????? 
Pośród jesiennego lasu
prześliczny podświetlony staw
którego dno wymoszczone jest
czerwonymi liśćmi
(piękny jesienny jasny kotlin)
w stawie pływają duże złote ryby
(podobne do karpi, lecz
większe od stawu)
kilka ławic sławnych
mężczyzna wchodzi do wody
zanurza się po szyję
zaczyna płynąć
płynie pod wodą przy samym dnie
ryby przepływają nad nim
płynie znikając coraz bardziej
pod brzuchami ryb
stojący na brzegu
zaczynają się niepokoić
to ryby zachowują się niepokojąco
ryby go pożerają
połykany znika w ich pyskach
wszyscy starają się wyłowić ryby
lub je wypłoszyć, aby uratować
ostatnią jesienną mężczyznę
>>>
DSCN3016s 
 Metodycznie Archanioł to rozwiązuje
jest to proces ciągły
duch i rozum to ogarnął
w podręczniku o tym piszą
wejście do katedry główne jest rzeźbione w kamieniu
boczne ministranckie jest marzone w nocy
nad tą częścią świątyni fruwają motyle i ćmy
drewniany płot kładzie się kładką
na rzece i już nie jest procesyjny
jest konfesyjny
wokół na brzegach samobójcy
Archanioł próbuje uzasadniać w głowach ludzi
jedni przechodzą drudzy przeczołgują się
nad wzburzoną wodą
trzeci poją konie na brzegu niezdecydowani
wśród lip i majów niebieskiego i złotego
dziecko niesie biel w celach wybielania jaźni
kromka lgnie do kromki
i nagle odwrócony kożuch porywany przez wiatr
znika w zamieci
gdy znów uspokaja się wiatr
kobieta wyprowadza kozę na spacer
kiedyś polecą samoloty kiedyś pogryzą się kobiety
kiedyś zamarznie studnia
wtedy trzeba będzie rozwiązać
węzeł wojny stukającej węglem w okna serc
życie zmusza do przyswojenia tony przypadków
każe walczyć protezami mózgu
lecz zalewa tłuszczem tkwiące w boku oszczepy
w nocy wyławia kroki Archanioła
most, po którym stąpa to most dzieciństwa
on przechodzi i ty musisz za nim
wyrywając życie z boku jak oszczep
>>>
DSCN0885s
Pozbierał cząstki powietrza
do butelki po sumieniu
ja bym miał kłopoty z tym
on jednak stworzył z nich wiatr
powietrzna muzyka porwała mnie
gwiazdy postrącał wiatr
spadają na moją głowę
on to sprawił od niechcenia
dmuchawcami organów
>>>
DSCN0323a 
Stary modrzew pod naporem halnego
zgina się do ziemi
wierzchołek drzewa lekko muska moje serce
w moim sercu mały chłopiec jeździ na rowerku
przyglądam mu się z obawą
moje myśli to koktajl z pokrzyw i mięty
pod język przesuwa się ich smak
nie mogę ich przełknąć
przedziwna słodycz unosi się ku górze
ogarnia moje oczy
drży obraz uderzający o program wizji
słyszę wiatr, który mnie zmienia
w drzewo stuletnie
>>>
???????
Pamiętają mnie mazurskie lasy
a ja pamiętam aleje wśród nich
zdecydowanie niszczone
przez chłopów w mundurach
potem łzy dzieci pozbawionych poziomek
dzieci robotników
i słońce w konarach drzew
ono rodziło dla mnie spotkania wzruszeń
wielkie czerwone
jak na każdym krańcu świata
zachodzące za lasy miniaturowe
slońce stworzenie słońce matka
miłość na powierzchni słońca wypaliła oczy
krucjata moich snów wśród ludzi
i społeczeństwo było we mnie
nie umiałem współżyć pośród wrzosów na poligonach
wolałem w pustym stepie walczyć słowami
gdzie  jagody też dojrzewają i powoli nadchodzi pokój
wilki w gazetach
a w lasach wyłącznie wyją żale
gdy już góry staną murem
za mną
łóżko na turni ustawię
i położę się na boku pod kołdrą
patrzył będę w przepaście jak Kasprowicz
patrzył bez westchnień jak Karłowicz
lecz
tęskniąc
do tego, co na ulicach Krakowa odbija się
w naiwnych dziecięcych twarzach
i wtem
umiera wojna
w Hucie
jak mgła nad Zakopanem
>>>
DSCN1485a 
Czy wierzysz we mnie lecąca strzało
moje przeznaczenie
bardzo moje
w łuku tęczy grafit wyziera ze słońca
albo na skróty skończ
musisz wydobyć ją
z Morza Czarnego i Tybru
potem bardzo
nawiązka jest w drżeniu cięciwy
pieniądze drżą nie dźwięczą
ale jak bardzo
pięknie bez słów
ojczyzno w duszy dźwięków jak snów
homeryckie gęby
na granicy Luwru i łąk przeczystych
topoli i złotogłowu
zginienia bliscy przyjemności
jak lecisz strzało
polifonicznie lecisz przez odmęt rozmiłowujesz
we mnie moje przeznaczenie
synów tylu wokół
rozpędzają się napinają
ja jestem bardzo
anielski może najpierwszy nad popieliskiem
oczu zagłady
ale jak bardzo
na hawajach szczęśliwości zachodniej
gitara łka na brzegu morza
ja planuję bohaterskie loty
a jeszcze drżę w piasku
zabierz mnie bardzo krowo ssaków
odkryj mnie bramo
zamknij rzeko
jak najwyżej delikatnie wessij w przyszłość
bez granic
ziemskiej pamięci
>>>
???????
Wczoraj dzień komunistyczny
zniknął w figowcu
otworzył się dzień przed telewizyjnym rakiem
a gdzie miłość?
słucham chemicznych pieśni misyjnych
tańczą radzieckie narody w półprzysiadzie
choć transparenty już nie istnieją
wszystko łączy się z góry zmęczone
i praca i bunt
jej uśmiech od Giewontu po Morską Krynicę
rozpromienia Boże Ciało
miłość to
byłem tam gdzie oni uważają się za swoich
w lesie
musimy pobudzić las kichaniem
by ich ogarnął obcością
by byli jak mech w cieniu
my znosimy jaja
w konfesjonałach
wyznajemy, że chcieliśmy uzdrawiać dzikością
potem okazuje się, że
komuniści nas spowiadali
nasze dni okrągleją w zielonym księżycu
przecież to noc
zjedzmy, więc po cichu te pomidory
zamiast fig
>>>
DSCN0765a
Zgoda na wszystko
ale nie na śmierć
pustynne chmury ogołociły
kloaki z upoważnień
teraz bunt już się nie zdarzy
we łzach miłość
po obiedzie
ludzie, hej!
w którą stronę pobiegną konie
tam wy
bo ja tak chcę
odchrząknę – i
wyjdźcie na mój kurhan
popatrzcie na moje spalone drogi
wśród sławojek i stajen 
wyśmiejcie mnie
ja się zasmucę
może
zgoda na wszystko
już teraz
buntu tu nie będzie
bo mnie tu nie ma
tego miejsca zresztą też
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Alergiczne kryształy toczą się
w żywym organizmie
tuż pod skórą
gdy detonują rozbrzmiewa muzyka
kicha ryba, płacze ptak
w zegarach jest osłona, którą chcesz widzieć
jak garb garbatego
a nad wzgórzem szalone tykanie
tak, och!
będąc śmiechem zmienia się w tętent koni
zluzował bocian myszę w zaprzęgu, i dalej
już w kredzie został odebrany znak od natury
amonit przywiózł obrazy zza granic kultury
na wernisaż w grobach lodowców
w karawanach pozostała ich tęsknota zakręcona
zielone stepy bez wędrówek dziś, bez galopad
trwają w bezmiernym spotkaniu bezsensu
z kurhanami pełnymi śladów alergii
a my w wieżowcach betonowych drapiemy się
grzebieniem z brązu
bawimy kościaną zapinką
pichcimy z cieciorki i orkiszu
podglądać życie z pozycji jednej grupy krwi
to nie wszystko
trzeba wyskoczyć z balkonu
i wchłonąć dolinę utworzoną przez lodowiec
symbol indyka i zamrażarki
wchłonie echa i niecierpliwe robaki z kredy
stworzenie życia
było pierwszą alergią
i alegorią natury
>>>
DSCN0902a
Sumator wielkonarodowy
Liczyć możesz wszystkich beatników
jak paciorki różańca
jednak nie możesz spokojnie wysiedzieć
na molo
chyba że wpatrzysz się w biel
krążysz wokół narodu
lub dziewczyny
znajdziesz kromkę chleba i krzyż
dodajesz to co masz pod ręką
fortunną
fontannę do wodospadów
Morskie do oka
Śni do ardw
patrzysz i chcesz wiedzieć że to to
możesz to zrozumieć
lecz co co nie wiesz nienawidzisz
czas postawił ciebie
pośród kochania lecz odarł z narodowej tęsknoty
raz Nowy Orlean dwa Krym
trzy Kozacy cztery Esesmani
pięć punkowcy sześć zomowcy
nie masz już nic
sumujesz jak sztubak
okradziony przez fanatyków fantastów
jesteś jak noc bez dnia
i dzień bez dna
kochasz bez cierpienia
i nie możesz zliczyć mórz i mgławic nad górami
choć możesz jeszcze się dostać na pewno
do świata młodych
na tej granicy, o tak
i raz zliczyć ich
od nowa
>>>
ZS Betlejem 14a
Czuwaj druhu premierze
pokaż jak bardzo kochasz swój kraj
wyjmij z portfela zamówień
swoje szanse wschodnie
otwórz permanentny stan
i choć w garści ściska mnie
jak bukiet polnych kwiatów
zwiędłych obwisłych
Mister Hyde układu
podniosę się na duchu
gdy rzeki staną się rzekami
ryby rybami
ludzie ludźmi
w wieloryba brzuchu opracuję
plan zbawienia poezji
a gdy mnie wypluje na brzeg
będę jak bibliotekarz Asurbanipal
strzeż się mój niepiśmienny druhu
mój konieczny towarzyszu
jeżeli nie kochasz Niniwy
zdewastuję twoich brodatych bogów
we wrotach pieca przetopię
na wiersze
>>>
DSCN5446a 
Bez łaski kwitnących paproci
odkurzacz wam życie przessie
wy dzieci wisielcze
chodźcie stójcie
mały Janek prosi o kalekę
chce walczyć
wcześniej pomiędzy kolumny wchodzi
przed oblicza bogów
a potem w słońce
drzew brakuje a wy posyłacie
po drwali z innych narodów
urządzacie w nekropolii majówkę
została ona odprawiona
trwała dzień jeden
>>>
 DSCN5568s
* Przespany kamień *
Przespany kamień we mnie się budzi
obok drogi nagi jadę na rowerze  piaszczystą ścieżką
w piasek powoli zagłębiam się z głową
nie nie skręciłem ku wodom przez pustynię
drżę jak uśpione wnętrze kamienia
pedałując w ciszy ku liściom cienia
będąc sam na sam z kamieniem rzeki
którego nie widzę w ciemnościach
skulony szeptem wracam ścieżką
nie upadam w śniegu pędzącym lawiną w otwór rzeki
gdy piorunem płonie stalowy maszt
jak świeczka ponad miastem
błądzę wewnątrz kamienia oblany czerwienią
kuchta gotuje raka
ulica pod niebem znika w zachodzie jak diament
bałwan poprzewraca się na podwórzu
toczy swe kule ku rzece
dajcie śmigło niemieckiego bombowca
rozpędźcie je niech zetnie swym kółkiem
biel zębów bałwana
do krwi
niech go okaleczy
ból pozostawi jawę
jak kamień
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Ze wzgórz tęskniących do cienia
runąłem jak Sobieski z winnic
ja po wino? chyba nie!
dom budować w kasztanowców majestacie
pachnąc olejem i asfaltem
z drogi tylko zapragnąłem zejść
i zszedłem
w okolicy jest kościół pod ziemią głęboko
Święty Jan czyta czasem swoje teksty
o jaspisach
pośród rechotania żab latem
słyszę jego głos siedząc w oknie
jak w wejściu do jaskini
dom czarny pośród ciemnej nocy
szkło wyrasta w ogrodzie, kwitnie i owocuje
ja zbieram jego owoce
wyciskam z niego soki, które potem piję
nie upijam się, lecz wtedy dopiero widzę
moją szklaną konnicę wieku
pędzącą w przepaść bitwy
dwóch światów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Weź mnie w dłonie
gdyż płaczę
końskim włosiem połechtaj moje rozpacze
na maszcie flaga taka jak ja
oj! mój krawat zamiast mieszkania
dla wszystkich będą krawaty
lilie też, gdy zapieją wczesne wody
słońce płonie
gdyż lśnią liście brzóz
niebo przybywa jak morze
gdyż mógłbym spać
huśtasz mnie
więc boję się jeść papier
jem atramentkromkę
kupuję statki w butelkach
stojąc za kontuarem
lecę aż do Jugosławii nad Adriatyk Ilirów
pajdę
słońca poliżę stojąc na ulu w cieniu
ocierasz moje łzy łańcuchem
lubię to
jadę do Pernambuco
po księżyc
myszy fruwają z garnkami na głowach
nad głowami Gotów
tłukąc telewizor we czwartek
płaczę
w kosz zaglądam odliczam chwile bez ciebie
zazdroszczę okolicy palców
sercu mirtów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zasnuta powierzchnia cygara
czarny knot się dopala
kwiat doniczkowy chodzi po krawędzi doniczki
wyzwala wyzwala wyzwala siebie
jak dym
brzęk twardego plastyku
uderzającego o jeszcze twardszy plastyk
upadła popielnica
zachodzi wielkie słońce
zasłania nam oczy
wewnątrz dni pełzają same kokony
larwy dematerializują się tam
i znów pojawiają się w głowach
ołtarz na wzgórzu zielonym
brak dzikich skór
zwierzęta są w niebie mitologii
ściągamy je z s es dla skór
wieloryby kryją w swych trzewiach Wikingów
krzesło jest motylem
składa i rozkłada płatki skrzydeł meblowych
utrudzeni jakimś znojem toniemy w dymie
przejechani przez tramwaj jeszcze
w wózkach dziecinnych
butwiejemy spolszczając się w humusie szans
deszcz gasi czasem cygara
teraz uciekł w Beskidy
przebiegł lasy
i schronił się w schronisku
to z kolei nas chroni
przed kopciem z cygara zdrad
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Nici do kłębka *
Wcześniej czy później mając kłębek
dojdę do nitki
zakręcony w trudach lekturach
kapelusz mojej Julii
jak balkon jak puzon
za truciznami w głąb
nad lasami rytm kołysze nogami
powiesił ateistę by smutniał
na świerku jak zająca na balkonie
wisiał nad igłami jak pijany fiakier na koźle
co cmoka – dobry koniaku bądź mi denaturatem
czas się ocknąć trawo
w gęś się przełamią Pieniny
górale wyczernią Podhale
w bieliźnie nad morzem Kaszubi
będą szeptać Maurowie przytupując
Rosjanie będą siarczyście się uśmiechać
do swojej prawdy
nie kocham ich, choć prawie sławię
nie ma już jego jedynego
spalony w lesie
lecz pałac pozostał
lata lata zimy jego pamiętają zesłańcy
ręce obmyć octem z róży
wypić to wszystko
co w gąbce jej włosów
moja gąbka gęga do jej gęby
też się przełamuję nie zazdroszczę
lecz mi żal dziecka na kolonii zakładowej
wyjadającego kisiel z podstawki
najpiękniejszy żółw to okaz balkonu
starych kobiet mi
dziewczątek mi
już nie uprzędzie żądna podróż
żaden spacer
o jej urody urody smaku mojego
i uczucia fal
wiej wietrze w oponach
gumy Chin pachnijcie bawełną
jestem w stadzie arabów Dzieduszyckiego
tu niedaleko od Gór Stołowych
chcę być aniołem w lasach pełnych masła
gdzie łupiono bydło i akowców
chcę być świadom nici
trzymać je
a mam tylko kłębek
>>>
DSCN0805e
* Awokado inteligencji *
W plwocinie królik
w sierści się urodził
pajęczyna zasnuła arabski
grób Chrystusa
to ona
zewsząd otaczają mnie szczupłonóżkie
moje pieczęcie
maszyna kręgli niespokojnych
w spojrzeniach
pędzi parą detonacją
wejście przez święty obraz
jestem sam jak idea
oczy mój sztandar
poniosła go owca w pokrzywy
ludność skupia się w lejach
buty noszą się same
krzyże odchodzą po zmartwychwstaniu
ludność schodzi do dolnych lasów
jak w bajki
spychacze pomagają
dzieci odsuńcie się
będę się mścił
rozwalić pieczęcie serc
wszystko
bunkier
pajęczynę zerwać
śliskie są owoce moich gazet
kuszą likiery
wzywają wytchnienia
awokado inteligencji
to czasem plwocina
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 
Jak żydowski notes przedwojennych miasteczek
tak w moim życiu senne kry spalono
na Alei Słowackiego
wiem na pewno, że większej słodyczy
już w nim nie będzie
w mroźną noc rozlał się ogień jak pożar
mają miłość odkryłem na nowo w autobusie
wysłałem moje sny na księżyc
odnowicieli już mieliśmy
nie daleko od niego
odszedłem daleko od jego kaźni
lecz nie zdradzę siebie, jego
ani uśmiechu z Alei
drgnięcia rzęs z autobusu
weź okno czarne kotku
i słońce głodne jarmużu
stój!
nad brzegiem się zatrzymaj
rzeki miłości
kiedy sny i ty będziecie jednym
jesteś tam gdzie ledwie srebrzy się szron
na listopadowej trawie
a ogień jest tu w moim sercu
w autobusie dojeżdżającym już
do Mostu Dębnickiego
który zasłonięto jak arkę
jak Wawel
>>>
DSCN5856 (3)s
* Krzyczcie gęsi, uciekajcie *
Ojcze, ojcze
krzyk dzikich gęsi
niesie się nad polskimi niemożnościami
na Pegazach bóle
unoszą się nad asfaltem
i te gęsi Selmy
wytrzymać bajkowe wojny
rosyjskich cerkwi
to marzenie
jak krasnal walczę o zachowanie bajek
ale tych prawdziwych
cóż mi pozostało
inna bajka
codziennie tam i tu
ojcze, ojcze
dzikie okrzyki
zwierzę patrzące w księżyc
marmurowy
marmurowe
także srebrny grzech
złota głowa
ruchy rewolucyjne
robaczkowe
po grób myśliwych krzyczcie gęsi
uciekajcie w rękę nieba
wiekuistą
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Kosmos udziałem *
Skute lilie wśród wiśniowych drzew
deszcz szklany i Wawel się śni
sny wręcz dziewczęce
jakże senne śmiertelne białka oczu
zębate koła w sosnowych ustach
nad wstęgą Wisły jak jabłko
jak je podać
wakacje dla aniołów
przyroda niech wejdzie w znak Lwa
niech kosmos w erze stanie się za chwilę
udziałem całych naszych serc
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Nadzieje w urnach *
Nasze nadzieje są ukryte w urnach
a przodkowie w kurhanach
głogi to też nadzieja
tyle, że dzieciństwa
ścieżki polne wykorzystujemy
krew Scytów i Galów mając w żyłach
biegamy przez pola i zboża
jak króliki tańczymy
zorza ich informacji nad nami
wychylamy nasze dzwony
nasze
ich
zawsze my
to już tak zostanie
dopóki będą telewizyjne krzyże
w naszym świetle jaśnieć
autostrady i parafie
zbyt zdrobniałe dla ich geniuszu
stoją miniaturowe na kredensach
jeziora dodawane do małych boisk
serca oddają
trylogie religii
uciekinierzy kontaktów
oczy podnieść można zmrużone
odsunąć kapelusz na tył głowy
uśmiechnąć się można
stojąc w powodzi na przedwojennej ulicy
można wzrosnąć
głogi jak pąk serca wykwitają astralne
czekamy na krew
spojrzeniami na smak ust
na mgłę w oczach
tylu swe kości złożyło w ostach
ilu, tego nikt nie zliczy
łąki bez znaków kąkoli i maków
bez pszczół bez czajek
nadzieja bez mórz w nas
kurhany groby
cisza w urnach głowy
nieodnalezionych
OLYMPUS DIGITAL CAMERA             
* Iloczyn *
Iloczyn dwu wiejskich miłości
gdzie trawy pasma brak
na wzgórzach kończących się
ona zatrzymuje swój rower
on wyłącza silnik traktora
on uchyla drzwi kabiny
ona opiera się o siodełko
zdechł komin fabryki nad nimi
znikł cień socjalizmu teoretycznego
młodzi dogadali się
kracze wrona na topoli
siano biegnie w miejsce miłosne
wiejska miłość otrząsa świat z kłamstw
na polach telewizją zasnutych od świtu
obserwują ich nadzy milicjanci
stojąc w krzakach z radarem
gdy kończą rozmowę
wyskakują z czerwonymi makami
w zębach
na drogę przed nimi
>>>
DSCN1557a 
* W mojej piersi *
W mojej piersi tkwi sens
jak gwóźdź
krótko przenika ukośne błony
ona korzysta z białych tkanin pajęczych
wiszących w piersi
opada lekko na nie
ratując swoje miłosne życie
lata win
ucieczek
na zewnątrz ciała
godziny dobroci
wewnątrz spojrzenia
mały ludzki ból na rozstajach
sens kłuje i kołysze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Na razie nie chcę *
Mogę osłonić swoje oczy rozumem
lecz nie wiem, czemu nie chcę
strzepnąć mogę niedbałym ruchem palców
Słowackiego z konia
choć płoną moje oczy gniewem
na razie nie chcę
narazić się zaborcom
mogę osłonić swój rozum
cierpliwością pielgrzyma
>>>
DSCN0569s 
* Wnętrze *
We wnętrzu tego kamienia
który jest wewnątrz
jest złość
jadąc, jako prawie rower przez las
czuję, że będę musiał przestać
tymczasem przeciskam się między
skłębionymi liśćmi i pniami igieł
jak powstaniec lub partyzant nawet borówczarz
teraz taki czas jest
aby styl był jak figowiec
jestem w slipach
gdybym był apostołem nie chciałbym mieć
kamieniejącego wnętrza na pewno
wychowuje mnie las ojców
nie mogę już mówić:
„gdybym mógł”
jadę na rowerze do czterdziestki
zaświeć tęczo, pokaż swoje kły
zawiej firmamencie na sny Jupitera
na dzisiaj wejście czołgowe
dla koni otwarte
już dzisiaj ruszają czołgi chwały
gdy spotkam je na drodze
wyjadę na środek
staranuję je
może, tak chcę
moje rany zmieniają się w logiczne kamienie
skóra wysuwana jest przez wnętrze
obcy jestem nawet lekarstwom i ludziom
lata mijają czekam na nią
szukam jej mam ją odchodzę
trzymając ją za rękę
to nie wojna
to nie nienawiść
to ona
jaskółka leśna
zagrożona
przez kamień lekki jak owad
DSCN0662d              
* Sznur *
Na tyle dojrzałem, aby szepnąć
w nocy chcę zrobić to
tajemniczo mrugnąć okiem
a potem
wyjść z domu z konopnym sznurem
z zamiarem przeciągnięcia go
nad drogą, którą muszę iść
wielce szanowni Rodacy
w Sejmie siedzą jak zwierzęta w klatce
a ja drogą idę na stracenie
drogą, którą wyznacza mi sołtys
tak wielu u władzy w sterowanym Sejmie
robi za dekorację różniąc się
co jakiś czas w sprawach wódki
ja już prawie jak terrorysta
milczący jak konopny sznur konieczności
leżący w zwojach na podłodze
nabrzmiewam cieniem
w blasku płonących
socjalistycznych stosów
ten cień to dobra rzecz dla mnie
przepowiadam śmierć Pimena
z ręki Gorbaczowa
>>>
DSCN4279as 
* Swoboda *
We wnętrzu mojej wiary
jest miejsce na swobodę
w katedrze mojej głowy
jest wielki krzyż wolności
ciepły krwią mojego snu
przyzywam dzieci nie bociany
dewiacja pod kontrolą
obydwu oczu uspokaja
uspokajam aniołów stróżów
uf
wewnątrz zegarka liczydła
krople wody spadają na wysunięty język
wedle stawu grobla
wedle wnętrza czas
zagiąć skrzydła, wznieść proporce
runąć na barbarzyńców
lub czekać pod krzyżem na śmierć
z ręki bolszewika oraz esesmana
co było, o co jest korzystniejsze politycznie
tyle piachu i tyle jezior
w naszych gestach i podróżach
wzgórz i równin, połonin i ruin
prasłowiańskie grody
nawet germański stek na Ślęży
płoną w żyłach w sierpniu
jak krzyż
>>>
DSCN0988x 
* Obsesje nocne *
Obsesje nocne wyrywają mnie
z delikatnych ramion
krew wyciskają na czoło
myśli przestają istnieć
tylko zwierzę w nocy
krąży w ich miejscach
mogę sobie wyobrazić
mojego praprzodka wędrującego
na bosaka przez stepy środkowej Azji
w poszukiwaniu spokoju
lecz nie w taką noc
>>>
DSCN0327a 
* Narodziny *
Wejście do katedry stadionu
jak wybieg dla fok
zamarznięty system moich uczuć
oddziaływań i cieni
regulator obrazu
który wisi na ścianie
ginie w ciemnościach we mgle i śnie
chwytam drążek steru książki
msza przeżyta w nocy powtarzana jest za dnia
głodni maszerują ktoś marsza gra
ten we mgle sobowtór
nie jest tak głodny jak ja
hala oświetlona jak wnętrze nieba
dla narodzin nowego człowieka
w lustrzanych nibytabernakulach zrodzić się miał
z naszych słów on
tak niewiele czasu zostało już
dla nowego proroka
a może to ty zrodziłeś się tam, patrz!
bazyliki koncertów i demonstracji
na Bałkanach i Kaukazie
miasta mogą zostać zorane
przez Rzymian i Rosjan
jednak trudno uwierzyć w ciągłość własnej klęski
łatwo patrzeć i widzieć na ołtarzu
siebie choćby przed klęską
chmura przesłania szczyt drapacza
i zwięczenie krzyżem, gwiazdą
chmura głodnej szarańczy
>>>
DSCN0777d 
* W naszej awangardzie *
Ani Rakowski ani Urban
nie umacniają tożsamości
Jan Paweł II istnieje jak idea
miasteczka samotnieją
miasta się sprzedają
dzięcioł przylatuje z lasu
aby zamieszkać w sadzie wielkości Niniwy
za rok wylatuje z sadu
aby pod miastem opukiwać
drewniane telegraficzne słupy
dziś usiadł na ceglanym murze
wali dziobem w ścianę domu
wierzeje łąk zatrzaśnięte
lasy zdziczałe zmieniają się w polne zagajniki
ostrężyna jest porasta
czasem jakiś parów ukryje ogromne łopiany
nad cienistym strumykiem
lub małą wioskę bez drogi, szkoły i poczty
jedynie z kapliczką
sumienie narodu
Piast był chłopem
Rakowski to syn chłopa
ale tylko ten drugi to barbarzyńca
miast muzyka dociera na wieś
ludowa muzyka wbrew pozorom nie umiera
chcemy wypłynąć na starą rzekę Europy
łodziami ministerstw i przedsiębiorstw
co za bzdura
jednak pakujemy się na te porohy
ja dla swoich dzieci będę zmuszony
stworzyć własną Europę
wysączyć ją ze skały sumienia w lesie
z łopianu i dzięcioła
z miasteczka ze szkła i wodoru
z hutniczej dzielnicy
żeby już do reszty nie zgłupieć
w awangardzie przedstawicieli
>>>

1989

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jak wierzba płacząca na krawedzi krateru
wzrastamy nad przepaścią wieku
ptak siada na ramieniu premiera
złowieszczo
ciemność ulubiona w klasztorze
jak przyszłość kwiatu kaktusa
deszcz w Nowym Yorku płacze
spływają krople po zębach
konie, lecz nie takie znów dumne
stoją obok siebie na Kazimierzu
jak synagoga i kościół
między nimi płynie Wisła płacząca
Augustianin dzieli się pasztetem z włóczęgą
w budce telefonicznej
podczas snu z cygarem pomiędzy palcami
włóczęga umiera
trudny nocny szlak dla komandosów
z ulicy Ułanów Jaruzelskich
przez stalownie, telewizje i pałace
Niemcy zapraszają znów Rakowskiego
a on strofuje Hołuja w Hrubieszowie
Warszawa uklękła przed Zygmuntem Wazą
który zdradził tak wiele interesów Polski
lecz nie Polskę samą tak jak śliczny Staś
nie wierzę Warszawie z pomnikami carów
Kozaczyzna nas niszczy nawet w snach
zamek w Czersku nadaje się do remontu
mumie też trzeba ratować
misjonarki więźniarki są nową nadzieją piramid Kremla
jak wysłaliśmy Karola Wojtyłę do Rzymu
jak wysłaliśmy Brzezińskiego do Waszyngtonu
jak wysłaliśmy Dzierżyńskiego do Moskwy
tak wyślemy na Księżyc wszystkie łzy
wierzymy, że wulkan nowych czasów
jeszcze pozwoli się nam
wypłakać przed erupcją
możemy przejść tam na piechotę
>>>
DSCN2726s 
* Ręce do góry *
Jest taka piosenka otoczona murem
jak zachodnie i wschodnie warowne miasta
jak sokół wzlatujący nad Podole
widzący ciągnące z dzikich pól nieszczęście
ciemność nocy jest tą piosenką
Sejm nadciąga od Sieny
komuniści od Sejn
robotnicy sezonowi toną wśród rzęs
w stawach zielonych
w pultuskach w puławach
pieniące się piwa są wylewane
pod progi księży patriotów
oni nadchodzą od wschodu
rzadziej od zachodu
tak, więc jesteśmy osaczeni przed murem
klucze dzikich gęsi płyną w miedzi
na niebie z Galacji do Galicji
czołgi równymi kolumnami toczą się
z Jarosławla do Jarosławia
wśród szpaleru topoli jak pociągi
posłowie śpiewają hymn zniewolenia
i wznoszą ręce do góry
jak Urban i Innocenty
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA          
Tu nad morzem zielonym
jeszcze nie jeden zrodzi się
czerwony koń
i co z tego
jeszcze pewno nie raz
w zielonej historii
nie kłopoczcie się ucieczką
tęsknota złączy was
nawet z tym koniem pędzącym do Żółkwi
oczy stepu
wody modre
los Europy w waszej studni
prosi o wolność jak Aladyn
zimą wsłuchujecie się w świszczące klęski
zaskoczonych białych w czerwieni
sumuje się swoje marzenia o wodach i stepach
wtuleni w futra obcych kotów
obok marmurowych mnichów
żyjemy innymi dla siebie samych
powstańcy patrzący na niekochające serca
nawet wśród burzy
nawet wśród zamieci
kosmici czy sataniści
insekty czy komputery
wejdą w wodę naszych trzech mórz
i zostaną do świtu, gdy rosa zmoczy
zielone bezkresne stepy trawników
>>>
DSCN2169a 
* Ptasia tęsknota *
Ptasia tęsknota moja
klucz wiosną i jesienią
koła zębate, nity
w nieodkrytych ramach 
łączą w moim obrazie sny
mocuję go do ściany rodziny
śniadaniem równie ptasim
wejść tam gdzie młyny mielą
wejść w kamienne lochy mąki
słyszeć wodną turbinę
napędzająca młyny
widzieć pianę wszędzie wokół
realną osiadającą na policzkach
deszcz, słońce, wiatr
dziewczyny wśród samochodów
w labiryncie w Knossos
w wulkanie Witkacego
w sercu dynamiczna
kwietna tęsknota
na moich horyzontach
perspektywa przełamuje się
tak, że ptaki mogłyby upaść
na druty wysokiego napięcia
gdyby tęsknota zdołała
wyrwać się z serca
>>>
DSCN0507d 
W tylu już leśnych latach
skrzat czyhał na skrzata
wyczekało i moje serce
hobbitka znalazła mnie
wyeksponowała na płótnie
skostniałe wieże boszują na obrazach
nad przepaściami iluminowanymi piekłem
gdy zjadam jej nogę wyrasta mi łuska
i temu podobne
na łyse zęby wyłażą zimorodki
na leśnych sadzawkach stoję
lecz iść nie mogę po nich
z pleców wystaje mi nowy kartofel
biegłbym do mojej miłości
a jadę piłką do morza
budki na sercach obu buduję zaskoczeniem
zjadam w oknach czas
kwoki zza muru chcą się dać słyszeć
hobbitka poszła w inną stroną
zamknąłem Trybunę
>>>
?????????????????????? 
* Plan *
W tylu niszczących szansach
pozostawiam szansę dla miłości
gdzieś w jakimś mało uczęszczanym
pomieszczeniu biurowca
nagle znalazłem się twarzą w twarz
z trzema pięknymi kobietami
patrzącymi swymi ciemnymi oczyma
na mnie siedzącego wśród kartotek różowych
bezradny tuż po gwałtownej rozmowie
w której wykrzyczałem swoją chytrość
kobiecość ich pojawiła się w bliskości węża
wstałem w płomieniach tych spojrzeń
ich oczy teraz wzniosły się do góry
gdyby nie resztki sierści w moich ustach
zaskoczony w otwartości wszedłbym na biurko
by zrywać jabłka
diademy oczu świeciły w moich ustach
rozmowa zbliżyła nas elektrycznie
już prawie dłonie dotykały dłoni
wpatrzone we mnie znów pojednanego
kryjącego zmieszanie
i oto, gdy jedna z kobiet wstała
aby zamknąć drzwi
by ukryć nas przed okiem opatrzności
swojska samotność wybuchła jak miecz Michała
ciało zostało wessane do zgliszcz
na koniec ustaliliśmy w podnieceniu
plan zniszczenia niecnych
trzech innych kobiet
>>>
 DSCN0326f
* Zmierzch zakłamania *
Łzy jak czerń nocy spływają po szybach oczu
gdy milknie ostatni ptak
mój ojciec z wypalonym sercem
pielęgnuje młode sekwoje antykomunizmu
które posadził w czasach Solidarności
dzięki pożarom Jaruzelskiego
w czasach stworzonych przez takich jak on
dla czasów długowiecznych jak dęby Mamre
moja matka zdecydowana uprawiać oberżyny
na  kurhanie ostatnich komunistów
ustępuje przed ojcem
sama usypuje kopiec swojej rodziny
wyższy od kurhanu tatra Mamaja
krzątając się z pełnymi koszami ziemi polodowcowej
w domu wciąż jeszcze pełno komarów komunizmu
czyhających na odsłonięte ramię
moje łzy to kwiląca ptaszyna
o zmierzchu zakłamania
na tyle silna by wyłapać wszystkie komary
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* Trucizna wszędzie *
Kiełbasa, szynka, indyk
obok sałaty, chleba, grzybów
na polskich stołach – trucizną
papier w pracy – trucizną
piwo w czasie meczu – trucizną
i sam mecz także
pepsi-cola i lody w waflu
wśród rozpalonych domów miasta – trucizną
samochody rzężące – trucizną
wpieprzowina na targu – truczną
robotnicza konserwa śniadaniowa – trucizną
samochody warczące – trucizną
wiatry i deszcz z zawartością kombinatów- trucizną
pocałunki partii – trucizną
słońce w bezozonowej atmosferze – trucizną
odzież i meble w mieszkaniu – trucizną
trujemy się rozmowami w czasie wesel
oglądaniem telewizji w święta
wypoczywaniem nad woda w wakacje
myśleniem o kobietach w nocy
pracą dla zła w dzień
staniem w kolejkach i korkach
>>>
DSCN0560a 
Możemy w kontekście zagrożenia
planety i społeczeństwa
śmiało mówić, że cywilizacja doszła do progu
śmiertelnego zatrucia
trucizna znana jest od tysiącleci
pod różnymi postaciami
więc każda epoka musi mieć
swoich głodujących eremitów
odpornych na nią
przyszłe lata też czekają
na koche, arche, pra, pan
i na was
kamienie, woda, modlitwa
skąd wziąść czysty umysł
skąd wziąść czystą ziemię
skąd wziąść czystą wodę
skąd wziąść umysł czysty
czysty umysł
czysty umysł
planety
>>>
??????? 
*Weź kawałek mydła*
Weź kawałek mydła
włóż go sobie w usta
i usiądź na gałęzi drzewa
rosnącego przed jej domem
i milcz
rosa będzie chłodzić twoje ręce
nogi, głowę, pierś
spływając z włosów i naskórka
już na drugi dzień
niewolnik na plecach uczepiony twoich
jak plecak był przenoszony
we wszystkie miejsca
w które zachodziłeś
gdy usechł odpadł
i z miejsca zaczął podążać za tobą
weź dziecko i idź ją prosić o ser
niech dziecko popychane przodem
zmieni się przed nią w kruka
i pofrunie w jej oczy
pełne czerwieni zachodu
kurak biegnący przez pustynię
szukający rozpaczliwie pożywienia
to ty bez kruka
spragniony
>>>
DSCN3084a 
* Słoneczne rozgwiazdy *
Słoneczne rozgwiazdy
pod katowickim Spodkiem
zjednoczyły się na wiecu
w dniu gwiazdy
12 marca 1989 roku
weź spluwaczkę i wyrusz na front
jako krasnal partyzant
z ramienia ludowego miniugrupowania
posilając się serem
mów, pluj i dalej wciąż dalej podążaj
naprzód na Berlin i Rzym
uklęknij
wstań, gdy spadnie bomba
ugotowany pacierz mroczny
w komputerze
mleka nalej do spodka
postaw spodek obok na drugiej śląskiej gałęzi
śpiewaj pieśni otwartych ust
przytul nogę do kory
i chłeptaj mleko
ona krząta się tam za oknem
cała jak pąsowa róża
speszona atakiem miłości
i w sercu i w kuchni
wypatruje twojego powrotu
rannego
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* W tanich głowach*
W tanich głowach czyha sen
w leśnej głuszy
zimą umiera stara kobieta
zapada w śnieg na zawsze
ważyć słowa
lekkie odrzucić na drogę
pod żołnierskie buty
lasy ważyć
są jak wióra unoszone wiatrem
ku Księżycowi
co masz do powiedzenia lesie
jaka jest twa ostatnia wola
kłos stalowy
wśród innych narodów
już nie tak dumny jak kiedyś
i nie odnajdzie dumy
w nadchodzących latach
nie wzniesie miecza
nad grobem staruszki
pochowanej na małym wiejskim cmentarzyku
nie wypada wznosić siedemnastowiecznej szabli
wypada trzymając grudkę świeżej gliny
płakać, płakać, płakać
zieloność w telewizorach
skacze konikami polnymi wśród czołgów
drga w konwaliach
gwiazda wśród lasów
gwiazda staruszki
czuwająca dla przyszłości
nad przeszłością natury
>>>
?????????? 
* Zagłuszyć śpiew ptaka *
Zagłuszyć śpiew ptaka
w metalowych komorach makowin
dudnieniem wypełnionego serca
kiedy nowa miłość wjeżdża w mój las
jestem akurat sam
kwiat jak śpiew miłości
wetknięty w ucho
ryba do połowy wsunięta w usta
zakazana miłość wkracza z żandarmem
do spichlerza
koń zeskakuje z pokładu statku
na przystań w Warszawie
stukając kopytami galopuje do baru
na szklaneczkę mocnego octu
to nie potop szwedzki
to nie ta sama miłość
ale ten sam zakaz
drzewa dzwonią jak dzwony
mając ptaka w sobie
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
*Mój ból*
Nosisz wewnątrz moje cierpienie
biały krasnal w nocy przelatuje
nad moim domem
puszki we śnie otwierają się
błyszczą jak prawdziwe gwiazdy
na czarnym firmamencie
Wisła zamarza powoli
a ja wciąż płynę
z gazetą w zębach
Grudziądz, Warszawa, Kazimierz, Sandomierz, Kraków
miłość ukryła się przede mną
w innym ciele
kuc jest samochodem i niesie mnie na grzbiecie
mój dom powstaje z winogradu
i rytmu słońca
kwietne są nieba tego lata łąki
dzięki radzieckim eksplodującym samolotom
w puszczach szwajcarskich wędrówek poetów
odsłonięte zęby
na wschodzących frontach nie giną już oni
lecz my
siedzą w słowackich lasach
kołchozowych blokach
polskich chochołach
angielskich pubach
afrykańskiej dżungli
oni
step na falach eteru czeka na kroplę i stopę
we łzach moje dzieci we łzach
wasz niedźwiadek się zestarzał po kolejnej dziesiątce
dziś grzywy kuca nie zrasza łzami
i zjeżdżając  na nim do grobu Polski
jak zwykle przygotowanego przez sąsiadów
w  każdym stuleciu jeden grób lub jedno piekło
dotknąć mógłbym podwójnej duszy
lecz ciało nie pozwala
pojedyncze ciało
siano pachnie w niedźwiadkach
śpiewajcie rosyjskie niedźwiadki
wasz suchy hymn
niestrawny jęk po uciśnięciu brzuszka
tęsknoty opowiadajcie o stepach i kościach
o moim bólu nieodnalezionym
szkliste niebo nade mną
czy twoje oczy otworzyły się drugi raz
tym razem wewnątrz
czy o tym wiesz
zawsze oczy patrzą w  niebo
u nas tak zawsze
nad moją głową zawsze niebo
gdyż nie mam domu
oprócz grobu, którym muszę się posługiwać
jak taborami
ze względu na historię
nie mam nic
ludzie Wschodu ludzie Zachodu
ludzie Północy ludzie Południa
byli i są tu wszyscy
wołają –
pieniędzy pieniędzy nędzy
ludzie Pieniędzy Polacy Po
w Stambule w Berlinie w Moskwie
wszyscy nawet ja odlatuję za wojskami lotniczymi
karły i kuce są już w grobie
a ty ze mną tkwisz w odmęcie
jak Skała Piotrowa ponad wściekłością
przecież wielu ludzi lubi swą pracę
choćby w kiosku Ruchu
w saturatorze w polu w rządzie
tyle piękna w wodospadach krwi
w słońcu nad Soweto
w Tajgach w Wisłach w Dekanach
śmiej się tygrysie wejdź do bazyliki
Papież leci z kluczem żurawi do Egiptu
nad Morzem Śródziemnym
obnosimy cię z żoną pod baldachimem
biedna istoto
czeka na ciebie Mars Prezydent Metal
i twoja własna głowa
generacji komunizmu polskiego
jak nieść ten ból z nadzieją
tak stary tak mądry się czuję
gdy pomyślę, że z tych kości
porzuconych w kopalnianych szybach
ciągle wyrastają sekwoje snów
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
* Skalista grań Pałacu Kultury i Nauki *
Sęp krążył nad głośnikiem
z którego dolatywały słowa
piosenki Chrisa Kristoffersona
jastrząb wystrzelił w górę
jak radziecki odrzutowiec
a potem runął jak tenże
na płytę lotniska
popełnił samobójstwo
jaskółka uwiła gniazdo
w oknie gabinetu Pierwszego Sekretarza KW PZPR
meksykański kogut rzucił się
pod samochód po przegranej walce
skowronek wzleciał nad pola
zasypane śniegiem
wyśpiewując swoją pieśń
dla bogatych ludzi
kaczka podała kurczakowi na święta
indyka z borówkami
bąk w przydrożnym rowie
słuchał samochodowego tranzystora
z którego dolatywały
dźwięki utworu Slayera
sęp porwał głośnik
i zaniósł go na skalną grań
Pałacu Kultury i Nauki
muzyka wyszydziła obie nazwy 
>>>
DSCN0645a
*Skwierczy*
Skwierczy, krwawi, płonie i kulawi
historia na Wałach Chrobrego
a w dole wodoloty czekające na Wolnych Wolinian
w samym rogu zza wysokiego ogrodzenia
żołnierz patrzy przez lornetkę na golasa i Gołasa
nie pilnuje dokładnie socjalizmu
drzewa spadają z klifu, koziołkują, tak, tak i tak
skaczą w fale marząc o sieciach
obciążonych kamiennymi obciążnikami
bataliony już nie mają tej szansy, co Kuba
wypatroszone przez gwiazdy stalinizmu
ryby śmierdzą w Międzyzdrojach
a radzieckie okręty w Świnoujściu
bada, pyta, wypatruje i kocha
dezerter w Trzęsaczu pędzącym do Szwecji
ach, gdybyż była tutaj latarnia morska
niestety są tylko pokoje do wynajęcia
z wężami, skarpetkami i jakimiś takimi dziwnymi sowami
bez litości dla lotniarzy i komunistów
kościoły się nie doczekały
w przeciwieństwie do galerii przodowników
biusty tak tutaj lubiane już nie są kelnerek, lecz Litwinek
ostatni żołnierz jeszcze nie rezerwista
zrzuca kamienie na spacerujących u stóp klifu
radary pracują
dopóki się nie zepsują
>>>
DSCN0916s
*Obiad po prowokacji*
Koledzy po piórze
pióra po kolegach
prowokator po obiedzie
obiad po prowokacji
kościółek zmienił się w wartownię
przy strategicznym moście
brzoza syberyjska
wlazła do doniczki w holu
inna brzoza komitetuje plenarnie
przy autostradzie
autostrady runęły w zboża
jak kombajny?
szelest piór grzędnych kur
wywołany paniką
na widok skradającego się krwiożerczego zająca
odrzutowce lecą co noc na wschód
detonacje ponaddźwiękowe odbijają się
od jasnego księżyca i powierzchni morza
ten dzwon wybrzmiewa jedyną prawdę –
prochy Oświęcimia to nasze prochy
zagazujemy jeszcze przydrożne warzywa
ale już niedługo zaprzestaniemy i tego
bory Sobiboru to obce miejsca
na naszą borowinę
by nic już nie napisano
pióra zjedliśmy ale gęsi pozostały
i ostrzegają
dziś nawet poeci
nie byliby w stanie jędrnym piskiem na murach
ostrzec Rosjan
więc tylko strzygą uszami
w kolegach upatruję kolegium
w liceum upatruję gimnazjum
u Platona szukam wczesnego Chrystusa
by opisywać z satysfakcją gagi myśli
słowa stają na taborecie
i zaglądają do szkieletnych szybów
w kopalniach Uralu
tylu wieszczów wszczęło idyllę
tylu też wieśniaków zbłądziło
i spod strzech trafiło do katowni
przecież i Sokorski walczył w gazetach
teraz jeździ bryczką
i Burakowski walczył w ministerstwach
teraz pije za swoje
ja chodziłem do kościółka
a teraz go opisuję
wydrapując gwoździem litery-słowa-strzały
na białych ścianach urzędu
oni skupują łazienki
ja je wyprzedaję
niemal rozdaję
za bezcen
wszystkim po piórze
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jak z welwetu
Jak z welwetu jest moja mózgowa tkanka
dziś, gdy mam serce rozdarte rozstaniem
chciałbym dotykać swojego mózgu
bez przerwy tej nocy
krew wypływa ze mnie w mrok
głos z radia tonie w mojej pienistej krwi
nocna lampka przesłonięta skrzydełkiem komara
przez otwarte okno wpadają kosmiczne echa
z pobliskiej knajpy
zmieniające się w piosenki folkowe
za każdym razem, gdy
przejeżdża w oddali pociąg
pociąg bez ciebie
chrząszcz w bamboszach przechadza się w zwojach welwetu
jak w maleńkim muzeum
kazimierzowskiej próżności
bezdomni odkąd złączyliśmy się
złączeni ze sobą odkąd porzuciliśmy domy
jesteśmy ziemskim materiałem przyszłej kosmicznej epoki
nad własną ciemnością rozjaśnieni
płynę, gdy oddalasz się na jakiś czas
chciałbym dobić do brzegu swego mózgu
by odnaleźć dzieciństwo z welwetu
gdy jeszcze nie znaliśmy siebie
i nie tęskniliśmy
jak dziś
chwytający przestrzeń w usta
niemogący wchłonąć w podzielne serce
cykania w głowie
nocnych świerszczy rozstania
>>>
Obraz (39)as
*Na Wawel*
Który dzień nam dziś nastał
na Wawel na Wawel
na Wawel bacowie na Wawel juhasi
na owcy na owcy
który dzień będzie sądny
więc bieżmy posłusznie
do Krakowa
tam ogłosimy narodzenie nowego dnia
dzień nam dziś nastał
posłuszni gdańskim syrenom
płyńmy rzekami i kanałami do Wisły
zaprzęgajmy sumy i sieje
i do źródeł
Zygmunt jest dobry tylko, gdy dzwoni
nie, gdy przynosi potop
czerwony wtedy jest godny
tylko kolumny kultury nauki
na Wawel na Wawel
na Wawel kaprzy na Wawel flisacy
na tratwach na krypach
dzień jasny na latawcu płynie po niebie
ze słońcem
już widać go z lubelskiego zamku
wyturczony indyk
słowianofilski kosmita
karp po żydowsku
nalewajka po prusku
pas augustowski
dziennik francuski
nocnik angielski
włoska sałata
austriackie trąby
ssasiała warszawianka
trojański kundel
świadek Hitlera
amerykańska mamona
Baal Wschodu
to wszystko dziś na stos na stos
idź światło do światła
my od dziś kochamy się
w ostatecznych sądach
dziennik anioła w Pieskowej Skale
odnaleziony
>>>
 
W programie złapał nić dyndania
studnia dziadka ma kiery
dziadk i babki w bukiecie
osa na dzikiej czereśni
zatoka ten zen
zegar waha się
ty walisz na rowerze
sercem z góry
a i tak
bałwan omija cię
ostrożnie
soplem wydłuża
piki
 
Zachłanny
szukalski
beznamysłu
trąbisz o cnocie
z pokrzywą dzieci
z puszką ze świecą
książka wytoczona
przeciw namysłom
>>>
W  tej okolicy pusto od snów
W  tej okolicy pusto od snów
jego kapcie w tej pustce
wydają się samochodami
jakże to tak powiedziała mysz
nić pajęcza odzyskała pająka
myk do kłębka
w pustce okno rozbłysło
za nim biedne planety
na kaktusie usiadł mały grzyb
spłynął z atlasu
wieże czołgów niebieskich
rozmiękły
gdy wyszedł Tłustoj
zapragnął idei
potwór
z Jeny
>>>
???????
W obecności własnego krzyża
senny patrzę na dziewczynę
jej pająk przełazi przeze mnie
włazi na ścianę
podąża nas skróty
wkręca się w mój bluszcz
zmierzch w abażurze mojej lampy
patrzę na nią widzę rosyjską miłość
jako zauralską senność
w obecności własnego krzyża
żartuję z życia w pajęczynie
doprowadzam do jego zaciemnienia
zmienić się chciałbym sam w chrząszcza
jak za czasów innego imperium
rozmyślam o cmentarzach katolickich 
nie spodziewając się w grocie dojenia kóz
na pośmiertnych pastwiskach
jakże cierpki jest język w ustach
które nie znają zaspokojenia
kulawe spojrzenie początku w galaktykę życia
tak samo jak ostateczne opadnięcie
w bandaże pajęczyn
w wodzie delikatnych ramion 
wolałbym spłynąć
poprzez huczący wodospad
nie gubiąc krzyża
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Tak zawsze jest, gdy coś wysiądzie
na trawce zielonej budowałem dom
ze szkła, stali i wełny
przyleciał ptak z brodą jak u kozy
i usiadł mi na dźwigu
dźwig się wówczas zepsuł
chyba doszło do jakiegoś zwarcia
zamknął się prawdopodobnie obwód
szyderstwa techniki z mioceńskiej przyrody
eremita z brodą jak u kozy
budował sobie ziemiankę drążąc ziemię lisami
nadleciał bombowiec z dziobem jak iglica w Montrealu
i zwiał świeżą ziemię na błękit
eremita zakrztusił się i po chwili już nie żył
doszło do przeniknięcia myśli
przez duszę
myśli szyderczych
>>>
DSCN0769s
*  Na pokusę niedźwiedzia  *
Nie przejdą zimorodki utwardzone żelazem
muzyką syren hartowane.
nad kotłem z Wojaczkiem
nachylam się w Chicago
w smole dostrzegam odbicie
strasznego ptaka przeszłości
dziesięcinę z wierszy
załatwiłem Rejowi w dolarach
Kraków opuściły księżycowe tramwaje
rozmyślam o ich braku w Sukiennicach
rozmyślam o Arabach w pustych dziedzińcach Alhambry.
rozmyślam o Wandalach
wychodzących z Niepołomic do Andaluzji
mój sen w fotelu w samolocie w cyklonie
kruszynki w komorach śmierci
nadejdzie dzień pojednania
i motyla z czołgiem
i mędrka z ubowcem
lecz teraz jeszcze sypniemy kośćmi zieleni
na nasze dziurawe drogi
grzejemy silniki, które grają symfonie
smrodzą poezją przed świtem
na pokusę ogromnego zimnego
niedźwiedzia ze słomy ojczyźnianej
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Dadźbog w jeziorze Śniardwy
naści gitarę Ścierańskiego
i świąteczne piskorze na stoły
lecz strzeżcie na granicy młodych
własne więcierze
gdzie czeremcha dojrzewa
tam Ukraińcy litwinieją
i na odwrót
gdzie mak rośnie w lasach
tam Polska właśnie
za niebyłe uznane zgryzoty Jaćwieży
i oddechy druidyczne
celtycko-wyborczo-scytowskie
w świętych gajach
kolczugi pod bramami Czerwieni
gdzie Czerwień? w tych bagnach?
Gać za nim
ludzkie oczy w owocach kłokoczki
sine wichry naprzeciw Lędzian
od wschodu i południa
w dziecinny krajobraz Dorów i Wolsków
torpeda słowiańska uderza
w pomarańczowy książęcy dwór
winny EWG bezwonny RWPG
Lech wyrus za trzech
Ruryk, Cham, Jafet i Habsburg
nie zasilą mu faji z dzięcieliną
gliniane skorupki po garnkach
z ciecierzycą się nie odnajdą
dżdżownice zutylizowały historię
i modę
strzeliste nieba w kołysce słońca
jeść teraz
Dadźbog
teraz jeść
ślozy w Wiśle
pod dnem której
święte dęby sczernieją
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
*Żołnierz miłości *
Po latach, które okradały zmory
nadeszły żeglarskie sentymentalne tęsknoty
za lądem
mewy jak wizje
niedopowiedziane spojrzenia
polskie morze i polskie jeziora
schłodziły duszę
więzienia i koszary
schwyciły w sieć ptaki
aż nadszedł Achilles
powstały z wulkanu
serc
przebrnął przez łan zboża
jak płonący wschód
żołnierz pramiłości
poświęcony epokom chrześcijaństwa
przypłynął na barce
>>>
Wisła wpływa w przełom
Na wieki wieków sto lat
w stole trzy nogi
na nim trzy puchary
Wisła wpływa w przełom
Trzech Koron
ja i
moje kochanie
mój anioł przełamuje nocny deszcz
i wpada w moje doliny
Kolchidy
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
* W nicości *
Moja czarna kostka płynie w ciemności
na fali odpływu znika we wnętrzu
w środku, za horyzontem
pojawiła się niedawno
trzydzieści lat temu
wyłoniła się na brzegu
teraz tuż przed północą zniknęła na zawsze
jak lunatyk czekam w świetlistym kręgu
uformowanym odwzorowaniem kostki
oddzielony od niej jak od siebie samego
czekam nie widząc czasu
nie czując ciała
bez haseł w torbie wędrowca
z transparentem dążeń nad głową
ile dźwięków przeskoczy nad oceanem
w chwili wybuchu mgły świadomości
jestem bez czerni, która zniknęła
z bielą, która rozszczepiła się
na twojej odłożonej podróży
identycznej z moją samotnością
kształtem moim obecnym w nicości
>>>
DSCN1063s 
* Targnąłem się na kotwicę *          
Potężne serce neutronowe jak obłok
w nowym programie odnalazłem czarne wrony
mimo że szwedzkie takie sympatyczne
jadły mi z ręki jak foki
kiedyś była noc
sen za dnia bił mnie pięściami
jak obłok wiedza tajemna
klocek spadł z drzewa
pniak spadł z morza
wpadł do Żarnowca
z dziuplą, z dzięciołem, z jajem
kruk na giełdzie w kurniku
pałac w Puławach
Kościuszko, nie to wino
a tak!, Izabella pracowała
w zakładach optycznych w Warszawie
za odłożone do dziurki pieniądze
kupiła sobie pamięć
och książę!
Józefie Wisarionowiczu Poniatowski
i ty Wrono odlećcie z sumienia
kaktus Teksasu przyjechał z ZZTop
samochodem kultowym na Rynek w Kazimierzu
i w skoczył z rozkoszą do studni
z drewnianym gadżetem rewolucji
zdroje uliczne w uliczkach Kazimierza
śmieją się z Wisły
gdyż są pułaskie jak prawdziwa woda
w Waszyngtonie
szwedzka rodzina wchodzi o północy
na polską basztę
koronczarka tanio sprzedaje syna
Mehoffer sprzedaje osiemnastowieczny kościółek
motyla biorę ja, ale już z Muzeum w Warszawie
ja Justyn Konstantynopolitański
przez Bosfor, Bałkany i Karpaty
dotarłem nad Jezioro Wigry
wsiadłem do dezety
z ująłem ster
targnąłem kotwicę
targnąłem się na serce
>>>
????????????????????????????? 
** Sen zniknął w czaszkach profesorów **
Sen zniknął w czaszkach profesorów
szlak, tramwaj, rotunda
karakan radioaktywny barbakan
koczkodanodajny hotel robotniczy
przy końcu Alei Lenina
młodzi Polacy z ujotu opanowali ministerstwa
Rakowski dał im szansę
zacementował ich by nie promieniowali
z Łagiewnik na Wieczystą
konie reklamowe francuskie nagie
pytają w Sukiennicach –
czy konie mogą być nagie?
Wyrwij mnie sąsiadko z uroczyska
umyj mi plecy w to popołudnie
spłukaj mnie wodą z Bosforu
zrób mi kolorowy slajd w wc
zamknij drzwi
wyjdź na krakowski Rynek
wyjedź z miasta z docentami
>>>
????????????????????????????? 
* Ser i kości dziadka **
Ser dzisiaj droższy w samie niż dzieła Picabii
Dymna uniosła na piersi Wawel
ja z Kaziem utrzymałem na koniu Kościuszki
czternaście kufli żywca
Błonia się zarumieniły z gniewu
gdy sekretarskie boksery je oszczały
Kiełbasa dziś droższa niż dzieła Ernsta
włóczęga do brzegu Bajkału podchodzi i wyje
zawsze było to normalne
ja zbieram kości dziadka
i na bułance wracam przez Baszkirię
potem ściana wschodnia
potem ściana wschodnia
potem i krwią przemierzam
i to, a jak!
średniorocznie
trzy ślimaki tu na kilometr
w okresie zaborów nie było nawet
czterech telewizorów z dziennikami na głowę
były tylko trzy litry gorzałki na rabanta
i tak Szela dopadł Olszewskiego
który z wrażenia skroplił śnieg w Kolegium Olszewskiego
gwiazda Dawida przyświecała
żyjącym w dorzeczach ciemnych rzek podgórskich
a – bij Żyda – pojawia się dzisiaj na murach po deszczu
w katedrze jaskółka a w garnku pustułka
noc i las i grule na przednówkach
tak dziko urzędach nocą
sprzątaczka siedzi w fotelu ministra i pali cygaro
białe gipsowe konie cwałują po dywanie
cyrk w Komitecie ćwiczy salta
Lenin przemawia z szafy
popielniczka stygnie
w Karkonoszach na Śnieżce Baudelaire czyta turystom „Kwiaty zła”
rzuca pieniążek za siebie
przywołuje osiołka
osiołek powraca, ale już przez Pireneje do Lourdes
bez Robespierrea
>>>
?????????? 
Śledź to śledź
to kaczan śledziowy
skacze na rogu ulicy nocą
dyliżans kultury a w środku pagórek
kryjący skarby Etrusków
konny pojazd ze śledziem na koźle
przemierza pustynię miasta Galów
księżycu zaryb się sam
dzyń irlandzka rybo dzyń gocka
idą nocą przez most w tynieckim Awinionie
rzeka zmalała od czasów dzieciństwa
teraz jest jak strumyczek
porohy odeszły na wschód
księżyc to miłosna protuberancja
dachy błyszczące pełnią blachy
rude kochanki na dachach
z warkoczykami, piegami
zbyt młode a jednak
przeciągają się leniwie
zajeżdżają powozy przed Chorwatów chaty
bez prądu, gazu, wc, podłóg, wody bieżącej
i przyzywania węży
wysiada z niego tracki  flaszecznik z Dzwonu
przywożący wieści o zaginionych we dworze pedałach
i umierających nad jajecznicą na boczku
okute spojrzenie, w łuskach samochód
rekordowy przejazd przez rzekę winy
jak ruska amfibia przemknął
kołami nie dotykając dna
nad sferą ryb maniakalnych
cicho sza! księżyc
ssie śledź duszę Jana
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 
Zrujnowali Wieleci Niemców
po tysiącu lat – tego roku
dzieci libańskie poszły na wojnę, ojej!
jeszcze prawo niemiecko-rzymskie
w gontynach komunistów
a szkoły nie dorosły do naszych wyjazdów
nawet tych na Syberię
Szwedzi zrujnowali zdrowie Chodkiewicza
ledwo troszkę
Żółkiewski zzieleniał na Placu Czerwonym
makatka z sercem zawisła na murach
i jabłko jak symbol seksu
syrenka jak symbol złych pożądliwości
miasta, lecz nie narodu
chciwości, łakomstwa i rozpusty
pójdź Polsko w karpackie lasy razem ze mną
razem z moimi czarownicami na ofiarę
tam głodni i biedni uściśniemy się
i pomyślimy o wolnym świecie
niech kodeks Sasów spalą Redarowie
jak kocham Wolinian po latach
tak ciebie najdroższa teraz
konie, łodzie, wozy, pociągi i samoloty
to nasza specjalność
pola i częstokoły na cyplach
na pniu pod świerkiem
opowiem ci jak to będzie za dziesięć lat
Papież zrujnuje inne religie
Solidarność wyzwoli dobrą wolność
nowe statuty owiniemy w stuły
a ciebie w muśliny i purpury
>>>
DSCN3079a 
* Może przeżyjemy *
W jesienny błękit
sterczą dachy
domów naszych wytęsknionych
z rozpaczy i dolarów
kuszą brzozy białe nagie ramiona
topielicy wyłowionej z Wisły
czyżbym był chirurgiem społecznym plastycznym
gdy jeszcze Jaruzelski
jest punktem odniesienia
topiących
dla budowniczych domów za dolary
jeszcze więzienie jest punktem odniesienia
nie tylko dla wyznawców Jehowy
jak również tych
którym jakiś bóg każe składać ofiary z dzieci i akowców
domy jak góry nad Wisłą
świecące blachą jak kościoły
wytęsknione za oceanem
tak wiele reżim chciał zrobić dla narodu
a teraz naród ma go gdzieś
tyle dobrego chciał zrobić Jaruzelski
dla lat bezmięsnych osiemdziesiątych
a tu masz niewdzięczność połyskuje bielą
w jesiennym błękicie
jak niedopuszczalny wybryk
nie pierwsi i nie ostatni to ekstremiści
myślę
może przeżyjemy ten brak suwerenności
polski domów
i krwawe ofiary
składane Molochowi Jaruzelskiemu
ze wschodu
>>>
OLYMPUS DIGITAL CAMERA                 
* Dwóch  chłopców *
Dwóch chłopców w jednym domu
który dzielniejszy
z tym trzecim jakoś sobie poradziłem
ale z tobą
przecież jeszcze cię nie znam
pomieścić ciebie i Chrystusa w jednej myśli
czy podobna
a tu atakuje Slayer i Kohl
pod niebiosa wynosi się matki
pod chmury ojczyznę
dla działaczy piaskownica
nawet z działami nie straszna
gdy Ona czuwa
siadaj na barana Messiaena
ja siądę na kucyka Faulknera
lepsze to niż braterska Jamaha
mężczyzny roku
Mister World zakłamania
tyle przed tobą bram
które dla mnie są mgłą
czy sięgniesz po koronę
która dla mnie jest klamką
czy zdepczesz Malbork Czerwony
jako obywatel świata, obywatel wiary
czy popatrzysz na mnie jak chłopiec
zanim odejdziesz za nimi
widząc mnie w środku lata
z futrzaną czapką na głowie
w szalejach w przydrożnym rowie
czy uśmiechniesz się i powiesz
a niech ich wszystkich!
i wskoczysz tam za mną
nietoperze nad twoja głową
zmienią się w złote bumerangi
a w końcu odlecą jak komety
to mogę ci obiecać
zostań więc ze mną w pokrzywach życia
nie pożałujesz
zagramy na skrzypach
zagramy na gazetach
dobrych nowin
 >>>