http://virtualo.pl/ebook/piotr-zaplakal-i228407/
>>>
„PIOTR ZAPŁAKAŁ” – 2016
https://allegro.pl/piotr-zaplakal-alek-skarga-i7456151617.html#thumb/1Jestem skromnymświętym ptakiemunoszącym się ponad Polskąod tysiąclecia z górąa teraz już nawethieroglifem odkrytymna berlińskim murzepowtórzę –jestem skromnymświętym ptakiempolskim znakiemodwzorowaniem wolnościna berlińskim murzejak Jaksy brakteat>>>Powiedz, że to prawda, że łzy to skarbnie skarż się, powiedz niełamiącym się głosem,otrzyj łzy, powiedz– łzy są okupem odzyskanej wolnościto twoja eksterioryzacjaja nie stoję nad tobąjak kat nad dobrą dusząnie czyham na niemróz zamieni je w całe kontynentya może nawet w galaktyki i ciała niebieskietakie jak kiedyś, gdy bawiliśmy sięw wojnę światów, a ty nie chciałaś byćAfryką ani Merkurym tylko Neptunema ja gwiazdozbiorem Wielkiego Psa tylko Amerykąbył środek latatwoja sukienka stała się całkiem mokrasami na planecie torturytrzymaliśmy wspólnie patyk wbity w ziemięjak dźwignię akceleratoraoparci o siebie, przytuleni w Dolinie Śmiercinie wiedzieliśmy jeszcze czy wystartujemyszeptałaś – powiedz, że jest jakaś nadziejana zestalenie, na zjednoczenie, na wielki mróza ona była w tęgiej minie kapitana,gdy pociągnął dźwignię i ruszyliśmypłakałaś ciągle w moich ramionachniech Bóg nas prowadzi na Trytonatam łzy zamarzną, uleczysz duszę i oczydostrzeżesz mnie wyraźniej stojącego oboknie jestem kosmicznym fatumchociaż wyglądam jak asteroidajestem elegią gwiezdnej wolności zaledwieprzeżytych dni, przeczutych sposępnieńprzegranych gier w te wojny światówty jesteś moim okupem a ja odwiecznym ukojeniemchoć nie mam już dla ciebie łeztak cudnych jak rosa widzialnych bytówodpadły jak sople z powiek, gdy patrzyłemjak odlatywałaś z kapitanem wiecznośćodpadły od oczu, od twarzy, od życia,które zapadło się w moją jaskinięmiłości pangalaktycznej, ponadcielesnejw całym Uniwersum nie ma już nikttakich jak twoje diamentowych łez
>>>
Piękny sen nad Modrym Dunajemsmyczkiem posługujemy się jak rybązbliżamy się do Park Praterz zegarkiem za dolarapiękny sen nad Modrym Dunajemkopią już się nie posługujemykręcimy największą karuzelą dziejówTurek wciska nam kolejne podróbkina Mexikoplatzkarnawał oszustw trwapiękny sen nad Modrym Dunajemdo Mohacza odpływamy by ratować Belgradani przechodzonych aut ani śladu Turkaw Strigionium Szczepana strażnika rzekiKingi i Jolenty różańce wymieniamypiękny sen nad Modrym Dunajemkamienie spławiamy spod katedrBatavis, Vindobony i Aquincumz Carnuntum przez Gerulatędo Seksaginta Pristapotem same toczą sięprzez Razgrad do Warnya tam razem nimiKról Władysław rzuca się w wir sprawnie chcąc być na dnie historiii wstrzymuje jej biegprzez to Morze Czarne wylewai mamy potop turecki zupełnie obcypiękny sen nad Modrym Dunajemzanim Kozacy zakołaczą do bram Stambułuzłupią i Warnęnie zechcą im otworzyć– to wielki błąd strachuczajka staje się jaskółkąpiękny sen nad Modrym Dunajemchociaż cesarz zbyt światłyzlikwidował niektóre klasztoryi przywileje imperiumwpływamy na losy marzeńgdy Janczarzy z kapeli Ivanoviciegozawodzą po przegranej potyczcezdobywamy za pierwszym podejściemi Wiedeń i StambułMorze Czarne jest modrekrew osiadła na kamieniachdusze kupców i rolników tańczą walca na falachzwycięstwo lud północywydobywa z piersi i pieśnia my pierwszy raz oglądamyperfekcyjny bazar owocowyryba i smyczek Turków niewolą>>>Ten śnieg jak ewokacjai niegdysiejsze odejście przyjacielana bezpieczną odległośćpoza zimy poprzedniebezpieczniej w zaświatach?bezpieczniej pod całunem?– czekam w bieli – usłyszałem– śpiesz sięco szepczesz – wietrze wigilijny?– co szepczesz?śpiesz się dziecino narodzonaśpiesz się pasterzu i króluśpiesz się mój uczniu –usłyszałemprzyśpieszone bicie sercamojego własnego serca bez krwipod śniegiema głos przyjaciela byłwiatrem świszczącym w tarniniegdy w kominie odezwało się echo– czekamstrzepnąłem z siebie śnieg– patynę życianarodziłem się na nowo>>>Czas oderwać się od Trójcy ubogichmodernizm oto wyzwanie światłychzbrojnych w otwartości imperialne trójzębynieznoszące sprzeciwuczas poderwać się ze stadem brodzącym bez celuw sejmach studiach uczelniachpolecieć jak szarańcza pocisków granicznychdo kraju pobliskiegona pierwszy kongres międzynarodówki bogaczya potem?potem rozbić się o okrwawioną skałę trój jedni –wolność równość braterstwow przebraniu sędziego trójpodziałujak Piłat skazać kogoś porządnegodla możnych świętego spokojutrójnóg jego symbolem – rzymskicyniczny
>>>
Zatarg z komputeremtakie tammałe poprztykaniei nawet ani głupich bajek ani dziecięcych giermu nie wypomniałemmoże niepotrzebnie wypaliłem mu płytęi sfajczyłem zasilaczuznał to za zamachza wyłupienie oczuani wpisów ani komentarzy – tak?dobrze! zwiewam, pa!Zatarg z komputerem jednakowożrozchmurzył moje czołorozwiał mi włosrozszwędał mnie na wstecznymwpadłem do Baru na Stawachna jednego studenckiegogdy wyszedłem bez Hnatowicza i papierosapostanowiłem, że już nigdynikt moich popiołów myślipo jakimkolwiek blamażunie rozsypie byle podmuchem dąsunawet niepoetycka maszyna
>>>
Gdy słońce Róbta co chcetawzejdzie znowu w KostrzynieBrahmaputra z MO do tłumu tako rzecze –czas zacząć letnie sporty potakiwaniaudawania dyscyplinę rozwijaći przywdziać perukę ptaka głuptakasowę zmienić na dudkapelikana zamienić na flamingagdy ciemne harce jeszcze nie dominująminut poobiednich sensumożna skorzystać z przebraniai ukryć się na tle nieba w chmurach wylewnie pustychczas zacząć chodzić w butach zamszowychw Rogera z Byrdsów nieco letnich okularachchociażby przez jedną bezgwiezdną noca dla flamingów wystarać się o sadzawkędla nich czas tortury już minął bo wszystko przemijamogą głowy wysunąć spod kuprówostatnie ich twórcze jęki zagłuszone zostaną przeznowej ery tuptające dzieci-ptaki bulgocząco-brodząceprawie tańczące jak Eurydyki wojny w Wietnamienieistniejące
>>>
Spróbuj zanurkować w wazoniepełnym wody i ściętych kwiatówalbo w kominie pełnym dymucoś odnaleźć dla siebie lub siebiecoś jak przenicowane zakrztuszenie sięsobąpomyślałeś o tym – już wieszoddech wewnętrzny – tego ci potrzebatwoim sprzętom teżtwoim książkom i zwierzętomnawet twoim oczom i wargomprzenicowane zakasłaniena dnie dzbanaalbo w kominie pełnym dymuwykrztuszenie zachłyśnięcia sobąwchłonięcie onych spazmów w próżniJak bibelot prawda o tobie w twoim domui ty lekko zgarbiony w foteluz unoszącą się pod sufit piersiąi opadającą jak wodospad kwiatówwystraszony myślamio ostatnim oddechu w sobie samymprzenicowanie ducha, takraczej tego ci potrzeba
>>>
Tęskniąc za niebytemw chwili załamania koniunkturydochodzisz do konkluzji –posłużenie się antymaterią nic nie dato nic nie zmieniprzeorałeś już niebo swoim duchem i ciałemogromna koleina wyżłobiona w hadronach zachwytuwyrwa w chmurach jak elegia bólunic tego już nie zabliźniniebyt po fakcie bytutylko przyciągnie żyjących innych desperatówdepresjami zmienionymi w fajerwerki astralneatrakcją kosmicznej katastrofy twoich łezi ta ostatnia kładka krwi zostanie zerwanapod ciężarem obserwantów najlichszychprzebogatych w doznaniaTęskniąc za ucieczką do gwiazdw chwili załamania dekoniunkturynie wypełnisz mojry odwiecznego trwaniaw boskich koleinach ludzkiego bytu,które przystoi właśnie herosom czasówhumanocentrycznym zmianom materii i energiiw kolejnych odsłonach ekspansjirana na niebie to jednaknie rana twojego całego życiatamta nigdy się nie zabliźni jak tapo pęknięciu serca w uniesieniuPulsar twojego cierpieniazachwyci jak byt odwiecznya tęsknota za nimstanie się energetycznym tłem uniwersalnymświatłem z Farosdla rozpaczliwie szukających drogi powrotu
>>>
To bolesne czekanie nie daje nictylko złudzenie celuwidzisz ciemną gwiazdę strachutam gdzie nie ma nicwidzisz kasandryczną przepaść czasutam gdzie nie ma nicwidzisz epizodyczne śmiercigolemów swojej przeszłościtam gdzie nie ma nicpodejdź do krawędzi czekaniai skocz w jego gargantuiczną czeluśćprzekonaj się wreszcie,że ty sam jesteś w nimbez celu i aureolii więcej nicposłuchaj swojej Galatei– nie czekaj, skocz
>>>
Ten system nie jest jeszczestworzonyależ tak, wymyślony jest oczywiścieto nie są jakieś mrzonkipochyl się tutajspójrz na te notatki i szkicena tę kilkuwymiarową wielobarwną mapęten system jest kompleksowycałościowy – rzec można– ostatecznyty pewnie powiesz– nic nie jest doskonałeale ja ci odpowiem– mylisz się zebrosystem jest wymyślonyi jako taki jestno, no – oczywiście:doskonałypopłyń ze mną jego nurtemto nurt prawdziwej filozofii, którazawsze wymywa z błota, oczyszcza,unosi człowiekato system nieskończonej poezji, którypatrzącego ledwo nigdy nie zawiedziestwórzmy go razem wreszcieteraz
>>>
Gdzie jesteś wolności nasza?za nocy parowem?za słońca płotem?za samolubnym murem?za grobem, celą, agencją?za szmatławą gazetą?za pustym konfesjonałem?za telewizyjnym obłudnym studiem?za splugawionym biurem?za sądem sprzedajnym?za naukowym plagiatem?za zmanipulowanym głosowaniem?za zdradzieckim triumwiratem?za burzy nadciągającej echem– grzechem, grzechem, grzechem?tak kochani, jestem za waszym grzechem!
>>>
Skrzą się gwiazdyKsiężyc puchnie skostniałymgławice przenikają zero bezwzględneniepodważalnepędzą w nieznane milczące miliardyukryty w łopianach z lodu i szkła teleskopmój teleskop oczu, myśli i wyobraźniwyłapuje ślady nielicznych kosmitówśmigających skośnym lotem ku Ziemiświecących jak robaczki świętojańskiejak aerolity płonącejak iskry z lokomotywy pędzącejprzez centralną magistralę Mlecznej Drogiginą w mojej dłonipochwyceni tuż nad ziemiązamilknę i jaz miliardem wizji w łopianachz garścią neutronowej dziwnej świetlistej materiikosmici to rozpoznawalna energia sercżywych ludzkich serc,które samotnie przemierzają Wszechświatczasem wydają się malutcyjak iskierki, robaczki i kwarkizamilknę dla nich
>>>
*Prawie Miltiades*Znowu zabolałotrener powiedział, że tak musi bolećpotem kolano nie wytrzymałotrener powiedział– nie nadawałeś się i tak Miltiadesiezrzucę cię ze skały na oszczepyto prawie nie będzie bolałoalbo bolało zbyt długotak jak więzienie nie dożywotnie całkiemmój trener wspaniałomyślny ufa sileufa wysokościufa szybkości i odległościpochodzi w ogóle z UfyAchajem został niedawno na przymusowym kontrakcieno to i jego bardziej zabolało,że utracił ojczyznę ogromną jak kontynentjak ja kolano prawietrener wyrzekł te słowa– ojczyzna w potrzebie Miltiadesieto nie słabeuszy czasi kazał mnie jednak zrzucićna te oszczepy Uralu hutzłapali mnie usłużni kagebowcyz Laodycei-Moskwy i Sparty-Samaryi jak olimpijczycy cisnęli mną w dółpełen talku cnót greckich na sobie – przeżyłemchlamida hoplity jak lotnia,jak żołnierski płaszcz uniosła mnieponad wszelkie państwowe egzekucjespuściła z niebios fizycznej siły do ducha Marymontuzamiast do Maratonu
>>>
*Łuski*
Skomponowany z nutek łusekeuforyczny trynitarny wstęp do oratoriumzagadkowe zakończenie wstępu rybiewybulgocze? wybrzmi? wybrzmi?wybrzmiało!Zagadkowa jak nastawa ołtarzowaśredniowiecznego kościoła po barokowej przebudowie,który jak zaginiona arka zniknął na dnie jeziorapowstałego dzięki słusznej tamienowych czasów jutrznia ciemnaresponsorium hymny lamentacjeRybie łuski wypełniłystele i ławy w prezbiteriumrazem z ich nosicielamizafascynowany podwodnym brzmieniem oratoriumnie zauważyłeś nawet,gdy rozpoczęła się druga częśći młoda dziewczyna usiadła oboktak jak ty w samych wodorostachrozpromieniony uśmiech ci posłałaukazując śliczne białe zębyNie zauważyłeś nawetprzegapiłeś rozpoczęcie trzeciejczęści oratoriumtylko wstęp utkwił ci w pamięcii ta dziewczyna łaskawaśredniowieczne postacie świętych zszedłszy z nastawypodpłynęły jak muzyka do wasi ty i dziewczyna zrozumieliście przesłanie muzykiPodajecie sobie wszyscy ręcewypełniając prezbiterium domu modlitwykręgiem uduchowionych podwodnych zjaww przezroczystej toni bazylikina samym dnie wieczoru,który niespodziewanie wybrzmiał jednościąfinałem niemego potopujak jego fala uniosła wszystko modlitwa bazylikiby łuski mogły spaść z oczu niektórym
>>>
Gdy przemierzałem rajski ogródzrozumiałem w zachwyceniu,że wszystkie jego kwiaty są mojegdy zawróciłem do wejściai szedłem po swoich śladachrzeczywiście te boskie kwiatyłasiły się do mnie jak kotybiegły za mną, podskakiwały, nawoływałyjak za przewodnikiem z sezamu pięknaobok mnie i za mną truchtaływskakiwały mi same na ręceprzytulały do policzków i lgnęły do piersiW bramie wschodniejodsunąłem je delikatnie od siebieułożyłem do snu jak dziatwęzasypiające uniosłem do wargpomyślałem nawetaby skomponować artystyczną ikebanęz nich i z drobnych zwierzątek rajskichna wypadek niezbyt człowieczej śmiercijednak wyszedł mi tylko przeobfity breughlowski bukietpasujący idealnie do drewnianego wazonu sercauwierzyłem w ich przywiązanie do końcai oddanie moim salonom módwróciłem z raju wprost do przymierzalni smokingówzbyt wielkich na jeden kwiatz bukietem w butonierce
>>>
Niekantowskie dyskryminacje podległych rabatpowszechniejsze na ziemi publicznej jak niebooto paradygmat z Królewcawzięty żywcem niezbędnypytają – co sądzisz o czerwonej drodze kwiatów?odpowiedz póki nie jest za późnopóki nie zakażą ci w ogóle mówićo kwiatachchoć wiesz, że są zbyt poprawne i naprawczenie tak jak kantowskie zeschłe liścieco natenczas już znaczą niewieleoczy w nich ukryte o wiele więcejjak paradygmat dogmatu publicznościodnogi prywatnej drogiwędrowiec wie jak się idziekwiat wie co ma począć w leciedroga nie wiepytają – ale czy ty wiesz co sądzićo drodze kwiatów?jeżeli wiesz to powiedzaby nie było za późnow miłości i nienawiści do siebieznów rodzi się kantowska myślpowstaje nieludzkie pojęciezabiegaj o dedyskryminacjępodległych szans w zapachach lata,które ściga cię w każdej alejceszkicowanej uczuciempotem nie pozwolą mówić o niebiepotem nie pozwolą mówić o kwiatachpotem zapomnisz o tym kim jesteśpotem nie pozwolą ci pamiętaćchociaż kwiaty z nieba spadać będą zawszeto może być rzeczywiście dogmatyczną przeszkodądla nich zdeterminowanych, którzy mówią –z deszczu wzięli się ludzie i ze snówa ty skąd – z samego nieba?– nie rozśmieszaj ludzitą swoją świetlistą pewnością lilii
>>>
Mogę wiele powiedziećo tych rękach, któreściskały mnie za szyjęledwo uszedłem z życiemledwo złapałem oddechodtrącając te kleszcze stalowemogę powiedzieć do kogo te ręce należałymogę długie opowieści snućo tym, jak umierałem w spazmieo wizjach jakie się pojawiływ mojej głowie pozbawionej tlenużyję jednakżyję i oddychamrozmasowuję posiniaczoną szyję i karkpiecze jeszczejeszcze policzek drgajeszcze oczy rozbieganeszukają punktu podparciajak myśl – piedestałudla człowieka z błotamogę już myśleć – to najważniejszemogę określić cechy istoty,która chciała mnie pozbawić życiaoddycham wreszcie swobodnie pełną piersiąjakbym był w raju samzaraz po zwolnieniu uciskupo wyszarpaniu swego ledwo tlącego się jestestwaz rąk bestiizrozumiałem, że to były ręcezwyczajne, delikatne, bladepokryte taką skórą jak mojaz tymi samymi bliznami z dzieciństwaa jednakzaciśnięte na mojej krtani i grdycebyły jak szczęki rekinai były to ręce martweto własna wewnętrzna śmierćdusiła mnie przez chwilęwyrwałem się jeji odepchnąłem ją od siebiedzisiaj mogę wreszcie opowiedzieć o tymbo język i oczy posłuszne są wolia wola tkwi we mnie głęboko– wola przetrwaniaMogę wiele powiedziećo tych rękach, któreznałem od urodzenialecz nie pouczył mnie niktjak złowieszcza siła czai się w nichnie domyślałem się, nie przewidziałem,że mogą być użyte przeciw mnie– jak wszystko co człowieczejak moja wolna wola nawetStrzeżcie się własnych rąkbacznie je obserwujcieniespodziewana śmierć w nich czyha jak wążgotowy na jadowy atakspisujcie swoje spostrzeżenia– rachunki sumienia
>>>
Roztrzęsiony obywatel Junckerroztrzęsiony sędziastrzelają do siebieniecelnieroztrzęsiony obywatel Trumproztrzęsiona piosenkarkastrzelają do siebieniecelnieroztrzęsiony obywatel Putinroztrzęsiony dziennikarzstrzelają do siebieniecelniekomuż komuż komużwładzyroztrzęsionej przysługa?ludziom świata?ludziom strachu?
>>>
Lawina boskich dźwiękówrunęła na mniez wyżyn harmonii samejjak Karłowiczuśmiechałem się nawetwidząc symfonii poemat w słońcunad sobą jak burzęw prostocie zasłuchaniazawahałem się przewrotniewięc osłoniłem głowę i uszytak zginąłem w tej lawinienie byłem przygotowanyna ciężar górnego niebaboskość i nieśmiertelność muzykiwyraża się wyłącznie w dźwiękacha nie w lękachto faktjak śmierć sama
>>>
Moja nocna zjawo zaspanaw uchylonych drzwiach telewizoraosobowa i kobiecaprzytruchtałaś po moich powiekachw nocnej koszuli z pajęczynksiężyc – pająk mi cię objawiłw stołowym sadzie elizejskimbosa stąpająca na palcachwestchnieniem przeniosłaś sięna łąkę posłania ukwieconą satynowymi snamiwyszeptałaś moje imię do księżyca jak modlitwęi załkał nagle tuż po północyprzebudzony wyciągnąłem rękępogłaskałem go delikatnie po ciepłym policzkuon zniknął za chmurą w utuleniua na mojej dłoni pozostałacała jego wzruszenia świetlistość
>>>
Kasta społeczna jest jak narośl na drzewieobca jemioła lub hubaubogacająca drzewo aż doupadku z wysokościjego miazga przerośnięta korzeniem bestiikora oblepiona miąższem kosmitywygląda świetnie przedśmiertnieKasta społeczna jest jak muślinzawsze przyodziewa strojniedo kompromitacji papieżalub jak szorstki wór zwisakompromitacją z butnego królaKasta społeczna jest plastikowym wielorybempłynącym przez podwórza familokówstrzelającym kolorowymi fajerwerkamido głodnych dzieci pod ścianamisiedzących na pierzynachz garnkami na głowachwieloryb kiedyś bogaty w trandziś sztuczny zgniata dzieci niezbyt chybkienawet goni je uciekające w paskowych dresachzdezelowanymi zardzewiałymi bmwKasta społeczna mierzy się z katedrą państwastając na palcach by dorównaćgangsterom i hochsztaplerom wszelkiej maścizbudowana tylko z drewna przedmieśćudaje bogato zdobiony wiekopomny zabyteki zostaje przeniesiona do centrum miasta na dłużejby ubogacić krajobraz jałowyKasta społeczna potrzebna dwojakoby pokazać końcową nędzę ludowładztwai wolność zabijającą wszystkich jednakowoKasta społeczna rodząca się w każdym mieścieto mafia jak każda inna wcale nie ekskluzywnawytłumaczenie jej pożytków jest na stronach Kapitałunamacalne lecz pożytki nieosiągalnei jak jemioła nie przynosi szczęścia nikomunawet sobie obsychając u żyrandoli
>>>
*Cud techniki*
Taka klapka i przyciskbolec i guzikmini urządzenie z zakówkąultrakroplomierz automatycznyprocesor z diodą wibrującąikonka i enterperyferyjny dyskretny interfejsratowniczy robot z dźwigniąspolegliwy humanoid z tytanu reagujący na bodźcetroll jak prąd z państwowej elektrowniinternetowy robak biegle znęcający się nadpublicznym pochwaleniem dobrataki zmysłowy manipulator podręcznyspołecznego inżynierataki cud technikiumożliwiający publiczne polubienie najpodlejszego złaradośnie akceptowalne przez większośćrazy 100K
>>>
Znakiem mego wyzwolenia jestpajęczyna dźwiękoszczelnaja wierzę w pająki,a jakżeby inaczej,skoro sam nim jestemspięty ale szczęśliwyniezależny już poza sieciąto właśnie ja przędę teraz dziejowe snyby złowić wszechburzę wolnościo, już chyba szamocze się pochwycona i szaleje jak ćmaposłuchajcie tego jej hałasu –nie słychać nic? no cóż!skoro się rzekło – pajęczyna dźwiękoszczelnano cóż!to już nie nasłuchujciesnem żyjcie
>>>
Za stołem ofiarnym nowoczesna kraina żyznarozciągnięta jak okiem sięgnąć po horyzontpasą się tu tłuste byki na pastwiskachdzikie konie i roboty biegają stadamiłany zbóż , winnice i kominy elektrowni złocą się w słońculeniwe rzeki płyną mlekiem, miodem i ambrozjądo delt mega polis drapaczy chmur na mocnej depresjistół ofiarny ustawiony na wyniesieniuna odkopanych kamiennych stelachNimroda dwudziestego pierwszego wiekuzbudowany przez mędrcównie dla maluczkich i prostaczkówa dla władców świataobfitość natarczywych, nie znoszących sprzeciwu myślinakrywa go jak obrusi skrapia jak hysop poznaniaabsolutu ciałana rozkaz gromadzą się nad nim chmury białestopniowo ciemniejąc kłębią się coraz bardziejjakby burzyła się krew wykluczonych grzesznikówrozlana w przestworzach intelektu sięgającego po boskośćwysokie trawy falują jak morzadotknięte wiatrem niezaspokojenia w trwaniugromadzą się wokół półludzie i półzwierzęta z arki Ziemiajak wieść niesie ofiara się dokonaz najśmielszych myśli człowiekaprzylatują duchy z twarzami piorunówsprawdzić co się dzieje na deszczowym padole łezsurmy zwołują, heroldowie głoszą, ofiara się dokonaz najśmielszych myśli człowiekaprzy ołtarzu ofiarnym są już burze i zorzesą słońca zaćmienia i księżyca pełniesą mórz przypływy i wybuchy wulkanówpowoli drga ziemia w dolinach wiarą niezasypanychschodzą lawiny kamienne z gór wybaczeniem niezrównanychtsunami doskonałości wylewa i pędzi przez płaskowyżlawa czasu z rozerwanej ziemi wychodzi mu na przeciwdotykają ofiarnego stołu bestie harmonii i zrozumieniastrażnicy cywilizacji żywiołu egopatrzą z napięciem w otwartą księgę zagładyw ogłoszeniowy plakat dobrobytuz niego też się dowiemy, żeofiara z najśmielszych myśli człowieka się dokonażertwy z owocu żyznej krainy wiedzyczłowieczej wolnej woli bez bojaźni pierwotnejdla bytu i jednego wiekuistego słowa – pełnia doskonałościz myśli zwykłego człowieka? nie!cezara, szacha, cara, króla świataniekwestionowanego przywódcy i mędrcanajzuchwalszego i już uznanego w pełni za Boga!gdy wybuchnie i spłonie ta żertwatak wolność tu ostatecznie dokona żywota
>>>
Najpierw lekkie obrazy pustynii piękne zapachy skałpotem osad warownych oszałamiające mirażemieszkalne nadzieje dąbrówdrzemki jak słodkie owoce dębuzapraszający byt Niebaczarnego kosmosu wątła nićty znikądja znikąddążyliśmy jak komety z Babilonu i Petrysprzeczne paradygmatyjak kozły pustyniwśród spragnionych owieci wielbłądów w oaziemoja laska i czapka pasterskazwiodły te stadaspotkaliśmy się przy źródlejak dwa konsensualne paradygmaty,gdy idee zurbanizowały wodopojea bezbłędne pisma z niebiosuporządkowały deltyoto my zaledwie kilkuletni wędrowcyjuż zatrwożeni o los narodusięgnęliśmy po owoc poznaniaw pocałunkach życiatego co nienazwaneprzez aniołów podanesłodkie owoce dębudogmat nowych ludziw Mamrezanim atomowe słońce frontów powszednichglobalne wizje wioski zagładypoznaliśmy za zakrętem hoteliw Hebronie
>>>
*Długi marsz*Marsz, długi marszi wielki skok ku kulturalnej rewolucjiNoc długich noży, niezbyt długich, ale w sam razBostońska herbatka jak masakraJutrznia paryska, pirackaMarsz na halę wodzów w kryształową nocMarsz dziesięciu tysięcy przez obcy światWyprawa tysiąca czerwonych koszulzewsząd narzekania na samosądykoń zemdlał a to koń powstał, koń pułapkaczłowiek-samo zło, zrób coś przywódco!a to, a to, a tamtocóż można zrobić po takim marszu?są domniemania o wyczerpaniu i przetrwaniusowite nagrody u kresu hańbynocą podróżują demony jak słonie Hannibalato prawie Baal dla Rzymiana jego słonie bojowe to tylko smak Indii herbacianyAriów kompletnie zapomnianych w sercu Europya to właśnie oni pomaszerowali najdalejoczy się mrużą z niewyspaniakartka papieru odlatuje na swoją pielgrzymkę na AntypodyAriowie maszerują jak pielgrzymi wciążjuż chińscy po latach upartego ateizmujest gdzie pielgrzymowaćszlak Samarkandy i Marco Polo, szlaki himalaistówsłonie depczą po moich stopachsłonie przechodzą przez moje zacementowane powiekiśpiewając Marsyliankę i radziecki hymn Rosjimarsz, marsz, marszczy przywódcy zawsze muszą gdzieś maszerować?na łzy, ba na śmiech, na śnieg, na upałna narty, na dzieci, na jutro, na cegły, na murkupczenie strachem, kupowanie dla siebie aut – melodramat ichsłonie wegetują na przełęczachflamingi i bojowe pingwiny zjeżdżają znudzone na nartach wrazoto bezludna manipulacja przeludnionego imperiumzdecydowanego zmierzyć się z sobąw piłkarskim państwie środkaale zamiast biegać, maszerują, pytają, mlaskająa co z pociągami, co z lokomotywami atomowymi?decyzja władzy politycznej jestrządu, króla – nie ma wodza tuw tym samym czasie Hannibal i Pyrruswsiadają do hyperloopai po chwili już pędzą do swoich sprawale gdzie te to drogi do Rzymu?co z nimi zrobiono? jak zabezpieczyć je dziś?koczkodany stoją na straży prawi damy-niedamy teżledwo stoją faktchciałoby się te różowe linie wyprowadzone przedłużyćwyprowadzone z kątów zielonego sześciobokuzniesławić brakiem plemiennej barwylecz oto kropla z centrum greckiej bryłyprzesuwająca się jak po pustyni kamienie samerośnie i zastępuje żal, strach, myślptaki unoszą ruchome kamienie i zrzucają na słonie zemsthyperloop się zatrzymuje w katolickiej centrali Afganistanua Ariowie już spokojnijuż bez bojowego nastawienia gromadzą sięna dalszą wędrówkę dusz– marsz, marsz, marsz
>>>
To nie może być pożarto może być głódto nie może być powódźto może być bólto nie może być eksplozja wulkanuto może być śmierćto nie może być apokalipsa w domu i w krajuto może być sąsiad z twarzą w płociealbo żółw w partiicoś powolnegojak proces dojrzewaniado przemianyw rodu robaka
>>>
Jasny dzień był na szlaku,gdy szlak prowadził na szczyttam przepiórka zachwyceń uwiła gniazdonizinny ptak uwznioślonyzaraz potem nastała nocwe mgle lęku zniknął światkruk ratownik na łącepogubiony człapał od zmierzchuw wysokiej trawiea mieliśmy na tej łącerozłożyć koc miłości,gdy ty byłaś Anitą Ekberga ja Bobem Dylanemmoja Hesperydomieliśmy wzlecieć po ablucji uczućna niebotyczną grań doznańszlak zmylił pogonienaszych słów porannychżałuję ich dzisiajnie mogąc pozbierać kości i myślilewitujący tuż nad zapomnianą żwirowniąwyrobiskiem pieszczotjak nad powierzchnią księżycausianą samymi krateraminieosiągalnymi dla promieni słońcabezlitosnymi na opakja chimera miłościbez gniazda na szczycieustrzelona w locieprzez jeźdźca na Pegazie
>>>
Zmysł przewodnickich nastawieńnatychmiast znikłkarygodne samowolne odnowienie sumieńwszelki mitnatychmiast prysłzlekceważony odmęt jaźnia na wierzchu słowo reflektor – janatychmiast zgasłodzew w płucuoddech czy odma?pręga krwawa na językusłowo czy jego brak?wypchany balon rezonerstwaa jednak pękłwciąż niewypowiedziane słowo pręży się i skaczerozsadza policzkizmysł przewodnickich nastawieńbąbel powietrza na powierzchni przesłaniapęka jak bańka mydlanamyśl waleczna jeszcze zwichrzyła włos nad czołemledwo dociągnął śluzę wolnościten jedyny kapitan – mózgcoś zniknęło w wołaniu– ratunkuwydobywa ubogi ludzki haust z dnasiódmy zmysł batyskaf wolii pokora gardła
>>>
Jadą metalowe konie traktem królewskimwyskocz nań i zatrzymaj jea może to niemieckie lub sowieckie czołgiz przeszłościbachmaty Bajdara albo ardeny do armatKarola Gustawajadą konie stalowe całe umorusanebłotem, potem, ropą i smaremzmierzają do stolicy starożytnościstepu nirwanyniecałe w pląsachniecałe w tangachniecałe w marszachniecałe w oberkachwyskocz z tych szalejów, pokrzyw i ostówmachnij ręką jak autostopowiczzakrzyknij na powożącychna jeźdźców na taborytówspróbuj zatrzymać tę kawalkadęgdy będą tylko góralami nie odpowiedzągdy będą tylko flisakami nie odpowiedzągdy będą tylko szewcami nie odpowiedząwywieszą białe flagi na drzewcachprzytroczonych modlitwamijeżeli będą straceńcamiwojen królewskich – odpowiedząi rozlegnie się gromkie larum krwia może lepiej niech kurz opadniena ciebie i ostojęniech cykuta zastygnie archontówprzykucnij w oczeretachto golemów dzika krew
>>>
Ja zamknąłem tę galaktykęjak gdyby nigdy niczamknąłem ręką ludzkąwyciągniętą przed siebietak jak się przekręca gałkęnaciska klamkęJa zamknąłem galaktykęz gwiazdami i motylami wrazich srebrzyste podrygiwaniazniknęły nagle nad łąkąjak gdyby ktoś zgasił słońcewyłączył prąd w całej metropoliii nastała ciemność wszędzieJa na tej łącewśród firletek i maków pocałowałem cięw samo południe zmysłów,które stało się myśli północąrozbłysnęliśmy i zniknęli jak meteorynad horyzontemTy zdążyłaś wyszeptać– jedna galaktyka jest jedną chwilą zaledwiewśród miriad we wszechczasieotworzę ci kolejną powieki drgnieniem
>>>
Znamienne słowa, dzieje, lotykiepski żartbędą trojaczki smoczezewsząd docierają prognozy na letnie uczuciaw zimowe dniznam jedną ze smoczycświata nie widzę poza niąświata z wysokakiepski żartbędą konsekwencje i tajfuny karjuż zbroi się tasiemiec serc i zmienia w smokamedia strachu już słusznie podkręcają wiatrbo warto wyłowić z burznastrojebędzie tornado emocjibędą trojaczki smoczezewsząd prognozy grozyalbo to ja wiem Zuzanno co z naszym latem?zewsząd prognozy marnena uczucia ludzkie w zimowe dniznamienne są dzieje, słowaznamienne anielskie odlotyale powroty smoczekiepski nieżyciowy żartna wszelki wypadek Zuzannozałóż purpurowy płaszcz
>>>
Będziemy się śpieszyćw te dniby wyprzedzić nocenasze dni już jak konie przy saniachjak czwórka rączych koni– a my?– my jak sen świstakanoce białe jak śniegtylko dla naspocałuj mnie i w drogęwięc niech będzie śladten Wielki Wóz przesuwający się po Mlecznej Drodzei noc i dzień i ty i ja w konstelacjach w uciskachzajedno namw mroźny czaspędzimy coraz szybciejz wszechbytu miłosnych chwilbezkresnychcoraz ciemniejszych– mniej gwiezdnychku erydanom kresu południarzeki czasużycia w dwójnasób
>>>
Pierwszy głos w imieniudrugi głos w miejscutrzeci głos w czasiepełen orkiestron mającychwybrzmieć uczućprzedśmiertnychsymfonia twoich dnizmyślonycharia z kurantemprzebrzmiała jednakjakbezgłośna erupcja wulkanuw sercujak protuberancjana odległej gwieździeżycia>>> W czerwonej studni twojej sukienki i halkinurzam się w zielonośćjak skarb wydobywam z niejwilgotne chabry pocałunkówpotem ściskając je w dłoniwychodzę naprzeciwtwoim oczomw falbanach i pliskachw zakładkach westchnieńw udrapowaniach i pończochach natchnieńchcę się rozkochać do dniacierpliwie wznoszę chabryw geście moim jest stworzenie zorzyw nagłych twoich łzachoczekiwane rozstanieotwieram dłońprostuję palcekwiat zmienia się w ból każdego płatkasukienka pozostała jak mak rozchylonyja już nie wypłynę na powierzchnięzniknąłem na dobretrzmiel w kropli nektaruw martwej studnimartwy słodkii nieśmiertelność dla świata zórz>>>Jestem zbuntowanybo się bojęjestem bezczelnybo się bojęjestem zacietrzewionybo się bojęjestem zdenerwowanybo się bojęjestem nieznośnybo się bojęjestem złośliwybo się bojęjestem dokuczliwybo się bojęjestem makiawelicznybo się bojęjestem wypaczonybo się bojęjestem pogmatwanybo się bojęjestem złudnybo się bojęjestem bałamutnybo się bojęjestem pozerskibo się bojęjestem aroganckibo się bojęjestem przewrotnybo się bojęjestem pysznybo się bojęjestem skrytybo się bojęjestem gadatliwybo się bojęjestem nielojalnybo się bojęjestem zwodniczybo się bojęjestem nieszczerybo się bojęjestem demagogicznybo się bojęjestem mgławicowybo się bojęjestem wyrachowanybo się bojęjestem wiarołomnybo się bojęjestem nieautentycznybo się bojęjestem kabotyńskibo się bojęjestem nieżyciowybo się bojęjestem tchórzliwybo się bojęjestem brawurowybo się bojęjestem załamanybo się bojęjestem drażliwybo się bojęjestem ogłupiającybo się bojęjestem głupibo się bojęjestem, jaki jestem– łeee!Jestem, który jestem– och!jestem głupi,że się boję
>>>
Warto mieć te łzyna każdą okazję tragiczną– bliźniegonie wypłacz ich ze śmiechuwarto mieć te oczyna wypadek katastrofy– ludzkościnie wytrzyj ich lusterkiemjak napis na czole– autorwarto mieć ten uśmiechna wypadek śmierci– własnej
>>>
Jest ciemny brzeg,gdy słońce się zniża w chmurachjak głęboka purpurai brzeg jasny,gdy słońce się zniża jak kościsty wiatr,gdy wprost rozpływa się w zmierzchu,który jest linią brzegową oceanu nocyjej statkiem, albatrosem i portemoba brzegi możesz dostrzec w sobie wrazbezojczysty, bezludzki, bezgwiezdnychmurny i wietrzny żeglarzu
>>>
Na wylot przejrzał listonoszaNiemiaszka,co rozpowiadał wszędzieże nie mieszka na Mieszkazaznaczył więc laską miejscegdzie zamieszkał i mieszkana wylot przejrzał sędziego innychupadłego jak śnieżkaczekał czy go ośmieszyć omieszkaomieszkał zapytać o serce w śladachpomieszkiwań właściwych miejsctu w wysokich stanach zasiedzeńhal, błoń i cnótprzed wydaniem kamieni listonoszana wskroś przeszło przez serceprzesłanie pianisty proroka bacylaska utkwiła w skale wysokiej turnii w bramie pierwszej miejskiejwytrysnęły nadzieje znów bezdomnego poetyna ułaskawienie rodzinnej sadybyi podobnych czekających na przylot kamieniwęgielnych ze światachętnie polecanych innymplemiennym bezdomnym
>>>
Ona obokoko wzero to nośnik mocy wżarówka jak oko wpotem z i nagdybyś w i zoko zpółpowieka jak wpotem oko zerożarówka ww z na w jak iw zakręciło się nad zgdybyś zasnęła zz na wgdybyś oko z i wzero snu znowużarówka ipółusta w w wnośnik nocydotyk znowugdybyś zasnęła
>>>
Wewnętrzny skład delikatności w puchowym rejestrzerozgardiaszu figuruje lecz wypada bladonarażony na zakurzenie zaginięcie zapomnieniemoże to i dobrzepotem niespodzianka będzie na plusjak wtedy, gdy zgasły zmysłyi odnalazł się świecznik wspólnych wieczerzskład czułości niedostatecznie przewietrzony dobrym słowemi tak jak gdyby przegdybany nocnymznieruchomieniem rąkzmierzchaniem ustzmysły, gdy zabłysły to kurz zakrył wszystkoa może czas by byłopójść drogą jasną – znaleźć świecę lub lampępierwszy skład możliwości umożliwi zakupienie oliwydrugi skład ponadprodukcyjny oględnie mówiąc dorzuci płomieńdzisiejsze przeoliwienie intencji przecież nic nie wnosiniczego nie przybywa na boku oprócz zakrzepów i puchlinczas rzec – mądrości moja odeślij zeschłości i przymnóż świeżościniech nie pozostajemy nadąsani w kruchcie serca zmienionej w składdelikatność puchu rozwarstwień i pozostawień,który jak to kurz profanuje połyski i paramentów kultowe kształtypowstrzymuje cię od gestów, co mogą byćjak lot dymu kadzidła ku majestatowia są jak smog i sadza na baldachimach choć z nogami na ziemi leć jak małomiasteczkowi kochankowie nadprzewracającymi się drewnianymi szopami przy domach z balichoć w kaloszach leć nawet z białą ziemią na nichnie dmuchaj na latawce księżycowe, omijaj je skromnieziarna mniszka w workach w kącie czekają na siew zbyt długoręce ramiona nadgarstki palce zanurzone w puchu – wyrwij jeskład pierzastych podręczników otwartych, zapomnianychw nieaktualnych rejestrachty unieruchomiony a symbole większe i większe jak nadrealny księżyclęgną się podmuchy jak robaki i myszyty znieruchomiały niezrozumiany a tętno szybszepędź leć gdakaj siej mak śnij jej snem nad i pod z niąnie zmarnuj wszystkiego dla głupich paniensam rozgardiasz się opłaci kupcom czekającym na nauczyciela– ciebie w kaloszach skrzydlatych wiatrom nie odda
>>>
Zniesiony tylko w połowiezakaz uczęszczania nad brzegi rzekz rakietą tenisową lub czymś podobnymrozbawił tylko arystokratów na kortach aluwialnychci, którzy łapali siatką motylemuszą zmienić kwietną łąkę na lądowisko górskiena mocy nowego kodeksu spadkowegostracą kolekcje siatek do wszystkiegozniesiony zakaz będzie skutkowałczęstszym przebywaniem w pradolinach,gdzie rzeki już nie płyną ku śmierci istot jedynieale tylko ku rewolucjom bezkrwawym w mediachzniewoleniom w terrariach i na kortach plastycznychmęskie osobniki w połowie zanurzą się w trawacha żeńskie po części w sadachpradoliny odżyją jak Pola Elizejskie przechodnimi mordercamiuczęszczanie nad stawy kwatermistrzóww towarzystwie łabędzibędzie dopuszczalne do jakiegoś czasu przeszłegoa na zajęcia boiskowe przyszkolne tylko potemnie będzie już można wcale bez więcierzyłowić żądanych wspomnień na haka także snuć się bezwodnie po miejscach odludnychchoć owadzio ulotnie aktywnychto co się nazywa porządkowaniem sfery przychylnej atmosferyto się też nazywa ograniczanie niezbyt szczęśliwych zachowań naziemnychnie po to są rzeki, żeby pradoliny zapełniały się tylko jabłkami kobieta bezwodne miejsca zezwierzęconymi mężczyznamikiedyś do połowy w wodzie lub w kwiatach jak faunyi z zakazem całkowitego zaludniania plebejskich wzgórzjak centaury praw zbywalnych przed śmiercią Areopagitów
>>>
*Gangrena elit jedynie*Polska krwawi z ropnej ranysączy się z niej jad trupi?a może to tylko niegroźne zakażenie?może to tylko lekka gangrena, co miniegangrena elit jedynieto minie, to przyschnie jak na dobrym psiechoćby po surowicy z truciznprzeciwciała społeczne i elity komplementarne dla zdradto ten sam organizmz krwi, we krwi, dla krwiz ran powstanie i z kolan Polska choraa dżuma niewiary minie jak wszystko, co złePolska się zagoi i ostoi w czasu ostoijak przeorana łąka wzejdzie w dwójnasób zielonokwiecistym łanem, przyszło wiosennym dobrem barwa serca zsiniałe nienawiścią wybieleją w maskach nowych świtówstruchlałych braci odrodzi się pąsi nikt nie odgadnie śmiertelnych bliznco będą jak błahy zapomniany dąs>>>
*W katedrze pioruna i gwiazd*
To uniesienie oczu nad morzemobok skały jak katedra w Trzęsaczubyło proroczegdy ona się oddaliła na chwilę jak mewaa ja wyobraziłem ją sobie ponowniecałą w spadających z klifu gwiazdachz jaskółką brzegówką wpadłemdo podziemnej katedry tego wyobrażeniajuż na Rozewiugdy helikopter przemiany odleciał jak ważka na Helw mewy upierzeniubrzeg morski zsunął się do stóp morzai uklęknął przed nią jak jaw perspektywie elektrycznego nieba zadrgał świtraz na zawszea ja pisklę Polan wpadłem do gniazda Pomorzanna heroiczną chwilęwypadłem z niego podczas pierwszej próby loturaz na zawszewprost w jej ramionajuż u stóp Kawczej Górynie była już wyobrażeniem lecz katastrofą uczuciamoje zaślubiny z jej morzemtak aktualne do dziśw katedrze pioruna i gwiazd
>>>
*Ja tam nie wiem*
Ja tam nie wiemja tam nie byłemja tam nie rozumiem jak byćja tam wolę nie wiedzieć jak żyćja tam a ty tu jak nie wiem nicty wiesz przecież jak to ze mną jestty mnie rozumiesz prawda?ty mnie usprawiedliwisz?ty jesteś i tam i tu a ja nie wiem gdziemoże nigdziety byłem ja jesteśmną mnie namwiesz co?nie, wolę żyć sam
>>>
Milczeniegłębokie, zacięte, zranionemilczeniemilczenieod wielu dni i nocy,które stanęło przed mnąjak brutalne rozstanie ze snemjak niechciany brzaskjak surowy blokkararyjskiej skałymarmurowy obelisk ciszypomnik arcydziełonieodkryteruchem ręki rzeźbiarza– słowemmilczenie jak śmierćmilczenie jak bóli właśnie terazwyłonił się z niegojak z wielkiej ranypo wyrwanej miłości– wierszsłowo po słowiestukot młotka i dłutasłowo po słowierytmem z milczeniawydobyte strofydla aniołów świata łezrozśpiewanychczuwającychzachwycenie – westchnieniemojej piety
>>>
*Zbroja dążeń*
Każdy, kto był na wzgórzu smutkukto szedł pod własną górę hołduto wieże jest lepiej jest gorzejraz tak a raz inaczej, ale jestkto złożył ofiarę z pierwocin bóluwyrzekł słowa uczczenia własnego odrodzeniapokłonił się ciszy w sobieto wieże gorzej już nie będzie, choć możekto potem zjechał ze wzgórzana tajemniczym koniu bez pęcinodstawił kopię i tarczę dąsuzdjął zbroję dążeń za wszelką cenępojął, że jest lepiejraz tak a raz tak, ale inaczejradośniej
>>>
Jak Bóg przykazałjesteśmy zacietrzewionymi prorokamiswojego domu myśleniai skrajnymi przywódcami sercw salonach awangardyserc wystawionych na atakiekstremalnej nieprzejednanej miłościJak Bóg przykazałwyciągamy ręce do duszypo cierpliwośća tamrozgorączkowanie jaźnii pycha łypiąca złym okiemna upokarzającą nieśmiałość delikatnościJak Bóg przykazałjesteśmy zacietrzewionymi prorokami,którzy ganią siebie i światepatują zmyślnym miłosierdziemdla pokonanychJak Bóg przykazał?
>>>
Kiedyś znowuto nastąpi, gdy głowę oderwąa piersi będą najwyżejto nieodwołalnie nastąpi takjak teraz?ta głowa będzie symbolemte piersi dziełem sztukito nastąpi chyba w ten weekendw tą sobotęw najbliższy poranek przespanytornado z okolic Australii wychynie z komodyjego macki jak ramiona odmrożonej ośmiornicyzakręcą tobąi głowę urwą zbyt kolorowej ofierzepodwodnych miłościpozbawionej naturalnego środowiska rafykiedy?– kiedyś– już niedługo– po piątkowej nocyantypodą będzie twoja myśla tors zaświeci w sierpniujak piersi syreny w ciąży
>>>
Idź śmiało przed siebieżurawiu ibisie flaminguidź do końca korytarzamijaj ściany humanariumpokryte zapisami nutowymiporannych pieśni kultowychidź jaskółko bocianie orleidź w kierunku ścianyna końcu korytarzazamykającej humanariumściany bez inskrypcjiczystej jak złotoidź ptasi rodzie, idźdrepcz na szponiastych łapkach szeleszcząc pazurkami klap tymi małymi płetwamina majolikowej posadzce pełnej ornamentówkwiatowych pyłkowych owadzichidź powoli zanim nauczysz się lataćw klepsydrze symbolinieodwracalnej woliery eryprzemijającej matematycznymi wzoramipelikanie pochylony nad własną piersiązatrzymaj się skręcony w wiolinowy kluczzaśpiewaj przybyszom z Gondwanypierwszy
>>>
Zawsze ilekroć skrzat się krygujea świerszcz świerszczyprzychodzi leśny olbrzymi dmie w piszczałkę nieokiełznaniapotem skręcony skrzat dopasowujesłowa do jego ciężkiej melodiirównie zakręconej jak wierzbowe łykona piszczałkii śpiewa skatem a potem jodłujetakie łyka są wszędzie w Polsce dostępnezawsze ilekroć skrzat się krygujea świerszcz świerszczyjakiś ostatni ptak przelatuje gwiżdżącjak rozgwiżdżona nocna lokomotywatakie lokomotywy są wszędzie w Polsce dostępnepotem jest parowozownia i lament w niej olbrzyma,co rozlewa się wszędzie jak tłusta oliwaprawda tutaj nigdy nie wypływajanczarzy allaha i rycerze trójcyjak mamelucy mamony i dziennikarze histeriipodwieszeni na dronach i balonachkrzyczą coś nad dachamitakie balony są wszędzie w Polsce dostępnekażdy podnoszący rwetesma w pobliżu swój minaret lub kopułę w wolframiegładką ścianę po której skręcone zawołanie muezinapnie się jak wisteria, co nigdy nie zakwitazawsze ilekroć skrzat się krygujea świerszcz świerszczyprzychodzi leśny olbrzym i wzywa do rzezipotem wpływa lotniskowiec śmiercii zamiast muezina słychać płacz marynarzyna bukszprycie siadają ptaki głuptakitakie bukszpryty są wszędzie w Polsce dostępnezanieczyszczają go od dziobuwidząc ten horrorskrzat już się nie krygujetylko schodzi z kapitańskiego mostkai nie patyczkuje się po wielokroć..a nie…on tylko zaczyna tańczyć tango z mopemstarając się zachwycić olbrzymapalącego na rufie jakieś tajne listy z kory i łyka,który z fagotem w ręcejak prosta rura nadająca tordmie w niego próbując rozbawić skrzatado krwi leśnejtaka krew jest wszędzie w Polsce dostępna
>>>
Tego już za wieleod tylu lat ciebie nie maco ty sobie wyobrażasz?a ja czekam tutaj roztrzęsionytego już za wieleod tylu lat, dni i chwilnie mogę skupić się na niczymtylko te myśli o tobie jak obsesjagdzie ty się podziewasz?tego już za wieleczekam żeby minęła ta czkawkaczkawka kukułkiczkawka rozdygotanych pragnień na językuod lat, od wczoraj, od ranaczekam od plejstocenuod tamtego, znamiennego spotkania twarzą w twarzod predestynowaniatego już za wieleza wiele, za wiele bezdźwięcznych drgnień powiekinie zmienisz mojego przeznaczenianieobecnością pieśni z wnętrzabo czekam i pragnę wyłączniez własnej wolnej wolia może mnie predestynowanegoporzuciłaś rzeczywiście– spiekoto serca
>>>
Porfirowe gzymsy zrujnowanych kamienicoświetla pełzające światło zachodzącego słońcastrąca lustrzane wizerunki z okieni kurz z brudnych firanekpotrąca anteny, przeciwśnieżne i przeciwptasie grzebieniena skostniałych bezludnych okapachnagrzane gołębie w letargu przycupniętei choć widzisz stan tych kamienicsam nic nie możesz zrobićjest już prawie wieczórdzień nie chce się skończyća cienie się wydłużają w nieskończonośćkamienice są jak wulkaniczne skały na greckich wyspacha zardzewiała blacha na nich jak jeziora zastygłego lakubezosobowy, przeciągły krzyk nad miastem, słońce i gołębietylko twoim zmysłom dostępneto grecka idea proporcji i równowagisam nic nie możesz zrobićdla swojej ulicyjak z fotografii rodzinnej ukrytej pod dachami Paryża,który dźwięczy w głowie smutkiem zapomnianych kapliczekwmontowanych w fasady domówsam nie możesz wskrzesićani miłości przodków ani młodości miastapomódl się tylko za gołębiezasypiające jeszcze za dniajak ty zastygający w porfirową bryłęwłasnego sarkofagu
>>>
Zamiast masakrować baudelaire`owskimi myślamitwoje nagie zwielokrotnione ciałozamiast się pastwić sensacyjnienad jego ekstatycznym nieokiełznaniemw neurotycznym wyuzdaniuzamiast obsypywać piersi i brzuch larwami grobówi krwawymi ranami chorych pożądańpocałuję cię po prostu niespodziewaniedelikatnym dziewiętnastowiecznympocałunkiem dostojewskiego idiotyo ileż to bardziej miłosneo ileż bardziej namiętnei prawdziwsze i boleśniejsze
>>>
Półćwiartek donosiciela bratpółbrat konia trojańskiegozmiennik długulennik taborowych,gdy nazwy niecności wyczerpał spał,gdy wyczerpany spał napadły go nimfyjest już Wernyhorąpółśrodków półrogów półsznurówjuż nie śpi – drzemiebladoniebieski na tle zorzy w lesielesie nordyckim w ujęciu kulbyła nostalgia nad kręgiem polarnymwywołała w nim niedokończenia wietrzne buntupotem niecałe cząsteczki uderzyływ dzwon sądu ostatecznegopełna zmysłów czara atomowych grzybówkolejnych zrezygnowanych wykwitówustawiona na scenietasiemiec już nie gastryczny rzucił się na nieuzbrojonyjak kolej żelazna w rdzesumienia nad tundrą to seledynowe horyzontalneślady półlegalnych wędrówek gęsi Boschawokół niegogrzech otworzył oczyproroczy niecały
>>>
Skoro świt jestem cały we mgleze wszystkim co posiadami nie jest mi źlea wiele posiadamtylko mgły jeszcze niewidzę czubek nosai jest okejdrzewa to cienieludzie to zjawyczas to szadźnie jest mi źle z tym okiemna czubku nosalecz tęsknię i lekko potrącamsmyczkiem kolejnej przerażającej żądzypragnienie mgłyjest wszechogarniające gdy drżychciałbym ją mieć dla siebie w sobiechciałbym zakryć nią drugą twarzusłużne gesty zapraszają jej kolor kosmicznyskinienia kształty a oddechy bytprzez oko i nos wchłaniam jąjak własną niemoc jak szczęściebędę trwał w nim do ranaaż słońce jak wiatr rozerwie mi serceręce zatrzymają się jak skrzydłaumierającego wiatrakaw czystej postaci będę wszystkimco niewidzialne i ulotne
>>>
Nowa piramidapowstała w mojej głowiepomyślałem sobieprzetrwa tysiąclecia taka wspaniałapomyślałem sobiepiramida historii prawdziwego człowiekazanim dotarło do mnie– ojej! jeszcze nie teraz!
>>>
Uosobienie archaicznego smutkuz oczami jak zapalone właśnie uliczne latarniejak znicze wciąż płonące pod pomnikiemsiedzisz samotniezawsze na tej samej ławcew milczeniu absolutnympatrzysz poza ten światna plantachw metrzew muzeumw parkuw ogrodziew kościele pod chórem– do pełni szczęściaczegóż ci dziecino potrzeba,czegóż?– czegóż?– śmierci!
>>>
*Za co winić zwierzęta?
Za co winić zwierzęta?za co je winić?gdy wciąż trzymają strażi moszczą legowiska w naslub pogodę, która jest dziełem przypadku?gdy winnym jest kusicielale nie mów, że kusi cię wiatrże wzywa cię morzeże pragniesz słońca ponad wszystkoże musisz przetrwać za wszelką cenęza co winić zwierzęta?za co je winić?gdy tak głęboko ukryte w nasmilczą do czasucierpią do czasua potem odpowiadają na zewtak samo jak ja i tyzew krwiza co winić zwierzęta symbole?za co je winić?gdy zamknięte w ikonachbredzą w naszych głowach o instynktachpo cóż się trudzić nad teoriami i wynalazkaminad spisywaniem frustracji, przeżyć, fantasmagoriijeżeli i tak wychynie z nichstado, wataha i rójwyruszające na żerpo jakikolwiek łupza co winić zwierzęta?za co je winić?jeżeli jużto za zbytnie przywiązanie do człowiekatego polującego na innych ludziw obławie z nagonką>>>
*Zabalsamowany w przyszłości*
Kieszeń piramidalnych zaświatówa w niej sąd oczywisty jak śmierćchcesz by był przychylniejszy w te dniskładasz daninę ze swoich najlepszych chwilty szelmo pomyliłeś instancje Szeoluza życia osądziłeś sam siebiei cień twój pełza na brzuchu jak wążzakryty przez kurza sąd prawdziwynic nie może zrobić dla ciebie wciążbo jesteś jeszcze żywychoć nad wyraz zabalsamowanyw przyszłości, którą przecież oddychać nie możeszpłuc pozbawiony
>>>
*Kasztanowiec*
Kameralne przechyły kasztanowca na fregaciepiersi na pokładzienogi na pokładziesłońce w ogrodzie botanicznymprzekracza zwrotnik zielonościwypływa na szlak białej pianyi rozpływa się w delikatnościkasztanowiec jest majem i masztemtwoje ciało żaglamipłyńmy ku brzegowi południana moim pożądania statkuprzekroczmy teraz równik bezkresu wiosnydelikatnie zagrajmy na gałązkach i kwiatachhymn porywujak wiatr krwi na szotach i wantachwszak ja jestem żaglowcem botanicznymsam zew morza tobą
>>>
*Zeszłoroczny motyl*
Nie jestemnie byłemcóż jeszcze wiosenny kwieciechcesz wiedzieć?nie będętwoim deszczemzaowocuj beze mniejestem i będę za totwoim pochlebcąz daleka i z bliskadrżącym przez ciebie na cielecałym od stulecitak piękny dla mniew tę jedyną noczaowocuj nie dla mniedla mnie zeszłorocznego motylaspragnionego słońca właśniezziębniętego dzisiajspragnionego bardziejsłońca właśnieniż nektaru i gładkości twojego kielicha
>>>
*Skala*
Łagodny bólból srogiból nie do wytrzymaniasubiektywna skalawyznaczona nie wrażliwością nańa oddaniem siebie
>>>
*Miejsce na żarty*
Jest w życiu miejsce dla niewybrednych żartówz diabłai tylko tylez samego siebie już niedopóki żyjeszjest w życiu miejsce na żartyz życiaze śmierci już niedopóki żyjeszi tylko tyle
>>>
*Święta wśród świętych*
Z dawnych Polski powstańczychtyś rycerzem w garniturzesekwojo wierzbo moja samotnałozami unieś mnie ponad śródpolne ostoje klonówkryjówki jeszcze nie klonowe lasyale ja ich syrop historii spiję jak wino owocowerytuał uczynię ze spijaniasprawię, że pogardzisz zbroją mojąale mną małopolskim rycerzem już niewyjdziesz mi na spotkanie przez bramę rojnąz dawnych Polski w mnogich działaniach zbrojnychtyś kołodziejem w garniturzeklecisz wozy kolorowe taborowe sejmowena wyspach rzecznych niecisz pieśń żółwia błotnegopotem guano z jaskiń ojcowskich wywozisz na pole zamiast obornikaz podgrodzia do miasta wjeżdżasz przez bramę gnojnąjakże ważną dzisiaj dla parlamentaryzmuz dawnych Polski szlacheckichtyś sarmacką dziewoją w strojnej narodowej sukniz lubością niesiesz piękny dzban na głowiestąpasz po schodach do sadzawki owczejjak by była Siloe albo, o czym z premedytacją zapomniano – Mamilawchodzisz przez bramę wodną wciąż czynnączasem tatrzańskie świerki przelatują ci nad halną głowądobre drzewce na oszczepy Saulana maszty i piki Naczelnika Państwa sosny krasne są nad Wieprzemz dawnych Polski ludowychtyś forysiem w surducie i cylindrze z aluminiowej foliiz odrzutowym motocyklem w niklowej wozownipomostem dla powrotu z odysei kosmicznej z chrześcijańską brankąna jej planetę Gliese 581 cznanego w polskiej kniei klonów pod nazwąPowrót Tobiasza z Gwiazdz dawnych Polski niebieskich tyś słupem soliwchodzisz do Wieliczki przez bramę solnąi zostajesz na zawsze świętą Kunegundą wśród świętycha nie Abrahama szwagierką głupawą
>>>
*Serwuj serce*
Przed obcymdomykaj domchroń chatęspowijaj sadybęskrywaj serajasekuruj azylokrywaj okrainęa przede wszystkimserwuj serce
>>>
Na nic zapasy kwiatóww sercuna niczasuszone w książkach gesty ukochanychprzez wiatr zerwany kapturwłosy rozwiane jak wierzbowe witkipłatki kwiatów śliw i czereśnizaniesione na skraj horyzontuhoryzont nietknięty uczuciemnie odgadniesz do końcakwietnych zamiarów w sercucałopalnych podrygiwań młodych owocówna letnich gałązkach,gdy noc przykryje ogródtwój pierwszy ogródhoryzont nadal świecipatrzysz nań z miejsca horrendalnego,hermetycznego, homoidalnie roślinnegojest na skraju łąki życia i miłościwłasnej jak serce jeszcze niezmienione w słup solia jednakoczekujesz pochwał zza horyzontuz cudownej, nieziemskiej krainy snubo ten horyzont przed tobą niedojrzałya za horyzontem, za unicestwieniem raju,widzisz to,co jest początkiem bólu
>>>
W niedzielnym kazaniuco mam ci rzec?krwawa ukochana Polskoty krwawa ja co dnia krwawiący dla ciebieczy na pewno?stoję na ambonie leśnejprzed ścianą nowego lasu ustawionejjest świt myśliwegoporanek hosanna buntownika zabójcywiatr porusza na łące tymotkąprzepiórka się odzywa pierwszaja milczę, czuwamkrwawię w absolutnej ciszyz prawdziwym atawizmem skrywanym w duszyukładam w głowie kazanie pierwszomajoweleśny skrzat odrywa się od szarej ściany drzewwybiega wprost na mniejest lekko czerwony, przekupiony, załganydobiega na odległość rzutu siekierąrzuca nią we mniez łowczego wrogów staję się celemskrzat jak zombiedziwnie porusza się półprzytomniejest krwawym Szelą?tym opłaconym przez obcych zdradzieckim sabotażystąEuropejczykiem jak oniale cóż, ja także, czyż nie?topór ląduje celnie na moim ryngrafiez nim tkwiącym w piersiranny wypadam z ambonykrwawię na całegopatriotycznym niedzielnym świtempowstanę zanim błyśnie jutrzenka swobodyot całe kazanie myśliwego!
>>>
*Gdzie jest Europa?*
Suza nie jest Europądlaczego?Kartagina nie jest Europądlaczego?Aleksandria nie jest Europądlaczego?Wandea, Dachau, Srebrenicato jest serce Europydlaczego?
>>>
Żal za dziedziną utraconążal za samym sobą na dziedzinie utraconymwielu, w tym i ty z sentymentempatrzy z wysoka na swoją dziedzinę zdeptanąi marzy o patriotycznym niebiedla twardzieli o twarzach kamiennychrozstrzeliwanych przez wrogów nacjiale nie jest tak, że delikatność przypadkowościi łzy dziatwy wylewane za ojcem wiekowymodchodzącym ja zwykłe słońcew swojej porze – są nietrafnew okolicznościach sprzyjających powiewom sztandarówuwznioślają słusznością trwaniażal za utraconą czcią dziedzinyżal za samym sobą utraconym w cnociepowinien cię nastrajać bardziej nostalgiczniejesteś przypadkowym spadkobiercą – nie łódź sięnie ty stworzyłeś to wydeptane poletkolecz geologia archaiku i jego duchówporzuć marzenie o tronie dla przodkagenealogię pozostaw mięczakomzajmij się ratowaniem prostytutek i narkomanówzalegających jak zakurzone książkina półkach w zapomnianych bibliotekach ulicw żadnym mieście nie masz nicw mieście nie masz dziedzinyprzenieś się na przodków poletko lub lepiejdo bibliotektam się przenieś – sługo przeszłościwładco bogactw nieużytych nigdy dla innychwładco spojrzeń nielitościwychbezładnie krwawiących na szafotach pogardydla wydziedziczonych przez losodnalezienie czegoś na poletku Pana Boganie równa się z władaniem historiąnacja nielitościwych przeminiebój się skargi anioła czystościwniesionej przeciw tobiejeszcze spoczywającego w dziedzinie przodkówbez zmartwychwstaniajeszcze kołującego nad dziedzinąbez wniebowstąpienia
>>>
*Uczucie nieuświadamiane do końca*
W czymś na kształt sercaprzechowujesz kruche uczucienieuświadamiane do końcatak jak wiedza o sercuznikoma jest twoja wiedzao uczuciumasz samowiedzę psychoanalityka skażonegociągłym wpatrywaniem się w ludziwypytywaniem obcych tobie i chorychideowo jesteś estetą i nie wieszco to idea upadkuw twoim świecie brak ascezydlatego, że nie znaszznaczenia wszystkich słównie przeczytałeś Biblii do końcazatrzymałeś się na Księdze Koheletatwoje serce jest tylko amforąna piękne polne kwiatybrak w nim stabilnej pulsującej dobrą nowinąświetlistej jaźniczłowiekadrugiegopragnienia dotykaniapodtrzymywaniawynoszeniawspomaganiaczłowiekaw łachmanach i ranachświatłaoczu jegojest tylko kruche uczucienieuświadamiane do końcajak możesz wpatrywać się w ludzi?jak śmiesz zadawać im pytania?zrozum – to łaska!
>>>
*Ciężki zawód*
Ciężko jest patrzećna kłamcę zadufanego w sobieciężko jest słuchaćjego pochlebcówznojnie trzeba dźwigaćjego pochlebstwanawet niespodzianki kłamcynie będą nigdy zaskoczeniemwokół kłamcy przedstawicielewszystkich służb, branż i zawodówa jak za kłamcą staną autorytety i mediaciężko będzie wtedysprzeniewierzać się państwu, ale trzebaa gdy za kłamcą stanie naród?pozostanie ci tylkopustynia, jaskinia, erem, słup?gdy kłamca zabierze ci rodzinępowiesz – to nie moi krewnigdy kłamca zabierze ci przyjaciółpowiesz – nigdy nimi naprawdę nie byligdy kłamca powie o tobie– to fajny, ogólnie lubiany gość,zobaczcie jakimi kolesiami się otaczał,no super gostki, naprawdę ekstrapowiesz – byłem i jestem odludkiemgdy kłamca weźmie z tobą ślublub da ci rozgrzeszeniewtedy przeżyjesz prawdziwyi najcięższy zawód
>>>
Jak biegnie czas tak biegniesz i tyw lakierowanych półbutach szaleństwana nic modlitwana nic taniecna nic śpiewnie prześcigniesz swych łezczcisz ofiary wojny, której dawno już nie machwalisz Boga, który ciągle jestjego czas i jego wielkie buty na niebiewidzisz z daleka i wieszjak buty są ważnesam boży szaleniec wieszjak ważnym jest biectwój bieg przez minowe polewyobraźni i własnych oczekiwańspowalnia dziejowy wiatrunieruchamia pobratymców siećjedynie śnieg inteligencjipobudza do biegu ciałojedynie spadające głownie przemyśleńpobudzają ciało do gestówjest zima potem latowskazówki obracają się jak koła parowozówty w biało czarnym dresiez paskami na udachz oberwaną kieszenią na pośladkui wciąż w niebieskich butach jak Bógprzemierzasz bitewne polapodążające za tobą chmury to osiągnięcia cywilizacji,na które jest przyzwolenielecz już nie dotkniesz ich łezgdzie twój smutek – już za plecamia gdzie radość – już za plecamigdzie twoja miłość – już za plecamigdzie twój gniew – już za plecamigdzie twoja śmierć figlarna kolorowa– wciąż przed oczamiw eksplozjach
>>>
*Żonglerka*Oko to okopokop to wojnaprzedpole to ojczyznazając to zjawazjawa to strachchłód to modlitwamodlitwa to wiaraksiężyc to grzechgrzech to rzeźkartacz to śmierćśmierć to wolnośćwolność to pamięćpierrot to łzyłzy to mirrafeniks to życieżycie to wieczność(człowiek także)ogień to słońcesłońce to ZiemiaZiemia to piłkapiłka to kulakule to symboleżonglerka nimi tożycie albo śmierćlos to oko(oko to Opatrzność)>>>
*Zawistne słońce*
Zawistne słońce chce być jak ty,gdy mówisz do siebiesłońce świeci przerażającoscharakteryzuj jego zazdrość i określcałonocne owe zachowanierano powie – to potwarzZaiste słońce bywa jak tyrobisz zwykłe krzesło jak cieślai kantar jak rymarzskaleczone słońce krwawi na twój tematpatrz i mów – o czym krwawi słońce?ty to dobrze wiesz!Zastane słońce było jak ty,któryś w przeszłości potrącił klepsydręzbiłeś ją i co teraz?czy jesteś tak jak słońce?czy może zupełnie inny?wejdź w jego położenieprzestań się spalać – czy będziesz istniał?Zawczesne słońce to przecież ty całej swej krasiewyjedź z domu i poruszaj się od ranapo tej samej drodze do obiadua po południu utnij drzemkęnależną sługom nagimwróć do domu wieczoremumyj nogi swojeZwierzęce instynkty wyglądają jak ty– symboliczniesłońce ze strachu łagodnieje, połyskujeumyka byś mógł zapanować nad dniema ty biegniesz za nimstrzelasz na oślepwiarygodnymi uczuciami spojrzeńblasku przydajesz słońcupatrząc na nieZawistne słońce nie wytrzymuje spojrzeń,odwraca wzrokcierpi zawstydzone twoim snemdobrze wie, że nigdynie dorówna człowiekowi,który bezinteresownie pisze wiersze
>>>
Kandydat na zwierzę wreszciejest dzisiaj obecny w sądziekruk trzyma ser w dziobie to barristerzaraz coś powie nieistotnegokandydata na prawdziwe zwierzę płowewłaśnie wprowadzono na sądową salęrozpraw z takimi jak onjeszcze miota się i krzyczy chcąc przekrzyczećjazgot opinii publicznejbarierki, obroża i rośli mężczyźni powstrzymują golis młotkiem prosi o ciszęmłotek uderza w sędziego pokojuwypuszczają stada dziennikarzy i fotoreporterówsą flesze i notatki jak stalowe celne motylepo chwili jest po wszystkimodczytują oskarżenie, mowę obrończą i wyrokwślizgują się na salę politycy i prestidigitatorzykandydat zdycha zaraz na ich widokale wtedy jest jużhistorycznym zwierzęciem pełnokrwistymczyni to jednak na dany z ambony znakkruk przemawia wciąż do lisa pałaszującego serwylizującego resztki z podłogitruchło pełnokrwistego zwierzęciawynoszą owinięte w gazetę sądowąna ostateczną konferencję prasowąnie ma sędziego pokojunie ma apelacji od wyrokunie ma żalu i zwierzęcianikt nie chce być już zwierzyną płowąjest tylko syty żmureki naśladujący głosy barristerChwal Ćwik
>>>
*Jedyny ślad*
Znaleziono jakąś belkę z rozbitej tratwyna rafie? na plaży? na skale?– nie!tym razem – w sercu!w przestrzeni wiary w miłośćdrzazgi z niej unoszą się na falacha rozbitek żyje? gdzie jego ciało?odnaleziono ślad po nim? jest jakiś znak?– jedynym śladem jest oceanłez
>>>
Kwiat trójbarwny dla wątpiącego prałata łąkw głowie mającego wolność rabaty jak kajdanykwiat dwubarwny dla mściciela klakierawcześniej strzelającego z gumki w łysinę aktorarecytującego deklarację wolności fioletowego płomieniakwiat jednobarwny dla zegarmistrzaprecyzyjnego nastawiacza zegarów tykającychna domniemanej planecie Proximy Centauriprzypominających o istnieniu jakiejś opętanej cywilizacjistworzeniom odległym od wolności o parsek z hakiemkwiat przezroczysty jak ty dla katawykonującego wyrok śmierci na skazanej wolnościkwiat jak ty w butonierce kata zajmującego miejscena mównicy w czasie Zgromadzenia Ogólnego ONZtuż przed egzekucją
>>>
*Marzenie wymaga ofiar*
Rozkwita nad chińską rzekąmarzyciel bławatpotem skacze w nurtHuang Heale nie toniepływa jak Sun Zipo powierzchniwojna wymaga ofiarale nie wśród strategówbławat zabarwia skisłą rzekęna czerwonotak się prowadzi wojny z realistamiw jedwabiach z pałeczkamijak krew marzycielska czerwieńzabarwia stopniowo cały krajwódz, naród, przestrzeń, czaswykorzystane zgodnie ze sztukąmarzenie wymaga ofiarale nie wśród marzycieli
>>>
*Zawrócić póki czas istnieje*
Zawrócić z drogi póki czaspotem opowiedzieć rodzinie o jakiejś przeszkodziezmienić oponę i rodzinępotem nachalnie domagać się odszkodowania od księżytak czynić może ktoś, kto zakłada od razu,że na drogach będą przeszkodytak liczne jak zezowate znaki, drogi i pojazdyzmierzch na nich, deszcz na nie, światło na niezawracanie, zawracaniemoże to uczynić ktoś, kto samowolnie oddala sięod zapowiedzi podróży do końcaa potem obwinia kominiarzy krzycząc– dym się snuł wszędzie nie mogłem dostrzec celuZawrócić z drogi póki czas istniejepotem stać się wierzbą przydrożną, za płotem, za łąkąz siatką pobiec przez łąkę wyłapującsamych ludzi obcych jak sąsiedzi – trzmieleZawrócić z drogi póki czas istniej niezmiennypotem ujadać jak szczeniak niegroźnie – na swoich bliskich, chcąc zmusić ich pierwszych do odejściaalbo natarczywie nastawać na koronczarkiprzed festiwalem koronek, co jest jak zakazana korrida dla bykówZawrócić z drogi póki czas istnieje niezmiennya przestrzeń bez transcendentnego celu
>>>
Miałem sen dziwny senzobaczyłem w nim Thora rozłamuprzemawiającego na tleschodów do Białego Domuw jednym ręku trzymał szewski młoteka w drugim kulisty piorunprzed rzędem mikrofonówwycedził przez zęby –w miarę rozwoju wolnościbędzie przybywać ofiar dzieciw miarę rozwoju równościbędzie przybywać ofiar dzieciw miarę rozwoju braterstwabędzie przybywać ofiar dzieciw miarę rozwoju naszej demokracjibędzie przybywać ofiar dzieciw miarę rozwoju naszej tolerancjibędzie przybywać ofiar dzieciw miarę rozwoju naszego otwartego społeczeństwabędzie przybywać ofiar dzieciwtedy mrok okrył Ziemięi pojawiły się dusze małych dzieciwirujące jak robaczki świętojańskieobsiadły Thora i przemieniły w świetlny obrazStatui Wolności Opromieniającej Światw postać kobiety w powłóczystej szacielecz z twarzą wąsatego mężczyznyorędzie zgasło nagle jak spalony neonale głos Thora wciąż słychać było na jawiemolk molk molk molkou la Mort
>>>
*Podróże w miejsca nieznane*
Dla duszy najlepsze są podróżew miejsca nieznane– dowodzi tego franciszkanin Benedykt Polakdla duszy najlepsze są podróżew ciemność za widnokręgiem– dowodzą tego wyprawyEryka Rudego, Erikssona i HeyerdahlaVasco da Gamy, Magellanano i oczywiście tercjarza Kolumbagdy Benedykt Polak powrócił z sercadzikiej skośnookiej, przerażającej Azjistał się złotoustym, pierwszym orientalistągdy katalońska Santa Maria przybiła do brzegui Krzysztof wdrapał się na pierwszą kolumnęwskazując kierunek do Europystał się nagle tym,kim nie przypuszczał, że zostaniei nie marzył, że będziebogatym Bogiem Ameryki w Indiachpomodlił się na złotym piaskui nieznane okiełznanezostało zabranejak złotona statek duszy– tak bogactwa światów zdobywa sięwędrując pod prądprzeciw myślom własnymby dopełnić samoświadomośćby skompletować duszępodróż na Marsa jest dziś pilną potrzebądla łaknącej ładu ludzkiej naturyniezbędne jest kolejne przekroczenie myślirzek nieznanychzłotodajnychratunek cywilizacjinowa Santa Maria
>>>
W roli przywódcy obsadzono ćpunapotem było lepiej niektórymnaród odetchnął piersią niepełnązaniemówiły skały, ptaki i drzewazerwał się wiatr historii lecz na próżnoszybko uśmiercono go mgłąpotem ludzie mieli dość ekscentrykalas podszedł pod mury stolicyspalono kukłę śmiercidym rozweselił gawiedźwskazówki zegarów wybiły zęby Quasimodo katedryi zaczęło się ich odliczanieprzed jego odwołaniemmarsz przeszedł pod mostamispecyficzny sprośnyoszalałych koni homonie zauważył ich nikt prócz kalekiego Quasimodo katedryani wiatru ani słów ani jednorożców wodzów przejściowychnie pożałował niczego niktgdy zebrało się na płaczpierwszemu powstańczemu dzieckuna krótką chwilę zatrzymała się centralna rzekaa potem zniknęła w lejkowatym ujściuniewzruszona zdegustowanakoniec końców ćpun do końca na stolcuwypalił się i sczerniał prawie bez słowajako symbol tolerancji zwiądł jak liśćz popiołu powstały w popiół się obróciłnie zostawił nawet coś niektórymdla pokoleń nie załatwił nicwtedy dostrzeżono pod mostemzakrwawione rycerskie dziecko na koniu heterorzeka znów się zatrzymałana dłużej tym razemgdy ruszyła ponowniew dolnych jej rozgałęzionych biegach czekano niecierpliwiena papierowe stateczkipuszczane z mądrych uniwersalnych mostówwciąż żywi kapłani partii umarłychwybiegli z kościołów partii idei nowszychwprost na bulwar biegnący do zamkua za nimi ich sprzymierzeńcyz gołąbkami pokojuściśniętymi w garściach jak gałganykrzycząc – nigdy więcej, nigdy więcejnigdy więcej łez i wolnościna komendę wyrzucili je w góręone zduszone spadały martwepac, pac, pacu stóp bardzo wykrwawionego dzieckaprzebitego gazetą powszechną
>>>
Składnie skomponowany klomb językowyze słów męskich nie naprzemianległychziarnistych, kiełkujących w cieplepofrunął w kosmos wyznań po uderzeniu miejscowymkomanda wyemancypowanych Syreninfudybułowane chronosynklastyczniez impetem wyrwane słowa sterowane przypadkiemzakwitły holograficznie w przestrzenigdzieś w schyłkowym Orionie letnimten bezglebny kobierzec słówlewitował chwilę jak Zaratan wodnynad oceanem grud, brył i skib galaktycznychSyreny zamiotły ogonem rybimchmury, dymy i mgławice po czymrozsypały iskry gwiezdne dla poległych kwiatówodpłynęły na Marsa z mężczyznamizmutowanymi tak by przeżyć bez słówskładnie skomponowany klombzostał koniec końców odtworzonyi też przeniesiony kaprysem na Marsakamienne zbocza wzgórz i łożyska ichnich rzekwykarmiły kwiaty formalne dla odmienionych mężczyznksiężycowe kwiaty wypolerowane fikcjąnadały się na bukiety prezentów żennychmutanci wąchali, mutanci sapali przy tymi tak powstały lejkowate wiersze planetarne dla wybranekzupełnie zapachowe, zupełnie nieodgadnionezupełnie bardzo przyjemne w odbiorzeodkryte kobiety odrzuciły uciążliwe płetwy ogonowei powrócił na Ziemię z oślimi głowamibez mężczyzn i wierszy – uwolnione
>>>
Parki krajobrazowe germańszczyznywbiły się w zielone płuca Polskibiedronki pierwsze o tym opowiedziały żabkomi tak się narodziła plotka o zranieniach nacjalnychpłotka żyje własnym życiem,jak gospodarka oddzielona od politykiroślinność i zwierzęcość germańska nie dominująca jeszczena wielu nizinnych stanowiskach nasłonecznionychzakrawała wciąż na polańskośćjednakowoż, no właśnie…ten nietypowy płazologiczny symbolnie znalazł uznaniana najstarszych skałkachi gołoborzach podwyższeń krakowskiego sylurua w końcu europejskiego permu i karbonuna wydmach, ostańcach i wapiennych prządkachuformowanych z fitosfery bezperłowejsięgających głębin epok aż poczysto polskie kości i marmurytriasu i juryno i co tu zrobić z nieakceptowalną germańszczyznąwżynającą się w węglowe krajobrazy polodowcoweani wielogłowe ptaki cudaki ani dwunogie lwynie pasująno właśnie, nie pasująod gór zaczyna się równanie tendencjiludyczno-ościennychczasem trzeba zapomnieć o kierunkach równaniabo w krajobrazie można natknąć się na obcychnie tylko uralskich jeźdźców pyłkowychi zarodków wypisz wymaluj z Gobiale nawettych podejrzewanych o obcość stopnia drugiegochińskich i marsjańskichto kopalnie i wodotryski dziwactwwiszące rośliny i ludzie wciskający się z brudem stuleciw przeczysty krajobraz polodowcowykrystalicznych wód dennych i morencóż to jest mieć w płucach oścień germańskiwobec powracającej ciupagi kangurajak plotka głosi nie tykającej –jednakowoż, no właśnie…samej tkanki narodu
>>>
*Bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej*
Bohaterowie nie poddają się nigdy
do śmierci lgną jak do piersi karmiących ojczyzny
ich oczy ich brwi ich usta wyraziste łapczywie
skłaniają patrzących na ich twarze bitewne do zamyślenia
do skupieniu uwagi na nieuchronnej śmierci wszystkiego
nędznicy sądzą, że napięcie mięśni przeminie
że nie będą musieli wyjawić swojego zakłopotania zdradą
a prawo pięści i wojen, prawo ścinania głów
pozostanie zarezerwowane tylko dla nich na zawsze
bohaterowie muszą zginąć za ojczyznę ideę
to z kolei ich niezbywalne prawo
ich cienie już dawno przekroczyły Berezynę
a oni uwikłani wciąż w ostatnich potyczkach
nie tracąc honoru i splendoru kwiatu armii
pozostawiając malkontentów na pastwę nicości
stawiają ostatni most palą ostatni most
jest czas bohaterów, czas śmierci za ojczyznę
i czas ludzkich psów rozszarpujących ich ciała jak żertwy
ujadających na maruderów chorągwi w odwrocie
działa toczą się wolno za trzonem armii, za nimi tabory
lecz są na jej potrzeby jak krew
jak korpus generalski zdziesiątkowany ale ocalony
z dział wystrzelą do psów i ludzkich nietoperzy ogłuchłych
bohaterowie w mundurach uszytych rękami ojczyzny
ocalali w słowach bez ciał bez ust
w najlepszych pomnikach zbawieni
utuleni w urnach przy piersi swoich prawnuczek
zasłuchanych w legendy ułożone przez wnuków
bohaterowie ojczyzny nieśmiertelnej
>>>
Skamander Troj na sali rozprawto jaszczur człekokształtnywrażliwy jak członek Specnazna stratę towarzyszana rozbicie butelki z wódkąprzez anioła stróża armiiale nie na łzy homeryckiego królastrzelec mierzył do anioła– celniewidziano to z monasteru w Mostarzestrzelec siedział na rubinowejgwieździe Kremla– jak zwyklestrzelcem był wyborowy wywiadowca enerdowskitak więc jest już jasneSkamander Troj to nie prowokator– to prawie pewnepozostało do rozstrzygnięcia niewieledo oceny teżkolor włosów, kolor skóry tego prowokatoraSkamander Troj to skorpion człekokształtnymówiący dialektem nieznanymz genem er jeden lub er jeden a jedenz grupą krwi zero er hai mlekiem pod nosem– bez pochodzeniasędzia wstaje, zamiata ogonem do taktupoprawia czapeczkę na rogachtupta dwa razy i krzyczy – hikory-dikory-dock,przyznaj się Troja on – nie przyznaję się i bęc,anioł zmarł od uderzeniagorąca, spazmu, wiersza, pociskui nic tu nie pomożedoszukiwanie się winy w małych świnkach– jak jaBelzebubie, wężu morski, rozprawiaczu– zaakceptuj toSkamander Troj wrażliwy człekokształtny gaduwolniony zostaje od Specnaz
>>>
Stonowane płatki zimowej przylaszczkidominują w każdym aspekcie zapustnej pogodyprzed zmianą i po zmianie zapachowych epokkarnacja jej jest nadal ciepła i przyjaznajasna i nostalgiczna jak zeszłoroczny śniegnawet mastodont powracającyz drzewnego centrum handlowegonie zdołał jej wdeptać w błotoona i błoto potrafi zmienić w basen artystycznyuległością wobec czasu, ludzi i zwierzątoch, gdyby odleciała na zimę do zmiennych krajówmniej polskich a bardziej plejstoceńskich jak dębik i ważkanie nasłuchałaby się nienawistnych gardłowych waśniwcześniaków wieśniaków z poronionymi grodzkimioch, gdyby nie naoglądała sięprzemarszów aborcjonistów i transseksualistówbyłaby bardziej inna w stałości unikówa tak mastodont przeszedł po jej runiekierując się ku zawilcom agoniizdesperowany ciepłem, zrozpaczony wyginięciemwyrwał jej serce i wątrobę na ofiarę ubóstwianym mrozomale ona wiecznie zwinna, niezniszczalna, teorii hybrydapowstała z galicyjskiej glebyw jego śladach okrutnie śnieżnychoto on zaginął a ona żyje wiek kolejnywciąż raduje oczy powracającychz żalów gorzkich i krzyżowych drógrycerzy przełomu w kolorowych chustach z pledami w pasybrnących skrajem lasu i parkiem na wprostze średniowiecznym śpiewem dziękczynnymod turni gotyckich po krużganki barokowych jeziorzachwyca i godzi wieśniaków z grodzkimii za pan brat już z sobąstają przed bramami interglacjału
>>>
Baudelaireowskie ikonyprzebrzmiałych dawno pieśni galijskichnie będą mimo wszystkoz zaśpiewami dygać w podrygachw okolicach Brandenburga a tym bardziej Brennejmniej brązowej acz strojnejWiseł Szambor uwiódł je wszystkiei zniewolił już dawnotaka jest rzeczywistość postpeerolowskabrutalna dla ludzi z nikądoczywista dla ludzi słowa z dorzeczyw drugim rzędzie dla zwierząt z Marsaczarne sotnie i niedamy straconych Wschodówze złudzeń imperialnych końców wiekówpo okresowym brylowaniu uznano za zaginionew stronach czasu wielonacyjnegoi to też jest oczywisteale narody z pieśni nadal chowane w dzielnościbędą wynajdywać witraże i ikonyw muzeach zamierzchłych świątyńby przenosić je do swoich kościołówzostaną też tymczasowo wmontowanew srebrne ekrany pieśniokletów udającychestablishment moskiewski ale na zawsze zdradzonychoć Zaporoże im okaże złość i stronniczośćniebaudelaireowskie ikony w śmierci celtyckiejzgasną w południe jak wiek Gotów tamżejedynie gęsi będą gęgać w Rzymie, Krymie i Brukselizwycięskie po wielu wiekach okupacji genugęsi zostaną przemianowane na lisy szczwanejest dla nich dziewięćsił, pięciornik i blekotrosnący pojedynczo w opisach przyrodyniezmiennej w poematach okrutnychchwilowej awangardy grzesznej
>>>
Wieje wiatr, porusza liście czarnego bzuliście i gałązkigałązki i kiścienad krzakiem bzu ktoś zawiesił na gałęzi sosnychoinkową bombkęjest już sierpieńwieje wiatr, złudny wiatrczarny bez i jego owoce czarnez baldachów kiściebędzie pokarmem dla ptaków i ludzikolorowa bombka choinkowaczeka na odpowiedźpo co? dlaczego? dla kogo?przyleciał ptakusiadł na sośnie i przygląda sięchoinkowej bombceogromny ptak nie ma piórale ma ledwo widoczne między pazuramibłony jasnoczerwonegdy zaciska szpony na gałęzibłony napinają się jak spinakeryptak zjada bombkęprzełyka i odlatuje na dach pobliskiej remizyptak to poeta polski i reżyserczczony kontestator z lat sześćdziesiątychprzypadkowo były członek partii komunistycznejchociaż lektor marksista to wolnościowiec wątpiącybombka jest dla niego strażacką nagrodą Noblaręcznie malowaną od dawna należnączarny bez usychasuchy krzak przestaje się poruszaćwciąż jest sierpieńwiatr przestaje wiać
>>>
Koło kamienne zawieszono centralnie na ołtarzu polowym nomadówkwadrat biały w otoczeniu szarych muszli usznychumieszczono na obrazie w galerii nieśmiertelników inteligencjitrójkąt wycięto na drewnianych drzwiach wygódki stojącej na muzycznej łąceprostokąt namalowano patykiem umoczonym w czerwonej mazina czole przywódcy oświeconego ludutrapez zakopano częściowo w pisaku na plaży przy molorazem z naturystami zwolennikami wolnej miłościsiedmiokąt rozłożono z elementów broni na granitowych płytachogromnego placu defiladośmiobok z rubinu wycięty nanizano na czubek rakiety kosmicznejstartującej z kosmodromu Wszechmocnyja odwrócony pentagram pitagorejski z masy perłowejprzyklejono na zwierzęco skórzanej kurtceodziano w nią zbuntowanego człowiekai niesie go na plecach jak garb sprzeciwunawet o tym nie wiedząc, że jego kurtka zmienia kolory nocąchociaż ostrzega przed przejściem w inny wymiar on nie reagujejego plecy stają się celem wszystkich Brutusów światacelem wielkim jak Pacyfik dla ślepych rakiet Kim Dzong Unaa gdy pentakl rozjarzy się odbitym światłem na szczycie wieżyniejeden zdecyduje się na skok w otchłańjęzyk i dolną wargę delikatności i czułościumieszczono w kwiatach orchideirosnących w nieprzebytych dżunglach i tropikalnych lasachsymbol mowy miłości łączącej wszystkich ludziponoć dotychczas używanych do ozdabiania główjedynie przez plemię zbieraczy z Doliny Javarinajszczęśliwszych formy estetów
>>>
Dla jednej modlitwy wartonawet wysiąść z pociągui to w jego pełnym bieguna łeb na szyję stoczyć się z nasypuna suchy brzeg, za rzeką w cieniu drzewprzedostać się tam bez zmoczeń i otarćby skrywany zachwyt wyszeptaćdla jednego zamyślenia o cudzie bytuwarto zejść ze statku na lądstatku płynącego ku wodospadomwarto wyskoczyć z rzeki wzbierającejwśród wałów jak w zatoce przypływpogrozić nurtowi szalejącemuwśród faszyn, wiklin i rybitwdla jednego słowa miłości wartowypaść z samolotu nad Alpamilub z balonu w stratosferzealbo zsiąść z gęsi Selmygęsi nad Gotlandią lecąceji opaść jak ziarno dmuchawcawśród dzieci gdziekolwiekdla jednej skargi żałosnej i prośbyo wsparcie niebeatyfikowanegomęczennika półprywatnegoznanego jeszcze jedynienajbliższej rodzinie bajecznejwarto opuścić w konflikcie z jej władzamikażdą organizację półtajnąa potem z westchnieniem i gniewemskoczyć z grani banku na bandżigłową w dół z błaganiem na ustachlecąc mieć ufność w to,co łączy się z realnością ekspansjiłez, łkań, antyfon dla prawdymieć wiarę zasypiającego dzieckaw dobranocki i ich puentyto dopiero otwiera możliwościodbycia cudownych podróżyna drugą stronę człowieczeństwato tylko zapewnia przeżycie wśródwycyzelowanych materialnie burzna tym świecie pędzących donikąd snóww bystrym nurcie strachu i niepewnychnieprzekraczających siebie dnichoć do końca niebędącychzłem
>>>
Zieleń stukot ból przeniesiono z Warszawymiał być wysłuchany szum wiatru historiiwiatr szybko się stawił przed komisją ministerialnąpociąg i zebra byli w tyrtejskiej komisjipolityk się spóźnił bo niecenzuralny ból go spowolniłkrab w potrawie zaśpiewał prowincjonalnym elitomspodobał się samemu kelnerowi z Floriańskiejzanim został zaserwowanykomisja w końcu wezwała na świadkówniebyły tramwaj na Grodzkiejniebyły autobus na Olszyniebyły spadochron na Błoniachniebyłego platona na Kazimierzuniebyłą łódź podwodną na Bagrachzieleń czerwień ból przeniesiono z WarszawyArabowie palestyńscy już opuścili pastwiskopielgrzymi radzieccy odeszli na Księżycstukot podkutych butów z Księżycadoleciał do Rotundy od ostatnich nosicielikomisja na koniec wysłuchała jeszczepomnik płonący katyńskiego pierwiosnkakoncert Beatlesów z supportem SBB w Czyżynachstęchły małomówny spiż Lenina w Huciemilicjantów wybuchy śmiechu w Białym Domkui zaleciła powszednią śmierć jak kromkę chlebaprowokując Murzynów stanu wojennegojeszcze przelewa się tłum w hali Wisły czekający na błotoza błotem stoi piramida gdzieś na Suchych StawachMariesjew już odczołgał się na tę stronękomin elektrowni wypiętrzył dyktatury ciąg dalszyaksamitnej jak kwiaty na klombie Litaworazieleń korab szum przeniesiono z Warszawy pod kopiec Wandyto poszum ratunkowych karetek wodnych i falangjeszcze księżą patrioci ochoczo ogłupiają siebieprezesi i sekretarze trzymają sznury dzwonówksiężą prawdziwi wypluwają wybite zębyby zrozumieć błąd naprawczy sunie ryba Sienną a wilk za niąwilk wypchany siarkąbłędne bramy, elfy i orfickie nenufary w nichna rondach rozstajnych rzeka odpływa do Warszawytłum rzednie muzyczny w hali Wisłyczapla siwa obchodzi Plac na Groblachnabiła piłkę na dziób, dziwi się, zadziera głowęodrzuca piłkę jak granat w kierunku Wawelufrunie na przęsło mostu i klekocze jak bocian z Afrykikomisja rozstrzyga koniec końcówto nie jest czapla ani bocian to pies naśladowcaciągle ten sam pies partii naśladowczywykarmicielski i założycielski
>>>
W zacisznym miejscu pięknego ogrodu,o którym marzą skazani na dożywotnie więzienieodnajduję zagubioną fotografięw zacisznym miejscu ogrodu,gdzie rosną stokrotki a strumyk płynie z wolnapodnoszę ją z ziemijest trochę pożółkła ale jeszcze wyraźnajakby ktoś ją właśnie wyjął z albumuw zacisznym miejscu uroczego ogrodu,gdzie promienie słońca igrając w liściach leszczyny i grabucieniem smużą mech i klombłaskoczą nosek liska śpiącego pod świerkiempodnoszę do twarzy zagubioną fotografięw zacisznym zakątku ogrodu,o którym marzy smutna Ewa Świętaodnalezioną fotografię przybliżam do ustcisza zmienia się w atomowy holocaust roślineksplozje drzew w płomieniachognista kula nad światempopiół, popiół, lawa, rozpalone kamieniespadają na ziemię po uderzeniu meteorytui wybuchu wulkanuna języku czuję krew i żagiewmoje ciało kurczy się by zniknąć w ustach,które zamykają się dla świata i słówniematerialnych jak kolory tęczyogród rajski przestaje istniećja przestaję istnieć w plazmie czasumorze ognia zmienia się w termojądrową kulęświat cofa się do pierwszego wybuchuwybuch cofa się do pierwszego słowasłowo zmienia się w uczucieuczucie w wizerunek Ewy Świętejsłychać pstryk aparatu Boga
>>>
Przesiedziałem w domu przy komputerze całą deszczową sobotęw moim małym pokoiku na piętrzezerkając tylko za okno czasem, gdy na sośnieszczebiotały sikorki wystraszone przez polującego jastrzębiapasującego do lutowego nieba jak jaw pidżamie i kapciach o szesnastej dwadzieściado postępowego wolnościowego świataprzesłuchałem siedem pierwszych płyt Pink Floydzjadłem pół fiolki etopiryny popijając mlekiemnasłuchałem się i naoglądałem video serwisówz Hong Kongu, Monachium, Malii Bóg jedyny wie skąd jeszczedobrze, że jestem w miarę daleko od Nowego Targu,gdzie ktoś komuś wbił w głowę nóżi od Warszawy gdzie bibliotekarz odciął głowę biednej dziewczyniedobre i to w sobotni, błotny wieczór bez gwiazdlecz mimo moich luzackich póz i myśli rzadkich jak samorodkimimo całej mojej eskapicznej postawy pasibrzuchajakiś senator amerykański zaniepokojony jest moją sytuacjąjakiś rosyjski nowogensek niepokoi się stanem moich poglądówjakiś chiński przywódca partyjny wyraża troskę o zawartość mojego portfelajakiegoś kolumbijskiego mafiozo niepokoi stan mojego uczestnictwa w rynkujakiegoś szwedzkiego pastora niepokoi moje faszystowskie nastawienie do obcychi jak tu wyjść w niedzielę z domu, gdy w środku zimydżdżu krople padają i tłuką w me oknoa nad dachem latają jastrzębie wydając jęk szklanypójdę do kościoła pomimo wszystkotylko tam nikt ciągle nie niepokoi się o mniewidocznie mnie zna dobrze, oj dobrze…
>>>
Możliwe są nawet takiepodpowierzchniowe ruchy podłoża myśliz tufu wynoszące cudowne rzeźby bogińw alabastrze lub słoniowej kościi maski filozofów z majolikina szelfowe stoły skostniałemożliwe, że nawet w ich trakciepodniesione zostaną łodzie z brązu dla wojownikówpełne prawdziwych korali i eposówdla Sabinek i Helenaby się to stało potrzebne jestpodwodne trzęsienie samego dna ludzkościkto to zaplanuje jak nie ty, który mówisz– ta sama droga prowadzi pod górę i w dółkto to skoordynuje jak nie twojepławikoniki w oceanariach zachwytówa na koniec twoje w muzeach wraki wykonają tojuż dzisiaj pomruki wulkanusą słyszalne w rybackich wioskach wokół Ćennajale to nie wulkan przecieżjuż wczoraj słyszano szum fal tsunamiw okolicach luksusowych nadwodnych hoteli Baliale to nie tsunami przecieżjeszcze usłyszą krzyk tłumu biegnącegow górę Manhattanu w przerażeniuuciekającego przed ogromną faląale to nie fala przecieżi to będzie akcent ostatnitwoje siły legendarne idealnie pasującedo Atlantyd, Wenecji i Wolinówzjednoczą się, gdy Księżyc zajdzie za Ziemię na zawszebędzie noc w tufie jakby całabędzie sen milionów w rtęci spadającej na liparyjski pumekskoniec spokojnych dni rzeźbiarzy w locjachprzyjdzie niespodziewanie jak Afrodyta wśród Charytsam zaskoczy ciebie tak jak wszystkichmitologia Greków to nic wobec takich wydarzeńtrzęsienie ziemi i wstrząśnienie mocy na niebie walutwszechobecna sól, siarka i bitum to nic wobec tegojednocześnie eksplodują szczyty gór i dna oceanówpławikoniki dorosłe zaprzężone do rydwanu półboga filozofiiruszą z miejsca galopem logicznymi wtedy na falach rymów wynurzysz się tyze społecznego niebytuby pokorą ust uspokoić rozedrgany światrozedrgany samym sobą i zawołasz – powstańcienieśmiertelni śmiertelni i śmiertelni nieśmiertelniwy żyjący śmiercią tamtych, i wy umierający życiem tycha ziemia powtórzy te słowa wypowiedzianepo raz kolejny przez złotoustego człowiekana rozpoczęcie wieków złotych
>>>
Ileż tych tematów na dnieoceanu, co jako morzewlewa się do zatokiwątek staje się deltąfraza jawi się dorzeczemz wielkiej rzeki opowieścipozostanie potok leśnyi wysięki w zboczu góryz epopei Pangei i Tetydydotrzemy do tytułu – człowiekgdy wnikniemy myśląw całą przeszłość bezwzględnąna dnie zawsze będzie kotwicasumień, zjawisk, zwiastowańbitew, czaszek i wyobrażeńtemat główny Mariański Rówtemat twój batyskaf i cela źródło – kolebka myśleniazazdrość hydry i miłość koralowcagrzech Kaina i grymas Heraklesatwoje życie pozostaje na dniepo opuszczeniu góry słów
>>>
Pokazanie zasobów oceanów i mórz na jednej fotografiipotem ciał setek wielorybów zdychających na plażyjednej z plaż opisywanych w literaturzei zobrazowanych w nagradzanych filmachpokazanie nagości zwykłych ludzipotem porównanie ich z nagością królówi przywódców państww otoczeniu skalnych ostańców wystawionych na deszczpokazanie jeżowców i rozgwiazdrozkładających się w tępym słońcu na piaszczystym atoluoraz ledwo żywych krabówpotem uzmysłowienie sobie tonacjiwysłuchanych ich niemych pieśnizrozumienie harmonii odgłosów delfinówi prawdziwych łabędzich śpiewówpokazanie plenarnego zgromadzenia ONZ podczas uchwalaniapowszechnego nakazu aborcji wszystkich ludzkich płodówna koniec czołówka filmuhollywoodzkiego z fanfarami filmowej wytwórniodsłona zwiastuna kasowej produkcji komercyjnejz akcją w supernowoczesnych klinikach aborcyjnychi chirurgii estetycznej dla nieśmiertelnych dorosłychdzięki oku kamery oto patrzymy na sceny niebywałewidzimy panoramę piekieł prawdziwychduchowych i przedpiekle dantejskie dla elitpatrzymy na istoty przerażonenie tylko w narracji filmowej ale i na widowninagły najazd kamery na te twarzea potem przebitka na erem na syryjskiej pustyniw eremie orchidea mówiąca ludzkim głosemdo przybysza z innej cywilizacjiwyglądającego jak pokraczny nietoperzTacca Nivea – witaj bracie życia i miłości, witaj obcy!i wreszcie pokazanie z kosmosu raju bez ludzi– a jednak Ziemi
>>>
Zacałuj ślady,gdy koń wyskoczy jak jeleńna pagórek,co czekał na jej proroctwa,aż się doczekałona wierzchemodjechała na wzgórza w słońcezacałuj te śladykomu pozostał żal po słońcach?komu przyjedzie całować ślady?proroctwo mówi:tobiea jak wzbierze chmura na zachodziezaczniesz całować ślady aniołów nie ludziw jeziorze kości słony smak wodyznajdziesz na wyciągnięcie rękibłogosławieństwo dla zemdlonychtyle przemierzy pustyń i głodowańgdy będziesz pościć w suszygdy morze ognia zrówna się z niąwytrwaszbraterska będzie pomoc skorpionówsłońce zniżone opatrzy ranytwoje i twojego Samarytaninaona zostawi te ślady nieodciśnięte w ziemi,gdyż odjedzie po skałachślady całować będziesz w pismachi włosach pełnych zapachuogrodów wyrosłych w Jerozolimie Europynie babilońskiej Semiramidya słonecznej Julii
>>>
Jestestwo hrabiego tojego harem i chłodemwyzłocone ramy luster w alkowiejestem na balkonie – woła hrabia do małżonkizdradzam twoje sekrety – usłużnagdzie nasz powóz i stangret – baszogdzie moje surduty – nadobnaale jestestwo w ruinach pałacu zmiennejak tego nabitego na palhrabia też już ścięty a ten na paluto jego morderca z luduzajechała karetazamiast powozuwyskoczył foryś z podnóżkiempluton ukryty wśród honorowej kompaniioddał salwę do królowejzamiast do hrabinyfontanny krwi wytrysnęły przed pałacemwbiegli chłopi z cepami i widłamina to wszedł reżyserpo resztkach schodówz wytatuowanym na ciele orbiterempojazdu ucieczkidal znak drugii zdradziecki książę w sukmanie wydał rozkazwszystkie nadobnisie alkowyzapiszczały i w te pędypodbiegły do królowej umierającej w błociehrabia nagle ożył, wstał i patrzył na reżyseraz zimną krwiąna zmienne zaniedbane jestestwoi na koniec poddaństwa koczkodanóww kinie demokratycznego niepokojuz niedowierzaniem
>>>
W komorze pamięci czekaszna powołanie na nowo do życianasłuchujesz w tym ciemnym pokojubyle szeptu, byle szmeruchoćby skrzypnięcia drzwia tu ani odgłosu krokówni szelestu wargnawet świstu spadającego meteorytunicdla dzisiaj umierasz powoliw komorze pamięciskazany przez byt wczorajszy na nicośćczy Bóg ma cię powołać?czy człowiek?oby Bóga najlepiej Bóg-Człowiek!czekasz w ciszy duchanad stosem odrażających monetbezszelestnie przesypujących się dnijak Mateusz zdrajca nacjonalistówmeteoryt ludzkości
>>>
Kara – stwierdzenie wasalnesłowo do przetłumaczeniajesteś jak biały ptakjesteś jak biały kiełjesteś jak wyżejwymienione słowozanim zostanie to stwierdzonekara – stwierdzenie sędziowskiew Bieczu, Sandomierzu, Nurzesłowo do przetłumaczenia na wyrokgdzie mieszka tłumacz?twój i ichtwój ze świetlnym mieczemich z drewnianymtłumacz – sędzia słowołamacz zamierzchłyodpowiedzialny za porządkowanie feudalnew czasach równoległych i prostopadłychkara – dziś to brzmi dumniedla krasnali z systemów malarskichlub transportowo-komunikacyjnychco wychodzi na jedno w tłumienie tyle łaziebnych co służebnychpod warunkiem, że w łaźniach są teatrylub odbywają się noce poetyckich ablucjikara – jest uniknioną postacią niedo przetłumacze – niawięc stwórz słowo przeciwwłasnedla sędziów apelujących stadnieo naruszenia dowodów i tezw katowniach główjest w wielu miejscach czysteschronienie dla wybielających pisarzyMokotów w pierwszym rzędzieRakowiecka 37 w drugimlub tajna Dzierżążnia Lukoil w końcunawet stare konie się rozpisywaływ Czersku i Esbeckuo zagonach równobiegłychwyrokom ludzkim podległychsą takie zmysły, które nie potrafiąudźwignąć kolorów prostychto jest pożywka dla galopady uczuć,gdy myśli w klatkach zawieszonych na drzewachumierają z głoduukarane za sprzeciw wobec maści i koniza stadne słowa łamaniekoniec kłusowania i kaźnia człowiek w celi osądów sądzi, żekara ta to nie mus ani fatumtwoje i ich
>>>
W twoich płomieniach serca dwasobą ukoronowanew sercu jednym trwa miłośćw sercu drugim – alert, wezwania– gwałtu, retypłoną czoła, płoną lica, płoną wargikrwawiące boleśniejesteś ciałem straceńcamiłości nieznośnatwoje ciało jest uczuciemznikającym w płomieniacha może to nie płomieniea może to nie serca w płomieniach– cicho, cichutkoniech miłość zakończy istnieniewtedy się dowieszniech oświetli koronę bardziejmoże dostrzeżesz jak krewzmienia się w złotoa ból przetapia w jakikolwiekbłyszczący kamieńkrólewskie potwierdzeniealchemii miłości
>>>
Oni domagają się ekspansji twojego świata w świecie współczesnymoni chcą twojego spojrzenia z orbity stacjonarnejoni myślą o tobie z przejęciem godnym rewolucjioni witają ciebie jak wschodzące słońce ośmiu planetoni smakują twoje chmury jak cukrową watęoni entuzjazmem wyprzedzają twoje osiągnięcia i sukcesyoni zgrabnie przeskakują już przez twoje płoty, które ustawisz w przyszłościoni wyprowadzają z bloku na spacer twoje wszystkie psyoni wicher od gór zmieniają w twoje zatrzymania pod triumfalnym łukiemoni badają zasięg twoich rakiet w silosach i stojących na kosmodromachoni są we wszystkich twoich kamerach i mikrofonach jeszcze nie rozstawionychoni żądają twojego śpiewu kosa o każdej porzeoni użynają sierpem przy samej ziemi twoje malwy i słoneczniki jeszcze nie rozkwitnięteoni produkują na dwie zmiany przestrzeń dla twoich więzieńoni w przerwach na posiłek wytwarzają powietrze dla twoich presjioni nie baczą na twoje wulkany gotowe do erupcji na płaskowyżachoni spokojnie sączą saksofonowe solówki twoich muzycznych win dojrzewającychdziesięcioleciaoni spijają haustami twoje trucizny bez mrugnięcia powiek i tików uszuoni znajdują cię w barze za popielniczką jak serwetkę niezapisaną na stoliku samotnikaoni wstawiają cię jak ser do pułapki na myszy i gryzonie nie znoszące seraoni świecą na twoją powłokę na orbicie, gdy jesteś po ciemnej stronie planetyoni lądują w bezkresnych pampasach na twoich spadochronach uczepieni za szelkispekulantówoni kapsułą ratowniczą uspokajają twoją pamięć rozbitka narzucając się z ocaleniemoni bronią ciebie przed twoim katem a nie sędziąoni zbliżają się powoli do ostatecznego rozwiązania twojej kwestii we współczesnym świecieoni, którzy nigdy nie zaznali ani twojego świata ani ciebie w wieczności
>>>
Będzie dziesięciolecie smartjeżeli dom twój w sieciotoczysz chmurą tagów cooljeśli dasz łapówkę durniowi za hejtpotem on cię polubi za wpismałe jest piękne jak pixelmałe jest jak fullhadew klitce bloku małe jest megapędź, dźgaj, pokazuj, linkujw wielopoziomowym labiryncie życia wirtualprzecież jesteś na niby jakból i śmierć, którą zadajesz gostkomenter, spacja, klik, entermegadeath zacisza rodzinnegonastępny wiek real
>>>
Krakowski smok z czasów Bierutapóźnego Gomułki i wczesnego Gierkapoleguje zadowolony z siebieprzy ogniskupysku-Magnitogorskua ty spędzasz dym z kominówjak Beria– do wyczerpania nowoczynownikówKrak miał kurny zamekty masz kurny magistrat,co jak smok zżył się z grodemdlaczego go nie spędzisz?jak Skuba w ciżemkachby smok nie ciemiężył zaczadzonych– do wyczerpania dziewicdym sam nie zmieni się w gołębie
>>>
W tabernakulachw kobietachw skarbcach kulturyzamknięty dobry lossezamie otwórz siędla niekończącej się opowieścipiękna i szczęścia– rzeknij, wypowiedz hasło,zaklęcie życiaotwórz autostradę słońcaprzetnij szarfędaj znak orkiestrzenaciśnij klamkę drzwiguzik, enter, tajny przycisksięgnij ustami po skarbnawet bez słów– człowieku naszego wieku!
>>>
Wielki człowiektylko dlatego,że samotny wśród ludzi na kolanachtylko dlatego,że zapatrzony w kosmodrom ideiogromny jak kontynenttylko dlatego,że zasmucony wśród zwykłych potrzeb i pragnieńtylko dlatego,że ogołocony z dóbr w królestwie Salomonatylko dlatego,że widzący słońce w przedbitewnej nocytylko dlatego,że widzący zwycięstwo w marnej procywielki tylko dlatego
>>>
Na korzystnej płaszczyźnieposadowiony obiekt lub przedmiotnie jest jeszcze tak dookreślonyjak płaszczyznabędąca podparciem i środowiskiem tegożnieco złudnego w percepcjijest to nagabująca schizma rozhisteryzowanapoglądu na podstawędlatego obiekt lub przedmiotjest tak niejasny jak ściemnianiewywołane sztucznieaby wbić się myślą w przedmiotlub obiekt na płaszczyźnie bardziej oczywistejtrzeba odwrócić wzrokod podwodnej kanapkijak to bywało w czasach,gdy istniały jeszcze wszystkiebaszty strzegące Sandomierza,gdy Wisła nie zalewała szklanych huta szklane domy jak morelowe sadyotaczały go zewsząd jak Tatarzyna płaszczyźnie widokowej jest położonyobiekt, który zsuwa się w byt podświadomyto dzieciństwo z lodem w ręceu wejścia do Wąwozu Królowej Jadwigito strach zapamiętany w ramach dębowychwykonanych z czarnego pniaodnalezionego na łasze rzecznejjak jesiotr ostatniobiekt lub przedmiotna płaszczyźnie subświadomości nadwodnejjest migotliwy i jawi sięjak źrenica okrywana powiekąco raz drażniona widokiem Gór Pieprzowychźrenica oka łzawiącegoprzemywana wodami płodowymirzeki narodowej płaczliwejw mieście przedpiastowskimbaszta bramna jest wystawiona na Wschódostatnia to baszta pańskiego miastaMaryja godzinkowa obrończynidzieciństwa w podziemiach i wąwozachMaryja brama i gwiazda katedralnana płaszczyźnie niezniszczonejprzez wiedźmy szwedzkie i bolszewickie smokiz bajek dla najmłodszych topielcówpłaszczyzna opoką myśli człowiekatrwającego z lodem w jedneji brzoskwinią w drugiej ręceciskającego kasztany i pomidoryw przelatujące miotły, strzały i płomienieobiekty wyniosłego kulturowo anturażustubarwnej platformy graficznejSandomierza
>>>
Po kryjomu zbliżył się do infostradypierwszy raz wjechał na niąnieczłowieczym urządzeniem mobilnympod osłoną nocypotem popędził przez bary, brzaski i poranki,kawiarenki, popołudnia i wieczoryestakady, tunele, wiadukty, mosty wiszącenic go nie interesowało wokółlecz nawet infostrada ma kreszawiodła go ona do reaktora elektrownispalił się żywcemzwęglony już wołał jeszcze– nie ujawniajcie mniemoje pozostałości oprawcie w krzemidę już na piechotęza osłem i wołem – symbolemzapiszcie to w repertoriumnie jestem już infoczłowiekiemtylko mobilną osobą bez twarzyi też po kryjomu dojdę dosanktuarium stabilnej gleby
>>>
Twój sen jest kręgosłupemnie twojego ciałaale twojego śniadaniabezbłędny w ustach językbezbłędny w przyrodzie nawyktwój sen jest masztemnie dla twojej flagiale twojego obiadubądź na trawie za domemna kocyku, który rozłożyłem dla ciebiemiej kosz z jedzeniembiwakowym we wszystkichkolorach tęczybądź jak róża kwitnąca tami naleśnik z kolcami tutwój sen jest przedsiębiorcąnie dla twoich nisz rynkowychale twojej kolacjisą takie tiki nerwowe na giełdziesą podrygi w spółkachgdzie kniej mniej jej (miej je ty)bądź rarytasem na stolepostoperacyjnym poobiednimjeżeli twoja kopalniajest ukryta jak wymarłe miastoprzed turystamibądź dobrym duszkiemsepleniącym zaklęciatak na niby w promocjach wydobyćbądź przebierz się za przewodnikajest już jesień jasno przewódźku wyjściu z matni-sztolni ciała pędź jak krews s s stojestessnussystemu
>>>
Jest taka kość z kościw twoim cielejest takie bolące miejscegdzie ta kość tkwi złamanajest to kość jak słowo – mojakość twoja własna pogruchotanaodłamany kawałek kościjak poczucie wyższościi ból zazdrości palącykość jak słowo – mojalub jak spojrzeniea nawet bardziej niż spojrzeniekość jak błysk w okutwoja własna zadra pychai nigdy nie będzie czyjaśtwoja kość niezgodyco przebija skrońkruszy grdykękaleczy prawdziwe serceuczucia o nią walcząi warczą nad niąjak wilki wygłodniałe
>>>
Najlepszy czas na zimęto wczesna wiosnaale niestetywtedy nadchodzi jakieś latoi znienackapowódź ptaków brodzącychi jest już za późno wśród liliina to by zwiędnąć, skostnieć i umrzećleśna jesień jest też dobra na zimęlecz wtedy przychodzi wiosnaz całym sztafażem cebuleki powodzi przypraw niedźwiedzichi jest już za późno wśród nichna to by zwiędnąć, skostnieć i umrzećpotem ty się rodzisz tęczą za oknemi jest złota polska jesień na przednówkumoja wiara w zimę się załamujew każdej porzewięc łapię okazję i rozkwitamnawet latem dobrym czasemwiechciem paproci na serca szybiew powodzi piasku jak róża na Gobijest ciągle za późnona to by zwiędnąć, skostnieć i umrzeć
>>>
Kolejne dnikolejne szczudła i przesiewykolejne adaptacje memuarówty kręcisz się po planieja dyryguję ekipą za kamerąktoś przechodzi przez obrazo kulach jak na szczudłachto sztych Goi –Okropności wojnywalka o mosty, domy i kościołyty stoisz na środku kościołaja wpadam do niego z karabinemwtedy flesz, wtedy rozbłyskja strzelam jak statystaty grasz bohaterską męczennicę jak gwiazdakolejny dzień zdjęciowyprzechodzi o kulach jak na szczudłachprzez sztych Goi –Dziedziniec szaleńcówprzesiewamy wodęi całe fontanny wspomnień poległychprzez sito z palców trojga rąka ból głowy scenarzysty?tak to ból głowy całej ekipyjak zakończyć scenę w kościele?śmiercią czy narodzinami?moje szczudła to bagnety profesjonalizmuprzebijam nimi twoje serceprzesiewam twoje życierodzisz się w miejscu gwiazdy dla wiecznościja z ekipą z Domu głuchegoprzechodzę przez obrazktóry namalowałem sam –Gdy rozum śpi budzą siękaprysy imperatorów i tyranów
>>>
Kolejny szkickontury bałwana jak z gipsusam wygrawerowałem płytęmoje rycie cierpliwe, konsekwentnezakończyło się pięknym sukcesemmożna powiedzieć pięknym– gdyż obraz jest niepowtarzalnypewno zapytacie dlaczego?– gdyż jest to precyzyjna grafika pruderyjna(nieużytkowa częściowo lub kompletnie)akwatinta, ossa sepiamezzotinta, sucha igłaale ten bałwanpatrzy tak dziwnie łzaworaz tak a raz inaczejszkic wyryty pod kątemuwidacznia półświatek (podwórka)i półcienie (podcieni)na wprost kontury gwałcąbiel nieskazitelnej płytykolejne rowki dają złudzeniejakby bałwan żył sztuką samąw swoim wizerunku kryje tajemniczy,zmienny uśmiech– a może jeszcze jeden– a może kolejny ruch rękąi jest kolejna minaza bałwanem stoi świat czerninieokiełznanejryję więc dalejbędę gładził i dźgał płytęaż wargi z marchwiprzestaną się wyginać i nadymaćsztych się skomplikowałrykoszet światła poranił mi rękębiel umknęła (inkarnowana)świat to nie tylko jeden bałwantło, sztafaż, krajobrazbałwaniarski cokolwiekaczkolwiek zmęczył mnie obiektto efekt jest pięknyefekt z lekka florenckinad ciężko wzbierającą Arnona moście bałwan topniejea tłum się przerzedzaja przy płycieja przy korycieja przy nurcieja przy ruinachsztuki współczesnej (jeszcze na sztalugach)szkic jak rzeka zatrzymał siębym mógł go dokończyćniestety tego uśmiechużaden bałwan nie wytrzymałspłynęły do liberalnych galerii(a są ich teraz setki tysięcypowielonych)
>>>
Jestem samw tym nieszczęściuzwanym losemjestem z tobąw tym szczęściuzwanym tunelem życiajestem z wamiidącymi ku światłupodnieście lampępodajcie mi liręotwórzcie ustajesteśmy u celu
>>>
Zgiełk w chmurzegdybyś tylko dziewczynopoczekała z łzamigdybyś tylko w chmurzenie zapłakałanatychmiasti zgiełk by ucichłżywota naszegoi chmura by się rozwiaładziewczynomoja błyskawico
>>>
Jeżeli przepaść pojawi się przed tobąznienackajeżeli Czarna dziurazastąpi ci Drogę mlecznąbądź gotowy na wielki skokmasz za sobą nie tylkosiłę pokoleń w łydkach i goleniachod Rifata do Piastaale i zasoby ideiwyzwolonych aktem stworzenia duchaw zapadlisku życiagórska morska kosmicznaprzepaść otchłań głębiajest tym czymsuchy las dla iskryczym ziemia bez człowiekadla jednej jego myślijeżeli przepaść pojawi się w twoim życiupomyśli skacz
>>>
Duch Polskito nie to samoco Anioł PolskiAnioł milczącyDuch krzyczącyAnioł ma spuszczoną głowęDuch dźwiga głowy wszystkieAniele módl sięDuchu wzlatuj stale – ponad te głowyPolska trwa wciąż dzięki wam w chrzciew Wiślicy i w Gnieźniedo Paryża, Ameryki, Anglii, Kamczatkiuchodziła kiedyś na oślicyby powrócić za każdym razem we łzachPolska przyniesiona na gnieźnieńskie pojezierzew kruchych glinianych garnkachdo gieckiego opolaz Podola przez Lędzian i Polanjak ziarna soczewicy, orkiszu i prosaz zaświatów nadwiślańskich nizinPolska przez Anioła zasiana na lednickich polachjest Duchem i plonemplonem milczącym jak ojciec siewcadlatego wiecznie żywymwznoszącym się z lądu ku słońcujak słowoszczebrzeszyńskie szczerzeszemrzące szczodrościąniczym nie ograniczoneod Morzyczyna do Srebrzyszczatrwa milcząca i krzyczącachoć z nazwy ziemskaPolska niebieska
>>>
Polski styczeń powstańczy –desperacki augustowsko-podlaski i świętokrzysko-lubelskiPolski luty powstańczy –procesyjny zdradziecko-rabacyjny i krakowsko-galicyjskiPolski marzec powstańczy –spacyfikowany insurekcyjno-kościuszkowski i warszawsko-studenckiPolski kwiecień powstańczy –rozstrzelany skrytobójczo katyńsko-smoleńskiPolski maj powstańczy –konstytucyjny zamkowo-katedralny i zaprzańsko-targowickiPolski czerwiec powstańczy –robotniczy chlebowy poznańsko-radomskiPolski lipiec powstańczy –rycerski kolejowy grunwaldzko-malborski i lubelsko-świdnickiPolski sierpień powstańczy –antybolszewicki solidarnościowy warszawsko-radzymiński i jasnogórsko-gdańskiPolski wrzesień powstańczy –heroiczny obronno-ojczyźniany oksywsko-wizniańskiPolski październik powstańczy –odwilżowo rehabilitacyjny rakowiecko-rawickiPolski listopad powstańczy –zuchwały podchorążacki wawersko-grochowskiPolski grudzień powstańczy –bieda-stoczniowy internowany trójmiejsko-szczeciński i katowicko-jastrzębskiPolski rok powstańczy nieujarzmionypoza czasem
>>>
Skończyło się koślawe,niegramatyczne mataczenieprzed kamerą wprost na ulicyna tle wejścia do kościołanawijanie słów na motkipotem bajkowe kołowrotkiporuszane drewienkiem jakimśpedałem stopką, w końcu mięśniami,gdy zeschły liść zakosami spadał na matrioszkęustawioną tuż przy kołowrotkumatrioszkę z wizerunkiem nowogensekaPotem czas inwigilacji siermiężnej minąłmataczenie rozprzędło się na chwilęideologiczny kompozytor zmieniłzeszyt nutowy – to znaczy jego formatgładko przeszedł nocą z A4 na A3Melodia jednak zbankrutowałaliść utkwił pomiędzy klawiszamii kołowrotek się zatrzymałtak jak palce na czarnych i białych dźwiękachstos atomowy wyemitowałdźwięk ostateczny czarno-pomarańczowyomotany opadem radioaktywnymw cielesnej postaci scherza –to znaczy zebrą powziętą z ulicykompozytor zaniechał punktowania liściAle zebra się podniosłapo poziomym wykorzystaniuuratowano przestrzeń pomiędzy cisząa wezbraniem onirycznego śpiewu łonadla księżycowego płoduzamiast śpiewu motka na kołowrotkuw wieży wciąż uwięzionej księżniczki
>>>
Oto przygotowane wnętrze Zachętyoto nigdy wcześniej nieprezentowany pokazekstremalnej sztuki postkomputerowejrzeźby, prezentacji, inscenizacji, instalacji – dewiacjiNowa Zachęta jest jedną wielopiętrową saląuosabiającą jedną komórkę mózgowąeksponowany jest w niejekspert ekskluzywnyekshibicjonistycznieekshumowany z późnego Peereluto znaczy odkopany na stanowisku postsowieckimnumer trzy w Mminnisterstwie Jjednej Ssztukiz uwagi na jedną główną myśl wtórną,którą się żywi ten dziełożercaon sam jest tu dziełem na wpół żywymOto każdy jestzachęcany do oglądaniawnętrzanie dzieławnętrzanie twórcywnętrzanie siebiewnętrza Zachętywymalowanej naiwną mysząod piwnic po strychyw rozchwiane dziewiątki nazistówmyśl wzniosła zostaje w końcu ujawnionai publicznie unicestwionarozinstalowana na pojedynczeiluzje, inercje i impotencjepostludzkie
>>>
W śnieżnej burzyi serce i oczy są takie samejak w burzy piaskowejwrzuć tynfa do automatu auryto się przekonaszodsłoń serce otwórz oczyi wrzućautomat kompilacji marsjańskich snówdla śnieżnych i pustynnych sówwyświetli ci holograficzny obraz burzynie buntuj się, nie denerwujnie kołysz biodraminie przestępuj z nogi na nogęnie mamrocz zaklęć– tylko patrzpowoli pojawia się dźwięk i efektsurroundingu trzęsienia i drżeniabibeloty, szklanki, firanki,kolana, zęby, głowatrzęsą się i dzwonią na trwogęrozjaśnia się mały punkcikw twoim pokojuw górnym jego rogu pod sufitemz niego wyłania siępył jasny, tuman jasny, obłok jasnywiększy i większy, spiralnywydłużony, zakurzony, zamgławionyciągły w przestrzeni snuobraz burzybezlotne twoje oczekiwanianie zdają się na nicwokół ciebie krążą ziarenka i płatki,w które zmienił się twój realny światwszystko huczy i trzęsie sięjak krzesło na którym siedzisztwój wszechświat równoległywyłonił się z jednego punktui jest cyklonemw jego oku twoje okow jego sercu twoje serceto tylko przedstawieniei to nawet jego próba generalnapanie marszałku uczuć podwójnychzmobilizowanych obrazówz czym pan rusza na wojnę głów?w takiej zamiecii w każdej innej burzyserce i oczy są takie same – patrzwiry myśli niestety już niefałszywe i złudne ich formysame są burzą dla duszy,która jak się pojawiła tak znikniew jednym punkcie chaosurazem z drugim tobą
>>>
Gęsty sos się zagrzewaAmeryka uderza w rondelbo rondel jest już nad oceanemgrzyb zagęszcza sosto wulkan na Hawajachsałata z marchwi i algwprost z HonsiuRosja wdziera się do kuchniWietnam i Mongolia za niąteraz już wszystko straci smakw sosie duszą się kapary z Indiijest siódma rano prawie koniec grudniapiwowar nuci pieśńbrzdąka na siatce do kawałkowania jajhejnał gra Grek Antymos z wyspy Kosprzeleciało te parę nutte parę godzin jak strzałamały grajek nagle wyłącza piecykjest już południe na Ukrainieczas zjeść to co na kuchniporanny omlet nie ostał sięna bekonieWiking ma rybęna szczęściejest piąta po południu prawie koniec grudniadzielimy ją na trzydzieści parę milionów częścii wysyłamy do Krakowa do saskiej centralitam ją scalają i do Warszawy odsyłają Wisłąrondel teraz zadzwoniłrozgrzany zupełniepo ataku z antypodówjest słynny sos i już styczeńsmakuje jak Antysos z Lesbos
>>>
Patrzcie jak komisarz biegniew swojej sukni i fartuszkukomisarz biegnąc gwiżdżepatrzcie jak dobiega do studnito czarodziejska studnia życzeń Uniico wrzuca, jak myślicie?komisarz wrzuca gwiazdę z rubinównie krzyczcie – wrzuć więcejkomisarz nie wrzuci pieniędzykomisarz odwraca się w kierunkutłumu gapiówma czarny charakterystyczny wąsikoch! – wyrywa się z piersi gawiedzia potem – śmiech– spokojnie!to Zappanie Hitler
>>>
Jesienny zamszowy dźwiękna zimowych srebrnych butachpodkutych metalowymi serduszkamikroczących Alejami i Krucząpotem Krupniczą z zadyszkątoż to rock`n`roll?Malczewski zamknął oczynamalował obrazzupełnie podobny do dzieł Mirogdy artysta otworzył oczyprzyglądnął się lepiej dziełui zamalował płótno białą farbą fałatowskąchłód wyszedł z niego hałaśliwydźwięk skostniał na cholewkachwtedy kolor zszarzałmalarz zamarzł z pędzlem w dłoniwyciągniętym ku sztaludzeza drzwiami zatupał torreadori otworzyły się na ościeżw zamieci stanęła w proguśmierć bosa i zagrałariff w całym świecie znanyale na czym?!toż to rock`n`rollczy zadyszka jesienias pik czy joker?
>>>
https://allegro.pl/piotr-zaplakal-alek-skarga-i7456151617.html#thumb/1