1979
Tak żal mi twojej ofiary, gdy widzę jak rozpostarłeś ramiona, biegniesz i krzyczysz na wietrzeJa jestem kroplą gorącej krwi, którą ty nie chciałeś być
przychodzę do twych stóp
pomyśl przez chwilę o mnie dopóki tu jestem
Na złotym ołtarzu spaliłeś tysiąc suchych wiązek chrustu
ukryłeś w nich staruszkę o białych włosach
staruszkę obleczoną w białą suknię
masz we włosach pył z popieliska i jeszcze płonącą żagiew w ręce
W każdej zagrodzie słychać twój głos
przekonujesz wszystkich, że słowo winno uświęcać środki
krzyczysz, krzyczysz, krzyczysz
poranne, południowe, wieczorne kazania
błyski krwawych oczu i wszystko cichnie
jeszcze tylko echo powraca na wietrze
jeszcze tylko słychać trzask zamykanych wrót
Przykładasz ucho do każdej ściany
sprawdzasz często czy insekty nie drążą
betonowych zapór
sprawdzasz często czy Opatrzność
już przechodzi na twoją stronę
Ziemia nie stygnie, chociaż krew wsiąkła w ziemię
od linii horyzontu powietrze gęstnieje
przestrzeń ścina się jak gotowane jajko
rzeka roztopionego metalu płynie do twych stóp
spójrz, co zostało z ołtarza pośród hałd śmieci
wiatr znika za twoimi plecami naginając
ostatnie zielone drzewo za zakrętem
Ja zastygam w kamień u twych stóp
twardnieję w walce dla twojej walki
jestem przy tobie, oddycham skalnym oddechem
Wierzysz, że scenę, na której stoisz
zbudowano przed wiekami
Wierzysz, że wszyscy przyszli tu
składać ci pokłony, że nigdy nie odetną ci
drogi ucieczki, że całując dłoń
nie pochwycą ręki
W złożonej ofierze unicestwiłeś kolory
zabity sen zmartwychwstał na jedną chwilę
aby się o tym przekonać
grzech wyciągnął dłonie z wypalonej gliny
jak spojrzenia wyklętych ludzi
Nie wyrosną złote ziarna
nie wyrośnie radosny chleb
nic nie powstanie z twoich żył
Obce błękitnookie dzieci
będą pilnować purpurowych róż
zasadzonych wcześniej czy później na twoim grobie
by przekwitły i zwiędły w spokoju
by pamięć o tobie odeszła na zawsze
>>> W grudniową pochmurną noc
młode jabłonie w równych szeregach
czernią się na śniegu
wąskie pnie i krzaczaste korony tworzą aleje
oddalające się ze swoją perspektywą aż do granicy snu
zmanierowane myśli wchodzą w te szpalery
i podpalają drzewa jak zapałki
po pożarze sad wygląda jak cmentarz wojskowy
zimowa noc wyłania się przed ostatnim szeregiem krzyży
kosmiczna muzyka mroźnego wiatru
potrąca kikuty wystające z ziemi,
miecie gałki oczne jak śnieg
wibracyjny poszum wydobywa się z rozkładających się
liści i krecich ciał >>> Ja: jestem tylko własnością samego siebie
nikt nie jest w stanie odebrać mi wolności na
dłużej
Oni: to schizofrenik trzeba mu pomóc
My: Świat dąży do dobra
abyśmy przetrwali niezbędne jest zachowywanie
praw człowieka
Oni: trzeba ich izolować
to niebezpieczeństwo dla naszych komunistycznych
racji
My: szczęście jest tak blisko jak nigdy nie
przypuszczaliśmy
miłość i twórczość nas łączy reszta nie podzieli
On: moda na szaleństwa zagroziła światu
pracować we śnie, kto to widział
wspomnicie moje słowa to się nie utrzyma
My: pomagamy drugim podnieść się, gdy upadają
po chwili za to zapalają nam w nocy światło prawdy
zmagamy się z sobą, lecz nikt nie ginie
przegrany szuka sukcesu w zwycięstwie
wszystkich
rozmawiamy ze sobą
panują wyłącznie prywatne idee, myśli i słowa
Powstaje żywa ziemska komuna >>> * Słoneczny brzeg naprzeciw *
Słoneczny brzeg naprzeciw osaczył mnie zewsząd
pośród nocy okrążył mnie tysiącem świateł
W pustym akademickim pokoiku na ulicy Dobrego Pasterza
widzę jak na horyzoncie przesuwają się płonące oczy
tysiące zawstydzonych oczu
W innym zakątku Krakowa dolatuje odgłos
umierającego w jazgocie systemu
Ktoś włączył telewizor za ścianą i rozsiadł się przed nim wygodnie
a mój prześladowca znikł w ciemnościach za szybą
wytężam wzrok, lecz widzę tylko
wieże kroczące na Wzgórzach Krzesławickich
i ludzkie sumienia czuwające długo w noc, jak dusze świętych
niemogące w tym kraju oderwać się od ziemi
a może świętość oplotła korzeniami kamienie w podziemiach historii
Przysuwam twarz do chłodnej szyby
nareszcie jestem sam, zasłużyłem na to
nareszcie staram się dostrzec własny słoneczny brzeg
otrzeć łzę biednemu mojemu bratu
Ludzie przychodzą i odchodzą,
złe słowa unoszą się długo w zatrutym powietrzu
ich wspaniałe domy partii jak zamki
wznoszą się na skałach nad tą rzeką
lecz to tylko ty wypełniasz całą przestrzeń
więc pozwól otrzeć tę łzę
Wzgórze wawelskie zawsze pozwala patrzeć daleko, ale czy ponad historią?
stanę na nim, będę młodszy, chociaż o jeden rok
nie będę się już dziwił, dlaczego mój wzrok zamiera wymierzony w kochane twarze
nie będę się już dziwił, że ona chciała być ze mną
Słoneczny brzeg osaczył mnie w nowej pułapce
przede mną w błyskach piorunów osiedla Nowej Huty,
za mną w półmroku Sukiennice
Słoneczny brzeg osaczył mnie wewnątrz >>> Czy trzeba stracić nadzieję, żeby przyszło zwycięstwo by skorzystać znów z tej łaski Zamknięci w sobie krzyczą w tłumie jakiż dziwny to kraj jakiż marny wysiłek by ochronić swój dom śmiejesz się widząc jak gubią się w interesach przegranych jak gospodarze oczekujący jałmużny samobójcy w najszczęśliwszym dniu zamknięci w sobie na zawsze już nie ma komu powiedzieć: „jestem wolny” chociaż reguły wolności wymyślono w paleolicie Patrzą ciągle w niebo zachmurzone nie chcą odwrócić wzroku na chwilę by obejrzeć jak po umęczonej twarzy płyną łzy, łzy znów I znów jak ojcowie są niewinni i idą tracić nadzieję gdy jeszcze jeden plan upadł Nie dają się pochwycić w gorącą sieć nie dają zamrozić swojego serca O tak! Złamią to głupie konwencjonalne słowo „wolny” i potkną o leżący w pyle drogi jedyny kamień węgielny >>> Z początkiem maja zakończyła się ulewa lecz krople deszczu jeszcze teraz spadają z wysokiego dachu na blaszany parapet W tej części miasta pozostało tylko kilku ludzi reszta poszła zatknąć drzewce sztandaru aby stało się osią świata Wstałem od stołu aby chcąc wyłączyć radio w ostatnim ludzkim odruchu przed chwilą gdy się przebudziłem uwalniając z jej dziecięcego uścisku ty powitałeś mnie jak obcy jeszcze nie wiem czy wstało nowe pomiędzy nami zrozumiałem, że ktoś tu nie ma racji, ale kto ? Ze wstydem wyciągnąłem rękę przed siebie lecz ty już nie nazwałeś mnie moim imieniem po chwili wahania nareszcie pojąłem po której jestem stronie swojego własnego życia ocenę która jest słoneczną pozostawiam innym Będą zastanawiać się nad śladami słów proroka w partyjnej prasie lub podziemnej bibule Spadające strugi wody zmywają gorące uniesienie politycznych nocy i asfalt staje się czystym lustrem zamiast twarzy odbijającym krew przyszłych bohaterów Lecz nie wiem wciąż, który oddech zadecydował a może przyśpieszone bicie serca w zatłoczonym autobusie odtworzona manifestacja z upalnych majowych dni sprzed dwudziestu lat która miała być deklaracją sumienia wczoraj rozważałem sprawę internacjonalnej wędrówki za chlebem potrafię dziś uwierzyć że jestem częścią jakiegoś słowa nawet teraz gdy nie muska rozwiany czerwony sztandar mojej zmęczonej twarzy Gdy powracałem z piekła do nieba znowu stwierdziłem że droga nie prowadzi pod górę a wyboistość na którą tak liczyłem pozostała dla niego ( i ) Zabrał mi resztę mojej racji gdy rzekł – z mojego punktu widzenia, co nie znaczy, że zza szyby tramwaju lub zza szyby szczecińskiego fiata ewentualnie ze szczytu kurhanu, czyściec jest ostatecznym spełnieniem i gorączka dyskotekowej nocy jest ogniem prawdziwie ostatecznym – gdy później wychodzę w deszcz. Ta odwieczna zieleń wcale nie jest dobrym tłem dla czerwieni tło wszelkich słów w momencie zatrzymania jest błękitne Mierząc swoją prawdę powiedziałem nieopatrznie – niech wszystko co niszczy ten kraj przemieni się w dobro, a ty jakbym to nie ja był wyznawcą starożytnych dogmatów zbudziłeś mnie w majowy poranek słowami których wciąż nie znam Ja tak chciałem się zatrzymać wreszcie w pamięci mając obraz dopełnienia teraz pozostało mi już tylko czekać lecz tam gdzie z tobą nie spotkam jej już nigdy >>> *Agłaja* Nie mogłem doprowadzić swojej twarzy do płaczu gdy patrzyłem na roześmianą gębę chłopca który nabrał do mnie szacunku starając się o twoją rękę nie wiedział co wyraża moje oblicze nie wiedział co jego oblicze przynosi dla mnie nie zgadł i on że uskarżam się na swoje zdrowie Gdy jestem całkiem sam pokazuję palcem na swoje chore części ciała i na to czego dotknąć nie można a budzi się co rano w sumieniu z epilepsją jako niewykarmiona umierającą część narodu trzymam się za brzuch i taką samą spuchniętą gazetę Głośno wyraziłem swoje myśli [nie raz za głośno] kto za mnie tego żałuje poniewierają mnie najbardziej wtedy gdy są uczciwymi komunistami i tak bliscy swoich ideałów a gdy przestają się mną interesować zaraz stwierdzam że tylko mnie nie ima się zaraza wczoraj podawali w radio że udzielono mi pomocy Teraz gdy patrzę na zdjęcie dziewczyny, która umarła równo sto pięćdziesiąt lat temu i widzę jej śliczną schizofreniczną dla systemu twarz pod nią koronkową białą bluzkę a nad nią kapelusz przypominam sobie wreszcie to imię – Agłaja w drobnej ręce trzyma parasol osłaniając się przed słońcem rewolucji przypominam sobie wszystkich zabitych i rannych bojowników o wolność [..więc teraz proszę cię mój kuzynie bądź mi wrogiem..] U nas ludzi zorganizowano w trzymilionowy tłum osobników niosących przez kraj zawał serca dla każdego [wpadających do wyschniętej studni] Ja nie potrzebuję pierwszej pomocy ale proszę zrób sztuczne oddychanie mojemu ojcu Wczoraj pozwoliłem zakochać się w sobie jednemu chłopcu i dwu dziewczynom [dlaczego ja ich nie pokochałem?] uporczywie przekonywałem ich jednym bezsensownym spojrzeniem by stali się takimi samymi jak wódz zboczeńcami Kiedyś gdy wolność dla obojga rodziła sie za ścianą dotykałem końcem wilgotnego języka słodkiego ramienia kochanki Mężczyźni z tego baru którzy nie rozumieli polityki współistnienia natarczywie narzucali mi się cały wieczór Z tych kilku kart cyganka ułożyła mi daleką drogę i wizję mnóstwa pieniędzy do wydania popchnęła mnie tam, lecz zawróciłem więc wy szukajcie moich pieniędzy Ale czego chcecie ode mnie, ale czego chcecie nie jestem młotem ani kowadłem sierp to wcale nie ja ani cyrkiel ani węgielnica Czy mam zwracać się do was po imieniu ale ja nie towarzysz, ja nie towarzysz czy mam otworzyć dla was sklep by każdy z was odczekując trochę w kolejce mógł kupić sobie niezależność Macie rację ale to właścicielem jej jest wujek z siwą brodą i z długą siwą czupryną – nie wy kto mu wydał zaświadczenie że był prawym człowiekiem tego jeszcze nie wiadomo wiadomo że wy go nie macie Mnie wystarcza ta wolność którą mam z jej oczu z jej papierowych spojrzeń pomiędzy mężczyzną a kobietą [Kończąc] Pozdrawiam na drogę wspomnienia [i ty teraz pomyślałeś że to list] kocham wyraz twarzy chłopca z plakatu i boję się że wszystko zniknie na zawsze jeżeli coś się nie wydarzy Gdy znów dotknę palcami twojej twarzy [po raz pierwszy powiedziałem to głośno] >>> Oni są przekonani do swoich barw twoje rady wzywają do walki ich kaznodzieja potwierdza pewność racji unosząc pięści nad głową ale dlaczego ten ślad uderzenia stał się na twym policzku czerwony jeżeli pomylisz się następnym razem i powiesz białe zamiast czerwone zostanie ci już tylko ostatnia szansa będziesz mógł powiedzieć jeszcze czerwone zamiast białe gdy nie będziesz mógł zrzucić swego kryzysu na karb opatrzności nie pozwolą ci publicznie przyznać się że jesteś najwyższym kapłanem jakiejś cuchnącej sprawy Był tu dzisiaj człowiek, który potrafi dojść do czegoś i wie na czym polega zwycięstwo wygłosił jakiś sąd na temat tęczy która wstaje po burzy przemykał się pod kościelnym murem by móc zdążyć na partyjne zebranie ale zrobiło się już bardzo późno i wstąpił tutaj bo noc zakryła wszelkie kolory i cienie, odczekał do świtu i odszedł z uśmiechem czy ktoś taki mnie uratuje przed klęską radość to nadzieja >>> Maj jest tylko dniem w roku mej samotności maj jest tylko w białą ramę oprawnym zachwytem maj jest tylko pejzażem po horyzontu kres zielonym W moim oknie biel dziewiczych sadów tak smutne rozpięte między ramami okien sady, sady, sady kwitnące bezgrzesznie nadzieje mojego ojca na złotolśniące zapachy Maj jest tylko wesołym grajkiem stadem łaciatych mleczarni rozrzuconych w gąszczu traw te ciemne bryły cerują ziemię z mozołem natchnęły mnie kiedyś białkiem bym mógł je dziś oglądać z perspektywy innej formy białka [biel spada z nieba na kwiecistym śniegu] odchodzi zachwyt niebanalny bezkształtny bezdźwięczny bezparkowo bezwagarowo płynę oceanem siniejących mgieł płynę wytężam wzrok kształty kontury zarys ust po szczęście zamówić brzęczące gaduły na urodzaj W majowym słońcu płowieje świat a majem rozkwita powoli dusza dusza roztargniona muzyka na skrzydłach i płatkach śniegu chwila wspaniałego nastroju muzyka na ustach jak rosa rozbłyska w trawie wiosenne sprawy zmęczonych głów opadają jak zmory wbijające szpony w misternie tkaną sieć z nitek dmuchawców wewnątrz opuchniętych mózgów maj z powielanym nastrojem wyczekiwania spokój wisi kropelkami rosy na płatkach jabłoni pachnącej nadzieją konwalii spokój nadchodzi jak wiatr rozmarzony tymczasem w moim pokoju maj z zapachem życia Olimpu i ambrozja w słowach >>> Pędziłem sam kamienistą stromą drogą głową w dół z rzęsami na plecach ze łzami w oczach zobaczyłem siebie na szalonym koniu porwał mnie pęd w siebie przyjemność spadania którą mam od wieków przez dziada mego ojca jeszcze ze stepów Okrągłym sercem toczyłem na dół całą swą radość młodość pozwala wspiąć się w górę i młodość pozwala runąć w przepaść padając jak płatki śniegu za drżenie nóg za mokre czoło rozwiał mi chwilą wiatr włosy Czym zachwyca nas wszechświat pędzący na zewnątrz każdą chwilą gdy przyjemnością jest nam pęd wichru niewidzialnych rumaków spadających jak zwiastuny śmierci na trawę drzew w pędzie zespolony z kawałkiem metalu uciekałem przed spalinami omijałem sprawy ludzi każdy włos szydził na wietrze z kurnych chat przebiegających mi drogę nie dałem zepchnąć się z mego rumaka ściana spokoju została rozdarta strzałą mej głowy pędziłem na złamanie smutku zgubiłem chandrę w przestrzeni stanąłem na drżącej ziemi z bijącym sercem wśród pustych dni dzień siódmy dzień spadania dzień horyzontu dzień spadania >>> W upalnych minutach letnich dni przekłada słońce ludzkie przekładańce spocone karki zwisają w trawach w zwałach tłuszczu perlą się snoby przybywa wolnych miast podobni rybom łykamy piach na rożnach wakacji w milionach aut w płytkich bajorkach wilgocąc czas wymiastowieni nadzieją spokoju znajdujący zwierzchnika pod ziarnkiem piasku tłoczą się na plażach i pustyniach a skwar dojrzewa w ziarnach zbóż a złote bochny chylą głowy spieczone w oceanie żniw płynącym całym kołysaniem wibracją horyzontu rozlega się dźwięk przeszywający łan to kosa i kamień przepiórka i kombajn jak wcześniej budząca cisza zawieszony pod sklepieniem przecierpliwiony w spiekocie wypala się płowieje ptak samotny tryl czas zawsze tak samo płynie płynie płynie czy chłód czy smutek czy nuda czy skwar patrzymy w słońce jak w fatamorganę i drży świat w powietrznej nieznośności sumienia wysychają serca stygną w cieniu [że chore serce zabito rytmem życia że życia rytm zabija] >>> Tęsknota za wysokością jest czystym pragnieniem młodość zrównoważona nie istnieje samotne pustelnia czeka ciągle pustynia wrażeń kamiennych zdrowe własne zmysły nawiedza dzięki marzeniom gorzkim czekaniu na chwilę uniesienia dostrzegam me schody do nieba z liści łopianu do stratosfery wytwór wyobłoczonej fantazji pasionej na hal wyżynach mdłego ziela długiego jak spaghetti mającej dość trwając pajęczyną w smętnym oknie bezczasu zamiast spojrzeń mam wschód zamiast spojrzeń mam zachód słońca czekanie na chwilę radości wstępowania jest wstęgą łączącą zgrzybiałych starców z ich nastoletnimi ciałami >>> Pamiętam go jak wyruszał na wojnę idąc pomiędzy ludzi nie był stary ale miał już dość usiedli obok siebie po latach ich miłość odeszła od nich ludzie patrzyli zadowoleni lecz słowa które nareszcie przypłynęły nie niosły niczego wartościowego Bolesny dzień który przyszedł za wcześnie ona zjawiła się tu o złej porze owoc miłości zrobaczywiał na początku lata U nas możesz zdrzemnąć się po obiedzie kładąc się w poprzek drogi – przyjdź Byłaś gałęzią kwitnącej wiśni na którą nie spadł deszcz moich łez rozkwitałaś wesoło i spokojnie rozkwitałaś dla mnie – pogodnie Potem poznałem że jestem wężem wielkiej sprawy i powiedziałewm – nie zaśpiewamy sobie tak bardzo znanych piosenek nie dotkniemy siebie zdecydowanie nie wiem co dla ciebie jest dobre i potrzebne nie potrzebuję twych spraw mam dość swoich nie błądzę po twoich drogach moje są jeszcze niepoznane Nie jestem pewien sensu i prawdy tak jak tego że idziesz właśnie przede mną gdy zatrzymasz zatrzaskujące się na niebie stalowe wrota wpłyną za tobą roje białych motyli dusze twoich bliskich i kochanych tu krzykliwe mewy krążą nad wzburzonym oceanem białe rozrzucone na wietrze zwiastun burzy ich już nie doścignie choć jego koń wyskoczy grzmotem spoza chmur wicher nadyma swe policzki żagle stają się syte przestrzeni żyły masztów napinają się z wysiłku twoje okręty płyną przez wrota niebieskie >>> Gdy nagle znajdziesz się sam w pustym domu stając w oknie wyjrzysz na mokre podwórko zdarzy się czasem że zamkniesz oczy Gdy nagle ustanie drżenie rąk ponure obrazy przyniesione z własnej ojczyzny do własnego domu ustąpią ze swych starych miejsc jakiś przypadek da ci uwierzyć w część pamięci którą nazywasz człowiekiem Cisza odsłoni choćby w najmroczniejszej nocy twego wnętrza dwa nieba osłaniające zenit i dno jakaś piosenka w radio narzuca się natrętnie i nie daje spokoju wtedy ona przychodzi wyciąga ręce które zarzuca ci na szyję i przyciska swoją głowę do twojej piersi chce coś powiedzieć lecz słychać twój głos kocham cię potrzebuję cię jeszcze przez chwilę przytuleni do siebie zaglądacie sobie w oczy i wtedy ten refren nabiera sensu i teraz już żaden komunikat nie jest w stanie zamącić wiary i radości Gdy otwierasz oczy dostrzegasz jak nagle ustaje deszcz ulatują złowróżbne myśli i słowa przestrzeń wypełnia się szeptami aniołów >>> Ręka młodego malarza posuwa się nad płótnem leżącym na podłodze Jego pędzel pozostawia duże jasne plamy miłość przepływa przez żywe ciało między jego krańcami przenika przez niepokój i rozpływa się w powietrzu tworząc słoneczną mgiełkę Ciało posuwa się za nią jak światło wpada w ciemność pomaga ślepcem dotykając duszy kolory obrazu poruszają się płyną kochają się W marzeniach stają się autoportretem >>>
1978
Stanąłeś przed nią jak nowy bohater i otrzymałeś piekący policzek jeszcze teraz czujesz to uderzenie Postaraj się to zrozumieć gdy będziesz wracał z daleka do swojego domu Stworzyłeś dla niej najwspanialszą scenę świata lecz wszystkie palce po spektaklu skierowane były w dół Napisałeś kilka książek i podpisałeś – „Wieszcz” potrząsnąłeś od wewnątrz generacją odsłoniłeś wady i wzmocniłeś się uprzedzeniem opracowałeś planowy rozwój planów jako pierwszy wystartowałeś na orbitę całkiem demokratycznie a wszystko to zaraz po wyjściu z lasu Dlaczego więc ta grupa dzieci szydzi z ciebie dlaczego ci starcy uśmiechają się i wskazują na ciebie palcami ? Teraz będąc bardzo doświadczonym człowiekiem godzisz materializm z wiarą w Chrystusa zobacz jak daleko już doszedłeś mając przed oczami tylko swój interes Dlaczego twoja dziewczyna unika twojego spojrzenia a przyjaciele spalili twój dom przez całe życie pilnowałeś snu tych panien które odpowiadają za nitkę życia wpatrując się z białego kamienia w jeden punkt Policzek drży ci nerwowo gdy widzisz jak jedna z sióstr wznosi powoli swoją dłoń chcąc nagłym ruchem przeciąć nić w przebudzeniu Tak już czas idziesz poprzeć swoją kandydaturę na bohatera >>> Siedząc na brzegu wygnania czekam na to co wynurzy się z Chaosu podziwiam spadające pierwotne błyskawice historii czuję się jak osoba nieprzydatna do niczego a jednocześnie stwórca ja obserwator słupnik pierwotne błyski wypełniają mnie jeźdzcy apokalipsy zapalają horyzont anioł stoi obok z zapalonym mieczem >>> Niesiesz ogień w ciemnościach słyszysz całkiem wyraźnie ciszę to pusty pokój w wynajętej twojej samotności podszedłeś z ogniem do okna i nagle zrozumiałeś jedno już nie wiesz jakim słowem nazwać to co wewnątrz i to co na zewnątrz próbuje zmienić się w prometejską ideę Jak przed kolejną próbą z rezygnacją trzymasz w górze zapaloną zapałkę już nie wiesz czy będziesz miał szansę odwrotu gdy wszystko się spełni do cna gdy zapanuje wielki dzień i wielka noc nazwać, nazwać chociaż to co wewnątrz (cóż oprócz ciszy pozostanie) >>> Gdy powróciłem z tej długiej podróży pod znajome drzwi stałem chwilę oparty o poręcz schodów po których wbiegałem codziennie przez dziesiątki lat gdy byliśmy razem gdy pełni pragnień traciliśmy wspólne chwile jak niespodziewane pieniądze Ta głupia miłość dała nam przecież coś coś co przetrwało rozstanie długo czekaliśmy na siebie na krawędzi nienawiści nie wypaliliśmy się jednak w swoim niepokoju rozbudzone marzenia oświetlały na drogi Jestem znów przed twymi drzwiami cóż rozpoczniemy wraz cóż zakończymy po latach czy przekroczyć ten próg jak kiedyś z bukietem wątpliwości nieoczekujący niczego od życia >>> Sen przychodzi jak kobieta odwraca się w łóżku twarzą do mnie dotyka policzka sen przychodzi z wierzbowych polnych dróg z ceglanego labiryntu starych fabryk z zagrody i z nocnej zmiany pozwala się poznać w chwili ostatniej przed śmiercią zmysłów przegradza strumień światła spadający na ciało z rozdartych chmur strumień światła towarzyszący pośród rzeczy i ludzi tworzących sprzęty osobistego użycia strumień eksponującego i osłaniającego światła tworzący warunki dla ekspansji cierpienia Sen wychyla się z tła jeśli jest ludzki jakże by zapanował nad ludzką indywidualnością każdej myśli a może jest boski ? na pewno na pewno jest mój i twój właśnie teraz nareszcie >>> Czy miejsca ci brak że tak rozpychasz się łokciami Czy straciłeś już wszelką nadzieję że patrzysz tak obojętnie nie przekonujesz już nikogo do własnych poglądów co z tobą bracie Jeszcze wczoraj namówiłeś mnie na kilka pochwał twego systemu wartości w który dzisiaj sam wątpisz pochwały tylko powtarzasz bez końca jakby to miało jakiś sens Oni już mają swojego bohatera a my kreujemy męczenników tylko na jeden dzień oddajemy swoją wolność przeznaczeniu wierzymy w formę lecz co to da Czy już wizja twych najlepszych dni tak owładnęła tobą że poniechałeś całkiem walki a może jasny anioł wskazał ci jak masz czekaniem wypełnić tych kilka ostatnich chwil Sobie samemu odbierasz prywatne opinie lecz zawsze znajdzie się w pobliżu choćby jeden sędzia, choćby jeden uzdrowiciel twoje słowa lub milczenie mogą okazać się całkiem bez znaczenia Czekałeś na to przez 20 lat nie mogłeś zasnąć żadnej nocy tysiące bezsennych nocy zabijanie ostatnich przyjaciół twoje szczęście nie pozwoliło się wyhamować na twojej drodze pomimo twoich wysiłków wszystko musiało nastąpić Sobie samemu odbierasz szept śmiejesz się jak szaleniec domagasz się sądu gdzie byś go odnalazł gdyby wszyscy byli po twojej stronie >>> Ile to już lat przeskakujesz z kamienia na kamień zeskakujesz ze stopnia na stopień jak linoskoczek nad przepaścią idziesz krok za krokiem podczas gdy horyzont gdzieś się rozmywa i tak trudno ci dotrzeć tam gdzie chcesz próbujesz odważnie zdobywać świat a czasem znów zatrzymujesz się na długo i stoisz pośrodku drogi w zamyśleniu Krople muzyki spadają z głuchym łoskotem na dno pustego serca, rozlega się echo samotności jedyne co posiadasz dla siebie to tylko ten odwieczny wewnętrzny zew Podczas popołudniowej drzemki olśnił cię nowy metafizyczny system zbudowałeś swoje zdanie i żyłeś zdrów przez noc aż po kolejny świt pojawiająca się nad ranem krytyka dosięgła ciebie samego twoja droga załamała się w kolejnym zakręcie dziejów Wpatrujesz się długo w kochaną twarz otaczasz ramionami swojego przyjaciela dyskutujesz z uczniami nad kuflem piwa i nagle przypadkowa osoba jakiś prawicowy katolik lub lewicowy spekulant odbiera ci resztę światła oddajesz je sam w zamian otrzymując jedynie życzliwość Wszystko przez te przypadki wzniosłości których szukasz wciąż w swoim własnym wnętrzu >>> Mówiłeś, że dałbyś tak wiele że wymieniłbyś połowę swojego życia za jedną cichą noc, która zakryłaby twoje wielkie pragnienie Mówiłeś, że chciałbyś w niebieskich oczach przeglądnąć się jak w jeziorze i pójść zaraz potem dalej w swoją stronę by znowu czekać wśród kamieni na swoją kolej Mówiłeś, że odzyskałbyś siłę i popatrzył przed siebie jak prorok gdyby ta noc niespodziewanie nadeszła mówiłeś, że na pewno odmieniłaby twoje oblicza lecz nie porzuciłbyś drogi Ja pamiętam, nie odszedłeś o świcie nie chciałeś niczego dać sobie wydrzeć krzyczałeś, że odnalazłeś to tylko dla siebie i musisz tu pozostać bo tu twoja nadzieja i tu zacne spelnienie ona odwróciła się za siebie by popatrzeć jak silny kiedyś byłeś >>> Jakie masz imię? Jaki numer piętnuje drzwi twego domu? Jakie są twoje znaki szczególne? Czy znów muszę to wszystko rozważać by móc wyruszyć dalej? Teraz zwieszam nogi przekładając je przez parapet siadając w moim oknie teraz nie jestem już taki skulony w oczekiwaniu lecz wyprostowany i swobodny zciszam głos, mróżę oczy Nie mogę dostrzec doliny w której wzrastasz w słońcu dla mnie nigdy jej nie widziałem ale nazwę jej znam na pamięć Z wysoka dostrzegam przecież więcej niż tylko dno przepaści widzę wyraźnie faszystowskie i komunistyczne ślady pozostawione na drogach i sercach widzę bezimienną śmierć, męczeństwo bojowników Nie mogę dostrzec doliny, w której wolna wzrastasz w słońcu dla mnie Ojczyzno! >>> Płomień, który wznosi się zbyt wysoko gaśnie jakże szybko Ślady zostawione na piasku nikną pod byle pyłem Ze wzgórz spoglądasz na dolinę swego życia i nie widzisz w niej nawet siebie dziś dość wszystkiego już masz Wyprzedane na targowisku pychy radosne chwile jednym dobroczynnym gestem rozdane bolesne dni na ich numizmatycznej wartości nie poznał się i tak prawie nikt Powracasz w odwieczną ciemność by czekać tam na promień wiedzy Płomień płonie wciąż podsycany przez wiatr śpiew lecący z nim przez świat, uchwycony nad głową nagle wybrzmiewa w ustach milionów W ciszy nad stawem nasłuchujesz przy wieczornym ognisku melodii dolatującej z przybrzeżnych trzcin rezygnacji W samo południe zaczynasz śpiewać razem z zatłoczoną, gwarną ulicą Leżąc w wysokiej trawie wsłuchany w tykanie zegarka nad przegubem dłoni myślisz o śladach na drodze, którą zamierzasz powrócić do świata dzieciństwa Pieśnią rozświetlisz ciemności jeżeli będziesz cały muzyką i tylko wtedy plomień niwe zgaśnie jak zapałka >>> Długa droga wprowadziła cię do tego miasteczka jak do jednego z wielu, które się przy niej przyczaiły Najpierw wygodnym autobusem aż do pierwszej budki z piwem potem rozklekotanym samochodem przewożącym robotników aż do pierwszego większego miasta Pozdrawialiśmy dziewczyny stojące przy drodze machaliśmy rękami do dziewczyn zbliżających się do nas szyba w szybę W towarowym furgonie śpiewaliśmy piosenki których nikt nie słyszał spod grzywy włosów dostrzegliśmy dziesiątki kominów strzelających w niebo dymami kolorowymi jak na koncertach rockowych Trzęśliśmy się na drewnianej ławeczce obok przechylających się na zakrętach beczek z lakierem i klejem Oddech wydobywał się z naszych organizmów tak samo jak z organizmu kraju totalnie nieświeży brudne nasze ręce podróżnych ściskały krawędzie ławek tak samo jak ręce więźniów w eszelonach jadących w nieznane Każde z punktów na mapie było miejscem urodzenia każde mogło być miejscem czyjejś śmierci Wciąż w tym domu samotni oglądający z korytarza dziesiątki zamkniętych drzwi Przed wieczorem załadowani na wielką ciężarówkę pędziliśmy po siniejące mgły, po czerniejące na wzgórzach lasy, za daniem umykającym coraz szybciej W oszołomieniu złudzeń, bez racji i szans przemierzaliśmy kraj szukając swoich dolin i ostańców skalnych setki kilometrów w kurzu i skwarze, dnie i noce na królewskich traktach włóczęgów, przekraczający narodowe rzeki Na drodze sumienia, na drodze wielkiej bibliotece na drodze powodzi, na drodze beczce historii, na drodze prawdy i codzienności, na drodze pękających zapór Uderzyliśmy w największą tamę swoimi ciałami jak kamieniami uderzyliśmy ciężarówkami serc zaobserwowaliśmy pierwszy wyciek nad głowami >>> Na tej pustej szosie stanąłeś twarzą do wiatru popatrzyłeś w niebieskie oczy swojego nieba wybijając stopą rytm o gorący asfalt powróciłeś myślą do tej swojej jedynej dziecięcej miłości Zanim stanąłeś na szosie spędziłeś lata na wpatrywaniu się przez otwarte okno w krajobraz absolutu nocy spędziłeś młodość na przemierzaniu dolin górskich zdradzany przez sąsiadów, wytykany palcami oszukiwany, oszukiwany wciąż za karę wracałeś jesienią na niziny z zaciśniętymi zębami aby umierać na progu orlich snów Teraz już tylko sznur samochodów i rytm w drgającym powietrzu, teraz tylko spóźniony woźnica, teraz już tylko spóźniony szept, teraz nikt nie usłyszy gdy będziesz wołał o pomoc Zagadka odgadnięta znów przeradza się w kolejne pytanie stoisz bosy na gorącym asfalcie, wypluty z historii toniesz dziś, między palce wciska się czarna teraźniejszość, fale narzuconej wesołości, fale obłędu zbliżają się w samo południe wiatr zakrywa ci głowę chustą gwieździstego nieba niebieskie oczy nieba zamknięte >>> Zbliżył się do niej by popatrzeć w jej twarz chciał poznać po wyrazie twarzy czy jeszcze jest jego nikt nie potrafił przekonać go do czegoś zdradził się w jakimś klubie ze swej absolutnej pewności niczego ona rzeczywiście się już dziś tak nie uśmiecha szuka innej drogi ona, która nosi bliskie mu imię modli się innymi słowami tylko przez niego a może stara się tylko zapomnieć Szedł dziś kasztanową aleją jak prorok pełen natchnienia zagłębiał się w myślach chcąc zrozumieć nowe słowa uchwycone we śnie, daremnie przefiltrowane do świadomości nie istniały dla niej chłodną wodą zmył ich sens tak jak sen Czy wie, że nie musi udawać samego siebie czy wie, że nie zmieni spojrzeniem niczego w czegoś gdy braknie słów, nikt nie pójdzie za nim nawet gdy zwrócą na niego uwagę, tak samo jak ona Poczuł jakiś ciężar na swoich kolanach jakaś ręka objęła go za szyję ktoś przylgnął do niego swym ciałem jeszcze raz wyznano mu miłość na odchodne ona pęłna czegoś ta która uznała, że jest wolna zatrzymała się w drzwiach ci, którzy wymachiwali pięścią przesłali pozdrowienia Wskazującym palcem kreśli w powietrzu nowe przesłanie niczego wreszcie mówi, że wierzy w zwycięstwo zwycięstwo, zwycięstwo, spełnienie, błogosławieństwo wieczny pokój za śmierć bohatera ręka wznosząca się w geście zaproszenia wszyscy, którzy go otaczają są niemi Ona znów stoi obok niego okazując spokój i obojętność choć nie rozumie nadal nic z jego przesłań ma w sobie coś: inną dojrzalszą wiarę znikł z jej warg kpiący uśmieszek czeka znów na spragnione spojrzenia rozbudzona nową gorączką miłości Przesłania tymczasem zapalają świat, tak jak chciał na gruzach siebie staje nowy budowniczy w przymrużonych oczach obserwuje zachodzące słońce niczego obejmuje wzrokiem wielką kamienną płytę słońca czerwieniejącą nad wzgórzem czegoś mu brakczegoś od niej chce ciepła >>> Mój cierpiący antyczny brat zaopatrzył się na długą drogę zacisnął w zębach miedzianą monetę i rzucił się wpław Kiedyś z krakowskiej galerii wyszedł płonący mężczyzna podał mi rękę i rzekł spójrz na mnie – tylko zwęglone ciało może się na coś przydać gdy opuszczasz progi rodzinnego domu Jeden z dawnych znajomych rodziny nie mówił nigdy nic ale wszędzie gdzie się pojawił dawał świadectwo swojej drogi dźwigając na swych plecach ogromny jak dżungla drewniany symbol własnej śmierci Dziasiaj zacząłem się rozglądać za odpowiednim sumbolem mojego przejścia zobaczyłem w Bramie Floriańskiej swoją matkę i swoją łzę wielką jak konfesjonał >>> Wewnątrz mojego dnia potrafię dostrzec puste miejsce oni wiozą mnie tam gdzie chcę lecz omijają mój cel czekam spokojnie, uczę się spojrzeń od nowa by znów zapomnieć by zacząć jeszcze raz Wewnątrz wielkiego miasta już nie potrafię się zgubić obelgi na każdym kroku są moją mapą każdy pozbywa się swoich obelg w publicznych miejscach nie tak znów daleko od swojego domu Walczę z tłumem o okruchy wolności sprzedałem wczoraj jakieś śmieci które były moim życiem dorobiłem się niezłego kapitału jak na początek zakupiłem cukierek wypełniony zdradą i cierpieniem owinięty w błyszczący papierek systemu Gdybym jeszcze pochwalił ich stałbym się na pewno przedmiotem uwielbienia podnosząc się z posłania śmierci uderzyłem głową w niski pułap historii Przeglądnęłaś się w moim źródle pocieszyłaś swoje odbicie łagodnie falujące w ciszy – nie pozostaniemy tu na zawsze – dotknij mnie jeszcze zanim odejdę czarna toń zmącona wchłonęła twoje drugie ja na przerażenie było za późno na wstyd w sam raz Wewnątrz mojego dnia jest puste miejsce oni kołyszą moje sumienie w takt nieskończonej muzyki jeszcze wolno drga struna która wydała wysoki ton kiedy zamilknie wreszcie na zawsze Ponoć tanio można kupić samego siebie szkoda tylko że pieniędzy jeszcze nie wymyślił nikt Zabłysnąć jak gwiazda choć raz a potem skryć się choćby w cieniu kamienia zła przesunąć wargami po jej policzku a potem zniknąć w burzy oceanu takich rad mi udzielono by podsycić desperację wyrzutka Wewnątrz wielkich dni jestem na drodze dni muzyki i słów rozpoznawalnych, słów dla rozbitków Siostry i bracia nie zasłaniają uszu tak jak oni droga biegnie od przyczyny do skutku, droga zgubiona przez rozum podniebne wędrówki w sercu miasta są takie zwykłe Jestem wielkim wędrowcem stojąc samotnie w zaułku tuż przed północą otoczony czarnymi oknami zatrzymuję się by przepuścić pędzący w ścianę więzienia sen wielka wędrówka zaczyna i kończy się w duszy Mój ukochany poświęcam ci wszystkie swoje sprawy, których natłok nie będzie ci przeszkodą w destrukcji do której zmierzasz – twój powrót zaskoczył mnie chcesz złożyć swój podpis pod moim krwawym przesłaniem ty jesteś stworzona do rewolucji nie tak jak ja moja zgarbiona sylwetka samotna na tle tłumu jak Quasimodo na szczycie miasta uruchamiam dzwon Witaj druhu przypadków, witaj wariacie, witaj aniele twoja gwiazda w konstelacji narodu którego nie ma twoja gwiazda w ekspansji wszechświata w leśnym źródle krwawe bandaże powiewają na drzewcach przypadków czy to możliwe aby można było zatrzymać ich dzień Twoje czoło jest dla mnie tablicą przywołam dla ciebie prawdę mocą twych sił obelgi poniosę dalej nad brzeg rzeki tam mnie oni nie znajdą >>> Leżę w wannie pełnej wody i piany zanurzony we stygnącą od trzech godzin wodę wokół głowy mam aureolę pływających włosów i mydlin zastanawiam się nad nowym sposobem ukrzyżowania Chrystusa odkąd wstąpiłem do partii prawie słyszę jak umiera na Rakowieckiej W wyobraźni nie wiem dlaczego mam drogę w której pyle odciskają się ślady wielu bosych stóp moja egzekutywa powoli zaczyna dyktować warunki zanurzam się w wodzie nie szukając tam wstydu Jestem odurzony cierpieniami mojego gatunku nie znajduję w wodzie ukojenia szukam celu snując się wewnątrz dwuznacznych pojęć włócząc się w cieniu półprawd dusząc się na dnie wanny nie ufam odkupieniu Chciałbym uwierzyć że w jakiejś walce jest miejsce dla mnie chciałbym powiedzieć jej że jestem wojownikiem chłód nie udzieli mi rozgrzeszenia chłód mnie nie wybawi choć czuję go jak muzykę nie złożę mu hołdu nie uwierzę że może sam w sobie być jakimś celem Słucham jak w radio piosenkarz uśmierca Chrystus widziałem jak tacy jak ja kompletnie pijani towarzysze przykuwali go wczoraj do ściany Pałacu Kultury jeszcze teraz mam to przed oczami z wody wysuwają się czyjeś ręce pochwycony za nadgarstki czuję nagle jak pomiędzy moje kości pomiędzy żyły i tętnice w sam środek ścięgien ktoś wbija olbrzymie gwoździe dwa stygnące niebieskie ćwieki pełne tęsknoty przeszywają moje dłonie trzeźwieję >>> Robotnik powracający z pracy duszący się autobusie zatłoczonym do granic możliwości Stara otyła kobieta, która stanęła na ulicy Grodzkiej w Krakowie w kolejce po mięso o wpół do trzeciej nad ranem i to jaka szósta Pijany mężczyzna, który wyszedł po pracy z tarnowskiej fabryki przewrócił się i zasnął na torach kolejowych Dwudziestoletnia dziewczyna dźwigająca na ramieniu roczne dziecko i niosąca w drugiej ręce siatkę z książkami Czternastoletni chuligan bity po meczu „Wisły” milicyjną pałką po plecach i rękach Schizofreniczny wieśniak kłaniający się wszystkim samochodom przejeżdżającym po międzynarodowej trasie koło Brzeska Grupa dziewczyn śpiewających religijne pieśni w wagonie restauracyjnym na trasie Częstochowa-Łódź Kaliska Dziesięciomilionowy Polak wpadający w szał przed telewizorem po strzale Deyny w czasie meczu piłkarskiego Polski z Argentyną Stary stukilowy wrocławianin zgorszony prawie wszystkim mówiący dziewczynie z naprzeciwka w obcisłych dżinsach i rozpiętej bluzce: „jak ci nie wstyd” Młody człowiek ze spuszczoną głową oczekujący na autobus linii 119 w Krakowie i już przeszło godzinę wpatrujący się w wielką czerwoną planszę na skwerze obo Teatru „Stu” upstrzoną symbolami i emblematami, w tym humorystycznym napisem o treści: „PZPR PARTIA NARODU” Moje życie jest jak moje połatane spodnie pełne codziennych niespodzianek >>> Tocząc się wolno przez własny kraj słyszysz tysiącletnie echo życia narodu głosy wędrowców, którzy kiedyś poili konie w tym źródle szczęk zbroi rycerzy niosących na drzewcach sztandary krzyk orła zrywającego się z gniazda na skale Tocząc się wolno przez własny kraj widzisz przestrzeń szerokich równin ziemię w którą wsiąkła przed chwilą czerwona krew sprawdzasz czy aby tobie jeszcze pulsuje ona w żyłach Toczysz się wolno przez własny kraj chcesz odnaleźć kogoś bliskiego ludzie wsiadają do pociągów by wyruszyć tam gdzie czeka na nich miłośc, gdzie czeka nadzieja Toczysz się wolno przez własny kraj na ziemi leży wiara i honor pamiętasz o czymś co nazywa się domem o czymś co jest celem wędrowców: własny kraj >>> Patrzyłem kiedyś na twarze mężczyzny i kobiety przeklinających siebie, z wściekłością skaczących sobie do oczu nie słyszałem ich okrzyków, gdyż zasłoniłem swoje uszy dłońmi Jesteś dziś przy mnie ja mężczyzna mówię do ciebie kobiety zasłaniasz mi oczy rękami ja mężczyzna mówię do ciebie kobiety po raz pierwszy – kocham cię >>> Siostro mojego pustego serca czy wiesz coś o prostej śmierci w snach i w pamięci nie pozostało już nic jeszcze wczoraj potrafiłem coś odnaleźć w swoim przeznaczeniu jeszcze wczoraj patrzyłem na profil jej twarzy na mieniące się na niej uśmiechy, depresje, zdarte złudzenia i ból Dziś na Mlecznej Drodze policzkuję Chrystusa dziś pragnę umrzeć pod jednym z mostów nie z żalu lecz z głodu >>> Nadzwyczaj chłodne lato przyniósł jubileuszowy rok w strugach zimnego deszczu niczym nieokryty zmuszony byłem stać na betonowym cokole mazurskiego kanału obok pijanych przemokniętych szesnastolatków, którzy dla zgrywy darli swoje koszule w strzępy uderzony znienacka w jakimś porcie kląłem długo w noc chociaż dobrze wiedziałem, że nie ostatni to cios a kogóż mogłem zapytać od czego tak szumi mi w głowie i dlaczego tak kołysze się świat milicjanta? przecież wówczas patrzyłem podejrzliwie w każdą zmącona wodę W wielkim poszukiwaniu, pogoni i ucieczce trząsłem się miarowo setki smutnych godzin w pociągach pośród tysiąca smutnych ludzi przemierzając kraj z południa na północ, ze wschodu na zachód Umierałem i rodziłem się na nowo na każdej stacyjce, w każdym mieście, nad każdym jeziorem od czasu do czasu poiłem swoje serce w najmniejszym źródełku chłodnej radości odchodząc mówiłem – takiej jak ty nie spotkam już więcej przeskakiwałem kałuże i odwracałem się jeszcze raz żeby usłyszeć jak szepcze Ostateczny Koniec: „czy uczciłeś tak naprawdę to święto?” żeby zbudzić myśli wciąż po tej samej stronie czy to w sudeckiej kotlinie, czy na małej stacyjce kolejowej na Pomorzu, czy pod Kościołem Mariackim zziębnięty słuchałem jak grają mi na pożegnanie przemoczony modliłem się zasłyszanymi słowami: „och siostro może już nie zobaczysz mnie więcej, zostawiam ci szansę i winowajcę” >>> Jak powiew czerwcowego upału przychodzisz tu w środku zimy do studenckiego pokoju Sprawiasz, że odwracam się nagle za siebie by spojrzeć na ciebie Wchodząc z latem zatrzaskujesz siarczysty mróz za sobą Patrząc na ciebie widzę topniejący zeszłoroczny śnieg i siebie wychodzącego w czerwonej kurtce z domu innej samotności schodzącego ostrożnie w dół śliską ulicą Uroczą przechodzącego przez tory kolejowe prowadzące do Zakopanego przeskakującego kałuże na przystanku tramwajowym na łagiewnickiej pętli wbiegającego na schody Uniwersytetu patrzącego znudzonym wzrokiem przez zabytkowe okno na szalejące Planty na zieleniący się od początku kasztanowiec Widzę cię stojącego w epicentrum autobusowej sprzeczki toczonej w narzeczu suahili pełnego wzniosłych myśli w Restauracji „Żywiec” nawołującego do buntu na cokole bohatera wypełniającego jakieś rubryki wyrokami sądów ostatecznych płynącego przez jezioro rożnowskie z mieczem nad głową nad brzegiem mazurskiego kanału znajdującego metalowy guzik wyskakującego z morza we wrześniowy dzień wchodzącego do pokoju w jakimś akademiku patrzącego na odwracającego się od stołu młodego mężczyznę Wyciągam z tylnej kieszeni spodni wymięty kolejowy bilet z lipcową datą którego nie wykupiłem nawet, bo nie miałem za co i podaję mu W koszmarnym śnie ciągle czyhasz na kogoś i przemykasz się w ciemnościach z nożem w dłoni W bezsenną noc decydujesz się na morderstwo >>> Już teraz wiem, że to nie twoje życie ukryje się w moim tajemny znak pozwolił mi to zrozumieć otrzymałem go od jeziora, gdy pierwszą miłością karmiłaś mnie Burze gwałtownie próbowały złamać nasz prywatny nastrój fale ognia uderzały o nasz brzeg a my byliśmy na dnie spokoju, choć to trwało kilka dni W ciemności i we mgle odkryliśmy nowy ląd nie bacząc jaki okaże się dla nas wiedzieliśmy, że nawet na złej ziemi, żadne z nas nie zapłakałoby i tak Ten twój dom od którego uciekasz ta samotność której nie musisz szukać, zawsze jest pod ręką ta twoja droga, która przecięła moja drogę wyboista droga przecięła drogę krętą wierzyliśmy że można nimi gdzieś dojść Tanie wino dopijane w plastykowym kubku pastylki dla zaspokojenia twojego drugiego ja dymiące ognisko ze starych szmat wszyscy oni fałszywie śpiewający hymn rewolucji Powiedziałem, daj mi rękę pomimo skrupułów niech cały niepokój przeniknie na zewnątrz choćby na krótką chwilę przecież nie twoje życie ukryje się w moim. >>> Jestem przedstawicielem zdrowej młodej socjalistycznej generacji inspirowany zmianami systemu wychowawczego a także częściowo własnymi myślami stoję właśnie po tych wszystkich latach na zewnętrznym parapecie okna na czternastym piętrze obserwuję ruchliwą ulicę gdzieś na samym dole zastanawiam się jak bardzo wyprzedzam swoją epokę zawsze odważny wciąż słaby sprawdzam samego siebie w prawej kieszeni kurtki mam pisemne potwierdzenie właściwego systemu wartości dla Młodego Polaka lewą mam wolną na wypadek gdybym odnalazł wreszcie swój dowód osobisty i książeczkę wojskową wcale nie czuję się zamknięty w stalowych konstrukcjach wieżowców nie działają na mnie destrukcyjnie ani potoki smrodliwych samochodów ani wielkie miejskie aglomeracje mam czystą spokojną duszę i zielono-niebieską wiejską wyobraźnię echa letnich burz płyną ku mnie na falach odległych horyzontów powtarzające się groźne pomruki utrwalane są na trzęsawiskach podświadomości z każdym dniem nawet w słoneczny niedzielny poranek zbudowany z czarnych chmur nie daję się strawić przez system widzę wręcz ponury koniec tej egzystencjalnej epoki ja nie mam tych problemów z przetrwaniem patrzę na Godność i Sprawiedliwość które jak i ja przewieszają piętro wyżej nogi przez parapet nie wiem tylko czy z odwiecznej przekory nie dziwię się nawet temu w moim kraju młody ohapowiec który nagle poczuje w sobie coś co inni nazywają sercem zamyka się w ustępie i wiesza na pasku od spodni a ja stoję ze swoim solipsyzmem w politycznych rękawiczkach i już od dłuższej chwili patrzę sobie spokojnie na roje słowiańskich ciał krzątających się tam w dole pode mną wymyślam dla siebie ciekawe pseudonimy, fantazyjne kształty orderów, treści nekrologów widzę jak ogromne białe marginesy otaczają wąskie trotuary na których zapisywane są bezsensowne czarne znaki interpunkcyjne podobno biel jest skażona obłędem chociaż przemawiam do siebie z jej krawędzi jestem jednak przy zdrowych zmysłach o krok od prawdziwej akceptacji życia poza systemem >>> Jak to się mogło stać że już dziś mówię do siebie ty że na mojej dwudziestoletniej głowie tyle siwych włosów że ludzie odebrali mi wszystkie moje cele że przywłaszczyli sobie całą moją nadzieję na darmo szukam już żywych wokół siebie nie widzę życia w figurach woskowych aniołów strzegących niby moich coraz to innych postaci Jak to się mogło stać że przeżyłem prawie cały wiek sam że nie umiem nic że zachwycam się byle czym że prawda mnie wypluła że zwierzęta mnie opuściły że dzieci zrezygnowały ze mnie że społeczeństwo mnie odepchnęło Jak można będąc nastolatkiem myśleć tyle o śmierci stojąc w miejscu obserwować potworności na wiecach na szosach na stadionach w zarządzone święta Jak to się mogło stać że przestałem cenić pieniądz że nie wiem teraz ile mam do wzięcia a ile mogę jeszcze podarować Czy żeglarze wielkich oceanów powinni brodzić w płytkich nurtach górskich strumieni być może jednak powinni Jak to się dzieje że tonę w asfalcie nie mogąc zrobić jednego kroku Jak to się mogło stać że mimo wszystko nie potrafię dotrzeć suchą stopą na drugi brzeg Jak mogłem dopuścić do tego wszystkiego wiem że dziś pozostało mi już tylko to pisanie nocą po murach miasta pełnego ograniczeń >>> Już teraz wiem – powiedziałem to nie twoje życie ukryje się w moim tajemniczy znak pozwolił mi to zrozumieć burze gwałtownie złamały ten głupi nastrój gdy pierwszą miłością mnie karmiłaś a fale jeziora znienacka uderzyły o nasz brzeg razem znaleźliśmy się na dnie spokoju choć to trwało jedno popołudnie odkryliśmy nowy ląd w ciemności i we mgle nie dbając o wylane łzy Od jakiego domu uciekasz – spytałem czy jest taka samotność, której nie musisz szukać? czy wiesz to na pewno? Wszystkie drogi przecinają się tam gdzieś nawet tak kręte i wyboiste jak nasze obok których popijaliśmy wino z plastykowych kubków a narkotyk zaspokajał twoje drugie ja przy dymiącym ognisku ze starych szmat wszystkie boże dzieci śpiewały tego lata hymn rodzącej się rewolucji Podałaś mi rękę mimo skrupułów twój niepokój przeniknął na zewnątrz to tylko na jedną chwilę – powiedziałem i wymieniłem ciebie na tajemniczy znak który sobie uroiłem >>> Zadowolony syty po niedzielnym obiedzie usiadłem z papierosem wygodnie w fotelu relaksowałem się rozważając najbłahsze sprawy zanurzając je w to cudowne popołudnie stare dobre drogi pamięci otworzyły się dla mnie wolne pod mrużącym oko letnim słońcem marzenia poprowadziły mnie tamtędy do ukochanej i przyjaciół a później, gdy myśli krążyły zmęczone już tylko wokół własnej mej głowy porwał mnie w siebie prawdziwy sen i oto znalazłem się w pokoju jasnym pełnym rozkoszy w cudownym uroczym miejscu pełnym drogich złoconych sprzętów i obrazów na kolorowych ścianach znów przyszli do mnie znajomi tak blisko przynosząc swe twarze a także ci, których chyba znam postacie dziwne poczęły mnie otaczać wchodząc przez setki drzwi pośród przemówień, recytacji, rozmów i bełkotliwego hałasu otworzyłem drzwi zamknięte dotąd i wszedłem do innego pokoju zacząłem szybką wędrówkę po nieznanym mieszkaniu przenosząc się pomiędzy coraz to inne ściany w coraz to inne wnętrza kolory ich zmieniały się a nastroje tężały z czasem jasność migotała przechodząc z szarości w inną szarość tak szybko szybko patrzyłem cierpiałem patrzyłem śmiałem się patrzyłem bałem się a potem byłem dumny szalałem a zaraz potem czułem smak szczęścia, wąchałem pogardę znalazłem się nad wielką czarną rzeką u stóp ołtarza potem znów pośród dzikich zwierząt w hali w tysięcznym tłumie potem pośród kłębiących się w ekstazie nagich kobiecych ciał zobaczyłem larwę na ustach Giocondy przeżyłem śmierć w cichej topieli zbliżyłem się do wielkiego stołu konferencyjnego wyłożonego zielonym suknem, przy którego przeciwległym końcu siedział Breżniew białe myszki biegły od niego do mnie pomyślałem wówczas – gdzież ona jest? Ojczyzna! śmiertelnie przestraszyłem się w jakimś polskim lesie w środku kolejnego pokoju stało jedno drzewo a wokół niego leżało na podłodze pełno igliwia w czerwonej klatce palił się ogień, który poczułem na swoich skroniach wędrując przebiegając widziałem ludzi chwytających się za krtań, gdy usiłowałem spojrzeć im w oczy ludzi przecież skądś znanych zatrzymałem się na sekundę by zamknąć oczy nabrać tchu z czasem zwolniłem tempa biegu napełniony zwycięstwem znudzony obojętnie patrzyłem gryząc jabłko na to jak ukochana zdradzała mnie z kimś podobnym do mnie dwie szpile z napisami Geniusz i Idiota wbite w plastykowy mózg na stole potrąciłem dla zabawy rozkołysały się jak wahadła i nagle upadłem na kolana niespodziewanie na pewno niewyczerpany pełen żalu niespodziewanie oszukany ze łzami w oczach dostrzegłem na posadzce żelazne kolucho kamiennej pokrywy dotknąłem go ująłem w dłoń poczułem się bardzo dziwnie zacząłem podnosić zimną pokrywę ogarnęło mnie znów szaleństwo przyjemności moja pierś moje genitalia omal nie eksplodowały gdy wieko znalazło się już w górze wsunąłem głowę w czarny kwadrat i spojrzałem w dół w wytryskującą smugami ciemność gdzieś z samego dna czysta czerń wystrzeliła na złote ściany i nagle przeżyłem kataklizm lęku otrzymawszy cios umarłej rzeczywistości przerażony dostrzegłem potwora na dnie kosmicznego lochu widok nieokreślonego stwora przebił moją świadomość jego uśmiechnięta twarz i spojrzenie prosto na mnie wzbudziły we mnie miliony dreszczy, które przeszyły mnie jak stalowe igły porążając jak prąd zbudziłem się i otworzyłem oczy usłyszałem – mamusiu ja szukam smoczka pod łóżkiem zabierz mnie z tego żyrandola na chodź tu wreszcie marznę cały goły czy pan chce ze mną sympatyzować idzie zbliża się jaka wspaniała dzień dobry czy pan mnie zna, ja znałam pańskiego dziadka kochany koniu twoje kopyta dotykają moich ust mamo on umarł dziś po południu >>> Pamiętam kartę, która wygrała dla mnie śmierć ty śmiałaś się wtedy wesoło ja zmrożony spojrzałem daleko ponad wzgórza to ty do tej pory byłaś potencjalną samobójczynią czy pamiętasz słowa, które rzucałaś na wiatr czy pamiętasz jak zabarwiałaś swój wewnętrzny świat przyjmując mnie jak kolejną dawkę rozwiane nasze włosy, żar ognisk, błyszczące oczy i te drzwi ciągle dla nas wszystkich zamknięte i te sny pełne niespodzianek, pełne nadziei i ten strach przed nadciągającą burzą ze wschodu Gdy uwierzyliśmy w tą złą kartę zaśpiewaliśmy piosenkę o ostatnim już lecie gdy krew nam w żyłach rytmem dała znak, że świt nad jeziorem się budzi, powiedziałem: spójrz moja samobójczyni trzeba wyruszać przed siebie po raz ostatni opuścić ten świat graczy i samobójców >>> Unoszę się na powierzchni rzeki na falach, które mnie podtrzymują leżąc na plecach zakładam ręce za głowę by mieć coś w rodzaju poduszki patrząc się przed siebie widzę jak czubki butów to wynurzają się to znikają w wodzie torując mi drogę w dół rzeki gdy minąłem Tyniec w kolejnym zakolu pojawił się Kraków moje odświętne ubranie nie przemokło jeszcze ale Wisła je zbrudziła Widzę już jak żelaznym mostem z hukiem przejeżdża tramwaj z bezwstydnym numerem jakieś dzieci biegną brzegiem i coś krzyczą do mnie przestrzegłem ich przecież nie kroczę z podniesioną głową lecz sunę w dole mając z lewej i z prawej obłok tak ta dziura w chmurach to moja głowa w tym miejscu burzy się nawet ta spokojna rzeka Wszystkie stare miasta osuwają się nad sam brzeg aby zaglądnąć mi w oczy i płaczą Jakieś szumowiny zbierają się u moich butów nad własnym brzuchem widzę, że to okruchy betonowych zapór i tam Tuż przed Warszawą stwierdziłem że czuję się jak kochanek wszystkich topielic a nie mąż tej rzeki to czego mogłem się spodziewać stało się właśnie tu ktoś zaczął trącać mnie wielkim drągiem usiłując doholować do brzegu jaki to wstyd – krzyczeli ludzie z Mostu Poniatowskiego trzeba z nim coś zrobić to się nie mieści w głowie wyciągnijcie tego skurwysyna przecież on sobie z nas kpi nas chodzących po ziemi >>> Już teraz wiem – powiedziałem to nie twoje życie ukryje się w moim tajemniczy znak pozwolił mi to zrozumieć burze gwałtownie złamały ten głupi nastrój gdy pierwszą miłością mnie karmiłaś a fale jeziora znienacka uderzyły o nasz brzeg razem znaleźliśmy się na dnie spokoju choć to trwało jedno popołudnie odkryliśmy nowy ląd w ciemności i we mgle nie dbając o wylane łzy Od jakiego domu uciekasz – spytałem czy jest taka samotność której nie musisz szukać ? czy wiesz to na pewno ? Wszystkie drogi przecinają się tam gdzieś nawet tak kręte i wyboiste jak nasze obok których popijaliśmy wino z plastykowych kubków a papieros zaspokajał twoje drugie ja przy dymiącym ognisku ze starych szmat wszystkie boże dzieci śpiewały tego lata hymn rodzącej się rewolucji Podałaś mi rękę mimo skrupułów twój niepokój przeniknął na zewnątrz to tylko na jedną chwilę – powiedziałem i wymieniłem ciebie na tajemniczy znak który sobie uroiłem niespodziewany przypływ uczuć >>> Zgasł nagle świetlny punkt na granicy zamglonego horyzontu i nawet nie dostrzegłeś kiedy patrzysz teraz tam i rozglądasz się wokół pusto wszędzie, nie ma nic za wyjątkiem niepokoju oprócz ciemności nie pozostało już nic chcą ci zabrać nawet to krótkie życie chcą ci zabrać nawet to wątłe sumienie nie chcesz szukać odpowiedzi na ich głupie pytania nie akceptujesz ich podpowiedzi z walki ojców pozostały popioły prawd spalone serca i stratowany łan dorodnego zboża ty ze środka swej bitwy nie wymkniesz się chyłkiem o zmierzchu ale i tak nazwą cię zdrajcą nie patrz w stronę łysych komunistów czekaj na śmierć z zamkniętymi oczami walcz w ciemności >>>1977
Krople deszczu spłynęły po szybie mojego jedynego okna zobaczyłem jak tam za nim w dolinie smutny w oparach socjalizmu spokojnie drzemie stary Kraków Oto obcy wschodni wiatr z deszczem chłoszczą stare mury niepewność wisi ciemną chmurą nad tysiącami głów opuszczonych na pierś i nawet wróbel i jaskółka pod okapem czują, że przeżyły tysiąc lat czują, że życie zakończą swe niebawem w szarości Szum deszczu w upadłej ciszy tonie głęboko w mojej duszy jak w pustym dzbanie dzwonią krople goryczy spadające na dno samotności wewnętrzny świat stygnie a miasto zamienia się w bazaltowy głaz I choć wiem, że jutro wyruszę znowu z Podgórza z karabinem słowa w kierunku Śródmieścia potoczę się jak kamień w kierunku rzeki przekroczę Rubikon epoki wystrzelę, potrące kamień pociągnę za sobą lawinę kwiatów, ptaków, wojowników >>> * Wrześniowy dzień * Zbudziłem się we wrześniowy pogodny dzień ująłem głowę w dłonie za oknem małe i duże sprawy już tonęły w świetlistym powietrzu odsunąłem nogą rozrzucone ubranie składając jednocześnie w całość porozrywane myśli spiker w radio właśnie dobijał moje marzenia kolejna noc strasznie je pokaleczyła kolejny dzień zaczynał się dla nikogo człowiek na koniu przejechał topolową drogą stara kobieta wciąż żywa znów przyszła na wzgórze Wyczuwając pulsowanie w skroniach radio i krew dały mi do zrozumienia, że system już pracujeMoje minuty ciszy trwały wciąż nadal
rzuciłem zbędne myśli w kierunku kubła na śmieci
zdemaskowałem fałszywe słowa szacunku
odczyściłem je, jeszcze mogą się przydać
wiatr poruszył firankę, szyby kredensu zadzwoniły o siebie
kat z prasy pojawił się w lustrze obok mojej twarzy
spojrzeliśmy na siebie i umknął przestraszony moją dojrzałością
cofnął się w tył pokoju
z mojego lęko pozostal ledwo cień
dotknalem jeszcza raz swojej głowy
zegar ze srebrnym wahadłem zatrzymał się
zobaczyłem siebie wędrującego za trędowatym
Wrześniowe dni są jak zwykle bardzo upalne
wzbudzają tumany kurzu na przegranych polnych drogach
jak co roku przeglądnąłem się we wrześniowym niebie
na krawędzi wspomnienia popatrzyłem w przepaść
gdzieś na jej dnie dostrzegłem czołgi pełzające po
podłodze w moim pokoju i jej zdjęcie oprawione w
plastykowe ramki
podniosłem to zdjęcie z kanionu i ustawiłem na stoliku
jej uśmiech wybawił mnie
od nadciągających Niemców
>>>
We wrześniowym niebie przeglądamy się cierpiąc siebie
wczorajsze dni urastają do rozmiaru łańcuchów górskich
dzisiejsze spływają z nich rzekami
Wspomnienia nad brzegiem przepaści dzielącej łóżko od podłogi
Zatrzaskuje się wielka księga
w tej właśnie chwili podnoszę jej zdjęcie oprawione
w plastykowe ramki
zdjęcie, które wysunęło się spod łóżka
tak to wszystko przychodzi właśnie wtedy gdy już nie masz nic
wszystko przychodzi z historycznych snów nad ranem
jej uśmiech ze szkolnych lat uśmierza każdy ból
jej uśmiech pozwala zatrzymać się na krawędzi historii
jej uśmiech ze szkolnych lat pozwala przetrwać minuty ciszy państwa
Wahadło zegara rusza powoli
>>>
* Dzieci w kalejdoskopie *
Dzieci ptaki dzieci kwiaty
obracają się w politycznym kalejdoskopie dorosłych
czekają całymi grupami siedząc w dziwacznych strojach
na barierach mostów w wielkich miastach świata
pod murami Jerycha lub Kremla
czasem w pasiastych przebraniach udają robotników
pomiędzy błyskotliwymi racjami stanu
Te nierozumne siły witalne są tylko tłem
dla pustej rycerskiej zbroi
która z przyłbicą dawno niekryjącą już twarzy
z wzniesionym mieczem prze wciąż naprzód
na obrazie socjalizacyjnych epok
potykając się tylko czasem o zmumifikowane trupy
tolerancyjnych starców
W podwórzach szkół i przedszkoli
systemy filozoficzne porozkładane są w formie
babek z piasku lub wielkich piaskowych zamków
pod wieczór i w tym świecie zaczynają się pojawiać kontrowersje
z maleńkich wojskowych zabawek wysiadają wtedy
maleńcy żołnierze i jak mrówki po maleńkich
stópkach i chudych nóżkach
wdrapują się na fartuszki dzieciom
a one zapatrzone w ten kolorowy kalejdoskop
dotknięte historią dorosłych
padają jak strute rybitwy na brzeg
więdną jak rośliny od radioaktywnych pyłów epoki
w taki sposób wkraczają w uliczny gwar z cichego podwórka
tak naprawdę umierają ich sny
dzieci obłoki zaglądają w szkliste oczy szyb i kałuż
niektóre deprawując się dążą w dół
inne osłaniają Słońce przed widokiem Ziemi
>>>
Wy młodzi nic nie jesteście warci
Wy młodzi nic nie jesteście warci
tylu was błądzi bez celu
wy młodzi burzycie nasze świątynie
niepotrzebnie zjadacie nasz chleb
nie jesteście wszyscy godni
naszej mądrości i dobroci
My zawsze szliśmy pod górę
i zawsze zdobywaliśmy szczyt
teraz dumnie mieszkamy
w swoich jednorodzinnych domkach
maluchami na ósmą jedziemy
co dzień pod te same drzwi
Przeklinajcie dni bez pieniędzy
tak jak my a zwyciężycie
bądźcie bogaci dla bogatych
mądrzy dla mądrych
kochajcie nawet narzuconych nauczycieli
zwyciężycie tak jak my
Hej, czy słyszeliście te słowa
gdy nogi nasze tak obojętnie
kołysały się przewieszone przez poręcz mostu
gdy z tym tłumem pędzili na polityczny festyn
hej, czy dostrzegliście w swych chłodnych spojrzeniach
że nie mieli nic dla siebie
goniąc po darmowy kufel piwa
błyskają w słońcu szkiełkami
pozłacanych pamiątkowych podarowanych zegarków
strzyżeni pędzeni pętani
porykujący w pierwszomajowym redyku
>>>
*Chwila i miejsce – Kajdany *
Siedzę na wielkim kamieniu
patrzę na rozpostartą u stóp wzgórza zieloną dolinę
fajne miasteczka ukryte w kępach drzew
zdradzające się czerwienią dachów
trafiającej do mnie na fali szarego smogu
patrzę spokojnie na nieduże rzeki przecinające równinę
powietrze drży w upalne przedpołudnie
mrużąc oczy dostrzegam granicę lasu na horyzoncie
we wsiach i miasteczkach sterczące wieże kościołów
Tak piękna jest Polska w kilka godzin po wschodzie słońca
oparty jedną ręką o brzozę rozmyślam o radościach i kłopotach
tak mi sielsko i dobrze tutaj
rozpościeram ręce na długość łańcucha
łączącego moje kajdany
chcę objąć rękami cały mój kraj
>>>
*Przekleństwa*
Zza jednej ściany dolatują mnie przekleństwa
dochodzę do wniosku, że sąsiedzi nie są zdrajcami
Druga ściana sprzedaje mi płacz
zawiedzionej dziewczyny
mam pewność, że to nie donosicielka
Zastanawiam się, jakie są moje cele
co wzbudza we mnie szczery śmiech
ufam, że nie jest nią cela na Montelupich
Wykrzyczałem swój gniew w łazience
lecz nadal nie znajduję sensu życia
Wsłuchałem się w radiowe doniesienia ze świata
które przekazał nam sowiecki satelita
dobrze że ktoś jeszcze broni moich interesów
przed tą nachalną fortuną – pomyślałem
Teraz słyszę karcianą kłótnię
teraz mnie ciśnie się na język przekleństwo
przechodzące gdzieś z samej głębi zniewolenia
w tysiącach powtórzeń w tysiącach brzmień
które chciałbym nucić niemocy
Zwymyślałbym cię od dziwek lecz jesteś matką
lecz się nie godzi
lecz słyszę płacz dziewczyny
chcę być sprawiedliwy
lecz muszę znaleźć
choćby jednego towarzysza
Rzuciłbym się z pięściami na tych sutenerów
lecz czy mam bezcześcić groby
czy mam policzkować przodków
czy wystarczy mi odwagi
Jakże się wstydzę tej miłości
moim spowiednikiem jest szpicel
moim powiernikiem policjant
pozwól wypłakać mi się w rękaw świtu
ocierasz mi pianę z kącików ust,
które milkną nad ranem
>>>
Od dawna wymierzone odległości
Ponad krótkimi ulicami i piętrowymi domami
wznoszą się wysokie drzewa
i dwie zegarowe wieże kościołów
jak w każde niedzielne popołudnie
małymi kroczkami suną znajomi ludzie
ojciec z matką pod rękę spaceruje
idą spokojni – patrzcie jesteśmy tu
Wszystkie od dawna wymierzone odległości
od dawna skrócone kroki
posuwają się jednak z każdą chwilą
zatrzymują swego synka przy sobie
poprawiają mu jego biały kołnierzyk
patrzcie, już doszliśmy dotąd
Młodzi mijają starszych idących parami
zginając się w ukłonach
przechodzą krótki most na rzece
mają czyste buty i wymyte uszy
wymierzają dla siebie kilka dobrych lat
wspólne ścieżki na wiele niedzielnych spacerów
w popołudnia wyryte w kamieniu
>>>
*Potrzebuję słonecznych promieni*
Potrzebuję słonecznych promieni
dla mojego życia
tylko ciemność pozostała wokół
potrzebuję słodkiego owocu
dla swoich młodych ust
tylko goryczą karmią mnie gazety
idę drogą pustą aleją
niosąc samotnie własne cierpienie
czerwone sztandary jak przydrożne drzewa
chcę zrzucić z pleców tych kilka kamieni
idei fałszywych jak góry
lub zabrać prawdziwe kamienie ze wszystkich pól
gdy kiedyś przegrodzę nimi
wielką burzliwą rzekę wspomnień
zbuduję dobry dom
dla moich i twoich dzieci
stoję skryty za załomem muru
lecz słońce rzuca mój cień
na twoją jasną drogę
pragnę słonecznych promieni
dla wilgotnych moich traw
pragnę blasku księżyca
bym przemyśleć mógł to jeszcze raz
jak zacząć budowlę prawdy
>>>
*Zgubiłem swe młode serce*
Kiedyż to? kiedy?
zgubiłem swe młode serce
odwiedzając co dzień
twoje wąwozy i grabowe skarpy
jakbym stamtąd nigdy już nie powrócił
żywy
jeszcze wczoraj urządzałem tam
swoje bitwy i pościgi
Gdy patrzę z wysoka
czy widzę ciebie taką jak dawniej
czy wydaje mi się że
nic się nie zmieniło
ty dawałaś mi miejsce
tak dzikie i tajemnicze
gdzie pośród drzew nie biegł
żaden ważny handlowy trakt
gdy jakiś pan i jakaś pani nieostrożnie
dotykali mojej dziecięcej duszy
byłaś dla mnie ucieczką
a gdy rozpoczynałem
wielkie polowanie z przyjaciółmi
dawałaś mi wspaniałe okropne zmęczenie
tak chciałbym jeszcze raz powrócić
zabłocony ze swym psem
pod wieczór do domu
i oczekiwać czarnych chmur
zwiastujących burzę
a potem spływał lekki wiosenny deszczyk
i mogłem wiele razy zasypiać
nie myśląc o innym kraju
zatrzymaj mnie dla siebie
w mojej pieśni
zatrzymam cię w sercu
mojej pamięci
>>>
* Zakwitnę tylko dla ciebie *
Nie wypędzam cię
z moich rozłożystych pagórków
które są lepsze niż biodra
twojej dziewczyny
nie zabieram ci zapachu
mojej księżycowej nocy
nie zapomnę nigdy co uczyniłeś dla mnie
mój jedyny kochany synu
potrafię zakwitnąć tylko dla ciebie
gdy staniesz ostatni raz
pośród moich rozkosznych traw
moje lasy wykarmiły ciebie
moje zioła napoiły ciebie
tutaj byłeś sobą i stawałeś się sobą
więc pamiętaj o tym mój synu
ten który przyszedł przed tobą
powitał mnie
lecz gdy odszedł już nie powrócił
więc pamiętaj o tym mój synu
ten któregom ukochała dał mi tylko ciebie
więc nie odchodź i ty mój synu
jedyne moje młode kochanie
przecież wiesz że straszno mi samej
źli ludzie zabijają moją ciszę
złe drogi prowadzą przez mnie
twoje słowa dolatują tu jak echo
i nie słyszę ich w zgiełku miasta
tracę swoj krajobraz bez ciebie
znikam za własnym horyzontem
>>>
*Tak wiele ścieżek i dróg *
Tak wiele ścieżek i dróg
które deptały moje młode nogi
cienistych lasów wilgotnych łąk
na stokach wzgórz w dolinach rzek
z najwyższych wzgórz patrzyłem na te doliny
obejmowałem wzrokiem całe wioski i miasteczka
kochałem samotnie patrzeć daleko
kochałem w upalne południa
cieszyć się barwą i zapachem
kurz opadał na drogi gdy powracałem
nieśpiesznie każdego wieczoru
powracałem o zmroku wolny i wesoły
Teraz gdy ścieżki trawą zarosły
gdy ptaki śpiewają gdzieś daleko wysoko
i przybyło wygodnych chwil
tam na tych starych wysokich wzgórzach
brakuje nas młodych
>>>
* Coś przemija, coś pozostaje *
Mija rok jak każdy wcześniejszy i późniejszy
śmiało mogę powiedzieć że był czymś nowym
wszystko trwało nadal
w tym samym wymiarze płynęły chwile
wypełnione oczekiwaniem
dziewczyna która zastąpiła ciebie
w ten sam sposób uśmiechała się
zbliżała i oddalała
ja jej pokazałem te sztuczki
po raz pierwszy dla niej
czy ty wiesz że ja ją nazywam teraz
jak dawniej nazywałem ciebie
tylko dla ludzi z zewnątrz
nic się nie zmieniło
i dla mojego drugiego ja
a wszystko jest takie jak bym
wychodził z nocy i powoli
w nią się zanurzał znów
wiem na pewno że coś pozostaje
ale dla kogo wspomnienia są złotem
dla mnie który znam tak niewielu
ludzi pod prawdziwymi ich nazwiskami
coś zatrzymuje się i wiem na pewno
że coś pozostaje
dla mnie którego ni raz nie byłem
jeszcze człowiekiem
>>>
* Ogień *
Ogniska płonęły gdy słońce gasło
na obozowisku pozostawał popiół
ale to było już następnego ranka
cygańskie życie dało mi z siebie okruch
gdy wielkie płomienie rodziły
wielkie straszne cienie
muzyka łączyła się z nami na zawsze
pieśni zabijały niepotrzebne depresje
noc była bardzo blisko
i cisza na skraju lasu
tym lepiej wypadła nocna kąpiel
im bardziej księżycowa była noc
im mniej do zrobienia pozostawało
następnego dnia
wesoło było żyć
nie oczekując kolejnych policzków
wtulonym ukołysanym w bezczasie
patrzeć w wielki ogień wolności
>>>
Wy którym się wydaje
Wy którym wydaje się że
znacie sens wszystkich słów
że wytyczone przez was drogi
prowadzą do celu
patrząc poprzez zmęczone swe oczy
nie widzicie życia które rozkwita
w cieniu waszego słońca
W odwiecznych granicach starego kraju
żyje uczucie i nadzieja
lecz nie w waszych zamkniętych sercach
Wolność która ginęła razem
z tymi którzy znali jej smak
jest słowem którego nie zna wasz świat
Gdy wieczorem rozpoczynacie wielką dyskusję
targacie łańcuch niepewności
niszcząc swoje sumienia
o tak jesteście pewni że ślady
waszych stóp są drogowskazami
ciężko przestraszeni dyktatorzy
o tak słowa są głębokie
lecz nie wy staniecie na dnie
więźniowie obcych złowrogich idei
Młody syn naszego kraju
wypełni treścią wielkie słowa
zrzuci obłudę z zakurzonej twarzy
otworzy drzwi witając się w progu
z wolnością
[zaświeci neon miłości]
>>>
Cześć stary
popatrz, to już tyle lat
patrzymy na siebie z ukosa
Dwadzieścia lat zaglądasz nocą
do moich okien
Swą bladą gębę przekrzywiasz
w milczeniu
jak byś sądził mnie w moim kraju
w którym ty czujesz się jak
przyjezdny turysta
Znamy siebie zbyt dobrze
w swoich kłamstwach kryjemy
czystą prawdę
nawet wtedy gdy chmury
zasłaniają nasze wspólne światło
nawet wtedy gdy próbuję nawiązać
z tobą kontakt
Gdy przychodzisz i odchodzisz
każesz patrzeć wszystkim
w ich własną klepsydrę
w którą uporczywie wlepiają oczy do końca
To już tyle lat jesteś
kamieniem mojej pamięci
jesteś jedynym świadkiem
samotności na tej pustynnej
równinie
>>>
Zabijesz człowieka słowem
jeśli zmrużysz oczy
jego łzy wypłyną
jak krew z serca
powiedz mi
nie jesteś mi potrzebny
wejdź na skałę lub
przetnij żyły
nie chcę mówić
to my to wy
jak wszyscy
ja chcę dłużej żyć
dlaczego mnie nie rozumiesz
przyjacielu
dlaczego mnie zabijasz
dziewczyno
mówię sobie
pójdę i zabiję
lecz brak mi odwagi
bo wiem że to nic
nie zmieni
>>>
Jak trudno jest iść pośród ludzi
jak ciężko jest przyjmować
ciężar ich sądów i pouczeń
żeglarz który samotnie płynie poprzez burze
jest wolny od okrzyków i uśmiechów swoich wrogów
stary włóczęga wędrujący w nocy po górach
wspiera się na wielkim kiju
nie musi głuszyć radości i płaczu
jak trudno jest jest powiedzieć tylko do siebie
coś przeciwko sobie
jak ciężko jest gniew zamienić w spokój
siwy pustelnik jest gorzki i słony
ten żal na którym się wychował
nie zatrzymał się razem z nim
czy na każdej drodze potrzeba burzyć
wielkie przeszkody
jak trudno jest przepłynąć rzekę wpław
jak łatwo jest przejść ponad rwącym nurtem
mostem zbudowanym przez obcych ludzi
we wnętrzu każdego człowieka toczy się walka
którą przyjąć można pośród ludzi
i nie wiadomo kto rozpoczął ją
po raz pierwszy
>>>
*Idziesz zawsze przed mężczyzną *
Jak mam śpiewać
gdy braknie słów
gdy żołnierz przegrywa ostatnią bitwę
nie powraca więcej już
My jesteśmy jak niebo przed burzą
widziałem jak wicher łamał stare drzewa
i wyrywał z ziemi
życie gaśnie bez radości
gdy miłość przegrywa ze snem
masz dość znudzona chlebem
którym być może wykarmisz siebie
i coś jeszcze oprócz ptaków przemijania
to nic że szedłem za tobą
to nic że nie jestem wolny
wiele spraw i dni zasłoniłaś mi kurtyną twarzy
wzbierasz wokół mnie
jak deszcz jak gorzki żal
nie mogę wypluć tego co utkwiło we mnie
chłopcy odeszli i zmienił się świat
powróciłaś razem ze wspomnieniem
gorącego słońca i zapachu trawy
nad wodą stałem wtedy gdy ktoś
poruszył mnie z cicha
och, nie powiedział ni słowa
och, nie nazwał mnie głupcem
nie muszę odpowiadać na głupie pytania
tego który szedł wtedy za tobą
jesteś tą która idzie przed mężczyzną
i myśl ich jest jedna
i moje sprawy stały się twoimi
i nic mi nie pozostało dla siebie
oprócz patrzenia w niebo
zachmurzone
>>>
* Dzień zapowiadał się spokojny *
Dzień zapowiadał się spokojny
po cóż odmówiłem modlitwę
burza nie mogła spaść nagle
chłód nie przeszkadzał nam wcale
gdy przyszliśmy na to samo miejsce
osobno chociaż trzymając się za ręce
czekałem na chwilę w której pokażesz mi
prawdziwą siebie
rzeka nie wzbierała wcale tym razem
lecz poczułem się nią wypełniony
czekałem aż pokażesz mi
prawdziwą siebie
dzień musiał się udać
gdy przed wieloma ludźmi wystąpiliśmy
ty ich zachwyciłaś ja wzruszyłem
tym samym uczuciem
mogliśmy potem spokojnie powrócić
na dawne miejsce w wodospadzie i nawałnicy
lecz po rozmowie z tobą nie było
mi wcale lżej
uznałem że dzień naprawdę był spokojny
chociażnie nie pokazałaś mi
prawdziwej siebie
>>>
Nie poszedłeś to jedyną drogą
Jeśli wiesz powiedz mi
ja także chcę się cieszyć wolnością
jeśli masz daj to mi
gdzie odnalazłeś ją tutaj
Nie okradłeś ludzi
którzy mówią że jedna jest prawda
nie urodziłeś się jako dziecko
gdyż ona matką jest dla nas
Nad brzegami jezior mazurskich
na krawędziach tatrzańskich rozpadlin
szukając siebie w środku lata
wymieniłeś tysiące spojrzeń
słodkich i gorzkich chwil nazbierałeś bez liku
Kochając i nienawidząc szedłeś jednak
wciąż z pustymi rękami
z trzydziestą łatą na spodniach
bez grosza na obiad
bez sznasy na dostatnie życie
odgadłeś jednak wiele zagadek
rozwiązałeś wiele szarad systemu
wydałeś przecież kolejny wyrok
na tych którzy zranili wolność
bo nie poszedłeś
tą jedyną ich prostą drogą
>>>
Ojciec mojego ojca
Gdy byłem małym chłopcem
w zimowy wieczór wtulony w cichy kąt
dowiedziałem się jak ojciec mojego ojca
umierał w pokrwawionych bandażach
uciekając przez lwowskie ulice
sennie snuło się opowiadanie mojej samotnej babki
sennie kleiły się oczy małego samotnego chłopca
Widziałem go wtedy, widziałem wtedy tego bohatera
ominął szansę i hańbę wespół
z bronią na ramieniu przeszedł obok
własnego domu stojącego przy drodze
a potem sen przesłonił wszystko
a potem słońce uśmiercili ich mordercy
a potem mordercy przyszli do naszych domów
Znaleźli u nas czego szukali najlepsi chłopcy z Bawarii
a potem z Rostowa
mój ojciec o tym już dobrze wie
to on mi o tym powiedział,
gdy odprowadzaliśmy na wzgórze jego matkę
Wczoraj usłyszałem jak znowu
wielkim głosem krzyczeliście
chłopcy z obych stepów i miast
nasi przodkowie poznali już wasze znaki
pożoga i śmierć
jeżeli jesteście jeszcze nie dość starzy
chodźcie dziś do nas
znajdziecie i dziś czego szukacie
tak, tak, mój ojciec jeszcze pamięta stare opowiadania
a my nie jesteśmy już dziećmi
mój dziad przeszedł swoja Golgotę,
aby was powitać solą i mieczem
lecz dziś powitań nie będzie
>>>
Wiem że gdzieś jest dolina
którą trudno znaleźć pośród gór
Wiem że gdzieś jest łagodny brzeg morza
gdzie stoisz boso na złotym piasku
a noc opada nań jak deszcz
gdy umiera ostatni promień słońca
w białej szacie unosisz się jak anioł
i płonie wzniesiona pochodnia
nie patrzysz skąd nadciąga burza
i jest gdzieś ślad stopy
odciśniętej pośród małych muszli
i nawet pocałunek na wietrze
nie wyrywa słowa z ust
wiem że zwiastuję ci piorun
który otworzy ciemność nad nami
na białym koniu wykradniemy się
z oddechu wielkiego oceanu
pocwałujemy na falach miłości
>>>
Patrzyłem tego dnia
przez różowe okulary
bo dzień był jasny jak nigdy dotąd
długo męczyłem swoje oczy
wpatrując się w słońce
lecz gdy je zamknąłem
widziałem tak wiele tak wyraźnie
było mi zdumiewająco i olśniewająco
właśnie wtedy byłaś tak daleko
i byłem spokojny o świat
słońce zgasło gdy wszedłem
w ciemny korytarz
i znów musiałem zakładać różowe okulary
bo zobaczyłem ciebie w kwiatach
dawałaś mi do zrozumienia wszystko
o czym marzyłem
gdy tak długo pozostawałaś blisko
prawie mogłem cię dotknąć
nawet bez okularów byłaś cudownie różowa
jak nigdy dotąd
wszystko stało się jednak
na powrót małe i ciężkie
wiele spraw wydało się niepotrzebnych
wszystkiego było brak
próbowałem mówić do ciebie
zatrzymaj się posłuchaj co teraz czujesz
w ciemności
było tak cicho ale chyba
wewnątrz coś wysokiego jak najwyższa góra
następowało było tuż tuż
ktoś nadepnął na mnie
ktoś popchnął mnie w ciemny kąt
ale te czerwone plamy
które gdzieś wewnątrz pozostały
rodziły
słońca
dla ciebie
Ziemio
>>>
Wypadłaś zza rogu czerwonego budynku
wyrwałaś się z moich ramion
opuściłaś koronkową chusteczkę
powiedziałem przepraszam ciebie za twoją krzywdę
nie będę deptał więcej tej białej chusteczki
i odszedłem
a ty nie miałaś w co otrzeć łez
po wdowim rozstaniu
>>>
Łąki soczyste podmokłe
gdzie koń biały nocą stąpał
stawał nad wodą patrzył przed siebie
zanurzył parujące chrapy
w swoim własnym pysku
Koń był tak piękny i cichy jak anioł
tylko żabie lustro
przypomniało mu ciężki dzień
gdy zobaczył własny łeb
Teraz wciągnął powietrze
z wietrzykiem który unosił się na fali
przez czarny jak szkielet wieloryba
drewniany most
przetoczył się horyzontem księżyc
Biały koń westchnął i zniknął we mgle
tylko czas nocy czas ciszy
odmierzały rechotem wszystkie stawy
jak zegarek nocy w trawach wysokich
które chłodną rozkosz sprawiły
twardym kopytom konia gdy szedł umierać
fosforyzowały wskazówki robaczków
a one uwierzyły że są wielkimi gwiazdami
które nawet nie krzyknęły
by ogniem ogniska wyłowić z szuwarów człowieka
mącącego wodę nocy
myślami co są jak błysk ślepi
>>>
*Nad brzegiem jeziora*
Gdy kiedyś o świcie zobaczyłem dziewczynę
która szła brzegiem jeziora
pomyślałem że jest młoda i piękna
Gdy kiedyś szedłem brzegiem jeziora
zobaczyłem że w wodzie odbija się słońce
pomyślałem, że jest młode i piękne
Gdy wieczorem szedłem brzegiem jeziora
myślałem że nawet srebrzysty księżyc
choć tak zimny jak stal i czerń nocnej wody
jest równie młody i piękny
Usiadłem więc na brzegu jeziora
na trawie której soczystość w ciemności
była świeża i zielona
wtedy rosa przypomniała mi chłodne moje łzy
lekki dreszcz wstrząsnął mną
w bezdennej falującej studni jeziora
odbijały się gwiazdy jak dusze świętych zmarłych
nachyliłem się nad wodą
oprócz wielkiego ludzkiego grzechu
zobaczyłem swą pustkę w przestrzeni
obok przebitego serca dziewczyny
dwie płonące gwiazdy rozpaczy
>>>